Ghosting
15 października 2025
1 godz 9 min
Teraźniejszość:
Budzik odegrał punkt siódma skoczną, nieprzystającą do nastroju melodię. Ciężko przychodziło podniesienie się, po przyjęciu wieczornej dawki środków nasennych. Spał, jakby odcięto mu prąd, a wstając, czuł potężne zmęczenie. Po krótkiej chwili leżenia ze wzrokiem wpatrzonym w jasny sufit zwlókł się z łóżka, trąc oczy i ziewając potężnie. Poczłapał smutno w kierunku łazienki, wyciągnął elektryczną szczoteczkę do zębów z szuflady i usiadł na sedesie. Powstrzymywał się ostatkiem sił, aby nie spojrzeć na telefon, w oczekiwaniu na wiadomość.
Której nie było.
I która nie miała nadejść.
Antydepresanty i środki nasenne, aplikowane regularnie, dawały poczucie złudnego odłożenia głowy na bok, otępienia, odrealnienia i niemyślenia o tym, co wydarzyło się całkiem niedawno. Budząc się każdego ranka po czarnej nocy, w której trakcie rana zagoiła się nieco, otwarcie oczu rozdrapywało ją ostrymi pazurami dzikiego zwierzęcia, bezmyślnie i bez większego celu szarpiącego delikatną skórę i tak nadwyrężoną wcześniejszym traktowaniem.
W trakcie śniadania spojrzenie padło na zegar – jakimś cudem umknęło mu trzydzieści minut, najprawdopodobniej siedział wpatrzony bezmyślnie w ścianę, wyłączony jak dysfunkcyjna maszyna, niespełniającą zadań przed nią postawionych. Jadł, nie czując smaku i zapachu, przeżuwał bezrefleksyjnie, wykonując zbędną w jego mniemaniu czynność tylko po to, żeby uspokoić sumienie i mieć podstawowy zakres sił do pracy oraz popołudniowo – wieczornej wegetacji, w oczekiwaniu na sen. Złapał się kilka dni wcześniej na tym, że wracając z popołudniowych zakupów, ucieszył się z szybkiego przejazdu i ominięcia korków, mając nadzieję, że rozpakuje jedzenie do lodówki i położy się spać. Rozczarowanie przyszło natychmiast, kiedy uświadomił sobie, że jest siedemnasta trzydzieści i na sen trzeba będzie poczekać jeszcze około trzech i pół godziny.
Konieczność życia dobijała go. Najchętniej położyłby się i czekał na koniec.
Przeszłość:
– Dzień dobry. – Kobieta z warzywniaka mieszczącego się w małym budynku na dole pod blokiem jak zwykle nie odpowiedziała. Westchnął po cichu. Kolejny raz codzienny rytuał został podtrzymany, on przychodził, witał się bez odpowiedzi, wybierał towar, płacił gotówką i wychodził bez słowa. Odkąd mieszkał w nabytym rok wcześniej lokalu, robił tam zakupy przynajmniej trzy razy w tygodniu. Często nie chciało mu się jeździć do marketów i przebijać przez hordy zakupowiczów, a stać go było na zapłacenie kilkanaście złotych więcej, poza tym wspierał lokalny biznes.
Tym razem jednak zakupy odbiegły od standardowej rutyny.
– Dzień dobry. – Usłyszał za plecami, oczywiście baba z warzywniaka zamieniła się w żonę Lota.
– Dzień dobry – odpowiedział wesołym tonem, nie oglądając się.
– Koper włoski pani ma? – Zerknął po chwili przez ramię, słysząc pytanie klientki. Głos wskazywał na względnie młodą osobę. Krótkie, lekko kręcone, ciemnobrązowe włosy, długa szyja, przylegające do ciała jesienne palto i czarne botki, niższa od niego o kilka centymetrów. Całkiem przyjemna twarz, jakich niewiele trafiało się tu, na osiedlu emerytów, zgorzkniałych, niezadowolonych ze starości, poziomu życia, szarości za oknem, samotności i poczucia bycia oszukanym w zabawę w życie.
– Pani zobaczy tu. – Okazało się, że warzywny babsztyl jednak umie mówić, co odnotował z niejaką satysfakcją. Złapał spojrzenie szatynki, uśmiechając się lekko. Oddała uśmiech i przeniosła wzrok na sklepową. Postał jeszcze chwilę, sam nie wiedząc w zasadzie, po co, rzucił przez ramię „do widzenia”, zwracając ponownie uwagę klientki, ale już bez odpowiedzi, kliknął drzwiami i wyszedł.
Zbliżająca się sporymi susami jesień, poczyniła znaczące przygotowania do obniżenia temperatury, a poranki chłodne jak ówczesny, przypominały mu, że z roku na rok ma za sobą coraz więcej na liczniku. Ze względu na wiek postanowił wziąć się za kondycję fizyczną i w ramach hartowania wytrzymałości, od ponad miesiąca nie używał windy, a spacer schodami z dwoma siatami zakupów traktował jako wyzwanie. Przed powrotem do domu postanowił jednak wcześniej usiąść na ławce przed sklepem i poobserować trochę przechodniów.
Trzydziestolatek z dwójką synów, jadących do szkoły.
Staruszka, z ledwością poruszająca się z powodu zaawansowanego reumatyzmu.
Szatynka spotkana w sklepie. Nie zwróciła na niego uwagi. A może celowo nie widziała go albo spieszy się gdzieś?
Menele, szukający naiwniaków, żulący o drobne na tanie wino.
Moherowe berety, obgadujące wszystkich przechodniów.
Po dobrych dwóch kwadransach podniósł się, krzywiąc z powodu bólu kręgosłupa i wolnym, zmęczonym krokiem ruszył w kierunku domu.
Pierwsze trzy piętra pokonał bez widocznych problemów z oddechem, przy czwartym musiał zaczerpnąć głębiej powietrza, a wchodząc na piąte…
Zderzenie z otwierającymi się wprost na niego drzwiami, łączącymi klatkę schodową z korytarzem zaskoczyło go i ogłuszyło. Dostał prosto w czoło oraz twarz, osunął się na posadzkę i jęknął z bólu. Zakupy rozsypały się po schodach, cześć warzyw spadła na parter, rozbryzgując się efektownie.
– Ja pierdolę – jęknął i oślepiony uderzeniem, spróbował otworzyć oczy.
– O mój boże, nic panu nie jest? To przeze mnie? – Usłyszał nad sobą stukot obcasów i damski głos, który wydał mu się skądś znajomy. Z trudem dojrzał zarys sylwetki oraz bladej, pociągłej twarzy z wąskimi ustami.
To ta klientka, ze sklepu.
– Nie wiem. – Zamknął powieki i oparł głowę o ścianę. Przed oczami fruwały hordy różnokolorowych kształtów o dziwacznej feerii kolorów.
– Kręci się panu w głowie? Czuje pan nudności?
– Powoli – wyszeptał i uniósł ostrożnie obie powieki. Ujrzał wystraszone spojrzenie, brązowe plamki na szarych tęczówkach.
Heterochromia.
– Bardzo pana przepraszam, nie miałam pojęcia, że pan tam jest, schodami rzadko kto chodzi, zwłaszcza w górę. – Rzuciła się do zbierania pozostałości z rozsypanych zakupów.
– Nic się nie stało. – Kręciło mu się w głowie, a głos brzmiał, jakby miał zaraz zemdleć. – Proszę to zostawić, zaraz pozbieram.
– Proszę się nie ruszać, może mieć pan wstrząs mózgu. – Głos kobiety, mimo że przyjemny i na swój sposób seksowny, co po chwili sobie uświadomił, zawierał nutkę nakazu i czuł, że jeśli się sprzeciwi, nutka przeobrazi się w gamę.
– Dobrze już, dobrze. – Zgodził się dla świętego spokoju, opierając się o ścianę i zamknął ponownie oczy. Twarz bolała go coraz bardziej.
– Proszę się pokazać. – Kobieta wróciła po chwili. – Mieszka pan na piątym? – Skinął twierdząco. – No to jesteśmy sąsiadami, ja pod pięćset pięć.
– Pięćset szesnaście. – Wychrypiał.
– Idzie pan do mnie, bez dyskusji. – Uciszyła próby protestów gestem dłoni. – Opatrzę panu twarz, jeśli dalej będzie pan się źle czuł, dzwonimy po pogotowie.
Pomogła mu dźwignąć się z podłogi.
– Zawsze porusza się pani jak taran? – Kwadrans później siedział w kuchni, przykładając worek lodu do twarzy.
– Boże, naprawdę jeszcze raz przepraszam. – Pokajała się, stojąc oparta o blat kuchenny przodem do niego. On przycupnął naprzeciw na wysokim stołku kuchennym, twarzą na wysokości jej oczu. – Spieszyłam się, miałam spotkać się z koleżanką i byłam już spóźniona.
– Proszę jechać, czuję się dobrze. – Skłamał, ale nie chciał sprawiać kłopotu, a z drugiej strony wreszcie miał choć chwilowego partnera do rozmowy, a w dodatku… kogoś całkiem ładnego.
– Koleżanka wróciła do domu, napisałam do niej, że miałam awarię i spotkamy się jutro.
– Przeze mnie musiała pani zmienić plany – westchnął.
– Ależ to żaden problem – odparła wesoło i tak pomyślała. Z koleżanką spotykała się dla świętego spokoju, a wypadek na schodach potraktowała jako pretekst, żeby zawrócić. – Jak pan ma na imię? Jestem Agnieszka. – Wyciągnęła dłoń.
– Andrzej. – Uścisnął lekko rękę. Miała małe, zgrabne dłonie, z ciepłą i suchą skórą. Zauważył, że na prawej widniała mała obrączka, założona na kciuk.
– Skoro formalności mamy za sobą i jesteśmy sąsiadami, to może mówmy sobie po imieniu? – Spojrzała na niego pytająco. Przytaknął na zgodę. – Sprawdź torbę z zakupami i powiedz, czego brakuje, żebym mogła ci to odkupić.
Obejrzała go sobie dokładnie ukradkiem. Na pierwszy rzut oka był od niej starszy co najmniej kilka lat, oceniała, że na pewno przekroczył czterdziestkę, chociaż w obecnych czasach mężczyźni wyglądali zwodniczo i równie dobrze mógł być dużo młodszy.
– Niczego nie będziesz mi kupować. – Jeszcze czego, dodał w myślach, stać mnie na kilka pomidorów, kilo ziemniaków i coś tam jeszcze, co załadowałem do torby.
– O nie, nie ma mowy. – Założyła ręce na piersi, całkiem kształtne, jak ocenił, zerkając przelotnie na biust, przylegający do obcisłego, cienkiego swetra. Wyglądało, jakby pod spodem miała tylko biustonosz. – Powiesz mi, co się zniszczyło, w przeciwnym razie nie wypuszczę cię.
Spojrzał na nią, myśląc, że żartuję. Zorientował się błyskawicznie, że chyba jednak nie.
Psychiczna?
– Ty mówisz poważnie? – Zdziwiony otworzył szeroko oczy i syknął. Twarz pękała z bólu, miał tylko nadzieję, że niczego nie złamał.
– Jak na spowiedzi. – Potwierdziła skwapliwie. Wpatrywał się w szarobrązowe oczy, aż parsknął i skrzywił się.
– Okej, zgoda, ale rozwiążemy to w inny sposób. – Ujrzał w jej wzroku zaciekawienie. – Zamiast odkupienia strat u tej mumii na dole – tym razem to ona zachichotała – dasz zaprosić się na kawę. I ja też mówię najzupełniej poważnie. – Podniósł się z krzesła i stanął przed nią w taki sam sposób, z rękoma założonymi na torsie.
Mierzyli się chwilę wzrokiem, mimo że łysiał, nie był specjalnie przystojny, było w nim coś, co podpowiadało, żeby się zgodzić.
Skąd wie, że nie jestem mężatką albo w związku? – Zastanowiła się. Obrączki nie miała, ale to żaden wyznacznik.
– A co, jeśli kogoś mam?
– Gdybyś miała, nie zaprosiłabyś mnie do siebie – odparował, czując że ma rację.
– Przecież uderzyłam cię drzwiami. Zrobiłam to w ramach sąsiedzkiej pomocy, a zaraz może wrócić mój mąż.
– Nie masz obrączki. – Spojrzał na dłoń drobną dłoń. – Mogłabyś zdjąć chwilowo, ale na serdecznym palcu, jeśli długo się ją nosi, zostaje ślad.
– Może w ogóle nie noszę obrączki? – Pojedynek zaczął ją bawić i frapować, postanowiła, że pójdzie z nim na kawę, ale jeszcze trochę się podroczy.
– Może i tak, ale na pewno mieszkasz sama?
– Tak, a skąd wiesz? – Uniosła brwi.
– Pokaż mi lodówkę, łazienkę i szafę. Jeśli w lodówce jest piwo, w łazience dwie szczoteczki do zębów, a w szafie męskie ciuchy, to przyznam ci rację i wycofam się rakiem, żeby nie dostać po gębie od twojego faceta.
Dobry jest. – Uśmiechnęła się w duchu. Czuła od niego pozytywne wibracje.
– Zgoda. – Postanowiła. – Ale kawa, a nie randka w restauracji, okej?
– No dobrze, dobrze. – Zadowolony, że udało mu się ją przekonać.
– Nieźle sobie poradziłeś, domorosły detektyw?
– Nie. – Zaśmiał się. – Bardzo lubię true crime i kryminały. A to, co zrobiłem przed chwilą to umiejętność obserwacji i wysnuwania logicznych wniosków. Nic więcej.
Nie odpowiedziała, więc uznał, że pora na niego, chcąc zabrać pozostałości zakupów i wyjść. Przytrzymała go za dłoń, zaskoczony przesunął na nią wzrok.
– Przepraszam, w zasadzie to nic. – Zabrała rękę i spłoszona odsunęła się.
To było wyjątkowo głupie. – Zganiła się w duchu.
– To, o której dzisiaj? – rzuciła lekkim tonem, siląc się na obojętność.
– A to dzisiaj? – Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Przepraszam, nie chciałam się narzucać. – Poczerwieniała lekko. – Wybierz dzień, jeśli dzisiaj ci nie pasuje.
– Dzisiaj jest okej. Siedemnasta? – Pokiwała głową. – Preferencje co do lokalu?
– Zdaję się na ciebie. – Chciałeś kawę zamiast warzyw? To się postaraj.
– Przyjdę o siedemnastej. – Stał w drzwiach z pozostałościami zakupów w torbie. – Aha, postaraj się otwierać ostrożnie, jak zapukam. – Mrugnął do niej i zniknął.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Zniknął, a w mieszkaniu nastała cisza.
Teraźniejszość:
Spacer po osiedlu dobrze mu zrobił. W pracy nie miał za wiele do roboty. Pewnie coś by sobie znalazł, gdyby miał się czymś wykazać, bo administracja CRM–em w korporacjach to żmudna, często mrówcza robota. Tak jak w domu jednorodzinnym, a to coś w ogrodzie jest do wypielenia, albo przestał działać kaloryfer, trzeba zmienić kran, naprawić zamek w furtce…
Oraz pierdyliard roszczeń biznesu, bo „to nie działa, to mogłoby być lepsze, a tamto to już w ogóle jest do dupy”.
Idealnym rozwiązaniem byłoby uruchomienie systemu, który myśli i klika za użytkowników.
Wystarczy.
Tym razem jednak, w trakcie tamtego poranka czuł, że musi złapać trochę tlenu, odłożyć głowę na bok i mimo otaczającej go czerni, spróbować pooddychać powietrzem z zewnątrz.
Nie tylko depresyjną zgnilizną czterech ścian w powoli zabijającej go norze.
Dreptał dobrą godzinę, instynktownie lawirując między blokami, aż dotarł w miejsce, którego chciał uniknąć. Budynku, gdzie jego twarz była traktowana, niczym wizerunek upierdliwego klienta, do którego osoby wszyscy, włącznie z obsługą zdążyli się przyzwyczaić, a na fanaberie spuszczali zasłonę milczenia.
– Dzień dobry. – Glina siedzący przed furtką w recepcji poznał go, zanim zdążył się odezwać, najwidoczniej sława zaczęła go wyprzedzać. – Zaraz zadzwonię po kapitana Biernackiego.
– Nie ma potrzeby. – Wstrzymał policjanta gestem dłoni, na co tamten zdziwił się. – Gdyby były jakieś wieści, kapitan skontaktowałby się wcześniej ze mną. Wie pan – zawahał się – przyszedłem tu, bo bezpiecznie się tu czuję.
– Ktoś panu groził? – W oczach gliny pojawił się błysk zainteresowania i zaniepokojenia.
– Nie, nie, to nie to, po prostu. – Rozejrzał się dookoła, pracownicy komisariatu oraz zwykli ludzie z ulicy omijali go, nie zwracając uwagi. – Nie mam rodziny, a was powoli zaczynam traktować jak… znajomych, tyle razy tu bywam. – Uśmiechnął się, a policjant za nim.
– Proszę usiąść. – Glina wskazał krzesło za plecami Andrzeja. – Kawa jest w automacie, to pewnie pan wie. Niestety mamy duży ruch dzisiaj, więc nie porozmawiamy, ale proszę spocząć.
Rozmowę przerwała młoda kobieta, która zdenerwowana przyszła zgłosić napaść i próbę kradzieży torebki. – No nic, pójdę już, nie będę przeszkadzać. Dziękuję. – Policjant, chyba starszy aspirant Dębek, o ile dobrze kojarzył, pożegnał go skinięciem głowy i zajął się kobietą, on kupił kawę z automatu (kosztowała siedem złotych, najdroższa, jaką mieli, a smakowała jak rozcieńczona esencja z brudnego zmywaka szkolnej garkuchni). Odczekał pięć minut, siedząc na krześle naprzeciw Dębka, po czym wlał w siebie ciecz dwoma potężnymi łykami, wyrzucił kubek do kosza, skinął głową na pożegnanie i wyszedł.
Na zewnątrz panowała gęsta mgła, pasująca w sam raz do jego nastroju.
Przeszłość:
– To dokąd idziemy? – Kroczyli obok siebie chodnikiem, czując się, jak na randce w czasach studiów. Depresyjną, angielską pogodę potęgował półmrok i wilgotne, chłodnawe powietrze.
– Niedaleko jest kafejka, chodzę tam czasem po pracy na kawę i ciastka. – Zerknął po raz kolejny na nią przelotnie. Długie, czarne kozaki do kolan i płaszcz w tym samym kolorze uzupełniała dopasowana, szara, wełniana sukienka bez dekoltu, lekki makijaż oraz wiszące niemal do ramion cienkie kolczyki, zakończone maleńkimi figurkami łabędzia. Piękne. – Doszedł do wniosku, przyglądając się im chwilę, do długiej szyi towarzyszki pasowały idealnie. – Świetne kolczyki.
– A dziękuję. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Kupiłam sobie na urodziny.
– Sama? – Zdziwił się.
– Sama – odparła, nie przestając się uśmiechać. – Nie za bardzo ma mi kto kupować prezenty, więc…
– Przepraszam, nie chciałem być wścibski. – Wycofał się szybko.
– Nie jesteś, spokojnie. – Uspokoiła go. – To mój wybór, a nie przymus.
Zastanowił się chwilę.
– To dlaczego wyszłaś dzisiaj ze mną?
Bo mi się spodobałeś – odparła w myślach.
– Bo nie chciało mi się iść do mumii na dole po warzywa. – Oboje zaśmiali się.
Andrzej wyglądał na starszego o około dziesięć lat, zbliżała się do czterdziestki, a on chyba był bliżej pięćdziesiątki, jednak nie przeszkadzało to na tyle, ile przypuszczała, że przeszkadzać będzie. Twarz mężczyzny w blasku latarni błyszczała surową, ascetyczną prostotą, długi nos, wąskie usta, głęboko osadzone oczy, ostro zakończony podbródek i gładko przycięta broda. Lubiła ten typ urody, wzrost zgadzał się, więc stwierdziła, że czemu nie spróbować?
– Sprytny wybieg. – Chwycił ją lekko za ramię. – W lewo. – Dotyk był przyjemny, niezbyt mocny, ale siłę męskich palców zdążyła poczuć.
– No cóż, potrafię w gierki słowne. Co robisz na co dzień? – Zaskoczyła go zmiana tematu.
– Jestem administratorem technicznym CRM w dwóch firmach.
– O, IT? – Spojrzała na niego ze zrozumieniem. – Pracujesz zdalnie czy z biura?
– Tylko zdalnie, jestem, hm. – Szukał słów w celu precyzyjnego określenia. – Można powiedzieć, że jestem kretem. Siedzę w tej norze, zwanej potocznie mieszkaniem, czasem łapię się na tym, że nie zauważam, kiedy mija mi dzień, zwłaszcza późną jesienią i w zimę zaczynam rano, kiedy jest jeszcze ciemno, a kończę po południu lub wieczorem, w panującym mroku.
– Czyli należysz do grupy tych, którzy jak zaczną pracować, to można wynieść ich z biurkiem i całym osprzętem, a oni nie ogarną, co się dzieje? – Mrugnęła do niego, zaśmiał się i zdziwił trafną diagnozą, jaką postawiła.
– Trochę tak. Przez pewien czas, kiedy pracowałem w biurze, kumple śmieli się, że jakby striptizerka zaczęła wymachiwać mi przed oczami biustem, to przesunąłbym ją na bok, bo nie widziałbym ekranów. – Uśmiechnął się. – A ty co robisz?
– Pobawmy się w zgaduj–zgadulę. To tu? – Przerwała na chwilę, widząc szyld.
– Mhm. – Przepuścił ją przodem. Stara kawiarenka, której właścicielem był emerytowany policjant, pan Józef, cieszyła się sporym powodzeniem wśród okolicznych mieszkańców.
– Panie Andrzejku, witam. – Właściciel powitał go w progu i wyszedł, żeby podać rękę. – Widzę, że nie sam dzisiaj, randka? – Wyciągnął dłoń do Agnieszki. – Wiem, że to pani powinna pierwsza przywitać się, tego wymaga savoire vivre, ale proszę wybaczyć staremu dziadowi, piękne kobiety zawsze mnie fascynowały, a jak widzę, Andrzejek ma świetny gust. – Potrząsnął lekko jej ręką. – Józef Starak.
– Agnieszka Rosak. – Andrzej pomógł zdjąć płaszcz i podsunął za nią krzesło, po czym opadł na naprzeciw. – Podrywacz z tego właściciela. – Nachyliła się do niego, kiedy Józef odszedł.
– No cóż, taki jego urok, nieszkodliwy człowiek i bardzo dobry. Pomaga okolicznym samotnym starszym osobom w miarę możliwości. – Niespodziewanie nakrył jej dłoń, kiedy próbowała otworzyć menu. – Bierz szarlotkę i cappuccino, nie będziesz żałować.
Patrzyła chwilę prosto w oczy Andrzeja, coraz bardziej ciesząc się, że dała namówić się na wyjście. Epatował męskością, siłą wewnętrzną i czymś jeszcze, czego nie potrafiła zidentyfikować. Celowo zastanawiała się dłużej, aby nie zabrał ręki, dotyk męskiej, nieco szorstkiej skóry sprawiał przyjemność.
– Dobrze. – Zgodziła się i wysunęła zręcznie dłoń. – A ty co bierzesz?
– Wuzetka i cappuccino. Dam ci spróbować, jak będziesz chciała, tak samo obłędna, jak szarlotka.
– No to wróćmy do zgaduj–zgaduli. – Kwadrans później zajadali się ciastem. Miał rację, szarlotka tak smakowała, że zamówiła drugi kawałek. Obserwował długie, cienkie palce, zręcznie operujące łyżeczką. Pomyślał, że wygląda nad wyraz atrakcyjnie, jak łabędź, którego znak nosiła podwieszony w kolczykach.
– Dobra. – Z pełnymi ustami zabrzmiało to, jak „dobła”. – To jak myślisz, co robię w życiu, na co dzień?
– Bez wątpienia nie pracujesz fizycznie. – Tego był na sto procent pewien, miała zbyt zadbane i delikatne palce. – Hmm. – Popatrzył jej w oczy, oddała spojrzenie i tak siłowali się przez chwilę. – Gramy w „kto pierwszy odwróci wzrok, ten przegrywa”? – Zażartował.
– Czemu nie? – odparła dość poważnie. – Chociaż w to możemy pograć później.
To będzie „później”? – Zdziwił się w myślach.
– Hm, hm. Może jakaś podpowiedź? – Upił łyk kawy. Smakowała jeszcze lepiej niż wuzetka.
– Dobrze. – Zgodziła się, przekładając nogę na nogę. Ujrzał kątem oka róg koronkowych obwódek pończoch samonośnych po wewnętrznej stronie uda i przestał jeść, wbijając wzrok w talerz. Ona, świadoma tego, co zobaczył, zaczerwieniła się lekko i dodała szybko. – Nie pracuję w korpo i nie jestem ścisłym umysłem.
– Artystka? – Nie potwierdziła i nie zaprzeczyła, więc uznał, że dobrze trafił. – Strzelam, rzeźbiarką pewnie nie jesteś, malarką wydaje mi się, że też nie, zbyt awangardowe zawody. – Obserwował ją przez chwilę. – Pisarka?
– Brawo. – Pokiwała głową z uznaniem. – Skąd wiedziałeś? – Dokończyła szarlotkę i dopiła kawę.
– Czysty strzał. – Wzruszył ramionami. – Co piszesz?
– Różnie, najczęściej romanse i dramaty, ale zdarzyło mi się napisać też kryminał. Mimo to babska proza leży mi najbardziej.
– Dasz coś przeczytać?
– A lubisz książki?
– Książek czytam dużo, ale najczęściej branżowe. A fabularnych niekoniecznie.
– Romansów to raczej ci nie polecam. – Uśmiechnęła się. – Kryminał powinien jednak wejść bez popity, chociaż jeśli jesteś ich fanem, to mogę nie dać rady sprostać twoim oczekiwaniom. Dam ci dzisiaj albo jutro, zobaczymy, jak skończy się wieczór. – Mrugnęła do niego, podniósł lekko brwi i uśmiechnął się nieśmiało na tę nieco dwuznaczną uwagę.
Zaległa chwilowa cisza, przerywana dźwiękiem ekspresu do kawy, przygotowywanej przez pana Józefa dla innych klientów.
– Masz dzieci albo rodzinę? – zapytała po chwili.
– Nie mam. – Skierował na nią wzrok. Szarobrązowe oczy lustrowały jego twarz z uwagą. – Nie lubię dzieci, zawsze wychodziłem z założenia, że nic na siłę, a żona? No cóż, po prostu się nie złożyło. – Wzruszył ramionami. – Żeby było jasne, jestem hetero.
– W to nie wątpię.
– Skąd wiesz? – Zdumiał się.
– To widać po tobie. Jesteś heteromęski. Geje, nawet ci dobrze zbudowani mają w sobie coś takiego, co powie ci zawsze, że on nie patrzy na ciebie, jakby chciał zaciągnąć cię do łóżka.
– Poważnie? – Zastanawiał się głośno nad hipotezą. – A wiesz, że masz rację? W poprzedniej pracy był taki gość, co biegał na siłownię trzy razy na tydzień co najmniej. Rzeźbę zrobił, jak antyczny heros, wszystkie kobitki na niego leciały, a na koniec, kiedy rzucił wypowiedzeniem, okazało się, że miał chłopaka, chcieli wziąć ślub i wyprowadził się do Holandii.
– A widzisz, czyli moja teoria sprawdza się w rzeczywistości.
– W tym aspekcie masz rację. A ty? Masz dzieci?
– Nie mam. – odparowała natychmiast. – Uśmiechnęłam się w duchu, kiedy to powiedziałeś, bo mam podobne podejście. Tak, jak ty nie lubię dzieci, nie zamierzałam ich mieć i cieszę się, że w moim otoczeniu jest choć jedna osoba, która ma takie samo zdanie na ich temat, co ja. Za mąż również nie chciałam wychodzić. Uważam, że małżeństwo to zbędny dodatek, niepotrzebnie wiążący ze sobą sztucznie ludzi, jeśli ktoś kocha cię, a ty jego, to po formalności?
Musiał przyznać rację. W miarę rozmowy uświadamiał sobie, że mają coraz więcej wspólnego i coraz lepiej mu się z nią przebywało. Dla odmiany w jej wnętrzu rosła radość. Poprzednie randki bywały katastrofą (przyznała w końcu przed sobą w duchu, że to randka, mimo że nie chciała na nią iść), gdzie po kwadransie lub dwóch mówiła, że nic z tego nie będzie i wychodziła.
– No dobrze. – Postanowił jednak drążyć. – Małżeństwo to jednak coś, co wiąże na dłużej. Wiem, że bez miłości małżeństwo to jedynie papier, ale – zawahał się – łatwiej jest odejść i przestać walczyć, jeśli stron nie wiąże formalna umowa, a małżeństwo taką jest.
Zapadła chwilowa cisza, Agnieszka zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Częściowo zgadzam się, z drugiej strony jednak – dopiła kawę – jeśli uczucie wygaśnie, trzymanie się na siłę formalności i umów małżeńskich to jedynie przedłużanie agonii. Lepiej mieć swobodę, zaufanie niż wiązać się umowami, a później rozplątywać je i robić sobie problemy. Przejdziemy się? – zapytała.
– Pewnie. – Zdziwił się nieco. – Myślałem, że jeszcze posiedzimy. Daj mi chwilę, zapłacę.
Spacer potrwał dobre pół godziny, krążyli powolnym, statecznym krokiem po osiedlu, między ukrytymi we mgle blokami. Po kilku minutach poczuł, wsunięcie ręki między przedramię, a żebra. Po raz kolejny zdziwiony śmiałością spojrzał w oczy Agnieszki. Uśmiechnęła się tylko i szła dalej.
– Masz heterochromię? – Przypomniał sobie, że miał zapytać o to wcześniej.
– Wow. – Aż się zatrzymała z wrażenia. – Jesteś pierwszą randką, która o to zapytała. Tak, mam. Po ojcu. – Po wyrazie twarzy spostrzegł, że pytanie wywołało zadowolenie.
– Czyli zaplusowałem. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Trochę. – Uśmiechnęła się.
– A rodzinę masz? – Zorientował się, że znaleźli się pod ich blokiem. Pożałował w myślach, dobrze się z nią czuł i nie chciał już kończyć wieczoru. Nie śmiał jednak proponować przedłużenia go u siebie, żeby nie odebrała propozycji dwuznacznie.
– Nie mam, jestem samotniczką i jedynaczką, rodzice nie żyją. – Otworzył drzwi klatki schodowej.
– To tak jak ja. – Zdziwił się po raz kolejny. – Naprawdę mamy ze sobą wiele wspólnego.
– Niech pomyślę, to brzmi jak scenariusz romansu. I to takiego w moim stylu. Dwójka samotników spotyka się i wybucha wielkie lowe–krowe. – Zażartowała, uśmiechnął się niepewnie, nie do końca rozumiejąc. – Opowiem ci później albo kiedyś indziej. – Wcisnęła piątkę po zamknięciu drzwi windy. – Herbata? Strasznie się zasłodziłam tym ciastem.
Herbata? – Zaniemówił, spodziewając się końca wieczoru, tymczasem ona zapytała o to tak „po prostu”. Jakby zapraszała go do siebie codziennie. – Czy to oznacza, że proponuje mi…?
– Chętnie – odrzekł bez wahania.
– Nie spodziewałam się gościa, więc nie rozglądaj się zbytnio. – Uprzedziła, otwierając wejście do mieszkania. Tym razem wjechał windą, nie śmiał proponować spaceru pięć pięter w górę po schodach.
– Możemy iść do mnie, jeśli chcesz. – Rozejrzał się po korytarzu, chcąc się upewnić, czy są sami. Nie miał pojęcia dlaczego, ale usilnie pragnął uniknąć ciekawskich spojrzeń sąsiadów, tak aby ich schadzka pozostała tajemnicą. Dla całego świata.
– Nie, nie. Słowo się rzekło, kobyłka i płotu. – Zapraszam po raz kolejny w gościnne progi, Andrzeju… – zawahała się. – Zaraz, jak ty masz na nazwisko?
– Szeremietiew.
– Rosjanin?
– Polak pełną gębą, mój prapradziadek był Sowietem, później to już sami Polacy w rodzinie.
– Poczekaj tu chwilę, dobrze? – Zdjęła palto i buty, zostając w sukience. – Rozgość się, zaraz wrócę. – Zniknęła za drzwiami sypialni.
Po ściągnięciu odzienia wierzchniego i butów rozejrzał się dookoła. W przytulnym, ciepłym salonie dominował regał z furą książek, mały dywan, fotel i wyglądająca na bardzo komfortową kanapą. Nie zauważył telewizora, chyba go po prostu nie posiadała. Na stoliku obok kanapy stał wyłączony laptop. Przejrzał pobieżnie okładki książek – większość to klasyka i to przez duże K. Sienkiewicz, Prus, Nałkowska, Konopnicka, ze współczesnych Twardoch i Tokarczuk. Z zagranicznych – Eco, Molier, Szekspir, z nowszych Coelho czy King.
– Andrzej? – Usłyszał za plecami, przerywając pobieżną lekturę. Odwrócił się i zaniemówił, przestając oddychać.
Stała półtora metra od niego, w progu sypialni, w czarnym, koronkowym, półprzezroczystym biustonoszu, gładkich pończochach samonośnych oraz ledwie zasłaniających intymne szczegóły stringach.
– Agnieszka? – wydukał. – Co ty robisz?
– Idziesz ze mną? – szepnęła, stąpając powoli w jego kierunku. – Jeśli chcesz, możesz wyjść, drzwi są otwarte. – Zbliżyła się i rozpięła guzik koszuli na środku, a następnie wsunęła dłonie pod materiał i nie spiesząc się, dotknęła skóry paznokciami.
Przez głowę Andrzeja przetoczyła się gwałtowna kaskada myśli, począwszy od chęci ucieczki, przez pocałunki i powolną, leniwą miłość, skończywszy na wizji mocnego, namiętnego seksu. Czuł gorący, rozpalony oddech na policzku oraz wyczekujące na decyzję spojrzenie.
– Chcesz tego? – zapytał wprost. – Naprawdę masz zamiar uprawiać ze mną seks?
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi i pstryknęła kolejnym guzikiem. – Czy fakt, że wyszłam do ciebie w bieliźnie, nie świadczy o tym? – Trzeci oddzielił się od materiału, a po nim następne. Dłonie Andrzeja objęły jej policzki, a usta złączyły się, dopasowując do siebie kształty. Nie przerywając pocałunków, metodycznie pozbawiała go kolejnych elementów garderoby, zostawiając w samych bokserkach. Jęknęła, gdy napięty członek naparł przez materiał na podbrzusze i przesunął się po stringach. Bez słowa rozłączyła się z nim, pociągnęła za rękę do sypialni i zamknęła drzwi.
Nie miał czasu na rozejrzenie się, jedyne co zarejestrował, zanim ujrzał ją w całej okazałości, bez bielizny, to kinkiet na ścianie, stwarzający ciepłą, miłą atmosferę oraz małego psa, który skakał jak wściekły obok łóżka, najprawdopodobniej będąc zazdrosnym lub zdenerwowanym z powodu obecności intruza.
– Czekam. – Spojrzenie, którym go obdarzyła oraz gest palcem wskazującym, wymuszający zbliżenie się, spowodował wrzenie w ciele. Zsunął z siebie bokserki i klęknął nad nią.
– Prezerwatywa?
Bez słowa sięgnęła w kierunku komody i sprawnie rozpakowała gumkę, nakładając ją stwardniały korzeń.
Wszedł w nią.
Zakręciło się jej w głowie, zamknęła oczy, objęła go mocno udami i werbalnie nakazała, żeby ją wypieprzył, najmocniej jak potrafi. Nie zastanawiając się zbyt wiele, rozpoczął ruchy biodrami, obserwując twarz Agnieszki i kątem oka falujące piersi ze stwardniałymi, małymi sutkami na szczycie. Wiedział, że zbyt długo nie powalczy, mimo cyklicznej masturbacji, nie pamiętał, kiedy ostatni raz kochał się z kobietą, bo pieprzenia dziwek, które zamawiał od czasu do czasu, nie wliczał w seks. Traktował to, jakby ich ciała waliły mu konia, bezuczuciowo i bezemocjonalnie.
Mechaniczne rżnięcie w celu ulżenia lędźwiom.
Pojękując z zamkniętymi oczami, wbiła mu paznokcie w skórę powyżej łopatek. Za nimi pies wskoczył na łóżko i zaczął szarpać go za stopę.
– Spierdalaj, Dino! – Wychyliła głowę zza jego ramienia i nogą strąciła intruza na podłogę. Syknął z bólu, czując cienkie igły, raniące plecy i przyspieszając tempo, na co krzyknęła i zadrżała. Orgazm nachodził u niego nieubłaganie, modlił się, tylko aby zdążył przed nią, zawsze traktował wstydliwie wytrysk przed szczytem kobiety. Nie dała mu na to szansy, oznajmiając plateau głębokim jękiem i mocnym zaciśnięciem ramion na nim. Po chwili napięcia strzelił kilkakrotnie mocno w gumkę, pojękując prosto w jej usta, złączone z nim w głębokim pocałunku.
Teraźniejszość:
Uspokoił oddech, otwierając oczy. W pokoju panował półmrok, jedyne światło dochodziło z okna, blasku okien sąsiadów oraz niedalekiej latarni, w aurze połyskiwały strumienie spermy, wystrzelone przed kilkoma chwilami i spływające po skórze krocza i brzucha.
Wspomnienie tego seksu zawsze działało.
Ona tak działała.
Jak nikt inny.
Zastanawiał się, jak doszło do ich pierwszego zbliżenia. W jego mniemaniu to było dziwaczne i niespodziewane. Owszem, podobała mu się, świetnie czuł się w jej towarzystwie, lecz nigdy, przenigdy nie próbowałby już po pierwszej randce zaciągnąć ją do łóżka.
A ona była bezpośrednia, bezpruderyjna, seksowna i bardzo kobieca, a jednocześnie emocjonalna, czuła, zmysłowa. Nie miał poczucia, że to stało się zbyt wcześnie, że został wykorzystany seksualnie, fizycznie, użyty jak wibrator lub inna zabawka.
Przeszłość:
– Mogliśmy kochać się bez gumki – szepnęła po dłuższej chwili ciszy, leżąc na ramieniu Andrzeja. Zastanawiał się, co stałoby się, gdyby wyszedł do warzywniaka pięć minut później, ona kontemplowała zbliżenie i relaksowała się po dawno nieodczuwanym z mężczyzną we wnętrzu orgazmie.
– Hmm? Czemu? – wymruczał sennym głosem.
– Jestem bezpłodna.
Podniósł się natychmiast i spojrzał na nią przeciągle.
– Przykro mi, nie powinienem pytać.
– Nie powinno być ci przykro. – Zerknęła na niego i ziewnęła. – To była świadoma decyzja. Wysterylizowałam się kilka lat temu.
Zaniemówił.
– Nie wiem, co powiedzieć. – Zaczął ostrożnie. – Nie chciałbym naruszać prywatności ani przekraczać gran…
– Andrzej, daj spokój. – Przerwała mu i nakryła usta palcem. – Wpuściłam cię do sypialni, byłeś we mnie, złączył nas wspólny orgazm. Jesteśmy trzeźwi, świadomi swoich czynów, nie pieprzyliśmy się na imprezie w stanie upojenia albo odurzenia. Możesz pytać, o co chcesz.
– W porządku. – Skoro pozwoliła, uznał w myślach, to zapytam. – Skąd taka decyzja?
– Dla własnej wygody. Uznałam, że nie potrzebuję ryzykować, brać antykoncepcji, a za prezerwatywami nie przepadam, zmniejszają doznania i czuję się, jakby zamiast kutasa poruszał się we mnie gumowy wibrator. – Opadła ponownie na jego ramię.
– To dlaczego kazałaś mi założyć gumkę przed? Przecież mogliśmy bez…
– Znasz mnie od dzisiaj, byliśmy na jednej kawie, można powiedzieć, że randce. Podobasz mi się, ja tobie chyba też, bo poszliśmy do łóżka. Chciałam, żebyś czuł się komfortowo w trakcie i nie zastanawiał się, czy w cię czasem nie okłamałam, próbując naciągnąć na dziecko albo wmanewrować w gwałt. A znam takie przypadki, z życia wzięte, wierz mi.
Milczał przez chwilę, trawiąc usłyszane słowa. Po chwili doszedł do wniosku, że ma rację i dostawił kolejnego plusa obok wizerunku Agnieszki w głowie.
– Mądra z ciebie kobieta. – Podsumował.
– Zdarza mi się. – Przewróciła się na plecy. – Wciąż jestem mokra w środku, dasz radę jeszcze raz go postawić? Bardzo chciałabym, żebyś skończył we mnie.
Spojrzał na nią, prowokowała wzrokiem, rozcierając palcami cipkę, po czym nabrała na nie trochę soków z wnętrza i wtarła w jego policzek.
Stanął błyskawicznie.
Po pięciu minutach oboje krzyczeli podczas szczytowania. Pomny jej słów, rozlał się we wnętrzu, tak jak pożądała.
Pies wciąż skakał wokół nich jak nakręcony. Tym razem nie zwrócili na niego uwagi.
Teraźniejszość:
– Kurwa, muszę tu trochę posprzątać, a później iść pod prysznic. – Zaśmiał się do siebie. Spuścił się po raz drugi w ciągu pół godziny, sperma kleiła się do ud, jąder, zostawiła też widoczne obok ślady na kanapie, a był pewien, że kolejne znajdowały się pod udami i kroczem. Zawsze, kiedy wspominał seks z nią, zwłaszcza ten pierwszy, dochodził bardzo mocno, tak mocno, że czuł ból penisa, jakby był zbyt długo ukrwiony. Czerpał z masturbacji i wspomnień z seksu z Agnieszką niemal ekstatyczną radość, jakże przeciwną uczuciom, dominującym w nim przez resztę dnia. Pozwalał sobie jednak od czasu do czasu na odrobinę ekstrawagancji. Nawet on mógł czasem poczuć coś na kształt radości, mimo że nie za bardzo miał się z czego cieszyć.
Trzecia rano. Większość normalnych ludzi śpi. On akurat tej nocy miał poważny upgrade silnika bazy danych aplikacji u jednego z klientów i musiał czuwać na stand–by do szóstej. Po tej godzinie miał go zmienić kolega, jego backup i podwładny w pracy. Na razie wszystko przebiegało bezproblemowo, a on nabrał ochoty na orgazm, więc w dogodnej chwili ulotnił się od laptopa i postanowił ulżyć lędźwiom.
No nic, trzeba posprzątać i zobaczyć, czy wszystko gra w robocie. – Podniósł się leniwie i zachichotał, czując klejący się do ud materiał kanapy.
Przeszłość:
– A to z jakiej okazji? – Agnieszka otworzyła szeroko oczy, zaskoczona.
– No. – Trzymał przed nią potężny bukiet kwiatów, na który wydał prawie dwie stówy. – Dzisiaj jest wyjątkowy dzień.
– Czekaj. – Przerwała na chwilę mycie naczyń w zlewie. – Urodziny już miałam, imienin nie obchodzę, Dzień Kobiet to za dwa miesiące, hm. – Spojrzała na niego badawczo. – Gdybyśmy nie bzykali się średnio po dwa razy dziennie, pomyślałabym, że próbujesz mnie do czegoś zachęcić, ale to nie to. – Zastanawiała się jeszcze chwilę. – Nie mam pojęcia. – Skapitulowała.
– Co stało się równo kwartał temu?
– Ale jesteś zagadkowy, Andrzejku. Próbujesz być jak bohater kryminałów? – Mrugnęła do niego. – Tworzysz suspens, kochanie?
– Masz głowę do książek, ale do cyfr to ni chu–chu. – Zaśmiał się. – Trzy miesiące temu znokautowałaś mnie drzwiami na klatce.
– O rany, to już tyle zleciało? – Oderwała się od zajęcia i złapała go w pasie. – Piękne są, mówił ci już ktoś, że potrafisz być bardzo romantyczny? – Owinęła wokół niego lewą nogę i chwyciła za podbródek, całując lekko. – Nie od parady zakochałam się w tobie. A kwiaty są śliczne. Dziękuję. – Dostał jeszcze jednego buziaka i zadowolony usiadł na krześle.
– A z tym bzykaniem… – Zaczął, a ona wybuchła śmiechem. Od czasu, kiedy zaczęli być ze sobą, uprawiali seks niemal codziennie. Ostatnio usłyszał od niej, że musi dbać o prostatę, a badania amerykańskich naukowców dowodzą, że minimum dwadzieścia jeden wytrysków u faceta miesięcznie niemal całkowicie niweluje ryzyko raka tego kluczowego u mężczyzn gruczołu.
Ochoczo i regularnie przystępowali do działań prewencyjnych.
– No co? – Przerwał, patrząc, jak śmieje się, myjąc naczynia.
– Wszyscy faceci są tacy sami. – Pogłaskała go po głowie i pocałowała w czoło.
– Trzeba było mnie tak nie rozpasać, a teraz masz, o. – Odbił piłeczkę.
– Chcesz, żebym klęknęła i obciągnęła ci z połykiem? – Nagle stała się poważna, jakby mówiła o śmiertelnej chorobie kogoś bliskiego. Zadrżał. Agnieszka miała dar w ustach i dłoniach, wielokrotnie doprowadzając go na skraj jaźni, tak daleko, że po kilku wyjątkowo mocnych orgazmach rozpłakał się w jej ramię.
Nie wstydził się tego. To ona spowodowała, że przestał obawiać się własnych reakcji w trakcie seksu, wyzwolona, otwarta i niekrytykująca.
– Zgoda – odparł po chwili zastanowienia. – Pod jednym warunkiem.
– Hmm? – Klęknęła przed nim i powoli przesunęła dłońmi od żeber w dół, w kierunku krocza.
– Usiądziesz mi później na twarzy. – Wypalił urywanym głosem, kiedy ścisnęła lekko przez materiał dżinsów pęczniejący członek.
Wnętrze Agnieszki zawrzało tak jak wielokrotnie w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Andrzej był nieco staroświecki w seksie, ale szybko się uczył i nabrał sporej wprawy. Poza tym nie bał się przekraczać granic, co bardzo ją kręciło. Tym razem stało się podobnie, błyskawicznie zrobiła się wilgotna, a oddech przyspieszył.
– Mhmm, zachwycająca perspektywa. – Uśmiechnęła się lubieżnie i rozsunęła rozporek, wsuwając dłoń do wewnątrz, po czym przystąpiła do dzieła.
Pracowała cierpliwie ustami i dłońmi, niespiesznie muskając skórę, śliniąc i mlaskając. Nurzał się w zachwycie w brązowo–szarych oczach, kiedy smakowała go i wypychała policzki główką, przymykając oczy i śmiejąc się prowokacyjnie. Domagał się od niej kilka razy, aby przyspieszyła, nie mogąc wytrzymać w oczekiwaniu na orgazm, jednak to tym razem ona rządziła, pokręciła tylko głową i napluła ponownie na główkę, rozsmarowując ślinę do samej nasady i ssąc jednocześnie na zmianę jądra.
– Masz ochotę na…? – Urwała, pytająco patrząc mu w oczy i powoli przesuwając dłoń w górę i dół. Drżał lekko, wiedząc, że niby jest daleko, ale tak naprawdę wystarczy kilka mocniejszych ruchów i wystrzeli tak mocno, że będzie to aż bolesne.
– Na co? – wyszeptał drżącym głosem. Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu.
– Na złapanie mnie z tyłu za głowę, nabicie na siebie i użycie jako zabawki. Chcesz tego, kochanie? – Polizała go całą szerokością języka, od nasady do napletka. – Bo ja bardzo tego pragnę – szeptała, całując czubek główki i nie przerywając ruchów dłonią. – Chcę popłakać się, kiedy będziesz pieprzył moje gardło.
– Odsuń się. – Otworzył oczy, wstał i spojrzał na nią z góry. Kochał ją, za to, jaką mu siebie dała, w łóżku i na co dzień, jak nauczyła go prowadzenia, a jednocześnie sama lubiła przejąć inicjatywę, a jej kreatywność w sypialni nie przestawała go zadziwiać.
Tak, jak w tamtej chwili.
– Tak, chodź tu do mnie i zalej mi wnętrze spermą, kotku – szepnęła, patrząc błagalnie prosto w oczy Andrzeja. Uwielbiała prowokować w taki sposób, podniecał ją, jak niewiele sypialnianych czynności jego wzrok, kiedy przejmował inicjatywę i „poniewierał”. Czuła się jak dziwka, zarezerwowana dla niego pani lekkich obyczajów, zapewniająca przyjemność swojemu władcy.
A później odbierała „zapłatę” w dwójnasób, na swój sposób.
Rozciągnął usta, wsunął go po samą nasadę, zacisnęła wargi. Chwycił za tył głowy i nabił.
Raz.
Drugi.
Trzeci.
Jęknął, ona za nim.
Kolejne ruchy akompaniowała stęknięciami i ślizgiem w gardle. Oddech Andrzeja przyspieszył, a po krótkim „och” zadrżał, krzyknął i zapulsował. Gorące nasienie zalało wnętrze, zgromadziła całą spermę w ustach, a kiedy wysunął się, połknęła wszystko.
– Kocham cię – wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy z powagą. – A dzień, kiedy cię spotkałam, był pierwszym, najlepszym w moim życiu. Kolejnych dziewięćdziesiąt za nami, a przed nami? Mam nadzieję, że tysiące. – Wstała i zaczęła się rozbierać. – Twoja kolej, ogierze.
Teraźniejszość:
Minęła szósta, pracę zakończył, ale na spanie nie miał najmniejszej ochoty. Zdrzemnął się chwilę przed piątą, ale obudził go koszmar, śniony od dłuższego czasu.
W marze sennej leżał na łóżku szpitalnym, przywiązany pasami bezpieczeństwa, obserwując, jak chodzą wokół niego lekarze, czasem zwracając się do niego bezpośrednio, a czasem ignorując i rozmawiając między sobą. Chciał porozmawiać z nimi, wstać, zapytać, o co chodzi i co mu jest, ale nie był w stanie. Jak to w koszmarach bywa, nie był w stanie ruszyć się, mówić, tylko obserwować. Nie słyszał również poprawnie wszystkich wypowiadanych słów, docierały do niego strzępki, z których ciężko było wywnioskować, jaki jest sens rozmowy.
A kiedy jeden z lekarzy zrobił mu zastrzyk, obudził się gwałtownie, zlany potem i oddychający ciężko.
Stwierdził, że musi porozmawiać z psychologiem na ten temat, może to jakieś przebitki depresji? Nie miał pojęcia, skąd taki sen.
Przeszłość:
– Może się do mnie wprowadzisz? Albo ja do ciebie? – Zaproponował dzień po rocznicy trzech miesięcy. Agnieszka gotowała obiad w kuchni, on czytał kryminał, który wydała jakiś czas temu.
– Ja do ciebie? A może ty do mnie? Mam psa.
– A ja mnóstwo gratów komputerowych. Gdzie zmieszczę biurko z trzema monitorami?
– Eh, faceci. – Wyszła z kuchni z łyżką w ręku i dała mu spróbować.
– Dobre. – Posmakował. – Co to?
– Łagodna zupa wietnamska. Znalazłam przepis w Internecie. – Ucieszyła się z komplementu. – Masz ochotę zjeść?
– No pewnie. – Uniósł głowę znad książki. – Najchętniej, to zjadłbym ciebie.
– A ten tylko o seksie. Są inne tematy do rozmowy w związku.
– Trzeba było tak nie wyglądać, to bym nie chciał cały czas się z tobą kochać. A tak to masz, to nie moja wina.
– Może powinnam ubrać się w jakieś stare szmaty? – Wyjrzała z kuchni i rzuciła w niego ścierką.
– Dla mnie okej, po prostu je z ciebie zdejmę. – Pokazał język i zaśmiał się. – Aga?
– Hmm? – Usłyszał ciche mruknięcie.
Zapadła chwila ciszy. Czekał na decyzję.
– Dobrze, wprowadzę się do ciebie. Zadowolony?
– Bardzo. – Stanął za nią i przytulił ją do siebie. – Kocham cię. To nieprawdopodobne, że żyłaś tu obok mnie, a gdyby nie przypadek, pewnie byśmy się nie spotkali.
– Trzeba wychodzić trochę z domu, żeby kogoś poznać, wiesz Andrzejku? – Odwróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się ciepło. – Pomożesz mi z przeprowadzką?
– No pewnie. – Ucieszył się. – Wszystko ci ogarnę, będziesz miała lepiej, niż pączek w maśle.
– Dobrze, zanim zaczniemy razem mieszkać, musisz coś jeszcze wiedzieć. O mojej przeszłości. – Pili herbatę po obiedzie. Spojrzał na nią z uwagą.
Coś ukrywasz, kochanie? – zapytał w myślach.
– Czy to…?
– Nie, nie mam dzieci, nie ukrywam przed tobą nikogo. To – zawahała się – no dobrze, lepiej jest mówić takie rzeczy wprost. Byłam kilka lat temu w sekcie.
Zatkało go. Spodziewał się wszystkiego, włącznie z ukrytą chorobą, dziećmi czy eks mężem, który ściga ją, a ona się ukrywa.
– Sekcie? Przecież jesteś ateistką. – Zdziwienie w jego głosie musiało być nadzwyczaj wyraźne, bo przez dłuższą chwilę ważyła słowa.
– Jestem, wiem, jak to wygląda, wyjaśnię ci, co się wydarzyło. Sekta nazywa się „Nowy Świat” i oficjalnie to organizacja religijna, skupiająca wokół siebie osoby zainteresowane nowym porządkiem, uniknięciem wpływu LGBT, genderyzmu i podobne bzdury.
Zawstydziła się widocznie, obserwował ją i zastanawiał się, czy to wszystko.
– Nie chcę cię krytykować, bo to wolny kraj, ale jak to się stało? Przecież jesteś liberalną, otwartą kobietą, a ta sekta brzmi jak gówno w stylu „Rycerzy Maryi”.
– „Rycerze Maryi”? Nie znam, ale nazwa mówi wszystko. Wiesz, ja – zawahała się – zakochałam się w liderze sekty. Nie miałam nic wspólnego z ich poglądami, po prostu byłam z nim, a dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że mną manipuluje pod płaszczykiem seksu i łóżka, próbował zrobić ze mnie jedną z osób w trzódce. Spakowałam się i wyjechałam bez słowa. Od tej pory go nie widziałam, a wracać tam nie zamierzam.
– Nie boisz się, że będą cię szukać? – Ja bym trochę się obawiał, dodał w duchu i zadrżał na myśl, że coś mogłoby jej się stać.
– Andrzejku, no coś ty, przecież to dwudziesty pierwszy wiek, a nie lata siedemdziesiąte poprzedniego stulecia w Stanach. Wtedy to było na porządku dziennym. Porywali do sekt, a odejście było niemożliwe.
– No nie wiem. A scjentolodzy? – Nie wydawał się być przekonanym. – Przeprowadź się jak najszybciej do mnie.
– Kochanie, przestań histeryzować, mieszkałam tu zanim cię poznałam ponad pół roku i jak widać, nic mi nie jest. Daj spokój, dobrze?
Że też mu się panikarz włączył.
– Właśnie. – Zmienił temat, choć nie wydawał się do końca usatysfakcjonowany. – W weekend jadę w delegację do klienta w Krakowie, wracam w niedzielę wieczorem. W poniedziałek rano przeniosę twoje graty do mnie, miejsce już jest. Zresztą część możesz przenieść sama, zostawię ci klucze, a te większe ogarnę ja.
Uśmiechała się do niego.
– No co? – Oddał uśmiech.
– Nic, po prostu się cieszę. – Nakryła dłonią rękę Andrzeja. – Tak sobie myślę. – Po wyrazie twarzy Agnieszki wiedział, do czego zmierza. – Ostatnio chyba nie do końca sprawdziłeś jej zakamarki. Czuję, że powinieneś dokonać reinspekcji.
– Haha, tak? – Zaśmiał się. – Bawimy się w słowotwórstwo?
– No cóż, w końcu jestem pisarką. – Wstała o jednym ruchem zsunęła szorty z figami. – Kładź się na kanapie, skarbie. Na samą myśl o twoim języku tam zrobiłam się mokra.
Teraźniejszość:
Siedząc przed monitorami, uciskał przez materiał spodni potężną erekcję.
W myślach przywołał wspomnienie, w którym cipka zbliżyła się do jego twarzy i usiadła na niej. Zaatakował wtedy mocno ustami nabrzmiały i ciepły srom, czubek języka wsuwając między wargi. Te rozchylały się samoczynnie, oddając mu pełen bukiet smaków i rozlewając soki po twarzy. Ujeżdżała go powoli, trąc o szorstkie policzki wnętrzem ud, a twardniejącym z każdym ruchem guziczkiem o wysunięty z ust czubek języka. W trakcie rodeo na twarzy zdjęła bluzkę i podniosła biustonosz, ściskając sutki oraz piersi, pojękując coraz głośniej. Wyczuwając, że jest blisko szczytu, zaparła się dłońmi nad łysiejącą głową, nachyliła lekko do przodu o pozwoliła mu rozchylić ją palcami. Doskonale wiedział, co zrobić. Dopchnął język do samego końca, a jednym z kciuków naparł na guziczek.
Krzyknęła, zadrżała i doszła w spazmach, dziękując mu szeptem oraz oddając na twarz i do ust owoce orgazmu.
– O kurwa – jęknął, poruszając bardzo szybko dłonią po kutasie i trzymając jednoczenie lewą dłoń zaciśniętą na jądrach, po czym strzelił bardzo mocno przed siebie kilka razy na podłogę.
Uspokajał oddech, wciąż czując w nozdrzach zapach jej orgazmu, na ustach ciepło śluzu i rozkoszy, które mu dała.
Przeszłość:
Pociąg dojechał do Centralnego spóźniony o kwadrans, miał to jednak gdzieś. Nie widział jej dwa dni, a czuł się, jakby to był co najmniej miesiąc. Oczywiście rozmawiał z nią tuż przed wyjazdem, mówiła że przeniosła do niego już większość swoich rzeczy, ale z kilkoma cięższymi musiałby pomóc.
Żaden problem, Aguś – szepnął do siebie cicho w taksówce. – Zrobię wszystko, żeby cię zadowolić.
Do mieszkania wpadł jak pocisk, odstawił walizkę w przedpokoju i nie wchodząc dalej, zamknął za sobą drzwi wejściowe i pobiegł do niej.
Zapukał. Cisza.
Powtórzył pukanie. Raz, dwa razy, trzy.
Zero reakcji.
Pomyślał, że może gdzieś wyszła, ale po chwili wpadło mu do głowy, że przecież jest niedziela wieczór, więc gdzie mogłaby wyjść? Do kościoła nie chodziła, a sklepy były pozamykane.
Zaniepokoił się. Zapasowy klucz, który dała mu jakiś czas temu, zwrócił przed wyjazdem, bo jak oboje stwierdzili, „skoro się przeprowadza, to jemu klucz jest niepotrzebny”.
Może czeka u mnie, wygłupia się i siedzi w ciemnościach, żeby zrobić mi niespodziankę. – Podłapał w myślach.
Tak, to było możliwe. Agnieszka potrafiła wpaść na durnowaty pomysł.
Wpadł do swojego mieszkania, zamknął drzwi, zapalił światło w salonie.
– Aguś? – Własny głos brzmiał obco i dziwacznie, odbijając się od ściany.
Cisza.
Obszedł wszystkie pomieszczenia. Zero jej obecność, dodatkowo, co bardzo go zaniepokoiło, brakowało rzeczy, które miała przenieść. A twierdziła, że przecież zostały tylko najcięższe, które miał przenieść on.
Zdenerwowany wybrał numer.
– To jeszcze raz, powoli. – Młody policjant spoglądał z uwagą, ale i rosnącą irytacją na Andrzeja, który szalał z niepokoju. – Partnerka przeprowadzała się dzisiaj do pana, rozmawiał z nią pan niecałe cztery godziny temu, miała na pana czekać w swoim lokalu, wcześniej przenieść swoje lżejsze rzeczy, a z cięższymi zaczekać na pana, tak?
– Tak. – Irytacja Szeremietiewa zaczynała sięgać zenitu. – Tracimy czas. Coś jest nie tak, Agnieszka nigdy tak nie postępowała. Poza tym podczas rozmowy z nią wszystko było w porządku, a ja nie wyczułem, żeby była zdenerwowana. I dlaczego u mnie nie ma jej rzeczy, mimo że powiedziała mi, że już je przeniosła?!
– Czy pańskiej partnerce ktoś groził albo była w niebezpieczeństwie?
– Nie no, coś pan. – Andrzej rozejrzał się po korytarzu. Oczywiście wszystkie stare babska warowały w progu, obserwując sensację na miarę lądowania UFO. – Kiedy co strażacy będą?
– Pięć minut, to co z tym niebezpieczeństwem.
– O kurwa. – Andrzej zbladł, przypominając sobie o sekcie. – Mówiła mi, że parę lat temu uciekła z jakiejś sekty. Nazywali się „Nowy Świat”.
Glina spojrzał na niego z uwagą, zanotował coś i wyjął telefon.
Strażacy przyjechali chwilę później.
Po kwadransie wyważyli drzwi do lokalu.
Widok, jaki w nim zastał, zagadkowy i niepokojący, wymusił zadanie kolejnych pytań, na które nie byli w stanie odpowiedzieć. Ani on, ani policja.
Mieszkanie było puste. Wszystkie rzeczy, ubrania w szafach, laptop, pozostały. Wyglądało to tak, jakby wyszła na chwilę, na zakupy. Brakowało tylko Agnieszki i tego cholernego psa, którego tak nie znosił. W kuchni na desce do krojenia leżał nóż i kromka chleba, którą chyba chciała zjeść.
I nie wiedzieć czemu, nie dokończyła konsumpcji.
Z nerwów nie spał całą noc.
Teraźniejszość:
I znów wpadł w ten sen. Mara szpitalna, jeden z lekarzy usiadł na łóżku, a drugi uśmiechnął się i powiedział coś do niego. Andrzej próbował udzielić odpowiedzi, ale usta były jak zaszyte, nie mógł ich otworzyć, gardło miał zablokowane, a kończyn nie czuł.
Próbował krzyczeć, histerycznie, aż zerwał się w łóżku, budząc spocony i z drżącymi dłońmi.
Przeszłość:
Następnego dnia zameldował się punktualnie o ósmej rano na pobliskim komisariacie. Po dwóch kwadransach przyjął go w gabinecie policjant, wyznaczony do śledztwa, sprawę zakwalifikowano jako zaginięcie, ze względu na zeznania oraz widok mieszkania, jaki zastali po wyważeniu drzwi.
Kapitan Biernacki, bo tak się nazywał, był metodycznym, nieco flegmatycznym pięćdziesięciolatkiem, z ogromnym doświadczeniem pracy jako glina.
– Mamy już sporo informacji, na początek. – Pokazał mu zdjęcie. – To pani Agnieszka?
Andrzej zlustrował kiepskiej jakości fotografię, nie mogąc jednoznacznie stwierdzić, czy to ona, ubranie niby pasowało, ale pikseloza na zdjęciu uniemożliwiała dokładną identyfikację osoby.
– Chyba tak, ale na sto procent nie wiem. – Bolała go głowa z niewyspania. W pracy wziął urlop, postanowił poświęcić cały dzień na poszukiwania.
– Czy pan, jako osoba najbliższa zaginionej, może nam powiedzieć o czymś niestandardowym, zaraz powiem panu, dlaczego o to pytam. – Poklikał chwilę. – Panią Agnieszkę zarejestrowała kamera przemysłowa, zamontowana przez administrację przed klatką schodową. Opuściła blok o godzinie siedemnastej trzydzieści i od tej chwili nikt jej nie widział. Była sama, nie sprawiała wrażenia zdenerwowanej, szła wolnym, spokojnym krokiem. Zbadaliśmy mieszkanie, nie odkryliśmy śladów osób trzecich poza pańskimi i zaginionej. Nie brakuje również innych rzeczy zaginionej, z drogocennych jedyne co mogłoby potencjalnie zostać zrabowane to laptop, który pozostał na swoim miejscu. Niestety po zarejestrowaniu osoby pani Agnieszki, kolejne kamery w otoczeniu państwa bloku niczego nie nagrały. Najprawdopodobniej wsiadła do samochodu, jako kierowca lub pasażer i odjechała.
– To co się stało? Dokąd pojechała i dlaczego nie wróciła? Mieliśmy zamieszkać razem, wszystko wyglądało idealnie. – Andrzej był skołowany.
– No właśnie o to chciałem pana zapytać. Pan zna ją najlepiej, czy w przeszłości, bliższej lub dalszej wydarzyło się coś, co mogło spowodować chęć ucieczki?
Andrzej zamarł.
– O mój Boże! – Zakręciło mu się w głowie, a ręce zaczęły drżeć. – Przecież mówiłem o tym temu pańskiemu koledze, no temu młodzikowi, który przyjechał pierwszy do wezwania! – Zdenerwował się po raz kolejny. – Szukajcie sekty „Nowy Świat”!
– Sekty? – We wzroku Biernackiego zapaliła się lampka. – Jakiej sekty?
– Aga opowiedziała mi kilka dni temu, że w przeszłości miała romans z liderem sekty religijnej o nazwie „Nowy Świat”. Nie wstąpiła do samej sekty, jest ateistką, ale romansowała z jej liderem i uciekła od niego, kiedy dowiedziała się, kim jest. Opowiedziała mi również, że dopiero po ucieczce zorientowała się, jak sprytnie manipulował ją i swoim otoczeniem, ale nie wdawała się w szczegóły, więc nie wiem, co tam się działo. To na pewno ich sprawka, twierdziła, że nic jej nie zrobią, ale wie pan, jak to jest z sektami, to świry!
– To oni? – Biernacki obrócił ekran laptopa w stronę Andrzeja. Widniał na nim napis „Nowy Świat”, wpisany w słońce, a litera „t” miała kształt krzyża z Jezusem na niej.
– Nie jestem w stanie powiedzieć o nich czegokolwiek więcej poza nazwą. – W międzyczasie policjant złapał za telefon, rzucił kilka słów i rozłączył się.
– Sprawdzimy. – Patrzył na niego z uwagą. – Pan wrócił do Warszawy o której?
– Panie kapitanie. – Westchnął ciężko. – Przerabiałem to z wami już trzy razy. Wróciłem do Warszawy po osiemnastej z Krakowa. Od razu do niej poszedłem, nie było jej, więc zadzwoniłem po was. Mam kilkadziesiąt osób, mogących poświadczyć, że w sobotę i praktycznie całą niedzielę przebywałem poza domem plus nagrania z pociągu, którym jechałem z Krakowa. Naprawdę proszę – nabrał głęboko powietrza, starając się nie wybuchnąć – żebyście szukali Agnieszki, a nie podejrzewali mnie.
Biernacki obserwował go chwilę w ciszy, po czym podziękował i odparł, że będą się z nim kontaktować, jak tylko pojawią się wieści lub pytania.
Teraźniejszość:
No i kontaktował się, wielokrotnie. Tak często tam bywałem, że policjanci zaczęli mnie traktować prawie jak swojego. – Uśmiechnął się smutno do siebie Andrzej. – Poza nagraniem kamery przy wyjściu z bloku, nie zarejestrowano żadnej aktywności Agi, jakby zapadła się pod ziemię.
Mijały dni.
Tygodnie.
Miesiące.
A jej nie było.
W końcu, po kilku tygodniach, poszedł do lekarza. Zdiagnozowano ciężką depresję z bezsennością. Dostał antydepresanty i środki nasenne oraz zapisał się na terapię. Podobno miało pomóc, ale czy pomagało?
W jego opinii – nie. Jedyne, co zmieniło się, to koszmary, które zaczęły go nękać. A w zasadzie ten jeden, powtarzający się, coraz dłuższy sen, w którym obserwował lekarzy w kitlach, obchodzących się z nim jak z jajkiem, dyskutujących nad nim, leżącym w łóżku szpitalnym.
Był jednak bezwolny, mógł tylko patrzeć. Intuicja podpowiadała mu, że sen coś oznacza. Coś bardzo złego, co wydarzyło się lub dopiero będzie miało miejsce.
Chciał zasnąć, tak naprawdę zasnąć, żeby odpocząć.
Pragnął, żeby wróciła. Tęsknił za nią. Bał się, że jeśli nie wróci – postrada zmysły.
Wieści od policji – brak.
Agnieszki – nie ma.
On – na skraju wytrzymałości psychicznej i fizycznej.
Miał wrażenie, że gubił się, kiedy jest dzień, a kiedy noc. Pracował jak maszyna, automat, a po pracy siadał w oknie i patrzył się w dół, na ludzi, bezrefleksyjnie.
Czekając na cud, który nie nadchodził.
A sen powtarzał się, coraz częściej, intensywniej, dłużej, z większymi szczegółami.
Aż wreszcie nastąpił przełom.
I znowu ten koszmar. Pojawią się oprawcy w kitlach. Będą dyskutować na mój temat, niewiele z tego zrozumiem. Oglądać mnie jak małpę w klatce.
A potem wyjdą, zostanę sam.
I obudzę się. W ponurym, pustym mieszkaniu, wegetując przez kolejny dzień.
Tym razem…
Tym razem rzeczywistość stwarza pozory zmienionej.
Coś jest nie tak…
Wcześniej byłem biernym, bezwolnym uczestnikiem. Jedynie obserwowałem.
A teraz…
– O, kurwa, ja mówię! – Słaby głos wybrzmiewa w pokoju, z wrażenia łapię się za usta.
Poruszam dłonią…
Przechodzi mnie zimny dreszcz. Zerkam na unoszące się lewe przedramię, dostaję gęsiej skórki, usta, dłonie i stopy robią się lodowate.
– Dzień dobry, Bartłomieju. – Podskakuję na dźwięk męskiego głosu.
Bartłomieju?
– Mówi pan do mnie? – Gardło mam wysuszone, a głos ledwo wydostaje się z ust.
– Oczywiście, jesteśmy tu tylko my dwaj. – Niewysoki, około sześćdziesięcioletni mężczyzna z bujną brodą i siwymi, gęstymi włosami staje tuż obok łóżka. – Cieszę się, że możemy w końcu porozmawiać. Miło widzieć cię z powrotem. Jestem Juliusz Walczak, twój lekarz, mówmy sobie po imieniu.
– Mogę dostać coś do picia? – Chrypię, przełykając nerwowo ślinę.
– Oczywiście. – Podaje mi plastikowy kubeczek z wodą.
Chwila ciszy. Obserwuje mnie beznamiętnie.
– Jak mnie nazwałeś? – Czuję się jak w czeskim filmie. Może to kawał? Z pracy na pewno nikt by na to nie wpadł, za poważni ludzie.
A może? Może to jednak oni?
A może to jednak sekta?! Porwali Agę, a teraz mnie, bo za bardzo węszę? A teraz chcą zorientować się, co wiem i uciszyć na zawsze?
Kurwa.
Czekam, aż wejdą przez jedyne w pomieszczeniu drzwi, ale nic się nie dzieje.
– Nazwałem cię Bartłomiejem. – Powtórzył. – Nazywasz się Bartłomiej Wolny.
Spoglądam na niego jak na chorego psychicznie.
– Dobra, kumam. Można przestać się śmiać, Wychodźcie, kurwa, zza tych drzwi. – Zaczynam bić brawo.
Które pozostają zamknięte.
– Jesteśmy tu tylko my dwaj. – Podchodzi do wejścia i ciągnie za klamkę.
Korytarz przede mną świeci pustką.
– Kim jest Bartłomiej Wolny? – Próbuję podnieść się, ale ciało jest tak słabe, że z ledwością dźwigam się na łokciach.
– Czy wiesz, gdzie i dlaczego jesteś? Mogę? – Odpowiada pytaniem na pytanie i wskazuje na miejsce w nogach łóżka. Wzruszam ramionami, siada obok. – To jak? Wiesz, gdzie jesteś?
– Wygląda na szpital. – Czuję się zmęczony i słaby.
– Brawo, czyli jednak z procesami myślowymi jest u ciebie całkiem nieźle. – Uśmiecha się. Mam niejasne wrażenie, jakby twarz była mi znana i miałem z nim styczność.
– Dalej jednak nie wiem, co to za cyrk. Jesteś z Nowego Świata?
– No dobrze, to powiedz, co sądzisz, o tym – ignoruje moje pytanie i ogląda się dookoła – cyrku. Chciałbym usłyszeć to od ciebie.
– Co sądzę? Jesteśmy w „Ekspresie Reporterów”? Czy prowadzisz ankietę dla „Teleekspresu”? – Mimo stanu lekkiego otępienia, odrealnienia, mózg zaczyna pracować jak żyleta. Od dawna tak się nie czułem, w zasadzie, od kiedy zniknęła Aga. Jakbym dostał zastrzyk z adrenaliny.
– Nie, nie. Bądźmy poważni. – I taki pozostaje. – To co? Powiedz mi, co widzisz, co sądzisz. Przecież nie próbuję wyciągnąć od ciebie kodu PIN do karty bankomatowej. – Próbuje żartować, nie jest mi absolutnie do śmiechu.
Milczę, zbierając myśli. Walczak cierpliwie czeka.
– Dobra. – Odzywam się po chwili ciszy i mierzenia się wzrokiem. – Powiem, mimo że… – Mam ochotę wypalić, że to nie ma sensu, bo po co mam tłumaczyć coś we śnie. – Od kilku miesięcy śni mi się ten pokój. Nie mogę mówić, nie mogę ruszyć się, patrzę i słyszę, ale tylko część słów, w zasadzie nie rozumiem ich sensu. – Dopijam wodę z kubka. – Osoby, które przebywają w nim razem ze mną, to lekarze. Obserwując ich zachowanie, doszedłem do wniosku, że debatują nad moim stanem zdrowia, wydają diagnozę, ale mnie nie udaje się jej poznać. Budzę się i wracam do rzeczywistości. Do swojego mieszkania. – Przerywam na chwilę. – Obecny sen różni się jednak od wcześniejszych, mogę mówić, ruszać się, jest tak realistyczny, że mam podejrzenie co do dwóch możliwości. Umarłem albo ktoś mnie zahipnotyzował.
– Zwolnijmy trochę. – Rozsiada się wygodnie. – Rozumiem, że nie nazywasz się Bartłomiej Wolny, a przynajmniej tak twierdzisz. – Spogląda na mnie badawczo. – To jak masz według ciebie na imię i nazwisko?
Mam niejasne wrażenie, że ktoś siedział już w taki sposób.
Po chwili uświadamiam sobie, że to on tu siadał, podczas poprzednich snów! Walczak!
Zahipnotyzował mnie, pytanie – dlaczego?
– Podanie danych nie zaszkodzi. I tak pewnie je znacie, skoro mnie porwaliście i zahipnotyzowaliście.
– Nikt cię nie porwał, a tym bardziej nie stosujemy hipnozy. Trafiłeś tu prawie z własnej woli.
– Prawie?
– Tak, o tym za chwilę. Może. To jak masz na imię i nazwisko?
– Dobrze, powiem. - Uparty jest, trzeba to przyznać. - Nazywam się Andrzej Szeremietiew i mam czterdzieści trzy lata. Mieszkam na Ursynowie, pracuję w IT jako administrator CRM, mieszkam sam – odpowiadam ponuro. – Moja partnerka, Agnieszka Koras. – Przełykam nerwowo ślinę, próbując powstrzymać rosnącą w gardle gulę. – Zniknęła osiem miesięcy temu.
Milczy po raz kolejny, zastanawiając się chyba, co powiedzieć.
– A co, gdybym powiedział, że Agnieszki – zawiesza głos – nie ma?
Patrzę na niego jak na idiotę. Czy w stanie hipnozy zdarzają się absurdalne sytuacje, takie jak obecna? Co to za gówno? Może to po antydepresantach mam takie jazdy.
– Jak to „nie ma”? Zdezintegrowała się? Przeniosła w inny wymiar? Co to znaczy?
– Nie ma, bo nie istnieje.
– Człowieku, co ty pierdolisz? Jak nie istnieje? Przecież to żywa osoba, moja partnerka, kobieta w kwiecie wieku. Piłeś coś, czy ja podpisałem po alkoholu jakieś papiery i uczestniczę w eksperymencie społecznym? Podaliście mi LSD?
– Mogę zadać ci pytanie? – Niespodziewanie zmienia temat rozmowy. – Załóżmy, że masz rację, jestem marą senną, a ty obudzisz się niedługo. Pamiętasz, kiedy ostatni raz świeciło słońce? W realnym świecie? Twoim? – Wpatruje się we mnie, czekając na odpowiedź. – Skoro to, co dzieje się teraz. – Rozgląda się i kreśli koło dłonią dookoła siebie. – To jest sen. – Wskazuje okno, które rozświetlają promienie zachodzącego słońca.
Zastanawiam się nad tym, co powiedział.
Nie mam pojęcia. Wszystkie migawki ze wspólnych chwil z Agnieszką mam z domu albo kiedy było ciemno na zewnątrz.
Na pewno byłem z nią gdzieś i świeciło słońce. Jestem o tym przekonany.
– Chyba byłem gdzieś z Agnieszką i wtedy świeciło.
– Gdzie? Potrzebuję konkretnie wiedzieć.
– No. – Próbuję odszukać zdarzenie w pamięci. – Nad Bałtykiem.
– Konkrety, miesiąc i gdzie.
– Nie wiem, człowieku! Nie pamiętam, rozumiesz?! – Podnoszę głos zdenerwowany. Nie mogę sobie nic przypomnieć i to frustruje. Niestety, w snach tak bywa, co po raz kolejny sobie uświadamiam. W nich zawsze, kiedy próbuje się ucieczki, nogi robią się jak z waty albo ołowiu, próbujesz kogoś zdzielić, uderzenie wychodzi tak lekkie, że ledwo muska oponenta. A teraz to zdarzenie, z pamięcią.
– Przepraszam, za mocno cię nacisnąłem, faktycznie możesz być rozbity. Nie ma co się denerwować. – Porozumiewawczo klepie kołdrę w miejscu, gdzie mam nogę. – Łatwiejsze pytanie. Opowiedz mi pozytywne zdarzenie z dzieciństwa lub czasów młodzieńczych, najbardziej lubiane. Prezent na gwiazdkę, zdobyty dyplom studiów, może pierwszy seks? Zastanów się.
Wysilam pamięć, walcząc ze sobą. Kręci mi się w głowie, która pulsuje rytmicznie, jakby w jej wnętrzu afrykańskie plemię dzikusów rozpoczęło rytualne walenie w bębny gabarytów kotłów średniowiecznych wiedźm. Po raz kolejny zdaję sobie sprawę, że… nie pamiętam. Kojarzyłem mieszkanie na Ursynowie, Agnieszkę, babę w warzywniaku i byłego psa z kawiarni.
I nic więcej.
Jak to możliwe? Amnezja? Znowu ten kretyński, złośliwy sen.
– Nie wiem – odpowiadam zdziwiony.
– Jeszcze jedno pytanie pomocnicze, a później ty będziesz mógł zadać swoje. Który mamy rok?
– Co? – Patrzę na niego osłupiały. – To naprawdę przestaje być zabawne.
Wydaje mi się, że jednak żyję, po śmierci nie bolałby mnie tak łeb, jakbym miał kaca.
Bądź więc łaskaw, Juliuszu, nie wciskać mi kitu!
– Mówię całkowicie poważnie. – Głos lekarza jest stanowczy. – Nie traciłbym swojego i twojego czasu. Dla nas obu jest on bezcenny. To który mamy rok?
Zastanawiam się dłuższą chwilę. Mam totalną pustkę w głowie, ale coś mówi mi, że data może być tylko jedna. Taką kojarzę z kalendarza, wiszącego w kuchni Agnieszki.
– Wydaje mi się, że dwa tysiące szesnasty. A miesiąc, nie mam pojęcia. Styczeń lub początek lutego.
Walczak pokazuje mi zegarek z czasem i datą.
Otwieram z niedowierzaniem szeroko oczy.
Ósmy października dwa tysiące dwudziestego piątego.
– Po co to robisz? Po co mi wciskasz kit? – Zaczynam się coraz bardziej denerwować. Własną niepamięcią i bzdurami przez niego opowiadanymi.
– Niczego nie wciskam. Włączmy telewizję albo dowolną stronę internetową.
– Stronę mogliście spreparować, napisanie nowej, fejkowej to prosta sprawa, ale z telewizją będzie dużo trudniej, żeby manipulować. TVN24, później Polsat News, na koniec TVP INFO, te pisowskie łajzy. A jak wam nie uwierzę, to sam wybiorę kanał.
– Każdej strony nikt nie jest w stanie spreparować, poza tym, po co mielibyśmy to robić? I zdziwisz się, PiS już nie rządzi. – Uśmiecha się po raz kolejny.
Żebyś szczękościsku nie dostał.
Spoglądam na ekran świeżo uruchomionego telewizora, zawieszonego na ścianie pokoju i moje serce zatrzymuje się na nanosekundę.
Data jest identyczna, co na zegarku.
Co jest, do diabła?!
– Przełącz na Polsat News. – Żądam zdenerwowanym głosem.
Ta sama data.
Po chwili przeskakuje na TVP Info.
Wszystkie trzy są identyczne.
– Mam zmienić na zagraniczny? Co prawda w szpitalnej telewizji nie ma takich kanałów, ale mam aplikację mobilną od swojego dostawcy usług telewizyjnych i w niej mogę pokazać ci BBC.
Kręcę głową z niedowierzaniem i milknę.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – pytam po chwili drżącym głosem.
– Bartek. – Pierwszy raz zdrabnia moje rzekome imię. – Andrzej nie istnieje, a to, o czym mówisz. – Zastanawia się chwilę. – Nie, źle powiedziałem. Istnieje, ale w twojej głowie. A to, co widzisz, to nie sen.
– Chcesz powiedzieć, że mi odwaliło? – Unoszę brwi. Denerwuję się, bo coraz więcej przemawia za tym, że dzieje się coś złego. Nie potrafię zrozumieć luk w pamięci. I nie mam pojęcia, kim jest Bartłomiej Wolny.
– Wiesz, co to jest fuga dysocjacyjna?
Nazwę kojarzę, ale nie mam pojęcia, co oznacza.
Bez słowa wyjmuje zdjęcie. Widnieje na nim piękna, młoda kobieta w zaawansowanej ciąży. Wiek? Gdzieś pomiędzy dwadzieścia pięć, a trzydzieści kilka lat, bliżej trzydziestki. Długie, ciemne blond włosy do łopatek, ładny, pociągający uśmiech, zgrabna, kobieca figura z wydatnymi biodrami i spore piersi.
Świetna. W moim guście.
– No ładna, ale w ciąży. Nie biorę się za dzieciate. Nie znoszę dzieci.
– To twoja narzeczona. Monika Sroka.
Nieruchomieję. Drżę i przechodzą mnie ciarki.
Mówi najzupełniej poważnie. Czuję to i widzę.
A ja zaczynam wątpić, czy jestem normalny.
– Moja narzeczona? – dukam. – Przecież ja nie mam narzeczonej.
– Andrzej tutaj. – Stuka się w głowę. – Nie ma. Bartłomiej. – Wskazuje na mnie palcem. – Miał i czekał na narodziny córki. Natalii.
– Jaki Bartłomiej, człowieku! – Unoszę się. – Zaraz. Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? – Mimo iż jestem zadeklarowanym przeciwnikiem bąbelkuf, drżę na myśl, że ktoś mógłby…
Skrzywdzić moją (?) córeczkę.
Część mnie.
Maleńkie stworzenie, być może jeszcze nienarodzone.
Robi mi się niedobrze.
– Czy coś stało się mojemu, temu – poprawiam się natychmiast – dziecku? – szepczę, zapominając, że przed chwilą twierdziłem, iż nie jest ono moje.
Bez słowa podaje mi smartfona z otwartym plikiem, zatytułowanym „Podstawowy raport z zaginięcia Moniki Sroka”.
„Monika Sroka.
Data zaginięcia: siedemnasty lutego dwa tysiące szesnastego roku.
Wiek: trzydzieści lat.
Wzrost: sto sześćdziesiąt centymetrów.
Waga: siedemdziesiąt kilogramów.
Kolor oczu: szary.
Stan uzębienia: pełny.
Znaki szczególne: zaawansowana ciąża, tatuaż niebieskiej ważki na tle srebrnego księżyca na lewym przedramieniu.
Status sprawy: Partner zaginionej, Bartłomiej Wolny po powrocie z pracy zastał puste mieszkanie, bez śladów włamania. Rzeczy osobiste, jak telefon, torebka czy portfel zaginionej leżały na stole w kuchni, zniknęły kurtka, zimowe obuwie, czapka, rękawiczki oraz gotówka. Partner wykluczony w śledztwie jako podejrzany, innych potencjalnych winnych zniknięcia brak. Brak tropów w miejscu zamieszkania zaginionej, nagrań z monitoringu miejskiego, powiadomiono wszystkie służby w Polsce oraz za granicą. Śladów do dzisiaj (24.02.2024) również brak”.
„Aktualizacja 25.07.2025. Status: Monika Sroka wciąż nie odnalazła się, najprawdopodobniej nie żyje”.
Spoglądam na Walczaka z niedowierzaniem.
– Przykro mi, ale nie znam tej kobiety. A już na pewno ona nie jest moją narzeczoną czy kim tam sugerujesz, że miałaby być. A dziecko to kolejna bzdura. – Wycofuję się z „ojcostwa”. – Nie znoszę dzieci i nie chcę ich mieć.
– Może opowiem ci jeszcze co nieco, zanim osądzisz, czy mówię prawdę?
Nie reaguję, czekając na ciąg dalszy.
– Z Moniką znaliście się prawie dziesięć lat, a zapoznaliście w trakcie studiów. Z początku nie przypadliście sobie zbytnio do gustu, podobno, według słów waszych wspólnych przyjaciół i twoich, ty uważałeś ją za sukę i roszczeniowe babsko, ona ciebie za lekkoducha i skretyniałego dzieciaka.
– Niech zgadnę, uratowałem ją przed złymi ludźmi, a ona w nagrodę zakochała się we mnie?
Walczak milknie.
– Przypomniałeś sobie?
– Co przypomniałem? To była ironia.
– Nawet nie wiesz, jak blisko jesteś. – Zawiedziony wznawia opowieść.
Wciąż mu nie wierzę, żeby było jasne.
– Na połowinkach zaczął podrywać ją obcy mężczyzna, z tego, co mówił twój najbliższy kolega, Sebastian, podrywacz był absolwentem uczelni. Oczywiście Monika spławiła go raz i drugi, ale on nie odpuszczał, stał się nachalny i dostał po twarzy. Na jego nieszczęście oddał. A później do akcji wkroczyłeś ty.
– Ja? – Otwieram szeroko oczy. – Ze mnie taki fighter jak z ciebie koszykarz NBA. – Walczak jako osoba mikrego wzrostu śmieje się serdecznie z dowcipu.
– No widzisz, nie do końca. Może jako Andrzej nie jesteś zbytnio wojowniczy, ale Bartłomiej – patrzy na mnie z uwagą – był niegdyś niezłym chuliganem. Skończyło się na, jak to mówi dzisiejsza młodzież, oprawieniu gościa tak, że zabrało go pogotowie ze stłuczonymi żebrami i obitą twarzą, a u ciebie szyciem łuku brwiowego. Po tym zdarzeniu Monika pojechała z tobą do szpitala, była przy tobie cały czas, kiedy cię szyli. I tak już została.
– Została? To znaczy, że od tamtej chwili byliśmy parą?
– Prawie. Nie od razu, ale po jakimś czasie zaczęliście się spotykać i kliknęło między wami. A reszta jest historią. Skończyło się na tym, że spodziewaliście się dziecka, kiedy zaginęła.
– Skąd to wiesz?
– Wszystko znalazło się w policyjnych aktach, znam je na pamięć. To, co przed chwilą przeczytałeś, to maleńki ułamek wiedzy, którą o tobie, o was – poprawia się – nabyłem. – Uśmiech nie schodzi z jego ust. – Tak, twoja historia to moje drugie życie, Bartku. Zajmuję się tobą, od kiedy tu trafiłeś i bardzo chciałbym, żebyś wrócił do normalnego życia.
Normalnego życia? Czyli do Agnieszki?
Bo to, co słyszę, widzę i czuję, to jakiś koszmar.
– Feralnego dnia, według twoich słów, rano wszystko wyglądało standardowo, bez odstępstw od normy. Wyszedłeś do pracy przed siódmą, kiedy Monika spała. W ciągu dnia rozmawialiście jeszcze dwukrotnie, za każdym razem twierdziłeś, że wszystko było w porządku i nie przejawiała żadnych objawów, świadczących o złym samopoczuciu czy chęci zrobienia sobie krzywdy lub zamiaru ucieczki. Po powrocie z pracy zastałeś puste mieszkanie, twoja narzeczona wyparowała.
Zapada cisza. Mimo że on mówi o mojej przyszłej żonie i nienarodzonej córce, z jednej strony przeraża mnie fakt, że te osoby są mi całkowicie obojętne i cierpię nie z przyczyny ich utraty, a odejścia Agnieszki, z drugiej? Gdzieś w głowie kołacze się myśl, że może on jednak ma rację, a Andrzej i wszystko z nim związane to wymysł wyobraźni?
– Gotowy na ciąg dalszy? – Chyba dał mi czas na przetrawienie nawału informacji, bo czeka cierpliwie, aż wrócę do rzeczywistości. Kiwam głową na zgodę. – Policja oczywiście momentalnie rozpoczęła śledztwo, natychmiast trafiłeś do grona podejrzanych i równie szybko zostałeś z niego wykluczony. – Unoszę pytająco wzrok. – Niemal oszalałeś, kiedy nie odnalazła się, sprawdzono na wylot twój telefon, media społecznościowe, komunikatory, logowanie karty SIM, a także kamery przemysłowe w miejscach, gdzie oboje bywaliście. Byłeś czysty, a twoje zachowanie i rozpacz, w jaką wpadłeś po zniknięciu Moniki, świadczyły dodatkowo na twoją korzyść. Nadążasz? – Upewnia się. Przytakuję, czekając na ciąg dalszy.
– Podejrzewano dwa warianty, co mogło się z nią stać. – Zatrzymuje się na chwilę. – Pierwszy, po prostu uciekła od ciebie. Wariant miał argumenty za i przeciw. Za, romans na boku, ktoś inny, niż ty był ojcem dziecka, a szczęśliwą narzeczoną mogła bardzo umiejętnie udawać. Po rozmowach z tobą oraz znajomymi uznano wariant za mało prawdopodobny. Z jednej strony, mimo że zostawiła wszystkie rzeczy w domu, zabrała całą gotówkę. Bagaż mogła mieć już przygotowany lub ktoś jej pomagał, a banknoty wzięła, żeby zniknąć bez śladu. Z drugiej, wszyscy podkreślali, że byliście bardzo szczęśliwą parą, a ona kochała cię i uważała za miłość życia. Przed tobą nie spotykała się z nikim przez okres dłuższy, niż kilka miesięcy, a po naprawdę gruntownym prześwietleniu przez policję nie znaleziono czegokolwiek, wzbudzającego podejrzenia wobec uczciwości Moniki. Wątpliwe więc było, aby z kimkolwiek romansowała przed ciążą, a tym bardziej w jej trakcie.
Przerywa, obserwując, czy słucham.
– Wariant numer dwa. – Wznawia monolog. – Została uprowadzona, a do wzięcia gotówki zmusił ją porywacz lub porywacze, aby upozorować samotną ucieczkę. Wariant bardzo możliwy, ale nie w Polsce. W Stanach, w Wielkiej Brytanii. Nie u nas. W Polsce nie porywa się ludzi w ten sposób, ludzie częściej znikają z własnej woli. Tym bardziej że jak nam mówiłeś, była bardzo ostrożna, za każdym razem, kiedy zostawała sama w domu, nie otwierała drzwi obcym, zamykała się szczelnie, a ty zawsze miałeś swoje klucze i nimi otwierałeś, nawet jeśli ona była w środku. Kamery w bloku niczego nie zarejestrowały, również Moniki, wychodzącej z lokalu i budynku.
– To, co się z nią stało? Znaleziono ją? – Wchodzę mu w słowo.
– Nikt do dzisiaj tego nie wie, zniknęła bez śladu. – Milknie. – Śledztwo jest wciąż otwarte, ale od dziewięciu lat nie ma w jej sprawie żadnej informacji.
Trawię chwilę wypowiedziane słowa. Chcę poczuć choć cokolwiek na kształt żalu, straty czy rozpaczy po niej. Niestety, jedyne co przychodzi mi do głowy, to „przykro mi”, bo tak wypada i stojąca przed oczami Agnieszka.
– Fuga dysocjacyjna to stan, gdy człowiek nie jest w stanie funkcjonować z powodu traumatycznego przeżycia, jak udział w wojnie, zbiorowe morderstwo na jego oczach, bycie zgwałconym czy – spogląda na mnie – śmierć lub zniknięcie bliskiej osoby. A niespodziewane odejście kogoś bliskiego i całkowite odcięcie się, to tragedia, która dotknęła ciebie, dodatkowo potęgowana przez fakt, że nie znałeś powodów zniknięcia i nie udało ci się ich poznać. Pozornie wszystko jest idealne, a nagle partnera nie ma i z dnia na dzień przestaje się odzywać.
Wstaje i odwraca się do mnie twarzą.
– Trzy miesiące później przekroczyłeś próg wytrzymałości i twój umysł przestał radzić sobie ze stresem, rozpaczą oraz traumą, jaką przeżywałeś. Pojawił się ktoś inny, a Bartłomiej Wolny zniknął. Schował się, aby przeżyć.
Wyciąga ponownie smartfona z otwartą stroną internetową.
Pokatne.pl
XXX_Lord.
Pokątne, jakiś lord. Co to za pierdoły?
– Zniknięcie Moniki było dla ciebie tak przerażającym zdarzeniem, że zamknąłeś się w sobie i stworzyłeś drugą osobowość, mającą pomóc w przeżyciu tragedii. – Pokazuje na ekran. – Na ponad dziewięć długich lat, tyle czasu tu jesteś.
Po raz kolejny mam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze.
– Co to za gówno? – szepczę zszokowany.
– To strona z opowiadaniami erotycznymi. Jesteś tam jednym z autorów.
Co on pieprzy? Ja miałbym pisać jakieś historie? I to w dodatku historie eroporno? Różne bzdury mogliby próbować mnie wmanewrować, dużo łatwiej byłoby w morderstwo lub gwałt, ale nie w pisanie pornografii.
Bzdury.
Pogram jednak w tę grę i spróbuję dowiedzieć się jak najwięcej. Może nieświadomie przekaże mi coś, co pomoże w odnalezieniu Agi.
– Wiesz, lubię porno, czasem nawet oglądam, ale konta raczej bym nie założył, poza tym to chyba jakieś komiksy albo fotki erotyczne tu są, a nie filmy. Kompletnie mnie to nie interesuje. A, i ksywa strasznie pretensjonalna i gówniarska. W życiu bym tak się nie nazwał.
– To twoje konto, Bartek, a ty od prawie dziesięciu lat piszesz. Różne historie, mniej lub bardziej związane z erotyką i porno.
– Ja piszę? – Zaśmiałem się. – Równie dobrze mógłbyś próbować wmówić mi, że przemycam heroinę z Afganistanu. I nie jestem Bartek, a Andrzej.
– Napisałeś dwadzieścia kilka opowiadań przez ponad dziewięć lat, niektóre są naprawdę niezłe. Czytelnicy pisali ci, że przeczytaliby z chęcią takie książki, z czym w zupełności się zgadzam. W zasadzie to pewnie będziesz chciał na to zerknąć, parę tytułów jest bardzo dobrych, ale zależy mi, żebyś przeczytał chociaż część ostatniej historii.
W porządku – myślę. – Od zerknięcia na te opowiastki świat się nie zawali.
Klikam w odnośnik.
„Ghosting”
Tagi: nieznajoma i tajemnica.
Pretensjonalne tagi, tytuł o duchach.
„Budzik odegrał skoczną, nieprzystającą do nastroju melodię punkt siódma. Jak zwykle czujny, w godzinach porannych spał, będąc „pod prądem”. Po krótkiej chwili leżenia ze wzrokiem wpatrzonym w jasny sufit zwlókł się ciężko z łóżka, trąc oczy i ziewając potężnie.”
Ej, znam to.
Wczytuję się w tekst i zamieram.
To moje życie…
Z Agnieszką…
Walczak wyczuwa moment i przystępuje do ataku.
– Stres i trauma były tak duże, że twój umysł nie wytrzymał. Uciekłeś w XXX_Lorda, a później również w Andrzeja. To najdłuższa fuga, o jakiej słyszałem, połączona dodatkowo z amnezją.
– To znaczy, że Agnieszka to…? – Urwałem, a w gardle staje kula. Kurwa, zakochałem się w wymyślonej przez siebie kobiecie, a o prawdziwej, żywej i istniejącej zaginionej narzeczonej i dziecku nie mam pojęcia?!
– Agnieszka to wyraźna personifikacja Moniki. Zniknęła tak jak ona. Tyle że w twojej głowie, abyś mógł tam przeżyć i przepracować rozpacz oraz tragedię. I wrócić tutaj.
– Nie!!! To niemożliwe!!! – Drę się na cały regulator. – Ona była realna, pieprzyłem ją, czułem smak jej ciała! – Urywam. – Pachniała, nawet teraz to czuję!
– Wasz pierwszy seks to kopia twojego ulubionego filmu, „Wilk z Wall Street”, pamiętasz pierwszą scenę seksu Di Caprio z księżną z Bay Ridge? – Patrzę na niego bez słowa. – Tam również znalazł się pies, którego aktorka strąciła w trakcie pożycia z łóżka. Chcesz kolejnego dowodu? Agnieszka zniknęła tak samo, jak Monika, bez śladu. Twoje podejrzenia w sprawie sekty, to historia przeniesiona z jednej ze słuchanych przez ciebie płyt, amerykańskiego zespołu metalowego Nevermore, opowiedziana na krążku „Dreaming Neon Black” i mówiąca o zaginionej eks dziewczynie wokalisty, o której porwanie podejrzewał sektę religijną. Należała wcześniej do wspomnianej sekty i uciekła z niej. Kolejny argument, oboje, ty i Agnieszka nie chcieliście mieć dzieci. To twój podświadomy strach jako autora historii przed utratą kolejnego dziecka, po zaginięciu nienarodzonej Natalii.
Patrzę na niego, nie rozumiejąc.
– Nie pamiętasz dzieciństwa czy przeżyć z wcześniejszych okresów życia jako Andrzej, bo ich nie napisałeś. Andrzej to postać z opowiadania, w którą wcieliłeś się ty, Bartłomiej.
Jasne, a ty jesteś prawdziwy? Nigdy w to nie uwierzę!
– Twój mózg próbował obudzić się i rozliczyć z traumami, używając do tego dobrze kojarzących ci się z pamięci elementów. Ze strefy komfortu. Bardzo lubiłeś swego czasu tę płytę, a film oglądałeś namiętnie w zasadzie codziennie przez kilka miesięcy. To bardzo ciekawe, a dla mnie materiał lata badań, które będę prowadzić. Napisałeś opowiadanie-catharsis i powstałeś z martwych. Teraz musimy tylko popracować nad pamięcią, żebyś ją odzyskał.
– Nie, to przecież jest… – Milknę. To przecież nie może być realne, to wszystko, co widzę i słyszę. Pamiętam, co przeżyłem a nią, uniesienia, uczucia, śmiech, żarty, poważne rozmowy. Ja sobie to… wymyśliłem?
Kurwa, to nie może być prawda.
– Wiem, jak to brzmi i wygląda. – Walczak po raz kolejny dobrze wyczuwa mój nastrój. – Nie wymagam, żebyś się ze mną zgodził, przemyśl, co mówiłem. Przeczytaj swoje opowiadania. Dostaniesz laptopa, na którym wcześniej pisałeś, do czytania.
– Mam tu laptopa? – Dziwię się.
– Tak, najpierw miałeś swojego, ale przestał działać, więc z budżetu szpitala kupiliśmy i wypożyczyliśmy tobie.
Mętlik w głowie osiąga zenit.
Patrzę w ekran smartfona.
XXX_ Lord.
– Załóżmy, że to może być prawda, choć nie wierzę w żadne twoje słowo. – Mam podejrzliwy głos. – Nie mogłem wybrać głupszej ksywy? Ruchacz_666 albo 69 byłby równie gówniany. – Komentuję z niesmakiem. Wciąż nie mam pojęcia, jak udało mi się wyprodukować kilkadziesiąt porno opowieści, przecież nie umiem pisać, nawet nie próbowałem. Trochę z tego, co on mówi, zaczyna kleić się w całość i instynktownie czuję, że Walczak może mieć, przynajmniej częściowo, rację.
– Ksywę wymyśliłeś sam, cieszyłeś się, że jest beznadziejnie gówniarska, pozornie napuszona i wskazuje na niedojrzałego licealistę. Celowo nazwałeś się tak, a pisałeś o dość poważnych, jak na tę stronę tematach. Poza tym jesteś tam jednym z aktywniejszych użytkowników. I masz coś na kształt wirtualnych znajomych. Prawie umówiłeś się również na kawę.
– Co? – Parskam. – To tam tak można? Ale w Internecie czy na żywo?
– Czytaj. – Podsuwa mi ponownie ekran pod nos, zagłębiam się w lekturze komentarzy, coraz bardziej zafascynowany.
– Ten cały deal, to żywa osoba?
– Oczywiście, to autorka na stronie tak jak ty. Znacie się w zasadzie od początku, od kiedy tam jesteś i chyba cię lubi. W każdym razie kawa jest aktualna, tak wynika z rozmów między wami, notabene bardzo ciekawych i momentami zabawnych.
deal.
Kobieta.
A może to Roman z Nowotańca, lat pięćdziesiąt dwa, wąsy, pokaźny brzuch piwny, dziewięćdziesiąt kilo na liczniku? Kleci te komentarze i zboczone historyjki, podrywa kolesi, a później trzepie sobie namiętnie, bo oni wyobrażają sobie, że rozmawiają z wyuzdaną dupą, ze świetnymi cyckami i piękną buzią, która umie pisać tak, że im stają pały?
– Awatar ma seksowny – stwierdzam. Czarno–białe zdjęcie, lewa dłoń z długimi, ciemnymi paznokciami na tle czarnej klawiatury.
To jednak niekoniecznie musi być zdjęcie dłoni tej całej deal. A może to fotka ściągnięta gdzieś w necie?
– Poza tym często rozmawiasz z innymi użytkownikami. Chyba można powiedzieć, że to twoi znajomi, choć nie znasz ich nazwisk, a oni twojego. Jesteście wobec siebie anonimowi, ale tworzycie małą, zwartą społeczność. I po tym, jak o nich opowiadałeś, wydaje się, że ich lubisz.
Spoglądam na loginy. AgnessaNovvak, jamer106, DiabełwGłowie, Vee, MikeEcho, Tejot, Anita18, Aria…
Kolejne nicki.
– Ci ostatni to dość nowi użytkownicy, ale początkowi z listy, włączając deal, to doświadczona ekipa. Agnessa, moderator strony, merytoryczna, zna się na muzyce, którą lubisz, prowadzisz z nią emocjonujące dyskusje na różne tematy, które często czytam i wiele ciekawych rzeczy się dowiaduję. Podobnie dyskutujesz z jamer106, to mężczyzna, piszący i lubiący czytać emocjonalne historie i trochę próbujący bawić się w Toma Clancy’ego. Jego również czytam dość często. Z kolei z DiabełwGłowie znacie się chyba jeszcze dłużej, niż z deal, podczas gdy tu zaczynałeś, był kimś na kształt twojego mentora. Vee, młoda autorka, ale tworząca pięknym, poetyckim językiem. Robi furorę wśród moich kolegów na oddziale. Jeden z nich to chyba się zadurzył i jak tylko dowiedział się, że jest szansa na twój powrót, wymógł na mnie, żebyś spróbował załatwić jakiś kontakt do niej, bo chciał ją na kawę zaprosić…
Przestaję go słuchać.
To jakaś matnia!
Nie mam, kurwa, pojęcia, co to za ludzie! Jacyś wirtualni znajomi!
Kim ja, do cholery, jestem?!
Walczak milknie, zauważając, że odpłynąłem.
– Zaraz. – Patrzę po datach. – Pisałem bardzo dużo do dwudziestego roku, a potem pięć lat przerwy?
– Katatonia. Przestałeś z kimkolwiek rozmawiać czy odzywać się. Oczywiście bywały przebłyski i wtedy wracałeś jako Lord, cały na biało, tutaj do nas, jednak przez połowę dekady w zasadzie byłeś rośliną. Często musieliśmy karmić cię kroplówką i zakładać pieluchy.
W milczeniu trawię słowa Walczaka. Instynkt podpowiada mi, że to prawda, umysł, że coś tu nie gra, a serce, że słowa o Adze, to kłamstwo i manipulacja.
– Pierwszy krok został wykonany, ale przed nami jeszcze bardzo dużo do zrobienia. – Wstaje, najwidoczniej rozmowa dobiegła końca. – Będziemy nad tym pracować, pamięć o Monice i twoim życiu wróci. Tymczasem. – Podaje mi dłoń. – Witamy wśród żywych. Cieszę się, że jesteś z nami.
Rusza w kierunku drzwi.
– Zaczekaj. – Odwraca się i spogląda na mnie pytająco. – Czy jest szansa, że – waham się – obudzę się jako Andrzej, tam, gdzie twierdzisz, że to nie jest realny świat, a wykreowana przeze mnie rzeczywistość i nie będę pamiętał tego snu?
Uśmiecha się przez chwilę, jakby spodziewał się pytania.
– Oczywiście, że tak. – Poważnieje momentalnie. – Będzie to jednak oznaczało porażkę, również moją, a bardzo chciałbym tego uniknąć. Dobranoc, Bartłomieju, do jutra. – Zamyka za sobą drzwi.
Światło gaśnie. Pozostaje tylko smuga z korytarza, widoczna pod drzwiami, blask latarni z okna oraz poświata słońca, daleko za horyzontem.
Jest szansa, że stanę się ponownie Andrzejem? A może po prostu obudzę się z tego koszmaru i obok będzie leżała Agnieszka?
Tak bardzo tego pragnę i tak mocno za nią tęsknię.
Z pewnością graniczącą z obłędem jestem przekonany, że tak się stanie. Ten sen jest szczegółowy i długi, ale jutro będę jak zwykle pamiętał tylko szczątki.
To na sto procent ten sam koszmar.
A jeśli Agi jednak nie będzie, wrócę do gapienia się w monitory. I pójdę znowu na policję, żeby mocniej docisnęli tę pieprzoną sektę.
To ta cała Monika jest personifikacją, a nie Aguś, która zniknęła!
Mam o tym stuprocentowe przekonanie.
Oby tylko policji udało się ją odnaleźć, Agnieszkę. Wiem i czuję, że to ta sekta. Policja ich zlekceważyła, ale ja nie zamierzam odpuścić. Ona żyje i czeka, aż ją uratuję. Może porwał ją ten skurwiel, jej były i wykorzystuje do…
Zaciskam nerwowo pięści i zgrzytam zębami.
Rozwalę mu łeb, jak tylko ich policja dorwie.
Jeszcze trochę, usnę tutaj i wrócę tam. Koszmar zniknie, pojawi się doskonale znana szarość i mrok. Swojska atmosfera, w której zaczynam coraz lepiej się czuć. Wolę być tam, niż w tym cholernym szpitalu, z niezrównoważonym lekarzem, wyglądającym jak Einstein.
I będę na nią czekał. Walczył. Do skutku.
I szukał. Jej. Agnieszki.
Dobranoc.
Ghosting to najczęściej napotykane zjawisko podczas randkowania w sieci, styka się z nim nawet 80% użytkowników portali randkowych. Doświadczane jest jednak również w „realnym” środowisku, nie tylko w „wirtualu”, a historie analogiczne w mniejszym lub większym stopniu do powyższej również mają miejsce. Z różnych przyczyn.
0,2% populacji jest dotknięte zjawiskiem fugi dysocjacyjnej.
Jak Ci się podobało?