De Principe (I)
14 października 2025
27 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Hans von Wacht został wysłany na wschód, by zawiązać spisek.
Dwumetrowy rycerz o rudej brodzie właśnie opuścił imperialny okręt flagowy. Oficjalnie wyruszył do Szachatu w celach dyplomatyczno-handlowych.
Prawda była jednak zgoła inna.
– Szanowny panie Hansie von Wachcie. – Odziany w gustowny strój czarnoskóry mężczyzna skłonił się do samej ziemi. Wstając, złączył dłonie w przyjaznym geście. – Zwą mnie Abdulem Ig Salem, a jako głowa Wezyrostwa Dyplomatycznego mam zaszczyt oprowadzić szanownego pana po Gahdadzie!
Hans kurtuazyjnie skłonił się, lecz nie do samej ziemi, by nie oddać zbyt głębokiego szacunku Wezyrowi. Pokój między Imperium a Szachatem trwał zbyt krótko, by rycerz wznieść się ponad swój honor i okazać cześć niedawnemu wrogowi. Strażnikom otaczającym Abdula wyraźnie się to nie spodobało, lecz sam dyplomata nie skomentował tego faux pas.
– Niezmiernie dziękuję za tak godny komitet powitalny – odpowiedział Hans w języku wschodnim. Pomimo lat spędzonych na nauce, mówił z ciężkim, zachodnim akcentem. – Oddaję się więc w pańskie zaufane ręce.
Służba zaczęła rozpakowywać dobytek z imperialnego statku. Nie zajmowało to jednak ani Hansa, ani Abdula. Pomimo różnicy kultur obaj należeli do wyższego stanu, a co za tym idzie, wielcy panowie nie musieli parać się haniebną pracą.
Wezyr najpierw przedstawił Hansowi gahdadzki port. Hans przyglądał się mu uważnie, słuchając opowieści dyplomaty o historii Gahdadu. W przeciwieństwie do reszty miasta, wzniesionego na wzgórzu, ta część leżała w dolinie. Stacjonowało tu wiele galer pod różnymi banderami i z jeszcze bardziej zróżnicowaną załogą.
Gdzieniegdzie przemykali robotnicy, głównie niewolni, ubrani w brudne, podarte szmaty. Hans mimowolnie wzdrygnął się na widok ludzi pracujących w katorżniczych warunkach, lecz nie mógł wyrazić otwartego sprzeciwu.
Przypłynął tu w znacznie ważniejszym celu niż ratowanie pojedynczych dusz z niewolniczej doli.
– Wezyrze Abdulu – zaczął cicho Hans, przerywając opowieść mężczyzny ze wschodu. – Oprócz samego Szacha, czy dostąpię zaszczytu audiencji u młodego księcia Salima?
Dyplomata odwrócił się w stronę rycerza. Cała grupa stała pośrodku zatłoczonego rynku. Różne języki i dialekty mieszały się tutaj w hałasie ulicy. Pomimo otaczającego gwaru zapewniało to pewną zasłonę intymności.
– Naturalnie. A jeśli mogę zapytać, w jakim celu szanowny pan pragnie porozmawiać ze świątobliwym księciem Salimem?
– Jestem wielkim miłośnikiem jego prozy. – Rudowłosy Hans wyjął z podróżnej szaty obszerny tom. – Jeśli nie naruszyłoby to protokołu dyplomatycznego, ośmieliłbym się nalegać na spotkanie.
Abdul mimowolnie się uśmiechnął, co ucieszyło Hansa. Najwyraźniej Wezyr połknął haczyk…
– Nie podejrzewałem szanownego pana o zamiłowanie do literatury pięknej – oznajmił ostrożnie dyplomata, nie chcąc urazić rozmówcy. – Niemniej świadczy to o szerokich horyzontach szanownego pana. Postaram się uczynić, co w mojej mocy.
Hans odpowiedział jedynie kurtuazyjnym skinieniem głowy. Plan rudowłosego rycerza zaczynał się urzeczywistniać. Abdul rzucił kilka słów do jednego ze swoich sług w języku, którego sensu Hans nie dosłyszał. Po jego plecach przeszedł ledwie zauważalny dreszcz, a po chwili ogarnął go chłodny pot.
– Cholera, a może mnie przejrzeli?! – pomyślał rudowłosy, po czym, nabrawszy kilku cięższych oddechów, uspokoił się. – Muszę przestać zmyślać… ostatnio żyję w zbyt dużym napięciu.
Dopiero wtedy uświadomił sobie, że jego misja wiązała się z realnym ryzykiem. Nie bał się jednak. W przeszłości wielokrotnie prowadził swoich ludzi do boju na śmierć i życie. Zawsze wychodził z bitew cało, lecz tym razem sytuacja wydawała się inna.
Czy prostemu wojownikowi z Hrabstwa Pryssen uda się pobudzić ambicje księcia Salima, by sięgnął po władzę i wprowadził liberalne reformy? Jeśli Salim dałby się przekonać, Imperium mogłoby zyskać wroga od środka, a on sam uratowałby tysiące istnień przed kolejną wojną.
Ale jeśli książę okaże się lojalny wobec ojca, jego własna głowa spadnie pierwsza…
Po tej wewnętrznej rozmowie Abdul zaprowadził Hansa do największych atrakcji Gahdadu. Dyplomacie szczególnie zależało na miejscach związanych ze wschodnią kulturą. Dlatego odwiedzili kilka budynków sakralnych, największą w tej części świata bibliotekę oraz kompleks zadbanych ogrodów.
Hans nie mógł wyjść z podziwu. Rzadko bywał poza granicami rodzinnego hrabstwa, więc kontakt z osiągnięciami kultury Wschodu otworzył mu oczy. Oglądając zadbane ulice, zmęczone twarze pracujących ludzi i kunsztowną architekturę budynków, zrozumiał, dlaczego Imperium od trzydziestu lat nie potrafiło powalić Szachatu na kolana.
I pomyśleć, że został wysłany na tę misję, by jednym prostym ruchem pozbyć się tego kłopotu raz na zawsze.
– Znajdujemy się pod pałacem Szacha.
Rycerz Imperium skierował spojrzenie na zabudowę przed sobą. Na pierwszy rzut oka skomplikowany kompleks szmaragdowego pałacu otaczała wyłącznie bujna roślinność. Gdy tylko Hans przyjrzał się uważniej, dostrzegł, że natura porasta grube mury oddzielające pałac od reszty miasta.
Okolica roiła się od żołnierzy Szacha. Większość z nich nosiła lekkie zbroje i była uzbrojona w halabardy lub szable. Rozstawiono ich tak gęsto wokół pałacu, że dostanie się do środka niezauważonym graniczyło z cudem.
Wezyr Abdul wprowadził rycerza prosto do środka. Tuż za murami Hans wlepił zaciekawione spojrzenie w otaczające go ogrody. Przebywały w nich skromnie ubrane kobiety z dziećmi. Na widok nieznajomego przybysza z zachodu momentalnie zbladły i zaczęły wołać swoje pociechy, lecz te nie reagowały. Największą atrakcją dla dzieci była ogromna fontanna, wokół której bawiły się w rozmaite gry.
Hans został poprowadzony dalej. Kątem oka dostrzegał, że przestrzeń wokół niego wypełniali zwykli ludzie, a nie straż czy służba Szacha.
– Szanowny Wezyrze – zagadnął rudowłosy rycerz. – Dlaczego za murem nie ma koszar ani innej strażnicy?
Dyplomata nie odpowiedział od razu. Odczekał, aż przeszli rewizję Gwardii Szacha, która wpuściła ich do kolejnego sektora pałacu.
– Mieszka tam część dworu, która w poprzedniej wojnie nie wykazała wystarczającego poparcia dla Szacha.
– Obawiam się, że nie rozumiem.
Wezyr Abdul obrócił się w stronę Hansa i spojrzał mu prosto w oczy. Jego wzrok przeszywał rycerza na wskroś. Rudowłosy poczuł się, jakby ktoś poderżnął mu gardło.
– W razie napaści na pałac będą musieli dowieść swojej ofiarności wobec Szacha.
Hans przełknął głośno ślinę, a twarz dyplomaty w jednej chwili przybrała znów kurtuazyjny uśmiech.
Wysłannik Imperium szybko odwrócił wzrok i rozejrzał się po otoczeniu. Znajdował się na placu wyłożonym kamieniem. Dziedziniec roił się od uzbrojonych, śniadych mężczyzn. Każdy z nich miał na zbroi zielono-złote akcenty. Jedni pilnowali wejścia, drudzy się obijali, a trzeci właśnie zamierzali wymierzyć karę tym drugim.
– Muszę poinformować szanownego pana o kilku kluczowych zasadach obowiązujących w tym miejscu – zaczął przydługi wywód Abdul. – Gdy tylko przekroczymy próg pałacu, należy zdjąć buty. Znajdziemy się na poświęconej ziemi, więc nie przystoi kalać jej żadnym obuwiem.
Mówiąc to, Abdul zdjął buty i oddał je służbie. Hans spojrzał w oczy kobiety odzianej w szatę zakrywającą całe ciało. Nie chcąc się wyłamać, spełnił prośbę Wezyra i przekazał część ubioru służce.
W towarzystwie Gwardii Szacha Wezyr Abdul wprowadził gościa do wnętrza pałacu.
Hans wkroczył do pomieszczenia o wysokim sklepieniu. Otaczały go bogato zdobione kolumny, które podtrzymywały rozległą salę powitalną. Na jej górnym poziomie znajdował się balkon widokowy, a całe pomieszczenie stanowiło rozwidlenie do dalszych części budynku.
Abdul poprowadził Hansa prosto przed siebie. Tam Gwardia Szacha szeroko otworzyła przed dostojnikami drzwi.
Rycerz ujrzał hojnie zastawiony stół, który ciągnął się przez całą salę aż po jej kraniec.
Na końcu sali stał bogato zdobiony tron.
Zasiadał na nim starzec w złotej szacie, z błyszczącym od kosztowności jataganem u boku. Nie poruszył się ani o centymetr, gdy zobaczył nieznajomego, lecz podobnie jak Abdul, wbił wzrok w oczy rycerza. W przeciwieństwie do Wezyra, jego spojrzenie emanowało wyższością.
Wyższość płynącą z nienawiści i przeświadczenia o własnej wielkości.
Abdul padł na kolana i skłonił się do samej ziemi, wtapiając twarz w posadzkę. Z lekkim opóźnieniem pochylił się także Hans, przyklękając na jednym kolanie. Widzący to strażnicy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, lecz rudowłosy trwał w swojej pozycji, nie odrywając wzroku.
– Draniu, nie oddam ci pełnego honoru – pomyślał Hans, nie zamierzając ustąpić.
Wtedy zainterweniowała straż. Hans napiął mięśnie, nie chcąc się poddać, lecz kilku żołnierzy sprawnie zmusiło go, by skłonił się do samej ziemi. Dopiero wtedy starzec złagodniał na spojrzeniu.
– Mów, pośle, czego Imperium od nas pragnie.
Hans, który zdążył już wstać, przemilczał ton, treść i formę wypowiedzi. Widząc otaczający go przepych i potęgę, wiedział, że choćby próba zakwestionowania autorytetu Szacha skończyłaby się tragicznie.
Choć koniuszki palców rwały się, by sięgnąć po ukryty w szacie nóż.
– Może mnie zasztyletują, ale wezmę cię ze sobą do piekła – pomyślał Hans, wsłuchując się w bijące mu w głowie poczucie sprawiedliwości. – Warto byłoby zginąć za coś takiego…
Mimo to głos rozsądku w końcu przemówił do głowy rycerza Imperium.
– I tym skrytobójstwem doprowadziłbym do kolejnej wojny – stwierdził chłodno Hans, powściągając nerwy. – Po co przelewać krew niewinnych, skoro mam lepsze rozwiązanie?
– Zwą mnie Hansem von Wachtem – przedstawił się rudowłosy rycerz, ograniczając do minimum dyplomatyczną kurtuazję. – Przychodzę jako przedstawiciel Hrabstwa Pryssen. – Z podróżnej torby Hans wyjął starannie wyrzeźbiony drewniany posążek lwa z rybim ogonem i uszami słonia. – Oto podarunek złożony na cześć wielmożnego, wszechmocnego Szacha.
Szach wykonał gest ręką, a jeden z jego sług szybkim krokiem podszedł do Hansa. Gdy odebrał od niego podarek, rycerz miał okazję przyjrzeć się sali, w której przebywał. Oprócz stołu zastawionego rozmaitymi daniami oraz rzędu kunsztownie wykonanych krzeseł, największą uwagę Hansa przykuł sufit. Pokrywał go fresk przedstawiający mitologiczne istoty i ludzi o boskiej prezencji. Rudowłosy chciał zwrócić się do Abdula, by zapytać o jego znaczenie, lecz…
Wezyr Dyplomacji wraz ze swoją świtą wciąż tkwił w głębokim ukłonie, chowając twarz w ziemi.
Widok tego fanatycznego poddaństwa dopiero sprowadził Hansa do porządku. Wciąż czując uścisk Gwardii Szacha na kolanach i barkach, spojrzał na władcę. Ten dotykał każdego detalu drewnianego posążka. W jego oczach błyszczało poruszenie, które rozpaliło duszę Hansa.
– Mam go!
Szach przekazał rzeźbę swojemu słudze, który zniknął w pomieszczeniu za tronem.
– Sir Wachcie, dziękuję za podarunek. Rzeźba Samurrha została wykonana z najwyższym poszanowaniem naszych wierzeń. A to drewno… jak rozumiem, pochodzi z pańskich ziem?
– Szanowny Szach się nie myli – odpowiedział zgodnie z protokołem dyplomatycznym Hans. – W tej sprawie przypłynąłem do Gahdadu. Chciałbym zaoferować Szachatowi Gahdadu korzystną umowę handlową na drewno z mojego hrabstwa.
Szach pokiwał głową. Pomimo podeszłego wieku w jego ruchach, a przede wszystkim w spojrzeniu, tliła się wciąż żywa iskra. Zaklaskał w dłonie i wnet w pomieszczeniu pojawiła się gromada służby.
– Porozmawiasz, Sir Wachcie, jutro z Wezyrem Finansów. Dziś ucztujmy! Zjedzmy w imię pokoju między Imperium a Szachatem! Yâ Samurrha, khvarenah paiti!
– Khvarenah dâta, ātar zindah!
Po tej deklaracji wiary i pomyślności obecna część dworu zasiadła do stołu, a reszta służby ruszyła, by zawołać nieobecnych.
Po chwili szamotaniny i podniesionych głosów, przeplatanych tańcem roznoszących talerze, wszyscy zajęli miejsca przy stole. Hans zasiadł mniej więcej pośrodku, po jego prawej stronie. Po lewej miał Abdula, a po prawej jedną z dam dworu. Po wymianie kilku kurtuazyjnych zdań dowiedział się, że jej mąż zginął w bitwie pod Hadrą. Nie chcąc zdradzić swojej roli w tej batalii, Hans zręcznie zmienił temat i postanowił rozejrzeć się po reszcie stołu.
Większość z nich należała do elity rządzącej Szachatem. Co wydało się Hansowi szczególnie interesujące, stół mienił się różnorodnością: obok mężczyzn o jaśniejszej cerze zasiadali czarnoskórzy dostojnicy oraz kobiety o skośnych oczach. Obecność tych ostatnich wyjątkowo zwróciła uwagę Hansa.
– Odkąd Temuhowie zasiadają na waszym dworze? – zapytał, zwracając się do Abdula, który z wyraźną przyjemnością pałaszował doprawionego bażanta, przegryzając go chrupiącą yufką. – Słyszałem, że do niedawna prowadziliście z nimi wojnę.
– Po tym, jak w walnej bitwie położyliśmy trupem Wielkiego Temuha, arystokracja zgodziła się dołączyć do naszego państwa.
Po przełknięciu kawałka złotawej ryby Hans wbił zaintrygowane spojrzenie w twarz Abdula.
– Tak po prostu?
– Zaiste, Sir Wachcie – odparł Wezyr, przywołując na oblicze kurtuazyjny uśmiech. – Gdy przed elitą Chanatu Temuhańskiego złożyliśmy zwłoki wszystkich synów z wytatuowanymi skorpionami na plecach, zdecydowali się dołączyć do naszego państwa, uznając jego potęgę. Zor paiti!
Po tym, jak Abdul wychwalił znaczenie siły w stosunkach między narodami, przełykanie obiadu przychodziło Hansowi z trudem. Rozglądając się po sali, intensywnie rozmyślał, aż doszedł do niepokojącego wniosku:
– Parę dekad minie, a uklękniemy przed tą potęgą. Nie mogę do tego dopuścić. Broń mnie, Panie Boże, żebym nie zawiódł!
I wtedy Hans zauważył coś ciekawego.
– Szanowny Wezyrze Abdulu, gdzie znajduje się książę Salim?
Obok Szacha, po jego lewej stronie, siedziała młoda żona władcy. Prawy fotel jednak pozostawał pusty…
– Świątobliwy książę Salim odbywa post ku czci Samurrhy – odpowiedział błyskawicznie Abdul, kończąc swoje danie. – Większość czasu poświęca zgłębianiu drogi oświecenia.
– Chwała mu za to – rzekł Hans, odsuwając talerz z niedojedzoną rybą. – Będę modlił się do Pana, byśmy wspólnie wybłagali pokój dla naszych ludów.
– Taki sojusz dwóch religii, mimo tylu antagonizmów?
– Bywam naiwny.
Wezyr roześmiał się głośno.
– Spodobał mi się szanowny pan Wacht. Mam dla pana propozycję „deseru”, której nie składam byle komu – skłamał gładko Abdul, a Hans doskonale wiedział, że to kłamstwo. W końcu na tym polegała sztuka dyplomacji. – Pozwoli pan, że odstąpimy od stołu.
Po stosownym pożegnaniu i ponownym, wymuszonym ukłonie Hansa w stronę Szacha, obaj mężczyźni znaleźli się na pałacowym korytarzu. Szli dalej, aż dotarli ponownie do wielkiego hallu.
– Wspaniale! A teraz w sprawie mojej wcześniejszej propozycji „deseru”… – Abdul, krokiem zwinnego wojownika, błyskawicznie skrócił dzielący ich dystans. – Zaraz skręcimy w prawo – powiedział ciszej, wskazując dłonią kierunek. – Tam znajduje się harem Szacha. Nam, śmiertelnikom, przysługuje jedynie dolne piętro, lecz wierzę, że spędzimy tam miło czas przed spoczynkiem.
Hans zaniemówił, po czym wypalił:
– Harem? Na poświęconej ziemi?
Abdul odpowiedział szerokim, porozumiewawczym uśmiechem.
– Nawet najgorliwsi święci miewają momenty słabości – odparł dyplomata. – Szanowny pan się na to pisze?
Hans odruchowo skinął głową, co Abdul uznał za zgodę. Wobec tego strażnicy zostawili obu mężczyzn samych. Weszli szerokimi, bogato zdobionymi wrotami haremu.
Podłogę wyściełały miękkie dywany z bogato haftowanego materiału. Ściany pokrywały malowidła o tematyce historycznej, a nad całością unosiły się wysoko lampy oliwne. Hans jednak nie zdołał przyjrzeć się temu otoczeniu dokładniej, gdyż Abdul prędko pociągnął go w prawo.
– Pokażę szanownemu panu moje ulubione miejsce w pałacu – oznajmił rozochoconym głosem dyplomata. – Oto nasz harem.
Przed oczami Hansa ukazało się piękno, a raczej piękności. Oprócz dwóch służących ubranych od stóp do głów, pozostałe kobiety przebywały w lekkich, swobodnych strojach. Wśród nich były kobiety o cerze czarnej, jasnej, a także o skośnych oczach. Wszystkie emanujące zmysłowością i niewypowiedzianym pięknem.
Jedna z nagich kobiet przygrywała cicho na harfie, podczas gdy para mulatek i kobieta o skórze czarnej jak noc siedziały na dywanie, rozmawiając o błahostkach. Gdy tylko ujrzały przybyszy, wstały i zaprowadziły ich do bocznego pomieszczenia.
Pokój rozmiarami przypominał królewską sypialnię. Po bokach stało kilka gustownych mebli, w tym stoliki z przekąskami oraz winem i kieliszkami. Całość zdobiły dywany i inne szykowne ozdoby w barwach piasków pustyni, od których odbijał się blask zachodzącego słońca. Jeden szczegół jednak przykuł szczególną uwagę Hansa… pobudził jego wyobraźnię.
Na środku komnaty stało ogromne łoże z purpurowym baldachimem…
Niepostrzeżenie w pomieszczeniu pojawiła się gromada półnagich kobiet, które zamknęły za sobą drzwi. To wielobarwne towarzystwo płci pięknej usadziło Hansa i Abdula na wygodnej sofie, przyozdobionej miękkimi jak piórko poduszkami. Rudowłosy spodziewał się wyuzdanej rozkoszy, lecz zmarszczył brwi ze zdumienia, gdy dwie kobiety wyjęły z szaf instrumenty, a inne delikatnie wtuliły się w jego tors.
– Wyobrażałem sobie to miejsce nieco inaczej… – głośno wyartykułował Hans. – Wy, Gahdańczycy, jesteście naprawdę osobliwym ludem.
Abdul, gładząc udo drobnej blondynki, uśmiechnął się mimowolnie.
– Kwiat Orientu skrywa przed tobą jeszcze wiele tajemnic.
– Przeszliśmy na „ty”?
– Najwyższa pora, skoro razem wybraliśmy się do haremu.
Hans roześmiał się rubasznie.
– Jest w tym sporo prawdy.
Rudowłosy spojrzał na parę muzyczek. Jedna z nich dzierżyła kitarę, której struny szarpała delikatnie, jak matka gładząca noworodka. Druga, stojąc dumnie, wydobywała z instrumentu dźwięki nostalgicznie zawodzących skrzypiec. Jedna ze służących, ubrana jedynie od pasa do obojczyków, podała mężczyznom kieliszki wina.
Hans przechylił kielich i wlał do gardła niewielką porcję trunku. Spodziewał się subtelności wschodniego wina, lecz płyn przywitał go eksplozją smaków. Tym mocniej wybrzmiały one w towarzystwie półnagich, a nawet zupełnie nagich nałożnic, które łechtały wcześniej tłumione pragnienia rycerza.
Widząc spojrzenie głodnego wilka wypatrującego tłustej ofiary, Abdul klepnął rudowłosego w bok.
– Zwolnij, Hans. Co ci da natychmiastowa satysfakcja w perspektywie wiecznego zbawienia? – zapytał Wezyr, siejąc ziarno niepewności w rozmówcy. – Wciąż możesz się wycofać i pomodlić do swojego Pana…
– Abdulu, nie wygaduj głupstw – przerwał mu Hans, kręcąc przecząco głową. – Nie mieszaj tu religii. Jak twoja wiara tłumaczy obecność haremów w pałacu Szacha?
– Musiałbym wdawać się w dygresję o egzegezie świętych ksiąg Proroków, więc pozwól, że pominiemy ten temat – odparł Abdul, przyjmując kieliszek wina, z którego bez pośpiechu upił łyka. Zawiesił słuch na melodii wygrywanej przez parę muzyczek i rozłożył się wygodnie na sofie. – Ciesz się chwilą. W przygodzie liczy się droga, nie cel, Hans.
Rycerz nie do końca pojął sens słów Wezyra. Przez chwilę miał wrażenie, że ten zna jego prawdziwy cel podróży, lecz szybko odsunął tę myśl, ponownie pogrążając się w niepewności. Zrozumienie nadeszło dopiero wtedy, gdy alkohol zaczął mieszać mu w zmysłach. Wówczas dwie nałożnice, ubrane w skąpą bieliznę, wtuliły się w coraz bardziej napięty tors gościa. Inna ze służących, odziana od pasa do głowy, podała Abdulowi i Hansowi przystawki, które obaj ochoczo schrupal.
Mężczyźni milczeli, wsłuchując się w duet instrumentów. Oba prowadziły melodię w harmonijnym dialogu, którego brzmienie tworzyło wyjątkowo spokojny nastrój. Po przegryzieniu smakołyków Hans mimowolnie spojrzał przez okno. Widok zachodzącego słońca, które obejmowało miasto ciepłym światłem, zachwycił rycerza. Nawet teraz, gdy mrok zapadał, Gahdad wciąż tętnił życiem.
– Może rzeczywiście powinien się uspokoić? – pomyślał Hans, obejmujący prawą dłonią jędrną, kształtną czarną nałożnicę. – Jeśli na moment opuszcze w pełni gardę, to nic mi się nie stanie…
Złapał delikatnie za jej głowę, a następnie splótł usta zachłannym pocałunkiem. Abdul w tym samym czasie pozbawił bieliznę drobnej blondynki, a śniada czarnowłosa dobrała się do spodni Hansa. Ten lekko się uniósł, przez co kobieta po jego lewej mogła sprawnie pozbawić go dołu. Nim się obejrzał, ta ssała jego podnoszącego się penisa, obejmując go dokładnymi ruchami języka.
Hans mimowolnie westchnął w usta czarnoskórej, która potraktowała to jako dodatkową zachętę. Odsunęła się nagle od ust rycerza, aby rozpiąć swój napięty biustonosz. Gdy tylko to zrobiła, piersi wielkości arbuzów pokazały się Hansowi. Ten bez zastanowienia zaczął je obmacywać, nie mogąc pojąć ich piękna. Jego szok i zachwyt rosnął wprost proporcjonalnie do zwinności ruchów języka, które wykonywała śniada czarnowłosa.
Z oralnych pieszczot, w końcu postanowiła przejść dalej. Zrzuciła majtki, a następnie dosiadła Hansa.
Para westchnęła skuszona wizją płomiennej rozkoszy. Dłonie Hansa spadły na zgrabne pośladki śniadej. Ta ujeżdżała go wpierw sprawnymi, pełnymi ruchami, lecz wtedy przyśpieszyła, ku satysfakcji rycerza. Ten mimowolnie obejrzał się na Wezyra, którego jego blondynka dogadzała ustami, gdy ten z zamkniętymi oczami rozłożył się na sofie z kieliszkiem wina. Hans jednak odwrócił swój wzrok, ponieważ czarnoskóra nałożnica złapała za jego głowę, porywając go do kolejnej fali pocałunków.
Hans ledwo co wytrzymywał natarcie wroga… lecz musiał godnie reprezentować wizerunek mężczyzn z Imperium zatem, nie mógł tak łatwo polec w boju…
Pomimo intensywnej jazdy śniadej, Hans dawaj jej odpór. Ciężko stękał, dopełniając jej wysokie jęki, gdzie odzywające w tle instrumenty dodawały głębi atmosfery. O rytm dbał Hans, który regularnymi klapsami dodawał elementy perkusyjne. Całość trwała parę minut, przez którą śniada się zmęczyła, a na jej miejscu zastąpiła ją czarnoskóra.
Ona zdecydowanie bardziej działała na wyobraźnie Hansa. Wobec tego, rycerz nie czekał na przyjęcie jej ataku, a przejął inicjatywę. Złapał pełne wdzięku ciało, usadowił na sofie, a następnie wyprowadził ofensywę w pozycji misjonarskiej. Hans natarł na ciało nałożnicy tak destrukcyjnie, jak niszczycielskie skutki dla piechoty miała szarża ciężkiej jazdy. Cała sofa drżała od rytmicznego naporu rycerza, który oczarowany falowaniem jędrnego biustu, ani wahał się zatrzymywać.
Doskonale wiedział, że jeśli natarcie zyskało impet, należało rżnąć, aż do samego mięsa… wiedział o tym aż nazbyt dobrze.
Przekonał się o tym najdobitniej, gdy przewodził szarżą na wojska Szachatu pod Hadrą.
Wówczas, położył setki wrogów Imperium trupem…
Wobec tego, przeniósł strategię z pola bitwy do łoża kochanków. Czarnoskóra nawet nie musiała udawać jęków zachwytu, po prostu wołała wniebogłosy. Hans zwolnił tylko na chwilę, aby przy pomocy śniadej zdjąć górną część swojej szaty. Ta go dodatkowo pocałowała ochoczo, co dało moment wypoczęcia dla rycerza. Wiedział doskonale, że tą brawurową szarżą prawie przypłacił przedwczesnym finałem.
Hans złapał za kielich wina, z którego upił resztę trunku. Gdy rycerz delektował się wschodnim alkoholem, śniada z czarnulką uklękły, a następnie na zmianie pieściły jego penisa. Lewą ręką Hans raz gładził to jedną, to drugą. Przeczuwał, że jego ciało nie wytrzyma wiele dłużej, więc pozwolił sobie na zamknięcie oczu.
Czując nadchodzący orgazm, rycerz imperium nie dostrzegł delikatnie uchylonych drzwi do sypialni.
Przytłumione zmysły zawiodły Hansa. Alkohol stłumił jego słuch, przez co aksamitne kroki nieznajomej, przeszły bokiem świadomości rudowłosego.
Zatem, gdy tylko fala spermy wylądowała na twarzach nałożnic, wykrzywiły się one w grymasie przerażenia.
Hans von Wacht został dźgnięty prosto w serce. Ostatnie co poczuł, to falę rozkoszy, wymieszanej z drżeniami śmierci.
Którą zadała jedna z zamaskowanych służek.
Dietrich, przywdziany w czarną szatę, w towarzystwie Landkanzlera wkroczył przed oblicze Landtagu.
Landmarschall, korzystając z podwyższenia Izby, przyjrzał się trzem stanom. Szlachta wraz z mieszczanami wbijali ponure spojrzenia w czubki swoich butów, podczas gdy środkowa część sali, przeznaczona duchowieństwu, trwała w milczącej modlitwie. Dietrich, widząc to skupienie, uświadomił sobie, z jak wielką nabożnością posłowie traktowali pamięć zmarłego władcy.
– Co miał Hans, czego będę potrzebował ja? – przemknęło mu przez myśl.
Landmarschall, gdy tylko stanął przed fotelem po prawej stronie tronu, chwycił starannie wyrzeźbioną laskę i kilkakrotnie uderzył nią w posadzkę, dając tym znak do powstania posłów.
Następnie Dietrich skłonił się nisko i wypowiedział formułę:
– Niech pamięć Najjaśniejszego Landeshauptmanna nie zgaśnie w sercach stanów, którymi władał mądrze i sprawiedliwie.
Po chwili Landmarschall zasiadł.
– Z woli stanów i w imię pokoju naszej ziemi otwieram niniejsze obrady General Landtagu Hrabstwa Pryssen! – oznajmił tubalnym głosem. – Zostaliśmy przywołani, Panowie i Bracia w Stanie, aby rozważyć, komu z łaski Bożej i w zgodzie powszechnej powierzona ma być korona tej ziemi, po śmierci naszego Landeshauptmanna, którego duszę Bóg raczy przyjąć.
Gdy tylko w Izbie padło imię Boga, zza tylnych rzędów Landtagu wyłonił się Prior der Stände. Siwowłosy, wysoki duchowny wsparty na lasce dotarł przed pulpit przeznaczony dla mówców. Gdy rozpoczął przemowę po łacinie, Dietrich odłączył się myślami. Jego wzrok przesuwał się po twarzach zebranych posłów.
Frekwencja, wbrew zwyczajowi, była niemal stuprocentowa. Wszystkie znaczące rody i frakcje stawiły się na general landtagu, co w przypadku zwyczajnych Landtagungów należało do rzadkości.
Dietrich wiedział jednak, że powodem tej obecności nie była bynajmniej chęć oddania ostatniego hołdu Hansowi.
– Zanieśmy nasze modlitwy do Pana – przemówił w „zwykłym” języku Prior der Stände, po czym znów przeszedł na latinę: – Pater noster, qui es in caelis…
Cała Izba, wraz z ospałym Landmarschallem, zerwała się do gorącej modlitwy. Wszyscy na pokaz modlili się, by ich Pan, stając przed sądem bożym, mógł dostąpić raju. Jednak znaczna część zgromadzenia kryła w sercu inne, ukryte intencje.
Gdy tylko modlitwa dobiegła końca, Dietrich ponownie zabrał głos:
– Zgodnie z prawem i obyczajem wybory nowego Landeshauptmanna rozpoczną się podczas następnego generalnego Landtagu, dokładnie za sześć miesięcy. W tym czasie stany oddadzą się refleksji, byśmy wspólnie mogli zagłosować na kandydata, który najlepiej wypełni wolę i misję wszechpanującego Boga.
Obejrzał się po Izbie. Wiedział, że gdy tylko wypowie następne zdanie, w sali rozgorzeje wrzawa porównywalna z tą, jaka panowała w dniu targowym, gdy przekupki próbowały się przekrzyczeć.
– Proszę przedstawicieli szlachty o zgłoszenie kandydata na nowego Landeshauptmanna!
W jednej chwili w Izbie zapanował chaos. Szlachta zaczęła między sobą radzić, udając, że wcześniej nie uzgodniono kandydatur na następcę Hansa. Po kwadransie głośnych sporów i teatralnych gestów przy pulpicie pojawiła się trójka posłów.
– Ja, sir Petr z Prahy, nominuję mojego pana, Jana Lugwendyńczyka!
– Ja, sir Heinrich von Walden, nominuję syna Hansa, Otto von Wachta!
– Ja, sir Wilhelm von Marck, nominuję Landmarschalla Dietricha Hofmanna!
Ostatnia deklaracja wywołała autentyczny szok, szczególnie wśród członków Izby zasiadających po prawej stronie. Szlachta zerwała się z miejsc i z oburzeniem wrzeszczała, że wysunięcie kandydatury kogokolwiek spoza ich stanu jest zdradą i hańbą wobec Hrabstwa. Ta reakcja spotkała się z natychmiastową, kąśliwą odpowiedzią mieszczan, którzy rozdrażnieni pytali retorycznie, czy mają dalej debatować, skoro jedna z części Izby nie traktuje ich poważnie.
Pomimo prób łagodzenia konfliktu przez duchownych zasiadających między szlachtą a mieszczanami, wzajemne obelgi jedynie narastały.
Dopiero kilkukrotne uderzenie laską Landmarschalla przywołało posłów do porządku.
– Wstydźcie się, panowie posłowie, wstydźcie! – wrzasnął na całe gardło Dietrich, wyrzucając z siebie frustrację bez najmniejszego pohamowania. – W obliczu śmierci naszego pana godzicie się na takie zachowanie? Hańba!
Po chwili milczenia Landmarschall ponownie zabrał głos. Poprowadził obrady dalej, by ustalić pozostałe kwestie organizacyjne, które po przywołaniu Izby do porządku, przebiegły już sprawnie.
Dietrichowi nie pozostało nic innego, jak…
– Na mocy woli stanów i z błogosławieństwem Najwyższego zamykam niniejsze obrady General Landtagu Hrabstwa Pryssen! – Laska Landmarschalla zagrzmiała o kamienną posadzkę. – Niech każdy z Panów powróci do swej ziemi w pokoju i roztropności, aby to, co tu postanowiono, służyło wspólnemu dobru. Niechaj Bóg strzeże tej ziemi i jej ludu aż do czasu, gdy znów zwołane zostaną stany, by wybrać Landeshauptmanna!
Po modlitwie kończącej obrady wszyscy posłowie ruszyli ku wyjściu. Wówczas, niby przez przypadek, choć Dietrich przeczuwał w tym rękę przeznaczenia, jego spojrzenie spotkało się z oczami syna Hansa.
Landmarschall dostrzegł w nich lodowatą furię, która wprowadziła go w chwilową konfuzję. Nie potrafił pojąć, jak można pogodzić tak skrajne emocje, gniew i chłód zarazem. Zrozumiał jednak, gdy wzrok Heinricha jeszcze bardziej się zaostrzył. Wtedy w duszy Dietricha narodził się niepokój, jakby ujrzał oblicze ponurego żniwiarza.
– Jeśli on przejmie władzę, owładnięty wolą zemsty, sprowadzi naszą ojczyznę na skraj upadku – pomyślał Dietrich, ściskając dłonie w pięści. – Nie mogę do tego dopuścić!
Niedługo potem Dietrich, w towarzystwie swojej świty, powracał na dwór.
Cztery karoce eskortowała gromada ciężkozbrojnych jeźdźców. Pokonywali brukowane drogi, chroniąc się przed ulewą i cieniami rzucanymi przez złociste drzewa. Dietrich przyglądał się krajobrazowi, szukając w nim odpowiedzi na pytania, których sam nie potrafił już nazwać.
Przez pół roku sprawował władzę Landeshauptmanna w trybie zastępczym, aż do kolejnego General Landtagu. Wiedział jednak doskonale, że nic mu to nie da, jeśli nie przekona do siebie wielu posłów spośród duchowieństwa i szlachty. Pewne miał jedynie poparcie większości mieszczan, lecz pozostała dwójka kandydatów podzieli się resztą głosów.
Dojdzie do impasu, a on sam doprowadzi do kłótni między trzema pretendentami. Temperatura sporu będzie tylko rosnąć…
A to może doprowadzić do wojny domowej.
– O czym myślisz, panie? – zagadnął Landkanzler Fryderyk. Wyglądem przypominał wojownika, mimo że całe życie spędził pośród dokumentów dotyczących spraw Hrabstwa. – Zmartwione masz oblicze…
– O niczym istotnym – odparł Dietrich, poklepując swojego wiernego doradcę po ramieniu. – I proszę, nie nazywaj mnie „panem”. Gdy zostanę Landeshauptmannem, skończymy z „panowaniem” sobie nawzajem – raz na zawsze.
Siedzący po drugiej stronie Kriegsminister prychnął.
– Za to cię lubię, młody – rzucił siwy, dobrze zbudowany rycerz, który mimo braku zbroi zdradzał swój wojskowy sznyt. – Tkwisz w tych chmurach, gdzie widzisz swoją republikę z niebios…
– Cóż, bez twojego miecza nie mógłbym tak beztrosko marzyć, Gerhardzie.
– Wiesz, co jest potrzebne do marzeń?
Fryderyk, spodziewając się odpowiedzi Kriegsministra, westchnął ciężko.
– Nie mam pojęcia – odparł Dietrich, wchodząc w grę swojego druha. – Co takiego?
– Kobiety. Byle piękne.
Dietrich i Gerhard spojrzeli na Fryderyka, który machnął ręką.
– No dobrze, czuję się przegłosowany – mruknął Landkanzler, wychylając się w stronę woźnicy. – Wyślij posłańca do „Mokrych Ud” i każ sprowadzić na Dwór najpiękniejsze kobiety, jakie znajdziecie, na ten wieczór.
Po niespełna pół godzinie orszak dotarł do kamiennego zamku na wzgórzu. U jego stóp tętniło życiem miasto, a na szczycie czuwała ponad setka rycerzy. Przywitali orszak Landmarschalla z należnymi honorami. Świta Dietricha prędko zrzuciła żałobne szaty i przywdziała biesiadne, szykując się do wieczoru.
– Zacznę montować koalicję od jutra – pomyślał mężczyzna, wchodząc do swojego apartamentu. – Najbliższe pół roku i tak będzie wystarczająco wymagające… jeden wieczór nic nie zmieni.
Dietrich polecił służbie przygotować jego komnatę na wizytę prostytutki. Następnie udał się do części fortu, gdzie jego rycerze spędzali wolny czas. Przywitali Landmarschalla z szacunkiem, co jak zwykle wprawiło go w lekkie zakłopotanie. Zasiadł do obiadu razem ze swoimi ludźmi, prowadząc swobodną rozmowę.
– Panie, to prawda, że wieczorem będzie się można rozerwać? – wypalił jeden z młodych rekrutów, co reszta skomentowała gromkim rechotem.
– Oczywiście, synu – odparł Dietrich z dwuznacznym uśmiechem. – Dbam o swoich ludzi na każdym polu.
– To świetnie – wtrącił starszy sierżant. – Z „Mokrych Ud”, tak?
Dietrich przytaknął ruchem głowy.
– Bywam tam regularnie – pochwalił się młodszy sierżant, przybierając pozę mężczyzny znającego się na kobietach. – Ostatnio pojawiło się tam trochę dziewczyn ze wschodu.
– Będzie musiał pan Landmarschall spróbować tej skośnej… nazywa się chyba Layra – zastanawiał się jeden z wyżej postawionych oficerów. – Polecam, zna się na swoim fachu jak mało która dziewczyna, a i wygląda… wyjątkowo.
Dietrich zapamiętał tę informację. Dokończył obiad, a następnie spędził resztę popołudnia na rozmowach, to z Gerhardem, to z Fryderykiem. Obaj uświadomili mu, jak wielkim wyzwaniem będzie zdobycie władzy absolutnej. Jednak im bliżej nadchodził wieczór, tym bardziej umysł Landmarschalla się rozpraszał.
W jego wyobraźni coraz wyraźniej tlił się obraz skośnookiej piękności…
W końcu nadszedł wieczór. Do zamku zbliżyła się karawana, z której wozów szybko wysiadły skromnie ubrane kobiety. Komitet powitalny stanowił szambelan dworu, który przyjął „gościnie” z należnymi „honorami”. Dietrich przyglądał się grupie kobiet wchodzących do budynku rozrywkowego przylegającego do koszar. Już wcześniej wypatrzył tę, o której wspominał oficer. W towarzystwie straży zmierzała w stronę wydzielonej części dworu.
Nim Dietrich się obejrzał, rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejść!
Do środka weszła kobieta… ta sama, która od razu przykuła jego uwagę.
Krótko przystrzyżone włosy okalały jej twarz niczym delikatny, ochronny płaszcz. W przeciwieństwie do innych kobiet, miała na sobie suknię, która zakrywała jej kształty. Po ciemniejszej cerze, skośnych oczach i kroju stroju łatwo było poznać jej wschodnie pochodzenie.
– Czy szanowny Landmarschall wyraził chęć spotkania? – zapytała, zginając ciało w pełnym gracji pokłonie. Przymknęła z szacunkiem oczy i trwała w bezruchu, jakby wykonywała ten gest setki, jeśli nie tysiące razy. – Służyć będę panu na tyle, na ile zdołam. – Gdy dostrzegła gest przyzwolenia, z gracją się wyprostowała. – Chciałabym szanownemu Landmarschallowi coś pokazać…
Layra sięgnęła do zapięć swojej sukni, lecz Dietrich pokonał dzielący ich dystans i lekkim ruchem odwiódł ją od tego zamiaru.
– Nie jestem szczególnie w nastroju na nic konkretnego – wyznał cicho. Ujął kobietę za obojczyki i spojrzał w jej głębokie, czarne oczy. Widział w nich błysk gwiazd zawieszonych w nocnym niebie i uśmiechnął się mimowolnie. – Po prostu… słyszałem, jak moi żołnierze o tobie mówili. Nie chciałem, by padłaś ofiarą ich żądzy.
Kobieta zarumieniła się lekko. Dietrich jednak wyczuł, że nie był to zwykły, instynktowny odruch, lecz świadoma decyzja. Layra jakby pozwoliła ciału zareagować w ten sposób. Tym bardziej uderzające było to, że zamiast spuścić wzrok, jak uczyniłaby inna kobieta, trwała w nieprzerwanym kontakcie spojrzeń.
I wcale nie czuła się w tym spojrzeniu podległa…
– Szanowny Landmarschall jest zbyt łagodny dla mnie – powiedziała Layra po chwili ciszy, w której napięcie zdawało się wypełniać powietrze. Pozwoliła się objąć, wtulając w umięśniony tors gospodarza. – Chyba takiego człowieka opisał Julstywian… jak to szło? Honeste vivere, neminem laedere, suum cuique tribuere?
Dietrich wybałuszył oczy.
– Która prostytutka cytuje swobodnie Kodeks Latinski?! – zaklął w duchu Landmarschall. – Coś tu zdecydowanie nie gra…
Widząc zdumienie na jego twarzy, Layra pozwoliła sobie na drobne odstępstwo od dworskiej etykiety i uśmiechnęła się lekko, niemal prowokująco.
– Kim pani jest? – zapytał Dietrich po chwili, odzyskując rezon. – Nie wydaje mi się, żeby była pani przeznaczona do… takich zajęć.
Na dźwięk tych słów Layra wykonała krok w tył. Sprawnym ruchem zrzuciła z ramion elegancką suknię, obnażając jędrne, pełne kształtów ciało. Zaskoczony Dietrich przez moment tylko wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
Jego zdziwienie jeszcze się spotęgowało, gdy kobieta odwróciła się, odsłaniając plecy pokryte misternym tatuażem.
Od linii pośladków aż po sam koniec kręgosłupa rozciągał się tatuaż przedstawiający skorpiona. Jego pancerz błyszczał głęboką czernią, a na czole stworzenia połyskiwał szmaragdowy diadem, niczym klejnot w koronie potęgi.
– Pozwoli szanowny Landmarschall, że przedstawię swoją prawdziwą godność – odezwała się kobieta, odwracając głowę przez ramię. Jej spojrzenie odnalazło oczy Dietricha z niepokojącą pewnością. Głos, którym przemówiła, był niski i spokojny, niosący w sobie tę samą niewzruszoną wiarę, jaką mają prorocy pewni swego losu.
– Moje prawdziwe imię brzmi Moraya. Jestem ostatnią żyjącą dziedziczką Wielkiego Temuha. To mnie należy się jego imperium.
Jak Ci się podobało?