Modelka
23 lipca 2025
1 godz 2 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
ps.
Wszelkie uwagi i komentarze, jak zawsze mile widziane.
Światło leniwie snuło się po pracowni. Wysokie okna wpuszczały rozproszone, mleczne smugi dnia, rozlewające się po podłodze w geometrycznych plamach. Subtelny zapach perfum – pamiątka po ostatniej modelce – wciąż unosił się w powietrzu. Przestrzeń nie narzucała się; stonowana, spokojna, była tylko tłem. Maja lubiła ten stan. To było jej miejsce, jej świat.
Siedziała przy biurku, przeglądając zdjęcia. Przesuwała je powoli, precyzyjnie, niemal rytualnie – jakby głaskała kota. Szum laptopa przecinał ciszę. Obraz po obrazie, ujęcie po ujęciu. Wciąż próbowała dostrzec to, czego nie było.
Projekt zrodzony podczas jednego z wielu samotnych wieczorów wymykał się spod kontroli. Z każdą kolejną, rozczarowującą próbą coraz bardziej wydawał się niedościgłym marzeniem – pogonią za ułudą. Właśnie kończyła przeglądać ostatnią serię zdjęć. Naprawdę wierzyła, że tym razem uda się uchwycić to, co nieuchwytne. Niestety. Wysoka, szczupła brunetka, tak pełna ognia i naturalnej witalności na pierwszych ujęciach, na ostatnich wyglądała jak szara myszka próbująca ukryć się przed obiektywem. Zawiedziona otworzyła inny folder, zdjęcia Dagmary – kiedyś była nimi zachwycona. Dziś wiedziała już, że to tylko złudzenie. Były dopracowane, efektowne… i do niczego. Za dużo formy, za mało naturalności, witalności i wynikającej z nich siły.
Siła. Słowo klucz, powracające jak mantra. Brakujące ogniwo.
Nieświadomie znów zaczęła się bawić oplatającym nadgarstek sznurem koralików, gest działał uspokajająco. Na chwilę zamarła, wpatrując się w blat. Potem, niby rzucając wyzwanie światu, powiedziała do siebie:
– Znajdę ją. Tę właściwą. Znajdę. Zobaczysz.
Na ścianie przed nią wisiała kartka. Prosta, biała, przyklejona taśmą. Jedno słowo: „Siła”. Folder na dysku nosił taką samą nazwę. Pusty. Czekał. Westchnęła cicho, wstała od stołu. Wyłączyła zasilanie i starannie zamknęła pracownię. Ruszyła do domu.
Szła powoli. Zatrzymywała się przy witrynach, których nie oglądała, nieświadomie przedłużała czas dojścia na przystanek, licząc, że coś wydarzy się samo. Zerkała na mijane kobiety, szukając, licząc na łut szczęścia, niestety. Chłodny jak na końcówkę maja, deszczowy, wieczór nie dawał zbyt wielu okazji do obserwacji, żadne spojrzenie, żaden gest nie zwrócił jej uwagi. Niewyrażone myśli kłębiły się w głowie, gdzieś pod żebrami czuła narastający ucisk. Miała wrażenie, że rośnie w niej uczucie, które bała się nazwać – porażka.
Gdy dotarła na przystanek, tramwaj właśnie podjeżdżał, późniejszy niż zwykle, zmitrężyła sporo czasu, błąkając się po ulicach starówki. Wsiadła niemal automatycznie, trasę znała i tak na pamięć, pokonywała ją codziennie.
Siadła przy oknie, obserwując refleksy w szybie – ruchome, rozmazane, nieuchwytne. Tramwaj był prawie pusty, cichy, przegub łagodnie skrzypiał na zakrętach. Na chwilę oderwała się od smutnych myśli, rozejrzała wokół. Wtedy ją zobaczyła.
Dziewczyna siedziała kilka miejsc dalej. W długim płaszczu, z książką na kolanach. Wycofana, skupiona, niczym zamknięta w swojej własnej przestrzeni. Pochylona lekko w bok, oparta o szybę, czytała niemal w rytmie własnego oddechu. Kiedy przewracała stronę, robiła to powoli, z uwagą, jakby każdy gest miał znaczenie.
Maja wpatrywała się, niemal zahipnotyzowana. Bijąca od dziewczyny świadomość każdego gestu, każdego oddechu, zdawała się krzyczeć. Czyżby trafiła? Czy właśnie ma przed sobą tę, której tak długo szukała? Nieznajoma najwyraźniej wyczuła jej wzrok. Nie unosząc głowy, rzuciła krótkie spojrzenie z ukosa, niby przypadkiem – przecięło przestrzeń z siłą, której nie sposób było zignorować. Uderzyło z niespodziewaną mocą, prosto i celnie.
Drapieżnik. Łowca… – skojarzenia narzuciły się same.
Maja chciała podejść, zagaić, o czymkolwiek, byle zacząć rozmowę. Nie zdążyła. Zanim się otrząsnęła, tramwaj zaskrzypiał na przystanku. Dziewczyna zamknęła książkę. Pełnym gracji ruchem wstała. Wysiadając, przeszyła ją jeszcze głębokim spojrzeniem zielonych oczu. Drzwi się zamknęły. Maja została w środku. W jej wnętrzu narastało przeświadczenie przegapionej szansy. Była niemal pewna, że właśnie spotkała tę, której tak długo szukała. Tylko co z tego? Chwila minęła – bezpowrotnie.
Jeszcze, niemal rozpaczliwie, spoglądała w okno, w ślad za tajemniczą dziewczyną. Wysiadła przy akademikach. Pewnie studentka, może uda się dostrzec, do którego wejdzie. To dawałoby cień nadziei. Niestety tramwaj ruszył.
Dzień był nijaki. Zgodnie z kalendarzem. Trzy sesje, trzy historie, które prześlizgnęły się przez obiektyw, nie zostawiając po sobie śladu, może z wyjątkiem ostatniej. Maja pracowała mechanicznie – ustawiała światło, poprawiała kadr, rzucała typowe uwagi. „Proszę się wyprostować”, „Może broda odrobinę w lewo”. Wszystko działało. Nic nie działało.
Pierwsza – portret biznesowy. Kobieta po czterdziestce, sztywna, z toną makijażu i tą charakterystyczną maską zamiast twarzy, która pojawia się, gdy ludzie za wszelką cenę chcą wyglądać profesjonalnie.
Druga – chłopak marzący o karierze modela. Pokazał w telefonie zdjęcia, przy których pracowało pewnie z dwadzieścia osób, oczekiwał tych samych efektów. Ona była sama, zrobiła, co mogła.
Na koniec para – młodzi, zakochani, trochę zakłopotani. Drobna blondynka i długowłosy chłopak z tatuażami.
– Chcielibyśmy zrobić sesję… taką… trochę mniej grzeczną – wydukała dziewczyna.
– Ale z wyczuciem – dorzucił chłopak. – Nic wulgarnego, po prostu my. Pani rozumie.
– Rozumiem – odparła Maja. – Żaden problem. Zdarzyło mi się już uwieczniać noc poślubną, ale wy tak daleko chyba się nie posuniecie?
– N… Nie – wybąkała, czerwieniąc się dziewczyna.
– Spokojnie. To wy decydujecie.
Ku zaskoczeniu Mai zdecydowali się pozować topless. Stanęli przed obiektywem. Ona z głową przy jego torsie, on obejmujący ją z czułością i delikatnością.
Trzask. – głośny dźwięk zwalnianej migawki przerwał ciszę. W dobie cyfrówek był generowany sztucznie, ale Maja go uwielbiała. Nadawał rytm pracy.
Zmienili pozycję. On wtulił twarz w jej piersi, ona przyciągnęła go do siebie, w tym charakterystycznym dla kochanków, będącym połączeniem zaproszenia i oczekiwania, geście
Trzask.
Młodzi byli wdzięcznymi modelami. Sesja robiła się właściwie sama. Zaczęła odpływać myślami. W wizjerze właściwie nie widziała pary, lecz dziewczynę z tramwaju, niemal czuła jej spojrzenie, niosące większą siłę niż słowa.
Praca dobiegła końca. Para poprosiła o możliwość przejrzenia zdjęć na laptopie, jeszcze przed obróbką. Maja zwykle nie zgadzała się na to, ale tym razem postanowiła zrobić wyjątek. Młodzi byli wyraźnie zaskoczeni efektem. Podziękowali serdecznie i wyszli. Zamknęła za nimi drzwi. Sesja była wyjątkowo udana. A jednak nie czuła satysfakcji. Spojrzała na ekran laptopa i kłujący w oczy, folder: „Siła”.
Usiadła przy biurku. Jeszcze raz otworzyła folder ze zdjęciami pary. Same się nie obrobią, na koniec dnia warto zająć się czymś przyjemnym. Zatrzymała się na ostatnim kadrze – niemal idealnym. Dłoń na karku, czoło przy piersi, światło miękko zarysowujące kontury. Zaklęta w obrazie intymność, bez cienia przerysowania. A mimo to – nic. Nic, co by ją poruszyło. Ręka drgnęła sama. Prawy, górny róg ekranu, żółta ikonka folderu „Siła” i informacja pod kursorem: „empty” – niby oskarżenie. Dłonie opadły na kolana, splotła palce pod blatem. W głowie kłębiła się tylko jedna, myśl: Byłam tak blisko. Przegapiłam szansę.
Mijały sekundy, minuty. Siedziała bez ruchu. Sama siebie próbując przekonać, że nie wszystko stracone. W jej głowie zaczął kiełkować desperacki plan. Zacisnęła ręce na notatniku, próbowała zatrzymać ten impuls, zanim przykryją go wątpliwości.
Studentka. Tramwaj.
Jeśli dziewczyna wracała z uczelni, to mogła jeździć o stałej porze. To nie koniecznie musiał być przypadek. Maja uniosła głowę. Nie będzie tym razem bez celu chodzić po starówce. Wyjdzie później. Zdąży na ten konkretny kurs.
Miała jeszcze czas. Ponownie otworzyła katalog ze zdjęciami pary. Szybko wybrała najlepsze ujęcia, nie wymagały wiele pracy. Minimalna poprawa kontrastu, balansu bieli, w kilku przypadkach lekka korekta barw i nasycenia. Pracowała mechanicznie, po prostu musiała czymś się zająć, wyhamować potok myśli, wytłumić mającą mikre podstawy nadzieję.
Zegar nad drzwiami nienachalnym dźwiękiem oznajmił godzinę siódmą. Wyłączyła komputer, złapała kurtkę, jak zawsze starannie zamknęła wszystkie zamki w drzwiach. Wyszła na ulicę. Świat wydawał się inny, bardziej intensywny – jakby nisko wiszące słońce wyostrzyło kontury, ciepłe powietrze miękko otuliło skórę. Szła szybko, niecierpliwie, nastrój zmieniał się niemal co krok. Raz niemal euforyczne przekonanie: – na pewno znów ją zobaczę, za moment niemal przytłaczająca rozpacz: – nie ma cudów, nic z tego.
Mijała przechodniów, znajome witryny, jednak nie dostrzegała otoczenia. Skupiona, napięta, jak w chwili, gdy trzymała palec na spuście migawki, czekając na tę jedną, unikalną sekundę, pozwalającą zrobić zdjęcie życia.
Na przystanek dotarła przed czasem. Krążyła nerwowo wzdłuż krawężnika, krokami odmierzając czas. W końcu znajomy dźwięk przeciął szum ulicy. Tramwaj zbliżał się powoli, zdawał się nie mieć końca. Maja stanęła na skraju chodnika i dopiero wtedy poczuła, że ręce jej lekko drżą. Skupiła się na dźwięku – metaliczny zgrzyt, syk drzwi. Wsiadła.
Takie samo wnętrze, to samo światło, te same, lekko wyblakłe, obicia siedzeń. Ta sama cisza ludzi, którzy jechali gdzieś, nie patrząc przed siebie.
I ona.
Siedziała w tym samym miejscu. Z tą samą książką przed twarzą, tak samo lekko pochylona. Jakby czas się cofnął, jakby znów było wczoraj. Maja stanęła kilka kroków dalej. Przez chwilę patrzyła. Bez planu, bez słów. Potrzebowała czasu, by uwierzyć, że to nie sen, nie przewidzenie, że naprawdę tu jest. Dziewczyna podniosła głowę. Zielone ognie przeszyły Maję, lecz tym razem subtelniej, ostrożniej niż wczoraj.
– Znam cię – powiedziała dziewczyna zaskakująco cichym, miękkim głosem.
Maja poczuła suchość w ustach. Nawiązywanie kontaktów nigdy nie było jej mocną stroną.
– Widziałyśmy się wczoraj, w tramwaju. – zdołała powiedzieć.
– Nie. Nie tylko. Jesteś tą fotografką, której zdjęcia wiszą w domu kultury – w jej głosie nie było cienia wątpliwości.
– Tak, to ja – Maja była zaskoczona, że dziewczyna ją rozpoznała. – Maja Kamyk – przedstawiła się.
– Jagoda. – dziewczyna milczała przez chwilę. – Zaraz wysiadam.
– Wiem – wyrwało się Mai. – Słuchaj, chciałabym ci coś zaproponować, masz chwilę?
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Zamknęła spoczywającą na kolanach książkę i spojrzała na Maję dłużej. W ciszy, która wypełniła przestrzeń między nimi, coś drgnęło – nie uśmiech, nie potwierdzenie. Tylko lekki przebłysk zrozumienia.
– Nigdzie się nie spieszę.
Maja tylko skinęła głową, choć jej serce zdawało się wywinąć radosnego fikołka.
– Tu niedaleko jest fajna knajpka, napijesz się ze mną herbaty… a może piwa?
– Wolę wino – odpowiedziała Jagoda – Ale może być herbata.
Usiadły przy stoliku w rogu. W kawiarni było cicho, z głośników sączył się jazz, a za oknem migotały resztki majowego dnia. Jagoda zawiesiła plecak na oparciu krzesła. Maja usiadła naprzeciwko, układając dłonie na kolanach. Nie wiedziała, co powiedzieć. Przez chwilę obserwowała dziewczynę. Na oko ledwo po dwudziestce, proporcjonalna twarz z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi, lekko zadarty nos. Oczy w kształcie migdałów, zielone, głębokie, przenikliwe. Gęste, kasztanowe włosy lekkimi falami spływały daleko na plecy. Luźny strój o hippisowsko – wschodnich konotacjach nie pozwalał ocenić figury. Wprost emanowała naturalnością i kobiecością, tak charakterystyczną dla okresu, gdy ciało dopiero co pozbyło się resztek „dziewczęcości”.
Z zadumy wyrwało ją ciche chrząknięcie. Speszona uniosła gwałtownie głowę, Jagoda wpatrywała się w nią, z lekkim wyrazem pobłażania.
– Sorry… zamyśliłam się – powiedziała cicho, podziwiając wzór na blacie stolika. – Dziękuję, że ze mną przyszłaś. – próbując jakoś zagaić, jak zawsze w takich sytuacjach, czuła się niezręcznie.
– I tak nie miałam innych planów – odparła Jagoda. W jej głosie, choć wciąż ciepłym i miękkim, zabrzmiały cięższe nuty.
Zamówiły herbatę. Jagoda – jaśminową. Maja – owocową, z dzikiej róży i cytrusów, swoją ulubioną.
– Lubię to miejsce – rzuciła, wciąż próbują zrobić dobre pierwsze wrażenie.
Jagoda tylko skinęła głową. Patrząc spokojnie, bez uśmiechu, ale i bez niechęci. Po prostu czekała.
– Ty naprawdę nie jesteś gadułą – stwierdziła po chwili. – Asperger? Te sprawy? Nie chcę być wścibska.
Maja omal nie zachłysnęła się herbatą, a jednak, ku jej własnemu zaskoczeniu, bezpośredniość dziewczyny nie powodowała typowego uczucia zagubienia, chęci ucieczki. Była w pełni naturalna. Uczciwa.
– Nie, po prostu… nigdy nie byłam dobra w przełamywaniu lodów. – postanowiła, nieco wbrew sobie, zaryzykować szczerość.
– Ta wystawa, w Domu Kultury – Jagoda przejęła inicjatywę – nie jestem ekspertem, ale w tych zdjęciach naprawdę coś jest.
– Dziękuję. – Maja poczuła się nieco pewniej na znanym gruncie. – Staram się unikać sztampy.
– Pstrykasz tylko ludzi? – kontynuowała Jagoda.
– Nie tylko – Maja wyprostowała się na krześle – Chociaż… głównie. Ludzie mnie fascynują.
– Dlaczego?
Maja spojrzała na nią z lekkim zaskoczeniem. Jagoda była pierwszą od dawna osobą, która zadała to pytanie szczerze, bez udawanego zainteresowania. Poczuła, jakby ktoś zdjął jej zbyt ciasną obrożę, dotąd ściskającą gardło.
– Bo ludzie są nieprzewidywalni – zaczęła ostrożnie, ale z rosnącą pasją. – Każda chwila, każde zdjęcie jest inne. Spojrzenie, oddech, układ dłoni, ciała. Możesz powtarzać tę samą pozę, ale za każdym razem wyjdzie zupełnie coś innego. I jeszcze to, czego nie widać, co potrafi pokazać jedynie fotografia – emocje, napięcie, prawda, obecność. Każda sesja jest niespodzianką. Uwielbiam pracować z ludźmi, szukać w nich tego jednego, autentycznego ujęcia. Bez pozy. Bez udawania.
Przerwała tylko by upić łyk herbaty.
– Widzisz, dlatego cię zaczepiłam. Może to głupio zabrzmi, nie potrafię tego inaczej ująć, ale… sprawiasz wrażenie… wypełniasz przestrzeń… nadajesz jej sens. A ja… ja szukam kogoś takiego.
– Dlaczego? – głos Jagody wyraźnie zdradzał oznaki zaciekawienia.
– Wymyśliłam projekt. Nazwałam go „Siła”. To ma być cykl zdjęć. Chcę… jak to powiedzieć… pokazać siłę kobiety, nie przez fizyczność, ale uchwycić to, co pod nią… to, co naprawdę czyni kobiety silnymi, od pospiesznego poranka po zmysłowy wieczór.
– Czyli akty – przerwała jej Jagoda.
– Też, ale nie takie zwykłe. Nie chodzi o ukazanie ciała, lecz tego, co je wypełnia, co sprawia, że… ciało nabiera sensu. Jeśli wiesz, o co mi chodzi – zamilkła, zaskoczona własną tyradą.
Jagoda milczała. Upiła łyk herbaty, patrząc uważnie. W końcu powiedziała:
– Pozowałam kiedyś nago. Ale do obrazu, nie do zdjęć.
– Do obrazu? – Maja uniosła brwi. – To musiało być fantastyczne.
– Było trudniejsze, niż możesz sobie wyobrazić… – Jagoda zamilkła, na chwilę pogrążyła się we wspomnieniach – ale warte każdej chwili strachu… i było mi potrzebne, choć wtedy jeszcze nie do końca to rozumiałam.
Zapadła krótka cisza.
– Nie wiem, czy dziś jeszcze tego potrzebuję. – odezwała się w końcu Jagoda. – I nie wiem, czy chcę. Nie bardzo uśmiecha mi się świecić tyłkiem w jakimś e –MDK –u.
– Nie chcę cię namawiać, nic na siłę – odparła Maja – ale mam propozycję. Spotkajmy się u mnie, w pracowni. Pokażę ci konspekt, notatki, opowiem co i jak… i jeszcze jedno. Jeśli się uda, to raczej nie zawiśnie w e –MDK –u.
– Celujesz w „Zachętę”? – o dziwo w pytaniu nie było ironii, raczej ciekawość.
– Czemu nie – odparła. – Trzeba mierzyć wysoko… Więc jak? Przyjdziesz?
Jagoda długo patrzyła w swoją filiżankę. Potem uniosła wzrok.
– Dobrze – powiedziała spokojnie. – Jutro pasuje?
Maja skinęła głową. Czuła ulgę.
– Jutro. – powtórzyła. – W pracowni jestem do osiemnastej. Tu masz adres. – Lekko drżącą ręką podała wizytówkę, ciesząc się, że dała się namówić na ten anachronizm.
Skończyła retusz zdjęć. Drukowała ostatnie odbitki, lecz nie czuła zwykłej radości. Spoglądała co chwilę na zegar. Wpół do szóstej… za dwadzieścia…
– Nie przyjdzie… – wredna, dołująca myśl coraz częściej powodowała uścisk żalu.
Podskoczyła, gdy niespodziewanie ciszę zaatakowało zdecydowane pukanie do drzwi. Rzuciła się biegiem w ich stronę, zdjęła blokadę i otworzyła zamaszystym gestem. TAK! Przyszła!
Jagoda stała w progu, czujna, uważna. W jasnobłękitnych dzwonach i białej, luźnej bluzce z szerokim dekoltem, wyglądała zjawiskowo.
– Wejdź, wejdź, proszę – Maja nie potrafiła ukryć swego entuzjazmu. – Już się bałam, że nie przyjdziesz.
– Byłabym wcześniej, ale… – rzuciła dziewczyna przepraszającym tonem – wstyd się przyznać, zabłądziłam.
– Nie szkodzi, tu rzeczywiście ciężko trafić. Siadaj na kanapie, chcesz herbaty? – Maja nie potrafiła ukryć ekscytacji, jednocześnie skrycie wciąż obserwując. Miała wrażenie, że wraz z wejściem studentki, pracownia stała się mniejsza, bardziej „pełna”.
– Dziękuję, chętnie – Jagoda usiadła na kanapie, z wdziękiem zakładając nogę na nogę, a rękę kładąc na oparciu, jakby objęła mebel w posiadanie.
Ten gest był tak naturalny, tak prawdziwy, że Maja aż westchnęła z zachwytu. Tego szukała. Zgarnęła ze stołu notatki oraz szkice i podała dziewczynie. – Masz, przejrzyj, ja zaparzę herbatę, chyba mam nawet jaśminową.
Zostawiła ją z notatkami, a sama zajęła się przygotowaniem napoju. Gdy wróciła, niosąc dwie filiżanki, notatki leżały na stole, a Jagoda przyglądała się jej uważnie.
– Więc? – zapytała.
– Projekt nazywa się „Siła” – zaczęła Maja, podając jej filiżankę. – I nie chodzi w nim o pozowanie. Chcę spróbować pokazać nie ciało, jako takie, lecz to, co się w nim kryje, to co czyni je silnym. Uchwycić ten moment, przestrzeń między oddechem a spojrzeniem, jeśli wiesz, o co mi chodzi…
– Może cię zaskoczę, ale dla mnie to brzmi znajomo – przerwała jej Jagoda.
– Jak to?! – Maja była zaskoczona i zdruzgotana jednocześnie. Ktoś już to wymyślił? Ktoś to zrobił? Zrealizował jej pomysł? Jej projekt życia? Coś, co miało pokazać, że nie jest tylko jedną z wielu fotografek do wynajęcia?
– Obraz, o którym ci wspomniałam – kontynuowała tymczasem Jagoda – tam też nie chodziło o ciało, lecz o prawdę. O coś, czego sama wtedy nie potrafiłam sobie uświadomić.
Maja poczuła, ulgę. Obraz, jeden, nie cykl, nie seria, nie fotografia.
– Ja chcę stworzyć cykl zdjęć – odezwała się lekko drżącym głosem – uchwycić, jak to nazwać… jedność, wspólnotę między ciałem a duchem. Jedno bez drugiego nie może istnieć i to jest sensem projektu. Od pierwszego spojrzenia – przebudzenia, aż po… otwarcie – rozkwit. Nagość, jeśli się pojawi, ma być drogą do celu, nie celem samym w sobie.
– Czyli to bardziej… proces niż sesja? – zapytała cicho Jagoda.
– Dokładnie. To twoje spotkanie z obiektywem. Ja tylko towarzyszę, nie reżyseruję.
– Z notatek wynika, że nagość jest tu jednak bardzo ważna – dopytywała Jagoda – wygląda na to, że bez aktów cykl będzie niepełny.
– To zależy, ale jeśli mam być szczera, raczej na pewno tak będzie.
– I potem, chcesz to pokazywać publicznie?
– Tak. Chcę zrobić z tego wystawę. – Maja, ku własnemu zaskoczeniu poczuła, że się rumieni – Ale pokażę tylko to, na co zgodzi się modelka, każde zdjęcie chcę konsultować.
Jagoda skinęła głową. Przesunęła w zamyśleniu palcem po krawędzi stołu. Maja niemal czuła, jak myśli dziewczyny kłębią się w pracowni.
– Pozowałam nago – odezwała się w końcu studentka – robiłam też różne inne „niegrzeczne” rzeczy. Wydawało mi się, że jestem odważna, ale to… – zamilkła na chwilę – … to zupełnie co innego.
– Wiem. I nie mam oczekiwań. Jeśli uznasz, że nie chcesz, że to nie dla ciebie, zrozumiem. – Maja wiedziała, że sama się okłamuje. Wszystko w jej wnętrzu krzyczało – Zgódź się! Błagam, zgódź się!
– Nie wiem… – odezwała się po chwili ciszy Jagoda – Twój pomysł mnie intryguje, ale… nie umiem ci teraz dać odpowiedzi. Potrzebuję czasu…
– Przynajmniej nie powiedziałaś „nie” – Maja uśmiechnęła się lekko. – To już wiele dla mnie znaczy. Dziękuję, że w ogóle zgodziłaś się przyjść.
Jagoda jeszcze przez chwilę siedziała w ciszy, lekko pochylona, z dłońmi splecionymi między kolanami. Maja wyczuwała jej wewnętrzne napięcie, jakby pod cienką warstwą spokoju czaiło się wzburzone morze. Nie potrafiła tego jednoznacznie określić, ale czuła wyraźnie, że jest tego częścią. Częścią, nie powodem. To było dziwne, niemal zapomniane uczucie.
– Jeszcze jedno – powiedziała ostrożnie, przerywając ciszę – jeśli się nie spieszysz, możemy zrobić krótką sesję próbną, bez żadnych zobowiązań.
Jagoda uniosła wzrok. Przez ułamek sekundy Maja odniosła wrażenie, że dziewczyna się uśmiechnie – ale to coś zgasło, zanim na dobre zdążyło się pojawić.
– Po co? – zapytała tylko studentka.
– Żeby zobaczyć, czy obiektyw cię lubi. Nie wszyscy, mimo urody są fotogeniczni.
– Bez zobowiązań? – dopytała Jagoda cicho.
– Żadnych. Nie użyję ich. Mogę ci to dać na piśmie. Po prostu… warto sprawdzić, jak cię widzi obiektyw.
– I nie muszę się rozbierać?
– Absolutnie. Po prostu bądź sobą.
Jagoda lekko skinęła głową.
– Jak chcesz to zrobić?
– Bez fajerwerków. Stań przed tłem – Maja wskazała rozwieszone na ramie białe płótno.
– Zastanów się, co chcesz pokazać, a ja w tym czasie przygotuję sprzęt.
Jagoda przeszła we wskazane miejsce. W tym czasie Maja ustawiła światło, pracownię zalał miękki ciepły blask, sięgnęła po wysłużonego Nikona. Aparat miał już prawie 10 lat i choć Maja dysponowała nowszym sprzętem, to ten do zdjęć próbnych nadawał się idealnie.
– Gotowa?
Jagoda znów tylko skinęła głową. Nie pytała, nie pozowała. Patrzyła prosto, spokojnie.
Trzasnęła migawka.
Maja przesunęła się w bok, łapiąc inny kąt. Obiektyw śledził każdy gest Jagody.
Trzask.
Dłonie uniesione w górę, wplecione we włosy.
Trzask.
Głębokie spojrzenie, gdzieś w dal, przestrzeń.
Trzask.
Włosy opadające na twarz.
Trzask.
Ramiona splecione na piersiach, rzucone spojrzeniem wyzwanie.
Trzask.
– Może wyjdziemy na chwilę? – Maja opuściła aparat. – O tej porze światło jest niemal idealne.
Znów tylko skinięcie głową.
Maja wymieniła obiektyw w aparacie i ruszyła do drzwi.
Na otoczonym zabytkowymi kamienicami podwórzu pachniało kurzem, ale światło było idealne. Przefiltrowane przez liście drzew rosnących w przerwie między kamienicami (pamiątce wojny) tworzyło fascynującą mozaikę cieni na murach. Jagoda oparła się o ścianę.
Trzask.
Usiadła na schodach.
Trzask.
Nie pozowała, po prostu była. To wystarczało.
Trzask… trzask… trzask.
Maja robiła zdjęcia. Z każdym kolejnym coraz mocniej ulegała czarowi Jagody, to było coś niezwykłego, coś, o czym wielokrotnie czytała, ale nigdy nie doświadczyła. Jagoda flirtowała z obiektywem, uwodziła go. Maja nie odrywała oka od wizjera, ale i tak wiedziała, że zdjęcia są dobre. Może nawet wyjątkowe. Każde ujęcie było niczym dotyk – i choć nawet nie zbliżyła się do Jagody, miała wrażenie, jakby poznawała fakturę jej ciała, czuła jego ciepło. Gdzieś w sobie.
Gdy wróciły do środka, Maja odłożyła aparat niby cenny okaz kruchej, cennej porcelany. Czuła drżenie własnych rąk.
– Prześlesz mi je? – zapytała Jagoda, z dozą, nietypowej dla niej, nieśmiałości.
Maja zawahała się. Zdarzało jej się pokazywać modelom lub klientom surowe zdjęcia, lecz nigdy ich nie wysyłała. Nikomu. Ale teraz…
– Prześlę – powiedziała półszeptem – zapisz mi maila.
– Dziękuję – równie cicho odarła Jagoda, notując szybko na przypadkowej kartce.
Ich spojrzenia się spotkały, Maja poczuła, jak zielony blask więzi jej oczy sugestią obietnicy. Speszona spuściła głowę, ale nie potrafiła uciec od jej spojrzenia.
– Będę się zbierać – powiedziała Jagoda, przerywając napięcie.
Szybko złapała torbę i bez pożegnania wyszła.
Maja stała nieruchomo, spoglądając na zamknięte drzwi. Nie wiedziała, co z tego wyniknie, ale miała poczucie, że właśnie zrobiła najlepsze zdjęcia od miesięcy. Może najlepsze w życiu.
Z namaszczeniem sięgnęła po aparat. Mały, ledwie dwucalowy wyświetlacz nie pozwalał dostrzec wielu detali, ale pierwsze wrażenia potwierdziły jej przeczucia. Szybko, niecierpliwie wręcz przełożyła kartę pamięci do laptopa. Pomna minionych, przykrych doświadczeń, nie rzuciła się jednak od razu do przeglądania zdjęć, lecz przeniosła na dysk komputera. Pracowania tymczasem utonęła w półmroku, tylko ekran laptopa rozświetlał blat Otworzyła folder ze zdjęciami. Uruchomiła pokaz slajdów.
Obserwowała kolejne kadry. Z każdym ujęciem napięcie rosło. To nie były zdjęcia Jagody. To była Jagoda! Obiektyw ją kochał, a ona odpowiadała z naturalną, niemal instynktowną wzajemnością. Gdy patrzyła w obiektyw, wyglądała, jakby widziała kogoś sobie bliskiego, spojrzenia w dal niosły spokój, melancholię, ale także czujność, obecność. Jakby zawsze wiedziała, gdzie jest aparat, i kiedy trzaśnie migawka.
To był szok. W pracy z innymi modelkami – nawet najbardziej doświadczonymi – trzeba było ustalać, ustawiać, wciąż podpowiadać. Tu wszystko działało automatycznie, od pierwszego zdjęcia. Jagoda miała w sobie to, co niektóre dziewczyny próbowały, bez efektów, wypracować przez lata. Chyba po raz pierwszy w karierze nie poprawiała niczego. Nawet drobne błędy w balansie bieli i kontraście, były właściwe. Nadawały zdjęciom głębi i autentyczności.
Poczuła drżenie dłoni. Ciepło gdzieś w środku. Zdjęcia budziły w niej to wszystko, co od dawna pozostawało uśpione. Wybrała siedem, jej zdaniem najlepszych ujęć. Znalazła kartkę z adresem. Otworzyła program pocztowy.
Wysyłam. Zgodnie z obietnicą.
To tylko próbka. Nic nie poprawiałam. Sama oceń, czy było warto. Odezwij się niezależnie od decyzji.
Maja Kamyk
Dołączyła plik. Kliknęła „Wyślij”.
Jeszcze raz otworzyła folder, ponownie uruchomiła pokaz slajdów, tym razem znacznie wolniej. Potrzebowała czasu, by się skupić, by obserwować, by podziwiać. Nie swoją pracę, ona tylko naciskała migawkę, wszystko pozostałe było wyłączną zasługą Jagody. Raz za razem odpalała pokaz. Nie mogła się nasycić. Zdjęcia działały na nią w sposób niespodziewany, szarpiąc zapomniane struny. Westchnęła cicho.
Nagły dźwięk powiadomienia przywołał ją do rzeczywistości. Spojrzała na pasek stanu – mail od Jagody. Nie spodziewała się dziś odpowiedzi, a jednak. Otworzyła wiadomość:
Zaskoczyłaś mnie. Zdjęcia są zupełnie inne, niż się spodziewałam…
Chyba jestem skłonna spróbować, ale zastrzegam sobie prawo do wycofania się w każdej chwili.
Zadzwoń: 931 511 219
Pozdrawiam
Jagoda
Przeczytała wiadomość kilkukrotnie. Miała ochotę skakać z radości, choć jednocześnie czuła lekki zawód. Nie znosiła takiego niezdecydowania. Doceniła jednak uczciwość Jagody. Nie patrząc na zegarek, wystukała numer na komórce.
– Tak? – Jagoda odezwała się po drugim sygnale.
– Maja z tej strony. Właśnie przeczytałam twojego maila. Powiem wprost, zależy mi na pracy z tobą.
– Jeżu. Naprawdę musi ci zależeć, skoro dzwonisz o tej porze.
Dopiero teraz spojrzała na zegarek. Prawie północ.
– O matko! Przepraszam. Nie obudziłam cię?
– Wiesz, przez sen raczej nie piszę maili, więc spoko, choć byłam pewna, że odezwiesz się najwcześniej jutro.
– Jeszcze raz przepraszam – Mai naprawdę było głupio. – Chciałam się tylko umówić na pierwszą sesję.
– Domyślam się, więc kiedy?
– Może być w czwartek, po południu?
– W czwartek nie dam rady, ale piątki mam wolne, co ty na to?
– Wspaniale! – Mimo starań Mai nie udało się ukryć ekscytacji. – Więc w piątek w pracowni. Jeśli ci pasuje, możemy, zacząć koło powiedzmy, szesnastej?
– Dla mnie ok.
Maja odniosła wrażenie, że w głosie Jagody słychać coś więcej – lekką ekscytację?
– Super! Mam tylko jedną prośbę.
– Tak?
– Nie szykuj się jakoś specjalnie. Chciałabym pracować z tobą, tak jak dzisiaj. Nie z „wersją pokazową Jagody”.
– Rozumiem. Da się zrobić. Więc do piątku.
– Do piątku. Dobranoc.
Maja odłożyła telefon. Miała ochotę tańczyć.
Udało się! Udało! Udało!
Nie chciała myśleć, że to jeszcze nic pewnego. Nie dziś.
Od rana krążyła po pracowni, sprawdzając każdy detal. Sprzęt był gotowy – obiektywy, filtry, statywy – wszystko poukładane z precyzją godną Sali operacyjnej. Lampy ustawione, tło rozwieszone. Pozostało tylko czekać, szykując się na róże, możliwe scenariusze.
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia.
– Otwarte! – rzuciła, zmierzając w ich kierunku, czując przyspieszone bicie serca.
W progu stanęła Jagoda. Wyglądała niczym podróżnik w czasie – na nogach drewniaki, dzwony – biodrówki z miękkiego jeansu, luźna koszula w indyjskie wzory, na czole bandamka, na szyli pacyfka na rzemyku. Minęła chwila, zanim Maja uświadomiła sobie, że to nie stylizacja, to zaproszenie do świata Jagody.
– Hej – powiedziała swoim charakterystycznym cichym, miękkim głosem.
– Wejdź, proszę, usiądź. Za chwilę możemy zacząć.
Studentka weszła do środka i rozejrzała się bez pośpiechu. W jej spojrzeniu nie było zaciekawienia, raczej spokojna analiza, jakby próbowała przewidzieć rozwój wydarzeń. Usiadła na kanapie w tym samym, naturalnym ruchu, którym zdawała się zawłaszczać przestrzeń. Przez chwilę milczały. Maja złapała się na tym, że wpatruje się w Jagodę, niczym napalony podlotek.
– Więc jak to ma wyglądać? – Jagoda przerwała ciszę.
– Nie mam rozrysowanego planu, jedynie założenia, które czytałaś ostatnio. Zależy mi, żebyśmy uchwyciły, w pewnym sensie, zwyczajność. Ciebie, taką, jaka jesteś w danym momencie.
– Czyli nie chodzi o robienie zdjęć na okładkę?
– Absolutnie nie. Nie zależy mi na pozach i gestach, lecz na tym, co pomiędzy. Jak to powiedzieć, ten moment, gdy ciało i twarz przestają „wyglądać dla kogoś”, lecz… stają się tobą.
– Czyli chcesz mnie podglądać? – Jagoda powiedziała to takim tonem, jakby była to kusząca propozycja. Jednocześnie niby odruchowo nakręcała kosmyk włosów na palec.
– No… w sumie można trochę tak powiedzieć – odparła speszona Maja, czując, jak przyspiesza jej puls.
– A co z makijażem, mimiką? – Jagoda zmieniła temat, udając, że nic się nie stało.
– Im mniej, tym lepiej i jednego i drugiego. Makijaż to rodzaj maski, a nadmiar mimiki wygląda fatalnie na zdjęciach. Po prostu bądź Jagodą. Daj się poznać.
– To zależy… jak dużo ze mnie będziesz chciała poznać. – Maja nie wiedziała, czy to złudzenie, czy też rzeczywiście, głos Jagody stał się o ton niższy, lekko chrypiący.
– Na tyle, na ile mi pozwolisz. – odpowiedziała cicho.
Zapadła cisza. Maja poczuła na sobie wzrok Jagody, przesuwający się po jej ciele. I ten dreszcz – znajomy, choć dawno zapomniany.
– To co, zaczniemy? – zapytała Jagoda, przerywając ciszę.
Maja skinęła głową. Zanim sięgnęła po aparat, jeszcze raz ogarnęła wzrokiem przestrzeń – wszystko było gotowe.
– Stań tutaj – wskazała Jagodzie miejsce przed cykloramą.
Przez chwilę obserwowała, jak dziewczyna zajmuje pozycję. Stanęła pewnie, w rozluźnionej pozie, podświadomie ustawiając się pod lekkim kątem – tak, by wydobyć to, co najważniejsze.
– Gotowa? – zapytała Maja, unosząc aparat.
– A ty? – odparła Jagoda bez cienia uśmiechu.
To pytanie ją zaskoczyło, dlatego bez słowa uniosła aparat do twarzy.
Jagoda stała nieruchomo, tylko jej włosy lekko falowały, poruszane powiewem z wentylatora.
Trzask.
Maja przesuwała się, zmieniając kąt. Nie szukała ruchu, lecz niuansów – napięcia barków, światłocienia na krzywiznach ciała, błysku w oczach.
Trzask.
Jagoda położyła dłoń na biodrze, pochyliła głowę, ugięła nogę. Poza swobodna, zadziorna – rzucająca wyzwanie.
Trzask.
Nie zmieniając pozycji, płynnym ruchem uniosła brzeg bluzki. Gest był szybki jak oddech, a jednak organiczny – naturalny seksapil. Jakby sprawdzała, jak się z tym czuje. A może raczej… jak Maja zareaguje.
Trzask.
Maja wiedziała, że się spóźniła. Aparat pewnie uchwycił tylko opadający materiał. Ale ona zdążyła zobaczyć więcej – refleks światła. Metaliczny błysk nad linią bioder.
Czy ona ma kolczyk w pępku? – ta myśl wywołała niespodziewaną falę gorąca. Dłonie spociły się, oddech przyspieszył. Musiała odsunąć aparat. Przez chwilę patrzyła na Jagodę, próbując odzyskać dystans. Studentka tymczasem, jakby nigdy nic, przyjmowała kolejne, coraz bardziej naturalne pozy. Wciąż emanując spokojem, pewnością siebie i… erotyzmem. Mai coraz trudniej było utrzymać wzrok w wizjerze.
– Opanuj się! – rugała w myślach samą siebie.
Napięcie rosło. Maja wiedziała, że musi przerwać, zanim zrobi coś głupiego. Coś, czego będzie żałować. Opuściła aparat.
– Światło się zmienia – mruknęła, siląc się na luźny ton.
– Zapalisz lampy? – zapytała Jagoda.
Maja podeszła do okna. Parapet zalały miękkie, przygaszone promienie słońca. Zbliżała się złota godzina.
– Mam pomysł – złościła ją lekka chrypka we własnym głosie, ale nie potrafiła nic na to poradzić – Wyjdźmy na zewnątrz. Za chwilę światło na dworze będzie idealne.
– Na zewnątrz? – Jagoda uniosła brew.
– Za rogiem jest mały park, miękkie światło przefiltrowane przez liście, pamiętasz zdjęcia, które ci wysłałam?
– Tak, ale nie będę robić za małpę wśród ludzi. – Jagoda nie wyglądała na przekonaną.
– Nie musisz pozować, Po prostu… bądź sobą, jakby mnie tam nie było.
Jagoda westchnęła lekko. Maja wiedziała, że miało to stworzyć iluzję uległości – złudzenie, że to ona o czymkolwiek decyduje.
– Dobra. Prowadź.
Wyszły tylnym wyjściem, po wypaczonych wiekiem schodach, które wciąż nosiły ślady burzliwej historii miasta. Kilka kroków przez podwórze i już były na wąskiej ścieżce. Jeszcze tylko przejście przez ulicę i weszły w półcień rzucany przez olbrzymie platany. W parku panowała zaskakująca jak na tę porę, cisza. Delikatny wiar szeptał wśród liści. Światło spływało po pniach i konarach, rozlewało się po trawie jak ciepła woda.
Jagoda szła przodem, lekko kołysząc biodrami. Jej ciemnokasztanowe włosy falowały na plecach, lśniąc w słońcu. Maja podążała za nią, z aparatem na ramieniu i napięciem, którego nie potrafiła się pozbyć.
– Może tutaj – wskazała niski murek okalający krzewy. – Światło jest idealne.
Jagoda usiadła bez słowa, podkurczyła jedną nogę. Oparła głowę na dłoni położonej na kolanie i spojrzała w bok. Zrobiła to z tak naturalną gracją, że Maja aż westchnęła. Nie musiała mówić ani sugerować – Jagoda jakby czytała jej myśli. Maja uniosła aparat.
Trzask.
Jagoda zamyślona, z dłonią we włosach, twarzą zatopioną w mozaice światła i cienia.
Trzask.
Dłoń przy ustach, spojrzenie w dal, ciało pochylone w przód. Cień wewnątrz dekoltu przyciągał wzrok.
Trzask.
Dłonie otaczające pień drzewa – czułe, delikatne, jakby tuliła kochanka.
Trzask.
Głowa odchylona, oczy zamknięte, barki lekko napięte. Szyja wyciągnięta, twarz łapiąca ostatnie promienie słońca.
Trzask.
Polana wśród drzew. Ramiona szeroko rozrzucone, twarz uniesiona ku niebu, wiruje wokół własnej osi – jakby oddawała hołd naturze. Kadr od dołu, pod słońce – widać jedynie zarys sylwetki.
Trzask.
Parkowa ławka. Swobodna poza, ale też jasny sygnał – to moja przestrzeń. Spojrzenie igrające z obiektywem.
Trzask.
Jagoda wędrowała po niewielkim parku, jakby całkiem zapomniała o obecności fotografki. Fontanna, niskie schodki prowadzące na plac zabaw, huśtawka. Maja szła za nią w milczeniu, robiąc zdjęcia, coraz bardziej oczarowana. Studentka poruszała się swobodnie, czasem zerkała ku obiektywowi – przelotnie, z uśmiechem. Zdawała się mówić: „Wiem, że chcesz patrzeć – i pozwalam ci na to”.
W pewnym momencie Maja, szukając najlepszego ujęcia w ostatnich promieniach słońca, zbliżyła się jeszcze bardziej. Dzieliło je tylko kilka kroków. Powiew wiatru przyniósł zapach Jagody – lekki, zmysłowy, świeży jak pierwsze dni wiosny. Dziewczyna nie cofnęła się – wręcz przeciwnie. Wyciągnęła dłonie, przechyliła głowę. Uśmiech – jakby witała kogoś bardzo bliskiego po długiej rozłące.
Trzask.
Dreszcz, pulsowanie w skroniach. Zbyt blisko. Zbyt intymnie.
Maja odsunęła aparat. Musiała. Gorąco na twarzy, drżenie w ciele – niby wędrująca pod skórą armia mrówek. Jagoda patrzyła na nią przenikliwie, niemal przez nią. Speszona fotografka odwróciła głowę.
– Starczy – powiedziała po chwili, usiłując opanować drżenie głosu. – Mam bardzo dużo materiału. Jutro… może pojutrze przejrzę całość… Zobaczymy co dalej… Odezwę się.
Jagoda tylko skinęła głową. Bez słowa odwróciła się i odeszła w stronę przystanku, zostawiając Maję z pulsującym ciałem i nagłą, trudną do pojęcia tęsknotą.
Wieczór nastał niepostrzeżenie. Jedynym źródłem światła był blask ekranu laptopa. Maja siedziała nieruchomo, z dłońmi wsuniętymi pod uda – jakby przestała im ufać. Na ekranie migały kolejne zdjęcia Jagody. Po raz dziesiąty? Dwudziesty? Już nie liczyła.
Korekta skończona. Nie było wiele do poprawiania. Wstępna selekcja też przebiegła szybko – wystarczył jeden rzut oka, by zdjęcia ze studia wylądowały w folderze „Jagoda – prywatne”. Niczego im nie brakowało, ale plener… plener był klasą samą w sobie. Miała tylko wybrać fotografie do pierwszej części projektu – ale nie mogła się zdecydować. Uruchamiała pokaz slajdów raz po raz. Bez skutku. A teraz? Teraz było już za późno. Fotografka – profesjonalistka – wzięła sobie wolne. Została kobieta. Wrażliwa. Samotna. Tęskniąca.
Wpatrzona w ekran, wyobrażała sobie, że Jagoda uśmiecha się do niej – nie do obiektywu. Powróciło dawno zapomniane uczucie. Znów miała dziewiętnaście lat, ktoś właśnie poprosił ją do tańca, a ona uparcie próbowała udawać, że nie przyszła na imprezę sama. Jagoda była młodsza, wyższa, piękna. Prawie idealna sylwetka, kształtny biust, krągłe biodra o ta jej urocza – choć momentami wkurzająca – pewność siebie.
– Z czym do ludzi? – Myśli tłukły się po głowie, natarczywe i bezlitosne. – Z tym spojrzeniem zaspanego basseta? Skórą przypominającą miejscami papier ścierny? Kanciastymi biodrami? A może z tym czymś, co bardziej wygląda jak połówki cytryny niż piersi?
Kiedyś czytała wywiad z Marią Czubaszek. Patrząc w lustro, doskonale wiedziała, co tamta miała na myśli, mówiąc o „nienachalnej urodzie”. Maja była jej podręcznikowym przykładem.
– Dość! – zatrzasnęła laptopa. Nerwowym ruchem potargała krótkie włosy.
Łyk zimnej, gorzkiej kawy pomógł wrócić ze świata marzeń. Jutro zadzwoni do Jagody, omówią dalsze kroki. Plener – koniecznie. Projekt jest najważniejszy. To jej świat. Jej realne życie. Nie żadne mrzonki. Potrzebowała skupienia, profesjonalizmu. Gdyby tylko te cholerne mrówki pełzające po niewłaściwych częściach ciała dały jej spokój, byłoby łatwiej.
Nie pamiętała drogi do domu, co jej się nie zdarzało. Zazwyczaj rejestrowała wszystko wokół – szukała inspiracji do zdjęć, twarzy, modeli, ujęć. Tym razem była tylko jedna myśl. Jagoda. Jak ją przekonać? Jak poprosić o zgodę na akty w plenerze? Bez niej ten projekt się posypie. Kolacja z dwóch kawałków zimnej pizzy, szybki prysznic, miękki materac. Chciała zasnąć natychmiast, uwolnić się od myśli o dziewczynie. Od emocji. Od tych pieprzonych mrówek. W końcu udało jej się zasnąć, ale nie znalazła ukojenia. Gdy budzik wyrwał ją z objęć Morfeusza, ciało było rozgrzane i napięte. Sfrustrowana i ruszyła pod chłodny prysznic.
Dzień w pracowni minął bez echa. Odkąd Maja zaczęła pracować z Jagodą, nie przyjmowała nowych zleceń. Skupiła się wyłącznie na projekcie. Przejrzała zdjęcia jeszcze raz, upewniając się w swojej decyzji – tylko plener. Zostało już wyłącznie najtrudniejsze: przekonać Jagodę.
Komórka leżała na blacie jak wyrzut sumienia. Maja wpatrywała się w nią, nerwowo przesuwając szklane koraliki oplatające nadgarstek. Przez jakiś czas łudziła się, że dziewczyna sama zadzwoni – zapyta o zdjęcia. Ale telefon milczał. W końcu ze ściśniętym sercem wybrała numer.
– Tak? – głos Jagody był jak zawsze ciepły i miękki.
– Hej… tu Maja. – Jak zwykle w takich sytuacjach musiała walczyć z zaciśniętym gardłem. – Zdjęcia są świetne… Ty jesteś świetna… Chciałabym omówić dalszą pracę, jeśli tylko się zgadzasz.
– Więc słucham.
– Nie… nie przez telefon. Wolałabym się spotkać. Kiedy masz czas?
Po drugiej stronie zapadła cisza, najwyraźniej Jagoda wahała się, kalkulowała. Maja czekała, próbując opanować drżenie rąk. W końcu usłyszała odpowiedź.
– W piątki nie mam zajęć, jak wiesz, więc może w czwartek, wieczorem?
– Dla mnie ok. – Maja odetchnęła z ulgą. – W pracowni, czy gdzieś indziej?
– Koło akademików jest mała, sympatyczna knajpka – „Tamaryszek”. Mają dobrą herbatę, dobre wino i można tam spokojnie pogadać. Więc może tam?
– Nie ma sprawy, o której? – Mai coraz trudniej było zachować zawodowy ton. Miała ochotę skakać z radości, choć przecież samo spotkanie jeszcze niczego nie gwarantowało.
– O dziewiętnastej… i mam prośbę…
– Tak?
– Chciałabym zobaczyć te zdjęcia.
– Oczywiście. Mam ci je wysłać na maila, czy przyjechać z laptopem?
– Weź laptopa.
– Super. To widzimy się w czwartek. Trzymaj się.
– Do czwartku. – Jagoda zakończyła połączenie.
Słońce schowało się już za dachami, ogródek przed Tamaryszkiem objął przyjemny półcień, z głośników sączyły się cicho jakieś soulowe kawałki, tworząc klimat sprzyjający długim rozmowom.
Maja przyszła przed czasem, z laptopem w torbie i sercem bijącym zbyt szybko. Była spięta. Usiadła przy stoliku w rogu, tak by widzieć wejście, ale też by nikt nie zaglądał jej przez ramię. Zanim zdążyła rozłożyć sprzęt, pojawił się kelner z kartą. Maja rzadko sięgała po alkohol, ale dziś potrzebowała czegoś na rozluźnienie. Po chwili wahania zamówiła Moscato. Kelner wrócił błyskawicznie. Sącząc wino, znów przeglądała zdjęcia – czekając na Jagodę.
Studentka zjawiła się punktualnie – co do minuty. Jak zawsze pewna siebie, obecna całym ciałem. Ubrana w luźną chabrową bluzkę z głębokim dekoltem, ciemnogranatowe dzwony i szeroki skurzany pas z metalową klamrą – wyglądała zjawiskowo. Usiadła bez słowa. Maja uniosła wzrok, napotykając czujne spojrzenie zielonych oczu. Zanim zdążyła coś powiedzieć, zjawił się kelner. Jagoda, nie patrząc w kartę, zamówiła Elibo Alaverdi.
– Jestem – odezwała się tym swoim mocnym, lecz cichym i ciepłym tonem.
– Cieszę się – Maja poczuła, że nie wiedzieć czemu wilgotnieją jej dłonie, upiła łyk wina – Chcesz zobaczyć zdjęcia?
– No jasne.
Odwróciła ekran w stronę dziewczyny i uruchomiła pokaz slajdów, zawierający tylko zdjęcia z pleneru.
– No nie powiem – odezwała się po chwili Jagoda – naprawdę umiesz fotografować.
– Dzięki, ale… – Maja na moment się zawahała – Tak naprawdę najwięcej zależy od modelki.
– A gdzie zdjęcia w studiu? – zapytała Jagoda, gdy pokaz się skończył.
– Mam je w laptopie, ale powiem szczerze, choć są dobre, to w plenerowych wypadłaś genialnie.
– Pokaż.
Maja, niechętnie, otworzyła folder ze zdjęciami studyjnymi.
– Masz racje, tamte są lepsze – odezwała się Jagoda, obejrzawszy raptem parę ujęć. – Więc co teraz?
Maja znów upiła łyk wina. Zbliżał się najtrudniejszy moment rozmowy. Wzięła głęboki oddech.
– Teraz czas na drugą sesję, tę…
– Akty. – przerwała jej Jagoda.
– Tak… jeśli się zgodzisz – mimo wina Maja czuła suchość w ustach.
– Zobaczymy. Sesja ma być u ciebie w studiu?
Maja zamilkła. Zbierała się na odwagę.
– Nie… jeśli pierwsza część będzie w plenerze, to druga… też powinna.
Zapadła cisza. Maja wpatrywała się w blat stołu, czując, jak napięcie narasta.
– Wybacz – odezwała się w końcu Jagoda. – Nie licz na to, że będę biegała z gołym tyłkiem po parku w centrum miasta. To nie przejdzie.
Choć Maja nie robiła sobie wielkich nadziei, tak kategoryczna odmowa była mocnym ciosem.
– A jeśli… – próbowała ratować swój projekt. – Znajdę miejsce, gdzie nikt nas nie zobaczy?
– Nie wiem. Musiałabym najpierw zobaczyć to miejsce. – Słowa Jagody na nowo rozpaliły nadzieję. – Niczego nie obiecuję.
– Ale to już nie jest kategoryczne nie? – dopytywała się Maja.
– Nie jest. – zgodziła się Jagoda.
– Poszukam pleneru. – Maja jednym haustem dopiła resztkę wina.
– Powtarzam. Niczego nie obiecuję – powiedziała Jagoda, bawiąc się kieliszkiem. – I nie pij tak szybko, bo nie będę cię prowadzić do domu. Nawet nie wiem, gdzie mieszkasz.
Maja rzeczywiście poczuła lekki szum w głowie. Nie była pewna, czy to od wina, czy raczej z emocji.
– Jeszcze jedno… – Maja zebrała się na odwagę, by poruszyć ostatnią kwestię.
– Tak? – Czujne spojrzenie Jagody przeszyło ją na wylot.
– Jeśli się nie rozmyślisz… Jeśli ze mną pojedziesz… Nie zakładaj bielizny. – Maja głośno przełknęła ślinę.
– Co? To jakiś żart? – rzuciła ostro Jagoda.
– Nie. Weź bieliznę ze sobą… – Maja drżącą ręką dolała sobie wina i pociągnęła długi łyk. – Po prostu gumka od majtek, fiszbiny, ramiączka od stanika mogą się odbić na skórze. Na zdjęciach widać wtedy brzydkie ślady. A jeśli masz bieliznę na sobie przez kilka godzin, to trzeba długo czekać, żeby zeszły.
– Rozumiem – odparła studentka już spokojniej. – Zastanowię się.
Uniosła kieliszek. Rubinowy trunek zabarwił jej usta kuszącą czerwienią. Powoli, zmysłowo, oblizała górną wargę czubkiem języka. Dla Mai było to jak uderzenie pioruna.
– To spojrzenie… ten język… Coś więcej niż gest? Zaproszenie? – zamigotało w głowie. Myśl wydawała się absurdalna, ale mrówki nie miały nic przeciwko. Zaczęła się pakować – nerwowo, pospiesznie.
– Późno już – rzuciła spłoszona, czując rumieńce na policzkach – będę się zbierać.
– Nie dopiłaś wina – powiedziała zaskakująco cicho Jagoda, głosem głębokim, lekko drżącym.
– Nie szkodzi. – odparła z udawaną swobodą – I tak nie dam rady całej butelce.
– Zadzwonię, jak znajdę plener. – dodała, wstając.
– Okej. – Jagoda przyglądała się jej uważnie, jakby doskonale wiedziała, co się dzieje w jej wnętrzu.
– To na razie – rzuciła Maja i nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem wyszła z ogródka.
– Uspokój się! Profesjonalizm! Projekt! Pamiętaj! – powtarzała jak mantrę, niemal biegnąc na przystanek. Niestety mrówki nic sobie z tego nie robiły.
Przez następne dwa dni Maja gorączkowo przeszukiwała internet, wertowała mapy i przewodniki. Miała konkretne wymagania: miejsce naturalne, zielone, z platanami, przypominające miejski park, ale zarazem ustronne i bezpieczne. Brzmiało prosto. Im dłużej szukała, tym bardziej nierealne się wydawało. W końcu – zdesperowana – zaczęła rozważać obdzwonienie prywatnych posiadłości i hoteli w dolnośląskich pałacykach. A potem – kiedy niemal straciła nadzieję – trafiła na krótką notkę z początku kwietnia: „Studenci Uniwersytetu Przyrodniczego zrewitalizują park”. Zaintrygowana, zaczęła czytać:
„Wczoraj w miejscowości Szczodre koło Wrocławia doszło do podpisania umowy pomiędzy władzami gminy Długołęka a rektorem Uniwersytetu Przyrodniczego, w sprawie rewitalizacji założenia parkowego przy Pałacu Sybilli. W ramach umowy zapuszczony park ma znów stać się ozdobą gminy, zaś studenci zyskali miejsce do sprawdzania nabytej wiedzy w praktyce.
– To obopólnie korzystna umowa. Dzięki niej gmina uzyska miejsce wypoczynku i rekreacji, a nasi studenci niezwykłą szansę zdobycia umiejętności praktycznych w warunkach niemal idealnych. – skomentował umowę dr hab. Marek Janson, kierownik katedry architektury krajobrazu Uniwersytetu Przyrodniczego”.
Maja aż się wyprostowała. Marka poznała parę lat temu, gdy zlecił zdjęcia do swojego doktoratu. Nie byli przyjaciółmi, ale wciąż miała jego numer w telefonie. Zerknęła na zegarek – za piętnaście dziewiąta. Jeszcze można dzwonić.
– Słucham – Marek odebrał już po trzecim sygnale.
– Witaj Marku, Maja Kamyk z tej strony, pamiętasz mnie?
– Maja?! Wieki cię nie słyszałem, oczywiście, że pamiętam. Co słychać? – rozmówca od razu się ożywił.
– Po staremu, dalej bawię się aparatem i… po części w tej sprawie dzwonię.
– Zamieniam się w słuch.
– Poszukuję pleneru do zdjęć, ale… takiego specjalnego, niedostępnego dla przypadkowych ludzi… – jak zawsze, trudno jej było wypowiedzieć prośbę wprost.
– Domyślam się, że skoro dzwonisz, to mogę ci jakoś pomóc. – Marek nigdy nie przestawał jej zadziwiać swoją umiejętnością szybkiego łączenia faktów.
– Tak… To znaczy, nie wiem… Przeczytałam notkę prasową o tym parku w Szczodrem… i zastanawiam się, czy… czy mogłabym tam spróbować.
– Aaa, takie buty. – Maja była niemal pewna, że się uśmiechną. – Rozumiem, potrzebujesz miejsca, gdzie nikt wam nie będzie przeszkadzał.
– Dokładnie, inaczej stracę modelkę.
– To się chyba da zrobić, ale tylko w niedzielę. W pozostałe dni są tam studenci i robotnicy.
– Niedziela byłaby super! Jeśli tylko to możliwe. – Ucieszyła się Maja.
– Zobaczymy. Muszę poprosić rektora o zgodę.
– Zrobisz to dla mnie?
– Oczywiście. Zapytam jutro i się odezwę.
– Jesteś wielki! – Maja nie potrafiła ukryć ekscytacji.
– No przytyłem trochę ostatnio, ale bez przesady – roześmiał się Marek. – Odezwę się jutro, co i jak.
– Świetnie. Do usłyszenia.
– Trzymaj się. – Marek zakończył połączenie.
Od rozmowy wieczór dłużył się niemiłosiernie. Maja krążyła po mieszkaniu, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Próbowała pracować, ale nie potrafiła się skupić. Włączyła jakiś głupkowaty serial, lecz po pięciu minutach zgubiła wątek. Chwilami ogarniała ją euforia: To się uda! Mam plener! Zrobię to! Ale zaraz potem wracało zwątpienie: A jeśli rektor się nie zgodzi? Albo Jagoda się wycofa? Nie mam planu B. Miotała się po mieszkaniu pomiędzy tymi skrajnościami. Wszystko wydawało się zbyt głośne albo zbyt ciche, zbyt namacalne albo zupełnie obce. Wzięła długą kąpiel, ale nawet to nie pomogło. W końcu spróbowała zasnąć.
Ze snu wyrwał ją dźwięk telefonu. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest – półprzytomna, rozgrzana, zlana potem. Choć majowe noce wciąż były chłodne, od pewnego czasu spała źle. Towarzyszyło jej poczucie napięcia, duszności, rozkojarzenia. Jakby ciało przejmowało kontrolę, nie pytając o zgodę. Jakby mrówki szalały, gdy ona spała.
Powoli oprzytomniała. Namacała telefon. Sms–es od Marka: „Przyjeżdżaj do Szczodrego”.
Czytała trzy razy, zanim pojęła sens. Zerwała się z łóżka jak oparzona. Ekspresowy prysznic, łyk wczorajszej kawy, kromka chleba i już zbiegała po schodach, z cyfrówką w kieszeni.
Stary Seat okazał się wyrozumiały – odpalił za pierwszym razem, kaszląc chmurą niebieskawego dymu.
– Trzeba w końcu podjechać do mechanika – przeleciało jej przez głowę, gdy czekała aż przez tylną szybę zacznie cokolwiek być widać.
Z piskiem opon – co ją samą zaskoczyło – wyjechała z parkingu. Miasto było zatłoczone, klęła w duchu na każde czerwone światło. Zjechała w boczne uliczki, próbując ominąć korki. Z każdą minutą rosło podniecenie, ale i niepokój: Czy park się nada? Czy znajdę właściwe miejsce?
Gdy zjechała przed parkową bramę, zobaczyła czekającego przy niej Marka. Zahamowała gwałtownie. Ledwie samochód stanął, wyłączyła silnik i wybiegła na zalany słońcem podjazd.
– Czy twój Seat ma napęd odrzutowy? – zapytał, śmiejąc się Marek.
– Nie mogłam usiedzieć. – Maja czuła buzujące emocje. – To dla mnie cholernie ważne.
– Widzę i cieszę się, że mogę pomóc. – Marek nie przestawał się uśmiechać. – Choć, zobaczymy czy park sprosta twoim oczekiwaniom.
Ruszyli przez bramę. Pierwsze metry ostudziły jej zapał: teren był zaniedbany, ścieżki zarośnięte, roślinność częściowo obumarła. Ale z każdym krokiem coś się zmieniało – pojawiały się ślady dawnego porządku. Czuła, że to miejsce ma potencjał. W czasach świetności musiało zachwycać. I nadal, mimo wszystko, coś z tego splendoru w nim pozostało.
– To musiało być fantastyczne miejsce – powiedziała, rozglądając się wokół. – Godne królów.
– Pałac Sybilli w okresie największej świetności przyćmił nawet zamek królewski we Wrocławiu – odparł Marek. – Ale nie przyszłaś tu na lekcję historii. Chcesz prywatności, prawda?
– Prywatności i platanów – doprecyzowała. – Potrzebuję kadrów, które zagrają z pierwszą częścią sesji. Zrobiłam ją w Parku Kopernika.
– No to chyba trafiłaś. –Wskazał ręką przed siebie.
Zamarła. Wzrok przykuły potężne pnie o łuszczącej się korze, porastające w nieregularnym układzie niemal całą zachodnią część parku. Przedzierające się przez liście słońce rzucało na trawę mozaikę cieni.
– To jest dokładnie to, czego szukam! – Wykrzyknęła zachwycona Maja.
– Platany klonolistne. Najcenniejszy drzewostan parku, dlatego tu zaczęliśmy. – mówiąc, Marek ogarnął gestem wysprzątane alejki i przyciętą trawę. – Nie zdążyliśmy jeszcze przyciąć krzewów i usunąć samosiejek, ale dla ciebie to chyba dobrze?
– Jest idealnie! Pięknie! – Maja podskakiwała niczym mała dziewczynka, nie potrafiąc opanować emocji.
– Choć, pokażę ci coś jeszcze. – rzucił tajemniczo Marek.
Ruszyli dalej, zeszli z alejki i minęli krzaki cisu. Za nimi ukazała się niewielka polana otoczona wielokolorowym murem z róż. Krzewy rozrosły się gęsto, tworząc pachnącą ścianę kwiatów, pąków i liści. Widok był nierealny, bajkowy.
– Jeżu! – wyrwało się Mai.
– Wiedziałem, że ci się spodoba. – Marek niemal pękał z dumy – To kiedyś był ogród różany z altaną, lecz czas zrobił swoje. Po altanie nie został nawet ślad, a krzewów nikt przez lata nie przycinał. Dzięki temu masz swoje wymarzone, ustronne miejsce.
– To jest… to jest… – próbowała wydusić coś z siebie Maja, by w końcu rzucić się Markowi na szyję i ucałować w oba policzki.
– Spokojnie – zaśmiał się mężczyzna. – Żonaty jestem.
Gdy wracali w stronę samochodu, Maja uważnie oglądała park, wyszukując najlepszych miejsc do zdjęć. Nagle coś sobie przypomniała.
– Jak się tu dostanę w niedzielę? – zapytała.
– Dam ci klucze do bramy i upoważnienie rektora, na „w razie W” – odparł Marek. – Nikt was nie będzie tu niepokoił.
– Jeszcze raz dziękuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłeś. – Maja znów wspięła się na palce i cmoknęła mężczyznę w policzek. Obejrzała się raz jeszcze na park. W głowie już widziała kolejne kadry. Byle tylko Jagoda się zgodziła.
– Zaproszenia na wystawę masz jak w banku – rzuciła jeszcze, wsiadając do samochodu.
Nie dojechała do domu, nie wytrzymała. Zjechała na parking pod Selgrosem w Długołęce. Drżącymi dłońmi wybrała numer w komórce.
– Cześć – usłyszała po drugim sygnale głos Jagody.
– Hej! Słuchaj, mam miejsce na sesję! Zamknięte, niedostępne dla ludzi. Będziemy tam same, zupełnie. – Maja wyrzuciła z siebie z prędkością karabinu maszynowego.
Po drugiej stronie zapadła cisza, przez chwilę myślała, że zerwało połączenie. W końcu usłyszała odpowiedź.
– Spokojnie, powoli – Jagoda nie zaraziła się entuzjazmem Mai. – Co za miejsce? Gdzie?
– Dawny park pałacowy, w Szczodrem. W tej chwili zamknięty, ale dostałam zgodę na wejście.
– I będziemy tam same?
– Tak, pod warunkiem, że będziemy tam w niedzielę. Dasz radę?
– Da się ogarnąć – Jagoda zawahała się minimalnie. – Ale pamiętaj, niczego nie obiecuję.
– Wiem… ale pojedziesz?
– Pojadę.
– Świetnie. Tylko proszę, ubierz te same ciuchy co na pierwszą sesję i pamiętaj, co mówiłam o bieliźnie.
– Nie do końca mi się to podoba, ale… okej. Pomyślę – Jagoda mówiła wolno. Najwidoczniej wciąż dopuszczała wszystkie scenariusze.
– Podjadę po ciebie pod akademiki, może być?
– Dla mnie w porządku.
– To do zobaczenia, w niedzielę i… dziękuję. – ostatnie słowo Maja niemal wyszeptała.
– Do zobaczenia. – Jagoda rozłączyła się.
Przez chwilę siedziała nieruchomo. Emocje przychodziły falami. Była tak blisko… Ale równie dobrze mogło z tego nic nie wyjść. Nie była pewna, czy zniosłaby taki cios. Nie chciała nawet o tym myśleć.
Niedzielny poranek był cieplejszy, niż się spodziewała. Czekała w samochodzie, stukając palcami w kierownicę i co chwilę zerkając w stronę akademika. Niby wszystko było ustalone, potwierdzone… ale przecież mogło się zmienić. Jagoda cały czas zostawiała sobie furtkę.
Studentka pojawiła się punktualnie. Miała na sobie dokładnie to samo, co podczas pierwszej sesji – drewniaki, dzwony, koszulę, bandamkę, nie zapomniała nawet pacyfki na rzemyku. W ręce niosła niewielką torbę. Maja wyskoczyła z samochodu. Drzwi pasażera w jej samochodzie miały swoje kaprysy – trzeba było wiedzieć, jak je otworzyć.
– Witaj. – rzuciła w kierunku studentki.
– No cześć. – Głos Jagody brzmiał inaczej. Niższy, bardziej emocjonalny.
Ruszyły w drogę. Ruch w niedzielny poranek był znikomy, przejazd przez miasto nie sprawiał problemu.
– Gotowa? – rzuciła Maja, chcąc przerwać dość niezręczną ciszę.
– Zobaczymy – odparła Jagoda, patrząc przed siebie.
Jazda upłynęła w milczeniu. Maja nie próbowała już zagadywać – każde słowo mogło coś zepsuć. Jagoda siedziała z lekko przymkniętymi oczami, może drzemała, może skupiała się na czymś ukrytym głęboko w niej. Dłonie złożyła na kolanach, palcami poruszała wolno, jakby gładziła coś niewidzialnego.
Zgodnie z umową, przy bramie czekał Marek. Powitanie, przekazanie kluczy i zaświadczenia od rektora. Drżącą dłonią Maja podpisała oświadczenie. Oficjalnie podjęła ryzyko wejścia na teren budowy i zrzekała się wszelkich roszczeń wobec uniwersytetu. Formalności dopełnione. Marek odjechał. Zostały same.
Otworzyła bramę i skinieniem zachęciła Jagodę do wejścia. Szły szeroką kamienną aleją, dawnym podjazdem do pałacu. Studentka rozglądała się czujnie, jakby rozważała ucieczkę. Maja zerkała na nią kątem oka. To, co czuła, można było podsumować w jeden sposób: dusza na ramieniu. Zeszły z głównej drogi. Wokół pojawiły się dorodne platany. Studentka przystanęła i rozejrzała się powoli. Fotografka również spojrzała wokół, oceniając światło i tło.
– Możemy zacząć tutaj? – zapytała.
Jagoda tylko skinęła głową.
– Pamiętaj, ja nie reżyseruję, ja tylko naciskam spust migawki. – przypomniała.
Dziewczyna podeszła do najbliższego drzewa. Ku zaskoczeniu Mai uklękła i położyła dłonie na korze – jakby oddawała drzewu cześć.
Trzask.
Wyprostowana, wspięta na palce, dłonie uniesione ku górze – niby szukająca czegoś wśród liści.
Trzask.
Siadła na piętach, dłonie rozłożone na boki, ledwie muskające trawę. Spojrzenie wbite w ziemię – jakby szeptała coś glebie lub słuchała jej opowieści.
Trzask.
Wyprostowana sylwetka z profilu, gest zawieszenia i skupienia. Spojrzenie rozmyte nieobecne. Zasłuchana w siebie.
Trzask.
– Wystarczy – Jagoda powiedziała to spokojnym, niemal wypranym z emocji głosem.
Fotografka zamarła. Przez chwilę nie mogła oddychać.
– Rezygnujesz? – spytała łamiącym się głosem.
– Nie. – Maja niemal usłyszała, jak olbrzymi ciężar spadł z jej barków – Po prostu tego nie czuję, nie w tym miejscu.
Nie odpowiedziała. Bez słowa chowała aparat do przewieszonego przez ramię futerału.
– W porządku, chodźmy dalej.
Ruszyły niemal niewidoczną wśród traw ścieżką, przecinającą cicho gęstwinę zieleni. Maja szła przodem, co kilka kroków odwracając głowę, by upewnić się, że Jagoda nadal za nią podąża. Przeszły między platanami, minęły zdziczałe cisy i uschnięte rododendrony, aż dotarły na ukrytą wśród krzewów róż polanę.
Maja zatrzymała się. Na moment odebrało jej oddech.
Trawa była miękka i świeża, najwyraźniej niedawno obficie podlana, pachnąca późną wiosną. Choć wygrabiona i przycięta, wyglądała, jakby nikt jej nie dotykał. Powietrze przesycał zapach róż. Krzewy oczyszczono z suchych pędów, podwiązano, wydobywając pąki i kwiaty – ale wciąż miały w sobie dzikość. Osłaniały przestrzeń ciasnym, milczącym kręgiem. Ten kawałek świata wydawał się zamknięty – przeznaczony wyłącznie dla nich.
– Marek! Jesteś wielki! – szepnęła pod nosem zachwycona.
Jagoda stała kilka kroków dalej. Milczała. Jej wzrok wędrował po kwiatach, trawie, drzewach. Skupiona chłonęła atmosferę tego miejsca. Na jej twarzy malowało się coś między podziwem a ostrożnością.
– Tutaj chciałbym… dokończyć sesję – powiedziała fotografka drżącym głosem – Zrobić te… odważniejsze zdjęcia… Jeśli się zgodzisz.
Jagoda nie odpowiedziała od razu. Zrobiła kilka kroków, wtuliła twarz w rubinowy kwiat róży, wciągnęła zapach, a potem powoli przeszła na środek polany.
– Pod jednym warunkiem – powiedziała, patrząc prosto w oczy. – Rozbieramy się obie.
Maja poczuła, jak wszystko w niej zastyga. Nawet mrówki wzdłuż kręgosłupa wstrzymały marsz. Spojrzała na dziewczynę, próbując odnaleźć w jej twarzy cień żartu – na próżno. Zielone spojrzenie pozostawało spokojne, poważne.
– Co…? – zdołała wydusić przez zaciśnięte gardło.
– Mówiłam poważnie. Jeśli mam się rozebrać, ty też to zrób. – Powiedziała studentka spokojnie, lecz tonem niedopuszczającym negocjacji.
Nie tak to miało wyglądać. Maja była gotowa poświęcić wiele dla realizacji projektu, ale to? Pod powiekami zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Blada skóra, kościste ramiona, wystające łopatki. Biust, który w porównaniu z krągłościami Jagody wyglądał jak niewydarzone wspomnienie dojrzewania i cera ze skłonnością do przesuszania i przebarwień, wprost usiana pajączkami.
– A może to test? – pomyślała – Może sprawdza, ile jestem w stanie poświęcić, by zrealizować ten projekt?
– Jeśli to są twoje warunki… – powiedziała cicho, nie patrząc na Jagodę. – Zgoda.
Odłożyła aparat do futerału, powoli zaczęła rozpinać guziki bluzki. Każdy ruch zdawał się odbijać głośnym echem w jej wnętrzu. Zsunęła materiał z ramion, złożyła z namaszczeniem i odłożyła na trawę. Stała teraz w czarnym biustonoszu i jeansach, nerwowo bawiąc się szklanymi koralikami na nadgarstku.
Jagoda tylko patrzyła. Nie uśmiechała się, nie komentowała. Po chwili odezwała się znów:
– To też. – wskazała na stanik. – Ja pod spodem nic nie mam.
Choć ton pozostawał łagodny, było w nim coś nieodwołalnego. Maja poczuła, jak coś grzęźnie jej w gardle. Przełknęła z wysiłkiem. Tętno łomotało w skroniach, dłonie drżały, gdy sięgnęła do zapięcia. Jednocześnie był jej chłodno i duszno.
– Dasz radę… zrobisz to – powtarzała w myślach, mocując się z zapięciem.
Gdy bielizna opadła, przez dłuższą chwilę walczyła z odruchem zakrycia się. Sięgnęła po aparat, chowając się za nim, jak za tarczą i nieśmiało spojrzała w kierunku Jagody.
Studentka nie wahała się. Zdjęła koszulę płynnie, bez pośpiechu odsłaniając ciało. Gładka skóra, pełne piersi, piegi rozsiane po dekolcie. Maja wciągnęła głęboko powietrze. Jej spojrzenie przyciągnął refleks światła. Kolczyk w pępku. Srebrna pacyfka. Niby drobiazg, a jednak coś mówił. Symbol? Ozdoba? Nie pytała.
– Masz bieliznę? – zapytała, próbując zachować profesjonalizm.
– Mam – Jagoda wskazała na torbę. – Ale jej nie założę, nie chcę.
Nie odpowiedziała. Coś zdradliwego, ciepłego spłynęło po kręgosłupie i rozlało się po podbrzuszu, jak powolna fala. Tymczasem dziewczyna podeszła do krzewu róż. Stanęła częściowo ukryta wśród liści. Na twarzy malowało się skupienie – ciche zamknięcie w sobie.
Trzask.
Leży bokiem w trawie. Spojrzenie pewne. Nie prowokuje – po prostu jest. Patrzy w obiektyw świadomie, odważnie.
Trzask.
Klęczy bokiem. Ramiona oplatają piersi, głowa pochylona. Przefiltrowane przez liście światło, maluje wzory na skórze.
Trzask.
Maja fotografowała w milczeniu, jakby bała się spłoszyć tę chwilę. Koncentrowała się na kadrach, światłocieniach, liniach ciała. Na własnej skórze czuła delikatny, kojący, dotyk wiatru, lecz napięcie, zamiast zanikać, rosło. To już nie był wstyd, lecz tęsknota.
Zrobiła jeszcze kilkanaście zdjęć. Czas zaczął ją popędzać – słońce wznosiło się coraz wyżej, a złote światło traciło swój miękki blask.
– Pójdziemy krok dalej? – zapytała z obawą, spodziewając się, co usłyszy.
Jagoda spojrzała na nią długo i uważnie, bez cienia zaskoczenia, czy niepewności, jakby tylko czekała na to pytanie – spokojna, obecna, całkowicie gotowa.
– Znasz już zasady – odparła spokojnie. Była niewzruszona. Przekonana, że wszystko dzieje się tak jak, jej zdaniem, powinno.
Maja niechętnie odłożyła aparat do torby. Serce waliło jej w piersi, czuła suchość w ustach.
– Zbyt blisko jestem… nie mogę się wycofać. Zmarnować tego wszystkiego. – z tą myślą zaczęła rozpinać spodnie.
Zsunęła je z bioder razem z bielizną. Przez sekundę stała nieruchomo, naga, bezbronna. Potem chwyciła aparat – swoją tarczę – i zmusiła się do wyprostowania. Uniosła głowę, zagryzła wargi i spojrzała w kierunku Jagody. Czuła, jak wzrok dziewczyny sunie po jej – nazbyt zwykłym – ciele. Jak promień lasera: rozpalający, a zarazem powodujący dreszcze.
Studentka nie odezwała się, Bez pośpiechu, bez zawahania, zsunęła dzwony i rzuciła je obok bluzki, nawet nie patrząc, gdzie upadną. Maja nie potrafiła oderwać wzroku.
Naga dziewczyna wyglądała zjawiskowo. Smukłe, jędrne ciało, gładka cera, mięśnie subtelnie zarysowane pod skórą, i coś jeszcze – intymny cień między udami. Żadnej sterylnej gładkości, żadnych sztucznych, geometrycznych wzorów. Niewielka kępka, kasztanowych włosków. Naturalna. Prawdziwa.
– Afrodyta zeszła z Olimpu – Maja nie wiedziała, skąd ta myśl. Nie lubiła mitologii, ale teraz to porównanie narzucało się samo. Stała bez ruchu, bez słowa. Zapomniała o własnej nagości. Podziwiała. Czuła.
– Gotowa? – z odrętwienia wyrwał ją głos Jagody.
Niepewna własnego głosu tylko skinęła głową. Uniosła aparat.
Jagoda nie potrzebowała instrukcji. Przeszła kilka kroków boso, smakując dotyk trawy. Potem ruszyła w stronę róż – płynnie, z biodrami kołyszącymi się w naturalnym rytmie.
Trzask.
Wślizgnęła się między pędy róż, częściowo znikając za kwiatami. Wyciągnęła dłoń w zapraszającym geście. Jej spojrzenie – pewne siebie, zmysłowe – zatrzymało się na obiektywie.
Trzask.
Zerwała kremowy kwiat, który doskonale współgrał z odcieniem jej skóry. Ujęła go za krótką łodyżkę i uniosła do piersi. Spojrzenie spod powiek – zaproszenie, wyzwanie i pytanie w jednym: „Masz odwagę zająć jego miejsce?”
Trzask.
Oddech Mai rwał się, jakby coś ciasno oplotło piersi. Próbowała opanować drżenie rąk, ale czuła, że traci kontrolę. Każda poza poruszała coraz mocniej, uśpione do tej pory struny w jej ciele. Gorąco, duszność, napięcie w karku. Aparat wydawał się cięższy z każdą chwilą, trudniejszy do utrzymania w nagle wilgotnych dłoniach.
Jagoda usiadła na piętach, przodem do obiektywu, lekko rozchylone uda zdawały się zapraszać. Włosy spływały po piersiach niczym wodospad. A spojrzenie… zdecydowane, świadome, ale miękkie, niemal delikatne.
Trzask
Stanęła tyłem, opierając się o pień, kasztanowa powódź spływa po plecach, aż na pośladki, przekręciła głowę, spoglądając za siebie, prosto w obiektyw. Słońce igrało na jej skórze, jakby nie mogło się zdecydować, czy ją odsłonić, czy ukryć.
Trzask.
Tego spojrzenia nie dało się zignorować. Przenikliwe, głębokie, celowe. Myśli Mai mieszały się z obrazami – rozedrgane, gorące. Ciało pulsowało, reagowało, jakby powietrze samo w sobie stawało się dotykiem. Z każdym ujęciem Jagoda zdawała się zbliżać – nie fizycznie, a jednak namacalnie. Grała. Prowadziła. A Maja, choć nie znała zasad, dała się wciągnąć w tę grę. Zagryzła wargi, głęboko wciągnęła powietrze przez nos, by powoli wypuścić je ustami. Próbowała odzyskać kontrolę, opanować rozszalałe mrówki, które opanowały całe ciało.
Jagoda usiadła na trawie. Kolana przyciągnięte, ramiona obejmowały nogi. Głowę wsparła o kolana. Wpatrywała się w obiektyw zielonym, roziskrzonym ogniem. Obnażona, ale nie bezbronna. Siedziała niczym kapłanka – niezachwiana, pełna mocy.
Trzask.
Maja opuściła aparat. Odwróciła wzrok. Musiała ochłonąć, choćby przez chwilę.
– Coś się stało? – zapytała niewinnie dziewczyna.
– Nie… w porządku – odpowiedziała drżącym głosem. – Słońce się przesunęło, musimy znaleźć lepszy kąt.
– Oczywiście – ton studentki nie pozostawiał złudzeń. Doskonale wiedziała, co się dzieje.
Zmieniły pozycję na polanie. Maja zrobiła jeszcze kilka zdjęć. Jagoda, w pełni świadomie, wybierała mniej zmysłowe pozy. Mimo to w skroniach wciąż pulsowało, jakby ktoś w jej głowie grał na basie. Mrówki już nie tańczyły – wirowały jak oszalałe. Maja wiedziała, czuła, że traci panowanie, nie tyle nad sobą, lecz nad tym, co się między nimi dzieje.
Dziewczyna usiadła na trawie. Odchylona, wsparta na ramionach, wyprostowana. Spokojna. W jej spojrzeniu pojawiło się coś nowego. Już nie prowokacja, zachęta, lecz zgoda, gotowość. Maja zrobiła jeszcze jedno zdjęcie. I kolejne. Patrzyła przez wizjer, lecz widziała więcej niż tylko kadr. Zamyśliła się. Zawahała. Opuściła aparat. Czegoś brakowało. Nie wdzięku, nie zmysłowości. Znaku. Symbolu. Odłożyła aparat do torby. Z nadgarstka zdjęła sznur drobniutkich koralików. Długi, cienki, wielobarwny. Ciepły, wypełniony emocjami. Przez chwilę trzymała go w dłoniach, jakby walczyła ze sobą, w końcu podeszła do Jagody.
Studentka patrzyła spokojnie. Nie poruszyła się. Czekała. Maja uklękła. Ostrożnie, z pietyzmem, zaczęła układać wzór na jej ciele. Powoli, precyzyjnie. Między piersiami, pod nimi. Łuk. Drugi. Nie dekorowała, nie stylizowała. Rysowała – jakby próbowała ukazać to, czego zdjęcie nie uchwyci. Ciało szeptało, palce odpowiadały, koraliki przywierały do ciepłej skóry. Wzór nabierał kształtów, a każde muśnięcie zdawało się parzyć opuszki. Maja westchnęła, głęboko, niekontrolowanie. Jagoda uśmiechnęła się i spojrzała w dół. Na mandalę. Na siebie.
Maja walczyła ze sobą. Każdy gest, każda sekunda, stawała się oddzielnym uderzeniem serca. Mrówki w jej wnętrzu biegały, kąsały napięte nerwy. Zacisnęła wargi. Przełknęła ślinę. Wróciła po aparat.
Jeszcze jedno ujęcie. Ostatnie.
Uniosła aparat. Jagoda pozostała nieruchoma, ale nie patrzyła w obiektyw, lecz prosto na Maję. To nie było rzucenie wyzwania ani prowokacja. To było spojrzenie mówiące więcej niż cała sesja. Cisza zgęstniała. Na moment zniknęło wszystko: drzewa, krzewy słońce. Tylko one – naga modelka, naga fotografka i spojrzenie, które nie potrzebowało słów.
Projekt „Siła” właśnie został domknięty.
Ubierały się w milczeniu. Maja wciąż czuła wibracje w ciele, drżenie ud, żar sączący się z, od dawna uśpionej, części ciała. Spojrzała na Jagodę – dziewczyna ubierała się spokojnie, niemal nonszalancko. Jakby nic się nie wydarzyło. A jednak zdawała się również czuć, że ta cisza ma swój ciężar, wymaga szacunku.
Dopiero przy samochodzie, Maja odważyła się odezwać.
– Dziękuję. Za wszystko. – Nie patrzyła na Jagodę, wciąż zbyt rozedrgana. – I… chciałam zapytać, czy… oczekujesz jakiegoś wynagrodzenia?
Jagoda zaśmiała się, oparła biodrem o błotnik Seata, mrużąc lekko oczy.
– Zapłatą były twoje reakcje… i mina. – powiedziała cicho.
Maja spłonęła rumieńcem. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Na szczęście została jeszcze kwestia praktyczna.
– Wszystkie zdjęcia są oczywiście twoje. Ale część muszę wybrać do cyklu. Zgodnie z umową, to ty decydujesz, które zdjęcia mogę pokazać. Wpadniesz jutro do pracowni?
Jagoda uniosła brew. W jej zielonych oczach pojawił się dziwny błysk.
– A może tym razem… do ciebie? Kupię wino.
Maja zawahała się tylko przez moment.
– Jasne – odpowiedziała. – Wpadnij.
Zaskoczyła samą siebie.
Reszta drogi minęła w milczeniu. Jagoda zdawała się drzemać, oparta o szybę. Maja skupiła się na drodze, choć miała wrażenie, że jedzie na autopilocie. Podświadomie czuła, że dotknęły czegoś, co trudno będzie nazwać, a projekt przestał być wyłącznie serią zdjęć. Pod akademikami studentka wysiadła bez słowa. Rzuciła jedynie krótkie, uważne spojrzenie. Fotografka stała jeszcze przez chwilę, patrząc za odchodzącą studentką, potem wrzuciła bieg i odjechała. Nie miała siły jechać do pracowni, skierowała się prosto do domu.
Weszła do mieszkania, które wydało jej się bardziej puste niż zwykle – niemal obce. Położyła torbę w przedpokoju, oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Choć było dopiero wczesne popołudnie, czuła się wyczerpana fizycznie, lecz przede wszystkim emocjonalnie. Przebieg sesji i jej własne reakcje były dla niej szokiem i kosztowały więcej, niż miała odwagę przyznać. Ciało wciąż je pamiętało, nazbyt wyraźnie.
– Prysznic… chłodny prysznic, tego mi trzeba. – pomyślała.
W łazience rozebrała się i weszła pod deszczownicę. Chłodne krople otuliły ją delikatną mgiełką. Rozluźniały, koiły, gasiły ogień. Nawet te cholerne mrówki, które czuła od kilku dni, zdawały się uspokajać. Nie patrzyła w lustro. Nie chciała konfrontować własnej, pospolitej sylwetki, z obrazem Jagody, który wciąż miała pod skórą. Naga, nie wycierając się, przeszła do pokoju, zostawiając mokre ślady na podłodze. Usiadła w fotelu z lampką wina.. Nie czuła się na siłach, by przeglądać dzisiejsze zdjęcia – nie teraz. Odruchowo sięgnęła do nadgarstka… ale koralików nie było. Został tylko bledszy ślad na skórze.
Maja przesunęła fotel w głąb pokoju, by z kanapy nie zasłaniał telewizora. Przetarła ekran z kurzu. Przyniosła laptop, połączyła urządzenia. Poprawiła poduszki. Wszystko musiało być gotowe. Żadnego chaosu, żadnej improwizacji. Pełna kontrola – choćby tylko nad przestrzenią. Wnętrze wypełniało ciepłe, rozproszone światło zabytkowej lampki. Na niskim stoliku, obok laptopa, czekały dwa kieliszki. Wino obiecała Jagoda. Tylko tyle. Żadnych świec, żadnych pretensjonalnych rekwizytów. To nie miał być „babski wieczór” tylko spotkanie robocze. Finalizacja projektu. Tylko… dlaczego serce biło tak szybko, a mrówki znów błądziły pod skórą?
Dzwonek. Niemal pobiegła do drzwi.
Jagoda, punktualna jak zawsze, stała w progu z butelką białego Moscato. Ubrana w zwiewną, choć przywierającą do ciała spódnicę i niemal przeźroczystą bluzkę z głębokim dekoltem. Włosy rozpuszczone. Gołe stopy w trampkach bez sznurówek. Zero makijażu. Spoglądała uważnie, z lekkim rozbawieniem.
– Mam nadzieję, że to dobry wybór – powiedziała, unosząc butelkę.
– Moje ulubione – Maja uśmiechnęła się, robiąc krok w bok. – Wejdź.
Weszła spokojnie, bez pośpiechu – jak w pracowni: pewna siebie, zawłaszczająca przestrzeń. Przesunęła wzrokiem po pokoju, ekranie, laptopie, kanapie.
– Fajnie to ustawiłaś – rzuciła, siadając bez pytania na kanapie – pełen profesjonalizm.
Maja tylko skinęła głową i usiadła obok. Blisko, ale bez naruszenia przestrzeni. Kieliszki zadźwięczały cicho, ekran rozbłysnął, ukazując czekające ikony folderów.
– Gotowa? – zapytała Maja, sięgając po myszkę.
Jagoda spojrzała na nią spod lekko przymkniętych powiek, bawiąc się kieliszkiem.
– Jak nigdy.
Maja otworzyła pierwszy folder – zdjęcia z sesji plenerowej w Parku Kopernika. Na ekranie pojawiły się miniatury zdjęć. Zapadła cisza – nie ta niezręczna, lecz gęsta, miękka, pełna oczekiwania.
– Zaczynamy – oznajmiła niemal szeptem, uruchamiając pokaz slajdów.
Obrazy przewijały się na ekranie. Jagoda na tle zieleni, w ruchu, miękkość światła, półcień. Przez chwilę żadną się nie odzywała, tylko leniwe dźwięki Samby Pa Ti wypełniały przestrzeń, światło otulało pokój ciepłym, intymnym blaskiem.
– Ładne – powiedziała cicho Jagoda, bardziej do siebie niż Mai.
– Jesteś na nich… prawdziwa – odparła Maja.
Obie wpatrywały się w ekran, milcząc. Komentarze ograniczały się do półsłówek, pojedynczych gestów – skinienia głowy, zmarszczonych brwi, nieuchwytnego uśmiechu. Zdjęcia pojawiały się jedno po drugim, Ciało w ruchu, zatrzymane gesty, emocje zbyt prawdziwe, by je nazwać.
Maja zorientowała się, że oddycha szybciej. Choć ubrana, czuła się coraz bardziej odsłonięta. Wracały wspomnienia, emocje. Drżenie ręki trzymającej aparat. Zbyt szybkie bicie serca. Jagoda przesunęła się odrobinę w stronę ekranu. Ich ramiona niemal się zetknęły, dłonie spoczywały na kanapie, zbyt blisko, by nie poczuć ciepła.
– Ta seria… – rzuciła studentka, zatrzymując pokaz slajdów. – Ma w sobie coś surowego… pierwotnego. Jakbyś przestała zwracać uwagę na technikalia.
– Bo przestałam – Maja wypiła łyk wina. – To było silniejsze ode mnie.
Jagoda spojrzała na nią z boku, bez uśmiechu. Zielone oczy pociemniały, spoważniały. Nie odpowiedziała.
Na ekranie pojawił się ostatni kadr pierwszej sesji – Jagoda wyciągająca ręce w stronę obiektywu, jakby chciała przytulić kogoś dawno niewidzianego, bliskiego.
– Jakby to było? Znaleźć się w tych ramionach? – Maja potrząsnęła głową, próbując spłoszyć nachalną, niespodziewaną myśli. Odruchowo skrzyżowała ramiona w obronnym geście.
– Coś się stało? – z pozoru niewinne pytanie, jednak Jagoda zadała je tonem pełnym sugestii i dwuznaczności.
– Nie, … nic. – Maja, westchnęła.
– Na pewno? – dopytywała dziewczyna, wciąż tym samym, rezonującym z każdą komórką ciała, tonem.
– Zdecydowałaś, które zdjęcia mogę wykorzystać? – spróbowała zmienić temat.
– W tych nie widzę problemu, możesz użyć wszystkich.
– Cieszę się. – Maja z trudem panowała nad głosem. – Gotowa na zdjęcia ze Szczodrego?
– A ty? – Odbiła piłeczkę Jagoda, jak gdyby nigdy nic bawiąc się kieliszkiem.
Bez słowa otworzyła drugi folder. Kadry ze Szczodrego zaczęły pojawiać się na ekranie. Te pierwsze, „bezpieczne”, minęły praktycznie bez echa, jednak wraz z kolejnymi, coraz bardziej odważnymi ujęciami, miała wrażenie, że pokoju robiło się cieplej. Cisza narastała, z każdą chwilą zyskując ciężar, lepkość, cielesność. Jagoda przesunęła się odrobinę bliżej, udając, że chce lepiej widzieć ekran. Ich ramiona musnęły się nieznacznie. Maja poczuła to natychmiast – ciepło, które rozlało się wzdłuż boku, impuls, jakby ciało zarejestrowało dotyk szybciej niż świadomość. Mrówki rozszalały się pod skórą. Zdjęcia stawały się coraz bardziej intymne. Jagoda naga – silna swoją nagością, w każdym geście, pozie – w pełni obecna. Maja zerkała kątem oka na studentkę: lekkie zmarszczenie brwi, rozchylone usta, oddech głębszy niż zwykle. Spojrzenie wbite w ekran, ale również, coraz częściej, uciekające w jej kierunku. Kiedy pojawiło się ostatnie zdjęcie – to z koralikami – Jagoda zamarła. Patrzyła długo. Bez słowa.
Maja nie odwracała wzroku od telewizora, choć serce łomotało w piersi. Ciało napięło się mimowolnie. Palce drżały. Obecność studentki stała się nagle bliska. Realna aż do bólu. Bezwiednie przesunęła dłoń po kanapie. Musnęła palce Jagody. Odruchowo chciała się cofnąć, ale wtedy poczuła uścisk, delikatny, cichy, a jednocześnie zdecydowany i pewny. Mrówki wykonały grupowe salto, oddech uwiązł w gardle. Przymknęła oczy. Kiedy je otworzyła, zobaczyła Jagodę wciąż wpatrującą się w ekran. Jej pierś unosiła się i opadała w rytm przyspieszonego oddechu. Dłoń drugiej ręki powędrowała powoli w kierunku mostka – jakby chciała coś przywołać lub oswoić.
– To jest niesamowite…– wyszeptała w końcu Jagoda. – To ja… kompletna.
Maja poczuła, jak po jej policzku spływa łza. Nie próbowała jej zatrzymać. W tej jednej kropli było wszystko: pragnienie, ulga, wdzięczność, zachwyt. Reakcja dziewczyny była darem większym, niż śmiała oczekiwać. Cisza trwała. Przestała być tłem, stała się osią, kulminacją. Wypełniła pokój ciężką, zmysłową, przywierającą do ciała mgłą. Czuła ją, fizycznie, na każdym skrawku skóry, gorącą i lepką. Ich dłonie wciąż się stykały. Uścisk nieco mocniejszy, bardziej świadomy. Drżała, głęboko w środku wibrowało wszystko to, co tak bardzo pragnęła uwolnić. W głowie szumiało, serce tłukło się o żebra. Tylko jedna myśl, tylko jedno marzenie. Maja spojrzała na Jagodę. Napotkała pulsujące odbitym światłem nieruchome zielone studnie, w których niemal natychmiast utonęła. W ostatniej chwili powstrzymała odruch pochylenia się w kierunku karminowych ust. Czuła, jak upadają kolejne mury, w jej ciele, które wołało, pulsowało, rwało się do przodu. Jeden ruch, gest. Jedno westchnienie. Jedno muśnięcie skóry oddechem, dłonią, ustami – i nie byłoby już odwrotu. Wydarzyłoby się wszystko, a może więcej. Pragnęła, pożądała, każdym nerwem, każdą myślą, chciała dotknąć. Nie drgnęła. Bała się. Nie, nieodrzucenia. Nie konsekwencji. Bała się, że źle odczytuje sygnał. Że myli ciekawość w oczach Jagody, z tym, co tak bardzo chciała w nich zobaczyć – z pożądaniem. A przecież jednym, niewłaściwym gestem, czynem mogła zniweczyć wszystko, stracić wszystko. Siedziała więc w milczeniu, rozpalona do granic, błagając w myślach, by Jagoda rozwiała jej wątpliwości.
– Cokolwiek, najdrobniejszy choćby gest, pozwolenie, zgoda. Cokolwiek.
I wtedy Jagoda odwróciła wzrok, cofnęła rękę. Wstała z cichym, niemal bezgłośnym westchnieniem.
– Będę się już zbierać – powiedziała ochrypłym, zadziwiająco głębokim głosem.
Maja nie odpowiedziała, nie była w stanie. Skinęła tylko głową. Dłoń odruchowo powędrowała do nadgarstka. Odnalazła tylko nagą skórę.
Jagoda spokojnie, bez pośpiechu sięgnęła po plecak, ruszyła do wyjścia.
– A zdjęcia? – zdołała wreszcie wyszeptać Maja.
– Są piękne… – powiedziała Jagoda, przystając – możesz wykorzystać, które chcesz.
Odwróciła się. Spojrzenie – pełne zielonego ognia i czegoś, czego Maja nie potrafiła nazwać – wbiło się w nią jak szpilka. Serce zabiło mocniej. Ale nic się nie wydarzyło.
Jagoda cicho zamknęła za sobą drzwi.
Maja została sama. Z rozedrganym, rozpalonym ciałem i uczuciem pustki, które sprawiało niemal fizyczny ból. Objęła twarz dłońmi. Rozpłakała się. Nie dlatego, że coś się skończyło. Dlatego, że się nie zaczęło.
Epilog
W Zachęcie było tłoczno, duszno od perfum, całości dopełniał nieustający szum rozmów i drażniące oczy błyski fleszy. Maja krążyła między ludźmi, przyjmując gratulacje, ściskając dłonie, odpowiadając na pytania. Wciąż zerkała w kierunku wejścia. Daremnie. I choć zewsząd słyszała wyrazy uznania, zachwytu, komplementy – nie potrafiła się w pełni cieszyć sukcesem.
Odnalazła jej akademik. Przekazała zaproszenie. A jednak nie przyszła.
Przygotowując wystawę, Maja zrozumiała, że to wszystko udało się nie dlatego, że złapała idealne kadry czy światło. Nie chodziło o koncepcję ani tym bardziej technikę. Powód był jeden – Jagoda. Jej obecność. Napięcie, jakie wytworzyła. Prawdę, która mogła się wydarzyć tylko raz – w tamtym miejscu, w tamtym czasie. Dlatego, nad wejściem do Zachęty wisiał dziś baner: „Ona!” – cykl fotografii Mai Kamyk.
Udało jej się wreszcie wyrwać z tłumu. Stanęła w cieniu, jej spojrzenie odruchowo powędrowało ku zdjęciu. Temu jednemu, które zawsze przyciągało jej wzrok, zawsze powodowało mimowolne napięcie ciała i poruszało mrówki. Temu z koralikami. Wróciła pamięcią do tego momentu, do parku w Szczodrem…
Z zamyślenia wyrwał ją delikatne dotknięcie. Odwróciła się. Obok stał jeden z kelnerów obsługujących wernisaż.
– To dla Pani. – powiedział, podając białą kopertę i zniknął w tłumie.
Maja otworzyła przesyłkę. W środku znajdowała się pojedyncza kartka:
„Dzięki tobie jestem dziś bliżej siebie. – J”.
Rozejrzała się wokół, z nadzieją. Jednak nigdzie nie dostrzegła kasztanowych włosów. Z uczuciem lekkiego zawodu próbowała schować kartkę, gdy zorientowała się, że w środku jest coś jeszcze. Przechyliła kopertę. Na dłoń spłynął miękko długi sznur kolorowych, szklanych koralików. Inny niż ten, którego użyła do zdjęcia. Ręcznie nawlekany. Jej ręką.
Zamrugała. Poczuła lekkie ukłucie w okolicach serca. Nie bólu, czy żalu.
Tęsknoty za tym, co się nie wydarzyło.
Ale mogło.
I to wystarczyło.
Jak Ci się podobało?