Ilustracja: Omid Armin

Czy mnie słychać? (II)

13 września 2025

Opowiadanie z serii:
Czy mnie słychać?

2 godz 47 min

Ding-dong!

Niecały rok później

LILA

Początek lipca jest bardzo łaskawy, jeżeli chodzi o temperatury, a zarazem szalenie szczodry, jeśli mówić o ilości słońca, jaką nas raczy. Korzystam z chwilowego dobrodziejstwa ciepłych promieni, wystawiając twarz ku niebu. Wokół panuje gwar dziecięcych pisków i nawoływań ich mam, przeplatany sporadycznym poszczekiwaniem niewielkiego psa, wygrzewającego się w słońcu wraz ze swoim siwowłosym panem.

– W życiu bym nie pomyślała, że będę w stanie odpoczywać, siedząc w parku i to jeszcze przy samym placu zabaw – stwierdza kwaśno Agata, poprawiając metalową bransoletkę zegarka tkwiącego na jej nadgarstku.

Uśmiecham się lekko, nie otwierając oczu.

– Co z Ulką? – Pyta o moją mamę. – Odbraziła się w końcu?

– A skąd – wzdycham i spuszczam wzrok na wyciągnięte przed siebie nogi.  – Wpada od czasu do czasu zobaczyć wnuka i tyle. Ze mną prawie nie rozmawia.

– Jak myślisz, długo to jeszcze potrwa?

– Dopóki nie powiem, kto jest ojcem dziecka, później jeszcze kilka dni albo tygodni, żeby pokazać mi, jak bardzo ją zraniłam i może, ewentualnie po tym czasie zacznie mnie zauważać.

– Przynajmniej wiadomo, po kim jesteś taka zacięta. – Posyła mi złośliwy uśmieszek, na co odpowiadam spojrzeniem zmrużonych oczu. – Nie patrz tak. Jeśli chodzi o upór, to nie ma takiego podium, na którym nie zajęłabyś pierwszego miejsca, gdyby robili konkursy w tej dziedzinie.

Trudno mi się nie zgodzić. Nie oznacza to jednak, że jestem z siebie dumna.

– Lilka?

– Co? – pytam cierpko, udając niezwykłe zainteresowanie dziećmi, biegającymi między drabinkami na placu zabaw.

Dokładnie wiem, do czego zmierza i wcale nie chcę iść w tym kierunku.

– Żałujesz?

– Czego?

– Nie udawaj, że nie wiesz, o co pytam.

– Jakie to ma teraz znaczenie? – Wzruszam ramionami.

– O mój boże. – Odwraca się i kładzie mi dłoń na ramieniu. – Lila?

– Daj spokój. – Strząsam jej rękę i poprawiam kocyk w wózku syna. – Nie rozumiem, skąd twoje zdziwienie. Nigdy nie powiedziałam, że nic do niego nie czuję. No i czasu nie cofnę. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że gdyby to działo się teraz, może podjęłabym nieco inną decyzję

– W imię ojca i syna…

Patrzę na nią z dezaprobatą, kiedy składa dłonie, jak do modlitwy i wznosi wzrok ku niebu.

– W twoim wykonaniu to zwykłe świętokradztwo, ty…

– To, co teraz usłyszałam, sprawia, że chyba jednak uwierzę w istnienie czegoś wyższego – przerywa mi. – Zamierzasz odezwać się do Olgierda?

– Nie.

– Jak to?

– Co miałabym mu powiedzieć?

– No, nie wiem? Prawdę? – Wierci się niespokojnie na ławce, a jej stopa w fikuśnym sandałku zaczyna podrygiwać.

– Jasne. Zadzwonię i… albo nie – parskam śmiechem, w którym nie ma ani grama wesołości – napiszę do niego na Messengerze. Cześć Olgierd, zapomniałam powiedzieć ci, że mamy syna. I dodam wzruszoną emotkę. Tak? Tak to widzisz?

– Obydwie wiemy, co powinnaś zrobić.

Niemal czuję przez skórę, że chciała dodać „już dawno” i te niewypowiedziane słowa zawisają między nami. Agata wpatruje się we mnie, wiercąc spojrzeniem dziurę z prawej strony mojej twarzy, ale nie zamierzam ustąpić.

– Czego ty się tak naprawdę się boisz, Lilka?

Niepokój rozlewa się w mojej klatce piersiowej, powodując nieprzyjemne gorąco. Odwracam się w przeciwnym kierunku, jakby unikanie jej wzroku miało sprawić, że to pytanie zniknie.


Mój czarnowłosy synek śpi w nosidełku umieszczonym w sklepowym wózku, z którego wypakowuję na taśmę przy kasie kolejne produkty. Ssie swoją maleńką piąstkę, wzbudzając zachwyt kasjerki.

Czarujący od małego. Wiadomo po kim.

– Jaki on śliczny. – Wychyla się. – Ile ma?

– Cztery miesiące.

– O, boziu. A kto to się obudził? – Niewiele brakuje, żeby zaczęła gugać.

Oskar ziewa przeciągle i pociera powiekę, po czym spogląda na nas dwojgiem zaspanych, migdałowych oczu.

– Ojej, jest taki piękny. – Kasjerka przesuwa zakupy na drugą stronę taśmy, nie przestając zachwycać się moim synem.

Uśmiecham się i przekładam wszystko z powrotem do koszyka. Gdzieś niedaleko rozlega się płacz dziecka i unoszę wzrok. Sprawcy dzikiego wrzasku niezadowolenia nigdzie nie widać, za to zauważam kogoś, kogo widok przyprawia mnie o chwilowy paraliż.

Po drugiej stronie szerokiego hallu galerii handlowej zauważam Olgierda w towarzystwie Asi. Obydwoje wyglądają, jakby urwali się z jakiejś ultrasztywnej konferencji, na której główny temat stanowi korporacyjny dress code. Przemierzają korytarz szybkim krokiem, rozmawiając o czymś, a ja natychmiast odwracam się tyłem.

– Bardzo panią przepraszam, ale muszę poprosić, żeby trochę pani przyspieszyła, bo młody, jak się rozbudzi, to od razu żąda jedzenia. A jeśli nie – przewracam oczami – to jak rozedrze tę papę...

– O, kochaniutka, robi się. Sama wychowałam trzech takich. Wiem, o co chodzi.


Na podziemny parking gnam, jakby gonił mnie sam diabeł. Po drodze potrącam jakąś kobietę, którą przepraszam, nawet się nie zatrzymując. Na szczęście Oskar znowu drzemie, więc otwieram bagażnik i wrzucam zakupy, jak leci, nie pakując ich do toreb. Byle szybciej i dalej stąd. Chociaż ten scenariusz rozważałam setki, jak nie tysiące razy, jestem tak zdenerwowana, że ledwo udaje mi się chwytać zdrętwiałymi palcami.

– Dzień dobry, Lila.

Nie. Nie, nie, nie, nie. Proszę. Błagam, niech to będzie zły sen.

Stoję sztywno, patrząc na śpiącego w nosidełku Oskara, aż w końcu popycham wózek tak, by dziecko znalazło się tyłem do nas.

– Dzień dobry, Olgierd. –  Powoli odwracam się przez ramię.

Zmienił się. Jego twarz zeszczuplała i nabrała ostrych rysów, nadając mu surowego wyrazu, a trzyczęściowy, szary garnitur podkreśla sylwetkę. Czuję się przy nim jak kuchta, w swoim bawełnianym dresie i włosach związanych w niedbały kucyk. Nie miałam czasu nawet na delikatny makijaż, czego teraz bardzo żałuję. Zakładam za ucho luźny kosmyk, kiedy stoi przede mną z rękoma w kieszeniach eleganckich spodni.

– Dobrze cię widzieć.

Słowa nie oddają chłodu, jaki czai się w jego oczach. Aż trudno uwierzyć, że to ten sam człowiek, który kiedyś śmiał się ze mną i trzymał w ciepłych objęciach.

– Ciebie również – kłamię.

– Co słychać?

Jest taki spokojny. Opanowany. Zimny.

W przeciwieństwie do mnie. Trzęsą mi się ręce i zaczynam drżeć na całym ciele.

– W porządku. Trochę się spieszę. – Przestępuję z nogi na nogę, dając mu do zrozumienia, żeby sobie poszedł.

– Rozumiem. Nowe obowiązki – stwierdza sucho. – Moje gratulacje. – Zagląda mi przez ramię, a ja cofam się, chcąc ograniczyć mu widok.

– Dzięki. Wybacz, ale naprawdę nie mam czasu. Wszystkiego dobrego. – Uśmiecham się odrobinę zbyt nerwowo.

– Nie pochwalisz się swoim szczęściem?

– Mówiłam już, że się spieszę.

Powinnam po prostu spakować resztę rzeczy, dziecko i odjechać, a nie tkwić tu, jak kołek. Ale nie mogę. Jeśli tylko zobaczy Oskara, będzie wiedział. Nie trzeba testów na ojcostwo, żeby poznać wynik.

– Więc nie będę cię zatrzymywać. – Nie rusza się z miejsca.

– Olgierd, zostaw mnie w spokoju.

Poprawiam włosy i skubię zębami wewnętrzną stronę policzka. Ręce trzęsą mi się tak, że nie mogę złapać suwaka bluzy. Jeżeli do tej pory nie zorientował się, że próbuję coś ukryć, to właśnie się to stało.

– To mówisz, że ile ma to twoje szczęście?

– Nie mam czasu na pogawędki. Zostaw mnie albo...

– Trzy, cztery miesiące? Dobrze liczę?

Zapiera mi dech w piersi. Zaczynam panikować i w moich oczach zbierają się łzy.

– Odsuń się, Lila.

– Co?

– To, co słyszałaś. Odsuń się.

– A co to ma znaczyć?

– Dokładnie to, co mówię. Chcę zobaczyć dziecko.

– To nie jakieś zwierzę w zoo, żebyś...

– Nie rozumiemy się. – Śmieje się cicho. – Zawsze miałaś mnie za idiotę, ale zapominasz chyba, że jestem inżynierem.

– O czym ty mówisz?

– Zbyt dobrze liczę, Lila. Odsuń się od wózka.

– Olgierd – szepczę, czując, jak zaciska mi się gardło. – Proszę, odejdź.

Ale on nie słucha. Jego wzrok wbity jest gdzieś obok i robi to, czego bałam się od chwili podjęcia decyzji o zatajeniu przed nim ciąży. Podchodzi bliżej.

– Olgierd, błagam cię. – Cofam się, zasłaniając Oskara swoim ciałem.

Łapie mnie delikatnie pod ramię i wiem, że jest po wszystkim. Po prostu odciąga mnie na bok, obraca wózek, w którym wciąż śpi Oskar, po czym zastyga, patrząc na pulchną buzię dziecka.

Naszego dziecka.

Jego twarz nie wyraża już żadnych emocji, poza szeroko rozchylającymi się płatkami nosa.

– Spotkamy się w sądzie. – Odwraca się na pięcie i odchodzi, zostawiając mnie sparaliżowaną strachem.


Do domu docieram jak w amoku. Nawet nie pamiętam drogi, którą przejechałam. Nie wiem, czy jechałam zgodnie z przepisami, czy może pędziłam setką przez centrum miasta.

Lipcowe popołudnie jest dość chłodne, więc po wejściu do mieszkania, zamykam okno w dawnym pokoju Bartka. Zamierzam urządzić w nim dziecięcy pokoik, ale na razie trzymam tutaj wózek i inne rzeczy małego. Mój brat wyprowadził się dwa tygodnie temu, bo firma, w której pracował, przeniosła się do sąsiedniego miasta i zaproponowano mu stały etat.

Z macierzyństwem radzę sobie całkiem nieźle. Nie obyło się bez potknięć, ale uważam, że i tak przyzwoicie ogarniam. Na początku wszyscy bardzo mi pomagali, ale z czasem uczę się i więcej robię sama. Teraz kiedy Bartka nie ma już w domu, czasami proszę o pomoc Agatę. Mogę wtedy wykąpać się, posprzątać albo wyskoczyć na zakupy. Na mamę nie mam co liczyć. Nie żebym oczekiwała całodobowej pomocy. Ponoszę całą odpowiedzialność podjętych decyzji i nie mam do nikogo o to żalu. Po prostu, mimo wszystko, to moja mama i… I czasami zwyczajnie mi jej brakuje.

Za to od czasu do czasu mogę liczyć na pomoc jeszcze jednej osoby, po której nie spodziewałabym się żadnego wsparcia, a już na pewno nie całkiem dobrze rokującej przyjaźni. O ile na dzieciach nie zna się wcale, tak doskonale radzi sobie z moimi skokami hormonów i niejednokrotnie otrzymywałam pomocne ramię, na którym mogłam oprzeć głowę i płakać do oporu albo po prostu przysnąć. Roberta spotkałam jeszcze zanim urodził się Oskar. Po prostu któregoś słonecznego dnia, podczas zakupów na lokalnym targu, poczułam, jak ktoś klepnął mnie w ramię. Kiedy się odwróciłam, obydwoje byliśmy zaskoczeni, a później odbyliśmy długi spacer, podczas którego opowiedziałam mu swoją historię. Nie oceniał, nie komentował, po prostu przyjął do wiadomości to, co powiedziałam. Gdy odprowadził mnie pod drzwi kamienicy, zaproponował następne spotkanie i zanim zdążyłam odpowiedzieć, że już to przerabialiśmy, że ustaliliśmy, że nic z tego nie będzie, uprzedził mnie i zapewnił, że nie ma żadnych zamiarów, poza przyjemnym spędzeniem czasu w moim towarzystwie. Chociaż wciąż nie do końca wierzę w przyjaźń damsko-męską, to do tej pory nie wydarzyło się między nami nic, co mogłoby wskazywać, że granica zostanie przekroczona. Ot, co jakiś czas wpada do mnie, by wieczorem, kiedy Oskar już śpi, obejrzeć coś w TV i przy okazji zjeść coś niezdrowego albo pomaga mi wybrać się na zakupy, kiedy sam też je planuje. I tak to się toczy.

Tymczasem mój spokój właśnie runął. I to w najgorszy możliwy sposób.

„Spotkamy się w sądzie”.

Opieram dłonie płasko na komodzie i biorę głęboki, drżący oddech.

Boże, jeżeli Olgierd odbierze mi dziecko...

Mdli mnie i obiad, który zjadłam przed wyjściem, podjeżdża mi do gardła. Nie mam pojęcia, co robić. Szukać już prawnika? Wyjechać z kraju? Nie, to jakiś absurd. Przecież nie odbiera się komuś ot tak dziecka.

Wyciągam małego z nosidełka i tulę, wdychając jego niemowlęcy zapach. Cały stres odpływa, kiedy gładzę malutką główkę synka.

– Prędzej umrę, niż pozwolę komukolwiek cię sobie odebrać.

Przez całe popołudnie zastanawiam się, co robić. Iść na wojnę z Olgierdem? Jego rodzina na pewno jest lepiej sytuowana i stać ich na prawników. Mnie też, ale moje oszczędności skurczyły się po pojawieniu się na świecie Oskara, a bardzo chciałam wyremontować mu jeszcze pokoik.

Kurwa mać.

Nie dam sobie odebrać dziecka, niezależnie jak dużo hajsu ma jakaś tam rodzina, ani ilu prawników zaprzęgnie do tej roboty!

Wieczorem, kiedy mały już śpi, siadam na kanapie i wpatruję się w leżący na stoliku przede mną telefon. Walczę z myślami. Za i przeciw, lewo i prawo, wyżej i niżej. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że na wojnie każda strona ma jakieś postulaty. Może, zanim dobędziemy szpad i muszkietów, dobrze byłoby wyartykułować swoje żądania.

Może...

Może wcale nie będziemy musieli ciągać się po sądach. Może wcale nie o to mu chodzi.

Głęboki wdech. Przykładam opuszek do czytnika linii papilarnych i ekran rozświetla ciemność pokoju sinym światłem. Wpatruję się w numer telefonu, aż w końcu stukam w zieloną słuchawkę i czekam.

Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci. Czwarty. Piąty.

– Wybrany numer w tym momencie nie odpowiada. Proszę...

Rozłączam się, zanim komunikat wybrzmi do końca i wsuwam palce we włosy, bo znowu zaczynam się stresować. Może zmienił numer? Minęło już trochę czasu. Cholera jasna.

Telefon wibruje w mojej dłoni, sygnalizując połączenie przychodzące. Odbieram natychmiast.

– Cześć – mówię.

– Czego chcesz?

– To chyba oczywiste. Pomyślałam, że może jednak, zamiast od razu iść na noże, spróbujemy się dogadać.

– Dogadać? A co ty możesz mi zaoferować?

Przełykam tę uwagę.

– Moglibyśmy spotkać się i porozmawiać.

– To jakiś pieprzony absurd. O czym ja mam z tobą rozmawiać? Mam negocjować, czy mogę widywać się z własnym dzieckiem?

– Nie, Olgierd. Spotkajmy się i spróbujmy spokojnie porozmawiać. Wiem, że to trudne w tej sytuacji, ale...

– Trudne? To niedopowiedzenie.

Zapada cisza. Poważnie rozważam, czy nie zacząć go błagać. Zrobię absolutnie wszystko, żeby załagodzić tę sytuację i... Nie stracić dziecka.

Nie ma, kurwa, mowy.

– Mam czas jutro o siedemnastej. Gdzie chcesz się spotkać? – rzuca w końcu.

Boże. Dziękuję. Dziękuję, dziękuję! Spływa na mnie ulga.

– Jeżeli chcesz, możesz przyjechać do nas.

Spodziewam się, że odmówi. To nie jest neutralny grunt. Wręcz czekam, żeby powiedział „nie”, kiedy wciąż milczy.

– Będę jutro o siedemnastej. – Rozłącza się.

Idę do sypialni, w której wciąż stoi łóżeczko Oskara, bo chociaż jest już miejsce na jego pokoik, to łatwiej mi wstawać do niego w nocy. Staję nad synkiem i wyłączam świecącego misia, którego dostał w prezencie od mojego brata. Bartek wciąż traktuje mnie z rezerwą za zmuszenie go do utrzymywania istnienia Oskara w tajemnicy przed Olgierdem, ale w małym zakochał się na zabój.

– Mamusia strasznie nabroiła, kochanie. Strasznie. – Gładzę jego brzuszek, czując pod palcami ciepło małego ciałka. – I teraz muszę to wszystko posprzątać. Dosyć już życia w tym bałaganie.


Następnego dnia mieszkanie jest wysprzątane, jak na święta. Nawet udało mi się upiec babeczki. Jeszcze tylko ogarnę siebie, małego i będę czekać na przybycie Olgierda.

Chociaż jestem absolutnie zdeterminowana, żeby dojść z nim do porozumienia poza drogą sądową, wiem, że mój plan niekoniecznie musi się ziścić. To mnie niepokoi i wprawia w nerwowy nastrój. Poza tym jest jeszcze jedna kwestia.

On.

Po prostu on sam.

Do tej pory nie spotkałam nikogo, kto działałby na mnie chociaż ze zbliżoną siłą. Wczoraj też wyglądał naprawdę dobrze, pomimo ponurej miny, której trudno się dziwić.

Gdy dochodzi siedemnasta, wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Oskar śpi w łóżeczku, ja trochę o siebie zadbałam, żeby nie sprawiać wrażenia przemęczonej matki, mieszkanie lśni i pachnie jedzeniem. Dzwonek domofonu sprawia, że powietrze ucieka mi z płuc i zaczynają drżeć ręce.

Spokojnie Lila. To tylko facet, z którym spałaś, oszukałaś dwa razy, w tym zataiłaś przed nim fakt, że jest ojcem, a teraz wisi nad tobą widmo sądowej batalii. Gorzej być już nie może.

– Cześć, wejdź – mówię po otwarciu drzwi.

Przechodzi przez próg wyprostowany jak struna. Tym razem ma na sobie granatowy garnitur, który podkreśla jego nieskazitelną cerę. Wygląda jak filmowy dziedzic rodzinnej fortuny.

– Usiądziemy? – Wskazuję dłonią kanapę.

Olgierd omiata wzrokiem stolik kawowy, na którym przygotowałam niewielki poczęstunek w postaci babeczek i dzbanka mrożonej herbaty. Ostentacyjnie podchodzi do stołu jadalnego i odsuwa krzesło, na którym siada i zakłada nogę na nogę. Jego prawa ręka opiera się na blacie i dwoje czarnych oczu wymierza mi niewerbalny policzek.

Okej, a więc nie będzie miękkiej gry. Nie komentuję tego i siadam po drugiej stronie stołu, kładąc na nim dłonie.

– Napijesz się czegoś?

– Nie przyszedłem na kawę. Konkrety, to mnie interesuje.

– Rozumiem. Od czego chcesz zacząć?

– Bo ja wiem? – Unosi wzrok na sufit. – Może od tego, dlaczego dowiedziałem się, że jestem ojcem, na pieprzonym parkingu pod marketem? Albo od tego, dlaczego dowiedziałem się o tym kilka miesięcy po narodzinach dziecka? O – poprawia poły marynarki i odwraca się przodem, zaplatając palce na kolanie – a może od tego, jakiej płci jest moje dziecko i jak dałaś mu na imię? Wydaje mi się, a wręcz jestem o tym przekonany, że równie dobrym punktem wyjścia dla naszej, pożal się boże, rozmowy, byłoby pytanie, kiedy dowiedziałaś się, że nosisz w sobie moje cholerne dziecko.

Zapada ciężka, trudna do zniesienia cisza, podczas której wciąż wydaje mi się słyszeć echo tego, co powiedział. Nie mam odwagi nawet na niego spojrzeć. Jego słowa są ostre, jak brzytwa i nie podlega żadnym wątpliwościom, że mnie po prostu nienawidzi. Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że ma rację. I nie mam kompletnie nic na swoją obronę, poza tym, że chciałam dać mu szansę na przeżycie swojej młodości we właściwy dla jego wieku sposób.

Boże, jaka ja byłam głupia.

Zaciskam palce na grzbiecie nosa, skupiając się na tym, co zamierzam powiedzieć i odciąć się od zalewających mnie emocji.

– O ciąży dowiedziałam się tego samego wieczora, którego widzieliśmy się po raz ostatni. Wtedy też podjęłam decyzję, żeby ci o niej nie mówić. Jest mi naprawdę przykro, że dowiedziałeś się o tym w taki, a nie inny sposób.

– Tobie jest przykro – powtarza powoli. – Czy ty w ogóle masz pojęcie, co to znaczy? Co może wiedzieć o uczuciach osoba, która robi takie rzeczy?

– Rozumiem, że jesteś wściekły, a nawet to, że mnie nienawidzisz. Masz do tego pełne prawo i nie zamierzam w żaden sposób umniejszać swojej winy. – Posypuję głowę popiołem. – Zasługuję na wszystko, co powiedziałeś. Niestety to już się stało i jedyne, co możemy teraz zrobić, to spróbować jakoś się dogadać.

– Powiedzieć, że cię nienawidzę, to jak nic nie powiedzieć. – Strzepuje z rękawa niewidzialny pyłek. – Koniec z tym emocjonalnym bełkotem. Mam syna, czy córkę?

– Mamy syna.

Spoczywająca na stole dłoń drży i zaciska ją w pięść. Przez chwilę w jego oczach czai się coś miękkiego, ale gaśnie równie szybko, jak się pojawiło i przywraca na twarz sztywną maskę.

– Kiedy dokładnie się urodził?

– Dwudziestego szóstego marca o drugiej siedemnaście nad ranem – recytuję na jednym wdechu. – Pięćdziesiąt pięć centymetrów, trzy kilogramy, sześćset trzydzieści gramów, dziesięć punktów w skali Apgar.

– Jak on ma na imię?

– Oskar.

– Oskar. Nawet nie pytam, czy ma moje nazwisko.

– Nie, nie ma. Nazywa się Oskar Olgierd Żuławski.

Jego dolna warga opada nieznacznie, po czym zaciska szczęki i kiwa głową. Bębni palcami w stół, zastanawiając się nad czymś głęboko. Nie jestem w stanie opowiedzieć, jak dużo bym dała, by wiedzieć, o czym myśli.

– Gdzie jest mój syn?

– Nasz syn śpi teraz w mojej sypialni.

– Czy mogę... – Przełyka, jakby coś utknęło mu w gardle i wsuwa koniuszek palca za kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. – Chcę go zobaczyć.

– Oczywiście. – Wstaję. – Niedługo się obudzi. Chodźmy.

Olgierd zdejmuje marynarkę i podwija rękawy koszuli. Zanim wejdzie za mną do sypialni, wchodzi jeszcze do łazienki, w której myje dłonie.

Pochylam się nad łóżeczkiem, kiedy zatrzymuje się w progu z nieodgadnioną miną i przygląda się z odległości.

– Wejdź. – Uśmiecham się lekko, gdy nie rusza się z miejsca, stojąc z rękoma w kieszeniach.  – Jest piękny. Musisz go zobaczyć.

W końcu podchodzi i staje obok, ale wzrok ma utkwiony w oknie nad łóżeczkiem. Nie poganiam go. To jego czas, który i tak został skradziony. Skoro tu przyszedł, to chyba znaczy, że mimo wszystko zależy mu na tym małym, różowym człowieczku, śpiącym teraz z rozłożonymi na boki piąstkami.

Bierze głęboki wdech i wreszcie powoli spuszcza wzrok na naszego syna. Coś zaciska mi się w gardle, kiedy widzę, jak wiele emocji kosztuje go ta chwila.

– Chcę zostać z nim sam. – Mówi cicho i opiera dłonie na brzegu łóżeczka.

Waham się, a on odwraca się do mnie, ale jego wzrok wbity jest w podłogę.

– Nie myślisz chyba, że byłbym w stanie skrzywdzić własne dziecko?

Czując wewnętrzny opór, wycofuję się z sypialni i zamykam za sobą drzwi. Chociaż serce mi drży na myśl, że mój mały synek został z nim sam na sam, wiem, że jestem to winna im obydwóm.


OLGIERD

Nie jestem w stanie opisać żadnymi słowami, co poczułem, stojąc na parkingu pod supermarketem, kiedy elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce i zorientowałem się, że tkwiące za plecami Lilianny dziecko, jest moje.

Dotychczas żyłem sobie sam, w poczuciu większego lub mniejszego odrzucenia ze strony kobiety, w której zakochałem się jak kompletny idiota, a ona przespała się ze mną kilka razy i kopnęła w dupę. Do dzisiaj średnio rozumiem motywy jej postępowania, ale w świetle ostatnich wydarzeń, są one dla mnie równie istotne, co zeszłoroczny śnieg.

Oto wczoraj dowiedziałem się, że jestem ojcem, a jeszcze kilkanaście minut temu, nie wiedziałem nawet, jakiej płci jest moje dziecko.

Teraz stoję nad łóżeczkiem i próbuję nie rozpłakać się, patrząc na ten mały cud, który jest częścią mnie. Nieco ponad dwadzieścia cztery godziny temu nie miałem pojęcia o jego istnieniu, a teraz, zanim jeszcze zdążyłem spojrzeć w jego oczy, które są zupełnie jak moje, kocham go bardziej, niż cokolwiek innego na tym świecie.

– Cześć. – Uśmiecham się, kiedy mały ziewa szeroko, ukazując nagie, różowe dziąsła. – Jestem... – Pierwsza łza spływa mi po twarzy i nie mam siły podnieść ręki, żeby ją zetrzeć. – Jestem twoim tatą.

Kiedy zbieram się na odwagę i dotykam jego czarnych, miękkich, jak puch włosków, nie potrafię już dłużej opierać się temu, co wrze we mnie od roku, a od wczoraj zdaje się rozrywać od środka na strzępy.

Czuję się jednocześnie najsilniejszym i najsłabszym facetem na świecie. Osuwam się po brzegu łóżeczka i kucam przy nim, opierając czoło o szczebelki. Wkładam między nie rękę i głaszczę malutką rączkę, która otwiera się i chwyta mnie za palec. Jest ciepła i wilgotna, a ja siedzę tak i płaczę, chociaż jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.

Wszystko totalnie się spierdoliło, ale nie ma to żadnego znaczenia, nic nie jest w stanie mnie teraz zatrzymać, bo oto leży przede mną cały sens mojego życia. Nie ma takiej rzeczy, nie ma takiego problemu, którego nie zmiażdżę, żeby chronić to małe, budzące się stworzenie. Oskar uchyla zaspane powieki i patrzę we własne oczy z poczuciem wszystkiego i niczego.

Boże, co się ze mną dzieje?

Za drzwiami słyszę kroki, więc wstaję i ogarniam się, żeby Lilianna nie mogła zobaczyć mnie w tym stanie.

Nie wiem, co mam o niej myśleć. Nienawidzę jej za wszystko, co mi zrobiła, ale kiedy patrzę na mojego syna, mógłbym ją ucałować za to, że dała mi coś takiego. Nosiła go pod sercem przez dziewięć miesięcy, a przez ostatnie kilka dbała i opiekowała się nim zupełnie sama.

Na własne życzenie, odzywa się głos w mojej głowie. Zaraz... A jeśli nie sama? Jeśli jest ktoś...

Zaciskam pięści, patrząc ze złością na zamknięte drzwi sypialni. Na samą myśl, że znalazła sobie kogoś, kto próbuje być ojcem dla mojego syna... Prędzej mnie, kurwa, szlag trafi. Nie ma mowy. Ja jestem ojcem. Ja. Żaden fagas nie będzie wychowywał mojego dziecka.

– Tatuś nie odda cię nikomu. – Głaszczę jeszcze raz aksamitną główkę i ruszam do drzwi. – Mały się o obudził. – Informuję siedzącą na kanapie Liliannę.

– Dobrze. Nakarmię go, bo inaczej poznasz, co to znaczy prawdziwy gniew.

Unoszę brew, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli.

Przystaję w drzwiach sypialni, przyglądając się, jak wyciąga małego z łóżeczka i czule całuje w okrągły policzek. Coś porusza się we mnie i jest mi z tym cholernie niewygodnie, więc zduszam to i nonszalancko opieram się barkiem o futrynę.

Lilianna siada na łóżku i układa sobie na kolanach Oskara, którego rączki zaplątują się w jej długie, ciemne włosy. Dopiero teraz zauważam, że są ciemniejsze niż kiedyś. Ku własnemu niezadowoleniu, zauważam też, że jej figura stała się pełniejsza, a mój wzrok przykleja się do jej pochylonego nad naszym synem ciała.

Jaki ty, kurwa, spostrzegawczy jesteś, pieprzone sokole oko, gardzę sobą i odwracam spojrzenie. Nie mogę jednak utrzymać go zbyt długo na smyczy, bo gdy Lilianna odsuwa dekolt sukienki i Oskar łapczywie przysysa się do jej piersi, gapię się z rozchylonymi ustami. Jeżeli wcześniej myślałem, że widok mojego dziecka jest najpiękniejszy na świecie, to nie wiem, jak opisać widok mojego dziecka, karmionego przez tę kobietę.

Brakuje mi powietrza. Duszę się. Muszę natychmiast wyjść. Uciekać stąd.

Łapię marynarkę, którą powiesiłem wcześniej na krześle i czym prędzej opuszczam to mieszkanie.


Nadciągający, lipcowy wieczór owiewa moją twarz, którą przecieram obiema dłońmi.

Jestem zły, rozżalony i... Totalnie, kurwa, pokonany.

Nie tak wyobrażałem sobie dorosłe życie. Oczywiście, że zawsze chciałem mieć rodzinę, ale to wszystko idzie nie tak. Miała być kobieta, miłość, rodzina, wspólne życie, a tymczasem... Szkoda gadać.

Tęskniłem za nią jak skończony kretyn. Nie rozumiałem i nadal nie rozumiem powodu, który sprzedała mi na pożegnanie. Osiem lat różnicy? No i co z tego? Czego nie mogę dać jej teraz, co mógłbym, będąc jej równolatkiem? Nie rozumiem tym bardziej, że ona nie jest kobietą, która leci na hajs i cały ten blichtr z nim związany. Przynajmniej nigdy tego nie zauważyłem.

Karmiłem się marzeniami, że może jeszcze kiedyś, może jak zostanę kimś, będę mógł jej coś zaoferować, spojrzy na mnie inaczej, niż na dzieciaka. Ale z biegiem czasu dotarło do mnie, że to mrzonki. Ona nigdy nie wróci, a ja muszę żyć dalej. Czasami podpytywałem Bartka, co u niej, ale zbywał mnie i powoli o niej zapominałem.

Aż do wczoraj.

Zauważyłem ją, jak stała przy kasie. Moje ciało zareagowało od razu jak pieprzony pies gończy.

Minął niecały rok. Jakieś dziesięć miesięcy, jak nie widziałem jej ani razu. Dziesięć długich miesięcy, jak udało mi się wyleczyć złamane serce. Dziesięć miesięcy, jak poskładałem się do kupy i spakowałem jej wspomnienia gdzieś na dnie. I wystarczyła ta jedna chwila. Kilka sekund, podczas których uśmiechnęła się do kasjerki i odwróciła do czegoś w sklepowym wózku. Kiedy zobaczyłem dziecko, pękłem, jak kryształ. Rozsypałem się i niewiele brakowało, żebym przywalił pięścią w mijaną szybę wystawy. Idąca obok Joanna, opowiadała mi, jak minęło ostatnie spotkanie z klientem, a ja słyszałem tylko biały szum.

Musiałem z nią porozmawiać, choćbym miał już nigdy się po tym nie podnieść. Zaczekałem, aż wyjdzie na parking i poprosiłem Asię, żeby została w aucie, a sam pognałem prosto do Lili.

Widziałem jej zaskoczenie, a później niesamowity strach, którego nie rozumiałem. To ja byłem przerażony, tym co odkryłem. Kobieta, którą kochałem, za którą tęskniłem, o której marzyłem, miała kogoś innego. I dziecko. Tak po prostu zapomniała o mnie i oddała serce i ciało komuś innemu. Dała mu dziecko. Dała mu to, czego ja chciałem niemal do utraty zmysłów.

Mój mózg pracował na najwyższych obrotach, kiedy zastanawiałem się, skąd u niej ten strach. Przecież nigdy jej nie skrzywdziłem, a ona trzęsła się, jakbym miał rzucić się na nią z pięściami. I wtedy to przyszło mi do głowy. Chociaż brzmiało, jak totalny absurd, koszmarna abstrakcja, musiałem wiedzieć. Musiałem wiedzieć, bo przez ten jeden, krótki ułamek sekundy, moje serce zabiło szybciej, w jakiejś szalonej nadziei, tym bardziej że cały czas zasłaniała sobą dziecko. A kiedy poprosiłem, żeby pochwaliła się nim i zobaczyłem przerażenie w jej oczach... To jej błaganie, żebym odszedł, żebym zostawił ich w spokoju... Ale ja nie mogłem już odpuścić, choćbym miał wyjść na totalnego chama albo świra.

Zaciskam powieki i unoszę twarz ku niebu.

Moment, w którym dotknąłem jej ramienia, z całych sił starając się nie szarpnąć zbyt mocno i ujrzałem śpiące w nosidełku maleństwo o skośnych oczach, zapamiętam do końca życia. Chociaż przez te kilka sekund przyszło mi do głowy mnóstwo strasznych rzeczy, mój analityczny umysł uznał, że jedyne co mogę zrobić, to dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Jak inaczej mógłbym układać się z kobietą, która zrobiła mi coś takiego?

Ale teraz nie wiem, co robić. Przez cały czas po tym koszmarnym spotkaniu na parkingu, do chwili kiedy wszedłem do jej domu, wyobrażałem ją sobie, jako kogoś potwornego. Kłóciło się to z moimi wspomnieniami o niej, ale odkrycie, że urodziła moje dziecko i ukrywała to przede mną, nie pozwalało mi myśleć inaczej. Jednak po krótkiej rozmowie, dochodzę do wniosku, że może...

Nie, kurwa. Nie jestem już tym idiotą sprzed roku. Nie dam się znowu okiwać jak pierwszy lepszy. Dziecko jest moje i wydrę to, choćbym miał wydać na adwokatów wszystkie oszczędności i zadłużyć się na tysiące. Tyle miesięcy żyłem w nieświadomości, że jestem ojcem. Nie dam sobie odebrać ani jednego dnia więcej.

Stalowa, rozżarzona obręcz zaciska się wokół mojej piersi, kiedy uświadamiam sobie, coś jeszcze. Przełykam podchodzącą do gardła żółć i wyciągam telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Cześć, Bart – witam się, kiedy słyszę go po drugiej stronie.


Godzinę później zajeżdżam pod nowo wybudowany blok. Parking jest zastawiony tak, że auta stoją nawet na chodniku i małej łące, która w tej chwili przypomina raczej bagno. Zostawiam samochód na zakazie, bo mam ważniejsze sprawy na głowie, niż sterczącą w oknie babę, która właśnie je otwiera i zaczyna jazgotać coś o wzywaniu policji.

Wzywaj. Stać mnie na jebany mandat.

Wchodzę na klatkę schodową, po usłyszeniu brzęczenia zwalnianego zamka i wbiegam po schodach na pierwsze piętro. Naciskam dzwonek i słyszę zbliżające się kroki. Drzwi otwierają się i staje w nich uśmiechnięty od ucha do ucha Bartek.

– Siema, stary! – Zaprasza mnie gestem do środka.

Zatrzymuję się w progu, biorę zamach i wyprowadzam lewy prosty w jego kłamliwy pysk. Bartek wpada do wnętrza korytarza, zahaczając o komodę, z której spadają jakieś pierdoły i pada na plecy. Najpierw unosi głowę i sprawdza, czy będzie ciąg dalszy, ale widząc, że nie ruszam się z miejsca, opada na podłogę z głośnym westchnięciem.

– Rozumiem, że rozumiesz. – Odwracam się na pięcie i powoli schodzę po schodach, wygładzając poły marynarki.

Wydawało mi się, że po przyładowaniu mu w mordę, poczuję się lepiej i w jednym się nie pomyliłem – wydawało mi się.

Jestem, kurwa, załamany.

Kochałem tego dupka, jak brata, a on wbił mi nóż w plecy. Okłamywał mnie tyle czasu! Spotykał się ze mną, patrzył mi w oczy i łgał, jak pies.

Jezu, nabieram z trudem powietrza i staję w otwartych drzwiach samochodu, opierając się łokciem o jego dach. Dlaczego to wszystko się dzieje?


LILA

Nie rozumiem tego faceta. Chcę, ale nie rozumiem. Chociaż starał się z całych sił nie okazać żadnych uczuć, wiem, że był zachwycony Oskarem, a mimo to wyszedł wczoraj bez pożegnania. Nie dzwoniłam, ani nie pisałam, bo on też ma mój numer, a nie raczył powiedzieć nawet „spadam stąd” albo poinformować później, dlaczego tak po prostu wyszedł.

Nie wiem, co będzie dalej, ale tli się we mnie malutki płomyczek nadziei, bo wczoraj ani razu nie padło hasło sąd, adwokat, ani nic z tym związanego.

Tuż po śniadaniu ubieram małego i pakuję do wózka. Idziemy na spacer, bo pogoda jest piękna i szkoda siedzieć w domu. Otwieram drzwi i moje brwi unoszą się wysoko, bo stoi za nimi Olgierd. Wygląda na to, że przerwałam mu nerwowe dreptanie po korytarzu, bo właśnie zatrzymał się w pół kroku i przeczesuje palcami czarne włosy.

– Przyszedłem zobaczyć się z moim synem.

– Z naszym synem. – Poprawiam go i przewieszam torbę przez uchwyt wózka. – Do widzenia, Olgierd. Dzień dobry, Olgierd.

– Co ty wygadujesz?

– Syn jest nasz, niezależnie od tego, jak bardzo będziesz zaklinał rzeczywistość, a w dalszej kolejności żegnam się z tobą wczoraj i witam dzisiaj.

Wzdycha ciężko i przewraca oczami. Na palcu zgiętej ręki przewiesza przez bark marynarkę granatowego garnituru w szeroką, czerwoną kratkę. Po cichu przyznaję pięć gwiazdek, bo jego nogi prezentują się nadzwyczaj dobrze w spodniach z materiału o takim wzorze.

– Wychodzicie?

– Idziemy na spacer. Masz ochotę zabrać się z nami?

Olgierd kiwa potakująco, a kiedy wyjeżdżam wózkiem na korytarz, łapie za przednie koła i razem znosimy go na dół. Potrafię sama sprowadzić go po schodach, ale nie będę odtrącać pomocnej ręki.

Wychodzimy na zewnątrz i w milczeniu spacerujemy osiedlowymi alejkami. Olgierd nie odzywa się ani słowem, a jego wzrok skupiony jest tylko na dziecku.

– Jest piękny, prawda? – zagaduję.

– Tak. Nie mogę uwierzyć, że jest tak podobny do mnie.

– O, łał. To dopiero samouwielbienie.

– Nie o to mi chodziło.

– Wiem. – Uśmiecham się i wystawiam twarz do słońca.

Znowu zapada cisza. Nie winię za to nikogo. Trudno jest znaleźć wspólny temat do pogawędek, kiedy spotkaliśmy się po roku, na dodatek w tych okolicznościach.

Mimo wszystko jest coś niezwykłego w takim pozornie niepozornym spacerowaniu z dzieckiem i mężczyzną u boku.

– Masz ochotę na lody? – Przystaję przy budce ze słodkościami.

– Nie.

Och. Okej. Rozumiem.

Proszę o jedną kulkę śmietankowych i odbieram wafelek od sprzedawcy. Kiedy ruszamy dalej, zlizuję zimną słodycz i mruczę z zadowoleniem.

– Jesteś irytująca.

– Naprawdę? – silę się na beztroski ton.

– Tak.

– Bo jem lody w ciepły, lipcowy dzień? – Wysuwam język i przejeżdżam nim po białej kulce.

Po prostu skoro go wkurwiam, to podtrzymam tę dobrą passę. Lepsze takie emocje niż żadne.

Olgierd przewraca oczami i odwraca głowę.

– Bo jesz je w ten właśnie sposób.

– W jaki?

Świst jego uspokajającego oddechu przyprawia mnie niemal o uśmiech.


Wracamy pod kamienicę obarczeni kolejną porcją ciszy. Kiedy otwieram drzwi i wciągam wózek do środka, gotowa na taszczenie go na górę, Olgierd łapie za jego przód.

– Potrafię wnieść go sama.

– Wiem.

Cisza. Na schodowej klatce niesie się tylko dźwięk naszych kroków i moje posapywanie. Chyba czas odkurzyć płyty z ćwiczeniami Mel B.

– Chcesz wejść? – Wsuwam klucz do zamka.

– Tak.

– Zapraszam. – Otwieram drzwi i przytrzymuje mi je, żebym mogła wprowadzić wózek. – Chcesz coś zjeść? Mam kurczaka z warzywami.

Olgierd zerka na mnie z ukosa.

– Tego kurczaka z warzywami? – pyta od niechcenia.

– Tak, tego.

– Tego z pieca, z sosem teriyaki?

– Dokładnie tego.

Przestępuje z nogi na nogę. Zaciska zęby. Jego nieprzerwanie pochmurna mina mówi mi, że chce odmówić, ale walczy.

– Może trochę bym zjadł.

– Pójdę przygotować. Wyjmiesz Oskara z wózka?

Przechodzę do kuchni i włączam piekarnik. Uśmiecham się pod nosem, zadowolona z siebie, bo piekłam go wczoraj wieczorem z myślą o Olgierdzie. Nie mam wobec niego niecnych planów. Nie zamierzam go uwodzić, przekupić, czy manipulować. Przez ostatnich kilka miesięcy miałam wystarczająco dużo czasu, żeby przemyśleć wszystko, co zrobiłam. Nie było to szczególnie budujące, kiedy uświadomiłam sobie, jak wiele niepotrzebnej krzywdy wyrządziłam. Sobie również. Dzisiaj postąpiłabym inaczej. Dzisiaj byłabym otwarta na jego miłość i do głowy by mi nie przyszło, żeby nawet spróbować odebrać mu ojcostwo. To nie tak, że chcę go odzyskać, jestem świadoma, że moje uczynki przekreśliły już absolutnie wszystko. Zależy mi jednak, żeby nasza relacja była chociaż poprawna, bo nie wyobrażam sobie wychowywać Oskara w takiej atmosferze. Nie chcę, żeby dorastał, widząc, jak jego rodzice skaczą sobie do gardeł albo mijają się, racząc morderczą ciszą. Wiem, że musi upłynąć jeszcze sporo czasu, zanim ojciec mojego dziecka być może uzna w końcu, że jest w stanie rozmawiać ze mną inaczej, niż przez zaciśnięte zęby.

Bezruch za ścianą skłania mnie do zerknięcia, co się tam dzieje. Zaglądam do korytarza, gdzie Olgierd stoi nad małym z bezradną miną.

– Coś się stało? – Wycieram dłonie w kuchenną ściereczkę.

– Nie wiem jak... Chyba nie potrafię...

– Po prostu weź go pod pachy i przytul. To tyle.

– A jeśli coś mu zrobię?

Uświadamiam sobie, że nie miał jeszcze okazji trzymać Oskara. Dla mnie to coś naturalnego, ale Olgierdowi zwyczajnie brakuje doświadczenia.

– Usiądź, proszę, na kanapie. – Zarzucam sobie szmatkę na ramię i pochylam się do wózka.

– Złap go tutaj, o tak. – Pokazuję mu, jak ułożyć ręce, kiedy kładę małego na jego kolanach.

– A jak go upuszczę? Nie, to nie jest dobry pomysł, zrobię mu krzywdę.

– Hej, spokojnie. Nic złego się nie stanie. Jest śpiący, więc nie będzie się wiercił. To jego czas na drzemkę.

Olgierd ostrożnie przytula synka, a kiedy widzę, jak drżą jego palce podtrzymujące główkę, w moich oczach wzbierają łzy.

Cholerne hormony. Cichaczem ocieram powiekę i wracam do kuchni, w której pachnie już jedzeniem. Korzystając z chwili, kiedy mały jest pod opieką, a obiad wciąż się podgrzewa, rozładowuję zmywarkę i myję blaty.

W pokoju obok rozlega się dzwonek telefonu, który natychmiast milknie i nakładając nam obiad, mimowolnie słyszę rozmowę.

– Nie, nie ma mnie w firmie. Będę wieczorem. – Słucha kogoś po drugiej stronie. – Tak, to będzie zrobione na jutro, możesz jechać do domu. – Potakuje krótko jeszcze kilka razy. – Nie, dzięki, zjem coś na mieście. Do jutra, cześć.

Ach, tak? Na mieście?

Rozstawiam na stole talerze, kiedy odkłada telefon i wpatruje się w śpiącego Oskara.

– Śpi.

– Odłożę go do łóżeczka, a ty zjedz, póki obiad jest ciepły. – Podchodzę, ale powstrzymuje mnie, odsuwając się lekko.

– Jeszcze chwilę. Nie będę mógł przyjechać jutro, chciałbym z nim pobyć.

– Masz dużo pracy? – Siadam na podłokietniku kanapy.

– Pakujemy zamówienie, które jutro wyjeżdża. Wtedy zawsze jest dużo pracy. Transport, papiery, kompletacja. – Wzrusza lekko ramionami.

– Rozumiem. Chciałabym dokończyć rozmowę, której nie skończyliśmy wczoraj.

– To znaczy?

– Musimy ustalić... Pewne kwestie.

– Chcesz pieniędzy?

Aż mnie zatyka. Kurwa, nawet mi do głowy nie przyszło, żeby czegoś od niego żądać.

– Nie, Olgierd. Naszemu dziecku niczego nie brakuje – odpowiadam zimno. – Zdaję sobie sprawę, że większość kobiet właśnie tego oczekuje, ale pieniądze to ostatnie, co jest mi potrzebne.

– Źle to zabrzmiało.

– Tak, źle to zabrzmiało. – Wstaję.

Kiedy siadamy do stołu, atmosfera znowu jest napięta. Poprawka – atmosfera wciąż jest napięta, ale teraz prawie słychać, jak trzeszczy pod naporem niewypowiedzianych słów.

– A więc konkrety. – Zaplata nad talerzem palce, opierając łokcie na blacie.

– Nie chcę ciągać się z tobą po sądach.

– Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym ci zaufać w jakiejkolwiek kwestii. Jaką mam pewności, że za chwilę znowu nie znikniesz z moim synem?

– Z naszym synem.

– Gdzie jest napisane, że jest też mój?

– Możemy iść do urzędu, żebyś uznał ojcostwo. Nawet jutro. Zorientuję się, jakie dokumenty są potrzebne.

– Poproszę prawników, żeby polecili nam kogoś, kto pomoże to załatwić, jak najszybciej.

– W porządku. Jedz, proszę. – Kiwam głową. – Jak często chcesz widywać się z Oskarem?

Olgierd zastyga, trzymając sztućce nad talerzem.

– Jestem tu drugi raz. Już ci przeszkadzam?

– Nie. Po prostu chciałabym ustalić jakieś terminy, godziny, cokolwiek. Pomoże to nam uniknąć sytuacji, kiedy przyjdziesz, a nas zwyczajnie nie będzie w domu. Wychodzę na zakupy, do lekarza, mam też swoje życie.

– Swoje życie?

– Tak, poza byciem mamą, wciąż jestem normalną kobietą.

– Kobietą? – Potrząsa głową i czarna grzywka opada mu na oczy. Szybkim ruchem odgarnia ją na bok i wbija widelec w kawałek mięsa na talerzu. – Spotykasz się z kimś?

– Słucham?

– Jesteś matką mojego dziecka.

– Naszego.

– Chcę wiedzieć, kogo tu sprowadzasz i kto kręci się przy Oskarze. – Kończy wypowiedź, ignorując moją uwagę.

Opada mi szczęka. Spokojnie Lila, on tylko próbuje ukłuć, żeby cię bolało.

– A ty? Pieprzysz się z kimś?

Znów zamiera z widelcem w ustach, rzucając mi zaskoczone spojrzenie.

– No co tak patrzysz? Jesteś ojcem naszego – podkreślam – dziecka. Chcę wiedzieć, z kim będzie przebywał Oskar, jeśli oddam go pod twoją opiekę.

– Nie twoja sprawa – syczy.

– I vice versa.

I znowu zapada cisza. W takiej atmosferze kończymy posiłek, więc zbieram talerze. Chociaż zjadł do końca, nie usłyszałam nawet „dziękuję”. Nie żebym czekała na peany, ale wystarczyłoby zwykłe „było smaczne”.

Gdy wracam i siadam przy stole, na którym stawiam dwie szklanki z sokiem, Olgierd bębni palcami w blat, przyglądając mi się z uniesioną brwią.

Atak kobry za trzy, dwa...

– A więc ile?

– Jeżeli jeszcze raz usłyszę od ciebie coś podobnego, będę zmuszona wylać ci na twarz zawartość szklanki.

– Nie utrudniaj. – Zaciska palce na grzbiecie nosa. – Nie wiem, czego on potrzebuje. Nie chcę znosić ci tutaj niepotrzebnych rzeczy i wydawać pieniędzy na coś, co jest zbędne.

– Wystarczy zapytać, wiesz?

– To wszystko, co mi zrobiłaś, tak naprawdę bez żadnego powodu, sprawia, że nie mam najmniejszej ochoty z tobą rozmawiać. Nie ufam ci, ledwo znoszę twoją obecność.

– Nikt nie każe ci tu przychodzić – odparowuję.

– Chcę widywać się z moim synem. Niestety na ten moment nie mam innej możliwości, niż musieć przy okazji widywać też ciebie.

– Z naszym synem. Myślę, że powinieneś już iść. – Przełykam piekący ból w gardle.

– Dlatego będę dochodzić swoich praw w sądzie. Nie będziesz mogła tak po prostu kazać mi spierdalać. – Wstaje.

– Tak po prostu? Właśnie powiedziałeś, że nie możesz na mnie patrzeć, a rozmowa ze mną niemal przyprawia cię o odruch wymiotny. W dalszym ciągu nie zamierzam ograniczać ci kontaktów z dzieckiem, ale będziesz uprzedzał mnie o wizytach. Smsowo, żebyś nie musiał rozmawiać ze mną więcej, niż to konieczne. Możesz tu przychodzić i siedzieć z małym w którymś z pokoi albo zabierać go na spacery. Na ten moment nie dostaniesz nic więcej. Jeżeli to dla ciebie za mało, to możesz już złożyć pozew. A teraz wyjdź.

– Nie zostawię tak tego.

– Wynocha!

– Podnieś na mnie głos jeszcze raz, to…

– To co? – Mierzymy się spojrzeniami. – Pozwiesz mnie? Uderzysz?

Olgierd prostuje się, potrząsając głową. Mamrocząc pod nosem coś o życiowej pomyłce i wariatce, zgarnia z krzesła marynarkę.

– Jutro wyślę smsa, kiedy znowu przyjadę zobaczyć się z moim synem – mówi, maszerując przez korytarz i opuszcza mieszkanie.


OLGIERD

– A co to za mina? – Ojciec stawia na biurku kubek z kawą.

Rozsiada się w fotelu po drugiej stronie i kręci się na nim raz w lewo, raz w prawo, posyłając mi wesoły uśmiech. Kocham tego człowieka całym sobą, ale ostatnie, na co mam w tej chwili czas, ochotę i energię, to rozmowa o powodach mojego nie najlepszego nastroju. Milczę w nadziei, iż uzna, że jestem bardzo zapracowany w związku z ładowanym właśnie na samochód ciężarowy zamówieniem i zostawi mnie samego na kolejne kilka godzin. Moja nadzieja zostaje jednak pogrzebana szybciej, niż bym sobie tego życzył.

– Spotkałem Bartka dzisiaj rano.

Odpowiadam zdawkowym mruknięciem, znów licząc na odwleczenie tej rozmowy w czasie. Oczywiście, że będę musiał poinformować rodziców o dziecku, ale naprawdę nie mam teraz na to siły.

– Może ty mi powiesz, co on taki poobijany, bo tylko coś tam przebąknął o wypadku i prawie uciekł.

– Tato – wzdycham i przecieram twarz dłonią. – Czy możemy porozmawiać wieczorem? Mam teraz mnóstwo rzeczy do zrobienia.

Ojciec przygląda mi się chwilę, po czym kiwa powoli głową i wstaje z fotela, by ruszyć do wyjścia z biura. Zatrzymuje się jeszcze z palcami na klamce i posyła mi ostatnie, badawcze spojrzenie.

– Będziesz pić z colą, czy z lodem?

Zaciskam zęby, żeby nie odpowiedzieć „z gwinta”, po czym wypuszczam wstrzymywany oddech, aż czuję uderzenie gorąca w głowie.

– Z lodem.

Ojciec unosi wysoko brwi, ale nie komentuje i wychodzi, zostawiając mnie samego w ciszy, rozpraszanej pokrzykiwaniem magazynierów ładujących zamówienie na placu przed budynkiem.


Grubo po dziewiętnastej w firmie jest już zupełnie pusto. Ja też zamierzam ulotnić się stąd, chociaż nie spieszę się, mając świadomość zbliżającej się rozmowy z rodzicami. Nie, nie chodzi o to, że boję się dostać szlaban albo mama będzie krzyczeć. Mam dwadzieścia pięć lat i jestem dorosłym facetem, do ciężkiej kurwy. Ta rozmowa będzie po prostu średniej jakości przyjemnością, zważywszy na okoliczności. Na relację między mną a matką mojego dziecka i całą resztę.

Wzdycham ciężko, kiedy telefon wibruje w kieszeni marynarki po raz setny w ciągu ostatniej godziny. Kiedy zerkam na wyświetlacz, niemal z odrazą rzucam go na blat, a następnie rozważam wyłączenie go na amen poprzez porządnie uderzenie weń pięścią.

Siadam w fotelu i zastanawiam się, czy odebrać, czy pozwolić dzwoniącemu pójść się jebać. Brzęczenie ustaje, a ja przymykam oczy i opieram głowę o zagłówek. Jestem zmęczony. Mam ochotę przytulić mojego syna, następnie wziąć prysznic, wypić drinka i położyć się spać.

Ciche kliknięcie klamki przyciąga moją uwagę, jednak wolałbym w tej chwili włożyć stopę do wrzątku, niż widzieć to, co widzę, a raczej tego, kogo widzę. Milczę, kiedy nieproszony gość przechodzi przez próg i siada w fotelu, który kilka godzin temu zajmował mój ojciec. Wpatrujemy się w siebie bez słowa. On – z miną zbitego psa i ja – ledwo powstrzymujący się przed wypierdoleniem go za drzwi, chociaż jest mi go nieco szkoda, ze względu na opuchniętą facjatę. Ojciec nie kłamał – mój lewy prosty narobił szkód.

Do wesela się zagoi, obłudny chuju.

– Myślałem, że będę wiedział, co powiedzieć. Układałem to przez całą drogę, a teraz… – Wzrusza bezradnie ramionami.

– Cokolwiek powiesz, nie będzie to miało żadnego znaczenia.

– Nie spodziewam się niczego innego.

– Więc co tutaj robisz?

– Przyszedłem przeprosić.

– Zrób to i wypierdalaj. – Sięgam po leżący na biurku telefon i chowam go do wewnętrznej kieszeni marynarki.

Jednocześnie rzucam mu ponaglające spojrzenie i zerkam na zegarek na nadgarstku. Nie zamierzam poświęcić mu więcej czasu, niż zamierzałem poświęcić na wyjście stąd.

– Przepraszam. – Wzdycha ciężko. – Nie zrobiłem tego przeciwko tobie, zrobiłem to dla niej. Uparła się, nikomu nie dała przetłumaczyć, że to popieprzony pomysł. Nie słuchała mnie, Agaty, nawet matki. Nie pomogły tłumaczenia, że to jest jak kradzież, że to nieuczciwe, nieludzkie. Nie pomogło nawet to, że ja i mama w zasadzie przestaliśmy z nią rozmawiać, ograniczając się tylko do pomocy, kiedy o nią prosiła. Po jakimś czasie zaczęła żałować, przebąkiwała, że może by się z tobą skontaktowała, ale byłem na nią tak wściekły, że nie podejmowałem tematu, bo uznałem, że musi sama się zmierzyć z tym, co zrobiła. – Zaciska palce na podłokietnikach. – Olgierd, kurwa, jesteś moim najlepszym przyjacielem.

 – Najlepszym przyjacielem? Strach pomyśleć, co jesteś w stanie zrobić wrogowi. – Pocieram twarz dłonią ze zniecierpliwieniem. – Dobra, powiedziałeś, co chciałeś, a teraz wypierdalaj.

– Olgierd…

Uderzam pięścią w blat biurka, aż trzeszczy gdzieś pod spodem i krzywię się z bólu. Mam ochotę poprawić mu raz jeszcze w tę kłamliwą mordę.

– Posłuchaj mnie. – Wypuszczam powoli powietrze, próbując nad sobą zapanować. – Spotykaliśmy się, piliśmy, spędzaliśmy razem czas. Ufałem ci, skurwielu! A ty okłamałeś mnie z jakiegoś, kurwa, niepojętego powodu! I to w takiej sprawie! Jesteś tak samo winny, jak twoja stuknięta siostra!

– Licz się ze słowami.

– Pocałuj mnie w dupę. – Opadam zrezygnowany na oparcie fotela i wbijam palce jednej dłoni w powieki.

– Nie wiedziałem, co robić. To moja siostra, kocham ją nad życie, tak samo, jak ciebie.

– A mimo to, nie miałeś problemów kłamać mi prosto w oczy.

– A co miałem zrobić?! – podnosi głos, ale jego spojrzenie wyraża rozpacz.

Prawie jestem skłonny uwierzyć, że mu żal.

– Powiedzieć mi prawdę? Nie pojmuję, kurwa, jak mogliście mi to zrobić. Ciebie traktowałem jak brata, a w tej… – zawieszam głos, kiedy posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. – A w twojej siostrze byłem zakochany, jak ostatni idiota. Wystawiliście mnie obydwoje, a ja nie mam pojęcia, czym wam zawiniłem i w tej chwili nie ma to żadnego znaczenia.

– Olgierd, znasz mnie lepiej, niż ktokolwiek inny. Kurwa, stary. – Zwiesza głowę między ramionami, a po chwili wstaje i podchodzi do drzwi. – Nie mam pojęcia, co zrobić, żeby cię przeprosić i czy to w ogóle możliwe. – Kładzie dłoń na klamce – Gdybym mógł cokolwiek… Wiesz, gdzie mnie szukać. – Wychodzi.

– Ja też nie wiem, czy to możliwe – odpowiadam do zamkniętych drzwi.


Emocjonalny łomot, jaki dostaję od życia przez ostatnie kilka dni, nie ustaje. Teraz czas na rozmowę z rodzicami. Z ciężkim sercem zbliżam się do salonu, a kiedy staję w przejściu, zauważam ojca siedzącego na kanapie przed telewizorem. W okularach zsuniętych na czubek nosa studiuje z uwagą gazetę, która szeleści za każdym razem, kiedy obrotowy wentylator kieruje nań swoje chłodzące oblicze.

– Jesteś już – stwierdza, nie odrywając wzroku od lektury.

– Tak. Gdzie jest mama?

Ojciec zatrzymuje się w połowie ruchu, by zmienić stronę i rzuca mi zaskoczone spojrzenie.

– Co się dzieje?

– Po prostu muszę porozmawiać z wami obojgiem.

– To musi być coś bardzo poważnego.

– Bo to jest coś bardzo poważnego – mówię i przechodzę do kuchni, w której mama właśnie zalewa wrzątkiem czajniczek z herbatą.

– O, jesteś – uśmiecha się, zerkając przez ramię.

– Mamo, przyjdziesz, proszę, do pokoju? Chcę wam o czymś powiedzieć.

Gdy siadamy przy niskim kawowym stoliku, opieram łokcie na kolanach i staram się wytrzymać ich zaniepokojone spojrzenia.

– No, gadajże w końcu! – Ojciec nie wytrzymuje.

– Mam syna.

W pokoju zapada cisza, którą przerywa krótki, nerwowy śmiech mojej mamy.

– Przepraszam, skarbie, co masz? – Potrząsa głową.

– Syna, mamo. Ja… jestem ojcem.

– Ale jak to, masz syna? Przecież ktoś musiał być w ciąży, urodzić go, ile to dziecko ma lat? Dlaczego mówisz nam o tym dopiero teraz?

– Bo sam dowiedziałem się kilka dni temu.

– Co to wszystko ma znaczyć? – Mama patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi. – Kim jest ta dziewczyna? Gdzie jest to dziecko?

– Spokojnie, po kolei… – nabieram głęboko powietrza i wyłuszczam sprawę, oszczędzając zbędnych szczegółów.

Kilkanaście minut później ojciec wygląda na ogród, stojąc z rękoma założonymi za plecami, a mama nie spuszcza ze mnie tego zmartwionego spojrzenia.

– Co zamierzasz? – pyta tata.

– Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Sytuacja jest delikatna i chociaż mam ochotę tę kobietę udusić gołymi rękoma, to nie zamierzam niczego zaogniać.

– Chcesz uznać to dziecko?

– Oczywiście, że tak. Zresztą – wzdycham – kiedy je poznacie, to sami zobaczycie, że byłbym ostatnim kretynem, próbując się go wyprzeć.

– Masz chociaż jego zdjęcie? – Mama nerwowo zaciska dłonie, pocierając o siebie palcami.

Kiwam głową i po chwili podaję jej smartfona, na którym widnieje śpiący Oskar. Znając ją i jej dość konserwatywne poglądy, spodziewam się wszystkiego, ale nie tego, że wzruszy się, zasłaniając dłonią usta.

– Grzegorz – szepcze łamiącym się głosem. – Chodź, zobacz.

Ojciec staje za nią, obejmując jej ramiona i pochyla się nad telefonem. Milczy chwilę, po czym pociąga głośno nosem i zdejmuje okulary, przecierając oczy wierzchem nadgarstka.

– No, co wy… – mówię cicho.

– Kiedy możemy poznać naszego wnuka?


Działka, na której został wybudowany nasz dom, jest ogromna. Z przodu znajdują się rabaty pełne kwiatów i krzewów, a także garaż i dwie wiaty samochodowe. Z tyłu budynku zaś rodzice stworzyli niewielki, zabudowany szkłem taras, który poza sezonem stanowi zimowy ogród. Lubię tam siedzieć, kiedy na zewnątrz jest biało, a w ciepłym wnętrzu słychać syczenie gazowej lampy. Niesamowity klimat, szczególnie po zmroku. Tuż przy tarasie jest basen, a dalej duży, dość wysoki skalniak, odgradzający mniej oficjalną część ogrodu z miejscem na ognisko, przy którym właśnie siedzę, gapiąc się bezmyślnie w płomienie. Gdybym odwrócił się teraz, zobaczyłbym jeszcze niewielkie poletko dzikiego trawnika, płynnie przechodzącego w las, od którego nikomu nie przyszło do głowy, odgradzać się jakimkolwiek płotem.

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk zbliżających się kroków i dociera do mnie, że długo już tutaj siedzę. Szturcham telefon, którego wyświetlacz wzbudza się, ujawniając zegar. Dwie godziny. Nieźle. Przy okazji dorzucam drewna do ognia i siadam z powrotem na swoim miejscu, gdy zza skalniaka wyłania się ojciec. Stawia na murku tworzącym ławkę wokół paleniska dwie szklanki, a zza poły bluzy wyciąga butelkę whisky.

– Rozmawiałem z Lilą. – Sięgam po alkohol.

– I jak poszło?

– Umówiliśmy się na spotkanie pojutrze, w sobotę. Pojedziemy wszyscy razem i poznacie wnuka. – Podaję ojcu szklankę, w której kołysze się złotobrązowy płyn.

– Robiła jakieś... Problemy? – pyta ostrożnie.

– Nie. Wydaje mi się, że po prostu boi się waszej reakcji, tego, że może być nieprzyjemnie.

Ojciec kiwa głową i upija łyk. Czarne oprawki okularów, założone na czubek głowy, rozchylają na boki jego nieco przydługie siwe włosy. Pociera wolną dłonią szczękę i unosi na mnie spojrzenie. Milczy, ale wiem, że ma mnóstwo pytań. Nie zamierzam unikać żadnego.

– Kiedy byłeś dzieckiem, dużo rozmawialiśmy – mówi, patrząc w szklankę. – Teraz jesteś dorosłym facetem i nie oczekuję, że będziemy rozprawiać o wszystkim, co robisz. Jednak jestem trochę zawiedziony, że nie pochwaliłeś mi się tą dziewczyną – wzrusza ramionami z lekkim uśmiechem. – A może to zwykła przygoda, która wymknęła się spod kontroli?

– Nie – zaprzeczam szybko. Za szybko. – Tak... – dodaję, ale on tylko przekręca na bok głowę, nie przestając się uśmiechać.

Wzdycham i jednym haustem opróżniam zawartość szklanki. Dolewam sobie jeszcze, a kiedy kiwam szyjką butelki w kierunku ojca, ten odmawia krótkim gestem dłoni.

– Może za dużo chcę wiedzieć...

– Nie, to nie tak – przerywam mu. – Tak naprawdę mnie samemu trudno jest powiedzieć coś więcej o tym, co nas łączyło. Dla mnie to było coś wyjątkowego, ale dla niej... – Wzruszam ramionami i biorę kolejny łyk, który spływa gorącem wzdłuż przełyku.

– Rzuciła cię?

Potakuję i przenoszę spojrzenie na ognisko. Czerwone i żółte języki tańczą wokół siebie w szaleńczym, tylko sobie znanym rytmie, co rusz wzniecając snop iskier, poprzedzony suchym trzaskiem. Ich ciepło ogrzewa moją twarz, wzmagając nieco uczucie upojenia alkoholem.

– Jaka ona jest?

Otwieram usta, chcąc odpowiedzieć, że jest kłamliwą suką, ale zamykam je równie szybko. Powietrze uchodzi ze mnie ciężkim westchnięciem, i dopiero gdy moje ramiona opadają w przód, zdaję sobie sprawę, jak spięty byłem od kilku dni.

– Nie wiem, czy po tym, co mi zrobiła, mogę powiedzieć o niej, że jest dobra, ale zanim to wszystko się wydarzyło, dokładnie tak bym o niej powiedział.

Ojciec wciąż uśmiecha się i stuka paznokciami w szkło. Jedno z drew przesuwa się w ognisku, wzbijając w powietrze dziesiątki skierek, które pędzą ku niebu niczym fajerwerki.

– Nie podejrzewałbym cię o to, ale muszę spytać. Powiedziałeś, że ta dziewczyna, Lila, tak? – upewnia się, a ja potakuję. – Ukryła przed tobą, że jest w ciąży. Dlaczego, synu? Zrobiłeś coś – zatacza w powietrzu okrąg dłonią, w której trzyma szklankę – co zmusiłoby ją do tego? Coś nieodpowiedniego?

Nie musi dodawać „coś, za co musiałbym skuć ci mordę”. Czuję ton, którym podszyte jest pytanie.

– Nie. A przynajmniej nic, o czym bym wiedział. Rzuciła mnie, bo według niej między nami jest zbyt duża różnica wieku.

Ojciec unosi brwi, a ja znowu wzruszam ramionami.

– Kobiety – wzdycha. – Nie będę drążył tematu, bo mamy za mało alkoholu, żeby go zgłębić. Myślę, że i w całej okolicy jest za mało. – Śmieje się cicho, a jego głos rozchodzi się we wnętrzu szklanki, kiedy pociąga z niej łyka. – No, dobra. Na mnie już czas. – Odstawia szkło i wstaje, opierając dłonie na kolanach. – Idziesz, czy zostajesz?

– Idź. Zagaszę ognisko i pójdę się położyć.

Kiedy ojciec odchodzi, siedzę jeszcze chwilę, zastanawiając się po raz setny nad tym, co dzieje się wokół mnie. Potrząsam głową i wstaję, by sięgnąć wiadro pełne wody. Po chwili po ognisku zostają już tylko kłęby pary, dymu i syk tłamszonych płomieni.

Nalewam sobie jeszcze jedną, niewielką porcję whisky i ze szklanką w dłoni ruszam w kierunku domu. Muszę wejść przez frontowe drzwi, bo tata pewnie zamknął te od tarasu, więc spaceruję wąską ścieżką wzdłuż bocznej ściany budynku. Gdy mijam zejście do mojego studio, postanawiam sprawdzić, czy jest zamknięte. Byłoby mi ogromnie szkoda, gdyby ktoś ukradł sprzęt, który udało mi się do tej pory zgromadzić. Nie są to cuda techniki, ale na moje potrzeby w zupełności wystarcza, chociaż w ostatnim czasie nie nagrałem niczego spektakularnego. Oprócz kilku nagrań zrealizowanych według gotowych scenariuszy, reszta to słuchowiska typu SFW, czyli Safe For Work. Oznacza to, że można ich słuchać w czasie pracy, bo nie zawierają treści na przykład pornograficznych. Najczęściej to nagrania oddechu, szelest ubrań, pościeli, dźwięki natury, szepty. Naprawdę da się skomponować utwory tak, by poczuć atmosferę wylegiwania się we dwoje pod namiotem w trakcie deszczu. Ciekawe doświadczenie.

Przez chwilę zastanawiam się, czy Lila wciąż słucha tego, co wrzucam do appki. Z jednej strony budzi to we mnie sprzeciw, a z drugiej... Sam nie wiem.

Znowu jestem w jakiś sposób blisko niej, ale okoliczności, w jakich się znajdujemy, raczej nie sprzyjają rozwojowi uczuć. Nie wiem, czy byłbym w stanie jej zaufać. Czy jeszcze byłbym w stanie... Kochać tę osobę.

Wzdrygam się na tę myśl.

Nie żeby mi się już nie podobała. Oczywiście, że wciąż jest w moim typie, oczywiście, że...

Dobra, dosyć.

Zamykam studio i ruszam do domu. Czas zakończyć kolejny, męczący dzień i nabrać sił przed następnym.

Z kieszeni wyciągam telefon, który wibrował już kilka razy w ciągu ostatniej godziny, ale nie chciałem przerywać rozmowy z tatą. Wiem, kto do mnie pisze. Zerkam na wyświetlacz i wydymam usta, widząc dokładnie to, czego się spodziewałem. Ta dziewczyna chyba nigdy nie odpuści. Rzucam pobieżnie okiem na wiadomości od Asi i nie znajdując niczego związanego z pracą, chowam go z powrotem.

Czas zakończyć ten dzień. Odpocząć. Nabrać sił, aby stawić czoła kolejnemu.


Jest piątkowe, wczesne popołudnie, kiedy zajeżdżam na parking pod kamienicę, w której mieszka Lila. Do umówionej godziny spotkania, jest jeszcze prawie dwadzieścia minut, więc powoli ogarniam wnętrze auta, sprawdzając, czy mam przy sobie wszystko, co muszę zabrać na górę. Chwytam za klamkę, ale dźwięk dzwonka mojego telefonu zatrzymuje mnie, gdy tylko stawiam stopę na rozgrzanym asfalcie.

– Cześć, tato.

– Synek, pomóż mi, bo zaraz oszaleję, a w najlepszym wypadku mama weźmie ze mną rozwód.

– O rany, co tam się dzieje? – Opadam z powrotem w fotel. Słońce grzeje z taką mocą, że pomimo otwartych drzwi, już zaczyna brakować mi powietrza.

– Chcemy kupić coś naszemu wnukowi. – Moje brwi podjeżdżają w górę. Szybko wdrożyli się w nową rolę. – Ja bym wziął taką myjkę do butelek, ale mama mówi, że lepiej bujaczek, a ty jak myślisz? Może jedno i drugie?

– A może zaczekacie chwilę, zaraz będę z nią rozmawiał i dowiem się, czy w ogóle potrzebuje tych rzeczy?

– No, dobrze. Tylko daj znać jak najszybciej, bo sklep jest czynny do osiemnastej, a prezentu potrzebujemy na jutro! – W tle słyszę jakieś dźwięki i domyślam się, że jest w firmie. – Dzień dobry, pani Asiu, dzień dobry. – Dodaje gdzieś poza słuchawką.

– Okej, zaraz to załatwię. Długo będziesz dzisiaj w pracy?

– Niedługo wychodzę. A ty będziesz na obiedzie?

– Nie wiem. Jeśli Lila nie będzie miała nic przeciwko, chciałbym posiedzieć dzisiaj dłużej z małym.

– Okej, to bawcie się dobrze. Trzymaj się, synu.

Muszę jak najszybciej wysiąść z tego piekarnika, bo mój mózg zaraz będzie przypominał ściętą jajecznicę. Przy drzwiach do klatki schodowej, już mam wybrać numer mieszkania i poczekać, aż zostaną mi otwarte, ale wiedziony ciekawością, wpisuję kod do domofonu, którego używałem, mieszkając tutaj.

O dziwo, działa.

Ruszam w górę schodów, gdy telefon wibruje, sygnalizując nadchodzącą wiadomość. Zanim dotrę pod drzwi, przychodzi jeszcze jedna i następna.

Ciekawe kogo tak pili.

Wciskam dzwonek przy drzwiach mieszkania i sprawdzam wiadomości.

ASIA: Cześć, niechcący usłyszałam, waszą rozmowę – Twoją i Twojego taty. Czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje?

ASIA: Czy to prawda, że masz dziecko?

ASIA: Z Lilą? To z Waszym dzieckiem widzieliśmy ją w markecie?

Ani myślę poświęcać jej w tej chwili nawet sekundy dłużej, bo właśnie otwierają się drzwi, zza których wyłania się Lilianna z Oskarem na rękach i moje myśli kierują się w zupełnie innym kierunku.


LILA

Spacerujemy we trójkę wzdłuż szerokiej, parkowej alei, nad którą szumią gęste korony lip. Dobrze, że wieje chociaż delikatny wietrzyk, bo inaczej dzisiejszy dzień mógłby być prawdziwym upalnym utrapieniem.

Oskar śpi w najlepsze od kilkunastu minut, podczas gdy mnie skończyły się już tematy na niezobowiązujące pogawędki, po tym, jak omówiliśmy wszystko, co niezbędne.

Olgierd nie ułatwia, wciąż jest wycofany i milczący, a żywo reaguje na mnie tylko irytacją. Wiem, że minęło dopiero kilka dni, że potrzeba czasu, ale jestem tak po ludzku zmęczona. Po prostu chciałabym, żeby było trochę łatwiej.

Moje rozmyślania przerywa kolejny już dźwięk przychodzącej wiadomości. Mam wrażenie, że w kieszeni jego marynarki odbywa się konferencja prasowa.

– Może poprowadzę wózek, a ty odbierzesz telefon? – Zagaduję.

– Nie trzeba.

– Ktoś chyba bardzo potrzebuje się z tobą skontaktować – nie odpuszczam. – Może to coś pilnego.

– Nie.

Okej, wiem, zasłużyłam na to. Serio, jestem tego świadoma. Ale borze zielony, kurwa, jest taki męczący. Patrzę na jego ładny profil, kiedy wpatruje się w Oskara. Grzywka rozwiewana przez wiatr, prosty nos, ładnie wykrojone usta, gładko ogolony podbródek. Migdałowe oko łypiące na mnie podejrzliwie, jakbym miała rzucić się na niego z nożem, gdyby tylko stracił na chwilę uwagę. Parskam cichym śmiechem na tę myśl, ale to nie wzbudza jego reakcji. Czuję się, jakbym szła na spacer z humanoidem. Chociaż zważywszy na rozwój AI w ostatnim czasie, to byłoby przynajmniej rozrywkowe.

A jest tak cholernie przystojny.

Ze zniecierpliwienia i nudy zaczynam machać rękoma w przód i w tył.

– Może ktoś tonie – nucę pod nosem. – Albo płonie...

– Nic się nie dzieje – wzdycha.

– A może to twoja dziewczyna, hm? – Nie mam pojęcia, co strzeliło mi do głowy, żeby zadać to pytanie. Chyba mój mózg zaciął się z nudów.

– Nie twoja sprawa.

Kubeł zimnej wody, w postaci krótkiego warknięcia, przywołuje mnie do porządku. Unoszę dłonie i przygryzam wargi.

– Jasne, przepraszam.

Cisza.

Znów towarzyszy nam tylko szum drzew nad głowami i chrzęst żwiru, który wydobywa się spod kółek wózka i naszych stóp.

– Długo to potrwa? – pytam.

– Co masz na myśli?

– To. – Zataczam dłonią okrąg.

– A na co ty liczysz? Że po tygodniu zostaniemy przyjaciółmi? Że będziemy bawić się w dom po trzech dniach, jak dowiedziałem się, że jestem ojcem?

– Nie. Nie wiem. Może na odrobinę normalności? Nie uciekam od ciebie. Przychodzisz, kiedy chcesz, nie robię problemów z wizytami, na przyszły tydzień wyznaczona jest już data w urzędzie na uznanie ojcostwa. Chciałeś, żeby rodzice poznali Oskara, zgodziłam się od razu, przystałam na twoją propozycję najbliższego weekendu – wyliczam. – Chcę tylko, żebyś zauważył, że się staram. I traktował mnie odrobinę bardziej po ludzku – dodaję ciszej.

– A ty? Potraktowałaś mnie po ludzku?

– Przepraszam. Przeprosiłam mnóstwo razy. Czy powinnam teraz biczować się do końca życia?

Cisza.

Kurwa mać. To milczenie mnie zabije. Przysięgam, że zaraz zacznę skowyczeć. Niechże na mnie nakrzyczy, zareaguje, cokolwiek, tylko niech przestanie milczeć!

Pod kamienicę docieramy również w ciszy, po czym Olgierd wspomina, że jutro w południe przyjedzie z rodzicami, a następnie odchodzi w kierunku parkingu. Jest tak pogrążony we własnych myślach, że nie zauważa zbliżającej się z naprzeciwka Agaty, która aż zatrzymuje się z szeroko otwartymi ustami i jej zszokowane spojrzenie przeskakuje między mną a nim.

Bo ci tak zostanie, małpo jedna.

Już wiem, że to popołudnie będzie bardzo, ale to bardzo długie i czuję nadchodzący ból głowy. Nieprzyjemne ćmienie w okolicach skroni nasila się wraz ze zbliżającym się tsunami pytań, moim osobistym agentem Służby Bezpieczeństwa, który nie odpuści mi, dopóki nie wyciśnie ze mnie wszystkich odpowiedzi do ostatniej kropli.

Boże. Ratuj.


– I o wszystkim dowiaduję się dopiero teraz?! – Agata z założonymi na piersi rękoma, zapada się w fotelu tuż po tym, jak streszczam jej, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. – Jak ci z tym?

– Bo ja wiem? W pewnym sensie czuję ulgę, bo prędzej, czy później to musiało się stać, a ja... Zwyczajnie nie miałam odwagi zwrócić się do niego sama – przyznaję zawstydzona. – Ale teraz... – Poprawiam leżącego na moich kolanach Oskara, który z zapałem godnym lepszej sprawy ciągnie się za ucho.

– Jest ciężko?

– Ciężko – prycham. – Po prostu... Nie znałam go z tej strony.

– Nie pytam, czy wciąż ci na nim zależy, bo gdyby tak nie było, to nie siedziałabyś tu teraz z taką miną.

– Daj spokój.

– No, co? Zawsze był gorący, ale teraz, w tym garniaku – wachluje się dłonią. – Nie mów, że nie robi na tobie wrażenia.

Milczę, wpatrując się w Oskara, który dla odmiany ciągnie się za drugie ucho, a następnie pakuje do buzi piąstkę, mrucząc coś tylko sobie zrozumiałego.

– Robi, czy nie, nie ma to większego znaczenia. Poza tym myślę, że ma kogoś.

– Ach, więc węszyłaś, ty przebiegła...

– Daj spokój – powtarzam, torpedując jej zapędy. – Każda próba rozmowy z nim, jest jak balansowanie na linie z gniazdem szerszeni na głowie. Nieważne, co zrobię, atak i tak nadchodzi z każdej strony.

– Aż tak źle?

– Aż tak.

– Co zamierzasz?

– Nic – kręcę głową z rezygnacją. – Po prostu będziemy wychowywać naszego syna, każde ze swojego okopu.

– Brzmi ponuro.

Odpowiadam jej wzruszeniem ramion i urywam nitkę wystającą z rąbka mojej bluzki.

– A chociaż bzyknęłaś się w końcu z Robertem? – wypala nagle.

Czasami mam wrażenie, że jak jest za cicho, to mózg ją swędzi i musi tę ciszę natychmiast wypełnić, choćby największą bzdurą. Jak teraz.

– Nie, na boga – przewracam oczami. – I nie bzyknę! – dodaję szybko, widząc, że już otwiera usta.

– Nudziara. Wykupiłaś już subskrypcję premium do Slow TV? – Chichocze, kiedy pokazuję jej środkowy palec.


Sobotnie spotkanie z rodzicami Olgierda przebiega bez zakłóceń. Jestem mile zaskoczona, bo spodziewałam się napiętej atmosfery, a tymczasem jest bardzo sympatycznie. Były nawet łzy wzruszenia, a teraz dumny dziadek pozuje do zdjęcia z wnukiem w objęciach, który wciąż podejrzliwie mu się przygląda.

Popijam herbatę, siedząc na sofie, kiedy następuje zmiana w kadrze i do sesji zasiada babcia. Z nutką zazdrości patrzę na tę kobietę o dość oryginalnej urodzie, bo chociaż nie nazwałabym jej piękną, to chciałabym być babcią o takiej cerze.

Przez chwilę czuję się, jakbym oglądała to wszystko z boku. Przede mną sielski obrazek, dziadkowie z wnukiem i uśmiechnięty od ucha do ucha Olgierd, cykający telefonem fotkę za fotką.

A tutaj ja. W kokonie ciszy. W niewidzialnej bańce. Za szybą. Jak ktoś obcy, chociaż we własnym domu.

Do rzeczywistości przywraca mnie kolejny wybuch śmiechu. Mam ochotę przetrzeć oczy, bo nie pamiętam już, kiedy ostatni raz widziałam go uśmiechniętego.

Rany, jaki ten facet jest przystojny.

Jego śmiech jest nawet zaraźliwy, więc nieświadomie uśmiecham się i ja, kiedy zimne spojrzenie migdałowych oczu, skupia się na mojej twarzy. Spuszczam wzrok i odstawiam kubek z zimną już herbatą.

Nie zasłużyłam, żeby się uśmiechać, co?

Wizyta kończy się niedługo później. Wreszcie, gdy zostaję sama z Oskarem, biorę go na ręce i przytulam jego malutkie, cieplutkie ciałko. Nie przeszkadza mi, że łapie mnie za okalające twarz włosy, wyrywając pewnie kilka przy okazji. Liczy się tylko on, jego ciepło i zapach.

Powoli godzę się z tym, że tak będzie wyglądała moja przyszłość. Niepoliczalne pokłady miłości wobec dziecka i szybka, wyciśnięta przez zęby wymiana niezbędnych informacji z jego tatą.


Kolejne dni, składające się już w tygodnie, upływają zgodnie z moimi oczekiwaniami. Krótkie, sztywne rozmowy, sowicie okraszane ciszą. Poddałam się. Oczywiście wciąż staram się nie zaogniać, ale przestałam wychodzić ze skóry, żeby było miło. Olgierdowi widocznie to pasuje, bo przestał na mnie warczeć. Może dlatego też, że w końcu załatwiliśmy urzędowe sprawy i Oskar oficjalnie jest już jego synem. W końcu ma swój upragniony papierek.

Odpoczywam, siedząc na kanapie, podczas gdy Olgierd leży z Oskarem na macie i macha nad nim grzechotką. Nasz synek z dziecięcym podekscytowaniem wodzi wzrokiem za pstrokatą zabawką, nie mogąc jeszcze zapanować nad własnymi kończynami, które podrygują w każdą stronę.

Popijam łyk herbaty, gdy moją uwagę przyciąga dźwięk przychodzącej wiadomości.

ROBERT: Ahoj, mateczko! Pizza i zimne bezalkoholowe w sobotę?

Uśmiecham się mimowolnie w odpowiedzi na ten promyk radości, przebijający się przez panującą w moim mieszkaniu atmosferę. Śmiało można kroić ją nożem.

Albo powiesić sobie gdziekolwiek w przestrzeni siekierę.

A później jej użyć.

Najlepiej, żeby wyciąć sobie wyjście ewakuacyjne z tego pieprzonego grobowca.

JA: Tylko nie mateczko! Sobota, 21:00?

ROBERT: Miodzio! Zamów mi tę co zawsze a ja zadbam o resztę. W sobotę rano zajadę do ciebie i zostawię piwko żebyś mogła je idealnie schłodzić na wieczór.

Wzdycham zadowolona i kiedy odkładam telefon, zauważam łypiące z ukosa migdałowe oko, więc odwracam się i udaję, że interesuje mnie widok za oknem.

Po chwili Olgierd wstaje z maty, a gdy odkłada Oskara w moje ręce i otrzepuje garniturowe spodnie, już wiem, że zbiera się do wyjścia.

– Nie będę mógł przyjechać przez następne dwa dni – mówi, odwijając mankiety koszuli.

– W porządku.

– Chciałbym przyjechać w sobotę.

– Dobrze – odpowiadam równie beznamiętnym tonem.

Gdy zapina marynarkę, jest gotowy do wyjścia, a mimo to stoi jeszcze chwilę w korytarzu, poprawiając nerwowo zegarek. Wiem, że chce coś dodać, ale nie zamierzam mu niczego ułatwiać, więc udaję, że go nie widzę i naciągam skarpetkę, która zsunęła się ze stópki syna.

– Nie miałem jeszcze okazji wykąpać go przed snem – zaczyna powoli. – Chciałbym to zrobić w sobotę.

– W tę sobotę to niemożliwe. – Mijam go i znikam w sypialni, gdzie odkładam Oskara do łóżeczka i włączam karuzelę zawieszoną na barierce. Kolorowe zabawki zaczynają kręcić się powolutku w rytm kojącej melodii.

Schylam się nad synkiem, podając mu smoczek, a gdy wciąż nie słyszę żadnej odpowiedzi, zerkam przez ramię.

Olgierd stoi w drzwiach z rękoma w kieszeniach spodni. Grymas na jego twarzy mówi mi, że nie jest zadowolony z tego, co usłyszał.

– Z jakiego powodu?

– Z powodu takiego, że mam plany na sobotę wieczorem, więc jeśli masz ochotę przyjść, to nie widzę problemu, ale do południa, a jeśli chcesz go wykąpać przed spaniem, to musimy umówić się na inny dzień.

Milczy. Przedłużająca się cisza to dyscyplina, w której ćwiczę się do granic szaleństwa przez ostatnie tygodnie, a sądząc po prognozach, wkrótce zdobędę czarny pas, puchar Ligi Mistrzów, poziom paladyna i dyplom czeladnika. Dlatego też nie robią na mnie wrażenia te dwie minuty, podczas których słyszę obydwie muchy, uskuteczniające przeloty przez moje mieszkanie, dźwięki teleturnieju zza ściany, w którym ktoś właśnie utracił swoją szansę, a także, że przejeżdżający za zamkniętym oknem samochód, wkrótce będzie miał panewki do wymiany.

– Przyjadę o wpół do jedenastej.

– W porządku.

Kiedy zamykają się za nim drzwi, siadam ciężko na łóżku i biorę głęboki, rozluźniający oddech.

A więc dwa dni spokoju.

Dwa dni, podczas których muszę wyhodować kolejną warstwę skóry, żeby dzielnie znosić złe nastroje ojca mojego dziecka, aż zostanę mentalnym nosorożcem.


OLGIERD

Zajeżdżam pod kamienicę w sobotnie pochmurne przedpołudnie. Z ulgą odkrywam, że większość miejsc parkingowych jest pusta i mogę swobodnie zaparkować, zamiast kluczyć kilkanaście minut, a na koniec musieć wcisnąć się gdzieś przy śmietniku, pół kilometra stąd.

Zgarniam wszystkie rzeczy i nową zabawkę dla Oskara, gdy mój wzrok przykuwa facet wychodzący z klatki, w której mieszka Lilianna. Wiem, że już gdzieś go widziałem, a ukłucie wewnątrz mówi, że nie były to przyjemne okoliczności. Gdy tylko znika za rogiem, przypominam sobie, skąd go znam. To ten typ, który na urodzinach Bartka obtańcowywał Lilę, a później pomógł mi zaciągnąć nieprzytomną Asię do samochodu. W pierwszym odruchu chcę zadzwonić do mojego przyjaciela i zapytać, co łączy jego siostrę i przypakowanego jegomościa, ale porzucam ten pomysł równie szybko, jak moja pięść zderzyła się z jego kłamliwą gębą. Poza tym...

Przecież nic mnie to nie obchodzi.

Godzinę później leżę na macie z Oskarem, który z zapałem wymachuje nową zabawką. Pluszowa książeczka, z szeleszczącymi stronami wprawia go w euforię, którą okazuje głośnymi piskami. Chociaż te dźwięki ranią moje uszy, nie przestaję szczerzyć się do niego, dzieląc z nim tę ogromną radość.

Korzystając z mojej obecności, Lila poszła pod prysznic. Zerkam na wejście do łazienki, w której ucicha szum suszarki do włosów i po chwili matka mojego dziecka zjawia się w pokoju. Klęka przy Oskarze, który wyciąga do niej rączki, a ona pochyla się nad nim i pozwala mu dotykać swojej twarzy, całując małe paluszki.

Wygląda jakoś... Inaczej.

Próbuję wychwycić tę zmianę, ale odwraca się nagle i posyła mi pytające spojrzenie spod wygiętej brwi. Pachnie kosmetykami, a ja rozpoznaję owocowy szampon do włosów, który podkradałem nie raz, kiedy tu mieszkałem.

– O co tym razem chodzi? – pyta, wracając do całowania rączek naszego syna. – Jeśli byłam za długo, to po prostu wyrzuć to z siebie, zamiast mordować mnie wzrokiem.

– Co? Nie. – Podnoszę się i siadam obok. – Dlaczego miałbym...

– Och, błagam. – Przewraca oczami. – Od kiedy pojawiłeś się tutaj, nie robisz nic innego. Może, ewentualnie, dla odmiany ignorujesz mnie i to jest jak błogosławieństwo. Naprawdę, przerabialiśmy to już kilka razy i tak, wiem, że zasłużyłam sobie na to. Pominęłam coś?

Otwieram usta, ale tym razem przerywa mi szarpnięcie za klamkę drzwi wejściowych. Lila nie jest zaskoczona, najwyraźniej spodziewała się wizyty i wstaje, by otworzyć.

– Cześć, brat. – Obejmuje go ramieniem, a on cmoka ją szybko w policzek.

Kiedy wchodzi do pokoju i staje nade mną z wyciągniętą ręką, mam ochotę ją odepchnąć. Po chwili jednak podnoszę się i podaję mu dłoń.

– Cześć, Olo. – Słyszę ulgę w jego głosie.

Klepnij mnie w ramię, a poprawię ci pod drugie oko, dupku.

Ale on odwraca się do Lili i zaczynają rozmawiać o swoich sprawach. Czuję się trochę nieswojo, wracam więc do Oskara i bawimy się pluszową książeczką.

Nie przestając dyskutować o jakichś sprawach związanych z ich mamą, Bartek sięga do lodówki po piwo. Otwiera dwie butelki i podaje mi jedną z nich.

– Mówiłem jej, żeby nie kupowała żadnych pierdół na nowe mieszkanie, ale weź spróbuj wytłumaczyć coś Ulce – zżyma się.

– Nie, dzięki. Prowadzę – odmawiam, ale on nasłuchuje, jak Lila naśmiewa się z niego z sypialni.

– Przecież to bezalkoholowe – mówi szybko. – Nie śmiej się! – woła do niej, stojąc wciąż nade mną z butelką. – Jak przywiezie mi kolejną suszarkę do sałaty albo jajowar, to będę wszystko odsyłać ci do paczkomatu!

Poddaję się i biorę piwo. Dopiero kiedy wypijam kilka łyków, dociera do mnie, jak bardzo chciało mi się pić.

– Masz jeszcze jedno? – Podnoszę się z podłogi.

– Pewnie. Wiesz, gdzie jest lodówka. – Macha za siebie kciukiem, odchodząc w głąb korytarza.

Już mam odmówić, ale pragnienie jest silniejsze i ruszam do kuchni, a kiedy staję przed białymi drzwiczkami, słyszę podniesione głosy tej dwójki, dochodzące z pokoju, który niegdyś należał do Bartka. Śmieją się z czegoś i przekomarzają, a ja przez jedną, krótką chwilę... Czuję się, jak za starych dobrych czasów, kiedy widok Lili rozgrzewał mnie do czerwoności, a Bartek był najlepszym kumplem. Potrząsam głową i wyciągam butelkę, która od razu pokrywa się matową rosą.

Z ulgą wypijam kolejną porcję zimnego piwa, a gdy wracam do leżącego na macie Oskara, dociera do mnie sens ich rozmowy.

– ... pomalować ściany i wymienić żyrandol. To wszystko – mówi Lila.

– E, to jeden weekend. Pogadam z Robertem. – Słysząc to imię, nadstawiam uszu jeszcze bardziej. – Na bank się zgodzi, jak jeszcze powiem, że to dla ciebie – śmieje się.

– Zapłacę wam, ile będzie...

– Przestań! – Głos Bartka dobiega już z korytarza, więc łapię za pierwszą lepszą rzecz pod ręką i zaczynam machać nią dziecku nad głową, udając bardzo zaangażowanego w zabawę. – Nakarmisz nas przez te dwa dni i... – urywa, a ja podnoszę na niego wzrok.

Unosi brwi, patrząc na coś, co trzymam w ręku, a ja zauważam, że zabawiam Oskara grzebieniem, który wcześniej zostawiła tu Lila. Wzruszam ramionami i z miną wyrażającą pełne zaangażowanie, kontynuuję tę „zabawę”.

Ja pierdolę.

– Skoro chcesz go zaangażować – Lila staje obok Bartka – sama z nim porozmawiam.

– Będzie u ciebie dzisiaj?

– Tak, wpadnie wieczorem – odpowiada i wychodzi do sypialni, a ja nie ma pojęcia, dlaczego odprowadzam ją pełnym oburzenia spojrzeniem, które łapie Bartek.

– Co tam u Asi? – Opiera się barkiem o ścianę i wsuwa dłoń do kieszeni spodni.

W tym samym momencie przez pokój przechodzi Lila, która zerka na nas przelotnie i znika w kuchni.

Zaciskam zęby, bo wiem, że tak naprawdę w dupie ma to, co dzieje się z moją byłą dziewczyną, a obecnie już tylko współpracownicą i pyta o nią tylko dlatego, że rozmowę słyszy jego siostra.

– Zadzwoń do niej i zapytaj. – Wzruszam ramionami.

– Wciąż pracujecie razem?

– Tak.

W tym momencie rozlega się dźwięk przychodzącej wiadomości i sięgam po telefon.

– O wilku mowa, co?

Ignoruję go, pisząc szybką odpowiedź, że w firmie będę dopiero w poniedziałek i papiery, które chce, żebym podpisał, mogą do tego czasu poczekać. Za to Bartek, jakby wręcz przeciwnie – nie mógł doczekać się kolejnego oklepu gęby...

– A wy dalej coś tam ten? – Jego brwi podrygują, gdy wyszczerza się w tym swoim kretyńskim uśmiechu.

Kiedyś mnie to bawiło, teraz naprawdę mam ochotę mu przypieprzyć.

– Jeszcze niedawno chodziliście na randki, dlatego...

– Weź się, kurwa, zamknij w końcu. – Wybucham, kiedy widzę, jak Lila zerka w moją stronę i jeszcze szybciej odwraca wzrok.

– Okej. – Unosi dłonie.

– Czy wy dwaj – matka mojego dziecka wkracza do pokoju i podnosi z podłogi Oskara – możecie się w końcu uspokoić? Ty – dźga Bartka palcem w pierś – weź metrówkę i idź pomierzyć, co trzeba, żebym wiedziała, ile farby kupić, a ty – odwraca się i patrzy na mnie z góry – nie wiem... Zajmij się czymś. Pomedytuj albo policz do tysiąca, może to cię zrelaksuje, ale macie przestać szczekać do siebie w obecności dziecka. Pieprzony testosteron, jak boga kocham – mamrocze, wracając do kuchni z Oskarem przyklejonym do jej boku.

Kiedy się odwraca, dziecko ssie piąstkę i przysięgam, że patrzy na nas z miną „trzeba było nie wkurzać mamy”.

Niedługo później Bartek zbiera się do wyjścia i stwierdzam, że na mnie też już czas. Pożegnawszy się, powoli schodzę za nim po schodach.

Na zewnątrz mój były przyjaciel zatrzymuje się i wyciąga z kieszeni paczkę papierosów. Powiedzieć, że jestem zaskoczony, to jak nic nie powiedzieć.

– No co? – wzrusza ramionami, wyłuskując jednego z paczki.

– Serio?

Ponownie wzrusza ramionami, a chmura dymu oplata moją twarz. Odganiam ten podły smród i posyłam mu wściekłe spojrzenie.

– Odbiło ci? – Odsuwam się na bok.

– Myślę, że nie o to chciałeś zapytać.

– Co?

– Przecież nie wyszedłeś za mną, żeby umoralniać mnie w kwestii palenia.

– Nie. Nawet nie miałem pojęcia, że palisz to gówno.

Zapada cisza, podczas której wsłuchuję się w szum wiatru, hulającego pomiędzy gałęziami potężnych lip, rosnących wokół kamienicy. Drzewa są tak wysokie, że z okien budynku można zrywać liście. W letnie wieczory słodki zapach ich kwiatów przyciąga tłuste ćmy, które ku rozpaczy Lili wpadały do mieszkania. Z tego właśnie powodu w każdym oknie powiesiła moskitierę.

– Więc? – Kolejna chmura owiewa moją twarz i robi mi się niedobrze.

– Więc co? – warczę.

– No zapytaj w końcu.

– Pierdol się.

Śmieje się cicho i gasi peta, zduszając go czubkiem buta na chodniku.

– Jak chcesz. – Rusza w kierunku auta z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu.

– Czekaj.

Odwraca się z chytrym uśmiechem i zakłada ręce na piersi.

– Nie, nie zamierzam pytać, czy z kimś się pieprzy.

A właśnie, że dokładnie to chciałbym wiedzieć.

– Waż słowa. To o co ci chodzi?

– To malowanie, o którym rozmawialiście – zaczynam niechętnie – to jakiś poważny remont?

– Nie, zwykłe odświeżenie.

– Mhm. A co gdybym powiedział, że ja zrobię tę robotę z tobą? W końcu syn jest mój i to ma być jego pokój.

– Porozmawiaj o tym z Lilą.

– Rozumiem – rzucam, a po krótkiej chwili, gdy żaden z nas nie podejmuje więcej rozmowy, po prostu odchodzę w stronę parkingu.


LILA

Tuż przed dwudziestą pierwszą Oskar śpi snem sprawiedliwego. Od kiedy Olgierd regularnie nas odwiedza, dziecko zasypia wieczorami dosłownie w minutę. Nie, to żadna magia, ani romantyzowanie obecności ojca. Po prostu szaleją we dwóch tak bardzo, że dziecko pada ze zmęczenia.

Lubię patrzeć, kiedy się bawią. Robią straszny hałas, wypełniając dom śmiechem, piskami i odgłosami zabawek, ale nie przeszkadza mi to, gdy mogę obserwować radość mojego dziecka.

I radosnego Olgierda.

Kropka. Nie będę o tym myśleć.

Cicho.

Ale...

CISZA, TOWARZYSZKO ŻUŁAWSKA.

Ogarniam jeszcze rozrzucone na kanapie poduszki, gdy słyszę ciche pukanie do drzwi. Otwieram je i wpuszczam Roberta z ogromną reklamówką, której zawartość szeleści złowrogo, kiedy przypadkowo ociera nią o ścianę przedpokoju.

– Dobrze, że butelki przyniosłem do ciebie rano, bo teraz chyba bym się nie zabrał ze wszystkim. – Śmieje się, zdejmując buty.

– Nie przesadzasz trochę? Po tych wszystkich chrupkach będę musiała przejść na dietę, żeby jeszcze mieścić się w drzwiach.

– Mówiłem ci to już milion razy i powtórzę milion pierwszy. Masz świetną figurę, a ten kto myśli inaczej niech się tu stuknie – wskazuje na czoło.

– Dobrze, że mam ciebie – cmokam go w policzek i przechodzę do kuchni.

Z górnej półki sięgam szklankę do piwa, a gdy zamykam drzwiczki, napotykam jego spojrzenie, które każe mi się na chwilę zatrzymać.

– Powiedziałam coś nie tak?

– Gdyby nie to, że mamy ustalone zasady – unosi w górę palce, naśladując niewidzialny cudzysłów – to może mógłbym to inaczej zinterpretować. Ale – dodaje szybko, kiedy unoszę brew – na szczęście regulamin jest jasny i podpisany przez obydwie strony, pod groźbą okrutnej kary. – Uśmiecha się krzywo i sięga do torby, wyciągając dwie paczki czipsów. – Lepiej powiedz, jak Olgierd spełnia się w roli taty, bo zrzuciłaś mi na głowę tylko info, że już o wszystkim wie.

– Jeżeli pytasz, jak on się z tym czuje, to nie wiem, bo nie rozmawiamy ze sobą zbyt wiele. – Sięgam po czipsa i opieram się biodrem o blat szafki, kiedy wysypuje zawartość następnej paczki.

– Czyli zimna wojna?

– Raczej próba przytulenia ściany lodu.

– Próbowałaś go przytulać? – Odwraca się z udawanym oburzeniem, gdy zmierzamy stronę kanapy.

– Prędzej odrąbałby mi ręce.

– A-ha! Więc chciałabyś, ale stawia opór?

– Daj spokój. Co oglądamy?

Dwie godziny później na ekranie pojawiają się napisy końcowe. Robert odstawia trzecią, pustą już butelkę po piwie, a ja przeciągam się, próbując odgonić senność. Mam ochotę posiedzieć jeszcze, rozerwać się trochę, ale zmęczenie daje mi się we znaki. Ziewam potężnie i z sapnięciem siadam pionowo, ogarniając wzrokiem bajzel na blacie.

– Lila – odzywa się cicho. – Chciałbym o coś zapytać.

– Jeżeli zamierzasz prosić mnie o rękę, to przypominam, że ustaliliśmy już, że ewentualny ślub wchodzi w grę, jeśli wciąż będziemy samotni po czterdziestce.

Uśmiecha się lekko, ale coś ewidentnie go trapi.

– No, to mów.

– Czy to, że Olgierd wrócił – robi krótką pauzę – oznacza, że przestaniemy się spotykać? Przyjaźnić?

Unoszę brwi, zaskoczona jego tokiem myślenia.

– Olgierd pojawił się w życiu Oskara, w moim jest po prostu ojcem mojego dziecka. Dlaczego miałoby to coś zmienić między nami?

– Wierzysz w to, co mówisz?

– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.

Robert wyciąga dłoń i powoli gładzi palcami moje ramię. Prawie się wzdrygam, a on przysiada się bliżej, tak że nasze twarze dzielą centymetry.

– Co robisz? – Pytam tonem, który nie wskazuje, że czekam na więcej.

– Widzisz? Nic. – Opada na oparcie kanapy. – Nieważne, co bym zrobił albo nawet próbował, nic cię nie rusza.

– I jaką drogą doszedłeś do tego, że powodem jest Olgierd?

– Sama mi o tym powiedziałaś w zeszłym roku.

– Ustaliliśmy...

– Tak, wiem – przerywa mi i wstaje. – Ustaliliśmy zasady i jeżeli nie zamierzam się do nich stosować, to mogę spadać.

– Nie. Wtedy po prostu będziemy musieli przestać się spotykać. Lubię cię, lubię przebywać w twoim towarzystwie i jesteś dla mnie ogromnym wsparciem, ale zrozumiem, jeśli...

– Jeśli okażę się zakochanym durniem? – Uśmiecha się krzywo, kiedy wciąż milczę. – Podobasz mi się i ja ciebie też lubię, ale do zakochania jeszcze daleka droga. Pójdę już – wzdycha, widząc, że nie podejmuję żadnego tematu.

Wieczór był bardzo udany, ale jestem zbyt zmęczona. Kiwam tylko głową i pozwalam mu opuścić mój dom.


Nowy dzień, te same rytuały. Szybka toaleta, ogarnięcie Oskara, karmienie, śniadanie, trochę zabawy, drzemka.

Podczas gdy mój synek śpi, sprzątam przed wizytą Olgierda. Już widzę to pełne niedowierzania, karcące spojrzenie, gdyby zobaczył butelki po piwie. I tak był zszokowany, kiedy powiedziałam, że będę miała gościa. Jakby bycie mamą warunkowało całkowite odcięcie się od świata i jakichkolwiek rozrywek, przewracam oczami, parząc dzbanek herbaty.

Niedługo później poprawiam przed lustrem delikatny makijaż, gdy rozlega się dzwonek do drzwi. Otwieram je z Oskarem na rękach i doznaję przeniesienia w czasie.

Jest rok wcześniej, jestem w trakcie odkurzania i czekam na nowego lokatora, którego zapowiedział Bartek. Nowy lokator okazuje się amantem żywcem wyjętym z k-dramy, półbogiem o migdałowych oczach, ukrytych za okularami w złotych, drucianych oprawkach, stojącym w progu w białym T-shircie i jasnych jeansach.

Potrząsam głową.

– Wejdź. – Zostawiam otwarte drzwi i ruszam w głąb mieszkania.

Gdy Olgierd wyciąga ręce po Oskara, jeszcze raz przyglądam mu się od stóp do głów.

Tak, bez garnituru i białej koszuli, to wciąż ten sam chłopak.

Siada na dywanie, krzyżując długie nogi i unosi nad głową piszczącego z radości Oskara.

– Iii lecimyyy! – wyszczerza się w szerokim uśmiechu.

Boże, chyba hormony już całkiem siadły mi na głowę.

Uciekam do kuchni pod pretekstem przyniesienia mrożonej herbaty i z niepokojem w sercu przyglądam się swojej reakcji.

Gdy ustawiam na stole szklanki i dzbanek, zerkam na Olgierda, którego wzrok wbija się w coś leżącego na przeciwległym podłokietniku kanapy. Moje spojrzenie wędruje w tym samym kierunku i również zauważam bluzę i leżący na niej męski portfel. Udaję jednak, że oślepłam i nie mam pojęcia o istnieniu tych rzeczy.

– Herbaty? – pytam, odrywając go od wnikliwego przyglądania się.

– Poproszę. – Wraca do zabawy z Oskarem.

Niby wciąż uśmiecha się, potrząsając grzechotką nad głową naszego maluszka, a jednak atmosfera ulega zmianie.

Kolejny atak kobry za trzy, dwa, jeden...

– A więc miałaś wczoraj gości? – zagaduje od niechcenia.

– Podaj mi jeden powód, dla którego miałabym tłumaczyć ci się z tego faktu.

– To nie tak. – Odkłada na bok zabawkę.

Kiedy wstaje z maty, role odwracają się i to ja muszę zadrzeć głowę. Zdejmuje z nosa okulary i bawi się chwilę, otwierając i zamykając zauszniki.

– Chciałem po prostu... – zaczyna powoli i chrząka. – Nie próbuję cię kontrolować ani wtrącać się w twoje życie. Próbuję tylko... – urywa, wpatrując się gdzieś pomiędzy naszymi stopami. – Chciałbym spróbować naprawić to, co dzieje się między nami. Na tyle, żebyśmy przestali na zmianę milczeć albo szczekać do siebie. Dla Oskara – dodaje szybko, widząc moje uniesione brwi.

Zaskoczył mnie. Nie powiem.

– Dla Oskara – powtarzam i w tej samej chwili rozlega się głośny płacz, wyrywając nas z tego krótkiego zamrożenia. – O rany, on jest głodny – podnoszę synka z podłogi. – Weźmiesz go? Pójdę zrobić mleko.

– A to już nie karmisz... No wiesz...

– Piersią? Nie. Musiałam zakończyć tę przygodę. Pokarmu miałam niewiele i wykańczało mnie to psychiczne.

– Rozumiem. Myślisz, że mógłbym go nakarmić? – Wchodzi za mną do kuchni z popłakującym Oskarem na rękach.

Dziecko ssie kciuk, wpatrując się we mnie wyczekująco.

– Pewnie. Zaraz przygotuję butelkę.

Chwilę później odbywamy szybkie Q&A w ramach szkolenia. Na szczęście Oskar jest zbyt głodny, żeby marudzić, więc wszystko odbywa się dość sprawnie.

– Teraz musisz wziąć go na ramię, żeby odbił. – Ścielę mu na barku pieluszkę i znów pokazuję co i jak.

Tuż po tym, jak rozlega się głośne beknięcie, wybuchamy krótkim śmiechem. Nowe, dziwne, ale przyjemne uczucie, kiedy zakłopotani wspólną pozytywną reakcją, nie potrafimy nawet na siebie spojrzeć.

Olgierd unosi Oskara nad głowę, chcąc ponownie bawić się z nim w latanie.

– Nie rób tego, bo... – Zanim zdążę cokolwiek zrobić, zawartość żołądka naszego dziecka ląduje na T-shircie Olgierda.

– O, kurwa – wyrywa mu się i opuszcza dziecko, trzymając je przed sobą w wyprostowanych rękach.

Zgarniam bobasa i wycieram z grubsza co się da. Mam ochotę się roześmiać, ale widząc żałosną minę Olego, powstrzymuję się jak mogę.

– Zdejmij to. Wstawię szybkie pranie, pół godziny i dostaniesz czysty T-shirt. – Dodaję, kiedy się waha.

W końcu ostrożnie przekłada koszulkę przez głowę i gdy staje przede mną półnagi, przeżywam kolejne deja vu.

Srebrna sztanga nadal tkwi w jego piersi, a ja prześlizguję się wzrokiem po jego ciele.

Jezu.

Błagam.

Zabijcie mnie szybko.

Olgierd przygląda mi się przez chwilę, mrużąc oczy, po czym wsuwa dłonie do tylnych kieszeni spodni, odsłaniając się przy tym jeszcze bardziej.

Dezerteruję.

Najzwyczajniej w świecie łapię brudną bluzkę i uciekam do łazienki, w której zamykam się i opieram czoło o drzwi.

Jezu. Kurwa. Naprawdę to znowu się dzieje?

Włączam pralkę na najkrótszy cykl i moczę dłonie pod zimnym strumieniem wody. Wiem, że muszę wyjść, ale odwlekam ten moment.

Patrzę swojemu odbiciu w lustrze prosto w oczy. Wyluzuj Lila, już to wszystko widziałaś i tyle twojego, co sobie popatrzysz.

Wychodzę z łazienki w momencie, w którym rozlega się pukanie do drzwi wejściowych, więc idę otworzyć.

– Cześć, piękna. – Robert zwyczajowo obejmuje mnie ramieniem na powitanie.

– Cześć, wejdź.

– Wpadłem po portfel, bo... – urywa na widok półnagiego Olgierda.

– Jasne, już wszystko ci oddaję. – Przechodzę przez pokój.

I sru. Kolejne deja vu. Królowa żenady, mistrzyni pokracznego uniku.

Wcale nie jest niezręcznie. Ależ skąd.

Olgierd nie rusza się z miejsca. Odnoszę wrażenie, że przestał nawet oddychać, tylko wpatruje się w Roberta, który dla odmiany nie wie, gdzie podziać oczy, aż w końcu z ulgą odbiera z moich rąk rzeczy i wycofuje się z mieszkania, rzucając mi na odchodne pytające spojrzenie. Zanim zamknę drzwi, wzruszam jeszcze tylko ramionami.

Kiedy odwracam się, prawie zderzam się z jego nagim torsem.

– To z nim byłaś wczoraj? – pyta cicho, a mnie jeżą się wszystkie włoski na karku.

Deja vu nie ustaje.

– To jakiś pieprzony błąd w matriksie... – mamroczę i do bólu ściskam palcami nasadę nosa.

– Byłaś? – powtarza.

Nie wiem dlaczego, ale odczuwam potrzebę wytłumaczenia się. Zwilżam językiem usta i wpatrując się w srebrny kolczyk, szukam odpowiednich słów, co nie jest łatwe, bo czuję na twarzy ciepło i zapach jego ciała. Przymykam powieki i zaciągam się nim, aż kręci mi się w głowie.

Pustka. Żadne logiczne zdanie nie chce ułożyć się w odpowiedzi. Gadam coś nieskładnie, ale z opresji ratuje mnie kwilenie Oskara, więc omijam Olego i podnoszę dziecko z maty. Tulę go w ramionach i kołyszę, wyglądając przez okno. Nie wiem jakiego rodzaju ukojenia szukam w widoku kolorowej mozaiki samochodowych dachów na parkingu, ale w końcu myśli klarują się i budzi się we mnie sprzeciw.

– Dlaczego miałabym odpowiedzieć ci na to pytanie?

Milczy. Przygląda mi się dłuższą chwilę i kiedy już myślę, że za chwilę wybuchnie kolejna awantura albo przynajmniej ukaranie mnie ciszą, on uśmiecha się lekko i wyciąga ręce do naszego synka.

– Chodź do taty. Pobawimy się jeszcze w samoloty.

Ale że jak to tak? Bez awantury? Bez milczenia, bez ciszy przerywanej zgrzytaniem zębami? Czuję się nieswojo, nie wiem, jak reagować na te przejawy człowieczeństwa. Uderz mnie, o panie, bo wątpię...

– Czy rodzice mogliby wpaść jutro? Wyjeżdżają na urlop i chcieliby zobaczyć się wcześniej z Oskarem. Zapowiedzieli też, że mam nagrywać dla nich filmy i robić dużo zdjęć. – Uśmiecha się. – A może podałbym ci ich numery i wysyłałabyś im zdjęcia na WhatsAppie?

Boże, kim jest ten człowiek? Uśmiechnięty, spokojny, wychodzący z inicjatywą rozmowy. Gapię się na niego i mrugam, aż w końcu mój mózg stygnie na tyle, by reszta przetrwałych komórek ogarnęła rzeczywistość.

Gdzie jest haczyk?

– Dobrze. Mogą przyjechać jutro i chętnie będę wysyłać im zdjęcia Oskara.

Niedługo później Olgierd otrzymawszy swoją czystą już koszulkę, oznajmia, że musi się zbierać, więc odprowadzam go do drzwi. Kiedy wychodzi na korytarz, zatrzymuje się jeszcze i kołysze na piętach.

– Dzisiaj było bardzo miło – mówi, wyglądając przez okno na klatce schodowej.

– Rzeczywiście. Nawet udało nam się nie pokłócić.

– Tak. No to... Do jutra.

– Do jutra.

Zamykam drzwi i stoję jeszcze chwilę, gapiąc się na nie, jakby mogły wyjawić mi tajemnicę nagłej zmiany mojego byłego. Nie ogarniam, nie pojmuję, ale nie zapeszam.

Trwaj chwilo.


Popołudnie spędzam opiekując się Oskarem. Chociaż bywa ciężko, to piękne są chwile, kiedy odkrywam, że nauczył się czegoś nowego. No i ten uśmiech. Szczery, szeroki, bezzębny i roztapiający moją duszę, choćbym była na skraju wyczerpania.

Kiedy zapada wieczór, kąpię moje małe szczęście, które z zapałem rozchlapuje wodę na wszystkie strony, machając dziko nogami. Pół godziny później pochrapuje już smacznie, leżąc w swoim łóżeczku, a ja wreszcie mam chwilę dla siebie. Mogę coś zjeść i po prostu posiedzieć w ciszy, gapiąc się tępo w ścianę. Czasami, przy okazji, podjadam swoje ulubione ciastka, które wciąż trzymam w sekretnym miejscu, a które już dawno sekretne nie jest. Jak się okazało wiedzą o nim wszyscy. Naprawdę wszyscy, o czym przekonałam się, chcąc podjeść jedno, czy dwa, a znalazłam tylko pustą paczkę. W drodze dochodzenia kto jest ciasteczkowym skrytożercą, przyznał się... Każdy. I to ze wzruszeniem ramionami!

Tak jest i tym razem. Siedzę w ciszy wieczoru zdobionego czerwono zachodzącym słońcem. Bezmyślnie przyglądam się wzorom promieni, które przeszły przez kryształowy wazon. Rozrzucone na ścianie bez ładu i składu, to znikają, to znów pojawiają się z każdym powiewem wiatru, kołyszącym gałęziami lipy za oknem.

Znajomy dźwięk powiadomienia wyrywa mnie z tego zamrożenia. Dźwięk niby zwykły, śmieszny, trochę obciachowy, cicha sprężynka, a jednak ja reaguję na niego zgodnie z odruchem Pawłowa, tyle że nie ślinię się, jak jego psy. Za to mój żołądek wywija fikołka.

Przecież to tylko powiadomienie z muzycznej appki. Równie dobrze to może być nowy album, singiel albo...

O, rany.

Jednak trzeci zmysł nie zawiódł.

Nowe nagranie autora Prince gapi się na mnie zielonym logo z ekranu telefonu.

Odsłuchiwałam wszystko, co wrzucał do tej pory. To był mój sposób, żeby móc poczuć go chociaż trochę blisko siebie. Ale to było wcześniej. To było „kiedyś”. To było zanim znów się pojawił. Ale teraz?

Mój kciuk zawisa nad podświetloną na biało strzałką. Opis odcinka nie mówi nic. Nawet hasztagów nie ma. Przełykam ślinę, denerwując się, jak przed pierwszą randką.

Jezu, Żuławska. Przecież nie wyskoczy ci ze słuchawki, nawet nie będzie wiedział, że odsłuchałaś wszystko, co wrzucił do tej pory, co do nutki, co do sekundy.

Czy mnie słychać? – mimowolnie uśmiecham się na to powitanie. – Dzisiejszy odcinek... Jest niespodzianką. Najbardziej dla mnie samego. Bawcie się dobrze.

Rozlega się szum wiatru, postukiwanie gałęzi o szybę, szelest pościeli i ciche skrzypienie materaca, jakby ktoś za moimi plecami próbował się zbliżyć. Ułożyć w wygodnej pozycji, w bezpieczniej odległości. Pozwalam sobie zanurzyć się w tych dźwiękach, uwierzyć głowie, że tam jestem. Że nie jestem sama, że czuję nikłe ciepło leżącej za mną osoby, że słyszę jej spokojny oddech.

Odpływam.

Okrywam się tym ciepłym kolażem dźwięków, dając sobie odrobinę złudzenia, że mogę czuć się bezpiecznie, utulona, a jednocześnie czekam na coś ekscytującego. Jakby za chwilę ta dłoń, na którą czekam, naprawdę miała dotknąć mojego biodra. Jakby to ciało naprawdę miało wtulić się w moje plecy, a oddech łaskotać w szyję.

Przysuń się bliżej. – Głos szepczący do mojego lewego ucha, niemal przyprawia mnie o zawał, ale ton z jakim jest to powiedziane, rozgrzewa moje wnętrze w ułamku sekundy. – Mocniej.

Nagranie kończy się wraz z ostatnim słowem, a ja siadam na sofie z szeroko otwartymi oczami. Serce bije mi szybko, jakbym przed chwilą biegła, a nie odpoczywała, leżąc ze stopami nakrytymi kocem.

Chcę go. Chcę go tak bardzo, że mam ochotę zadzwonić i błagać, żeby mnie przeleciał. Może patrzeć na mnie z tym chłodem w oczach, może wrócić później do tej swojej bogini...

Kurwa, Żuławska. Hamuj. Nie upadłaś tak nisko!

Przecieram twarz dłońmi i zbieram się pod prysznic. Może chłodna woda rozjaśni mi w głowie, bo naprawdę...

Zgroza.


Następnego dnia Olgierd faktycznie zjawia się z rodzicami, którzy od progu wnoszą do mojego mieszkania pozytywną energię i nieco hałasu.

Jestem skłonna przyznać, że nawet lubię tych ludzi. Nie narzucają się, nie sypią złotymi radami, które każdej młodej mamie są potrzebne, jak dziury w moście, przestrzegają moich zasad i co najważniejsze – Oskar chyba też ich polubił, bo przygląda się im z zaciekawieniem i pozwala brać na ręce.

Od kilkunastu minut aktywnie unikam patrzenia na Olgierda, bo gdyby tylko nasz wzrok się spotkał, od razu wiedziałby, że odsłuchałam nagranie. I śmiem przypuszczać, że wiedziałby też, jak bardzo wiercę się wewnątrz siebie, bo na zewnątrz jestem opanowana, jak angielska królowa.

Na szczęście moją uwagę przyciąga przychodząca wiadomość i sięgam po telefon.

ROBERT: Cześć, właśnie zacząłem urlop! Yaiks! Proponuję jakiś wypad nad jezioro, co ty na to? Mógłbym przyjechać po was w środę rano i wyskoczylibyśmy gdzieś za miasto.

Uśmiecham się na myśl o wycieczce, a że nie mam żadnych planów, to zaczynam pisać odpowiedź, że jestem na tak. Po kilku sekundach jednak czuję na sobie palące spojrzenie.

A jakże.

Czarne oczy przez krótką chwilę wypalają mi dziurę w twarzy, by zaraz po tym zmienić azymut i uśmiechać się do naszego syna. Mimo wszystko wyczuwam jakieś dziwne napięcie.

O co ci chodzi? Lepiej sprawdź, czy Asia nie wysłała ci z trzydziestu smsów.

– Wiesz, Lilu – zwraca się do mnie Grzegorz, bo podczas ostatniej wizyty zaproponowali, by mówić im po imieniu. – Mamy dla was pewną propozycję. Dla ciebie i Oskarka. Olgierd nie chciał wychodzić z tym sam, słusznie zakładając, że byłoby to niezręczne i na twoim miejscu też bym wtedy odmówił.

– Tak? – Odkładam na bok telefon z niedokończoną wiadomością.

– Nie będzie nas w domu przez najbliższe trzy tygodnie. Dom jest duży, z dużym ogrodem, jest też basen, las za płotem. Pomyśleliśmy, że może chciałabyś spędzić u nas trochę czasu z małym. Mogłabyś potraktować to, jak mały wyjazd na wakacje.

Czy jestem zaskoczona? Nie mniej, niżby zaproponowali adopcję mojej osoby. Czy czuję entuzjazm? Równie wielki, jak na wieść o lewatywie z gorącej smoły i tłuczonego szkła. Trzy tygodnie z Olgierdem w jednym domu? Z nim i jego głosem, który prasuje mi zwoje? Z nim i jego boskim ciałem? Z nim i jego Asią?

No przechujnigdy.

Wolałabym spędzić je w moim blaszanym garażu po drugiej stronie osiedla. Dziękuję, tyle w temacie.

– To wspaniała propozycja z waszej strony – odpowiadam uprzejmie, jak wspomniana już angielska królowa. – Jednak nie mogę jej przyjąć. Nie czułabym się z tym dobrze. Mam nadzieję, że rozumiecie.

Ich zawiedzione miny mówią, że nie rozumieją, ale przyjmują do wiadomości, kiwając głowami.

Zapada niezręczna cisza, którą wypełnia dźwięk lecącej w telewizji reklamy proszku do prania. Wychodzę więc do kuchni, zaparzyć kolejny dzbanek herbaty, kiedy dziadek i babcia ze świeżą porcją entuzjazmu zaczynają nową sesję zabawiania swojego wnuczka.

W miarę jak rośnie temperatura wody, oświetlenie LED zmienia zabarwienie z niebieskiego na czerwony, a ja wpatruję się bez wyrazu w techniczne zjawisko. To, że Olgierd wszedł do kuchni, rejestruję dopiero, kiedy staje obok, opierając się biodrem o blat szafki.

– Potrzebujesz czegoś? – pytam, nie przestając gapić się na kolorowe światełko.

Milczy, a ja wiem, że próbuje w ten sposób ściągnąć na siebie moją uwagę.

– Czy potrzebujesz czegoś? – powtarzam, gdy rozlega się ciche pstryknięcie i zalewam wrzątkiem herbaciany susz w dzbanku.

– Zgódź się.

Sięgam do szafki po kubek i nakładam na talerz ciasteczka. Próbuję go ignorować, ale nie jest to łatwe, bo ten cholerny obiekt ma prawie metr dziewięćdziesiąt wysokości i pachnie tak, że mam ochotę przed nim klęknąć. Uściślając – gdyby scenariusz miał być idealny, to najpierw dałabym mu w twarz, a później uklęknęła.

Jednak zamiast realizować swoje fantazje, łapię tacę z poczęstunkiem. Chcę wyjść, ale jego palce zaciskają się delikatnie tuż nad moim nadgarstkiem.

– Zgódź. Się.

Stoję sztywno, wpatrując się w jego dłoń i na usta ciśnie mi się pytanie „a co na to twoja dziewczyna?”, kiedy pochyla się nade mną. Na tyle blisko, żeby jego oddech łaskotał moje ucho.

– Proszę – dodaje szeptem, a ja zaczynam topnieć.

Boże.

Naprawdę byłam złym człowiekiem w poprzednim wcieleniu.

– Słuchałaś mnie wczoraj, prawda? A może nawet dzisiaj?

Przymykam powieki, czując jak sutki napierają na materiał mojego biustonosza.

Przysuń się bliżej.

Mam ochotę ocierać się o niego, o cokolwiek, tylko żeby przestać czuć to napięcie.

– Przestań. – Odsuwam się.

Rzucam mu tylko pełne złości spojrzenie i wychodzę z kuchni. Nie będę urządzać sceny przy jego rodzicach, ale zamierzam się z nim rozmówić, jak tylko będę miała okazję. Wiem, że potraktowałam go nie fair, ale czy on naprawdę myśli, że będę tą drugą? Co innego pieprzyć się dla samego pieprzenia, a co innego pieprzyć się z facetem, który jest w związku.

Odkładam tacę na stolik i siadam w fotelu, a Olgierd zajmuje miejsce na kanapie. Wkurzona już mam zapytać, czy to zaproszenie konsultował ze swoją dziewczyną, ale przerywa mi dziwny mokry dźwięk, dobiegający z kuchni.

– A to co?

Wstaję i zerkam, co tam się stało. Na środku pomieszczenia leży wielki biały płat farby, rozbijany przez lejący się z sufitu wodospad.

– Boże, sąsiadka mnie zalewa!

Jednak zanim choćby drgnę, cały sufit zwala się z hukiem na podłogę, odsłaniając przy tym deski stropowe i plątaninę kabli, które smętnie zwisają nad szafkami. Stoję oniemiała i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Ledwo dociera do mnie płacz Oskara, kiedy obok stają Grzegorz i Olgierd.

– No, to teraz już nie możesz odmówić naszemu zaproszeniu.


Po tym jak dwa dni temu sufit w mojej kuchni spadł na podłogę, faktycznie musiałam skorzystać z zaproszenia Falkowskich i zamieszkać w ich domu, bo mój nadaje się tylko do remontu. Dramat. Czeka mnie teraz osuszanie i naprawa tego bałaganu.

Mieszkanie tutaj nawet nie jest takie złe. Dom jest piękny, tak samo ogród, a tuż za nim faktycznie zaczyna się sosnowy las. Odkryłam prawdziwą przyjemność w budzeniu się rano przy akompaniamencie szumu drzew albo śpiewu ptaków.

Olgierd jakiś czas temu wyszedł do pracy, ja wyleguję się nad basenem, a Oskar drzemie obok w przenośnym łóżeczku. Nie miałam pojęcia, jak bardzo jestem zmęczona miesiącami matczynej rutyny, dopóki nie było mi dane odpocząć, jak teraz.

Moje sielskie rozważania przerywają wibracje wydobywające się gdzieś spode mnie.

– Cześć, koleżanko – witam się półgłosem z Agatą.

– Ciao, bella! Jak ci tam, w zamku twojego księcia z bajki? Czy zła czarownica przyleciała już na miotle?

– To najdziwniejszy związek, jaki widziałam. On wychodzi tylko do pracy i wraca zaraz po, za to jego telefon musi mieć baterię zasilaną atomem, bo wciąż nie przestaje dzwonić.

– Może to związek Messengerowy? – chichocze. – Albo po prostu wydaje ci się, że są razem, a to tylko praca.

– Sama nie wiem. Z resztą, co mnie to obchodzi? Jest wolny, może umawiać się z kim chce i robić, co chce.

– Kwiatuszku! – Ton Agaty zmienia się w ułamku sekundy. – Już to przerabiałyśmy. Znowu chcesz się okłamywać?

– Nie – wzdycham. – Jest dokładnie odwrotnie, ale nic nie wiem i nie mam od kogo się dowiedzieć, a my wciąż nie jesteśmy na etapie zwierzania się sobie i wątpię, żebyśmy jeszcze kiedyś tam dotarli.

– Wciąż ściana?

– Tak. Chociaż... – dodaję z zastanowieniem i streszczam przyjaciółce ostatnie wydarzenia, jak prałam Olgierdowi T-shirt, jak zachowywał się wobec Roberta, a także, że naciskał na mój przyjazd tutaj.

– Hm.

– Tak, hm. Nic z tego nie rozumiem.

– To może po prostu z nim porozmawiaj? Zapytaj wprost o co chodzi.

– Jasne, żeby dostać od razu na twarz „nie twoja sprawa” i trzy dni ciszy. Nie, dziękuję. Jest... Dziwnie, ale przynajmniej da się z nim rozmawiać.

– Wiesz co? Ty weź sobie ustaw na Fejsie status związku „to skomplikowane”.

– Wiesz co? A ty weź się bujaj, przyjaciółko od siedmiu boleści.

Rozmawiamy jeszcze chwilę o planach na remont mieszkania i urlopowych zamierzeniach Agaty, po czym odkładam telefon i przeciągam się na leżaku.

Przymykam powieki i oddaję się błogiej chwili spokoju, zanim obudzi się mój prezes do spraw zarządzania wszystkim, kiedy pada na mnie cień i wyczuwam czyjąś obecność. Zrywam się przestraszona, ale moim oczom ukazuje się Olgierd, więc opadam na oparcie z sercem tłukącym się w piersi.

– Chryste! Mogłeś chociaż odezwać się wcześniej!

– Mogłem.

Gdy wciąż nie odchodzi, osłaniam dłonią oczy przed słońcem i rzucam mu wyczekujące spojrzenie.

– Przepraszam. Jadłaś już coś dzisiaj?

– Tak, a jeśli jesteś głodny, to obiad jest na kuchence. – Rozpieram się wygodnie w leżaku i zamykam oczy, ale telefon w mojej dłoni zaczyna znowu wibrować, a na ekranie pojawia się głupkowate zdjęcie Roberta, które sam ustawił. – Przepraszam, chciałabym odebrać.

W tym czasie Olgierd podchodzi do przeciwległego brzegu basenu. Stoi chwilę tyłem, z rękoma w kieszeniach szortów i przygląda się czemuś w dalszej części ogrodu, po czym odwraca się powoli.

– Tak, wiem, że mieliśmy jechać dzisiaj nad jezioro, ale sytuacja jest... – przerywam.

Jakby od niechcenia, leniwie ściąga koszulkę i rzuca ją na oparcie drugiego leżaka.

– Halo? Jesteś tam?

– Tak, tak – odpowiadam szybko i przewracam oczami. – Muszę znaleźć jakąś ekipę do remontu. Na szczęście cały ten bajzel z ubezpieczeniem udało mi się załatwić przez telefon i rzeczoznawca przyjedzie jeszcze dzisiaj.

Staram się patrzeć w bok i nie skupiać na tym, jak Olgierd rozciąga się, stojąc na krawędzi basenu.

– ...z Bartkiem – dociera do mnie końcówka wypowiedzi Roberta, bo, a jakże, kątem, bo kątem oka, ale obserwuję grę mięśni na ciele Olego.

– Przepraszam, możesz powtórzyć? Coś przerwało. – Kłamię, co nie uchodzi uwadze ojca mojego dziecka.

Uśmiecha się lekko i schodzi po drabince do wody, dzięki czemu mogę skupić się w końcu na rozmowie.

– Strasznie kiepski zasięg tutaj jest, co? – Opiera się na brzegu basenu, tuż obok moich nóg i łapie się za nos, ścierając z niego pojedynczą kroplę, kiedy odkładam telefon.

Mam ochotę położyć stopę na jego głowie i wepchnąć go pod wodę.

Podciągnęliby to pod próbę zabójstwa?

– Co słychać u Asi? – pytam z niewinną miną.

– A jak ma się Robert? – odpowiada równie niewinnie i odpycha się od brzegu, odpływając na plecach.

Mrużę oczy, chcąc wygłosić złośliwą uwagę, ale Oskar zaczyna popłakiwać w łóżeczku, więc wstaję i biorę dziecko na ręce.

– Cześć, klusko. Wyspałeś się? Chodź, zjemy coś i pojedziemy do domku, bo mama ma spotkanie za godzinę.


Zamykam drzwi mieszkania za rzeczoznawcą z ubezpieczalni i jeszcze raz przyglądam się zniszczeniom. Dobrze, że Bartkowi udało się załatwić sprzęt, który burczy cicho, pieczołowicie osuszając przemoknięty strop i ściany.

Przesuwam stopą kawałek tynku, który przemieszcza się ze smętnym brzękiem po ceramicznych kaflach. Jeszcze niedawno sama układałam je w środku nocy, a rano, z wypiekami na twarzy, prezentowałam swoje dzieło bratu. Był w szoku, że zrobiłam to sama. Wcześniej podłogę pokrywało zwykłe linoleum, bo nie od razu na wszystko wystarczyło pieniędzy.

Drzwiczki jednej z szafek wiszą na dolnym zawiasie, zerwane przez spadający z sufitu tynk. Serce mi się kraje, bo fronty odnawiałam w zeszłym roku, z brzuszkiem już tak dużym, że ledwie udawało mi się wchodzić po drabince.

A ile musiałam nasłuchać się o braku odpowiedzialności...

Teraz to wszystko jest zrujnowane. Szafki nadają się do wyrzucenia, bo o ile fronty dałoby się jeszcze uratować, tak korpusy spuchły od wilgoci, sufit – nie muszę tego powtarzać, ściany do remontu, lodówka i tak była stara, nie żal mi jej, ale jeszcze dałaby radę, niestety nastąpiło jakieś zwarcie – do wyrzucenia.

Niby wiem, że to tylko rzeczy, że da się wszystko naprawić, kupić nowe, przywrócić życie mojej małej kuchni, ale...

Coś w środku mnie pęka. To ciche chrupnięcie, krótki trzask, który uchodzi ze mnie nagłym szarpnięciem szlochu. Oskar natychmiast łapie mnie za bluzkę i wnikliwie wpatruje się w moją twarz, a kiedy spływają po niej pierwsze łzy, sam zaczyna głośno płakać.

– Synku, kochanie, ćśś, wszystko dobrze. – Tulę w zgięciu szyi małą, czarnowłosą główkę. – No, już, klusko mamusi.

Zduszam w sobie żal i łzy. Po chwili udaje mi się uspokoić Oskara, więc zbieram nasze rzeczy i wychodzę z mieszkania.

Ciepłe, lipcowe powietrze uderza mnie, kiedy wychodzę z klatki schodowej na zewnątrz, ale moja twarz jest jak z betonu. Sztywna. Zimna. Prawie bez czucia.

Zaciskam szczęki tak mocno, że zanim dojadę do domu Olgierda, zaczyna boleć mnie głowa.

Jestem zmęczona. Zmęczona, zrezygnowana i jedyne na co mam siłę i ochotę, to zwinąć się w kłębek i płakać w poduszkę, aż zabraknie mi powietrza.

Zerkam na zegarek, ile zostało jeszcze do położenia spać Oskara. Jest chwilę po dziewiętnastej, a więc nie jest źle. Za godzinę go wykąpię, utulę i będę miała swoje pięć minut.

Ale jeszcze nie teraz. Na razie muszę się trzymać. Nie dać po sobie znać, że boli. Że troszkę umieram.

Wysiadam z auta zaparkowanego na podjeździe i przekładam przez głowę pasek torebki, następnie zakładam na ramię torbę z rzeczami Oskara, a na końcu wyciągam go z nosidłem i taszczę wszystko do domu.

Dźwigam brukowaną ścieżką każdą grzechotkę, butelkę, smoczki i wszystkie niezbędne rzeczy, pieczołowicie upchnięte w wielkiej torbie. Dźwigam każdy kilogram mojego maleństwa, wygodnie ułożonego w nowoczesnym, superbezpiecznym nosidle. Zaciskam zęby jeszcze mocniej, kiedy krok za krokiem taszczę po schodach każdą wzbierającą łzę.

– O, jesteście już. – Słyszę za plecami, ale nie mam siły się odwrócić.

Zamykam za nami drzwi pokoju, odkładam dziecko i wszystkie torby, ale wcale nie jest mi lżej.

Przez następną godzinę skutecznie tłamszę w sobie emocje. Uśmiecham się do synka, ale on chyba wie, że to grymas równie prawdziwy, jak u manekina, bo wciąż patrzy na mnie z niepokojem. A kiedy w końcu odkładam śpiące dziecko do łóżeczka, przysiadam na brzegu materaca.

Zostaję sama ze sobą, w ciszy przerywanej tylko spokojnym oddechem Oskara.

Zrujnowane mieszkanie. Zrujnowane życie. Wykończona ja.

Czuję się przeraźliwie samotna i bezradna.

Osuwam się na łóżko i chowam twarz w poduszce. Pierwszy szloch kradnie mi cały oddech, aż słyszę huczenie krwi w uszach. Walczę o każdy następny haust powietrza, a przede wszystkim powstrzymuję się, żeby nie wyć na głos i nie obudzić dziecka.

Ciche pukanie do drzwi, nie przerywa mojej milczącej krucjaty przez łzy. Wręcz przeciwnie, zaciskam zęby na powłoczce, przypominając sobie kolejny powód mojego załamania.

Olgierd. Odległy Olgierd. Wycofany. Zimny. Zły. Opryskliwy. W ramionach innej.

– Lila – jego głos wpada do pokoju wraz z ostrą smugą światła.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak miękko wypowiedział moje imię. Mimo to nie reaguję. Może pomyśli, że śpię i sobie pójdzie. Może zlituje się i zostawi mnie w spokoju, pozwoli odrobinę umrzeć.

– Wiem, że nie śpisz. – Wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi, ale nie podchodzi bliżej.

Po prostu stoi tam i patrzy w moją stronę.

– Co się dzieje?

Słyszę jego miękkie kroki. Widzę zarys sylwetki na tle jasnych ścian, gdy staje z rękoma w kieszeniach spodni, przy niskim zanóżku.

Błogosławię grube rolety w oknach, które wpuszczają absolutne minimum światła. W zasadzie tylko tyle, żeby nie wpadać na meble.

– Lila. – Ponagla mnie, ale jego głos wciąż smakuje, jak płynna gorzka czekolada.

Boże, jaka ja byłam głupia, że pozwoliłam temu człowiekowi zniknąć. Ba, że wręcz zażądałam, żeby zniknął.

Nie jestem w stanie powstrzymać cichego skomlenia, które wyrywa się z moich ust.

– Hej, co jest? – Nie czeka na odpowiedź, w jednej chwili jest już obok i przysiada na łóżku. – Lila, co się dzieje?

Delikatnie, ale stanowczo odciąga poduszkę od moich ust, więc zakrywam je dłonią.

– Proszę – udaje mi się wydusić. – Wyjdź.

– Co się dzieje? – Próbuje zajrzeć mi w oczy, ale jest zbyt ciemno. – Dlaczego płaczesz?

– Chcę tylko zostać sama.

– Lila, jeżeli nie powiesz mi, co się dzieje, to ściągnę tu Agatę i Bartka. Albo nawet twoją mamę.

– Nie zrobiłbyś tego! – Zrywam się i siadam wyprostowana, rzucając mu w ciemnościach spojrzenie pełne żalu.

– Ciszej, obudzisz Oskarka. Zrobiłbym. Kto mógłby mnie powstrzymać? Ty?

Nie mam ochoty, a tym bardziej siły przekomarzać się z nim, więc znów zwijam się w kłębek i bezgłośnie popłakuję.

– W porządku. Nie chcesz mówić, to nie mów.

Siedzi tak jeszcze chwilę, po czym robi coś, co zatrzymuje moje serce. Wyciąga powoli rękę i bardzo delikatnie głaszcze moje włosy.

– Co robisz? – szepczę.

– Chyba próbuję cię jakoś pocieszyć.

– Aha.

Przymykam oczy, bo choć to tylko głaskanie po głowie, jest naprawdę przyjemnie.

– Nie idzie mi najlepiej, co? – Pościel szeleści, gdy zmienia pozycję i przeciąga mnie tak, że leżę teraz z głową opartą na jego udzie.

Co do...

Zaraz...

Znajome nieznajome palce znów kontynuują wędrówkę po moich włosach, aż trafiają na gumkę, trzymającą je w ciasnym kucyku. Zsuwa ją i rozczesuje lekko splątane pasma.

 To uczucie, że ktoś jest obok, że trzyma mnie, kiedy próbuję się rozsypać... Rozkłada mnie na łopatki i znów zaczynam płakać. Łykam bezgłośnie łzy, pociągając tylko nosem.

– Mogę coś zrobić? Pomóc ci jakoś?

Fala szlochu wstrząsa moim ciałem, a wtedy Olgierd podciąga mnie wyżej i zaczyna kołysać się w przód i w tył, tuląc do swojej piersi, jak małe dziecko.

Boże, wiem, że miałam plan, żeby tu umrzeć dzisiaj chociaż trochę, ale... Jeszcze nie teraz. Daj się nacieszyć.

I chociaż jestem w paskudnym nastroju, a łzy wciąż nie chcą przestać lecieć, to nie jestem z kamienia. Czuję przy sobie twarde, ciepłe ciało, pachnące w ten jeden jedyny, wyjątkowy sposób. Słyszę, jak bije jego serce, gdy oplatam go rękoma w pasie.

Jego palce zaczynają wsuwać się co raz głębiej między moje włosy, aż docierają do skóry. Wzdycham cicho, kiedy masują ją delikatnie z tyłu głowy. Zawsze lubiłam, gdy tak robił, z tym że kiedyś był to wstęp do...

Zamieram.

I wyczuwam, że on też przestał się ruszać.

– Chyba... – Próbuję usiąść, zwiększyć dystans, ale wtedy unosi moją twarz i opiera czoło na moim.

Łapię w usta jego przyspieszony oddech, czując ciepłe palce sunące po szyi.

Czy się boję? Jakbym stała na krawędzi piekła. Czy chcę, żeby przestał? Nie. Czy jestem gotowa ponieść koszt, jaki być może przyjdzie mi zapłacić za tę chwilę? Nie, ale jebać to.

Panie diable, podaję się na tacy.

Muskam wargami jego policzek. Nie zerwał się z odrazą, więc czuję się zachęcona, by sięgnąć po więcej. Zbieram się na odwagę, napędzana rosnącym podnieceniem. Tak, niech mnie szlag po raz setny, ale jestem gotowa w każdym tego słowa znaczeniu. Wyciągam szyję i składam na jego ustach delikatny pocałunek, a następnie skubię powoli górną i dolną wargę.

Nagle łapie mnie w pasie i wciąga na swoje kolana tak, że siedzę na nim okrakiem. Jedną dłoń kładzie z tyłu mojej głowy i jego język chciwie zawłaszcza wnętrze moich ust. Ocieram się o jego biodra, połykając własny jęk.

O mój boże, na niego też to działa i nawet nie próbuje tego ukrywać, gdy w odpowiedzi dociska mnie mocniej do siebie i porusza w tym specyficznym rytmie.

Niskie, zduszone mruknięcie rozchodzi się po jego klatce piersiowej, co czuję pod dłońmi, opierając się o niego.

– Olgierd – jęczę, kiedy zadziera moją bluzkę pod szyję i przejeżdża językiem między piersiami.

– Chcę cię, Lila.

Gorączkowo zdejmuję z niego T-shirt i chwytam zębami skórę na obojczyku. Syczy, ale nie przestaje przyciskać się do mnie twardym wzwodem.

Zaraz dojdę przez ubrania. Jestem boleśnie podniecona i rozpaczliwie potrzebuję spełnienia.

Nagle pokój rozświetla się sinym światłem i telefon, który zapadł się w miękkiej kołdrze, burczy seriami wibracji, sygnalizując połączenie przychodzące.  Nasze spojrzenia lądują na ekranie, wyświetlającym durnowatą fotkę Roberta, posyłającego całusa w powietrze. Nastrój umiera w ułamku sekundy. Olgierd wstaje, zrzucając mnie z siebie na łóżko i bez słowa opuszcza sypialnię, z T-shirtem zaciśniętym w pięści.

– Kurwa. – Uderzam pięścią w materac. – Kurwa mać.

Oskar zaczyna kręcić się w łóżeczku, więc zamykam się natychmiast i kładę dłoń na jego ciepłym brzuszku. Po chwili uspokaja się i znów oddycha miarowo, a ja czuję, że muszę stąd wyjść, bo brakuje mi powietrza. Ustawiam kamerę elektronicznej niani, a niewielki monitor zabieram ze sobą i opuszczam pokój. Schodząc po schodach na dół domu, wzdycham głośno w ciemnościach.

Jestem dupkiem. Cholernym dupkiem, który dobrał się do faceta innej kobiety. Słabo rokuję na przyszłość, ale przysięgam, nie planowałam tego.

Chcę cię, Lila.

Chowam twarz w dłoniach, gdy siadam na murku okalającym podest wokół basenu. Za plecami mam ogród, a przed sobą pogrążony w ciemności dom.

Nie mam pojęcia, gdzie jest Olgierd i nie wiem, co miałabym zrobić z tą wiedzą. Iść do niego i co? Nie wiem nawet, co miałabym zrobić. Przeprosić? Za co? Wytłumaczyć się? Z czego? To ja mogę zadać kilka pytań, w świetle tego, że spotyka się z Asią.

Chcę cię, Lila.

Ja ciebie też, ale znowu coś poszło nie tak.

Z tylnej kieszeni szortów wyciągam telefon, by oddzwonić do Roberta.

– Hej – słyszę jego pogodny głos i mimowolnie się uśmiecham.

– Hej, dzwoniłeś.

– Tak... – odpowiada z wahaniem. – Coś się stało?

– Długo by opowiadać.

– Nie wiem jak ty, ale ja nigdzie się nie spieszę. Co to za ponury ton?

Wzdycham ciężko i zaciskam palce na grzbiecie nosa.

– Byłam dzisiaj w mieszkaniu, bo miałam spotkanie z rzeczoznawcą.

– O, to dobra wiadomość. Machina ruszyła. I to cię tak przygniotło?

– Nie, skąd. Po prostu jeszcze raz zobaczyłam skalę zniszczeń i...

– Rozumiem. Jest mi naprawdę, naprawdę bardzo przykro, że to się stało, ale – robi pauzę, jak przed wielkim otwarciem. Tylko werbli brakuje – mimo wszystko masz szczęście – wzdycha teatralnie.

– Oświeć mnie, bo jak przypominam sobie opłakany stan mojej kuchni, to zupełnie nie podzielam tego entuzjazmu.

– Masz szczęście, że masz mnie i takiego fajnego brata. Załatwiliśmy ekipę budowlaną, a nawet lepiej, bo zajmują się właśnie osuszaniem i remontowaniem zalanych mieszkań.

– O rany! Serio?! – Podskakuję z radości, przewracając mały ekranik elektronicznej niani, na którym widzę śpiącego Oskarka. – Ale czekaj... Stać mnie na nich?

– Co powiesz na jakąś kawę na mieście jutro? Wszystko ci opowiem.

– W porządku. W Moja Café?

– Jutro w Moja Café.

– Cudownie. Nie mogę się doczekać.

– I to już? O to było to całe zmartwienie? Masz przy sobie trzech inżynierów, w tym dwóch czynnie pracujących z branżą remontowo-budowlaną i śmiałaś umartwiać się taką pierdołą? Niewiarygodne.

– No... – Przygryzam dolną wargę i podnoszę wzrok.

Z boku domu przemyka znajoma, skryta w ciemnościach sylwetka, która jakby znika powoli pod ziemią. Kiedy spacerowałam z Oskarem w ciągu dnia, widziałam drzwi poniżej gruntu i domyślam się, że tam właśnie zszedł Olgierd.

– A więc jest coś jeszcze.

– No...

– No? Dawaj. Nie każ mi błagać. Książę z bajki okazał się złym czarnoksiężnikiem?

– Nie, wręcz przeciwnie.

– I to cię tak smuci?

– Nie, nie. Bo widzisz... jak było mi tak smutno – chrząkam cicho – to książę z bajki wpadł mnie pocieszyć.

– O! Mów dalej!

– No i właściwie tu mogę zakończyć opowieść pełną gorących pocałunków.

– Grubo! Jak już były macanki, to będzie z górki – śmieje się. – Ale dalej nie rozumiem, dlaczego jesteś smutna.

– Bo kiedy byliśmy w trakcie, to zadzwoniłeś i on zobaczył kto dzwoni – wyrzucam jednym tchem.

– Oj.

– Taaa, oj. No i się zesrało.

– Zaraz. Czy on myśli, że jesteśmy razem?

– No...

– Lila! Nie powiedziałaś mu?!

– No... Nie.

– Dlaczego, do cholery?

– Bo chyba było mi trochę wstyd, że on ułożył sobie życie, a ja... No, cóż.

Po drugiej stronie rozlega się głębokie westchnięcie.

– Idź do niego i to wyprostuj.

– A po co? On też nie jest bez winy – zaperzam się. – Ja po prostu nie powiedziałam całej prawdy, ale to on jest w prawdziwym związku!

– Lila...

– Uch! – Wściekam się. Wstaję i zaczynam chodzić wokół basenu. – Dlaczego to ja muszę?

– Jakby to ująć? Bo facet wie, że zrobiłaś go w jajo już dwa razy i trzeciego ci po prostu nie przepuści, więc masz do wyboru kolejne tygodnie w milczeniu albo zduszenie tej dramy w zarodku.

Przewracam oczami, chociaż wiem, że ma pieprzoną rację.

– Milczysz, czy zasięg się urwał?

– Nie lubię cię.

– Taa, wiem, maleńka. A teraz idź i załatw to, jak dorosła.

Kiedy wsuwam telefon do tylnej kieszeni, stoję jeszcze chwilę i patrzę w kierunku pomieszczenia, do którego zszedł Olgierd. Odwlekam trudny moment i unoszę twarz ku niebu, przyglądając się gwiazdom wiszącym na granatowym firmamencie.

Trudno. Idę. Najwyżej tego nie przeżyję.

Podchodzę powoli do schodków prowadzących w dół, do jasnoszarych, metalowych drzwi. Wyglądają trochę, jak przeciwpożarowe drzwi starego typu, ciężkie i masywne, zza których nie wydobędzie się ani dziki wrzask, ani nawet warkot piły spalinowej.

Muszę odstawić podcasty kryminalne, serio.

Staję przed drzwiami i gapię się na czarną klamkę, zastanawiając się, czy zapukać, czy po prostu wejść. Ostatecznie decyduję się na to drugie i ku mojemu zaskoczeniu, jest otwarte.

Rozparty w czarnym, obrotowym krześle Olgierd, na mój widok ściąga z głowy duże słuchawki. Jego brwi marszczą się, tworząc pionową kreskę nad grzbietem nosa.

Wciąż cholernie przystojny.

– Co tutaj robisz? – rzuca, odwracając się do monitora.

Ciche klikanie myszy, brzmi teraz, jak rytm wybijany na bębnie wielkim, podczas prowadzenia mnie na ścięcie. Potrząsam głową, odpędzając ponure myśli. Wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Na klucz. To ostatnie przyszło mi do głowy w ułamku sekundy i nie mam pojęcia, czy to dobry pomysł, ale nie będę teraz nad tym się zastanawiać.

Grunt, że mam plan. Taki z grupy „przeżyj albo giń”.

– Powtórzę pytanie, bo...

– Przestań. – Siadam na biurku bokiem i ustawiam monitorek elektronicznej niani na blacie. – Nie jestem z Robertem. Nie chodzimy ze sobą.

– Mhm – burczy i nadal przesuwa jakieś okienka na monitorze.

– Za to ty chyba jesteś z kimś, prawda? Z Asią?

– Nie jesteśmy razem. Byliśmy, ale to już przeszłość.

– Mhm – odpowiadam tym samym. – Wiesz, że odsłuchałam wszystko, co wrzuciłeś do tej pory? – zmieniam temat.

– Domyślam się.

– Ach, tak? – Zsuwam się z biurka i staję tuż przy jego kolanie, czym zyskuję w końcu uwagę. – Pokażesz mi, jak to się robi?

– Jak się nagrywa?

– Tak.

– Dużo z tym roboty. – Wciąż jest zły.

A ja mam na to sposób.

– No pokaż mi coś. Cokolwiek. Słucham cię od dawna, ale nigdy nie widziałam, jak robi się odcinki.

– Żeby cokolwiek nagrać, trzeba dobrze się przygotować, mieć jakiś scenariusz, a nawet odpowiednie narzędzia, które będą emitować potrzebne dźwięki. Później zmontować i przesłuchać kilka, czasami nawet kilkanaście razy.

– Pokaż mi coś na szybko. Cokolwiek.

Wzdycha i przygląda mi się z zaciekawieniem, kręcąc się na fotelu na boki.

– Dlaczego przyszłaś powiedzieć mi to wszystko?

– Bo chciałam. – Wzruszam ramionami.

Mruży oczy i jego usta rozciągają się w szerokim, chytrym uśmiechu.

– Liczysz na kontynuację.

– A ty nie?

Nie przestając się uśmiechać, sadza mnie na kolanie i włącza program pełen suwaków.

– To jest korektor dźwięków.

– Tyle to wiem. Tego mikrofonu używasz? – Przyciągam jeden z trzech, zawieszony na specjalnym ramieniu.

– Tak. Jest najlepszy. Pozostałe dwa muszę sprzedać, ale na razie nie mam na to czasu.

– Chcę, żebyś włączył nagrywanie. – Wstaję.

– Po co?

Pochylam się nad klawiaturą i sama klikam w przycisk włączający zapis dźwięku, po czym popycham Olgierda na oparcie fotela. Ciągnę za ramię z mikrofonem, aż ustawiam sprzęt tuż przed jego ustami i mam ochotę roześmiać się, widząc dezorientację na przystojnej twarzy.

– Co robisz, Lila? – pyta cicho, kiedy kolanem rozchylam jego uda i klękam między nimi.

– Robię ci nagranie życia, kocie. – Rozpinam guzik i suwak jego szortów.

– Lila. – Zwilża wargi językiem, śledząc każdy mój ruch.

Wślizguję się palcami pod gumkę bokserek, wystających z rozpiętych spodni i wydobywam na wierzch twardego już penisa.

– O mój boże. – Pierwszy jęk Olgierda spływa na mnie, jak fala chłodnej wody w gorący dzień.

Uśmiecham się i przesuwam dłonią po całej jego długości. W górę i w dół.

– Zdejmij to ze mnie. – Unosi biodra, a ja zsuwam ubrania wzdłuż jego długich nóg, aż upadają na podłogę.

Chcę, żeby wiedział, że mi zależy. Że nie jestem tu tylko dla krótkiej chwili przyjemności. Chcę, żeby wiedział, że jest coś więcej. Podnoszę na niego wzrok i czule całuję nabrzmiałą główkę. Raz po raz, znacząc ślad aż do nasady.

– Lila. – Jego głowa opada na oparcie, ale od razu podnosi się, chyba nie chcąc pominąć niczego, co robię.

Dobrze. Patrz na mnie. Patrz, jak robię to z oddaniem.

Wracam w górę, sunąc mokrym językiem po wypukłościach żył, aż sama przy tym pojękuję.

– Podnieca cię to? Oczywiście, że tak – odpowiada sam sobie.

Jego piękne migdałowe oczy, zdają się teraz czarne, jak dwa błyszczące onyksy.

– Weź go, skarbie – skomle, głaszcząc mój policzek. – Nie zapomniałem tego, wiesz? Wciąż pamiętam... – sapie, gdy ściągam cienką skórę, obnażając go całego – ale jesteś lepsza, niż to, co miałem w głowie.

Pochylam się i wciągam błyszczącą główkę między wargi.

– Mmm – mruczę, zaczynając poruszać głową w górę i w dół, a głośny jęk nagradza moje starania.

A staram się bardzo. Cholernie bardzo. Ślizgam się niespiesznie w tę i z powrotem, aż staje się mokry od mojej śliny. Tuż za ustami podąża dłoń. Wciągam go na szczyt powoli, a kiedy czuję, jak zaczyna pulsować na moim języku, przyspieszam.

– Boże, chyba zaraz dojdę – śmieje się, oddychając ciężko.

– To chodź – ocieram mokre usta wierzchem dłoni, nie przestając pracować nad nim drugą.

– Tak mi wstyd, że tak szybko... – rzęzi, zaciskając powieki, ale uśmiech nie znika z jego warg. – Och, Lila!

Łapię go ustami i wsuwam do samego gardła, aż oczy zachodzą mi łzami. Jeszcze raz. I jeszcze. Dopiero gdy chwyta mnie oburącz za policzki, błagając, żebym przestała, robię o co prosi.

Ale tylko po to, żeby przyspieszyć i ssać niezłomnie, do samego szczytu.

– Skarbie – jęczy. – Ja... O boże, tak. Tak, tak, Lila, nie przestawaj. Błagam, nie przestawaj!

Wypycha w górę biodra i już wiem, że chwilę nastąpi wielkie „O”!

– Zaraz strzelę, musisz... – głos mu się rwie. – Nie wiem, czy chcesz...

 Chcę, kocie. Chcę cholernie bardzo. Daj mi to, na co tak cierpliwie tu pracuję.

Chrapliwy jęk rozlewa się w mojej głowie wraz z gorącym nasieniem na języku. Połykam wszystko, co do kropli, samej pojękując w rytm pchnięć bioder.

– Lila... – opada bezwładnie na oparcie.

Leniwie całuję jego biodro, liżąc ciepłą skórę i podciągam leżące na podłodze ubrania, na wysokość ud.

Gdy wstaję z kolan, wodzi za mną półprzytomnym spojrzeniem, więc uśmiecham się i wyłączam nagrywanie.

– Fanki oszaleją. – Łapię monitorek i kieruję się do drzwi.

– A ty dokąd?

– Do naszego dziecka. – Przekręcam klucz w zamku, gdy Olgierd naciąga na siebie ubrania.

– Zaczekaj. A co z tobą?

Zatrzymuję się z ręką na klamce, ale nie odwracam do niego. Mam już w głowie odpowiedź, którą sam poczęstował mnie w zeszłym roku.

– Dzisiaj chciałam po prostu usłyszeć twój orgazm. – Uśmiecham się do siebie i wychodzę na zewnątrz.

Gdy wchodzę po schodkach, czuję jak spięte jest moje ciało. Jak bardzo brakuje mu spełnienia, tym bardziej po takiej dawce wrażeń.

Mimo wszystko do pokoju wracam z uśmiechem na ustach. Biorę szybki prysznic i szoruję zęby, po czym przebieram się i kładę spać, bo mój prezes do spraw zarządzania wszystkim, nie będzie znał litości. Jeszcze chwilę kręcę się na łóżku, rozważając, czy nie ulżyć sobie choć trochę, ale ostatecznie zmęczenie wygrywa i zapadam w sen.


OLGIERD

Ależ mam burdel w głowie.

Nie zmrużyłem oka, chociaż po tym, co zrobiła wieczorem, miałem ochotę paść do łóżka i spać do południa.

Pomimo zmęczenia, czuję się lekki. Tak działa magia ust tej kobiety, uśmiecham się do siebie w ciemnościach, kiedy stoję, jak jakiś psychopata pod drzwiami jej sypialni. Siny świt zaczyna sączyć się przez niewielkie okno na końcu korytarza, a ja od kilkudziesięciu minut zastanawiam się, czy powinienem zrobić to, co chcę zrobić.

Coś mówi mi, że to nie jest dobry pomysł, ale tak cholernie za nią tęskniłem, że jestem prawie gotowy ją błagać.

A pieprzyć to wszystko. Byłem już dnie, potrafię tam pływać.

Klamka ugina się bez protestu i wślizguję się do pokoju zalanego nikłym światełkiem lampki nocnej, która dodatkowo okryta jest jeszcze jakimś materiałem. Światła jest tu tylko tyle, żeby nie potknąć się o własne nogi.

Jasna sylwetka na tle ciemnego prześcieradła, leży na boku, przodem do łóżeczka Oskara.

Zerkam szybko na dziecko, które śpi nieruchomo, z rączkami uniesionymi nad czarnowłosą główką. Mój śliczny chłopczyk, rozczulam się przez ułamek sekundy, ale przypominam sobie, po co tu przyszedłem.

Materac ugina się bezgłośnie, kiedy układam się za plecami Lili. Odsuwam jej rozrzucone na poduszce włosy, pachnące brzoskwiniami, bo łaskoczą mnie w twarz i powoli zsuwam z niej koc.

Mruczy coś niewyraźnie przez sen, kiedy odciągam cienkie ramiączko jej piżamy i liżę skórę na łopatce.

– Olgierd – szepcze, odwracając głowę. – Co ty tu robisz?

– Liczę na kontynuację. – Dociskam biodra do jej pośladków.

Chcę, żeby mnie poczuła. Mam na sobie tylko krótkie spodnie od piżamy, więc czuje mnie bardzo wyraźnie. Chcę, żeby zaczęła się wić i prosić o więcej. Chcę słuchać śpiewu jej jęków. Chcę...

Kurwa, nie zliczę tych wszystkich pamięciówek, kiedy błagała, bym ją rżnął.

– A ty nie? – Wpasowuję się między jej pośladki i zaczynam powoli ocierać się sterczącym kutasem, aż mój oddech przyspiesza.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – wzdycha cicho, ale wygina ku mnie biodra zapraszająco.

Woda na młyn.

Wsuwam dłoń pod bluzkę jej piżamy, aż docieram do miękkiej piersi.

– Boże – sapię wprost w jej ucho, skubiąc twardniejącą w moich palcach brodawkę. – Ja też nie, ale może zastanowimy się nad tym rano? Potrzebuję cię, Lila. Cholernie bardzo cię potrzebuję – szepczę, ocierając się o nią, jakbym już w niej był.

Nie zmieniając pozycji ściąga przez głowę koszulkę i sięga w tył, wplatając palce w moje włosy. I nie ma w tym geście nic ponaglającego - przeczesuje między palcami przydługie już pasma, ale nie mam czasu zastanawiać się teraz nad wizytą u fryzjera.

Jestem, jak napalony nastolatek, który lada chwila dojdzie we własne majtki.

Szlag by to.

Wiem, że muszę przystopować, ale to tak cholernie trudne, kiedy chcę przewrócić ją na brzuch, wcisnąć jej twarz w poduszkę i rżnąć tak, żeby słyszeć tylko stłumione popiskiwanie i plaszczące dźwięki, kiedy uderzam o jej miękką pupę.

Jezu, zwolnij, stary.

Biorę głęboki oddech, powstrzymując swój perwersyjny mózg. Jeszcze nie teraz. Jeszcze muszę wytrzymać. Chociaż wiem, że lubi i potrafi grać w te gry, nie chcę wyjść na totalnego zboka, ale pokazać, że wciąż potrafię być też czuły.

Jednak chyba jestem zbyt popieprzony i nie mogę się powstrzymać, żeby nie rzucić kart na stół i powiedzieć „sprawdzam”, więc przesuwam dłoń na jej szyję i delikatnie zaciskam palce.

Lila wygina się, wpasowując we mnie całym ciałem, aż oplata moje nogi własnymi.

– Tak, skarbie. Właśnie to chciałem zobaczyć.

Wsuwam palce pod krótkie spodnie jej piżamy i gładzę przez chwilę miękkie ciało na biodrze, gdy zsuwa z siebie ostatnią barierę. Pomagam jej pozbyć się tego fatałaszka i stopą odrzucam go gdzieś za krawędź łóżka.

Cudownie.

Chryste, ale jest apetyczna. Układa się pod moimi palcami, jak modelina, reagując na każdy dotyk.

– Chcesz mnie, Lila? – szepczę w jej włosy, odchylając jej udo i torując sobie drogę do cipki. – Chcesz poczuć mnie w sobie?

– Tak, proszę – jęczy cicho, uruchamiając we mnie wszystkie niecne odruchy.

– Powtórz to. – Dociskam do niej biodra.

– Tak, proszę, Olgierd.

– Kurwa, Lila. – Opieram czoło na jej łopatce. – Z całych sił staram się być czuły i delikatny. Nie pomagasz mi w ten sposób, wiesz? – Śmieję się cicho, chociaż mam ochotę płakać.

– Przepraszam.

No ja pieprzę.

– Jesteś stworzona do używania, skarbie. – Liżę jej skórę na plecach, kończąc tę pieszczotę czułym ukąszeniem.

Pewnie odcisnęły się tam wszystkie moje zęby, ale ona wzdycha z rozkoszą, a to mnie napędza jeszcze bardziej. Ściągam piżamę i zakładam prezerwatywę, którą nikczemnie przemyciłem pod gumką bielizny.

Przekładam rękę pod jej szyją, zaciskając ją lekko w zgięciu łokcia.

– Pomóż mi, nie chcę, żeby cię bolało – Przesuwam do przodu jej udo, gdy Lila nakierowuje penisa na wejście do cipki.

Gdy tylko wyczuwam gorące ciało, wpycham się powoli z niskim stęknięciem. I jeszcze raz, i jeszcze, aż czuję, jak jest już mokra i bez trudu mogę się w niej poruszać.

Tylko na to czekałem. Zginam mocniej łokieć, ale tak żeby wciąż mogła oddychać, a drugą ręką oplatam jej biodra i wbijam się w nią powolnymi, głębokimi pchnięciami.

– Och – jęczy przeciągle, trzymając się mojego przedramienia.

– Cicho. Cichutko – mruczę jej do ucha. – Obudzisz naszego syna.

Chcę, żeby wiedziała, że to, co się dzieje, to nie zwykłe pieprzenie. Przyznaję się sam przed sobą, że to coś więcej. I pewnie będę tego żałował.

Tymczasem rozpycham się w niej, mozolnie wciągając ją na szczyt. Czuję to, gdy pulsuje wokół mojego kutasa i słyszę po oddechu – zawsze przed orgazmem zaczyna go trochę wstrzymać. Zaciskam mocniej obydwie ręce i pcham biodrami z jeszcze większą mocą.

– Dochodzę – dyszy i z jej ust wydobywa się cała seria cichych jęków.

Skoro nie muszę już się powstrzymać, idę w ślad za nią i po kilku pchnięciach orgazm wstrząsa moim ciałem.

– Och, skarbie – wzdycham w jej kark i poluźniam chwyt, ale nie wypuszczam jej z objęć.

Układam się za nią, leniwie sunąc palcem wzdłuż jej ręki.

– Wszystko okej? – pytam, kiedy wciąż się nie odzywa.

– Ty mi powiedz. – Odwraca się na drugi bok i opiera głowę na zgiętej w łokciu ręce.

– Według mnie, jest okej.

– A więc okej.

Odsuwam z jej barku pojedynczy kosmyk i uśmiecham się na wspomnienie, jak bardzo lubiłem nawijać je na palce.

– Chcesz, żebym wyszedł?

– A chcesz wyjść?

– Nie wiem.

 – Więc zostań.

Zaskoczyła mnie.

Układa głowę na moim barku i przerzuca udo przez moją nogę. Jej oddech powoli uspokaja się i chyba zaczyna przysypiać, więc kradnę jedno z długich pasm i przekładam je między palcami.

– Lubię twój zapach – szepcze sennie. – Zawsze lubiłam. Jest wyjątkowy. Taki – ziewa – olgierdowy.

Nie mogę się powstrzymać i śmieję się bezgłośnie, całując czubek jej głowy.

– Śpij. Zostanę tu z tobą do rana.


LILA

Budzę się, kiedy za oknem już świta. Nie muszę odwracać się, by sprawdzić, czy Olgierd wciąż śpi w moim łóżku, bo czuję, że go nie ma.

Wzdycham sennie i na powrót zamykam oczy.

Boże. Ależ będzie niezręcznie.

Przewracam się na plecy z warknięciem, czym budzę Oskara. Mała kluska najpierw przeciąga się, wymachując rączkami nad głową, a później kręci główką, rozglądając się ciekawie na boki. Gdy zauważa mnie przez siatkę łóżeczka, uśmiecha się promiennie, drapiąc niecierpliwie ażurowy materiał.

– No chodź do mamy – układam go sobie na nagiej piersi i kołyszę chwilę na boki. – Idziemy na mleczko, co?

Poranek nabiera znajomego rytmu. Przewijanie, karmienie, tulenie. Później ogarniam swoją toaletę i wychodząc z łazienki, związuję włosy w luźny kok nad karkiem. Przeglądam się przelotnie, przechodząc przed lustrem w drzwiach szafy. Żółta sukienka do połowy uda, powinna spełnić swoją rolę, tym bardziej, że dzisiejszy dzień ma być upalny.

Zastanawiam się, jak teraz będzie. Niezręcznie? A może będziemy udawać, że nic się nie stało? O unikaniu go nawet nie ma mowy, bo niby jak miałabym to zrobić? Raz, że mieszkam w jego domu, dwa – mamy dziecko.

Schodzę z Oskarkiem do kuchni na dolnym piętrze domu, gdzie rozkładam na podłodze gruby kocyk i liczę, że będę mogła zrobić śniadanie, zanim rozedrze się, jak syrena alarmowa. Daję mu jeszcze do zabawy silikonową łopatkę, bo chociaż ma tonę wspaniałych, kolorowych zabawek z milionem certyfikatów, to i tak najlepszy jest na przykład kabel od ładowarki telefonu. Jest to fakt powszechnie znany wszystkim rodzicom.

Włączam czajnik i wyciągam lodówki kilka produktów, z których przygotuję sobie posiłek. Kanapki będą jak znalazł, ale najpierw herbata. Kiedy zalewam wrzątkiem torebkę Ahmada, słyszę kroki w korytarzu i ściska mnie w żołądku.

Szybkie „cześć” i niezręczna cisza za trzy, dwa...

– Dzień dobry, Lila. – Wyciąga z szafki kubek, który podstawia mi pod dzióbek czajnika.

– Dzień dobry, Olgierd.

– Jak się czujesz? – Staje za moimi plecami i muska nosem tuż pod uchem.

Ach, więc tak będzie.

– Dziękuję, dobrze. A ty?

– Cóż za uprzejmość. Ja czuję się znakomicie. – Podciąga moją sukienkę i łaskocze, sunąc palcami z boku uda. – Nie sądzisz chyba, że mogłoby być inaczej?

Wpatruję się w jego dłoń opartą na blacie i przymykam powieki, kiedy delikatnie łapie zębami płatek mojego ucha.

–  Nie idziesz dzisiaj do pracy?

– Zaraz wychodzę. – Z westchnięciem opuszcza rąbek materiału i staje obok. – O, a kogo my tu mamy? – Pochyla się nad Oskarem, który na jego widok rozpromienia się i piszczy, wymachując rączkami i nóżkami. – O rety, rety! Chodź do taty.

Podnosi dziecko z kocyka i przytula, po czym odwraca się z nim do okna i pokazuje coś na zewnątrz. Niestety Oskar jest bardziej zainteresowany wyrywaniem mu włosów, niż arcyciekawym zjawiskiem na dworze. Uśmiecham się i wracam do przygotowywania śniadania.

– Wrócę też wcześniej i pomyślałem, że mógłbym zająć się małym, a ty miałabyś trochę czasu dla siebie. Mogłabyś popływać albo pójść na spacer. No wiesz, porobić coś bez dziecka.

– Myślisz, że dasz sobie radę?

– Trochę już się znamy, co? – Zagląda w oczy Oskarowi, który wbija paluszki w jego policzek. – Poza tym, przecież będziesz w pobliżu, a nie na drugim końcu miasta.

– No... Dobra – zgadzam się z dozą niepewności.

– Hej, nie zrobię mu krzywdy. – Kładzie dłoń na moich plecach. – To też mój syn i chcę spędzić z nim jak najwięcej czasu, a ty przy okazji możesz odpoczywać. Nie zabiorę go na drugi koniec miasta, tylko najdalej na spacer.


Tuż po tym, jak Olgierd wychodzi z domu, a ja kończę jeść śniadanie, dzwoni mój telefon.

– No co tam? – witam się z Robertem i przytrzymuję aparat przy uchu barkiem, żeby móc wkładać naczynia do zmywarki.

– Hej, mała. Nie będziesz zła, jeśli odwołam dzisiejsze spotkanie? Znajomi wyjeżdżają na jacht na Mazury i mam okazję się zabrać.

– O, łał. Pewnie, że nie będę zła. Korzystaj i baw się dobrze.

– Wracam w niedzielę wieczorem, więc możemy przełożyć naszą kawę na poniedziałek.

– W porządku.

– A co do ekipy, o której mieliśmy pogadać, to Bartek wszystko ci powie. Strasznie się chłopak przejął tematem i wziął na siebie ogarnięcie tego remontu.

– Coś ty? – Chwytam telefon w dłoń, żeby lepiej słyszeć. – Nic mi nie mówił.

– Ma dzwonić do ciebie dzisiaj.

– No, dobrze. To trzymaj się tam i wracaj cały i zdrowy.

– Do poniedziałku, mała.

Rozłącza się, a ja myję dłonie i staję nad Oskarem wycierając je w ręcznik.

– No to sobie posiedzimy we dwójkę w domu, a mama ugotuje obiad.


Dzień jest koszmarnie upalny, więc nie ma mowy o wyjściu na zewnątrz.

Chwilę po południu kładę Oskara na drzemkę i włączam elektroniczną nianię, której monitor ustawiam sobie na blacie w kuchni. Marynuję mięso i wstawiam je do lodówki. W dalszej kolejności zabieram się za krojenie warzyw do surówki, gdy dzwoni Bartek, żeby poinformować mnie, że jedzie tutaj razem z Agatą.

– Łał. – Moja przyjaciółka rozgląda się zachwycona, przechodząc przez próg domu. – Nie za dobrze ci tu?

– Jest w porządku, ale lepiej mi u siebie.

– A propos – Bartek rozsiada się w fotelu, gdy tylko wchodzimy do salonu. Zna ten dom lepiej niż ja i jak widać, swobodnie się tutaj czuje. – Znalazłem ekipę, wchodzą jutro. Co z ubezpieczeniem? Robert coś wspominał, że rzeczoznawca już był na oględzinach.

– Tak, był. Do jutra mają wypłacić pieniądze.

– Szybko. – Agata wygina usta i kiwa głową z uznaniem.

– Chociaż tyle. Jest mi tu dobrze, ale rodzice Olego wracają za dwa tygodnie i dłużej nie będę mogła zostać, a nawet bym nie chciała. Nie wiesz, ile może potrwać ten cały remont?

– Nie mam pojęcia – Bartek wzrusza ramionami. – Jutro będą oceniać stopień, w jakim to wszystko wyschło. Ratują nas upały, a ja jeszcze pootwierałem tam okna, więc się wietrzy.

– Myślisz, że dwa tygodnie wystarczą? To tylko sufit...

– No, nie do końca. Zostały gołe stropy, trzeba to wszystko dokładnie ogarnąć, żeby z chwilę znowu nie było jakiegoś bałaganu. Olo w pracy? – zmienia nagle temat.

– Tak, ale mówił, że kończy dzisiaj wcześniej.

Jak na zawołanie rozlega się trzaśnięcie drzwi wejściowych i kroki w korytarzu.

– Skarbie? Jestem!

– Skarbie? – Oczy Agaty wychodzą z orbit, a ja zapadam się w kanapę. – Szybko się uwinęliście.

Bartek tylko zagryza wargi ze śmiechu i wstaje, by podać rękę zaskoczonemu Olgierdowi, który właśnie stanął w progu pokoju.

– O... – Połyka własny język. – Cześć. Nie mówiłaś, że będziesz miała gości.

– Wyobraź sobie, że dowiedziałam się, jak już byli w drodze.

– Och, okej. Eee...

– Właśnie, zapomniałem. W zeszłym tygodniu spotkałem twojego tatę i mówił, że pompa basenowa coś szwankuje. Naprawiliście to już? – Mam ochotę ucałować mojego brata, który zmyślnie ratuje sytuację.

– Eee... Nie.

– To chodź, zobaczymy co się z nią dzieje. Mam kontakt do gościa, który... – jego głos cichnie, gdy wychodzą na zewnątrz przez taras.

– Skarbie? – Agata zakłada ręce na piersi.

Wzruszam ramionami i popijam zimną wodę, zerkając na monitor niani.

– Było bzykanko, co?

Pąsowieję.

– Przysięgam, że jeśli się nie zamkniesz to uderzę cię szklanką w głowę.

– O, rany, no weź. Wiesz, że wam kibicuję. – Z powrotem zapada się w oparciu kanapy. – Dobrze było?

– Agata!

– No co?! Tak go chwaliłaś kiedyś, to po prostu aktualizuję informacje. Po wielkości rumieńca, który zaraz spłynie ci się na kolana, widzę, że wciąż pieprzy się, jak zły – wyszczerza się w durnowatym uśmiechu, a ja rzucam w nią poduszką.

– Idź do diabła.

– Och, skarbie – przedrzeźnia złośliwie Olego. – Wydaje mi się, że po tym, co tu się działo przez ostatnie dni, śmiało mogę przytrzymać ci miejsce w kotle.


– Jesteś na mnie zła? – Olgierd zagaduje znad talerza kanapek, które przygotowałam dla niego na kolację.

– Nie.

– To o co chodzi?

– O nic.

– Czyli mam się domyśleć?

– Możesz robić, co ci się podoba. – Wkładam kubek do zmywarki i ze złością zatrzaskuję drzwiczki.

Ku mojemu zaskoczeniu i jeszcze większej irytacji, ojciec mojego dziecka parska śmiechem i ładuje do ust połowę kromki.

– Co cię tak bawi?

– Klasyka gatunku.

– O czym ty mówisz?

– O tym, jak się kłócimy.

– Ja się wcale nie kłócę!

– Aha, no widzę – odpowiada z szerokim uśmiechem i zjada drugą połówkę.

– Uhh! – Zabieram z blatu monitorek elektronicznej niani i wychodzę z kuchni.

W salonie siadam w fotelu i włączam telewizję, z nadzieją na jakiś fajny film albo serial. Przeskakując po menu, zdaję sobie sprawę, że marszczę brwi tak mocno, aż boli mnie skóra w tym miejscu. Mamroczę pod nosem, z jak wielkim dzbanem przyszło mi mieć dziecko, gdy we własnej osobie staje on w wejściu.

– Mogę dołączyć?

– Możesz iść w... – urywam. – W cholerę możesz iść, wiesz?

– Powiesz mi w końcu, czy mam tak łazić za tobą i skomleć, jak pies?

– Wystarczyłoby, żebyś czasami po prostu się zamknął!

– Ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, Lila. Przysięgam. – Siada na kanapie, podkładając sobie pod głowę jedną z poduszek.

– Skarbie? Jestem! – przedrzeźniam go.

– Ach, o to! – Wybucha śmiechem.

– Tak, o to.

– I jesteś wściekła przez całe popołudnie i wieczór, bo nazwałem cię skarbem?

– Bo zrobiłeś to przy nich!

– No i?

– Och, spadaj. Naprawdę. – Wracam do przeszukiwania menu.

– Dlaczego to taki problem?

– Bo to nie ty będziesz musiał świecić przed nimi oczami! Już się zaczęło! Pieprzyliście się? Jesteście razem? Szybko wam poszło.

– Wciąż nie widzę problemu.

– Przysięgam, że cię uderzę, jeśli się nie przymkniesz.

– A nie pieprzyliśmy się? Bo mi się wydaje, że tak właśnie było. Mogłaś im po prostu powiedzieć, że to nie ich sprawa.

Zagryzam usta. Wstydzę się powiedzieć, że nie wiem co odpowiadać na pytania, czy jesteśmy razem. Jeszcze bardziej wstydzę się to powiedzieć, bo mogłoby zabrzmieć, jakbym go nagabywała, wzdrygam się na samą myśl. W końcu kilka chwil przyjemności nie warunkuje związku.

– Lila.

Nie odwracam wzroku od ekranu. Chcę, żeby sobie poszedł. Żeby dał mi spokój.

– Lila.

Jest taki wkurzający. Naprawdę mam ochotę czymś w niego rzucić.

– Lilianno.

Idź trenować te swoje głosowe wygibasy przed mikrofonem. Zejdź mi z oczu.

– Skarbie.

No i chuj bombki strzelił. Głos o aksamitnym smaku gorzkiej czekolady, skutecznie ściąga moje spojrzenie, a ten bezczelnie się wyszczerza.

– Uwielbiam, że nie możesz mi się oprzeć.

Przewracam oczami.

– Chodź do mnie.

– Jeszcze czego – prycham.

– No, chodź – kusi.

– Nie.

– Kici, kici, kici...

Nie wytrzymuję i uśmiecham się. Jestem na siebie wściekła po stokroć, ale ten cymbał ma tyle uroku, że choćbym i chciała być na niego zła, to... Kiepsko mi wychodzi. Jak widać.

– Proszę, Lila.

– Nie. I nie zamierzam się z tobą pieprzyć!

– Jesteś taka wulgarna – puszcza mi oko. – Przepadam, ale nie o to mi chodzi. Chodź, porozmawiamy.

– Doskonale cię stąd słyszę.

Wzdycha ciężko, po czym podchodzi do fotela.

– Nie wiem, czy kiedyś się nauczę.

Nie podnoszę na niego wzroku. Ignoruję go. Nie zamierzam z nim...

– Puszczaj!

– Cicho, bo obudzisz naszego syna. – Podnosi mnie z siedzenia i sam zajmuje moje miejsce, wciągając sobie na kolana. – Idealnie.

– Nie jestem twoją zabawką.

– Nigdy bym tak o tobie nawet nie pomyślał. Chyba, że wyraźnie tego byś sobie zażyczyła. Wracając do tematu – kontynuuje niezrażony, oplatając mnie rękoma w pasie – nie wiem, czy kiedyś nauczę się, że jesteś uległa w łóżku i tak cholernie nieugięta poza nim. Cudowna mieszanka.

– Puszczaj. – Próbuję rozewrzeć jego przedramiona, ale nadaremnie, więc kapituluję i opadam na niego z sapnięciem. – Skąd w ogóle pomysł, że uczenie się, jaka jestem w łóżku i poza nim, będzie ci jeszcze potrzebne?

Jedna z jego dłoni sunie po moim udzie, aż do kolana i tam zaczyna kręcić małe kółka na skórze.

– Bo lubię twoje towarzystwo na moim materacu – szepcze mi wprost do ucha, a mnie jeżą się włoski na karku. – I nie tylko.

Drugą dłonią gładzi wnętrze mojego uda. Mam ochotę rozchylić je bardziej, ale opieram się, bo wciąż trochę jestem na niego zła.

– Zapytam jeszcze raz. Dlaczego to taki problem, że ktoś mógłby się o nas dowiedzieć? Wstydzisz się mnie?

– Nie. – Przymykam oczy. Cholerne palce nie przestają wędrować w tę i z powrotem, rozgrzewając mnie co raz bardziej, sprawiając, że czuję się, jak kostka masła zostawiona na słońcu. – Po prostu... Trochę mi wstyd, że wystarczyły trzy dni w jednym domu, żebyśmy skończyli w łóżku.

– A to jest jakiś protokół na to? Na przykład, że w dobrym tonie byłby seks dopiero po tygodniu?

– Nie, chyba nie – chichoczę.

Podciąga wyżej rąbek sukienki i jego obydwie dłonie bezczelnie suną po wnętrzach moich ud.

– O co więc chodzi, Lila?

Milczę. Nie przejdzie mi to przez gardło. I nie dlatego, że nie chcę powiedzieć, ale sama myśl o odrzuceniu sprawia, że robi mi się niedobrze.

Mimowolnie zaczynam się wiercić. Jest mi tak ciepło, tak błogo...

Przekłada moje nogi na zewnątrz własnych, rozchylając mocniej kolana. Automatycznie jestem bardziej wystawiona na jego...

– Och...

...palce, które niby przypadkiem muskają moją cipkę przez bieliznę.

– Zdejmiesz je dla mnie? – Zahacza kciukami o gumkę fig.

– Już mówiłam, że...

– Tak, pamiętam i nie zmierzam w tym kierunku.

– Więc po co...

– Zdejmij to. – Przerywa mi zdecydowanie.

Och, lubię.

Z niewielką pomocą zsuwa ze mnie figi i wraca do powolnego głaskania moich ud, posuwając się co raz dalej, błądząc gładko w pachwinach i docierając do warg.

Chwytam jego dłoń, chcąc przesunąć ją tam, gdzie tak bardzo tego potrzebuję.

– Nie, skarbie. Jeszcze nie teraz. Przełóż ręce za plecy.

Robię, co mówi, łapiąc się za przedramiona, które zostają uwięzione między naszymi ciałami.

Szlag. Jestem całkiem wystawiona na jego dotyk - ręce odgięte w tył, nogi szeroko rozchylone jego kolanami. Wykorzystuje to, rozpinając guziki sukienki, która rozchyla się do samego pępka.

– Idealnie. – Wsuwa dłoń w miseczkę stanika i ściska lekko pierś. – Lila – mruczy, gdy palce drugiej dłoni muskają łechtaczkę.

To suną wokół, to trącają ją raz po raz, a moje biodra poruszają się w górę i w dół, pragnąc nadążyć za pieszczotami, złapać ich jak najwięcej.

– Olgierd, proszę.

– Wiem, skarbie. Jeszcze trochę. Wytrzymaj – szepcze gorączkowo, samemu ocierając się wzwodem o moje pośladki.

Układa palce jednej dłoni w literę V i rozchyla mnie jeszcze mocniej, a palcami drugiej drażni, trąca, pociera...

– O, boże – skomlę. – Już nie dam rady.

Mam wrażenie, jakby miał przynajmniej dwie pary rąk. Czuję go wszędzie. Jak sunie zachłannie między piersiami, jak doprowadza mnie do obłędu, trąc gdzieś między moimi udami, to wsuwa mi palce w usta, a za chwilę zaciska je delikatnie na szyi.

To może skończyć się tylko w jeden słuszny sposób, który właśnie wygina moje ciało w orgazmie.

– Jak się czujesz? – Olgierd odsuwa z mojego policzka kosmyk włosów, kiedy mój oddech zaczyna wracać do normalnego rytmu.

– Dobrze.

– O, nie. Tylko tyle? Miażdżysz moje ego – szepcze mi do ucha z uśmiechem, zapinając guziki sukienki.

– Wspaniale, cudownie, ekstatycznie. Lepiej?

– Wyszłaś już z łóżka, co? Zmoro?

– Tak, ale tylko jedną nogą.

– Co to oznacza?

Przygryzam wargę, zastanawiając się, czy powiedzieć to, co bym chciała.

A, jebać.

– Że chcę się jeszcze przytulić.

– O... No, dobrze. – Obejmuje mnie ramionami, kiedy zwijam się w kłębek na jego kolanach.

Opieram głowę na twardym obojczyku i przymykam powieki, wdychając olgierdowy zapach.

Jest ciepło. Jest cicho. Jest spokojnie. Jest dobrze.

Odganiam nachalną myśl, że to nic pewnego, że będę musiała słono zapłacić za tę nadzieję i wtulam się w niego mocniej.

– Przyjemne – szepcze.

Tkwimy tak, w tej wspólnej bańce i chyba żadne z nas nie chce jej jeszcze przebić. Chłoniemy nawzajem swój zapach, ciepło ciała i po prostu obecność drugiego człowieka.

Mogłabym tak jeszcze kilka godzin.

– Masz plany na jutro? – Olgierd wciąż ani drgnie, jedynie jego głos odrobinę mąci atmosferę otaczającego nas komfortowego kisielu.

– Myślałam, żeby posprzątać dom.

– Posprzątać?

– No, tak. Mieszkamy tutaj już prawie tydzień. Samo się nie ogarnie.

– W soboty przychodzi sprzątać pani Basia.

– Macie panią do sprzątania? No tak, czemu mnie to dziwi.

– Czasami nawet gotuje jakiś szybki obiad, jeśli ma wystarczająco dużo czasu.

– Luksusy. W takim razie chcę przedłużyć pobyt. Gdzie złożyć wniosek?

– No to  – zaczyna powoli. – Po prostu zostańcie. Ze mną.

– Nawet tak nie mów. – Podnoszę się i nastrój pryska.

– Dlaczego? Przecież...

– Bo co innego jest pobawić się w dom przez kilka dni, a co innego jest go stworzyć.

– Myślisz, że nie możemy stworzyć domu?

– Błagam, przestań. – Zabieram z ławy monitor elektronicznej niani i wychodzę z pokoju.


OLGIERD

Odprowadzam ją wzrokiem do drzwi, kiedy opuszcza salon. Już widzę tę zaciętą minę i wiem, że nie warto nawet próbować z nią dyskutować. Znowu wbiła sobie coś do głowy i prędzej przesunę jebany Chiński Mur, niż uda mi się przekonać ją argumentami.

W porządku.

Ty będziesz myśleć swoje, a ja będę robić swoje. Zobaczymy, co się stanie.

Wzdycham, zawiedziony tym, jak szybko umarł przyjemny nastrój. Po cichu liczyłem, że uda nam się zaopiekować jeszcze moim orgazmem, a w tej chwili nie mam już ochoty nawet sam się tym zająć.

Sprawdzam po kolei wszystkie drzwi i okna, a także gaszę światła i kieruję się do swojej sypialni na piętrze. Przystaję jeszcze na chwilę, sprawdzając, czy z pokoju Lili dochodzą jakieś dźwięki, ale panuje cisza, więc zamykam się u siebie.

W pewnym sensie zgadzam się, że to co dzieje się teraz między nami, to zabawa dom. Ale z drugiej strony... Nie mieliśmy do tej pory choćby i takiej możliwości.

Nie nastawiam się na wielkie love story, nie nastawiam się na nic. Po prostu jestem ciekawy co przyniesie jutro, bo jeszcze dwa dni temu, do głowy by mi nie przyszło, że znajdziemy się w łóżku. Że pozwoli mi się dotykać. Że będzie mnie chciała.

Że ja spojrzę na nią inaczej. Cieplej.

Hola, wstrzymaj konie, stary. Potrząsam głową.

„Nie po to mam serce, żeby mi pękało na pustej ulicy milionowego miasta”.


– Pani Basia powinna być za jakieś pół godziny – zagaduję podczas ustawiania naczyń w zmywarce. – Może pojedziemy na zakupy?

– Razem? – Lila strzepuje na talerz okruszki z palców po zjedzonej kanapce.

– No, tak. – Uśmiecham się. – Razem.

– W sumie to dobry pomysł, bo kończą się pieluchy i trzeba pomyśleć o obiedzie na następny tydzień.

– To jak? Zbieramy się?


Przemierzamy sklepowe alejki, odhaczając kolejne pozycje na liście. Lila prowadzi wózek, ja dowodzę obszernym koszem zakupowym, który zapełnia się szybciej, niż bym się spodziewał.

Zatrzymuję się przy regale z zabawkami i prawie dostaję oczopląsu, chcąc wypatrzeć coś, czym mógłby bawić się nasz syn.

– Myślisz, że jest tu coś dla niego? – Zadzieram głowę, sprawdzając zawartość górnych półek.

– Staram się nie zagracać mieszkania, bo dzieci i tak najczęściej bawią się tym, czym w życiu byśmy się nie spodziewali.

– Rozumiem – odpowiadam, ale wciąż tkwię w miejscu. – A może dasz się namówić na takiego dinozaura?

Ściągam z regału niewielką zabawkę i wciskam po kolei żółte przyciski, umieszczone na brzuchu zielonego gada. Jest ładny, uśmiechnięty i mnie samemu sprawia jakąś niewypowiedzianą radość.

– No weź, nie daj się prosić.

– Odnoszę wrażenie, że sam chcesz się nim bawić, więc okej. Weźmy go. – Wyciąga zabawkę z moich rąk i umieszcza w koszu, przygryzając wargi w szerokim uśmiechu.

– Jeszcze sama będziesz chciała się nim pobawić!

– Och, nawet nie wiesz, jak bardzo – rzuca przez ramię i odchodzi, pchając przed sobą wózek.

Ta dwuznaczna odpowiedź przysmaża przez chwilę mój mózg, a wewnętrzny gończy stawia uszy i rusza za ofiarą.

Ty, mała...

– Ach, tak? – Doganiam ją, kiedy zatrzymuje się przy półce z płynami do prania.

Zamierzam się z nią podroczyć. Zawsze udawało mi się ją skutecznie zawstydzać podczas słownych gierek i wręcz nie mogę się doczekać, aż zobaczę ten czerwony rumieniec – moje zwycięstwo.

– A co gdybym dzisiaj wieczorem...

– Kazał mi klęknąć? – Przerywa mi, czytając coś na etykiecie niebieskiej butelki, a ja unoszę brwi.

Odkłada ją i opiera głowę na moim ramieniu, niby od niechcenia, przyglądając się rzędom kolorowych etykiet.

– Zrobiłabym to i poprosiłabym, żebyś pozwolił mi ssać po same kule, jak na grzeczną dziewczynkę przystało.

Kurwa.

Odwraca się przodem i wtula w zagłębienie mojej szyi. Dla kogoś stojącego z boku, wyglądamy, jak zwykła para, która oddaje się krótkiej chwili czułości. Nic zdrożnego, nic wartego uwagi.

– Bo o to chodzi, prawda? – Jej oddech łaskocze moją szyję. – O to, żeby wepchnąć go głęboko, po same gardło i słyszeć, jak się krztuszę. O ścieranie łez z mojej twarzy, kiedy dopychasz go do migdałków. O kontrolę, jak głęboko mi podasz albo cofniesz się, zostawiając nieznośną pustkę.

– Lila, do jasnej...

– I o to, żebym prosiła. Proszę, Olgierd, zerżnij mnie – pojękuje cicho, a ja dziękuję wszelkiej opatrzności, że mnie zasłania.

I tak gończy stał się ofiarą.

– To może się udać, wiesz? – Odchyla głowę, patrząc mi w twarz z przekornym uśmiechem. – Ale na razie weź głęboki oddech i pomyśl o moim bracie w koronkowej sukience z dekoltem do pępka, bo stoi ci tak, że obsługa wywali cię stąd na zbity pysk, jeśli zrobię chociaż mały kroczek w bok.

– Ty... – mrużę oczy.

– I to jest prawdziwa kontrola. Skarbie.

Uśmiecha się z przechyloną na bok głową, a ja zastanawiam się, czy jeszcze się droczymy.

Ooo, już ja ci pokażę prawdziwą kontrolę ty...

– Niech cię szlag, Lila. Niech cię szlag – syczę, kiedy odchodzi i chowam się za sklepowym wózkiem.


LILA

Po zakupach daję namówić się na lody, dlatego siedzimy teraz w kawiarnianym ogródku, czekając na nasze zamówienia.

Zza okularów przyglądam się Olgierdowi, który od czasu sceny w sklepie, nieco ucichł. Chociaż wciąż jest w dobrym humorze, odnoszę wrażenie, jakby nabrał dystansu.

Nic bardziej mylnego.

Ten drapieżnik po prostu przysiadł i obserwuje, leniwie strzygąc uszami.

– Co chcesz robić później? – Od niechcenia przekłada karty menu.

Znowu wygląda, jak dziedzic rodzinnej fortuny. Biała, lniana koszula rozpięta jest pod szyją, a rękawy podwinięte do łokci. Znad stołu wystaje fragment nogi w jasnych jeansach. W rozcięciu koszuli wiszą czarne pilotki, a na ścianie obok nas skaczą świetlne zajączki, odbijane przez szkiełko zegarka na szerokiej, skórzanej bransolecie.

– Zadałem. Pytanie.

Ależ wiem. Doskonale cię słyszę, kocie. Po prostu naciągam twoje struny i delikatnie brzdąkam na nich, z każdym dźwiękiem klecąc swój marsz żałobny.

– Tak? – Opuszczam okulary niżej na nosie, posyłając mu niewinne spojrzenie. – Zamyśliłam się.

– Lila.

– Hm?

Do stolika podchodzi kelnerka, ustawiając przed nami zamówienia. Mój deser i jego americano.

– Smacznego. – Uśmiecha się uprzejmie i znika we wnętrzu kawiarni.

– Więc?

– No, nie wiem.

Wysuwam stopę z sandałka i nabieram na łyżeczkę porcję lodów. Unoszę nogę, którą pod stołem opieram na wnętrzu jego uda i sunę nią wprost ku rozporkowi. Obrus jest długi, a za Olgierdem jest ściana budynku i pergola otaczającą ogródek. Mogłabym pokazać mu nawet cycki i raczej nikt by tego nie zobaczył.

Kusząca myśl.

– Mmm – mruczę, rozkoszując się śmietankowym smakiem i jednocześnie jego szeroko otwierającymi się oczami.

– Co do...

– Ćśś. – Puszczam mu oko. – Obudzisz naszego syna.

Mam ochotę skakać i klaskać z radości, jak mała dziewczynka. Jest we mnie coś z masochistki – przecież wiem, jak to się skończy.

Płatki jego nosa unoszą się z każdym oddechem, kiedy delikatnie wodzę stopą wokół krocza.

Jezu, rozerwie mnie na strzępy, jak tylko zamkną się za nami drzwi domu.

– Zabierz stópkę, skarbie. – Uśmiecha się, maczając w kawie korzenne ciasteczko, które powoli kładzie na języku. – Jeżeli będę musiał jeszcze raz powtórzyć...

Robię, o co prosi. Co innego podgrzewać atmosferę, a co innego naprawdę go wkurzyć. Ma być gorąco, a nie irytująco.

Unoszę do ust łyżeczkę, z której czubkiem języka zlizuję odrobinę lodów.

– Jeżeli nie przestaniesz – patrzy mi poważnie w oczy – wieczorem będziesz liczyć na głos wszystkie klapsy, które wymierzę ci za każde głupie zachowanie, jak teraz.

Uśmiecham się przekornie, ale postanawiam zbastować z prowokowaniem go i kończę porcję swoich lodów bez pajacowania.

Reszta popołudnia upływa nam w spokojnej, niemal rodzinnej atmosferze. Po powrocie do domu spędzamy czas nad basenem, bo pogoda jest piękna. Nawet Oskar korzysta z kąpieli i noszony na rękach, raz przeze mnie, raz przez Olgierda, macha z zapałem nóżkami, rozchlapując wodę na wszystkie strony.

Wieczorem razem kąpiemy małego, po czym zostaję z nim sama w sypialni i układam go do spania. Oskar dosłownie pada, jak mucha i po kilkunastu minutach odkładam go śpiącego do łóżeczka.

Jak zwykle włączam monitor niani, ale zanim zejdę na dół, idę jeszcze pod prysznic, spłukać z siebie basenową wodę.

Gdy opuszczam sypialnię i schodzę na dolne piętro, dom pogrążony jest w półmroku i ciszy. Wszystkie zewnętrzne rolety są zamknięte albo opuszczone do połowy. Ciarki przechodzą mi po plecach i na palcach bosych stóp przemykam przez salon, żeby wyjść na taras.

– A ty dokąd? – Słyszę za plecami i odwracam się przez ramię.

– Myślałam, że jesteś na zewnątrz.

– Rozumiem, że Oskar śpi? – Odpycha się od futryny, o którą się opierał.

– Tak. Zasnął prawie od razu.

– Dobrze. Masz ze sobą nianię?

– Oczywiście.

– W porządku. – Podchodzi do barku, na którym ustawione są cztery kryształowe szklanki i karafka. – Chcesz jakiegoś drinka?

Jest pozornie wyluzowany, a mnie z przejęcia pocą się dłonie. Cały dzień czekałam na tę chwilę. Prowokowanie go jest na swój sposób zabawne, ale nie jestem tak głupia, żeby nie wiedzieć czym kończy się wkurzanie faceta z potrzebą dominacji. Choćby miękkiej, ale jednak.

– Poproszę. Cokolwiek.

Nalewa czegoś do szklanki z grubego szkła i podaje mi ją w wyprostowanej ręce.

– Chodź tu i weź.

Przełykam ślinę, obawiając się, że mógłby mnie schwytać, a on wyczuwa moje wahanie.

– Nie bądź głupia, błagam. Przecież to byłoby tak marne, aż zęby bolą.

Drink okazuje się czystą whiskey, a ja czuję, że mój przełyk płonie. Chucham z uśmiechem i oddaję mu resztę, której nie wypiłam.

– Do dna, skarbie. – Odpycha ją palcem z powrotem.

– Będziesz pieprzyć się ze mną po alkoholu? Łamiesz zasady.

Wychyla duszkiem swoją porcję i staje tuż przede mną. Kiedy pochyla się, oddech owiewa moje usta, wraz z silną wonią whiskey.

– Zasada jest taka, że nie pieprzę się pierwszy raz po pijaku. Gotowa?

Przełykam nerwowo ślinę, nie mając już tyle odwagi, co wcześniej.

– Wychodzimy – rzuca.

– Jak to? Dokąd?

– Do studio. No, już. – Kiwa głową na drzwi do ogrodu.

– Ale...

– To nie była prośba. To nie było pytanie. – Popycha mnie lekko.

– Dlaczego akurat tam? – Wychodzę przez drzwi zimowego ogrodu i wchodzę na wąską ścieżkę, prowadzącą wprost do schodków.

Olgierd nie odpowiada, krocząc tuż za mną. Uśmiecha się tylko, poganiając mnie kolejnym kiwnięciem głowy. Rozumiem, że nie otrzymam odpowiedzi, więc schodzę do studio. Po przekroczeniu progu, Olgierd zamyka za nami drzwi i przekręca w nich kluczyk, a mnie przekręca się żołądek.

– Jakie jest hasło? – Staje nade mną z rękoma w kieszeniach.

– H... Hasło? – jąkam się z przejęcia.

Zaczynam się denerwować. Przestaje być podniecająco, a zaczyna być strasznie, przez co szklą mi się oczy i zapominam, jakie było pytanie.

– Hej, skarbie. – Unosi moją twarz. – Co jest? Przestraszyłem cię?

– Trochę tak. – Opuszczam wzrok zawstydzona.

– Nie tak miało być, przepraszam. – Przytula mnie. – Usiądź. Porozmawiamy, okej?

Siadam na długim blacie biurka, a on staje między moimi kolanami.

– Pamiętasz nasze zasady? – Głaszcze moje nagie, wystające spod sukienki uda. – To, co dzieje się w łóżku, zostaje w łóżku, tak?

– Tak.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że kiedy mnie pieprzysz, mogę być twoją suką, ale to nie znaczy, że nie szanujesz mnie w codziennym życiu.

– Dokładnie. Zuch dziewczyna. – Wsuwa dłonie pod sukienkę i zaciska lekko palce na moich biodrach. – Druga rzecz, nigdy nie robimy niczego wbrew woli.

– Tak.

– Wyjaśnij.

– Jeżeli ktoś nie chce czegoś robić, nie zmuszamy, ani nie namawiamy do tego.

– Właśnie tak. I trzeci, najważniejszy punkt?

– Hasło bezpieczeństwa.

– Które brzmi...?

– Ananas. – Mimowolnie uśmiecham się, a po chwili parskam rozbawiona. – W zasadzie, to dlaczego ananas?

– Nie mam, kurwa, pojęcia, skarbie – śmieje się, wtulony w zagłębienie mojej szyi, którą skubie lekko zębami.

– Przecież ty to wymyśliłeś.

– W zero siedem sekundy. Nie pytaj, bo nie wiem. Chwyciło i tyle.

Biorę głęboki, rozluźniający oddech, kiedy jego usta kontynuują wycieczkę wzdłuż linii żuchwy i odchylam głowę.

– Czy powinniśmy – muska mnie pod uchem – wyjaśnić coś jeszcze?

– Nie, chyba nie.

Oplatam go nogami, a ręce same wkradają się pod jego T-shirt. Ma ciepłą, gładką skórę, pod którą czuję twarde węzły mięśni.

– Jak się czujesz?

– Znakomicie. – Wzdycham, sunąc palcami w górę i w dół jego brzucha.

– Dobrze jest to słyszeć.

Zdejmuje ze mnie majtki i opiera moje pięty na krawędzi blatu. Najpierw jedną, potem drugą. Metodycznie. Niezrażony realizuje jakiś swój plan, a ja wodzę za nim wzorkiem, jak zahipnotyzowana. Staje przede mną i zaczyna gładzić rozchyloną cipkę, aż głowa opada mi w tył.

– Olgierd...

– Ćśś, skarbie. Dopiero zaczynamy. – Opiera czoło na moim i wsuwa we mnie palec. – Ależ jesteś już mokra.

– Proszę – skomlę, próbując ocierać się o jego dłoń.

– Ojej, aż tak?

Przyciąga sobie krzesło, na którym siada i łapie moje biodra, po czym bezceremonialnie zanurza twarz między moimi udami. Gorący język przejeżdża przeze mnie, aż oczy uciekają mi w głąb czaszki.

Ssie, liże, skubie.

– Mmm, taka słodka, taka dobra – mruczy między mokrymi odgłosami pieszczonej ustami cipki. – Uwielbiam twój zapach. – Wsuwa we mnie palce, jednocześnie liżąc tam, gdzie lizać powinien.

– O mój boże...

Natychmiast przerywa pieszczoty, a ja mam ochotę go błagać.

– Moja mała księżniczka. – Sunie wargami po wnętrzu uda. – Jest tak dobrze, że prawie boli?

– Tak – odpowiadam płaczliwie.

– Wspaniale.

Wstaje i kiwa przywołująco palcem. Gdy zwieszam stopy z biurka i przechylam się do przodu, znów opiera czoło na moim.

– A teraz pokażę ci, na czym polega moja kontrola i dopilnuję, żebyś zrobiła wszystko, dosłownie wszystko, czym tak zuchwale mnie szczułaś. – Unosi do ust moje palce i czule całuje ich opuszki. – Pozwolisz, że ja zacznę. Klęknij.

Cholera. Niby wiedziałam, że będę żałować, ale...

Zamieniamy się miejscami – on opiera się o biurko, ja klękam przed nim na podłodze.

– I oto jest. Moja księżniczka na swoim miejscu. Zrzucaj to z siebie – kiwa głową na moją sukienkę, która ląduje na jego kolanach w towarzystwie stanika. – I zabieraj się do roboty.

Gdy zsuwam z jego bioder miękkie szorty, otwiera szufladę pod biurkiem i wręcza mi podłużne pudełko.

– Co to jest?

– Prezent. Otwórz.

Po rozpakowaniu w mich rękach spoczywa czarny wibrator typu magic wand.

– Poważnie? – Oglądam go z powątpiewaniem.

– Śmiertelnie poważnie. Pod blatem jest gniazdko. Podłącz.

Po chwili to ustrojstwo zaczyna cicho burczeć, a ja nabieram ochoty, żeby je wypróbować. Trochę, jak kot, tyle że z napędem elektrycznym.

– Kusi, co? Obiecuję, że po dzisiejszym wieczorze stanie się twoim Wibrującym Graalem, ale na razie plan jest następujący – łapie mnie pod brodą i unosi twarz, bym na niego patrzyła – przyłożysz to cacko do cipki.

– I już?

– Nie, księżniczko. Pozwolisz mu robić swoją robotę, tak długo, jak długo ja nie pozwolę ci połknąć mojego kutasa. Po same kule, jak to ładnie dzisiaj ujęłaś. Nie wolno, dopóki nie zetrę łez z tej ślicznej buzi.

– Jak to nie wolno?

– Pożałujesz, jeśli to zrobisz. – Odsuwa z mojego policzka kosmyk włosów, a mnie przechodzą ciarki. – Bardzo długo będziesz żałować, bo wtedy będę musiał użyć tego – nie wiadomo skąd w jego palcach pojawia się opaska zaciskowa. – Przejmę twojego wibrującego dawcę orgazmów i postaram się, żeby pracował... do upadłego.

Przełykam ślinę.

– Do dzieła, księżniczko.

Gdy tylko burcząca kulka dotyka mojej cipki, głowa opada mi w tył i nie mogę powstrzymać serii jęków.

– Pięknie. – Olgierd wyszczerza się w szerokim uśmiechu i zrzuca z siebie bokserki. – Nie przestawaj.

Przesuwa dłonią po sterczącym już penisie, a ja zaczynam się ślinić. Chcę go wziąć nie tylko dlatego, żeby dojść. Chcę go wziąć, żeby zobaczyć jego przyjemność.

– Olgierd, proszę – jęczę na krawędzi orgazmu.

W życiu nie przypuszczałam, że to będzie takie trudne.

– Tak szybko?

– Proszę, ja... O mój boże!

– Nawet o tym nie myśl.

– Nie dam rady! Proszę... Błagam, pozwól mi!

Uda zaczynają mi drżeć, całe ciało płonie, ledwo mogę oddychać.

– Powiedz to.

Otwieram usta, ale zamiast błagania wydobywa się z nich długi, głośny jęk.

– No dalej!

Zbieram się w sobie. Czuję się, jakbym wspinała się na Mount Everest z pełnym obciążeniem, a nie walczyła z wibrującym kawałkiem pieprzonego plastiku.

– Hej, patrz na mnie. – Unosi moją twarz pod brodę. – Magiczne zaklęcie i będziesz wolna.

– Proszę, Olgierd... Och, mój boże! Proszę, pozwól mi – kolejny spazm szarpie moim ciałem – pozwól mi go ssać.

– Zuch dziewczynka.

Podaje mi kutasa, którego dotyk na języku zbija mnie nieco z drogi na szczyt. Co za ulga. Posłusznie biorę go najgłębiej, jak mogę, nagrodzona przeciągłym jękiem.

– Świetnie sobie radzisz. – Muska palcami mój policzek, pracując powoli biodrami. – Teraz wejdziemy na wyższy poziom.

Rozpycha się, a mnie oczy zachodzą łzami, które zaczynają spływać po twarzy.

– Weź go głęboko, właśnie tak.

Jego postękiwania i nieprzestający pracować wibrator, znowu ciągną mnie na krawędź orgazmu. Mój jęk zatrzymuje się na pulsującej w ustach główce.

– Zmęczona?

Unoszę wzrok, błagając go bez słów o litość.

– Zrób to. – Ściera kciukami łzy, o które sam się postarał. – Dojdź z moim fiutem w ustach. Dalej, Lila.

Puszczam hamulce i wreszcie dostaję ukojenie, które rozbija się o mnie z taką mocą, że niemal przewracam się w tył. Wijąc się przed nim na klęczkach, przeżywam osobiste tornado.

– O mój kurwa boże – skomlę i opieram głowę o jego udo. – O mój boże.

– Ćśś, już dobrze. – Odsuwa włosy z mojej twarzy. – Już wszystko dobrze, księżniczko.

– A co z tobą? – Pytam, kiedy udaje mi się nieco unormować oddech.

– Mam milion pomysłów, jak cię użyć.

– Hm. – Delikatnie kąsam jego udo. – To wybierz jeden i pokaż mi, co jeszcze masz w głowie.

– Jesteś taka zachłanna. Wybieram ten, w którym pozwalam ci zdecydować.

– Zdecydować jak mnie użyć?

– Mhm. – Kładzie moją dłoń na penisie i porusza nią, jakby sam robił sobie dobrze.

Zastanawiam się chwilę, ale kompletnie nic nie przychodzi mi do głowy.

Osiołkowi w żłobie dano...

Mój wzrok pada na czarną opaskę zaciskową, leżąca na biurku i z chytrym uśmiechem podnoszę go na Olgierda.

– To? – Wygina brew. – Naprawdę tego chcesz?

Potakuję.

– Mam ci przypomnieć zasady?

– Tak, Olgierd, proszę. – Poprawiam się natychmiast.

– Do góry.

Podnoszę się nieco nieporadnie z klęczek, bo zdrętwiały mi nogi i przygryzam od wewnątrz policzek.

– Wracaj na biurko.

Kiedy już leżę posłusznie na blacie, każe mi wyciągnąć przed siebie złączone ręce i cichy terkot zaciąganej opaski rozprasza nieco mój chory z ekscytacji mózg. To normalne lubić być traktowaną w ten sposób? Może... Może jestem uszkodzona?

– Trzymaj. – Wkłada mi w dłonie burczącą zabawkę, a sam rozpakowuje kondom. – Gotowa, księżniczko?

– Tak, proszę.

Zamykam oczy, gdy przykładam wibrującą kulkę, a Olgierd powoli wjeżdża w moje wnętrze.

– Jesteś taka piękna. – Rozchyla moje zgięte w kolanach nogi, łakomie wpatrując się w otwartą na niego cipkę. – Och, Lila.

Przyspiesza pchnięcia, a mnie znów niewiele brakuje do kolejnego orgazmu.

– Czy mogę...

– Nie.

– Ale... Och!

– Potrzebujesz co raz więcej, co?

Przestaje się poruszać, tkwiąc we mnie głęboko i głaszcze skórę między moimi piersiami. Korzystam z tej przerwy i wyłączam wibracje, wpatrując się w niego z uwagą.

– To wciąga, jak narkotyk – kontynuuje. – Zaczyna się od klapsa, od delikatnego pociągnięcia za włosy podczas zmysłowego rżnięcia od tyłu. – Jego palce suną wyżej, łaskocząc mnie w szyję, aż się wzdrygam. – I zobacz, gdzie teraz jesteś. – Gorzka czekolada jego głosu kapie wprost do mojej głowy. – Nabita na mojego kutasa, pod kontrolą wykonujesz posłusznie wszystkie polecenia. Spętana plastikową opaską, z ekscytacją czekasz, co się zaraz wydarzy. Sprośne gadki i piekący tyłek, to już za mało. Potrzebujesz czegoś... – Zaciska palce na moim gardle i zaczyna poruszać biodrami.

Nacisk jest na tyle lekki, że mogę oddychać, ale na tyle mocny, że czuję rozpierające w głowie ciśnienie. Włączam wibrator, a wtedy Olgierd naciera na mnie z całą siłą. Rżnie mnie tak mocno, że jego ciało pokrywa się błyszczącą warstwą potu, a ja znów zaczynam odpływać w orgazmie.

– Tak, Lila – rzęzi. – Puść to. Chcę czuć, jak się na mnie zaciskasz, dalej księżniczko. O mój kurwa boże, ja też już nie dam rady.

Szarpie moim ciałem desperackimi pchnięciami, dysząc ciężko, gdy dochodzi.

W studio zapada cisza, mieszana naszymi oddechami. Żadne z nas nie rusza się z miejsca, wpatrując się w drugie.

Chociaż to, co przed chwilą robiliśmy, może wydawać się nieco brudne, nieco brutalne, nieco wulgarne... Nigdy nie czułam się bezpieczniejsza.

Olgierd znów sięga pod biurko i wyciąga nożyk, którym rozcina opaskę krępującą moje nadgarstki. Z ulgą rozcieram czerwone pręgi, podczas gdy on, nie przestaje się we mnie wpatrywać.

– Co? – Odpycham go delikatnie i siadam na blacie.

– Jestem ciekawy, jak daleko jeszcze pozwolisz mi się posunąć.

Milczę przez chwilę, rozglądając się za ubraniami. W końcu wyciągam sukienkę zza monitora i próbuję przywrócić jej właściwy kształt.

– A jak daleko jesteśmy na twojej mapie?

– No... – Pociera kciukiem dolną wargę, chowając poszerzający się uśmiech. – Gdzieś...

– W połowie chociaż?

– No... Mniej więcej.

– To mniej, czy więcej?

– Mniej więcej. – Wybucha krótkim śmiechem i zamyka mnie w objęciach. – Ale grunt, że masz dobrego przewodnika.


Weekend upływa nam w sielskiej atmosferze. Olgierd spędza z Oskarem każdą możliwą chwilę, aż zaczynam robić się trochę zazdrosna, że moje maleństwo, mój śliczny, mały okruszek, w ogóle nie wyraża zainteresowania powrotem w moje ramiona!

I gdyby...

To mogłabym śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwa.

Gdyby.


Poniedziałkowy poranek budzi mnie krakaniem wrony za oknem. Przekręcam się na plecy i zaspanym wzrokiem próbuję odczytać godzinę na ściennym zegarze. Chociaż jestem tu zaledwie tydzień, zdążyłam przyzwyczaić się, że tam wisi.

Piąta dziesięć. Świetnie.

Układam się z powrotem na boku, ale sen nie wraca. Za to Oskar chrapie snem sprawiedliwego.  Wiem, że niedługo Olgierd też wstanie, pobiegać przed pracą.

A może by tak...

Przygryzam dolną wargę, ostrożnie sprawdzając, czy Oski śpi wystarczająco twardo i najciszej, jak potrafię, wychodzę z łóżka, zabierając ze sobą elektroniczną nianię. Korytarz skąpany jest w mroku, ale oświetlam sobie drogę małym monitorkiem. Drzwi, do których zamierzam, są zamknięte, ale nie na klucz, więc naciskam klamkę i wchodzę do środka.  Olgierd śpi na brzuchu, z kolanem jednej nogi podciągniętym nieco wyżej. Kołdra jak zwykle owinęła mu się wokół bioder.

Och, kocie. Wszystko mi ułatwiasz.

Wchodzę na materac i zawisam nad nim na czworaka. Kiedy przejeżdżam językiem wzdłuż jego kręgosłupa, od krzyża prawie po same łopatki, drga lekko i nabiera głęboko powietrza.

– Potrzebujesz czegoś, skarbie? – Ma zachrypnięty od snu głos.

– Ciebie.

Odwraca się pode mną na plecy i kładzie dłonie na moich biodrach, podciągając wyżej nocną koszulę.

– Co mógłbym dla ciebie zrobić? – Masuje moje pośladki, zataczając na nich okręgi.

– Zrób mi dobrze.

– Moja księżniczka jest we władczym nastroju?

– Twoja księżniczka jest napalona.

Pochylam się i skubię wargami srebrną sztangę w jego brodawce. Wiem, że to zawsze działa i tym razem nie jest inaczej. Unosi biodra, ocierając się o mnie przez kołdrę, którą z niego ściągam.

– No, to sprawdźmy, co tam potrafię. Gumki są w szufladzie za tobą.

Po chwili już mogę powoli nabijać się na niego. Bez pośpiechu, ruch za ruchem, przygotowuję swoje ciało na nadchodzącą rozkosz.

– Tak, księżniczko. Ujeżdżaj go.

Palce jednej dłoni kładzie na moim gardle, a drugą na biodrze, nadając mi rytm. Oddycham głęboko, chłonąc go całą sobą.

Jego ciepło, jego zapach, jego dotyk.

Patrzę na niego z góry w jaśniejącym świetle poranka. Na zmierzwione włosy, na spierzchnięte usta łapiące co raz płytsze wdechy, na migdałowe, onyksowe oczy.

– Potrzebuję cię – szepczę, rwąc wyrazy.

– Lila...

–  Potrzebuję. – Przyspieszam ruch bioder. – Ja...

– Powiedz to, księżniczko.

– Proszę.

– O co?

Wybacz mi.

Bądź przy mnie.

Kochaj mnie.

– Chcę dojść.

– Co cię powstrzymuje?

– Potrzebuję... Mocniej.

Dłoń na gardle wzmacnia nacisk, a jego dotychczas pasywne biodra, uderzają we mnie z dołu. Przyciąga mnie, wsuwając palce do ust i zaczyna pieprzyć szybkimi, krótkimi pchnięciami.

– Lila – warczy. – Musisz dojść, bo...

Przerywam mu głośnym jękiem, kiedy orgazm rozrywa mnie od wewnątrz. Jest mocny i tak intensywny, że z oczu płyną mi łzy.

– Ja tez dochodzę, skarbie – dyszy mi wzrost do ucha i uderza mocnymi pchnięciami, a moje rozgrzane po orgazmie ciało przyjmuje go miękko w siebie.

Ręce, które jeszcze przed chwilą trzymały w stalowych objęciach, tulą mnie teraz, oddając swoje ciepło. Mruczę, sadowiąc się wygodniej.

– Czy księżniczka jest zadowolona?

– Bardzo. Dobra robota, skarbie.

– Hej, to moja kwestia! – Klepie lekko mój pośladek. – Chyba muszę przypomnieć ci, gdzie jest twoje miejsce w naszym łóżku.

W naszym łóżku, nasz syn, razem. Co raz więcej i co raz częściej używa takich zwrotów, a mnie robi się ciepło wewnątrz.

Odrobinkę.

Tyci... Tyci.

No, dobra, okej. Robi się całkiem serio ciepło, bo może... Może by tak...

Zsuwam się na bok i opieram głowę na zgiętej w łokciu ręce. Głaszczę szorstki policzek, a on wtula się w moją dłoń, całując jej wnętrze.

– Co jest, skarbie?

No, dalej.

Powiedz to.

Kocham cię.

Do szaleństwa. Do rozpaczy. Do bólu i rozkoszy. Śmiertelnie poważnie i z całym nonsensem.

Uśmiecham się, ale zagryzam wargi i potrząsam lekko głową.

– Miałbyś czas po pracy, żeby zostać z Oskarem?

Tchórz.

– Pewnie. Co chcesz robić?

– Muszę pojechać do ubezpieczyciela podpisać papiery, a przy okazji chciałabym wstąpić do drogerii.

– W porządku. – Całuje mnie w policzek i przeciąga się z jękiem. – Będę chwilę po piętnastej. Wstajemy?


Po południu Olgierd przejmuje małego zgodnie z planem, a ja wyjeżdżam z zalesionej podporządkowanej na międzymiastową, kiedy na ekranie samochodu pojawia się imię Roberta.

Oszkurwa. Na śmierć zapomniałam o naszym spotkaniu.

– No, hej.

– Cześć, Lila. – Przygaszony ton mówi mi, że stało się coś niedobrego. – Mogę spóźnić się piętnaście minut? Muszę podrzucić mamę do lekarza.

– Pewnie. Nawet mi to pasuje, ale – wrzucam kierunek i wyprzedzam jadący przede mną autobus PKS – co się dzieje? Słyszę, że coś jest nie tak.

– Pogadamy później, co?

– Na pewno?

– Ta...

– Okej, to do zobaczenia.

– Cześć.


OLGIERD

Wycieram buzię Oskara po wypiciu solidniej porcji mleka, kiedy słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości.

LILA: Hej, czy dałbyś radę zostać z małym godzinę dłużej?

Zastanawiam się nad tym chwilę, bo po południu miałem jeszcze podjechać do firmy, ale wpadam na pomysł, żeby po prostu zabrać dziecko ze sobą. Nie będę tam długo, a to zawsze jakieś nowe, wspólne doświadczenie.

JA: Pewnie. Pojedziemy na małą wycieczkę.

LILA: Super! Bawcie się dobrze!

I właśnie tak się dzieje.

Po przekroczeniu progu firmy wokół wózka Oskara gromadzi się grupka pracowników, którzy niemal pieją z zachwytu nad urodą mojego dziecka, a ja zaraz pęknę z dumy.

W końcu udaje nam się wyswobodzić z tego kółka adoracji i kieruję się do kadr, zasięgnąć kilku informacji w sprawie pracownicy, która brzydko sobie z nami pogrywa od jakiegoś czasu.

Zaopatrzony w wiedzę, opuszczam budynek firmy z twardym postanowieniem ukrócenia tego cyrku. Pakuję Oskara do fotelika i wyjeżdżam na główną drogę. Chociaż wkurzyłem się po wizycie w dziale kadr, to spojrzenie we wsteczne lusterko przypomina mi, że poza pracą mam swoje życie. Moje życie właśnie z zapałem to żuje piąstkę, to z pasją przygląda się jej, jakby miała należeć do kogoś innego.

– Wracamy do domu, mały misiu? Do mamusi? – Zatrzymuję się przed wjazdem na rondo. – Tata też już za nią tęskni. Za jej wspaniałymi – dodaję gazu, żeby włączyć się w końcu do ruchu – miękkimi – zmieniam pas – pełnymi cycuszkami, którymi będę się bawił, jak pójdziesz już spać.

W ostatnim momencie coś świta mi w głowie i ostro skręcam kierownicę, zjeżdżając z ronda. Narażam się na długi, pełen wściekłości dźwięk klaksonu, więc przepraszam, mrugając awaryjnymi i mknę szczerząc się do siebie, jak głupi.

– Zrobimy mamie niespodziankę, dobra? Tata zna takie miejsce, w którym wyczarują dla mamy coś ładnego.

Zadowolony z siebie zajeżdżam na parking pod pasażem. Między sklepem mięsnym, a optykiem, wciśnięta jest maleńka kwiaciarnia, w której panie potrafią robić piękne bukiety.

– Na jaką okazję?

– No... – wzruszam ramionami.

– Dla ukochanej? – Na twarzy kwiaciarki pojawia się znaczący uśmiech. – Nabroił pan?

– A skąd!

– Czyli z okazji bez okazji. Za pięć minut będzie gotowy.

Nie kłamała. Po tym czasie wkładam kolorowy bukiecik do kieszeni organizera w bagażniku, zapinam małego w foteliku i ruszamy do domu.

Lubię to miejsce. Jako dziecko przychodziłem tu z rodzicami albo z dziadkiem. Większość sklepów już się zmieniła, ale kawiarnia na samym końcu długiego pasażu pozostała bez zmian. Już z daleka widać wściekle różowe kaskady kwiatów, którymi jak co roku obsadzone jest ogrodzenie niewielkiego ogródka przed wejściem. Mijam go, uśmiechając się z poczuciem melancholii, kiedy mój wzrok przyciąga obejmująca się między stolikami para. Lubię takie widoki, bo jest coś nieskończenie pięknego w dwojgu mających się ku sobie ludzi. Jednak mój uśmiech gaśnie, gdy uświadamiam sobie, kogo właśnie zobaczyłem.

Nie, kurwa. Niemożliwe.

W pierwszym odruchu zerkam we wsteczne lusterko, w którym miga już tylko fragment niebieskiej sukienki. Dokładnie takiej, jaką miała na sobie Lila, wychodząc z domu. Chcę natychmiast zawrócić i potwierdzić, że mam halucynacje, że oszalałem albo, że mój wzrok został oszukany przez powoli chylące się ku zachodowi słońce. Niestety jednokierunkowa ulica skutecznie mi to uniemożliwia, tym bardziej, że za mną jedzie sznur aut.

– Ja pierdolę. – Rzucam i moja głowa opada na zagłówek.


LILA

Pod dom zajeżdżam punktualnie o umówionej godzinie i czym prędzej gnam do moich chłopaków.

To znaczy...

Do jednego. Oczywiście do synka. Tak, no przecież dokładnie to mam na myśli.

Chociaż nie miałabym nic przeciwko, gdyby...

– Cześć. – Spotykam ich już w korytarzu.

Na mój widok Oskar piszczy i wyciąga rączki, więc przejmuję go i tulę, całując czarną czuprynkę.

– Ojej, ojej. Jak tam, moje serduszko? Bawiłeś się z tatą? Byliście na wycieczce? Grzeczny b... – Urywam, bo gdy odwracam się po zdjęciu butów, korytarz jest już pusty. – Był?

Dziwnie.

– Olgierd? – Zaglądam do kuchni i do salonu, ale tam też go nie ma. – Olo?

Cisza.

Zza okna słyszę zapuszczany silnik samochodu, a gdy wyglądam na zewnątrz, w tumanie kurzu widzę już tylko tylny pas jego samochodu.

– Co jest?

Z torebki wciąż wiszącej na ramieniu wyłuskuję telefon i dzwonię do Olgierda, ale nie odbiera.

Nie odbiera też dwóch kolejnych połączeń, więc piszę do niego wiadomość i zabieram Oskara na górę.

Tuż przed dwudziestą trzecią, kiedy leżę już w łóżku, nadal nie ma go w domu, ani nie napisał żadnej odpowiedzi. Nawet nie odczytał tego, co napisałam.

Kręcę się, nie mogąc znaleźć sobie wygodnej pozycji do spania, chociaż tak naprawdę jestem po prostu zaniepokojona jego zachowaniem.

W końcu udaje mi się ułożyć tak, żeby nie było mi za gorąco i jednocześnie dość wygodnie. Biorę głęboki oddech, nasłuchując dźwięków, które mogłyby potwierdzić jego powrót. Jednak nic takiego  nie dzieje się przez najbliższą godzinę, ani nawet następną.

Głośny płacz mojego dziecka wyrywa mnie z i tak niezbyt głębokiego snu, więc wstaję i wyciągam go z łóżeczka. Chodzę w tę i z powrotem po pokoju, kołysząc Oskara w ramionach i zerkam na zegarek.

Czwarta dwadzieścia.

Wyglądam na korytarz i poziom mojego zdenerwowania nieco opada, bo drzwi sypialni Olgierda są zamknięte, a więc wrócił.

Wzdycham z ulgą i wracam do łóżka ze śpiącym na moim ramieniu Oskarem. Zanim zapadnę znowu w sen, obiecuję sobie porozmawiać później z Olgierdem i wyjaśnić, dlaczego tak nagle zniknął.

Ale rano, gdy wychodzę z sypialni, by przygotować mleko dla dziecka, jego już nie ma w domu. Wykonuję więc kolejne połączenie, które tak, jak wszystkie od wczorajszego wieczora – trafia donikąd.

Co raz bardziej nabieram złych przeczuć, bo przecież mógł chociaż odpisać na moją wiadomość, żebym się nie martwiła.

Tuż po dwunastej mój telefon w końcu rozdzwania się, a ja rzucam się do niego prawie potykając o własne nogi. Jednak to nie to, na co czekam, więc przygasam jeszcze bardziej, niż wcześniej.

– Cześć, mamo.

Przez kolejną godzinę słucham wyrzutów, dlaczego nie poinformowałam jej o tym, co stało się w moim domu, dlaczego nie przedstawiłam jej jeszcze ojca mojego dziecka, dlaczego w ogóle dowiedziała się o tym od Bartka, a nie ode mnie i jeszcze mnóstwo, mnóstwo innych pretensji i zażaleń, których nawet nie jestem w stanie teraz powtórzyć. Nie wszystkie oczywiście są bezzasadne.

– Przepraszam, mamo – mówię po raz setny. – Może po prostu przyjadę do ciebie z Oskarem? Dawno go nie widziałaś, a przy okazji będę mogła na spokojnie wszystko ci wyjaśnić.

Mama zgadza się, więc niecałą godzinę później, spakowana, jak na wakacyjny wyjazd, ruszam spod domu. Nie powiem, żeby mnie ta wycieczka napawała optymizmem. Po pierwsze wciąż martwię się ciszą ze strony Olgierda, a po drugie to będzie bardzo długa wizyta, podczas której będę musiała odpowiedzieć na tysiąc pytań i niczego nie pominąć.


Do naszego tymczasowego domu wracamy tuż przed godziną kąpieli Oskara. Jestem zmęczona, jakbym dotarła tu na pieszo, tachając na plecach cały ten majdan, który mam w bagażniku.

Na podjeździe, ku mojej uldze, zauważam samochód Olgierda, a obok czerwone Mini.

 Gdy docieramy do sypialni, jestem padnięta, a Oskar śpi na moim ramieniu, więc odpuszczam dzisiaj kąpiel i po prostu odkładam go do łóżeczka.

Ze ściśniętym żołądkiem zgarniam monitor niani i schodzę na dół, poszukać Olgierda. Wszędzie jest cicho, ale drzwi na taras są uchylone, więc idę sprawdzić, czy może tam w końcu go znajdę. Gdy tylko wychodzę na zewnątrz, słyszę kobiecy głos, więc wiedziona ciekawością robię jeszcze dwa kroki. Olgierd siedzi na murku otaczającym basen, a przed nim stoi Asia.

Ta kobieta wygląda jak zwykle zjawiskowo. Chociaż ubrana jest w zwykły beżowy prochowiec przewiązany paskiem, to jej nogi w czarnych, lakierowanych szpilkach nawet z tej odległości prezentują się, jak ósmy cud świata. Odruchowo poprawiam mój wymięty przez cały dzień T-shirt i trochę mi wstyd, że...

– ... znudziło mi się już. – Dociera do mnie głos Olgierda.

– I co zamierzasz?

– Skończę to. W zasadzie już to zrobiłem.

– Myślisz, że to fair?

– Fair? Chyba nie mówisz poważnie. Po tym, co zrobiła? – Parska cierpkim śmiechem, a mnie w klatce piersiowej wybucha ogień.

Pocieram skórę dekoltu, bo piecze mnie, jakbym stała pod samym palnikiem.

Boże, czy on mówi o mnie?

– No, wiesz, znacie się już jakiś czas i...

– I co z tego? – Przerywa jej. – Dostała to, czego chciała, a teraz dostanie to, na co zasłużyła. Koniec z robieniem mnie w chuja. Było miło, ale zrobiła swoje i może spieprzać.

Zatykam usta dłonią.

Chryste, poważnie? To znaczy, że ostatnie dni, to była jakaś... Zemsta?

Niedobrze mi.

Zagryzam zęby na zwiniętej w pięść dłoni. Jeżeli natychmiast stąd nie odejdę, zwymiotuję na własne buty.

– Skoro tak, to ja również uważam jej temat za zamknięty. Wiesz... – Sięga do paska i rozwiązuje go niemal leniwymi ruchami. – Nie po to tu dzisiaj przyszłam.

Rozchyla poły płaszcza, pod którym okazuje się niemal naga. Niemal, bo jej boskie, nieskazitelne ciało spowite jest tylko niewiele pozostawiającą wyobraźni, półprzezroczystą bielizną.

– Rany, Asiu...

Za dużo, za dużo, za dużo!

Uciekam. Po prostu odwracam się na pięcie i zwiewam stamtąd, jakby gonił mnie sam Belzebub. W drodze na górę potykam się na schodach i boleśnie ranię w piszczel, zdzierając z niej skórę do krwi, ale mimo to zrywam się do dalszej ucieczki.

Drzwi sypialni zamykam i przyciskam je całą sobą, przytrzymując klamkę, jakbym spodziewała się, że ta dwójka przybiegnie za mną, by dalej prezentować swoją schadzkę.

– Boże. – Wybucham histerycznym płaczem, tłumiąc szloch. – Boże mój.

Co tu się dzieje? Co tu się, kurwa, dzieje?!


Następny dzień zaczyna się tak samo, jak poprzedni. Bladym świtem już nie zastaję Olgierda w domu.

Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć, bo zamiast mówić, wolałabym słuchać wyjaśnień. Może to jakieś koszmarne nieporozumienie. Może zaraz się obudzę.

Olgierd nie zjawia się ani po południu, ani wieczorem. Kiedy kładę się po północy, wciąż nie ma go w domu.

Kolejne dwa dni, są wiernymi kopiami, a ja rozumiem, że po prostu skończył ze mną i jawnie mi to pokazuje.

Z własnym dzieckiem też skończyłeś, podły dupku?

Nie zamierzam tkwić tu dłużej. Raz, że jestem niemile widziana, a dwa... No błagam. Czas poszukać kogoś, kto przygarnie nas na kilka dni.

– Cześć – mówię, a mój głos brzmi, jak skrobanie paznokciami o tablicę.

Aż sama się krzywię.

– Oho, co to za żałoba? – Agata odbiera telefon, a w tle słychać szum.

– Błagam, powiedz, że możesz przenocować mnie i Oskara przez jakiś czas.

– Ogólnie tak, ale właśnie jestem jakieś dwieście szesnaście kilometrów od domu i wrócę za trzy dni. Dostałam delegację.

– Kurwa.

– Co jest?

– Długo by opowiadać. Uważaj na siebie, nie martw się o nas, wszystko jest pod kontrolą. Pogadamy, jak wrócisz. Ciao.

Rozłączam się. Nie mam siły na dyskusje i muszę poszukać jakiegoś kąta, bo do swojego domu wciąż jeszcze nie mogę wrócić. Do mamy nie mogę pojechać, bo w jej kawalerce ledwo możemy się pomieścić, kiedy tylko odwiedzamy ją z Oskarem, a po drugie, chyba oszalałabym od słuchania jej ględzenia.

Zostaje więc jeszcze jedna osoba, a później to już tylko szukanie hotelu.


– Wyjaśnij mi więc, co tutaj robisz. – Robert opiera się biodrem o brzeg kuchennego blatu, z założonymi na piersi rękoma.

– Obiecuję, że to tylko kilka dni.

– Nie chodzi o to, jak długo chcesz zostać, ale dlaczego nie mogłaś zostać u Olgierda?

– Tak... Jakoś wyszło. – Wzruszam ramieniem i wycieram Oskarowi buzię.

– Jakoś tak wyszło, że jesteś tutaj z jego dzieckiem. Kojarzysz ten fakt?

– Hej! – Podnoszę na niego wściekłe spojrzenie. – A dlaczego nie zapytasz go, czy kojarzy fakt, że ma dziecko, bo jakoś od trzech dni ma to głęboko w dupie! Nie ma go od piątej rano albo i wcześniej, do samej nocy! Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na wiadomości, za to ma czas na spotkania z tą... – milknę, a brwi Roberta podjeżdżają w górę. – Pierdolę już to wszystko! – Rzucam ze złością śliniak Oskara na stół i wychodzę z kuchni, ukrywając wzbierające łzy.


OLGIERD

Wychodzę po cichu z sypialni. Jestem niewyspany i zmęczony, ale w samochodzie czeka na mnie zgrzewka energetyków, które od kilku dni trzymają mnie w jako takiej formie.

Jest czwarta trzydzieści rano, jak odpalam silnik i otwieram bagażnik, z którego chcę wyjąć pierwszą puszkę napoju, gdy mój wzrok pada na zwiędnięty bukiecik. Żałosny pomnik mojej głupoty.

Krzywię się i sięgam do rozerwanej zgrzewki.

Niewiarygodne, że oszukała mnie po raz kolejny. Że ja dałem się znowu oszukać.  

Idiota.

Bezmyślnie gapię się na podjazd, czekając aż energetyk zacznie działać. Muszę zadzwonić jeszcze do firmy od ogrodów, żeby przyjechali ogarnąć...

Zaraz.

Oczy otwierają mi się, jakby mnie ktoś podłączył do gniazdka na dwieście dwadzieścia. Zatrzaskuję bagażnik i gnam do domu. Wbiegając po schodach, nie dbam już o zachowanie ciszy i tak samo wpadam do sypialni zajmowanej przez Lilę i Oskara.

Pusto.

W pokoju nie ma nikogo, ani nawet niczego, co świadczyłoby o tym, że był tu przez ostatnie dwa tygodnie.

– Co do chuja?

Nie zwracając uwagi na kosmicznie wczesną godzinę, wybieram jej numer telefonu. Ściskam aparat tak mocno, że podczas tych kilku sygnałów zanim włączy się poczta, poci mi się dłoń.

– Nie wierzę, po prostu, kurwa, nie wierzę!

Zniknęła. Nie ma ani jej, ani naszego dziecka. Stoję osłupiały w pustym pokoju i próbuję ogarnąć, co się dzieje.

– Boże, kurwa... – Przecieram twarz dłońmi, zastanawiając się, co robić.

Zniknęła z moim dzieckiem! Ile razy to się jeszcze stanie?!

Jestem tak wkurwiony, że mam ochotę wrzeszczeć na całe gardło i zdemolować żółty pokoik, w którym został po nich tylko nikły zapach.

Chociaż chcę natychmiast zacząć ich szukać, wiem, że nikt ich nie porwał i w gruncie rzeczy są bezpieczni, za to w firmie po prostu nie mogę się nie pojawić.

Na miejscu wir pracy wciąga mnie mocniej, niż bagno i dopiero koło południa orientuję się, że wszystko, co dzisiaj spożyłem to łyk energetyka, prawie siedem godzin temu.

Wyciągając z plecaka kawałek suchej bułki, którą wrzuciłem wychodząc nad ranem z domu, dzwonię do Bartka.

– Halo?

– Gdzie jest twoja siostra?

– Co? O czym ty mówisz?

 – Nawet, kurwa, nie próbuj wmawiać mi, że nie wiesz, bo przysięgam, że tym razem rozwalę ci łeb.

Zapada krótka cisza.

– Ostatnim razem, kiedy ją widziałem, była w twoim domu, wyglądała na całkiem szczęśliwą, a ty nazywałeś ją skarbem. Skoro więc zniknęła, to chyba ja powinienem zapytać, co odjebałeś, że zabrała się stamtąd z dzieckiem, a ty nawet nie wiesz, kiedy i jak!

– C... Co ja odjebałem? Ty... – zaciskam zęby i przełykam inwektywy, bo bardziej zależy mi na odnalezieniu dziecka, niż obrzucaniu się nimi z Bartkiem. – Więc... Nie ma jej u ciebie?

– Nie. I daję ci pół godziny, żebyś ją znalazł. – Rozłącza się.

Przysięgam, jak tylko będę miał możliwość...

Na szczęście nie żyjemy w erze telefonów na korbkę i znalezienie kontaktów, nie wiąże się z koniecznością przeszukiwania książek telefonicznych i kartkowania pogryzmolonych notatniczków z numerami. W aplikacji znajduję Agatę i dzwonię do niej, bębniąc nerwowo palcami o blat biurka.

– Cześć... Olgierd? – Odbiera.

– Tak, cześć. Czy jest u ciebie Lila? Tylko błagam – ściskam palcami grzbiet nosa – nie ściemniaj, okej? To naprawdę poważna sprawa.

– Dzwoniła wczoraj i pytała, czy może się u mnie zatrzymać, ale jestem w delegacji jeszcze dwa dni i nie miałam jak jej pomóc. Co tam się dzieje?

– Nie wiesz, gdzie może być? Nie wydaje mi się, żebym znalazł ją u mamy.

– U Uli? Nie – śmieje się krótko. – Prędzej znajdziesz ją pod mostem, ale... Jest jedna osoba...

– Ten cały Robert?

– Taa...

– Dziękuję. I przepraszam, że cię niepokoję. Dam ci znać, jak tylko ją znajdę.

– Koniecznie. Powodzenia.

– Tak, dzięki.

Nie muszę długo szukać. Już po chwili na moim ekranie pojawia się facjata tego przypakowanego gościa i krzywię się na jego widok.

Naprawdę jest w twoim typie, Lila?

Dzwonię do niego, porzucając apokaliptycznie erotyczne wizje jej i jego w objęciach. Wzdrygam się, słysząc pierwszy sygnał.

– No, w końcu, dupku.

Aż unoszę brwi, słysząc to niewybredne powitanie.

– Rozumiem, że znalazłem moją zgubę?


– Ale z ciebie kutas.

– Rodzice wychowywali mnie na dżentelmena, ale moja cierpliwość ma swoje granice. – Zamykam drzwi samochodu.

Już wiem, że Lila jest u niego, ale kazał mi przyjechać najpierw ulicę dalej.

– Poza tym, co tu robisz z moim dzieckiem?

– Zabrałem go na spacer, żebyście mogli porozmawiać.

– Łał, ale jesteś szlachetny. – Zakładam ręce na piersi.

– Szkoda, że nie można tego powiedzieć o tobie.

– A co ty masz mi do zarzucenia, co?

– Lila powiedziała mi, że przespałeś się z nią, żeby się zemścić i dalej pukasz tę swoją długonogą rusałkę.

Zamykam oczy i potrząsam głową. Wyrywa mi się krótki śmiech, który brzmi bardziej, jak szczeknięcie.

– Przepraszam, ale co ty pierdolisz?

Robert wzrusza ramionami i rozkłada budkę wózka nad śpiącym Oskarem.

– Powiedziała mi, że słyszała waszą rozmowę.

– Jezu. – Łapię się za głowę.

Potrzebuję chwili, żeby cokolwiek z tego ogarnąć.

– Ty sam wierzysz w ten bełkot?

– Nie – wzdycha zrezygnowany. – Chociaż Lila jest święcie przekonana o swojej racji, a ja chciałbym mieć o tobie jak najgorsze zdanie, to... Nie. Nie wierzę. Dlatego tutaj jesteśmy.

– Daj mi adres i miejmy to z głowy. Chcę tylko odzyskać dziecko, a wam życzę szczęścia.

Teraz to on wygląda na skonsternowanego i patrzy na mnie, jak na wyjątkowo brzydkiego robaka.

– Życzysz nam szczęścia? Gramy w „kto pierdolnie większą bzdurę”?

– Widziałem was w poniedziałek.

– No i?

– Migdaliliście się w kawiarni.

– Dobra, dwa jeden dla ciebie. Poddaję się.

– Widziałem, jak staliście objęci w ogródku Moya Café.

– Zawsze obejmujemy się na pożegnanie! A w poniedziałek – zawiesza głos – dowiedziałem się, że moja mama jest chora. Dość poważnie. Pewnie widziałeś nas tuż przed wyjściem. Rozkleiłem się i Lila... – Zerka w bok zawstydzony.

– Jezu, przepraszam. – Naprawdę musiałem dotrzeć do tego miejsca, zamiast rozmawiać z Lilą? – Bardzo mi przykro i mam nadzieję, że uda jej się wyzdrowieć. –Czuję się, jak totalny pajac. – Czyli wy nic?

– Niestety nic.

– Niestety? Więc jednak.

– Mam u niej takie same szanse, jak ten hydrant na końcu chodnika. Jedź już. Wyjaśnijcie to gówno, zacznijcie ze sobą rozmawiać, bo żal na was patrzeć.

– Adres?

– Zakręt dwanaście. Górny zamek, klucz z czarną nakładką.

Rzuca mi pęk, który łapię w locie, a on odwraca się na pięcie i odchodzi spacerowym krokiem.

Nie tracę więcej czasu i jadę pod wskazany adres. Parkuję przy niskim żywopłocie i podchodzę do drzwi ścieżką wyłożoną szarymi kamieniami. Klucz przekręca się gładko i już po chwili jestem w środku. Nie mam pojęcia, dokąd iść, ale kieruję się brzękiem naczyń.

Oczywiście, że tak.

Lila zmywa, odkładając po kolei szklanki i talerze na rozłożoną na blacie ścierkę.

Opieram się barkiem o futrynę i zakładam ręce na piersi, czekając, aż mnie zauważy, ale nic z tego. Jest tak pochłonięta tym zadaniem, że nie wiem, czy nie musiałbym nią potrząsnąć.

Sprawdźmy.

– Dzień dobry, skarbie.

Podskakuje z krzykiem, a z jej rąk wypada kubek, który najpierw odbija się od brzegu zlewu, a następnie z hukiem rozbija się na podłodze.

– Chryste, kurwa, przysięgam, że kiedyś mnie tym zabijesz! – Łapie się za serce i opiera o blat. – Co ty tu robisz?!

– O to samo mógłbym zapytać.

– Po co przyjechałeś? – Krzywi się i wyciera mokre dłonie.

– Chyba mamy sobie coś do wyjaśnienia.

– Nie wydaje mi się.

– A ja jestem tego pewny. Co nieco już wiem od Roberta – przechodzę do meritum. – Skąd ci przyszło do głowy, że przespałem się z tobą dla jakiejś zemsty? Co... Co to w ogóle za gówno? Czy my gramy w jakiejś bollywoodzkiej produkcji?

– Słyszałam, jak powiedziałeś do tej swojej Asi, że masz mnie dosyć, że skończyłeś zabawę ze mną! Zrobiłam swoje i mogę spieprzać.

– A ty oczywiście zamiast porozmawiać, wyciągnęłaś swoje wnioski i zrobiłaś to, w czym masz już praktykę, nie? Zwinęłaś żagle i tyle cię widziano.

– A kiedy miałam z tobą rozmawiać? O trzeciej trzydzieści nad ranem? Bo na telefony i wiadomości nie odpowiadałeś.

– To może po kolei. Rozmowa, którą słyszałaś, a w zasadzie jej fragment, dotyczyła nie ciebie, tylko pracownika, który dostał wypowiedzenie, za pogrywanie sobie z firmą.

– O... Aha. – Niemal widzę, jak uchodzi z niej powietrze, ale od razu odzyskuje wigor. – Może i mogłabym w to uwierzyć, gdyby nie ta naga boginka.

– No, tak. Tu masz rację. Faktycznie, Asia miała nadzieję, że coś jeszcze może być między nami, ale kazałem jej się ubrać i wyjść. Rozmawiałem z nią, to się więcej nie powtórzy. Nie jest złą osobą, tylko nieszczęśliwie zakochaną.

– Nie sypiacie ze sobą?

– Nie, Lila. Nie sypiamy ze sobą, nie łączą nas żadne relacje poza zawodowymi, chociaż Asia czasami próbowała przesuwać tę granicę.

– Więc dlaczego zniknąłeś? Myślałam, że chcesz w ten sposób pokazać mi, że nie jesteśmy u ciebie mile widziani i mamy się wyprowadzić.

– Widziałem ciebie i Roberta w poniedziałek, jak obejmowaliście się w kawiarni. Pomyślałem, że poprosiłaś żebym zajął się Oskarem, a sama poszłaś do niego, z nim... – Wzruszam ramionami.

– Chyba żartujesz...

– Wiem, że to bzdura. Jak mówiłem, rozmawiałem już z Robertem. Poza tym w firmie wszystko się posypało, zepsuła się jedna z głównych maszyn, zamówienia nie mogły wyjechać, groziły nam kary. Musiałem na gwałt szukać serwisu, który przyjechałby to jak najszybciej naprawić. Zwolniłem pracownika i musiałem ogarnąć jego bałagan. No po prostu wszystko sypało się jedno po drugim, a po godzinach... – Wzdycham ciężko, zawiedziony tym, co muszę powiedzieć. – Kurwa, to miała być niespodzianka, ale trudno. Po godzinach robiliśmy z Bartkiem pokój dla Oskara. Twoje mieszkanie jest już prawie gotowe, ale nam zależało, żeby ogarnąć wszystko za jednym bałaganem.

– O...

– Tak, o.

Jestem tak koszmarnie zmęczony, że teraz, kiedy wreszcie udało mi się ją znaleźć i wyjaśnić, co się dzieje, moje ciało żąda natychmiastowego snu. Ledwo stoję na nogach.

– Mam dosyć, Lila. Po prostu dosyć.

– Olgierd, ja...

– Nie przerywaj mi, proszę. – Kręcę powoli głową. – Rzygam tą niepewnością, tym rollercoasterem uczuć. Tym, że nie wiem, czy następnego dnia jeszcze kiedyś zobaczę ciebie i dziecko. Nie dam tak rady, to mnie wykończy. Dlatego muszę...

– Proszę, nie mów tak. – Wstaje od stołu i podchodzi.

Prawie staje mi na czubkach butów, intensywnie wpatrując się w moją twarz.

– Nie zostawiaj mnie. – Jej głowa opada niemal bezwładnie i opiera czoło na mojej piersi. – Wiem, że działam czasami bez sensu, że czasami za szybko, że zamiast rozmawiać, wyciągam własne wnioski, co kończy się tak, jak teraz. Przepraszam. Nie wiem, czy tym razem to wystarczy. – Pociąga nosem, a mnie coś kurczy się w środku. – Nie chciałam cię zranić. Chciałam tylko... – głos jej się łamie, a ciałem wstrząsa szloch. – Musiałam jakoś ochronić się przed poczuciem, że mnie odtrąciłeś. Że pieprzyłeś się ze mną dla zemsty, że przez te kilka dni byłeś dla mnie dobry, żeby mnie skrzywdzić.

– Lila, ja...

– Daj mi dokończyć. Dawno już powinnam to powiedzieć, ale jestem pieprzonym tchórzem. Może właśnie dlatego unieszczęśliwiam siebie i innych. – Bierze głęboki wdech. – Uciekłam z twojego domu, bo kocham cię tak bardzo, że na samą myśl, że mnie nie chcesz, że masz kogoś innego, pękło mi serce.

– Skarbie. – Obejmuję ją tak mocno, że nie wiem, czy nie połamię jej żeber. – Kochanie, moja mała, zachłanna księżniczko. – Całuję jej włosy, kiedy szlocha w mój T-shirt już na całego. – A teraz pozwól, że dokończę. Nie mogę już dłużej znieść tej niepewności, dlatego muszę złożyć ci ultimatum. Wóz albo przewóz. Jeżeli odmówisz, to złożymy papiery w sądzie, podpiszemy, co trzeba i nigdy więcej, nie będziemy uprawiać tego szajsu, jak teraz.

– C... Co masz na myśli?

– Wyjdź za mnie, Lila. – Łapię jej policzki i unoszę twarz ku swojej, kiedy dwoje zaczerwienionych oczu, niemal wypada z orbit. – Ja ciebie też kocham. Od wielu miesięcy, kocham cię, jak skończony idiota. Zostań moją żoną, Lilianno Beato Żuławska.


EPILOG

Moja stopa podryguje nerwowo na niebieskim linoleum, kiedy gdzieś w połowie długiego korytarza, z każdą chwilą nasila się stukanie przepalającej się świetlówki. Na jego końcu albo na początku, zależy z której strony patrzeć, pani sprzątająca rzuca z plaskiem na podłogę mopa i zaczyna swoją mozolną szychtę. Zapach środków do dezynfekcji nie jest już tak koszmarny, jak kiedyś, ale wciąż łatwo jest wyczuć ich obecność.

Nagle drzwi przede mną otwierają się i staje w nich niska, siwogłowa postać w białym kitlu, a mnie żołądek zwija się w supeł.

– Partner pani Lilianny?

Kiwam głową potakująco.

– Zapraszam do środka.

Lila leży na kozetce ze wzrokiem wbitym w sufit. Jej usta zaciśnięte są w prostą linię, a mnie żółć podjeżdża już tak wysoko, że czuję ją z tyłu języka. Od jakiegoś czasu skarżyła się na ból w podbrzuszu, ale dzisiaj, kiedy zaczęła krwawić, przyjechaliśmy tu niemalże na sygnale.

– Hej, skarbie. – Łapię jej dłoń. – Wiesz już, co się dzieje?

– Proszę usiąść. – Lekarz podsuwa mi krzesło, a ja zwalam się na nie całym ciężarem.

– Chryste, czy ktoś może mi w końcu powiedzieć? Kotku, jesteś chora? Panie doktorze, czy to coś poważnego?

– Nie, wygląda na to, że wszystko jest w porządku. To się czasami zdarza. Początek ciąży, to szalony czas dla organizmu.

– Początek... Czego? – Pochylam się w stronę lekarza.

– Będzie pan ojcem, ot co. – Ginekolog o urodzie skrzata, smaruje żelem głowicę USG.

– Lila?

Moja przyszła żona z uporem maniaka wpatruje się w sufit.

– Przecież bierzesz tabletki. Jak...

– Tabletki, tabletkami, a tutaj widzi pan, o – przerywa i celuje w coś na czarno-białym ekranie, kreśląc jakieś kreski i kropki – prawie dwa centymetry człowieka.

– Naprawdę będę tatą?

– No. – Lekarz potakuje i zdejmuje z nosa okulary, które przeciera brzegiem fartucha.

 – Ale tabletki... Lila? Znowu?

– Przepraszam. – Jej piękne oczy czerwienią się i zapełniają łzami.

– Przepr... Lila, skarbie! – Mam ochotę podnieść ją i kręcić się w kółko. – Panie doktorze, będę ojcem! Zrobiliśmy Oskarowi rodzeństwo!

– Tak, przed chwilą panu o tym powiedziałem.

– Ale ja będę ojcem!

– Chyba powinna pani zabrać partnera na długi spacer...

 

Koniec części drugiej, ostaniej.

 

 

 

 

100
bd/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 0/10 (0 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Z tej serii

Komentarze (0)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.