Joanna i wizyta u ginekologa
14 października 2025
38 min
Joanna od dwudziestu lat uczyła języka polskiego w renomowanym liceum. Zgrabna, pełna wdzięku sylwetka oraz urok dojrzałej kobiety świadomej swojej wartości sprawiały, że była obiektem sekretnych westchnień większości uczniów i nieukrywanej adoracji ze strony męskiej części grona pedagogicznego. Reagowała na to jedynie dyskretnym uśmiechem, lecz w głębi duszy była bardzo zadowolona, że wciąż może się podobać.
Swoje krótkie spacery korytarzem od pokoju nauczycielskiego podczas szkolnych przerw odbywała z gracją baletnicy, świadoma śledzących spojrzeń. Lekki półuśmiech, który wtedy gościł na ustach, był tajemną bronią i tarczą. Cieszyło ją to niewypowiedziane napięcie, ta cicha fala uwielbienia, która napawała poczuciem siły i atrakcyjności. Była jak doskonały aktor, który, choć zdaje sobie sprawę z efektu, jaki wywiera na publiczności, nigdy nie schodzi z roli.
To właśnie koleżanka z pracy, Anastazja, namówiła Joannę na wizytę u nowego ginekologa. “Marcin Kowalski. Prywatna praktyka, nie byle jaka. Młody, ale już z renomą. I ma takie dłonie, Joanno… Delikatne, a pewne. To nie jest wizyta, to jest doświadczenie”.
Anastazja wypowiedziała to zdanie przy porannej kawie, przymykając znacząco oczy. Jej niski, pieszczotliwy głos nadał słowu „doświadczenie” wręcz sakralny charakter. Joanna, zazwyczaj sceptyczna wobec takich zachwytów, tym razem poczuła iskrę ciekawości. Przez lata chodziła do tej samej, miłej pani doktor, która traktowała kobietę z macierzyńską troską, ale wizyty u niej miały rutynowy, nieco techniczny charakter. Propozycja Anastazji niosła ze sobą nutkę czegoś nowego, niebezpiecznego, a przez to pociągającego.
Dla Joanny, która zawsze wybierała kobiety-ginekologów, była to duża zmiana. Myśl o obnażeniu się przed obcym mężczyzną napełniała ją dziwnym niepokojem, w którym ciekawość mieszała się z nieprzyznawanym przed sobą zaskakującym podnieceniem.
Ten niepokój towarzyszył kobiecie przez cały tydzień poprzedzający wizytę. Gdy pakowała się do pracy, myślała o tym, jak rozbierze się przed nim. Gdy sprawdzała wypracowania, nagle wyobrażała sobie jego fachowy, chłodny wzrok na swojej skórze. To wspomnienie o jego „delikatnych, a pewnych” dłoniach powracało w najmniej spodziewanych momentach, wywołując na twarzy lekki rumieniec. Było w tym coś głęboko niestosownego, a jednocześnie nieodpartego. To nie miał być chłodny, medyczny zabieg. To miało być spotkanie jej kobiecości z jego męskością w najintymniejszym z możliwych kontekstów, podniosłe i zakazane.
Przygotowania do wizyty stały się skrupulatnym rytuałem. Dobrała elegancką, białą, koronkową bieliznę, która kontrastowała z piękną opalenizną, zdobytą podczas niedawnych wakacji nad Złotymi Piaskami, gdzie wyjechała z mężem po zakończeniu roku szkolnego. Opalała się topless, co było tam powszechnie. Biust po niedawnym zabiegu prezentował się wyśmienicie, a sutki otulone różową aureolą, sterczały dumnie. Biustonosz idealnie podkreślał piersi, a koronkowe, wysoko wycięte figi eksponowały biodra i jędrny tyłeczek. W łazience, przy lustrze, z namysłem wyrównała bujny kasztanowy zarost łonowy, porzucając modę na gładkie golenie. Joanna ze swego ciała była dumna. Pośladki, wyćwiczone na niezliczonych treningach, były sprężyste i kształtne. Długie, zgrabne nogi były pozbawione śladu cellulitu. Kobieta z zadowoleniem patrzyła na swoje odbicie. Ubrała się w dopasowaną spódnicę i czarny top, po czym wsiadła do samochodu i udała się do lekarza.
Prywatny gabinet „Medicus” mieścił się w odrestaurowanej kamienicy. Przestronna poczekalnia bardziej przypominała elegancki salon niż placówkę medyczną. Ciszę przerywał tylko cichy szum klimatyzacji.
Drzwi do gabinetu otworzyły się bezgłośnie. „Pani Joanno? Proszę”. Wewnątrz unosił się subtelny, bardzo przyjemny zapach, a z głośników sączyła się cicha, relaksująca muzyka.
Marcin Kowalski mógł mieć trzydzieści kilka lat. Był wysoki, z szerokimi ramionami wypełniającymi biały kitel, ciemnymi, nieco niesfornymi włosami i bystrymi, szarymi oczami. Jego uścisk dłoni był suchy, ciepły i pewny.
Rozmowa wywiadowcza była rutynowa, ale on słuchał z niezwykłą koncentracją. Gdy zapytał o dolegliwości intymne – głos Joanny stał się nieco speszony – stwierdziła, że nie czuje żadnego dyskomfortu i przyszła jedynie na badanie kontrolne. Czuła gorącą falę pod skórą. Po chwili lekarz polecił przejść kobiecie za parawan.
– Proszę się rozebrać od pasa w dół i położyć na fotelu – powiedział, wskazując na oddzielony płótnem kąt.
Drżącymi palcami zdjęła spódnicę i koronkową bieliznę. Podeszła rozebrana od pasa w dół do fotela i usiadła układając wygodnie stopy na podnóżkach. Z lekką nieśmiałością rozchyliła uda, czuła się niebywale wyeksponowana i zawstydzona. Lekarz ustawił mały parawan nad łonem.
Jego dłonie na moment zarysowały się w powietrzu i zastygły. Wzrok, mimowolnie, powędrował w dół, tam gdzie między rozchylonymi udami kobiety odsłaniał się bujny, ciemny trójkąt włosów. Była to gęsta, nieskrępowana dżungla. W umyśle, zwykle wypełnionym chłodną, medyczną analizą, pojawiła się pierwsza, zaskakująco osobista myśl, która rozbłysła jak żar.
Rzadkość.
Milczenie przeciągało się, stając się gęstsze od powietrza przed burzą. Joanna, wyczuwając jego uwagę jak fizyczny dotyk, poczuła falę gorąca, która zalewała policzki. Wiedziała, na co doktor patrzy. Nagle odezwał się. Głos, do tej pory stanowczy i neutralny, był teraz głęboki, niemal czuły.
– Wygląda pani bardzo pięknie i naturalnie – powiedział, a słowa te zawisły w sterylnej przestrzeni gabinetu, brzmiąc jak najintymniejszy komplement. – Bardzo rozsądne podejście. W obecnych czasach to rzadkość – dodał.
Doświadczenie podpowiadało mu, że większość kobiet, zwłaszcza w wieku pacjentki z jej klasy społecznej wybierała depilację. Brazylijska, klasyczna, laser – zawsze coś. A tu… ta naturalność. Mocna, nieskrępowana niemal archaiczną siłą. Przypomniała mu kobiety z renesansowych obrazów – gdzie ten detal był celebrowany, stanowiąc esencję kobiecości, a nie coś, co należało usuwać w imię sterylnej, współczesnej mody.
Jak to musi pachnieć – przemknęło mu przez myśl, zanim zdołał zablokować tę falę. – Nie perfumami z drogerii. Tylko… sobą. Ciepłem i skórą.
To była tylko anatomia. Tylko fizjologia. A jednak sposób, w jaki to powiedział, sprawił, że medyczny fakt zabrzmiał jak poezja. Jak potwierdzenie ich cichej, wspólnej wiedzy.
Joanna nie śmiała na niego spojrzeć. Jej wzrok był utkwiony w suficie, ale czuła każde tchnienie, każdy najlżejszy ruch w jej stronę. Czuła, jak własne ciało, zamiast zastygnąć w spodziewanym skurczu wstydu, odpowiadało cichym, wewnętrznym pulsowaniem.
Kobieta usłyszała szelest lateksowych rękawiczek. Po chwili poczuła dotyk dłoni na wewnętrznej stronie ud, rozchylający wargi sromowe – delikatny, eksplorujący. Lekko i zmysłowo przejechał palcami po futerku. Ciepło mimo woli rozlało się po podbrzuszu. Wagina budziła się do życia, wbrew swej woli stawała się coraz bardziej podniecona.
– Głęboki wdech i proszę się rozluźnić – głos był teraz cichszy, niemal szeptał.
Siedząc na fotelu w myślach starała się przewidzieć kolejne ruchy doktora. Następnie poczuła dotyk czegoś chłodnego i śliskiego. W duchu pomyślała: na pewno wziernik. Uczucie powolnego, uważnego wnikania przyrządu oraz rozciągania muszelki było mimo wszystko stymulujące. Serce waliło jak szalone, a gdy mimowolnie westchnęła, doktor przerwał i zapytał, czy wszystko w porządku? Odpowiedziała, że tak. Kobieta zauważyła też, że oddech doktora stał się nieco inny jakby przyspieszony i urywany. To ciche, wspólne porozumienie poza słowami napełniło gabinet palącym napięciem. Jego głos stał się bardziej intymny, wydawało się, że często przełyka ślinę. Cichym tonem objaśnił, co robi i poinformował, że za chwilę przeprowadzi badanie dopochwowe głowicą USG. Głowica miała podobny kształt do intymnego masażera – długości około dwudziestu pięciu centymetrów, zakończona główką w kształcie jajka o średnicy około trzech.
Doktor Marcin przystąpił do badania, wprowadzając powoli urządzenie. Kobieta czuła, jak końcówka ociera się o wargi sromowe i powoli wnika do wnętrza. Mięśnie pochwy otuliły je, reagując na dotyk. Głowica niespiesznie penetrowała wnętrze, a na ekranie monitora ukazały się obrazy jej własnego ciała od środka. Wpatrywała się w nie z fascynacją i niedowierzeniem. Początkowo ruchy urządzenia były techniczne, precyzyjne. Doktor objaśniał, co widzi, a gdy zbliżył się do macicy, stwierdził, że z jajnikami wszystko w porządku. Dodał również, że właśnie przechodzi owulację, gdyż widzi jajeczko.
Ruchy stopniowo, niemal niezauważalnie, zmieniły charakter. Dłoń zaczęła poruszać głowicą w sposób, który jak się wydawało nie służył już tylko badaniu. To było powolne, koliste krążenie, celowo stymulujące najwrażliwsze punkty ciała. Przestrzeń gabinetu zawężyła się do jedynego, oszałamiającego punktu. Za białą kotarą, w intymnej aurze i ciepła ciała, rozgrywała się scena, o jakiej mężczyzna nie śmiał nawet marzyć. Głowa doktora, ukryta za parawanem przed wzrokiem Joanny, była pochylona w niemal modlitewnym geście. Jego oczy, pełne nieukrywanego zachwytu, piły widok bujnie owłosionej kobiecości, która była tak blisko, że mógł jej niemal dotknąć ustami.
I właśnie zapach był tym, co odebrało mu resztki profesjonalnego dystansu.
Unosił się od niej – intensywny, słodkawy, podniecający mocno pobudzający i zupełnie niepodobny do niczego, co znał. To był niesamowity zapach kobiecości w najczystszej, najbardziej pierwotnej formie. Mocny, esencjonalny, zmysłowy. Wciągnął go, otumanił. Jego nos, niemal wtulony między wilgotne wargi sromowe, wypełnił się tym aromatem, aż stał się on jedynym powietrzem, którym warto było oddychać. Każdy wdech był przypływem czystego pożądania, każdy wydech – westchnieniem zachwytu.
To olśnienie, ta zmysłowa powódź, musiała znaleźć ujście. Dłoń lekarza która chwilę wcześniej poruszała głowicą, teraz dotknęła ciała. Nieświadomie, wbrew jakiejkolwiek logicznej myśli, opuszki palców zebrały kroplę wilgoci. Palce, nim jeszcze zdał sobie z tego sprawę, uniosły się do jego ust.
Gdy językiem dotknął dłoni, smak uderzył go z jeszcze większą siłą niż zapach. Był skoncentrowany, słony, organiczny. To był smak podniecenia, fizyczny przejaw sekretu, którego źródło miał tuż przed sobą. Zamknął na chwilę oczy, delektując się tą zakazaną esencją, pozwalając, by zmysły wzięły całkowite władanie nad ciałem i rozumem. W tej jednej chwili nie był już lekarzem. Był tylko mężczyzną odurzonym zapachem i smakiem kobiety.
Joanna widziała tylko czubek głowy doktora ukryty za kotarą, pochyloną w trakcie badania, która lekko poruszała się. Czuła ciepły oddech na swym łonie. Wyobraźnia kreśliła różne obrazy.
Kobieta leżała nieruchomo, zapatrzona w migoczące obrazy na ekranie. Widok wnętrza własnego ciała był tak intymny, tak nieziemski, że czuła się zarazem zawstydzona i zafascynowana. Ale ten stan szybko zaczął ustępować miejsca innym, bardziej zmysłowym doznaniom.
Ciepły powiew, niemal niewyczuwalny, muskający najskrytsze miejsce, wytrącił ją z równowagi. To nie był przypadkowy ruch powietrza. To był czyjś oddech. Ciepły, wilgotny, celowy. Myśli zaczęły płatać figle, wymykając się spod kontroli.
Najpierw w głowie pojawił się obraz, który wywołał rumieniec na twarzy: wyobraziła sobie, że doktor nie patrzy na monitor, ale wpatruje się w nią z bliska. Jego oczy, pełne nieznanego ognia, śledzą każdy detal kobiecości, tak jak ona śledziła na ekranie obraz swoich narządów.
Delikatne ruchy głowy za kotarą przestały być dla niej neutralne. Wyobraźnia przekształciła je w obraz mężczyzny pochylonego w niemal nabożnej kontemplacji. Czy on… ją wącha? Ta myśl powinna oburzyć, przestraszyć. Zamiast tego do brzucha spłynęła kolejna fala gorąca.
Koliste, stymulujące ruchy głowicy, które już dawno przestały służyć czysto medycznym celom, zyskały w umyśle nowy kontekst. Wyobraziła sobie, że to nie plastikowe urządzenie, a czyjeś palce, czyjś język, eksplorują z taką samą, celową powolnością. To wyobrażenie było tak żywe, tak realne, że niemal słyszała przyspieszony oddech, czuła na skórze dotyk, którego nie było.
Fizyczność, którą starała się zignorować, teraz zalała z podwójną siłą. Wilgoć, która zbierała się między nogami, nie była już tylko niezręcznym skutkiem badania, była bezpośrednią, fizjologiczną odpowiedzią na te zakazane myśli. Czuła, jak mięśnie pochwy lekko pulsują w rytm ruchów głowicy, otulając instynktownie, ale wręcz zapraszając do głębszej penetracji.
Ogarnęło ją sprzeczne, oszałamiające poczucie winy i podniecenia. Była całkowicie bezbronna, rozłożona na fotelu, poddana woli drugiej osoby. A jednak ta bezbronność nie rodziła paniki, tylko dziwną, mroczną ekscytację. Każdy nerw w ciele zdawał się wyostrzać, a umysł, odcięty od rzeczywistości gabinetu, podążał za opowieścią, którą sama sobie snuła – opowieścią o kobiecie, która nie jest pacjentką, ale przedmiotem pożądania.
Nie wiedziała, co dzieje się naprawdę za tą białą tkaniną. Ale ciepły oddech na skórze, niemal pocałunek, i własna, niekontrolowana reakcja ciała mówiły wszystko, co w tej chwili chciała wiedzieć. I choć rozum podpowiadał, by zaprotestować, ciało zdradziecko tęskniło za więcej.
Joanna czuła, jak granica między wyobrażeniem a rzeczywistością staje się coraz bardziej rozmyta. Ciepły oddech na ciele był już niewątpliwy – miarowy, wilgotny, celowy. Zamiast poczucia naruszenia, ogarnęła ją fala dziwnej, zakazanej satysfakcji. Myśl, że ten poważny, zawsze skupiony doktor Marcin traci nad sobą kontrolę przez nią i ciało, przez zapach, była niebezpiecznie podniecająca.
Własny oddech stał się szybszy, a usta lekko rozchylone. Przestała patrzeć na monitor, zamiast tego wpatrując się w sufit, pozwalając, by zmysły całkowicie przejęły kontrolę. Ruchy głowicy wewnątrz niej nie były już badaniem. To był pełny, zmysłowy rytm, który celowo muskał te miejsca, które sprawiały, że biodra mimowolnie unosiły się w poszukiwaniu głębszego kontaktu. Ściskała brzegi prześcieradła, szukając punktu oparcia w tej fali narastającego napięcia.
Za kotarą usłyszała stłumiony, głęboki oddech mężczyzny. To nie był oddech lekarza skoncentrowanego na procedurze. To był oddech pożądania. Wyobraźnia podsuwała kolejny obraz: jego zamknięte oczy, wyraz ekstazy na twarzy, gdy wdycha intymny zapach. Wyobraziła sobie, jak język… Nie, nie mogła o tym myśleć. A jednak właśnie to robiła. To wyobrażenie wysłało kolejny, potężniejszy skurcz rozkoszy prosto do podbrzusza.
Wiedziała, że to, co się dzieje, jest niewłaściwe. Niebezpieczne, ale ciało, zdradziecko i głośno, domagało się zaspokojenia potrzeby, którą mężczyzna w niej rozbudził. Była nie tylko obserwatorką tej erotycznej grze; była aktywną uczestniczką, swoją milczącą zgodą, swoim poddaniem się, a przede wszystkim swoją własną, palącą reakcją.
Nagle ruch głowicy ustał.
– Badanie zakończone. Wszystko wygląda doskonale, pani Joanno.
Głos doktora Marcina przebił się przez mgłę podniecenia, nienaturalnie głośny w ciszy gabinetu. Głowica została wycofana, pozostawiając ją z uczuciem nagłej, dotkliwej pustki, fizycznego niespełnienia, które było niemal bolesne. Joanna otworzyła oczy, zdyszana, niezdolna do ukrycia swojego oszołomienia i niedowierzania, że to już koniec. Że on… po prostu przestał.
Pomógł kobiecie zejść z fotela, jego dłoń mimo warstwy lateksu, zdawała się palić skórę, przypominając każdy dotyk, każdy celowy ruch, który doprowadził ją na samą krawędź. Unikała wzroku mężczyzny, czując palący wstyd pomieszany z frustracją. Czy on nie widział? Czy nie czuł, jak jej ciało odpowiadało, jak było o krok od eksplozji?
Ubierając się w kącie, czuła, że cała drży. Między nogami wciąż tliło się gorące, niezaspokojone pożądanie, pulsujące uparcie, przypominając o tym, co się nie wydarzyło. Każdy szelest materiału na wrażliwej skórze był niemal torturą. Gdy schyliła się, by podnieść majtki, falą napłynął wspomniany zapach – własny, zmieszany z jego oddechem, intensywniejszy niż kiedykolwiek. To nie był już tylko zapach kobiecości. To był zapach wspólnej, niedopowiedzianej historii.
Spojrzała na niego ukradkiem. Stał przy biurku, pozornie skupiony na wpisywaniu notatek do komputera. Ale widziała napięcie w jego ramionach i jak mocno ściskał długopis. On też to czuł. Ta świadomość była jednocześnie niepokojąca i podniecająca. To nie był jednokierunkowy incydent. To była iskra, która przepłynęła między nimi i która, choć teraz stłumiona, wciąż żarzyła się pod popiołem wstydu i niedopowiedzenia. W powietrzu unosiła się ciężka, gęsta cisza, pełna niewypowiedzianych pytań i niewygasłego napięcia.
Doktor Marcin wciąż stał nieruchomo, oparty o blat biurka. W powietrzu unosił się zapach pobudzonej kobiety – nie już jako wspomnienie, ale jako namacalny, oszałamiający ślad. Nie czuł winy. Czuł zachwyt.
Ostatnie pół godziny przetworzył w swoim umyśle w serię olśniewających obrazów. Każdy szczegół był dla niego jak drogocenny kamień: sposób, w jaki światło padało na uda pachwiny, posklejany sokami bujny zarost łonowy, delikatny połysk wilgoci na skórze, stłumiony jęk, który wydarł się z gardła, gdy celująco musnął łechtaczkę. To nie było naruszenie. To był… akt uwielbienia. Ciało kobiety odpowiedziało mu taką szczerością, taką pierwotną prawdą, jakiej nie doświadczył od lat. A może nigdy.
Uśmiechnął się, przeciągając dłonią po twarzy. Wciąż mógł niemal fizycznie czuć na języku smak – słodkawy i intensywny. Esencja kobiecości, która na zawsze już będzie dla niego miała imię Joanna. Był lekarzem, tak, ale w tamtej chwili był przede wszystkim mężczyzną, który odkrył narkotyk silniejszy niż wszystko, co znał. Pragnął kolejnej dawki. Joanna, ubierając się, czuła, że cała drży, a między nogami wciąż tliło się gorące, niezaspokojone pożądanie. Wyszła pośpiesznie z gabinetu. Zimne powietrze na dworze pomogło nieznacznie ochłonąć. Wsiadła od samochodu. Droga do domu kobiecie minęła jak we mgle.
Gdy tylko znalazła się w bezpiecznym zaciszu domu, nalała sobie kieliszek wina przeżywając wydarzenia z dzisiejszej wizyty. Po chwili postanowiła iść pod prysznic aby zmyć zapach badania. Opadła na nią fala rozbudzonych, stłumionych w gabinecie emocji. Pod pretekstem zmycia żelu, dłonie zaczęły błądzić po ciele. Masowała piersi wyobrażając sobie, że to jego dłonie ją dotykają. Następnie skierowała strumień wody ze słuchawki prysznicowej tam, gdzie czuła dotkliwą pustkę. Wyobraziła sobie, że to on kontynuuje przerwane badanie i że penis, a nie plastikowa głowica doprowadzają do szaleństwa. Orgazm nadszedł szybko, gwałtownie, dając ujście skrywanym emocjom. W głowie szalała gonitwa myśli. Za miesiąc Joanna była umówiona na kolejna wizytę, celem założenia wkładki antykoncepcyjnej, już nie mogła się doczekać.
Następnego dnia Anastazja, młodsza rudowłosa koleżanka o żywiołowym usposobieniu, dosiadła się do Joanny w pokoju nauczycielskim, gdy ta sprawdzała wypracowania. Przygryzła leciutko dolną wargę, a w oczach zapaliły się charakterystyczne, figlarne iskierki. Przechyliła głowę, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
– No więc? – zaczęła, kładąc dłoń na ramieniu Joanny. – Opowiadaj, jak wizyta. Wszystko. Nie owijaj w bawełnę.
Joanna, spłoniona, chciała uciec wzrokiem, ale przyjaciółka nie dawała za wygraną.
– Te dłonie, Joanno. Mówiłam ci? – Anastazja przymknęła oczy, jakby smakując wspomnienie. – Delikatne, a jednak… stanowcze. Pewne siebie. To nie byle jaka wizyta, co? Przyznaj się.
Joanna poczuła, jak gorąca fala zalewa szyję i policzki. Próbowała zachować pozory obojętności, lekko wzruszając ramionami.
– To był… standardowy przegląd, Anastazjo. Nic nadzwyczajnego.
– Standardowy? – Anastazja parsknęła niedowierzająco. – Mój ty boże, nie widziałam cię tak… rozpromienionej po wizycie u ginekologa. To nie jest „standardowy” efekt.
Joanna odchrząknęła, sięgając po kubek z herbatą, by zająć czymś dłonie i ukryć drżenie.
– Wiesz, on ma… bardzo profesjonalne podejście – wyjąkała, czując, że zdradza ją głos.
Anastazja pochyliła się jeszcze bliżej, szept stał się niemal dotykalny.
– Profesjonalne? Mówiąc o twoim ciele? Mówił coś? Bo wiesz, on czasem… komentuje. Zawsze taktownie, oczywiście. Ale potrafi powiedzieć coś, co zostaje w głowie. – Jej wzrok był przenikliwy, jakby widziała więcej, niż Joanna była gotowa powiedzieć.
Pod tym spojrzeniem opór Joanny zaczął kruszeć. Oparła się o biurko, czując, jak wspomnienie tamtej chwili wraca z całą mocą – jego dotyk, słowa o naturalności, to wspólne, ukradkowe napięcie.
– Może… może tylko wspomniał, że… że rzadko spotyka teraz kobiety, które nie poddają się presji depilacji – wyszeptała, patrząc w swój kubek.
– To ty się nie depilujesz? – zapytała Anastazja, a jej oczy rozbłysły jeszcze jaśniej.
Na twarzy Joanny pojawił się ciepły, nieco zażenowany uśmiech. Skinęła lekko głową.
Twarz Anastazji rozjaśnił się triumfalny uśmiech. Ścisnęła ramię Joanny.
– A widzisz? Mówiłam. To nie jest zwykła wizyta. To jest doświadczenie. I teraz ty też to wiesz. – Odchyliła się zamyślona na oparcie krzesła. – Może i ja bym przestała się golić… – mruknęła, a po jej twarzy przemknął figlarny uśmieszek. – Tylko nie wiem, jak nasz dobry doktor zareagowałby na moją… waginę, rudą niczym lisi ogon. – Parsknęła głośnym, szczerym śmiechem, który wypełnił kąt pokoju nauczycielskiego. – Myszkę, powinnam powiedzieć myszkę! – dodała, wijąc się z humorystycznej rozpaczy, podczas gdy Joanna, początkowo zszokowana, również nie mogła powstrzymać chichotu, chowając rozbawioną twarz w dłoniach.
Atmosfera w pokoju nauczycielskim zgęstniała od niewypowiedzianych sekretów i kobiecej solidarności w ich odkrywaniu. Śmiech, który wybuchł po zuchwałym komentarzu Anastazji, był jak wentyl, uwalniający część paraliżującego napięcia, które towarzyszyło Joannie od wczoraj. W tym śmiechu, stłumionym w dłoniach, była i ulga, i wspólnota, i dreszcz podniecającego wykroczenia poza konwenans.
– Anastazjo! – wydusiła w końcu Joanna, zanosząc się śmiechem, z twarzą wciąż ukrytą w dłoniach. – Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałaś!
– Ależ to tylko anatomia, moja droga! – odparła rudowłosa, wypinając dumnie pierś, a jej oczy błyszczały jak szlifowane kamienie. – I, jak sądzę, bardzo specyficzny temat rozmów w pewnym gabinecie. – Opowiadaj dalej. Co było potem? Jego głos się nie zmienił? Nie drżały mu ręce? Mówi się, że ma takie… skupione spojrzenie, gdy coś go naprawdę zainteresuje.
Opór Joanny runął kompletnie słowa popłynęły cichszym, bardziej intymnym tonem.
– Jego głos… stał się bardzo cichy. Prawie szept. Mówił, żebym się rozluźniła, ale to właśnie wtedy… – Joanna zawiesiła głos, szukając odpowiednich słów w sterylnej przestrzeni pokoju nauczycielskiego. – To właśnie wtedy wszystko się zmieniło. To były… ruchy jakby celowe. Koliste. Wiesz?
Anastazja pochyliła się, pochłonięta każdym słowem. Jej palce zacisnęły się mimowolnie na ramieniu Joanny.
– Celowe? – powtórzyła, jakby smakując to słowo. – Mów.
– Czułam jakby jego oddech – wyszeptała Joanna, a jej wzrok stał się nieobecny, przeniesiony w tamto miejsce. – Na skórze. Tam. Ciepły. Wilgotny. A ja… leżałam rozłożona jak motyl pod szpilką i… i pragnęłam, żeby to się nie skończyło. Moje ciało odpowiadało mu tak… tak bezwstydnie. To było najintymniejsze spotkanie, jakie kiedykolwiek przeżyłam, a nie dotknął mnie nawet gołą dłonią.
– Lateks ma swój urok – mruknęła znacząco Anastazja, a kącik jej ust drgnął. – A potem? Skończył? Jak to wyglądało? – dopytywała.
– Nagle, zbyt szybko Joanna odpowiedziała. Zostawił mnie… na krawędzi. Pustą. Zanim wyszłam, spojrzał na mnie, ale to spojrzenie było jak mi się wydawało inne. Nie jak lekarz na pacjentkę. Ciężkie. Głodne. Słowa wisiały między nimi, gęste i dotykalne.
Anastazja powoli opadła na oparcie krzesła.
– Jezu, Joanno. To nie była wizyta. To był seans – stwierdziła.
Joanna nie powiedziała też koleżance, że gdy wróciła do domu, w zaciszu domowej łazienki masturbowała się jak małolata. Kolejną wizytę miała umówioną za miesiąc i to też była jej słodka tajemnica. Nagle dzwonek na lekcję przerwał ich konwersacje.
Czas do kolejnej wizyty płynął bardzo powoli. Joanna nie mogła się doczekać. Myśl o założeniu wkładki domacicznej, która początkowo była jedynie medyczną koniecznością, nagle stała się dla niej obsesją kolejnych zdarzeń. Centralnym punktem śmiałego planu, który rodził się w głowie podczas bezsennych nocy.
Nie chciała już być tylko pacjentką, która uległa jego pożądaniu. Tym razem chciała być współspiskowcem. Chciała, by ten akt – bo teraz już w myślach nazywała to aktem – był wynikiem ich wspólnej, milczącej zgody.
Myśl o tym, że on też może o tym myśleć, że może czekać na tę wizytę z takim samym napięciem, napawała ją dreszczem, w którym strach mieszał się z niepohamowaną ekscytacją. Za miesiąc nie szła na rutynowy zabieg. Szła na badanie, które jak miała nadzieje zmieni się w coś więcej. Stawką było nie tylko jej zdrowie, ale także granica, którą wspólnie mieli przekroczyć. I tym razem była zdecydowana doprowadzić to, co zaczęli, do samego końca.
Joanna nigdy nie zdradziła męża, Henryka. Przez ponad dwadzieścia lat małżeństwa nosiła wierność jak naturalną część swojej tożsamości – jak kolor oczu czy datę urodzin. Była pewnością, fundamentem.
Henryk był dobrym człowiekiem, ale gdzieś po drodze, w wirze kredytów, szkolnych przedstawień dzieci i wieczornych seriali, przestali się dla siebie nawzajem istnieć. Stał się współlokatorem, z którym dzieliła łóżko i rachunki. Jego pocałunki były szybkie, rytualne, pozbawione ciekawości. Jego dotyk – gdy w ogóle się zdarzał – był funkcjonalny jak podanie soli przy stole. Sam seks był raczej namiastką przyjemności, krótkim, nie zaspakajającym potrzeb schematem. Nie czuła się przez niego pożądana. Czuła się… obsłużona.
To zaniedbanie nie było gwałtowną raną, ale powolnym, podstępnym duszeniem. Było tysiącem drobiazgów: jego wzrokiem utkwionym w telefonie, gdy opowiadała o swoim dniu; pustką w miejscu, gdzie powinna być rozmowa; fizyczną przepaścią w ich małżeńskim łóżku, która z nocy na noc stawała się coraz szersza. Była gwiazdą, która gasła w pustce obojętności, i z każdym rokiem jej światło stawało się słabsze.
Dlatego to, co wydarzyło się w gabinecie doktora Marcina, nie było tylko szokiem. Było trzęsieniem ziemi, które obnażyło pustkę, w której żyła.
Jego spojrzenie – pełne nieukrywanego, niemal zwierzęcego zachwytu – było jak pierwszy łyk wody po latach pragnienia. Jego dotyk, nawet przez lateks, przekazał więcej pożądania niż Henryk przez ostatnie pięć lat. A ten dziki, niekontrolowany jęk, który wydarł się z jej gardła pod prysznicem, był wołaniem jej ciała – ciała, które odkryło, że wciąż jest żywe, że wciąż może płonąć.
Henryk nie był złym człowiekiem. Był po prostu nieobecny. A doktor Marcin w swojej nieetycznej, niebezpiecznej fascynacji, był dla Joanny kimś, kto ją zobaczył. Nie jako matkę, żonę, nauczycielkę, tylko jako kobietę. Jej plan na kolejną wizytę nie był więc tylko grą pożądania, był aktem rozpaczy i samopotwierdzenia. Wołaniem do świata – i do samej siebie – że wciąż jest pożądana i gotowa zaryzykować wszystko, by poczuć się żywa choćby przez kolejne piętnaście minut na zimnym, skórzanym fotelu ginekologicznym.
Doktor Marcin po wyjściu Joanny, która była ostatnią pacjentką, z głową pełną skrywanych pragnień i wyuzdanych myśli udał się do domu.
Wieczór w domu był cichy, rutynowy. Żona, Maria, czytała książkę na kanapie, rzucając od niechcenia komentarze o planach na weekend. Marcin kiwał głową, udając zainteresowanie, ale jego myśli były gdzie indziej. Wracał do gabinetu. Do białego światła lampy, do ciepła skóry Joanny, do tego momentu, w którym przestał być doktorem, a stał się wyłącznie narzędziem jej przyjemności.
Po położeniu się do łóżka, gdy światła zgasły, a oddech żony obok niego stał się miarowy i głęboki, nie mógł zasnąć. Ciało było zbyt pobudzone, umysł zbyt zajęty. Pod powiekami miał wypalony obraz kobiety – jej rozchylone wargi, roziskrzone pożądaniem oczy, biodra unoszące się, proszące się o więcej.
Pod kocem dłoń powędrowała w dół. Nie jako akt zdrady wobec śpiącej obok kobiety, ale jako naturalna, nieunikniona kontynuacja tego, co zaczęło się po południu. Zamknął oczy, pogrążając się w fantazji.
Wyobrażał sobie, że nie przerywa. Że te koliste ruchy głowicy trwają dalej, dopóki nie czuje, jak całe jej ciało napina się w ekstatycznym skurczu. Słyszał w myślach jej krzyk – pełny, niepohamowany, zupełnie inny niż te ciche westchnienia, które znał z małżeńskiego łóżka. Widział, jak jej dłonie zaciskają się na prześcieradle, jak wygina łukiem plecy, a on jest tym, który to daje kobiecie. Tym, który wydobywa z niej tak dziką rozkosz.
Fantazjował dalej. Gdy fala orgazmu opada, on nie odchodzi. Klęka przed nią, rozchyla wargi sromowe i zagłębia się w niej językiem, pijąc jej esencję, tonąc w zapachu i smaku. Dłonie Joanny wplatają się w jego włosy, przyciągając go bliżej, a jej stłumione jęki są muzyką dla jego uszu.
To wyobrażenie, tak żywe i zmysłowe, popchnęło go nad krawędź. Stłumił jęk, zagryzając wargę, gdy fala orgazmu wstrząsnęła jego ciałem. Drżenie było intensywne, głębokie, o wiele silniejsze niż cokolwiek, czego doświadczał od lat.
Gdy opadł na poduszkę zlany potem, nie było w nim ani krzty poczucia winy, była tylko cicha paląca pewność i niepohamowane pragnienie, by ta fantazja stała się rzeczywistością.
Nazajutrz w pracy, przeglądając grafik, jego wzrok natychmiastowo, jak igła kompasu, wyszukał jej nazwisko. Była umówiona za miesiąc na założenie wkładki antykoncepcyjnej. Miesiąc. Czuł suchość w gardle na samą myśl. To była wieczność.
I wtedy, ku swojej największej zgrozie i podnieceniu, zrozumiał prawdę, która przeważyła nad wszystkimi moralnymi dylematami. Poczucie winy nie zniknęło. Było tam, palące i gorzkie, jak piołun. Ale pragnienie, fizyczne, obsesyjne, było od niego silniejsze.
Otworzył jej kartę pacjenta. Palce zawisły nad klawiaturą. Mógł anulować wizytę. Mógł napisać, że termin się zmienił. Mógł zrobić tyle właściwych, roztropnych rzeczy.
Zamiast tego, powoli, niemal z czułością, zamknął kartę. Wstał i podszedł do okna, patrząc na pulsujące miasto. Na jego ustach pojawił się uśmiech – powolny, pełny mrocznej antycypacji i niepohamowanej ciekawości.
Miesiąc, będzie musiał jakoś przetrwać. A potem… Potem badanie nie skończy się tak przedwcześnie. Tym razem doprowadzi ją do końca. I siebie też. To pragnienie zwyciężyło i przerażało go najbardziej. Również, że w głębi duszy, w tym miejscu, gdzie gasną głosy rozsądku i moralności, nie chciał, by cokolwiek było inaczej.
Joanna żyła jak w letargu czekając na wizytę, która zbliżała się nieuchronnie. Również i tym razem przygotowała się dokładnie, biorąc prysznic i dokonując oględzin własnego ciała. Ubrała wysoko wcięte czarne stringi i czarny koronkowy biustonosz, który więcej odkrywał niż przykrywał. Zastanawiała się, co przyniesie ten dzień i ta wizyta. Zadowolona z własnego wyglądu, włożyła materiałowe spodnie, koszulę, założyła prochowiec i udała się samochodem pod kamienicę. Dzisiaj była ostatnią pacjentką. Po wejściu do gabinetu owionął ją przyjemny zapach perfum. Lekarz polecił Joasi przygotować się za parawanem, a następnie poprosił, by zdjęła także górę odzieży, ponieważ musi zbadać piersi.
W głębi Joanny, pod pozornym spokojem i skrupulatnym przygotowaniem, pulsowało napięcie zbudowane z mieszanki lęku i niezdrowej ekscytacji. Letarg codzienności rozmył się, zastąpiony przez ostry, niemal bolesny stan czujności. Czekała na tę wizytę nie jak na przykry obowiązek, ale jak na rytuał, intymne spotkanie, w którym granice między badaniem a pożądaniem stawały się mgliste. Pragnienie nie było proste ani jednoznaczne. Nie chodziło wyłącznie o fizyczną przyjemność, ale o potrzebę bycia widzianą, ocenioną, w kontrolowanych, bezpiecznych warunkach. Podczas gdy rozsądek nakazywał wstyd, ciało i podświadomość buntowały się przeciwko niemu.
Wybór bielizny – czarnych stringów i koronkowego biustonosza, który był bardziej zaproszeniem niż osłoną – nie był przypadkiem. To był akt autoafirmacji i prowokacji. Wiedziała, że lekarz ją zobaczy, że profesjonalny wzrok pobiegnie po odsłoniętej skórze, i ta myśl wywoływała w niej falę gorąca. Było to zakazane pragnienie, podszyte poczuciem winy, które tylko potęgowało.
Gdy stała za parawanem, zrzucając codzienne ubranie, by odsłonić tę drugą, tajemną wersję siebie, czuła, jak narasta w niej podniecenie. Polecenie zdjęcia górnej części odzieży, choć medycznie uzasadniony, zabrzmiał w uszach jak spełnienie sekretnego życzenia. Posłuszeństwo, z jakim wykonywała polecenia, było częścią rytuału. Akt uległości wobec autorytetu lekarza był dla niej źródłem dziwnej, transowej rozkoszy. Siedząc na fotelu z nogami w strzemionach, nie czuła chłodu. Ciepło w gabinecie było jak dotyk na skórze, współgrające z ciepłem rozlewającym się od środka. Czekała w milczeniu, ale myśli były głośne. Wyobrażała sobie zbliżające się badanie – dotyk zimnych rękawiczek na gorącej skórze, obojętny, kliniczny, a jednak przez samą swą intymność niezwykle pobudzający. Pożądanie Joanny było ciche, ukryte pod maską pacjentki, ale było w nim coś z desperacji. Pragnęła, by ta wizyta była czymś więcej, by choć na chwilę przekroczyła granice zwyczajności i stała się intensywnym, zmysłowym przeżyciem, które wyrwie ją z letargu na długo po tym, jak opuści gabinet.
Gdy dłonie doktora w cienkich, lateksowych rękawiczkach dotknęły piersi, Joanna wstrzymała oddech. Jego palce nie badały – one smakowały. Przesuwały się wolno, niemal medytacyjnie, po gładkiej skórze, otaczając jędrny biust. Czuła każdy milimetr tego dotyku, który zdawał się przenikać głębiej niż skóra i mięśnie, docierając prosto do skrywanych pragnień. Widziała skupiony wzrok doktora, wędrujący po linii talii, biodrach rozłożonych na fotelu, i ta świadomość bycia oglądaną, smakowaną wzrokiem, sprawiła, że ciało stało się napięte i niezwykle czułe.
Gdy ogłosił potrzebę badania USG, jego słowa były tylko formalnością. Dłonie, zanim sięgnął po głowicę, rozpoczęły inną, daleką od medycyny procedurę. Opuszkami kciuków zaczął delikatnie, cyrkularnie dotykać piersi, delektując się ich jędrnością oraz widokiem całego ciała. To był celowy, powolny ruch. Pod dotykiem brodawki stwardniały momentalnie, stając się bolesnym, wręcz buntowniczym punktem skupienia całego jej ciała. Fala gorąca, gęstsza i głębsza niż poprzednie, przepłynęła od brzucha aż do gardła, które zacisnęło się niemym jękiem.
Chłodna, żelowa głowica na rozgrzanej skórze była szokiem, który tylko spotęgował doznania. Doktor wodził nią po piersiach, a dźwięk przytłumionego szumu urządzenia mieszał się z głośnym biciem serca. Główka głowicy omiatały nabrzmiałe, wrażliwe sutki, które stały na baczność wywołując mimowolne drżenie ud. Każdy ruch urządzenia budził uśpione nerwy, rozniecając ogień, który teraz płonął już jawnie w dole brzucha.
Kiedy oznajmił, że wszystko jest w porządku i przystąpi do przygotowań do założenia wkładki, głos wydał się nieść obietnicę, a nie informację. Mini-parawan postawiony nad pępkiem nie stanowił bariery dla wyobraźni – był katalizatorem. Widziała jego dłonie, ruchy. Gdy palce dotknęły waginy, było to dotknięcie znawcy. Delikatne, ale pewne. Rozchylił wargi sromowe, a ciało odpowiedziało natychmiastową, wilgotną gotowością.
Mężczyzna, siedząc na fotelu, zbliżył głowę w kierunku muszelki Joanny, wdychając i chłonąc zapach. Gdyby do tej pory miał jakieś obiekcje, teraz wszystko minęło. Zapragnął zanurzyć się w tej jaskini rozkoszy. Po chwili powiedział:
– Muszę użyć urządzenia, aby wszystko przebiegło sprawnie – wyjaśnił, a głos był niski i skupiony.
W jego dłoniach pojawił się przyrząd, którego Joanna nigdy nie widziała, rodzaj gruszki zakończonej przeźroczystą, silikonową bańką. Końcówkę przyłożył do warg sromowych, które otuliły ją w całości. Powoli rozpoczął naciskanie gruszki, a przyrząd zaczął wysysać powietrze, wciągając łechtaczkę i wargi sromowe do środka. Poczucie chłodu i delikatnego ssania było inne niż wszystko, zaskakująco przyjemne.
Joanna wstrzymała oddech, wpatrzona w sufit, czując, jak zimny, gładki silikon przylega do najwrażliwszego miejsca. Męska dłoń, pewna i stanowcza, zaczęła ściskać gumową gruszkę. Pierwszy, łagodny impuls ssania był jak dotyk niewidzialnych ust. Joanna drgnęła, a cichy, zduszony okrzyk wyrwał się z gardła. Palce kurczowo wpiły się w obicie fotela. Doktor Marcin nie przerywał, ruch był miarowy, nieubłagany. Z każdym kolejnym naciśnięciem gruszki, z każdym wypuszczeniem powietrza, siła działająca na łechtaczkę rosła. Początkowy dyskomfort ustąpił miejsca fali intensywnego, koncentrycznego ciepła. Nie była to już stymulacja punktowa, ale głębokie, ciągnące uczucie, które wessało w siebie nie tylko fizyczny fragment ciała, ale i całą uwagę, każdy atom świadomości.
Zamknęła oczy, pogrążając się w tej dziwnej, mechanicznej pieszczocie i wtedy zaczęła się prawdziwa transformacja. Pod wpływem stałego, delikatnie zwiększanego podciśnienia, łechtaczka – ten zwykle ukryty, delikatny pąk – zaczęła reagować w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Joanna poczuła, jak napływa do niej krew, gęsta i gorąca, wypełniając tkankę poddawaną tej niezwykłej trakcji. To nie był tylko przypływ pobudzenia. To był fizyczny, namacalny proces powolnego rozciągania, wypełniania. Mimowolnie rozchyliła uda nieco szerzej, instynktownie ofiarowując się jeszcze bardziej tej niezwykłej procedurze. Czuła pulsowanie – własne, przyspieszone tętno, które zdawało się koncentrować w tym jednym, powiększającym się punkcie. Było to uczucie niebywale intymne i eksponujące, jakby najskrytsza część kobiecości była poddawana mikroskopowej obserwacji i celowej modyfikacji.
Mężczyzna obserwował proces z intensywnym skupienie i głębokim pożądaniem. Jego wzrok wędrował od zmienionej twarzy kobiety, przez drżący brzuch, aż do miejsca, gdzie przezroczysta bańka wykonywała swoją pracę. Widział, jak różowa, delikatna tkanka stopniowo wypełniała przestrzeń, stając się pełniejsza, bardziej nabrzmiała, wyraźnie odsłonięta. Gdy po chwili delikatnie podkręcił gruszką, zmieniając nieco siłę ssania, Joanna wydała z siebie przeciągły jęk. Uczucie było tak intensywne, że graniczyło z bólem, ale nie było bolesne. Było to raczej ekstatyczne przeciążenie, uczucie bycia doprowadzaną na sam skraj fizycznej percepcji.
Nagłym, zdecydowanym ruchem Joanna odsunęła parawan. Potrzeba zobaczenia była silniejsza niż wstyd, niż jakiekolwiek konwenanse. Wzrok, gorączkowy i pełny oczekiwania, opadł w dół.
To, co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach.
Jej własne ciało, najbardziej intymne miejsce, zostało przekształcone w coś zupełnie obcego, a zarazem nieprawdopodobnie erotycznego. Szklana bańka nie ukrywała już niczego – przeciwnie, uwydatniała wszystko z brutalną, kliniczną precyzją. Zwykle skromne, różowe wargi sromowe zostały wciągnięte przez podciśnienie, rozciągnięte i nabrzmiałe, wypełniając niemal całą przestrzeń przezroczystego naczynia. Ich kolor był intensywnie ciemny, wręcz purpurowy, a delikatna sieć naczyń krwionośnych stała się wyraźnie widoczna pod cienką, napiętą jak bębenek skórą.
Ale najbardziej poruszającym widokiem była łechtaczka. Ten mały, ukryty zazwyczaj punkt, był teraz uwypuklony w monstrualny, fascynujący sposób. Sterczała jako twardy, nabrzmiały, różowy guzik, dosłownie przyciśnięty do szklanej ścianki bańki, ofiarowana, bezbronna i nieprawdopodobnie wyeksponowana. Wyglądała jak serce całego tego mikroświata – pulsujące, żywe i skupiające na sobie całe napięcie, które rozsadzało Joannę od środka. Nabrzmiała w swym szklanym więzieniu, nieprawdopodobnie wręcz uwypuklona i wrażliwa na najlżejszy nawet impuls. Doktor Kowalski wypuścił powietrze z bańki, zdejmując przyrząd. Palec, wciąż w lateksowej rękawiczce, otarł się z czułością o bazę spuchniętej teraz tkanki, ten jeden, lekki dotyk przesłał przez ciało Joanny wstrząs tak gwałtowny, że całe ciało wyprężyło się jak struna.
Krzyknęła, a dźwięk był ostry i niepowstrzymany. Była teraz niesamowicie, boleśnie wręcz pobudzona, a każdy, najmniejszy ruch powietrza wokół tej hiperstymulowanej części ciała odczuwała jak niewyobrażalną rozkosz. W tej chwili była tylko tym – tym nabrzmiałym, pulsującym punktem ekstremalnej wrażliwości, gotowym eksplodować pod najlżejszym nawet pretekstem, a młody lekarz trzymał jej istotę w swoich pewnych, wiedzących dłoniach, będąc absolutnym panem niepohamowanego podniecenia. Po chwili, używając jej własnej wilgoci jako lubrykantu, delikatnym ruchem założył wkładkę we właściwym miejscu.
Joanna, mokra od wrażeń, czekała na dalszy rozwój wydarzeń, gotowa na wszystko. Doktor Marcin stwierdził, że teraz trzeba sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Joanna, widząc wyraźne uwypuklenie w spodniach mężczyzny, nagłym zdecydowanym ruchem Joanna wycofała stopy ze strzemion. Metal zadźwięczał ostro, zderzając się z metalem. Nie czekając na pozwolenie, ze zwinnością, która zaskoczyła ją samą, zsunęła się z wysokiego fotela ginekologicznego. Stopy dotknęły zimnej podłogi, ale nie czuła chłodu. Cała płonęła.
Nie powiedziała ani słowa. Ciemne oczy, ciemne i rozszerzone, były utkwione w Marcina, w tym napiętym miejscu w spodniach, które było dla niej jedynym ważnym punktem na świecie. Podeszła bliżej, opadła na kolana. Dłonie miały lekko drżące, ale ruchy były pewne. Pasek, guzik, zamek – rozprawiła się z nimi w pospiesznych, nerwowych ruchach. Pociągnęła w dół, spodnie i bieliznę razem zaskoczonego lekarza.
I wtedy, zobaczyła go i jego erekcję uwolniona się z więzów materiału.
Był… inny, niż sobie wyobrażała. Długi, gruby, naprężony do granic możliwości kutas, o którym czytała w powieściach lub widywała w sterylnych, zdawkowych obrazach w internecie, ale ten był prawdziwy, żywy, pulsujący, z delikatną siateczką naczyń krwionośnych i grubymi żyłami pod cienką skórą, z kroplą przezroczystej wilgoci na czubku, która lśniła w świetle lampy gabinetu. To nie była anonimowa falliczna forma – to był konkretny, męski organ, lekarza, który przed chwilą dotykał pacjentki muszelkę. Widok tego surowego, fizycznego dowodu pożądania na moment sparaliżował ją, przyprawiając o zawrót głowy. Był taki duży, taki majestatyczny, a jednocześnie nieprawdopodobnie prawdziwy.
Ten moment nieśmiałości trwał jednak tylko chwilę, topniejąc pod naporem własnego, rozpalonego podniecenia. W gabinecie, przesiąkniętym zapachem sterylności i seksu zapanowała ciężka cisza, przerywana tylko jej urywanym oddechem. Klęczała przed nim, całkowicie naga, z pulsującym wspomnieniem szklanej bańki między nogami, a teraz z jego męstwem – onieśmielającym, ale i nieodpartym – przed sobą. Była to najskuteczniejsza, najbardziej pierwotna odpowiedź, jaką mogła udzielić. W geście pełnym pokory i jednocześnie niebywałej dominacji, ostatecznie przejęła kontrolę nad sytuacją, stawiając go w pozycji, w której to on był teraz wystawiony na spojrzenie, na decyzję.
Zapach ciała, męski i słony, wypełnił jej nozdrza. Widok tej jednej, przejrzystej kropli lśniącej na czubku napiętego żołędzia był zarówno onieśmielający, jak i nieodparty. Poruszona instynktem głębszym niż myśl, Joanna pochyliła się bliżej.
Nie pocałowała go. Język, różowy i zwilżony, wysunął się niepewnie, by delikatnie niczym motyl zlizać tę kroplę. Smak był subtelny – mineralny, intymny. To był pierwszy, fizyczny dowód jego pożądania na jej języku, i ten smak, zamiast zniechęcić, rozpalił jeszcze bardziej.
Ten jeden akt stał się iskrą. Nieśmiałość stopniała, zastąpiona przez falę śmiałej pewności. Jedna dłoń oparła się na udzie doktora, czując twarde mięśnie pod palcami, podczas gdy druga otoczyła podstawę penisa. Dłoń ledwo mogła objąć go w całości. Był gorący i tętniący życiem.
Pochyliła się znowu, ale tym razem jej usta otworzyły się szerzej. Nieśpiesznie, z namysłem, objęła wargami sam czubek jego penisa, czując jego aksamitną teksturę na swojej wrażliwej skórze. Język zaczął pracować – nie jako narzędzie pośpiesznej stymulacji, ale jako instrument powolnej, zmysłowej eksploracji. Rysowała nim kręgi wokół korony, badała wąskie ujście, smakując go głębiej. Dłoń ruszyła się w rytm ust – powolny, miarowy ruch w górę i w dół wzdłuż trzonu, który nie mógł objąć w całości. Był to ruch pełen czułego poddaństwa, ale także kontroli. To ona dyktowała tempo. To ona, klęcząca przed nim, decydowała o intensywności tej pieszczoty. W jego gardle wyrwał się głęboki, stłumiony jęk, a dłoń niepewnie opadła na jej włosy, nie ściskając, tylko szukając oparcia. Joanna zamknęła oczy, całkowicie oddając się smakowi, zapachowi i uczuciu tej męskości, która wreszcie, po tak długim oczekiwaniu, należała do niej.
Oddech był gorący i urywany, gdy oderwał usta kochanki od siebie. Czuł, jak niekontrolowana fala narasta w podbrzuszu, nieubłaganie zbliżając się do punktu kulminacyjnego. W ostatniej chwili, z wysiłkiem, który wymagał niemal fizycznego bólu, odsunął głowę kobiety. Silne dłonie chwyciły kobietę w ramiona uniosły do góry, aż stanęła przed nim, drżąca oczekująca na więcej. Zanim mogła cokolwiek pomyśleć, wpił się w jej usta w gwałtownym, głodnym pocałunku. Nie był to delikatny gest. Język penetrował, splatał się z językiem kochanki w zmysłowym tańcu, odbierając resztki tlenu i zastępując go swoim własnym, zmysłowym zapachem. To był pocałunek-zajęcie, akt oznaczania terytorium, w którym delektował się nie tylko smakiem jej ust, ale i swojego własnego pożądania na języku.
Mężczyzna w jednym, płynnym, pełnym determinacji ruchu, posadził z powrotem na skórzanym fotelu ginekologicznym Joannę. Marek nie zwlekał, wzrok był ciemny, niemal dziki. Pochylił się nad nią, a dłonie zaciśnięte na poręczach fotela unieruchomiły w pozycji, z której przed chwilą sama zeszła. Nie mówił ani słowa. Głowa, zamiast słów, zanurzyła się w łonie.
Język, niczym niestrudzony metronom rozkoszy, wyznaczał rytm, który doprowadzał ją do granic wytrzymałości. Z każdym okrążeniem, z każdym delikatnym ssaniem nabrzmiałej łechtaczki, fala napięcia w podbrzuszu rosła, stawała się cięższa, nieunikniona. Joanna nie mogła już oddychać, nie mogła myśleć. Palce wpiły się w jego włosy, nie po to, by go odepchnąć, ale by przykuć do siebie, by zatrzymać tę chwilę na zawsze.
I wtedy, gdy była już na samym skraju, poczuła nowy, głęboki bodziec. Jego dłoń, zwilżona jej własną wilgocią, wsunęła się między ich ciała. Jeden, a potem dwa palce wniknęły w nią głęboko, z płynną, niepowstrzymaną łatwością. Penetrował, wypełniał, poruszając się w rytm wyznaczany przez usta na łechtaczce. To połączenie – głęboka, wewnętrzna stymulacja i ten precyzyjny, nieustający atak na najwrażliwszy punkt – było druzgocące.
Fala, która się w gotowała, eksplodowała z brutalną siłą. Gwałtowny, pulsujący wstrząs, głośniejszy niż jakikolwiek krzyk, który mogłaby wydać. Ciało wyprężyło się w nienaturalnym łuku, a z głębi istoty Joanny trysnęła gwałtowna, ciepła fala. Nie była to dyskretna wilgoć, ale obfity, przejrzysty strumień, który zalał jego usta, brodę, policzki, nawet gdy wciąż penetrował ją palcami, wyciągając z niej ostatnie drgawki rozkoszy.
I on… on nie cofnął się ani na milimetr. Palce wciąż pracowały wewnątrz, przedłużając ekstazę, a usta z zachwytem, z jakim smakuje się najrzadszy nektar, spijały esencję. Gardło pracowało, połykając to, co mu ofiarowała. Dla Joanny był to moment całkowitego, niemal mistycznego unicestwienia. Była tylko tym wybuchem, a on – wiernym kapłanem, który nie tylko przyjął jej ofiarę, ale aktywnie wydobył każdą ostatnią kroplę rozkoszy.
Nie pozwolił odpocząć, nie pozwolił ochłonąć. Gdy ciało wciąż drżało ostatnimi falami orgazmu, oderwał swoją twarz lśniącą od soków i stanął przed nią. Oddech był ciężki, a wzrok dziki, nieprzytomny od pożądania. W oczach nie było już miejsca na delikatność, tylko na zwierzęcą potrzebę spełnienia. Kutas, twardy i naprężony jak stal, majestatycznie wyznaczał nowy cel. Pochylił się nad nią, nad wciąż rozchylonym, pulsującym ciałem. Główka penisa, wilgotna i gorąca, dotknęła jej warg sromowych, które były mokre od soków. Otaczała je burza posklejanych, mokrych włosów łonowych, tworząc obraz kompletnego opętania.
Nie było pytań, nie było prośby o pozwolenie. Był tylko stanowczy, niepowstrzymany nacisk. Główka, szeroka mokra, naparła na wejście waginy, rozsuwając nabrzmiałe, wrażliwe wargi. Joanna wydała z siebie zduszony jęk, mieszankę bólu i ekstazy, gdy poczuła, jak wnika w cipkę. Był to ruch powolny, nieubłagany, wypełniający ją całkowicie, bosko satysfakcjonujący. W tej chwili nie było już lekarza i pacjentki. Był tylko mężczyzna i kobieta, a akt, który ich łączył, był pierwotny i ostateczny.
Wiedząc, że jest gotowa, powoli zagłębiał się centymetr po centymetrze w soczystą, wilgotną jaskinię rozkoszy. Czuła go każdym nerwem ciała. Jej biodra instynktownie rozpoczęły taniec, wychodząc naprzeciw, domagając się więcej. Bezwiednie zaciskała mięśnie pochwy, dodatkowo go stymulując. Marek rozpoczął powolne ruchy, dobijając do szyjki macicy, wypełniając ją całkowicie. Stopniowo przyspieszał, dając Joannie z każdym pchnięciem niewyobrażalną rozkosz. Piersi podskakiwały miarowo, stercząc dumnie. Mężczyzna przykrył je dłońmi, ściskając i ciągnąc za sutki. Z ust kobiety przy każdym głębszym pchnięciu wydobywały się kolejne jęki rozkoszy.
Nie było w tym już żadnej finezji, żadnej kokieterii. Ruchy stały się pierwotne, zwierzęce, napędzane ślepym instynktem. Każde gwałtowne uderzenie jego bioder o uda kobiety było jak uderzenie młota, a odgłos ich wilgotnych ciał zderzających się ze sobą wypełniał gabinet.
Z każdym pchnięciem, twarda, pulsujący kutas uderzał w sam koniec kanału rozkoszy. Był to szokujący, kontakt, który wstrząsał nią do samego rdzenia. Nie była to już zwykła przyjemność, ale coś głębszego – poczucie całkowitego zawładnięcia, fizycznego i psychicznego.
On nie patrzył jej już w oczy. Wzrok był utkwiony w miejscu, gdzie ich ciała się łączyły, zafascynowany tym obscenicznym widokiem. Jego oddech był chrapliwy, a z gardła wydobywały się niskie, gardłowe pomruki. Joanna leżała bezwolnie poddając się, a usta rozchylone w ekstazie. Nie walczyła, współpracowała i przyjmowała. Przyjmowała każdy centymetr męskości, każdy brutalny, dobijający do samego środka ruch, czując się jak statek rozbijany o skały w najdzikszej z burz. Był to akt ostatecznego poddania, a on był jego nieubłaganym, niepowstrzymanym wykonawcą.
Nie było już miejsca na myśl, na dźwięk, na cokolwiek poza tym jednym, nieuniknionym finałem. Marek, z twarzą wykrzywioną przez ekstazę, zaryczał głucho, chrapliwie, a jego ciało zesztywniało w ostatnim, gwałtownym spazmie. Przygniatając kobietę. W tej samej sekundzie Joanna poczuła to w głębi siebie – gorący, pulsujący wytrysk w samym jądrze istnienia. To uczucie, tak intymne i surowe, oderwało kobietę od rzeczywistości.
Własny krzyk, stłumiony i zachrypnięty, wydarł się z gardła, gdy fala drugiego, głębszego, bardziej druzgocącego orgazmu zmiotła ją z powierzchni ziemi. Nie była to już tylko rozkosz ciała, ale całkowite unicestwienie. Wizja zawęziła się do białej plamy, a całe jestestwo skurczyło się do tego jednego punktu, w którym jego nasienie wypełniało łono, znacząc ją, zmieniając na zawsze.
Marek opadł na nią, a ciężar ciała, choć przytłaczający, był jedynym punktem odniesienia w rozpadającym się świecie Joanny. Jego policzek przywarł do jej mokrego ramienia, a gorący oddech muskał szyję. Dłonie, które przed chwilą darły skórę na jego plecach, teraz bezwolnie opadły na skórzane oparcie fotela. Wewnątrz wciąż czuła ostatnie, leniwe pulsowanie członka i ciepło nasienia, które wypełniało jej głębię – fizyczna, pierwotna pieczęć tego, co się między nimi stało.
Nie otwierała oczu. Nie chciała. Wolała zatrzymać się w tej zawieszonej chwili, w tym gabinecie, który przestał być miejscem wizyty, a stał się areną ich najskrytszych instynktów. Czuła tylko ciężar jego ciała, wilgoć na swojej skórze i absolutne, zwierzęce wyczerpanie, które było słodsze niż jakikolwiek spokój, jaki znała. W końcu, z wyraźnym wysiłkiem, Marek się podniósł. Jego dłoń, wciąż drżąca przejechała po udzie kochanki w czułym, niemal opiekuńczym geście. Spojrzał na nią – rozpromienioną, rozczochraną, nieprzytomnie prawdziwą w swojej kobiecości.
– To… to nie powinno się było zdarzyć – wyszeptał, lecz w jego głosie nie było skruchy. Była tam tylko cicha, męska satysfakcja i szczere zdumienie. Joanna odwróciła głowę, a w jego oczach, zamiast wyrzutów sumienia, płonęły resztki ognia. Uśmiechnęła się, dyskretnie, jak to miała w zwyczaju.
– Ale się zdarzyło – odparła cicho, a dłoń powędrowała do jego policzka, by na chwilę do niego przylgnąć. Nie czuła winy. Czuła się ożywiona, odkryta na nowo. Oboje ubrali się w milczeniu, pełnym wymownych, porozumiewawczych spojrzeń. Rytuał zakładania ubrań był teraz intymnością po intymności.
– Do zobaczenia podczas kontroli, Joanno – powiedział, a w jego szarych oczach pojawił się błysk, który nie miał nic wspólnego z profesjonalizmem. Była to obietnica, pytanie i zaproszenie w jednym.
– Do zobaczenia, doktorze – odparła. Droga powrotna do domu była zupełnie inna niż poprzednio. Nie płynęła we mgle niepewności, ale w klarownym świetle podjętej decyzji. Ciało wciąż pamiętało każdy dotyk, każdy pocałunek, każdy przejmujący dreszcz. Patrzyła na świat za szybą samochodu i widziała go ostrzej, wyraźniej. Henryk, jej mąż, czekał w domu, a jego obecność nagle stała się faktem, który musiała na nowo oswoić i zmierzyć się z jego konsekwencjami.
Gdy weszła do mieszkania, powitał ją jak zwykle – roztargniony, zatopiony w lekturze gazety.
– Jak było u lekarza? – zapytał rutynowo.
– W porządku – odparła, zdejmując płaszcz i wieszając go w przedpokoju. Jej ruch był płynny, pełen nowo odkrytej gracji. – Wszystko jest w idealnym porządku.
Uśmiechnęła się do niego, lecz tym razem nie był to tylko dyskretny grymas ust. To był uśmiech kobiety, która poznała na nowo smak własnej siły i pożądania. Zdrada, której się dopuściła, nie czuła się jak grzech, ale jak akt desperackiej samoopieki, jak powrót do życia. Nie wiedziała jeszcze, co przyniesie przyszłość – czy spotkanie z Markiem było incydentem, czy początkiem czegoś nowego? Nie wiedziała, jak pogodzi ten wyzwolony fragment siebie z codziennością żony i nauczycielki. Jedno wiedziała na pewno: kobieta, która wyszła z gabinetu doktora Kowalskiego, nie była już tą samą, która do niego weszła. I ta myśl napełniała ją nie lękiem, ale niepohamowaną, niebezpieczną i rozkoszną ekscytacją.
Jej życie właśnie zyskało nowy, głęboko ukryty, pulsujący wymiar. I zamierzała go odkrywać.
Nova
Jak Ci się podobało?