Ilustracja: nothing.photos

...czyli punkt widzenia zależy od punktu służenia (II)

14 czerwca 2020

49 min

Zapraszam na drugą i finalną część opowieści o Roksanie oraz Katii. Bez uprzedzania o czymkolwiek, bez sugerowania, bez niczego. Bo tak.

 




 

Dżizas, kurwa, ja pierdolę, co za jebana lodówa! A mogłam chociaż chwilę pomyśleć, zanim wyleciałam z gołą dupą na ulicę…

Pędziłam na złamanie karku przez pokryte zbitym śniegiem chodniki. Nie zwracałam uwagi na przechodniów, odwracających za mną głowy w ciepłych czapkach. Na sygnalizację świetlną zresztą też nie. Krztusiłam się lodowatym powietrzem, rozrywającym płuca. Bose stopy paliły żywym ogniem, uszy szczypały, a wystający kawałek tworzywa boleśnie obcierał uda.

Wbiegłam do klatki. Do mieszkania. Do łazienki.

– Kicio, to ty? – Usłyszałam pełen troski, starczy głos.

Odpowiedziałam jakimś nieartykułowanym chrypnięciem. Zrzuciłam płaszcz i, trzęsąc się cała jak osika, weszłam do wanny. Woda, choć specjalnie puściłam najpierw letnią, parzyła mi skórę. Starając się ostatkiem sił nie zacząć wyć, sięgnęłam dłonią do stóp, by wymasować zesztywniałe palce. Powoli podążałam w górę, zdając sobie coraz wyraźniej sprawę, co mnie czekało. Po trzech nieudanych próbach bycia delikatną zacisnęłam zęby i wyszarpnęłam wibrator jednym ruchem.

Tym razem nie powstrzymałam się od zawycia. Łez bólu cisnących się do oczu zresztą też nie.

– Córuniu, co się dzieje?

– Nic, tato… – jęknęłam bez przekonania.

– Mam wejść i ci pomóc?

Spojrzałam z politowaniem na zamknięte drzwi. Nie miałam zamiaru dyskutować, kto tu komu powinien pomagać.

– Nie, nie trzeba… albo zrób mi coś na przeziębienie, dobrze? – Jakimś cudem udawało mi się brzmieć w miarę po ludzku. – I szlafrok zawieś na klamce. Ten gruby we wzorki, co leży u mnie w pokoju. Za kilka minut wyjdę!

Pełna obaw przeniosłam wzrok pomiędzy nogi. Silikonowy kształt był cały oblepiony częściowo skrzepłym śluzem, a czerwone ślady na skórze piekły od samego patrzenia, ale na szczęście nigdzie nie dostrzegłam krwi. Przynajmniej na razie.

 

Ojciec nie powiedział słowa, gdy kuśtykałam przez pokój, siadałam przy kaloryferze przykryta kocem, ani wciąż drżącymi dłońmi unosiłam kamionkowy kubeczek do ust. Herbata z naprawdę konkretnym prądem rozgrzewała mnie powolutku, lecz niestety nie zmniejszała cierpienia. Wręcz przeciwnie.

– Kiciu, kochanie moje – zaczął tak czule i cicho, jakby układał mnie do snu. – Powiesz mi, co się stało?

– Nie. Nic. – Spuściłam wzrok, gapiąc się w obłoczki pary.

– Przecież widzę! Wiesz, że mnie możesz wszystko… – kontynuował wręcz błagalnym tonem.

– Ojciec, przestań! I nic nie zrobisz, nawet gdybyś chciał! To jest moje życie i moja sprawa, co z nim zrobię! – warknęłam na odczepne.

Westchnął ciężko.

– Rzuciła cię?

– Kto? Co? Jaka ona? – Spanikowałam. – Z nikim nie jestem, z nikim nie byłam i nikt mnie nie rzucił! Co ci w ogóle przyszło do głowy?

Westchnął jeszcze ciężej i spojrzał na mnie wymownie.

– Może jestem inwalidą, ale nie rób ze mnie idioty! Jeszcze swój rozum mam! – odpowiedział chłodno.

– No to powiedz, mądralo, co żeś wymyślił! – Zacietrzewiłam się.

– A proszę cię bardzo! Co jakiś czas zachowujesz się, jakbyś szła na randkę: ciągle się uśmiechasz, stroisz, malujesz… Potem wychodzisz cała w skowronkach, a kiedy wracasz, jesteś tak szczęśliwa, aż miło patrzeć! Chociaż też zmęczona, bo zwykle tylko się myjesz i od razu padasz na łóżko. Ale dzisiaj wybiegłaś nagle, po jednym telefonie. Myślisz, że nie widziałem, jakie miałaś rozpalone policzki? Jak ci się ręce z nerwów trzęsły? A teraz – wyraźnie posmutniał – aż mnie serce boli, kiedy na ciebie patrzę.

– Rozumiem, że się martwisz – spuściłam z tonu – ale daję sobie radę. Wiesz, jak to ze mną jest. Nie mogę trafić na właściwą osobę i tyle. Taki życiowy peszek. – Spróbowałam zażartować. Bardzo marnie.

– Tak, wiem. Pamiętam doskonale, co przeżywałem, kiedy znikałaś na kilka dni. Jak wracałaś pobita – głos zaczął mu drżeć – albo jeszcze gorzej. Zrozum, nie chcę już nigdy wzywać karetki, tak jak wtedy… kiedy…

Załamał się zupełnie i ukrył twarz w dłoniach. A mnie zrobiło się przykro. Tak zwyczajnie, po ludzku. Po raz kolejny zawiodłam ojca, mimo że zawsze traktował mnie jak najważniejszą osobę w życiu.

Choć przecież wcale nie musiał.

 

Lata wcześniej mógł starać się o upragnione dziecko na szereg różnych sposobów, ale wybrał właśnie adopcję. Mógł – jako bardzo poważany i jeszcze lepiej zarabiający specjalista o nieposzlakowanej opinii zarówno zawodowej, jak i prywatnej – pojechać do jednego zadbanych, wielkomiejskich sierocińców, a nie zapuszczonego bidula w Wypiździejewicach Zadupiowskich. Mógł wybrać uśmiechającą się uroczo pyzatymi policzkami laleczkę, a nie chudzinę z krzywymi zębami i burdelem w papierach, pogardzaną przez wszystkich jako „ruska znajda”, choć w tym języku znała najwyżej zwroty grzecznościowe, typu „bladź” czy inne „paszoł won”. Mógł dać sobie spokój, gdy po raz kolejny i kolejny przybrana córka dowodziła, jak bardzo daleko było jej do ideału. Mógł… wiele rzeczy mógł.

Ale nie chciał. Za to zawsze przy niej był. Przy mnie był. Zawsze!

Cierpliwie uczył nie tylko matematyki czy jazdy na rowerze, lecz przede wszystkim zasad dobrego wychowania oraz poprawnego posługiwania się mową, w moim przypadku wcale nie tak ojczystą. Z różnym zresztą skutkiem. Przy każdej okazji komplementował nieoczywistą urodę. Bronił do upadłego, kiedy jego żona nakryła mnie w towarzystwie koleżanki, pustej butelki po winie oraz wyjątkowo obleśnego strapona, po czym wydarła się na całą ulicę, jaką to jestem zboczoną szmatą! Wspierał, gdy zmarła, a ja – mimo że właściwie nigdy nie odnalazłam w niej prawdziwej matki, a ona we mnie córki – nie mogłam się pogodzić ze stratą.

Nie miał pretensji, jak przed sądem (bo w międzyczasie zdążyłam zaliczyć wpadkę z przygodnie poznanym gachem, szybki ślub i jeszcze szybszy rozwód) oddawałam prawa do opieki nad dzieckiem, które traktował jak własnego wnuka. Choć dobrze widziałam, że bardzo to przeżywał. Pomagał mi finansowo nie tylko wówczas, kiedy mógł sobie pozwolić na takie niczym nieuzasadnione ekstrawagancje, ale i później, gdy wspomniana śmierć żony oraz redukcje etatów w firmie wywróciły całe jego życie do góry nogami, zmuszając choćby do przeprowadzki z domku na porządnym osiedlu na blokowisko o raczej marnej reputacji. Jakby tego było mało, przyjął mnie do siebie, kiedy przez nałogi narobiłam długów i musiałam sprzedać mieszkanie, które zresztą sam wcześniej mi kupił i urządził. Nie winił, gdy wracałam do domu pijana. Naćpana zresztą też. Mył mnie, przebierał i kładł do łóżka, choć już wtedy ledwo chodził. Musiał widzieć ślady po krępowaniu. Siniaki od pejcza, kija czy nawet łańcucha. Oparzenia po papierosach. Rozkrwawione skaleczenia.

Świadectwa mojego ostatecznego upodlenia.

 

A ja przez cały czas go oszukiwałam! Nigdy się nie przyznałam, że nie tylko nie protestowałam, gdy kolejni przygodni faceci podnosili na mnie rękę, ale sama nadstawiałam drugi policzek. Dupę zresztą też. To ja chciałam, by traktowali mnie jak szmatę. Najpodlejszą z podłych, ostatnią kurwę! Pragnęłam być poniżana i wykorzystywana. Bez litości i jakichkolwiek zasad. Bez słów bezpieczeństwa. Aż wreszcie, kiedy nie znajdywałam już u nich zrozumienia ani tym bardziej zaspokojenia, oddawałam się kobietom. Jeszcze gorszym niż ich poprzednicy. Najbardziej zwyrodniałym sadystkom, które pod płaszczykiem bedeesemu wiązały mnie, poniewierały, gwałciły i zmuszały do najgorszych obrzydliwości. Sprawiały, bym cierpiała ponad ludzkie wyobrażenie.

Czyli robiły wszystko, czego od nich oczekiwałam. Czego pożądałam całą sobą.

Przy czym wyuzdany, zezwierzęcony seks był jedynie drobnym fragmentem masochistycznej układanki. Sukub poddaństwa wzrastał we mnie przez całe lata. Żywił się kompleksami, lękami oraz niespełnionymi żądzami, aż wreszcie zawładnął ciałem, duszą i umysłem. Do tego stopnia, że w pewnym momencie wszystkie moje myśli oraz czyny sprowadzały się jedynie do zaspokojenia jego nienasyconego głodu. Za wszelką cenę.

Dlaczego? A skąd ja to mogłam wiedzieć? Mimo że szukałam odpowiedzi w nieudanym małżeństwie, niespełnionych szkolnych miłościach czy kompleksach z dzieciństwa z porzuceniem przez rodziców na czele, za każdym razem dochodziłam do jednego i tego samego wniosku. Czy raczej jego braku.

Po prostu taka już byłam i nie mogłam nic na to poradzić.

Każde yin ma swoje yang, akcji towarzyszy reakcja, a ja – jako uległa, służąca, niewolnica czy inna Suka – musiałam mieć Pana. Władcę, mastera, domina… Nie obchodziły mnie akademickie dyskusje nad podobieństwami i różnicami między nimi, bo i tak sprowadzałam wszystko do jednego: bezustannej obecności nad sobą twardej ręki oraz jeszcze twardszego umysłu, którego rozkazy mogłabym wykonywać. Bezwzględnie potrzebowałam kogoś, kto długo i boleśnie upokarzał i łamał mnie tylko po to, by przez mgnienie oka nagrodzić ledwie gestem czy pojedynczym słowem. A potem znów sprowadzał na ziemię. Brutalnie wykorzystywał i pełen wzgardy porzucał, bym na kolanach skamlała o wybaczenie. Jeśli nikogo takiego przy mnie nie było, panikowałam. Nie byłam w stanie spać, jeść, chodzić do kibla ani choć trochę normalnie funkcjonować. Nie czułam niczego poza strachem.

Byłam nikim.

 


 

Aż w końcu stało się, co stać musiało. Po jednej z „sesji posłuszeństwa” – czyli w tym przypadku niczego innego jak bestialskiego krępowania i bicia po całym ciele, zakończonego najbardziej ohydnym z ohydnych fistingiem we wszystkie dziury – dostałam takich krwawień, aż zaczęłam tracić przytomność.

I wtedy w ojcu coś pękło. Najpierw, mimo półprzytomnych protestów, wezwał pogotowie, a gdy już sytuacja została jakoś opanowana, postawił ultimatum: koniec z ćpaniem. Koniec z moimi powrotami w stanie urągającym ludzkiej godności. Koniec z nędzną imitacją życia. Jeśli nie – koniec ze mną jako jego córką. Wysłał mnie na odwyk i zorganizował terapię u psychiatry, a po jej zakończeniu czuwał dniem oraz nocą. Nawet pomógł w znalezieniu nowej pracy, możliwie dalekiej od poprzedniej.

Tylko co z tego? Nie byłam w stanie zmienić własnej natury. Tego, kim byłam. Pasożyt poddaństwa wciąż na mnie żerował, namawiając do powrotu na ścieżkę bez powrotu. Coraz głośniej i coraz bardziej bezczelnie, a ja znów zaczynałam ulegać jego podstępnym podszeptom. Wiedziałam doskonale, że robię źle, ale nie mogłam się powstrzymać. Nie miałam już siły. Najpierw nieśmiało wróciłam do czytania opowiadań, później przeglądania grup dyskusyjnych, następnie ogłoszeń, aż wreszcie umawiania się na kolejne spotkania.

Nie dotarłam na żadne z nich. Z jednej strony pragnienie uległości rozsadzało mnie od wewnątrz, z drugiej jednak nie potrafiłam zrobić tego ostatniego kroku. Zwykle tchórzyłam już w domu, czasami na przystanku, a bodaj raz uciekłam dosłownie w ostatniej chwili. Będąc absolutnie pewną, że postawny, całkiem przystojny brunet trzymający owiniętą celofanem różę, szukał wzrokiem właśnie mnie.

Nie mogąc więc się przemóc i jednocześnie szukając choćby pozorów ukojenia, zaczęłam poniżać się sama. Wyszukiwałam w najczarniejszych czeluściach netu najbardziej chore filmy i puszczałam je ukradkiem, powtarzając ich „treść” na sobie. Tylko bardziej. Mocniej. Brutalniej. Wciskałam w siebie każdy przedmiot, jaki dał się wcisnąć, na czele z tymi absolutnie do tego nieprzeznaczonymi. Drapałam się. Cięłam. Raziłam prądem. Przebijałam igłami i nie tylko, podniecając się perwersyjnie widokiem ściekającej po skórze krwi. Biłam się i krępowałam całe ciało wszystkim, co choć trochę mogło się do tego nadawać, ukrywając później przed światem sinozieloną opuchliznę.

Potrafiłam wepchnąć sobie w pizdę rozkręcony wibrator, w dupę opróżnioną wcześniej butelkę po wódce, a w gardło największe dildo, jakie tylko miałam. Ale wciąż było mi mało, dlatego jeszcze zapinałam na sutkach klamerki do bielizny, zaciągałam pasek na szyi aż do omdlenia i siadałam przed lustrem z nabazgranym szminką na czole napisem „kurwa”. Zwykle w łazience, bo wtedy najłatwiej było mi zmyć wykafelkowaną podłogę ze wszystkiego, co miałam z siebie wycharczeć, wyszczać i nie powiem, co jeszcze. I w ten właśnie sposób, upokorzona daleko poza granicę ludzkiej godności, przeżywałam kolejne obrzydliwe orgazmy, wyjąc z rozsadzającego bólu i rozkoszy jednocześnie.

I właśnie wtedy, gdy pokonywałam ostatni zakręt na drodze do – ostatecznej tym razem – samozagłady, los postawił na mojej drodze Roksanę. Już nawet nie pamiętałam kto, jak i dlaczego mnie z nią skontaktował, ale twierdził, że właśnie ona mi pomoże. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało… Wahałam się dość długo, zwłaszcza że nigdy nie miałam do czynienia z komercyjną dominą, lecz ostatecznie podjęłam decyzję. Nie mając jeszcze wtedy pojęcia, że teoretycznie wyrachowana, zimna profesjonalistka okaże się jedyną, która naprawdę mnie zrozumie.

 

Podniosłam się ostrożnie i przyklękłam na drżących kolanach obok fotela ojca. Wytarłam mu chusteczką zaczerwienione oczy i objęłam, przeczesując resztki włosów. Chciałam obiecać, że już nigdy nie będzie musiał przeze mnie płakać. Że się zmienię. Że znajdę sobie kogoś, kogo pokocham i kto pokocha mnie. Że…

– Co. Do. Kurwy! – rzuciłam w kierunku witrynki.

Zamrugałam, jakby chcąc się upewnić, czy dobrze widzę? Doskoczyłam do szklanych drzwiczek i wyjęłam zza nich fotografię młodej kobiety, młodego mężczyzny i bardzo młodego chłopczyka.

– Czy ja powiedziałam, kurwa, niewyraźnie, że tego gówna ma tu nie być!? – wydarłam się jak wściekła. – Wypierdalaj mi z tym! Ale, kurwa, już! Jak jeszcze raz to zobaczę, słowo daję, że, kurwa, zajebię! Ja pierdolę!

Bez namysłu otworzyłam okno i rzuciłam ramką dziesięć pięter w dół. Ostentacyjnie wyszłam do pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi, nie przestając wyzywać.

– Sam se, kurwa, zamknij, jak ci zimno przeszkadza! – wrzasnęłam w stronę starego inwalidy. – Co za, kurwa, głupi stary, głupi chłop, głupi dzieciak, głupia Roksi…

 

Na samą myśl o niej przypomniałam sobie telefon, wciąż tkwiący w kieszeni płaszcza z wyłączonym dzwonkiem. Zdenerwowana odblokowałam ekran.

Jedno połączenie nieodebrane, drugie i dziesiąte.

Pierwsza wiadomość: Nie powinnas tak wychodzic. Odezwij sie do mnie jak najszybciej. Kolejna: Zle mi jest bez ciebie zadzwon kiedy będziesz mogla. Trzecia: Tak bardzo Cie pragne! Chce z Toba byc chocby niewiem co! Prosze odezwij sie! Katio! Kochanie!!!

Opadłam ciężko na łóżko i machinalnie zmarszczyłam brwi. Teraz to „Katio, kochanie”, a wcześniej… W momencie zamarłam. Jak ona do mnie powiedziała? „Jekaterino”? Przełknęłam ślinę. Przecież nigdzie poza najbardziej oficjalnymi dokumentami nie posługiwałam się tym imieniem! Na co dzień dla wszystkich byłam Kasią, Kaśką, Kasieńką… ewentualnie Katiuszką, ale to raczej w złośliwych żartach w gronie najbliższych, o czym Roksana wiedzieć nie mogła. Strzał w ciemno na zasadzie „aha, Katia to pewnie zdrobnienie” też odpadał, bo przecież mogłam przedstawiać się w dowolny sposób: od Dżesiki po Karynę.

A jednak Roksana poznała, kim naprawdę jestem. Co gorsza, dowiedziała się nie tylko o Jekaterinie, ale także otczestwie, całkowicie przecież bezużytecznym w mojej nowej… jedynej ojczyźnie. Czyli musiała dotrzeć do mnie nie przez fejsa, insta czy nawet podpytując innych klimatycznych. Dokopała się znacznie, znacznie głębiej.

Lodowaty prąd przebiegł mi po kręgosłupie. Tym razem nie z powodu śnieżycy za oknem.

 

Budziłam się parokrotnie, za każdym razem sprawdzając telefon, jednak żadne nowe powiadomienie już się nie pojawiło. Podobnie przez całą resztę dnia. I następnego. Z każdą mijającą godziną coraz bardziej pragnęłam zadzwonić do Roksany i wybłagać drugą szansę. Tylko co z tego, skoro nie mogłam zdobyć się nawet na napisanie smsa? Marzyłam, by znów wtulić się w jej ramiona nie tylko jako uległa, ale jak sama powiedziała: kobieta. I jednocześnie ogromnie się tego bałam. Ostatecznie doszłam do wniosku, że… do niczego nie doszłam. Nawet nie dopełzłam. Byłam za to coraz bardziej roztrzęsiona, skołowana i po prostu głupia.

Trzeciego popołudnia wróciłam do domu nieco później niż zwykle i już w progu poczułam, że coś się zmieniło. Przez zapach wyłożonej powycieraną boazerią sieni, zadeptanej na śmierć wykładziny oraz wczorajszego prania przebijał się aromat kawy i czegoś przyjemnie słodkiego. Czyżby sąsiadka przyszła z wizytą?

 


 

Ojciec pochylał się skupiony bez reszty nad porysowaną szachownicą, sąsiadującą z talerzem pełnym rogalików. Szybko przeanalizowałam skomplikowany układ figur, świadczący o niespotykanej biegłości graczy – jedna strona atakowała śmiałym, acz mocno ryzykownym otwarciem Marianczellowa, druga zaś postawiła na konsekwentną defensywę Stokfiszoskiego. Zapowiadała się przednia partia!

Otrząsnęłam się błyskawicznie z tych głupot i przeniosłam wzrok na siedzącą do mnie tyłem przeciwniczkę. Co ciekawe, nie zastanowiło mnie, czemu przyszła bez zapowiedzi, ani przede wszystkim skąd – do ciężkiej cholery, kurwy nędzy i samego pierdolonego diaboła rogatego – znała nie tylko moje dane osobowe, ale także adres? Za to jedna informacja nie dawała mi spokoju:

– Umiesz grać w szachy? – wypaliłam.

Musiała zdawać sobie już wcześniej sprawę, że weszłam do pokoju, lecz odwróciła się dopiero na dźwięk głosu. Powolutku, dostojnie i uśmiechając się szeroko, jakbyśmy były najlepsiejszymi przyjaciółeczkami.

– Umiem, moja droga! – odpowiedziała uprzejmie. – Ty za to masz chyba jakiś problem z telefonem, bo nie odpowiedziałaś na moje wiadomości. Ale o tym jeszcze podyskutujemy… Na razie bądź tak uprzejma i daj nam parę minut, by skończyć grę. Rozmowę zresztą też. Nawet nie wiesz, ile mamy wspólnych tematów! – Mrugnęła znacząco.

Nie miałam pojęcia, co robić. Nie mogłam przecież zacząć awantury przy ojcu, o przymilaniu się nie wspominając. Ostatecznie postąpiłam jakby nigdy nic – zmieniłam ciuchy, nalałam kawy z dzbanka i zaczekałam na finał rozgrywki, pogryzając słodkości. Starając się równocześnie najwyższym wysiłkiem zachować spokój, mimo że aż telepało mnie z nerwów. Ojciec ostatecznie wygrał, choć nie wiem, czy Roksana w pewnej chwili celowo mu się nie podłożyła nic niedającym gambitem. Niemniej zwycięzca wylewnie podziękował pokonanej oraz zasugerował, byśmy obie poszły do mnie i „spokojnie sobie wszystko wyjaśniły”.

 

Przysiadłam na krawędzi łóżka, garbiąc się jak złapana na nieprzygotowaniu uczennica naprzeciwko pewnej siebie, rozpartej wygodnie w fotelu belferki. Dopiero po pewnym czasie udało mi się opanować stres na tyle, by przestać odpowiadać półsłówkami. Zwłaszcza że miałyśmy aż nadto spraw do przedyskutowania: od w gruncie rzeczy zabawnych drobiazgów w postaci przywłaszczonego przeze mnie wibratora, po przyszłość wszelkich wzajemnych relacji.

Z początku myślałam, że tylko mi się zdawało, ale szybko nabrałam pewności: Roksanie na mnie zależało. Szczerze i prawdziwie. To ona prowadziła rozmowę w taki sposób, by skupić się na najważniejszych z bieżącej sytuacji tematach. Na dodatek w sytuacjach spornych podejrzanie szybko odpuszczała, jakby obawiając się, że po raz kolejny mnie spłoszy. Zgodziła się nawet, bym wciąż traktowała ją jako swoją Panią oraz tak samo do niej zwracała, choć przecież od deklaracji zakończenia mojego poddaństwa wszystko się zaczęło. W końcu, gdy nie tylko druga, ale i trzecia kawa dawno wystygły, a z rogalików pozostały jedynie okruszki, wstała i podeszła do mnie.

Poczułam kojące ciepło dłoni na szyi, palce rozczesujące włosy i miękką fakturę sukienki, w którą wtuliłam policzek. Upajałam się podkreśloną drogimi perfumami słodyczą ciała, otoczoną cichym objęciem szeptu:

– Nie bój się, moje kochanie. Niczego złego ci nie zrobię. Już nigdy. Chyba że sama będziesz bardzo chciała i poprosisz mnie, bym była wobec ciebie zdecydowana. I tylko wtedy, na twoje wyraźne życzenie…

Zagryzłam zęby do krwi, ale nie pozwoliłam, by choć jedna łza spłynęła po policzku. Musiałam być dzielna! Byłam! Bez słowa wstałam, wyszłam z pokoju i dumnie przedefilowałam przez salon, ostentacyjnie trzymając Roksanę za rękę. W sieni podałam jej płaszcz i nawet, choć nie podejrzewałam siebie o aż taką odwagę, pocałowałam w policzek. Już miałam zamiar otwierać drzwi, gdy zza pleców wychylił się ojciec.

– Pani Roksano, mogę mieć prośbę? Jedno jedyne życzenie starego człowieka.

– Tato! Ależ proszę pana! Przestań! – Przerwałyśmy mu równocześnie.

– Możecie dać mi skończyć? – Spojrzał na nas niespodziewanie poważnie. – Czy… niech pani będzie dobra dla mojej córki. Nie wiem, na ile ona to okazuje, ale bardzo panią kocha. Proszę ją też obdarzyć uczuciem. Chociaż trochę.

Tym razem nie dałam rady powstrzymać emocji, rzucając się z rykiem w objęcia obojga.

 

Znałam apartament Roksany tak dobrze, że wiedziałam nawet, gdzie trzyma papier toaletowy, jednak nigdy wcześniej nie byłam w tym konkretnym pokoju. Przeciągnęłam bosymi stopami po grubym, wełnianym dywanie. Odetchnęłam całkiem przyjemnie gryzącym aromatem korzennego kadzidełka. Oparłam dłoń o obitą delikatnym zamszem ramę ogromnego łóżka. Zaczęłam się zastanawiać, jakie właściwie może mieć wymiary, bo na pewno mocno niestandardowe, i właśnie wtedy dostrzegłam lustro. Całą ścianę luster.

Podziwiałam lekko zgarbioną, jakby zagubioną kobietę o krótkich, mocno wystylizowanych brylantyną włosach. Ubraną w półprzezroczystą koszulkę nocną, spływającą miękko po szczupłym ciele. Przystrojoną w wisiorek na złotym łańcuszku, kolczyki oraz bransoletkę. Uśmiechającą się nieśmiało na widok nie tylko własnej, zaskakująco seksownej powierzchowności, ale też stojącej obok, sporo postawniejszej gospodyni domu. Pani. Dominie. Damie.

Obróciłam głowę i spojrzałam na stolik. Poukładane równiutko akcesoria lśniły głębokim bordo w pełgającej poświacie świec. Na samą myśl, że wszystkie zostały przygotowane specjalnie dla mnie, zrobiło mi się gorąco.

– Zamknij oczy i wyciągnij ręce! – Grzeczny, lecz zdecydowany głos wydał polecenie.

Wykonałam je bez chwili zawahania. Poczułam miękką fakturę na brwiach i powiekach, a po kilku chwilach także nadgarstkach oraz kostkach. Zaciągałam się subtelnym, przyprawiającym o drżenie zapachem woskowanej skóry. Usłyszałam metaliczny brzęk gdzieś powyżej, po czym moje dłonie nagle zostały podciągnięte wysoko ponad głowę. Doszłam do wniosku, że pod sufitem musiał znajdować się pierścień lub bloczek, którego wcześniej nie zauważyłam. Kolejne szarpnięcie rozsunęło mi nogi na szerokość barków i unieruchomiło je sztywną poprzeczką.

Czekałam, starając się wyostrzyć zmysły, reagujące na najlżejsze nawet bodźce. Coś delikatnie prześlizgnęło się po pośladku. Czyżby palec? Po chwili uczucie łaskotania pojawiło się z drugiej strony. A może to końcówka pejcza? Nie byłam pewna.

Do czasu.

 


 

Wtem nagły świst przeszył nie tylko powietrze, ale i moje plecy. Byłam tak zaskoczona, że zdołałam tylko odruchowo spiąć mięśnie i przygryźć wargi. Dopiero drugie smagnięcie przypomniało mi z całą dosłownością, że przecież wciąż Roksana była Panią, a ja…. Za trzecim nie dałam rady powstrzymać jęknięcia. Zacisnęłam zęby, spodziewając się następnych uderzeń.

W zamian gwałtowne pociągnięcie poderwało mnie do góry. Już nie stałam, a wisiałam, nie dotykając podłogi nawet palcami.

– Jesteś moja, kochanie. I tylko moja… – Usłyszałam szept przy samym uchu.

Nie miałam czasu na jakiekolwiek analizowanie, co się właściwie dzieje. Kolejne razy, z początku miarowe i wyraźnie celowane, szybko stały się chaotyczne. Wymierzane byle jak i byle gdzie, spadały na moje pośladki, brzuch, ramiona… Instynktownie próbowałam się skulić, lecz mogłam co najwyżej bezładnie wierzgać, kręcąc się dookoła. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli wszystko zaraz się nie skończy, zacznę wrzeszczeć. Tym bardziej że Roksana nawet nie próbowała sprawiać mi czegokolwiek poza czystym cierpieniem. Nie przerywała serii mocnych ciosów czułymi pieszczotami. Nie dawała chwili oddechu, nie pobudzała palcami, nie używała wibratora, nic z tych rzeczy. Robiła krótkie przestoje tylko po to, by zmienić pozycję i narzędzie zadawania bólu.

Najpierw zrezygnowała z – mimo wszystko – dość miękkiego floggera na rzecz sztywnego pada, którego jednak po ledwie kilku zamachnięciach zastąpiła palcatem. Już wtedy zdałam sobie sprawę, że mogę nie wytrzymać do końca. Uderzenia ponownie zaczęły precyzyjnie trafiać w najczulsze punkty, lecz, co mnie zaskoczyło, wcale nie były tak silne, jak mogłabym się spodziewać. Jakby Roksana jedynie sprawdzała, co i w jaki sposób chce jeszcze osiągnąć.

Wiedziała doskonale. Przytrzymała mnie władczą ręką w jednej pozycji, powstrzymując chaotyczne kołysanie, po czym klepnęła kilkakrotnie czymś równie cienkim, co sztywnym. Przełknęłam ślinę. Musiała trzymać zwykłą, najzwyklejszą trzcinkę. Wydawałoby się niegroźny, całkiem niepozorny patyczek, który jednak w odpowiednich rękach stawał się najstraszliwszym postrachem każdej uległej i każdego uległego, niezależnie od ich doświadczenia oraz przekonania o własnej wytrzymałości.

Nie miałam już czasu się nad tym zastanawiać, bo idealnie wycelowany cios spadł na moją kobiecość. Po sekundzie drugi, znacznie silniejszy. Momentalnie zaczęłam wydzierać się na całe gardło. Uderzenia stawały się coraz mocniejsze, zahaczając także o wystające kości miednicy, żebra i w końcu sutki. Ostatkiem woli skamlałam o litość, zachłystując się własnymi łzami, spływającymi strumieniem do gardła.

 

Musiałam nie być świadoma odpięcia poprzeczki spomiędzy nóg, bo dopiero uderzenie stopami o podłogę przywróciło mnie do rzeczywistości. Próbowałam utrzymać się w pionie, ale nie byłam w stanie i bezwładnie upadłam na dywan. Roksana, tym razem z niezwykłą czułością, ściągnęła mi opaski z kostek oraz nadgarstków. Zdjęła ze mnie koszulkę – czy raczej to, co z niej zostało – i podniosła z taką lekkością, jakbym nic nie ważyła.

Przy pierwszym kontakcie zmaltretowanego ciała z chłodną satyną aż syknęłam, lecz z każdą kolejną chwilą cudowna miękkość pościeli koiła ból. Podobnie jak dotyk delikatnej dłoni na szyi i obojczykach oraz ciepły oddech, owiewający policzek. Bezwiednie rozchyliłam wargi, lecz zamiast wymarzonego języka powitałam pomiędzy nimi zakończony długim paznokciem palec. Po krótkiej chwili zniknął i on, a ja znów zastygłam w oczekiwaniu. Byłam tak umęczona i skołowana sprzecznymi sygnałami wysyłanymi przez moją Panią, że już zupełnie nie miałam pojęcia, co robić.

W przeciwieństwie do niej.

 

Ponownie poczułam jakby… Nie, tym razem to na pewno były usta! Ciepłe i wilgotne, objęły jeden sutek, pociągnęły go lekko i puściły z cichym cmoknięciem. Później to samo powtórzyły z drugim. Powolutku, całus za całuskiem, posuwały się wyżej, ku dekoltowi, brodzie…

Doczekałam się. Wreszcie! Po latach oczekiwania najcudowniejsze wargi na calutkim świecie zetknęły się z moimi, tak przecież zwyczajnymi i niewartymi uwagi. Przynosząc ze sobą posmak wypitego niedawno drinka, szminki oraz ledwo powstrzymywanego szaleństwa namiętności.

Pierwszy raz pocałowałam Roksanę w usta. Ona pocałowała mnie. W gruncie rzeczy było mi wszystko jedno.

– Spójrz na mnie – szepnęła słodko.

Drżącymi dłońmi rozpięłam maseczkę i przetarłam wciąż wilgotne powieki. Roksana uśmiechała się tak słodko, tak niewinnie… Chwyciła mnie za dłoń, splotła palce i pogładziła po włosach.

– To był ostatni raz, Katio. Wybacz, ale musiałam to zrobić. Żebyś zrozumiała, że nie masz do czego wracać. Od teraz nie jesteś już dla mnie niewolnicą, poddaną czy Suką – nieoczekiwanie skrzywiła się na to określenie, choć przecież wcześniej regularnie go używała – lecz kobietą. I przede wszystkim jako kobietę mam zamiar cię traktować. W związku z czym, moja kobieto – trzeci raz podkreśliła to słowo – należy ci się między innymi szacunek.

– Ale Pani moja, ja… – Przerwałam nagle, obawiając się reakcji, ale ona tylko westchnęła z udawaną pretensją.

– Oj, chyba zbyt pochopnie zgodziłam się, żebyś wciąż się tak do mnie zwracała… – Przewróciła teatralnie oczami. – Wiedz, że jeśli zechcesz, będę wobec ciebie bardziej zdecydowana. Ostra, może nawet brutalna. Jednak tylko i wyłącznie na zasadach partnerskich, za twoim wyraźnym przyzwoleniem i bez przekraczania jasno wytyczonych granic. Chociaż mam wrażenie, że już o tym wszystkim rozmawiałyśmy i zaczynam się powtarzać… – Zastanowiła się. – Natomiast mam do ciebie prośbę, o której nie mówiłam wcześniej. Jest dla mnie niezwykle ważna, rozumiesz?

– Tak, moja… Damo! Może być Damo? Damo Roksano? – zaproponowałam w przypływie odwagi.

– Jak najbardziej, nawet mi się podoba! A teraz do rzeczy – westchnęła, robiąc krótką pauzę – zdaję sobie sprawę, że mnie kochasz, Katio. Nie widziałam tego wcześniej albo może nie chciałam widzieć. – Pytała bardziej samą siebie. – Lecz teraz jestem pewna twoich uczuć. Natomiast ja… nie wiem, czy kocham ciebie. A wiedz, że chciałabym. Tak prawdziwie, szczerze i mocno! Dlatego – znów zawahała się na moment – pozwól się kochać. Pozwól okazywać sobie względy. Pozwól się dopieszczać, może nawet czasami rozpieszczać. Bardzo brakuje mi kogoś, komu mogłabym okazywać takie uczucia. Może to z mojej strony naiwne i będę żałować, że ci to powiedziałam, ale i ty bądź dla mnie dobra. Proszę.

 

Zatkało mnie. Czy chciałam kochać i być kochana? Przez Roksanę, moją niedawną… moją wciąż obecną, niezależnie co sobie pomyśli i jak to nazwie, Panią? Co za pytanie? Oczywiście! Niczego wspanialszego nie mogłam sobie wyobrazić! Co prawda miałam wrażenie, że nie o wszystkim chciała mi mówić, bo na przykład praktycznie nigdy nie wspominała o swoim prywatnym, niezwiązanym z byciem dominą stosunku do kobiet, ale…

– Cóż, skoro nie odpowiadasz, postaram się jeszcze troszkę cię przekonać.

Bez ostrzeżenia wcisnęła mi język między wargi, jakby wiedząc, że właśnie tak najlepiej rozwieje moje wątpliwości. Nasycała się mną długo, spijając ślinę sączącą się ze złączonych ust, po czym podążyła dalej. Obsypała całuskami policzek i zaczęła podskubywać płatek ucha, szepcząc wyjątkowo sprośne słówka. Myślałam, że odlecę ze szczęścia. Złapała mnie za drugą dłoń i tak splecione położyła na policzkach. Uśmiechnęłam się mimowolnie, odsłaniając zęby.

– Śliczna jesteś, wiesz? – mruknęła na ten widok z nieukrywanym zadowoleniem.

Zarumieniłam się, próbując gwałtownie zaprzeczyć, ale nie zdążyłam. Trzeci z kolei, pełen namiętności, mokry pocałunek odebrał mi oddech. Ani się obejrzałam, gdy Roksana, zahaczając po drodze o piersi, leżała rozłożona wygodnie między moimi udami.

 

Nie mogłam sobie nawet przypomnieć, kto i kiedy ostatnim razem pieścił mnie w ten sposób. Może były mąż, gdy jeszcze w miarę nam się układało? Któreś z przygodnych kochanków obojga płci? Albo wspomniana koleżanka, z którą matka mnie wtedy przyskrzyniła? O nie! Nikt i nigdy nie lizał mi cipki tak pożądliwie i z taką pasją, jak ona w tej właśnie chwili. Moja Roksi. Moja Pani. Moja Domi… Już nie! Moja Kobieta przez duże „K”. Jedyna i ukochana. Dama mego serca.

Poczułam palce, wnikające w wilgotne wnętrze. Jeden, drugi, trzeci… Wiedziałam doskonale, jak bardzo byłam mokra. Spięłam mięśnie, starając się wypchnąć z siebie jak najwięcej namiętności. Wsunęłam palce we włosy Roksany, przyciągając ją mocno.

Wtem przyjemność ustała. Uniosłam głowę, napotykając niepewny wzrok.

– Chcesz? – spytała, uśmiechając się lepkimi ustami.

– Ale przecież ja nic… było mi tak dobrze i nagle… – Głośno pomyślałam, wciąż nie wiedząc, co się stało.

– Bo ułożyłaś się tak, jakbyś chciała, żebym cię polizała w… – Opuściła znacząco spojrzenie.

Teraz zrozumiałam. Tyle razy sprawiałam jej tą najwspanialszą ze wspaniałych przyjemność, a teraz mogłam poczuć to samo. Marzyłam o tym. Pragnęłam przekroczyć kolejną, nieprzekraczalną do tej pory granicę! Natychmiast!

Tyle że…

– Nie… – wyszeptałam zawstydzona. – To znaczy tak, ale… kiedy indziej. Dzisiaj chcę się nacieszyć tym, że jesteś ze mną. Daj mi wszystko – wciąż nie było mi łatwo zwracać się do Roksany tak bardzo wprost – na co sama miałabyś ochotę. Nic więcej. Ja chyba nie jestem jeszcze gotowa, żeby czegoś żądać. Prosić cię o cokolwiek, moja Damo.

Zamrugała. Zaskoczony uśmiech znikł z posklejanej moją żądzą twarzy, ustępując miejsca grymasowi głębokiego zamyślenia.

– Weź mnie! – Rzuciła doskonale mi znanym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.

– Ale moja… jak to? Nie zrobię tego! Nie mogę!

– Katio, powtarzam ci, masz mnie posiąść! – Zmarszczyła brwi. – Rozumiesz? Czy jako twoja, jak nazwałaś: Dama, mam ci rozkazać? Rozkazuję więc!

Pogubiłam się do reszty. W końcu była moją Panią? Chciała całkowicie równorzędnego układu? Czy nie? A może powiedziała to wszystko, by mi się przypodobać? Jeszcze mocniej przywiązać do siebie? Musiałam to jeszcze raz przemyśleć… Szkoda tylko że nie miałam pojęcia po co. Roksana bez dwóch zdań była dużo mądrzejsza ode mnie i nawet nie próbowałam na ten temat dyskutować.

Za to wiedziałam jedno – istniał bardzo prosty sposób, by sprawdzić jej szczerość. Wystarczyło posłuchać, spełnić życzenie i wziąć ją tak, jak ona brała mnie.

 


 

Fakt, że zawsze to ja byłam krępowana, nie oznaczał, że nie potrafiłabym zrobić tego innym. Przeciwnie – wystarczyło kilka ruchów, jedno szczęknięcie kajdanek i Roksana klęczała na łóżku z dłońmi skutymi za zgiętymi kolanami. Pochyliłam się, złapałam za wypięty wysoko tyłek i… zamyśliłam. Nawet wychłostana, pozostawiona na samym skraju orgazmu i podjudzona do granic wytrzymałości, nie byłam w stanie ot tak podnieść na kogoś ręki. Zwłaszcza na nią.

Wsunęłam palce w jej cipkę, rozcierając kleistą żądzę po całym łonie, udach i nie tylko. Odetchnęłam głęboko. Nie było sensu pytać, czy myła się wczoraj, czy jeszcze wcześniej, ale pachniała tak mocno, tak ostro, tak fantastycznie! Gdybym zaczęła ją lizać, w ledwie kilka chwil przeżyłabym szaleńczą rozkosz. A tego nie chciałam. Nie tak i nie teraz. Przeciągnęłam tylko językiem od nasady wzgórka po dół pleców. Powolutku, wręcz z namaszczeniem, badałam zmieniającą się jak w kalejdoskopie fakturę ciała. Przez jędrną, wyraźnie rozbudzoną łechtaczkę, ociekające sokami pulchne płatki, do wyraźnie spiętego tyłeczka. I z powrotem. I jeszcze raz, tym razem znów ręką. Delikatnie i czule. Tylko po to, by…

Klepnęłam ją. Leciutko, jakby tylko dla sprawdzenia, czy jestem do tego zdolna. Okazało się, że byłam. I, co ciekawe, nawet mi się to spodobało. Roksana zadrżała, odwróciła głowę i uśmiechnęła się.

– Bądź taka. Taką cię chcę. Taką cię pragnę.

 

I wtedy mnie poniosło. Nie miałam pojęcia jak ani dlaczego, ale wszystko rozegrało się na tyle szybko, że nie miałam nawet czasu się zastanowić. Chociaż może i dobrze?

Uderzyłam ponownie. Uderzyłam Roksanę! Uderzyłam moja Damę! Panią! Tak mocno, aż pisnęła. Bez namysłu poprawiłam, tym razem jeszcze silniej. Próbowała się odsunąć, ale skrępowana nie była w stanie. A ja tylko patrzyłam. I słuchałam. Trzasków dłoni na wypiętym tyłku. Jęków nieoczekiwanej przyjemności. Okrzyków tym razem bólu. Plasknięć mokrej intymności. Ordynarnego odgłosu spluwania, gdy nawilżałam palce. Stęknięć, świadczących o wciskaniu ich w piczę. W dupę. Głęboko.

Musiałam odetchnąć, oszołomiona emocjami. Miotałam się, nie mając pojęcia, co dalej robić. Całą sobą pragnęłam ją zdominować i równocześnie ogromnie się tego bałam. Chciałam dać się ponieść wściekłej, wrzącej we mnie żądzy i w tym samym momencie uwolnić ukochaną, przytulić czule i zasnąć w jej ramionach.

 

I wtedy mnie poniosło. Znowu! Jeszcze bardziej niż wcześniej. Jednym pociągnięciem wyszarpnęłam palce i zamieniłam je na język. Jak w amoku wylizywałam rozwartą na oścież dziurę, śliniąc się wściekle. Podążyłam ręką między własne uda. Czułam, że zaraz dojdę. Jeszcze tylko parę sekund i zacznę wyć. Jeszcze tylko jedna.

W ostatniej chwili się powstrzymałam. Odetchnęłam głęboko. A jeśli przesadziłam? Jeżeli Roksana już nigdy nie pozwoli, bym taka wobec niej była? Nie da się związać? Zapanować nad sobą? Może to właśnie był ten jedyny i najwłaściwszy moment, w którym powinnam zburzyć wszystkie granice? Nie tylko swoje?

Pchnęłam ją na plecy. Zakołysała się na nienaturalnie zgiętym kręgosłupie, próbując utrzymać równowagę. Dotknęłam dłonią policzka, pozostawiając lśniące ślady. Przeciągnęłam palcami po rozchylonych ustach. Pochyliłam się.

Moja własna cielesność dawno temu przestała mnie w jakikolwiek sposób brzydzić. Nie, żebym czuła się jakoś specjalnie atrakcyjna, ale po prostu akceptowałam siebie. Znałam smak i zapach własnej skóry. Wszystkich, najbardziej nawet intymnych miejsc oraz płynów fizjologicznych. Po odświeżającej kąpieli, po upalnej nocy na ostatnim piętrze wieżowca i po wielogodzinnej sesji najbardziej wyuzdanego poniżania. Nie wiedziałam, czy Roksana była aż tak samoświadoma, więc postanowiłam się przekonać. Od razu.

Pocałowałam ją. Ustami ociekającymi sokami z jej wykorzystanej pizdy. Mokrymi od wylizywania spoconej dupy. Odruchowo chciała się odsunąć, ale paznokcie wbite w kark błyskawicznie ją powstrzymały.

Podniosłam głowę. Na widok zaślinionej, poczerwieniałej twarzy puściły mi resztki hamulców. Usiadłam nad nią okrakiem. Tyłem. Przycisnęłam Roksanę tak mocno, że zaczęła pode mną wierzgać. Odsunęłam się tylko tyle, by zostawić jej trochę miejsca na oddech i wbiłam pazury w łechtaczkę.

Nigdy, przenigdy nie pomyślałabym, że bycie dominującą może być takie niesamowite. Boskie wręcz! Byłam panią świata! Całkowicie kontrolowałam sytuację, mogąc zrobić ze swoją poddaną absolutnie wszystko, co tylko sobie wymarzyłam. Doprowadzać ją na sam skraj rozkoszy, po czym odpychać, by błagała o więcej. Lub przeciwnie – dawać orgazm za orgazmem, nie bacząc na protesty wycieńczonego ciała. Sprawiać najcudowniejszą z cudownych przyjemność, ale też i najstraszniejszy ból. Najchętniej równocześnie.

Wtem, właściwie nie mając pojęcia, dlaczego naszło mnie to akurat w tym momencie, zapragnęłam dowiedzieć się wszystkiego o Roksanie. Absolutnie wszystkiego! Kim była naprawdę? Czemu postąpiła ze mną tak, a nie inaczej? Czy w końcu była lesbijką i naprawdę zależało jej na moich uczuciach, czy traktowała mnie jedynie jako zabawkę do zaspokajania swoich wyuzdanych, biseksualnych zachcianek? A przede wszystkim – bo wciąż tego nie ujawniła – skąd wiedziała, jak się nazywam i gdzie mieszkam? Może ukrywała coś jeszcze? Czy poznała szczegóły mojej mało chwalebnej przeszłości, wprost idealnie nadające się do malutkiego, niewinnego szantażyku? Będę musiała koniecznie ją o to zapytać, a gdyby nie chciała się przyznać, wymusić to na niej siłą. Męczyć, torturować i…

Zamyśliłam się. Czyżbym tak naprawdę nigdy nie była całkowicie uległą? Tylko switchem, którego po prostu nikt nie potrafił przełączyć? Nie zrobił jednego, z pozoru tak prostego i banalnego „klik”? Chociaż wtedy chyba musiałabym o tym wiedzieć. Czuć jakieś wewnętrzne przekonanie, że czegoś mi brak.

Szczerze? W tej konkretnej chwili miałam na to całkowicie wyjebane! Wiedziałam tylko, że zaraz puszczą mi nie tylko nerwy, ale i pęcherz. Wbiję Roksanę w materac i będę ją dusić do momentu, aż dopadnie mnie wariacka rozkosz. Aż będę wyła ze szczęścia. Aż zeszczam się na jej twarz, cycki, cipę…

 

I wtedy mnie ponios… Wystraszyłam się. Tak na serio. Bardziej, niż kiedy wisiałam pod sufitem, a ona okładała mnie pejczem. Gdy nie odzywała się po mojej ucieczce. Jak spotkałyśmy się pierwszy raz i nie wiedziałam, kim jest i co mam o niej myśleć.

– Roksi? – W tym momencie przestałam robić sobie dobrze i uniosłam tak, by mogła swobodnie odpowiedzieć.

– Słucham, kochanie? – spytała zaskoczona.

– Chciałabym… czy mnie pocałujesz? – Nieśmiałość zalała moje policzki palącym rumieńcem.

– Przecież wiesz, że tak.

Ponownie opuściłam biodra.

Było mi… dziwnie. Osobliwie. Jakbym to nie była ja. Do tej chwili wydawało mi się, że wiedziałam o własnym tyłku absolutnie wszystko. Zresztą nie tylko o nim. Zdążyłam w życiu spróbować chyba każdego możliwego i niemożliwego rodzaju seksu, ale najmocniej kręcił mnie właśnie anal. Zdecydowany, dominujący, wręcz brutalny. Przy użyciu palców i całych dłoni. Plugów i dild. Penisów wszelkich możliwych kształtów i rozmiarów, miękkich i twardych, z bateriami albo bez… Oraz oczywiście ust i języka. Nadstawiałam dupala tak wiele razy i na tyle sposobów, że od dawna niczym nie był w stanie mnie zaskoczyć. No, może czasami tym, ile potrafił wytrzymać, gdy kolejny sadysta dosłownie rozrywał…

Wzdrygnęłam się. Dość! To już minęło i zrobię wszystko, by nie wróciło! Nigdy! Nieważne kto, kiedy i co mi zrobił. Nieistotne, czy chciałam tego, czy nie. Może i miałam swoje fetysze, fiksacje i inne mniej lub bardziej typowe skłonności, lecz właśnie dziś chciałam rozpocząć nowy rozdział życia. Nie tylko seksualnego.

 


 

Zeszłam z zaskoczonej Roksany i zdjęłam jej kajdanki. Pomogłam rozprostować nogi, czule rozmasowałam odciśnięte nadgarstki i nieoczekiwanie skradłam kolejnego całuska. Nie czekając na reakcję, położyłam się brzuchem na wielkiej poduszce, rzuconej na środek łóżka. Przymknęłam oczy.

– Zrób mi tak dobrze. Proszę… – wyszeptałam tak słodziutko, jak tylko potrafiłam.

Może i przeżyłam już dziś wiązanie, biczowanie, wylizywanie wcale nieoczywistych miejsc, próbę zrobienia ze mnie dominy… Jednak teraz pragnęłam bliskości. Czułego dotyku najwspanialszej kobiety, jaką tylko mogłam sobie wymarzyć, a która z największą delikatnością właśnie rozchylała mi pośladki. Ciepłym językiem przeciągała miękko pomiędzy nimi. Wsuwała się we mnie z początku powoli, jakby nieśmiało, lecz z każdą chwilą coraz mocniej i głębiej. Tym bardziej że doskonale wiedziałam, które mięśnie i w jaki sposób należy napiąć, by otworzyć się na całą szerokość.

Odetchnęłam głęboko. Na to przyjdzie jeszcze czas – a przynajmniej taką miałam nadzieję. Rozluźniłam się całkowicie, poddając cudownemu uczuciu delikatnego łaskotania. Przenikającemu ciało subtelnemu prądowi, podążającemu od dołu pleców aż do karku. Rozchodzącemu się po kroczu. Podsycanemu przez zakończone długimi paznokciami palce, drażniące kobiecość.

Czułam się cudownie. Czułam się kochana. Teraz także i ja czułam się Kobietą przez największe, jakie tylko mogłam sobie wyobrazić „K”.

Uniosłam powieki i przekręciłam głowę. Mimo przygaszonego światła i zalewających mnie fal rozkoszy doskonale widziałam parę kochanek, odbijających się w lustrzanej ścianie. Jedną szczupłą, żeby nie powiedzieć chudą, leżącą w półprzytomnym uśmiechu z wypiętymi wysoko biodrami. I drugą, znacznie postawniejszą, która klęcząc, wycałowywała ją od tyłu.

Usłyszałam wysoki, narastający jęk. Czyżby mój własny?

 

Wiedziałam, że choćby miał być to mój ostatni w życiu seks z Roksaną, już nikt nie był w stanie odebrać mi przeżywanego właśnie szczęścia. Satysfakcji. Spełnienia. Wypełniającego calutkie ciało niekontrolowanym spazmami nieziemskiego orgazmu.

 Najprawdziwszej miłości, pulsującej w trzepoczącym szaleńczo sercu.

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Zdjęcie w tle: nothing.photos

Dzięki uprzejmości: leatherseduction.com

Modelka: Alice Insell

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

22,175
9.71/10
Dodaj do ulubionych
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.71/10 (27 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Z tej serii

Komentarze (9)

Marta90 · 14 czerwca 2020

+1
0
Jestem zadowolona. Plus za powrót do dzieciństwa, bo wiele kwestii leży zawsze w przeszłości. "Przyszłość i teraźniejszość determinuje nasza przeszłość ", jak to mawiał Leandro z "Labiryntu Duchów". Generalnie myślałam, że trochę opowiadanie będzie dłuższe i koleżanka uległa zaszaleje bardziej, ale nie zawiodłam się. Fajnie by też ją poznać, jej historię.
Trochę się rozmarzyłam i pomyślałam o opowiadaniu femdom, ale w takim zwyczajnym małżeństwie z szarą myszką twojego pióra
😉
Ps.
9/10

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Agnessa Novvak · Autor · 14 czerwca 2020

0
0
Powiem tak - opcji na finał było wiele, ale wszystkie sprowadzały się do pójścia zbyt daleko i powiedzenia zbyt wiele. Może takie zakończenie pozostawia niektóre wątki urwane, ale... coś za coś. Natomiast nie chcę niczego obiecywać, jednak jeśli mam kiedyś powrócić do jakiejś historii, to właśnie tej. Choćby ze względu na bohaterki.

Co zaś tyczy się małżeńskiego femdomu... cóż, nie mówię "nie" 😉 Chociaż raczej nie w tak dosłownym wydaniu, jak tutaj.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Marta90 · 14 czerwca 2020

+2
0
Chciałabym przeczytać właśnie coś takiego twojego autorstwa. Dużo bielizny, zabaw, trochę hardkoru i małżeństwo. Chyba w częściach piszesz najlepiej. Co do samej historii to zawsze mi brakowało w wielu opowiadaniach opis uczuć kogoś rzuconego na głęboką wodę. Zazwyczaj ten proces przebiega etapami i małymi kroczkami..

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Agnessa Novvak · Autor · 17 czerwca 2020

0
0
Marto - co do części, to zależy od nie tylko objętości, ale i koncepcji. "Ballada o trzech nieznajomych" ma praktycznie taką samą objętość, ale jest niepodzielna - a próba była, niestety nieudana. Natomiast "Cierpienia" od samego początku były pomyślane jako tekst dwuczęściowy, ze zmianą narratorki w połowie historii. Mam nadzieję, że się to sprawdziło 🙂

Tak zapytam od razu - czy pomiędzy częściami widać jakąś różnicę w stylu, języku, dynamice historii? I czy w drugiej nie przeszkadzają pewne słowa uważane powszechnie za obraźliwe, które w pierwszej były dość starannie unikane, lub zastępowane np. archaizmami?

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Marta90 · 17 czerwca 2020

+1
0
Wydaje mi się, że 2 część jest bardziej świeższa, powiedziałabym ciekawsza. Już sam wstęp sugeruje odmianę. Twist fabularny.
Styl jest inny, gdy wchodzi na plan zmiana roli. Język opowiadania bardziej młodzieżowy, uliczne wstawki widoczne, nacechowany ciekawością. Tempo i dynamika historii narastające, z przełamaniem gdy jest zmiana bohaterki.
Ja generalnie bym jeszcze bardziej rozbudowała fantazję bohaterki i wydłużyła tym samym opowiadanie, ale to by miało przełożenie na całość serii. Może brakuje mi elementów dodających pikanterii zabawie typu bielizna, wchodzenie w rolę.
Ale samo opowiadanie bardzo pozytywne.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Agnessa Novvak · Autor · 19 czerwca 2020

0
0
@Marto - być może jakieś wspomniane dłuższe fantazje bohaterki faktycznie dodałyby historii więcej głębi? Ale jest to moje pierwsze opowiadanie stricte bdsmowe i dlatego oparte zostało na jednym głównym motywie, tyle że widzianym z punktu dominacji i służenia. W przyszłości wezmę uwagi pod uwagę 😉 choć na razie raczej nie powrócę do klimatu o skupię się na jakiejś słodkiej wanilii 🙂

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

TenPanInny · 17 lipca 2020

+2
0
Dopiero wgłębiam się w Wasze powieści.
Ale to mi się podoba. Każdy ma swój styl, coś co chce przekazać. Ja tu czuję klimat.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Agnessa Novvak · Autor · 18 lipca 2020

+1
-1
@TenPanInny - dziękuję. Klimat miał być z założenia, a dodatkowo zadbały o niego osoby mocno klimatyczne umieszczone w przedmowie, które sprawdzały, czy faktycznie wszystko ma ręce i nogi. Spięte kajdankami 😀

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Agnessa Novvak · Autor · 20 listopada 2020 ·

0
-6
Zawiadamiam uprzejmie, że - podobnie jak w przypadku części pierwszej - tekst został poddany pewnym zmianom (oraz korekcie, za którą serdecznie dziękuję Arei Athenie z NE) i mam nadzieję, że przez to stał się choć trochę lepszy. Lub mniej tragiczny, jak kto uważa ????

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.