Gdzie drwa rąbią, tam pierwsze razy się zdarzają, czyli tak wiele się dzieje przypadkiem!
1 lutego 2020
20 min
- pierwsza - tego opowiadania najpierw miało nie być w ogóle, a później nie w takiej formie. Niemniej nadzieję, że odejście od kilku przesadnych "agnessowości", połączone z paroma nowymi u mnie rozwiązaniami, przypadnie wam do gustu.
- druga - dziękuję Ani oraz Artimar z Najlepszej Erotyki za sugestie (nie tylko) warsztatowe!
Pragnę także równie serdecznie, co oficjalnie podziękować:
- Tomkowi Koziołowi z www.facebook.com/pharaoart za możliwość wykorzystania fantastycznego zdjęcia do zilustrowania tekstu,
- Agnieszce Rebelak z www.lubimyprzecinki.pl za grzecznościową redakcję oraz korektę tekstu!
Zanim zwierzę ci się z czegoś bardzo ważnego, odpowiedz mi na jedno pytanie: jak – twoim zdaniem – ważny jest w życiu przypadek? Czy pozornie nieistotne zbiegi okoliczności naprawdę mogą coś trwale zmienić? Albo raczej sądzisz, że w ostatecznym rozrachunku ty i tylko ty kujesz własny los? Tak? Uważaj więc, bo nie będę powtarzał.
By właściwie rozpocząć historię, muszę się cofnąć aż do matury. Zaliczyłem ją z całkiem niezłymi wynikami, lecz mimo wszystko nie na tyle dobrymi, by otworzyły przede mną drzwi wymarzonego uniwersytetu. Przymuszony w ten sposób do pozostania w rodzinnej mieścinie, stanąłem przed dylematem: zdawać na lokalną akademię, filię polibudy czy w ogóle zrezygnować ze studiów i znaleźć stałą pracę? Ot, zagwozdka! Jak między dżumą, cholerą i tym bieżącym dziadostwem z koroną.
W każdym razie dokonałem wyboru. Jak miało się szybko okazać, dalekiego od ideału: nauczycielom nie chciało się uczyć, chłopakom – choć trochę zacieśniać znajomości, a dziewczynom po prostu nie chciało się chcieć! Ba, żeby jeszcze dziewczynom, a nie jakimś okularnicom, chłopczycom i bezcycom, którym wystarcza raz w tygodniu i po ciemku… czemu się oburzasz? To przecież szczera prawda! Jak się teraz mówi na takie indywidua? Alternatywki?
Ale wracając do tematu – co by się stało, gdybym niedługo po beznadziejnych świętach, jeszcze gorszym sylwestrze i przed kolejnym tragicznie zapowiadającym się weekendem nie pożarł się z rodzicami? Albo nie obraził na siostrę i jej genialne porady typu: „znajdź se wreszcie kogoś, bo w twoim wieku to kicha straszna”? Lub, zamiast pospacerować dla rozchodzenia nerwów, zrobił sobie maraton z serialem? Ewentualnie, skoro jednak wyszedłem z domu, wybrał inny kierunek? Względnie wcześniej zawrócił, zniechęcony szczypiącym w nos mrozem?
Prowadzony przez wszystkie te drobne przypadki, zbiegi okoliczności i impulsywne decyzje, dotarłem w końcu do ogródków działkowych po przeciwnej stronie miasta. Zaintrygowany przyuważoną nad jedną z alejek smużką dymu oraz dochodzącymi stamtąd głuchymi stuknięciami, przyspieszyłem kroku. Najwyraźniej ktoś pomieszkiwał z jednej z altanek. W środku zimy? To legalne jest w ogóle?
Przystanąłem przed wymagającą pilnego odmalowania siatką, za którą krzątała się wyraźnie wymizerowana kobieta, ubrana w przykrótkie paletko barwy brudu i wcale nie czystszą czapkę. Uzbrojona w niewielki toporek, rozłupywała kolejne drewienka, odrzucając je na piętrzącą się pod ścianą bezładną pryzmę. Ze wzbierającym współczuciem obserwowałem zawziętą nieporadność wyraźnie zmęczonej drwalki, zastanawiając się: co dalej. Najchętniej wparowałbym na podwórko i nie tylko dla zapisanego w niebiesiech dobrego uczynku, lecz i samolubnej chęci odreagowania stresu porąbał wszystko w drzazgi!
Odkaszlnąłem raz czy dwa, ale bez większego efektu. Dopiero głośnym zapytaniem sprowokowałem nerwowe odwrócenie zaczerwienionej twarzy:
– Przepraszam, może pani pomóc?
– Słucham? Dziękuję, nie trzeba! Dam sobie…
Kawał grubej gałęzi wypadł jej z rąk, obsypując zadeptany śnieg zeschłymi liśćmi. Westchnęła z rezygnacją i spojrzała na mnie błagalnie. Nie czekając dłużej na zaproszenie, uśmiechnąłem się możliwie przyjaźnie i pchnąłem furtkę.
– Nie boi się pan sam tu wchodzić? Przecież trzymam siekierę! – spróbowała zażartować.
– A co? Porąbie mnie pani i zje? – odbiłem piłeczkę, wyciągając rękę na powitanie. – I po pierwsze, do „pana” trzeba mieć wygląd i pochodzenie, a ja tym nie grzeszę. A po drugie, skoro już ustaliliśmy podział obowiązków, nie znalazłaby się gdzieś większa? – Wskazałem przerośnięta ciupagę. – Bo tą do jutra nie skończymy.
Wahała się jeszcze chwilę, lecz ostatecznie zniknęła w przyklejonej do domku komórce, przynosząc mi po chwili istne narzędzie mordu. Zważyłem w rękach złowrogi kawał żelastwa, rodem z chyba przedwojennej rzeźni, osadzony na poczerniałym stylisku. Kontrolnie przejechałem palcem po zaskakująco ostrej krawędzi, na wszelki wypadek puściłem jeszcze smsa do domu: wroce wieczorem i zakasałem rękawy.
Szło nam zaskakująco sprawnie: ja ćwiartowałem pniaczek po pniaczku, a ona zanosiła szczapy do składziku, przy okazji podtrzymując niezobowiązującą rozmowę. Ona pytała, ja odpowiadałem. Ja popijałem zdecydowanie przesłodzoną, parzącą zmarznięte palce i usta kawę, ona wypalała kolejnego papierosa. Od czasu do czasu zderzaliśmy się ciekawskimi spojrzeniami.
Zmrok zapadał.
– No, i po robocie! – Uśmiechnęła się szeroko, odbierając zbędne już toporzysko. – Ale dokąd to się kawaler wybiera?
– Do domu, a niby gdzie? – palnąłem, wymownie podnosząc wzrok ku rozgwieżdżonemu niebu.
– W takim stanie? Pokażże się! – Nim zdążyłem zareagować, wsunęła mi dłoń za rozpięty kołnierz. – Przecież jesteś cały mokry! Nie daj się prosić i zostań, chociaż na parę chwil! Ręce umyjesz, ogrzejesz się, wysuszysz. No, chodź! Sam powiedziałeś, że cię nie zjem!
Rozbrojony własnym argumentem, przekroczyłem próg domku i podałem zapraszającej kurtkę oraz faktycznie zawilgocony sweter. Podkoszulkę, najbardziej przecież przepoconą, z wiadomych względów pozostawiłem na miejscu.
– Łazienkę masz na wprost. Jak się ogarniesz, zaczekaj w pokoju – zaproponowała, widząc moje wahanie.
Zakończywszy ablucje, rozsiadłem się na wygniecionej kanapie. Ciekawskim wzrokiem omiotłem wnętrze, urządzone według nieśmiertelnej zasady: „co mamy zbędnego, a szkoda wyrzucić, wywozimy na działkę!”. W tym przypadku wyposażenie stanowiły: meble z lekko licząc trzech zestawów, zdekompletowany wypoczynek, stary telewizor oraz całkiem spora kolekcja książek o poniszczonych okładkach, wyglądających jak z likwidacji szkolnej biblioteki. Obrazu skromnego, lecz całkiem przytulnego lokum dopełniał obudowany cegłami kominek, dający urokliwe ciepło. Mimo owej stylistycznej degrengolady wszystko było zaskakująco czyste i zadbane. Dla potwierdzenia przypuszczeń odetchnąłem głęboko, wciągając charakterystyczny zapach wieloletniego, wżartego w tapicerkę kurzu, najtańszego proszku do prania, żywicznego dymu i… niczego ponadto.
Co cię tak dziwi? Że niby jakąś melinę miałem tam zastać? Pełną pustych butelek i – wybacz dosłowność – z zaszczanym barłogiem na samym środku? Zgadzam się, może moja gospodyni nie ubierała się przesadnie odświętnie, kopciła jak stary bosman oraz już na pierwszy rzut oka było widać, że los jej nie oszczędzał, ale nie przesadzaj!
Uwierz mi, że nałogowca poznam z daleka, niezależnie od płci czy ulubionego asortymentu. A ona na taką zdecydowanie nie wyglądała, tym bardziej że…
Weszła do pokoju przebrana w całkiem ładną, choć pochodząca z czasów wyraźnie pełniejszej figury, kwiecistą sukienkę za kolano. Postawiła na stole tacę z kolejnymi dwiema, zaparzonymi w szklankach kawami oraz talerzykiem tanich wafelków i zajęła miejsce na sąsiednim fotelu. Ponownie podziękowała za okazaną pomoc i od razu zarzuciła pytaniami, zmierzającymi w niebezpiecznie osobiste rejony. Nim się zorientowałem, zdążyłem opowiedzieć o nietrafionych studiach, problemach w domu, braku szczęścia do płci przeciwnej…
– Ale jak to? Taki przystojniak i nikogo nie ma? – Wydawała się szczerze zaskoczona.
– Ano nie… – Spiekłem raka.
– Ech, jakbym była młodsza i ładniejsza – zachichotała, wskazując mnie palcem – to zaraz bym się do ciebie dobierała!
– Proszę tak nie mówić! Ani pani stara, ani brzydka! – wypaliłem w przypływie nagłej brawury.
– Nie kadź mi, chłopcze radosny! – zaprzeczyła podejrzanie mało przekonująco.
– Ale to prawda! Przecież widzę! Jest pani całkiem zgrabna, ma piękne oczy i ślicznie się uśmiecha! – rzuciłem jednym tchem, popisując się tanim komplemenciarstwem. – Poza tym, po co miałbym kłamać? Przecież tyle co się poznaliśmy, niczego nie oczekuję w ramach wdzięczności… to znaczy, na nic nie liczę, bo… przepraszam, chciałem powiedzieć coś miłego i wyszło jak zwykle! – Zagryzłem wargi w bezsilnej złości.
Przechyliła lekko głowę, wbijając we mnie nieodgadniony wzrok, po czym przesiadła się na kanapę. Była blisko. Tak bardzo, że mimo słabego światła mogłem policzyć zmarszczki na jej twarzy.
– A jeśli – spojrzała mi prosto w oczy – to nie przypadek, że los nas zetknął? Może tak właśnie miało być?
Ostrożnie położyła mi jedną dłoń na karku. W pierwszej chwili wzdrygnąłem się, lecz zaraz uspokoiło mnie cudowne gorąco spływające po plecach. Obserwowałem z rosnącą paniką, jak drugą podąża powolutku w górę nogi, przez kolano i udo, aż do…
Jak to – zmyślam? Nie wierzysz, że całkiem zwyczajna, grzecznościowa rozmowa dwojga przypadkowych ludzi zmieniła się tak szybko w otwarte uwodzenie? Na dodatek nie ja – czyli napalony, wietrzący okazję młokos – kokietowałem dojrzałą kobietę, a dokładnie odwrotnie? Wydaje ci się, że rozdarty pomiędzy pragnieniem natychmiastowej ucieczki a perspektywą spełnienia mokrych marzeń nastolatka byłem w stanie roztrząsać jej motywacje? Zastanawiać się, co i dlaczego miała zamiar zrobić? Wolne żarty! Na szczęście zachowałem dość zdrowego rozsądku, by zdawać sobie sprawę, że nie wszystko złoto, co ma cycki.
Pomijam już, że mogła być nawet w wieku mojej matki, co samo w sobie stanowiło powód do antyczno-freudowskich rozważań, lecz przede wszystkim nic o niej nie wiedziałem. Może nie była bezwolną, godną współczucia ofiarą, tylko sama skazała się na rolę społecznego wyrzutka? A jeśli tak, to w jak głębokie, paskudne bagno mogła mnie wciągnąć? Co gorsza, jeśli była czymś zarażona… wiem, strasznie to zabrzmiało, ale naprawdę tak wtedy myślałem!
– Stój! Proszę… niech pani przestanie! Ja nie mogę! – Złapałem ją za ręce i odsunąłem od siebie.
Ogień wstydliwej namiętności palił mi policzki, sumienie, duszę… oraz zawartość spodni. Nędznymi resztkami woli próbowałem ukryć gwałtowne podniecenie, zdając sobie coraz wyraźniej sprawę z bezcelowości wszelkich starań.
– Żadna pani, mój drogi! I nie mam zamiaru przestać! – Poczułem ciepło pachnącego kawą i papierosami oddechu na policzku. – Zamknij oczy.
To zdecydowanie nie zabrzmiało jak prośba.
W całkowitej ciemności usłyszałem szczęk sprężyn sofy. Skrzypnięcie drzwiczek kominka. Trzask iskier, jakby hojnie dorzucono do ognia. Bliski szelest materiału. I szept:
– Podnieś ręce. Tylko ani się waż podglądać!
Poczułem ściągany siłą podkoszulek. Ostre paznokcie na nagiej szyi, torsie oraz brzuchu. Szarpnięcie paska spodni, zsuwanych wraz z majtkami. Dotyk, tym razem całych dłoni, powracający powoli ku górze. Opuszkę palca w rozchylonych ustach. Lekko słonawy smak nieznajomej skóry, rozpływający się po języku. Ciepły ciężar na udach.
Nie mogłem się dłużej powstrzymywać i uniosłem powieki.
Siedziała na mnie, jak ją sam Bóg stworzył. Bardzo szczupła, by nie powiedzieć: koścista. Ze zwichrzonymi, tlenionymi włosami, spływającymi swobodnie po zapadłych policzkach. Jasnoniebieskimi oczami, błyskającymi namiętną nadzieją. Ustami rozchylonymi w nieco niezgrabnym uśmiechu, odsłaniającym zaniedbane zęby.
Ze złotym medalikiem, bezskutecznie starającym się odciągnąć uwagę od zmęczonego dekoltu. Niewielkimi piersiami o nieproporcjonalnie dużych, ciemnych aureolach. Wystającymi żebrami, przechodzącymi w pomarszczony brzuch.
Z porośniętym pofalowanym zarostem łonem, skrytym pomiędzy wychudłymi, upstrzonymi plamkami przebarwień udami.
Wszelkie moje obawy, wątpliwości i wahania nagle zniknęły. Liczyliśmy się tylko my dwoje. Nadzy. Całkowicie obcy. Spoceni po ciężkiej pracy. Rozpaleni na równi emocjami, co płomieniem tańczącym w kominku.
Ja – młodziutki chłopak, który mimo pozorów i buńczucznych deklaracji, jeszcze nigdy nie był z żadną kobietą tak blisko.
I ona – lekko licząc, dwukrotnie starsza ode mnie, całkowicie przeciętna i wyjątkowa jednocześnie. Niespecjalnie atrakcyjna, dla wielu może nawet brzydka, a przecież tak przepiękna! Jakże daleka od wymarzonego ideału i której wstydziłem się choćby dotknąć, a której tak bardzo pragnąłem oddać cnotę…
Pochylała się ku mnie powolutku, jakby tylko czekając, aż ją powstrzymam. Poczułem powrót zdecydowanej ręki na szyję i delikatne muśnięcie nosa po policzku. Ciepło biustu oraz chłód włosów. Lekko twardawą fakturę przyschniętych warg.
Bezceremonialnie wsunęła rękę pomiędzy nasze brzuchy. Odruchowo spiąłem biodra, lecz żar dojrzałego dotyku błyskawicznie topił lód młodzieńczej nieśmiałości. Przyciągnąłem ją do siebie odważnie, układając w głowie kolejne podpunkty pornograficznego planu: ona mnie wyliże, ja się odwdzięczę, może przez chwilę pobaraszkujemy w pozycji sześćdziesiąt dziewięć, potem będziemy się kochać na sofie, dywanie i przy ścianie – od przodu, tyłu oraz pod wszystkimi możliwymi kątami – a w finale uklęknie przede mną, nadstawiając spragnione usta i…
Dopadło mnie nagłe, niedające się powstrzymać pulsowanie, zalewające wszystko dokoła falami kleistej, spływającej mlecznobiałymi kroplami żądzy.
A śmiej się, śmiej! Myślisz, że mnie to też bawiło? Ostatecznie nie byłem profesjonalnym aktorem porno z jego wytrzymałością, dyscypliną i samokontrolą, tylko nagrzanym małolatem. Z równie napalonym penisem, który najwidoczniej miał w głębokim poważaniu plany swojego właściciela.
Gdy już wreszcie oprzytomniałem, zacząłem ją przepraszać i tłumaczyć się jak ostatni kretyn: że nie chciałem tak od razu wystrzelić, że za chwilę znów będę gotowy, że…
– Nic strasznego się przecież nie stało! – powiedziała czule, niby przypadkiem wycierając dłoń o mój brzuch. – Zobaczysz: my, kobiety, mamy swoje tajemne sposoby na takich jak ty… a teraz chodź!
Rozsiadła się wygodnie na kanapie, rozłożyła szeroko nogi i zachęciła, bym się zbliżył. Bardzo nieprzyzwoitym gestem i wcale nie grzeczniejszym uśmiechem.
– Nie bądź taki wstydliwy i dotknij mnie! Troszkę za ostro… już lepiej! Nie bój się, wejdź głębiej! Szybciej! – Nakręcała się coraz mocniej. – Naprawdę nigdy nie byłeś z kobietą? Jakoś ci nie wierzę, za dobrze sobie radzisz… o, tak! Jesteś cudowny!
Pochyliłem się bezwiednie. Niewprawnymi, nastoletnimi palcami badałem najintymniejsze fragmenty odsłaniającej przede mną swe najcenniejsze sekrety czterdziestoparolatki.
Zachwycałem się nieco szorstkim zarostem, otaczającym delikatną miękkość płatków, zapraszających ku ociekającemu gorącą wilgocią wnętrzu. Oddychałem drażniącym zapachem rozszalałego ciała. Smakowałem słonawą skórę uszu, policzków i szyi, aż w końcu dotarłem do piersi. Zapamiętale ssałem raz jeden, raz drugi sutek, nasłuchując narastających pojękiwań. Zapragnąłem podążyć jeszcze niżej, by przytknąć nos do splątanych włosów, a język wsunąć głęboko w źródło rozkoszy…
Nagle odrzuciła głowę do tyłu, wydając z siebie przeciągły charkot. Wówczas zrozumiałem, że zbyt długo ociągałem się z podjęciem ostatecznej decyzji.
Nie miałem wtedy większego pojęcia o kobiecym orgazmie. Tym prawdziwym, przeżywanym przez obejmującą mnie w ekstatycznym uścisku istotę z krwi i kości. Jakże różnym od tandetnie udawanych pokrzykiwań, których naoglądałem się w filmach. Atakującym gwałtownie, pośród pełnego dzikości krzyku tylko po to, by ledwie kilka chwil później ustąpić czułemu przytuleniu, zatopionemu w cichutkich pomrukach.
Ponownie tak się podnieciłem, aż musiałem wstać, zwiększając dystans między nami. Zaniepokojenie zmarszczyło jej rozanieloną twarz, lecz jeden rzut oka między moje nogi wystarczył, by ponownie się rozpromieniła.
– Przyznaję, że po raz kolejny mnie zaskakujesz! – Niby znów podśmiewała się jak podlotka, ale widziałem wyraźnie, że coś ją gryzie. – Tylko czy naprawdę chcesz przeżyć swój pierwszy raz właśnie ze mną? Tutaj? Teraz? Jesteś absolutnie pewien, że nie będziesz tego żałował?
Odetchnąłem z ledwie skrywaną ulgą. Nie miałem zamiaru się okłamywać, że pragnąłem – mówiąc najbardziej dosłownie – przejść z nią inicjację seksualną. I jednocześnie ogromnie się tego bałem. Tym bardziej że znów dopadły mnie przemyślenia w rodzaju: „przecież nawet nie mam prezerwatywy!”, których oczywiście nie mogłem ujawnić.
– Nie wiem, jak to powiedzieć… bardzo mi się pani… znaczy, podobasz mi się! I oczywiście mam na ciebie ogromną ochotę, ale chciałbym, żebyśmy się najpierw lepiej poznali. Może spotkajmy się jeszcze, porozmawiajmy… – zdałem sobie sprawę, że mimo burzliwych protestów pewnej części ciała muszę czym prędzej zakończyć wizytę.
– Serio? – Otworzyła usta w szczerym zdziwieniu. – Aż tak zależy ci na znajomości ze mną? Przecież mógłbyś mnie przelecieć – zmieniła nagle ton – na co zresztą ci pozwoliłam, i już nie wrócić!
– O nie! Tego bym nie zrobił! Nigdy!
Nie zabrzmiałem specjalnie przekonująco, lecz ona tylko pchnęła mnie z powrotem na kanapę. Pochyliła się wprost nad biodrami, opuściła głowę i… zebrała palcami pozostałości lepkiej namiętności, po czym dodatkowo splunęła na nie obficie. Objęła mnie mocno obiema dłońmi z wyraźną wprawą i zaczęła energicznie pobudzać, spieniając moje własne nasienie na moim własnym penisie. Jakby tego było mało, z każdą chwilą rzucała coraz sprośniejszymi sprośnościami, obiecując dać z siebie znacznie więcej, gdy tylko znów się zobaczymy.
Doszedłem chyba jeszcze szybciej niż za pierwszym razem.
Ledwo żyłem. Jak w malignie przeszedłem do łazienki, gdzie obmyłem twarz, ręce i dół brzucha celowo lodowatą wodą. Korzystając z chwilowego otrzeźwienia, ubrałem się w wygrzane przed kominkiem ciuchy, dopiłem resztkę wystygłej kawy i chwiejnym krokiem podążyłem do wyjścia. Czy mi się to podobało, czy nie, musiałem wreszcie wracać.
– To co, może odwiedzisz mnie w przyszły weekend? – Pełne kokieterii słowa zatrzymały mnie w progu. – Niedziela odpada, ale sobota pasuje mi jak najbardziej! Koło południa? Wiesz, wtedy będziemy mieli więcej czasu tylko dla siebie…
Zamrugała zalotnie dla spotęgowania wrażenia, ale ja i tak zgodziłbym się na wszystko, włącznie z pieszą wyprawą na Syberię. Z mało inteligentną miną przytuliłem wciąż nagie, lśniące pożądliwym potem ciało po raz ostatni, nieśmiało pocałowałem ją we włosy i wyszedłem.
Jakim potem? Pożądliwym? Naprawdę nie mam pojęcia, skąd biorą mi się te wszystkie bzdurne epitety, iście grafomańskie porównania od czapy i wcale nie lepsze skojarzenia! Jak się dowiem, to ci powiem. Podejrzewam, że mogło mieć to związek z nadmiarową lekturą nieprzyzwoitych opowiadanek w internetach, względnie nieoczekiwanym spotkaniem trzeciego stopnia z wybitnie nieubraną i równie napaloną cip… nieważne!
Nie pamiętałem, jak właściwie dotarłem do domu ani co odpowiedziałem rodzicom, wyjątkowo zaciekawionym tak długą nieobecnością. W ogóle przez kolejne dni nie byłem w stanie normalnie funkcjonować: wstawałem, jadłem, odwalałem zajęcia na uczelni, znów jadłem i znów spałem, myśląc tylko o jednym. Zwłaszcza wieczorami, kiedy szczelnie zamykałem drzwi od pokoju, by nikt nie mógł mnie przyłapać z rączkami pod kołderką.
Gdy do wyczekiwanego spotkania pozostały dosłownie godziny, przy piątkowym obiedzie dowiedziałem się, że mam pozałatwiać jakieś wyjątkowo pilne bzdury. Koniecznie następnego dnia. Mogłem wrzeszczeć, zapierać się, błagać oraz grozić, ale szybko musiałem dać za wygraną. I jeszcze prędzej coś wymyślić.
Ja nie mogłem wyrwać się w sobotę. Jej nie było w niedzielę. Zadzwonić nie miałem jak, gdyż w swej niezmierzonej mądrości nie poprosiłem nawet o numer telefonu.
Zerknąłem za zegarek.
– Wychodzę! Będę jeszcze później niż ostatnio! – Porwałem kurtkę z wieszaka i wybiegłem, nie czekając na przyzwolenie.
Spieszyłem się tak bardzo, że mimo przymusowego postoju w pobliskiej cukierni w ciągu ledwie pół godziny dotarłem do znanego mi dobrze ogrodzenia. Co prawda zastanowiły mnie świeże odciski wielkich buciorów przy furtce, lecz widząc światło w oknach, odetchnąłem z ulgą, podszedłem do drzwi i zapukałem. Bez rezultatu. Nie chciałem się bezczelnie dobijać, tym bardziej że poprzez świst wiatru usłyszałem bliżej niezidentyfikowane hałasy, dobiegające zza cienkich szyb.
Zerknąłem przez okno, przysłonięte jedynie zwiewną firanką, błyskawicznie znajdując panią domu. I nie tylko ją.
Na tej samej kanapie, będącej niedawno świadkiem mej niespodziewanie erotycznej przygody, rozłożył się brzuchaty, łysiejący facet koło pięćdziesiątki. Nad jego nogami przyklęknął drugi, dla odmiany sporo młodszy i o mocno umięśnionej sylwetce, gęsto pokrytej tatuażami.
Nie muszę ci chyba wyjaśniać, kogo zobaczyłem między nimi? Tak, dobrze rozumiesz – nie obok, a dokładnie pomiędzy! Domyślasz się już więc, że wszyscy troje nie grzeszyli nadmiarem ubrań, a wszelkie odgłosy były związane bezpośrednio z czynnościami seksualnymi – tym razem wyjątkowo grzesznymi – którym się wspólnie oddawali?
Owszem, mógłbym objaśnić ci wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, których zapamiętałem aż nazbyt wiele. Na przykład wytłumaczyć dokładnie, jeśli masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, kto, komu i w co wsadzał. Opowiedzieć o jej czerwonych od uderzeń pośladkach. Miętoszonych piersiach. Wykręconych do tyłu rękach. Skołtunionych włosach, za które była szarpana. Wreszcie wyzwiskach, którymi obrzucali ją tym częściej, im głośniej pojękiwała. Ale nie zrobię tego. Bo nie.
Nawet dzisiaj, na samo wspomnienie… przepraszam, nie mogę! Muszę odetchnąć. Daj mi chwilę. Proszę.
Ostatkiem woli odkleiłem nos od szyby i opadłem bezwolnie na zaśnieżone schodki. Biłem się z myślami przez dobre kilkanaście minut, próbując ignorować coraz głośniejsze i bardziej brutalne ekscesy za ścianą. W końcu powstałem, położyłem torbę z pączkami na wprost drzwi i nie spoglądając za siebie, odszedłem. Faworki zabrałem z nadzieją, że pomogą mi powstrzymać wzbierające wymioty.
O dziwo, miały się okazać nad wyraz skuteczne nie tylko w tym aspekcie.
Sypiący wcześniej całkiem przyjemnie śnieżek przeszedł w taką zadymkę, że najzwyczajniej nie chciało mi się wracać do domu na piechotę. Schowany pod wiatą pobliskiego przystanku sprawdzałem rozkłady autobusów, gdy nagle ktoś szturchnął mnie w ramię.
– Czego, do kurw… – rzuciłem, odwracając głowę.
– Niczego, chciałam się tylko przywitać!
– A my się znamy w ogóle? – burknąłem, za nic nie mogąc skojarzyć, do kogo należał wysoki, wyraźnie speszony głos.
Stojąca przede mną postać westchnęła z wyraźną dezaprobatą. Ściągnęła nasunięty głęboko na twarz kaptur, odsłaniając krótkie, jarzące się jaskrawą pomarańczą włosy.
– To ty? Naprawdę? – Ponownie popisałem się wyczuciem sytuacji. – Sorka, serio nie poznałem! Marta… Magda… – Próbowałem skojarzyć mniej popularne imię na „m”, które nosiła. – Maria! A co ty tu robisz o tej porze? Przecież już dawno po zajęciach!
– Wynajmuję pokój niedaleko i wyskoczyłam coś załatwić. Widzę, że chyba nie jesteś w najlepszym humorze, ale – zawahała się przez chwilę – skoro już się spotkaliśmy, mam dwie sprawy. Po pierwsze: Maja. Mógłbyś zapamiętać, w końcu chodzimy na te same wykłady! – fuknęła. – A po drugie, powiem prosto z mostu: dziewczyny mi wspomniały, że jesteś dobry z chemii, fizyki i tak dalej. Ja muszę teraz ogarnąć zaległe zaliczenia z laborek, ale jakoś nie bardzo mi to idzie, więc…
To była ta sama, alternatywkowa chłopczyca, o której wspomniałem ci na początku. No, właśnie – niby ona, a przecież… Wiem, że nie ocenia się książek po okładce, nie szata czyni człowieka i takie tam dyrdymały, ale gapiłem się na nią jak sroka w malowane wrota. Czy inne cielę w gnat?
Ubrana nie w porozciągany sweter, wytarte dżinsy i glany, a skórzane kozaczki pod kolor torebki i elegancki płaszczyk obszyty futerkiem, wyglądała… ładnie? Atrakcyjnie? Niezwykle kobieco? Na dodatek, zamiast topornych, plastikowych „telewizorów” miała na nosie gustowne, cieniutkie oprawki w kształcie motylich skrzydeł, podkreślające głębię ciemnych oczu. Androgyniczna fryzurka była może i krzykliwa, lecz przecież jakże pasująca do oryginalnej urody, dopełnianej przez nieduże uszy ozdobione sporymi kolczykami i przeurocze piegi na policzkach, podniesionych w rozkosznym uśmiechu.
Tak, to byłaś ty!
Ty, moja jedyna!
A teraz mi nie przerywaj, proszę, bo nie wiem, czy ponownie zdobędę się na taką odwagę. Zdaję sobie sprawę, że postąpiłem źle i powinienem wyznać ci wszystko dawno temu, ale najpierw się wstydziłem, potem obawiałem, jak zareagujesz, aż w końcu zacząłem zapominać o całej sprawie. Nie kłamię! Przecież ty też nie myślisz ciągle o swoich byłych, prawda? Nawet tych, z którymi łączyło cię coś więcej!
Nie będę cię oszukiwał – ona była dla mnie bardzo ważna. Nie tylko dlatego, że to z nią przeżyłem pierwszy… chociaż właściwie dopiero z tobą, ale… rozumiesz, co mam na myśli, prawda? Właściwie wciąż jest kimś szczególnym, bo przecież dzięki niej się wówczas spotkaliśmy, ty poprosiłaś mnie o pomoc w nauce, ja natomiast się zgodziłem. Natychmiast, bo dlaczego niby nie? Może i byłem cały roztrzęsiony, za to miałem przy sobie paczkę świeżutkiego, chrupiącego chrustu, a ty mieszkałaś blisko i obiecałaś zaparzyć rozgrzewającej herbaty.
Jakby tego było mało, przez nią zmieniłem całkowicie sposób postrzegania innych. W tym także – a może przede wszystkim – ciebie. Pamiętasz przecież, jak bezczelnie ignorowałem samo twoje istnienie przez właściwie cały semestr? Lecz gdy już zaczęliśmy się częściej widywać, dostrzegałem coraz wyraźniej, jaka jesteś wspaniała! Okazałaś się nie tylko wartościową, inteligentną osobą, lecz przede wszystkim niesamowicie seksowną kobietką, która rozpaliła we mnie ledwie tlący się wcześniej płomień uczuć. Dzięki tobie odkryłem, co naprawdę jest w życiu ważne i że zamiast bezczynnie czekać na głupią odmianę równie głupiego losu, powinienem wziąć sprawy we własne ręce. Podobnie jak nieoczekiwanie podniecające mnie coraz mocniej ciało, którego atrakcyjnością i zdolnościami niesamowicie mnie zaskoczyłaś! Że nie wspomnę o twoich… preferencjach. Łóżkowych. I nie tylko.
A przecież wciąż nosisz jak na mój gust zbyt duże okulary, strzyżesz się na krótko, a biust też ci jakoś specjalnie nie urósł… Ała! Za co to? Przecież szczerą prawdę mówię! Właśnie w takiej chłopczycy, okularnicy i… mojej przeuroczej śliczności się zakochałem. Do szaleństwa. Rozumiesz, moja miła Maju?
Wracając do meritum – wciąż nie domyślasz się, dlaczego powiedziałem ci o wszystkim akurat dzisiaj? Zgadza się, dobrze kombinujesz! Po całych latach przerwy znów ją ujrzałem. I ty także!
Zaniedbana, sponiewierana przez los i uprawiająca przygodny seks w zapuszczonej altance kobiecina oraz wystrojona w futro, pełna życia dama z gustownym koczkiem i rumianymi policzkami, którą spotkaliśmy w parku, to ta sama osoba! Nie zastanowiło cię, czemu tak wylewnie życzyła ci wszystkiego najlepszego, mimo że przecież się nie znałyście? Nie wspominając o podziękowaniach: „za wszystko, a zwłaszcza za najważniejsze pączki w życiu”? Właśnie dlatego!
Choć przyznaję, że gdy ją zobaczyłem, zmierzającą ku nam energicznym krokiem i w towarzystwie brodacza o groźnej minie oraz gabarytach szafy, mało nie dostałem zawału!
Skoro więc poznałaś prawdę, klękam teraz przed tobą tak samo, jak wówczas z pierścionkiem. Lecz tym razem nie proszę o rękę, lecz błagam o wybaczenie! Powiedz mi, najdroższa moja, co sądzisz o tej opowieści? O całej, wydawałoby się, nieprawdopodobnej historii? Moim postępowaniu? Roli przypadku w życiu nas obojga? Tylko szczerze, bo widzę przecież, że wciąż masz wątpliwości!
Mogłabyś powtórzyć, na co masz ochotę? Przecież wspominałaś rano, że nie jesteś w nastroju. Tak szybko zmieniłaś zdanie? Oczywiście, że cię chcę, ale… Jaki kostium gdzie jest? Ten czerwony? Lateksowy znaczy? Pewnie leży w szufladzie, razem z… Kochanie, ja wcale nie o takiej karze myślałem!
Ostrożnie z tym pejczem, Majeczko!
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Zdjęcie: Tomek Kozioł
Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:
facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/
Z góry dziękuję!
Agnessa
Jak Ci się podobało?