Zapach

3 lipca 2025

13 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Luigi odkrywa w sobie nadzwyczajny dar. Zapach pewnej młodej kobiety działa na jego zmysły i ciało w sposób niewytłumaczalny. Wyjątkowo erotycznie...

Przesunąłem łyżkę o kilka centymetrów w prawo, a po chwili dosunąłem nóż. Wygładziłem nieskazitelnie czystą serwetę. Rzuciłem okiem po wypolerowanym blacie orzechowego stołu i mój wzrok uciekł daleko poza winnice i dotarł do ośnieżonych nawet latem szczytów Alp.

Rosa siedziała po mojej prawej stronie. Ona z kolei przebiegła swoimi brązowymi, ciągle pięknymi, lecz nieco zmęczonymi oczami, na puste miejsce po przeciwnej stronie stołu. Dominika przyniosła tacę z wazą pełną smakowicie pachnącej zupy.

– Życzę smacznego, donna Rosa i senior Luigi.

Postawiła wazę i znikła w drzwiach salonu. To na moją prośbę ograniczono usługi w czasie posiłków do minimum.

Nalałem jarzynową zupę, pachnącą bukietem kolorowych aromatów, do talerza matki.

Po chwili wypełniłem mój do połowy.

– Nie jesteś głodny, mój synu? – zapytała donna Rosa.

– Chcę zostawić miejsce na spaghetti – odrzekłem miło.

Wstałem i ucałowałem jej czoło, odgarniając uprzednio jej brązowe włosy.

– Siwieję, Luigi.

Wiedziałem, co za chwilę powie. I wcale się nie myliłem.

– Pasquale nie doczekał, ale może los będzie dla mnie bardziej łaskawy i zobaczę wnuka.

Miałem dzisiaj lepszy humor, wiec moja riposta nieco odbiegła od zwyczajnej.

– A jeśli będzie ona, czy też uraduje twoje serce, matko?

Przeniosła wzrok na moją twarz.

– Ach, Luigi. Minęły czasy, że oczekiwano chłopca i kiedy się urodził, świętowano dwa tygodnie.

– Powiedziałaś, wnuka, matko.

Patrzyła z miłością. Dostrzegłem tam również smutek, tęsknotę i nadzieję.

– Jesteś dobry, przystojny i bogaty. Nie mogę pojąć, dlaczego nie możesz znaleźć wybranki, Luigi.

– Nigdy nie pragnąłem być bogaty – odparłem szczerze.

Jej brwi zbiegły się do środka czoła, a oczy na chwilę przyjęły surowy odcień, lecz natychmiast się wypogodziły.

– Twój ojciec, a mój mąż, Pasquale dorobił się majątku uczciwą pracą. Nigdy nie ukrzywdził pracownika i zawsze prowadził uczciwe transakcje.

Co powiedziała, donna Rosa nie mijało się z prawdą. Mimo to ja rzeczywiście nie pragnąłem bogactwa. Od jego śmierci minęło trzy lata. Pracowałem uczciwie i dzięki uśmiechom losu potroiłem majątek rodziny Maletto. Mieliśmy dworek, winnicę i trzy fabryki w mieście, produkujące telefony, drobne maszyny elektryczne i silniki do przeróżnych urządzeń z elektrycznymi samochodami włącznie. Z tego tytułu powinienem jeździć Teslą, lecz wybrałem Ferrari Madena, mające cztery lata, mimo że stać mnie było na najnowszy model 430. Donna Rosa preferowała wygodniejsze modele, dlatego w garażu obok domu stał czarnegy Mercedes S550 i piękny lazurowy o metalicznym połysku Bentley Continental GT. Mimo fortuny donna Rosa pozostała skromną kobietą. Wiedziała co to bieda i nigdy nie szczędziła grosza, który mógłby pomóc innym potrzebującym.

Po kilku minutach Dominika przyniosła drugie danie. Makaron z sosem rodzinnej receptury z jarzynami. W czasie dzisiejszego obiadu nie zabrakło dobrego czerwonego wina z naszej winnicy.

Moje myśli uciekły do niej. Czyżby pragnienie mojej matki miało się spełnić?

– Czy zamierzasz jechać po obiedzie do miasta, synu?

– Jeżeli nie masz nic przeciwko, matko.

– Masz trzydzieści pięć lat, nie jesteś już dzieckiem. Nie musisz czekać na moją zgodę, kochanie.

– Dziękuję, donna Rosa – odrzekłem.

Uśmiechnęła się nieznacznie. Wstałem od stołu. Złożyłem pocałunek na wciąż jędrnym policzku matki i zebrałem talerze i sztućce.

– Dominika by to zrobiła…

– Ma i tak sporo pracy.

Posłała mi pytające spojrzenie. Moje oczy odpowiedziały za moje usta. Lubiłem Dominikę, ale nie ona zamieszkała w moim sercu.

Wszedłem do kuchni.

– Ależ, senior Luigi, to moja praca!

Postawiłem zastawę obok zlewu. Uśmiechnąłem się i delikatnie pocałowałem zaskoczoną dziewczynę w policzek.

– Było doskonałe.

Zamrugała długimi rzęsami i jej jasnobrązowy policzek okrył rumieniec.

– Dziękuję, senior Luigi.

Uśmiechnąłem się krótko. Ile czasu zajęło, aby przestała tytułować mnie, senior Malotte.

– Pozdrów Marco, bierzecie ślub w przyszłym roku na wiosnę, prawda?

Znowu oblała się różą.

– Sądzę, że nie zmieni zdania.

– Gdyby to zrobił, znajdę go i porachuję mu kości.

Spojrzała na mnie lekko wystraszona.

– Och nie. Marko, jest uczciwy.

– Czym wolicie jechać, Bentleyem czy moim Ferrari?

– Och, senior Luigi!

Podbiegła i pocałowała mnie w policzek.

– Co by Marko powiedział, gdyby nas zobaczył?

Spłonęła cała i wzrok utkwiła w marmurowej podłodze.

– Przepraszam – wyszeptała.

– Dominiko, jesteś urocza. Nigdy nie przepraszaj za odruch serca.

Spojrzała na mnie odważnie.

– Jesteś dobrym człowiekiem, Luigi. Modlę się, byś dostał księżniczkę.

To chyba pierwszy raz jej się przydarzyło, że odezwała się po imieniu. Musiałem szybko powstrzymać ją od nowych przeprosin.

– Tak trzymaj. Po prostu Luigi. Od dzisiaj, dobrze? Muszę lecieć. Dobrego wieczoru.

Wpadłem do łazienki. Przepłukałem usta i prawie zbiegłem na dół.

Moja Madena dumnie lśniła w lipcowym słońcu. Metaliczny kolor dojrzałej wiśni pięknie kontrastował z soczystą zielenią winnicy i błękitem morza poniżej w oddali.

Zapaliłem silnik, lecz zanim wrzuciłem jedynkę, ogarnęły mnie nostalgiczne wspomnienia.

 

Kilka miesięcy wcześniej.

 

Zobaczyłem ją prawie trzy miesiące temu. Właśnie skończyłem pracę w biurze z jednej z naszych fabryk. Szedłem w kierunku samochodu. Ile mogła mieć lat? Dwadzieścia, dwadzieścia dwa?

Maj zaczął się ciepło, lecz nie upalnie, przecież. Jechała na niebieskim rowerze. Na kierownicy umieszczono wiklinowy kosz, w którym spoczywała torba. Miała na sobie jasną, prawie białą sukienkę. Wiatr spowodowany jazdą łagodnie unosił poły ubioru i odsłaniał kolana. Czarne włosy falowały. Uśmiech królował na jej cudnym licu. Dostrzegłem wąska kibić i strzeliste, chociaż niezbyt duże piersi.

Ten obraz pozostał gdzieś w zakamarkach mojego jestestwa. Dopiero dwa miesiące później zobaczyłem ją po raz drugi.

Lato powoli rozkwitało jak róże w naszym ogrodzie. Uliczki miasta napełniały tłumy turystów. Bardziej hałaśliwa młodzież i szacowni ludzie w średnim i strasznym wieku kończyli gorący dzień w dziesiątkach restauracji i kawiarni. Zaparkowałem mój samochód w wolnym miejscu, o które było coraz trudniej i rozpocząłem wędrówkę do jednej z kawiarenek. Czemu wstąpiłem właśnie do tej? Usiadłem na zewnątrz i obserwowałem przechodniów. Dostrzegłem młodą parę. Trzymali się za ręce. Po chwili przystanęli i zaczęli ostentacyjnie się całować. Oderwałem wzrok. Nieopodal szła para starszych ludzi. Po ich twarzach widać było, że mają za sobą udany związek, w którym miłość ciągle jest na piedestale.

– Co dla pana – usłyszałem głos śpiewny i radosny jak ptaka w czasie godów.

Spojrzałem. Przede mną stała ona. Usta o kolorze, że moja Madena, stałyby się momentalnie zazdrosna. Oczy w barwach ciemnego błękitu otoczone wachlarzem długich, czarnych jak smoła rzęs. Uchwyciłem wzrokiem jej usta, kiedy zamykały się po wypowiedzeniu ostatniej litery i zdołałem zarejestrować śnieżną biel lśniących zębów. W ułamku chwili mój wzrok przebiegł po jej drgającej ostatnią sylabę szyi i spoczął na równie krótki ułamek chwili na idealnie kulistych piersiach o wielkości dojrzałej brzoskwini. Ciemno bordowa sukienka, lekko przed kolana, upinał czarny fartuszek, podkreślający wąski pas.

Trwało to dosłownie ułamek chwili.

– Poproszę cappuccino i ciastko z kremem. Może kremówkę…

Wachlarz jej rzęs wywołał tchnienie wiatru niedostrzegalne dla najbardziej czułych instrumentów, lecz przecież receptory mojej twarzy je odebrały!

– Czy życzy pan sobie, normalną, średnia czy dużą kawę.

Dostrzegłem jej imię napisane białymi literami na czarnej prostokątnej tabliczce.

– Proszę średnią kawę, Beatrice.

Delikatny uśmiech przebiegł po jej ślicznej buzi.

– Podam za trzy minuty, proszę pana.

– Jestem, Luigi – rzuciłem. – Jeżeli mogę prosić o odrobinę cynamonu, Beatrice.

Znowu się uśmiechnęła i otworzyła swoje usta o kolorze dojrzałej maliny. Wilgotne i soczyste.

– Dobrze proszę pana… Luigi.

Odwróciła się. Walczyłem, by nie rzucić spojrzenia za nią. Niestety przegrałem z kretesem. Moje oczy śledziły kołyszące się, doskonale wykrojone i okrągłe pośladki. Każdy krok naprężał jeden i rozluźniał drugi. Oddalała się, lecz wibracja powietrza wywołana napięciem mięśni smagała mnie po twarzy i torsie. Tego nie mogłem pojąć, lecz musiałem przyjąć jako fakt. Jednakże nad tym wszystkim coś górowało. Teraz uderzyło mnie jak taranem. To ona tak pachniała. To ten osobliwy zapach sprowadził mnie tutaj. Jak to możliwe, że górował nad aromatem kawy, upieczonych ciast i całej gamy innych zapachów? Kiedy to sobie uświadomiłem, coś zmieniło się w ułamku chwili w moim ciele.

 

Czułem ją. Odbierałem inne zapachy, lecz jej aromat wzmocniła się o dziesięć, a może sto razy. Spowodowało to chwilowe oszołomienie. Z całą pewnością nie miała perfum na swoim ciele. Mimo że oddaliła się o dobre piętnaście metrów, to odczucie nie malało. Zacząłem rozgraniczać z wielką precyzją poszczególne zapachy, które wydzielała. Skóra pachniała jak brzoskwinia. Jej czarne włosy jak jodły koło Białej Góry. Usta. O to cała gama. Wyglądały jak malina, ale i pachniały podobnie.

Wyszła na zewnątrz. Próbowałem nie patrzeć, lecz nadaremnie. Uda ukryte pod materiałem sukienki napinały się i rozluźniały. Jędrne brzoskwinie jej piersi falowały z gracją. Kiedy dzieliło ją ode mnie może sześć kroków, poczułem nową fontannę zapachów i smaków. O tak. Doszedł smak. Ociekająca źródlaną wodą dojrzała malina bezczelnie wtargnęła do moich ust. Rozgniotła się i wyrzuciła sok na język i wewnętrzną cześć ust.

 

Teraz atakowały mnie z równą siłą zapachy i smaki jej ciała. Pierwszy zaatakował pot. Ten delikatnie spływający po drobnych włoskach z tyłu jej karku. Ten pod pachami doprowadzał moje całe jestestwo do szaleństwa, ale kiedy stanęła z tacką, zostałem zdruzgotany innym zapachem i smakiem. Nadal czułem rozgnieciony miąższ maliny, ale coś mocniejszego i zniewalającego zaczęło panoszyć się w całym moim wnętrzu.

Nigdy przez swoje trzydzieści pięć lat nie miałem dziewczyny. Nie całowałem ani tym bardziej nie dotykałem. Skąd mogłem teraz wiedzieć, że to jest właśnie tym?

Stała przede mną z delikatnym uśmiechem. Huragan wywołany trzepotem firan rzęs, atakujący wicher zapachu jej rozchylonych warg nie mógł sprostać temu, co wprost doprowadzało mnie do ekstazy. Czułem jej intymność. Nie była podniecona, a tylko naturalnie wilgotna. Ten zapach doprowadzał moje zmysły do szaleństwa. Czułem lekko słonawy smak. I kiedy tak stała, doszło coś nowego.

Pies ma więcej niż stokrotnie bardziej czuły zmysł zapachu niż człowiek. Miałem świadomość, że w tym momencie pobiłbym każdego z czworonogów. Gdzie zwykły pies kieruje swój nos, kiedy spotyka człowieka? O tak. Ze zgrozą i jednoczesnym podnieceniem pomyślałem, co stałoby się, gdyby Beatrice stanęłaby przede mną erotycznie podniecona. Nie chciałem o tym myśleć, ale niestety nie mogłem się pozbyć tej uporczywej kwestii.

Musiała coś dostrzec, ponieważ otworzyła swoje i tak wielkie oczy i zapytała cicho.

– Wszystko dobrze, Luigi?

Postawiła pachnąca kawę i cudnie wyglądającą chrupiąca i posypana delikatnym śnieżkiem cukru w pudrze, kremówkę.

– Tak, wszystko dobrze, Beatrice.

– Czy coś jeszcze podać?

Na chwilę jej wachlarze przestały mieszać powietrze. Dostrzegłem literalną ślinę na i tak wilgotnych ustach.

– Czy mogłabym coś dla pana zrobić, Luigi?

Kiedy to wypowiedziała, odczułem ukłucie. Najmilsze, najsłodsze, jakie mogłem sobie wyobrazić. Gorączkowo poszukiwałem powodu i odkryłem. Jej brodawki napięły staniczek i dumnie obwieściły swój stan.

Tego było za wiele, bo domyślałem się, co może się stać za chwilę.

– Wybacz, Beatrice. Mam ważne spotkanie.

Zostawiłem na stole banknot pięćdziesiąt euro i prawie wybiegłem na ulicę. Czułem na plecach jej spojrzenie. Dopiero nieco się uspokoiłem, kiedy wsiadłem do rozgrzanego słońcem Ferrari.

 

Minął miesiąc od pierwszego spotkania. Czy nadal tam pracuje? I czy w ogóle kogoś ma? Gorączkowe myśli natychmiast otrzymały odpowiedź. Po pierwsze czułem ją, mimo że od centralnej ulicy miasta dzieliło dziesięć kilometrów. Po drugie wiedziałem, że nie tylko nie ma nikogo, ale czeka właśnie na mnie. Jak miałem w tym pewność, nie wiedziałem.

Wrzuciłem jedynkę, z zostawiając czarny ślad opon na betonie. Ruszyłem ostro. Kiedy zjechałem na drogę, pozostawiłem tuman kurzu.

Brałem ostro zakręty. Silnik ryczał, a wskazówka szybkościomierza dochodziła do dwójki z dwoma zerami. Przed samym miastem zwolniłem do osiemdziesięciu. Kiedy wjechałem na centralną ulicę, wskazówka oscylowała między trzydzieści, a czterdzieści, lecz nie obawa o bezpieczeństwo to spowodowała. Zapach. Jej zapach. Atakował moje zmysły, komórki i organy. Moje ciało i duszę. W najbardziej rozkoszny sposób, jaki mogłem sobie wyobrazić.

Zaparkowałem około dwudziestu metrów od kawiarni. Teraz znalazłbym ją z zawiązanymi oczami. Malinowe wargi ust, zapach piersi. Ucha ze środka, spoconych dłoni, porośniętej jak trawą głowy, koił mnie i rozleniwiał. Usiadłem na zewnątrz. Zobaczyłem inną dziewczynę, która mnie również dostrzegła. Uśmiechnęła się i zaczęła iść w moim kierunku. Jednak zdołała zrobić tylko trzy kroki. Beatrice położyła jej dłoń na ramieniu i szepnęła coś do ucha. Dziewczyna rzuciła mi miłe spojrzenie i zawróciła w kierunku baru. Beatrice stawiała nogi jak sarna. Cała gama poprzednich doznań powróciła natychmiast. Tornado pełnej gamy zapachów, wibrujące powietrze wywołane jej rzęsami, napinającymi się mięśniami ud i delikatnym pląsem piersi i bioder spadało na całą moją istotę.

Zanim doszła, poczułem podobne ukłucie. Już widziałem napięte brodawki. Tym razem miałem pewność, że czarnowłosa bogini o oczach w kolorze jasnego szafiru, nie ma staniczka. Stanęła przede mną z lekko rozchylonymi ociekającymi malinowym sokiem ustami. Jej nozdrza falowały. Odczułem następne, jeszcze milsze ukłucie i nie chciałem przyjąć do wiadomości, co je spowodowało. Musiałem. Wszystkie poprzednie i aktualne zapachy i smaki nagle spadły na drugi plan. Nadal rozkoszne i zniewalające musiały ustąpić czemuś innemu. Wiedziałem, że jeżeli dałbym tylko pozwolenie, moja męskość natychmiast stwardniałaby, a materiał spodni z najlepszej owczej wełny byłby rozerwany jak papierowa serwetka.

 

Beatrice stała chwilę w milczeniu.

– Luigi, czekałam na ciebie. Wiem, że to nie grzeczne i wręcz bezwstydne, ale muszę coś ci powiedzieć. Od tamtego razu, zanim przyszedłeś do kawiarni po raz pierwszy, kiedy minęłam cię, jadąc rowerem, czuję cię. Wszystkie partie twojego ciała. Dodatkowo odczuwam smak. Wszystkiego.

Delikatny róż zmieszał się z oliwkowo-brązowym kolorem policzków.

– Jeżeli musisz, wypij kawę i zjedz tym razem kremówkę, ale później proszę cię, żebyśmy mogli pójść razem. Bardzo się wstydzę, ale muszę ci coś powiedzieć.

Nachyliła się nade mną i wyszeptała.

– Wiem, że masz to samo. Wszystko mam twarde i wilgotne i jeśli zaraz nie pójdziemy, nie zdołam dłużej się powstrzymywać i dostanę rozkoszy. Tu, pośród tych ludzi.

– Beatrice, ja…

– Och, nie przejmuj się. Pewnie mi chcesz powiedzieć, że nie jesteś zbyt bogaty. Mam małe mieszkanko. Z pewnością nie masz dwóch lewych rąk. Poradzimy sobie. Tylko mi obiecaj, że będziesz mnie kochał i szanował, jak ja ciebie.

– Tak, kochanie. Będę.

Zdjęła fartuszek i położyła prostokąt z imieniem. Zostawiła pracę, ot tak!

– Chodźmy Luigi, mój umiłowany.

Wzięła mnie za rękę i wyszliśmy na rozgrzany słońcem chodnik.

– Nie jestem pewny czy zdołam prowadzić – wyszeptałem.

– Nic nie szkodzi, mieszkam niedaleko.

Wmieszaliśmy się w tłum. Nie chciałem wiedzieć, co nas czeka, ale przecież wiedziałem…

– Beatrice, ja nie mam doświadczenia.

– Och, to będziemy się uczyć. Ja też nigdy nie miałam nikogo, ale, mimo że się nigdy nie całowałam, dokładnie czuję twój język i ślinę. Aż cała drżę, kiedy myślę co stanie się potem… Będziesz mnie kochał całe życie, prawda?

– Nie, Beatrice. Nie całe życie. Całą wieczność.

Po kilku minutach doszliśmy do jej małego, ale ślicznego domku…

 

PS Żyliśmy długo i szczęśliwie. Rosa doczekała się czwórki wnuków. Dominika wyszła za Marco. Do ślubu jechali błękitnym Bentleyem. Na prezent ślubny dostali ode mnie i Beatrice, 250 tysięcy euro.

 

A i jeszcze jedno. To stało się następnego popołudnia, bo dopiero wówczas wyszliśmy z jej domku. No cóż, to nie zawsze trwa kwadrans. W naszym przypadku zabrało nam osiemnaście godzin… Doszliśmy do parkingu.

– Chcę, byś poznała moją mamę, mieszkam dziesięć kilometrów stąd.

Staliśmy obok małego Alfa Romeo 147 Hatchback.

– Śliczny samochodzik, potem zarobimy i kupimy większy, bo z pewnością będziemy chcieli dzidziusia.

– To nie mój, kochanie.

– Nie ma problemu, kochanie.

Uśmiechnęła się i stanęła obok osiemnastoletniego Cinquecento.

– Otwieraj.

– To też nie mój.

– To który?

Zastartowałem Ferrari, nie wyjmując dłoni z kieszeni. Beatrice otworzyła buzię, prezentując nienaganne uzębienie.

– Ja naprawdę nie wiedziałam.

Luigi uśmiechnął się szeroko.

– Wiedziałaś, wiedźmo.

– Przysięgam na życie mojej mamy, ja napraw…

Nie dałem jej skończyć. Poczuł dojrzałą malinę. Ociekająca wodą, rozgniecioną i ciepłą…

518
8.5/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.5/10 (2 głosy oddane)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.