Może nie na temat, ale fenomen 365 dni pokazuje albo dualizm w kobiecym myśleniu, albo hipokryzję.

Bo z jednej strony mamy niedawno przeżytą aferę z Wildsteinem, ruch #metoo i szeroko omawianą kwestię godnego traktowania kobiet, a z drugiej mamy 365 dni, o tym, że szef mafii porywa laskę na rok by ta się w nim zakochała i w chuju ma jej przemyślenia w tej materii.

Czyli jak jest? Możesz dominować, o ile wyglądasz jak Massimo z 365 dni a jak nie, to siadaj na siusiak i szanuj?