Kolizja z ciężarną
13 lipca 2025
25 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
I.
Ledwie minęła 10:00. To było jedno z tych pięknych, czerwcowych przedpołudni – uwodzące lekkim wiatrem na błękitnym niebie, zapachem magnolii i ulicznym gwarem, jak tylko może uwodzić późna, warszawska wiosna.
Po luźnawych o tej porze ulicach Marek sunął niespiesznie swoim sportowym Nissanem 300ZX. Wóz, mimo 30 lat służby, nie tylko był w nienagannym stanie – ale wręcz zdawał się z kwartału na kwartał jeszcze zyskiwać dzięki staraniom właściciela. Ten zaś, przez otwarty dach, chłonął teraz pełną piersią ów gwar i zapach magnolii – ukontentowany przebiegiem spotkania rekrutacyjnego, z którego właśnie wracał. Był to już ostatni etap, na którym rozmawiał z dwoma dyrektorami w jednej z wiodących linii lotniczych. Sądząc po przebiegu rozmowy, uważał, że jego szanse na dostanie tej pozycji wyglądały wcale nieźle.
Wtem z przyjemnych rozmyślań wyrwał go niespodziewany ruch ledwie zarejestrowany kątem oka. Instynktownie odbił kierownicą w lewo i wbił pedał hamulca w podłogę – jednak tylko po to, aby za ułamek sekundy poczuć solidny wstrząs i usłyszeć huk gniecionych blach oraz plastiku.
Kurwa! A więc stało się! Pierwsza stłuczka ZX-em. W pierwszym momencie przez głowę (i usta) Marka przemknęła litania przekleństw, jakiej nie powstydziłby się chuligan Legii z najbardziej obskurnych kamienic Woli. W drugim momencie ocenił błyskawicznie sytuację: oczywistym było, że minivan Toyoty, wyjeżdżając z parkingu pod marketem, nie ustąpił pierwszeństwa (gdzie miał oczy kierowca, do nędzy?!!) i rąbnął prosto w prawy błotnik Marka.
W kolejnej chwili Marek – wciąż kipiący wściekłością – otworzył z impetem drzwi Nissana, podbiegając niemal do minivana, gestykulując przy tym niemiłosiernie i wykrzykując nową litanię wulgaryzmów. Naprzeciw mu z Toyoty nieśmiało wysiadł kierowca – a raczej kierowczyni, jak zarejestrował w następnej sekundzie.
— Najmocniej pana przepraszam, naprawdę nie wiem, jak to się stało, że pana nie zauważyłam… — zaczęła miękkim głosem młoda kobieta, sprawiając, że impet Marka znacząco wyhamował. Przecież jednak nie całkowicie.
– Czy pani w ogóle ma pojęcie co to za samochód??! – ofuknął ją starając się nadać głosowi ton bardziej agresywny niż dyktowało mu, łagodne w gruncie rzeczy, usposobienie. Była dość wysoka, niezbyt szczupła, ale o bardzo – jak to się mówi – „kobiecych kształtach”. Ciemnobrązowe włosy nosiła spięte w niedbały kok, a na sobie miała letnią białą sukienkę w jakieś kwiatki czy inne poziomki.
— Szczerze… nie mam pojęcia. Będzie trudno naprawić? –- zatroskała się, rozkładając bezradnie dłonie. Taksując ją dalej (jak wiadomo, mężczyźni mają wzrok łowców) w ułamku sekundy zauważył, że nosi płaskie letnie klapki, ma sporego rozmiaru, bardzo zgrabne stopy (których drugi palec jest odrobinę dłuższy niż pierwszy), pedicure w kolorze metalicznej, ciemnej purpury – i dekolt sukienki, nad wyraz śmiało odsłaniający głęboki rowek pomiędzy piersiami. A, no i tego… była w zaawansowanej ciąży.
– Tak, będzie bardzo trudno naprawić! – odpowiedział z rezygnacją, nie siląc się już nawet na napastliwy ton –- produkcję tego modelu zakończyli w 1996, więc raczej nie jest tak, że pan w ASO Nissana po prostu zdejmuje części z półki i podaje.
— Ojej… przepraszam… ja naprawdę nie chciałam, tylko… — zaczęła powtarzać bez sensu, bo i co w takiej sytuacji można powiedzieć sensownego?
— Dobra już… musimy spisać oświadczenie. Ma pani jakąś kartkę i coś do pisania? — nie chciał więcej słuchać jej przepraszających skomleń ani nie miał jakoś ochoty tarzać jej w smole i pierzu. Ponadto – zgodził się też przed samym sobą, że podoba mu się jako kobieta. A nie udawajmy, że to bez znaczenia w takich razach.
Okazawszy – zgodnie z odwiecznym rytuałem szoferów – dowody osobiste, rejestracyjne oraz polisę OC sprawcy, zaczęli pisać oświadczenie na bagażniku Nissana. Sprzeciwiał się temu wiatr, usiłujący zdmuchnąć kartkę. Marek przyglądał jej się z ukosa, kiedy nieporadnie szkicowała dziecinne samochodziki na planie sytuacyjnym. Uśmiechnął się pod nosem, ale zaraz jego wzrok przyciągnęła jedna z owych zgrabnych stóp, wysunięta teraz prawie całkowicie z klapka, z wyraźnie odciśniętymi śladami po skórzanych paskach, zaróżowiona i najpewniej nieco spocona. Mimowolnie oblizał usta i poczuł lekkie mrowienie w kroczu.
— Chyba już, proszę rzucić okiem — na dźwięk miękkiego głosu, błyskawicznie podniósł wzrok, by natknąć się wprost na jej, chyba nieco zdziwione, spojrzenie. Stopa z purpurowymi paznokciami wsunęła się na powrót do klapka.
Sięgając po zapisaną starannym, okrągłym pismem kartkę, mógł przez moment rzucić okiem na jej dekolt. Oraz przykryty materiałem sukienki biust, który zdawał się być niepospolicie bujny. Na środkach obydwu półkul zauważył teraz wyraźnie odznaczające się pod tkaniną, grube czubki. Ponoć kobietom w ciąży rosną i twardnieją sutki, czy to prawda? Tworzyły dwa wzniesienia, tak wydatne, że nie sposób było oderwać oczy. Unikając jej wzroku, chwycił kartkę i zaczął czytać. Znów to znajome mrowienie. Skanował kolejne linijki, nie całkiem chwytając ich sens, usiłując jednocześnie zezować na kobietę. Znów wysunęła stopę z klapka, ruszając delikatnie palcami i zaczęła pocierać nią o łydkę drugiej nogi. Poczuł pulsowanie krwi w prąciu. Nie próbując już czytać, gapił się przez moment na metaliczne paznokcie, po czym powiódł wzrokiem na wydatny, ciążowy brzuch i jeszcze wyżej. Wokół dwóch grubych wybrzuszeń materiał sukienki był teraz mokry… plamy miały może średnicę szklanki. Na moment zgubił oddech, penis już na dobre pęczniał w garniturowych spodniach. Znów na niego patrzyła, zdało mu się, że tym razem lekko filuternym wzrokiem.
— Ekhm… — chrząknął — Chyba wszystko się zgadza. Jeszcze podpisy…
II.
Nie miał na ten dzień więcej planów, więc jeszcze przed południem znalazł się w swoim mieszkaniu. Z przyjemnością zrzucił garnitur i postanowił zająć się sprawą ubezpieczenia bez niepotrzebnej zwłoki. Pani z infolinii bardzo dokładnie przeszła z nim przez wszystkie dokumenty – co ujawniło niestety, że brakuje numeru dowodu osobistego sprawcy i numeru rejestracyjnego jego auta.
— Nie mogę przyjąć roszczenia — oznajmił uprzejmie głos w telefonie — Nie mam nawet w systemie polisy na to nazwisko, nie mówiąc, że mogłaby to być inna osoba nazywająca się tak samo. Dlatego potrzebujemy numeru dowodu. A bez numeru rejestracyjnego nie mogę nawet sprawdzić, czy ten samochód jest przez nas ubezpieczony. Ma pan jakiś kontakt do tej pani?
Kontakt na szczęście miał, bo przynajmniej nie zapomnieli wymienić się telefonami. Najwyraźniej wtedy jeszcze krew nie odpłynęła mu z mózgu, tak jak później.
— Witam ponownie, mieliśmy nieprzyjemność zderzyć się dzisiaj rano… — wyjaśnił pokrótce, czego dowiedział się od ubezpieczyciela.
— Ojej, ale ze mnie gapa… — znów ten sam przepraszający głos — Wie pan, to chyba te wariujące hormony… to już koniec siódmego miesiąca.
— Uhm, jasne — chrząknął, nie mając w tym temacie żadnych przemyśleń.
— Ja zaraz sprawdzę i podeślę panu te brakujące dane SMS-em.
— No właśnie… nie możemy tak zrobić. Ta kobieta z infolinii wyraźnie powiedziała, że musi być wszystko legitnie podpisane. Nie może być cienia wątpliwości, tacy z nich służbiści. A jak ja sobie dopiszę coś na oświadczeniu, to niby mogła być inna osoba i coś tam, coś tam…
— Ojejku… czyli nowy problem. Hmm… a czy byłaby opcja, że podjechałby pan do mnie do domu? Mieszkam w Babicach, daleko ma pan? Przepraszam, wiem, że to moja wina była, ale jestem sama z niemowlakiem i…
— Okej, okej… — znów zaczął go irytować ten jej ton, a zarazem nie miał serca być dla niej zbyt twardy — Jakbym za pół godziny podjechał, będzie w porządku?
Lśniące koła Work zatrzymały się obok krawężnika, kiedy Marek parkował ZX-a na starannie utrzymanej, osiedlowej uliczce. Wzdłuż chodnika biegła niezbyt wysoka, biała podmurówka a na niej nowoczesny, grafitowy parkan. O tej porze dnia w zasięgu wzroku nie było żywego ducha. Wysiadł – i rzucając chmurne spojrzenie na smętnie wyglądający prawy błotnik, przeszedł przez otwartą bramę. Za nią znajdował się spory, wysypany żwirem podjazd i dalej biały, parterowy dom o prostej bryle. Zadzwonił dzwonkiem.
Po dłuższej chwili zazgrzytał zamek i otworzyła mu znana już kobieta – z niemowlakiem na ręku. Zaczęła w zwykły dla siebie sposób.
— O! Dzień dobry, ja najmocniej pana przepraszam… karmiłam właśnie mojego starszego i tak myślałam, że może przyjedzie pan jeszcze za chwilę… bardzo proszę, niech pan wejdzie i sekundę poczeka…
Tym razem była boso. Letnią sukienkę w kwiatki (albo poziomki) zastąpiła niedbale narzucona flanelowa podomka, prawdę mówiąc mocno już sprana. Pasek najwidoczniej zginął w mroku dziejów, bo trzymając jedną ręką dziecko, drugą usiłowała niezgrabnie złapać na wielkim, okrągłym brzuchu obie poły ubrania. Było to tym bardziej karkołomne, że zza jednej z nich wystawała większa część dorodnej piersi, do której przyssany był chłopczyk.
Przekraczając próg domu, Marek starał się udawać, że wcale nie patrzy dokładnie NA TO. A w duchu oczywiście przebierał nogami, aby bobas oderwał usta choć na chwilę i dał mu wreszcie dojrzeć grubą, ciemnobrunatną brodawkę w pełnej okazałości.
III.
Za drzwiami rozpościerał się przestronny, nowocześnie urządzony salon z dużą wyspą kuchenną w głębi. Centralną część zajmował rozległy narożnik w kształcie litery “U”, obity morelowym zamszem.
— Proszę mi wybaczyć, że jestem taka roztrzepana… wie pan, jak to jest z niemowlakiem… no i teraz jeszcze to — wymownie wskazała oczami brzuch — ma pan dzieci?
— Żadnych, o których bym wiedział — wysilił się na wujasowy żart.
— Rozumiem… proszę sobie usiąść… ja tylko skończę karmić i zaraz poszukam tych dokumentów. W ogóle w dowodzie rejestracyjnym jest mój mężu, dlatego nie znaleźli — trajkotała dalej aksamitnym, przyjemnym głosem — Jeśli ma pan ochotę na sok czy wodę, proszę sobie wziąć z lodówki — to mówiąc, usiadła na morelowym narożniku i już bez krępacji wywaliła zza poły szlafroka pierś wielkości okrągłego bochenka. Pełną garścią ujęła ją tak, aby skierować sterczący czubek wprost w usta niemowlaka. Nim musiał ewakuować wzrok, zdołał jeszcze dojrzeć wielką, ciemnobrązową otoczkę, gęsto nakrapianą drobnymi, wypukłymi guzkami – no i samą brodawkę, napęczniałą teraz i wilgotną od białawego płynu.
— Przepraszam za ten bufet, hihi — zaćwierkotała, wyraźnie bardziej rozluźniona, podnosząc na niego wesołe oczy — Powinien się pan cieszyć, że nie jest kobietą… czasem jest tego tyle, mówię panu… leci jak z kranu!
— Ehm… — wydukał, czując, jak krew znów odpływa mu z mózgu.
— Proszę, proszę śmiało siadać, gdzie pan chce… ja zaraz poszukam dokumentów, tylko skończę robić za dojną krowę…
— Tak tak, spokojnie… wezmę sobie jednak wody… — Marek poczuł, że robi mu się bardzo duszno.
Ruszył ku kuchennej wyspie, modląc się w duchu, aby nie odprowadzała go wzrokiem. Jego erekcji nie dałoby się nie zauważyć.
Krzątając się przy lodówce, mógł bardziej niepostrzeżenie zerkać na trzpiotowatą mężatkę.
— Czym się pan zajmuje? — zapytała zaraz, jakby obawiając się niezręcznej ciszy — Rano w tym garniturze wyglądał pan bardzo apetycznie! — puściła mu oko.
— Miałem rozmowę kwalifikacyjną. W jednej linii lotniczej.
— Oooo! Naprawdę? Personel latający??
— Nie, rozwój systemów. Rezerwacje i bilety… IT znaczy.
— Aaaa, rozumiem — rzuciła jakby rozczarowana — Wie pan, że ja kiedyś byłam szefową pokładu? No ale później wiadomo: mężu, dziecko, potem drugie… jak to w życiu, hihi.
Założyła teraz nogę na nogę i lekko bujała w powietrzu szczupłą stopą z długimi palcami, ozdobionymi metalicznym burgundem. Całkiem jakby mówiła „Podejdź… Dotknij… Zanurz język między nimi… Zobacz, jak słono smakują…”. W jego jądrach gotowało się na to wyobrażenie.
Co go natomiast zaskoczyło, to reakcja jego ciała na widok ciążowego brzucha, gdy ten na moment wychylił się zza poły podomki. Był wielki, krągły, wystający do przodu, z wypukłym teraz pępkiem… Marek nigdy wcześniej nie widział z tak bliska ciężarnej kobiety – a teraz miał nieodpartą chęć dotykania go, nie tylko dłońmi. Także jej mleczna pierś podniecała go niemożebnie. Z jakiegoś powodu ciemna otoczka i masywna brodawka wzbudzały w nim żądzę lizania, ssania, gryzienia i szarpania.
Bezwiednie wyjął drugą szklankę, nalał wody i ruszył w kierunku kanapy.
— Proszę, pewnie też się pani napije… — stanął naprzeciw niej, podając chłodny napój.
— Ooo, bardzo chętnie! Dziękuję! — puściła uciskaną pierś, aby chwycić podaną szklankę. W tej chwili karmiony bobas odwrócił główkę, zasnąwszy, i pokaźny bochen wypadł z jego ust, drżąc lekko, jak galaretka. Marek widział każdą z siatki niebieskich żyłek, mieniących się tuż pod bladą skórą – i każdy z małych gruczołów na otoczce brodawki. Na jej czubeczku zastygły trzy duże, białe krople. Jego prącie było napęczniałe jak pęto kiełbasy i mocno napierało na materiał spodni.
— Właściwie czy to ok, żebyśmy byli po imieniu? Jestem Weronika! – powiedziała, wesoło wyciągając rękę i podnosząc wzrok wprost na pokaźne wybrzuszenie jego spodni, które siedząc, miała na wysokości oczu.
— Eee… tak, oczywiście… Marek — odruchowo ujął podaną dłoń.
— Ehm… — oswobodziła rękę dość pospiesznie i chwyciła połę podomki, aby przykryć pokaźny cyc — Dobrze, Marek… to ja odłożę małego do łóżeczka i zaraz przyniosę te dokumenty…
IV.
Weronika wróciła do salonu po dłuższej chwili, trzymając niewielką damską torebkę i grzebiąc w niej w poszukiwaniu dokumentów. Wciąż była bosa, ale sprana podomka owijała ją teraz staranniej (na ile pozwalały rozmiary piersi i brzucha) – i nawet była przewiązana paskiem, który jakimś cudem się odnalazł.
— Gdzieś tutaj to miałam… — powiedziała, podchodząc do stojącego obok wyspy kuchennej Marka.
Nie patrzyła na niego, wciąż pochłonięta torebką – i dopiero po chwili, podnosząc wzrok, zorientowała się, że stoi nieco bliżej, niż wypada między nieznajomymi. Był szczupły, ale znacząco wyższy od niej – czuła się nawet odrobinę tym zdominowana. Pod koszulką polo ładnie rysowała się jego klatka piersiowa. Właściwie od początku uważała go za przystojnego i było coś przyjemnego w tym, że tak stali teraz naprzeciw siebie. Bliżej niż wypada.
On tymczasem, nie próbując nawet tego maskować, wwiercał się wzrokiem w miejsca, gdzie jej duże sutki wyraźnie sterczały pod materiałem. Musiała to widzieć, ale nie zrobiła kroku w tył. Wokół ostrych wzgórków pojawiły się mokre plamy… z początku niewielkie, ale rozszerzały się w szybkim tempie. Zauważyła jego zdumienie i spojrzała na swój biust.
— Ach, to… Zrobiło mi się tak po urodzeniu starszego. Samo wypływa, kiedy dłużej myślę o czymś pobudzającym — uśmiechnęła się po dziewczęcemu.
— Czyli właśnie myślisz o czymś pobudzającym?
— Może! — spojrzała mu w oczy, przechylając głowę — Brzydzi Cię to?
— Wręcz przeciwnie… — wyszeptał – i powoli pociągnął za pasek podomki.
Luźne poły rozsunęły się na boki, uwalniając twardy, nabrzmiały brzuch a ponad nim – parę obfitych piersi. Miały lekko gruszkowaty kształt, zdobiły je ciemne aureole wielkości spodków do kawy i długie, grube, sterczące lekko ku górze brodawki. Zauważył, że znów są wilgotne od białawego płynu. Z obu szczytów miarowo wypływały krople, jedna za drugą. Uwolnione, ściekały po otoczce i dalej, po łuku bladej, gładkiej skóry, by ostatecznie zawiesić się na spodzie piersi i cicho kapnąć na podłogę.
Ośmielony jej brakiem reakcji, odruchowo chwycił dłońmi za obie piersi, jakby ważąc je w powietrzu. Ścisnął prawą, zatapiając palce w miękkim ciele – i zobaczył, że mleko zaczęło sączyć się szybciej. Nie myśląc, zbliżył język do aureoli, by chciwie polizać… skóra w tym miejscu była ściągnięta i pomarszczona, zaś nektar – lekki i cudownie słodki. Marek chwycił cały sutek ustami, ścisnął, zassał – i poczuł, jak krople potoczyły się po jego języku.
Tego było dlań za wiele, wszelkie pozory pozostawił za sobą. Wyprostował się, położył dłoń na głowie ciężarnej i delikatnym, acz zdecydowanym ruchem popchnął ją do dołu, zmuszając do uklęknięcia. Spiesznym ruchem rozpiął spodnie i, wraz z bielizną, zsunął do kolan. Uwolniona nagle, krępa, sztywna pyta wyskoczyła jak z procy. Gęsto użylona skórka ześlizgnęła się sama z gładkiej, różowej gałki. Ujął go dłonią u nasady, zbliżył do twarzy Weroniki i bawił się przez chwilę, to zbliżając do jej ust, to oddalając, to znów wodząc spodem żołędzia wzdłuż jej nosa i podbródka.
Podniecenie wzmagało się w nim. W pewnym momencie poczuł falę agresywnej żądzy, która kazała mu wykorzystać to ciało, które ma przed sobą, bez żadnych hamulców ani galanterii. Chwycił mocniej kutasa i zaczął okładać nim twarz dziewczyny jak węgorzem. Policzkował ją tak, nie bacząc na grymas niemiłego zaskoczenia. Głuche plaski rozlegały się, gdy napęczniały trzon uderzał z impetem w skórę jej twarzy. W końcu chwycił garścią włosy z tyłu jej głowy i bezceremonialnie nabił ją ustami na wyprostowanego drąga. Ta zakrztusiła się najpierw, ale – najwyraźniej zrozumiawszy swoją powinność – po chwili zassała i zaczęła miarowo obciągać, dając wciąż się trzymać za włosy. Na twarzy Marka na chwilę odmalowała się błoga satysfakcja…
Zaraz jednak poczuł, że pragnie więcej i mocniej. Toteż zaczął poruszać jej głową gwałtownie i w coraz szybszym tempie.
— Obciągaj tego chuja… — wysapał — Żryj go, aż się nim udławisz! — to mówiąc, począł nabijać ją głębiej, tak, że skurczona moszna zbliżała się do podbródka. Z miejsca poczęła się krztusić i wytrzeszczyła półprzymknięte dotąd oczy. Jednak on nic sobie z tego nie robił, a jego chwyt za włosy stał się jeszcze mocniejszy. Jakimś cudem powoli był w stanie wbijać coraz głębiej, do gardła, choć nie bez akompaniamentu charkotania młodej mamuśki. Satysfakcję osiągnął, dopiero gdy poczuł usta u nasady swojego korzenia, a wór z jajcami począł się rozpłaszczać o jej twarz. W samczym rytuale zwycięstwa powiercił jeszcze chwilę żołędziem głęboko w przełyku Weroniki, po czym powoli wysunął wzwiedzionego członka, którym, dla utrwalenia hierarchii, kilka razy jeszcze zdzielił dziewczynę po twarzy.
Kiedy przestał, ta spojrzała nań odmienionym, zawadiackim wzrokiem i sprężystym ruchem wstała z kolan.
— Mam nadzieję, że jeszcze nie skończyłeś! — rzuciła, po czym oparła się tyłem o kuchenną wyspę i podnosząc lekko na rękach, wskoczyła na krawędź kamiennego blatu. Jej blady, krągły tyłek apetycznie rozpłaszczył się na zimnej czerni marmuru.
Sapnął zdumiony, patrząc, jak Weronika zadziera nogi i opiera pięty o krawędź blatu.
— Oszzzz, Tyyy… — masował się miarowo po sterczącej trąbie gdy tymczasem ona bezwstydnie rozłożyła kolana na boki. W tej pozycji, mimo ciążowego brzucha, jej picz była widoczna jak na tacy. Gładko wygolona, ciemna, duża – a jej mniejsze wargi sromowe bez skrępowania wyłaziły ze środka szpary. Masywne, sklejone, przypominały mięsisty grzebień albo płetwę jakiegoś morskiego węża.
Zaciśniętą dłonią zaczął przesuwać szybciej skórę na wzwiedzionym prąciu. Zrobił krok i zgiął się, by ustami posmakować śliskiego miąższu jej krocza. Ciężarna jednak wyprostowała nogę i twardo oparła palce stopy na jego klatce piersiowej.
— Baczność, żołnierzu! — rozkazała. Odruchowo wyprostował się i nawet puścił kutasa. Ten wciąż stał w pełnej erekcji, jednookim łbem wskazując miękki, wilgotny cel pomiędzy jej udami.
Wyciągnęła drugą nogę i delikatnie dotknęła stopą wyprężonego fiuta od spodu. Jej skóra była miękka i chłodna, a palce długie i zgrabne. Zdobiący paznokcie głęboki fiolet mienił się drobinkami brokatu jak kosmos. Chuj podskoczył w mimowolnym skurczu.
— Więc tym się jarasz… — uśmiechnęła się z satysfakcją — Już rano tak podejrzewałam.
Ujęła sztywną pytę pomiędzy palce obu stóp, tuż za gładką, purpurową główką i poczęła rytmicznie przesuwać mięsistą skórkę w przód i w tył. Napletek to przykrywał twardy, mocno odznaczony łeb, to na powrót w pełnej krasie go odsłaniał. Przestała na moment, by paznokciami pogładzić worek. Był szorstki i cały napięty, jakby za mały na grzejące się wewnątrz jądra. W pewnej chwili skończyła pieszczoty i pacnęła go lekko spodem stopy po grzbiecie. W otworku na czubku prącia zalśniła duża kropla śluzu.
Napięcie w jajach Marka sięgnęło zenitu. Bez ceregieli złapał nogi Weroniki w kostkach i oparł ponownie o marmurowy blat. Sam stanął pomiędzy jej udami tak blisko, że stojący chuj kołysał się centymetry od dorodnej cipy. Dysząc ciężko, pożądliwym wzrokiem żarł teraz każdy jej szczegół. Pokaźnych rozmiarów, lśniące tłustym śluzem wary rozkleiły się, ukazując ciemną szparę. Gorące, o brązowej, porowatej skórze, przypominały cielska wolno ocierających się o siebie ślimaków.
Spocona, rybna woń uderzyła go w nozdrza. Wtedy chwycił swój pal u nasady i ściągnął napletek, aż poczuł ból. Jego żołądź był duży i tępy, w kształcie szerokiego trapezu, nieco spłaszczony. Przypominał głowę węża lub innego gada. Oparł go o srom i kilka razy nacisnął lekko, ale nie na tyle, aby zapaść się do środka. Weronika jęknęła cicho. Trzymając wciąż u nasady, zaczął wodzić łbem wzdłuż brzegów szczeliny. Przezroczyste nitki preejakulatu ciągnęły się z pojedynczego ślepia i urywały na wilgotnej piczy.
Drugą ręką dotknął ostrożnie pękatego brzucha. Był gładki i napięty, przypominał nieco balon – gdyby nie wulgarny, wystający pępek w miejscu, gdzie zwykle ludzie mają niewielkie zagłębienie. Wyobrażał sobie przez moment, jak to by było strzyknąć na niego nasieniem, a potem patrzeć na ospermioną krzywiznę bladej skóry.
— Chciałbyś się zwalić na mój brzuszek, zboku? — zapytała z prowokacyjnym uśmiechem — więc już nie na stopy? Może ci pozwolę później, ale teraz wsadź mi wreszcie!
Marek widział, że jest podniecona. Sam też nie był w stanie więcej czekać. Schylił się do jej krocza, aby nawilżyć językiem wejście, ale nie było to konieczne. Cipa przed jego twarzą była już rozgrzana, mokra i rozwarta. Wykorzystał jednak sposobność, aby zassać i posmakować jej wydatny, porowaty srom.
— Wsadź mi tego kutasa! — syknęła, ponaglając go.
Chwycił więc znów pytę u nasady, położył końcówkę na purpurowych warach, po czym zaczął się wpychać.
— Ouchhh… ale grubas! — sapnęła, kiedy szeroki, gadzi łeb schował się cały do nory. On jednak, zamiast przeć dalej, delikatnie się wycofał, do momentu, aż w pochwie został sam czubeczek fiuta. Na twarzy ciężarnej odmalowało się zniecierpliwienie, ale w tej samej chwili pchnął znów do przodu, odrobinę dalej niż poprzednio. I znów się wycofał. Powtarzał to rytmicznie, z satysfakcją obserwując, jak mięsiste wargi wywijają się i poruszają na jego palu podczas tych ruchów w przód i w tył.
— Wsadź mi wreszcie! — niemal wrzasnęła.
— Tego chce twoja pizda? — stęknął podniecony — Właśnie tego?? No to masz!!! — i mówiąc to, z impetem runął na nią twardym jak kamień chujem.
— Auchhhh!! — krzyknęła głośno. Choć była mokra od dawna, ta gwałtowność i głębokość trochę ją zabolały. Był to jednak przyjemny rodzaj bólu, zresztą nie miała czasu analizować, bo Marek już bystro wycofał się i ponowił penetrację. I jeszcze raz, i znowu… jebał ją już na dobre, gdy ona wciąż próbowała złapać oddech w rytmie tego posuwania.
— Aaa… Aaa… Aaa… — głośno jęczała z każdym ruchem, co robiło mu jeszcze większy pożar w jajach.
Nie przestając ruchać, chwycił za jej nogi w kostkach i zarzucił sobie na ramiona. Półkolista dupa z podłużnym sromem pośrodku była teraz idealnie wyeksponowana na kamiennym blacie. Trzasnął ją w blady pośladek z siarczystym plaśnięciem, aż zawyła… I wbił chuja po jajca.
— Ufff, jak głęboko! — wysapała.
Walił teraz mocno, trzymając oburącz jej słusznego gabarytu dupsko po bokach, a jej stopy bezwładnie bujały się za jego ramionami. Każdemu uderzeniu towarzyszyło mlaśnięcie ciała o ciało oraz głuche westchnięcie Weroniki. Dyszał już ile sił w płucach, ale wciąż był nienasycony, wciąż chciał więcej tej gorącej pizdy. Wtem wpadł na nowy pomysł.
— Posuń się! Posuń się trochę do tyłu! — wychrypiał. Blat był duży, więc bez większego problemu wycofała się o pół metra, pełznąc na plecach.
Wtedy sam zwinnym ruchem wskoczył na kuchenną wyspę. Jego szczupłe, umięśnione ciało ze sterczącym fiutem miało w sobie coś dzikiego i pierwotnego, jak gotowy do kopulacji samiec pawiana. Będąc na blacie, przyklęknął obok młodej mężatki, znów chwycił za nogi, tym razem od spodu ud, przycisnął je tak, aż kolana niemalże dotknęły piersi, pozwalając, aby reszta nóg kołysała się pionowo. Tym sposobem jej białe poślady były jeszcze bardziej wyeksponowane, a wszystkie wnętrzności znajdowały się tuż pod powierzchnią gorącego sromu.
— O kurwa!!! — krzyknęła wysokim głosem, pojmując, co się święci.
— Choć tu, kurwa!!! — warknął napalony — Będę cię dupczył jak kurwiszona! Jak szmatę! Ostatnią ścierę!!!
— Tak zrób!!! Jeb mnie!!! Będę twoją ścierą!!!
Podniecony jej uległością poczuł, że wał ponownie tężeje mu jak odlany z betonu. Rozpulchnione, parujące kapsko krzyczało, żeby go wbił. Ukucnął pewnie na silnych stopach po bokach jej dupy. Uda wciąż dociskał przed sobą dłońmi do jej tułowia. Wycelował łeb chuja w dziurę i jak lawina wjebał się aż po same jajca.
— O kurwa! — sapnęła, gdy wysunął i znów wbił — Kurrrwa, ale głęboko! Aaaa… Aaaa… Aaaa… — jęczała rozpalona pod jego razami.
— Ochh… Ochh… Ochh… — Marek sapał z wysiłku, a tłusty pot pokrył mu całą twarz. Jebał jak prasa w hucie, twardo, bez żadnej amortyzacji. Przy każdym uderzeniu wybrzuszona moszna z jajami lśniła pomiędzy jej i jego pośladkami. Dzikim wzrokiem obserwował grymasy na twarzy swojej kochanki. Jej szyja i dekolt zaróżowiły się całe i tylko gdzieniegdzie pozostały blade plamy. Spojrzał na cyce, w tej pozycji ściśnięte lekko między udami. Podskakiwały w rytm ciosów, jakie wymierzał swoimi biodrami. Nieopalona skóra doskonale uwydatniała błękitne żyły, te największe były aż wypukłe. Wielkie wcześniej otoczki pomarszczyły się i skurczyły, a masywne, ciemnobrunatne sutki stwardniały jak odlane z przemysłowej gumy… i znów obficie sączyły mleko. Chwycił jednego dwoma palcami i ścisnął mocno. Z brodawki siknęły dwie cienkie strugi białego płynu. Podniecony zbliżył twarz i bez ceregieli uszczypnął drugi z sutków. Trzy strugi trysnęły, zalewając mu oczy.
— Hoooo… — wycharczał — Będę cię doił jak mleczną krowę!
— Będę twoją krową! — wyjęczała — Będę ci dawać mleko, tylko mnie pierdol jak buhaj!!
— O, kurwa! O, chuj! — bełkotał, miętosząc jej życiodajne cyce bez żadnej delikatności i usiłując łapać ustami sikające w powietrze mleko.
Naraz poczuł, że albo natychmiast przestanie, albo za moment wszystko, co naprodukowały jego jajca, wtryśnie do samego środka tej pizdy.
— Czekaj! — wysapał, łapiąc oddech — Czekaj, czekaj czekaj… — wyjął ostrożnie wymęczonego już drąga, uważając, aby jeden zbyt gwałtowny ruch nie stał się tą kroplą, która przerwie tamę.
— Spuść się we mnie! Mój mężu lubi zapładniać, więc jesteśmy kryci, hihi! Tylko on nie ogląda tak wszystkiego jak ty… ot, kutas między moje nogi i wióra!
— Zaraz… — zeskoczył z blatu wyspy — Choć tu, zejdź… — rozkazał, dysząc, i pociągnął ją lekko do siebie.
— Co kombinujesz? — zapytała, stawiając stopy na chłodnym gresie.
— Daj mi dupy! Koniecznie musisz dać mi dupy teraz… — sapał, obciągając mięknącego już trochę fleta, a drugą ręką obracając ją tyłem do siebie i popychając tak, że łokciami oparła się na marmurowym blacie.
— Żartujesz?! Masz zbyt grubego! Nie dam rady… — zaprotestowała słabo, ale ledwie to zarejestrował, całkowicie ignorując.
Kiedy miał już to krągłe dupsko wypięte naprzeciw siebie, chwycił oburącz za dwa pośladki i rozszerzył je na boki. W głębi rowka zobaczył je… małe oczko okolone rozchodzącymi się promieniście zmarszczkami. Łapczywie wwiercił się językiem we wgłębienie i zaczął wodzić dookoła dziurki.
— Mmmm… — zamruczała z półprzymkniętymi powiekami.
Polizał palec i ostrożnie włożył jego koniec w środek rozety. Czuł napięty zwieracz i delikatnie poruszał dookoła, czekając, aż nieco się rozluźni. Kiedy przestał i – ponownie rozszerzając pośladki Weroniki – ujrzał okrągłą, czarną dziurkę, krew nową falą napłynęła mu do prącia. Napalony, nie mógł powstrzymać się od obciągania zmęczonego napletka jedną ręką, podczas gdy palcem drugiej – uważnie penetrował dopiero co powstały otwór.
— Mmmm!!! Mmmmmm!!! Aaaaa!!! — mruczała coraz donioślejszym głosem.
Nie przewidywał takiego rozwoju wypadków, ale jego drąg był już ponownie twardy jak kość i żądał zaspokojenia. Próbując wymyślić coś szybko, omiótł otoczenie chaotycznym wzrokiem. Sól, pieprz, oliwa… Oliwa! Chwycił butelkę i obficie polał jej wypięty zad u samego szczytu. Gęsta ciecz spłynęła w dół, ku przełęczy utworzonej przez oba pośladki i dalej do ciemnego wąwozu. Lał jeszcze przez moment, na wszelki wypadek namaścił też tłustą dłonią własnego chuja.
Nareszcie przyłożył lśniący, szeroki łeb, o purpurowej teraz barwie, do jej odbytu. Ściskając u nasady, zaczął wpychać.
— Eeee… — jęknęła płaczliwie, ale nie zatrzymała go. Pchał więc dalej, aż żołądź o kształcie wyrośniętej truskawy powoli doszedł do punktu o największej średnicy. Wciskał jeszcze trochę, dopóki zwieracz nie objął zwężenia za główką kutasa – i zatrzymał się. Powoli ruszył w drugą stronę i wyciągnął całkiem na zewnątrz. Tym razem czarna dziura była rozwarta na oścież i ziała gorącem, zapraszając do środka. Znowu wepchnął swojego grzyba. Za twardym kapeluszem nastąpiła chwila wytchnienia, ale potem rozpoczynał się pękaty trzon. Polał go jeszcze raz oliwą tam, gdzie łączył się z odbytem i poruszał nieznacznie we wszystkich kierunkach. Następnie zaczął przeć dalej, rozpychając otwór do coraz większej średnicy.
— Eeee… Eeeee… — jęczała cały czas, czując grubą pytę głębiej i głębiej w odbycie. Było to niekomfortowe uczucie, jakby ktoś wszedł podkutymi, wojskowymi buciorami do jej sypialni z jasnoróżowym, futrzanym dywanem. Zarazem jednak – czuła dreszcz ekscytacji na myśl, że ten żołdak całkowicie nad nią teraz dominuje; że nie może nawet nieostrożnie się poruszyć, bo zostanie natychmiast skarcona rozrywającym bólem głęboko w trzewiach. Wreszcie – kręciło ją, że dzięki jej mrocznej, zakazanej dziurze – ów samiec jest teraz na granicy szaleństwa.
— Yyyyii… Yyyyyii… O, kurwa… Ale dupsko… Yyyyyii…. — małpie, ochrypłe zipanie Marka nie pozostawiało co do tego żadnych złudzeń.
— Aaaa… Takk!!! Zwal się w moją dupę! O, tak!!! — zawtórowała mu płaczliwie. Ból dawno zniknął przykryty podnieceniem. Nigdy nie czuła się tak kompletnie zniewolona – była teraz jak prosiak nabity na rożen i – jak sądziła – nie mniej czerwona i gorąca.
On zaś, przytrzymując ją po bokach za napięty, ciążowy bebzon, jebał zaślepiony szałem małpiej kopulacji. Ładował jak w skrzynię, dysząc i sapiąc głośno. Wiedział, że dużo dłużej nie wytrzyma, gdy wtem – usłyszał przeciągłe wycie mężatki.
— AAAaaaaaaAAAAAaaaaaaAAAAaaaaauuuuuu!!!! — w tym samym momencie rzadka, bezbarwna ciecz chlusnęła z jej krocza, płynąc po udach i rozchlapując się głośno na podłogowych płytkach.
— O KURWA!!! — pojął, że właśnie miała orgazm połączony z kobiecym wytryskiem. Podniecenie rozsadziło mu banię. Chwycił ją mocno za biodra i zebrał się do jednego, finalnego sprintu. Przyspieszył jeszcze, by dymać jak dzikus z dżungli, ze wszystkich sił, jakie mu zostały. Jebał chaotycznie, bezrozumnie, gdy wtem masywna fala orgazmu zebrała się gdzieś głęboko w jajach i z hukiem przetoczyła przez chuja i całe ciało, aby finalnie rozlać się deltą oleistej, gorącej spermy, która popłynęła głęboko w odbycie ciężarnej mamuśki.
Znieruchomiał. Huczało mu we łbie. Po dobrej chwili wyciągnął flaczejącą pytę z rozruchanej dziury i, półprzytomny, oparł się łokciami o marmurowy blat. Tuż obok swojej kochanki, ledwie stojącej na drżących nogach.
— O kurwa! Oooooo…
Oddechy obojga z wielkim trudem powracały do normy. Biały glut spermy niespiesznie wypłynął z jej oczka, by w kilku ratach spaść na gres. Marek palcami przeczesał mokre od potu włosy.
Nagle – usłyszeli chrzęst opon na żwirowym podjeździe i dźwięk gaszonego silnika.
— O chuj! Stary zajechał!!! — szeptem wrzasnęła Weronika, zrywając się na równe nogi.
— Co kurwa??!! — Marek nie łączył kropek tak sprawnie.
Szybciej niż trwa mgnienie oka – zakręciła się na pięcie, poślizgnęła na mokrym gresie, cudem nie skręciwszy nogi, pochwyciła z podłogi podomkę, naciągając ją w locie – i rozdeptała stopą kałużę nasienia. Pozostawiając liczne ślady, złapała porozrzucane ubrania Marka i cisnęła mu, popychając nagiego, ku jednemu z pokoi.
— To nasza sypialnia, są tam drzwi na ogród. Nie masz czasu na ubieranie, musisz spierdalać teraz! Okrążysz dom i wypierdolisz na ulicę! BIEGIEM!!!
— No a ty?? — w progu sypialni Marek wciąż procesował natłok informacji — Co mu powiesz??
— Nie wiem! Spróbuję od razu dać mu dupy, może wtedy nie zauważy!
Jak Ci się podobało?