Noc Tysiąca Rozkoszy (II)
7 maja 2022
Cienie Isanranu
5 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Rezydencja mistrza Hannona znajdowała się w najstarszej dzielnicy miasta, przy końcu cienistej, wysadzanej cyprysami alei, nieopodal Schodów Umarłych. Radca Obeus rzadko tutaj bywał, więc gdy tylko oznajmiono mu, że niebawem będą na miejscu, ziewając uchylił nieco zasłony lektyki by się rozejrzeć.
Wzdłuż pnącej się górskim zboczem drogi, tuż za szpalerem sędziwych drzew, stały okazałe lecz zaniedbane domy. Otaczała je bujna zieleń dzikich ogrodów, oblanych popołudniowym słońcem. Niektóre z rezydencji wyglądały na dawno opuszczone. Ich dachy częściowo się zapadły, frontony porastał gęsty kobierzec bluszczu, a ściany ziały pustymi, wilgotnymi oczodołami ciemnych okien. Inne, mimo że tkwiły pośród gęstwiny wysokiej trawy i od lat nieprzycinanych krzewów, sprawiały lepsze wrażenie, choć daleko im było do należycie utrzymanych willi Dzielnicy Pałacowej. Lecz tym, którzy tu żyli, najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zapewne ich codzienne myśli obracały się wokół spraw tak odległych od zajęć zwykłych mieszkańców Skelnar, jak odległa była ziemia od przestworu niebios.
Górne Miasto zwano dzielnicą eklezjastów i mędrców. Tutaj mieszkali wróżbici oraz kapłani niezliczonych pomniejszych bóstw. Tutaj swoje pracownie zakładali astrologowie, teurgowie i alchemicy. Tutaj znajdowały się sklepy pełne wonnych, zamorskich ziół o zadziwiających właściwościach. To właśnie tu przychodziło się po błogosławieństwa, lekarstwa na uciążliwe przypadłości czy talizmany, mające chronić przed złym urokiem.
Obeus obserwował ulicę zza odchylonej zasłony i starał się odegnać morząca go senność. Dzień był wyjątkowo gorący, więc wydobywszy spomiędzy szat chustkę, co chwilę ocierał zroszoną potem łysą czaszkę. Podróż z jednego końca miasta na drugi dłużyła mu się coraz bardziej. Nie mając nic innego do roboty niecierpliwie wyglądał z lektyki wyczekując chwili, gdy wreszcie ją opuści i rozprostuje nogi.
Po nierównym bruku z turkotem jechały ciągnięte przez osły wózki. Niektóre, wyładowane beczkami i skrzyniami, ociężale toczyły się pod górę. Inne, puste, podążały w przeciwną stronę, ku miejskim bramom. Pomiędzy nimi widać było grupy ludzi wszelkiego stanu. Od prostego chłopstwa w zdartych chodakach, poprzez rzemieślników w bawełnianych kaftanach z symbolami różnych cechów, aż po odzianych w pstrokate jedwabie patrycjuszy. Wiatr przynosił do nozdrzy radcy osobliwą mieszankę zapachów, na którą składała orzeźwiająca woń cyprysów, aromat egzotycznych perfum i palonych kadzideł oraz smród ludzkiego potu.
A ponad tym wszystkim, ponad ciemną zielenią cyprysów, ponad bujną gęstwiną ogrodów i wyrastającymi spośród niej wyspami strzelistych dachów, krytych omszałym gontem, wznosiło się górskie zbocze. Szare, wysokie, z ciosanymi w litej skale stopniami nadludzkich rozmiarów. Schody Umarłych. Pamiętały ponoć czasy gigantów, którzy mieli żyć tu przed niezliczonymi wiekami, zanim jeszcze okolicznymi ziemiami zawładnęli ludzie.
Obeus nie raz zastanawiał się ile prawdy jest w opowieściach, jakoby Skelnar wybudowano na ruinach starożytnego miasta owej zaginionej w pomroce dziejów rasy. Nie raz słyszał o śmiałkach, zapuszczających się w rozległy labirynt kanałów pod Starym Kwartałem, lub schodzących do katakumbów Dzielnicy Świątynnej by we wnętrzu góry szukać kosztowności lub zapomnianej wiedzy. Większość wracała z pustymi rękami, inni w ogóle nie wracali, gubiąc się zapewne w plątaninie podziemnych korytarzy. Plotki wspominały również o takich, którzy przynosili zadziwiające historie na temat tego, co ujrzeli podczas swojej wyprawy. Lecz plotkom rozpowiadanym przez plebs w karczmach i łaźniach Obeus nie wierzył, podobnie jak nie wierzył legendom głoszącym, że w żyłach władającej miastem dynastia płynie domieszka starożytnej krwi jego dawnych władców.
Rezydencja mistrza Hannona znajdowała się w najstarszej dzielnicy miasta, przy końcu cienistej, wysadzanej cyprysami alei, nieopodal Schodów Umarłych. Radca Obeus rzadko tutaj bywał, więc gdy tylko oznajmiono mu, że niebawem będą na miejscu, ziewając uchylił nieco zasłony lektyki by się rozejrzeć.
Wzdłuż pnącej się górskim zboczem drogi, tuż za szpalerem sędziwych drzew, stały okazałe lecz zaniedbane domy. Otaczała je bujna zieleń dzikich ogrodów, oblanych popołudniowym słońcem. Niektóre z rezydencji wyglądały na dawno opuszczone. Ich dachy częściowo się zapadły, frontony porastał gęsty kobierzec bluszczu, a ściany ziały pustymi, wilgotnymi oczodołami ciemnych okien. Inne, mimo że tkwiły pośród gęstwiny wysokiej trawy i od lat nieprzycinanych krzewów, sprawiały lepsze wrażenie, choć daleko im było do należycie utrzymanych willi Dzielnicy Pałacowej. Lecz tym, którzy tu żyli, najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zapewne ich codzienne myśli obracały się wokół spraw tak odległych od zajęć zwykłych mieszkańców Skelnar, jak odległa była ziemia od przestworu niebios.
Górne Miasto zwano dzielnicą eklezjastów i mędrców. Tutaj mieszkali wróżbici oraz kapłani niezliczonych pomniejszych bóstw. Tutaj swoje pracownie zakładali astrologowie, teurgowie i alchemicy. Tutaj znajdowały się sklepy pełne wonnych, zamorskich ziół o zadziwiających właściwościach. To właśnie tu przychodziło się po błogosławieństwa, lekarstwa na uciążliwe przypadłości czy talizmany, mające chronić przed złym urokiem.
Obeus obserwował ulicę zza odchylonej zasłony i starał się odegnać morząca go senność. Dzień był wyjątkowo gorący, więc wydobywszy spomiędzy szat chustkę, co chwilę ocierał zroszoną potem łysą czaszkę. Podróż z jednego końca miasta na drugi dłużyła mu się coraz bardziej. Nie mając nic innego do roboty niecierpliwie wyglądał z lektyki wyczekując chwili, gdy wreszcie ją opuści i rozprostuje nogi.
Po nierównym bruku z turkotem jechały ciągnięte przez osły wózki. Niektóre, wyładowane beczkami i skrzyniami, ociężale toczyły się pod górę. Inne, puste, podążały w przeciwną stronę, ku miejskim bramom. Pomiędzy nimi widać było grupy ludzi wszelkiego stanu. Od prostego chłopstwa w zdartych chodakach, poprzez rzemieślników w bawełnianych kaftanach z symbolami różnych cechów, aż po odzianych w pstrokate jedwabie patrycjuszy. Wiatr przynosił do nozdrzy radcy osobliwą mieszankę zapachów, na którą składała orzeźwiająca woń cyprysów, aromat egzotycznych perfum i palonych kadzideł oraz smród ludzkiego potu.
A ponad tym wszystkim, ponad ciemną zielenią cyprysów, ponad bujną gęstwiną ogrodów i wyrastającymi spośród niej wyspami strzelistych dachów, krytych omszałym gontem, wznosiło się górskie zbocze. Szare, wysokie, z ciosanymi w litej skale stopniami nadludzkich rozmiarów. Schody Umarłych. Pamiętały ponoć czasy gigantów, którzy mieli żyć tu przed niezliczonymi wiekami, zanim jeszcze okolicznymi ziemiami zawładnęli ludzie.
Obeus nie raz zastanawiał się ile prawdy jest w opowieściach, jakoby Skelnar wybudowano na ruinach starożytnego miasta owej zaginionej w pomroce dziejów rasy. Nie raz słyszał o śmiałkach, zapuszczających się w rozległy labirynt kanałów pod Starym Kwartałem, lub schodzących do katakumbów Dzielnicy Świątynnej by we wnętrzu góry szukać kosztowności lub zapomnianej wiedzy. Większość wracała z pustymi rękami, inni w ogóle nie wracali, gubiąc się zapewne w plątaninie podziemnych korytarzy. Plotki wspominały również o takich, którzy przynosili zadziwiające historie na temat tego, co ujrzeli podczas swojej wyprawy. Lecz plotkom rozpowiadanym przez plebs w karczmach i łaźniach Obeus nie wierzył, podobnie jak nie wierzył legendom głoszącym, że w żyłach władającej miastem dynastia płynie domieszka starożytnej krwi jego dawnych władców.
Jak Ci się podobało?