Cień Malowanego Ptaka

5 stycznia 2011

18 min

Poniższe opowiadanie zawiera wyjątkowo kontrowersyjne sceny!

Uważny czytelnik z łatwością zauważy, że niniejsze opowiadanie jest oparte na jednej ze scen powieści Malowany Ptak pióra Jerzego Kosińskiego - znakomitego polskiego pisarza, uważanego swego czasu za jednego z liczących się kandydatów do Nagrody Nobla. Kosiński znany był z naturalistycznego przedstawienia polskiej wsi okresu międzywojnia. Wsi dusznej, prowincjonalnej i zatęchłej, w której prymitywna chłopska moralność nie krępowała rozbuchanych, prostackich emocji. Przemoc, nienawiść, wykorzystywanie ludzkiej słabości i seks, nierzadko wyuzdany i mroczny kipiały gdzieś tam, skryte przed wzrokiem niepowołanych. Taką wieś, jakże różną od wyidealizowanych opisów Orzeszkowej czy Mickiewicza Kosiński poznał w dzieciństwie, będąc nierzadko świadkiem gwałtów (w tym na nieletnich), seksu wypranego z jakiejkolwiek miłości, a nawet stosunków kazirodczych czy zoofilnych.

Niniejszy tekst jest tylko rozwinięciem tego, co można wyczytać w oryginalnej powieści (starałem się wykorzystywać nawet niektóre oryginalne zdania, aby oddać charakterystyczny styl narracji Kosińskiego).

***

Wychowywałem się na wsi, jako wyrzutek - sierota. Po niedawno zakończonej Wielkiej Wojnie dzieci, takich jak ja, było po wsiach i siołach bardzo wiele. Chłopcy mieli większe szanse przeżycia. W biednym obejściu para dodatkowych rąk do pracy zawsze mogła się przydać - tym bardziej, wystarczyło postawić miskę zupy na stole i dać kawałek kąta w stodole, by zyskać sobie wdzięczność kilkuletniego wyrostka.

Dziewczynki miały gorzej. Wprawdzie szybko znajdowały dom, ale też zwykle gospodarz nie czekał długo z odebraniem swojej nagrody. Pół biedy, jeśli sierota miała już tyle lat, żeby sprostać chuci dojrzałego mężczyzny... ale nawet wówczas nie było im prosto. Na znajdę krzywym okiem patrzyły "prawowite" dzieci. Zwykle starsze, doskonale rozumiały, że młoda dziewczyna gdy tylko dorośnie do posiadania potomstwa, stanie się zagrożeniem ich praw. Dlatego nierzadkim widokiem był widok zmizerowanej sieroty z wydatnym brzuchem proszącej o kąt i schronienie. Zwykle znajdowały ją tylko na czas od wieczora do świtu. I tak noc po nocy, przeczekiwały do jesieni. Po zimie większości z nich nikt już nie widział... ale wkrótce drogi zapełniały się następnymi sierotami.

Od ostatniego gospodarza uciekłem wiosną. Był to wysoki, wredny typ. Często okładał mnie wielkimi jak bochny chleba pięściami. Zwłaszcza wtedy, gdy opił się gorzałki, pędzonej przez cały rok w ziemiance. Miał też innego parobka, starszego ode mnie - Jaśka. Jemu także dostawało się, choć znacznie rzadziej. Zwłaszcza, że gospodarzowi podobały się jego chude, kościste pośladki. Wiele razy zdarzało się, że ni stąd ni zowąd, w środku dnia wyrzucali mnie z izby, w której wszyscy spaliśmy. Przez szparę w drzwiach widziałem tylko, że Jasiek zrzucał płócienne portki i podchodził do łóżka. Zaraz za nim kroczył gospodarz. Kilka razy udało mi się podejrzeć, jak między jego nogami kiwał się wielki narząd. Zastanawiałem się zawsze, czy i moje przyrodzenie osiągnie kiedyś tak imponujące rozmiary. A może miało być tak jak u niektórych zwierząt, u których tylko samiec-przewodnik rośnie do potężnych rozmiarów, zaś wszystkie pozostałe wyglądają wobec niego tylko jak przerośnięta młodzież? Potem niknęli mi z oczu, a ja słyszałem tylko rytmiczne skrzypienie desek i głuche stękanie mężczyzny. Jaśka nie słyszałem nigdy.

To było niedługo potem, jak gospodarz stłukł mnie potwornie za jakieś drobne przewinienie. Całe moje ciało było pokryte sińcami. Byłem tak słaby, że nie miałem siły, aby dobrze zamknąć drzwi do obórki, co było moim codziennym obowiązkiem. W nocy wszystkie kury rozbiegły się po okolicy. Wiedziałem, że kolejnego bicia nie przetrzymam. Uciekłem. To była późna wiosna, więc w lesie mogłem znaleźć coś do jedzenia. Najpierw szedłem po prostu byle dalej, aż w końcu trafiłem w jakieś zamieszkałe okolice. Przez kilka tygodni włóczyłem się w sąsiedztwie, kradnąc z obejść warzywa i karmę dla zwierząt.

Kiedy wiejskim wyrostkom, którzy kilkakrot­nie zasadzali się na mnie w lesie, wreszcie udało się mnie pochwycić, byłem pewien, że stanie mi się coś strasznego. Tymczasem zaprowadzili mnie do sołtysa. Upewnił się, czy nie mam na ciele ran lub wrzodów i czy umiem się przeżegnać. Na­stępnie, spotkawszy się z odmową kilku innych wieśniaków, umieścił mnie u gospodarza zwącego się Makar.

Zagroda Makara, w której mieszkał wraz z córką, leżała trochę na uboczu od wioski. Żona gospodarza zmarła jakiś czas temu w połogu, co zresztą zdarzało się tu dość często. Sam Makar nie był zresztą w wiosce zbyt dobrze znany, gdyż charakteru był zamkniętego i od ludzi stronił. Jego chata nie stała w samej wiosce, ale trochę na uboczu. Traktowano go więc trochę jak obcego.

Krążyły pogłoski, że unika ludzi, bo grzeszy z dziewczyną, która była jego córką. Nie, żeby to było jakoś szczególnie rzadkie w tych ciężkich czasach - ale nie wypadało z tym się obnosić. W wielu chłopskich domach, gdy umierała gospodyni, a córki nie były jeszcze wystarczająco dorosłe do zamążpójścia, po kilku miesiącach jedna z nich zaczynała chodzić z brzuchem. O ile oczywiście wcześniej nie bywała u jednej z mądrych babek, które chodziły od wsi do wsi zamawiając czyraki, odczyniając uroki i spędzając niechciane brzuchy. Nikt nie pytał o to, czyja to sprawka. Po prostu wszyscy uważali, że tak być musi.

Makar był niski, krępy, z byczym karkiem. Podejrzewał, że tylko udaję niemowę. Czasami w nocy za­kradał się na maleńki stryszek, gdzie spałem, usiłując sprowokować mnie, bym krzyknął ze strachu. Budziłem się, drżąc z przerażenia, i ot­wierałem szeroko usta, tak jak pisklę rozdziawia dziób, kiedy domaga się pokarmu, ale nie wyda­wałem żadnego dźwięku. Makar, zawiedziony, przyglądał mi się bacznie. Kilka razy przeegza­minował mnie w ten sposób i w końcu dał spokój. Uwierzył.

Córka Makara, Ewka, była niską, szczupłą blondynką o piersiach jak niedojrzałe gruszki - jeszcze małych, lecz już twardniejących. Miała wąskie biodra, które pozwalały jej się przecisnąć między szta­chetami płotu. Nigdy nie zaglądała do wioski. Kiedy Makar szedł do sąsiednich osad sprzedawać króliki i królicze skórki, zostawała w zagrodzie. Czasami odwiedzała ją Anulka, miejscowa znachorka. Zamykały się wówczas w izbie, skąd czasem dochodziły stłumione chichoty i pojękiwania. Zastanawiałem się wówczas, czy Anulka zabawia się z Ewką, jak mój poprzedni gospodarz z Jaśkiem.

Ewka lubiła mieć mnie przy sobie, kiedy gotowała. Pomagałem jej obierać warzywa, przy­nosiłem drwa na opał, wynosiłem popiół. Czasami chciała, żebym całował ją po nogach. Przytulałem się wtedy do szczupłych łydek i za­czynałem je pieścić, począwszy od kostek; delikatnie muskałem wargami i łagodnie gładziłem dłonią napięte mięśnie, całowałem miękkie za­głębienia pod kolanami, stopniowo posuwając się w stronę gładkich białych ud. Powoli unosiłem spódnicę. Zanurzałem się w inny świat. Mroczny, tajemniczy i pachnący jakąś dziwną, fascynującą wonią. Dziewczyna poganiała mnie drapaniem w plecy, więc przesuwałem się do góry, całując i lekko szarpiąc zębami aksamitną skórę. Opierała się wówczas o kuchnię, rozsuwała nogi i przyciągała do siebie moją głowę, schowaną pod jej opiekuńczo rozpostartą spódnicą.

Czułem się wówczas jak młode kocię, które znalazłszy pozostawione masło, chciwie zlizuje je swoim małym języczkiem. Kiedy docierałem do ciepłego wzgórka, ciało Ewki poczynało spazmatycznie drgać. Zdzierała wówczas z mojej głowy spódnicę, jakby widok mojej czupryny, poruszającej się między jej nogami, był dla niej źródłem dodatkowej przyjemności. Oddycha­jąc coraz szybciej, przebiegała gwałtownie pal­cami po moich włosach, głaskała mnie po szyi, szczypała w uszy. Wreszcie przyciskała mocno moją twarz do siebie i, po krótkim transie, padała na kuchenną ławę, zupełnie wyczerpana.

Podobało mi się również to, co robiła ze mną później. Siadała na ławie, trzymając mnie między rozchylonymi kolanami, tuliła i pieściła, całując po szyi i twarzy. Suche, podobne do wrzosów włosy spadały mi na twarz, kiedy spoglądałem w jasne oczy lub patrzyłem, jak szkarłatny ru­mieniec oblewa policzki, szyję i ramiona dziew­czyny. Ponownie budziły się moje dłonie i usta. Unosiłem je w kierunku jej drobnych piersi, gniotłem je i ściskałem, ucząc się ich jędrności. Gdy moje palce dotykały twardych jak małe kamyki sutków, Ewka zaczynała drżeć i sapać, jej wargi stawały się wilgotne, a drżące ręce przyciskały mnie do ciała. Czasem chwytała mnie za rękę i wciskała ją pod spódnicę, gdzie mogłem dotknąć jej kobiecej szparki. Zdumiewało mnie zawsze, że jest taka mokra i gorąca. Wydawało mi się czasem, że jest to jakby dziwna, niegojąca się rana na ciele dziewczyny, w tym samym miejscu, gdzie u mnie znajdował się członek i pomarszczony worek moszny.

Kiedyś zapytałem o to Ewkę, ale ona tylko roześmiała się serdecznie. Chichotała i chichotała, aż trzęsły się jej drobne piersi, a w oczach pokazały się jej łzy. A potem chwyciła mnie mocno za włosy i przyciągając mnie do swojego krocza kazała się dokładnie przypatrzeć. Kiedy już miałem przed oczami jej różową intymność, kazała mi się znowu całować. W kilka chwil potem, jęcząc z rozkoszy wygięła swoje ciało w łuk. Kiedy jej oddech uspokoił się, powiedziałem jej, że ją kocham. Roześmiała się znowu, powiedziała, że jestem głupi i potargała mnie po głowie. Mimo to, od tego dnia, nasze zabawy stały się częstsze.

Kiedy słyszeliśmy, że wraca Makar, Ew­ka szybko biegła do kuchni, poprawiając włosy i spódnicę, podczas gdy ja leciałem do klatek, nakarmić przed wieczorem króliki. Później, gdy jej ojciec spał, przynosiła mi kolację do mojego miejsca na strychu. Połykałem ją szybko, podczas gdy Ewka gładziła mnie zmysłowo po nogach, całowała po włosach i pośpiesznie ścią­gała mi ubranie. Kiedy kładliśmy się obok siebie, przytulała się mocno, mówiąc, gdzie mam ją całować, gdzie ssać. Spełniałem wszystkie jej życzenia, nawet jeśli to, co kazała mi robić, było dla mnie niezrozumiałe. Ruchy Ewki stawały się coraz gwałtowniejsze; dygotała pode mną, starając się jednocześnie nie wydawać głośniejszych dźwięków. Wsuwała się na mnie, po czym znów kazała mi się kłaść na siebie, obej­mowała mnie kurczowo nogami, drapała paz­nokciami po plecach i ramionach. Spędzaliśmy tak większość nocy, od czasu do czasu zapadając w drzemkę, a po przebudzeniu od nowa próbując zaspokoić wrzące w Ewce namiętności. Ciało jej było siedliskiem dziwnych wewnętrznych wstrzą­sów i napięć. Chwilami naprężało się jak królicza skórka, którą dla wysuszenia naciągnięto na deskę, po czym nagle znów się uspokajało. Rano wymykała się do ojcowskiej izby i spędzała tam resztę nocy. Nigdy nie widziałem, czy spała razem z Makarem, bo strych nie sięgał nad tą część chaty.

Któregoś miesiąca, zachorowałem. Całymi dniami leżałem na strychu, nie mając siły, aby się podnieść. Makar złościł się i wygrażał pięściami, mówiąc, że darmo nie będzie nikogo żywił, ale Ewka wyprosiła, aby mnie nie wyrzucał. Próbowała przychodzić do mnie, ale byłem tak słaby, że żadne jej zabiegi nie przynosiły rezultatu. Zrezygnowana i zawiedziona, ograniczyła swoje wizyty do przyniesienia mi odrobiny wody i jedzenia.

Pewnego wieczoru usłyszałem w obejściu ha­łasy. Przyłożyłem oko do szpary między deskami. Zobaczyłem, jak Makar prowadzi do izby oświetlonej tylko nikłym świat­łem lampy naftowej, naszego wielkiego kozła. Rzadko wypuszczano z komórki w stodole. Była to wielka, cuchnąca bestia, dzika i nie lękająca się nikogo. Był absolutnym panem podwórka i nie znosił rywali. Miał swoje stadko, drobnych, łaciatych kózek, których dosiadał z impetem i siłą, zapładniając jedną po drugiej. To było całe jego życie. Każdego, kogo widział na podwórku uważał za potencjalnego rywala. Kiedyś pogonił za mną, ale ukryłem się pośród króliczych klatek, aż w końcu Makar go zabrał. Nawet Dytko, wielki, kudłaty pies strzegący obejścia obchodził capa z daleka.

Zaintrygowany tą dziwną wizytą, przyłożyłem twarz do szorstkich desek, aby lepiej widzieć wnętrze izby. Wkrótce weszła Ewka, cała owinięta prześcieradłem. Makar podszedł do kozła i wprawnymi ruchami zaczął go gładzić po podbrzuszu. Następnie zmusił zwierzę, by stanęło przednimi nogami na stole. Ewka zrzuciła prześcieradło; ujrza­łem ze zgrozą, że jest naga.

Bez słowa wsunęła się pod kozła, przywierając do niego jak do mężczyzny. Ze swojego miejsca widziałem, jak porusza lubieżnie biodrami, ocierając się o pokryty futrem brzuch. Patrzyłem z zapartym tchem, nie mogąc oderwać oczu od tej pary. Wielkie jądra kozła kołysały się w takt ich ruchów. Ku swojemu zdumieniu i zażenowaniu odkryłem, że moja męskość sztywnieje.

Namiętne ruchy Ewki nie odnosiły widać takiego efektu, jakiego oczekiwała. Wysunęła się spod kozła, bezwstydnie ukazując swojemu ojcu wilgotne, rozwarte łono. Gładziła je ręką, i wpychała do środka swoje długie palce. Makar chyba wiedział, co robić. Sięgnął pod brzuch capa i chwycił za jego nie do końca jeszcze sztywne prącie. Kilkoma wprawnymi ruchami dłoni podniecił kozła, aż ten zaczął wykonywać nerwowe ruchy zadem, dźgając pustą przestrzeń, jakby była tam samica w szczycie rui.

Makar zadowolony pokiwał głową, jednocześnie dając znak córce, aby obróciła się tyłem. Nawet z mojego miejsca widziałem szalony błysk pożądania w jej oczach. Przekręciła się natychmiast, opierając się chudymi rękami o stół, klękając na ławie i wysuwając w powietrze zgrabny tyłeczek. Kozioł jednym ruchem wyrwał się Makarowi i skoczył na dziewczynę.

Tym razem wbił się w nią jednym, pewnym ruchem. Patrzyłem z fascynacją, jak dosiada mojej dziewczyny, jakby to była jedna z jego samic. Jego zad poruszał się z obłędną prędkością, a wielkie jaja kołysząc się miarowo, uderzały o drobne pośladki. Słyszałem stękającą w zapamiętaniu Ewkę i obserwowałem z zapartym tchem, jak zdecydowanymi ruchami kształtnej pupy wychodzi na spotkanie swego kochanka, nabijając się na niego. Oczami wyobraźni widziałem, jak długi, czerwony penis kozła raz po raz zagłębia się w jej rozgrzanym wnętrzu. Jak wnika w najgłębsze zakamarki mojej Ewki, dźgając ją tak głęboko, jak nie potrafiłby tego dokonać żaden mężczyzna. Usiłowałem zrozumieć, co czuje i jak wielką rozkosz musi przeżywać.

Wreszcie kozioł nasycił się wdziękami Ewy i zsunął z niej z głośnym, triumfalnym bekiem. Przez ułamek sekundy udało mi się dostrzec śliski, czerwony kształt wystający spod jego brzucha. Makar w nagrodę poklepał capa po szyi, jakby ten pokrył właśnie jedną ze swoich kóz, a nie jego własną córkę. Otworzył drzwi i wyprowadził zwierzę na podwórko. Tymczasem Ewa powolnym ruchem obróciła się na plecy. Z jej szparki obfitą strugą wypływała wodnista sperma. Dotknęła jej dłonią, a następnie oblizała palce.

Makar powrócił. Ewka, nadal dysząc ciężko, leżała na ławie; naga i bezwstydna. Wyciągnęła ręce w kierunku ojca. Jednym ruchem zrzucił spodnie. Podszedł do ławy i nachylił się nad drobnym ciałem swej córki. Zapraszającym, ufnym ruchem rozłożyła nogi. Wyobraziłem sobie jej łono, rozwierające się przed Makarem wilgotną różowością, ociekające nasieniem jej poprzedniego kochanka.

Makar przesunął ławę, aby mieć lepszy dostęp do ciała Ewki. Przełożył nad nią nogę i z głośnym stęknięciem wsunął się w ciało córki. Jęknęła głośno, przeciągle, oplatając go ramionami. Jej nogi zatoczyły łuk i zamknęły ciało ojca w czułej, miłosnej kołysce. Makar zaczął się rytmicznie poruszać. Jego nagi tyłek, poruszający się w górę i w dół wyglądał wręcz groteskowo. Kopulowali zawzięcie, parząc się jak para zwierząt w rui. Patrzyłem na to z mieszaniną odrazy i fascynacji. Ich seks był milczący, przerywany jedynie stęknięciami, pojękiwaniami i skrzypieniem drewnianej ławy.

Więc to była moja Ewa? Moja miłość? Dziewczyna, którą kochałem? Najpierw oddająca się wielkiemu capowi, by już po chwili parzyć się z własnym ojcem? Te pytania brzmiały mi w głowie, a jednocześnie nie mogłem oderwać od nich wzroku. I, co najgorsze, wiedziałem, że niezależnie od tego, co widzę, moja miłość nie maleje. I gdyby Ewka chciała, z radością zająłbym miejsce trzeciego jej kochanka. Więcej, gdyby tylko ode mnie tego zażądała, z rozkoszą zdjąłbym spodnie i wypiął się w kierunku Makara - byle tylko pozwoliła mi bywać ze sobą, jak dawniej. Byle tylko dopuściła mnie do siebie.

Makar chyba zbliżał się do końca. Jego ruchy stały się bardziej gwałtowne. Jak bardzo mu zazdrościłem w tej chwili... Sięgnąłem ręką ku swojemu sztywnemu, lecz mizernemu wielkością członkowi. Otoczyłem go dłonią, tak jak łono Ewki otaczało męskość Makara. Nie odrywając oczu od szpary, przez którą obserwowałem izbę, poruszyłem palcami. Nieświadomie dostosowałem ruchy dłoni do pchnięć Makara. Wreszcie Ewka krzyknęła rozdzierającym, wysokim głosem, zaciskając jednocześnie kurczowo ręce na plecach ojca. Makar pchnął do końca wbijając się w najgłębsze zakamarki jej ciała. W tym samym momencie zacisnąłem dłoń na swoim członku, czując jak przeszywa mnie uniesienie. Oczami wyobraźni widziałem pod sobą wijące się ciało Ewki... Gorąca, lepka strużka spermy oblała mi palce. W moich marzeniach nasienie moje, Makara i kozła mieszało się w jej ciele, dostarczając jej nieziemskiej rozkoszy.

Para rozdzieliła się. Makar zsunął się z dziewczyny i przyodział się w spodnie. Ewka leżała przez chwilę, wyginając lubieżnie ciało, niby kotka, świeżo zaspokojona przez dorodnego kocura. Potem wstała i nie troszcząc się zupełnie o okrycie pomaszerowała w kierunku sypialni, zostawiając na podłodze mokre ślady.

Podniosłem do twarzy swoją dłoń, całą upapraną w białej śliskości. Ostrożnie, niby mały szczeniak, obwąchałem własne palce. Pachniały przyjemnością i świeżą trawą. Wysunąłem język i wziąłem odrobinę do ust. Poczułem słony smak. Czy to jego tak pragnęła Ewka? Czy to tym marzyła samotnymi nocami? Jeśli tak, to chciałem jej to dawać.

Położyłem się na plecach, pozwalając, by ogarnął mnie spokojny sen. Czułem, że choroba ustępuje ze mnie, a w jej miejsce moje członki wypełnia siła i uczucie dla Ewki.

66,359
9.7/10
Dodaj do ulubionych
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.7/10 (47 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Komentarze (7)

choranawszystko · 7 stycznia 2011

0
-2
bardzo dobre pod względem stylistycznym, wiadomo, że ze względu na kontrowersyjną treść nie każdemu będzie odpowiadać. mi się podoba. z przykrością muszę się przyznać, że twórczości Kosińskiego nie czytałam, ale wydaje mi się, że doskonale oddałeś jej klimat. jeżeli, jak piszesz we wstępie, były jakieś zdania zaczerpnięte z oryginału, to niczym się nie wyróżniały. wszystko zgrabnie ujęte, da się wyczuć tą atmosferę polskiej wsi z I połowy XX wieku. jako że nie czytałam żadnej książki ww autora nie mogę powiedzieć na ile to Twoja twórczość, a na ile kalkowanie, ale wydaje się, że w tym gatunku świetnie się odnajdujesz i masz spory talent. byle tak dalej 🙂

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Kyo · 7 stycznia 2011

0
0
Jak moja przedmówczyni także nie czytałem Kosińskiego.. Jednak to opowiadanie niesamowicie mnie poruszyło.. Pomimo kontrowersyjności.. Jest naprawdę dobrze napisane.. I niemal namacalnie dostrzegane uczucia, sprawiają, że można się wczuć w tamten czas...

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

x · 1 lutego 2011

0
0
A ja miałem tą przyjemność i czytałem. Powyższy tekst pokrywa się z oryginałem w 90%.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Xelinion · 2 lutego 2011

0
-1
Słabo czytałeś, widać, albo mówisz tylko o tematyce scen. 90% pokrywanie się tekstu to plagiat. Opisanie 90% tych samych scen to parafraza. Warto poszukać znaczenia tego słowa w słowniku.

Plagiat jest działaniem bezprawnym, parafraza - NIE (Art 2.1. ustawy Prawo Autorskie). Gdy dwóch robi to samo, to nie jest to samo :-)

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Koszulek · 25 maja 2013

0
0
Bardzo starannie napisane, dobre słownictwo, a scena erotyczna... boska. Bardzo podniecające i plastycznie opisane. Chcę więcej.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Razputin · 29 sierpnia 2015

0
0
Ciekaw przedstawiasz historyki; to nic ,że zapożyczone z czyjejś twórczości. Dawaj więcej takich urozmaiconych scen z zwierzątkami, czarownicami, potworami. W średniowieczu wiele się działo i tabu nie obowiązywało.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Xeon · 27 września 2017

+4
-1
Nazwanie Kosińskiego znakomitym polskim pisarzem jest nieporozumieniem. To trzeciorzędny autor ohydnego paszkwilu skierowanego przeciwko ludziom, którzy uratowali mu życie. Jeśli ktoś chce poznać prawdę to polecam książkę "Czarny Ptasior" Joanny Siedleckiej.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Opowiadania o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.