Inspekcja (I)
25 września 2025
4 godz 5 min
Pierwsze promienie słońca musnęły jej policzek, gdy uchylone okno wpuściło do sypialni ciepły powiew. Anita przeciągnęła się leniwie, czując, jak kosmyki kasztanowych włosów rozsypują się na poduszce. Otworzyła oczy i westchnęła ciężko. To miał być ostatni tydzień pracy w szpitalu.
Odwróciła głowę i spojrzała na Roberta. Spał spokojnie, a na jego ustach błąkał się cień uśmiechu. Mimo pięćdziesięciu pięciu lat wciąż imponował sylwetką, wysportowany, zadbany, z tą męską pewnością siebie, która rozbrajała ją od pierwszego dnia znajomości. Różnica wieku nigdy nie była dla niej przeszkodą. Wręcz przeciwnie – dawała stabilność, której inni mogli jej tylko zazdrościć.
Przesunęła dłonią po brzuchu, zatrzymując ją niżej. Rozchyliła lekko uda, spoglądając na cipkę. Wargi były pełne i zaróżowione, a na włoskach połyskiwały zaschnięte kropelki spermy. Uśmiechnęła się do siebie, myśląc, że może właśnie teraz udało im się począć drugie dziecko.
Bez prysznica się nie obejdzie – pomyślała.
W łazience stanęła przed lustrem. Jej zielone oczy błyszczały, sylwetka smukła, ale pełna kobiecych kształtów, prezentowała się nienagannie. Złapała piersi dłońmi i lekko ścisnęła, obserwując, jak jędrne miseczki C układają się w dłoniach.
– Może już niedługo staną się jeszcze większe? – powiedziała półgłosem, wyobrażając sobie, jak ciało zmieni się w ciąży.
Weszła pod prysznic. Strumień gorącej wody spłukiwał z niej resztki spermy i potu, jednocześnie pobudzając ciało. Przesunęła dłonią po udzie, potem między nogami, pozwalając sobie na krótką chwilę przyjemności. Ale czas gonił, musiała się szykować do pracy.
Kilka minut później była gotowa: białe koronkowe stringi, do tego stanik z tej samej bielizny, na wierzch lekka bluzka i czarne, dopasowane spodnie, które podkreślały linię bioder i zgrabny tyłek. Makijaż ograniczyła do podkreślenia oczu, a włosy związała w luźny kucyk.
Zajrzała jeszcze do pokoju Mateusza. Chłopiec spał spokojnie, przytulony do pluszaka. Poprawiła mu kołdrę i z czułością pogładziła po włosach. Potem wyszła z domu, starając się nie obudzić Roberta.
Na podjeździe czekała „Madzia” – wysłużona Mazda, którą mimo wieku wciąż darzyła sympatią. Po kilku minutach jazdy zaparkowała na szpitalnym parkingu. Spojrzała na stojący obok radiowóz.
Pewnie znowu przywieźli jakiegoś pijaka.
Weszła do środka i niemal od razu dopadła ją Ela, koleżanka z oddziału. Twarz miała bladą była wystraszona
– Ty wiesz, co się stało?! – krzyknęła Ela.
Anita spojrzała na nią pytająco.
– Kontrola! – Ela zbliżyła się jeszcze bardziej. – Wczoraj zabrali od nas pacjenta i przewieźli do szpitala w centrum, gdzie zmarł. Podobno przedawkowanie leków. Jakiś lekarz od razu narobił szumu!
Uniosła brwi, po czym wzruszyła ramionami.
– Tym lepiej, że odchodzę. To miejsce jest toksyczne.
– Masz rację – przyznała Ela, choć jej spojrzenie zdradzało niepokój. – A właśnie, dyrektor Karolak cię szuka.
Na dźwięk jego nazwiska przewróciła oczami. Karolak był człowiekiem, którego nie znosiła i z którym od dawna toczyła ciche wojny. Plotki o jego skłonnościach do molestowania krążyły po całym szpitalu, ale przy niej nigdy nie spróbował, bo wiedział, że jest zbyt twarda i zbyt nieprzystępna. Gardziła nim i nie kryła tego, zwłaszcza kiedy pisała raporty do zarządu, zawsze wtedy, gdy widziała nadużycia.
– Dzięki, Elu.
Z ciężkim westchnieniem ruszyła korytarzem w stronę jego gabinetu. Kiedy stanęła pod drzwiami, przez chwilę wahała się, sięgnęła do kieszeni i wyjęła telefon. Kilkoma szybkimi ruchami włączyła nagrywanie, a urządzenie wsunęła z powrotem do kieszeni, tak by mikrofon wystawał minimalnie na zewnątrz. Wiedziała, że to ryzykowne, ale też, że tylko tak może się chronić. Zapukała. Po chwili dobiegł stłumiony, ochrypły głos:
– Proszę!
Weszła i stanęła przed biurkiem, za którym siedział Karolak. Sześćdziesięcioletni, otyły mężczyzna, którego widok zawsze budził w niej odrazę. Na biurku leżała sterta dokumentów. Wyjął z szuflady kilka kartek i rzucił je przed siebie.
– Jest kilka spraw do omówienia. Zacznijmy od twojego wypowiedzenia. Podpisałem je, nawet wystawiłem ci pozytywną opinię choć może zrobiłem to zbyt pochopnie.
Anita skrzyżowała ramiona, patrząc na niego z lekceważeniem.
– To mnie nie interesuje. I tak odchodzę.
Uśmiechnął się.
– Jak zauważyłaś, mamy dziś kontrolę. Wczoraj zabrano pacjenta w ciężkim stanie do szpitala w centrum. – Wyciągnął laptopa i obrócił ekran w jej stronę. – Pacjent otrzymał śmiertelną dawkę adrenaliny zamiast acebutololu i zmarł.
Spojrzała w stronę laptopa.
– No i co z tego? Ludzie umierają w tym szpitalu codziennie. To miejsce to jedna wielka pomyłka, więc naprawdę kolejny trup na liście nic mnie nie obchodzi.
Nachyliła się lekko nad biurkiem, mrużąc oczy.
– Zresztą, jeśli ktoś tu ma krew na rękach, to właśnie pan. Od lat tnie pan koszty tam, gdzie nie trzeba, na lekach, sprzęcie, personelu. Może teraz wreszcie ktoś spojrzy wyżej i zapyta, kto naprawdę odpowiada za te zgony.
Na twarzy Karolaka pojawił się uśmiech pełen złośliwej satysfakcji. Ani jej słowa, ani pogarda w głosie nie wyprowadziły go z równowagi. Wręcz przeciwnie, wyglądał, jakby tylko na to czekał. Bez słowa na laptopie włączył nagranie z kamery w pokoju wydawania leków. Na ekranie, wśród półek z medykamentami, wyraźnie było widać pielęgniarkę sięgającą po ampułkę.
To była ona. Wpatrywała się w ekran, nie dowierzając własnym oczom. Kamera uchwyciła ją wyraźnie, to ona podała lek. Podniósł się z fotela, ociężale obszedł biurko i stanął tuż obok.
– Tak, kretynko! Mieliśmy tutaj dwóch Nowackich! Pomyliłaś pacjentów! Podałaś adrenalinę zamiast acebutololu!
Zacisnęła dłonie w pięści. Próbowała znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie, ale w głowie miała pustkę. Zawsze wszystko sprawdzała dokładnie, zawsze była ostrożna. Teraz jednak fakty mówiły same za siebie, przez jej pomyłkę młody facet stracił życie.
Rozłożył teatralnie ręce.
– Zobrazuję ci sytuację. Po korytarzach kręci się już policja, za chwilę pojawi się śledczy. Wystarczy, że udostępnię mu to nagranie i zadzwonię do prokuratora. Mało tego: zgłoszę się jeszcze jako oskarżyciel posiłkowy i dopilnuję, żebyś dostała jak najwyższy wyrok za nieumyślne spowodowanie śmierci. Kilka najbliższych lat spędzisz w więzieniu.
Anicie zaszkliły się oczy. Łzy mieszały się z rozmazującym się tuszem, spływając po policzkach.
– Nie mogę, mam dziecko. Staramy się z Robertem o kolejne. Nie mogę iść do więzienia.
Pochylił się nad nią, tak blisko, że poczuła jego cuchnący oddech.
– Możemy o tym porozmawiać. Ale najpierw oddaj mi swój telefon! – Kiedy zwlekała, stuknął palcami w blat. – Na co czekasz?
Poczuła się jak mała dziewczynka przyłapana na czymś zakazanym. Szlochając, wyjęła telefon z kieszeni i podała mu go.
Skasował nagranie i wyrwał kartę SIM, rzucając ją na blat.
– Myślałaś, że mnie nagrasz? Ty głupia, naiwna suko?! Przez te wszystkie lata zdążyłem cię już dobrze poznać! Zapłacisz teraz za te wszystkie donosy i twoje wyniosłe spojrzenia! Masz wybór: albo pójdziesz siedzieć, albo zrobisz, co ci każę.
Po chwili rzekł:
– Od jutra zaczniesz pracę w firmie House Ranking, będziesz spełniać każde życzenie klientów. Obciągać, lizać, rozkładać nogi, kiedy tylko kiwną palcem. Dla nich będziesz niczym więcej jak tanią dziwką na sprzedaż. A jeśli jutro z jakiś powodów postanowisz się tam nie pojawić o dziewiątej rano, to w południe będzie cię szukać policja w całym kraju.
Chwycił palcami kartę SIM i cisnął ją w jej twarz.
– A teraz wypierdalaj, bo jak zostaniesz tu choć minutę dłużej, to sam cię wypchnę za drzwi i jeszcze na koniec sprzedam kopa w dupę!
Podniosła kartę z podłogi, wstała chwiejnym ruchem i nie oglądając się za siebie wybiegła na korytarz. Omiatała wzrokiem posadzkę, unikając kontaktu z mijanymi koleżankami, które rzucały w jej stronę ukradkowe, pełne zdziwienia spojrzenia. Szła najszybciej, jak tylko potrafiła, nie zatrzymując się. Dopiero na parkingu pozwoliła sobie na oddech.
Wsiadła do samochodu, zatrzasnęła drzwi i przez kilkanaście minut siedziała w bezruchu, wpatrzona w kierownicę. Myśli krążyły jak w błędnym kole. Wracała do nazwiska Nowacki, próbowała odtworzyć w pamięci tamten moment z lekami, ale obraz rozmazywał się, roztrzaskany o upokorzenie, którego doznała w gabinecie Karolaka. W końcu przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik ożył, ale jej dłonie drżały tak mocno, że nie potrafiła nawet ruszyć z miejsca. Gdy w końcu wyjechała z parkingu, pojechała w stronę Parku świętego Franciszka. Tam, parkując już bez trudu, odetchnęła głębiej.
Początek wiosny był łaskawy, nie padało, powietrze pachniało ziemią i młodymi liśćmi. Przeszła kilka kroków i usiadła na ławce. Wyjęła z torebki paczkę wilgotnych chusteczek, starając się zetrzeć ślady łez i rozmazanego makijażu. Nie mogła przecież wrócić do domu w takim stanie. Co by powiedziała Robertowi?
Czas płynął niepostrzeżenie. Siedziała, wpatrując się w alejki, analizując wszystko raz jeszcze. Wina, wstyd, strach to wszystko kotłowało się w niej jednocześnie. Po kilku godzinach bezowocnego roztrząsania postanowiła, że nie może się poddać. Musi znaleźć rozwiązanie. Pierwszym krokiem był nowy telefon.
Wróciła do auta i pojechała do galerii. W sklepie z elektroniką, licząc każdy grosz, wybrała najtańszego smartfona. Potem znalazła wolny stolik w Starbucksie. Postawiła przed sobą latte i zaczęła uruchamiać nowe urządzenie. Kiedy karta SIM ożywiła ekran, a na wyświetlaczu pojawiły się kreski zasięgu, poczuła niemal fizyczną ulgę.
Przez chwilę błądziła w pamięci, próbując odtworzyć nazwę firmy, o której wspominał Karolak. W końcu półgłosem wyszeptała do siebie:
– House Ranking.
Wpisała słowa w wyszukiwarkę. Wyniki były imponujące, elegancka strona, opinie na pięć gwiazdek, zdjęcia nowoczesnych biur i luksusowych nieruchomości. Wszystko wyglądało zbyt idealnie. Zastanawiała się, gdzie tkwi pułapka. Co łączy Karolaka z tym miejscem? Kim naprawdę był ten ich prezes? Zanim się obejrzała, zrobiło się późno. Westchnęła ciężko i uznała, że pora wracać. Mniej więcej o tej godzinie kończyła zwykle zmianę w szpitalu.
Po wejściu do domu przeszła obok Roberta, który siedział na dywanie z Mateuszem, budując zamek z klocków. Wymamrotała tylko:
– Cześć.
Od razu zamknęła się w łazience. Prysznic trwał długo. Stała pod strumieniem wody, chcąc zmyć z siebie cały brud dnia, wszystkie poniżenia i poczucie winy za śmierć młodego człowieka. Bo przecież to ona podała mu lek. Obojętnie czy przez nieuwagę, czy przez chaos w dokumentacji. Nie mogła powiedzieć Robertowi prawdy. Zbyt dobrze znała układy Karolaka, jego koneksje sięgały policji, prokuratury, a nawet polityków. Żaden adwokat nie wygrałby z takim układem.
Gdy wreszcie wyszła z łazienki, miała na twarzy sztuczny uśmiech. Powiedziała mężowi, że źle się czuje i pewnie to przez stres związany ze zmianą pracy. Reszta dnia minęła względnie normalnie, jak w domu, w którym nic złego się nie wydarzyło. Zanim poszła spać, połknęła tabletki na uspokojenie. Robert, widząc w jakim jest stanie, nie nalegał, by spróbowali kolejny raz. Pozwolił jej odpocząć. Kiedy zasnęła, pogrążona w niespokojnym śnie, czuwał obok niej w ciszy.
Wtorek
Alarm w telefonie rozdzwonił się o szóstej rano, ostrym, natarczywym dźwiękiem. Anita otworzyła oczy i przez chwilę leżała nieruchomo, wpatrując się w sufit. Miała nadzieję, że minionej nocy śnił jej się koszmar. Ale wspomnienia z dnia wczorajszego uderzyły ją z całą mocą. Westchnęła, podniosła się z łóżka i poszła do łazienki. Prysznic był szybki, bardziej praktyczny niż przyjemny. Ubrała świeżą bieliznę i czystą bluzkę, zakładając te same czarne spodnie. Rozczesała włosy, użyła tańszych perfum o zapachu wanilii, które miały dodać choć odrobinę otuchy.
Przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze i rozważała coś, co jeszcze wczoraj uznałaby za niedorzeczne:
Może powinnam pójść prosto na policję i sama wszystko zgłosić?
W jednej chwili w głowie wyobraziła sobie salę sądową. Oskarżyciela. Prokuratora. Karolaka triumfującego w roli świadka. A potem wyrok: dziesięć lat więzienia.
On zrobi wszystko, żeby mnie pogrążyć – pomyślała.
Wizja zimnej celi i lat spędzonych z dala od syna i Roberta była gorsza niż to, co miało ją czekać w House Ranking.
O ósmej trzydzieści wsiadła do Mazdy i ruszyła w stronę nowego miejsca pracy. Droga wydawała się nienaturalnie długa, każdy zakręt zwlekał z doprowadzeniem jej do celu. Gdy skręciła w Pogonowskiego, od razu zauważyła budynek. Potężny gmach wyrastał ponad okoliczne kamienice, siedem pięter szkła i stali dominowało nad rzędem starych, trzypiętrowych bloków. Na froncie widniał szyld: „House Ranking”, a tuż pod nim adres: Pogonowskiego 199.
Zaparkowała w miejscu dla klientów i na moment została w samochodzie. Spojrzała na telefon była ósma czterdzieści. Przerażona wysiadła i wyszeptała do siebie:
– Odwagi!
Automatyczne drzwi otworzyły się bezszelestnie, wpuszczając ją do chłodnego holu. Za recepcyjnym biurkiem siedział ochroniarz. Wyglądał na nieco ponad trzydzieści lat, szerokie ramiona podkreślała granatowa koszula z naszywką firmy. Miał krótko przystrzyżone włosy, ciemne oczy i kilkudniowy zarost, który dodawał mu surowości. Gdy tylko zobaczył Anitę, jego spojrzenie zmiękło na krótką chwilę. Patrzył na nią z wyraźnym zainteresowaniem, w jego oczach pojawił się błysk, nagle znalazł się w innym świecie. Podobała mu się, to było oczywiste.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał głosem, w którym pobrzmiewała uprzejmość.
– Jestem umówiona w sprawie pracy – odpowiedziała cicho.
Na jego twarzy pojawił się cień smutku, w jednej chwili coś w nim zgasło. Z żalem skinął głową i wskazał drogę do windy.
– Proszę iść korytarzem, potem w lewo, następnie windą na szóste piętro.
Jego spojrzenie przez ułamek sekundy zatrzymało się na niej dłużej, pełne niewypowiedzianego żalu.
Po drodze do windy minęła kilku elegancko ubranych ludzi. Kobiety w dopasowanych garsonkach i mężczyzn w garniturach, z teczkami lub telefonami w dłoniach. Ich stonowane rozmowy oraz szybki krok nadawały korytarzowi atmosferę biurowego pośpiechu. Wsiadła do kabiny windy, a gdy drzwi zamknęły się za nią, sięgnęła dłonią do panelu i nacisnęła guzik z numerem sześć.
Kabina ruszyła płynnie ku górze, na wyświetlaczu zmieniały się cyfry. Po chwili winda zatrzymała się na szóstym piętrze, drzwi rozsunęły się z cichym sykiem. Wysiadła i rozejrzała się, korytarz lśnił od marmurowych płyt, przy ścianach stali mężczyźni wyglądający jak agenci Secret Service. Czarne garnitury, słuchawki w uszach, twarze niewzruszone. Było ich co najmniej sześciu, w tym dwóch tuż przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu CEO. Ich spojrzenia śledziły każdy jej ruch. Zatrzymała się przed masywnymi, ciemnymi drzwiami z mosiężną tabliczką: „CEO Xawier Rosenthal”.
Zapukała delikatnie. Zza drzwi dobiegł męski głos.
– Proszę wejść!
Otworzyła i weszła do środka. Jej wzrok natychmiast przyciągnęła postać siedząca za wielkim biurkiem z ciemnego drewna.
Xawier Rosenthal miał trzydzieści osiem lat, mierzył około metr dziewięćdziesiąt, zbudowany był masywnie, bardziej jak gangster niż sportowiec. Jego twarz, zimną, o mocnych rysach, uzupełniał krótko przycięty zarost i gładko zaczesane do tyłu, czarne włosy błyszczące od żelu. Ciemnobrązowe oczy spojrzały na nią władczo i arogancko. Miał na sobie perfekcyjnie skrojony garnitur Armaniego, śnieżnobiała koszula i wypastowane buty, a w powietrzu unosiła się intensywna woń drogich perfum. Był uosobieniem zimnej elegancji i absolutnej dominacji.
– Dzień dobry – wydusiła z trudem.
– Siadaj!
Wskazał fotel naprzeciwko biurka. Jego głos był spokojny, ale przesycony pewnością siebie i pogardą. Na biurku leżała otwarta teczka. Anita dostrzegła swoje nazwisko. Dokumenty były starannie rozłożone. Xawier przesuwał po nich palcami, smakując każdą informację.
– Studiowałaś farmację przez cztery lata, potem przerwałaś. Skończyłaś szkołę pielęgniarską i od tamtej pory pracujesz w zawodzie. – Podniósł na nią wzrok.
– Pomyłki się zdarzają. Czasami umierają ludzie. Tak to już bywa.
Sięgnął do szuflady i wyjął nową teczkę. Położył ją obok tej z dokumentami. Na okładce złotymi literami widniał napis: „Slave Anita Kowalska, 32 lata” Otworzył ją i wsunął do środka pozostałe papiery. Potem wyciągnął kilka fotografii. Na pierwszych widziała swojego syna, Mateusza, jak bawi się na podwórku. Na innych Roberta, gdy wieszał pranie w ogrodzie. Wszystkie ujęcia zrobione były wczoraj.
– Co to jest? Po co to panu? – zapytała wystraszona.
Spojrzał na nią chłodno.
– To zabezpieczenie na wypadek, gdybyś wpadła na głupi pomysł, żeby się buntować. HR jest bezwzględne. Jeśli zdecydujemy się ciebie pozbyć, nie zaczniemy od ciebie. Najpierw zajmiemy się twoją rodziną. A potem tobą.
Sięgnął po telefon, przesunął ekran i odwrócił go w jej stronę.
Odruchowo cofnęła głowę, ale obraz utkwił w jej pamięci. Zwłoki młodej dziewczyny, posiniaczone, nagie, leżące na brudnym materacu.
– Ta nie dała się zreformować. Koszty się nie zwróciły. Ale zabawa była przednia, gwałciłem ją przez ostatni miesiąc.
Obserwował ją chwilę. W końcu odchylił się w fotelu i mówił dalej spokojnym, zimnym głosem.
– Twoja praca na co dzień będzie wyglądała zwyczajnie. Będziesz wykonywać zadania biurowe dla moich menadżerów. Dokumenty, telefony, organizacja spotkań. To na co dzień. Poza tym będziesz szkolona, aby spełniać zachcianki naszych klientów. – Nachylił się ku niej i dodał. – Zostaniesz kurwą. Chyba że będziesz naprawdę się starała… wtedy masz szansę zostać dziwką z wyższej półki.
W jego oczach błyszczała iskra sadystycznej satysfakcji.
– Każde przewinienie będzie karane. Cieleśnie. W różny sposób – kontynuował. – Będziesz pamiętać każdą karę, bo one zmieniają człowieka. Uczą posłuszeństwa.
Nie dał jej czasu na odpowiedź. Wstał, złapał teczkę i jednym gestem wskazał drzwi.
– Chodź. Pora na pierwszy krok.
Miała wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę. Choć rzeczywistość była inna.
Wyszli z biura, dwaj ochroniarze stojący przed drzwiami natychmiast ustawili się z boku, przepuszczając ich. Korytarz pełen marmuru znów wydał się Anicie jak tunel, który prowadzi donikąd. Wsiedli do windy. Nacisnął przycisk oznaczony „-1”. Kabina ruszyła w dół.
– Dlaczego tam jedziemy? – odważyła się spytać cicho.
– Bo w tej firmie obowiązuje zakaz zachodzenia w ciążę. Obejrzy cię lekarka i przepisze tabletki antykoncepcyjne.
– Nie chcę… – szepnęła.
Nagle winda zatrzymała się gwałtownie, a światło zamigotało. Błyskawicznie złapał ją za gardło i przycisnął do ściany windy. Jego dłoń była silna i nie pozostawiała miejsca na ruch. Przysunął twarz blisko, tak że poczuła jego oddech.
– Gdyby nie to, że obiecałem, iż towar ma być nietknięty, zerżnąłbym cię już tutaj. Zapamiętaj jedno: twój świat skończył się wczoraj. Teraz należysz do HR.
Puścił ją nagle, zachwiała się, chwytając desperacko powietrze. Kabina ruszyła ponownie i po chwili drzwi otworzyły się na poziomie „-1”.
Atmosfera różniła się całkowicie od tej na górnych piętrach. Światło było zimne, ściany surowe, a powietrze miało metaliczny posmak. Szli długim korytarzem, aż zatrzymali się przed drzwiami z tabliczką: „Laboratorium”. Przesunął kartą magnetyczną, a mechanizm z sykiem zwolnił blokadę.
Wnętrze przywitało ich sterylnością. Jasne, chłodne, pozbawione emocji pomieszczenie lśniło czystością. Stalowe blaty odbijały światło jarzeniówek, powietrze pachniało środkiem dezynfekującym, w tle cicho brzęczały aparaty monitorujące.
Przy jednym z blatów stała kobieta w białym fartuchu. Smukła sylwetka, ostre rysy twarzy i zimne spojrzenie nadawały wyglądowi surowości. Poruszała się spokojnie, z pewnością kogoś, kto zawsze kontroluje sytuację. Asymetrycznie przycięte, rude włosy opadały na policzek, dodając nieco drapieżnego charakteru. Na nosie spoczywały cienkie okulary w stalowych oprawkach.
– Przyprowadziłeś swoją nową zabawkę? – rzuciła chłodno, mierząc Anitę spojrzeniem.
Xawier skrzywił się lekko, ale nie odpowiedział od razu.
– Nie zapominaj, Katarzyno, kto tu decyduje – powiedział ostrym tonem, choć w jego głosie czaił się cień respektu.
– O tak, ty decydujesz – odparła ironicznie. – Ale beze mnie twoje zabawki dawno by zdechły albo zaszły w ciążę.
Anita stała skulona i zgarbiona. Bała się odezwać. Patrzyła w podłogę, unikając spojrzeń.
– Do rzeczy, musisz ją zbadać! – uciął.
Katarzyna ruszyła w stronę drzwi po lewej.
– Tutaj nie będziemy się bawić. Chodź za mną – rzuciła oschle.
Przeszli do mniejszego pomieszczenia obok. Był to mały gabinet ginekologiczny. Białe kafelki lśniły, sprzęt był nowy i sterylny, a w powietrzu unosił się zapach lateksowych rękawiczek i środków czyszczących. Pośrodku stał fotel ginekologiczny.
– Rozbieraj się do naga! – powiedziała chłodno.
Anita spojrzała na nią przerażona, chciała zaprotestować, ale obok stał Xawier, jego obecność nie pozostawiała miejsca na sprzeciw. Zaczęła zdejmować ubranie…
– Szybciej! Nie mam całego dnia dla ciebie!
Kiedy rozebrała się, Katarzyna wskazała fotel.
– Siadaj.
On wbił wzrok między jej nogi i przez dłuższą chwilę gapił się na cipkę. Nie była ogolona, ciemne, gęste owłosienie kontrastowało z bladą skórą. Jego spojrzenie zatrzymało się tam jak przy badaniu trofeum, chłodne i oceniające.
Poczuła, jak krew napływa jej do twarzy, serce biło jak oszalałe. Była naga i bezbronna, świadoma, że najbardziej intymna część jej ciała stała się przedmiotem milczącej obserwacji. Każde zawstydzenie było teraz widoczne jak na dłoni.
Badanie zaczęło się rutynowo, ale bez śladu empatii. Katarzyna wkładała rękawiczki, sięgała po instrumenty, notowała coś na tablecie.
– Musimy mieć pewność, że jesteś zdrowa. Żadnych chorób, żadnych niespodzianek. Nie tolerujemy słabego towaru.
Pobrała próbki, wymaz, krew, wszystko z profesjonalną dokładnością. Anita czuła się jak eksponat, jak rzecz, której nie pyta się o zgodę. On stał z boku, obserwując w milczeniu. Ręce miał splecione za plecami. Jego spojrzenie wbijało się w nią, zimne i natarczywe.
Po badaniu była blada i wyczerpana. Wciąż czuła w ciele chłód tamtych instrumentów i echo upokarzających spojrzeń. Kiedy Katarzyna odsunęła krzesło, spojrzała na nią chłodno.
– To wszystko na dziś, możesz się ubrać.
Sięgnęła po swoje ubrania, wdzięczna, że może zakryć nagie ciało. Katarzyna zanotowała jeszcze kilka uwag, a potem wstała, ignorując jej obecność.
Xawier podszedł bliżej, rzucił krótkie spojrzenie Katarzynie.
– Jak zwykle jesteś beznamiętna.
– A ty wciąż udajesz, że wszystko kontrolujesz. Do zobaczenia, Rosenthal! – odparła Katarzyna z lekkim uśmiechem.
– Oby nie za szybko – odburknął, odwracając się plecami.
Anita wyczuła napięcie między nimi i wiedziała, że ta dwójka nie darzy się sympatią. To był kolejny krok w świecie, do którego została wrzucona bez możliwości ucieczki. Weszła z Xawierem do windy, nie odzywając się ani słowem. Wciąż pamiętała, jak przed chwilą wbił ją w ścianę kabiny. Bała się spojrzeć mu w oczy, trzymała wzrok utkwiony w podłodze.
– Trzecie piętro – rzucił chłodno, naciskając przycisk.
Kabina ruszyła, a ona poczuła, jak w jej wnętrzu zaczyna się coś łamać. Do tej pory kurczowo trzymała się myśli, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzi. Ale teraz rzeczywistość była zbyt twarda, zbyt namacalna. Powoli docierało do niej, że świat, który ją otaczał naprawdę skończył się wczoraj, tak jak powiedział Xawier.
Drzwi windy otworzyły się i wyszli na korytarz. Po chwili znaleźli się w przestronnym biurze. Pomieszczenie było jasne, nowoczesne, ale pozbawione ciepła. Stały tu dwa biurka ustawione obok siebie, z komputerami i lampkami biurowymi. W głębi natomiast znajdowały się drzwi prowadzące do drugiego, zamkniętego gabinetu.
Przy jednym z biurek siedziała dziewczyna. Kiedy podniosła wzrok, Anita od razu zauważyła jej filigranową sylwetkę i dziewczęcą twarz. Była ładna w delikatny, subtelny sposób. Uśmiechnęła się lekko, ale ten uśmiech wyglądał jak maska, która kryła w sobie coś na kształt niepokoju i zmęczenia.
– Od dziś będzie tu pracować. Wdrożysz ją – powiedział chłodno.
– Cześć, mam na imię Marta.
– Anita.
Usiadły obok siebie. Po raz pierwszy od początku tego koszmaru obok niej była inna kobieta, żywa, obecna, nie anonimowa. Poczuła dziwną ulgę, choć podszytą lękiem. Zrozumiała, że nie jest jedyna, ale to oznaczało również, że inne już wcześniej pogodziły się z losem.
Czy ja też wkrótce będę musiała? – pomyślała.
Marta odwróciła się do niej, nadal z tym wymuszonym uśmiechem.
– Nie martw się, pokażę ci, jak tu wszystko działa.
Anita przytaknęła, czując, jak powoli opada z niej ostatnia nadzieja. Nie była już w stanie zaprotestować. Zaczynała się łamać krok po kroku, z każdą chwilą w tym miejscu, które miało stać się jej nową rzeczywistością.
Xawier spojrzał na nie obie chłodno, po czym skierował się do drzwi prowadzących do wewnętrznego gabinetu. Zatrzymał się na moment i dodał:
– Profesor pojawi się jutro.
Kiedy zostawił je same, w biurze na chwilę zapanowała cisza. Anita siedziała obok Marty, skulona, ze spuszczoną głową. Miała wrażenie, że zaraz pęknie, że już nie wytrzyma ani chwili dłużej. Marta spojrzała na nią i jej wymuszony uśmiech nieco zbladł. Nachyliła się lekko, mówiąc ciszej, niemal szeptem:
– Hej… spokojnie. Wiem, co czujesz. Każda z nas przez to przechodziła. Nie jesteś sama.
Głos, choć miękki, niósł w sobie cień doświadczenia, które nie dawało złudzeń.
Anita uniosła wzrok i pierwszy raz od rana spojrzała komuś w oczy bez obaw. Widziała w nich coś znajomego, strach, który Marta nauczyła się maskować.
– Nie dam rady – wyszeptała, a łzy zakręciły się w oczach.
Marta pokręciła głową.
– Dasz. Musisz. Inaczej oni cię złamią. Szybciej niż myślisz. I wtedy będzie już po tobie. Uwierz mi, wiem, co mówię.
Położyła dłoń na jej ramieniu. Przez kilka minut pozwoliła Anicie oddychać spokojniej, dając czas, by się uspokoiła. Dopiero kiedy ta otarła łzy, Marta sięgnęła do swojego biurka i wyciągnęła plik dokumentów.
– Dobrze, teraz pokażę ci, co mamy robić. To głównie biurowa praca: segregujemy papiery, uzupełniamy formularze, odbieramy telefony, a czasem coś przepisujemy. Niby nic wielkiego, ale trzeba być dokładnym. Każdy błąd to dla nich pretekst do kary.
Anita kiwnęła głową i przejęła kilka dokumentów. Czuła, że musi skupić się na czymkolwiek, by nie zwariować. Marta siedziała obok, tłumacząc szczegóły, wskazując rubryki i pokazując, gdzie odkładać gotowe papiery.
– Z czasem nauczysz się robić to automatycznie – powiedziała, starając się brzmieć łagodnie. – A wtedy nawet najgorsze stanie się codziennością.
Czas płynął powoli, ale każda minuta pracy odciągała ją od panicznego strachu. Zaczynała rozumieć, że Marta miała rację trzeba było przetrwać dzień za dniem. Choć w głębi serca wiedziała, że to dopiero początek.
Kiedy wskazówki zegara zbliżały się do siedemnastej, Marta wyłączyła monitor i spojrzała poważniej.
– Musisz wiedzieć coś jeszcze. Jutro poznasz Profesora.
– Kogo? – Anita dopiero teraz zwróciła uwagę na określenie, jakiego użył Xawier.
– Gabriela. Jest menadżerem, ale tak naprawdę… on tu rządzi w biurze. Nie mówię, że w całej firmie. Wygląda spokojnie, jakby był ponad wszystkim, ale nie daj się zwieść. On potrafi być brutalny, bezlitosny. I lubi udowadniać swoją władzę. Każda z nas się go boi.
Anita słuchała w milczeniu, a z każdym słowem czuła, jak w jej wnętrzu zapada się kolejna warstwa nadziei. Była wykończona i rozbita, a teraz jeszcze miała świadomość, że jutro czeka ją spotkanie z kimś, kto według Marty był jeszcze gorszy niż Xawier.
Kiedy zegar wybił siedemnastą, uśmiechnęła się do Anity blado, odgarniając z twarzy kosmyk czarnych włosów sięgających ramion.
– To był twój pierwszy dzień. Jutro będzie trudniej, ale poradzisz sobie.
Anita nie miała już siły mówić, czując zmęczenie w każdej komórce swojego ciała. Przytaknęła tylko nowo poznanej koleżance.
Wyszła z biurowca i skierowała się do auta. Całą drogę do domu milczała, patrząc w szybę. Myśli krążyły jej w głowie jak w zamkniętym kole. Obrazy Katarzyny, zimny wzrok Xawiera, słowa Marty, wszystko zlewało się w jedną duszną całość.
Twój świat skończył się wczoraj – przypomniała sobie. Wciąż miała wrażenie, że to tylko koszmar.
W domu czekał na nią mąż i dziecko. Starała się uśmiechać. Obserwowała, jak Robert nalewa zupę, jak Mateusz rysuje kredkami. Chciała zapamiętać tę chwilę normalności. Rozmawiała z nimi, ale jej głos brzmiał obco, jakby należał do kogoś innego.
Wieczorem długo leżała w łóżku, patrząc w sufit. W końcu zasnęła, a sen przyniósł obrazy mroczne i splątane.
Środa
Poranek był chłodny. Wstała wcześnie, długo wybierając ubranie. Zdecydowała się na prostą spódniczkę, bluzkę i buty na obcasie. Wiedziała, że dziś pozna Gabriela. W drodze do biura czuła narastający ciężar. Każdy metr przybliżał ją do miejsca, w którym coraz bardziej traciła samą siebie.
Drugi dzień pracy rozpoczął się od ciszy, która zawisła w biurze jak ciężka zasłona. Marta i Anita siedziały przy swoich biurkach, obie spięte i milczące. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł on. Gabriel. Wysoki, o ostrych rysach, niósł ze sobą chłód i autorytet. W prawej dłoni trzymał smukły, metalowy wskaźnik, który zdawał się być przedłużeniem jego ręki. Prawie nigdy się z nim nie rozstawał.
– Ustawić się w szeregu! – rzucił sucho.
Obie natychmiast wstały i stanęły obok siebie. Profesor powoli przeszedł przed nimi, mierząc je spojrzeniem. Zatrzymał się na chwilę.
– Mam na imię Gabriel. Profesor, jak niektórzy mnie nazywają. Do mnie nie musicie mówić „proszę pana”, chyba że będziecie mnie o coś błagać.
Odłożył wskaźnik na blat biurka i otworzył czarną walizkę. Wyjął z niej dwie czarne obroże, szerokie, z metalowym kółkiem z przodu i podsunął je kolejno pod ich dłonie.
– To wasz znak przynależności do HR. Od dziś macie je mieć zapięte, zanim przekroczycie próg tego biurowca. Założyć teraz!
Marta zapięła obrożę bez słowa. Klik metalu odbił się echem o chłodne ściany. Anita zawahała się na moment, czuła, jak drżą jej palce, kiedy prowadziła pasek do klamry. Gdy ta zaskoczyła, metalowe kółko na gardle zalśniło w świetle lamp.
– Spóźnienia są niedopuszczalne! – ciągnął, znów obracając w dłoni wskaźnik. – Kara to dwadzieścia razów linijką na gołą dupę! Dress code jest jasny. Czarna krótka mini i białe majtki. Do tego koszule rozpinane, bez staników. Obcasy obowiązkowe. Codziennie rano przeprowadzam inspekcję. Teraz zobaczycie, jak ona wygląda.
Uniósł wskaźnik i wskazał na Martę.
– Rozbieraj się od pasa w dół, nie zapominając o majtkach.
Marta posłusznie rozpięła spódniczkę, zsunęła ją powoli, potem majtki. Stała wyprostowana, z dłońmi opuszczonymi wzdłuż ciała. Na twarzy malował się wstyd, ale nie odezwała się ani słowem.
Obszedł ją wolno, spojrzenie chłodne i analityczne. Musnął wskaźnikiem jej biodro, po czym cofnął się i kiwnął głową.
– Dobrze. Ubierz się.
Jego spojrzenie spoczęło teraz na Anicie.
– Teraz ty. Szybko! – pogonił ją.
Poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Rozpięła spódniczkę i zsunęła ją na podłogę, potem zdjęła majtki. Stała naga, czując, jak wstyd parzy ją po skórze.
Przez chwilę patrzył, potem zmrużył oczy.
– Owłosiona cipa? – jego ton ociekał pogardą.
Podszedł bliżej i chwycił ją brutalnie za włosy łonowe, szarpiąc wycedził przez zęby.
– Nie toleruję owłosienia. Od dziś macie golić się codziennie. I będę to sprawdzał. Jeśli tego nie zrobicie to spotka was kara!
Drgnęła z bólu i upokorzenia, a Marta odwróciła wzrok, zaciskając dłonie.
Uniósł wskaźnik i stuknął nim w złoty krążek na palcu Anity.
– Zdejmij to!
Spojrzała na niego niepewnie.
– Co…?
– Obrączkę! Kurwa, już!
Powoli zdjęła pierścionek i podała mu. Ten schował go do kieszeni.
– Możesz o niej zapomnieć! Od dziś nie wolno ci dawać dupy mężowi. Wasze ciała należą do HR! – Żadnych tatuaży, żadnych ozdób. Jeśli dostaniecie okres, macie meldować mi to przed inspekcją. Rozumiecie? – obie kiwnęły głowami w milczeniu.
Wyjął z walizki dwa blistry tabletek i położył na biurku.
– Tabletki antykoncepcyjne. Codziennie rano. W mojej obecności. Ubierać się i zapamiętać zasady.
Wsunął wskaźnik do wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym zniknął w swoim gabinecie.
Z trudem podniosła spódniczkę z podłogi i ubrała się, cała się trzęsła. Marta stała obok, równie milcząca. Gdy drzwi gabinetu Gabriela zamknęły się, odetchnęła i nachyliła do Anity.
– Najlepiej nie odzywać się, kiedy on mówi… – szepnęła. – Nie płacz przy nim. To go nakręca. I… trzymaj obrożę w torebce tak, żebyś mogła ją założyć jeszcze przed wejściem do budynku. Za zapomnienie potrafi dowalić.
Anita po siedemnastej zjechała windą na parking i wsiadła do swojego auta. Silnik zawarczał, ruszyła w stronę galerii handlowej. Całą drogę milczała, kurczowo trzymając kierownicę. Myśli biegły w kółko: obraz wskaźnika stukającego o obrączkę, klik obroży, ból, gdy pociągnął ją za włosy łonowe.
W galerii chodziła między wieszakami jak cień samej siebie. Brała do rąk czarne minisukienki i spódniczki, mierzyła kilka, wybierała te najprostsze. Do koszyka wpadło kilka par białych majtek, dwie rozpinane koszule i para czarnych szpilek. Nie chciała patrzeć na swoje odbicie w lustrze przymierzalni, miała wrażenie, że widzi obcą kobietę, która ubiera się nie dla siebie, ale dla kogoś innego. Dla systemu, który ją złamał.
Przy kasie dołożyła jeszcze parę drobiazgów tak żeby w domu wyglądało to jak zwykłe zakupy.
W drodze powrotnej zahaczyła o mały sklep osiedlowy i tam, bez słowa, wzięła żel do golenia i paczkę jednorazowych maszynek. Schowała je głęboko w reklamówce, jak dowód przestępstwa.
W domu przywitał ją mąż i syn. Uśmiechnęła się blado, przytuliła Mateusza mocniej niż zwykle. Przy kolacji starała się brzmieć naturalnie, mówiła o nowej pracy jak o zwykłym biurze. Robert dopytywał, ale unikała szczegółów, chowając się za zmęczeniem. Wieczorem, kiedy Robert kąpał Mateusza, weszła do łazienki i przekręciła zamek.
Wyjęła żel i maszynkę, przez chwilę patrzyła w lustro na swoją twarz, na świeżo kupione ubrania leżące w torbie. Potem zdjęła bieliznę, wzięła prysznic i zaczęła golić włosy łonowe. Ruch po ruchu, aż została gładka. Skóra stała się bardziej wrażliwa, dlatego posmarowała ją balsamem a następnie ubrała się w piżamę.
Przeczytała Mateuszowi bajkę, pocałowała Roberta krótko. W łóżku odwróciła się na bok i wcisnęła twarz w poduszkę. Zanim zasnęła, myślała tylko o jednym.
Jutro znowu będę musiała założyć obrożę i stanę naga przed tym potworem.
Czwartek
Poranek zaczął się zwyczajnie. Obudziła się wcześnie, zanim Mateusz zdążył się poruszyć w łóżeczku. Czuła, jak w brzuchu ściska ją na myśl o nadchodzącym dniu. W łazience włożyła świeżo kupioną czarną mini, białe majtki, rozpinaną koszulę bez stanika i szpilki.
Przy stole panowała pozorna normalność. Robert nalewał sobie kawy i chrupał kromkę chleba. Spojrzał na nią uważnie i uniósł brew.
– Wyglądasz dziś… wyzywająco – stwierdził z lekkim uśmiechem. – Nowa stylizacja?
Anita poczuła ukłucie w sercu.
– Dress code w pracy. Chcą, żeby sekretarki wyglądały profesjonalnie.
Spojrzała na talerz, starając się nie spotkać jego wzroku.
Dobrze, że nie zauważył braku obrączki. – pomyślała.
– Dre… co? A gdzie właściwie teraz pracujesz? – dopytywał Robert, popijając kawę.
– W biurze jednej firmy farmaceutycznej, w centrum – odparła bez wahania, choć kolejne kłamstwo zdawało się ciążyć na niej co raz bardziej. – Wiesz, dużo papierów, faktur, raportów… Nic ciekawego.
– No cóż, jeśli płacą dobrze, to świetnie. Dobrze, że mam jeszcze dwa tygodnie wolnego. Będę mógł odbierać Mateusza z przedszkola.
Uśmiechnęła się blado, przykrywając dłońmi palce, by nie widział jaśniejszego śladu po obrączce.
Po śniadaniu pożegnała ich i wyszła z domu. Wsiadła do auta, ruszając w stronę biura HR. Na czerwonym świetle zerknęła w lusterko, obroża wciąż była w torebce. Wiedziała, że za chwilę znów ją założy.
W biurze czekała już Marta, spięta i blada. Zanim zdążyły wymienić spojrzenia, drzwi otworzyły się gwałtownie.
Gabriel wszedł trzymając wskaźnik w dłoni.
– Ustawić się w szeregu!
Posłusznie stanęły obok siebie. Obszedł je wolno, wskaźnik uderzał rytmicznie o jego dłoń.
– Suki gotowe do inspekcji? Ty pierwsza! – wskazał na Martę.
Ta bez słowa rozpięła spódniczkę i opuściła majtki. Pochylił się, wskaźnikiem musnął jej wzgórek łonowy.
– Dobrze wygolona. Łykaj tabletkę!
Rzucił blister na biurko. Posłusznie połknęła pigułkę i wytknęła język, pokazując, że przełknęła.
– Grzeczna suka – rzucił i obrócił się do Anity.
– Teraz ty.
Anita rozpięła spódniczkę, zsunęła ją powoli. Potem ściągnęła majtki. Skóra wokół łona była jeszcze zaczerwieniona od wczorajszego golenia.
– Widzę cipsko świeżo wygolone! – Chwycił ją za podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy. – I tak ma być codziennie! – Puścił ją i stuknął wskaźnikiem w blat biurka. – Tabletka!
Wzięła pigułkę do ust, połknęła ją i niechętnie otworzyła usta, pokazując język. Przyjrzał się uważnie.
– Dobra suka! – Uśmiechnął się krzywo. – Ubierać się!
Obie szybko założyły ubrania, unikając jego spojrzenia. Przez chwilę jeszcze krążył po biurze, wskaźnik uderzał lekko o jego dłoń. W końcu trzasnął drzwiami i zniknął w swoim gabinecie.
Anita schowała twarz w dłoniach. Marta nachyliła się do niej i szepnęła:
– Lepiej się przyzwyczaj. On zawsze taki jest.
Reszta dnia upłynęła w ciszy, przerywanej stukotem klawiatury i oddechami obu kobiet.
Po siedemnastej Anita wyszła z biura. W holu mijała ochroniarza. Spojrzała na plakietkę „Paweł”.
– Do widzenia – powiedział spokojnie.
– Do widzenia – odpowiedziała cicho i ruszyła dalej.
Na zewnątrz natychmiast ściągnęła obrożę. Myśl wdarła się w jej głowę:
Nie mogę jej wiecznie trzymać w torebce. Co będzie, jeśli Robert zauważy?
W aucie otworzyła schowek, wyjęła pudełko podpasek, rozsunęła je i wsunęła obrożę głęboko do środka, przykrywając z powrotem podpaskami. Schowała pudełko, zamknęła schowek i odetchnęła z ulgą.
W domu przywitała ją rodzina. Starała się uśmiechać, rozmawiać normalnie, choć w środku wszystko w niej krzyczało. Przy kolacji mówiła o pracy ogólnikami, unikała pytań Roberta. Ukrywała emocje, udając zmęczenie.
Wieczorem Robert przytulił ją w sypialni, muskając szyję.
– Anita… dawno nie byliśmy blisko.
Jej serce zabiło szybciej.
– Kochanie, przepraszam… naprawdę źle się dziś czuję. Po za tym jestem bardzo zmęczona.
Robert spojrzał na nią z troską.
– Rozumiem. Nie martw się. – Pocałował ją lekko w czoło. – Dobranoc.
Odwróciła się na bok ze ściśniętym gardłem. To był pierwszy raz, odkąd byli razem, kiedy mu odmówiła. Wyrzuty sumienia paliły ją od środka, ale wiedziała, że nie mogła inaczej.
Kolejne dni
zaczęły układać się w rutynę. Codziennie rano obie stawały w szeregu przed Gabrielem. Rozbierały się, poddawały krótkiej inspekcji, a potem dostawały tabletki. Zawsze musiały połknąć je na jego oczach i wytykać język, by udowodnić, że pigułka nie została ukryta. Dopiero wtedy odsyłał je do biurek i sam znikał w swoim gabinecie. Początkowo każde takie spotkanie budziło w Anicie strach i wstyd, lecz po kilku dniach zauważyła, że przestała już drżeć. Mechanicznie podciągała spódniczkę, ściągała bieliznę i znosiła jego spojrzenie. Zaczynała się przyzwyczajać.
Praca w biurze była monotonna. Przepisywała dokumenty, sporządzała zestawienia, od czasu do czasu musiała zanieść papiery na inne piętra. Na trzecim i czwartym piętrze widywała inne dziewczyny, które też nosiły obrożę. Wszystkie miały spuszczone oczy, wszystkie poruszały się szybko i bez słowa. Na niższych piętrach, od pierwszego do drugiego, panowała zupełnie inna atmosfera, zwykłe biurowe życie, kobiety uśmiechnięte, pracownicy w garniturach, rozmowy przy automacie z kawą. Kontrast uderzał za każdym razem, gdy tamtędy przechodziła.
Każdego wieczoru pilnowała, by golić cipkę dokładnie. Stało się to elementem codziennej higieny, tak jak mycie zębów.
Pewnego ranka obudziła się z uczuciem, którego dawno nie znała. Jej ciało było dziwnie rozpalone, między nogami czuła wilgoć. Dotarło do niej, że to tabletki. Zawstydziła się własnego podniecenia, szybko wzięła prysznic i starła ślady, zanim ktokolwiek mógłby coś zauważyć.
W domu Robert kilka razy spoglądał na nią uważniej. Pewnego poranka, kiedy sięgała po filiżankę, dostrzegł, że nie ma stanika pod koszulą.
– Anita, ty… tak do pracy? – spytał zaskoczony.
– Ta koszula lepiej wygląda bez. Zresztą, wszystkie staniki mam w praniu.
Uśmiechnęła się blado i zmieniła temat. Robert nie drążył, ale zmarszczył brwi.
Mijały kolejne dni, robiło się coraz ciężej. Przyzwyczaiła się do codziennych inspekcji. Przestały robić na niej wrażenie, były jedynie kolejnym elementem dnia. Bardziej martwiły ją kłamstwa, które mnożyła w rozmowach z Robertem. Każdego dnia musiała coś ukrywać, coś tłumaczyć.
W niedzielę, gdy siedzieli razem w salonie, Robert nagle spojrzał na jej dłoń.
– Anita… a gdzie twoja obrączka? – spytał spokojnie.
Serce jej zamarło. Spojrzała na palec. Przełknęła ślinę i odpowiedziała szybko:
– Zarysowała się, oddałam do jubilera. Mają ją wyczyścić i wypolerować.
Robert patrzył przez chwilę, oceniając jej słowa.
– Trzeba było mi powiedzieć, sam bym zawiózł.
– Wiesz, zapomniałam. Tyle się dzieje w tej pracy – dodała, spuszczając wzrok.
– W porządku. Tylko następnym razem powiedz mi od razu. – Przesunął dłonią po jej ramieniu.
Uśmiechnął się lekko i wrócił do rozmowy o planach na kolejny tydzień. Oddychała ciężko, choć starała się tego nie pokazać. Wiedziała, że udało jej się go oszukać, ale czuła coraz większy ciężar we własnym sercu.
Poniedziałek rano
Zaparkowała auto przed budynkiem HR i wysiadła, czując znajome ukłucie strachu.
Przy wejściu stał Paweł, ochroniarz. Tym razem spojrzał na nią uważniej i odezwał się:
– Dzień dobry, jak mija poranek?
– Spieszę się – rzuciła szybko, zbywając go i kierując się w stronę windy.
W kabinie, kiedy drzwi zasunęły się z sykiem, poczuła falę gorąca. Jej cipka była znowu wilgotna. Przeklęła w myślach tabletki i mocniej zacisnęła uda.
Nie teraz – pomyślała, patrząc na zmieniające się cyfry na wyświetlaczu.
Dotarła do biura kilka minut przed dziewiątą. Marta jeszcze się nie pojawiła. Siedziała spięta przy biurku, nerwowo zerkając na zegarek. Ósma pięćdziesiąt dziewięć.
Drzwi otworzyły się nagle. Gabriel wszedł, trzymając wskaźnik w dłoni.
– Gdzie jest ta mała kurwa?! – ryknął.
– Jeszcze… jeszcze jej nie ma – wyszeptała.
Wściekle stuknął wskaźnikiem w blat.
– Nie będziemy tu na nią czekać!
Zegar wskazywał dziewiątą trzy, gdy drzwi otworzyły się ponownie. Marta stanęła w progu, była rozczochrana, twarz miała podrapaną, bluzka poszarpana i brudna. Wyglądała jak po bójce.
Profesor patrzył na nią ze złością i niedowierzaniem po czym zaczął wrzeszczeć.
– Nie dość, że przychodzisz po czasie to jeszcze wyglądasz jak śmieć! Za spóźnienie dostaniesz dwadzieścia razy linijką na gołą dupę! A teraz tabletki.
Podał blister obu dziewczynom. Najpierw Anita połknęła tabletkę, otwierając usta i wytykając język. Potem Marta zrobiła to samo.
Drzwi otworzyły się ponownie. Do środka wszedł mężczyzna, wysoki, ciemnowłosy, w garniturze. Miał ostre rysy i chłodny wzrok. Za nim szła dziewczyna, około dwudziestu pięciu lat. Smukła, zadziorna, spojrzenie pełne wyższości. Na jej szyi lśniła obroża.
– Gabrielu – odezwał się mężczyzna i rzucił okiem na Martę. – Twoja podopieczna pobiła się z moją. Monika mówi, że to ona zaczęła. Trzeba to rozwiązać.
Wyprostował się, wskaźnik stuknął o jego dłoń.
– Krzysztofie, chyba ci się coś pomyliło. Anita i Marta to moje dziewczyny. Ja decyduję, co z nimi zrobić.
Monika skrzywiła się z pogardą.
– To Marta rzuciła się pierwsza. Jeśli zostawisz to bez reakcji, pokażesz, że nie panujesz nad własnym zespołem.
Uśmiechnął się krzywo, w jego tonie pobrzmiewała kpina.
– Monika, daruj sobie te uwagi. Nie ty tu ustalasz zasady.
Krzysztof zmrużył oczy, głos miał chłodny.
– W takim razie weź to pod uwagę. Bo jeśli nie ukarzesz Marty, zrobi się z tego precedens.
– Dociera do mnie – warknął. – Ale przypominam: to moje sprawy, nie twoje.
Na chwilę zapadła cisza, Krzysztof i Profesor mierzyli się wzrokiem. W końcu Werdecki odpuścił.
– Niech będzie. Ale Monika nie zamierza udawać, że nic się nie stało.
– Róbcie, jak chcecie, byle nie w moim biurze! – Wskazał im wyjście.
Krzysztof i Monika zamknęli za sobą drzwi z nadmiernym impetem. Profesor jeszcze chwilę patrzył za nimi, potem odwrócił się i mruknął coś pod nosem, wracając do swojego gabinetu.
Zbliżała się szesnasta trzydzieści. Gabriel wyszedł z gabinetu, trzymając w dłoni drewnianą linijkę.
– Marta, zapraszam – rzucił chłodno. – Ty też, Anita. Zobaczysz, jakie są konsekwencje niesubordynacji.
Obie wstały. Marta była blada jak ściana, Anita czuła ścisk w żołądku. Weszły do środka, drzwi zamknęły się za nimi.
– Podciągnij spódniczkę i opuść majtki do kolan – polecił.
Marta posłusznie zrobiła, co jej kazał i pochyliła nad biurkiem. Usłyszała, jak podchodzi bliżej. Wstyd był tak silny, że nie potrafiła spojrzeć nowej koleżance w oczy. Stanął za nią, linijka świsnęła w powietrzu i opadła z trzaskiem na jej pośladki.
– Raz! – powiedział zimno.
Drgnęła, ale nie wydała głosu. Kolejne uderzenia następowały jedno po drugim, każde mocne, wymierzone. Przy piątym na policzkach pojawiły się łzy.
Przy dziesiątym Anita zobaczyła, jak Marta zaciska zęby, a łzy spływają ciurkiem po twarzy. Nie wytrzymała i krzyknęła:
– Wystarczy! Już dosyć, przestań!
Zatrzymał się. Spojrzał na nią, odłożył linijkę na bok i podszedł powoli. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Zabolało, świat na chwilę zawirował.
– Za to, że się odezwałaś, twoja koleżanka dostanie pięć więcej.
Podniósł linijkę i wrócił do Marty.
– Jedenaście!
Trzask niósł się po gabinecie. Marta szlochała, ale znosiła ciosy. Liczył głośno, każdy raz mocniejszy od poprzedniego. W końcu wymierzył wszystkie dwadzieścia pięć i odstąpił.
– Wystarczy. Ubieraj się i wynocha! – rzucił lodowato.
Na korytarzu Marta poprawiała drżącymi rękami ubranie. Anita patrzyła na nią, dławiąc się poczuciem winy.
– Przepraszam – wyszeptała ze łzami w oczach, wciąż ocierając piekący policzek. – To przeze mnie dostałaś pięć więcej… Przepraszam, Marta…
Objęła ją i mocno przytuliła. Marta pokręciła głową.
– Już nic nie mów – szepnęła, odwzajemniając uścisk.
Wieczorem wróciła do domu. Ukrywała emocje, uśmiechała się do Roberta i Mateusza. Jadła kolację, choć miała ściśnięte gardło. W nocy długo wpatrywała się w sufit, zanim w końcu zasnęła, czując ciężar dnia, który nie dawał jej spokoju.
Następny dzień
Wstała wcześnie, przygotowała się jak zwykle: czarna mini, białe majtki, koszula bez stanika. W drodze do pracy czuła napięcie, choć wiedziała już, czego się spodziewać. Przed wejściem do biurowca zobaczyła Pawła, ochroniarza, który skinął głową, ale nie odezwał się. Odpowiedziała krótkim uśmiechem i weszła do windy.
W biurze Marta już czekała, siedząc sztywno przy biurku. Ruchy miała wolniejsze niż zwykle.
– Jak się trzymasz? – zapytała cicho Anita.
– Dam radę – odpowiedziała Marta, lecz widać było, że każdy ruch sprawia ból.
Drzwi otworzyły się punktualnie. Gabriel wszedł bez słowa, uderzając lekko wskaźnikiem o dłoń.
– Inspekcja!
Obie stanęły obok siebie. Marta niechętnie opuściła spódniczkę i majtki. Na jej pośladkach wyraźnie odcinały się fioletowe szerokie pasy po linijce, które wczoraj na nich zostawił.
Nachylił się, patrząc zimnym spojrzeniem.
– Widać konsekwencje spóźniania się – powiedział chłodno.
Zacisnęła usta i spuściła wzrok. Łzy błyszczały w kącikach oczu, ale nie odezwała się ani słowem. Anita, obserwując to, poczuła ścisk w żołądku. Miała wrażenie, że sama czuje ból przy każdym jego słowie.
– Tabletki – polecił.
Podał blister. Najpierw Anita połknęła swoją i pokazała język, potem Marta zrobiła to samo. Obserwował uważnie, kiwnął głową i bez słowa ruszył do swojego gabinetu.
Kiedy drzwi się zamknęły, w biurze zapadła cisza. Marta wolno usiadła na krześle, podkładając sobie poduszkę, którą przyniosła z domu. Anita nalała im herbaty i podała.
– Trzymaj. To tylko kolejny dzień.
Marta spojrzała na nią słabo, ale w oczach błysnęła wdzięczność.
Reszta dnia minęła w rytmie papierów i stukotu klawiatur. Anita krążyła po piętrach z dokumentami, zauważając coraz więcej twarzy i dziewczyn w obrożach na wyższych piętrach. Każda z nich miała w spojrzeniu ten sam cień.
Po pracy, gdy opuszczały biurowiec, Anita szepnęła:
– Jutro będzie lżej.
Marta kiwnęła głową, choć obie wiedziały, że prawda jest inna.
W domu ukrywała zmęczenie, bawiła się z Mateuszem, rozmawiała z Robertem. Ale w nocy, leżąc obok niego, wpatrywała się w ciemny sufit i wciąż widziała przed oczami ciemne pasy na ciele swojej nowopoznanej koleżanki.
Minął drugi tydzień
Każdy dzień w biurze wyglądał podobnie, poranna inspekcja, tabletki, praca z dokumentami, krótkie rozmowy z Martą.
Nauczyła się ukrywać emocje. W sobotę wieczorem zauważyła przelew na koncie. Piętnaście tysięcy złotych. Pierwsza wypłata z HR. Na widok kwoty poczuła się dziwnie.
Na tyle wycenili moją godność? – pomyślała słodko-gorzko.
Niedzielny poranek zaczął się zwyczajnie. Robert krzątał się po sypialni, szykując walizkę na wyjazd. Przyglądał się Anicie, która jeszcze leżała w łóżku.
– Masz ochotę na szybki numerek zanim pojadę? – zapytał półżartem.
– Kochanie… chętnie. Sama nawet chciałam cię namówić, ale… dostałam okres – powiedziała cicho, odwracając wzrok.
Robert spojrzał na nią z lekkim rozczarowaniem, ale nie naciskał.
– No dobra. Jak wrócę, to sobie odbijemy – mruknął, zapinając walizkę.
Pomogła mu dopakować kosmetyczkę i dokumenty. Cały czas uśmiechała się, kryjąc napięcie. Odwiozła go na lotnisko. Przed wejściem do strefy odlotów ucałował ją w policzek i pomachał. Została sama, ściskając w dłoni pasek od jego torby. W głowie miała tylko jedną myśl:
Nie chcę tej ciszy, chcę po prostu normalnego życia.
Poniedziałek rano
Obudziła się wcześnie. W kuchni szykowała śniadanie, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła i zobaczyła Marię, matkę Roberta. Starsza kobieta, siedemdziesięciopięcioletnia, miała na sobie długi płaszcz i trzymała torbę podróżną. Jak zawsze przyjechała na dwa tygodnie, by zająć się Mateuszem.
– Dzień dobry, Anitko – powiedziała, wchodząc. – Wychodzisz do pracy?
– Tak, mamo – odparła, wpuszczając ją do środka.
Po chwili, gdy Maria zobaczyła strój Anity, czarną mini, rozpiętą koszulę i buty na obcasie uniosła brwi.
– Anitko… czy tak trzeba chodzić do pracy? – spytała tonem, w którym było więcej troski niż wyrzutu. – Wyglądasz… nieodpowiednio.
– Takie zasady, Mario. Tak trzeba – odpowiedziała, unikając wzroku.
Starsza kobieta pokręciła głową, ale nic więcej nie powiedziała.
W pracy dzień zaczął się jak zawsze, inspekcja, tabletki, dokumenty. Po godzinie drzwi gabinetu nagle się otworzyły i rozległ się głos Gabriela:
– Anita, do mnie.
Weszła niepewnie. Siedział przy biurku, wskazując dłonią na ekspres stojący w rogu.
– Zrób mi kawę.
Posłusznie podeszła, przygotowała filiżankę. Postawiła ją na biurku, spojrzał na nią wymownie.
– Na kolana, suko! – uklękła posłusznie.
Pociągnął łyk kawy, a potem rzucił:
– Rozepnij koszulę i wyciągnij cycki na wierzch.
Zawahała się, ale widząc jego spojrzenie, posłusznie rozpięła guziki i odsłoniła piersi. Patrzył na nią długo, badał, jak zareaguje.
– Tak ma wyglądać posłuszeństwo, masz robić, co ci każę!
Kiedy skończył kawę, postawił filiżankę na biurku i wskazał palcem w stronę podłogi.
– Sprzątaj. Chcę, żeby wszystko lśniło.
Wstała, zapięła koszulę i zaczęła ścierać blat, a potem zamiatać to, co kazał jej uprzątnąć. Każdy jego rozkaz wykonywała w ciszy, czując, jak coraz mocniej zaciska się wokół niej niewidzialna pętla.
Kiedy w końcu machnął dłonią i odsunął krzesło, powiedział tylko:
– Wróć do biura. I zapamiętaj, że to dopiero początek.
Wyszła, oddychając ciężko, ale nie pozwalając sobie na łzy. Wiedziała, że teraz gra toczy się o jej całkowite posłuszeństwo. Wróciła do biura powoli, wciąż czując dreszcze po spotkaniu z Gabrielem. Starała się oddychać równomiernie, żeby nie zdradzić, jak bardzo się trzęsie. Marta uniosła wzrok znad dokumentów, od razu widząc, że coś jest nie tak.
– Coś ci zrobił? – spytała półgłosem.
– Tak. Kazał mi… – urwała, nie mogąc przełknąć słów. – Zaczyna mnie tresować – dodała w końcu ściszonym głosem.
– Wiem, jak to wygląda.
Spojrzenie i słowa Marty było pełne współczucia. Usiadła na krześle obok, nachyliła się bliżej.
– Kazał mi klęczeć. Rozpiąć koszulę. Sprzątać po nim. Traktuje mnie jak…
Głos jej się załamał. Marta dotknęła jej dłoni.
– To dopiero początek. Ja też przez to przechodziłam – westchnęła. – Najgorsze, co możesz zrobić, to pokazać mu, że cię złamał. Musisz wytrzymać. Choćbyś miała w środku krzyczeć, na zewnątrz bądź spokojna.
Anita spojrzała na nią z wdzięcznością.
– Jak ty to znosisz? – zapytała.
– Dzielę to na dni… – odpowiedziała. – Nie myślę o całym miesiącu czy roku. Tylko o tym, że muszę przetrwać dziś. Jutro będzie kolejny dzień. I tak w kółko.
Przez chwilę obie siedziały w ciszy, trzymając się za ręce. Ten krótki kontakt był ich jedyną obroną przed światem HR. Za drzwiami było słychać odgłos kroków, ale w środku panowała chwila spokoju. Anita odsunęła się i wróciła do papierów. W głowie wciąż słyszała głos Gabriela, ale obecność Marty sprawiła, że strach nie był już tak paraliżujący. Wiedziała, że nie jest w tym sama.
Minęły dwa dni
Kolejne poranki mijały w rytmie inspekcji i pracy z dokumentami. Po południu Anita i Marta zeszły do kuchni socjalnej na pierwszym piętrze, żeby zrobić sobie herbatę. W środku było pusto, aż nagle w drzwiach stanęła Monika. Ta sama dziewczyna, którą Anita widziała wcześniej u boku Krzysztofa.
Wysoka blondynka o długich włosach, pełnym biuście i ładnej buzi, ale w spojrzeniu miała coś ostrego, zadziornego, prowokującego do zaczepki.
– No proszę, mała kurwa wciąż się tu włóczy? – zapytała, patrząc prosto na Martę. – Myślałaś, że zapomnę, jak ostatnio próbowałaś podskakiwać?
Monika podeszła i uderzyła ją barkiem, zmuszając do cofnięcia się.
– Nie chcę się z tobą bić – powiedziała cicho, wyraźnie się bojąc.
– Nie chcesz, bo już raz skopałam ci dupę! – odpowiedziała Monika, stając jeszcze bliżej.
Anita poczuła, jak rytm serca przyspiesza. Nigdy się z nikim nie biła. Widok koleżanki cofającej się i osaczonej, sprawił jednak, że zebrała się na odwagę. Zrobiła krok naprzód, mówiąc:
– Monika, proszę, daj spokój. To bez sensu.
Ta obróciła się do niej gwałtownie. W oczach miała czystą złość, a przez moment Anita była pewna, że zaraz oberwie. Cofnęła się instynktownie.
– Ty się lepiej nie odzywaj. Pękniesz od samego strachu, frajerko.
Przez chwilę w kuchni panowało napięcie, które można było kroić nożem. Obie czuły, że strach je sparaliżował.
W końcu odwróciła się do drzwi i patrząc pogardliwie na Martę, rzuciła:
– Szmata od dzieci!
Trzasnęła drzwiami i wyszła, zostawiając ciszę pełną napięcia.
Marta stała oparta o blat, wciąż oddychała szybko, starając się powstrzymać gniew i łzy jednocześnie. Anita niepewnie przesunęła się bliżej.
– Słuchaj… – zaczęła ostrożnie. – Nic sobie z niej nie rób.
– Łatwo ci mówić! – uniosła głos Marta, ale zaraz złagodniała. – Przepraszam. Nie powinnam tak reagować. Po prostu… ona zawsze potrafi mnie wyprowadzić z równowagi.
Anita kiwnęła głową.
– Widziałam. Chciałam coś zrobić, ale… zawahałam się. – Spuściła wzrok. – Nigdy z nikim się nie biłam. Bałam się, że tylko pogorszę sprawę. Udało ci się uniknąć konfrontacji to jest najważniejsze.
– Może. Ale to boli, wiesz? Te jej zaczepki… trafiają… – otarła policzek wierzchem dłoni.
– Nie jesteś sama. Jak ona znów spróbuje… będziemy razem.
Przez chwilę patrzyły na siebie w ciszy.
– Razem – szepnęła.
Potem wzięły kubki z herbatą i wróciły do biura, starając się udawać, że nic się nie wydarzyło. Ale Anita nie mogła przestać myśleć o ostatnich słowach Moniki. W głowie wciąż brzmiało echo obelgi. Nie wiedziała jeszcze, co naprawdę kryje się w przeszłości Marty, ale przeczuwała, że to nie była zwykła zaczepka. Że to coś więcej, tajemnica, której ta nie chciała zdradzić.
Po pracy odpięła obrożę w samochodzie i ukryła ją w schowku. Z ciężkim sercem wróciła do mieszkania.
Maria przywitała ją chłodnym spojrzeniem.
– Ty się w tym tak do biura ubierasz? – zapytała, marszcząc brwi. – Ta bluzka… wszystko widać. Trochę nie wypada.
– To tylko praca, Mario – odpowiedziała spokojnie, choć w środku czuła, jak rośnie w niej złość i bezsilność.
Potem zajęła się Mateuszem. Układała z nim klocki, przeczytała bajkę, pocałowała w czoło i przykryła kołdrą. Chłopiec zasnął szybko, wtulony w maskotkę.
Wieczór dłużał się. Chodziła z pokoju do pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Myśli wracały do kuchni w biurowcu, do słów Moniki „Szmata od dzieci”. Niby zwykła obelga, a jednak brzmiała inaczej, jakby kryła w sobie coś więcej. Próbowała sobie przypomnieć dokładne brzmienie, ton, kontekst. Na chwilę miała wrażenie, że się przesłyszała. Ale w końcu obraz wrócił wyraźnie.
Monika faktycznie tak powiedziała.
Usiadła z laptopem i zaczęła szukać. Wpisywała różne kombinacje słów, przeglądała fora, ale nie znajdowała nic, co tłumaczyłoby tę dziwną obelgę. Im dłużej patrzyła w ekran, tym bardziej czuła narastającą frustrację i bezradność. W końcu zamknęła komputer. Westchnęła ciężko, przetarła twarz dłonią i położyła się spać. Sen nie przychodził od razu. W głowie wciąż dźwięczało echo słów Moniki.
Szmata od dziecka.
Poranek następnego dnia
Wstała wcześnie, starannie się ubrała zgodnie z wymogami biura. Kiedy zjadła szybkie śniadanie, Maria już czekała w kuchni, z filiżanką kawy. Spojrzała na nią przenikliwie.
– Anito, gdzie ty tak właściwie pracujesz? – zapytała tonem pozornie obojętnym.
– W biurze rachunkowym – skłamała szybko.
– Biuro rachunkowe? A gdzie to jest?
– Na Paderewskiego. Tam, koło skrzyżowania – wymyśliła naprędce adres.
Starsza kobieta westchnęła i odstawiła filiżankę.
– To dobrze się składa. Muszę dziś coś załatwić w centrum. Podwieziesz mnie? Przedszkole Mateusza też jest po drodze.
Chciała zaprotestować, ale nie miała wyjścia.
– Dobrze – powiedziała cicho.
W samochodzie Maria usiadła obok niej z przodu, a Mateusz w foteliku z tyłu.
– To jak to biuro wygląda? – zaczęła. – Duże? A ilu was tam pracuje?
Anita wymyślała kolejne szczegóły, z każdym zdaniem coraz bardziej świadoma, że musi pilnować się, by nie zabrzmieć fałszywie. Teściowa dopytywała o pensję, godziny pracy, rodzaj obowiązków. Ta odpowiadała półsłówkami, modląc się, żeby pytania się skończyły.
Cały czas czuła narastający strach, oprócz trudnych pytań przerażał ją fakt, że obroża była ukryta w schowku.
Co, jeśli ona nagle go otworzy? Co, jeśli zobaczy obrożę? Jak ja to wytłumaczę?
Pod przedszkolem odprowadziła Mateusza do sali. Przytuliła go mocno i szybko wróciła do auta. Teściowa siedziała spokojnie, ale Anita miała wrażenie, że jej wzrok krąży po wnętrzu samochodu, gotowa w każdej chwili nacisnąć przycisk i otworzyć schowek.
Droga dłużyła się w milczeniu. Kurczowo trzymała kierownicę, zmuszając się do spokojnego oddechu. W końcu podjechały pod kamienicę, gdzie teściowa miała coś do załatwienia.
– Dzięki za podwózkę – powiedziała zwyczajnie, wysiadając.
Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą. Ruszyła prosto do HR. Zaparkowała na zwykłym miejscu, otworzyła schowek i szybko założyła obrożę. Metal na szyi przypomniał, że czas kłamstw dobiegł końca. Teraz zaczynał się kolejny dzień w biurze.
Punkt dziewiąta drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie. Do środka wszedł Gabriel, którego obecność od razu zgasiła wszelkie rozmowy. Anita i Marta pospiesznie podniosły się od biurek i stanęły w szeregu, tak jak tego wymagał.
Wskaźnik stuknął o jego dłoń, gdy przeszedł przed nimi wolnym krokiem.
– Spódniczki do góry. Już.
Posłusznie podciągnęły je do pasa, odsłaniając białe majtki i nagie uda. Zatrzymał się przy Marcie, zmrużył oczy i skinął palcem.
– Opuść.
Marta, bez większego wahania, opuściła majtki do kolan i odwróciła się bokiem. Profesor pochylił się i przesunął palcami po jej pośladkach, zostawiając na chwilę czerwone ślady od nacisku.
– Dobrze. Sine pręgi po ostatniej lekcji wciąż są. To mi się podoba!
Potem przeszedł do Anity. Jej dłonie drżały, gdy odsłaniała się coraz bardziej.
– Majtki!
Zamarła, ale Marta rzuciła jej krótkie, ostrzegawcze spojrzenie. Powoli palcami zsunęła bieliznę, czując jak zimne powietrze biura uderza w świeżo wygoloną cipkę.
Pochylił się nisko, aż poczuła jego oddech na podbrzuszu.
– Tak ma być. Gładko, na zero!
Wyprostował się i stuknął wskaźnikiem o biurko. Obie wciągnęły z powrotem bieliznę i poprawiły spódniczki, położył tabletki na blat.
– Połknąć i pokazać języki.
Inspekcja przebiegła rutynowo, ale atmosfera w biurze była ciężka. Każda z nich wiedziała, że dzisiejszy poranek był dopiero zapowiedzią tego, co czeka je dalej.
– Wystarczy! – rzucił chłodno, przesuwając wzrokiem po obu dziewczynach. – Ty, Marta, do roboty. – Wskazał wskaźnikiem w stronę biurka. – A ty – odwrócił się do Anity – ze mną.
Drzwi jego gabinetu zamknęły się za nimi z głuchym stuknięciem. Stanęła niepewnie przy biurku.
– Skoro masz pracować dla mnie i dla klientów, muszę być pewny, że reagujesz odruchowo. Nie myślisz, nie pytasz, nie kwestionujesz. Robisz to, co ci każę.
Uderzył wskaźnikiem o blat biurka, aż podskoczyła.
– Na kolana!
Uklękła, czując jak twarda podłoga wbija się w kolana.
– Wyprostuj plecy. Ręce za głowę. Powiedz: „Dziękuję, proszę pana, za to, że mogę się uczyć posłuszeństwa.”
Zadrżała, ale wypowiedziała słowa.
– Głośniej! – powtórzyła, tym razem podnosząc głos.
Przeszedł przed nią i zatrzymał się na tyle blisko, że musiała odwrócić wzrok, żeby nie czuć się całkiem zdominowana.
– Dobrze – powiedział zimno.
Zrobił pauzę, wpatrując się w nią.
– Wstań.
Anita poderwała się na nogi.
– Wyjmij cycki na wierzch. Już!
Anita zamarła, czując jak krew napływa jej do twarzy, ale wiedziała, że sprzeciwienie się nie wchodzi w grę. Drżącymi palcami rozpięła guziki koszuli, wyjmując zręcznie piersi.
– Ręce za głowę – rozkazał chłodno.
Stała tak z gołymi piersiami a on krążył wokół niej, oceniając ją jak treser sprawdzający nowe zwierzę. Co chwilę zatrzymywał się, zbliżał na krok, specjalnie przeciągał jej napięcie.
– Widzisz? – powiedział zimno. – Już zaczynasz rozumieć, gdzie twoje miejsce.
– Podejdź do mnie!
Zrobiła co kazał. On w tym czasie wyjął z szuflady czerwoną szminkę.
– Na kolana!
Uklękła przed nim on zaś siedział wygodnie w fotelu w dłoni trzymał małą tubkę czerwonej szminki, którą powoli odkręcił.
– Podnieś głowę.
Posłusznie uniosła brodę. Czuła, jak jego palce obejmują żuchwę, mocnym i pewnym chwytem. Nie dawał możliwości cofnięcia się ani protestu.
– Otwórz usta.
Rozchyliła je niepewnie. Przesunął szminką po dolnej wardze, wolno, dokładnie, podkreślając każdy kontur. Czerwony kolor natychmiast odcinał się od bladej skóry, nadając twarzy zupełnie inny charakter taki bardziej wyzywający, niemal wulgarny.
– Teraz wyglądasz jak dziwka!
Dociągnął kolor na górnej wardze, po czym odchylił się lekko, podziwiając efekt. Palcem poprawił linię w kąciku ust, zostawiając na jej policzku czerwony ślad.
– Obliż! – rozkazał krótko.
Przesunęła językiem po wargach, czując smak kosmetyku. Uśmiechnął się szeroko, rozpiął spodnie i bez najmniejszego skrępowania wyjął swojego penisa. Anicie na moment odebrało dech. Patrzyła na niego z obrzydzeniem i strachem. Był ogromny ponad dwadzieścia centymetrów długości, masywny i ciemniejszy niż reszta ciała. Grube, wypukłe żyły przebiegały wzdłuż całego trzonu, nadając mu niemal zwierzęcy wygląd. Żołądź była szeroka, ciężka, błyszcząca jak mokry metal. Nie było w nim nic z piękna. Wyglądał jak narzędzie, jak wszystko, co reprezentował sobą Gabriel.
– Patrz na niego, szmato! – chwytając ją za podbródek, zmusił, by uniosła wzrok.
– To nie jest siusiak twojego Robercika. To jest kutas, którym cię zerżnę!
Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie mogła ich powstrzymać. Patrzyła na ten organ, czując, jak w środku rośnie panika. Nigdy w życiu nie widziała czegoś tak przerażającego. Ani rozmiar, ani wygląd nie dawały nadziei na cokolwiek poza bólem i upokorzeniem.
Nie odrywał od niej wzroku, gdy jego ciężki, gruby penis sterczał przed jej twarzą. Jego dłoń wciąż trzymała jej podbródek, zmuszając, by nie odwracała głowy.
– Otwórz gębę! Chcę zobaczyć, jak te czerwone usta wyglądają na moim chuju!
Anita zaparła się rękami o uda, łzy spływały jej po policzkach.
– Proszę… nie… – wyszeptała drżącym głosem.
Nie czekał. Drugą dłonią szarpnął ją za włosy, odchylając jej głowę do tyłu.
– Otwieraj, kurwo! – ryknął, po czym pchnął biodrami do przodu.
Ciepła, ciężka żołądź wcisnęła się między jej usta, rozpychając je brutalnie. Czuła gorzki smak, obcy zapach, a jej gardło zacisnęło się odruchowo. Profesor zaśmiał się, słysząc jej zduszony oddech.
– No i co?… – zapytał, wpychając go głębiej. – Musisz się uczyć od nowa jak brać do ryja?
Trzymał ją mocno za włosy za każdym razem wbijał go głębiej. Makijaż rozmazywał się, czerwona szminka brudziła trzon, zostawiając ślady wzdłuż wypukłych żył.
– Patrz na mnie! – Pociągnął ją mocniej. – Patrz! Obciągasz już prawie jak dziwka, nie zamykaj oczu!
Wstyd mieszał się z poczuciem bezsilności a on czerpał z tego pełną satysfakcję. Widok kobiety, która do niedawna żyła spokojnym, domowym życiem, a teraz klęczącej przed nim z grubym penisem między ustami, był dla niego najlepszą nagrodą tego dnia.
Przytrzymywał jej głowę i wbijał się głębiej aż krztusiła się i dławiła, łzy płynęły ciurkiem po policzkach. Czerwona szminka rozmazała się całkowicie, wokół ust miała krwisty pierścień.
– Suko… – czując jak zbliża się do końca. – Ładnie połknij.
Próbowała cofnąć głowę, ale jego dłoń zacisnęła się mocniej na włosach. Przytrzymał ją przy sobie i z jękiem ulgi wcisnął się do końca. Gęsta sperma wypełniła jej usta, rozlewając się aż po gardło. Kaszlnęła, część wypłynęła kącikami, spływając po brodzie w białych smugach zmieszanych z rozmazaną szminką. Cofnął biodra i patrzył, jak resztki nasienia ściekają po podbródku.
Usiłowała przełknąć to co zostało jeszcze w jej ustach, jednocześnie walcząc z odruchem wymiotnym.
Zapalił papierosa i zaciągnął się, patrząc na nią z góry.
– Widzisz? – powiedział spokojniej pytająco, wypuszczając dym. – Teraz nawet w lustrze zobaczysz, kim jesteś. Umalowana dziwka z moją spermą na twarzy.
Odłożył niedopałek do popielniczki i machnął ręką.
– Wytrzyj się, ale nie za bardzo. Chcę, żebyś czuła ten smak jeszcze przez cały dzień.
Opuściła głowę, wiedziała, że to dopiero początek a on właśnie odebrał jej ostatnie złudzenia, że zdoła zachować choć odrobinę godności. Wyszła z gabinetu na miękkich nogach, pytając samą siebie, czy to, co przed chwilą zrobiła, było zdradą wobec Roberta. Czy to, że zmusił ją do seksu oralnego, oznacza, że go zdradziła? A może to była tylko kolejna kara, kolejne upokorzenie, na które nie miała wpływu? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Poczucie winy i wstydu było przytłaczające.
Reszta dnia w firmie minęła jak w transie. Wykonywała swoje obowiązki, odbierała telefony, przekładała dokumenty, wysyłała e-maile, ale myśli nie opuszczały sceny z gabinetu. Czuła się rozdarta, brudna, złamana. Każdy kliknięty przycisk klawiatury przypominał jej odgłos uderzającego o biurko wskaźnika.
Tuż przed końcem dnia poszła do toalety. Zamknęła się w kabinie, sięgnęła pod włosy i rozpięła zamek skórzanej obroży. Zdjęła ją ostrożnie, po czym wsunęła głęboko do torebki, owijając w chusteczkę.
Kiedy wyszła z firmy i wsiadła do samochodu, poczuła ulgę, ale też zmęczenie. Wracała przez miasto, nie pamiętając nawet drogi. Prowadziła automatycznie, myślami wciąż tkwiąc w gabinecie.
W domu powitał ją znajomy zapach obiadu i głos Mateusza, który bawił się w salonie. Robert był w Norwegii, więc domem zajmowała się teraz teściowa. Już od progu Anita czuła na sobie jej krytyczne spojrzenie jakby starsza kobieta prześwietlała ją na wylot. Dla teściowej wyglądała pewnie niestosownie w krótkiej spódniczce i dopasowanej bluzce, które pasowały bardziej do sekretarki z filmu niż matki pięcioletniego chłopca.
Uśmiechnęła się blado, przywitała z synkiem i od razu go mocno przytuliła, szukając w tym uścisku odrobiny normalności. Teściowa komentowała z przekąsem, ale Anita nie wdawała się w rozmowy. Przez resztę wieczoru starała się funkcjonować normalnie, pomogła Mateuszowi przy kąpieli, przeczytała mu bajkę i położyła spać.
Dopiero gdy w całym domu zapanowała cisza, weszła do swojej sypialni i opadła na łóżko. Nie mogła przestać myśleć o tym, co zrobiła.
Czy to już zdrada? Czy kiedy spojrzę w oczy Robertowi, on będzie to widział? – pytała samą siebie w ciemnościach.
Naciągnęła kołdrę pod brodę i zacisnęła powieki, ale sen nie nadchodził. W ustach wciąż miała wrażenie tego samego gorzkiego smaku, a w sercu rosło poczucie winy, którego nic nie mogło zmyć.
Kolejny dzień
Zaczął się tak samo jak poprzednie, czyli od inspekcji. Zimny głos Gabriela, surowe spojrzenia, powolne obchodzenie wokół nich. Ale tym razem nie zakończyło się na samej kontroli stroju.
– Majtki w dół.
Obie bez słowa posłusznie ściągnęły bieliznę do połowy ud, stając z opuszczonymi głowami. Gabriel przeszedł przed nimi, zatrzymał się przy Anicie i uniósł wskaźnik.
Przeciągnął chłodnym metalem wzdłuż jej warg sromowych od góry aż po wilgotny koniec szparki. Drgnęła, powietrze utknęło w gardle, a policzki zapłonęły ze wstydu. Marta patrzyła w podłogę, bała się oddychać.
– Wiesz w weekend jadę na działkę. I zgadnij co? Ty jedziesz ze mną. I tam będę cię pieprzyć, tak jak chcę. Cały weekend, bez przerwy.
Poczuła, jak wstyd miesza się ze strachem. Przełknęła ślinę i skinęła głową. Jej ciche, ledwo słyszalne „tak, proszę pana” brzmiało bardziej jak złamanie niż zgoda.
Cofnął wskaźnik i przesunął spojrzenie na Martę.
– Zazdrościsz jej? – zapytał z jadowitym uśmiechem.
Zesztywniała, ale nic nie odpowiedziała. Profesor nawet nie oczekiwał słów. Cisza była dla niego wystarczającą odpowiedzią, jeszcze bardziej upokarzającą dla obu.
– Dobrze ubierać się. I do roboty.
Kiedy odszedł do swojego gabinetu, w pokoju została cisza, przerywana tylko przyspieszonym oddechem Anity. Wiedziała już, że weekend będzie czymś więcej niż tresurą. To miała być granica, za którą straci resztki kontroli nad własnym życiem.
Pozostała część dnia minęła jej jak przez mgłę. Każde kliknięcie w klawiaturę, każdy telefon i każdy arkusz dokumentów był tylko tłem dla jednej myśli: weekend z Gabrielem. Samo wyobrażenie jego głosu, wskaźnika przesuwającego się wzdłuż jej nagiego ciała i zapowiedzi tego, co ją czeka, sprawiało, że serce waliło jej szybciej.
Kiedy wyszła z pracy, wsiadła do samochodu i opadła na fotel kierowcy. Przez kilka minut siedziała w ciszy, z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy. Nie miała odwagi od razu przekręcić kluczyka, jej myśli były zbyt rozbiegane.
Muszę coś zrobić. Sama nie dam rady. Każda chwila z tym bydlakiem odbiera mi resztki godności.
I wtedy przypomniała sobie o nim. Tomek. Kolega jeszcze z liceum który marzył kiedyś o pracy w policji, a teraz prowadził agencję detektywistyczną. Widywali się rzadko, ale w social mediach widziała jego posty: sprawy rozwodowe, obserwacje, dowody zdrad. Nie był superbohaterem, za to miał doświadczenie, kontakty i co najważniejsze był poza układami, które oplatały Karolaka i HR.
Myśl o spotkaniu z nim pojawiła się nagle, jak ratunkowa deska. Może on będzie w stanie pomóc albo chociaż wskaże kierunek?
W końcu przekręciła kluczyk. Silnik ożył. Ruszyła w stronę domu, ale w głowie była już krok dalej.
Jak się z nim skontaktować? Czy powinnam powiedzieć mu całą prawdę? A jeśli to jeszcze pogorszy sprawę?
Zatrzymała się na czerwonym świetle i spojrzała w lusterko. Widziała zmęczoną, przygaszoną twarz z rozmazanym makijażem i czerwonymi od napięcia oczami. Wiedziała jedno: jeśli nie wykona tego kroku teraz, za kilka tygodni będzie już za późno.
Na kolejnym skrzyżowaniu, zamiast skręcić w stronę osiedla, zatrzymała samochód przy chodniku. Wyciągnęła telefon, włączyła Mapy Google i wpisała hasło: „Agencja Detektywistyczna Tomasz R.”.
Znalazła. Niewielkie biuro w centrum Łodzi, niedaleko parku Staromiejskiego. Na zdjęciu w podglądzie Street View widniała niepozorna kamienica z tabliczką przy drzwiach wejściowych: „Biuro Śledcze. Tomasz R. prywatny detektyw”.
Nacisnęła „rozpocznij nawigację” i ruszyła.
Podróż trwała niespełna piętnaście minut, ale dla niej wydawała się całą wiecznością. Każdy samochód, każdy pieszy na przejściu sprawiał wrażenie, że zna jej sekret. Palce na kierownicy drżały, a w głowie wciąż powtarzała:
To tylko rozmowa. Po prostu rozmowa. Nic złego.
Kiedy w końcu zaparkowała niedaleko wskazanego adresu, siedziała jeszcze przez chwilę w aucie, patrząc na szarą fasadę kamienicy. W środku, za tymi drzwiami, był człowiek, który znał ją z czasów, kiedy była zwykłą dziewczyną z liceum. Uśmiechniętą, beztroską i wolną.
Westchnęła głęboko, sięgnęła po torebkę, sprawdziła odruchowo, czy obroża jest dobrze schowana i wysiadła. Wysokie obcasy zadźwięczały o chodnik. Każdy krok w stronę wejścia wydawał się krokiem na cienkim lodzie nie wiedziała, czy zaraz nie pęknie pod nią wszystko, co jeszcze trzymało się w całości.
Stanęła przed drzwiami z szyldem jego agencji. Uniosła rękę, zawahała się, a potem w końcu zapukała.
Drzwi otworzyły się po krótkiej chwili. W progu stanął wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w skórzanej kurtce. Czas od liceum odcisnął na nim swoje piętno: kilka zmarszczek na czole, przycięta broda z siwymi nitkami, spojrzenie twardsze niż kiedyś. Ale to był Tomek. Ten sam, którego pamiętała z korytarzy szkolnych, tylko starszy i bardziej doświadczony.
– Anita? – zapytał wyraźnie zaskoczony, unosząc brwi. – No proszę, kopę lat!
Uśmiechnęła się niepewnie.
– Cześć, Tomek. Wiem, że wpadam tak bez zapowiedzi.
Gestem zaprosił ją do środka. Biuro było niewielkie: jedno większe pomieszczenie z biurkiem zasypanym teczkami, laptopem i aparatem fotograficznym z dużym obiektywem. Na ścianie wisiały zdjęcia – większość wyglądała jak dowody z obserwacji, ludzie uchwyceni ukradkiem w codziennych sytuacjach.
Usiadła na krześle naprzeciwko niego. Przez chwilę milczała, bawiąc się palcami, a on patrzył na nią pytająco.
Wreszcie zaczęła mówić. Kiedy wymieniła nazwisko Karolaka, Tomek tylko wzruszył ramionami.
– Karolak… coś tam o nim słyszałem. Dyrektor szpitala, prawda? Były jakieś pogłoski o przekrętach, ale to nic konkretnego. Wiesz, typowy lokalny kombinator. Trochę lewych interesów, trochę znajomości, ale bez większej siły przebicia. – Machnął ręką. – Sam w sobie nie jest groźny.
Wtedy dodała:
– I jeszcze firma House Ranking.
Momentalnie spoważniał. Oparł się o biurko, spojrzał na nią ostro i przyciszonym głosem powiedział:
– Z tym uważaj. To nie jest byle firma. Oficjalnie handel nieruchomościami, obsługa VIP-ów, wszystko na błysk. Ale od środka… to bagno.
Anita poczuła, że serce przyspiesza, ale milczała, pozwalając mu mówić dalej.
– Słyszałem, że stoi za tym kobieta. Niby prezes, niby mózg tej działalności. Ale tak naprawdę to córka jednego z największych mafiosów lat dziewięćdziesiątych. Ten facet swego czasu trząsł połową kraju. Wymuszenia, haracze, zabójstwa na zlecenie. Oficjalnie dawno nie żyje, ale jego kontakty i pieniądze nie zniknęły. Ona przejęła schedę, tylko w elegantszym opakowaniu.
Anita ścisnęła dłonie na kolanach, czując, jak robi jej się zimno.
– Rozumiesz już? – kontynuował. – To nie są ludzie, którzy bawią się w drobne przekręty. Grzebanie przy House Ranking to proszenie się o kłopoty. I nie mówię o problemach błahych, ale mówię o realnym zagrożeniu życia. Nawet śmierci.
Zawisła cisza.
– Dlatego, Anito – spojrzał jej prosto w oczy. – Jeśli to tylko ciekawość, to porzuć ten temat natychmiast.
Skinęła głową, czując, że dalsze kręcenie nie ma sensu.
– Tomek… chodzi o mnie. Wpadłam w kłopoty. Bardzo poważne. Ale błagam cię, nikt nie może się o tym dowiedzieć.
Patrzył na nią długo, po czym westchnął.
– Zaufaj mi. Dyskrecję masz zagwarantowaną.
W tym momencie nie wytrzymała. Łzy spłynęły po policzkach, dławiąc każdy oddech. W kilku urywanych słowach wyznała mu prawdę. Opowiedziała o błędzie w szpitalu, śmierci chłopaka, a potem o Karolaku, który wykorzystał to przeciwko niej.
Tomek wstał od biurka i przez chwilę chodził w milczeniu. W końcu usiadł naprzeciwko niej, patrząc poważnie.
– To ciężar, którego nikt nie powinien sam dźwigać… – powiedział spokojnie.
Otarła łzy i łamiącym się głosem kontynuowała.
– Poznałam Xawiera. Przedstawił się jako prezes… W windzie… prawie mnie zgwałcił.
Jego dłonie zacisnęły się w pięści.
– Skurwiel! – syknął.
– To tylko pokazuje, kim naprawdę jest. Takich ludzi nie obchodzi nic poza władzą i upokorzeniem.
Spuściła wzrok, wstyd ściskał gardło. O tym, co kazał jej zrobić Gabriel w swoim gabinecie, nie była w stanie mu powiedzieć. To upokorzenie było zbyt świeże, zbyt bolesne. Zatrzymała to dla siebie, chowając w ciszy.
Tomek zmrużył oczy, próbował poukładać w głowie fakty.
– Może i jest prezesem, ale nie właścicielem. Z tego, co udało mi się kiedyś usłyszeć, ma kilkanaście procent udziałów. Dużo, ale za mało, żeby pociągać wszystkie sznurki. Prawdziwa kontrola leży gdzie indziej, a mianowicie u tej kobiety. Ona decyduje. Nie wiem czy dobrze pamiętam imię, bo jest strasznie egzotyczne, chyba Samira. A on cóż, jest twarzą, wykonawcą. Brudną robotą w garniturze.
Te słowa uderzyły mocniej, niż chciała to okazać.
Czyli Xawier też nie jest do końca panem sytuacji, a może to znaczy, że można go obejść? – pomyślała, ale niczego nie powiedziała na głos.
– Więcej nie wiem – dodał Tomek.
– To temat, przy którym wszyscy wolą trzymać gęby na kłódkę. Ale jeśli chcesz, żebym poszukał głębiej, musisz wiedzieć, że to nie będzie proste.
Sięgnął do szuflady biurka, wyjął mały czarny pendrive i położył go przed nią.
Spojrzała na przedmiot.
– Co to?
– Spreparowany nośnik – wyjaśnił spokojnie – jeśli wsadzi się go na chwilę do głównego komputera firmy, sam zrobi resztę. Zbierze ślady, logi, może ściągnie dane. Wtedy ja spróbuję znaleźć coś, co można wykorzystać. Może słaby punkt. Może haczyk.
Poczuła, że w gardle robi się sucho. Wyciągnęła dłoń i podniosła pendrive, zaciskając go mocno w palcach. Wiedziała, że od tej chwili nie ma już odwrotu, wciąga w to Tomka, ryzykuje wszystko.
– Rozumiem, powiedziała cicho. Zrobię, co się da.
Spojrzał na nią poważnie.
– Tylko uważaj. To nie jest zabawa. Jeśli oni się dowiedzą, że coś kombinujesz, nie będziesz miała drugiej szansy.
Przytaknęła, chowając pendrive do torebki. Czuła, że właśnie przekroczyła granicę, zza której nie będzie powrotu.
Pożegnała się z Tomkiem, starając się wyglądać na spokojną. Uścisnęła mu rękę i wyszła na korytarz, gdzie powietrze było cięższe niż wcześniej. Zeszła po schodach, trzymając torebkę przy sobie. Pendrive wydawał się palić ją przez podszewkę, każdy krok niósł poczucie, że niesie ze sobą coś, co może ją zarówno ocalić, jak i zniszczyć.
Na zewnątrz Łódź tętniła życiem, tramwaje dzwoniły, ludzie spieszyli się do pracy i sklepów, ktoś w oddali krzyczał na psa. Dla Anity jednak wszystko było jak w półśnie. Szła w stronę auta, a myśli krążyły wokół jednego:
Jak, do cholery, mam dostać się do głównego komputera?
Środa
Musiała wyglądać jak zwykła pracownica uwięziona w biurze, kontrolowana przez Gabriela. Każdy ich ruch był obserwowany. Główne biuro było zamykane, pokoje chronione a system komputerowy pewnie zabezpieczony na kilka sposobów.
Już miała w głowie mętlik, gdy nagle coś jej zaświtało. Obraz z pierwszego dnia pracy i ochroniarz. Ten sam, który wskazał jej windę. Zawsze obecny przy wejściu, z kartą dostępu, z kodami, które pewnie otwierały wszystkie drzwi. On był kluczem.
Zatrzymała się przy aucie, opierając dłonie na dachu. Poczuła, jak adrenalina rozlewa się po ciele.
Jeśli zdobędę informacje o nim to może uda mi się wykorzystać jego pozycję. A jeśli nie to choć znajdę słaby punkt.
Wsiadła do samochodu i odpaliła silnik. Plan dopiero kiełkował, ale wiedziała jedno: zanim wsadzi pendrive do jakiegokolwiek portu USB, musi dowiedzieć się wszystkiego o człowieku w mundurze, który codziennie wpuszczał i wypuszczał ludzi z tego biurowca.
Kiedy wróciła do domu, w środku panowała cisza. Robert był za granicą, a Mateusz bawił się pod czujnym okiem Marii. Teściowa siedziała przy stole niby z książką w dłoni, ale od razu zmierzyła Anitę surowym spojrzeniem.
– Mario… – zaczęła ostrożnie, odkładając torebkę. – Muszę cię o coś prosić. W weekend wyjeżdżam służbowo i chciałabym, żebyś została z Mateuszem.
Starsza kobieta zatrzasnęła książkę i odłożyła ją na stół.
– W weekend? Ty chyba żartujesz! Małe dziecko, a ty chcesz go zostawić, bo służbowo gdzieś cię wołają?
Anita poczuła, jak narasta w niej napięcie.
– To praca, Mario. Nie mam wyboru.
– Nie masz wyboru? – warknęła teściowa, podnosząc się z krzesła.
– To, co ty teraz wyprawiasz, to nie jest żadna praca! Zmieniłaś się, Anita. Spójrz tylko na siebie! – Wskazała na jej strój, na krótką spódniczkę i dopasowaną koszulę zabrudzoną od szminki. – Ubierasz się jak ostatnia dziwka!
Słowa zraniły Anitę niemal jak policzek.
– Nie masz prawa tak mówić – odparła próbując zachować resztki spokoju.
Maria jednak nie ustępowała, patrzyła na nią ostrym, zimnym wzrokiem.
– Masz męża, masz dziecko, a wyglądasz, jakbyś wracała z jakiegoś burdelu! Robert tego nie widzi! On jest zaślepiony, bo ci ufa. Ale ja mu przemówię do rozsądku. Powiem mu, jak naprawdę się prowadzisz!
Zmierzyła ją jeszcze raz spojrzeniem pełnym pogardy.
– Rób sobie, co chcesz! – powiedziała w końcu, głosem pełnym jadu. – Zostanę z Mateuszem. Nie dla ciebie, tylko dla niego.
Odwróciła się na pięcie i wróciła do stołu, zostawiając Anitę z poczuciem, że znów została postawiona pod ścianą. Wiedziała jednak, że osiągnęła cel syn będzie bezpieczny, choć relacje rodzinne mocno na tym wszystkim oberwały. Z teściową zawsze miała na pieńku, ale nigdy nie kłóciły się aż tak bardzo.
Piątkowy poranek zaczął się od rutynowej inspekcji. Gabriel przeszedł przed Anitą i Martą niczym kat nad skazańcami, wskaźnik w dłoni stukał rytmicznie.
– Cipki wygolone? – pytał chłodno, nie czekając na odpowiedź. – Dobrze. Widzę, że zaczynacie rozumieć, czym jest dyscyplina.
Zatrzymał się nagle przed Anitą, jego spojrzenie było twarde i lodowate.
– A ty, pamiętaj jutro weekend. Zabieram cię ze sobą i będę cię rżnął tak, jak na dziwkę przystało. Lepiej się nastaw psychicznie, bo to nie będzie romantyczna wycieczka.
Nachylił się bliżej, szepcząc jej do ucha tak, by tylko ona mogła to usłyszeć:
– Zrobisz wszystko, co ci powiem…
Przełknęła ślinę, ale nie próbowała zaprzeczać, bo wiedziała, że każde inne zachowanie wywołałoby jego wściekłość.
Dzień pracy ciągnął się powoli. Raporty, maile, segregowanie dokumentów… Miała jednak inny cel: postanowiła zbliżyć się do ochroniarza. To on miał karty dostępu, to on poruszał się swobodnie po całym biurowcu. Był kluczem do głównego komputera.
Wiedziała, że nie wystarczy czekać, musiała zainicjować kontakt. Kiedy więc nadeszła przerwa obiadowa, zeszła do holu. Ochroniarz siedział za biurkiem, rozglądając się znudzony. To była jej okazja.
Uśmiechnęła się nieśmiało, siadając na krześle naprzeciwko. Zsunęła delikatnie spódniczkę tak, by odsłonić trochę więcej uda niż powinna.
– Ciężki dzień? – rzucił ochroniarz z lekkim uśmiechem.
– Powiedzmy, że bywało gorzej – odparła, bawiąc się włosami. – A ty? Cały dzień tu siedzisz? Nie nudzi ci się?
– Nudzi? Jasne, że się nudzi. Ale wiesz motocykle wynagradzają nudę. Cała pensja idzie na gadżety i benzynę.
Od razu podchwyciła temat, tak jak wcześniej zaplanowała.
– Też zawsze mnie ciągnęło do motorów. W liceum miałam znajomego, który woził mnie na starym Kawasaki. Adrenalina nie do opisania.
Paweł odłożył gazetę i spojrzał na nią uważniej. Widać było, że złapała go na haczyk.
– Serio? Większość kobiet ucieka jak tylko usłyszy ryk silnika. A ty mówisz, że lubisz?
Przygryzła wargę, starając się wyglądać na zawstydzoną.
– Lubię i chyba tęsknię za tym uczuciem. Za tą wolnością! Muszę wracać do pracy. Ciao!
– Ciao – odpowiedział nieśmiało.
W jego oczach błysnęła satysfakcja. Zrobił pierwszy krok, a ona właśnie tego chciała.
Ruszyła z powrotem do windy z udawaną lekkością, ale w środku czuła triumf. Wiedziała, co lubi i miała pierwszy punkt zaczepienia. Jeszcze długa droga przed nią.
Kiedy zbliżała się godzina końca pracy, miała nadzieję, że Gabriel zostanie w swoim gabinecie i pozwoli im w spokoju wyjść. Niestety, drzwi otworzyły się z hukiem, a jego ciężkie kroki rozbrzmiały w pokoju.
– Koniec roboty na dziś – oznajmił zimnym głosem, stukając wskaźnikiem o biurko. – Zanim wyjdziecie, mam coś do przekazania.
Zawiesił wzrok na Anicie.
– Jutro, sobota. Siódma rano… – wypowiedział każde słowo wolno. – Spotykamy się na parkingu przy Piłsudskiego. Masz przyjść piechotą. Żadnego auta, żadnych wymówek. A jak się spóźnisz, to przysięgam, że po powrocie z działki będziesz chodzić przez tydzień na czworaka.
Spuściła głowę, nie chcąc, by dostrzegł jej strach.
– Chcę, żebyś wyglądała jak tania suka z klubu. Krótka spódniczka, obcisła bluzka, makijaż taki, że każdy dziad na ulicy ma się za tobą obejrzeć. Obroża na szyję, szminka czerwona, cycki podkreślone. Zrozumiano?
– Tak – wyszeptała.
Nachylił się jeszcze bliżej.
– Na działce staniesz się moją dziwką. Będę cię ruchał tak, że zapamiętasz każdy centymetr mojego chuja. I masz się przy tym cieszyć, rozumiesz?
Przełknęła ślinę, czując, jak jej serce wali w piersi, ale odparła automatycznie:
– Tak.
– Dobrze. – Wyprostował się i rzucił okiem na Martę. – Ty też weź przykład z koleżanki. Posłuszeństwo to jedyna droga.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, zostawiając w pokoju gęstą ciszę, którą przerwało dopiero nerwowe westchnięcie Marty. Odczekała chwilę, aż echo jego kroków ucichnie. Spojrzała na Anitę, która zaczęła się trząść, a po chwili wybuchła szlochem. Łzy płynęły po policzkach, cała zanosiła się płaczem.
– Hej, spokojnie… – Marta uklękła obok, obejmując ją mocno. – To jebany skurwysyn! – krzyknęła i jeszcze mocniej przytuliła ją. – Nie pozwól mu wierzyć, że jesteś tylko tym, co on mówi.
Anita wtuliła się w nią, dławiona łzami.
– Ja… ja już nie dam rady… – wyszeptała.
Marta otarła jej policzki rękawem swojej koszuli.
– Gdybym tylko mogła, chroniłabym cię przed nim. Ale…
Jej własny głos się załamał i po policzku spłynęła łza.
Siedziały tak jeszcze dłuższą chwilę, obie płacząc, aż oddech Anity powoli się uspokoił. Wciąż ją obejmowała, głaszcząc po włosach, aż ta wreszcie mogła nabrać powietrza bez szlochu.
– Chodź – powiedziała cicho Marta. – Odprowadzę cię do auta.
Wyszły razem z budynku. Na parkingu zatrzymała ją przy samochodzie.
– Masz dla kogo żyć, Anitko… – Spojrzała jej prosto w oczy. – Twój synek potrzebuje cię bardziej niż myślisz. Cokolwiek się stanie tutaj… nie wolno ci zrobić niczego głupiego. – Obiecujesz?
Przygryzła wargę.
– Obiecuję – odpowiedziała.
Marta przytuliła ją raz jeszcze, zanim pozwoliła jej wsiąść do auta.
– Jesteśmy w tym razem.
Anita siedziała chwilę w bezruchu, czując, jak krew uderza jej do skroni. Jutro miała przekroczyć kolejną granicę, a ciało już teraz reagowało mieszaniną strachu i wstydu. Całą drogę do auta myślami była już w jutrzejszym poranku w tym, co czekało ją na działce. Chciała wyrzucić to z głowy, ale każde słowo, które dziś wypowiedział, wracało jak echo.
W domu panowała pozorna cisza. Mateusz bawił się jeszcze w swoim pokoju, a z kuchni dobiegał odgłos przesuwanych garnków. Maria była na miejscu. Anita wiedziała, że jeśli wejdzie do kuchni, znów wybuchnie awantura. Wolała tego uniknąć.
– Hej, skarbie – rzuciła tylko w stronę pokoju syna, pochylając się, by pocałować go w głowę. – Mama musi się położyć, dobrze?
Chłopiec spojrzał na nią niewinnymi oczami i uśmiechnął się. Nie rozumiał całego ciężaru, który niosła ze sobą.
Poszła prosto do sypialni. Zamknęła drzwi, przebrała się w koszulę nocną i usiadła na brzegu łóżka. Wpatrywała się w ścianę, słuchając odgłosów domu, kroków Marii w kuchni, stukotu naczyń, dziecięcego śmiechu za drzwiami. Czuła, jakby oddzielała ją od rodziny niewidzialna bariera. Była w tym samym domu, ale jednocześnie zupełnie poza nim. Położyła się, przykryła kołdrą i przytuliła do poduszki. Sen przyszedł późno, niespokojny, zrywany obrazami Gabriela i jego brutalnych słów.
Sobota o świcie
Budzik zadzwonił o piątej trzydzieści. Zerwała się z łóżka szybciej niż zwykle, bo bała się, że jeśli zaśnie choćby na chwilę, przegapi moment i wpadnie w kłopoty. Cicho, niemal bezszelestnie wymknęła się z sypialni, by nie obudzić Marii ani synka. W łazience wzięła szybki prysznic. Gdy ciepła woda spływała po jej ciele, sięgnęła po żel do golenia. Pochyliła się nad wanną i z uwagą ogoliła cipkę. Po chwili skóra była gładka, zimna w dotyku. Spojrzała w lustro i przez moment poczuła gniew
Nie robię tego dla niego, tylko dlatego, żeby przeżyć.
On kazał jej wyglądać jak tania dziwka, lecz sama nie mogła zmusić się, by wyjść tak z domu. W czarnych dżinsach i stonowanej bluzce wyglądała zwyczajnie, jak żona i matka, którą wciąż próbowała pozostać. Na ramiona narzuciła lekki płaszcz, chcąc nim przykryć własny strach. Wymagany strój ukryła w torebce. Wiedziała jednak, że zanim spotka się z nim, będzie musiała się przebrać. Najlepiej w toalecie gdzieś po drodze. Tylko tak mogła uniknąć jego gniewu.
Najważniejszym krokiem był samochód. Kazał przyjść pieszo, ale postanowiła zaryzykować. Auto mogło dać przewagę. Szansę na ucieczkę albo chociaż złudzenie, że nie jest całkiem bezbronna. Chwyciła za kluczyki i zeszła cicho po schodach, wymykając się z domu.
Silnik Mazdy zadrżał cicho. Odetchnęła z ulgą. Ruszyła pustymi ulicami, czując, jak narasta w niej adrenalina. Dojeżdżając w okolice parkingu, gdzie miała czekać, zwolniła i skręciła w boczną uliczkę. Tam, między blokami, znalazła wolne miejsce. Zatrzymała samochód i zgasiła światła. Stała na tyle blisko parkingu, że mogła dojść pieszo w minutę. Jednocześnie na tyle daleko, żeby nie miał szans jej zauważyć. Ulica była jeszcze pusta, sobotni poranek, miasto dopiero się budziło. Zegar na desce rozdzielczej wskazywał szóstą trzydzieści pięć.
Odetchnęła głęboko i otworzyła torbę. Na dnie leżały ubrania, które kazał założyć: krótka czarna spódniczka, ciasna biała bluzka, bielizna. Kiedy wyciągała rzeczy, miała odczucie, że w dłoniach trzyma dowód własnego upokorzenia.
Spojrzała w lusterko wsteczne. Ulica była pusta. Przesiadła się na tylne siedzenie i zaczęła się rozbierać. Dżinsy zsunęła w dół, odrzuciła na bok, podobnie bluzkę i płaszcz. W samej bieliźnie poczuła chłód bijący od szyb. Szybko wciągnęła na siebie spódniczkę, która ledwie zakrywała pośladki, i obcisłą bluzkę, która mocno podkreślała piersi.
Otworzyła kosmetyczkę, wyjmując tusz do rzęs, mocniejszy cień i czerwoną szminkę. Nałożyła makijaż, rozmazując w kąciku ust i poprawiając chusteczką. W lusterku wyglądała inaczej. Obco. Jak nie ona. Na koniec wyjęła obrożę. Skórzaną, ciężką, z metalowym kółkiem. Założyła ją na szyję i zapięła z tyłu. Zapięcie kliknęło głośno, niczym bransoletka kajdanek.
Usiadła na chwilę, patrząc na swoje odbicie w bocznym lusterku. Była jak aktorka przed rolą i musiała wcielić się w postać, której nienawidziła, a mimo to grała ją coraz lepiej. Spakowała swoje normalne ubrania do torby, wsunęła je pod fotel, zatrzasnęła drzwi i ruszyła pieszo w stronę parkingu, gdzie miał czekać Gabriel. Każdy krok w szpilkach brzmiał jak wyrok.
Parking przy Piłsudskiego świecił pustkami. Dotarła chwilę przed siódmą, dokładnie o tej porze, którą wyznaczył Gabriel jednak nigdzie go nie było.
Przeszła kawałek po placu, wciąż nerwowo poprawiając spódniczkę, która uporczywie podciągała się w górę przy każdym kroku. Wiatr owiewał jej odkryte uda, a ona miała wrażenie, że całe miasto patrzy właśnie na nią.
Stała przy jednej z latarni, udając, że pisze coś w telefonie, ale tak naprawdę próbowała ukryć twarz. Z minuty na minutę poczucie upokorzenia narastało. Ludzie mijali parking, starsze małżeństwo prowadzące psa, dwóch młodych chłopaków w dresach. Jedni z ciekawością, inni z dezaprobatą. Starsza kobieta wręcz odwróciła wzrok z wyraźnym grymasem, szepcząc coś do swojego towarzysza.
Boże, byle tylko nikt znajomy mnie tu nie zobaczył – powtarzała w myślach, czując jak policzki płoną ze wstydu.
Minęło dziesięć minut. Wciąż go nie było. Miała ochotę rzucić się do ucieczki, wrócić do auta i odjechać, jak najdalej od tego koszmaru. Ale wiedziała, że to niemożliwe on by ją znalazł, a kara byłaby stokroć gorsza.
Dopiero po kwadransie ciszę przerwał niski pomruk silnika. Czarny SUV wjechał na parking i zatrzymał się kilka metrów od niej. Drzwi otworzyły się. Gabriel wysiadł powoli, chcąc specjalnie zbudować napięcie. Zaciągnął się papierosem, patrzył na nią spod przymrużonych oczu. Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Odezwał się w końcu, wypuszczając dym.
– Czekałaś jak grzeczna suka. I nawet się nie spóźniłaś.
Podszedł bliżej, lustrując ją wzrokiem od szpilek po obrożę.
– Podoba mi się. Tak właśnie wygląda dziwka, którą zabiera się na weekend. – Wskazał ruchem głowy na drzwi pasażera. – Wsiadaj. Zabawę czas zacząć.
Odpalił silnik i spokojnie włączył się do ruchu, jakby jechali w zupełnie zwyczajną podróż. Na desce rozdzielczej butelka Fanty połyskiwała w słońcu.
– Masz pić, łyk za łykiem.
Palcami chwyciła butelkę. Uniosła ją do ust i zaczęła sączyć słodki, gazowany napój. Po kilku łykach odstawiła na bok, ale on natychmiast zareagował.
– Myślisz, że decydujesz, kiedy możesz przestać? Pij dalej.
Podniósł wskaźnik i lekko uderzył w jej udo. Syknęła i posłusznie przyłożyła butelkę z powrotem do ust.
Droga ciągnęła się, a on zdawał się czerpać chorą przyjemność z kontrolowania każdego jej ruchu.
– Podciągnij spódniczkę wyżej – mówił chłodno, beznamiętnie. – Chcę mieć lepszy widok, kiedy pijesz. Rozchyl nogi. Niech ta twoja cipka też trochę popatrzy na świat.
Za każdym razem posłusznie wykonywała polecenia, czując, że jest coraz bardziej wystawiona na jego upokorzenia. Brzuch zaczynał się napinać od gazowanego napoju, a w podbrzuszu pojawił się znajomy, nieprzyjemny ucisk. On tylko się uśmiechał krzywo. Samochód mknął trasą, a ona czuła się jak w pułapce. Każdy łyk przybliżał ją do granicy, a on bawił się jej ciałem, jakby było tylko jego zabawką.
Dopiero po godzinie zjechał na pas prowadzący do MOP-u. Zatrzymał się i zgasił silnik. Spojrzał na nią, podając pieniądze.
– Idź na stację i kup sześć paczek gumek, kawę i moje Marlboro. A jak staniesz przy kasie, masz się uśmiechnąć. Tak, żeby wszyscy pomyśleli, że już nie możesz się doczekać, aż ich użyjesz.
Odpalił papierosa, zanim podał jej banknoty.
– Jeszcze jedno, zapomnij o kiblu. Masz parcie? Trudno. Będziesz siedzieć z pełnym pęcherzem tak długo, jak mi się podoba. – powiedział cynicznie.
Poczuła, jak robi jej się gorąco. Zacisnęła uda, czując coraz mocniejszy nacisk, niezdolna wykrztusić ani słowa.
– Ruszaj! – Wskazał brodą drzwi SUV-a.
Wysiadła. Powietrze było chłodniejsze niż wnętrze samochodu, ale ona i tak miała wrażenie, że pali ją wstyd. Obroża odbijała się w szybie stacji, spódniczka podciągała się przy każdym kroku, a obcasy wystukiwały echo, które zdawało się zwracać uwagę każdego. W środku panował poranny ruch. Dwóch kierowców tirów siedziało przy stoliku z kawą, ktoś przeglądał półki z kanapkami. Wszyscy zerkali na nią kątem oka, niby od niechcenia, a jednak wyraźnie. Przeszła do kasy, starając się nie patrzeć nikomu w twarz. Położyła na ladzie paczkę kawy, Marlboro i sześć paczek prezerwatyw.
Kasjer, młody chłopak może niewiele starszy od niej, uniósł brwi.
– To wszystko? – zapytał z cieniem uśmiechu.
Poczuła, jak policzki płoną ze wstydu. Przypomniała sobie rozkaz Gabriela. Uniosła wzrok i wysiliła się na krótki, wymuszony uśmiech.
– Tak – odparła cicho.
Kasjer przeciągnął zakupy przez skaner, nie komentując więcej, ale jego spojrzenie mówiło wszystko. „Wiem, co planujesz.”
Anita wzięła siatkę i ruszyła do wyjścia, czując, że każdy krok przybliża ją do upokarzającego powrotu. Na zewnątrz Gabriel czekał, oparty o samochód, z kolejnym papierosem w dłoni.
– I co? – rzucił, unosząc brew. – Uśmiechnęłaś się?
Nie odpowiedziała, tylko podała mu zakupy. On jednak chwycił ją za nadgarstek i szarpnął bliżej.
– Uśmiechnęłaś się, cipo?
Z trudem przełknęła ślinę.
– Tak…
Zaśmiał się gardłowo, odstawiając ją na bok.
– Dobra dziewczynka. To teraz wsiadaj. Jeszcze długa droga przed nami.
SUV ruszył z powrotem na trasę. Jednym ruchem wrzucił zakupy na tylne siedzenie, a całą uwagę skupił na niej.
– No to pogadamy trochę. Ilu ich było?
– Ja nie wiem o co … – zaczęła, jąkając się.
Parsknął śmiechem.
– Ile kutasów miałaś w cipie?! Czego nie rozumiesz? Aż tak tępa jesteś?
– Dwa – odpowiedziała mając już szklane oczy
– Tylko? Co ty, święta panna? Robert i kto jeszcze? No, gadaj!
Anita spuściła wzrok.
– Mój pierwszy chłopak na studiach.
– I co, miał czym się pochwalić? Miał większego od Roberta? Powiedz, jak wyglądał jego kutas.
– Nie… mniejszy…
Spłonęła rumieńcem. Gabriel uśmiechnął się triumfalnie, trzymając kierownicę jedną ręką, a drugą poprawiając papierosa.
– Twój mężuś też nie ma się czym chwalić, co? Miałaś w sobie kiedyś coś większego od mojego kutasa?
– Nie…
Wbiła paznokcie w uda, walcząc z odruchem sprzeciwu.
– Głośniej!
– Nie! – wyrwało się jej, niemal krzykiem.
– Właśnie. To dzisiaj się dowiesz, co znaczy mieć rozjechaną pizdę! – zaśmiał się gardłowo, odchylając głowę do tyłu.
Przez chwilę panowała cisza, tylko szum silnika i szelest opon po asfalcie. Czuła, jak żołądek ściska jej się ze strachu, a jednocześnie ciężar wypitej Fanty coraz bardziej przypominał o sobie.
Spojrzał na nią raz jeszcze, tym razem powoli, celowo.
– Chce ci się szczać?
Zesztywniała, a jej twarz zdradziła wszystko, zanim zdążyła otworzyć usta. Uśmiechnął się krzywo, jak kot bawiący się myszą. SUV zatrzymał się gwałtownie na skraju MOP-u. Parking nie był pusty – w oddali stały cztery tiry, kierowcy kręcili się przy kabinach.
Zgasił silnik, zaciągnął ręczny i spojrzał na nią.
– No i jak, suko? – zapytał powoli, niemal szeptem, ale w jego tonie było coś lodowatego. – Zaraz popuścisz?
– Tak…
Spuściła wzrok i ledwie skinęła głową.
– Wysiadaj!
Otworzyła drzwi i stanęła obok auta. Wiatr poruszył skraj jej krótkiej spódniczki, odsłaniając kawałek uda. Wysiadł powoli, wypuścił dym z papierosa i podszedł bliżej.
– Zrobisz to tutaj.
Wskazał miejsce zaraz obok auta.
Spojrzała w stronę tirów, kierowcy byli daleko, ale świadomość, że ktoś może zobaczyć, paraliżowała ją bardziej niż sam rozkaz. Z bijącym sercem uniosła spódniczkę i opuściła majtki do kolan.
– Kucaj i szczyj! – rozkazał krótko.
Przykucnęła tuż przy kole samochodu. Przez chwilę nie mogła się przemóc, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Dopiero gdy nachylił się nad nią i syknął:
– No dalej, suko.
Strumień moczu w końcu popłynął, uderzając w żwir z głośnym szumem. Echo niosło się w jej głowie, a każdy dźwięk zdawał się mówić wszystkim w okolicy: „patrzcie, ta kobieta sika na parkingu”.
Stał nad nią, spokojnie zaciągając się dymem. Kiedy skończyła, odruchowo sięgnęła do torebki po chusteczkę.
– Nie! – jego głos przeciął powietrze jak bat.
– Bez podcierania. Podciągaj majtki i wracaj do samochodu.
– Proszę … – chciała zaprotestować.
– Już! – rozkazał.
Czerwona ze wstydu, posłusznie podciągnęła majtki i opuściła spódniczkę. Czuła, jak materiał lepi się do skóry, jak wilgoć rozlewa się po jej bieliźnie, ale nie miała odwagi protestować.
Wróciła na siedzenie pasażera, skulona, z policzkami gorącymi od upokorzenia. Gabriel usiadł obok, odpalił kolejnego papierosa i spojrzał na nią z satysfakcją.
– Grzeczna suka – mruknął.
Droga prowadziła coraz głębiej w las. Asfalt skończył się kilkanaście kilometrów wcześniej, SUV teraz toczył się po wyboistej, piaszczystej drodze, między wysokimi sosnami i gęstymi krzakami. Patrzyła przez szybę, serce miała w gardle. Każdy zakręt, każdy kolejny odcinek tej pustki przypominał, że oddala się od ludzi, od cywilizacji od jakiejkolwiek pomocy.
W końcu zwolnił i skręcił w wąską, niemal niewidoczną drogę, porośniętą trawą. Jeszcze kilkaset metrów i zatrzymali się przed ogrodzeniem z siatki, za którym rozciągał się teren działki. Była spora, ogrodzona z każdej strony, w głębi stał drewniany dom z tarasem. Z boku majaczyła altanka, kawałek dalej niewielka szopa z blachy falistej.
Nie było tu sąsiadów. Żadnych budynków w zasięgu wzroku, żadnego dymu z kominów, żadnych ludzi. Tylko las, cisza i samotność. Wysiadł pierwszy, trzasnął drzwiami i przeciągnął się jak ktoś, kto wraca na swoje terytorium. Wziął głęboki haust świeżego powietrza i uśmiechnął się drwiąco.
– Wysiadaj!
Wysiadła powoli. Wokół panowała martwa cisza, przerywana jedynie szumem drzew i śpiewem ptaków. Dom wyglądał niepozornie, ale to właśnie sprawiało, że dreszcz przebiegł jej po plecach. W tej głuszy mogło się wydarzyć wszystko, a nikt nie miał prawa się dowiedzieć.
Gabriel gasił papierosa o maskę auta i wrzucił go na ziemię. Potem otworzył bagażnik, wyjął torbę i wskazał ręką w stronę domu.
– Do środka.
Przełknęła ślinę i ruszyła posłusznie, świadoma, że właśnie weszła w miejsce, z którego nie ma ucieczki.
Otworzył drzwi domu i wszedł pierwszy, chciał zaznaczyć, kto tu rządzi. Wnętrze okazało się proste i surowe, niewielka kuchnia z blatem, starym czajnikiem elektrycznym i małą lodówką, obok stół z dwoma krzesłami. Wokół panował chłód drewna i zapach kurzu, przełamany nutą dymu, który musiał wżerać się w ściany przez lata palenia w kominku.
Po lewej stronie znajdowało się dwoje solidnych drzwi, zamkniętych na klucze. Ich obecność od razu wzbudziła w niej niepokój. Nie wiedziała, co się za nimi kryje. Dodatkowe pokoje, magazyn, a może coś, czego lepiej nie odkrywać?
– Siadaj – rzucił krótko, wskazując na jedno z krzeseł.
Sam w tym czasie postawił na blacie kuchennym torbę, którą zabrał z auta. Wyjął z niej kilka rzeczy: mięso na grilla, chleb, parę puszek piwa i plastikowe talerze. Prowiant na jeden dzień. Po chwili wyszedł przed domek, gwiżdżąc cicho pod nosem. Na tarasie stał mały grill węglowy, stary, ale zadbany. Gabriel wrzucił do środka brykiet, chlusnął rozpałką i odpalił zapałkę. Ogień buchnął żywym płomieniem, a chwilę później zaczęły się tlić węgle.
Przysunął sobie ławeczkę stojącą pod ścianą domku i usiadł na niej wygodnie, odpalając papierosa. Uniósł wzrok na Anitę, która niepewnie pojawiła się w progu.
– Stań tu, przed mną.
Posłusznie wykonała polecenie i stanęła kilka kroków przed nim. Wyciągnął telefon z kieszeni marynarki, odblokował ekran i przesunął kilka razy palcem po wyświetlaczu. Po chwili odwrócił go w jej stronę.
– Zgadnij, co to jest.
Na ekranie widniała dokładna mapa. Czerwona linia zaznaczała każdy jej krok od samego rana, gdy wyszła z domu, przez drogę do auta, aż po miejsce, w którym zaparkowała niedaleko parkingu i przebrała się w samochodzie.
Wpadła w panikę. Przez chwilę miała wrażenie, że zemdleje.
– Ale… ja… – zaczęła szeptem.
– Zamknij się! – ryknął, wstając gwałtownie z ławki. – Co ty, kurwa, kilometr w minutę przechodzisz?! Myślałaś, że jesteś sprytna? Że mnie oszukasz? Że ukryjesz się w samochodzie jak jakaś pierdolona nastolatka idąca na wagary?
Podszedł bliżej, wskazał palcem w ekran telefonu, niemal wbijając go jej w oczy.
– Widzisz tę linię? Każdy twój krok, każdy zakręt, każde pierdolone zatrzymanie jest zapisane. Twój telefon to twoje kajdany. My wiemy o tobie wszystko. Gdzie jesteś, o której, z kim. Nawet jak idziesz do kibla, mogę to sprawdzić.
Łzy napłynęły jej do oczu, czuła, że grunt usuwa się spod nóg.
– Ja tylko… nie chciałam… – próbowała się tłumaczyć, ale przerwał brutalnie.
– Ty głupia kurwo! Kombinujesz za moimi plecami? Myślisz, że to zabawa? Że możesz sobie pozwolić na własne decyzje?
Splunął w bok, a jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.
– Myślałaś, że ja się nie dowiem? – Uderzył płasko dłonią w bok ławki, aż drewno zaskrzypiało. – Dostaniesz lanie na gołą dupę. Rozumiesz, kurwo? Goła dupa, pas i tyle razy, ile sam uznam za stosowne!
Sięgnął do kieszeni i wyjął niewielki kluczyk, który podał Anicie.
– Otwórz pierwsze drzwi na lewo do pokoju. Tam stoi szafa, w niej znajdziesz pasy. Masz wybrać jeden i wrócić tutaj. Pospiesz się! Chcę cię tu widzieć za chwilę z powrotem z pasem w ręku.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, ściskając w palcach kluczyk, który nagle stał się cięższy niż kilogram ołowiu. Każde jego słowo paliło ją w środku, wiedziała, że nie ma odwrotu.
Wcisnęła klucz do zamka. Mechanizm zazgrzytał, drzwi ustąpiły z przeciągłym skrzypnięciem. Zrobiła krok do środka i natychmiast poczuła chłód, który różnił się od ciepła bijącego z kuchni i ogrodu.
Pokój był niewielki, może dziesięć metrów kwadratowych, z jednym zupełnie niepasującym do reszty domku nowoczesnym tapczanem w szarym kolorze. Stał tam jak intruz, zbyt nowy, zbyt sterylny. Wszystko inne: panele podłogowe, wyblakłe zasłony było starsze, zwyczajne. Tapczan przyciągał wzrok i niepokoił, sprawiając wrażenie, że czeka na coś, co dopiero ma się wydarzyć.
Ale największe wrażenie robiła szafa stojąca przy ścianie. Wysoka, z ciemnego drewna, o masywnych drzwiach. Kiedy otworzyła ją powoli, w nozdrza uderzył ją zapach skóry i kurzu. W środku wisiały pasy. Cała kolekcja.
Były cienkie, eleganckie paski garniturowe, szerokie skórzane pasy z ciężkimi klamrami, a także takie, które sprawiały wrażenie stworzonych wyłącznie do zadawania bólu, grube, ciężkie, z podwójnym przeszyciem. Niektóre miały nawet metalowe nity.
Cofnęła się pół kroku. Czuła, że jej gardło wysycha, a dłonie pocą się tak bardzo, że ledwo mogła utrzymać klamkę.
Wybierz pas… Na gołą dupę… – jego słowa dźwięczały w głowie.
Stała chwilę bez ruchu, patrząc na rząd wiszących skórzanych pasków, i miała wrażenie, że każdy z nich patrzy na nią z niemym okrucieństwem. Nie mogła złapać oddechu. Zaczęła się zastanawiać: czy wybrać najcieńszy, licząc, że będzie bolał mniej? A może odwrotnie, gruby, szeroki, który bardziej rozłoży uderzenie? Ale wtedy będzie cięższy, mocniejszy, bardziej upokarzający.
Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy wyciągnęła rękę i niepewnie dotknęła jednego z cienkich pasków. Skóra była zimna i twarda.
Może ten – pomyślała. – Ale co, jeśli uzna to za tchórzostwo i jeszcze dodatkowo mnie ukarze?
W końcu, z bijącym sercem, chwyciła średniej szerokości pas. Nie najcieńszy, nie najgrubszy. Zwykły, czarny, mocny. W dłoni wydawał się ciężki. Zacisnęła wargi, wytarła łzy i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Każdy krok w jego stronę był jak marsz na egzekucję. Pas w dłoni ciążył coraz bardziej. Kiedy wróciła na podwórko, on siedział dalej na ławce. Spokojny. Wiedział, że i tak wróci. Spojrzał na nią spod byka i na pas, który trzymała oburącz.
Kąciki jego ust uniosły się w szyderczym uśmiechu, wstał z ławki i powolnym krokiem podszedł do Anity. Wyciągnął rękę i bezceremonialnie wyrwał jej pas z dłoni. Chwycił ją mocno za ramię i pociągnął w stronę domku, nie dając chwili na opór. Weszli do środka, drzwi zamknęły się za nimi z głuchym trzaskiem. Zaprowadził ją z powrotem do tego samego pokoju, w którym stał tapczan. Ustawił ją na środku, sam oparł się o blat stojącego obok stolika i przez chwilę tylko patrzył, przeciągając ciszę. W dłoni obracał pas, zwijając go powoli i rozwijając, delektował się samą myślą, co zaraz zrobi.
– Wiesz, za co dziś dostaniesz?
Spojrzała w bok, żeby ukryć zdenerwowanie i pokręciła głową, choć doskonale wiedziała, o co chodzi. Warknął i uderzył pasem o swoją dłoń, aż rozległ się trzask.
– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! Masz odwagę mnie oszukiwać, a teraz nie masz odwagi powiedzieć za co dostaniesz lanie? Przypomnieć ci raz jeszcze? Rano, próbowałaś mnie zrobić w chuja. Wsiadłaś w auto i myślałaś, że będziesz sprytniejsza ode mnie!
Chwycił ją nagle za podbródek i zmusił, żeby spojrzała mu prosto w oczy.
– Za to właśnie dostaniesz. Na gołą dupę tak, żebyś zapamiętała na długo. Rozbieraj się do naga i na tapczan.
Zamarła w miejscu.
– No już, kurwa!
Zaczęła odpinać guziki bluzki, czuła, że każdy ruch trwa wieczność. Potem zdjęła spódniczkę, a na końcu, z największym wstydem, zsunęła z bioder białe majtki. Stała przed nim zupełnie naga. Ramiona odruchowo skrzyżowała na piersiach, jak gdyby miały ją ochronić.
– Na tapczan! – Wskazał pasem. – Połóż się na brzuchu i wypnij dupę!
Zrobiła co jej rozkazał a on sam stanął nad nią. Przeciągnął pasem po pośladkach.
– Za kłamstwo – powiedział wolno i zamachnął się.
Pierwszy raz spadł z głośnym trzaskiem, aż jęknęła i złapała się mocniej tapczanu. Ból rozlał się gorącą falą po jej pośladkach.
– Za oszustwo!
Drugi raz przeciął skórę, mocniej, bardziej celnie.
– Za to, że myślałaś, że możesz być sprytniejsza ode mnie!
Trzeci raz uderzył, zostawiając czerwony ślad.
Kolejne razy padały jeden po drugim, bez litości. Pas smagał ją raz po raz, piekąc coraz mocniej. Z jej ust wyrywały się stłumione jęki, a łzy zaczęły spływać po policzkach.
– Licz! – wrzasnął nagle. – Każde uderzenie masz liczyć!
– Jeden.
– Głośniej!
– Jeden!
– Dwa!
Pas spadał, a ona liczyła wijąc się po każdym razie na łóżku.
– Dwadzieścia!
Gabriel uznał, że wystarczy, pośladki były czerwone, rozpalone od uderzeń. Chwycił ją za włosy, zmuszając, by spojrzała na niego spod zapłakanych oczu.
– Tak się kończy kłamstwo, szmato. Zapamiętaj to dobrze!
Puścił ją, a ona opadła bezwładnie na tapczan, łapiąc oddech jak po maratonie.
Odrzucił pas na stolik i bez słowa wyszedł z pokoju. Zostawił ją nagą, z rozpalonymi od bólu pośladkami, skuloną i szlochającą na tapczanie.
Po chwili usłyszała, jak wraca.
– Do kąta! Stań tam i wypłacz się jak dziecko. Jesteś, kurwa, żałosna!
Powoli podniosła się z tapczanu. Każdy ruch bolał, skóra na tyłku pulsowała wręcz płonęła. Z trudem wstała ocierając łzy, ale wiedziała, że nie ma wyboru. Wsunęła się w kąt pokoju i stanęła tam naga ze spuszczoną głową. Łzy spadały na podłogę, a każdy szloch wyrywał się z gardła stłumiony i bolesny.
Czas płynął wolno, tylko zza drzwi słychać było trzask skwierczącego mięsa i spokojne odgłosy Gabriela, jakby nic się nie stało. On grillował i popijał piwo, a ona stała z nosem w kącie obolała.
Po kilkunastu minutach jego głos znów wdarł się do środka:
– Wystarczy! Wyjdź.
Wciąż naga, wyszła powoli na zewnątrz. Grill dymił, Gabriel siedział na ławce, trzymał butelkę piwa i patrzył na nią beznamiętnie.
– No i co, szmato? – warknął, opierając się wygodniej. – Masz mi coś do powiedzenia?
– Przepraszam… – szepnęła.
– Odwróć się i pokaż dupę.
Z trudem spełniła polecenie, powoli odwracając się tyłem. Jej pośladki były czerwone, pokryte świeżymi pręgami, które układały się w linie.
Uniósł brew i upił łyk piwa. Przez chwilę tylko ją obserwował, jak stoi naga i upokorzona, wystawiona na jego spojrzenie, a on delektował się swoim triumfem, nie spuszczając z niej wzroku.
– Dobrze, wystarczy tego widowiska. Nie będę się gapił na twoją gołą dupę całe popołudnie. Ubierz się i wróć tutaj. Ale szybko, bo żar na grillu stygnie.
Odwróciła się i pospiesznie wróciła do środka. Ręce ledwie trzymały ubrania, gdy zakładała bieliznę i bluzkę. Każdy kontakt materiału ze zbitą skórą przypominał o laniu, pieczenie i ból towarzyszyły jej przy każdym ruchu. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad umywalką, rozmazany makijaż, zaczerwienione oczy i policzki. Poprawiła włosy, otarła łzy i wróciła na zewnątrz.
Siedział w tym samym miejscu, oparty wygodnie o ławkę, z piwem w dłoni.
Ona usiadła na ławce, starając się ukryć, jak bardzo pieką ją pośladki. Każdy ruch, każdy kontakt z drewnianą deską przypominał o pasie, który niedawno smagał jej ciało.
Spokojnie obracał mięso na ruszcie, raz po raz smarując je marynatą. Dym i zapach przypraw mieszał się z wonią piwa, które pił powoli, delektując się chwilą.
– Podaj mi talerz – rzucił tonem, który bardziej brzmiał jak rozkaz niż prośba.
Natychmiast wstała, wyciągnęła naczynie z torby i podała mu oburącz. Uśmiechnął się krzywo, odstawiając je na blat stołu. Kiedy mięso było gotowe, wskazał na widelec wbity w deskę.
– Pokrój i rozłóż.
Pokroiła kawałki mięsa i rozłożyła je równiutko na talerze. Obserwował ją w milczeniu, popijając piwo.
Sama zjadła niewiele. Każdy kęs przechodził jej z trudem przez gardło, a myśli wciąż uciekały do bólu na ciele i świadomości, że jeszcze wiele przed nią.
Jadł powoli, z pełnym spokojem, jakby była to zwykła sobota na wsi. Tylko jego spojrzenie co jakiś czas wbijało się w nią ostro, przypominając, że cały czas jest pod kontrolą. Po skończonym posiłku odchylił się wygodnie, odstawiając pusty talerz na bok.
– Posprzątaj.
Zebrała naczynia i resztki, cicho układając je na stole w kuchni domku. Czuła się jak służąca, nie jak partnerka do wspólnego posiłku. Kiedy wróciła, otwierał już kolejne piwo, a jego oczy miały ten charakterystyczny błysk, którego zaczynała się obawiać coraz bardziej.
– Ładnie się spisałaś, suko – powiedział w końcu.
Spuściła wzrok, siadając z powrotem na ławce. Pieczenie na tyłku nie dawało jej zapomnieć o karze, a chłodny ton Gabriela jasno mówił, że to, co dotąd przeżyła, było jedynie preludium. Po skończonym posiłku zgasił resztki żaru na grillu i odstawił butelkę po piwie na stół. Przeciągnął się, spojrzał na Anitę, która wciąż siedziała w ciszy na ławce, i uśmiechnął się w ten swój chłodny, bezwzględny sposób.
– Idziemy do pokoju.
Bez słowa podniosła się z ławki. Czuła, jak serce bije jej szybciej z każdym krokiem w stronę domku. Ból na tyłku przypominał o wcześniejszym upokorzeniu, a myśl, że zaraz czeka ją coś jeszcze gorszego, zaciskała gardło.
Otworzył drzwi pokoju i wepchnął ją do środka. Światło lampy rozlało się na tapczan. Ten sam, na którym niedawno kładła się do lania.
– Rozbieraj się do naga i właź na tapczan.
Zaczął rozpinać spodnie.
– Nie… proszę… ja tego nie zniosę… nie rób mi tego, błagam… już nie dam rady… naprawdę… proszę, nie każ mi… – mówiła łamiącym się głosem.
– Za mało dostałaś? Może teraz ja mam wybrać pas? Mogę to zrobić od razu!
Ruszył w stronę szafy.
– Nie błagam!
Błyskawicznie rozebrała się, na próżno szukając w jego oczach litości.
– Żeby mi to było ostatni raz dziwko! Na co czekasz?
W końcu, szlochając, położyła się nago na tapczanie. Wcisnęła twarz w poduszkę, chcąc zniknąć w jej miękkiej powierzchni.
Stanął nad nią, odpinał pasek od spodni powolnymi, teatralnymi ruchami. Zdjął spodnie i zsunął bokserki. Jego ogromny penis wyskoczył sprężyście, był już nabrzmiały i twardy. Wszedł na łóżko i ustawił się na czworakach nad nią. Jeszcze chwilę zajęło mu otwarcie prezerwatywy. Kilkoma ruchami nasunął ją na penisa. Usłyszała trzask lateksu.
– Wypnij się!
Uniosła biodra do góry i wypięła. On bez wahania wepchnął się w nią od tyłu, mocno, brutalnie, aż jęknęła głośno w poduszkę. Jego ogromny penis rozwarł jej cipkę do granic. Wargi sromowe przesuwały się na nim za każdym pchnięciem. Ruchy miał szybkie, bezwzględne, każde pchnięcie było jak kolejna kara.
– Tak się pieprzy kłamliwe suki!
Komentował, ciągnąc ją za włosy, zmuszając, by podniosła głowę i patrzyła w lustro stojące w rogu pokoju.
– Popatrz na siebie! Tak właśnie wyglądasz, gdy dajesz dupy! Jak tania dziwka!
Każde jego pchnięcie było twarde, wymierzone, chcąc zostawić w niej ślad nie tylko fizyczny, ale i psychiczny. Ścisnął ją jeszcze mocniej, zmuszając, by spojrzała w bok, na lustro stojące w rogu pokoju.
– Patrz na siebie! Popatrz, jak wyglądasz. Żona, matka, a teraz zwykła dziwka, którą rucham jak szmatę.
Płakała, czuła każdy jego ruch, każde bolesne wbicie, a jeszcze bardziej słowa, które kroiły ją od środka.
Nie jestem już sobą… nie ma odwrotu… wszystko skończone…to boli… tak mi wstyd.
Nagle Gabriel wyjął na chwilę penisa z jej rozwartej cipki i ściągnął z niego prezerwatywę, rzucając ją na poduszkę obok Anity.
Po chwili znowu brutalnie wbił się w nią i przyspieszył, jego oddech stał się ciężki, chrapliwy. Trzymał ją mocno za biodra, wbijał ją w tapczan jeszcze głębiej, bez żadnej litości. Czuła, że każde pchnięcie pozbawia ją resztek sił i resztek godności. Zamarła. Ciepło, które nagle rozlało się w jej wnętrzu, oznaczało tylko jedno.
On we mnie doszedł.
Myśl uderzyła w nią mocniej niż sama kara.
Nie odsunął się od razu. Jeszcze chwilę napawał się jej bezradnością, trzymając ją mocno, chciał, by ten moment wrył jej się w pamięć na zawsze. Dopiero po chwili wysunął się powoli i uderzył ją płasko w pośladki, tak że aż podskoczyła.
– I co? Teraz będziesz nosić wewnątrz siebie moją spermę. Nie męża, nie żadnego frajera sprzed lat. Tylko moją.
Splunął na podłogę i wytarł się niedbale w chusteczkę, jakby to, co zrobił, było czymś absolutnie rutynowym. Po wszystkim zostawił ją na łóżku i wyszedł.
Leżała nieruchomo, nie wiedząc co boli ją bardziej. Ciało czy dusza.
Noc w domku była ciężka. Anita leżała skulona na tapczanie, czując wciąż ból i pieczenie w miejscach, gdzie Gabriel odcisnął swoje piętno. Spał tuż obok, chrapiąc spokojnie. Dla niego nic się nie wydarzyło, był to zwykły dzień. Dla niej początek koszmaru, którego nie potrafiła już zatrzymać.
Niedziela
Rano obudził ją szorstki głos:
– Wstawaj.
Podniosła się niepewnie, jeszcze otępiała.
Od razu wskazał na obrożę leżącą na stoliku.
– Masz chodzić tylko w tym. Reszta ci niepotrzebna. Zrób mi kawy – wydał jej polecenie, siadając na ławce przed domkiem i odpalając papierosa.
Weszła do małej kuchni. Naga, boso, z obrożą na szyi czuła się, jakby ktoś wyrwał ją z jej życia i wrzucił w świat, w którym była tylko służącą, tylko ciałem. Nalała wody i zasypała kawę.
Wyszła przed domek, podając mu gorący kubek. Gabriel upił łyk, po czym uniósł na nią wzrok. Jego spojrzenie było zimne i bezczelne.
– No i co, czujesz różnicę?
Zerknęła na niego pytająco
– Nie pierdol, dobrze wiesz, o czym mówię. – Zaciągnął się dymem i wypuścił go jej prosto w twarz. – Robert to przy mnie chłopiec. To ja cię wypełniłem do końca, tak że ledwo siedzisz.
Czuła, że gardło zaciska się ze wstydu. On jednak nie zamierzał jej oszczędzać.
– No mów!
Milczała, zaciśnięte dłonie ukryła za plecami. Liczyła, że może sam odpuści, ale jego spojrzenie coraz bardziej się wyostrzało.
– Co jest, kurwa?
Gwałtownie złapał ją za podbródek, zmuszając, by spojrzała mu w oczy.
– Masz mówić. Natychmiast!
– Ja… – głos ugrzązł jej w gardle.
Uśmiechnął się drwiąco i jeszcze mocniej ścisnął policzki, rozciągając usta w grymasie.
– Masz chuja mojego w pamięci, czy nie? Masz mi powiedzieć głośno, że Robert to przy mnie cienias.
Spuściła wzrok, ale on natychmiast wymierzył jej szybki policzek.
– Powiedz to, kurwa! Bo zaraz przywiążę cię do stołu i ci przypomnę różnicę!
W końcu zaczęła mówić, słowa wyrywały się z jej ust wbrew niej samej:
– Robert… nigdy… nigdy nie był taki jak pan.
Zaśmiał się krótko, triumfalnie.
– Dalej. Powiedz dokładnie, co czułaś.
Zacisnęła powieki.
– Pana… jest większy. Robert… nigdy nie sięgał tak głęboko.
Puścił jej podbródek, opierając się wygodnie o oparcie ławki.
– Napatrzyłem się już na twoją tłustą dupę. Na początku była ciekawa, ale teraz już mi się znudziła. Myślisz, że jesteś jakaś wyjątkowa? Jesteś tylko kolejną cipą, którą się rucha w tej firmie. Nic więcej. – Wskazał palcem na jej ubrania, leżące obok na krześle. – Ubieraj się.
Posłusznie zaczęła wkładać na siebie ubrania, spódniczkę, bluzkę, pończochy. Ręce jej się trzęsły, a policzki płonęły ze wstydu. Każdy element garderoby był jak przypomnienie, że to nie jej wybór, tylko jego rozkaz.
On w tym czasie wstał, rozprostował ramiona i rzucił obojętnym tonem:
– A teraz posprzątasz po śniadaniu. Naczynia, resztki, wszystko ma być jak spod igły.
Skinęła głową, cicho, niezdolna do wydobycia z siebie słowa.
– No to do roboty.
Wrócił na ławkę z kolejnym papierosem, obserwując ją.
W milczeniu sprzątała, każdy ruch dłoni wydawał się mechaniczny. Zmywała naczynia w małym zlewie, ścierała okruchy ze stołu, a potem wyniosła śmieci. Czuła się jak zwykła służąca ani razu nie padło „dziękuję”, tylko jego chłodne spojrzenie, które świdrowało ją, gdy sprawdzał, czy wszystko robi dokładnie.
Siedział na ławce, palił papierosa i popijał piwo.
– Gotowe? – rzucił, gdy wróciła do domku i opuściła dłonie wzdłuż ciała.
Skinęła głową.
– To wsiadaj do auta. Wracamy.
Nie padło żadne wyjaśnienie, żadna uwaga. Tak po prostu. Nic się nie wydarzyło, a ten weekend w jego kalendarzu zapisał się jak kolejny zwykły dzień.
Droga powrotna ciągnęła się w ciszy. Gabriel od czasu do czasu sięgał po papierosa, czasami mruknął coś pod nosem do telefonu, który co chwilę wibrował powiadomieniami. Ani razu nie spojrzał na nią, już nie miała żadnego znaczenia. Dla niej każdy kilometr był ulgą, ale też strachem. W głowie brzmiały wciąż jego słowa:
Już mi się znudziłaś.
Nie wiedziała, czy to faktycznie oznaczało koniec, czy jedynie początek czegoś jeszcze gorszego.
Po dwóch godzinach wjechali do Łodzi. Gabriel zatrzymał SUV-a na tym samym parkingu, na którym rano czekał na nią.
– Wynocha – rzucił krótko, nie patrząc nawet w jej stronę.
Otworzyła drzwi, wysiadła, a chłodne powietrze miasta uderzyło ją w twarz. Nawet nie czekał, aż się oddali. Gdy zamknęła za sobą drzwi, on od razu ruszył, zostawiając ją samą na pustym parkingu. Zatrzymała się na chwilę. Miała ochotę wybuchnąć płaczem, ale wiedziała, że musi się pozbierać. Najpierw znaleźć swoje auto, potem wrócić do domu, a przede wszystkim zdjąć obrożę i ukryć ją, zanim ktokolwiek zauważy.
Późnym popołudniem otworzyła drzwi jak najciszej, starając się, by zawiasy nie skrzypnęły i by żaden dźwięk nie zdradził jej obecności. Teściowa gdzieś krzątała się na górze, Mateusz bawił się w swoim pokoju. W całym domu panował zwyczajny, domowy rytm. Zdjęła buty i niemal na palcach przeszła przez korytarz, prosto do łazienki. Zamknęła się w środku i oparła plecami o drzwi. Dopiero wtedy pozwoliła sobie odetchnąć ciężko, czując, jak mięśnie rozluźniają się po długim napięciu. Spojrzała w lustro, rozmazany makijaż, włosy w nieładzie, bladość przebijająca spod warstwy pudru.
Puściła wodę i weszła pod prysznic, szorując skórę, chciała zmyć z siebie cały weekend. Ciepły strumień spływał po plecach, ale nie dawał ulgi obrazy sprzed kilku godzin wciąż stały żywe przed oczami. Czuła wstyd, gniew i pustkę jednocześnie.
Kiedy wreszcie opuściła łazienkę, Maria wyszła z domu, zostawiając ją samą z ciszą i wspomnieniami. Usiadła na kanapie, owinęła się kocem i zapatrzyła w przestrzeń. W głowie zaczęła odliczać. Został dokładnie tydzień, nim Robert wróci z Norwegii.
Tydzień, by odzyskać siły, udawać normalność i przygotować się na to, by znów spojrzeć mu w oczy. Tydzień, który mógł się okazać zarówno ratunkiem, jak i kolejnym ciężarem, bo każda chwila przypominała, jak daleko odeszła od dawnego życia.
Poniedziałek rano
Inspekcja przebiegła jak zwykle. Gabriel ze swoim chłodnym spojrzeniem, sprawdzanie stroju, tabletki, krótkie uwagi pełne jadu. Anita wykonywała wszystko mechanicznie, ale jej myśli krążyły gdzie indziej. Wiedziała, że jeśli chce się wydostać z tej pułapki, musi mieć asa w rękawie, informacje, które mogłyby zniszczyć House Ranking od środka.
Tomek dał jej pendrive, którego trzeba będzie wpiąć do głównego komputera. Problem w tym, że dostęp do niego miał tylko jeden człowiek – mianowicie ochroniarz Paweł, który znał każdy zakamarek budynku i wszystkie procedury.
Po inspekcji, gdy wróciły na swoje miejsca, Marta zerknęła na Anitę i jej twarz stężała.
– Boże… ale cię zbił – wyszeptała, mając w pamięci jej posiniaczone pośladki, którymi Gabriel zachwycał się podczas ich codziennej kontroli.
Anita odwróciła wzrok i próbowała się uśmiechnąć.
– Jest w porządku. Naprawdę. Nie martw się o mnie.
Marta westchnęła ciężko, ocierając dłonią kącik oka.
– Bardzo mi przykro, że musisz przez to przechodzić. Chciałabym móc coś zrobić. – Anita położyła jej rękę na ramieniu.
– Dziękuję, ale musimy jakoś to wytrzymać. Nie dajmy mu satysfakcji, naprawdę jest dobrze, dziękuje ci.
Marta skinęła głową, choć w jej oczach wciąż błyszczały łzy.
– Dobrze. Ale pamiętaj, nie jesteś w tym sama.
Po godzinie Anita z premedytacją zaczęła schodzić częściej do portierni. Najpierw z dokumentami, później niby przypadkiem na papierosa, mimo że nigdy nie paliła. Zauważyła, że Paweł nie był taki jak Profesor czy inni mężczyźni w firmie. Nie traktował jej z góry, raczej z lekką pobłażliwością.
Kiedy podczas przerwy zajrzała do portierni z kubkiem kawy w ręku, Paweł podniósł wzrok znad gazety i spojrzał na nią z zaskoczeniem.
– O, kawa z dostawą? – rzucił z lekkim uśmiechem.
– Tylko dla wyjątkowych – odpowiedziała i postawiła kubek na blacie. – Pomyślałam, że pewnie nikt o tobie tu nie pamięta.
– Rzadko kto pamięta. Dzięki.
Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony, ale i rozbawiony. Anita usiadła na krześle naprzeciwko, zakładając nogę na nogę w przesadnie powolnym geście.
– Ciekawe masz to stanowisko – powiedziała, wskazując na ścianę pełną ekranów. – Cały dzień obserwujesz ludzi, a co robisz, kiedy chcesz popatrzeć na coś innego?
– Wtedy biorę aparat – odparł bez wahania. – Lubię fotografować. Najczęściej naturę, czasem miasto. To trochę jak patrzenie na ludzi, ale inaczej.
– Fotografujesz? To fascynujące. Ja zawsze zazdrościłam ludziom, którzy potrafią zatrzymać chwilę w kadrze. Musisz mieć oko.
Pochyliła się zalotnie do przodu, opierając łokieć o blat.
– Oko może tak, ale sprzęt bywa kapryśny. Teraz najwięcej czasu spędzam poza Łodzią. Znam świetne miejsce, rezerwat. Zwierzęta wychodzą o świcie, światło wtedy jest niesamowite.
Jego uśmiech stał się szerszy, poczuł się pewniej.
– Brzmi pięknie – odpowiedziała, przesuwając palcem po krawędzi kubka. – Chciałabym zobaczyć to twoimi oczami.
– Wiesz co… mogę cię tam zabrać. Kiedyś… Zobaczysz, jak to wygląda naprawdę.
Odchyliła głowę, była zaskoczona, ale uśmiech nie schodził z jej ust.
– Jeśli serio chcesz… to czemu nie.
W jego oczach pojawiła się iskra zainteresowania. Wiedziała, że to dopiero początek. Jeśli chciała naprawdę uwieść Pawła, musiała powoli i umiejętnie budować tę relację. Wiedziała też, że gra jest ryzykowna i jeśli ktoś cokolwiek się dowie, kara będzie niewyobrażalna. Ale właśnie w tym momencie uświadomiła sobie, że to jedyna droga.
Tym razem Paweł spojrzał na nią inaczej, dopiero teraz dostrzegł coś więcej niż tylko kolejną dziewczynę z biura. Zatrzymał na niej wzrok nieco dłużej, badając jej uśmiech i sposób, w jaki poprawiała włosy.
W końcu, gdy rozmowa zaczęła cichnąć, Paweł odchrząknął.
– Wiesz co, Anitko, po pracy mogę cię dziś odwieźć.
Anicie serce zabiło szybciej. Wiedziała, że propozycja jest szczera i że Paweł robi pierwszy wyraźny krok. Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
– Dzisiaj nie dam rady, naprawdę. Mam jeszcze obowiązki w domu – powiedziała tonem, jakby trochę żałowała. – Ale wiesz co? Może jutro. Jutro po pracy moglibyśmy się przejechać tam?
Paweł uniósł brew, a w jego oczach pojawił się błysk, który ona od razu odczytała jako satysfakcję.
– Umowa stoi – rzucił krótko, wyraźnie pokazują, że się cieszy.
Wstała, poprawiła spódniczkę i rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, nim wróciła do biura. W środku czuła napięcie. Była świadoma, że igra z ogniem, ale zarazem wiedziała, że to właśnie ta droga może otworzyć jej dostęp do informacji, których tak bardzo potrzebowała.
Wróciła do domu wykończona. Jeszcze w aucie otworzyła schowek i szybko wsunęła obrożę w pudełko po podpaskach, swoje jedyne, chaotyczne schronienie przed Robertem i Marią. Dopiero wtedy odetchnęła i wysiadła, starając się przybrać obojętną minę, jakby wracała z całkiem zwyczajnego dnia pracy.
W progu od razu wyczuła napięcie. Maria krzątała się po kuchni, stukając garnkami głośniej niż zwykle, a kiedy Anita wspomniała mimochodem, że jutro po pracy ma jeszcze sprawy do załatwienia, wybuchła awantura.
Słowa padały ostro i szybko, jak ciosy. Starsza kobieta zarzucała jej, że wciąż znika, że ubiera się niestosownie, że coś ukrywa. Im dłużej mówiła, tym bardziej ton stawał się bezlitosny. W końcu, tracąc resztki cierpliwości, oznajmiła, że zabiera Mateusza do siebie. Zdanie „Przynajmniej ktoś poświęci mu trochę czasu” zabrzmiało w głowie Anity jak wyrok. Zaprotestowała gwałtownie, ale teściowa nie dała się zatrzymać. Z furią przypomniała jej, że dom, w którym mieszkają, formalnie należy do niej. To ona go kupiła dla syna, a Anita jedynie z tego korzysta.
– To ja ustalam zasady w tym miejscu! – krzyczała.
Na koniec oświadczyła gniewnym tonem, że sprawa musi zostać wyjaśniona, kiedy Robert wróci z Norwegii. Że Anita będzie musiała z nim porozmawiać i wytłumaczyć się z tego, co się z nią dzieje.
Poczuła, jak ziemia usuwa jej się spod nóg. Czuła narastającą panikę. Wiedziała, że jeśli teściowa dotrzyma słowa, cała jej tajemnica może runąć. Zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki i oparła się o nie plecami. Powietrze wydawało się gęste, ciężkie, a echo kłótni z Marią wciąż dźwięczało w głowie. Patrzyła na swoje odbicie w lustrze, zmęczona twarz, cienie pod oczami i rozmazany makijaż, który nie wytrzymał dzisiejszego dnia. Widziała w nim kobietę, której sama prawie nie poznawała.
Powoli zaczęła rozbierać się do kąpieli. Kiedy zsunęła spódniczkę i bieliznę, spojrzała na swoje ciało. Pręgi na pośladkach nawet nie zbladły. Ślady po pasie były namacalnym dowodem tego, co musiała znosić. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu, a wspomnienie sobotniego upokorzenia wróciło z całą siłą. Widziała go znów, jak zmuszał ją do uległości, jak traktował ją jak zabawkę, jak mówił, że już mu się znudziła. Serce ścisnęło jej się w piersi. W głowie kłębiły się pytania:
Czy Robert kiedykolwiek zrozumie, w jakim piekle żyje? Czy uwierzy, że nie zdradziłam go z własnej woli, że wszystko, co robiłam, było wymuszone? A jeśli Maria rzeczywiście powie mu wszystko, jeśli zacznie grzebać, jeśli wyciągnie na światło dzienne to, co działo się na działce i w biurze, to jak mam spojrzeć mu w oczy?
Wsunęła się do wanny i zanurzyła w gorącej wodzie, chciała zmyć z siebie całą winę i brud. Łzy same spływały jej po policzkach, mieszając się ze strumieniami wody. Wciąż widziała obraz Gabriela, kiedy wbijał w nią swoje spojrzenie, zimne i okrutne, kiedy ciało wbrew własnej woli reagowało na jego dotyk.
Myśl o tym dławiła ją bardziej niż krzyk Marii. To, że gdzieś w głębi, na granicy świadomości, musiała przyznać, że nie zawsze potrafiła odciąć się od tego, co działo się z jej ciałem. Wstyd i upokorzenie mieszały się z poczuciem winy wobec Roberta i syna. Leżąc w wodzie, miała ochotę krzyczeć. Ale nie mogła. Jedyne, co mogła zrobić, to zacisnąć zęby, wytrzymać i przetrwać kolejny dzień.
Nowy dzień w HR
Inspekcja przebiegła jak zawsze: Profesor sprawdził je chłodnym spojrzeniem, kazał połknąć tabletki i poszedł do swojego gabinetu. Anita wciąż była przybita po tym, co spotkało ją wcześniej. Czuła się rozdarta i upokorzona, nie mogła skupić się na pracy. Marta zauważyła, w jakim jest stanie.
– Hej, może po pracy pójdziemy do kawiarni? – zaproponowała.
Anita zgodziła się chętnie. Kiedy zegar wybił siedemnastą, dziewczyny odłożyły dokumenty i spojrzały po sobie zmęczone. Marta westchnęła i szepnęła:
– Chodź, napijemy się kawy. Potrzebujesz chwili oddechu.
Razem wyszły z biura, a droga do pobliskiej kawiarni minęła im w milczeniu. Dopiero kiedy usiadły przy małym stoliku w rogu, mogły pozwolić sobie na szczerość i rozmowę.
Marta zaczęła wspominać swoje wcześniejsze doświadczenia:
– …i potem trafiłam pod skrzydła Aleksandra – mówiła cicho, spuszczając wzrok do filiżanki. – To brat Gabriela. Zawsze idealnie ubrany, wysoki, z zimnym spojrzeniem, które potrafiło zmrozić krew w żyłach. Nigdy nie podnosił głosu, a i tak jego obecność wystarczała, żeby każdy drżał. Był wymagający i bezlitosny… czasem nawet gorszy od Gabriela, bo karał w ciszy, bez słów. A to bolało jeszcze bardziej.
– A Monika? – spytała Anita.
– Siedziała kilka lat w więzieniu. Krzysztof ją stamtąd wyciągnął i zrobił z niej swoją ulubioną dziwkę do wszystkiego. Ona jest inna niż reszta. Tu, w HR, jej się podoba. Postanowiła, że zrobi karierę, że się wybije. Z pewnością nie jest tu z przymusu.
– Ale o co się pokłóciłyście? – Marta milczała chwilę, ważyła słowa.
– Najpierw było między nami nawet dobrze. Ale potem dowiedziała się czegoś… Od tamtej pory postanowiła mnie szmacić. Nie chcę o tym teraz mówić.
Anita chciała dopytać, ale widziała w jej oczach ból.
– W porządku, nie musisz. – Marta szybko zmieniła temat, pytając o Mateusza, o dom, o zwyczajne rzeczy.
Rozmowa powoli złagodniała. Anita poczuła, że choć ciężar nie zniknął, to przynajmniej ktoś próbował go z nią nieść.
Wieczorem wróciła do domu. Zajęła się chwilę porządkami, potem usiadła na łóżku. Myślała o rozmowie z Martą, o tajemnicy, której ta nie chciała wyjawić. Czuła, że to coś poważnego. Ale nie zamierzała jej zmuszać. Położyła się i w końcu zasnęła, z poczuciem, że nie jest całkiem sama.
Nowy dzień
Następnego ranka Anita obudziła się wyjątkowo wcześnie, czując dziwne napięcie w podbrzuszu. Już pod prysznicem uświadomiła sobie, że jej cipka była mokra w sposób, który zaniepokoił ją bardziej niż podniecił. Nie było to pożądanie, tylko coś sztucznego, wymuszonego. Zrozumiała, że odkąd zaczęła łykać te cholerne tabletki od Katarzyny, jej ciało zmieniało się szybciej, niż chciałaby przyznać. Jeszcze niedawno miesiączki były dla niej udręką, teraz zauważyła, że krwawienie trwało ledwie dwa dni, jakby ktoś skrócił jej naturalny rytm. Zacisnęła palce na krawędzi umywalki. Myśl zakłuła ją w głowie jak igła:
A jeśli przez to stanę się bezpłodna?
Pod koniec przerwy obiadowej postanowiła zejść na dół, niby po kawę z automatu. W rzeczywistości chciała zobaczyć się z Pawłem. Ochroniarzem, którego od kilku dni próbowała lepiej poznać. Mężczyzna stał jak zwykle przy portierni, ręce założone na piersi, skupiony na monitorach i ruchu w holu.
– Stało się coś? – rzucił, kiedy podeszła, od razu wyczuł napięcie.
Zmusiła się do uśmiechu.
– Nic ważnego – odparła krótko, nie chcąc wchodzić w szczegóły. – Słuchaj… pamiętasz, jak wczoraj mówiłeś, że chętnie pokażesz mi to magiczne miejsce po pracy?
Paweł skinął głową, a w jego spojrzeniu pojawiło się lekkie zainteresowanie, zaczynał ją postrzegać inaczej niż dotąd.
– Pamiętam – potwierdził na wszelki wypadek.
– To co, dzisiaj po pracy?
– Dzisiaj może być ciężko, ale jutro mogę się wyrwać gdzieś niedaleko.
Paweł przyjął to z lekkim uśmiechem.
– W takim razie jesteśmy umówieni.
Kiedy wracała do windy, czuła, jak adrenalina znowu krąży jej w żyłach. Wiedziała, że bawi się z ogniem, bo zbliżenie do Pawła było ryzykowne, ale tylko przez niego mogła zyskać dostęp do informacji, których potrzebowała. A to był jej jedyny sposób, żeby kiedykolwiek wyrwać się z koszmaru House Ranking. Przez chwilę miała na końcu języka, żeby od razu zgodzić się na dzisiejszą przejażdżkę, ale zaraz przypomniała sobie, że po sobocie ma na tyłku piekące ślady, które wciąż odczuwała przy każdym kroku. Na samą myśl o siedzeniu okrakiem na motorze skrzywiła się w duchu.
Dzień pracy dobiegł końca. Wróciła do domu, pamiętając, by przed wejściem schować obrożę na swoje miejsce. Choć dom był pusty. Odetchnęła dopiero, gdy znalazła się w łazience, mając pewność, że nikt niczego nie zauważył.
Przestaje już logicznie myśleć.
Wieczorem usiadła przy laptopie i zalogowała się na konto bankowe. Na prywatnym rachunku miała już prawie trzydzieści tysięcy złotych. Pensja z House Ranking robiła swoje. Nigdy wcześniej nie zarabiała tak dobrze, nawet pracując latami w szpitalu. Na wspólnym koncie z Robertem leżało sto tysięcy. Zabezpieczenie ich rodziny, które w głowie Anity nabrało teraz innego znaczenia. Wiedziała, że z tymi pieniędzmi trzeba uważać, ale równie mocno niepokoiło ją coś innego. Jej telefon nie należał już do niej po tym, jak Gabriel pokazał jej szpiegowską aplikację i rozumiała, że wszystko, co robi, jest pod kontrolą. Każdy krok, każda wiadomość, każde zdjęcie nic nie było prywatne.
Musiała mieć drugie urządzenie. Proste, tanie. Takie, którego nikt nie powiąże z jej codziennym życiem. Postanowiła, że będzie przekładać kartę sim tylko wtedy, gdy będzie chciała działać poza zasięgiem House Ranking. To mogła być jej jedyna szansa na odzyskanie choć odrobiny wolności.
Z tą myślą, nie czekając na kolejny dzień, jeszcze tego wieczoru wybrała się do galerii. Musiała kupić nie tylko nowy telefon, ale też przy okazji kilka drobiazgów, które pozwolą jej zachować pozory normalności. Wróciła późnym wieczorem. Wniosła do mieszkania torbę, po czym ukryła zakup głęboko w szafce nocnej tak, by nikt, nawet Maria, nie mógł na niego przypadkiem natrafić. Dokoła było cicho i spokojnie, więc bez zwłoki przygotowała się do snu.
Leżąc w łóżku, długo przewracała się z boku na bok. Wciąż czuła w ciele dziwne napięcie. Tabletki, które codziennie musiała przyjmować, działały na nią jak przekleństwo. Jej cipka była wilgotna niemal bez przerwy, a w głowie rodziły się myśli, których dawniej nigdy nie miała. Ręka powędrowała w dół, przesunęła się po brzuchu, aż zatrzymała się na cienkim materiale majtek. Anita zamknęła oczy, czując, że jeśli tylko poruszy palcami, ulży sobie choć na chwilę. Już zaczęła delikatnie masować się przez bieliznę, gdy nagle przyszła jej do głowy myśl:
To nie ja tego chce. To tabletki, Gabriel, cała ta chora sytuacja.
Otworzyła szeroko oczy, jakby sama siebie przyłapała na gorącym uczynku. Z ciężkim westchnieniem zabrała rękę i odwróciła się na bok, mocno przyciskając uda do siebie, by powstrzymać narastającą pokusę.
Nie dam im tego! – pomyślała, walcząc z własnym ciałem.
Po kilku minutach uspokoiła oddech, a zmęczenie zwyciężyło z napięciem. Zasnęła niespokojnie, mając wrażenie, że nawet sny nie należą już wyłącznie do niej.
Środa
Anita obudziła się z dziwnym uczuciem lekkości. W mieszkaniu panowała cisza. Nie było Mateusza ani Marii, więc pierwszy raz od dawna mogła wstać i przygotować się do dnia bez pośpiechu i oceniającego spojrzenia teściowej.
Inspekcja tego dnia przebiegła rutynowo. Gabriel kazał im podciągnąć spódniczki, sprawdził gładko ogolone miejsca, podał tabletki i kazał połknąć pod jego czujnym wzrokiem. Był chłodny i lakoniczny, ale jego spojrzenie zatrzymało się na Anicie nieco dłużej, szukając pretekstu do komentarza.
Potem dzień pracy nabrał zwykłego rytmu. Anita dostała plik dokumentów i polecenie dostarczenia ich na szóste piętro. W windzie czuła, jak serce bije jej szybciej. Szóste piętro zawsze kojarzyło się z innym światem.
Kiedy wysiadła, zauważyła kilku mężczyzn stojących w pobliżu gabinetów. Wysocy, w eleganckich garniturach i z dyskretnymi słuchawkami w uszach, wyglądali jak ochrona VIP-ów. Typowi ludzie od brudnej roboty. Ich postawa była zbyt sztywna, by uznać ich za zwykłych pracowników.
Co tacy ludzie robią w biurowcu House Rankingu?
Oddała dokumenty i wróciła na swoje piętro, ale obraz mężczyzn nie dawał spokoju. Postanowiła, że na przerwie spróbuje zagadać Pawła, ochroniarza, któremu powoli zaczynała ufać. Może on powie coś więcej?
Na przerwie Anita zeszła na dół, do kantyny dla personelu. Kupiła sobie kawę w plastikowym kubku i rozglądała się, aż zauważyła znajomą sylwetkę przy automacie z napojami. Stał nonszalancko oparty o ścianę, z rękami w kieszeniach, jakby kontrolował całe otoczenie jednym szybkim spojrzeniem.
Podchodząc do niego, zrobiła to świadomie wolniejszym krokiem, pozwalając spódniczce lekko kołysać się na udach. Wiedziała, że zwraca na siebie uwagę.
– Hej – powiedziała miękko, unosząc kubek kawy jak do toastu. – Masz chwilę?
Paweł zmrużył oczy i kiwnął głową.
– Dla ciebie zawsze!
Stanęła obok niego blisko, na tyle, że czuła zapach jego wody po goleniu. Wzięła powolny łyk kawy i uśmiechnęła się.
– Byłam dzisiaj na szóstym piętrze i wiesz co? – zawiesiła głos, a potem spojrzała mu prosto w oczy. – Kilku typów wyglądało jakby zaraz mieli wyciągnąć pistolety spod marynarek. Secret service normalnie.
Paweł uniósł brew.
– No, bo to są faceci od tych spraw. Nie są tu bez powodu.
Nachyliła się bliżej. Chciała, żeby to, co mówi, zostało tylko między nimi.
– Ale kim oni są, Paweł? – zapytała cicho, muskając językiem górną wargę, co wyglądało jak całkowicie naturalny gest. – Wiesz coś o nich?
Zawahał się przez moment, ale jej spojrzenie i bliskość działały na niego.
– Elita ochrony. Firma korzysta z ich usług przy dużych klientach. I żeby trzymać porządek, kiedy ktoś chce za dużo wiedzieć.
Uśmiechnęła się lekko, przekrzywiając głowę.
– Brzmisz, jakbyś wiedział więcej niż chcesz powiedzieć.
Przesunęła dłoń po włosach i niby przypadkiem musnęła ramieniem jego ramię. Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, a w jego oczach pojawił się błysk.
– A ty brzmisz, jakbyś bardzo chciała się czegoś dowiedzieć. Pytanie tylko co bym miał w zamian?
Przygryzła wargę i roześmiała się cicho.
– Och, Paweł! Może się przekonasz, jeśli będziesz grzeczny.
Rozmowa toczyła się luźno, pełna spojrzeń i subtelnych gestów, które Anita tak starannie dawkowała. Z każdym kolejnym żartem i lekkim dotykiem ramienia czuła, że Paweł zaczyna coraz bardziej mięknąć, podświadomie chciał, żeby ta chwila trwała dłużej.
– Może pilnowali wejścia na siódme piętro? – rzucił nagle półgłosem.
Uniosła brwi ze zdziwieniem.
– Przecież winda ma tylko sześć przycisków. Naprawdę budynek ma siedem pięter? Chyba jednak nie jestem zbyt sprytna.
Paweł nachylił się lekko w jej stronę, jakby zdradzał sekret.
– Siódme piętro jest wyłączone z ogólnego użytku. Winda tam nie dojeżdża. Nawet ja, chociaż mam dostęp praktycznie wszędzie, nigdy tam nie byłem. To miejsce trzymane w absolutnej tajemnicy.
Te słowa uderzyły w nią jak grom. Poczuła dreszcz, mieszankę ciekawości i strachu. Skoro nawet ochroniarz, który mógł przejść niemal wszędzie, nie miał tam wstępu, to co znajdowało się na tym piętrze?
Zauważyła, że Paweł przygląda jej się z lekkim uśmiechem, delektował się jej reakcją. Uniosła rękę i niby od niechcenia poprawiła kosmyk włosów, pozwalając, by palce musnęły obojczyk. Delikatne kokietowanie przychodziło teraz coraz łatwiej była świadoma swojego ciała, a Paweł wydawał się całkowicie zahipnotyzowany.
I właśnie wtedy kątem oka dostrzegła sylwetkę Gabriela. Stał kilka metrów dalej, w korytarzu, z teczką pod pachą. Ich spojrzenia przecięły się na sekundę, długą niczym wieczność.
Serce Anity zamarło. Była pewna, że zaraz podejdzie, że wydarzy się coś dramatycznego. Gabriel jednak nie powiedział ani słowa. Zatrzymał spojrzenie na niej, potem przeniósł wzrok na Pawła, jakby chciał tylko zakodować ten obraz. Ona stojąca z ochroniarzem, zbyt blisko, zbyt swobodnie. Uśmiechnął się krzywo, zimno i po chwili odszedł w przeciwną stronę.
Wiedziała, że widział. I domyślała się, że to milczenie nie wróży nic dobrego.
Po pracy zgodnie z planem wyszła razem z Pawłem. Motor czekał pod biurowcem, a ona czuła przyjemne dreszcze ekscytacji nie tyle z jazdy, co z roli, jaką teraz odgrywała. Pod domem, kiedy zeskakiwała z motocykla, zrobiła to powoli, niemal teatralnie. Materiał spódniczki uniósł się jeszcze wyżej i Paweł miał idealny widok na jej białe majtki.
Niby nieświadomie poprawiła dół spódniczki i posłała mu lekki, znaczący uśmiech.
– Zaczekaj chwilę – rzuciła miękko i zniknęła w domu.
W środku szybko przebrała się w luźne, wygodne ciuchy, dżinsy, bluzkę i kurtkę. Tak, by wyglądała bardziej naturalnie na wieczornej przejażdżce. Najważniejszym punktem była podmiana telefonu. Nowy smartfon z czystym systemem i bez szpiegowskich aplikacji wylądował w jej torebce. Przełożyła do niego kartę SIM z pełnym skupieniem, aby niczego nie uszkodzić.
Kiedy wyszła ponownie, Paweł wciąż czekał na motorze. Tym razem uśmiechnęła się szczerzej, bardziej naturalnie.
– No to co, jedziemy gdzieś dalej?
Ruszyli z miasta, kierując się na zachód. Po kilkunastu minutach szeroki asfalt zmienił się w boczną drogę, a potem w szutrową ścieżkę prowadzącą między drzewami. W końcu znaleźli się w miejscu, które wyglądało niemal jak z pocztówki – kilka stawów otoczonych wierzbami, z ławkami i pomostami, o tej porze całkowicie opustoszałymi.
Paweł zgasił silnik, a ciszę wypełniało jedynie cykanie świerszczy i odgłosy wody obijającej się o brzeg. Anita zsunęła się z motoru i od razu zrobiła kilka kroków w stronę tafli. Wiatr poruszył jej włosy, a w oczach odbijały się pojedyncze światła latarni z oddali.
Romantyczna sceneria działała na nią równie mocno, co na niego. Usiadła na ławce przy pomoście, przechylając się lekko do tyłu i zakładając nogę na nogę. Paweł usiadł obok wyraźnie spięty, choć próbował udawać wyluzowanego. Ręce miał oparte o kolana, spojrzenie uciekało w stronę tafli wody.
– Cicho tu… – mruknął w końcu.
Uśmiechnęła się pod nosem. Widziała, jak co chwila zerka na nią. To była dla niej jasna odpowiedź, on chciał, ale brakowało mu odwagi. Nachyliła się bliżej, tak że jej ramię musnęło jego. Poczuła, jak się spina i to tylko utwierdziło ją w decyzji.
– Jesteś zawsze taki poważny? – zapytała miękkim tonem, wodząc palcami po krawędzi ławki, coraz bliżej jego dłoni.
Chrząknął, ale nie odpowiedział.
Przechyliła głowę, tak żeby włosy lekko musnęły jego policzek. Zawisła tuż obok, czuła jego przyspieszony oddech, tę nerwowość. I wtedy nie czekając na jego ruch po prostu zrobiła krok, którego on sam nigdy by się nie odważył zrobić.
Najpierw musnęła jego usta ledwie wyczuwalnie, próbując go sprowokować. Gdy nie odsunął się, objęła jego twarz dłońmi i pocałowała go już mocniej bardziej intymnie, zdecydowanie. Poczuła, jak opór nagle się łamie, jak Paweł zaczyna odpowiadać, choć wciąż niepewnie, niemal z rezerwą.
To ona prowadziła. To ona decydowała o tempie i intensywności. Czuła jego nieśmiałość, ale też rosnące pożądanie, które powoli zaczynało brać górę. Poczuła, że to jeszcze za mało. Chciała mieć pewność, że go zdobyła. Pochyliła się więc raz jeszcze i tym razem pocałowała go głęboko, z języczkiem, nie pozostawiając złudzeń co do swoich intencji. Paweł zamarł na sekundę, ale potem dał się ponieść emocjom. Niezdarnie, nieśmiało, jednak całkowicie oddając się tej chwili.
Kiedy się odsunęła, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się lekko, jakby to był zupełnie naturalny finał ich spotkania. Nie powiedziała już nic, nie musiała.
W drodze powrotnej siedziała za nim na motocyklu, ciasno obejmując go w pasie. Czuła napięcie jego ciała, ciepło przenikające przez kurtkę, a uśmiech nie schodził jej z ust. Wiedziała, że złamała barierę.
Pod jej domem Paweł zgasił silnik i odwrócił się lekko, chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi. Anita zsunęła się z motocykla.
– Dobranoc – posłała mu spojrzenie, które obiecywało ciąg dalszy.
Potem odwróciła się i zniknęła w drzwiach swojego domu, zostawiając go z rozpalonymi myślami.
Następnego dnia
obudziła się z ciężką głową, wciąż czując na ustach echo pocałunku Pawła. Leżąc chwilę w łóżku, próbowała zebrać myśli. Z jednej strony ciepłe wspomnienie, z drugiej wyrzut sumienia, który ściskał ją w środku. Wstała, wzięła szybki prysznic i zaczęła przygotowywać się do pracy. W drodze autem jej myśli błądziły wciąż wokół Pawła, jego uśmiechu, dotyku, tego jak na nią patrzył. Kiedy wjeżdżała na parking pod biurowcem, musiała gwałtownie odsunąć od siebie obrazy z poprzedniego wieczoru. Nie mogła pozwolić, by ktoś w pracy dostrzegł jej rozkojarzenie. Gdy tylko założyła obrożę i weszła na piętro, czekała ją codzienna inspekcja.
Połknęły tabletki, Gabriel rzucił im ostatnie spojrzenie i poszedł do swojego gabinetu.
Reszta dnia w biurze przebiegała spokojnie. Obie skupiły się na dokumentach, wymieniając tylko pojedyncze zdania. Kiedy zbliżała się siedemnasta, zaczęły zbierać swoje rzeczy i razem wyszły korytarzem w stronę windy
Kabina wjechała na trzecie piętro, drzwi się rozsunęły. Z windy wysiadły Monika i Dorota – nowa koleżanka, która była w podobnym wieku co Monika, z ciemnymi włosami spiętymi w kok, ubrana w obcisłą spódniczkę i krótką marynarkę. Twarz wyrażała obojętność, ale w oczach błyszczało coś chłodnego i nieprzyjemnego.
Monika od razu uśmiechnęła się szyderczo na widok Marty.
– O, patrzcie kto tu idzie – podeszła bliżej i popchnęła Martę.
– Wyjebać ci? – Marta cofnęła się o krok, ale Monika pchnęła ją znowu, tym razem w stronę łazienki.
– Zostaw ją! Proszę, odpuść jej! – wyrwało się Anicie, która zebrała w sobie resztki odwagi.
Monika odwróciła się do niej powoli, z miną pełną pogardy.
– Ty też chcesz dostać?
Dorota uśmiechnęła się krzywo i popchnęła Anitę, kierując je obie w stronę drzwi do łazienki.
W środku Monika nie traciła czasu. Uderzyła Martę otwartą dłonią w twarz, a echo klaśnięcia odbiło się od kafelków. Marta zatoczyła się, próbując zachować równowagę. Chwilę później Monika podniosła kolano i z całej siły wbiła je w jej brzuch. Marta zgięła się wpół, dłonie oparła na kafelkach, ciężko łapiąc powietrze.
– Na kolana szmato! – wrzasnęła Monika, wskazując na podłogę.
Marta, wciąż łapiąc oddech, posłusznie uklękła. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy Monika pochwyciła ją brutalnie za włosy i splunęła wprost w jej usta.
– Połknij to!
Marta przełknęła ślinę. Monika splunęła raz jeszcze i zmusiła ją do połknięcia.
– Szmata! – rzuciła z pogardą.
Następnie obróciła się ku Anicie. Przyparła ją gwałtownie do ściany, ich twarze dzieliły centymetry. Chwyciła jej nadgarstki i uniosła je nad głowę, unieruchamiając Anitę. Zanim ta zdążyła zaprotestować, Monika pochyliła się i wolno, prowokacyjnie przeciągnęła językiem po jej policzku, od brody aż po skroń. Zatrzymała się przy uchu, gorący oddech łaskotał skórę.
– Podoba ci się? Ładna jesteś. Wiesz… tam, gdzie byłam, w więzieniu… takie jak ty zostawały moimi córkami. Ale nic straconego. Jeszcze raz spróbujesz bronić tej kurwy, a tak to się dla ciebie skończy.
Monika puściła jej nadgarstki i odepchnęła ją ze śmiechem, po czym spojrzała Martę.
– Od teraz częściej będziesz chodzić do kibelka na spacer. Przyzwyczajaj się, kurwo. Będę cię szmacić, kiedy tylko przyjdzie mi na to ochota!
Dorota patrzyła chłodno z boku, czerpała satysfakcję z upokorzenia obu kobiet.
Kiedy drzwi łazienki zatrzasnęły się za Moniką i Dorotą, w środku zaległa cisza. Marta powoli podniosła się z podłogi, jej twarz była zaczerwieniona, a oczy pełne łez. Anita stała oparta o ścianę, wciąż czując na policzku lepki ślad po języku Moniki.
– Boże… – wyszeptała Marta, ocierając łzy.
– Przepraszam, że musiałaś to przez to przejść. Przepraszam!
Anita z niedowierzaniem odparła.
– To nie twoja wina. Nie sądziłam, że ona… że potrafi być aż taka…
Obie wyszły z łazienki powoli, wciąż roztrzęsione, ale starając się nie zwracać uwagi przechodzących korytarzem ludzi. Do windy weszły razem, milcząc, a jedynym dźwiękiem był ciężki oddech Marty i przyspieszone bicie serca Anity.
W windzie między nimi panowała ciężka cisza. Metalowe drzwi odbijały ich zmęczone twarze, a monotonne brzęczenie mechanizmu tylko potęgowało napięcie.
– Może… może powinnyśmy poprosić Gabriela o pomoc? – wyrwało się w końcu Anicie, jej głos był cichy, prawie szept.
Marta odwróciła się gwałtownie, w jej oczach błysnęła wściekłość.
– Nigdy! Nawet jeśli Monika miałaby mnie skatować, prędzej umrę niż poproszę tego skurwysyna o pomoc!
Anita chciała coś odpowiedzieć, ale Marta już odwróciła wzrok. Zaciśnięte pięści zdradzały, że rozmowa jest skończona.
Kiedy winda stanęła na parterze i drzwi się rozsunęły, Marta wybiegła szybkim krokiem, nawet nie oglądając się za siebie. Anita podniosła rękę, chciała ją zatrzymać, ale zrezygnowała. Patrzyła tylko, jak znika w tłumie. Dopiero wtedy ruszyła w stronę swojego auta.
Na korytarzu skinęła tylko głową strażnikowi, próbując nie zwracać na siebie uwagi. Gdy usiadła w samochodzie, wreszcie mogła odetchnąć. Wciąż czuła na policzku ślad po języku Moniki, jakby odcisnęło się to głęboko w jej skórze.
Droga do domu minęła w ciszy. Myśli krążyły wciąż wokół Marty, udręczonej twarzy i poniżenia, które musiała znosić. Czuła wściekłość, ale i bezradność. Wiedziała, że Monika nie odpuści. Wiedziała też, że prędzej czy później przyjdzie kolej na nią.
Po powrocie wzięła długi prysznic, stojąc pod strumieniem gorącej wody tak, chciała zmyć z siebie każde wspomnienie tego dnia. Potem długo siedziała na łóżku, wpatrując się w pustą ścianę. Czuła w sercu ciężar, który trudno było unieść. Brakowało jej Mateusza, którego Maria zabrała do siebie, a cisza w domu ciążyła jej jak nigdy dotąd.
Myśli o Pawle pojawiły się niespodziewanie. Jego twarz, uśmiech, to, jak na nią patrzył… Była to jedyna jasna iskra, która przypominała jej, że świat poza HR wciąż istnieje. Ale zaraz potem przypominała sobie słowa Moniki, groźby i obrzydliwy dotyk. Zadrżała i położyła się do łóżka, próbując zasnąć.
Zamiast spać, jej myśli szybko wróciły do Marty.
Dlaczego Monika tak bardzo jej nienawidził? Skąd ta wrogość, te słowa rzucane z takim jadem?
Przypomniała sobie rozmowę w kawiarni, kiedy Marta opowiadała jej o przeszłości Moniki. O więzieniu. O Krzysztofie, który ją stamtąd wyciągnął. I nagle przed oczami stanęło jej to jedno zdanie, którym Monika ją zraniła: „szmata od dzieci”.
Anita poczuła dreszcz. Usiadła na łóżku, a serce zaczęło bić szybciej. Czym prędzej wstała, wzięła laptopa i otworzyła wyszukiwarkę. Tym razem wpisała w okno: „grypsy więzienne szmata od dzieci”.
Na ekranie pojawiły się fora, artykuły i wytłumaczenia. Dowiedziała się, że w więziennej gwarze takie określenie jest jednym z najgorszych i oznacza kogoś oskarżonego o krzywdzenie lub wykorzystanie dzieci. W hierarchii to najniższy stopień i hańba, której nie da się zmyć. Tacy ludzie są prześladowani, bici, poniżani przez inne osadzone. To piętno, które nigdy nie znika.
Anita wpatrywała się w ekran, czując, jak żołądek ściska jej się w twardy węzeł.
Czy to możliwe, że Marta…? – myśl była tak przerażająca, że od razu próbowała ją odrzucić.
Nie, to niemożliwe. Ona nie mogła… – powtarzała sobie w głowie.
A jednak fakty zaczynały się łączyć. Monika, więzienie, obelga, tajemnica, której Marta nie chciała zdradzić.
Zamknęła laptopa, jakby chciała zatrzasnąć przed sobą tę myśl. Leżała jeszcze długo, wpatrując się w ciemność. Czuła niepokój, którego nie mogła się pozbyć. W końcu zmęczenie wzięło górę i zasnęła, ale jej sen był niespokojny i pełen lęku.
Sobota
wreszcie nadeszła. O świcie obudziła się z uczuciem napięcia, które ściskało jej żołądek. Wiedziała, że dziś zobaczy męża po dwóch tygodniach wracał z Norwegii. Przygotowała mieszkanie, starając się nadać mu pozory normalności: odkurzyła, wstawiła świeże kwiaty do wazonu, włączyła pralkę z pościelą. W kuchni pachniało ciastem, które upiekła z samego rana. Chciała, by wszędzie unosiła się nuta ciepła i domowego spokoju, którego sama tak bardzo potrzebowała.
Kiedy po południu usłyszała znajomy dźwięk otwieranych drzwi, serce zabiło mocniej. Robert wszedł z walizką, uśmiechnięty i zmęczony podróżą, a jego obecność wypełniła cały dom. Pocałował ją i mocno przytulił.
Choć w głębi duszy niosła ciężar sekretów, oddała ten gest najlepiej jak potrafiła.
Sobotnie popołudnie miało przynieść radość i ulgę, ale od samego początku coś w zachowaniu Roberta zdradzało napięcie. Przywitał ją ciepło, ucałował i przytulił, jednak w jego oczach było więcej czujności niż zwykle. Gdy odłożył walizkę i usiadł na kanapie, milczał dłużej niż trzeba, układał sobie w głowie pytania.
Maria jeszcze przed jego powrotem, zadzwoniła do Norwegii i poinformowała go o swoich obawach. Powiedziała wprost, że Anita zmieniła się przez ostatnie tygodnie, że wygląda i ubiera się niestosownie, a do tego wciąż znika po pracy. Robert wracał więc nie tylko z tęsknotą, ale też z rosnącym niepokojem.
– Dlaczego Mateusz jest u mamy? – zapytał w końcu, spokojnym, lecz stanowczym tonem. – Czemu nie jest w domu?
Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy. Usiadła obok, kładąc dłoń na jego ramieniu i starając się mówić jak najbardziej naturalnie. Wytłumaczyła, że Maria chciała pomóc, że uznała to za lepsze rozwiązanie na czas, kiedy Anita przystosowuje się do nowej pracy. Dorzuciła kilka zdań o tym, że zmęczenie i obowiązki sprawiają, że trudniej jej się wszystkim zająć.
Robert patrzył na nią uważnie, próbując dostrzec w jej oczach ukrywaną prawdę. Wreszcie skinął głową, choć cień niepokoju wciąż pozostał.
Wieczór, zamiast przynieść spokój, zamienił się w pole bitwy. Robert długo siedział cicho, ale w końcu nie wytrzymał. Zaczęło się od pytania o weekendy i to, czemu tak często znika, czemu nigdy nie może się doczekać żadnej konkretnej odpowiedzi na dręczące go wątpliwości. Do tego dorzucił słowa Marii o jej kusych spódniczkach i zmianie w zachowaniu.
– Anita, powiedz mi wprost. Co się z tobą dzieje? – jego głos był ostry, ale nie krzyczał. – Z kim ty się właściwie spotykasz, kiedy mnie nie ma?
Całe zmęczenie, stres i poczucie upokorzenia z pracy wymieszały się z poczuciem winy. Anita nie wytrzymała. Odpowiadała krótko, coraz bardziej podniesionym tonem, w końcu przeszła do oskarżeń, że on nic nie rozumie, że wiecznie jej nie ma, że ona wszystko dźwiga sama.
Robert próbował ją uspokoić, ale wtedy w jej oczach pojawiły się łzy, a w dłoni odruch, którego nawet nie zdążyła zatrzymać. Uderzyła go otwartą dłonią w twarz.
Nastała cisza. Robert odsunął się i spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Nie z gniewem, ale ze zdumieniem i bólem.
– Wiesz, nawet jeśli mnie zdradziłaś… – powiedział powoli, ciężko oddychając – to ja bym ci to wybaczył. Ale tego… tego nie zapomnę tak łatwo. Nie pozwolę, żebyś podnosiła na mnie rękę, albo co gorsza na Mateusza. Nie wiem, co w ciebie wstąpiło?
W jednej chwili poczuła, jak całe napięcie ustępuje miejsca pustce. Już wiedziała, że zrobiła coś, czego nie chciała. Zaczęła przepraszać, ale Robert wstał i oznajmił, że potrzebują przerwy. Drzwi zamknęły się za nim głośno. Osunęła się na podłogę, z dłonią wciąż piekącą od własnego uderzenia i sercem ściśniętym żalem.
Po kilku godzinach w ciszy, której nie potrafiła znieść, zaczęła chodzić po mieszkaniu bez celu, raz siadając na kanapie, raz wstając, chcąc uciec od własnych myśli. W końcu otworzyła barek, w którym Robert trzymał butelki alkoholu na specjalne okazje. Wyjęła jedną szkocką whisky i nalała sobie do szklanki.
Pierwszy łyk palił gardło, ale nie zatrzymała się. Wypijała szklankę po szklance, aż alkohol zaczął tłumić roztrzęsione nerwy i rozbijać wspomnienia na mętne obrazy. Wciąż przed oczami miała twarz Roberta, jego zawód i ból.
Po chwili szklanki zastąpiła butelką. Siedziała na podłodze w salonie, skulona, z nogami przyciągniętymi do piersi, a szkło trzęsło się w dłoni. Łzy mieszały się z alkoholem, którego już prawie nie czuła.
Godziny mijały, a ona coraz bardziej pogrążała się w otępieniu. Świat wirował, myśli gasły jedna po drugiej, aż w końcu nie była w stanie podnieść się z podłogi. Oparła głowę o kanapę i odpłynęła, pogrążona w pijackim śnie.
Niedzielny poranek
W mieszkaniu wciąż unosił się zapach alkoholu. Anita ocknęła się z bólem głowy, suchością w ustach i świadomością, że poprzedni dzień zapisał się w jej życiu jak blizna. Zalała ją fala wspomnień jej dłoń wymierzająca policzek Robertowi, jego spojrzenie pełne zawodu i bezradności.
Z trudem sięgnęła po telefon. Kilka razy wybierała jego numer, kasując go w ostatniej chwili, aż w końcu zebrała się na odwagę i zadzwoniła. Serce biło tak mocno, że trudno było jej wydusić słowa. Gdy usłyszała jego głos, który zawsze był dla niej oparciem, pękła całkowicie. Błagała, by jej wybaczył, obiecywała poprawę, mówiła wszystko, co tylko przyszło do głowy, byle cofnąć to, co się wydarzyło.
Robert słuchał długo w milczeniu. W końcu odpowiedział, chłodnym, rzeczowym, niemal obcym tonem. Stwierdził, że musi od niej odpocząć. Że nie może żyć w poczuciu zdrady, w cieniu jej sekretów i nagłych wybuchów. Że jeśli mają przetrwać, muszą się rozstać na jakiś czas, inaczej ich małżeństwo może nie przetrwać tej próby.
Po krótkiej wymianie zdań oboje zgodzili się na jedno: pół roku przerwy. Bez spotkań i bez wspólnego życia, z wyjątkiem tych chwil, kiedy Anita odwiedzi Mateusza u Marii. To miał być jej czas z synem, ale nie z mężem.
Gdy rozmowa się zakończyła, w mieszkaniu zapadła cisza. Siedziała na łóżku, wpatrując się w ciemny ekran telefonu, z poczuciem, że chwilę temu runął jej cały świat. Wiedziała, że zgodziła się na warunki Roberta, bo nie miała innego wyjścia, a jednak czuła, że tym samym sama wydała na siebie wyrok samotności.
Niedziela minęła w otępieniu. Po rozmowie z Robertem większość dnia spędziła w łóżku, z zasłoniętymi zasłonami i kubkiem zimnej herbaty na stoliku nocnym. Nie miała sił ani na sprzątanie, ani na gotowanie. Wieczorem wyszła jedynie po coś lekkiego do jedzenia, ale nawet wtedy czuła na sobie spojrzenia obcych ludzi, przekonana, że wszyscy wiedzą o jej upadku
Kiedy położyła się spać, długo przewracała się z boku na bok. W głowie wciąż brzmiały słowa Roberta, a każdy obraz z pracy i weekendu z Gabrielem nakładał się na siebie, tworząc duszący chaos. Dopiero nad ranem, zmęczona własnymi myślami, odpłynęła w niespokojny sen.
Nowy dzień
Budzik wyrwał ją brutalnie o szóstej. Wstała i przygotowała się do wyjścia. O ósmej pięćdziesiąt była już gotowa. Udała się na trzecie piętro. Marta czekała już w szeregu. Obie, jak co rano, stanęły na środku biura.
Gabriel wszedł do pokoju punktualnie o dziewiątej. Jak zawsze zamknął drzwi i bez słowa stanął naprzeciwko dziewczyn. W dłoni trzymał wskaźnik, którym lekko uderzał o udo, nadając sobie rytm.
– Spódniczki w górę, majtki w dół! – rozkazał chłodnym tonem.
Anita i Marta posłusznie podciągnęły czarne miniówki. Gumki białych majtek zsunęły się na uda, odkrywając wygolone cipki. W pokoju zapanowała cisza przerywana tylko szelestem tkaniny.
Obszedł je wolno, ale zatrzymał się za Anitą. Nachylił się i końcem wskaźnika przeciągnął po jej pośladkach, zostawiając lekką smugę na skórze.
– O! Widzę, że twoja dupa dalej pamięta weekend.
Strzelił ją wskaźnikiem w jedno z wciąż zasinionych miejsc, aż podskoczyła. Obszedł ją jeszcze raz, przesuwając wskaźnikiem wzdłuż rowka między pośladkami.
Podniósł głowę i wyprostował się.
– Wystarczy. Podciągnąć majtki i opuścić spódniczki.
Dziewczyny naprędce poprawiły bieliznę. Gabriel sięgnął do torby, wyciągnął dwa pojemniki z tabletkami i położył na biurku. Stuknął wskaźnikiem w blat biurka, a plastikowe pojemniki z tabletkami wydały głuchy dźwięk.
– No to teraz lekarstwo dla moich kurewek!
Wyjął jedną pastylkę z opakowania z napisem „Marta”. Podszedł do niej i podsunął ją pod same usta.
– Otwórz.
Marta posłusznie otworzyła usta, a gdy tabletka znalazła się na języku, połknęła ją. Złapał ją za policzek, wsadził dwa palce do środka i przesunął po jej języku.
– Dobrze. Teraz ty.
Sięgnął po tabletkę z pojemnika Anity i stanął przed nią. Przez chwilę patrzył, jak ta niepewnie otwiera usta.
– Połknij to! – Wcisnął jej tabletkę do buzi i kazał przełknąć. – A teraz język!
Anita wyciągnęła go drżąco. Gabriel przytrzymał jej brodę, uniósł wskaźnik i przeciągnął nim po jej języku.
– Dobrze zapamiętaj, że jak kiedykolwiek będziesz próbowała kombinować, to wsadzę ci tabletkę w cipę i każę ją tam trzymać, aż się rozpuści. Zrozumiano?
Anita kiwnęła głową.
– Powiedz to!
Uderzył wskaźnikiem o blat, aż podskoczyła.
– Zrozumiałam!
– Macie się brać za robotę! – roześmiał się krótko, zgarnął pojemniki i wrócił do swojego gabinetu.
Ubliżanie nie robiło już na niej żadnego wrażenia. Przyzwyczaiła się i uznała za rutynę, mając nadzieję, że kiedyś to minie. Tego dnia jednak myśli były zupełnie gdzie indziej. Zimna ściana łazienki, przytrzymane nadgarstki, policzek, który polizała Monika i widok upokorzonej koleżanki. Spojrzała na Martę:
– Jak się czujesz? – spytała cicho.
Marta spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
– Nic mi nie jest. Nie przejmuj się mną. Już dawno się przyzwyczaiłam.
– Nie powinnaś musieć się do tego przyzwyczajać. To, co ona robi… jest chore.
Marta uśmiechnęła się krzywo, ale bez radości.
– Chore jest całe to miejsce. Monika to tylko jego część.
Nie znalazła w sobie odwagi, by zadać pytanie, które cisnęło się jej na usta. Na chwilę zapadła cisza, ale nie była to cisza wrogości. Raczej porozumienia, które rosło powoli między nimi jak krucha nić, która mimo wszystko zaczynała je łączyć.
Mijała połowa dnia, a rutyna pracy przy komputerze powoli zaczynała otępiać Anitę. Ekran migał kolejnymi tabelami i plikami, aż w końcu Gabriel otworzył drzwi swojego gabinetu i chłodnym tonem rzucił:
– Dokumenty na pierwsze piętro.
Wzięła teczkę i bez słowa ruszyła korytarzem. Pusty hol odbijał echo kroków, a w windzie nie było nikogo. Na pierwszym piętrze oddała papiery, podpisała odbiór i czym prędzej wróciła na górę.
Marty nigdzie nie było. Jej krzesło stało odsunięte, ekran komputera wygaszony. Zmarszczyła brwi, zerkając niespokojnie w stronę drzwi do gabinetu Gabriela. Początkowo chciała usiąść i zająć się swoimi obowiązkami, ale wtedy dobiegł ją stłumiony dźwięk. Cichy jęk, przerywany westchnieniami. Dźwięk z wnętrza gabinetu powtórzył się, tym razem głośniejszy, wyraźny, kobiecy. To z pewnością był głos Marty.
Siedziała w bezruchu, nie chciała sobie wyobrażać co tam się dzieje. Wiedziała, że Profesor ją tresował, że traktował je jak własność, ale teraz po raz pierwszy usłyszała dowód, że Marta musiała przechodzić dokładnie to samo.
Każdy kolejny jęk wbijał się w świadomość jak cierń. Nie mogła tam wejść, nie mogła nic zrobić. Mogła tylko czekać, aż drzwi się otworzą i Marta wróci… odmieniona.
Przez chwilę walczyła sama ze sobą, siedzieć nieruchomo czy sprawdzić co tak naprawdę się dzieje? Ciekawość i strach mieszały się w niej, aż w końcu powoli wstała i cichutko podeszła pod drzwi gabinetu.
Pochyliła się i spojrzała przez dziurkę od klucza. Obraz był nieco rozmazany, ale wystarczający, żeby zobaczyć wszystko. Marta leżała na blacie biurka, jej spódniczka była zadarta wysoko a majtki zwisały na kostce. Gabriel stał nad nią, wbijał się w nią mocnymi, mechanicznymi pchnięciami, w jednej z dłoni wciąż trzymał swój wskaźnik, który był dla niego symbolem władzy.
Marta odchylała głowę, jej usta były półotwarte, a z nich wydobywały się stłumione jęki, które Anita wcześniej słyszała zza biurka.
Nachylił się nad nią.
– Głośniej, suko! Chcę, aby wszyscy wiedzieli, że jesteś ruchana!
Gwałtownie odsunęła się od drzwi. Obraz, który zobaczyła, wypalił się w pamięci. Miała ochotę uciec. Wiedziała, że prędzej czy później znajdzie się w tym samym położeniu.
Po dłuższej chwili drzwi gabinetu otworzyły się. Marta wyszła, miała bladą twarz, oczy zaszklone, a włosy skołtunione w nieładzie. Usiadła ciężko na swoim krześle, odwróciła się bokiem do niej i udawała, że przegląda papiery. Widać było, że walczy ze łzami, zaciskając szczękę, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Obserwowała ją kątem oka, sparaliżowana. Bała się podejść, bała się odezwać. Wiedziała, że Profesor mógłby w każdej chwili wyjść i nakryć je na rozmowie.
Po chwili drzwi gabinetu otworzyły się ponownie. Wyszedł, poprawiając mankiet koszuli, jakby nic się nie wydarzyło. Jego twarz była spokojna, wręcz chłodno obojętna. Spojrzał na obie dziewczyny i rzucił:
– Wychodzę. Wracam za godzinę.
Trzasnął drzwiami i zniknął. Dopiero wtedy Marta załamała się całkowicie. Zakryła twarz dłońmi, a z jej gardła wydobył się tłumiony szloch. Anita po chwili wstała i niepewnie podeszła do koleżanki. Była zdziwiona, bo przecież Marta miała doświadczenie, nieraz przechodziła przez upokorzenia Gabriela i wracała z kamienną twarzą, czasem nawet z ironicznym półuśmiechem. Teraz jednak wyglądała na złamaną.
– Nic nie musisz mówić – Przesunęła się bliżej i objęła ją mocno.
Marta siedziała skulona na krześle, zasłaniając twarz włosami, ale nie odepchnęła jej.
– Bardzo mnie boli… – wydusiła w końcu.
Anita ścisnęła jej dłoń mocniej, a wtedy Marta pękła. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, a z gardła wyrwał się szloch.
– Wziął mnie analnie… – wyszeptała.
Anicie zrobiło się zimno. Wstrzymała oddech, patrząc na Martę, której ciało trzęsło się od płaczu. Uklękła obok krzesła i przytuliła ją jeszcze mocniej, chcąc samym uściskiem zabrać jej ból.
– Już dobrze… – wyszeptała. – Przysięgam ci, że znajdę sposób. Wyrwę cię stąd, nas obie!
Wtuliła twarz w jej ramię, szlochając cicho, a w tej chwili Anita poczuła w sobie nie tylko strach, ale i determinację. Po raz pierwszy od dawna obiecała coś nie tylko komuś innemu, ale i samej sobie.
Marta otarła łzy i nagle odgrodziła się od Anity, a w jej spojrzeniu pojawiła się twardość, której ta nigdy wcześniej u niej nie widziała.
– Nic nie rozumiesz. Ty naprawdę myślisz, że można się stąd wyrwać? Że coś zmienisz?
Anita zamilkła, ale nie odsunęła się.
– Ja… ja nie jestem ofiarą, rozumiesz? To kara. I dobrze, że cierpię – Marta kontynuowała.
– Co ty wygadujesz?
Anita patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Jaka kara? Za co niby?
– Zabiłam własne dziecko… Własne, nowo narodzone dziecko!
Anicie aż odebrało dech. Cofnęła się o krok, wpatrując się w Martę, która wreszcie podniosła na nią spojrzenie. Było w nim wszystko, rozpacz, poczucie winy, ale i przekonanie, że naprawdę zasłużyła na to, co ją spotyka.
– Dlatego tu jestem. Dlatego pozwalam im robić ze mną wszystko. Bo mi się to należy! – dodała zrozpaczona.
Zastygła, wpatrując się w Martę jak w obcą osobę. W jej głowie huczało. Obrazy Mateusza, jego dziecięcego śmiechu, drobnych rączek, mieszały się z przerażającym wyznaniem koleżanki. Czuła, jak żołądek podchodzi do gardła. Z jednej strony chciała ją odtrącić, odsunąć od siebie jak najdalej, bo samą myśl o takim czynie uznawała za niewybaczalną. Z drugiej strony nie znała przecież szczegółów, nie wiedziała, w jakich okolicznościach to się wydarzyło.
Marta spojrzała na nią nagle, z twarzą zalaną łzami, ale w oczach była dzikość.
– Na co czekasz?! – krzyknęła. – Uderz mnie! Spluń mi w twarz! Już mną gardzisz, prawda? Teraz już rozumiesz?!
Anita otworzyła usta, ale nie znalazła słów. Stała tylko, sparaliżowana mieszaniną gniewu, współczucia i lęku. Wtedy Marta poderwała się gwałtownie, jej krzyk odbił się echem od ścian biura. Łzy spływały jej po policzkach, gdy rzuciła się w stronę drzwi i wybiegła, trzaskając nimi z całej siły.
Została sama. Oszołomiona, z bijącym sercem i wrażeniem, że jej własny świat rozsypał się na kolejne kawałki. Jeszcze chwilę temu myślała, że Marta jest dla niej wsparciem, towarzyszką niedoli. Teraz już nie wiedziała, kim naprawdę była kobieta siedząca za biurkiem obok niej.
Minęła prawie godzina. Siedziała przy biurku, udając, że skupia się na dokumentach, choć tak naprawdę nie była w stanie przeczytać ani jednego zdania ze zrozumieniem. Myśli krążyły wokół słów Marty, a jej nieobecność tylko potęgowała złe odczucia.
Wtedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Gabriel wszedł szybkim krokiem, trzasnął za sobą drzwiami i zmierzył Anitę zimnym spojrzeniem.
– Gdzie Marta?
Anita poczuła, ściska jej gardło. Wiedziała, że musi coś powiedzieć.
– Poszła z doku… – zaczęła ostrożnie, starając się, by głos brzmiał naturalnie. – Powiedziała, że musi coś załatwić, jakieś papiery.
Zmrużył oczy, ważył każde jej słowo. Przez chwilę trwała cisza, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Patrzyła prosto w monitor, udając obojętność, choć wewnątrz była bliska paniki.
– Hmm… – mruknął w końcu i podszedł do swojego gabinetu.
Wiedziała, że Gabriel coś podejrzewał, ale na razie kupiła czas dla Marty.
Minęła kolejna godzina. Zaczęła już wierzyć, że Gabriel zapomni o sprawie, gdy nagle drzwi do jego gabinetu otworzyły się z hukiem. Wyszedł powoli, ale jego krok miał w sobie coś niepokojącego, jakby cała energia kipiała tuż pod powierzchnią. Zatrzymał się przy biurku Anity i wbił w nią spojrzenie tak zimne, że aż ciarki przeszły jej po plecach.
– No i co? Myślisz, że jak będziesz siedzieć cicho i robić smutne oczka, to nie zauważę, że coś tu nie gra?
Nachylił się do niej tak blisko, że poczuła zapach jego papierosów i wódki.
– Pamiętaj, że w tym miejscu wszystko wychodzi na jaw. Każde kłamstwo, każdy fałszywy krok. A ty nie jesteś w tym biurowcu nikim więcej niż dziwką na mojej smyczy!
Spuściła wzrok. On wyprostował się i poprawił marynarkę. Głos obniżył do spokojniejszego, ale przez to jeszcze bardziej złowrogiego tonu:
– Masz przekazać swojej zapłakanej przyjaciółce, że jutro po inspekcji zjadę z nią na poziom „-2”. Pas pójdzie w ruch i dostanie takie lanie, że przez tydzień nie usiądzie na dupie!
Zrobił krok w stronę swojego gabinetu, ale jeszcze odwrócił się, uśmiechając się złośliwie:
– I powiedz jej, że powtórzymy to, co dziś było na biurku!
Trzasnął drzwiami tak mocno, że w całym pomieszczeniu zadźwięczały szyby.
Anita siedziała jak skamieniała, czując w brzuchu zimny ciężar. Wiedziała, że Marta jutro przejdzie przez piekło, a ona została wplątana w rolę posłańca tego wyroku.
Pod koniec dnia, kiedy biuro zaczynało pustoszeć, siedziała jeszcze nad komputerem, udając, że skupia się na dokumentach. Wtedy uchyliły się drzwi i do środka powoli weszła Marta. Wyglądała jak cień samej siebie – blada, z zaczerwienionymi oczami, przygarbiona. Usiadła na krześle, nie odzywając się ani słowem.
Anita zebrała się na odwagę. Wiedziała, że musi powtórzyć słowa Profesora.
– Marta… kazał ci przekazać, że jutro po inspekcji… zejdziecie na poziom „-2”. Powiedział, że dostaniesz lanie pasem. A potem… potem znowu to zrobi.
Marta zamknęła oczy i westchnęła ciężko, jakby ta wiadomość nie była szokiem.
– Wiem… spodziewałam się. On zawsze znajduje sposób, żeby dobić człowieka jeszcze bardziej.
Zapadła cisza. Anita chciała coś powiedzieć, ale nie znalazła słów. I wtedy Marta odezwała się znowu. Tym razem spokojniejszym tonem, jakby zebrała siły, żeby podzielić się czymś, co od lat nosiła w sobie.
– Wiesz, miałam szesnaście lat, kiedy… kiedy to się stało – zaczęła, bawiąc się nerwowo dłońmi. – Ojciec był pijakiem. Zapił się na śmierć, zanim skończyłam osiem lat. Mama umarła na raka, gdy miałam dziesięć lat. Została mi tylko babcia. Była dobra, ale stara i schorowana. Wpadłam wtedy. Ciąża… nieplanowana, bez szans na wsparcie. Zrobiłam to, co zrobiłam. Zabiłam własne dziecko. Noworodka.
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Nie ma dnia żebym nie myślała o tym co zrobiłam! Już dwa razy próbowałam… – przerwała na dłuższą chwilę, spojrzała Anicie prosto w oczy. – Wracając… znalazł mnie prokurator. Facet, który powinien wsadzić mnie za kratki, ale on… ukrył wszystko. Zataił sprawę. A w zamian wziął mnie dla siebie. Do osiemnastki robił ze mną, co chciał. Byłam jego zabawką. A kiedy skończyłam osiemnaście lat, sprzedał mnie tutaj. Do House Ranking. Jakbym była tylko towarem.
Marta otarła policzki i wyszeptała gorzko:
– Mam dopiero dwadzieścia lat. A czuję się, jakbym przeżyła dwa życia. Jeśli teraz… jeśli teraz patrzysz na mnie z obrzydzeniem, rozumiem. Sama brzydzę się sobą!
Anita czuła, jak ściska jej gardło. W oczach stanęły łzy. Pochyliła się, ujęła ręce Marty w swoje.
– Nie będę cię oceniać. Sama też mam krew na rękach. Podałam złe leki, przez co zmarł młody chłopak. To też jest piętno, które będę nosić do końca życia.
Marta uniosła wzrok, a przez sekundę w oczach pojawiła się ulga, po raz pierwszy od dawna ktoś jej nie odtrącił. Obie siedziały chwilę w ciszy. Dwie załamane dziewczyny, które znalazły w sobie nawzajem odrobinę zrozumienia.
Pod koniec dnia Anita odprowadziła Martę do drzwi, bała się zostawić ją samą w biurze z ciężarem wyznania, które przed chwilą usłyszała. Obie wyglądały na wyczerpane, ale żadna nie miała już sił na kolejne słowa.
Kiedy wreszcie Anita wróciła do mieszkania, odłożyła torebkę na krzesło i wyciągnęła telefon. Ekran rozświetlił się, niestety nie było tam nawet sms-a od Roberta. Reszta dnia minęła spokojnie. Zrobiła sobie lekką kolację, nalała kieliszek wina, a później długo siedziała w ciszy przy kuchennym stole, pozwalając, by dźwięki miasta za oknem zagłuszały jej myśli.
Nowy dzień
Noc minęła bez koszmarów, choć jej serce wciąż dźwigało ciężar rozmowy z Martą. Obudziła się o świcie, przez chwilę leżała wpatrzona w sufit, nie mogąc zebrać myśli. W końcu zmusiła się do wstania, wzięła szybki prysznic i przygotowała się do kolejnego dnia pracy.
Droga do biura była tego ranka szczególnie ciężka. Podczas jazdy samochodem myśli wracały do Marty i jej wyznania, a także do własnych błędów. Na parkingu przed biurowcem HR wzięła głęboki oddech, a potem założyła obrożę i ruszyła do środka.
Na trzecim piętrze Marta już na nią czekała. Dziewczyny spojrzały na siebie krótko, bez słów, ale Anita poczuła, że to wystarczy. Obie wiedziały, że będą musiały przetrwać kolejny dzień razem.
Gabriel jak zwykle wszedł punktualnie, zamknął drzwi i bez słowa kazał im stanąć na środku. Inspekcja przebiegła rutynowo, podciągnięte spódniczki, opuszczone majtki, sprawdzenie gładkości skóry i połknięcie tabletek.
Tym razem jednak zatrzymał wzrok na Marcie.
– Połóż majtki tutaj! – wskazał na blat biurka. – Kurwie i tak nie są potrzebne!
Spełniła polecenie. Cisza w pokoju była niemal dusząca. Anita zerknęła na nią kątem oka, czując rosnący w gardle ciężar.
Uśmiechnął się zimno.
– Ty popraw się i wracaj do roboty – rzucił do Anity.
Podszedł do Marty, chwycił ją mocno za ramię i otworzył drzwi.
– Zaraz przypomnę ci, co znaczy dyscyplina i gdzie jest twoje miejsce!
Stała przy biurku z zaciśniętymi dłońmi. W głowie pulsowała jej jedna myśl. Poprosić, żeby jej oszczędził, żeby nie zabierał jej tam, na poziom „-2”. Już otworzyła usta, już miała zebrać się na odwagę, ale spojrzenie Gabriela skutecznie odebrało jej głos. Zimne, stalowe oczy mówiły jedno: spróbuj, a będziesz następna.
Spuściła wzrok, udając, że zajmuje się klawiaturą laptopa. Słyszała tylko kroki oddalającej się Marty i trzask zamykanych drzwi.
Przez dwie godziny siedziała przy biurku, wpatrując się w ekran, ale tak naprawdę niczego nie widziała. Palce przesuwały się po klawiaturze, lecz nie potrafiła sklecić ani jednego sensownego zdania. Myślami była cały czas niżej. Wyobrażała sobie Martę, jej twarz skrzywioną bólem, płacz tłumiony przez betonowe ściany. Każda minuta ciążyła jak godzina.
W końcu drzwi się otworzyły i wszedł Gabriel. Sztywny krok, zimna twarz, rękawy marynarki lekko podwinięte jak po intensywnym wysiłku.
Zerwała się na równe nogi, a serce zabiło jej mocniej. Zebrała resztki odwagi, by zapytać, choć głos już łamał się w gardle:
– Marta… czy z nią…
– Zamknij się! – przerwał ostro, nawet na nią nie patrząc. Odłożył wskaźnik na biurko. – Dostała to na co zasłużyła. Dzisiaj już raczej nie będzie w stanie pracować.
Ton jego głosu był zimny, pozbawiony emocji. Jakby mówił o zepsutym urządzeniu, które trzeba odstawić na bok. Usiadł w fotelu za biurkiem, odchylił się wygodnie i przez chwilę tylko patrzył na Anitę, potem beznamiętnym tonem rzucił:
– Zrób mi kawę. Czarną. I to szybko, bo nie mam czasu na twoje pierdolone rozterki.
Zerwała się z krzesła i pospiesznym krokiem udała się do ekspresu stojącego w rogu pomieszczenia. Nastawiła odpowiedni program i zaczekała, aż maszyna zmieli ziarna, zaparzy i da sygnał do zabrania kubka. Wciąż czuła niepokój o Martę, a świadomość, że on był w stanie zrobić jej wszystko, paraliżowała.
Gabriel zaczął tonem niemal swobodnym.
– Wiesz, Marta tak darła ryja, że musiałem ją zakneblować. – uśmiechnął się krzywo, odbierając od niej kawę.
Przez chwilę miała wrażenie, że ktoś oblał ją lodowatą wodą. Odwróciła wzrok, bo nie mogła znieść satysfakcji, jaka malowała się na jego twarzy.
– A ty… – kontynuował, przechylając kubek i biorąc pierwszy łyk. – Naprawdę myślisz, że jesteście koleżankami? Że się przyjaźnicie? – parsknął śmiechem. – Ty? Tępa pielęgniarka, która nie potrafi czytać i ona, mała kurwa, która zabiła własne dziecko?
Zrobiło jej się niedobrze. On widział jej reakcję i uśmiechnął się szerzej, drwiąco.
– Prawda jest taka, że jesteście tu tylko do jednego: żeby was jebać, tresować i upokarzać! – wstał z fotela, podszedł bliżej i spojrzał na nią z góry. – Przyznaj, że mam rację. Powiedz to głośno, suko!
Spuściła wzrok, gardło zacisnęło się jej z nerwów. Wszystko w niej krzyczało, żeby się nie poddawać, ale w końcu szeptem wydusiła:
– Ma pan rację…
– Głośniej! – ryknął.
– Ma pan rację! – powtórzyła, tym razem mocniej, choć łzy zbierały się jej w oczach.
Z zadowoleniem pokiwał głową, wrócił spokojnie na fotel i rozsiadł się, powracając smakowania wciąż gorącej kawy.
Anita wróciła na swoje miejsce. Chciała schować się w cieniu, zniknąć, udawać, że jej tu wcale nie ma. Oczy bolały od łez, które powstrzymywała z całej siły.
Reszta dnia przeciągała się w nieskończoność. Wykonywała kolejne zadania, przerzucała dokumenty, wysyłała maile, robiła notatki, ale jej myśli krążyły wokół Marty. Wciąż wyobrażała sobie ją w ciemnym pomieszczeniu na poziomie „-2” z kneblem w ustach, zmaltretowaną i złamaną. Każdy szelest na korytarzu sprawiał, że podskakiwała w fotelu, wciąż czekała aż drzwi się otworzą i Marta wróci, ale gabinet obok pozostawał zamknięty.
On natomiast zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Od czasu do czasu przechadzał się korytarzem, rzucał krótkie polecenia, czasem obrzucał Anitę pogardliwym spojrzeniem. Nie było w tym ani odrobiny emocji tylko chłodna rutyna, kara i upokorzenie były częścią jego normalnego dnia pracy.
Kiedy zegar w końcu wybił osiemnastą, odetchnęła z ulgą. Spakowała rzeczy powoli, czując ciężar całego dnia w barkach i głowie. W windzie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Oczy miała podkrążone, twarz bladą, usta drżały, choć starała się zacisnąć je w cienką linię. Wyglądała na kogoś, kto walczy, ale już prawie nie ma siły.
Jadąc samochodem do domu, wciąż miała przed oczami smutne spojrzenie Marty. Wieczorem próbowała skupić się na codziennych obowiązkach, ale wszystko wydawało się przygaszone, pozbawione barw. Leżąc w łóżku długo nie mogła zasnąć, rozważając słowa, które powiedziała Marcie. Dopiero późno w nocy udało jej się odpłynąć w niespokojny sen.
Środa
rano przyniosła kolejne wyzwania. Przygotowała się do pracy, starając się nie myśleć o tym, co mogło ją dziś czekać w biurze HR… Gabriel wszedł punktualnie, jak zawsze zresztą, zamykając za sobą drzwi ciężkim ruchem. Anita i Marta ustawiły się w szeregu, podciągnęły spódniczki i opuściły majtki, czekając na inspekcję.
Światło lampy padające na Martę obnażało bezlitośnie to, co wydarzyło się na poziomie „-2”. Posiniaczone policzki, pośladki pokryte fioletowymi pręgami. Nie lepiej wyglądały jej uda, które także pokrywały siniaki. Jej cipka była spuchnięta i poocierana, nawet po zewnętrznej stronie. Wyglądała jak ofiara brutalnego gwałtu.
Gabriel spojrzał na Anitę i rzekł:
– Tak wygląda suka po porządnym wychowaniu. Zapamiętaj jej widok, bo będziesz wyglądać tak, jak ona, kiedy coś głupiego strzeli ci do łba! – podniósł głos jeszcze bardziej. – Dwie dziwki, dwie bezużyteczne pizdy!
Po chwili ciszy odwrócił się na pięcie. Bez dalszych słów wszedł do swojego gabinetu, trzaskając drzwiami.
W pomieszczeniu zaległa cisza. Anita odwróciła wzrok ku koleżance, a jej serce ścisnęło się z bólu na widok posiniaczonego ciała.
– Marta… – zaczęła cicho, nie wiedząc, jakich słów użyć. – Boże, jak ty to znosisz?
– Nie mam wyboru. Po prostu… przyjmuję to, co przychodzi.
Próbowała udawać obojętność. Bezskutecznie.
– Wiem, że nie mogę ci ulżyć, ale proszę, uwierz mi… to, co zrobił, nie definiuje ciebie. On chce, żebyś myślała, że jesteś nic niewarta. Ale ja widzę, że wciąż masz w sobie siłę.
Zrobiła krok bliżej, dotykając lekko jej dłoni.
– Siłę? Spójrz na mnie… jestem chodzącym wrakiem – Marta wyjęczała, patrząc przez łzy.
– Nie! Wrakiem jest on. Ty… ty wciąż żyjesz, mimo tego wszystkiego. I to doprowadza go do szału. Właśnie dlatego cię tłamsi.
– Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak do mnie mówił… – westchnęła, ocierając policzki.
– Bo nikt wcześniej nie odważył się zobaczyć w tobie człowieka. Ja widzę. I obiecuję, że nie pozwolę, byś w to uwierzyła, że jesteś tylko tym, co on mówi.
– Dziękuję… – wyszeptała. – Gdyby nie ty, chyba bym już… – urwała, nie kończąc zdania i wtuliła się w ramiona Anity.
Obie trwały tak przez chwilę, aż w końcu usiadły przy biurkach, próbując wrócić do pracy. Ale teraz między nimi było coś więcej. Delikatne poczucie, że mimo piekła, w którym tkwiły, nie były już całkiem same.
Po ciężkiej rozmowie i pełnym napięcia dniu obie pracowały już w ciszy, próbując nadrobić dokumenty i unikając dłuższych rozmów. Gdy Gabriel zniknął w swoim gabinecie, mogły odetchnąć, choć napięcie wciąż wisiało w powietrzu.
Dwa dni później
Wieczorem, wracając do domu, miała wrażenie, że kolejne dni zaczynają zlewać się w jedną całość. Samochód prowadziła niemal automatycznie, myślami uciekając do tego, jak długo jeszcze zdoła wytrzymać. Kiedy zamknęła się w swoim mieszkaniu, wreszcie mogła zdjąć obrożę i przez chwilę poczuć ulgę. Niestety, cisza czterech ścian była przytłaczająca. Zbyt wiele było w niej miejsca na własne myśli.
Postanowiła działać. Długo siedziała z telefonem w dłoni, gapiąc się w ekran, lecz końcu zebrała się na odwagę i wysłała smsa do Pawła.
„Gabriel widział nas rano jak rozmawialiśmy. Musimy być ostrożni, odezwę się jutro.”
Zawahała się, ale wysłała. Kilka minut później na ekranie pojawiła się odpowiedź, krótka i bezpieczna:
„Ok. Będę czekał.”
Poczuła, jak narasta w niej mieszanka ekscytacji i ulgi. Kolejnego dnia, w sobotę, tuż przed południem wysłała następną wiadomość:
„Spotkajmy się po pracy w poniedziałek. Gdzieś niedaleko Łodzi. Tylko my. Potrzebuję chwili normalności.”
Tym razem długo nie dostawała odpowiedzi, aż w końcu ekran rozbłysnął:
„Dobrze. Powiedz, gdzie. Przyjadę po ciebie.”
Uśmiechnęła się do siebie. Pierwotnie chciała tylko zobaczyć się z nim, pogadać, poczuć się przez chwilę bezpiecznie. Ale w miarę jak układała w głowie szczegóły, sama zaczęła postrzegać to spotkanie jak swego rodzaju randkę. Zaczęła wyobrażać sobie, że usiądą razem gdzieś nad wodą, że będzie mogła na niego patrzeć bez strachu, że ktoś ich obserwuje.
Jeszcze tego samego wieczoru przygotowała dla siebie plan. Wybierze lekką letnią sukienkę, trochę bardziej wyzywającą niż jej codzienne ubrania, ale wciąż w granicach przyzwoitości. Taką, żeby wyglądać jak kobieta, która naprawdę idzie na randkę, a nie na zwykłe spotkanie z kolegą. Powoli rodziło się coś, co miało smakować jak zakazane, niebezpieczne uczucie.
Poniedziałek
Cały dzień myślała o tym, co ma się wydarzyć. Kiedy zegar w biurze wskazał koniec zmiany, nie od razu skierowała się do wyjścia. Zamiast tego zabrała ze sobą torbę i weszła do toalety na końcu korytarza.
Zamknęła się w kabinie, wyjęła przygotowaną wcześniej sukienkę, lekką, letnią, w kolorze czerwonego wina, po czym szybko się przebrała. Materiał podkreślał jej figurę. Poprawiła włosy w lustrze. Chciała poczuć się wolna choć na ten jeden wieczór.
Wyszła z budynku. Zamiast iść w stronę przystanku, skręciła w boczną uliczkę, gdzie czekał już Paweł na motocyklu. Miał na sobie skórzaną kurtkę i kask pod pachą. Gdy ją zobaczył, uśmiechnął się lekko, ale w jego spojrzeniu czaiła się mieszanka niepewności i ciekawości.
Ruszyli za miasto, droga wiła się w stronę małych stawów otoczonych drzewami. Słońce powoli chowało się za horyzontem, barwiąc niebo na pomarańczowo. Zatrzymali się na małym parkingu, a później poszli pieszo w stronę wody.
Spacerowali, rozmawiali o błahostkach. O tym, jak Paweł kocha motocykle, o jego młodości, o marzeniu o podróży do Włoch. Słuchała uważnie, śmiejąc się i co chwilę zerkając mu w oczy. Czuła, że kokietuje go każdym gestem, poprawiając włosy czy muskając jego ramię.
Gdy usiedli na trawie nad wodą, zrobiło się ciszej, bardziej intymnie. Paweł mówił o swoim życiu, ale ona coraz mniej skupiała się na słowach. Skoncentrowała się na tym, że jego twarz była blisko, że między nimi wisiało napięcie. W końcu sama przełamała dystans, nachyliła się i pocałowała go. Delikatnie, ale zdecydowanie. Najpierw tylko w usta, a później z językiem, przyciągając go do siebie.
Chwila trwała długo, aż w końcu oderwała się od niego i zaśmiała cicho.
– Muszę wracać – szepnęła, choć tak naprawdę chciała jeszcze zostać.
Wieczór jeszcze na dobre się nie skończył, gdy odwiózł ją pod dom. Zsiadając z motocykla, zamiast od razu wejść do środka, zatrzymała się na schodkach i spojrzała na niego. Czuła, jak wciąż tkwi w niej napięcie po tamtym pocałunku. Powinna była podziękować i zakończyć wieczór, ale coś w niej pękło. Chęć bliskości, której od tygodni jej brakowało, połączyła z pragnieniem buntu wobec wszystkiego, co narzuciła jej firma.
– Wejdziesz? – rzuciła cicho, ledwie słyszalnie.
Zawahał się, ale nie był w stanie odmówić. Poszli razem na górę. Drzwi zamknęły się za nimi, a ciszę domu przerwał tylko dźwięk jej obcasów na panelach. Wprowadziła go prosto do sypialni.
Tam, bez zbędnych słów, złapała go za koszulę i przyciągnęła do siebie. Ich pocałunek był teraz głębszy, bardziej zachłanny. On wciąż był nieśmiały, ale nie bronił się. Oddawał swoje usta, jego dłonie zaczęły niepewnie sunąć po jej ciele.
Popchnęła go lekko na łóżko i sama usiadła obok, zsuwając ramiączka sukienki. Materiał opadł, odsłaniając biały stanik, a zaraz potem piersi, gdy sama go odpięła. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany, ciężko oddychając, a ona uśmiechnęła się, czując, że całkowicie przejęła kontrolę.
– Cicho – szepnęła, kładąc mu palec na ustach, gdy chciał coś powiedzieć. – Po prostu bądź ze mną.
Położyła się obok i sama zainicjowała wszystko. Prowadziła jego dłonie, całowała, zsunęła resztę swoich ubrań. Nie chciała rozmów ani tłumaczeń, potrzebowała zapomnieć. Chciała poczuć, że to ona decyduje, komu oddaje ciało.
Tej nocy była odważna, namiętna i głodna bliskości. A kiedy wreszcie zasnęła, z rozczochranymi włosami i nagim ciałem wtulonym w Pawła, miała wrażenie, że choć na chwilę wyrwała się z kajdan.
Rano w sypialni panowała cisza, tylko zza okna dobiegał śpiew ptaków. Leżała na boku, przykryta lekką kołdrą, a on był tuż obok, wciąż półprzytomny, ale już z otwartymi oczami. Przez chwilę po prostu na nią patrzył, chcąc zapamiętać każdy szczegół: spokojny oddech, rozpuszczone włosy, kształt odsłoniętych ramion.
– Anita – odezwał się nagle, przerywając ciszę. – Dlaczego on… ten cały Gabriel zabronił ci się ze mną spotykać?
Wciągnęła powietrze i zacisnęła powieki. Wiedziała, że prędzej czy później padnie to pytanie. Odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy.
– Bo dla niego jesteśmy tylko… własnością. Codziennie mamy inspekcje. Każe nam się rozbierać, sprawdza, czy robimy wszystko co kazał. Biję… upokarza. Zmusza do rzeczy, których nawet nie potrafię powtórzyć. A jeśli próbuję się sprzeciwić, grozi, że zniszczy mi życie.
Uniósł się na łokciu, a w jego spojrzeniu pojawił się gniew.
– On ci to robi? – zapytał ostrzej, potrzebując potwierdzenia, że się nie przesłyszał.
– Tak. Dlatego nie chciał, żebym się z tobą widywała. Bał się zapewne, że będziesz próbował mi pomóc. On musi mieć pełną kontrolę.
Zacisnął szczękę, a mięśnie na jego twarzy drgnęły. Z trudem powstrzymywał się od wybuchu.
– Skurwiel! Gdybyś wiedziała, jak bardzo mam ochotę tam pójść i rozbić mu łeb o ścianę!
Dotknęła dłonią jego piersi, chcąc go uspokoić.
– Proszę cię… nie rób niczego pochopnie. On ma wpływy, zna ludzi na każdym szczeblu. Jednym ruchem może nas oboje pogrzebać.
Patrzył długo na nią, w jego oczach widać było walkę między rozsądkiem a wściekłością. W końcu przyciągnął ją do siebie i objął mocno.
– Nie pozwolę, żeby cię tak traktował.
Zamknęła oczy, wtulając się w jego ramiona. Czuła, że po raz pierwszy od dawna ktoś naprawdę chciał stanąć po jej stronie. Wiedziała, że jeśli ma komukolwiek zaufać, to właśnie jemu. Z trudem oderwała się od jego ramion i sięgnęła do torebki, którą wieczorem zostawiła przy szafce nocnej. Wyjęła z niej mały, niepozorny pendrive owinięty w chusteczkę.
– To od Tomka. Jest byłym policjantem, teraz prowadzi agencję detektywistyczną. Powiedział, że jeśli naprawdę chcemy coś znaleźć na House Ranking, to to jest jedyna droga.
Obrócił pendrive w palcach, ważył go w dłoni.
– Co mam z tym zrobić?
Usiadła na łóżku, przyciągając do siebie kolana.
– Musisz znaleźć sposób, żeby podłączyć to do głównego komputera firmy. Albo takiego, który ma dostęp do sieci wewnętrznej. Tomek mówił, że wtedy zgra wszystkie potrzebne dane i prześle je prosto do niego. To… to może być karta przetargowa. Może znajdziemy coś, co ich pogrąży.
– I mówisz mi to dopiero teraz?
– Bo to cholernie niebezpieczne. Jeśli się dowiedzą, że ktokolwiek grzebał przy ich systemach, nie będzie zmiłuj. Gabriel, Xawier… oni nie znają litości. A ja… ja już widziałam, do czego są zdolni.
Wziął głęboki oddech, a potem schował pendrive do kieszeni kurtki.
– Wiesz, że tym bardziej nie mogę cię zostawić samej z tym gównem? Skoro zaczęłaś tę grę, musimy ją skończyć. Razem.
Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, ale tym razem nie były to łzy bezradności. Raczej nadziei, że może faktycznie jest ktoś, kto będzie walczył o nią do końca.
Wtorek
upłynął od samego początku w rytmie powtarzalnych obowiązków. Gabriel przeprowadził inspekcję, sprawdzając je uważnym spojrzeniem, a potem podał tabletki. Dziewczyny połknęły je posłusznie i wróciły do pracy przy biurkach. Dokumenty piętrzyły się, długopisy przesuwały po kartkach, a czas płynął monotonnie, jakby dzień nie miał końca.
Kiedy nadeszła pora przerwy, westchnęła i podniosła się z krzesła.
– Czas na kawę – rzuciła w stronę Marty z uśmiechem.
– Nie, zostanę tutaj. Mam swój kubek termiczny – odpowiedziała i podniosła naczynie, z którego unosił się lekki, ziołowy zapach. – Melisa i rumianek. Postanowiłam ograniczyć kawę.
– Ale chodź chociaż dla towarzystwa. Posiedzimy chwilę, oderwiemy się od tego wszystkiego – nalegała.
– Nie, naprawdę wolę zostać. Może innym razem.
Uśmiechnęła się blado odwracając głowę.
– Wolisz siedzieć tutaj, zamiast iść na kawę? – pytała zdziwiona.
– Tak będzie lepiej – odpowiedziała, wracając do pracy.
Bez słowa wzięła torebkę i wyszła z biura. Zjechała windą na parter, a tam, przechodząc przez hol, spojrzała w stronę ochrony. Paweł siedział za ladą i przez moment ich spojrzenia się spotkały. Pozdrowił ją, a ona odwzajemniła gest, nie zatrzymując się dłużej. Krótka chwila, ale jej serce przyspieszyło. Po chwili odwróciła wzrok i skierowała się w stronę kantyny.
Kiedy wróciła z kawą i usiadła przy biurku, przez chwilę zerkała w stronę Marty. W końcu spytała:
– Marta… wszystko w porządku? Obraziłaś się na mnie czy co?
– Nie mam żadnego powodu, żeby się na ciebie obrażać. Naprawdę.
Nie dopytywała więcej. Czuła, że ta nie chce rozwijać tematu. Zamiast tego obie zanurzyły się w pracy aż do końca dnia.
Kiedy nadeszła pora wyjścia, zebrały dokumenty i w milczeniu opuściły biuro. Odprowadziła Martę spojrzeniem, a potem udała się do samochodu. Droga do domu minęła spokojnie, a wieczór wypełniły rutynowe obowiązki i chwile samotności, które dawały aż za dużo czasu na myślenie.
Siedziała w kuchni z herbatą, przewracając kartki gazetki reklamowej, kiedy nagle do drzwi rozległo się zdecydowane pukanie. Zamarła. Odruchowo pomyślała o Gabrielu, ale kiedy zajrzała przez wizjer, ujrzała znajomą sylwetkę. Tomek.
Wpuściła go do środka, a on wszedł szybkim krokiem, spiesząc się z przekazaniem wiadomości.
– Pendrive zadziałał – powiedział od razu, nie siadając nawet przy stole. – Dane przyszły, mam wgląd w część systemu House Ranking.
Wstrzymała oddech, ściskając dłonie.
– I co? Znalazłeś coś?
– Znalazłem. Wystarczająco, żeby zrozumieć, że to bagno jest dużo głębsze, niż myślałem. House Ranking nie zajmuje się tylko nieruchomościami. To olbrzymia pralnia pieniędzy, inwestycji powiązanych z handlem ziemią, ludźmi, a nawet polityką.
Usiadł w końcu i spojrzał jej prosto w oczy.
– Nie tylko Xawier i jego ekipa. Sam prokurator generalny jest w to umoczony. Do tego kilku czołowych polityków. Każdy, kto próbował coś z tym zrobić, nagle znikał. Oficjalnie: wypadki, samobójstwa, niewyjaśnione sprawy. To układ, którego nikt nie jest w stanie ruszyć.
Poczuła, jak całe ciepło odpływa z jej ciała. Usiadła ciężko na krześle, wpatrując się tępo w blat stołu.
– Czyli… nie mam żadnych szans?
Tomek westchnął i przetarł twarz dłonią.
– Mówię ci to, żebyś wiedziała, w co się pakujesz. Jeśli spróbujesz ich obnażyć, zmiażdżą cię. To nie są ludzie, których można pokonać legalnie.
W jej oczach pojawiły się łzy, choć starała się je powstrzymać.
– A ja myślałam… myślałam, że to będzie moja karta przetargowa. Że znajdę cokolwiek, co mnie uwolni.
Załamała się, podpierając głowę dłońmi. Czuła, że powoli wpada w pułapkę bez wyjścia. Miała dom, męża, syna, a mimo to jej życie zostało zagarnięte przez machinę, której nie da się zatrzymać. Milczała aż do chwili, gdy Tomek ponownie się odezwał.
– Jest jeszcze coś – powiedział cicho, tym razem z wyraźnym napięciem w głosie. Podniósł wzrok i pochylił się lekko do przodu. – Coś, co może cię zainteresować. Grzebałem głębiej w systemie House Ranking. Znalazłem akta Karolaka. I, Anita… to, co przeczytałem, jest chore.
– Co tam było?
– Dziesięć lat temu, Karolak prowadził zabieg na młodym chłopaku. Błaha operacja, nic groźnego. Pacjent miał wrócić do domu tego samego dnia, ale nie wrócił. Karolak go uśmiercił. A jego organy… sprzedał House Ranking. Był to jeden z pierwszych dużych interesów między nimi. Ojciec chłopaka jakimś cudem się o tym dowiedział. O tym, że Karolak ma krew jego dziecka na rękach. Próbował go zabić nożem w szpitalu. Tamten przeżył, a ten facet… dostał dwadzieścia pięć lat. Układ House Ranking zadziałał błyskawicznie, zamieciono wszystko pod dywan, świadków zastraszono, a winnego zrobiono z ojca.
Anita ścisnęła dłońmi poręcz krzesła.
– Boże…
– I teraz posłuchaj – mówił już ciszej, ale z wyraźną stanowczością. – Jeśli naprawdę chcesz walczyć, to nie papierami. To nie przejdzie. Jedynym sposobem jest uderzyć tak, jak oni się tego nie spodziewają. Facet siedzi, ale ja wiem, że za odpowiednio duże pieniądze w odpowiednich rękach można sprawić, żeby wyszedł. Tym razem przygotuję go tak, żeby Karolak już się nie wywinął.
Słuchała uważnie.
– To niebezpieczne i to będzie droga bez powrotu. Ale tylko tak można ich ruszyć.
Na moment w pokoju zapadła cisza. Miała wrażenie, że nawet tykanie zegara zwolniło.
– A jeśli chodzi o ciebie… – dodał, wyciągnął z kieszeni mały notes i spojrzał w zapisane wcześniej informacje – W bazach House Ranking prawie nic nie ma. Zero szczegółów. Żadnych zdjęć, nagrań, dokumentacji. Tylko jeden wpis.
Podniósł wzrok i powiedział powoli:
– Transakcja. Dwadzieścia tysięcy złotych.
Poczuła, jak robi jej się niedobrze.
– Dwadzieścia… tysięcy? – wyszeptała.
– Tyle za ciebie zapłacili – potwierdził Tomek.
Nie była w stanie powstrzymać łez. Myśl, że jej życie i godność zostały wycenione niżej niż używany samochód, paliła ją jak żrący kwas od środka.
Tomek nie dodał już nic więcej. Tylko patrzył, jak walczy sama ze sobą, rozdarta między strachem a rodzącą się w niej furią.
– Ile? – zapytała sucho, bez wahania. – Ile trzeba na łapówki, na całą tę akcję?
Tomek zmrużył oczy.
– To nie takie proste. Najpierw muszę mieć zgodę samego faceta. Bez tego…
– Pytam, ile! – przerwała mu.
Zawahał się przez moment, a potem westchnął.
– Jeśli się zgodzi… to około sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. Tyle potrzeba, żeby ruszyć wszystkie tryby.
Zamilkła, a w jej głowie rozpoczęła się gorączkowa kalkulacja. Miała na swoim koncie osobistym około trzydziestu tysięcy. Dużo, jak na jej standardy, odkąd zaczęła pracę w House Ranking, ale wciąż za mało. Do tego było jeszcze wspólne konto z Robertem, na którym leżało ponad sto tysięcy. Kredyt hipoteczny, raty, codzienne wydatki… liczby same układały się w głowie: w sumie wystarczy.
Nagle zdała sobie sprawę, że właśnie stawia na szali wszystko: swoje małżeństwo, dom, przyszłość syna. I życie Karolaka, które mogłoby skończyć się w rękach ojca tamtego chłopaka.
Ścisnęła mocno palce, bojąc się, że Tomek odczyta wahanie w jej oczach.
– Pieniądze się znajdą. Tylko powiedz mi, co dalej.
Patrzył na nią długo, ważył w myślach, czy pozwolić jej wejść jeszcze głębiej w bagno.
– Nie musisz mieć wszystkiego od razu. Możesz zapłacić w pięciu ratach po trzydzieści tysięcy każda. Całość rozciągnie się na jakieś trzy miesiące. Tyle musisz wytrzymać.
Poczuła, jak napięcie z niej schodzi. To nadal była zawrotna suma, ale możliwa do udźwignięcia.
Uniósł palec ostrzegawczo.
– Ale pamiętaj: żadnych przelewów, żadnych oficjalnych transakcji. Oni patrzą ci na ręce. House Ranking śledzi każdy twój krok, dlatego nie mogłem nawet zadzwonić. Zawsze wypłacaj gotówkę w różnych miejscach, małymi kwotami. Przekazuj mi osobiście, nigdy nikomu innemu. I nie zapisuj tego nigdzie, rozumiesz?
Przytaknęła, a w jej spojrzeniu nie było już wahania, tylko zimna determinacja.
Nie zadawał więcej pytań. Nie próbował rozwijać tematu ani drążyć jej prywatności. Wiedział, że im mniej wie, tym lepiej dla nich obojga. Wstał, podciągnął kołnierz kurtki i ruszył do drzwi.
– Odezwę się, gdy przyjdzie pora, a ty… uważaj na siebie.
Zostawił ją samą w dusznym milczeniu mieszkania. Długo siedziała nieruchomo, wpatrując się w ciemność za oknem. Wiedziała, że tym właśnie przypieczętowała swój los. Czekały ją trzy miesiące w piekle, zanim pojawi się szansa, by odzyskać wolność.
Nowy dzień
Rano, gdy dotarła do biura, czuła w sobie coś, czego dawno już nie miała: nikłą, ale wyraźną nadzieję. Wiedziała, że Tomek otworzył przed nią drogę, nawet jeśli była to droga kręta i śmiertelnie niebezpieczna. Wciąż musiała jednak odgrywać rolę, bo każde odstępstwo mogło skończyć się katastrofą.
Inspekcja przebiegała jak zwykle. Gabriel wszedł, zamknął drzwi i z chłodnym spojrzeniem nakazał:
– Spódniczki w górę. Majtki w dół.
Obie posłusznie ustawiły się pośrodku biura. On przeszedł obok nich wolnym krokiem, wskaźnikiem muskając ich nagie pośladki, jakby wybierał, którą ukarać.
Nagle drzwi otworzyły się i do środka weszła Katarzyna. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, zimny i pełen satysfakcji.
– Widzę, że doskonale się bawisz, Gabrielu – rzuciła, podchodząc bliżej.
Nie pytając o pozwolenie, stanęła obok i wyciągnęła dłoń. Jej palce najpierw musnęły Martę, potem Anitę, bezwstydnie sunąc po ich wilgotnych wargach sromowych. Obie drgnęły od tego dotyku, ale żadna nie ośmieliła się zaprotestować.
– Och, jakie piękne efekty – skomentowała z kpiną. – Moje tabletki są doskonałe. Wystarczy spojrzeć! Obie macie mokre cipki, gotowe do wszystkiego, jak na rasowe suki przystało.
Uśmiechnął się krótko, ale nie przerwał jej. Obserwował scenę z wyraźną satysfakcją. Podobało mu się, że Katarzyna potwierdza skuteczność też jego metod.
Anita czuła się jeszcze bardziej bezbronna. Wiedziała już, że jej ciało przestaje należeć do niej i nawet reakcje intymne są sterowane z zewnątrz.
Katarzyna nie spieszyła się z oderwaniem dłoni od ich nagich cipek. Bawiło ją, że obie drżą i wstydzą się nawet oddychać głębiej.
– W sobotę czeka was pierwsze spotkanie z klientami – powiedziała spokojnie, jakby ogłaszała coś całkiem zwyczajnego. – Po raz pierwszy wasza uległość zamieni się w pieniądze dla HR. W piątek macie dzień wolny, idźcie do fryzjera, odwiedźcie spa. Chcę, żebyście wyglądały i czuły się idealnie przygotowane. W sobotę o dwudziestej macie być w swoich domach i czekać na to, co nieuniknione.
Spojrzała na Gabriela.
– Nie karć ich do tego czasu.
Ten kiwnął głową, dając znak, że zrozumiał polecenie. Kiedy drzwi zamknęły się za Katarzyną, rozkazał…
– Tabletki. Natychmiast!
Dziewczyny sięgnęły po szklanki z wodą i połknęły pigułki, pokazując mu języki, jak nakazywała rutyna.
– Ubrać się i do pracy.
Zniknął w swoim gabinecie, zostawiając je same w ciszy. Anita pierwsza przerwała milczenie:
– Sobota… o co jej chodziło?
– Powiedziała jasno: „nasza uległość zamieni się w pieniądze”. Brzmi tak, jakby… – urwała, nie kończąc zdania.
Anita przełknęła ślinę.
– Jakbyśmy miały… coś zrobić dla klientów.
Marta parsknęła gorzko.
– „Coś”? Nie łudź się. Wiesz dobrze, że nie chodzi o papierkową robotę.
– Ale może… – chciała zaprotestować. – Może to tylko… spotkanie, kolacja, rozmowa?
– Naprawdę w to wierzysz?
Spuściła wzrok.
– Boję się.
– Ja też. Ale jeśli mamy przejść przez to, to tylko razem – westchnęła i położyła dłoń na jej dłoni.
– Razem.
Na chwilę zapadło milczenie. Obie wiedziały, że słowo „razem” było jedynym cieniem nadziei, choć żadna z nich nie była pewna, jak długo uda się go utrzymać.
Dwie godziny po tym, jak obie w wróciły do pracy, drzwi gabinetu Gabriela otworzyły się gwałtownie.
– Marta weź te dokumenty i zanieś je na pierwsze piętro. Migiem!
Poderwała się od biurka, biorąc teczkę, ale jej ruchy stały się nagle ociężałe. Kiedy zniknął za drzwiami swojego gabinetu, nie poszła od razu. Usiadła na krześle, trzymając papiery w dłoniach. Przez chwilę bawiła się kosmykiem włosów, wplatając go w palce i przyciskając do ust. Jej spojrzenie było nieobecne.
Anita patrzyła na nią z niepokojem, ale nie odzywała się, dając jej czas. W końcu Marta odłożyła teczkę na biurko i odezwała się cicho:
– Mogłabyś to zrobić za mnie?
– Dlaczego? To tylko dokumenty, zajmie ci to chwilę – rzuciła, marszcząc brwi.
– Po prostu… nie czuję się najlepiej – wymamrotała, unikając spojrzenia.
– Powiedz, to przez Monikę, prawda? Boisz się, że znowu cię dorwie?
Pochyliła się lekko, nie dając się zbyć.
– Tak. Nie chcę jej spotkać, nie dzisiaj – wyszeptała Marta.
– W porządku. Pójdę za ciebie.
Wzięła dokumenty i opuściła biuro. Kiedy zjechała windą na pierwsze piętro i oddała papiery, postanowiła wykorzystać okazję i zejść jeszcze niżej.
Na parterze skierowała się do stanowiska ochrony. Zamiast znajomej sylwetki Pawła siedział tam ktoś zupełnie inny. Wysoki mężczyzna w garniturze, z identyfikatorem na piersi. Podeszła bliżej.
– Przepraszam… a gdzie Paweł? – zapytała ostrożnie.
Ochroniarz uniósł brew.
– Paweł? Nie wiem, o kim pani mówi. Pracuję tu od kilku dni i nikogo takiego nie znam.
– Ale… on zawsze tu był – powiedziała zdziwiona.
– Naprawdę nie wiem – odparł mężczyzna obojętnie, wracając do monitora.
Zawahała się. W pierwszym odruchu chciała sięgnąć po telefon i spróbować zadzwonić do Pawła, ale przypomniała sobie o aplikacji wgranej do telefonu. Nie mogła ryzykować. Odwróciła się i pospiesznie wróciła do windy. Całą drogę z powrotem do biura czuła, jak niepokój rozlewa się w jej wnętrzu.
Dlaczego Pawła zastąpił ktoś inny? Dlaczego ten ochroniarz nawet nie wie, kim jest Paweł?
Kiedy wróciła do biura, spojrzała na Martę, która czekała w napięciu. Uśmiechnęła się blado, udając spokój, choć w głowie miała coraz więcej pytań i żadnej odpowiedzi.
W końcu wybiła siedemnasta. Wybiegła z biura. Myśli krążyły tylko wokół Pawła. Wsiadła do samochodu i ruszyła gwałtownie, nie zważając na ograniczenia prędkości. Na jednym z odcinków drogi błysnął fotoradar, robiąc jej zdjęcie.
Cholera! – zaklęła w myślach, ale nie zwolniła. Najważniejsze było dla niej jak najszybciej wrócić.
Kiedy w końcu zaparkowała pod domem, niemal wbiegła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Od razu sięgnęła po drugi telefon. Wyjęła kartę SIM z jednego aparatu i przełożyła do drugiego.
Wybrała numer Pawła. Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się zimny komunikat: „Abonent jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony telefon”.
Nie… – wyszeptała, natychmiast ponawiając próbę. I kolejną. I następną.
Przez następne godziny próbowała dodzwonić się bez skutku. Wciąż ten sam komunikat, wciąż ta sama cisza. Im bardziej mijał czas, tym mocniej czuła strach.
Siedziała na kanapie, wpatrując się w ciemniejące okno, aż w końcu opadła z sił. Odstawiła telefon, rozebrała się i położyła do łóżka. Leżała wpatrzona w sufit, powtarzając w myślach imię Pawła, zanim w końcu zasnęła.
Czwartek rano
Poranek przywitał ją ciężarem w piersi. Otworzyła oczy po niespokojnej nocy, w której wciąż śnił jej się Paweł. Zasnęła późno, a budzik wyrwał ją z płytkiego snu, zostawiając po sobie pustkę i niepokój. W drodze do biura niemal nie zauważała świateł i ludzi. Myśli wracały wciąż do jednej kwestii:
Dlaczego Paweł zniknął?
Obrazy z poprzedniego dnia, obcy ochroniarz, brak odpowiedzi w telefonie oraz komunikat o niedostępnym abonencie kotłowały się w głowie. Każda możliwa wersja wydarzeń kończyła się źle.
W pracy powitała ją rutyna. Obroże, inspekcja, codzienny poranny rytuał. Gabriel przesuwał wzrokiem od Marty do Anity, jak zawsze chłodny, bez cienia współczucia. Kiedy obie połknęły tabletki i pokazały języki, odchylił się lekko do tyłu, splótł ręce za plecami i rzucił zdanie, które wbiło się w nią niczym nóż:
– Tak to się kończy, kiedy ktoś myśli, że może igrać z ogniem.
Potem bez słowa odwrócił się i poszedł do swojego gabinetu.
Miała wrażenie, że słowa Profesora nie były przypadkowe. Czy wiedział o Pawle? Czy właśnie dał jej do zrozumienia, że to on stoi za jego zniknięciem? Przez cały dzień myśl o tym dławiła ją bardziej niż strach przed kolejną inspekcją czy pracą.
Starała się wykonywać obowiązki, przeglądała dokumenty, chodziła korytarzami, ale każda chwila bezczynności sprowadzała ją z powrotem do jednego obrazu: Pawła, którego już nigdy może nie zobaczyć. Ręce miała wilgotne, kark napięty. Marta kilka razy próbowała zagaić rozmowę, ale ona odpowiadała półsłówkami, niezdolna wyrwać się z obsesyjnego kręgu myśli.
Dopiero pod koniec dnia, gdy zegar zbliżał się do siedemnastej, Marta odsunęła krzesło.
– Chodź czas się zbierać – powiedziała cicho.
Wzięła torebkę i obie szykowały się do wyjścia, wiedząc, że piątek miał przynieść dzień wolny, ale wcale nie czuły ulgi.
Wyszły z biura zmęczone. Niestety okazało się, że to nie koniec. Przy ścianie, nonszalancko oparta o framugę, czekała Monika. Ubrana była inaczej niż one. Czarna, obcisła sukienka kończyła się wysoko nad kolanami, podkreślając jej nogi, a na szyi wciąż nosiła obrożę, choć widać było, że traktuje ją jak trofeum, nie obowiązek. Obok niej stała Dorota, również w stylu narzuconym przez Krzysztofa – czerwona spódniczka i biała koszulka opinająca piersi wyglądały bardziej wyzywająco niż ich własny dress code. Obie sprawiały wrażenie pewnych siebie, drapieżnych i gotowych na zaczepkę.
– Proszę, ulubione suki Gabriela! – zadrwiła Monika.
Na jej ustach pojawił się uśmiech pełen pogardy, Dorota zachichotała złośliwie. Marta odruchowo spuściła wzrok.
Monika wyprostowała się, stukając obcasami o posadzkę i ruszyła w ich stronę.
– Idziemy na spacerek? – Nie czekając na odpowiedź, chwyciła Martę za ramię i popchnęła w stronę drzwi toalety. – Właź do środka kurwo!
Dorota przytrzymała Anitę mocnym chwytem i wepchnęła za Martą. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, odcinając je od reszty piętra. W toalecie światło jarzeniówek odbijało się od kafelek. Monika oparła się o zlew, oblizała usta i uśmiechnęła się szyderczo.
– No to zaczynamy zabawę.
Marta stała nieruchomo, przyciskając dłonie do boków, a Anita bała się i w głębi duszy modliła, aby ktoś wszedł i wyciągną je z opresji. Obie wiedziały, że Monika nie zatrzyma się na samych obelgach.
Powoli obeszła Martę, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów.
– Pokaż wszystkim, jaka jesteś twarda!
Nagle z całej siły uderzyła ją otwartą dłonią w policzek. Głuchy trzask rozciął ciszę, Marta zatoczyła się i chwyciła krawędź umywalki, żeby nie upaść.
– Widzisz, Dorota? Cała odwaga tej szmaty kończy się w kiblu! – roześmiała się głośno.
Marta wciąż milczała. W jej oczach pojawiły się łzy, ale zaciskała szczękę, chcąc pokazać, że jeszcze się nie poddała. Anita patrzyła na to wszystko z rosnącym przerażeniem. Chciała coś zrobić, ale wydusiła jedynie:
— Monika, proszę… – zaczęła.
— Ani słowa, suko! – ucięła Monika.
Przez chwilę w kabinie słychać było tylko jednostajny brzęk jarzeniówki i szelest materiału. Cienie przesuwały się po kafelkach.
Wbiła spojrzenie w popękaną fugę przy umywalce, licząc oddechy, żeby nie zwymiotować z napięcia.
Monika zrobiła krok do przodu, Marta odruchowo cofnęła się o pół kroku, uniosła ramiona chcąc się osłonić. Wtedy Monika chwyciła ją za włosy i przyciągnęła twarz do swojej.
– Co już nie będziesz udawać bohaterki? – zapytała.
Nie odpowiedziała. Monika puściła jej włosy i stanęła z założonymi rękoma.
– Rozbieraj się, szmato!
Była mniejsza od niej i delikatniejsza. Stała z szeroko otwartymi oczami, które błądziły po brudnych płytkach, szukając drogi ucieczki.
Podeszła bliżej tak że Marta czuła jej oddech na swoim piekącym policzku.
– Powiedziałam: rozbieraj się, ty mała dziwko! – krzyknęła Monika.
Przełknęła ślinę i rozpięła koszulę upuszczając ją na podłogę, zdjęła szpilki i ściągnęła spódniczkę w dół, pozwalając jej opaść na bose stopy. Stała w samych stringach, jej blada skóra mrowiła od zimna, a sutki stwardniały od chłodu.
– Do naga! – znowu krzyknęła.
Zsunęła majtki, niezręcznie z nich występując.
– Nachyl nad umywalką kurwo! – rozkazała Monika.
Odwróciła się. Bose stopy zamarzały na brudnej podłodze. Zacisnęła dłonie na krawędzi zlewu, pochylając się do przodu na rozkaz. Jej pośladki wypinały się, odsłonięte i kuszące, podczas gdy piersi zwisały, kołysząc się lekko w rytmie nierównego oddechu. Czuła narastające ciepło między nogami, wilgoć zdradzającą niechcianą reakcję ciała.
Monika stanęła za nią i przycisnęła ją mocniej. Jej dłonie sunęły po bokach Marty, wodząc po krzywiźnie jej bioder.
– Nogi szerzej!
Posłusznie rozsunęła uda, czując, jak powietrze owiewa jej najbardziej intymne miejsca. Wargi lekko się rozchyliły, wyczekując tego, co miało nastąpić.
Bez ostrzeżenia dwa palce Moniki wbiły się głęboko w ciasną i gorącą cipkę. Marta jęknęła, ciało szarpnęło się do przodu, opierając się o umywalkę.
– Już jesteś mokra?
Zapytała, rozpoczynając szybki rytm, wsuwając i wysuwając palce z mokrego wnętrza. Przyspieszyła, zaczęła zataczać kciukiem ciasne, bezlitosne kręgi wokół łechtaczki. Cipka zacisnęła się wokół palców. Mokre dźwięki odbijały się echem od ścian, sprawiając, że jej twarz czerwieniła się ze wstydu i pożądania. Każde pchnięcie sprawiało, że była coraz bliżej. W końcu poddała się i doszła z jękiem wprost na dłoń Moniki. Ta przyłożyła lepkie palce do ust, oblizując je do czysta z niegrzecznym uśmiechem.
– Sama tego chciałaś kurwo! Czujesz winę? To dobrze! – Monika cofnęła się i uderzyła ją w tyłek z całej siły. – Wystarczy na dziś. A ty – zwróciła się do Anity, podchodząc blisko. – Nie myśl, że o tobie zapomniałam.
Przycisnęła ją plecami do zimnych kafelków. Spojrzała w oczy i przesunęła powoli palcem po jej policzku.
– Ładna jesteś. Za ładna, żebyś się uchowała. Następnym razem ty też się rozbierzesz i będę szmacić was obie, kiedy tylko najdzie mnie ochota. Zrozumiałaś?
Nie czekając na odpowiedź, Monika i Dorota wyszły, zostawiając je obie roztrzęsione w dusznej ciszy toalety, przerywaną jedynie urywanym oddechem Marty. Oparta o umywalkę, z ramionami przyciśniętymi do siebie, wyglądała na kogoś, kto w jednej chwili stracił całą siłę.
Anita stała przez moment nieruchomo, sama wstrząśnięta tym, co się wydarzyło. Dopiero po chwili zdobyła się na odwagę i cicho powiedziała:
– Marta… hej, spójrz na mnie!
Uniosła głowę, jej policzki były mokre a oczy czerwone.
– Zostaw… – wyszeptała ochrypłym głosem.
– Nie mogę… nie mogę tak po prostu patrzeć. Przykro mi… tak cholernie mi przykro…
Marta, wycierając łzy wierzchem dłoni, odpowiedziała:
– A co możesz zrobić? Co? One zawsze będą wracać. Zawsze!
Anita, objęła ją.
– Nie wiem, jak… ale jesteś silniejsza niż myślisz. Ja bym się już dawno poddała, a ty wciąż tu jesteś. I ja… jestem obok. Nie zostawię cię samej.
Marta spuściła wzrok.
– Dzięki. Choć na chwilę przestaje boleć.
Przytuliła ją mocniej, a potem obie bez słów poprawiły ubrania i spojrzały w lustro, jakby chciały zobaczyć, czy jeszcze coś po nich widać. Wiedziały, że muszą wyjść i znów udawać, że wszystko jest w porządku.
Wyszły z łazienki. Korytarz wydawał się dłuższy niż zwykle, a każdy krok brzmiał głośniej w ciszy, jaka zapadła między nimi. Marta szła z opuszczoną głową, nie odzywając się ani słowem. Anita czuła, jak jej własne serce wali z nerwów. Razem skierowały się ku windzie. W kabinie nie padło żadne słowo, tylko spojrzenia w podłogę, w buty, w nic. Na parterze Marta ruszyła prosto do wyjścia, chcąc jak najszybciej uciec z tego miejsca.
Anita zatrzymała się na moment, niepewnie rozglądając się po holu. Miała nadzieję, że zobaczy znajomą twarz, że gdzieś przy wejściu będzie stał Paweł. Zamiast niego za biurkiem siedział ten sam obcy ochroniarz, którego widziała już wcześniej. Ich spojrzenia się spotkały. Ochroniarz skinął jej głową, ale nie powiedział nic. Poczuła zawód, tracąc ostatnią iskierkę nadziei. Odwróciła się bez słowa i wyszła na zewnątrz.
Na parkingu wsiadła do samochodu, jeszcze przez chwilę siedziała w ciszy, zaciskając dłonie na kierownicy. Potem przekręciła kluczyk, odpaliła silnik i odjechała w stronę domu.
Po dotarciu na miejsce od razu skierowała się do sypialni. Wyjęła z szuflady drugi telefon. Usiadła na łóżku, wyłączyła swój główny aparat i z drżeniem rąk otworzyła klapkę. Mała karta SIM wypadła jej na dywan, podniosła ją szybko i wsunęła do drugiego telefonu i włączając urządzenie.
Ekran ożył, wyszukiwał sieć. Czekała w napięciu, wsłuchując się w ciche tykanie zegara. W końcu pojawił się sygnał. Bez zastanowienia wybrała numer Pawła. Głos automatu znów zabrzmiał chłodno i obco:
„Abonent jest poza zasięgiem lub ma wyłączony telefon.”
Zagryzła wargę. Poczuła, jak serce przyspiesza. Spróbowała jeszcze raz. Potem kolejny. Za każdym razem to samo. Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w sufit. Zaczęła się zastanawiać, czy to naprawdę przypadek. Czy Gabriel mógł coś zrobić Pawłowi? Sama myśl była jak zimny nóż, wbity głęboko w brzuch. Nie chciała w to wierzyć, ale im dłużej cisza trwała, tym bardziej ta myśl wydawała się realna.
Jeszcze kilka razy spróbowała się połączyć, zanim opadła na łóżko zmęczona i bezradna. Telefon leżał obok, ekran świecił pustką. Odwróciła się na bok, przyciągnęła kołdrę i próbowała zasnąć. Obrazy Marty w łazience, twarz Pawła i chłodny uśmiech Gabriela krążyły w jej głowie bez końca. Sen przyszedł dopiero nad ranem, ciężki i niespokojny.
Piątek rano
Wstała z ciężką głową. Jeszcze zanim zdążyła sięgnąć po filiżankę kawy, myśli od razu powędrowały do Pawła. Przypomniała sobie wczorajsze bezskuteczne próby połączenia się z nim.
Pierwszym punktem dnia była wizyta u fryzjera. W salonie pachniało lakierem i kosmetykami, rozbrzmiewały zwyczajne rozmowy klientów. Fryzjerka doradziła delikatne cięcie i odświeżenie koloru, co przyjęła bez sprzeciwu. Siedząc przed lustrem, patrzyła na własne odbicie, czując, że to nie tyle zabieg upiększający, co część przygotowań do roli, w którą została wepchnięta.
Po południu udała się do spa. Wnętrze było jasne, pachniało olejkami eterycznymi. Kosmetyczka w milczeniu nakładała maseczkę, depilowała skórę, dbała o dłonie. Ona leżała nieruchomo, a w głowie kołatała jej tylko jedna myśl:
To nie jest dla mnie. To dla nich. To przygotowanie do czegoś, czego wcale nie chcę.
Wróciła do domu zmęczona, choć nic ciężkiego fizycznie tego dnia nie zrobiła. Otworzyła szafę i bez wahania wyjęła obcisłą czarną sukienkę oraz komplet bielizny, czarne stringi i najbardziej wyzywający stanik, jaki miała. Ułożyła wszystko starannie na krześle, próbując zyskać nad czymś kontrolę.
Wieczorem spróbowała coś zjeść, lecz nie miała apetytu. W końcu położyła się do łóżka, długo przewracając się z boku na bok, aż wreszcie zasnęła.
Sobota
Obudziła się później, pozwalając sobie na dłuższą chwilę leżenia w łóżku.
W kuchni rozchodził się zapach kawy, tym razem mocniejszej niż zwykle, którą parzyła dla siebie. Tylko dla siebie. Dzień miał być wolny aż do wieczora, ale to wcale nie oznaczało spokoju.
Spróbowała zająć się zwyczajnymi obowiązkami: posprzątała mieszkanie, zrobiła pranie, przejrzała pocztę elektroniczną. Wszystko, by nie myśleć o tym, co czeka ją przed nocą. Myśli jednak i tak wracały do Pawła: gdzie jest? Czy żyje? Czy Gabriel mógł mieć z tym coś wspólnego? Każda odpowiedź, jaką podsuwała jej wyobraźnia, była gorsza od poprzedniej.
Po południu zrobiła sobie lekką kolację i usiadła z książką, ale nie mogła się skupić. Zegar powoli tykał, a napięcie rosło. Co chwilę zerkała na ubrania, które przygotowała poprzedniego dnia.
Około dziewiętnastej zaczęła się szykować. Umyła włosy, starannie je ułożyła, wykonała mocniejszy niż zwykle makijaż. Z szafy wyjęła obcisłą czarną sukienkę, stringi oraz stanik, którego używała najrzadziej, bo wydawał się najbardziej wyzywający. Na końcu sięgnęła po flakon perfum i spryskała nimi nadgarstki, szyję i dekolt. Słodka nuta uniosła się w powietrzu jednak strach pozostał.
Kiedy stanęła przed lustrem, poczuła obcy ciężar w spojrzeniu. Zadbana, atrakcyjna kobieta odbijała się w tafli szkła, ale w jej oczach było napięcie, którego nie potrafiła ukryć. Oparła dłonie o parapet i zaczęła patrzeć przez okno.
Kto przyjedzie? Jak to będzie wyglądać? Na co właściwie czekam? – pytała sama siebie w myślach.
Czas płynął wolno, każda minuta wydawała się godziną. Wreszcie, około dwudziestej trzydzieści, w uliczce zatrzymała się czarna limuzyna. Lakier lśnił w świetle latarni, a chromowane detale odbijały blade światło nocy. Samochód wyglądał zbyt luksusowo, zbyt elegancko, by pasować do tej zwyczajnej dzielnicy.
Z przedniego siedzenia wysiadł kierowca. Wysoki, w czarnym garniturze, z rękawiczkami na dłoniach. Jego twarz była surowa i pozbawiona emocji.
Wzięła głęboki oddech, wyszła z domu, zamknęła drzwi i schowała klucze do torebki. Ruszyła pospiesznie w stronę auta, modląc się w duchu, by żaden z sąsiadów nie stał akurat w oknie i nie widział tej chwili. Im bliżej podchodziła, tym większy odczuwała stres.
Kierowca podszedł do drzwi i otworzył je szeroko.
– Proszę bardzo.
Zacisnęła palce na torebce, jeszcze raz spojrzała w stronę swojego domu i ruszyła pospiesznie. Wsiadła do limuzyny, czując zapach skóry i drogich perfum, unoszący się we wnętrzu.
Na kanapie obok siedziała już Marta. Miała na sobie obcisłą, niebieską sukienkę, która podkreślała jej sylwetkę, a do tego wysokie szpilki w tym samym odcieniu. Jej włosy, długie i czarne, zostały wyprostowane i ułożone tak, by gładko spadały na ramiona. Twarz rozświetlał staranny makijaż, mocniej podkreślone oczy i subtelnie błyszczące usta dodawały jej wyzywającego uroku.
Miejsce naprzeciw zajęła Katarzyna. Miała na sobie dopasowaną, czarną sukienkę z długim rękawem, której prosty krój podkreślał sylwetkę i emanował surową elegancją. W talii przewiązana była cienkim, skórzanym paskiem, który nadawał całości ostrzejszego, dominującego charakteru. Na nogach nosiła smukłe, lakierowane szpilki, a na ramionach spoczywał ciemny płaszcz, którego podszewka błyszczała lekko w świetle reflektorów. Jej rude włosy ułożone były w asymetryczną fryzurę, kosmyk opadał na policzek i żuchwę, nadając jej twarzy jeszcze bardziej niedostępny i kontrolujący wyraz.
Anita usiadła obok Marty, czując, jak serce bije jej mocniej. Kierowca zamknął drzwi, a chwilę później limuzyna ruszyła w noc. W środku panowała cisza, przerywana jedynie cichym pomrukiem silnika. Obie siedziały sztywno, jakby same nie wiedziały, co zrobić z własnymi rękami.
Katarzyna obserwowała je spokojnie, spojrzenie przesuwało się z jednej na drugą. W końcu odezwała się:
– Wiem, że zastanawiacie się, co was dzisiaj czeka. Powiem więc jasno: dziś będzie wasz pierwszy wieczór z klientami. To nie jest próba ani przygotowanie. To początek. Nasi klienci zapłacą za was. Za wasze posłuszeństwo, za wasze ciała, za wszystko, czym jesteście w stanie ich zadowolić. I wy zrobicie to bez sprzeciwu. Tak właśnie będziecie przynosić zysk HR.
Przez chwilę patrzyła na nie w ciszy.
– Nie interesuje mnie wasz strach ani wasze opory. Interesuje mnie tylko efekt. Klienci mają wyjść zadowoleni. Bo jeśli nie, konsekwencje będą dla was bolesne.
Obie wstrzymały oddech.
Katarzyna odchyliła się wygodnie w fotelu, zamykając temat. Znów zapadła cisza. Limuzyna w końcu skręciła w boczną drogę na obrzeżach miasta. Po kilku minutach jazdy wśród ciemnych drzew samochód zatrzymał się przed odrestaurowanym dworkiem. Budynek miał klasyczną fasadę, oświetloną dyskretnymi lampami, które podkreślały kształt kolumn. Szerokie schody prowadziły do wejścia.
Obok, na żwirowym podjeździe, stało kilka drogich samochodów, czarne limuzyny, sportowe coupé, błyszczące SUV-y. Światło reflektorów i chromowanych detali odbijało się na wilgotnym bruku, tworząc atmosferę luksusu.
Kierowca wysiadł pierwszy i otworzył drzwi. Katarzyna poprawiła płaszcz, wysunęła się na zewnątrz i spojrzała na Martę i Anitę.
– Chodźcie.
Dziewczyny wysiadły jedna po drugiej, chłodne powietrze natychmiast przeszyło je dreszczem. Podążyły za Katarzyną po kamiennych schodach. Kroki odbijały się echem, a każde uderzenie obcasa zdawało się podkreślać, że przekraczają granicę, zza której nie ma powrotu.
Przy drzwiach wejściowych czekał elegancko ubrany mężczyzna. Skłonił się lekko, otworzył drzwi i wpuścił je do środka, od razu poczuły zapach drogich cygar zmieszanych z perfumami.
Wnętrze dworku było urządzone z przepychem. Wysoki hol oświetlały kryształowe żyrandole, których światło odbijało się w marmurowej posadzce. Na ścianach wisiały ciemne obrazy w złoconych ramach. Portrety mężczyzn i kobiet sprzed stuleci, których spojrzenia zdawały się śledzić każdy ruch.
Katarzyna szła pewnym krokiem, nie oglądając się za siebie. One podążały za nią, przytłoczone ciężarem tej przestrzeni. Minęły kilka par drzwi, zza których dobiegały przytłumione głosy i muzyka, aż w końcu weszły do przestronnego salonu.
Pomieszczenie urządzone było w stylu klubowym: skórzane fotele, niskie stoliki, ciemne drewno i półmrok rozświetlany jedynie punktowymi lampami. W tle grała cicho muzyka jazzowa, a przy barze widać było kilku barmanów i kelnerów w śnieżnobiałych koszulach.
Wybrała miejsce w centralnej części salonu – elegancką kanapę ustawioną przy niskim stoliku. Usiadła w środku, zostawiając wolne po obu stronach. Skinieniem ręki wskazała, gdzie mają usiąść. Marta zajęła miejsce po jej prawej stronie, Anita po lewej.
Poprawiła włosy i lekkim gestem przywołała obsługę. Kelner pojawił się niemal od razu, pochylając głowę w geście szacunku.
– Trzy drinki. Mocne, ale eleganckie.
Skłonił głowę w potwierdzeniu i zniknął między stolikami. Katarzyna spokojnie splotła dłonie, spoglądając na dziewczyny.
Nie minęła chwila, gdy kelner wrócił z tacą. Na blacie wylądowały trzy szklanki z bursztynowym płynem, a kostki lodu zabrzęczały cicho. Otrzymał krótkie, pełne rezerwy potwierdzenie i oddalił się bez słowa.
Dopiero wtedy uniosła szkło, obracając je w palcach, zastanawiając się, czy cokolwiek jest w stanie jeszcze ją zaskoczyć tego wieczoru. W końcu odezwała się spokojnym tonem.
– To wasz początek. Zobaczycie, jak naprawdę działa HR. Żadne szkolenia, żadne drobne zadania w biurze nie przygotują was tak, jak ta noc.
Marta wzięła ostrożny łyk swojego drinka. Anita tylko trzymała szkło, wpatrując się w jego zawartość, jakby szukała w niej odpowiedzi.
– Klienci, których spotkacie, to ludzie przyzwyczajeni do władzy i do tego, że dostają wszystko, czego chcą. A wy macie być częścią tego wszystkiego. Uśmiechnięte, gotowe, posłuszne. Macie ich zadowolić. Wiem, że się boicie. I dobrze, ponieważ strach sprawia, że jesteście uważniejsze. Ale pamiętajcie: strach ma być waszym narzędziem, nie przeszkodą.
Sięgnęła po drinka i upiła łyk.
– To, co zrobicie dziś, zdefiniuje was na długo. Więc lepiej, żebyście nie zawiodły.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Marta powoli sączyła swojego drinka, próbując dodać sobie odwagi alkoholem. Katarzyna siedziała spokojnie, jej twarz była maską bez emocji, jedynie lekkie stuknięcie paznokcia o szkło zdradzało, że czeka.
Anita uniosła wzrok i zaczęła przyglądać się otoczeniu. W salonie panował półmrok, rozpraszany tylko punktowymi lampami. W rogach pomieszczenia siedziały inne kobiety. Eleganckie, uśmiechnięte, w towarzystwie dobrze ubranych mężczyzn, którzy gestami i spojrzeniami dawali jasno do zrozumienia, kto tu rządzi. Kelnerzy poruszali się bezszelestnie, wyuczeni na pamięć, gdzie kto siedzi i co powinien dostać.
Poczuła, że wszystko wokół niej przypomina teatr. Każdy ruch, każdy uśmiech, każdy gest, wszystko wydawało się odgrywać na scenie, której nie rozumiała, a w której miała właśnie stać się aktorką.
To nie jest dla mnie. To dla nich. Ja tylko gram rolę, którą ktoś napisał przede mną – pomyślała, ściskając mocniej szkło w dłoni.
Spojrzała na Martę. Jej twarz była blada, ale spojrzenie uparte, próbowała nie dać po sobie poznać strachu.
Do salonu wszedł mężczyzna w garniturze szytym na miarę. Był dobrze po pięćdziesiątce, siwiejące włosy miał starannie przycięte, a na nadgarstku połyskiwał zegarek, którego cena mogłaby wystarczyć na średniej klasy samochód. Poruszał się pewnie, niczym ktoś, kto doskonale zna swoje miejsce i ma świadomość, że inni powinni je respektować.
Podszedł prosto do stolika, przy którym siedziały. Uśmiechnął się krótko, lecz w jego uśmiechu nie było ciepła.
– Katarzyno – oddał lekki ukłon z grzecznością, która bardziej przypominała biznesowy gest niż powitanie.
– Panie Rafale – odpowiedziała spokojnie, unosząc wzrok dopiero w chwili, gdy stanął przed nimi. – Nie spodziewałam się pana dzisiaj.
Mężczyzna spojrzał na dziewczyny. Jego wzrok przesunął się po ich sylwetkach powoli, bez pośpiechu, jakby oceniał towar przed zakupem. Anita poczuła, jak jej gardło zaciska się ze zdenerwowania, a Marta utkwiła spojrzenie w szklance.
– Jaka dziś cyfra? – zapytał, odwracając się z powrotem do Katarzyny.
Ta nie odpowiedziała od razu. Przez moment bawiła się drinkiem celowo przedłużając ciszę.
– Pięć tysięcy – powiedziała w końcu chłodno.
– Dobrze… pięć tysięcy… w porządku – zawiesił głos, ponownie przesuwając spojrzeniem od jednej do drugiej. – Tylko którą wybrać?
Odstawiła powoli szklankę na stolik. Ruchy miała spokojne, niemal teatralne. Wyprostowała się i lekkim gestem dłoni wskazała najpierw Martę.
– Ta jest doświadczona w kontrolowaniu emocji. Zimna na zewnątrz, ale potrafi oddać się całkowicie, gdy zostanie do tego zmuszona. Spodoba się komuś, kto lubi mieć pewność, że zdobył kogoś nieosiągalnego.
Przyglądał się uważnie, oceniając słowa Katarzyny w zestawieniu z obrazem, który widział przed sobą. Marta wytrzymała jego spojrzenie tylko przez chwilę, potem uciekła wzrokiem w bok.
Po chwili przeniosła dłoń na Anitę.
– Ta jeszcze świeża, niepewna, pełna lęku. Idealna dla kogoś, kto lubi widzieć, jak strach miesza się z posłuszeństwem. Jeszcze nie złamana, ale już wystarczająco uległa, żeby dać się poprowadzić.
Anita poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Siedziała nieruchomo, zaciskając dłonie na kolanach, świadoma, że każde drgnięcie może zostać odebrane jako część prezentacji.
– Wybór należy do pana – powiedziała Katarzyna i oparła się znów wygodnie.
– Niełatwo wybrać – przyznał, lekko się uśmiechając. – Każda ma w sobie coś innego i wyjątkowego jednocześnie.
Po chwili ciszy Katarzyna sięgnęła do torebki i wyjęła monetę. Większą niż zwykła, ciężką, wykonaną z ciemnego metalu. Powierzchnię zdobiły dwa różne symbole: po jednej stronie wytłoczono stylizowaną bramę z otwartymi wrotami, po drugiej zamknięte drzwi z ryglem. Światło lamp odbijało się od grawerunku, sprawiając, że linie rysunku wydawały się poruszać. Moneta wyglądała jak artefakt, a nie zwykły środek płatniczy.
– Skoro nie możesz wybrać… – odezwała się spokojnie. – Pozwólmy, by zadecydował los. Ta strona z otwartą bramą, oznacza Martę, zamknięte drzwi Anitę. Jedna z nich pójdzie z tobą.
Położyła monetę na porcelanowym talerzyku stojącym na stoliku. Jej palce zakręciły nią wprawnym ruchem. Wszyscy patrzyli w ciszy. Symbole migały, zamieniały się miejscami, jakby same walczyły o wynik. Moneta zwolniła, zatoczyła ostatnie kręgi i z brzękiem opadła na miejsce.
Zatrzymała się stroną z zamkniętymi drzwiami do góry.
– Anitę wybrał los – oznajmiła chłodno, odchylając się na oparcie. – Panie Rafale, dziś należy do pana.
Anita wpatrywała się w symbol zamkniętych drzwi.
Dlaczego ja? – przebiegło jej przez myśl, ale wiedziała, że to pytanie nie ma znaczenia. Nie miała wpływu na nic.
Obok niej Marta wypuściła powietrze, które wstrzymywała przez cały czas, gdy moneta wirowała. Na jej twarzy pojawił się cień ulgi, ale szybko zniknął, zastąpiony winą. Odwróciła wzrok, nie potrafiła spojrzeć koleżance w oczy. Wiedziała, że to mogła być równie dobrze ona.
Katarzyna przyglądała się obu beznamiętnie, sprawdzając, jak reagują na decyzję losu.
Anita ścisnęła dłonie na kolanach tak mocno, że aż pobielały jej palce.
To się dzieje naprawdę.
Rafał wyciągnął dłoń w stronę Anity.
– Zapraszam – powiedział spokojnie.
Zawahała się przez ułamek sekundy, po czym powoli uniosła swoją rękę. Jego uścisk był stanowczy, pewny.
Katarzyna sięgnęła do torebki i wyjęła niewielki kluczyk z metalowym brelokiem w kształcie prostokąta. Na nim widniała wybita cyfra „5”.
– Ten pokój – powiedziała chłodno, podając go Rafałowi.
– Doskonale – odparł, wsuwając kluczyk do kieszeni marynarki.
Razem z Anitą oddalił się. Mijali inne stoliki, przy których siedziały kobiety i mężczyźni pochłonięci rozmową, śmiechem lub gestami zbyt intymnymi, by udawać przypadkowość.
Czuła na sobie spojrzenia, niektóre obojętne, inne oceniające, jeszcze inne pełne ciekawości. Prowadził ją pewnym krokiem, aż dotarli do szerokich schodów na końcu sali. Marmurowe stopnie połyskiwały w świetle lamp, prowadząc na piętro, gdzie czekały zamknięte drzwi i to, co miało się wydarzyć za nimi.
Jego krok był spokojny. Dobrze znał to miejsce i dokładnie wiedział, dokąd zmierza. Ona natomiast miała wrażenie, że każdy krok ciągnie się w nieskończoność.
W końcu zatrzymał się przed drzwiami oznaczonymi metalową tabliczką z właściwym numerem. Wyjął z kieszeni kluczyk, który wręczyła mu Katarzyna, po czym wsunął go w zamek. Mechanizm kliknął cicho.
– Proszę – powiedział, otwierając drzwi i uchylając je przed nią. Zapraszając do wnętrza, które już od dawna czekało tylko na nią.
Za progiem roztaczał się pokój urządzony w tym samym stylu, co reszta dworku: ciężkie zasłony, ciemne meble, gruby dywan tłumiący kroki. Światło lampy rozlewało się ciepłą poświatą po ścianach, ale wcale nie koiło, przeciwnie, potęgowało wrażenie odizolowania od świata.
Wszedł drugi, odwiesił marynarkę na stojak w rogu, ruchami spokojnymi, wyważonymi. Odwrócił się do niej i przez chwilę tylko patrzył. To spojrzenie sprawiło, że poczuła się naga, choć wciąż miała na sobie sukienkę.
– Podejdź – polecił krótko, wskazując miejsce przy niskim stoliku, na którym leżała połyskujące na fioletowo opakowanie prezerwatyw.
Nogi wydawały się ciężkie, ale ruszyła posłusznie. On usiadł w szerokim fotelu i ruchem dłoni nakazał jej stanąć przed sobą.
– Obróć się.
Wykonała polecenie. Czuła jak strach pomału zaczynał przemijać.
Wstał, podszedł bliżej i uniósł rękę. Jego palce musnęły materiał na ramieniu Anity, a potem przesunęły się wzdłuż jej pleców, zatrzymując na linii bioder. Gest był chłodny, badawczy, bez czułości, bez wahania.
Przełknęła ślinę, walcząc z odruchem, by się cofnąć.
To tylko rola. To tylko rola – powtarzała sobie w myślach.
– Rozbierz się powoli – polecił, cofając się o krok i wskazując dłonią przestrzeń przed sobą.
Stała przez moment nieruchomo, wpatrzona w dywan. Ciało odmawiało posłuszeństwa. Dopiero gdy uniósł brew, przypominając jej spojrzeniem, że rozkaz wciąż obowiązuje, podniosła dłonie do zamka sukienki, rozsuwając go. Czarny materiał zsunął się z ramion i opadł na podłogę, odsłaniając jej ciało w czarnym staniku i stringach. Policzki płonęły, a serce biło tak mocno, że bała się, iż on je usłyszy.
– Dalej – polecił, a jego głos był spokojny, niemal obojętny.
Posłusznie sięgnęła do ramiączek stanika i ściągnęła go, odkładając na krzesło obok. Ciężkie, pełne piersi unosiły się i opadały za każdym oddechem, a różowe sutki twardniały pod wpływem chłodnego powietrza. Odwróciła głowę w bok, zsuwając stringi, które opadły bezgłośnie na dywan. Stała teraz naga, bezbronna, jej ogolona cipka była wystawiona na widok Rafała. Stała ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Podszedł bliżej, obszedł ją powoli, jak kupiec oceniający towar. Zatrzymał się za plecami, dłonią przesunął po linii kręgosłupa aż do bioder.
– Na łóżko… na kolanach tyłem do mnie! – rozkazał.
Podeszła do szerokiego łóżka, którego ciężka narzuta pachniała świeżym płótnem i równie drogim płynem do płukania. Wspięła się, uginając kolana, dłonie oparła o pościel. Jej ciało wygięło się w napięciu, a oddech przyspieszył.
Rozpiął pasek, potem spodnie i sięgnął po prezerwatywę leżącą na stoliku. Rozdarł opakowanie i nasunął ją bez pośpiechu na swojego całkiem sporych rozmiarów penisa.
Podszedł do niej, uderzył ją mocno w tyłek otwartą dłonią, trafiając oba pośladki na raz. To sprawiło, że od razu zostawił czerwony odcisk dłoni na gładkiej skórze. Jęknęła, cofając biodra.
– Wypnij się!
Pochyliła się mocniej, wystawiając w jego stronę swój tyłek. Złapał ją mocno za biodra i wszedł w nią stanowczym ruchem, bez ostrzeżenia i bez wahania, wypełniając ją całkowicie. Zacisnęła powieki i dłonie, czując, jak ciało napina się od środka.
Poruszał się rytmicznie, zimno i pewnie, jak ktoś, kto traktuje ten akt jak transakcję, a nie intymność. Jego dłonie zaciskały się na jej biodrach, kontrolując każdy ruch.
Czuła w sobie każdy centymetr jego penisa, wsuwającego się i wysuwającego. Prezerwatywa tworzyła cienką barierę, która potęgowała tarcie. Piersi kołysały się pod wpływem siły, sutki ocierały się o prześcieradło. Próbowała utrzymać oddech.
To się dzieje naprawdę. To już się zaczęło – powtarzała sobie, a każde kolejne pchnięcie wbijało jej tę świadomość głębiej.
Kolejny klaps wylądował na jej pośladku. Zwiększył tempo, jego oddech stawał się cięższy
– Kurwa, ale jesteś ciasna!
Jego dłonie mocniej zacisnęły się na biodrach, przyciągając ją do siebie, aż poczuła, że nie ma dokąd uciec. W głowie miała tylko jedną myśl:
Przetrwać.
Pochylił się lekko nad nią, jego oddech owiał jej kark.
– Dobrze… – wymknęło mu się półszeptem, choć brzmiało to bardziej jak ocena niż zachwyt.
Kilka mocniejszych, szybszych pchnięć i jego ciało zesztywniało. Wydał z siebie niski pomruk i zatrzymał się w niej, kończąc gwałtownie. Przez moment w pokoju słychać było jedynie jego przyspieszony oddech.
Potem wysunął się z niej, poprawił prezerwatywę i bez pośpiechu zdjął. Zawinął w chusteczkę i odłożył na stolik nocny. Jego ruchy były tak samo chłodne i rzeczowe, jak wtedy, gdy zakładał ją wcześniej.
– Możesz się ubrać – powiedział, zakładając marynarkę.
Powoli podniosła się z łóżka. Włosy opadały w nieładzie na twarz, a w gardle czuła suchość nie do zniesienia. Sięgnęła po swoje ubrania i zaczęła się ubierać, ruchami nerwowymi, lecz cichymi, chcąc jak najszybciej zakryć nagość.
Zapiął mankiety koszuli i spojrzał na nią z chłodnym zainteresowaniem.
– Powiedz mi: czy to był twój pierwszy raz, kiedy zrobiłaś to za pieniądze?
Zamarła na sekundę, zaciskając dłonie na materiale sukienki. Chciała zaprzeczyć, ale prawda mówiła sama za siebie.
– Tak – wyszeptała w końcu, spuszczając wzrok.
– Poszło ci nieźle – uśmiechnął się lekko, tym razem z wyraźną satysfakcją. Podszedł bliżej, sięgnął po marynarkę i narzucił ją na ramiona. – A skoro to pierwszy raz za pieniądze, to tak jakbym dziś pieprzył dziewicę!
Anicie zrobiło się gorąco i zimno jednocześnie. Te słowa wbiły się w nią ostrzej niż sam akt. Poczuła, że właśnie wyrwał coś z jej wnętrza i nigdy tego już nie odzyska. Zacisnęła usta i nie odpowiedziała nic, wiedziała, że każde słowo tylko pogorszy sytuację.
Odwrócił się, poprawiając zegarek na nadgarstku.
– Możemy już iść.
Otworzył drzwi i gestem wskazał, by wyszła pierwsza. Ruszyła w stronę korytarza. Schodzili po marmurowych schodach w ciszy, jego krok spokojny, pewny, podprowadził ją do stolika, przy którym wcześniej siedziała z Martą i Katarzyną.
Teraz jednak Marty nie było, zostało tylko puste miejsce obok Katarzyny. Od razu to zauważyła, ale nie miała odwagi zapytać, gdzie się podziała.
– Jak zwykle punktualny – skomentowała Katarzyna z lekkim uśmiechem, gdy Rafał zajął miejsce naprzeciwko. – Cieszę się, że spełniła twoje oczekiwania – rzuciła, poprawiając kosmyki.
– Początek dobry, więc i kolejne spotkania zapowiadają się interesująco.
Anita siedziała obok w milczeniu, jej myśli wciąż były na piętrze w pokoju numer „5”. W tamtej chwili, w słowach, które Rafał wypowiedział tuż po wszystkim. Miała wrażenie, że nawet gdyby Katarzyna coś do niej powiedziała, nie potrafiłaby teraz odpowiedzieć.
Cyfra. Dziewica. Dwa słowa, które będą mnie prześladować.
Odstawił pustą szklankę na stolik i wstał. Poprawił mankiety, potem marynarkę, a na koniec rzucił Katarzynie krótkie spojrzenie.
– Dziękuję za dzisiejszy wieczór, wrócę tu niebawem.
– Jak zawsze będziemy gotowe – odparła, unosząc lekko kącik ust.
Skłonił się krótko i odszedł w stronę wyjścia, jego sylwetka zniknęła w półmroku salonu.
Anita patrzyła za nim, wciąż z uczuciem ścisku w żołądku. Gdy jego krok ucichł, Katarzyna obróciła się ku niej i ostentacyjnie założyła nogę na nogę.
– Napij się – poleciła chłodno, wskazując na stojący przed nią kieliszek z drinkiem.
Posłusznie wzięła szkło w dłonie. Alkohol pachniał ostrzej niż zwykle. Wzięła łyk.
– Musimy chwilę poczekać, Marta wróci za moment. Klient jeszcze nie skończył.
Słowa zawisły w powietrzu. Przypomnienie, że to, co spotkało ją, właśnie w tej chwili działo się z Martą. Gdzieś za drzwiami, w jednym z pokoi na piętrze.
Zacisnęła mocniej palce na szkle. Alkohol rozchodził się w jej żyłach, ale nie był w stanie zmyć obrazu, który miała w głowie.
Z góry dobiegły kroki, a po chwili w salonie pojawiła się Marta. Szła obok młodego co najwyżej dwudziestoparoletniego mężczyzny w drogim, choć niedbale zapiętym garniturze. Na twarzy miał beztroski uśmiech, tak charakterystyczny dla kogoś, kto nigdy nie musiał walczyć o nic w życiu.
Podprowadzając ją do stolika, spojrzał na Katarzynę i parsknął rozbawieniem.
– Skoczna sztuka!
Potem, bez żadnego skrępowania, klepnął Martę w tyłek, sprawiając, że ta drgnęła lekko, po czym opadła na miejsce obok Anity.
– Dobrze się bawiłeś? – zapytała spokojnie Katarzyna.
– Pierwszorzędnie – chłopak uśmiechnął się szeroko, a jego oczy błyszczały zadowoleniem. – Tata będzie miał ubaw, jak mu opowiem.
– Cieszę się – zamknęła temat grzecznie, lecz zdecydowanie.
Młody klient roześmiał się krótko, poprawił marynarkę i odszedł w stronę wyjścia, nawet nie spoglądając więcej na Martę.
Przy stoliku zapadła cisza. Marta odsunęła od siebie kosmyk włosów, próbując zachować neutralny wyraz twarzy, lecz jej oczy zdradzały coś, czego nie dało się ukryć: zwyczajny wstyd.
Kiedy młody mężczyzna zniknął w tłumie, Katarzyna sięgnęła po kieliszek i powoli upiła łyk. Jej spojrzenie, spokojne i przeszywające, spoczęło najpierw na Marcie, potem na Anicie.
– No cóż, pierwszy wieczór za wami. Obie zaliczyłyście swój debiut. To, co się dziś wydarzyło, będzie dla was punktem odniesienia. Pierwszy raz zawsze jest najtrudniejszy. Ból, wstyd, strach to normalne. Ale od teraz to będzie wasza codzienność. I musicie nauczyć się traktować to jak rutynę.
Odstawiła kieliszek na stolik, a jej dłoń przesunęła się leniwie po krawędzi szkła.
– Pamiętajcie… klient ma być zadowolony. Nieważne, czy to stary biznesmen, czy znudzony chłopaczek z bogatego domu. Jeśli odchodzi uśmiechnięty, znaczy, że zrobiłyście to dobrze.
Spojrzała na nie jeszcze raz, spokojnie, bez emocji.
– Dziś obie zdałyście egzamin. Ale to dopiero początek.
Zapadła cisza, słychać było tylko dźwięk szkła stukającego o szkło przy innych stolikach.
Katarzyna podniosła się pierwsza, poprawiając sukienkę i płaszcz. Jej gest był prosty, ale stanowczy. Czas w klubie dobiegł końca.
– Chodźcie… – rzuciła krótko, kierując się ku wyjściu.
Wstały posłusznie i ruszyły za nią. Szły przez salon, mijając stoliki pełne śmiechu, kieliszków i ściszonych rozmów, które teraz wydawały się jak z innego świata. Ich własny wieczór miał zupełnie inny smak.
Ochroniarze przy drzwiach uchylili wejście bez słowa, a chłodniejsze nocne powietrze uderzyło w twarze dziewczyn jak przypomnienie, że czas płynie dalej. Przed dworkiem wciąż stała czarna, lśniąca limuzyna z reflektorami odbijającymi światła podjazdu. Kierowca czekał przy drzwiach, jakby dokładnie wiedział, kiedy mają się pojawić.
Otworzył tylne drzwi i ukłonił się lekko. Katarzyna weszła pierwsza, za nią Marta i Anita, które znów zajęły miejsca obok siebie. Drzwi zamknęły się cicho, a silnik zamruczał.
W środku Katarzyna usiadła naprzeciw nich, założyła nogę na nogę i przez chwilę milczała, dając im czas na oswojenie się z ciężarem tego, co przeżyły. Samochód ruszył powoli, opuszczając podjazd dworku i kierując się w stronę miasta.
Siedziały obok siebie, obie zmęczone, pogrążone we własnych myślach.
Katarzyna przerwała ciszę dopiero wtedy, gdy samochód minął granicę miasta. Jej głos był spokojny, kontrolowany, jak zawsze:
– Spisałyście się! – Zawiesiła na nich wzrok, powoli przesuwając spojrzeniem od jednej do drugiej. – Dzisiejszy wieczór nie był łatwy, ale zrobiłyście dokładnie to, czego od was oczekiwałam. To znaczy, że zasłużyłyście na nagrodę. Od dziś nie będziecie już musiały nosić obroży.
Zrobiła krótką pauzę, badając ich reakcję. Uniosła kieliszek, który stał obok, upijając spokojny łyk.
– Ale nie myślcie, że to koniec. Obroża była początkiem. Teraz przychodzi kolejny krok. W zamian za obrożę otrzymacie znak. Trwały, jednoznaczny. Tatuaż, który pokaże, do kogo należycie.
Marta wciągnęła gwałtownie powietrze, a Anita poczuła, jak jej serce ściska się w piersi.
– Jedziemy właśnie tam, gdzie za chwilę poznacie swoje nowe piętno – dodała chłodno.
Limuzyna zatrzymała się przed niewielkim budynkiem na uboczu. Na szyldzie widniał prosty napis, a w oknach paliło się przytłumione światło. Była już noc, ulice świeciły pustkami, słychać jedynie było jedynie ciche buczenie neonu.
Kierowca otworzył drzwi. Katarzyna wysiadła pierwsza, a one podążyły za nią, wciąż w swoich sukienkach, drżąc lekko od nocnego chłodu. Weszły do środka.
Wnętrze było sterylne: białe kafelki, metalowe meble, zapach środków dezynfekcyjnych mieszający się z wonią tuszu. Za ladą czekał mężczyzna o wytatuowanych ramionach, krótko ostrzyżony, z twarzą pozbawioną wyrazu.
– Przepraszam za późną porę, ale dziewczyny miały dziś duże zainteresowanie w klubie – odezwała się spokojnie.
– Dla pani zawsze znajdzie się czas.
Uniosła dłoń, wskazując na dziewczyny.
– Niewielki znak. Na karku. Litery „HR”. – Uniosła dłoń, wskazując na Martę i Anitę.
– Rozumiem.
Mężczyzna przygotował stanowisko, zakładając rękawiczki i wyciągając sterylne narzędzia.
Marta została posadzona pierwsza na krześle. Jej włosy zebrano wysoko, kark odsłonięto. Maszyna zawarczała cicho, a po chwili igła zaczęła wbijać się w skórę, zostawiając ślad. Drobny, czarny symbol, który już zawsze będzie z nią. Ani drgnęła, choć oczy miała zmrużone od bólu.
Potem przyszła kolej na Anitę. Usiadła, a chłód krzesła przeszedł ją dreszczem. Czuła, jak jej żołądek kurczy się z każdym sykiem maszyny. Gdy igła dotknęła skóry, zacisnęła dłonie na udach. Ból był ostry, choć do zniesienia. Bardziej bolała świadomość, że właśnie zostaje naznaczona na zawsze.
To już nie zniknie. Nigdy. To nie obroża, którą można zdjąć. To piętno. Moja skóra, moje życie ich znak.
Tatuażysta skończył po kilku minutach, przetarł kark i spojrzał na Katarzynę.
– Gotowe.
Ta przyjrzała się im, oceniając dzieło.
– Idealnie. Teraz już nikt nie pomyli waszej przynależności.
Limuzyna sunęła cicho przez nocne miasto. W środku panowała półmroczna cisza, przerywana jedynie jednostajnym dźwiękiem silnika i oddechami dziewczyn. Marta trzymała dłonie splecione na kolanach, a Anita wpatrywała się w swoje odbicie w przyciemnianym oknie.
Katarzyna siedziała naprzeciw nich, jak zawsze wyprostowana, spokojna, nieodgadniona. Dopiero gdy samochód opuścił centrum i skręcił w stronę spokojniejszych ulic, odezwała się:
– Obroże były dla nowicjuszek. Były symbolem, że wciąż można was, oddać, skreślić. Ale tatuaż … tatuaż jest nieodwracalny. Od dziś nie jesteście tylko kandydatkami, jesteście oznaczone. Widziane jako własność HR. To wasza przepustka i wasze więzy jednocześnie. Klienci patrzą inaczej na kobiety z tym znakiem. Wiedzą, że są sprawdzone, że mają swoją cenę i że są już na zawsze częścią tego, co im dajemy. To zaszczyt. I obowiązek.
Samochód zwolnił, wjeżdżając w spokojną dzielnicę domów jednorodzinnych.
– Przyjmijcie to piętno z dumą, bo od dzisiaj żadna z was nie należy już do siebie.
Kierowca zatrzymał się, wysiadł i otworzył drzwi.
Anita wysiadła powoli, chłodne powietrze nocy owiało jej twarz, a na karku wciąż czuła piekący puls. Za sobą usłyszała ciche zamknięcie drzwi i pomruk silnika, kiedy samochód odjeżdżał, zostawiając ją samą w ciszy na pustej ulicy.
Spojrzała na swój dom. Niby ten sam, bezpieczny, z ogrodem, który znała od lat. A jednak teraz wyglądał obco. Jak miejsce, do którego już nie należała. Coś zostało złamane i nie dało się tego poskładać.
Z kluczami w dłoni weszła do środka. Przekroczyła próg i zamknęła drzwi, opierając się o nie przez chwilę. Oddychała ciężko, starając się uspokoić serce. W środku panowała zwyczajna, domowa cisza, której tak bardzo brakowało jej w minionych godzinach.
Rozebrała się i weszła pod prysznic. Gorąca woda spływała po jej ciele, zmywając zapach obcych rąk i alkoholu, lecz nie potrafiła zmyć wspomnień. Dotknęła skóry, czując pod palcami świeży tatuaż, wciąż wilgotny od maści. Znak, którego nie da się usunąć. Znak, który uczynił z niej własność.
Wysuszyła ciało, założyła cienką koszulkę i krótkie spodenki. Położyła się, wtulając twarz w poduszkę. Myśli kłębiły się jak niechciane obrazy. Rafał, jego spojrzenie, słowa Katarzyny, chłód salonu tatuażu. Zacisnęła powieki, próbując odgonić wszystko. Sen przyszedł nagle, ciężki i bezbarwny. Zasypiała ze świadomością, że to, co stało się tego wieczoru, już nigdy nie pozwoli jej być tą samą kobietą, która rano patrzyła w lustro.
Nowy dzień
Słońce wdarło się do sypialni przez niedokładnie zasuniętą roletę, kładąc blade pasma światła na podłodze. Anita niechętnie otworzyła oczy. Na karku wciąż czuła lekkie pieczenie, przypominające o tym, że wczorajsze wydarzenia nie były koszmarem, z którego można się obudzić.
Wstała i powoli zeszła do kuchni. Zaparzyła kawę, ale jej smak był płaski, bez wyrazu. Krzątała się po mieszkaniu, układając książki, sprzątając naczynia… bardziej po to, żeby czymś zająć ręce, niż z potrzeby. Myśli i tak wracały do nocy w dworku: chłodne spojrzenie Katarzyny, obce dłonie Rafała, echo słów, które padły tuż po wszystkim. Każdy obraz odbijał się boleśnie w jej głowie.
Zajrzała do telefonu. Żadnej wiadomości od Pawła. Kolejne próby połączenia kończyły się tak samo: głuchą ciszą w słuchawce. Westchnęła ciężko i odłożyła aparat, czując, jak narasta w niej bezsilność.
Resztę dnia spędziła na bezsensownych czynnościach, oglądając telewizję, której nie słuchała i przeglądając książki, których nie czytała.
Wieczorem, leżąc już w łóżku, poczuła ciepło rozchodzące się w ciele, niepokojące i wstydliwe. Przypomniała sobie dotyk, brutalny i zimny, ale jej ciało reagowało inaczej niż umysł. Z przerażeniem odkryła, że jest mokra. Zacisnęła powieki, a ręka powędrowała między uda. Pieściła się szybko, nerwowo, w myślach wracając do klubu, do obcego zapachu, do tamtej chwili, w której straciła więcej, niż chciała przyznać.
Orgazm przyszedł gwałtownie, a wraz z nim wstyd i wyrzuty sumienia.
To nie ja!
Zmęczenie w końcu wzięło górę. Zasnęła niespokojnie, z ciężarem świadomości, że już nigdy nie będzie tą samą Anitą, którą była jeszcze przed kilkoma dniami.
Poniedziałek
Obudziła się dużo wcześniej niż zwykle. Sen był płytki i niespokojny, a świeży tatuaż już nie tylko lekko piekła, a palił żywym ogniem jako przypomnienie o minionych wydarzeniach. Przez chwilę siedziała na brzegu łóżka, nie wiedząc, jak zacząć dzień. Dotąd zakładała obrożę, teraz jej miejsce zajął znak. A jednak, niepewna czy Gabriel będzie jej wymagał, schowała obrożę do torebki. Nie zamierzała ryzykować.
Wzięła szybki prysznic, wysuszyła włosy i starannie się ubrała. Dress code nie pozostawiał miejsca na improwizację: czarna, krótka spódniczka, biała koszula na guziki, białe majtki i czarne szpilki. Makijaż wykonała oszczędnie, lecz precyzyjnie, tak by wyglądać świeżo i profesjonalnie. Na koniec sięgnęła po flakon perfum i rozpyliła kilka kropel na nadgarstkach i szyi. To dawało jej choćby iluzję panowania nad sytuacją.
Wyjechała z domu wcześniej niż zwykle. Drogi były puste, a cisza poranka tylko potęgowała napięcie. Gdy zaparkowała pod biurowcem HR, przez chwilę została w aucie, zaciskając dłonie na kierownicy. Oddychała płytko, serce biło zbyt szybko. Postanowiła, że nie pozwoli, by Marta znów została sama na pastwę Moniki. Dlatego pojawiła się przed czasem.
Wysiadła i zamknęła drzwi. Chłód owiał nogi pod krótką spódniczką. Podchodząc bliżej, rozejrzała się po pustym parkingu. W oddali, od strony ulicy, szła już Marta. Kiedy dostrzegła ją stojącą przed wejściem, odetchnęła z wyraźną ulgą. Nie padły między nimi słowa – wystarczyło krótkie spojrzenie, by obie wiedziały, że lepiej stawić czoła temu miejscu razem niż osobno. Weszły do środka, stukając obcasami równym rytmem po posadzce. Na korytarzu panowała cisza. Każdy krok odbijał się echem, przypominając, że znajdują się w miejscu, gdzie wszystko było podporządkowane kontroli i dyscyplinie.
Dotarły do biura i zajęły swoje miejsca. Anita wyjęła kilka dokumentów, udając skupienie, choć jej dłonie drżały lekko. Marta poprawiła koszulę i spojrzała na monitor, jakby chciała zniknąć za jego ekranem. Milczenie między nimi było gęste, pełne obaw przed tym, co przyniesie dzień.
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka wszedł Gabriel, jego obecność od razu zmieniła atmosferę w pomieszczeniu. Spojrzał na dziewczyny jak na podwładne, które trzeba sprawdzić i ocenić.
Metalowy wskaźnik uderzał rytmicznie o jego dłoń. W ciszy ten dźwięk brzmiał jak odliczanie przed egzekucją. Splótł ręce na piersi, patrząc, jak posłusznie ustawiają się przed swoimi biurkami.
– Dzisiaj sprawdzę was dokładniej! Chcę zobaczyć, jak wyglądają wasze cipy po sobocie! Odwróćcie się i oprzyjcie o biurka, tak by wasze cycki dotykały blatu.
Dziewczyny spojrzały na siebie tylko przez moment, a potem posłusznie wsparły się na dłoniach i pochyliły, aż piersi zetknęły się z chłodnym blatem. Ich spódniczki podciągnęły się do góry, odsłaniając cienki materiał białych majtek.
– Właśnie tak. Dwie dziwki wypięte i gotowe.
Przez ułamek sekundy zerknęły na siebie. Ich twarze były blisko, ale żadna nie odezwała się ani słowem.
Stanął za nimi podciągając ich spódniczki jeszcze wyżej. Następnie opuścił ich białe majtki do kolan i zaczął ocierać palcami ich zewnętrzne wargi sromowe.
– Kurwy, idealne! Już jesteście mokre! – Zaczął ocierać palcami ich zewnętrzne wargi sromowe.
Nagle gwałtownie wbił środkowe palce w wilgotne cipki. Obie jęknęły niemal jednocześnie.
– Spuchnięte, mokre i śliskie! Takie uwielbiam najbardziej!
Wysunął palce i otarł je o pośladki dziewczyn. Zapach podniecenia unosił się w powietrzu.
– Wystarczy! Podciągnąć majtki i poprawić spódniczki!
Sięgnął do kieszeni, rzucił im na blat dwie tabletki.
– Połknąć. Teraz. Pokazać języki
Zrobiły posłusznie, co kazał, przełykając w ciszy. Uśmiechnął się krzywo i ruszył w stronę swojego gabinetu. Trzask drzwi zakończył inspekcję. W pokoju zapadła cisza.
– Nienawidzę tego… – szepnęła Marta ochrypłym głosem. – On nas nie sprawdza. On się nami bawi.
– Wiem. I najgorsze jest to, że nasze ciała… reagują… – urwała, zawstydzona tym wyznaniem.
Marta przygryzła wargę i odwróciła się do niej.
– Myślisz, że on to widzi?
– O to właśnie mu chodzi. Żebyśmy czuły się winne za coś, na co nie mamy wpływu.
Obie milczały chwilę, każda pogrążona w swoich myślach, zanim wróciły do biurek, starając się zachowywać, jakby nic się nie wydarzyło. Ale echo inspekcji wciąż wisiało nad nimi. Usiadły cicho. Palce przesuwały się po papierach, ale żadna z nich nie potrafiła się skupić. Dzień mijał powoli, bez znaczących wydarzeń – rutyna, której nie były w stanie wypełniać z należytą uwagą.
Pod koniec dnia drzwi gabinetu otworzyły się ponownie. Wyszedł powoli, jak zawsze z miną pełną chłodnej satysfakcji. Zatrzymał się przed ich biurkami i wyciągnął dłoń.
– Obroże… mam nadzieję, że macie je przy sobie.
Spojrzały na siebie niepewnie, ale posłusznie wyjęły z torebek obroże i podały je Gabrielowi. Ten zważył je w dłoni i uśmiechnął się kpiąco.
– Skoro jesteście już oznaczone jako dziwki HR, nie będą wam już potrzebne.
Jego spojrzenie zatrzymało się na Anicie.
– A ty… co taka posmutniałaś? Tęsknisz za kimś? – Odwrócił się i odszedł do drzwi. – Do jutra – rzucił przez ramię i zniknął w korytarzu, trzaskając drzwiami.
W biurze znów zapadła cisza.
– Nienawidzę tego, za każdym razem czuję się, jakbym nie byłą człowiekiem – wyszeptała Marta.
– O to mu chodzi nas upokorzyć, złamać, żebyśmy zapomniały, kim byłyśmy – odparła cicho.
Przez chwilę milczały, a potem Anita westchnęła ciężko.
– A wiesz… to, co rzucił o tęsknocie… miał rację. Wydaje mi się, że chodziło mu o Pawła.
Marta uniosła głowę zaskoczona.
– Pawła? Ochroniarza? Skąd go znasz?
– Miałam z nim romans. Jest dla mnie kimś ważnym…
Spuściła wzrok. Marta przez chwilę siedziała w ciszy, po czym pokręciła głową.
– Też go znam. Czasami pomagał mi, ale… teraz faktycznie dawno go nie widziałam.
– Właśnie. Próbowałam się z nim skontaktować. Telefon milczy – przyznała z żalem.
– To nie wróży nic dobrego. Tu nikt nie znika bez powodu.
Obie umilkły. Atmosfera zrobiła się jeszcze poważniejsza, a wspomnienie inspekcji nagle wydało się czymś mniejszym wobec pytania, które zaczęło je dręczyć: co naprawdę stało się z Pawłem?
Po całym dniu w HR pożegnała się z Martą, a potem wsiadła do samochodu. Droga do domu była duszna od natłoku myśli. W głowie wciąż powracał obraz Pawła. Nie dawało jej spokoju, że od dawna nie było od niego żadnego znaku życia.
Kiedy zajechała pod swój dom i zgasiła silnik, telefon zawibrował. Na ekranie wyświetliło się imię: Robert. Serce Anity przyspieszyło. Odebrała natychmiast.
– Cześć – odezwała się szybko, bojąc się, że rozłączy się, zanim zdąży go usłyszeć.
– Cześć! Wpadnę do ciebie za godzinę, chyba że masz coś do załatwienia to przyjadę później – odpowiedział Robert.
– Nie mam… jasne, za godzinę! Będę czekała. Właśnie wracam z pracy, wiesz jak to… ciągle ta praca… – westchnęła, starając się brzmieć zwyczajnie.
– Dobrze, to widzimy się za godzinę w domu – odparł spokojnie.
– Dobrze. – powtórzyła cicho, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Rozłączyli się.
Będąc już w domu, postanowiła się ogarnąć przed jego przyjazdem. Wzięła szybki prysznic, zmyła makijaż i rozczesała włosy. Z szafy wyciągnęła zwykłe ubrania: ciemne dżinsy i prosty sweter, które dawały jej chociaż cień normalności po całym dniu w narzuconym stroju HR. Przez chwilę sprzątała w salonie i kuchni, odkładając książki, ścierając blat. Te drobne czynności miały pomóc jej zapanować nad emocjami. Co chwilę zerkała na zegar, odliczając minuty do jego przyjazdu.
Czekała, a gdy usłyszała dzwonek do drzwi, serce zabiło jej mocniej. Otworzyła szybko i zobaczyła Roberta. Przez krótką chwilę poczuła falę ulgi i nadziei, że naprawdę zmienił zdanie.
– Wejdź… – uśmiechnęła się delikatnie. – Może napijesz się czegoś? Albo jesteś głodny?
– Nie, Anitko. Przyszedłem tylko po rzeczy Mateusza.
Uśmiech zgasł w jednej chwili. Cofnęła się, robiąc mu przejście. Robert wszedł do środka i bez zbędnych słów skierował się do pokoju. Stała w korytarzu, walcząc z narastającym bólem. Po chwili ruszyła za nim. W pokoju pakował ubrania i drobiazgi Mateusza do dużej torby.
Od razu w jej oczach pojawiły się łzy.
– Robert… proszę… wróć. Nie odchodźcie. Nie dam sobie rady bez was… – wyszeptała.
Zatrzymał się na moment i spojrzał na nią z ciężkim wyrazem twarzy.
– Myślisz, że dla mnie to łatwe? Też cierpię. Ale rozmawialiśmy już o tym. Wiesz, że tak musi być.
Powrócił do pakowania. Ubrania znikały z szafy, zabawki z półek. W końcu wziął do ręki małą maskotkę. Przytulankę, do której Mateusz tulił się jeszcze jako niemowlę. Ścisnął ją na chwilę w dłoni, po czym odłożył na półkę.
– Tego nie zabiorę – powiedział cicho.
Po chwili wrócił jeszcze po ostatnią torbę.
– Przepraszam… – szepnęła i próbowała musnąć jego usta, Robert jednak odwrócił głowę.
– Nie rób tego! – powiedział tylko, a potem wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Drzwi zatrzasnęły się za nim, a ona opadła na kanapę. Czuła, że serce rozrywa się na kawałki. Pustka w domu była nie do zniesienia. Sięgnęła po butelkę wina. Piła łapczywie, chcąc zagłuszyć rozpacz i samotność. W końcu, otępiała, zasnęła na kanapie, wtulona w poduszkę, z mokrymi od łez policzkami.
Nowy dzień
Wstała wcześnie, choć całą noc spała niespokojnie. Wzięła długi, chłodny prysznic, chcąc zmyć z siebie wczorajsze wspomnienia. Stała chwilę bez ruchu, pozwalając wodzie spływać po ciele, starając się nie wracać myślami do tego, co wydarzyło się wieczorem.
Potem, już przed lustrem, starannie się ubrała. Strój, który narzucał jej HR, tym razem wydawał się cięższy niż zwykle. Nałożyła lekki makijaż, związała włosy i spryskała się perfumami, próbując nadać sobie pozory normalności.
Z kubkiem kawy w dłoni zeszła do auta. Usiadła za kierownicą i przez chwilę patrzyła pustym wzrokiem przed siebie, po czym przekręciła kluczyk. Silnik zamruczał cicho. Radio włączyło się automatycznie, przerywając reklamę nagłą wiadomością:
„W lesie Łagiewnickim znaleziono zwłoki młodego mężczyzny. Według ustaleń policji był ochroniarzem. Jego motor został spalony, a ciało odnaleziono powieszone na jednym z drzew. Służby wstępnie nie wykluczają samobójstwa.”
Kubek zadrżał w dłoni. Kawa rozlała się na jej uda parząc ją, ale nawet tego nie zauważyła. Serce zabiło jej jak szalone.
Ochroniarz… spalony motor… powieszone ciało…
Nie czekając na dalsze szczegóły, złapała telefon. Palce trzęsły się, gdy otwierała przeglądarkę i wstukując: „Łagiewniki motocyklista zwłoki”. Internet aż huczał, kilka portali już miało zdjęcia z miejsca zdarzenia. Na jednym z nich zobaczyła wrak motocykla.
Nie było cienia wątpliwości. Poznała go od razu – miał charakterystyczny kolor i srebrne naklejki na baku, które Paweł sam naklejał.
– Boże… Co ja najlepszego narobiłam. To moja wina… – wyszeptała.
Ekran telefonu rozmył się w oczach. Łzy popłynęły same, nie miała siły ich powstrzymać. To nie był przypadek. Wiedziała, że Paweł nie byłby zdolny do czegoś takiego. Ten obraz spalonego motocykla, powieszonego ciała, nie zostawiał w niej miejsca na złudzenia.
Gabriel pewnie za tym stoi – pomyślała.
Z trudem odłożyła telefon na siedzenie obok. Czuła, że traci oddech, że zaraz zasłabnie, ale musiała jechać dalej. Dotarła na parking wcześniej niż zwykle. Robiła tak coraz częściej, czując, że jej obecność choć trochę osłoni Martę przed ewentualnym atakiem Moniki. W głębi duszy wiedziała jednak, że gdyby Monika naprawdę chciała, nie byłaby w stanie jej powstrzymać. Mimo to nie mogła inaczej. To dawało poczucie, że przynajmniej próbuje.
Siedząc chwilę w samochodzie, miała w głowie tylko jedną myśl:
Paweł.
Wiadomości radiowe nie dawały jej spokoju. Obraz spalonego motocykla i słowo „samobójstwo” krążyły jak echo. Wszystko w niej krzyczało, że to nie była prawda. Że ktoś go zabrał i zniszczył jej ostatnią nadzieję.
Zamknęła samochód i szybkim krokiem ruszyła w stronę wejścia. Wtedy zobaczyła Martę. Jej twarz była blada, oczy czerwone jak po nieprzespanej nocy.
– Słyszałam… w wiadomościach… to Paweł, prawda? – wyszeptała Marta.
Przytaknęła głową, czując jak jej gardło ściska ból. Przez chwilę stały bez słowa, obydwie załamane i bezsilne. Potem, automatycznie, ruszyły razem w stronę biura. Ich kroki odbijały się głucho w korytarzu, a każda sekunda wydawała się cięższa od poprzedniej.
Kiedy dotarły, drzwi otworzyły się gwałtownie. Gabriel wszedł do środka, jego obecność natychmiast wypełniła przestrzeń. Zimne spojrzenie padło na dziewczyny, które właśnie siedziały przy biurkach, starając się nie zdradzić rozpaczy, choć wciąż miały przed oczami zdjęcie spalonego motocykla.
Inspekcja przebiegła rutynowo. Wskaźnik przesunął się chłodno po ich udach, później padło jego krótkie:
– Tabletki.
Połknęły, pokazały języki. Kiedy pozwolił im się poprawić i już miał odwrócić się w stronę swojego gabinetu, Anita nagle zebrała się na odwagę. Głos jej się łamał, ale słowa były wyraźne:
– Paweł na to nie zasługiwał! – Spojrzała mu w oczy, a serce waliło jak szalone. – I nigdy ci tego nie wybaczę!
Marta odruchowo wstrzymała oddech. On powoli odwrócił się w jej stronę, a w jego oczach pojawił się ten dobrze znany, lodowaty błysk.
– Co ty, kurwa, powiedziałaś?
Cofnęła się o krok, ale nie uciekła spojrzeniem.
W następnej chwili chwycił ją brutalnie za ramię i z całej siły pchnął w stronę swojego gabinetu. Drzwi uderzyły o ścianę, a on wcisnął ją do środka i zatrzasnął je za sobą.
Marta została sama w pokoju, skulona nad biurkiem, sparaliżowana strachem. Za zamkniętymi drzwiami słyszała tylko ciężkie oddechy i szarpnięcie krzesła.
Gabriel wcisnął Anitę w blat biurka, tak że jej biodra oparły się o kant. Twarz miał tuż przy niej, czuła zapach dymu papierosowego i mocnych perfum.
– Ty idiotko! Myślisz, że to ja wysłałem twojego kochasia do piachu? Przyjmij do wiadomości, że to nie ja. To Xawier i jego ludzie. Ci panowie w garniturkach, co wyglądają jak z jebanej ochrony ambasady. Oni właśnie od tego są, żeby robić porządki.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale on chwycił ją za szczękę i zmusił, by patrzyła mu w oczy.
– Informatycy z siódmego piętra namierzyli, skąd poszedł wyciek. Komputer, kurwa, na którym twój kochaś grzebał. Wiedzieli od razu, że to on. Teraz drążą, gdzie powędrowały dane.
– Ja… ja nie… – zaczęła.
Puścił jej brodę i odepchnął ją tak, że o mało nie przewróciła krzesła.
– Zamknij się! Zrozum jedno: Xawier nie pozwoli nigdy, aby ktoś podniósł rękę na HR. Twój frajer był tylko śmieciem na drodze! Zabił się sam? Tak to opisali? Spalony motor, linka na szyi. I koniec tematu. Tak się właśnie czyści teren.
Anicie zaszkliły się oczy.
– Widziałem jak się do niego łasisz! Ale ty, kurwa, myślałaś, że jesteś sprytniejsza, że mnie oszukasz!
Spuściła wzrok, ale on natychmiast złapał ją za włosy i zmusił, by zadarła głowę i spojrzała na niego.
– Przecież mógłbym od razu iść do Xawiera i powiedzieć mu, że wypinałaś dupę za każdym razem, gdy go widziałaś! Wiesz, dlaczego tego nie zrobiłem, suko? Bo dla mnie ważniejszy od interesów firmy jest fakt, że cię nie złamałem, skoro jeszcze masz jeszcze siłę kombinować za moimi plecami! Ale to się zmieni!
Odepchnął ją tak mocno, że uderzyła plecami o szafkę przy ścianie.
– Teraz masz mi odpowiedzieć wprost: dałaś dupy temu frajerowi czy nie?
Myśl, by skłamać, mignęła przez sekundę, ale bała się, że on już zna prawdę. Że tylko czeka na potwierdzenie. Z oczami pełnymi łez wyszeptała:
– Tak…
– W końcu szczerość. Wiedziałem! – roześmiał się krótko.
Podszedł do niej powoli, chcąc rozciągnąć w czasie każdą sekundę napięcia. Zatrzymał się tuż przed nią, patrząc prosto w oczy. Nagle chwycił ją za podbródek i ścisnął mocno.
– To co? Gdzie dałaś mu dupy?
Czuła, jak policzki płoną ze wstydu. Nie miała już siły udawać ani walczyć. Głos się łamał, ale odpowiedziała:
– W moim domu w sypialni.
Uniósł brwi, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Cała ta sytuacja go rozbawiła.
– Ha! W twoim własnym gniazdku. W pierdolonym łożu, gdzie twój mężuś spał i myślał, że ma wierną żonę? Ty naprawdę jesteś idealnym materiałem na dziwkę. Nawet nie muszę cię zmieniać. Sama się o to prosisz. To wiesz co, suko? Skoro tak stęskniłaś się za kutasem, że nawet w małżeńskim gniazdku musiałaś dać dupy, to ci powiem jedno: Ja też cię tam odwiedzę. Zerżnę cię w tym samym łóżku, żebyś miała porównanie!
Wyprostował się i wskazał drzwi.
– A teraz wypierdalaj!
Poderwała się gwałtownie, potykając się o własne kroki. Wyszła z gabinetu, czując na plecach jego spojrzenie.
W biurze oparła się na moment o ścianę, próbując złapać oddech. Kilka sekund później Marta wstała od biurka, jej twarz była pełna napięcia i niepokoju.
– Co się stało? Uderzył cię?
Potrząsnęła głową. Łzy napłynęły jej do oczu, ale starała się je powstrzymać.
– Kazał mi się przyznać… do wszystkiego. Wiedział o moim romansie z Pawłem. Wie, że to działo się u mnie, w moim domu…
– Boże… – Marta zbladła jeszcze bardziej.
– On… on powiedział, że mnie tam odwiedzi. Powiedział, że zrobi mi to samo w moim łóżku!
Anita końcu nie wytrzymała i rozpłakała się.
– Ciii… spokojnie…
Marta przyciągnęła Anitę do siebie i mocno objęła. Ta wtuliła się w nią mocniej, wdzięczna za tę chwilę wsparcia. Przez kilka minut stały tak w ciszy, obie walcząc ze swoimi emocjami.
Dzień ciągnął się w nieskończoność. Dziewczyny próbowały pracować, ale żadne dokumenty ani raporty nie mogły skupić ich uwagi. Myśli krążyły wokół Pawła i tego, co zaszło w gabinecie. Każdy dźwięk na korytarzu, każdy krok budził w nich lęk. Czekały, aż zegar wreszcie wybije koniec dnia.
Kiedy wyszły z biura, obie wyglądały jak cienie samych siebie. Marta odprowadziła Anitę na parking, ściskając jej dłoń mocno.
– Będziemy razem. Nie dajmy się im.
Po powrocie do domu wyciągnęła ostatnią butelkę whisky z barku i nalała sobie do szklanki. Kolejny łyk, potem następny, aż w końcu butelka była w połowie pusta.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Chwiejnie podeszła i otworzyła. W progu stał Tomek. Patrzył na nią uważnie, bez cienia uśmiechu.
– Wiem… – odezwał się cicho, nie chcąc dodawać jej ciężaru słowami. – Wiem, co zrobili Pawłowi. Przykro mi.
Nie odpowiedziała. Zacisnęła dłonie i sięgnęła po przygotowaną wcześniej kopertę. Było w niej kolejne trzydzieści tysięcy złotych. Podała mu je bez słowa.
– To przyspieszy sprawę… rozmawiałem z tym człowiekiem, ojcem chłopaka, którego Karolak zabił, żeby sprzedać organy. Nie wahał się ani sekundy. Powiedziałem mu, że teraz będzie miał szansę zrobić to, czego pragnął od lat.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
– Nazywa się Andrzej Lewicki. I przysiągł, że nie spocznie, póki Karolak nie dostanie tego, na co zasłużył.
Te słowa zawisły w powietrzu jak wyrok. Poczuła dziwne ukłucie. Nie wiedziała czy to ulga, czy strach. Wiedziała jedno: teraz była częścią czegoś, z czego nie było już odwrotu.
Jeszcze chwilę siedział, patrząc na nią uważnie. Chciał sprawdzić, czy rozumie wagę jego słów.
– Mam kontakt do sędziego, który zajmie się apelacją. Będzie nasz i zrobi tak, żeby proces był utajniony. Bez mediów, bez szumu. Mało kto w ogóle dowie się, że coś się dzieje.
Wstał, wsunął kopertę do wewnętrznej kieszeni kurtki i spojrzał jej prosto w oczy.
– Trzymaj się. To już się zaczęło.
Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Drzwi zatrzasnęły się cicho, zostawiając ją samą w mieszkaniu.
Przez chwilę wpatrywała się w puste miejsce na kanapie, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Tomek. W jej głowie kłębiły się setki myśli. Czuła ulgę, że ktoś wreszcie bierze sprawy w swoje ręce, że jest plan, że Karolak może zapłacić za swoje winy. A jednocześnie miała wrażenie, że świat wokół niej jeszcze bardziej się zamknął, jakby wchodziła coraz głębiej w ciemny tunel, z którego nie będzie już odwrotu.
Złapała się za pierś, brakowało jej powietrza. Zdała sobie sprawę, że jej życie jest teraz wciągnięte w coś większego, brudniejszego, groźniejszego niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić. To już nie była tylko firma, Gabriel czy Katarzyna. To była mafia, sądy, politycy, zemsta i krew.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale otarła je dłonią.
Nie ma odwrotu! Albo ja ich, albo oni mnie!
Po raz pierwszy poczuła, że naprawdę jest gotowa poświęcić wszystko, by ich zniszczyć. Nawet jeśli oznaczałoby to, że nigdy już nie wróci do swojego dawnego życia.
Po wyjściu Tomka długo siedziała w ciszy. Whisky piekła w gardle, ale już nie przynosiła otępienia, tylko potęgowała ból. W końcu zmęczenie zwyciężyło, padła na łóżko i zasnęła w ubraniu ze ściśniętym sercem i tysiącem obrazów kłębiących się w głowie.
Środa rano
Budzik wyrwał ją z niespokojnego snu. Z trudem zwlekła się z łóżka, wzięła szybki prysznic i założyła strój zgodny z dress codem HR: czarna mini, biała koszula, białe majtki i szpilki. Jak zwykle.
W samochodzie, w drodze do pracy, radio samo się włączyło. Głos spikera mówił bez emocji:
„Policja potwierdziła tożsamość mężczyzny znalezionego wczoraj w Lesie Łagiewnickim. To mieszkaniec Konina, trzydziestodwuletni Paweł G., który na co dzień pracował w Łodzi. Śledczy badają okoliczności zdarzenia, wstępnie zakładają samobójstwo…”
Zacisnęła dłonie na kierownicy tak mocno, że aż pobielały jej palce. Sięgnęła i wyłączyła radio. W głowie pulsowała tylko jedna myśl:
To moja wina. Wykorzystałam go. Gdyby nie ja, gdyby nie romans, Paweł by żył.
Zatrzymała się na parkingu HR. Zatrzasnęła drzwi auta i stanęła obok, biorąc kilka głębokich oddechów i próbując odzyskać panowanie nad sobą. Chwilę później pojawiła się Marta. Jej twarz zdradzała zmęczenie i smutek, ale uśmiechnęła się blado na widok Anity, chcąc dodać im obu siły.
– Chodź – powiedziała cicho.
Ruszyły razem w stronę wejścia ciężkim krokiem, bez słów. Obie wiedziały, że w biurze czeka na nie kolejny dzień koszmaru.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do biura wszedł Gabriel. Twarz miał spiętą, w oczach błyskała wściekłość. Nawet nie spojrzał na dziewczyny, tylko rzucił na biurko dwa listki tabletek, które rozsypały się po blacie.
– Połknąć i brać się za robotę!
Zanim zdążyły sięgnąć po pigułki, już odwracał się na pięcie. Wszedł do swojego gabinetu i trzasnął drzwiami tak mocno, że szyby w oknach zadrżały.
Obie spojrzały po sobie zszokowane. Nigdy wcześniej nie widziały go w takim stanie.
– Coś się dzieje? Pierwszy raz bez… – szepnęła Marta, podnosząc tabletki.
– Masz rację… Ale lepiej, żebyśmy siedziały cicho.
Usiadły przy biurkach, udając skupienie na dokumentach, choć w powietrzu unosiło się napięcie tak gęste, że trudno było oddychać. Każdy dźwięk zza zamkniętych drzwi gabinetu sprawiał, że podskakiwały.
Południe nadeszło powoli, a wraz z nim niepewność narastała jeszcze bardziej. Nikt nie wiedział, co się kryje za milczeniem Gabriela, ale obie czuły, że prędzej czy później coś wybuchnie, a wtedy uderzy w nie z całą siłą. Godziny mijały w dusznej, przytłaczającej ciszy, którą przerywało tylko stukanie klawiatur i szelest przewracanych kartek. Każda z nich próbowała wyglądać na zajętą, choć myśli błądziły daleko od pracy.
W końcu drzwi gabinetu uchyliły się i w stanął w progu. Jego spojrzenie padło prosto na Anitę.
– Ty. Do mnie. Teraz.
Wstała bez słowa. Czuła na sobie spojrzenie Marty, gdy szła korytarzem i wchodziła do gabinetu.
Zamknął za nią drzwi z trzaskiem i oparł się o biurko.
– W sobotę przyjadę do twojego gniazdka na szesnastą. Tak, jak ci powiedziałem wcześniej: zerżnę cię w twoim własnym łóżku. W tym samym, w którym zdradziłaś męża. Chcę, żebyś pamiętała, że jesteś tylko dziwką. Nawet we własnym domu.
Machnął ręką w stronę drzwi.
– Wynocha!
Wyszła z gabinetu Gabriela, czując, jak kolana uginają się pod jej ciężarem. Oddychała płytko, starając się utrzymać twarz na tyle spokojną, by nie zwrócić na siebie uwagi. Jednak Marta od razu dostrzegła, że coś jest nie tak. Jej przyjaciółka była blada jak kreda, a w oczach miała strach.
– Co on ci powiedział? – zapytała cicho, kiedy Anita osunęła się na krzesło obok niej. – Wyglądasz, jakbyś miała się zaraz zejść.
– W sobotę… on… on powiedział, że przyjedzie do mnie. Do mojego domu. Na szesnastą. Do… mojego łóżka.
Marta wciągnęła gwałtownie powietrze i od razu ścisnęła jej dłoń.
– To… to jest chore. Jak on może…
– Może – przerwała jej, łamiącym się głosem. – I zrobi to. Powiedział, że mam być gotowa. Nie mogę nic zrobić. Nic.
Przez chwilę siedziały w ciszy, obie wstrząśnięte. Marta pochyliła się bliżej, jej spojrzenie było pełne determinacji.
– Nie zostawię cię z tym samej. Jakoś… jakoś musimy to przetrwać. Razem.
Anita ścisnęła jej dłoń jeszcze mocniej., Łzy znów napłynęły jej do oczu.
– Boję się, Marta. Boję się tak, jak nigdy wcześniej.
– Wiem. Ja też.
Ich dłonie pozostały splecione, a między nimi narodziło się coś więcej niż tylko strach. Była to cicha obietnica, że choćby świat walił się im na głowy, nie zostawią się nawzajem.
Przez chwilę trwały w milczeniu, wciąż trzymając się za ręce. Nagle Anita poczuła w sobie dziwne, znajome napięcie – głód zmieszany z podnieceniem, który narastał coraz mocniej. Jej spojrzenie padło na biurko, gdzie leżała tabletka rzucona rano przez Gabriela.
– Marta… – wyszeptała, oddychając ciężko. – My… my nie wzięłyśmy tabletek od rana.
Spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami, a potem na własną dłonią zacisnęła pięść.
– Masz rację, pewnie dlatego czuję się tak rozbita… i dziwnie…
Jej głos zadrżał, jakby wypowiedzenie tych słów było wstydem. Obie spojrzały po sobie i bez dalszych słów sięgnęły po pigułki, które Gabriel zostawił rano. Przełknęły je niemal równocześnie, popijając wodą, jak podczas skrytej ceremonii. Dopiero potem odetchnęły, czując, że ciężar spadł im z barków.
Reszta dnia minęła powoli, w dusznej atmosferze napięcia. Dokumenty piętrzyły się na biurkach, ale żadna nie mogła się skupić. Rozmawiały tylko zdawkowo, uciekając wzrokiem od siebie i od drzwi gabinetu Gabriela, z poczuciem, że każde otwarcie może zwiastować katastrofę. Godziny wlekły się w nieskończoność.
W końcu nadszedł koniec dnia pracy. Dziewczyny wyszły razem z biura, żegnając się na parkingu półszeptem, jakby bały się, że ktoś je podsłucha. Marta odjechała pierwsza, a Anita została sama, oparta o maskę samochodu. Czuła, jak ciężar dnia wbija się w jej barki. Po drodze do domu zatrzymała się w sklepie monopolowym. Przez chwilę wpatrywała się w półki, aż w końcu sięgnęła po kilka butelek Absolut Vanilia. Wrzuciła je do koszyka z tępą determinacją.
Wieczorem, już w domu, odkręciła pierwszą butelkę. Siedziała w ciszy, szklanka powoli napełniała się i opróżniała, a gorycz alkoholu mieszała się ze wspomnieniami dnia, które nie dawały spokoju. Była już mocno pijana, szklanka stała obok niej, a butelka była prawie pusta. Oparła głowę o dłoń, kiedy nagle telefon zadzwonił. Na wyświetlaczu pojawiło się imię: Robert.
Z trudem przesunęła palcem po ekranie.
– Cześć, Robert – wymamrotała, słowa plątały jej się na języku.
– Coś cię niewyraźnie słychać – odezwał się jego głos, wyraźnie zaniepokojony. – Włączę głośnomówiący, bo Mateusz chce z tobą porozmawiać. Stęsknił się.
Wyprostowała się gwałtownie, próbując oprzytomnieć.
– Mate… – próbowała coś powiedzieć, ale z ust wydobyło się tylko bełkotliwe mamrotanie.
Po chwili usłyszała cienki, dziecięcy głos:
– Mama? Mama!
Mateusz wołał ją z nadzieją. Ścisnęła telefon mocniej, łzy napłynęły jej do oczu.
– Ja… ja tu jestem…
Słowa ginęły w pijanym bełkocie. W tle odezwał się głos Marii, wyraźny, zimny i pełen pogardy:
– A nie mówiłam ci!
Robert westchnął ciężko, a potem usłyszała:
– Mateusz, mama jest chora. Nie może teraz rozmawiać.
– Ale tato…
Głos dziecka zgasł, a po chwili rozmowa została przerwana. Połączenie urwało się, a ona patrzyła pustym wzrokiem na ciemny już ekran telefonu. Zalała się łzami, a w gardle poczuła smak alkoholu i goryczy, której nic nie mogło zmyć.
Siedziała na kanapie, po chwili, strąciła butelkę ze stołu. Ta potoczyła się po podłodze i zatrzymała, nie tłukąc się.
– Nawet… nawet tego nie potrafię! – bełkotała. – Jestem beznadziejna, nawet nie umiem rozbić pieprzonej butelki!
Chwiejnym ruchem chwyciła drugą, pełną jeszcze butelkę, stojącą na blacie. Z całej siły cisnęła nią o podłogę. Tym razem szkło rozprysło się na kawałki, a alkohol rozlał się szeroką plamą. Zapach uderzył mocno w nozdrza, mieszając się ze smrodem, który unosił się już w powietrzu.
Co ze mnie za matka!?
Oparła się o blat, chwytając krawędzi, jakby to była jedyna rzecz, która trzymałą ją przy życiu. Oddychała ciężko, z oczyma zamglonymi łzami.
Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Raz, potem drugi. Nie ruszyła się. Patrzyła tępo w przestrzeń, nie wierząc, że ktoś naprawdę stoi po drugiej stronie. Potem usłyszała pukanie. Głośniejsze. I znów dzwonek.
To chyba… znowu Tomek… – przemknęło jej przez głowę.
Spróbowała zrobić krok, ale poślizgnęła się na mokrej podłodze i runęła ciężko na kolana. Syknęła z bólu, jednak mimo to zaczęła pełznąć w stronę drzwi. Na czworaka, chwytając się ściany, centymetr po centymetrze, w końcu dotarła do klamki. Złapała ją oburącz, walcząc z własnym ciałem, które odmawiało posłuszeństwa.
Drzwi otworzyły się z jękiem zawiasów. Na progu stał Tomek. Spojrzał na nią, leżącą prawie u jego stóp, z rozmazanym makijażem, z zapachem alkoholu unoszącym się wokół. Bez słowa wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
Pomógł jej wstać, chwytając ją mocno pod ramiona.
– Chyba trochę za dużo tych drinków! – powiedział spokojnie, próbując rozładować atmosferę.
Uśmiechnęła się pijana, patrząc na niego zamglonym wzrokiem.
– Nie przejmuj się. Mam jeszcze kilka butelek… – śmiech brzmiał pusto.
Westchnął, starając się utrzymać ją w pionie.
– Pomogę ci się położyć. Chciałem z tobą porozmawiać, ale… chyba to nie jest najlepszy moment.
Spojrzała mu prosto w oczy, przysuwając się bliżej.
– Wiesz… jesteś przystojny… – bełkotała. – Chętnie zrobię ci loda.
Wyciągnęła rękę i próbowała chwycić go za krocze, ale on błyskawicznie zatrzymał jej dłoń.
– Ej, spokojnie! – powiedział stanowczo.
Nie zważając na to, Anita zaczęła gładzić drugą dłonią jego tors, próbując jednocześnie go pocałować.
– Chodź… chodź, pieprzmy się – szepnęła, wciskając się do niego.
Odwracał głowę, unikając jej ust i starając się trzymać ją na odległość.
– Anita, opanuj się! – Próbował przemówić jej do rozsądku.
– Możesz mnie przelecieć… w moim łóżku – wyszeptała, wciąż walcząc z jego oporem. – Bo jestem dziwką, ale z tobą zrobię to za darmo.
Wtedy Tomek, widząc, że słowa nie docierają, chwycił ją mocniej. Wziął ją na ręce, mimo że się wyrywała, po czym zaniósł wprost do sypialni.
– Dość tego! – mruknął, kładąc ją delikatnie na łóżku i przytrzymując, aż jej ruchy osłabły.
W końcu, wyczerpana, uspokoiła się. Jej powieki zaczęły opadać, a po chwili zasnęła, oddychając ciężko. Tomek stał jeszcze chwilę obok, upewniając się, że śpi. Potem odsunął się powoli, z ciężarem w sercu i świadomością, że to, co zobaczył, było tylko początkiem większej tragedii.
Czwartek
Poranek przywitał Anitę ostrym światłem, wpadającym przez niezasłonięte okno. Zerknęła w stronę szafki nocnej. Stała tam w połowie opróżniona butelka, a obok szklanka z resztką alkoholu. Głowa pulsowała jej tępo, każdy dźwięk z zewnątrz zdawał się wbijać w czaszkę jak igła.
Przetarła oczy i dopiero po chwili przypomniała sobie, co wydarzyło się wieczorem. Telefon od Roberta. Głos Mateusza. Własne słowa, które wymknęły się pod wpływem alkoholu… I Tomek. Jego ramiona, gdy niósł ją do sypialni.
Podniosła się powoli, z trudem. Ubranie miała pomięte, a makijaż rozmazany. W łazience spojrzała na własne odbicie i skrzywiła się. Cienie pod oczami, sucha skóra, włosy w nieładzie. Zanurzyła dłonie w zimnej wodzie i ochlapała twarz, próbując zmyć wczorajszą noc.
Kiedy weszła do kuchni, zatrzymała się w progu. Było posprzątane. Potłuczone szkło zniknęło, podłoga lśniła czystością. Nawet butelki, które zostawiła na blacie, ktoś starannie odstawił w jedno miejsce.
Zacisnęła usta. Wiedziała, że to Tomek. Poczuła, jak fala wstydu zalewa jej ciało. Wspomnienie tego, co mu wczoraj mówiła, jak się narzucała, było okropne.
Boże… Co ja zrobiłam…jaki wstyd.
Tomek musiał wyjść w nocy, zostawiając ją samą. Na stole leżała jednak kartka. Kilka prostych słów:
„Nie rób tego sobie więcej. T.”
Przesunęła palcem po papierze, czując dziwną mieszankę ulgi i wstydu. Nie wiedziała, czy bardziej pragnie, żeby Tomek był przy niej, czy żeby nigdy więcej go nie widziała. Usiadła przy stole, dłonie oparła na kubku z zimną kawą. Był czwartek. Kolejny dzień w HR. I kolejny dzień, w którym musiała zmierzyć się sama ze sobą.
Wzięła szybki prysznic, ułożyła włosy i ubrała się. Wsiadając do auta, poczuła przykry zapach, unoszący się od niej samej. Zmarszczyła brwi. Alkohol, którym próbowała uciec od myśli, nie znikał łatwo. Na dodatek zauważyła, że potęgował działanie tabletek, które musiała brać każdego dnia.
Mimo to dojechała bezpiecznie do pracy. Pod biurem spotkała Martę i razem weszły do środka. Wkrótce w drzwiach pojawił się Gabriel. Wszedł szybkim krokiem, na twarzy miał złość. Rzucił im tabletki na biurko i już miał odwrócić się w stronę swojego gabinetu, gdy Anita dostrzegła coś niepokojącego.
Na jego dłoni i szyi widniały świeże ślady, jakby ktoś drapał go paznokciami. Były wyraźne, czerwone. Wbiła w niego wzrok, lecz nie odważyła się zadać żadnego pytania. Zamiast tego spuściła głowę, udając, że niczego nie zauważyła, choć była ciekawa co się stało.
Nie powiedział ani słowa, tylko trzasnął drzwiami swojego gabinetu.
Spojrzały na siebie wymownie.
– On nawet nie patrzy. Chyba coś się dzieje, skoro od dwóch dni nie robi inspekcji.
Anita wzięła tabletkę do ust i popiła wodą.
– Dobrze wiesz, że to nie jest dla nas ulga. To, że nie sprawdza, nie znaczy, że nie obserwuje.
Reszta dnia upłynęła monotonnie, w ciszy. Dokumenty, krótkie wymiany spojrzeń i niepewność. Kiedy praca dobiegła końca, pożegnała się z Martą i wsiadła do auta. Tym razem jednak nie jechała prosto do domu. Obrała kierunek na biuro Tomka, czując, że musi się z nim spotkać.
Po dwóch kwadransach dotarła na miejsce. Weszła do biura Tomka niepewnie, każdy krok był dla niej ciężarem. Zatrzymała się tuż przy biurku, spuszczając wzrok.
– Przepraszam… za wczoraj. Nie powinnam… tak się zachowywać.
Spojrzał na nią, ale jego twarz nie zdradzała złości. Przeciwnie – był spokojny i wyrozumiały.
– Nie przejmuj się tym – powiedział chłodno, lecz bez gniewu. – Wiem, co przeżywasz. Każdy mógłby się załamać.
Oparł się o biurko i mówił dalej:
– Mam dla ciebie wiadomość. Jest plan „B”. Znajomy znajomego załatwił Lewickiemu przepustkę. To znaczy, że sprawy przyspieszą. Musisz tylko wytrzymać jeszcze tydzień, może dwa. Potem… wszystko się zmieni.
Słowa te uderzyły w Anitę jak fala. W jej oczach pojawił się cień nadziei, choć serce wciąż ściskał strach. Poczuła, że po raz pierwszy od dawna ktoś naprawdę widzi dla niej światełko w tunelu.
– Tydzień – powtórzyła półgłosem, upewniając się, że dobrze zrozumiała. – Wytrzymam! – dodała, choć sama nie wiedziała, czy to prawda.
Rozmowa dobiegła końca. Wyszła z biura, czując mieszankę ulgi i niepokoju. Wróciła do domu, gdzie oddała się zwyczajnym obowiązkom: sprzątała, przygotowała coś do jedzenia, usiłując znaleźć w tym codziennym rytmie namiastkę normalności. Wieczorem położyła się do łóżka i zasnęła, zmęczona nie tyle pracą, co ciężarem własnych myśli.
Piątek
Poranek zaczął się spokojniej niż poprzednie. Anita wstała wcześnie, wzięła prysznic i starannie się ubrała. Związała włosy w prosty kucyk, nałożyła delikatny makijaż, a potem jeszcze raz spojrzała w lustro, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu.
W drodze do pracy starała się nie myśleć o ciężarze ostatnich dni. Gdy zaparkowała przed budynkiem HR, zobaczyła Martę, która podchodziła w stronę wejścia. Anita wysiadła z auta i poczekała na nią, by wejść razem.
Marta uśmiechnęła się słabo, a Anita odpowiedziała jej podobnym gestem. Obie wiedziały, że wspólne wejście do biura dawało im choć namiastkę bezpieczeństwa. Kiedy znalazły się na swoich miejscach, drzwi otworzyły się gwałtownie. Do środka wszedł Gabriel. Jego twarz była napięta, a krok szybki i ciężki, jakby cały ranek już go zdenerwował.
Gabriel zatrzymał się na środku biura i spojrzał na obie dziewczyny z chłodnym uśmiechem.
– Dzisiaj wracamy do porządku! Stańcie na środku. Spódniczki w górę, majtki w dół.
Anita i Marta posłusznie wykonały polecenie, ustawiając się w znajomej, upokarzającej pozycji. Gabriel obszedł je powoli, lustrując każde drgnienie ich ciał. Jego spojrzenie zatrzymało się na Anicie. Nachylił się lekko, by każde słowo wybrzmiało wyraźnie:
– Jutro odwiedzę twoje gniazdko. I z pewnością odwiedzę też twoją cipę. O szesnastej będę u ciebie i przypomnę ci, jak wygląda mój kutas.
Przytaknęła, nie znajdując w sobie odwagi, by zaprotestować.
Wyprostował się, wyciągnął z kieszeni dwa blistry i rzucił im tabletki.
– Połknąć. I pokazać języki.
Obie posłusznie wykonały rozkaz. Pokazały mu języki, a on skinął głową, jakby zaznaczał, że przyjął raport z wykonania polecenia. Następnie odwrócił się i ruszył w stronę swojego gabinetu. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem.
– On naprawdę przyjdzie jutro. Do ciebie. O szesnastej – Marta odezwała się pierwsza ściszonym głosem.
Anita oparła się o biurko, czując, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
– Wiem i nie mogę nic zrobić. Po prostu muszę to przeżyć – wyszeptała.
Marta uniosła wzrok, a w jej oczach błysnęła bezradność.
– Chciałabym ci jakoś pomóc, ale on… on nas trzyma w garści.
– Wystarczy, że jesteś obok. To jedyne, co mnie trzyma, żeby nie rozpaść się całkiem.
Reszta dnia upłynęła im w ciszy, w cieniu zapowiedzi Gabriela. Pracowały mechanicznie, wykonując swoje obowiązki bez słowa, a gdy dzień dobiegł końca, pożegnały się i wróciły do domów.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Myśli kotłowały się w jej głowie, a każde wspomnienie jego słów ściskało jej żołądek strachem. W końcu, zmęczona własnym lękiem, zapadła w niespokojny sen.
Sobota
Wstała o świcie, czując, że powietrze w domu jest ciężkie i duszne. Prysznic, ubranie, kawa wypita w milczeniu. Każdy ruch wydawał się przygotowaniem do egzekucji. Cały czas miała wrażenie, że zegar tyka głośniej niż zwykle, odliczając godziny do szesnastej.
Kiedy zadzwonił dzwonek, poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Otworzyła drzwi. Gabriel stał spokojnie w progu, ubrany w ciemne jeansy i białą koszulę z lekko podwiniętymi rękawami. Bez uśmiechu, ale też bez tej charakterystycznej pogardy w oczach.
– No, pokaż mi to swoje gniazdko – rzucił krótko, wchodząc bez pytania do środka.
Przez następne kilkanaście minut obchodził cały dom. Dopiero na koniec zatrzymał się przy stole, rozsiadając się wygodnie.
Podała mu sałatkę i nalała wina. Przez krótki moment złudzenia poczuła się jak na normalnej kolacji z mężem.
Jadł powoli, w milczeniu, obserwując ją. Dopiero po kilku minutach odezwał się:
– Ile miałaś lat, kiedy pierwszy raz dałaś dupy? – zapytał spokojnym tonem.
Zamarła, ale w końcu po chwili odpowiedziała
– Dziewiętnaście…
Potem dopytywał dalej. O liceum, o to, ilu miała chłopaków, czy któryś z nich ją zdradził. Pytał też o Roberta – czy był to jej pierwszy poważny związek, czy od razu wiedziała, że wyjdzie za niego?
Przez cały ten czas nie nadużywał wulgaryzmów. Rozmawiał z nią niemal jak partner przy stole, tylko oczy miał twarde i zimne. Jakby każde jej słowo notował w głowie, by później móc go obrócić przeciwko niej.
Odpowiadała krótko, nerwowo, bawiąc się palcami i szklanką. Wiedziała, że to dopiero początek, pierwszy etap, gra w udawaną normalność, zanim on pokaże prawdziwe oblicze.
Obrzydliwy bydlak. Nienawidzę go! – przemknęło jej przez myśl.
Odstawił kieliszek z winem i odchylił się na krześle. Spojrzał na nią tak, że od razu poczuła, jak żołądek jej się zaciska.
– A teraz powiedz mi dokładnie, gdzie dałaś dupy Pawłowi. I w jakiej pozycji.
Przez ułamek sekundy chciała skłamać, wymyślić coś, ale widok jego oczu natychmiast zgasił tę myśl. Wiedziała, że może wiedzieć więcej, niż jej się wydaje.
– W łóżku… – wyszeptała.
Uniósł brew, wyraźnie rozbawiony.
– W tym samym, w którym pierdoliłaś się z Robertem tak? – spytał, chcąc się upewnić.
Zamknęła oczy i przytaknęła.
– Pozycja?
– Klasycznie – wymamrotała, czując jak wstyd pali ją od środka.
Na twarzy Gabriela pojawił się krótki, triumfalny uśmiech. Nachylił się nad stołem i wysyczał:
– A więc nie tylko zdradziłaś męża, ale jeszcze zrobiłaś to w jego łóżku. W waszej wspólnej pościeli? Ty naprawdę jesteś kurewsko beznadziejna.
Przez chwilę milczał, delektował się jej upokorzeniem, po czym dodał:
– I właśnie dlatego dziś tu przyszedłem. Chcę zobaczyć cię w tym samym miejscu. Ale nie będzie romantycznie jak z twoim chłopczykiem od motoru. Zakończymy po mojemu, ostro i bez litości. Żebyś miała porównanie, jak bierze prawdziwy facet.
Wstał od stołu i bezceremonialnie zrzucił z blatu kieliszki, talerze i resztki kolacji. Porcelana roztrzaskała się o podłogę, a echo tego dźwięku rozniosło się po całym domu.
– Pieprzyć udawaną romantykę! Chodź!
Chwycił ją za nadgarstek i poprowadził przez korytarz w stronę sypialni. Drzwi otworzył butem, wpychając się do środka. Zatrzymał się na progu i rozejrzał po pomieszczeniu. Jego wzrok padł na łóżko. To samo, w którym spała z Robertem, a później oddała się Pawłowi. Uśmiechnął się krzywo.
– Więc to tutaj, co? Najpierw twój mężuś, potem ten śmieszny ochroniarz… a teraz ja. To łóżko widziało już więcej zdrad niż burdelowa kanapa.
Spuściła głowę. Podszedł bliżej, szarpnął ją za brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
– Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że ty nie należysz już ani do Roberta, ani do tego martwego frajera. Należysz do mnie. I ja zdecyduję, jak będzie wyglądała każda twoja kolejna noc w tym pieprzonym łóżku!
Wyciągnął z kieszeni paczkę prezerwatyw i rozerwał jedną zębami. Zsunął spodnie, jego penis momentalnie stwardniał. Nałożył gumkę ostentacyjnie, powoli, nie spuszczając z niej wzroku.
– Teraz, kurwo, zrobimy to tak, jak ja chcę. – Popchnął ją w stronę łóżka. – I zapamiętasz, że każdy ruch biodrami w tym łóżku to nie jest zdrada Roberta. To jest hołd dla mnie.
Popchnął ją tak mocno, aż sprężyny jęknęły pod nagłym ciężarem.
– Połóż się na brzuchu!
Zrobiła co kazał, a on w tym czasie wszedł na łóżko i objął jej uda swoimi kolanami. Gwałtownie szarpnął spódniczkę do góry, zmuszając ją, aby uniosła biodra. Chwilę patrzył na odsłonięte pośladki, które przykrywał wąski pasek stringów.
Wbiła wzrok się w pościel. To wszystko działo się tak szybko… Robiła się wilgotna wbrew własnej woli.
Nagle Gabriel szarpnął za gumkę majtek i jednym ruchem ściągnął je w dół, aż zatrzymały się na kolanach. Jego palce wślizgnęły się między jej pośladki i powędrowały w kierunku cipki. Palec otarł się o wargi sromowe, sprawdzając, czy jest już mokra.
– Złącz nogi!
Ścisnęła uda i zamknęła oczy, starając się nie myśleć o niczym.
Położył swojego olbrzymiego penisa na jej tyłku, zakrywając prawie cały jej rowek.
– Zaraz poczujesz różnicę, dziwko!
Zaczął pocierać penisa o jej mokrą cipkę. Po chwili wepchnął go do połowy, sprawiając, że jęknęła. Spróbowała podeprzeć się na przedramionach, lecz on wbił ją barkiem w posłanie i przycisnął, wgniatając w pościel. Kolejne głębokie pchnięcie sprawiło, że jego żołądź uderzyła o szyjkę macicy.
Anitę przeszył kujący ból, który promieniował do podbrzusza. Zacisnęła mocno dłonie na pościeli.
Wyciągnął większość swojego penisa, po czym wbił go z powrotem. Wiedział, że w ten sposób zadaje jej ból.
– Płaczesz ze szczęścia?
Zapytał, widząc jej łzy spływające po policzkach. Nie dając czasu na odpowiedź, przyspieszył, a jego biodra uderzały o nią w brutalnym, rytmicznym tempie. Penis giął się przy wejściu do jej rozwartej do granic możliwości cipki za każdym razem, gdy się w nią wbijał.
Złapał ją mocno za nadgarstki, przygwoździł do materaca i wchodził w nią bez opamiętania. Jego jądra uderzały o jej uda. Jęczała z bólu i podniecenia, którego nie chciała czuć, ale ciało zdradzało ją przy każdym jego pchnięciu.
W końcu poczuła, jak jego oddech przyspiesza, jak napina się nad nią. Jeszcze kilka szarpanych pchnięć i doszedł w niej głęboko, głośno sapiąc. Prezerwatywa napełniła się spermą, a on wycofał się powoli, z satysfakcją spoglądając na rozedrgane ciało.
Leżała na brzuchu i sama nie wiedziała już, czy płacze ze wstydu, czy z ulgi, że to się skończyło. Wysunął się z niej i jednym ruchem zdjął prezerwatywę. Rzucił ją na prześcieradło obok jej biodra, pełną i wilgotną.
– Niech sobie tu leży. Będzie ci przypominać, co dziś zrobiłaś. – Zapiął spodnie i szarpnął ją za rękę. – Wstawaj. Odprowadzisz mnie.
Podniosła się powoli, każdy krok był bolesnym przypomnieniem tego, jak przed chwilą ją posiadł. Szli razem przez korytarz, ona z opuszczoną głową, on pewny siebie. Niczym ktoś, kto właśnie podpisał ważny kontrakt, a przy okazji zniszczył jej resztki godności.
Przy drzwiach zatrzymał się i obrócił. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chwycił ją za podbródek i mocno przyciągnął do siebie. Jego usta zderzyły się z jej ustami brutalnie, bez czułości. Wsunął język głęboko i posmakował, chcąc zostawić na niej kolejny ślad, jeszcze bardziej intymny niż wszystko, co zrobił wcześniej.
Jęknęła, próbując się wyrwać, ale jego dłoń na karku trzymała ją mocno. Pocałunek trwał dłużej niż była w stanie znieść. Natarczywy, pełen dominacji, całkowicie pozbawiony romantyzmu. Gdy wreszcie ją puścił, oblizał wargi i uśmiechnął się krzywo.
– Do zobaczenia w pracy!
Zamarła w pół kroku, kiedy otworzył drzwi. W progu, zupełnie niespodziewanie, stał Robert. W jednej dłoni trzymał bukiet świeżych, starannie dobranych kwiatów, w drugiej butelkę czerwonego wina.
Widać było, że chciał ją zaskoczyć, że liczył na chwilę pojednania po tygodniach chłodu i kłótni. Jego wzrok padł jednak nie na nią, ale na Gabriela, wychodzącego właśnie z ich domu, rozchełstanego, z satysfakcją na twarzy. Robert otworzył usta, ale przez dłuższą chwilę nie wydobył z siebie ani jednego słowa. W oczach miał szok, niedowierzanie, a potem coraz wyraźniej narastającą wściekłość.
Poczuła, jak ciało ugina się pod ciężarem sytuacji. Serce wbiło się w gardło, oddech rwał. Chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć, ale słowa ugrzęzły w ustach. Patrzyła tylko na Roberta szeroko otwartymi oczami, bezradnie błagając go spojrzeniem, żeby nie wyciągał wniosków, żeby nie łączył faktów, choć wszystko było tak boleśnie oczywiste.
Gabriel uniósł brew, uśmiechnął się krzywo i bez chwili wahania, delektując się jej upokorzeniem, rzucił lodowatym tonem.
– Właśnie skończyłem ją ruchać.
Słowa zawisły w powietrzu. Robert w jednej chwili odrzucił bukiet. Butelka upadła się po podłogę, rozbijając się z hukiem. Zacisnął pięści, twarz wykrzywił mu gniew i bez zastanowienia rzucił się na niego z furią, jakiej ona nigdy wcześniej u niego nie widziała. Ramię poleciało w bok, pięść trafiła Gabriela w policzek, potem drugi raz w żuchwę. Zachwiał się, odsunął krok do tyłu. Pierwszy raz ktoś wytrącił go z równowagi.
– Ty śmieciu! – ryknął Robert, wyprowadzając kolejny cios.
Trzeci raz pięść trafiła w brzuch. Gabriel przyjął cios, cofając się o kilka kroków, aż oparł się o framugę drzwi. Na moment wyglądało, że naprawdę nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji.
Ale tylko przez chwilę. Jego twarz momentalnie wykrzywił zimny uśmiech.
– No, kurwa… wreszcie pokazujesz jaja! – wrzasnął, ścierając krew z ust.
Robert rzucił się z kolejnym ciosem, ale Gabriel tym razem złapał go za nadgarstek, wykręcił i uderzył kolanem w brzuch. Robert zgiął się w pół, wypuścił powietrze z jękiem. Gabriel wyprowadził brutalny sierpowy, raz, drugi, aż głowa Roberta odchyliła się w tył, a jego ciało runęło na podłogę.
– Ty pieprzony frajerze! – krzyczał, przyklękając nad nim i okładając jego twarz pięść za pięścią.
Robert próbował osłaniać się ramionami, ale siła była przytłaczająca. Kolejny cios rozciął mu łuk brwiowy, krew spłynęła po policzku.
Patrzyła, jak mąż dostaje kolejne ciosy, jak jego twarz staje się coraz bardziej zakrwawiona. W końcu nie wytrzymała i rzuciła się do przodu, padła na kolana i zasłoniła jego ciało własnym, próbując odgrodzić go od Gabriela.
– Przestań, kurwa! – wrzasnęła, głos jej się załamał. – Przestań, bo go zabijesz!
Zawisł nad nią, dysząc ciężko, z pięścią gotową do kolejnego ciosu.
– Odsuń się, suko!
W tym momencie napięcie się zatrzymało w morderczej ciszy z oddechami mieszającymi się w powietrzu.
Poderwał się nagle, z twarzą zalaną gniewem. Złapał Anitę za ramiona i odrzucił ją brutalnie na bok aż uderzyła plecami o ścianę i upadła na podłogę. Wrócił do półprzytomnego Roberta, który leżał bezwładnie, jęcząc, próbując jeszcze coś podnieść ręką. Usiadł mu na klatce piersiowej i zaczął znów walić go pięściami w twarz. Cios za ciosem, głuchy dźwięk uderzeń odbijał się echem w przedpokoju. Twarz Roberta z każdą sekundą coraz bardziej przypominała zakrwawioną masę, oczy zachodziły mgłą. W końcu opadł, tracąc przytomność.
– Jeszcze raz, frajerze! – ryczał, nie przestając okładać jego bezwładnej twarzy. – Jeszcze kurwa raz spróbuj mi podskoczyć!
Leżąc na podłodze, krzyczała rozpaczliwie.
– Zostaw go, proszę!
I nagle huk, trzask drzwi…
Do mieszkania wpadła postać ubrana cała na czarno, z twarzą zakrytą kominiarką. Bez słowa rzuciła się na Gabriela. Potężny cios w bok głowy odrzucił go od Roberta.
Zatoczył się, ryknął wściekle i ruszył na nieznajomego, ale tamten okazał się szybki, sprawny, wyćwiczony. Krótkie zwarcie, blok, uderzenie łokciem, kopnięcie w żebra. Zgiął się w pół. Kolejny ruch i Gabriel wylądował ciężko na ziemi.
– Kim ty, kurwa, jesteś?! – ryknął, próbując się podnieść, ale nieznajomy przycisnął mu kolano do karku, przykładając ostrze noża do jego policzka.
Zawahał się, wściekłość na moment ustąpiła chłodnej kalkulacji. Patrzył w twarz zakrytą maską, czując, że tu nie chodzi o zwykłe starcie. Że z tym przeciwnikiem nie wygra bez ryzyka.
Syknął coś pod nosem, odepchnął się i dysząc ciężko, wstał. Nie odezwał się ani słowem. Wyszedł na zewnątrz, trzaskając drzwiami. Po chwili było słychać, jak odpala swojego SUV-a. Opony zapiszczały na asfalcie.
Dopiero wtedy zerknęła w stronę nieznajomego. Ale w tym momencie już go nie było. Rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą tylko ciszę i krew na podłodze.
– Robert! – wrzasnęła, rzucając się na klęczki przy mężu. – Robert, błagam, obudź się!
Nie reagował. Oddychał płytko, twarz miał całą zalaną krwią. Chwyciła telefon i wybrała numer alarmowy. Minuty ciągnęły się jak wieczność, ale w końcu przed domem zatrzymała się karetka. Ratownicy wbiegli do środka, przejęli Roberta, podali tlen i wynieśli go na noszach.
Stała w drzwiach cała roztrzęsiona, patrząc, jak zamykają drzwi ambulansu i odjeżdżają z syreną na pełnym wyciu. Została sama w mieszkaniu, w którym ślady walki, krew, porozrzucane przedmioty, przypominały, że właśnie straciła resztki kontroli nad własnym życiem.
Korytarze szpitala pachniały chlorem i rozbrzmiewały stukotem kół noszy. Szła obok ratowników, którzy pędzili z Robertem na intensywną terapię. Miała wrażenie, że ciało nie nadąża za wydarzeniami, że to wszystko działo się gdzieś obok niej. Jak w jakimś filmie.
Zatrzymali go na sali intensywnej terapii. Lekarz, z twarzą zmęczoną dyżurem, podszedł do niej i powiedział tonem wypranym z emocji:
– Stan ciężki, ale stabilny. Życie nie jest bezpośrednio zagrożone. Liczne obrażenia głowy, kilka żeber pękniętych. Potrzebne będzie leczenie i obserwacja. Proszę się przygotować, że może długo dochodzić do siebie.
Słuchała, kiwając głową.
Stan ciężki. Leczenie. Obserwacja.
Robert, jej mąż, który jeszcze rano istniał w jej życiu jako niewygodny wyrzut sumienia, teraz leżał ciężko pobity.
Usiadła na plastikowym krześle pod ścianą sali. Wpatrywała się w drzwi, za którymi lekarze opatrywali Roberta. Czuła, że musi przy nim zostać.
Godzinę później winda na korytarzu rozsunęła drzwi i wysiadła z niej Maria. Spięta, z twarzą bladą jak ściana i jednocześnie wściekłością w oczach. Szybko podeszła do rejestracji, a potem spojrzała w stronę Anity. Ten jeden moment wystarczył. Nie mogła wytrzymać tego spojrzenia, ciężkiego, oskarżającego, które zdawało się mówić, że teściowa od razu wiedziała, iż to wszystko jej wina.
Zanim Maria zdążyła się odezwać, zerwała się z miejsca. Przeszła szybkim krokiem przez korytarz, potem biegiem przez drzwi wejściowe. Zimne powietrze uderzyło ją w twarz, gdy wybiegła na parking. Dopiero tam złapała głęboki oddech. Nie obejrzała się za siebie. Wiedziała, że zostawiła Roberta w rękach jego matki. Wiedziała też, że ucieczka będzie wyglądała jak przyznanie się do winy. Ale nie miała w sobie odwagi, by spojrzeć jej w oczy ani stanąć w obliczu tego, co zrobiła ze swoim życiem.
Wróciła do domu chwiejnym krokiem, wciąż jeszcze pachnąc szpitalnym chlorem, z włosami lepkimi od potu i krwi Roberta. Zrzuciła buty w przedpokoju, nie mając siły ich odłożyć. Zimne powietrze, które uderzyło ją w twarz na parkingu, wciąż siedziało jej w płucach, przypominając o ucieczce.
Nie miała siły nic zrobić. Nie zmyła z siebie brudu, nie przebrała się, tylko położyła się na łóżku tak, jak stała. Obolała, z ciężką głową, od razu zapadła w sen bez snów.
Kiedy otworzyła oczy, pierwszym, co zobaczyła, to koc, którym ktoś ją przykrył. Odwracając głowę w bok, ujrzała postać, siedzącą w fotelu tuż obok niej. Zmrużyła oczy, jeszcze niepewna, czy śni.
To był Tomek. Czuwał nad nią z twarzą zmęczoną, ale czujną.
– Chciałem się upewnić, że nic ci nie grozi.
Usiadła powoli, rozejrzała się. Mieszkanie było czyste, ktoś je w nocy ogarnął. Buty zniknęły, ubrania były złożone, w kuchni panował porządek.
On to zrobił…
Wpatrywała się chwilę w Tomka, wzrok zatrzymał się na jego dłoniach. Skóra zdarta na kostkach, czerwone ślady po ciosach. Patrzyła na nie dłużej, aż w końcu spojrzała mu w oczy.
– To… to ty… ty wtedy…
Nie zaprzeczył. Westchnął ciężko i potarł kark.
– Czuwałem nad tobą. I dalej będę – zawiesił głos, ważąc każde słowo. – Mój człowiek stoi teraz na warcie pod domem Marii. Ona i Mateusz są bezpieczni.
Anita poczuła, jak łzy napływają do oczu.
Ktoś naprawdę dba. Ktoś, kto nie musi, a jednak jest.
– Dziękuję – powtórzyła kilka razy. Widziała, że te słowa były zbyt słabe w stosunku do tego, co czuła.
Siedzieli chwilę w milczeniu, po czym Tomek pomógł jej wstać z łóżka i oboje udali się do kuchni. Siedziała przy stole, ściskając w dłoniach kubek gorącej kawy, choć jej palce wcale nie potrzebowały ciepła. Czuła się jak otępiała. Noc, szpital, walka, widok zakrwawionego Roberta, a teraz Tomek, który sprawiał wrażenie, że ma wszystko pod kontrolą.
Stał przy blacie, z rękami opartymi o jego krawędź. Na twarzy miał powagę, której nie widziała u niego jeszcze nigdy.
– Postaram się przyspieszyć sprawę – powiedział spokojnie, patrząc prosto w oczy. – Ale musisz wytrzymać jeszcze trochę. Cokolwiek się będzie działo, udawaj, że wszystko jest w porządku. – Mamy mało czasu… – dodał po chwili ciszy.
Odsunął się od blatu, wziął kurtkę z oparcia krzesła i założył ją powoli.
– Dam znać, kiedy będę czegoś od ciebie potrzebował – dodał już w drzwiach, nie patrząc na nią, chcąc jej oszczędzić kolejnych wyjaśnień. – Odpocznij, póki możesz.
Wyszedł, zostawiając ją samą w mieszkaniu, gdzie nagle zapanowała aż nazbyt wymowna cisza. Siedziała jeszcze długo przy stole, wpatrzona w czarną powierzchnię kawy, której nawet nie tknęła.
Poniedziałek rano
Poranna inspekcja rozpoczęła się jak zwykle, drzwi gabinetu otworzyły się gwałtownie, a Gabriel wszedł do środka i zamknął je za sobą ciężkim ruchem. Jego krok był wolniejszy niż zwykle, sztywniejszy. Na twarzy miał jeszcze świeże zadrapania, jedno pod okiem, drugie na łuku brwiowym. Dolna warga była spuchnięta i pęknięta, a na szyi znać można było fioletowe ślady, jakby po uderzeniach lub duszeniu.
– Spódniczki w górę, majtki w dół!
Obie ustawiły się w szeregu, opuszczając majtki i odsłaniając pośladki. Obszedł je powoli, uderzając wskaźnikiem w dłoń. Szukał pretekstu, by uderzyć.
Zatrzymał się za Anitą i zawiesił na niej dłuższe spojrzenie. Potem przeszedł do Marty, tylko krótkim ruchem wskaźnika unosząc jej brodę, by spojrzeć w oczy. Nie odezwał się ani słowem, co było jeszcze gorsze od zwykłych obelg.
Kiedy obie połknęły tabletki i pokazały języki, zatrzasnął plastikowe pudełko i skinął głową.
– Ubierać się!
Odczekał, aż obie poprawiły spódniczki i stanęły przy swoich biurkach. Dopiero wtedy odwrócił się do Anity.
– Ty, do mnie. Teraz.
Gabinet pachniał ciężko tytoniem i perfumami. Weszła cicho, czując jak jej serce przyspiesza. On siedział za biurkiem, ale tym razem nie wyglądał jak niekwestionowany pan i władca. Na skroni miał ciemny siniak, a pod dolną wargą zakrzepłą krew, której nie zdążył do końca zetrzeć.
Nie kazał jej się rozbierać, nie sięgnął po wskaźnik. Spojrzał tylko twardo, mrużąc zmęczone oczy.
– Zejdź na dół do stołówki i przynieś worek z lodem.
Uniosła na niego spojrzenie, nie wiedząc, czy dobrze usłyszała.
– Mam kilka otarć, dziwko! Jako pielęgniarka wiesz chyba, jak się nimi zająć?
Bez słowa odwróciła się do drzwi. Wychodząc, słyszała jeszcze, jak ciężko opada na fotel i coś przeklina pod nosem.
Wróciła ze stołówki. Stała jeszcze chwilę na korytarzu, zanim zdążyła nacisnąć klamkę. W dłoniach ściskała plastikowy worek z lodem owinięty w szmatkę. Był zimny, aż kłuł w palce, ale wcale nie to bolało ją najbardziej. Wiedziała, że za chwilę naprawdę będzie musiała zaopiekować się swoim oprawcą.
W jej głowie kotłowały się myśli. Wczoraj siedziała przy łóżku Roberta, bezsilna wobec jego obrażeń, a teraz… Teraz miała zająć się człowiekiem, który go skatował. Mężczyzną, który zrujnował ich życie, upokarzał ją każdego dnia i dla którego była jedynie zabawką do tresury. Czuła w ustach gorycz, jak gdyby połknęła truciznę. Każdy krok w stronę gabinetu był sprzeczny z jej instynktem, sumieniem i sercem.
Powinna być teraz przy mężu, tulić go, błagać o wybaczenie, a zamiast tego szła, by schłodzić siniaki jego oprawcy. Paradoks palił ją od środka. Miała stać się pielęgniarką dla kata. Zmuszona by przynieść mu ulgę, choć sama marzyła, by patrzeć, jak cierpi. Zatrzymała się przed drzwiami, zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Nie mogła się zdradzić. Musiała wejść i zrobić to, czego od niej żądał.
Weszła cicho do gabinetu i zobaczyła go rozpartego w fotelu niemal w pozycji leżącej, z papierosem w ustach.
– No, wreszcie! Podejdź.
Przysunęła się powoli. Uklękła przy jego fotelu, jakby to było zupełnie naturalne i przyłożyła zimny okład do spuchniętego miejsca na czole. Syknął, lecz nie cofnął głowy. Patrzył na nią uważnie.
– Delikatniej! – warknął, choć tak naprawdę cieszył go jej ostrożny dotyk.
Przesuwała lód powoli, przykładała raz do policzka, raz do skroni. Widziała, jak kropla topniejącej wody spływa po jego twarzy, zatrzymując się przy ustach. Wzięła drugą szmatkę ze stolika i otarła ją ostrożnie, nie podnosząc wzroku. Czuła się, jakby pielęgnowała drapieżnika, który tylko na chwilę pozwolił jej zbliżyć się do siebie. Zmieniła stronę okładu i powtórzyła ruchy. Jego oddech pachniał tytoniem i alkoholem, a atmosfera w gabinecie gęstniała. Kiedy przesunęła się nieco niżej, do linii szczęki, Gabriel nagle złapał ją za nadgarstek i odsunął jej dłoń. Uśmiechnął się krzywo, gasząc papierosa w popielniczce.
– Sam zimny lód nie wystarczy!
Uniósł rękę i leniwie wskazał palcem na swój rozporek. Spojrzenie miał, chłodne i pewne siebie. Nie powiedział nic więcej, żadnych wyzwisk, żadnych instrukcji.
Zamarła, wciąż klęcząc obok fotela. Wiedziała, że to nie jest prośba. Celowo nie dodał żadnego słowa, zostawiając jej tylko gest, z którego jednoznacznie wynikało, czego od niej oczekiwał.
W jej głowie kłębiły się myśli, upokorzenie, strach, a zarazem dziwne poczucie, że już nie ma odwrotu. Odłożyła okład na stolik, po czym przesunęła się bliżej jego kolan. Rozpięła guzik i rozporek. Czuła, jak spływa po niej zimny pot, gdy jego spodnie rozchyliły się.
On siedział z rękami opartymi na podłokietnikach, obserwując każdy jej ruch.
Pochyliła głowę, policzki miała rozpalone. Wiedziała, że milczenie z jego strony było gorsze niż jakiekolwiek rozkazy. On chciał, żeby sama pokazała, że rozumie swoją rolę.
Ostrożnie wsunęła dłoń, uwalniając go z ciasnoty spodni. Penis szybko nabierał twardości. Zamknęła powieki, biorąc głęboki wdech, po czym nachyliła się i przesunęła językiem po samym czubku, zbierając pierwsze słone krople wilgoci.
Westchnął, ale nie odezwał się ani słowem.
Poczuła, jak jej własne ciało reaguje, serce dudniło, a gdzieś głęboko pod skórą tliło się to znajome, nienawistne mrowienie. Otworzyła usta szerzej, powoli wsuwając go do środka.
Rytm narzucała sama, posuwała się coraz głębiej, cofając się i znów spijając go ustami. On obserwował z góry, zimny, nieprzenikniony. Co chwilę przytrzymywała się jego uda, czując, że gardło odmawia posłuszeństwa, ale mimo to nie przestawała. Ciszę w pomieszczeniu przerywały tylko jej przyspieszony oddech i mokre odgłosy ssania. Wciąż milczał, aż w końcu położył ciężką dłoń na jej głowie. Bez pośpiechu, raczej na znak, że to on ma ostatnie słowo.
Dopiero wtedy wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia, a ona zrozumiała, że właśnie tego od niej oczekiwał – pełnego oddania, bez jednego słowa sprzeciwu.
Przycisnął jej głowę mocniej do siebie. Zakrztusiła się, ale nie miała odwagi się odsunąć. Czuła, jak jego oddech staje się cięższy, a palce mocniej zaciskają się we włosach. Nie musiał mówić niczego, ciało samo podpowiadało jej, że finał jest blisko. Zatrzymała się na chwilę, oblizała go, potem wróciła do rytmu, szybciej i głębiej, aż poczuła nagłe drgnięcie.
Jego biodra uniosły się lekko, a gorąca sperma wypełniła usta. Zakrztusiła się znowu, ale nie poluzował chwytu. Czekał, aż połknie wszystko.
Dopiero gdy przełknęła, wysunął się z jej ust, a ona ciężko dysząc osunęła się na kolana. Sięgnął po paczkę chusteczek leżącą na biurku i rzucił je jej pod nogi.
– Wytrzyj się!
Oczyściła usta i brodę, mając nadzieję, że to koniec.
– A teraz powiedz mi, kim jest ten czarny skurwiel, który wyskoczył na mnie w twoim domu? – jego głos był zimny, wyraźnie podszyty złością.
Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.
– Nie wiem… naprawdę nie wiem… – wyszeptała, kłamiąc bez mrugnięcia.
Milczał chwilę, przyglądając jej się badawczo. Potem wstał, zapalił papierosa i wydmuchnął dym prosto w jej stronę.
– Może i nie teraz, ale wcześniej czy później i tak się dowiem. – Odstawił popielniczkę na biurko, a jego ton stał się znów lekceważący. – Wracaj do roboty.
Podniosła się powoli, wrzuciła chusteczkę do kosza i wyszła pospiesznie. Wracając z powrotem do biura, starając się utrzymać twarz niewzruszoną. Marta jednak od razu podniosła wzrok znad dokumentów i wbiła w nią spojrzenie pełne troski.
– Wszystko w porządku? – zapytała cicho.
Odwróciła wzrok, ale tym razem nie wytrzymała. Pękła. Oparła się o blat biurka i wyszeptała.
– Gardzę sobą, Marta. Przed chwilą zrobiłam mu… a najgorsze jest to, że zamiast czuć obrzydzenie, jestem podniecona.
Marta zerwała się z krzesła i od razu złapała ją za ramiona.
– Anita, to nie ty. To te pieprzone tabletki! One cię zmieniają, one robią z tobą to wszystko. Masz się ogarnąć, słyszysz?
Spuściła głowę, a po policzkach zaczęły jej spływać łzy. Marta przyciągnęła ją do siebie i mocno objęła, jakby chciała ochronić ją przed całym światem.
– Dasz radę! – szepnęła
Kilka minut później, gdy emocje opadły, obie usiadły z powrotem do pracy, starając się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło. Ale ciężar tej rozmowy wciąż wisiał między nimi.
Reszta dnia minęła spokojniej. Dokumenty, telefony, krótkie przerwy. Ani Gabriel, ani Katarzyna nie pokazali się już więcej. Anita mechanicznie wykonywała obowiązki, a gdy w końcu nadszedł koniec dnia, czuła się wyprana z emocji, jakby jej istnienie sprowadzało się tylko do posłuszeństwa i przetrwania kolejnej godziny.
Dwa tygodnie później
Coraz bardziej wtapiała się w rytm pracy w House Ranking: inspekcje, tabletki, obowiązki i kolejne testy lojalności. Z każdym dniem jej wewnętrzny opór słabł, a kolejne granice przesuwały się coraz dalej.
W tym samym czasie Robert dochodził do siebie po pobiciu. Fizycznie stawał na nogi, ale psychicznie był wrakiem, pełnym gniewu, zawodu i niedowierzania. Maria, która od początku miała Anicie za złe każdy krok, teraz naciskała jeszcze mocniej. Wreszcie postawiła Robertowi ultimatum: albo on weźmie Mateusza pod swoje skrzydła, albo ona sama zajmie się wnukiem i odetnie Anitę od dziecka.
Robert nie miał już w sobie siły walczyć. Bez długich dyskusji wysłał Anicie papiery rozwodowe. Napisał tylko, że może mieszkać w domu do czasu rozprawy, ale na tym koniec.
Anita, trzymając w dłoniach dokumenty, poczuła, jakby ktoś brutalnie postawił kropkę nad jej małżeństwem. Zdrada, upokorzenia i praca dla House Ranking sprawiły, że straciła wszystko na czym jej tak bardzo zależało. Męża, syna, normalność. Została jej tylko gra, którą musiała rozegrać do końca.
Sobota
Siedziała w kuchni nad filiżanką zimnej już kawy. Przed sobą miała rozłożone dokumenty – grube, oficjalne arkusze, które pachniały końcem wszystkiego, co do tej pory uważała za stabilne. Każde słowo bolało, każde zdanie wydawało się wyrokiem. Robert był stanowczy – pozwalał jej mieszkać w domu do czasu rozprawy, ale poza tym ich małżeństwo zostało raz na zawsze przekreślone. Wpatrywała się w kolejne kartki tak długo, że litery zaczęły się rozmazywać. Miała wrażenie, jakby ktoś wyciął jej serce. Z jednej strony czuła gniew, że Robert podjął decyzję tak szybko, z drugiej była świadoma, że sama doprowadziła do tej sytuacji.
Gdy tak siedziała pogrążona w myślach, rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyła. W progu stał Tomek. Na jego twarzy malowało się napięcie, którego wcześniej u niego nie widziała.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął bez powitania, wchodząc do środka.
Opadłą ciężko na krzesło, podczas gdy on usiadł naprzeciwko.
– Karolak nie żyje – wypalił krótko. – Dzisiaj rano został zastrzelony.
Świat zawirował jej przed oczami. Jeszcze wczoraj Karolak był dla niej uosobieniem zła, źródłem jej cierpienia, pionkiem w machinie House Ranking, który ją sprzedał. A teraz… już go nie było.
Zacisnęła dłonie na papierach, gniotąc je pod palcami. W jednej chwili wszystko naraz na nią spadło. Śmierć Karolaka i rozpad małżeństwa.
Pierwszą reakcją był chłód. Nie współczucie, nie ulga, tylko chłód. Karolak dostał to, na co zasługiwał, ale wcale nie czuła się lżej. Wręcz przeciwnie.
– Więc… to już? – wyszeptała. – Karolak martwy… a Robert mnie zostawił.
Głos jej się załamał, a łzy napłynęły do oczu.
Tomek milczał, obserwując ją uważnie. Widział, że walczy ze sobą, że rozdarcie między gniewem, smutkiem i przytłaczającą pustką niemal ją paraliżuje.
Siedziała skulona przy stole, w dłoniach gniotąc dokumenty rozwodowe. Chciała je rozerwać na strzępy i udawać, że nic się nie wydarzyło. Przed oczami miała obraz Karolaka, aroganckiego, pewnego siebie. Teraz wiedziała, że ktoś pociągnął za spust i już go nie ma. Ale to nie dawało jej ulgi.
Z boku, na kredensie, leżał portfel. Pusty. Ostatnia pensja, oszczędności, wspólne pieniądze, wszystko poszło na łapówki. Na plan, który miał doprowadzić do tego, że jej życie wróci do normalności.
Patrzył na nią chwilę w milczeniu. Widział, że mówić więcej nie ma sensu, bo była załamana, niezdolna do przyjęcia kolejnych informacji.
– Odpocznij – powiedział tylko, wstając od stołu. – Wpadnę innym razem.
Jego głos był spokojny, ale w oczach widać było cień troski.
Anita nie odpowiedziała. Siedziała bez ruchu, wpatrzona w zmięte kartki.
Tomek wyszedł, zamykając cicho drzwi.
Zostawił ją samą w pustym domu, w którym nagle zrobiło się jeszcze zimniej i ciszej niż zwykle.
Jak Ci się podobało?