Post Revolutionem (I)

26 sierpnia 2025

17 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Na fali zainteresowania tematem rewolucją 1905 roku, postanowiłem popełnić opowiadanie dziejące się w tych realiach. Mam nadzieję, że Wam się spodoba!

Na skraju lasu stała grupka mężczyzn. Mieszkańcy Psiego Jaru nie zwracali na nich uwagi. Każdy miał dość własnych trosk, by dostrzegać obcych w cieniu drzew.
Zresztą, w miasteczku działy się sprawy o wiele poważniejsze.
Na początku tygodnia pojawił się tu carski oficer wysokiej rangi. Przybył na czele oddziału Moskali uzbrojonych po zęby. Szeptano, że pierwsze, co zrobił po przyjeździe, to wraz ze swoją świtą rozgościł się w miejscowym burdelu.

– Te, Szybki, prawdę mówisz?
Niski, łysawy typ skinął głową.

– Głowę daję – wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. – Czajnik mi wyśpiewał, że zguba na nas czeka w dziwczarni. Ciapki dogadzają carskiej bestii bez umiaru.

Psi Jar wyrósł wokół skrzyżowania dróg. Położony dokładnie między Warszawą a Łodzią, miał dla Rosjan ogromną wartość. W ich planach stawał się bastionem, z którego mieli dławić rewolucję.
Tyle że Moskale nie rozumieli powagi sytuacji. Choć w Warszawie na placu Grzybowskim dochodziło do manifestacji, żołnierze nie kwapili się do walki. W oddziałach panowało rozprzężenie, a w połączeniu z niechęcią do ryzykowania życia czyniło z nich żołnierzy marnej próby.

Każdy jednak bał się bojowców. Plotki z Łodzi i Warszawy mroziły im krew w żyłach. Na samą myśl o zamachowcach spluwali na ziemię i klęli, jakby to mogło odpędzić strach.

– Jak cel jest chroniony?

– Oprócz paru niebieskich przy wejściach, pusto – zreferował Szybki. – Tłuczkami się ich obije, a oficjela carskiego poczęstuję żelazem.

Kamienice sąsiadowały z drewnianymi chałupami. Tylko drogi zachowały solidność. Psi Jar od wieków służył Mazowszu jako punkt logistyczny. Reszta miasta wyglądała, jakby najlepsze czasy miała już dawno za sobą.

– Dobra, czwórka wchodzi, reszta zostaje w odwodzie – zarządził Staruch, spoglądając po towarzyszach. – Szybki, Aniołek, Kazik i Zuch. Wy czyścicie. Nim ruszycie, pamiętajcie, dlaczego się wykrwawiamy.

– Dla wolnej Polski!

– Otóż to – Staruch uśmiechnął się mimochodem. – Ruszajcie.

Po naradzie bojowcy rozdzielili się. Grupa uderzeniowa wyszła z lasu od lewej strony. Dłonie trzymali głęboko w kieszeniach płaszczy, nie po to, by ukryć broń, lecz własne zamiary. Kapelusze rzucały cień na twarze, osłaniając je przed słońcem i spojrzeniami przechodniów. Wtopili się w tłum. Dla mieszkańców Psiego Jaru byli niewidzialni, dla carskich żołnierzy tym bardziej.

Szybko dotarli na rynek. Naprzeciwko górowały dwa budynki: renesansowa kamienica i nowocześniejszy burdel. Przy wejściu stało dwóch policjantów Ochrany. Jeden popalał papierosa, drugi zerkał do środka. Bojowcy ruszyli prosto na nich, pewnym, stanowczym krokiem. Moskale, zasłonięci tłumem, nie zdążyli się zorientować.

Zanim cokolwiek pojęli, Szybki i Aniołek grzmotnęli ich kijami w głowy. Ciała nieprzytomne, a może już martwe, błyskawicznie wciągnięto do środka. Chyba tylko cud albo bezczelność samego czynu sprawiły, że nikt tego nie zauważył.

Bojowcy weszli do wnętrza, trzymając rewolwery w dłoniach.
Na parterze stało kilka stołów i bar. Kobiety i klienci, widząc zamaskowanych uzbrojonych napastników, spuścili wzrok i udawali, że niczego nie dostrzegają. Po krótkiej wymianie spojrzeń Kazik został na dole, reszta spokojnym krokiem ruszyła na piętro.

Na czele szedł Zuch, za nim Szybki i Aniołek. W kilka chwil znaleźli się na jedynym piętrze budynku, pełnym pokojów uciech. Bogatsi klienci mogli tu za grosze kupować ciała kobiet z nizin społecznych.

Bojowcy maszerowali korytarzem, zerkając do kolejnych drzwi. Jęki i stękania po polsku upewniły ich, że carskiego oficera trzeba szukać gdzie indziej… zapewne w pokoju dla „wyjątkowych” klientów.

Na znak Zuch wyważył drzwi. Drewno runęło z hukiem, mężczyźni wpadli do środka z rewolwerami w dłoniach.

Szybkiemu serce przyspieszyło. Nie z powodu kolejnego Moskala do zabicia – miał ich już wielu na sumieniu. To widok nagich ciał pobudził wyobraźnię buntowniczego bojowca.

Trzech Rosjan korzystało z usług co najmniej tuzina kobiet. Cel egzekucji brał rudą czterdziestkę od tyłu, gdy młodsza szatynka całowała go namiętnie, a trzecia pieściła go w najbardziej obsceniczny sposób, liżąc mu odbyt. Towarzysze generała również tonęli w cielesnej rozpuście, każdy otoczony kobietami, które grały rolę posłusznych narzędzi rozkoszy.

Była to ostatnia przyjemność, jakiej mieli zaznać w życiu.

Aniołek i Zuch, nie tracąc głowy, schowali rewolwery i sięgnęli po noże. Szybki opóźniony, wciąż oszołomiony widokiem, poszedł w ich ślady. Kobiety odskoczyły z krzykiem, błagając o litość. Rosjanie, zanim zdążyli pojąć, co się dzieje, zostali zasztyletowani.

– Wiejemy! – ryknął barczysty Zuch. – Szybki, dawaj!
Szybki rzucił ostatnie spojrzenie nagim kobietom. Wtedy, niespodziewanie nawet dla samego siebie, zrozumiał jedno.
Już wiedział, co chciał w życiu robić.
 


 

Gdy rewolucja przestała szaleć w Kongresówce, wielu dawnych towarzyszy Szybkiego wciąż działało.
Wierzyli, że odrodzona Rzeczpospolita powinna powstać poprzez upodmiotowienie robotników i całej klasy pracującej.

Szybki już tak nie czuł. Odłożył swoją „szpadę” rewolucjonisty i zakopał ją w lesie. Tułał się między Łodzią a Warszawą, chwytając dorywcze roboty. Echa przeszłości nie dawały mu jednak spokoju. Wciąż powracały pieśni o szklanych domach i egalitarnym społeczeństwie. Melodia rewolucji ścierała się w nim z pieśnią szarej rzeczywistości.

– „Po cóż człowiekowi idea, jeśli przymiera głodem?” – myślał gorzko.

Wieczory spędzał w łódzkich spelunach. Obserwował robotników, którzy przepijali całą wypłatę i upadali pod stół, a podświadomość szeptała mu, by zrobić to samo. Siłą woli powstrzymywał się jednak od tej pokusy.

Pewnego dnia w ciemnej knajpie pojawił się zleceniodawca. To był dla Szybkiego sygnał, by odrzucić pokusy i wrócić do „fachu”.

– Wiktor, jak mniemam? – zagadnął wysoki jak dąb brodacz, przypominający wikinga. – Postawić kolejkę?
Szybki pokręcił głową. Brodacz rozsiadł się przy stoliku, zdecydowanie za małym dla jego postury. Jego obecność natychmiast przyciągnęła uwagę gawiedzi. Burżuazyjny strój kusił co śmielszych, lecz widząc, że obaj wyglądają na zakapiorów, szybko rezygnowano z pomysłu napaści.

– Rozmowny towarzysz mi się trafił – mruknął brodacz, odpalając fajkę i przyglądając się Szybkiemu, którego twarz nie zdradzała emocji. – Musisz mi skasować jednego szpicla.

Słowo padło, a na twarzy Szybkiego po raz pierwszy pojawił się cień uśmiechu. Dopił piwo, zostawiając pianę na brodzie.

– Żeby endek wyzywał kogoś od szpicli… – wybuchnął gromkim śmiechem. – A to dobre!
Brodacz spoważniał. Widząc zmianę na jego obliczu, Szybki uciął żarty.

– Czym się ten cel przysłużył, że fatygujesz się do bojowca?

– Na mieście gadają, żeś z tym skończył – odparł chłodno. – Potrzebuję kogoś do mokrej roboty. Działającego pps-owca bym nie prosił, ale skoro od nich odszedłeś…

– Mów, kogo i za ile – uciął Szybki. – O polityce nie będę gadał.

Brodacz wyciągnął zza kamizelki fotografię: łysy mężczyzna w okularach, twarz inteligenta.

– Mateusz Dobrzyński.

– Co nabroił?

– Musiałbym ci powiedzieć o polityce.

Szybki machnął ręką. Remat budził w nim tylko irytację. Odruchowo chciał sięgnąć po rewolwer, jak dawniej, ale zdusił pokusę.

– Dobrze. Połowa z góry – powiedział twardo. – Odciąć mu ucho, czy wystarczą okulary?
Brodacz wyłożył pieniądze. Szybki spokojnie przeliczył sumę i schował do płaszcza. Spojrzał prosto w oczy rozmówcy… i poczuł dreszcz.

„Z takim endkiem lepiej nie zadzierać” – pomyślał. – „Jeśli starzy towarzysze dowiedzą się, że biorę od niego robotę, będę miał przesrane.”

– Okulary wystarczą – odparł Aleksander, chowając zdjęcie. – Gotów omówić szczegóły?

– Gotów.

„Po wszystkim zniknę na jakiś czas do Galicji” – kalkulował w myślach Szybki. – „Tam nikt nie będzie węszył.”

– Może przejdziemy na ty? – zaproponował brodacz, wyciągając rękę. – Aleksander.

– Wybacz, ale z klientami nie przechodzę na ty – odmówił Szybki. – Etyka zawodowa.

Aleksander uniósł brwi, co niemal rozbawiło Szybkiego. Powstrzymał śmiech, chcąc zachować profesjonalizm, mimo że w głębi gardził rozmówcą.

– O tej porze Mateusz powinien być już w Psim Jarze – dodał nagle endek.
Szybki zbladł. Przełknął ślinę i odzyskał równowagę.

– Serce mi się odezwało – skłamał, przybierając pozę schorowanego. – Kiedyś i tak wykorkuję, patrząc ofierze prosto w oczy.

– Byle nie mojej – uciął Aleksander. – Dzisiaj jest w Psim Jarze, jutro jedzie do Warszawy. Ma tam nie dotrzeć.

– Jakieś życzenia specjalne? – spytał Szybki.

– Nie rozumiem.

– Ma cierpieć? Przekazać mu ostatnie słowo?

– Nie. Strzał w tył głowy. Bez bólu.

To zaintrygowało Szybkiego.

– Zazwyczaj klienci wolą rzeź. Skąd ta litość?

– Musiałbym mówić o polityce. A ty…

– Dość! – przerwał. – Od polityki trzymam się z daleka. Żegnam, muszę ruszać do Psiego Jaru.

Obaj wstali, wymienili uścisk dłoni i wyszli na zewnątrz. Pogoda nie sprzyjała dalszej rozmowie. Nim się rozeszli, Aleksander jeszcze się odwrócił:

– Prawie zapomniałem! Walizkę Mateusza oddasz wprost w moje ręce.

– Mogę sprawdzić zawartość?

– Nie.

– Dobrze.

Rozstali się bez słowa.

Szybki ruszył w stronę wąskich ulic Łodzi. Szybko zorientował się, że ma ogon. Schował dłonie w kieszeniach. Palce zacisnął na rewolwerach. Przyspieszył, klucząc po zaułkach. Lewo, prawo, nagły skręt. W końcu skrył się w ciemnej wnęce.

Obserwował tropicieli. Nie znał ich. Na pierwszy rzut oka, pijane obwiesie, lecz uzbrojenie zdradzało, że nie są zwykłymi moczymordami.

„Robią to do dupy” – uśmiechnął się drwiąco. – „Gdybym chciał, położyłbym ich jak muchy”.

Po chwili wyszedł z kryjówki i skierował się na stację kolejową. Wsiadł do pierwszego pociągu w stronę Warszawy, ukrył się w wagonie bagażowym, rozłożył między pakunkami.

– „Jeśli ludzie nie chcą widzieć problemu, to go nie zobaczą” – pomyślał, zamykając oczy. – „Strzelę sobie drzemkę. Jutro raczej nie będzie okazji”.

Spał kilka stacji, obudził się dopiero blisko celu. Wysiadł niezauważony. Pasażerowie i obsługa nie mieli pojęcia, że jechali z „duchem”. To był stary numer, ale wciąż sprawiał mu satysfakcję.

Potem zanurzył się w las. Czekał go jeszcze spory kawałek pieszo. Każdy krok budził wspomnienia dawnych akcji. Wszystko zaczynało się podobnie… a kończyło zupełnie inaczej.

 


 

Szybki został porwany przez swoich towarzyszy. We trójkę zbiegli po schodach, gdzie naprzeciw wyskoczył im zdyszany Kazik.

– Moskale próbują się dostać do środka!
Wszyscy zaklęli siarczyście.

– To co, kurwa, robisz na schodach, zamiast odpierać kacapów?! – warknął Szybki.

– Razem z dziewczętami i klientami zabarykadowaliśmy główne wejście – tłumaczył Kazik, łapiąc oddech. – Chcieliśmy uciec tylnym, ale kula o mało nie rozerwała mi łba. Zablokowaliśmy przejście i biegnę po rozkazy.

Zapadła cisza lodowata jak ostrze noża. Każdy analizował sytuację, a wnioski były te same.

„Kaplica” – pomyślał Szybki.

– Dobra, bracia.– Wydobył zza płaszcza rewolwer. – Żywcem nas nie wezmą. Aniołku, sprawdź, czy tamte suki nie miały broni. – Spojrzał na Zucha. – Ty z Kazikiem na dół. Jeden obstawia tyły, drugi główne. Ja zagadam z ludźmi i obmyślimy plan.

Rozkazy były jasne. Towarzysze rozbiegli się, a Aniołek w drodze do pokoju o mało nie został trafiony. Huk strzału, tłuczone szkło, krzyk. Cudem uniknął rany. Padł na ziemię, a po chwili całą kamienicą wstrząsnęła kanonada wystrzałów karabinowych.

Szybki, Kazik i Zuch zbiegli na dół. W holu zebrał się tuzin ludzi. Głównie kobiety, paru mężczyzn. Twarze blade, oczy szerokie.

– Przepraszam, że wciągnęliśmy was w walkę z caratem – zaczął Szybki, patrząc im prosto w oczy. – Ale jeśli zadziałamy razem, wyjdziemy stąd żywi.

Przejrzał tłum. Wypatrzył mężczyznę z odrobiną odwagi w spojrzeniu.

– Ty, towarzyszu. – Wskazał. – Na górę. Aniołek da ci broń po carskich sukach. – Obrócił się do dwóch innych. – Wy pilnujecie barykad.

Spojrzał na kobiety. Wskazał te, które wyglądały na silniejsze.

– Wy zajmiecie się rannymi. Reszta czuwa. Kiedy zacznie się walka, każda para rąk będzie potrzebna.

Razem z nowym rekrutem ruszył na piętro. Przechodzili skuleni. Kule świstały, szkło sypało się na podłogę. Cywil drżał, lecz szedł dalej.

W luksusowym pokoju Aniołek już wydobył trzy karabiny. Prostytutki, które zdążyły się ubrać, patrzyły na bojowców z przerażeniem.

– Mosiny? – spytał Szybki.

– Ta.

– Wspaniale. – Jeden karabin wziął dla siebie, drugi podał cywilowi. – Jak cię zwą?

– Daniel.

– Słuchaj, Daniel. Wiem, że przyszedłeś tu w innym celu, ale teraz wszyscy mamy jeden los. Jeśli nam nie pomożesz, nikt stąd nie wyjdzie.

Mężczyzna przełknął ślinę i skinął głową.

– Wiesz, jak to działa?

– Polowałem czasem…

– Wspaniale – przerwał Szybki. – Od teraz jesteś „Łowca”. Weź pozycję przy oknie obok schodów, od strony tyłów. Jeśli zobaczysz Moskali, strzelaj i krzycz. Jasne?

– Jasne.

Łowca garbiąc się, wyszedł.

Aniołek uśmiechnął się krzywo.

– Tak szybko dorastają… Chcesz, żebym obstawił front?

– Ta. We dwóch ogarniemy. – Szybki zaklął pod nosem, grzebiąc w kieszeniach. – Nie mam samoróbki. Masz coś?

– Mam.

– Świetnie. Jeśli w rozmowie z Moskalami padnie „ciężka pogoda”, rzucasz bombę. Rozumiesz?

– Ta.

Szybki obrócił się do kobiet.

– Trzeba je stąd zabrać, bo będą tylko przeszkadzać.

Aniołek rzucił im szybkie instrukcje i zaczął wyprowadzać je pojedynczo. Szybki patrzył, dumając, czy wszyscy nie zginą w tym burdelu.

„Jako szanujący się socjalista, skonam w burdelu” – pomyślał z gorzkim uśmiechem. – „Cóż za ironia losu.”

Wtedy w tłumie dostrzegł błysk kasztanowych oczu.

 


 

Cel Szybkiego wykazał się wyjątkową lekkomyślnością.
Następnego dnia były bojowiec wypatrzył Mateusza Dobrzyńskiego na rynku.

Wyglądał jak przemysłowiec w pełnym rozkwicie. Drogi płaszcz, cylinder, monokl, zadbany zarost i ten cwaniacki błysk w oku. Do tego spora skórzana walizka, której pilnował jak oka w głowie. Przyglądał się towarom na targu, nieświadom, jak blisko był śmierci.

Szybki wmieszał się w tłum. Podszedł, przyłożył przez płaszcz lufę rewolweru do jego pleców.

– Piśnij słowo, a rozpruję ci kręgosłup – wyszeptał chłodno. – Zejdziemy na boczny trakt, potem do lasu. Tam pogadamy.

Dobrzyński momentalnie zbladł, czym wprawił w osłupienie handlarkę, z którą właśnie rozmawiał.

– Wielmożny panie, wzywać lekarza?

– Nie trzeba, stokrotnie dziękuję – odpowiedział cienkim sopranem, kłaniając się kobiecie. – Do widzenia.

Szybki prowadził go spokojnym krokiem, bocznymi uliczkami. W lesie miał okazję przyjrzeć się ofierze bliżej. Drobny, trząsł się jak tory pod pociągiem. Walizka zdawała się ważyć dla niego tonę, choć niósł ją uparcie. To wystarczyło Szybkiemu… posłuszeństwo bez pytań.

„Jak dobrze, że obyło się bez ceregieli” – pomyślał z ulgą. – „Człowieka można złamać samą lufą przy plecach”.

Między drzewami Dobrzyński zwolnił. W końcu zatrzymał się, obrócił do Szybkiego.

– To jak… możemy się…

Świst rewolweru przerwał zdanie. Kula przebiła mu czoło. Zwłoki runęły w piach.

Szybki wzruszył ramionami, przeładował broń, po czym przeszukał kieszenie denata. Dokumenty, parę rubli, kluczyk do walizki.

– Ciekawe, co tam masz, stary…

Złapał za bagaż. Cudem ani kropla krwi go nie splamiła. Otworzył kluczykiem… i oniemiał.

W środku leżało morze rubli. Walizka wypchana po brzegi. Serce Szybkiego przyspieszyło. Zgarnął garść gotówki, zatrzasnął wieko.

– Ja pierdolę… skurwiel mnie wychujał! – syknął. – Tyle forsy miał, to musiał być politycznie ustawiony. A ja, kretyn, nie wpadłem… Kurwa, kurwa, kurwa!

Wściekłość buzowała. Musiał ją gdzieś wyładować.

Zawrócił przez las, tak by wejść do Psiego Jaru od drugiej strony. Spokojnym krokiem podszedł do budynku obok ratusza. Bramkarze zamiast carskich żołnierzy?

– Wpisowe – mruknął osiłek. – Dasz, to wchodzisz.
Szybki wzruszył ramionami, podał rubla.

„Za nie swoje, mogę się rozerwać.”

Wnętrze zmieniło się od poprzedniego razu. Zamiast speluny pachniało świeżym remontem. Bar wyglądał solidnie, za ladą stała pulchna brunetka, której twarz zdradzała doświadczenie.

– Ile za pokój i dziewczynę na godzinę?

– Rubel.

Wręczył należną kwotę. Przez moment obawiał się, że go pozna, ale spojrzenie kobiety było obojętne. Dla niej był tylko kolejnym klientem.

– Pierwszy pokój po lewej – powiedziała. – Zaraz przyślę dziewczynę. Preferencje?

– Żadne. Muszę się tylko odprężyć.

Szybki wszedł na piętro. Zaskoczyły go drzwi, bo wcześniej pokoje stały otwarte. W środku zamiast zniszczonego materaca czekało łóżko i kilka mebli. Usiadł ciężko. Cała sytuacja wydawała mu się surrealistyczna. Zlecenie, góra forsy, a teraz znowu burdel, z którego koszmary wracały żywo Szybkiemu co noc.

„Co się, do cholery, ze mną dzieje?!”

Wtedy drzwi się otworzyły. Do pokoju weszła prostytutka o kasztanowych oczach.

 


 

Wówczas Szybki nie zwrócił na dziewczynę większej uwagi.
Mogła mieć trzydzieści lat. Zgrabna, jędrna sylwetka, krótkie ciemny blond włosy. Ubrana w łachmany, w tłumie innych kobiet nie rzucałaby się w oczy, gdyby nie jej wielkie, kasztanowe oczy.

Krótki moment zachwytu przerwał obowiązek. Szybki pobiegł do łóżka, poderwał prześcieradło i nożem odciął spory kawał. Zawinął na zdobyczny karabin, przez co powstała prowizoryczna biała flaga.

Razem z Aniołkiem podeszli do okna. Ich spojrzenia spotkały się w milczeniu… łączyło ich jedno krótkie porozumienie. Aniołek trzymał bombę własnej roboty, równie niebezpieczną dla siebie jak dla wroga. Szybki wziął na siebie negocjacje.

Poddajemy się! – ryknął po rosyjsku, wychylając flagę i kryjąc ciało za framugą. – Chcemy rozmawiać z waszym dowódcą o warunkach kapitulacji!

O dziwo, Moskale nie odpowiedzieli strzałami. Po chwili z chaosu wyłonił się oficer.

Mów, bandyto! Jakie są wasze warunki?

Szybki zastanawiał się przez sekundę, czy to ma jakikolwiek sens. Ale skoro na szali leżało życie cywilów, musiał próbować, choćby układał się z diabłem.

W środku są niewinni! – krzyknął. – Wypuście ich, a potem rozprawiajcie się z nami!

Oficer roześmiał się szyderczo.

Wy, Polaczki, naprawdę jesteście zabawni. Mordujecie naszego generała, a teraz chcecie ocalić kilka kurw?

Zgadza się, szanowny panie. Pogoda w Polsce taka ciężka, że nam do głowy strzeliło…

Nie rozumiem.

Zaraz nie będziesz rozumiał nic.

W tej samej chwili lont zajęła iskra. Aniołek cisnął bombę. Szybki szarpnął go do środka, obaj padli na ziemię. Huk rozerwał powietrze. Najpierw krzyki Rosjan, potem salwa karabinowa.

I wtedy, kolejne eksplozje. Nie ich dzieło. Moskale jęczeli z bólu. Szybki natychmiast zorientował się, co się dzieje.

– Dawajcie, na ziemię i spierdalamy! – wrzasnął do towarzyszy.

Na zewnątrz rozgorzało piekło. Trójka bojowców przedarła się na parter, gdzie Szybki rozkazał cywilom uciekać tylnym wyjściem. Wspólnymi siłami rozebrano barykadę. Najpierw wybiegli klienci i prostytutki, potem bojowcy.

Kilkaset metrów dalej, w oddali, dostrzegli ciężki karabin maszynowy.

Padli jak rażeni piorunem. Sekundy decydowały o życiu i śmierci.

Ryk cekaemu rozciął powietrze. Kule cięły tłum. Cywile padali jak trawa pod kosą. Krew zalała podwórze, ciała rozszarpywało na strzępy. Porwane członki spadały na ziemię obok bojowców, którzy leżeli unurzeni w cudzej krwi.

Seria ustała. Echo niosło się jeszcze chwilę. Na głównej ulicy wciąż trwała walka. Szybki spojrzał na swoich. W oczach każdego strach, ale i świadomość, że decyzję musi podjąć on.

– Strzelać w obsługę ckema! – zakomenderował.

Trójka ruszyła. Oddali salwę. Celowniczy padł, lecz jego towarzysz w panice usiadł za karabinem. Seria przecięła powietrze. Bojowcy zdążyli paść… tylko Łowca nie. Pocisk rozerwał mu twarz.

Jest sam! – pomyślał Szybki. – Nie ma kto przeładować!

Spojrzał na towarzyszy. Strach w oczach, ale i determinacja. Widok masakry za plecami sprawił, że wiedzieli… porażka nie wchodzi w grę.

– Strzelać! – ryknął Szybki.

Rzucili się do przodu. Trzy strzały. Kula drasnęła Kazika, rozrywając mu ucho. Ryknął z bólu, ale przeładował i oddał kolejną salwę. W końcu Moskala ściągnęła kula.

Zuch i Szybki naprędce zatamowali krew Kazika. Potem Szybki wyciągnął pistolet sygnałowy i wystrzelił czerwoną flarę.

Wycofali się w stronę lasu. W absolutnej ciszy. Nikt nie komentował rzezi, której byli świadkami.

Szybki szedł z ciężkim sercem. Wtedy w myślach złożył obietnicę:

„Nigdy więcej nie będę się narażał dla sprawy. Od dziś, myślę tylko o sobie.”

 


 

Kasztanowooka od razu go poznała.
Szybki zobaczył to w jej oczach. Błysk wspomnienia, echo dawnej traumy.

– Jak się nazywasz? – zapytał, przerywając ciszę.

– Karolina.

– Dobrze, Karolino. – Wstał z łóżka. – Rozbierz się. Potrzebuję naprawdę porządnego ruchania.

Skinęła głową, bez słowa. Zrzuciła z siebie łachmany i podartą bieliznę. Pod nią kryło się zaskakująco jędrne ciało, piersi ciężkie i pełne. Szybki złapał je w dłonie. Miękkość kobiety wciągnęła go w trans. Pocałunkami próbował zgubić teraźniejszość, a nade wszystko przeszłość. Wydawało mu się, że ona też w tym pocałunku szukała ucieczki.

Jego ręce zsunęły się niżej, objęły pośladki. Ścisnął je mocno, jakby chciał zagarnąć dla siebie każdy kawałek ciała. Potem popchnął ją ku podłodze. Karolina rozpięła mu pasek, rozporek, a kiedy zobaczyła jego nabrzmiałe przyrodzenie, bez wahania wzięła je do ust.

Szybki westchnął ciężko.

– „Właśnie tego mi trzeba” – pomyślał, chwytając jej głowę w dłonie i narzucając tempo. – „Pływać w luksusach. Należy mi się. Rozerwać się. Poruchać”.

Kobieta dławiła się, ale nie przerywała. W jej żyłach pulsował strach, a wspomnienia wracały w barwach krwi. Seks był jej jedyną drogą ucieczki.

Po chwili Szybki poderwał ją na nogi, wgryzł się w usta i popchnął na skrzypiące łóżko. Wsunął się w nią od razu, bez litości. Ona wtuliła twarz w poduszkę, jęcząc przy każdym jego pchnięciu. Łóżko trzeszczało w rytm ich ciał, nadając stosunkowi brutalną muzykę.

Gdy opadł zmęczony, Karolina dosiadła go i zaczęła ujeżdżać. Jej piersi podskakiwały, ona sama wzdychała głośno. Czy udawała, czy naprawdę dała się ponieść, tego Szybki nie roztrząsał. Patrzył, jak porusza się nad nim, i czuł, że oboje próbują zapomnieć.

„Zapomnieć o przeszłości” – pomyślał.

Odwrócił ją gwałtownie, ustawił na czworakach. Naparł mocno, czując, że finał jest blisko. Chciał wyrzucić z siebie wszystko. Lata strachu, frustracji, walki o idee, które okazały się złudą.

„Teraz moja kolej na triumf. Moje życie!” – przeszło mu przez głowę.

Zalał ją, a gdy ostatnie drżenie minęło, oboje szybko się ubrali. Nie wymienili słowa o wspólnej przeszłości. Ona wyszła obsłużyć kolejnych klientów. On z walizką pełną rubli, ruszył zdobywać świat.

 

383
8/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8/10 (2 głosy oddane)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.