Im dziksza klacz, tym ostrzejsza jazda
1 sierpnia 2025
32 min
Krzysztof Robak mknął pogrążoną w ciemności drogą dokładnie tak, jak pędził przez życie – szybko i bez kontroli. Jego czarne BMW wpadało w mrok przyszłości kierowane wyłącznie odblaskowymi znacznikami. Była ciepła, letnia noc. Wokół rozległe lasy. Wewnątrz auta ryk silnika ginął pod płynącym z radia seksownym głosem Jamesa Hetfielda, który tłumaczył co znaczy być kochankiem.
Kierowca zerknął ukradkiem na szczupłą kobietę o ciemnych, lśniących włosach. Siedziała obok pogrążona w świecie piosenki, w rytm której poruszała malinowymi ustami. Miała makijaż dość silny by ukryć garstkę piegów na bladej cerze i dalece niewystarczający do zmiękczenia ostrych rysów. Czające się pod gęstymi rzęsami oczy odbierały pewność siebie każdemu, kto w nie spojrzał.
– To take off your dress! – Małgorzata krzyknęła razem z wokalistą.
Nie byli już byle kochankami, lecz parą w poważnym związku, z którego wciąż buchał ogień namiętności. Poznali się wiele lat temu. On dopiero co wyszedł z więzienia, a ona chodziła jeszcze do prywatnego liceum. Połączył ich wspólny wróg w postaci Łukasza Białego. Ten najlepszy w mieście, emerytowany już prawnik i szara eminencja miasta w jednym, swego czasu nie uchronił Krzysztofa przed odsiadką, za co skazaniec nawet po czasie żywił do niego urazę. Małgorzata z kolei nienawidziła go za to, że był jej ojcem.
Tak silnego, nietykalnego wręcz człowieka, mogli zranić wyłącznie wzajemną miłością.
Ileż razy wówczas słyszał, że ich zbudowany na negatywnych emocjach związek musi skończyć się tragedią! Ileż było mądrali, którzy z zazdrości radzili mu porzucenie młodej dziedziczki. Że niby dla jego dobra! Ale nic bardziej mylnego. Coś, co początkowo miało być tylko żartem, przerodziło się w poważną relację. Małgorzata czuła przy nim wolność, jakiej nie zaznała nigdy wcześniej, a on, wbrew podpowiadaczom arystokratki, widział w niej więcej niż tylko kolejną dupę. Po zaledwie paru miesiącach była mu sercem, mózgiem i – mimowolnie uniósł kąciki ust – najlepszą ze wszystkich dup.
Utwór zaczął się od początku. Małgorzata ściszyła radio, zanim głos zdążył ich ostrzec przed czającym się za drzwiami złem.
– Z czego się tak cieszysz? – zapytała.
– Nie wiem. Chyba po prostu jestem szczęśliwy.
Krzysztof wrócił do handlowania narkotykami od razu po wyjściu na wolność. Zaczynając od zera, nawet nie myślał o odzyskaniu dawnej i tak nieszczególnie wysokiej pozycji, jednak odkąd poznał Małgorzatę, wszystko stało się proste. Dopiero po czasie dowiedział się o sprytnym fortelu ukochanej, która tak zręcznie pociągnęła za odpowiednie sznurki, że nawet ludzie Neona, największego mafijnego bossa w kraju i zarazem kluczowego klienta kancelarii Biały&Engelmann, pozwolili mu koegzystować na paru ulicach. Jego status poprawiał się z roku na rok, a powód nagłego wzrostu popularności był znacznie prostszy od skomplikowanych układów.
Kryminaliści zwyczajnie się go bali.
Krzysztof, ze względu na swoje dawne modus operandi, nazywany Mechanikiem, nie był szczególnie silny, inteligentny ani bezwzględny. Jednak w świecie przestępczym, gdzie każdy napotkany człowiek może okazać się kapusiem lub wbić wcale-nie-przysłowiowy nóż w plecy, a wiele czynników decydujących o przetrwaniu jest nie do skontrolowania, ludzie najbardziej boją się tych, którzy posiadają szczęście. A któż ma go więcej od outsidera dzielącego łóżko z jedną z najbardziej pożądanych kobiet w mieście?
Fart nie opuszczał Krzysztofa także wtedy, gdy całkiem niedawno nawiązywał kontakt z tajemniczymi ludźmi z dalekiego wschodu, którzy za niewielką kwotę oferowali narkotyki czyste jak łza. Pierwsza transza rozeszła się zaledwie w kilka dni, przynosząc mu niemały majątek. Podbudowany szybkim sukcesem mężczyzna poczuł się wówczas tak pewnie, że nie dopilnował drugiego, znacznie większego transportu i jego towar został przejęty przez służby, a on sam omal nie został namierzony.
Nigdy nie trzymały się go pieniądze. Lubił wydawać je na samochody, drobne przyjemności i swoją kobietę. Nic więc dziwnego, że przed fatalnym w skutkach fiaskiem przemytniczym zdążył roztrwonić poprzednie zyski i został nagle z wielkim długiem u nieodpowiednich ludzi. Przez kilka tygodni grał na zwłokę, ale nie mógł odkładać terminu spłaty w nieskończoność. Jakby tego było mało, nieświadoma kłopotów Małgorzata postanowiła skorzystać z jego wyjazdu i zabrać się nad morze.
Podczas gdy ona opalała się na bałtyckiej plaży, on stał gdzieś między starymi kontenerami w gdańskim porcie i tłumaczył się uzbrojonym po zęby ludziom z braku pieniędzy. Nie szło mu najlepiej. W pewnym momencie sytuacja stała się dramatyczna, co zmusiło go do wyznania prawdy. O tym, że nie może spłacić długu, bo krótko przed utratą towaru przeznaczył, bagatela, milion złotych na pierścionek zaręczynowy.
Wtedy wydarzyło się coś, czego absolutnie się nie spodziewał. Pośredniczący w transakcji Chińczyk zamiast kuli między oczy, poczęstował go słowami otuchy. „Miłość ogłupia nas wszystkich”, to jego słowa, po których wypytał Krzysztofa o wybrankę serca i dał mu trzy miesiące na naprawienie błędu.
Właśnie dlatego Krzysztof Robak był szczęśliwy. Nie tylko zdołał ocalić swoje życie, ale też nadzieje na dobrą przyszłość. Znowu poczuł się panem sytuacji. Dlatego widząc Małgorzatę zapalającą papierosa w jego blaszanej świątyni, postanowił wyegzekwować od niej przestrzeganie zasad.
– W moim aucie nie wolno palić – powiedział stanowczo.
– Wiem. – Wyszczerzyła się, nic sobie nie robiąc z ostrzeżenia. – Dlatego tak smakuje.
Zaciągnęła się teatralnie, a potem wypuściła dym z taką rozkoszą, jakby znajdowała się na planie filmowym. Mechanik nie dał się sprowokować, więc po chwili kocim ruchem wyciągnęła jeszcze nogę na deskę rozdzielczą.
Zawsze pragnął mieć kobietę mądrzejszą od siebie, stanowiącą wyzwanie od świtu do nocy. I nic to, że nie zamierzał z nią walczyć, uwielbiał tę jej konfrontacyjność. Latami z zazdrością patrzył, jak inni łapią Pana Boga za nogi. Teraz, gdy głaskał na zgodę kolano Małgorzaty, z politowaniem myślał o tych nędzarzach, utwierdzając się w przekonaniu, że czekały na niego nogi po stokroć cenniejsze. Chwyciwszy się ich dawno temu, odleciał wysoko ponad znane mu z dzieciństwa dzielnice nędzy.
Ze wzrokiem przyklejonym do jezdni, podwinął po omacku sukienkę w biało-czerwoną kratę, którą tak chętnie zakładała, odkąd wspomniał kiedyś, że nie przepada za tym wzorem. Już przepadał. Zadowolony zatrzymał dłoń na udzie i ścisnął mocno.
Przyglądająca mu się zalotnie kobieta najwyraźniej oczekiwała, że usłyszy, co z nią zrobi po powrocie do domu, ale nic z tego.
Kiedyś na pewno by uległ. W sposób, który dzisiaj uważa za prostacki, wyjaśniłby co w co, jak szybko i mocno, ale im częściej mówiono mu na mieście z uznaniem, że ma rasową zdzirę albo sukę z rodowodem, tym więcej sam nabierał do niej szacunku. A może zwyczajnie się starzał? Mając trzydzieści trzy lata na karku, o osiem więcej od swojej wybranki, zdążył pewne sprawy przewartościować.
Marzenia zastąpił celami na przyszłość, a ego schował do nieużywanej kieszeni. Już dawno zaakceptował, że z nich dwojga to ona jest gwiazdą i gotów był przedłożyć dobro kolektywu nad swoje własne. Czyż zresztą od dawna jego wartości nie mierzono klasą towarzyszki życia? Na co mu były luksusowe samochody czy drogie zegarki, skoro nic nie wywyższało go na salonach ponad przeciętność bardziej niż obecność Małgorzaty u boku?
Salony.
To był jej świat, swoiste środowisko naturalne. Miejsce, w którym nie obowiązywało prawo siły, a o zwycięstwie lub porażce decydowała cena torebki, wymowa pojedynczego gestu i czysta kokieteria. Małgorzata poruszała się w konwencji twardej walki o wpływy z taką gracją, jakby urodziła się na wysokich obcasach i natychmiast owinięto ją w czerwony dywan. Pomimo początkowego braku politycznego sprawstwa, potrafiła jedną ripostą usunąć w cień partnerki radnych, posłów czy prezesów wielkich firm, po czym skupić na sobie uwagę decydentów.
Co prawda na pierwsze bankiety musiała wkupywać się nazwiskiem, ale organizatorzy najważniejszych uroczystości szybko zaczęli sami przysyłać do niej zaproszenia. Wpisanie Małgorzaty na listę gości oznaczało większe szanse na przybycie znudzonych etykietą ludzi interesu, a przedmioty wystawiane na charytatywne aukcje z jej udziałem licytowano wyżej. Patrząc na naturalny talent towarzyski nowego objawienia wśród elit, łatwo było nie zauważyć, jak wielce przemyślaną prowadziła politykę. U niej nie było miejsca na przypadek. Nawet swojego imienia nie pozwalała skracać do „Gochy”, „Gośki” czy „Małgosi”, walcząc o każdą sylabę atencji.
Choć Mał-go-rza-ta była celebrytką w najlepszym tego słowa znaczeniu, jej plany sięgały znacznie wyżej. Przez parę lat wznoszenia toastów uzbierała pełną książeczkę dłużników i czekała na odpowiedni moment, by ją wykorzystać. Krzysztofowi nie mieściło się to w głowie: jak można mieć w sobie tyle szaleństwa, a przy tym działać w tak wyrachowany sposób?
Jego plany były znacznie prostsze: zamierzał ją wspierać. Najpierw spłacić skośnookich, żeby wyjść na prostą, a później przeprowadzić ostatni wielki skok na kasę, za którą postawi dom oraz wykupi kilka kawalerek do dojenia pracujących uczciwie naiwniaków. Na koniec założy ukochanej pierścionek na palec i zmieni całe swoje życie. Nigdy więcej lewych interesów, żadnych przyjaciół spod ciemnej gwiazdy. Po ostatnich wydarzeniach zrozumiał, że najważniejsze jest bezpieczeństwo.
Chcąc zmienić bieg, niechętnie pożegnał się z nogą Małgorzaty. Zrobiło mu się śpieszno do realizacji swoich wizji. Odkaszlnął papierosowy dym, po czym wcisnął gaz do dechy.
Nagłe przyspieszenie wcisnęło ich w fotele, ale tylko na chwilę, bo ledwo Krzysztof popełnił pierwsze wykroczenie, a już mignął mu niebieski refleks. Na samochodzie osobowym z tyłu pojawiły się policyjne światła. Małgorzata natychmiast poprawiła się na siedzeniu i zapięła pasy.
– Niech to szlag! – zaklął pod nosem.
– Chyba nic nie znajdą…?
– Nie. Wszystko będzie dobrze.
Mężczyzna zjechał na pobocze. W akompaniamencie chrzęszczącego żwiru i strzelających spod kół kamyczków zatrzymał się przy ubitej drodze, prowadzącej do lasu. Tuż za nimi zaparkował nieoznakowany radiowóz. Wyszli z niego dwaj mężczyźni w policyjnych uniformach. Pierwszy z nich, krępy brodacz o łagodnym wyrazie twarzy, stanął za BMW. Drugi, postawny blondyn z komicznie szerokim nosem, zapukał w szybę od strony kierowcy.
– Dokąd pan tak pędził? – zagadnął z pozornym luzem.
Po krótkiej rozmówce otrzymał od Krzysztofa dowód rejestracyjny i prawo jazdy, z którymi poszedł do terminalu w radiowozie. W tym czasie jego partner obszedł pojazd zatrzymanych. Sprawdził stan techniczny, numer VIN na przedniej szybie, a także zawartość tylnych siedzeń. Wszystko bez zarzutu.
Funkcjonariusz wrócił z dokumentami.
– Panie Robak – mówił dalej – palił pan? A może to coś mocniejszego?
– To zwykły papieros – odparł coraz bardziej zdenerwowany. Nie miał dobrych wspomnień z glinami. Zresztą dla nich już zawsze będzie Mechanikiem.
– A ten biały proszek przy schowku to cukier? – odezwał się zachrypniętym głosem drugi. – Proszę wysiąść z auta. Mamy podstawę do przeszukania, artykuł 219. Kodeksu Postępowania Karnego. Podejrzenie posiadania środków odurzających.
– Panie władzo. – Małgorzata postanowiła zainterweniować. – To tylko resztki popiołu.
– Prosimy opuścić pojazd – powtórzył za swym partnerem Kinol.
Para wymieniła porozumiewawcze spojrzenia, po czym niechętnie spełniła życzenie władz. Na zewnątrz, oprócz pracy silników, dało się słyszeć wyłącznie odgłosy leśnej zwierzyny. Z rzadka mijały ich inne pojazdy. Funkcjonariusze bez zbędnej zwłoki przeszli na tyły BMW. Bagażnik był podejrzanie czysty. Leżała w nim samotnie tylko podróżna torba Małgorzaty. Blondyn skrupulatnie ją przetrzepał. Nie znalazł jednak nic specjalnego: kocyk, tubki z balsamami, puste pojemniki po jedzeniu i strój kąpielowy, którym w chwili nieuwagi pozostałych zaciągnął się głęboko. Wyraźnie pobudzony, wziął się za przeszukiwanie kierowcy, lecz to także nie przyniosło przełomowego odkrycia.
– Sprawdzę z panem wnętrze pojazdu – zapowiedział. – A ty zajmij się miłą panią.
Na tle kołyszących się w mroku drzew, drugi mężczyzna przypominał Małgorzacie Hagrida. Gdy wskazał na maskę samochodu, z której dopiero co podniósł się jej partner, westchnęła z dezaprobatą. Najchętniej trzymałaby się od tego typa z daleka, ale widząc malujące się na jego twarzy zakłopotanie, postanowiła tego nie utrudniać. Oparła się o auto w wyznaczonym miejscu i rozchyliła nogi na szerokość bioder.
Policjant rozpoczął od wybadania jej szczupłych ramion, mimo że te były całkowicie odsłonięte. Wyściskiwał je centymetr po centymetrze, jakby spodziewał się wyczuć pod delikatną skórą co najmniej kilka woreczków z prochami. Małgorzata stłumiła zniecierpliwienie, zrzucając podejrzane zachowanie na karb procedur. Mężczyzna kontynuował więc na barkach i schodził w dół, gdzie od razu otarł się o piersi. Kobieta wzdrygnęła się. Gdyby jeszcze zrobił to jedną dłonią, może jakoś próbowałaby go usprawiedliwić, ale on zbłądził obiema!
– Ręce przy sobie… – syknęła cicho.
– Proszę pani, takie są procedury.
Hagrid jak na złość rozpoczął proces od początku. Małgorzata nie miała już żadnych wątpliwości: stojący za nią policjant nie poszukiwał narkotyków ani ostrych przedmiotów. Szukał jej ciepła. To nie był neutralny dotyk. Należał do człowieka, który cieszy się władzą. Kiedy po zejściu łapskami do nóg dalej „przeszukiwał” gołą skórę, zagotowała się w niej krew. Bezradnie zawołała o pomoc:
– Krzysiek, zrób coś!
– Dasz radę, pan już kończy.
Niespokojny głos kochanka trząsł się jak jej rozedrgane ciało. Zaalarmowana, szeroko otworzyła oczy. Bo choć nie mogła zobaczyć go przez przyciemnioną szybę, dotarło do niej, co się dzieje.
Mężczyzna jej życia siedział w bezruchu z lufą pistoletu przyłożoną do głowy. Od silnego ściskania kierownicy aż zbielały mu kłykcie. Z początku sądził, że ci ludzie, kimkolwiek byli, w najgorszym razie ich obrabują. Potem zaczął bać się o swoje życie. Teraz panicznie bał się czegoś jeszcze gorszego: co, jeśli za cel obiorą Małgorzatę? Do wymyślenia planu działania zaangażował wszystkie szare komórki. Bez skutku. Gniewnie zacisnął usta. Mógł tylko obserwować jak obcy człowiek bezczelnie obmacuje jego kobietę.
A ten nie próżnował. Każda odnaleziona miękkość dodawała mu animuszu. Nawet nie krył się przesadnie ze swoimi zamiarami. Wsunął w końcu paluchy pod sukienkę i spoczął nimi tam, gdzie nie wolno. Małgorzata zdołała znieść wiele upokorzeń, ale to przelało szalę goryczy. Odwróciła się dynamicznie przodem do oprawcy, po czym zamachnęła prosto w jego twarz. Gdyby był dżentelmenem, pozwoliłby na wyrównanie rachunków. Zamiast tego zablokował jej ręce i cisnął tułowiem o maskę.
– Co ty robisz?! – krzyknęła.
– Atak na funkcjonariusza. Muszę zastosować wobec pani środek zapobiegawczy.
Małgorzata nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Z policzkiem dociśniętym do maski czekała, aż mężczyzna zakuje ją w kajdanki. W tym czasie jej umysł pracował na pełnych obrotach, próbując znaleźć potwierdzenie dla swoich podejrzeń. Kwaśny, nieprzyjemny zapach nie przystoił funkcjonariuszowi, z drugiej strony sprawnie posługiwał się policyjnymi terminami, a jego mundur wyglądał bez zarzutu.
– Musimy zjechać z pobocza, żeby bezpiecznie przeprowadzić pozostałe czynności – poinstruował drugi policjant.
Małgorzata wyprostowała się i rozejrzała wokół. W przypływie szaleństwa zamierzała wybiec na drogę z głośnym wołaniem o pomoc, ale akurat nie przejeżdżał żaden samochód. Potem okno czasowe zamknęło się bezpowrotnie. Trzymana za łańcuszek łączący środki zapobiegawcze na jej nadgarstkach, dała się spokojnie zaprowadzić do nieoznakowanego radiowozu.
Krzysztof przyglądał się temu z rosnącym niepokojem. Nie powinien realizować planu tych ludzi, to jasne, ale siła perswazji pistoletu wzięła górę. Pojechał grzecznie w głąb lasu. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści metrów; finalnie ponad sto. Wraz z pokonywanym dystansem robiło się ciemniej i ciszej. Przełknął głośno ślinę. Wiedział, że wszystko, co wydarzy się w tym miejscu, zostanie w nim na zawsze.
Zatrzymany z tyłu fałszywy radiowóz opuścił brodacz z kilkoma rolkami szarej taśmy w dłoni. Otworzył drzwi od strony Krzysztofa i zaczął mozolny proces przyklejania trzymanego na muszce kierowcy do fotela. Ręce, tułów, a nawet nogi – wszystko owijał dokładnie kilkoma warstwami. Gdy przetrzymywany mężczyzna zamienił się w srebrzystą mumię, uszło z niego powietrze. Jakby wyczuł, że wraz z utratą kontroli nad swoim ciałem, maleje szansa na otrzymanie kulki. Odważył się zapytać:
– Kim jesteście?!
– Nieważne kim jesteśmy – zaczął Kinol – ważne, ile jesteś nam winien.
Więc to o to chodziło.. . Jak mógł tak długo nie zorientować się, że ma ogon?
W bocznym lusterku ukazała się Małgorzata. Zaraz po wyjściu z auta przestępców, wyrósł za nią trzeci mężczyzna. Została pchnięta raz, potem drugi. W ciemności z trudem utrzymywała równowagę, aż w końcu trafiła szpilką na nierówność i upadła. Tajemniczy człowiek pochylił się nad nią, żeby coś powiedzieć. Wtedy Krzysztof momentalnie go rozpoznał. To był ten sam gość, który w porcie tak entuzjastycznie przyjął wieści o drogim pierścionku. Zrobiło mu się słabo. Po co w ogóle o niej wspominał?!
– Twój kochaś wisi nam pieniądze i niezbyt śpieszy się ze spłatą długu. Pomożesz nam go nieco zmotywować – zapowiedział po angielsku Azjata.
Stojąc nad Małgorzatą z wypiętą piersią wyglądał na wielkoluda, a wrażenie to tylko wzmagały postawione wysoko na żel włosy. W odróżnieniu od swoich kompanów, zamiast uniformu miał na sobie lekki podkoszulek podkreślający muskularne ramiona. To jeden z tych ludzi, od których lepiej trzymać się z daleka.
– Wypuśćcie nas. Oddamy wszystko w ciągu paru dni – obiecała.
– Nie wątpię… – Rozpiął rozporek.
– Zostaw ją! – wtrącił się Mechanik, w ostatnich słowach przed zaklejeniem ust taśmą.
Brodacz tym samym skończył swoją robotę. Zamknął drzwi od strony kierowcy, zostawiając go ze swoim wspólnikiem. Ten pogłaskał Krzysztofa po głowie i z szatańskim uśmieszkiem zaprosił na wspólny spektakl. W bocznym lusterku przybysz ze wschodu dobierał się do Małgorzaty.
– Nie macie pojęcia, kim jestem! – Kobieta przedstawiła się w kilku zdaniach, ale oprawcy pozostali nieprzejednani, więc dodała: – Macie ostatnią szansę, żeby nas wypuścić. Jeśli spadnie mi choć jeden włos z głowy, wszyscy będziecie trupami!
Na nic zdały się te groźby. Tak długo odsuwała się od sterczącego nad głową fallusa, aż dotarła plecami do czarnego samochodu, dając jeszcze lepszy widok śledzącemu dramatyczne sceny kochankowi. Nie mając dokąd uciec, uparcie trzymała zaciśnięte usta, głucha na wszelkie rozkazy. Swoją postawą jedynie rozzłościła oprawców. Dostała siarczysty policzek, potem „wyrównał” jej drugi z mężczyzn. Pomimo przekroczenia kolejnej granicy, patrzyła na nich z rosnącą pogardą i ani myślała ulec.
Krzysztof niemal czuł na sobie kolejne uderzenia. Gdyby tylko mógł, błagałby ją, żeby dla własnego dobra przestała się stawiać.
– Wezmę ją na sposób – zaproponował szefowi Hagrid.
Po uzyskaniu zgody, wyciągnął na wierzch własny sprzęt. Następnie ścisnął Małgorzacie płatki nosa. Liczył, że zabraniem tlenu zmusi ją do otworzenia ust, lecz ona zamiast tego oddychała przez zęby. Zmienił więc metodę. Tym razem zasłonił jej również usta. Konsekwentnie podduszał ją w nieregularnych interwałach i obserwował uważnie, jak z rosnącą desperacją nabiera łapczywie hausty powietrza.
– Jeszcze trochę i przejdziemy do sedna. – Cieszył się brodacz.
Małgorzata wiedziała, że nie wytrzyma długo. Musiała zagrać inną kartą.
– Tylko spróbuj, a tak cię upierdolę, że w nic więcej już nie wsadzisz! – wydusiła wściekle.
Płonącą w oczach furią momentalnie zmyła uśmieszek z twarzy bydlaka. Ani on, ani jego szef nie mieli wątpliwości – ta wariatka nie żartuje. A nawet jeśli, nikt nie zamierzał tego sprawdzać na własnej skórze. Musieli się wycofać, przy pełnej świadomości, że cała ta sytuacja robi się dla nich upokarzająca. Oto dwóch domniemanych twardzieli od wielu minut nie potrafiło wymusić swojej woli na bezbronnej damulce. Wkurzony Azjata postanowił z tym skończyć. Najważniejsze, by zdzira przestała gadać. Oderwał skrawek pożyczonej od Hagrida taśmy, a następnie zakleił jej usta. Uśmiechnęła się, choć wcale nie miała ku temu powodów. Może i wygrała bitwę, ale w całej wojnie od początku skazana była na klęskę.
– Są miejsca, których przed nami nie zamkniesz – zapowiedział ich lider.
Wtem gangsterzy rzucili się na nią. Krzysztof nie widział wiele za plecami brodacza, ale słyszał aż nadto: rozpaczliwe krzyki, wymęczone stęknięcia i puszczające szwy rozrywanej sukienki. Nie mógł pogodzić się z faktem, że ukochana płaci tak straszliwą cenę za nie swoje błędy. A może właśnie swoje? Może największym błędem jej życia było związanie się z kimś takim, jak on? Szarpnął się raz w lewo, raz w prawo, ale nie potrafił uwolnić się od własnych myśli. Taśma zgrzytnęła tu i ówdzie, drwiąc z jego marnych prób.
– Panowie, chodźcie z nią do przodu! – zawołał siedzący obok blondyn. – Kolega narzeka na słaby widok.
Usłuchali. Pośród absolutnej ciemności surowe światło reflektorów uwydatniało nagość kobiety. Po krótkiej szarpaninie wylądowała plecami na masce samochodu – głównej scenie surrealistycznego teatru. Azjata rozłożył jej szeroko nogi, gotów czynić honory, gdy Małgorzata raz jeszcze zerwała się do walki. Resztkami sił zaczęła szarpać się i kopać na oślep. Jeden czy dwa kopniaki doszły celu. Korzystając z odrobiny przestrzeni, zsunęła się z auta przy okropnym jazgocie rysowanej kajdankami blachy. Tam jej szczęście dobiegło końca. Od razu została złapana za włosy przez brodacza, który ewidentnie stracił do niej cierpliwość. W odwecie zamierzał rozkwasić jej buźkę na masce i pewnie tak by się stało, gdyby w ostatniej chwili nie został powstrzymany:
– Stop! – rozkazał Azjata.
Lider gangu pogłaskał ją po biodrze i powiedział coś po chińsku z tonem mędrca.
– Im dziksza klacz – tłumaczył z tą samą emfazą blondyn – tym ostrzejsza jazda.
Wszyscy trzej zaśmiali się grubiańsko.
Tymczasem Krzysztofowi pękało serce. Z trudem zmuszał się do patrzenia na Małgorzatę. Bez ubrań, z rozmazanym makijażem oraz potarganymi włosami, niczym nie przypominała damy z wyższych sfer. Wyglądała żałośnie, ale nie to było najgorsze, bo oprócz ubrań, odarto ją z godności i dumy, które tak bardzo w sobie pielęgnowała. Czy bez tych wartości będzie dalej tą samą osobą?
Kiedy zaczął się koszmar, uroniła łzę. Dała z siebie wszystko, ale to nie wystarczyło. Krzysztof wiedział, że to jego wina. Miał przecież tylko jedno zadanie: trzymać ją z dala od własnego świata. Tego brutalnego, pełnego przemocy, w którym nie można chować się za konwencją i zasadami.
„Moja wina, moja wina…” – im częściej to powtarzał, tym bardziej się nienawidził. Nie „policjantów”, nawet nie kierującego nimi zwyrodnialca, a siebie. Za egoizm. Za to, że szukająca jego wsparcia Małgorzata pozostawała sama. A on śmiał myśleć o własnych uczuciach.
Nie miał do nich prawa!
Nie w chwili, gdy obcy mężczyźni naprzemiennie zajmowali miejsce za ukochaną.
Bez ustanku walczył z taśmą. Grubą i tak wytrzymałą, że zniewoliłaby chyba nawet słonia. Co więcej mógł zrobić? Był kompletnie zagubiony. Co gorsze, zagubiona była ona, ta, co zawsze miała plan.
Tkwiła w beznadziejnym zawieszeniu między dwiema strategiami. Momentami walczyła zaciekle. Szczypała i drapała złączonymi dłońmi, nie uznając swojego upadku w walce o szacunek do samej siebie. Innym razem pozwalała im na wszystko, skupiona na odcięciu się od wszelkich bodźców, w cichej nadziei, że przynajmniej część jej duszy ocaleje.
– Dobra jest.
– Spróbuj trochę przyostrzyć. – Oprawcy wymieniali się uwagami.
Krzysztof nie widział, co działo się za Małgorzatą, lecz wyobraźnia podsuwała mu obrazy gorsze od rzeczywistości. O ile to w ogóle możliwe. Nie mógł dłużej znieść jej grymasu i umęczonego spojrzenia. Zamknął oczy. Może to wcale nie dzieje się naprawdę?
– Kochaś nie ma nawet jaj patrzeć! – krzyknął blondyn.
Ucieczka przed prawdą nie powiodła się. Niedwuznaczne odgłosy zaczęły uderzać w niego ze zdwojoną siłą. On sam przez taśmę nie mógł wydobyć z siebie prawie nic, za to cierpienie Małgorzaty nie mieściło się w ustach i za wszelką cenę szukało ujścia. Mijały minuty, po których z przerażeniem spostrzegł, że dobiegające go dźwięki zyskały na intensywności. Ostrożnie otworzył oczy.
Z pozoru nic się nie zmieniło, Brodacz sapał i warczał jak do tej pory. Kinol szybko wyprowadził go z błędu:
– Grubasowi czasem mylą się otwory. Jemu to bez różnicy – machnął ręką – ale ona wygląda na przejętą.
Beztroski uśmiech nie znikał z jego twarzy, jakby oglądali razem film familijny. Brakowało tylko chipsów. Krzysztofowi napłynęły do oczu łzy. Było mu już wszystko jedno, czy zostanie zastrzelony. Szarpnął się z całych sił do przodu. Taśma nie puściła, ale udało mu się dosięgnąć czołem klaksonu. Chociaż tym niemym krzykiem rozpaczy mógł ulżyć na chwilę ukochanej.
Głośne trąbienie wywołało zamieszanie, gangsterzy zamarli. Szybko jednak blondyn nabił Krzysztofowi śliwę pod okiem i wszystko wróciło do normy. Brodacz wyszczerzył zęby spod ciemnych kłaków. Spokojnie dokończył dzieła, a potem nastąpiła zamiana. Małgorzata w kolejnym zrywie przypomniała sobie o walce. To był błąd, bo drugi z policjantów od samego początku nastawiony był na zrobienie przedstawienia. Jedną trytytkę owinął ciasno wokół jej szyi, drugą zaś połączył powstałą pętlę z kajdankami. Od tej pory każdy przejaw oporu wiązał się z odcięciem tlenu. Kinol zerwał taśmę z malinowych ust i z nosem wycelowanym w przyciemnioną szybę rozpoczął swoją rundę.
Odzyskawszy mowę, Małgorzata nie zamierzała prosić ani błagać. Nawet ich nie przeklinała. Jej wrzaski stały się donośne niczym operowy sopran, zdolny skruszyć szkło. Przynajmniej dopóki nie przeszły w towarzyszący szamotaninie suchy, wściekły warkot. Te odgłosy nie wydostawały się z jej ust, to niemożliwe. Musiały pochodzić z piekła, nad którego przepaścią zawisła. Krzysztof płakał. Cały się trząsł. On pierwszy zrozumiał, co się dzieje.
Lider gangu pojął to dopiero, gdy Małgorzata zrobiła się sina. Ich ofiara dusiła się celowo.
– Przestań! – krzyknął.
Nie usłuchała. Zajęty ważniejszymi sprawami blondyn także nie potrafił jej powstrzymać.
– Natychmiast przestań! – Tym razem mężczyzna wymierzył pistolet w Krzysztofa. – Albo odstrzelę mu łeb!
Kobieta spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem. Przecież w tej rozgrywce nie chodziło wcale o niczyje życie, tylko o pieniądze. Nawet w tym stanie potrafiła obnażyć jego fałsz i w cuglach wygrać próbę nerwów. Chyba się uśmiechnęła. Odejdzie z honorem, na własnych zasadach. Już za chwilę jej koszmar dobiegnie końca.
Azjata dopadł do niej w panice. Najpierw odepchnął Kinola, a zaraz potem pośpiesznie rozciął nożem trytytki i uwolnił ręce ofierze. Odwrócił się wściekle do podwładnego. Zwymyślał go taką chińszczyzną, że zbędna była znajomość słów.
Tymczasem ciało Małgorzaty bezwładnie osunęło się z maski i runęło na ziemię niczym pusta kukła. W oczach kobiety tańczyła śmierć.
Mężczyźni zebrali naprędce swoje rzeczy, w ostrych słowach wyjaśniając sobie ostatnie zajście. Blondyn położył się przy BMW i wyciągnął przyczepiony do podwozia nadajnik GPS, a brodacz uwolnił Krzysztofowi rękę oraz naciął w paru miejscach taśmę, żeby łatwiej było mu się uwolnić.
– Dwa tygodnie. – Pokazał na palcach Chińczyk. – Albo wrócimy.
Byli gotowi do odjazdu. Obcy samochód, już bez policyjnych świateł, wyjechał tyłem z jednokierunkowej ścieżki. Jego silnik cichł i cichł, aż w końcu zamilkł na dobre. Dopiero wtedy zwinięta w kłębek Małgorzata zawyła rozpaczliwie jak zranione zwierzę.
Mechanik nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Ona żyje! W euforii natychmiast wybiegł z auta. Przed samą Małgorzatą zatrzymał się jednak niepewnie. Kobieta jego życia leżała na ubitej ziemi naga, brudna, posiniaczona. Na nadgarstkach i szyi miała purpurowe rany. Był to widok tak przerażający, że nawet zwierzęta nie miały odwagi zakłócać jej rozpaczliwego lamentu.
Krzysztof myślał, że najgorsze ma za sobą, lecz odzyskanie sprawstwa jeszcze spotęgowało jego bezsilność. Nie znał odpowiednich słów, więc po prostu mówił, prosto z serca. Przepraszał, prosił, błagał. Raz o łaskę, a raz o przebaczenie. Obiecywał, że nigdy więcej się to nie powtórzy. Próbował też się tłumaczyć. Jego monolog trafiał jednak w próżnię, bo Małgorzata tak naprawdę była gdzieś daleko stąd.
Kucnął przy niej ostrożnie. Tylko po to, żeby usłyszeć najboleśniejsze słowa w życiu:
– Nie dotykaj mnie. Błagam… – Łamiący się głos odepchnął go do tyłu.
Poszedł więc do samochodu, skąd wrócił z plażowym kocem. Okrył nim Małgorzatę tak delikatnie, jak to tylko było możliwe, po czym usiadł w bezpiecznej odległości. Znowu próbował mówić. Trochę dla siebie, a trochę dla niej. Ilekroć się odzywał, cichy skowyt ukochanej na powrót przeradzał się w krzyk. Zrozumiał, że najlepiej jeśli zwyczajnie zamknie ryj.
Rozejrzał się po okolicy. Z lewa i prawa gęste krzewy, a na ścieżce dwa pasma ubitej ziemi, przedzielone odrobiną trawy. Anonimowa droga, od jakich roi się w każdym lesie. Mężczyzna ledwo kontaktował. Bez silnego otępienia jego psychika już dawno rozpadłaby się na kawałki.
Małgorzata dalej chlipała, szczękając przy tym zębami. Okoliczne drzewa splotły gałęzie w liściasty płaszcz, by choć odrobinę ogrzać jej zmaltretowane ciało. Nawet reflektory samochodu rzucały na nich światło przed ostatnią sceną dramatu. Nie mogli tkwić tu w nieskończoność.
– Marzniesz. Zaniosę cię do samochodu, dobrze?
– Nie, nie! Nie! – Paniczne wrzaski spłoszyły z gałęzi obserwującego ich ptaka.
Krzysztof nienawidził się za to, ale pomimo protestów wziął ją na ręce.
– Nie… – dalej zawodziła do księżyca.
Nie przestała nawet ułożona na tylnym siedzeniu samochodu, ani gdy Krzysztof podkładał jej pod głowę pustą torbę zamiast poduszki.
To wszystko, co potrafił dla niej zrobić.
Usiadł za kółkiem. Omiótł tępym wzrokiem deskę rozdzielczą, na której ekrany i kontrolki jawiły mu się niczym skomplikowany kokpit samolotu. Złapał kilka głębokich wdechów. Nie był zdolny do prowadzenia pojazdu, ale nie miał wyboru. Ostrożnie opuścił las, po czym włączył się do ruchu.
Jechał intuicyjnie. Kolejne drzewa, znaki drogowe czy domy w co mniejszych miejscowościach pojawiały się i znikały jak na stopklatkach. Na szczęście w środku nocy nie towarzyszyły mu na drodze prawie żadne auta. Jechał wolno, ale konsekwentnie do celu. Ani razu nie obejrzał się za siebie we wstecznym lusterku. Wystarczy, że coraz cichszy szloch ukochanej centymetr po centymetrze wwiercał mu się w umysł.
Najchętniej włączyłby radio. Uciekł choć na moment od rzeczywistości. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Nieważne czy z szacunku do Małgorzaty, czy w ramach pokuty. Po niespełna godzinie od rozpoczęcia jazdy w samochodzie zrobiło się cicho. Bynajmniej nie pusto, bo kamień, który dopiero co spadł Krzysztofowi z serca, przygniótł go nagle ciężarem niewypowiedzianych słów.
„Nie zasłużyłam na to”.
„Nigdy już nie będę taka sama”.
„Tatuś by mnie obronił”.
„Dlaczego mi to zrobiłeś?”.
Prześlizgujący się po plecach wzrok zapłakanych oczu doprowadzał go na skraj obłędu. Chcąc mieć to czym prędzej za sobą, odwrócił się do tyłu. Małgorzata spała.
Odetchnął z ulgą. Pod jej „nieobecność” mógł na spokojnie przetworzyć to, co zaszło. Pierwszy błąd popełnił na długo przed feralnym zajściem. Nigdy nie powinien był popadać w długi. Brakowało mu też asertywności, by odmówić ukochanej wspólnego wyjazdu. Samo spotkanie z gangsterami było już tylko naturalnym następstwem jego lekkomyślności.
Łzy stawały mu w oczach jak deszcz na szybie pozbawionej wycieraczek, rozmazując drogę. Ze zmęczenia coraz częściej zamykał powieki. Miał dość, ale musiał być silny. Dla nich.
I był. Choć graniczyło to z cudem, dojechał w jednym kawałku do Powiązek. Przebył powoli dzielnicę przemysłową, minął bokiem centrum miasta i zatrzymał się dopiero na parkingu strzeżonego osiedla, na którym mieszkała Małgorzata. Jej dom miał nową elewację z szeregiem lamp na czujniki ruchu. Na podwórzu zrobiło się jasno, ale sąsiedzkie okna pozostały ciemne. Widocznie wszyscy spali. Tym lepiej. Pomimo protestów partnera, owinięta w koc kobieta samodzielnie doczłapała do klatki schodowej. Tam na czworakach wspięła się do góry. Z klapkami na oczach zmierzała w jedyne miejsce, gdzie mogła poczuć się bezpiecznie.
Ani myślała wpuszczać Krzysztofa do siebie. Poczekała, aż ten otworzy drzwi, po czym w nagłym przypływie energii wyrwała mu klucze. Mężczyzna mówił coś jeszcze o wezwaniu lekarza, ale tylko pokręciła zastrachaną głową i zamknęła drzwi przed jego nosem.
Krzysztof tej nocy nie zmrużył oka. Nieustannie rozmyślał nad przebiegiem traumatycznych zdarzeń. Przed oczami stawały mu kolejne obrazy ukochanej. Najpierw tej walczącej, potem z cierpiętniczymi zmarszczkami i kompletnie zdruzgotanej, gdy było po wszystkim. Mając w pamięci, jak odrzuca go przed drzwiami mieszkania, zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy jej bezczelny uśmiech z papierosem w ustach.
„Dasz radę”. – Jego żałosne słowa odbijały się echem w spartańsko urządzonym pokoju.
Dlaczego to powiedział? Nie potrafił znaleźć dla siebie usprawiedliwienia. Małgorzata by się tak nie zachowała. Jej ojciec, choć już w podeszłym wieku, z pewnością znalazłby rozwiązanie. W zasadzie nikt nie postąpiłby w tej sytuacji równie źle, co on.
No bo jak, do cholery, miała sobie dać radę?
– Kurwa! – ryknął prosto z przepony na całe osiedle.
Zbudzony sąsiad w odpowiedzi uderzył parę razy w ścianę. Krzysztof miał to gdzieś.
Portowcy nie przez przypadek wzięli na celownik Małgorzatę. Specjalnie uderzyli w jego czuły punkt. I nic to, że Mechanik miał wielu kumpli, bo żadnemu nie ufał na tyle, by zwierzyć się ze swojego bólu. Zamiast tego dusił w sobie negatywne emocje. Do świtu fantazjował o zemście.
Nad ranem oprzytomniał. Wzięcie rewanżu jeszcze bardziej naraziłoby go na niebezpieczeństwo. Musiał spłacić dług, naprawić wszystkie krzywdy i wrócić do realizacji swojego pięknego snu. Choćby jednak nie wiadomo co, najpierw należało zatroszczyć się o Małgorzatę. Pojechał do niej, ale nikt nie otworzył drzwi. Widocznie jeszcze spała. Nie chcąc jej niepokoić, ruszył na ulicę. Miał zaledwie dwa tygodnie na uregulowanie zobowiązań. Zmobilizował więc kilku swoich dealerów oraz zainicjował rozmowy w sprawie większych przemytów, bez których nie miał szans na uzbieranie niezbędnych pieniędzy. Z bólem serca sondował też czarnorynkową cenę za pierścionek, obiecując sobie, że pewnego dnia kupi jeszcze piękniejszy. Gotów był poruszyć niebo i ziemię, byle tylko wszystko się jakoś ułożyło.
Popołudniu odwiedził ją ponownie, lecz i tym razem pocałował klamkę. Telefon, który wcześniej nie odpowiadał, teraz od razu odsyłał na pocztę głosową. Wieczorem nie wchodził już nawet na klatkę schodową. W jej oknach było ciemno.
Nazajutrz pod drzwiami Małgorzaty dopadło go zwątpienie. Oparł się o ścianę i skomlał jak pies. Narastał w nim niepokój. Czy to możliwe, że targnęła się na życie? Nie wierzył w to. Za dobrze ją znał. Osoby jej pokroju zawsze wracają silniejsze. Krzysztof założył, że przeniosła się do siostry lub ojca, gdzie pomagano jej przetrwać trudne chwile.
Trzeciego dnia prosto spod mieszkania Małgorzaty pojechał do firmy jej rodziny. Zatrzymał samochód na parkingu nieopodal. W przeciwieństwie do innych prawniczych gigantów, kancelaria nie mieściła się w szklanym molochu, a w odnowionym gmachu z czerwonej cegły. Ciężkie drzwi z mosiężnymi okuciami wyglądały jak brama do świata, w którym decyzje mają wagę wyroków, tuż nad nimi widniał wycyzelowany napis: Biały&Engelmann.
Los chciał, że siedzibę opuszczała akurat filigranowa osóbka w zwyczajnym swetrze i zielonkawych spodniach, które mogły być modne dwadzieścia lat temu. Gdyby nie towarzystwo czterech ochroniarzy, którzy od napaści na Małgorzatę nie odstępowali jej o krok, nikt by nie uwierzył, że to Ewa Biała, figura numer jeden w kancelarii, a przy tym starsza siostra jego ukochanej.
Krzysztof nie miał czasu na ułożenie planu. Wyszedł szybko z auta i podbiegł w jej kierunku.
– Pani Ewo…? Pani Ewo!
Stado goryli momentalnie stanęło w pełnej gotowości. Jeden fałszywy ruch, a zaaplikowaliby mu solidną dawkę wpierdolu. W porę zareagowała Ewa. Wystarczyło słowo, by mężczyźni w garniturach rozpierzchli się na bok i zrobili jej miejsce. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
– Co ty tu robisz?! – głos trząsł się jej jak galareta.
Krzysztof pierwszy raz spotkał się z nią twarzą w twarz. Sprawiała wrażenie bezbronnej, w dodatku niczym nie przypominała postaci opisywanej przez ukochaną.
– Szukam Małgorzaty, ja…
– Musisz o niej zapomnieć. Wynoś się, rozumiesz?! – mówiła z przejęciem, upewniwszy się zawczasu, że nikt ich nie obserwuje. – Wynoś się stąd szybko i nigdy nie wracaj!
Krzysztofa zamurowało. Stał z szeroko rozdziawionymi ustami, niezdolny do żadnej reakcji. Ewa Biała zawahała się. Chciała coś dodać, ale zamiast tego zniknęła za plecami ochroniarzy. Koniec rozmowy. Cała kolumna odeszła, a Krzysztof mógł tylko odprowadzać ją wzrokiem. Nie był na to przygotowany. Ona czuła strach, jakby to on, własnymi rękami, zrobił krzywdę Małgorzacie! Wiedział, że już na zawsze zapamięta jej oczy. Zeszklone jak u siostry, gdy zamykała przed nim swój świat.
Wrócił zrezygnowany do domu. W pierwszym odruchu włączył telewizor, a zaraz potem wyciągnął z plecaka cały swój towar. Musiał przeliczyć działki, żeby oszacować, ile może na tym zarobić. Po długich minutach kalkulowania, jego uwagę przykuł głos dziennikarza:
Wstrząsająca wiadomość z Trójmiasta. Dziś nad ranem w opuszczonym magazynie w porcie gdańskim znaleziono ciała trzech mężczyzn. Jak ustalili nasi reporterzy, ofiary to poszukiwany listem gończym obywatel Chin oraz dwaj Polacy, również znani organom ścigania. Prokuratura nie ujawnia szczegółów, podkreślając tylko wyjątkowo drastyczny charakter zbrodni…
Woreczki z białym proszkiem natychmiast wypadły mu z rąk. Złapał się za głowę i zastygł w bezruchu. Czy to możliwe, by chodziło o kogoś innego? Takie zbiegi okoliczności po prostu się nie zdarzają. Mimo to Krzysztof nie mógł w to uwierzyć! Oczami wyobraźni widział, jak jajca tych zwyrodnialców robią za pokarm rybkom w Raduni, ale czy to nie byłoby zbyt piękne? Z emocji obszedł parę razy mieszkanie. Gdy wrócił przed ekran telewizora, początkową radość zastąpiła zdumiewająca pustka.
Potrafił tylko marzyć o zemście, tymczasem ktoś inny spełnił jego fantazje i stanął w obronie Małgorzaty. Kto konkretnie? Nie miał co do tego wątpliwości. Dowiedziawszy się o krzywdzie córki, Łukasz Biały musiał wpaść w furię, a ludzie w jego wieku przestają kalkulować. Ten emerytowany prawnik przez kilkadziesiąt lat wybitnej kariery uzbierał długi wdzięczności u dziesiątek elit marginesu społecznego. Same tylko macki Neona sięgały przecież na cały kraj.
Co to wszystko mogło oznaczać dla niego? Same dobre rzeczy. Przede wszystkim dług odszedł w zapomnienie. Od tej pory mógł spać spokojnie, nie martwiąc się o bezpieczeństwo swoje ani Małgorzaty. W obliczu dobrych wieści schował ambicje do kieszeni i wyciągnął z lodówki zimne piwo. Przy otwieraniu butelka aż zasyczała chęcią życia.
Upchał narkotyki do plecaka, którym następnie cisnął w kąt minimalistycznego salonu. Na dziś koniec z interesami, i tak był już przemęczony. Rozsiadł się wygodnie. Kanapa zazgrzytała pod jego ciężarem, ale tylko na moment, bo rozpoczynało się kolejne wydanie wiadomości. W ich trakcie Krzysztof cmokał z zachwytu za każdym razem, gdy prezenterzy nazywali zbrodnię „straszliwą”, „makabryczną” lub „bestialską”. Po tym co się stało, ci zwyrodnialcy nie zasługiwali na litość. Chcieli ostrej jazdy? To teraz wyjebało ich z siodła.
Z nadmiaru wrażeń nawet nie spostrzegł, że jego butelka zrobiła się lekka. Zasmakowało. Migiem pobiegł do kuchni po kolejną. Sięgając do lodówki, mimowolnie wyjrzał przez okno. Tam znalazł odpowiedzi, jakich nie mogła przynieść mu telewizja.
W stronę bloku kierowało się trzech rosłych mężczyzn. Krzysztof po okropnej szramie na twarzy i wzroku pozbawionym emocji rozpoznał jednego z nich. Tymoteusz „T-Rex” Reksiński swojego przydomka nie zawdzięczał nazwisku ani krótkim łapkom. Ten płatny zabójca na usługach Neona w wąskich kręgach uchodził za najgroźniejszego drapieżnika na świecie. Wielki jak góra, atletyczny, ze stu metrów trafiający w ustawioną na sztorc monetę. Mechanik poznał go kiedyś w Żizel, klubie nocnym Neona. Był jednym z nielicznych, którzy widzieli jego twarz i wciąż żyli. Niedługo miało się to zmienić. Nie miał wątpliwości, że ten pojeb pomoże mu wypić piwo, które nawarzył. Prawdopodobnie razem z butelką.
„Wynoś się stąd szybko i nigdy nie wracaj!”
Teraz rozumiał. Ewa Biała wcale nie bała się o siebie. Próbowała go ostrzec.
Stało się jasne, że to nie Neon chciał jego śmierci. Nigdy nie wysłałby przecież T-Rexa do takiej płotki, jak on. To musiał być Łukasz Biały, albo – Krzysztofowi pękało serce – Małgorzata.
Nie czas na to. Musiał szybko wymyślić plan. W panice biegał z pokoju do pokoju jak opętany. Rozważał ucieczkę dachem, ale nawet gdyby właz czekał na niego otwarty, w końcu by go dopadli. Mógł też wezwać policję. Wówczas jednak znaleźliby towar, a Mechanik wolał umrzeć niż ponownie trafić za kraty. Zresztą T-Rex i tak zdążyłby się przebić przez tekturowe drzwi do mieszkania na długo przed przyjazdem służb. To prowadziło Krzysztofa do desperackiej decyzji.
Skoczy z czwartego piętra.
Czym prędzej pognał po niewielkie pudełeczko. Otworzył je. W środku znajdował się pierścionek dla Małgorzaty. Był taki piękny…
Z letargu wyrwały go ciężkie kroki na klatce schodowej. Schował pudełko do plecaka, który założył sobie na brzuch. Wyszedł na balkon. Zostawił szeroko uchylone drzwi, żeby nasłuchiwać, a następnie spojrzał w dół. Widok nie napawał optymizmem, ale przecież nie raz słyszał o ludziach, którzy przeżywali skok z większej wysokości. Zresztą Krzysztof znał co nieco parkour i wiedział jak zamortyzować upadek. Czy uda mu się tym razem?
Huk.
Drzwi jeszcze całe.
Mechanik przełknął ślinę. Próbował podtrzymywać się na duchu. Jeśli przetrwa skok, zdoła uciec T-Rexowi.
Kolejny huk. Drzwi poszły na dwa buty.
Nie było czasu do stracenia.
Skoczył.
„Jeśli mnie kocha, dam sobie radę. Inaczej i tak nie ma to sensu” – pomyślał.
Kiedy inni łapali Pana Boga za nogi, on chwycił Małgorzatę. Naiwnie wierząc we własne prawo do szczęścia, odleciał najwyżej ze wszystkich. Teraz spadał samotnie z pantoflem w dłoni. Zdziwiło go, z jaką prędkością leci w dół.
Krzysztof Robak miał ciekawe życie.
Szkoda, że takie krótkie.
Trrrach.
Drogi Czytelniku, przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy. Jeśli opowiadanie przypadło Ci do gustu, zapraszam do innych tekstów z Veersum!
Jak Ci się podobało?