Pacjentka
11 lipca 2025
16 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Miała na imię Felicja i czarne jak węgle oczy. Były duże, pogodne i bardzo ufne. Jej włosy były długie, miękkie, tworzyły naturalne fale. No i usta – pełne, w kolorze dojrzałych wiśni, ale nie umalowane. To był ich naturalny kolor. Były ciągle uśmiechnięte. Jej nos był malutki, prosty, delikatny, a broda bardzo charakterystyczna, trójkątna z seksownym dołeczkiem na środku. Karnacja jej skóry była ciemna, ale jeszcze nielatynoska. Tego wieczoru Felicja ubrana była dość infantylnie. Miała na sobie, nieco dziecięcą, bluzeczkę z dzianiny i różowe proste majteczki.
To była bardzo szczupła i delikatna dziewczyna. Pamiętam to jak dziś, siedziała wtedy na sofie, z jednym kolanem podciągniętym pod brodę. Na stopach miała śmieszne, palczaste skarpetki. Było nastrojowo, jej pokój był przytulny i ciepły.
– Jestem tu dla ciebie, chcę, byś się mną zaopiekował. Mamy ferie, a ja potrzebuję ciepła i miłości – powiedziała tak, jakbym był jej ojcem.
– Nie dam się nabrać na twoje gierki – odpowiedziałem sucho, choć słowa ledwo przechodziły mi przez usta.
Usiadła przodem do mnie, oparła się plecami o wygodną miękką kanapę. Nogi podciągnęła pod brzuch i rozsunęła kolana. Ręce swobodnie oparła na poduszkach. Patrzyłem na jej różowe majteczki. Były takie pretensjonalne. Nie miały w sobie nic wyuzdanego. Skąpa koszulka podjechała do góry, odsłaniając kawałek brzuszka.
– Chodź, przytul mnie. Nie chcę nic więcej. Chcę, tylko żebyś mnie przytulił – mówiła ciepłym, spokojnym głosem.
Wiedziałem jednak, że to tylko pozory.
– Posłuchaj, za chwilę dostaniesz zastrzyk, to środek uspokajający. To ci pomoże.
Przechyliła głowę na jeden bok i patrzyła na mnie tymi bardzo ufnymi, wielkimi oczyma. A ja… nie mogłem się powstrzymać i gapiłem się między jej nogi. Zastanawiałem się, co kryje się pod tymi różowymi majtkami.
Po kilku minutach podniosła się, wykonała półobrót i ustawiła się na czworakach: trochę bokiem, trochę przodem. Patrzyła na mnie, jak skradająca się kocica, ale nie miała w sobie nic z drapieżności. Jeśli miałaby mnie czymś zaatakować, to tylko ciepłym buziakiem i zarzutem delikatnych ramion.
Miała twarz nastolatki. Ciało na pierwszy rzut oka, może nie tak bardzo zgrabne, co kruche. Patrząc w jej oczy, miałem wrażenie, że jest istotą stworzoną do miłości. Kiedy raz już na nią spojrzałem, nie mogłem patrzeć gdzie indziej. Przyciągała, hipnotyzowała, bawiła, uwodziła. Była grzeszna z samego wyglądu, ale zachowywała się tak, jakby zupełnie sobie z tego nie zdawała sprawy.
Jej bluzeczka podjechała jeszcze wyżej. Zastanawiam się, czy pod spodem ma staniczek.
– Chcesz mnie? Wiem, że mnie chcesz. Widzę, jak na mnie patrzysz, doktorku. Wiem, że chciałbyś wziąć mnie w swoje ramiona. I wiesz co, to wcale nie jest takie trudne. Chodź do mnie, po prostu chodź i mnie przytul – kusiła.
Boże, jak ona umiała kusić!
– Felicjo, przestań mnie uwodzić- powiedziałem najbardziej stanowczo, jak tylko umiałem.
A ona stanęła na kanapie i bokiem oparła się o wysokie wezgłowie. Dłonią podciągnęła bluzeczkę, odsłaniając odrobinę piersi.
– Nie wierzę, popatrz mi w oczy i powiedz to jeszcze raz. Powiedz, że mnie nie chcesz.
Nie mogłem i nie wiedziałem, co robić.
– Felicjo, błagam, przestań.
Bardzo szybko potrafiła zmienić ton.
– Jesteś mięczakiem, wiesz?! – burknęła, marszcząc brwi.
Oparła się plecami o wezgłowie kanapy. Zarzuciła rękę na szyję i przeciągnęła się. Jej piersi wciąż wystawały spod ubrania. Drugą dłonią ściągała majtki do dołu. Znowu zadrżałem. Tym razem zrobiło mi się bardzo gorąco. Nagle zapragnąłem się rozebrać. Było mi duszno i niewygodnie. Wszystko uciskało i piło.
– Boże, Felicjo litości.
Uchyliła usteczka w niewinnym uśmiechu. Gdyby nie te wielkie piersi pomyślałbym, że to jeszcze mała dziewczynka, ale to było takie mylące. Nie była małą dziewczynką. Ona miała dwadzieścia lat, ale wyglądała jeszcze jak dziecko. No i była chora, bardzo chora, a ja byłem tym lekarzem – ostatnim, który mógł jej pomóc. To było nieetyczne. Nie mogłem ulec, ale wiedziałem, że jestem przegrany. Z nią nie dało się wygrać, nie w ten sposób.
– Chcesz mnie? Wiem, że mnie chcesz. Nie będę wiecznie czekać. Zobacz, jestem tu… cała dla ciebie. Dlaczego nie chcesz mnie przytulić? Dlaczego nie chcesz wziąć w mnie ramiona? I wiesz co? Ja i tak będę cię miała. Nie odpuszczę.
Chwyciłem się ostatniej broni, jaką miałem. Chciałem uderzyć tak samo precyzyjnie jak ona.
– Rozumiem, ale jestem tu, by ci pomóc. Chcę cię z tego wyciągnąć. Rozumiesz to Felicjo? Czy ty mnie rozumiesz dzieciaku???
Nie wiem, czemu mówiłem do niej „dzieciaku”. Była dorosła, a ja wciąż łapałem się na takich rzeczach.
– Powiedz mi, doktorku, kto tu jest bardziej chory, ja czy ty? Widzę, jaki jesteś spięty, zablokowany. Wyluzuj, nie gryzę. Chodź do mnie, przytul się, to nie boli.
Wystraszyłem się. Nie mogłem pozwolić, by całkowicie przejęła kontrolę nad tą rozmową.
– Nie! Jeszcze raz nie. Zrozum, jestem twoim lekarzem. To, co między nami było, nie powinno się stać. To błąd, pomyłka – rozumiesz?!
Rozumiała i to aż za dobrze, a ja nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jest wyrachowana. Była w stanie zrobić wszystko, aby tylko osiągnąć swój cel. Odezwała się cicho i chłodno, choć jej głos był bardziej przejmujący niż przedtem:
– Rozumiem tylko tyle, że nie chcesz się kochać z młodą, piękną i bardzo podnieconą laską.
– Nie, to nie tak…
– A jak? Wytłumacz mi.
Mocowaliśmy się. To były słowne zapasy, przepychanka, do której nie powinno w ogóle dojść.
– Nie jesteś żadną „laską” – zacząłem, głośno przełykając ślinę – jesteś moją pacjentką. Obowiązuje mnie etyka lekarska.
Była naprawdę dobra. Sprawnie przechodziła od defensywy do ataku. Umiała wykorzystać najmniejszą lukę w mojej pewności siebie.
– Hahaha… nie żartuj, doktorku – żachnęła się – kiedy patrzysz na moje cycki, cały drżysz. Podniecają cię moje cycki, prawda?
Miała rację, tak bardzo miała rację, że przeszedł mnie dreszcz, ale nie mogłem, przecież. Nie mogłem tego zrobić. Nic nie działo się tak, jak powinno. Czułem, że z każdym kolejnym słowem pogrążam się coraz bardziej.
– Felicio, ja naprawdę chcę cię wyleczyć – powiedziałem tak spokojnie, jak tylko umiałem.
Spojrzała na mnie. Jej czarne jak kosmos oczy zdawały się przeszywać mnie na wylot. Uśmiechnęła się, ale to był uśmiech pełen zgorzknienia i ironii.
– Z czego? Z czego chcesz mnie wyleczyć, doktorku. Z seksu?! Z mojego ciała? Z moich pragnień? Z mojej miłości do ciebie?
Patrzyła, nie odrywała ode mnie oczu. Przenikała mnie swoim uważnym, dojrzałym spojrzeniem, a ja czułem, że coraz bardziej osuwam się w przepaść. Chwila była gęsta, ciężka, pełna napięcia i niedomówień.
Nagle pochyliła się do przodu, jakby szykowała się do skoku, jakby za chwilę miała się na mnie rzucić. Wrażenie było tak realistyczne, że odruchowo odsunąłem się do tyłu.
Znów się roześmiała.
– Boisz się mnie? Ha, boisz się, doktorku! Ty się mnie naprawdę boisz.
Chciałem coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mi w gardle, serce waliło jak młotem, a w głowie kłębiło się milion myśli. Wiedziała, że już mnie pokonała, ale bawiła się dalej. Pastwiła się jak kot nad myszą. Ale czy naprawdę? Czy w istocie to tak wyglądało?
Znów poczułem chłodny dreszcz na plecach. Zdałem sobie sprawę, że tylko udawałem walkę, a cała moja moralność zaczyna się walić jak domek z kart. Jak to w ogóle mogło się stać? Przecież nie chciałem tego. Ta potyczka nie powinna miejsca.
– Nie boję się ciebie, dziewczyno. Dlaczego miałbym się bać?
Patrzyła na mnie. Była tak blisko, jej oczy były duże i czarne jak u krowy. Zadrżałem. Boże, jak ja chciałem ją pocałować! Zbliżyć się do niej i ją pocałować, po prostu, pocałować. W tej jednej krótkiej chwili wyobrażałem sobie, że moje usta dotykają jej ust, że czuję jej ciepło, tak, jak to było wczoraj i przedwczoraj. Ale… to był wypadek, który nie powinien się więcej powtórzyć.
– Powiedz, dlaczego jeszcze się opierasz, doktorku? – westchnęła i nie wiedziałem, czy w jej słowach jest więcej cynizmu i manipulacji, czy autentycznego pragnienia.
Zacisnąłem zęby. Jeśli kiedykolwiek miałbym powiedzieć stanowcze „nie” to właśnie teraz. Wiedziałem, że lepszy i chwili nie będzie. Wyrzucałem słowa, w które sam już nie wierzyłem, ale musiałem to zrobić.
– Felicjo, mylisz mnie z kimś innym, nie będę się z tobą kochał. Ani dziś, ani nigdy.
Nie poddawała się. Jej spojrzenie stało się dzikie i drapieżne.
– Nie pozwolę na to – rzuciła sucho – będziesz mój czy tego chcesz czy nie.
– Ale jak? Jak chcesz to zrobić?
Spojrzała tak chłodno, że zamarłem, a mimo to była tak niesamowicie podniecająca. Powietrze iskrzyło od erotyzmu. Musiałem użyć wszystkich sił, by się na nią nie rzucić. Nie wiem, co mogłoby się wtedy stać. Była tu i nie musiała nic mówić. I tak wiedziałem, co chodzi po jej, chorej, lecz tak niezwykle pięknej głowie. Jej oczy nie były sprośne, nie były zdrożne, były, po prostu, niewinnie powalające, obezwładniające, paraliżujące swoim pięknem.
– Boże, jaki ty jesteś oporny – odezwała się po dłuższej chwili. – Chodź, zrobimy to i będzie po wszystkim. Nikt nie będzie o tym wiedział. To tylko seks. To nic nie znaczy.
Przez moment zdawało mi się, że zyskałem niewielką przewagę.
– Mówiłaś, że potrzebujesz miłości…
Wywinęła się jak piskorz. Nie dała się złapać.
– Przede wszystkim potrzebuję cię w moich ramionach, doktorku.
Włożyła dłonie pod bluzkę i bawiła się swoimi dużymi piersiami, a moja wyobraźnia znów zaczynała szaleć. Wysiłek, jaki wkładałem, aby udawać, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia, był tytaniczny.
– Felicjo, powiedziałem, że nie.
Uklękła i odwróciła się tyłem. Jej kciuki wylądowały za majteczkami. Odciągała gumkę na boki, powoli zsuwając je ze swojego dużego, krągłego tyłeczka. Skręciła tułów i patrzyła na mnie, znowu tak patrzyła. Wyglądała jak madonna z dawnych obrazów. Pod jej oczami utworzyły się delikatne kółeczka. Boże, jakaż ona była piękna!
– Przecież nie dasz rady, nie wytrzymasz – mówiła.
Próbowałem wciągnąć ją w jakiś inny wątek, byleby tylko nie mówić o seksie, o naszym seksie.
– Powiedz, czy ty w każdym mężczyźnie widzisz obiekt swojego pożądania?
Znowu wygrała.
– Nie. To ty jesteś dla mnie tym obiektem. To ciebie chcę.
Jak ona to robiła?
– Felicjo, och Felicjo, chcę ci jakoś pomóc. Daj mi szansę – prawie błagałem.
Napierała.
– Wiesz co, pomożesz mi, jak się ze mną prześpisz.
Chciałem się z nią kochać, przecież cały drżałem. Moje ciało rwało się do niej, ale rozum podpowiadał coś innego. Wiedziałem, że to doskonała graczka, że świetnie się kamufluje, wszystko po to, by nie wyjawić mi swoich lęków, tego, o co w tym wszystkim naprawdę chodziło. Nie mogłem na to pozwolić.
Opadła do przodu, wprost na oparcie kanapy. Łokieć położyła na wezgłowiu a na otwartej dłoni głowę. Drugą ręką, powoli ściągała swoje różowe majtki. Zbliżałem się do niej. Krok po kroku, stopniowo zmniejszałem dystans. Nie odrywałem wzroku od jej ślicznej buzi, od jej głębokich, czarnych oczu. Patrzyła spokojnie, ufnie ciepło, jakby była pewna każdego swojego gestu, każdej swojej myśli, jakby była pewna tego, co za chwilę miałoby się stać. Na swojej twarzy poczułem jej słodki oddech.
– Jeśli teraz mi powiesz, że mnie nie kochasz, że mnie nie chcesz, to ci i tak nie uwierzę.
– Przestań, Boże przestań, nic nie mów. Proszę cię Felicjo, nic już nie mów. Jesteś taka śliczna. To jakiś koszmar, to jakaś pomyłka – powtarzałem, jak we śnie.
Zachowywała się tak, że nie sposób było jej nie wierzyć.
– Jestem, czekam każdą noc na każdy dzień. Bez ciebie choruję, bez ciebie nie mogę żyć.
– Proszę cię, dziecinko, zamilcz – mówiłem już tylko po to, by uspokoić swoje sumienie.
Czubkiem palca dotknąłem jej ust. Nie drgnęła nawet, patrzyła ufnie i spokojnie, jak wcześniej. Miała oczy jak u foki: duże czarne i piękne. Wystarczyło tylko wsunąć dłonie pod jej krótką bluzeczkę, by bez trudu, dobrać się do jej dużych piersi. Wystarczyło tylko włożyć dłonie pod jej majtki. Na pewno by się nie broniła. Dygotałem, przypominając sobie, jak było wczoraj i przedwczoraj. To byłby piękny romans, ale kilka ulic dalej czekała moja żona z dwójką małych dzieci. Poza tym, gdyby dowiedzieli się w klinice… nie chciałem nawet o tym myśleć.
– Felicjo ubierz się, usiądź, porozmawiajmy, jesteś poważnie chora, sama nie dasz sobie rady. Potrzebujesz mojej pomocy – prosiłem, mając nadzieję, że w jakiś sposób, zacznie mnie słuchać.
– Nie jestem chora.
– Jesteś.
– Nie.
– Schizofrenia, to poważna choroba.
– Wiem, ale to mnie nie dotyczy.
Patrzyłem w jej oczy.
– Chcę ci pomóc.
Uśmiechnęła się.
– No, to chodź do mnie, tutaj, na łóżko – westchnęła.
Wyprostowała się. Jedną rękę wciąż trzymała na oparciu kanapy, drugą wsunęła pod bluzeczkę dokładnie tak, jak ja bym to zrobił, dokładnie tak, jak zrobiłem to dzień, czy dwa dni wcześniej. Patrzyłem, jak chwyta za swoją pierś i ściska ją. Pochyliła samą głowę, jej czarne włosy opadły, zasłaniając część cudownej twarzy.
Znów się przysunąłem, wystawiając siebie na niepotrzebną pokusę. Miałem nadzieję, że zobaczę w jej oczach, choć odrobinę, ironii czy, jakiegokolwiek, wyrachowania. Dałoby mi to podstawę do utwierdzenia się w przekonaniu, do całkowitej pewności o jej chorobie. A tak nie wiedziałem, nie byłem na sto procent pewny. Nie byłem pewny niczego. A może ona naprawdę mnie kochała. Może nic jej nie dolegało, poza gorącym uczuciem. Nie mogłem w to uwierzyć, przecież te wszystkie badania i testy… Ale, właśnie to jej paranoja była tak realistyczna, że stopniowo sam w nią wpadałem. Tylko znowu, czy rzeczywiście to była paranoja?
– Chcę cię, chcę cię dzisiaj, tutaj, chcę poczuć cię w sobie. Nie rozumiesz tego? Popatrz na mnie. Kocham cię. Z czego chcesz mnie wyleczyć, z miłości?! Jeżeli tak, to lecz mnie. Tylko nie wiem, kto bardziej jest chory, panie lekarzu?!
Nie odrywała oczu nawet na milimetr, nawet na sekundę. Patrzyła spokojnie, głęboko, wprost na dno mojej duszy. Czułem, że powoli przegrywam tę grę.
– Felicjo, błagam.
Ukląkłem przed nią i złożyłem ręce jak do modlitwy. Czemu to zrobiła? Bawiła się ze mą, czy rzeczywiście mnie kochała?
Odwróciła się przodem, usiadła po turecku z nogami podciągniętymi pod pośladki. Założyła dłonie za głowę, chwilę odczekała, a po jakimś czasie opuściła jedną rękę i, chwyciwszy za bluzeczkę, podciągnęła ją do góry. Patrzyłem na jej cudowny, jędrny brzuch, patrzyłem, jak stopniowo wyłania się jej pierś.
– Jesteś śmieszny, bo nie potrafisz przyznać się do swoich uczuć. Nie potrafisz powiedzieć kobiecie, że jej pragniesz.
Zbliżałem się do niej, na czworakach, jak pies, na czterech. Moja twarz znajdowała się na wysokości jej pępka. Przysunąłem się jeszcze bliżej, i jeszcze, i w końcu musnąłem go samymi ustami, tak przelotnie, najdelikatniej, jak umiałem, jakbym się bał, jakby to coś zmieniało, jakby to, co robiłem, miało nie być grzechem, odstępstwem od zasad medycznych. Ja rzeczywiście siebie oszukiwałem.
Odsuwałem się powoli, ciągle patrząc na jej brzuch. Był śliczny tak samo, jak reszta jej ciała.
– Możesz mnie mieć, ja niczego ci nie zabraniam – mówiła cicho, ale z przejęciem.
Wsparty o brzeg kanapy patrzyłem na nią. Tak niewiele dzieliło nas od gorącego, namiętnego seksu, seksu, który pochłaniał mnie bez reszty, który był dla mnie podróżą do innego świata.
– Spójrz mi w oczy – powiedziała.
Spojrzałem, a moje serce szarpnęło się tak, jakby za chwilę miało pęknąć.
– Powiedz, czy naprawdę nie kochasz mnie?
– Felicjo, błagam.
– Spójrz mi w oczy.
Wewnątrz mnie wybuchła bomba.
– Boże, kocham cię, tak bardzo cię kocham!
Kiedy w końcu jej uwierzyłem, kiedy w końcu przyjąłem jej punkt widzenia, odezwała się łagodnie:
– Jesteś mój, doktorku.
Teraz to ja potrzebowałem psychiatry.
Nie wiedziałem już, kim jestem, nie wiedziałem, co jest dobre, a co złe, co właściwe, a co nieetyczne, nie wiedziałem czego, chcę. Musiałem podjąć decyzję, nie mogłem już jej dłużej leczyć. Chciałem wyjść tak, by nie patrzeć, by zapomnieć, by uznać, że to wszystko, w ogóle, się nie zdarzyło, że nie było nigdy dziewczyny o imieniu Felicja, tak nietypowym, tak pięknym, że nie było tej pacjentki, która stała się moją porażką. Ale, jak jej unikać, kiedy mieszkała trzy ulice od mojego domu, jak jej unikać, kiedy chodziliśmy do tej samej piekarni, jak jej unikać, gdy jeździliśmy tym samym autobusem. To wszystko stawało się jakimś potwornym koszmarem.
Odsunęła się od oparcia, wygięła plecy i krzyżując ramiona, chwyciła dół bluzeczki. Po chwili ciągnęła ją już do góry, odsłaniając obydwie piesi.
Znowu się przysuwałem, byłem blisko, coraz bliżej. Delikatnie, czubkiem języka musnąłem dół jej wielkich cycków. Najpierw jeden później drugi. Boże, jak ona pachniała. Pot, to był pot zmieszany z zapachem jej perfum. Nigdy nie lubiłem zapachu potu, nigdy… aż do tej pory, do tego dnia, kiedy, po raz pierwszy ją spotkałem. Mógłbym oddychać, samym tylko, zapachem jej ciała. Nigdy, nikomu o tym nie mówiłem, nawet jej. Teraz mógłbym włożyć głowę między te jej wielkie cycki i tak zostać.
Przesunąłem się wyżej, muskałem ustami jej szczupłe, prawie chude palce, wierzch dłoni, nadgarstki, później przedramiona. Sunąłem, ledwie dotykając. Nie wzbraniała się, ale też nie rzucała na mnie. Patrzyła i czekała.
– Widzisz, po co to wszystko było. Jesteś mój, nie rozumiesz tego? Wiedziałam o tym od samego początku. Chodź tu. Dobrze, jeszcze bliżej. A teraz pocałuj mnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę.
Przysunąłem się do jej delikatnych ust, patrzyłem w jej czarne jak kosmos oczy. W końcu musnąłem jej wargi swoimi.
– Boże, Felicjo, co my najlepszego robimy?!
Nagle zmieniła się. Spojrzała na mnie dziko i lubieżnie. Odepchnęła mnie ręką tak, że spadłem na podłogę. Błyskawicznie ściągnęła z siebie bluzeczkę.
Leżałem na dywanie a ona przyjęła pozycję, jak czający się kot. Opadła twarzą nisko, na samą krawędź wersalki. Podpierając się na dłoniach, uważnie mnie obserwowała.
– Przeleć mnie doktorku. Chcę twojego twardego kutasa. Chcę twojego gorącego, gęstego nasienia.
Patrzyła, a ja wciąż się przysuwałem.
– Jak sobie życzysz, najdroższa – odpowiedziałem tak, jakbym był już całkowicie zniewolony. A może i byłem.
– Widzisz, nie masz żadnych szans, nigdy ich nie miałeś. Od kiedy cię zobaczyłam, wiedziałam, że jesteś mój.
Toni była ta sama niewinna Felicja. Patrzyła, jak wampirzyca, jak strzykwa, ale była niebiańsko piękna, powalająca i to było jej najlepszą bronią.
Z drugiej strony opierała się na kolanach, wypinając swój tyłek do góry. Jej biodra były szerokie i tak oszałamiająco seksowne, że kręciło mi się w głowie.
– Chodź do mnie, chodź, jesteś mój, już nie jesteś lekarzem, jesteś moim kochankiem- powtarzała.
W następnej chwili była już bez ubrania, kompletnie naga, nagusieńka leżała na kanapie. Oszalałem na jej punkcie. Nie miałem już nic do stracenia. Chyba że swoją duszę. Pozbyłem się spodni, koszuli i slipów. Stałem nad nią ze sterczącym pulsującym z podniecenia ptakiem, przegrany, zdobyty, ale tak bardzo szczęśliwy, że trudno to sobie wyobrazić. Zrobiła to ze mną i to był mój koniec.
Leżała na plecach z głową opuszczoną poza krawędź spania, tak, jakby czekała, aż mój wielki fallus wyląduje w jej ustach. Jak mała dziewczynka, jedną ręką, zakrywała piersi drugą cipkę. Czemu to zrobiła? Na pewno nie ze wstydu. Była taka piękna, tak cudownie podniecająca. Cały drżałem, moje ciało reagowało spontanicznie i automatycznie. Wiedziałam, że muszę to zrobić.
Podszedłem, mój ogier zawisł nad jej śliczną twarzą.
– Widzisz, teraz jesteś sobą. Nareszcie cię mam – westchnęła – włóż go do mojej buzi. Chcę poczuć jego smak. Zrób to.
– Boże Felicjo, co ja zrobiłem!? Co myśmy zrobili?
Odwróciła się tyłem, wystawiając w moją stronę swój zgrabny tyłek. To było zaproszenie do czegoś dużo bardziej zdrożnego. Była boginią piękności i seksu. Patrzyłem na nią zafascynowany, jak małe dziecko i pragnąłem coraz więcej.
– Przytul się do mnie, doktorku.
Gładziła oparcie kanapy z taką czułością, jakbym to ja tam leżał. Jej czarne, długie włosy swobodnie spływały po jej delikatnych plecach. Powoli wsuwałem się na łóżko. Po drodze całowałem jej pośladki: delikatnie, mokro, czule, pozostawiając po sobie wilgotny ślad. Była tylko ona, nic więcej się nie liczyło. W tej chwili cały świat przestał istnieć, była tylko ona i ja, i nasze rozgrzane, podniecone ciała.
– Felicjo, nie wiem, co będzie jutro.
– Och, daj spokój. Jutro będę ja.
KONIEC
Jak Ci się podobało?