Nocny pociąg z rudzielcem, czyli minął rok, a zdradzający wciąż zdradzają [wersja 2020]

17 października 2020

51 min

Jako że wciąż nie mam niczego nowego do zaprezentowania, zapycham harmonogram kolejnym reworkiem starocia. Tak żeby chociaż poudawać, że robię cokolwiek konstruktywnego XD
A bardziej serio, to tekst przeszedł dość rozległe modyfikacje warsztatowe, w tym m.in. zmianę czasu narracji w niektórych fragmentach oraz poprawki w zapisie didaskaliów. Ponadto główny bohater został nieco dokładniej opisany a jego czyny umotywowane, co mam nadzieję pozwoli go lepiej zrozumieć. Względnie bardziej znienawidzić, wedle uznania.

Przyjemnej lektury wszystkim życzę!

 




 

Nie, w żadnym wypadku nie czułem zdenerwowania czy choćby lekkiej irytacji. Byłem istną oazą spoko… ni chuja! Rozsadzało mnie wszechogarniające, namacalne wręcz wkurwienie. Bryzgałem gniewem niczym doprowadzony do wrzenia wulkan, czekający na byle pretekst do erupcji. Trzęsło mną od momentu, w którym dowiedziałem się, że jeden z teoretycznie niezastąpionych przydupasów dyrektora zawalił projekt i ktoś musiał dokończyć jego pracę. Postawiono mnie więc przed faktem dokonanym… to znaczy zgłosiłem się na ochotnika, by nie tylko ogarnąć srogi pierdolnik w dokumentach, lecz także dymać na drugi koniec kraju, celem podpisania ważnej umowy z jeszcze ważniejszym klientem. Udając z przyklejonym do ryja uśmiechem, że mam pojęcie, czego dokładnie dotyczy kontrakt oraz jak poprowadzić finalne negocjacje.

Gdybym jeszcze mógł usiąść spokojnie we własnym domu, zrelaksować się i wypocząć, ale nie! Bo jeden syn poszturchał się z kumplem o jakąś bzdurę i zaraz wielkie lamento! Ileż to razy ja wracałem z budy z obdartymi pięściami, względnie nosem, i nikt rejwachu nie robił? Bo drugi, najwyraźniej zazdroszcząc pierwszemu atencji, postanowił wleźć na płot i widowiskowo z niego spaść. Wprost w wypielęgnowany żywopłot sąsiada. And last but not least, bo żona. Piękna, inteligentna… humorzasta, interesowna, zazdrosna do przesady, przedkładająca dobro swoje i dzieci ponad męża. Oraz cyniczna. Złośliwa. Wredna wręcz. Jak mało która. Mszcząca się za mój nieoczekiwany wyjazd – oraz związaną z tym konieczność zarywania wieczorów nad papierami – bezczelnym odmawianiem nie tylko seksu, ale i jakichkolwiek czułości. Pod byle pretekstem. Przez prawie dwa tygodnie.

Jakby tego było mało, czekała mnie całonocna podróż. Szefostwo bowiem przypomniało sobie o istnieniu genialnego wynalazku zwanego wagonem sypialnym, dzięki któremu oni mieli zaoszczędzić na hotelu, a ja na czasie… Próbowałem ich odwieść od tej bzdury prośbą i groźbą, jednak bez rezultatu. O tyle dobrze, że chociaż zarezerwowali mi najlepszy dostępny przedział double i jeśli nawet miałem trafić na idiotę, to tylko jednego.

 


 

Wzbiera we mnie ledwo hamowana ochota, by się na kimś wyżyć, ale jak na złość: taksówkarz okazuje się miły, dworzec czysty, a skład punktualny. Targam walizy przez korytarz, zatrzymuję się przed drzwiami przedziału, pociągam za klamkę i… Wita mnie nie najszczuplejsza trzydziestokilkulatka z rudawymi, spiętymi w niedbały kok włosami. Ubrana w porozciąganą, pasiastą bluzę i ze zdecydowanie zbyt dużymi oprawkami na nosie.

– Przepraszam panią, szukam numeru… – zbity z tropu próbuję jakoś się wytłumaczyć.

Sprawdzam jeszcze raz, ale wszystko się zgadza. Ona patrzy na mnie, ja wyciągam bilet, wspólnie gapimy się tępo w tabliczkę na drzwiach, aż w końcu rzucam soczystym „kurwamaciem” w bliżej nieokreśloną czasoprzestrzeń i wołam konduktora. Jak się okazuje – także płci ładniejszej.

 

Parę telefonów i kilkanaście zdań później wiemy już wszyscy, że sytuacja jest patowa. I ja, i rudzielec mamy ważne bilety w tym samym przedziale. Tego samego wagonu. Na tej samej trasie. Najwidoczniej sekretarka w przypływie niezmierzonej inteligencji zarezerwowała bilet bez określenia płci. Lub na siebie samą, kto ją tam wie? Ewentualnie kolejowy chochlik postanowił zrobić wszystkim psikusa. W każdym razie ani mnie, ani okularnicy nie ma dokąd przenieść, bo wszystkie pozostałe miejscówki są zajęte. Zastanawiam się, w jaki sposób wybrnąć z zamieszania, nie mordując nikogo postronnego, gdy głos zabiera współtowarzyszka niedoli:

– Pani mundurowa, co gdybym zgodziła się na podróż z obecnym tu panem? Mnie on nie będzie przeszkadzał. A z tego, co widzę – zwraca się bezpośrednio do mnie – wysiadamy na sąsiednich stacjach i na pewno jakoś się dogadamy!

Konduktorka marudzi jeszcze o przepisach i temu podobnych pierdołach, lecz ostatecznie dochodzi do jedynego słusznego wniosku, że i tak nie ma innego wyjścia. Po czym szybko oddala się nerwowymi kroczkami, udając, że nigdy jej tu nie było.

– Z góry przepraszam za niedogodność, ale obiecuję pani, że postaram się w niczym nie uwłaczać swą nieplanowaną obecnością! – tłumaczę się niezgrabnie, siląc na grzeczność, i wciągam bagaże do przedziału. – Jestem zmęczony i szybko się położę.

– Nie ma sprawy. Czasami nic nie dzieje się tak, jakbyśmy tego chcieli… – odpowiada filozoficznie tycjanowy koczek, wyciągając dłoń ozdobioną paznokciami pod kolor okularów. – A w ogóle, to żadna pani. Proszę mi mówić Mirella!

 


 

Jestem na tyle zmęczony, że opróżniam duszkiem butelkę wody, przebieram się możliwie dyskretnie i mimo wyraźnych prób zagajenia rozmowy zawijam w przekrochmaloną pościel. Może i chciałbym jeszcze niezobowiązująco pogawędzić, zwłaszcza że Mirella wydaje się całkiem miła oraz – co udowodniła –  uczynna, lecz oczy same mi się zamykają. Ignorując zarówno irytujący hałas pociągu, jak i nie najciszej krzątającą się sąsiadkę, momentalnie odpływam.

 

Wstać? Nie wstać? Chęci chęciami, lecz nadmiar płynu wypity przed snem daje o sobie znać wzmożonym parciem na wizytę w toalecie. Uchylam powieki, dostrzegając półleżącą naprzeciwko Mirellę. Rozjarzoną zimnym blaskiem laptopa, którego jedną ręką podtrzymuje na kolanach, a drugą… jestem aż tak rozkojarzony, czy może dopowiadam sobie zbyt wiele? Dyskretnie próbuję skupić wzrok.

Nie, nie mylę się! Nawet w tym świetle dostrzegam rozszerzone oczy, zaognione policzki i dłoń, gmerającą nadto jednoznacznie na wysokości bioder. A przede wszystkim odbijający się od gładkiego panelu za łóżkiem obraz z ekranu, na którym widać… zaraz, bo szczegóły mi się rozmazują… Fellatio? Obciąganko? Robienie laski? Zaiste interesujące!

 

Wstać? Nie wstać? Oto dopiero w tym momencie jest pytanie! Niechęci niechęciami, ale naprawdę nie mam innego wyjścia. Poza tym, jeśli wsadzę łeb pod kran, może uda mi się ochłonąć? Przeciągam ręce nadto ekspresyjnie, na co amatorka cyfrowej golizny w panice wyciąga rączkę spod kołderki, składa laptop i wyszarpuje słuchawki z uszu.

– Nie przeszkadzaj sobie – chrypię z autentyzmem godnym paradokumentów i celowo wstaję bardzo powoli – ja tylko do łazienki.

Oblewam twarz lodowatą wodą, starając się opanować nie tylko srogi burdel w głowie, ale i dziwny niepokój poniżej pasa. Mam się przyznać Mirelli, co widziałem? Bez żartów! Ostatnim, czego mi trzeba, są nocne rozmowy o współpasażerskiej masturbacji. Trzeciego wyjścia nie znajduję, więc wybieram drugie w postaci udawania, że kompletnie o niczym nie wiem. Jakby nigdy nic wracam do przedziału, życzę dobranoc siedzącej w pozie najniewinniejszego niewiniątka współpasażerce i wskakuję do łóżka.

 


 

Nie, to na pewno nie jest szum zza okna, skrzypienie materaca ani cokolwiek innego poza pojękującą w jednoznacznie seksualnym kontekście kobietą. Ale wytrzymam! Dam radę! Wszystko skończy się za pięć minut. Może kwadrans. Albo dopiero nad ranem? Wcisnę głowę pod poduszkę, pomyślę o wylegujących się leniwie na plaży foczkach, względnie systemie zmiennych faz rozrządu silnika spalinowego o dwóch wałkach i czterech zaworach na cylinder, dzięki czemu za chwilę spokojnie zasn…

– Oooaaa!

Tym razem odgłosy ekstazy roznoszą się po chyba całym wagonie. Odrzucam pościel na podłogę i nie zważając, że mam na sobie tylko slipki i żonobijkę, staję między łóżkami.

– Mirella! Czy ciebie nie pojeb… nie zapominasz się czasem? No, co się gapisz? – rzucam z nieukrywaną irytacją, choć ze względu na okoliczności staram się mówić możliwie cicho. – Myślisz, że cię nie słyszę? Nie widzę, co wyrabiasz? Pogięło cię do reszty, durna babo? – Przygryzam się w język, ale przepraszać za jawne chamstwo nie mam zamiaru. – Mam taką propozycję, bo nie uśmiecha mi się znowu wstawać: wyjdę na powiedzmy pół godzinki, ty zrobisz, co uważasz, a potem grzecznie pójdziemy lulu. Rano się ogarniemy, pożegnamy i zapomnimy o całej sprawie. O sobie nawzajem zresztą też. Pasuje?

Nie czekając na odpowiedź, narzucam spodnie i koszulę. Wciskam bose stopy w buty, chwytam telefon i bez silenia się na grzeczność trzaskam drzwiami.

 

Dwie podkręcone ciastem kawy później żałuję tylko jednego: że nie mam przy sobie choćby piersiówki. Niestety najmocniejszym, co można kupić na miejscu, jest cienkie piwo. Nerwowo stukam obrączką o ekran smartfona, gapiąc się bezmyślnie na zdjęcie dwóch roześmianych chłopców w wieku wczesnoszkolnym, otoczonych czułym objęciem szczupłej, eleganckiej brunetki. Odliczam minuty, starając się zbytnio nie roztrząsać bieżącej sytuacji.

Ostatecznie, o czym miałbym myśleć? O pozornie szczęśliwym, lecz dźwięczącym pusto niczym cymbał małżeństwie, w którym wszyscy żyjemy niby razem, a przecież jakże osobno? Czy może o pracy, w której stałem się może i sowicie opłacanym, ale jednak jawnym pomiotłem? Owszem, miewam czasami ochotę jebnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady czy inną Kamczatkę, jednak przecież moje problemy nie wykraczają specjalnie poza typowe nieprzyjemności i niewygody dnia powszedniego, które musi znosić znakomita większość cywilizowanego społeczeństwa. A już na pewno nie są pretekstem do rozważania stosunków pozamałżeńskich! Nawet z kobietą, która nie tak wcale dawno robiła sobie dobrze dosłownie metr ode mnie. Zwłaszcza z nią. A może jednak? Okoliczności sprzyjają mi na pewno, kandydatkę znalazłem – czy raczej sama się znalazła – bardzo prawdopodobnie, co mnie więc powstrzymuje przed skokiem w bok? Jednorazowym, niezobowiązującym oraz, z czego nie jestem dumny, nie pierwszym w moim życiu. Ani zapewne nie ostatnim. Niestety.

 

Po upływie zapowiedzianych dwóch kwadransów wchodzę ponownie do przedziału i  zamieram w pół kroku. Nie, nie mogę! Nazwijcie mnie, jak tylko chcecie: słabeuszem, chwiejem, ciepłą kluchą, kimkolwiek innym. Może jestem podstępną i zdradziecką, męską świnią, ale nic nie rozczula mnie równie mocno, co kobiece łzy. Wylewane właśnie przez skulonego w kącie łóżka, potarganego rudzielca.

– Czy wszystko w porządku? – Po cholerę pytam, skoro widzę, że nie. – Ja naprawdę nie chciałem…

Oszołomiony nagłym wybuchem histerycznego płaczu, wypadam przez niedomknięte drzwi z powrotem na korytarz.

 


 

Po raz bodaj trzeci wracam do mojej tymczasowej sypialni, po drodze gęsto przepraszając pasażerów z sąsiedniego przedziału, wyraźnie nieukontentowanych naszym niegodnym zachowaniem. Jakimś cudem uniknąwszy srogiego wpierdolu, stawiam na stoliku największą kawę oraz porcję słodkości, jakie udało mi się kupić w bufecie.

Przysiadam na krawędzi łóżka i zamieram w oczekiwaniu na twój ruch, Mirello. Jeśli czujesz taką potrzebę, wypłacz się. Powiedz, o czym tylko chcesz, lub przeciwnie: zmilcz i do końca podróży nie odezwij się ni słowem. Wybierasz bramkę numer jeden? Twoja wola!

Niezgrabnie podaję ci chusteczkę i czekam cierpliwie, aż wytrzesz nos, oczy oraz szkła okularów i zaczniesz snuć opowieść. O sobie samej. O losie, który obchodził się z tobą raczej mało subtelnie i nieraz zamiast nadzieją obdarowywał cierpieniem. O niedostatku, wręcz biedzie. Problemach ze zdrowiem, wyglądem, samoakceptacją. Zaniedbującym cię mężu, który dawno zapomniał, czym jest nie tylko pożądanie, lecz także jakiekolwiek głębsze uczucie. Upragnionym synku, wypełniającym twój świat nie tylko radością, ale też troskami i bólem. O…

 

Ujawniasz przede mną takie sekrety, aż czuję się niezręcznie. Co gorsza, nie jestem najlepszym słuchaczem. Przytakuję, rzucam czasami jakimś pytaniem, lecz coraz częściej gubię wątki i zaczynam uciekać myślami w kierunku pobocznych, zupełnie niezwiązanych z tematem spraw. Już mam zamiar ci przerwać, gdy na powrót zbaczasz ku relacjom małżeńskim. W sposób, którego absolutnie się nie spodziewałem.

– Wiem dobrze, że nie jestem atrakcyjna. Mocno przytyłam w ciąży, brałam silne leki na depre… – odkasłujesz, jakbyś chciała wypluć resztkę niedopowiedzianego słowa – złe samopoczucie. Zdaję sobie sprawę, że mężowi też nie było łatwo, ale on po prostu mnie odrzucił! Odepchnął jak zużytą zabawkę, która mu zbrzydła! W momencie, w którym najbardziej potrzebowałam jego ciepła, nie próbował mnie zrozumieć! Wesprzeć! Pomóc mi! – Nakręcasz się coraz silniej. – Rozumiesz, jakie to uczucie, gdy najbliższa osoba nie akceptuje cię w łóżku? Nie pragnie? Nie pieści? Nawet nie przytula? Nie mam idealnego ciała, ale czy to znaczy, że potrzeb także? A może jestem chętna, otwarta na eksperymenty i pragnę spełniać swoje fantazje seksualne? Nawet te najbardziej odważne?

– Wybacz, Mirello, ale chyba mówisz mi za dużo! – Próbuję przyhamować twój osobliwy wywód. – Jestem przecież obcym facetem i naprawdę dziwnie się czuję, słuchając o twoich preferencjach… erotycznych, które, jakie by nie były, są twoją prywatną sprawą! Twoją i tylko twoją! – powtarzam zaimki dzierżawcze jak najbardziej celowo, dodatkowo pomagając sobie palcem wskazującym. – Przykro mi, że nie masz jak ich zaspokoić, ale akurat na to nic ci nie poradzę!

Dla rozluźnienia atmosfery zarzucam pozornie niewinnym, podkreślonym zalotnym uśmieszkiem żarcikiem. Popełniając pierwszy z serii katastrofalnych błędów.

 

Ożywiasz się podejrzanie i wbijasz we mnie spojrzenie wciąż zaczerwienionych oczu, które wyjątkowo mi się nie podoba.

– A gdybym poprosiła cię, żebyś mi jednak pomógł? Chociaż troszkę? – rzucasz nagle.

– Nawet o to nie pytaj! Mam żonę i dzieci! Nie będę ukrywał, że akurat nie dzieje się między nami najlepiej, ale zależy mi na nich! – przerywam jawny, wręcz bezczelny podryw, choć nie tak zdecydowanie, jak planowałem. Oraz powinienem.

– Ja też mam męża. I dziecko. I oni też są dla mnie ważni. Tylko… co z tego? – pytasz szczerze zdziwiona, jakby nie było to specjalnie istotne.

– Mirella, dość! Ponownie przepraszam za przykrość, którą ci sprawiłem, ale postaw się w mojej sytuacji! Jestem przemęczony i cały w nerwach, bo jadę na ważne spotkanie biznesowe, że nie wspomnę o całym tym zamieszaniu z przedziałem! A tymczasem ty… zaraz koło mnie… – próbuję kulawo wybrnąć z tej gmatwaniny. – Twoje zachowanie naprawdę było mało komfortowe i przyjemne, wiesz?

– Nieprzyjemne? Jak dla kogo! – prychasz, znów posuwając się o krok za daleko, lecz tym razem nie mam zamiaru cię przystopować. O dziwo.

– Dobrze już, dla ciebie może i było, ale mnie jakoś nie bawi widok mastur… palców…

Czy nazwanie tej czynności wprost jest tak trudne, że płomień zawstydzenia ogarnia mi policzki?

– Brzydka jestem, prawda?

Teraz żeś wystrzeliła jak filip z konopi! Rakietowy.

– A co to ma do rzeczy? Powiedzmy, że nie jesteś do końca w moim typie! – Niby jeszcze się bronię, ale myślami znów skręcam ku niebezpiecznemu „co by było, gdyby” i uśmiecham dwuznacznie. – Bez urazy!

 

Najwyraźniej nie czujesz się zbytnio dotknięta, bo wstajesz z łóżka i sprawdzasz, czy zamek jest zaryglowany. Zapalasz wszystkie światła, aż oszołomiony nagłą jasnością mrużę oczy. Stajesz naprzeciw, łapiesz krawędź spranej, mającej najlepsze czasy dawno za sobą koszuli nocnej i jednym pociągnięciem ściągasz ją przez głowę. Prezentujesz się jeszcze przez moment przodem, po czym obracasz, drepcząc w miejscu. Na koniec klepiesz dłonią w wypięty pośladek.

Tak samo nagi, jak i cała reszta twojego ciała. Za wyjątkiem okularów, wciąż ozdabiających nos.

 


 

– A teraz powiedz mi prawdę. Tylko szczerze! – rzucasz bezczelnie. – Czy mogę jeszcze podobać się mężczyznom z takim wyglądem? Z moimi kształtami? Ciałem? Twarzą?

Niby mogłem spodziewać się rozemocjonowanej reakcji, ale nie aż takiej! Tym bardziej nie rozumiem, jak i dlaczego z zapłakanej, roztrzęsionej istotki przemieniłaś się w jawnie prowokującą kusicielkę? Niemniej, skoro zapytałaś, odpowiem! A przynajmniej się postaram, bo cóż właściwie mam ci odrzec, Mirello? Czy jesteś atrakcyjna? Zdaję sobie sprawę, że są gusta i guściki, a ładne nie jest to, co ładne, a co się komu podoba, więc… nie. Nieszczególnie. Obiektywnie, subiektywnie, jakkolwiek cię nie ocenię.

Choć mogłabyś! I nawet nie w tym rzecz, że się ewidentnie zaniedbujesz czy ubierasz jak kilka rozmiarów tęższa kuzynka, która nie zauważyła, że moda na grunge skończyła się ze dwadzieścia lat temu. Powód leży znacznie głębiej. Teoretycznie masz zadatki na bycie jedną z najpiękniejszych kobiet, jaką kiedykolwiek poznałem. Praktycznie coś poszło nie tak. Bardzo. Jakby Stwórca ułożył dopracowany w najdrobniejszych szczegółach plan i na jego podstawie opracował doskonały projekt ponętnie krągłego rudzielca, lecz zlecił jego wykonanie byle remiesze, dając mu jako tworzywo materiały trzeciego sortu. I tak właśnie, niczym Wenus z piany morskiej… czy w tym przypadku najtańszej, cukrowej pianki z dyskontu oblanej wyrobem czekoladopodobnym, zrodziłaś się ty.

 

Na głowie zamiast napuszonych, gorejących fal, sterczy ci raczej skołtuniony pęczek przywiędłej marchewki. Z grzywką. Brwi masz wyregulowane, ale chyba kombinerkami i po ciemku. Twój nos jest nieco za duży, a usta, choć pociągająco kształtne, ściąga nieprzyjemnie smutny grymas. Goszczący na nich najwidoczniej na tyle często, że zdążył trwale odcisnąć zmarszczki w kącikach.

Jedynym, co posiadasz autentycznie ślicznego, są oczy. Ogromne, cudownie wykrojone, podkreślone gęstymi rzęsami, o tęczówkach kojarzących się ze wzburzoną morską tonią. Wpatrujesz się nimi we mnie tak przenikliwie, że ostatecznie odpuszczam nierówny pojedynek, uciekając zawstydzonym wzrokiem.

Zatrzymuję się dopiero na piersiach. Dużych, apetycznych, ukoronowanych sporymi aureolami. Ale też wyraźnie opadłych, naciągających swym niemałym przecież ciężarem zmęczoną skórę dekoltu, pod którymi odznacza się wydatny brzuch, przechodzący w ciężkie biodra i niezgrabne nogi o grubych kostkach.

Nie wiem właściwie dlaczego, bo widzimy się przecież pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu, ale czuje smutek. Żal. Może nawet litość? Chciałbym ci skłamać i pocieszyć, że jesteś taka ładna, seksowna i zdecydowanie przesadzasz w samobiczowaniu. Jednak nie powiem nic, czego sam nie uważam za najszczerszą – choćby nie wiadomo jak bolesną – prawdę. Niczego też wbrew sobie nie uczynię. Nawet jednego, najdrobniejszego gestu.

 


 

Dlatego właśnie podnoszę się z łóżka, stając na wyciągnięcie ręki naprzeciw całkowicie nagiej, nie najmłodszej ani tym bardziej nie najpiękniejszej, praktycznie nieznajomej kobiety. Ciebie, Mirello. Rozpinam koszulę i zsuwam spodnie, zostając w samych slipach. Przez jedną, wypełnioną nerwowym wahaniem chwilę zerkam na nie, by w drugiej nie mieć już absolutnie niczego do ukrycia.

Podchodzę bliżej i obejmuję cię za nadgarstek. Obracam go spodnią stroną ku sobie, oglądając niewielki tatuaż, przyuważony już w trakcie rozmowy. Jakby celowo zrobiony w miejscu niby będącym na widoku, a przecież tak łatwym do ukrycia. Na pewno zetknąłem się już z tym symbolem, podobnym do yin-yang, lecz składającym się z trzech elementów, jednak za nic nie mogę sobie przypomnieć, co dokładnie oznacza… Choć mam wrażenie, że nie stanowi jedynie ozdoby.

Drugą ręką przeciągam powoli po całym twoim ciele: od jasnopomarańczowej, nastroszonej kępki pomiędzy udami, przez pofałdowane boczki, po nasadę szyi. Za każdym pokonanym centymetrem nabierając pewności, że za moment wszystko się skończy. Odskoczysz spłoszona, w gniewie uderzysz mnie w twarz, zwyzywasz od ostatniego chama i czym prędzej ubierzesz. Albo ja wreszcie stchórzę i zrejteruję haniebnie, siejąc pożałowania godne zgorszenie na korytarzu, za które tym razem na pewno ktoś obije mi papę.

Lecz tymczasem sięgam palcami do szczęki. Przesuwam je dalej na policzek. Za ucho. Zagarniam po drodze opadające swobodnie włosy, pachnące lakierem i… czyżby papierosami?

Masz lekko spierzchnięte, niespokojne usta o posmaku kawy, ciasta oraz – czego jestem już pewien – pewnego paskudnego nałogu. Jakże inne od delikatnych, zadbanych warg, którym ledwie parę godzin wcześniej przysięgałem, że nie pozostaną zbyt długo samotne. Muskając je podówczas jakże czule… i kłamliwie.

 

Uderza mnie lodowata fala otrzeźwienia. Kim ja właściwie jestem i co najlepszego wyprawiam? Czy postępujące wypalenie, przemijanie starych podniet oraz brak nowych w jakikolwiek sposób mnie usprawiedliwiają? Jak nisko trzeba upaść, by z nieprzymuszonej woli znaleźć się o dosłownie krok od zdradzenia żony? Niesamowicie seksownej, czułej oraz całkowicie wiernej, czego o jej mężu powiedzieć się już niestety nie da? Oszem, może czasem zbyt wyrachowanej, skupionej na dzieciach czy karierze i bywającej bez żadnego powodu wredną suk… lecz przecież szczerze kochającej! Pytanie, czy kochanej?

Mógłbym zrzucić winę na nerwy, gorszy nastrój czy stres, ale bez przesady! Nie raz bywało ze mną znacznie gorzej, a mimo tego dawałem radę się powstrzymać przed skokiem z bok! Alkohol? Odpada, jestem trzeźwiutki jak prosię. Może więc przedłużająca się, wymuszona przez wspomniane humory wspomnianej żony przerwa w pożyciu? A co ja, królik w rui jestem, że myślę tylko o pierdoleniu?

I to jeszcze z kim? Przecież gdybym zobaczył cię na zdjęciu, Mirello, lub nawet poznał w bardziej typowych okolicznościach, nie zwróciłbym na ciebie większej uwagi. A przynajmniej nie zbytnio pozytywnej. Tymczasem nie mogę przestać ci się przyglądać, myśleć o tobie i wyobrażać, jak…

 

Przerywam pocałunek. Słyszę świszczący oddech, przebijający się przez miarowy stukot kół. Wciągam do płuc ciężkie powietrze, wysycone duszącym aromatem tanich perfum, potu oraz żądzy tak namacalnej, że przeżera pory skóry.

Wbijam palce obu dłoni głęboko w twój miękki tyłek i na powrót przysiadam na łóżko, ciągnąc cię za sobą. Jesteś sporo cięższa, niż przewidywałem, oraz najwyraźniej jeszcze bardziej napalona. Bez najmniejszego słowa zachęty obejmujesz mnie za szyję i przytulasz mocno, wciskając twarz w biust. Choć właściwie nie zaczęliśmy nawet porządnej gry wstępnej, dyszę głośno wprost w ściśnięte ramionami piersi. Poddaję się naporowi pełnego brzucha, pożądliwych bioder i wilgotnych ud. Osaczasz mnie nimi. Atakujesz wabiącą lepkością niczym doświadczona łowczyni, kusząca zdezorientowaną, nieświadomą zagrożenia ofiarę obietnicą rozkoszy absolutnej.

 

Jeśli teraz cię nie odepchnę, nie wstanę i się nie ubiorę, nic mnie już nie powstrzyma.

– Mirello – Zaczynam nerwowo, czując narastającą gulę w gardle – jeśli teraz nie wstanę i się nie ubiorę, nic mnie już…

Spoglądam w twe oczy, chcąc podkreślić wagę deklaracji kontaktem wzrokowym. I popełniam kolejny błąd. Być może największy od momentu wejścia do pociągu. Na peron. Wyjścia z domu. Zgodzenia się na ten przeklęty wyjazd!

Tylko czy na pewno? Może wcale nie robię źle? Albo z pełną premedytacją chcę tak właśnie postąpić?

– Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy, że mąż mnie nie zaspokaja – przerywasz znacznie pewniejszym tonem – i nie akceptuje moich skłonności? Jestem nieustannie napalona i tak rzadko mogę dać ujście swoim żądzom… Ja lubię ostro, rozumiesz? Chcę, żeby mężczyźni mnie wykorzystywali! Mocno, brutalnie, bez litości. Pragnę tego! Sprawia mi przyjemność, kiedy mnie biją! Duszą! Drapią! Gryzą! – wypluwasz jedno słowo za drugim niczym w amoku. – Uwielbiam, jak wciskają swoje wielkie, nienasycone chuje w moją spragnioną pizdę, w gardło, w…

 

Jakim cudem w ciągu kolejnych paru chwil z może i prowokatorki, ale jednak tylko prowokującej, stałaś się… kim? Jak mam nazwać ową z założenia efemeryczną relację między dwojgiem przypadkowych nieznajomych, do której najwyraźniej dążysz? Przychodzą mi do głowy różne pojęcia: od masochizmu i uległości, po sadyzm i dominację, ale co właściwie o nich wiem? Poza suchą, encyklopedyczną definicją oraz mocno przekłamanym obrazem, zbudowanym przez wątpliwej jakości czytadła i jeszcze bardziej tandetne filmidła dla znudzonych gospodyń domowych, w zasadzie niewiele.

Milkniesz na moment. Jakbyś zastanawiała się, czy jeszcze coś dopowiedzieć, ale boisz się reakcji. Do czasu.

– Albo teraz, w tym przedziale, weźmiesz mnie na wszelkie możliwe sposoby, albo wypier…

 


 

Poderwałem się roztrzęsiony, calutki mokry od potu, boleśnie uderzając nadgarstkiem o bok łóżka. Omiotłem wzrokiem przedział, próbując się upewnić, czy przebywałem w dokładnie tym samym miejscu, stanie oraz towarzystwie, w którym się położyłem. Rozpoznałem zaciemnione okno, spoczywającą spokojnie na półce własną walizkę, a naprzeciwko, oświetlone słabiutką lampką sufitową, drugie posłanie. Puste. Przykryte wyraźnie używaną, byle jak złożoną pościelą. Wciąż nie będąc do końca pewnym, co się dzieje, odrzuciłem kołdrę i sięgnąłem ręką do majtek.

Były na swoim miejscu, czyste i pachnące! Odetchnąłem z ulgą. Niby byłem zmęczony i jeszcze bardziej zestresowany, ale taki sen – czy raczej koszmar – to już jakaś gruba przesada! Choćbym musiał tłumaczyć się szefowi, używając środków przymusu bezpośredniego, już nigdy i nigdzie nie pojadę nocnym pociągiem! Zwłaszcza takim, w którym mogą się napatoczyć puszyste, nieprzesadnie ładne rudzielce!

Przeciągnąłem palcem po zdjęciu dwóch cudownych urwisów i ich fantastycznej matki, sprawdzając godzinę. Było nieco zbyt wcześnie, ale może i dobrze? Czekał mnie jeszcze prysznic, solidne śniadanie, ostatnie przejrzenie najważniejszych dokumentów… oraz koniecznie telefon. Długi i wyjątkowo osobisty.

Chciałbym powiedzieć sobie i wszystkim zainteresowanym, że finalnie cała historia okazała się tylko wytworem mej rozchwianej wyobraźni. I jedynym, czego pragnąłem, był jak najszybszy powrót do domu.

Bardzo bym chciał, ale nie mogłem.

Nie mogę.

 


 

– Powtórz to! – żądam od ciebie twardo.

– Ale co dokładnie? – Wydajesz się autentycznie zaskoczona.

– Wszystko. Tak, jakbyś mówiła wprost do mnie! – uściślam.

– Weź mnie jak nikogo wcześniej! Wyżyj się za wszystkie czasy! – podnosisz głos, aż mając na uwadze komfort pozostałych podróżnych, muszę cię przyhamować. – Potraktuj jak ostatnią szmatę i uderz, a gdybym wrzeszczała, zatkaj mi usta! Najlepiej własnym fiutem! Zajedź we mnie jednego kondoma, drugiego, nawet dziesiątego, jeśli będzie trzeba! Przerżnij na wylot moją nienasyconą pizdę, rozochoconą dupę, lubieżne wargi! – chichoczesz nagle, jakbyś opowiedziała wyjątkowo udany dowcip. – W tej właśnie kolejności! A potem powtórz wszystko jeszcze raz i…

– Bądź więc tak miła – wchodzę ci bezczelnie w słowo – i zamknij się, Mirello!

Celowo ściągam twoje ramiona jeszcze mocniej, aż niewielkie początkowo fałdki między ich nasadą a biustem wybrzuszają się. Korzystając z okazji, chwytam je w usta. Nie przeszkadza mi, że daleko ci do nawet szeroko pojmowanych kanonów piękna, a o świeżości twojego ciała moglibyśmy dyskutować. Naprawdę intensywnie. Wbijam palce w miękką pupę, którą mnie przytłaczasz i coraz słabiej powstrzymuję się od wsadzenia rozpalonego do granic penisa głęboko w źródło kleistej wilgoci. Tak bliskiego, chętnego oraz szeroko otwartego.

Przez głowę przemyka mi nagła myśl: w której kieszeni walizki mogą być te cholerne prezerwatywy?

 

Gdy kończę wylizywać zaskakująco smakowite wałeczki, przenoszę się ku szyi. Zahaczam jeszcze o niedający się ukryć drugi podbródek, po czym wracam do piersi. Łapię wargami za rozbudzone sutki i mocno zasysam, czując na języku charakterystyczną słoność. Przygryzam je zębami. Z początku leciutko, czujnie obserwując reakcję. Chcesz więcej, widzę to wyraźnie! Ściskam cię mocniej, aż do momentu, w którym grymas bólu wykrzywia ci twarz. Późno się to dzieje. Bardzo.

Klepię twój boczek. Coraz energiczniej. W końcu uderzam, jakbym wyrabiał wyjątkowo oporne ciasto, z którym nie mogę sobie poradzić nawet wałkiem. A ty za każdym razem spinasz się mocniej, stękasz głośniej i… uśmiechasz. Gryzę brodawki niemal do krwi, paznokciami jednej ręki rozdrapuję skórę, zostawiając czerwone szramy, a drugą dosłownie biję. I boję się, dokąd zmierzamy? A ty się śmiejesz.

Chwytam cię za kark i zmuszam do zejścia. Wpijam się w usta, obśliniając policzki i brodę. Schodzę ku dołowi, miętosząc po drodze trzęsący się brzuszek, całując oponki, wciskając język w pępek. Już z tej odległości dociera do mnie twój zapach, lecz odważnie podążam niżej. Przykładam nozdrza do zmierzwionych włosów, porastających wzgórek i aż muszę się cofnąć. Nie wiem, kiedy ostatnio się odświeżałaś, i wolę nie pytać. Nie, że – wybacz dosłowność – śmierdzisz, ale ostra, drażniąca woń potu, ociekającej lepką żądzą pizd… kobiecości i amoniakalnej nuty moczu w tle jest dla mnie zupełną nowością. Perwersyjnie tajemniczą i fascynująco wręcz wulgarną, którą, pełen ambiwalentnego podniecenia, zlizuję z posklejanego zarostu.

 

Wciskam dłoń pomiędzy uda, zbierając śliską, ciągnącą się długimi nićmi namiętność. Bez najmniejszego oporu wsuwam w ciebie palec, potem drugi i dopiero trzecim wypełniam całkowicie. Nie przerywając pieszczot wstaję i spoglądam w płonące iście diabelskim blaskiem oczy, wciąż skryte za ciężkimi oprawkami.

– Mirella, ja się naprawdę obawiam, że… – próbuję wykrztusić z siebie ostatnie słowa ratunku.

– Bój się, bój! – rzucasz krótko i wyszczerzasz się w wyjątkowo nieprzyzwoitym uśmiechu. – Masz czego, waniliowa buło!

Niekoniecznie rozumiem kontekst, lecz nie trudzisz się, by go objaśnić. Wyszarpujesz dłoń z własnego wnętrza i oblepioną mlecznobiałą wydzieliną wkładasz do ust tak głęboko, jakbyś celowo chciała się udławić. Odwracasz się, opierasz rękami o poręcz nad łóżkiem i wypinasz w bardzo jednoznacznym celu. Powracam ku szeroko rozchylonym, mięsistym płatkom, rozpychając je ociekającymi sokami oraz śliną palcami. Napinasz biodra, pragnąc jeszcze, a ja sprawdzam, czy dobrze odczytałem twój gest? Powolutku przesuwam kciuk w kierunku pośladków, rozsmarowuję wilgoć dokoła nich i czekam na reakcję. W odpowiedzi rozstawiasz nogi szerzej i cała się naprężasz, opuszczając głowę znacznie poniżej rąk. Czyli zrozumiałem.

Nie przerywając penetracji rozgrzanej kobiecości, wciskam kciuk w drugą dziurkę. Drżysz nerwowo, ale się nie odsuwasz. Zaczynam więc poruszać nim coraz szybciej, słuchając narastających pojękiwań. Próbuję umieścić w tobie kolejny palec, lecz wtedy definitywnie się spinasz. Czyli jeszcze za wcześnie.

A może jednak nie?

 

Odrywasz jedną rękę od poręczy i uciskasz sutek, w odpowiedzi na co zaczynam cię znów posuwać, gdy ty odwracasz głowę… chwila, bo się pogubię! Czy dobrze widzę?

Stoisz przede mną, pochylona pośrodku przedziału sypialnego. Jedną ręką drażnisz brodawki zwieszających się swobodnie piersi, a drugą kierujesz między uda. Pobudzasz łechtaczkę tak energicznie, aż zahaczasz paznokciami o moją dłoń. Wypełniam trzema palcami calutką cipkę, równocześnie wciskając kciuk po ostatni staw w tyłeczek. Drugą zaś wkładam w usta… nie! Błąd! Ty sama ssiesz ją tak łapczywie, aż obawiam się, byś się nie zakrztusiła lub, co gorsza, nie pokaleczyła podniebienia.

Tyle że przecież tego właśnie chcesz! Nie przytulasków, czułego miziania i zwiewnej niczym puszek z pipki jednorożca gry wstępnej! Nie kochania się! Nie seksu! Pragniesz pierwotnie wściekłego rżnięcia! Bez zahamowań i litości, pędzącego na złamanie karku wprost ku ostatecznemu zatraceniu!

Mimo oporu wciskam ci do pizdy ostatni pozostały palec i zginam kciuk tkwiący w dupie na tyle mocno, aż czuję je wzajemnie przez cienką ściankę, oddzielającą odbyt od pochwy. Wpycham rękę w usta po same kostki, spieniając ślinę spływającą przez nadgarstek ku przedramieniu. Wierzgasz tak gwałtownie, że w pewnym momencie muszę wstrzymać pieszczoty. O ile w ogóle można je jeszcze tak nazwać… Spoglądasz na mnie wzrokiem pełnym złości, zawodu i kpiny. Nie zważając więc na napięte do granic ścięgna, rozedrgane mięśnie czy nagłe zawroty głowy, oddaję się jedynemu, co mi pozostało. Pierdoleniu cię do utraty sił.

 

Nie mam pojęcia, jak nazwać odgłos, który właśnie z siebie wydajesz. Mam tylko nadzieję, że hałas pociągu zdoła go choć trochę zagłuszyć. Plujesz płatami śliny z jednej i kleistą mazią z drugiej strony. Trzęsiesz się tak rozpaczliwie, jakbyś zaraz miała upaść… Co faktycznie robisz, osuwając się bezwładnie i tylko dzięki mojemu refleksowi nie uderzasz twardo o wykładzinę. W przeciwieństwie do okularów.

Prosiłem, byś mnie nie straszyła, Mirello! Chociaż nie do końca to miałem na myśli.

 


 

Leżysz na łóżku zwinięta w kłębek, próbując złapać głębszy oddech. Nie wiem właściwie dlaczego, lecz klękam przed tobą i wtulam twarz w piersi. Obejmuję cię ramieniem, kładę drugą rękę na mięciutkim łonie i bezwiednie rozgarniam palcami splątane wilgocią, urocze loczki. Powoli odwracasz głowę i wbijasz we mnie zmętniałe oczy. Jesteś mi wdzięczna? Chcesz się jakoś zrewanżować? A może zbyt wiele sobie dopowiadam i twoje spojrzenie nie wyraża niczego poza satysfakcją lub najzwyklejszą ulgą? Ostatecznie właśnie się zaspokoiłaś, przy mojej co najwyżej niewielkiej pomocy.

Wtem twój wzrok krzepnie, jakby pod ognistą grzywką nagle zakiełkowała myśl decydująca o losie świata. Unosisz się na łokciach, dosuwasz do mnie i przytulasz, co zaskakuje mnie bez porównania bardziej niż niedawna, podwójna palcówka.

– Wstań… – szepczesz ciepłym głosem wprost do ucha.

 

Spełniam prośbę i czekam na ciebie, lecz najwyraźniej masz inne plany. Wiesz doskonale, że sztywne przyrodzenie znajdzie się akurat na wysokości twarzy i bez ceregieli chwytasz mnie mocno dłonią. Mam zamiar zaprotestować, jednak wbijasz mi paznokcie w pośladek i otwarcie żądasz, bym podał ci prezerwatywy. Po chwili mocowania się z opakowaniem nakładasz lateksowy krążek na czubek członka i ściągasz go w dół. Wargami. Coraz niżej. Wyraźnie czuję opór i chcę się odsunąć, ale ponownie mi nie pozwalasz. Nabijasz się na mnie, dopychając na siłę, aż zaczynasz się dławić.

– Nie! – protestuję.

Podnosisz oczy i patrzysz na mnie z wyrzutem. Ponownie. Na powrót obejmujesz też penisa. Tym razem, co wydaje się niemożliwością, jeszcze głębiej, tocząc pianę z kącików ust. W pewnym momencie przerywasz, łapiesz mnie za ręce i zakładasz je sobie za głową.

Nie chcę, Mirello! Nie mogę! Nie jestem taki! Ja przecież nigdy i żadnej kobiecie…

Trzymam cię za włosy, wbijając kutasa w usta raz za razem. Coraz szybciej i gwałtowniej. Pełen atawistycznej furii, pośród lejącej się strumieniami śliny i dzikiego charkotu, dosłownie rozrywam ci gardło, podczas gdy ty rozdrapujesz mi pazurami plecy.

 


 

Kładziesz się na zdecydowanie zbyt małym i kompletnie nieprzystosowanym do bieżących potrzeb łóżku, podnosisz nogi i rozchylasz palcami kobiec… pizdę. Wybacz, lecz nie jestem w stanie inaczej jej nazwać. Pizdą, cipskiem, piczą, brochą, długo mógłbym jeszcze wymieniać. Wyraźnie obrzmiałą i przekrwioną, porośniętą posklejanymi, rudawymi kędziorami. Przyklękam i opieram czubek fiuta o rozpulchnione płatki, napierając powoli, lecz konsekwentnie. Praktycznie nie czuję fizycznego oporu, ale psychicznie… tak, chcę tego! Pragnę całym jestestwem! Moje mizoginistyczne ego wrzeszczy, bym cię posiadł, wykorzystał oraz upokorzył, a na koniec pogardliwie porzucił!

Mimo wszystko wciąż nie mogę się przemóc. Nie jestem… tak samo pewny własnych zasad, gdy ledwie parę chwil wcześniej fundowałem ci poniżający facefuck?

Po ostatniej, pełnej rozpaczliwych resztek zawahania chwili, łączę nasze biodra w jedność. Posuwam się z początku ostrożnie, z uwagą badając teren. Jesteś śliska i cudownie ciepła, lecz mimo wszystko także zaskakująco ciasna. Przyjmujesz mnie całego z nieukrywaną przyjemnością. Przesuwam palcami po pofalowanym brzuchu i głaszczę kołyszące się swobodnie piersi, tym razem bardzo delikatnie, wręcz czule podskubując skutki. Kładę dłoń na zaróżowionym, uniesionym w ślicznym uśmiechu policzku. Wyraźnie oczekujesz więcej. Zachęcasz mnie do wzmożonego zaangażowania, gwałtowności, niemal agresji. A ja jestem ci całkowicie i bezwarunkowo posłuszny.

 

Nie myślę już o własnej żonie i dzieciach, szczerości oraz zaufaniu, miłości i wierności… Za to zdradzam. Znowu. I to z kim tym razem?

Nie z nagrzaną, małomiasteczkową małolatką z figurą modelki, która za parę drinków, przejażdżkę sportową furką oraz pustą z założenia obietnicę pomocy w karierze dała się zaliczyć… trzykrotnie, jeśli dobrze pamiętam? Przy czym po drugim dymaniu na tylnym siedzeniu podejrzewałem, a po ostatnim na zapleczu dyskoteki miałem już pewność, że ów „modeling” był tylko przykrywką do puszczania się z podobnymi mnie tatuśkami. Ona po prostu to lubiła, sucz jedna!

Nie z byłą dyrektorką regionalną w byłej firmie, która na odchodne musiała kogoś namaścić na swojego następcę, więc trzeba było jej pomóc w podjęciu decyzji. Też zresztą więcej niż raz. Chociaż nie powiem: warto było! I to nie tylko ze względów czysto zawodowych, bo taka milfeta jak ona trafiała się tylko raz z życiu i grzechem byłoby nie wykorzystać okazji choćby z tego tylko powodu. To jednak prawda, że każdy facet powinien chociaż raz spróbować w życiu doświadczonej kobiety! Tak w przenośni, jak i bardzo dosłownie.

Nie z bezustannie uśmiechniętą, równie sympatyczną jak puszystą sekretareczką w ośrodku, w którym w ciągu dnia miałem szkolenia teoretyczne z negocjacji umów, a w nocy… zajęcia praktyczne. Równie owocne, co niepozbawione przyjemności. No dobra, może i laska miała kilka, o ile nie kilkanaście kilogramów za dużo, za to jak już wskoczyła na mnie swoją wielką dupą i zaczęła podskakiwać, to nie wiedziałem, gdzie jest sufit, a gdzie podłoga. Że o najsłodszej cipeczce, jaką kiedykolwiek wylizywałem, nie wspomnę.

Nie z laską zaproszoną na kawalerski kumpla, która miała być z założenia pewnie tylko ostrą striptizerką, a okazała się… cóż, moim zdaniem normalna to ona do końca nie była. Ewidentna nimfomanka, zafiksowana na punkcie lateksu, absurdalnej wysokości koturnów, napompowanych cycków, ust i sam nie wiedziałem czego jeszcze, która w ciągu wieczoru obsłużyła nas wszystkich tak, że wracaliśmy do domów na miękkich nogach.

Nie z… cóż, trochę ich było. Jednak za każdym razem mogłem się sam przed sobą jakoś wytłumaczyć. Choćby w najbardziej naciągany i – mówiąc wprost – głupi sposób. Każda z nich miała coś w sobie, czego nie mogłem im odmówić wtedy i nie mogę teraz: urodę, elegancję, maniery, władzę, absurdalnej wielkości cycki, pełne odpychającego wręcz fetyszyzmu wyuzdanie, długo by wymieniać.

 

Tymczasem co masz ty? I co z tobą robię? Zatracam się w nieprzytomnym, zwierzęcym rżnięciu w gruncie rzeczy niezbyt urodziwej, niespecjalnie ładnie starzejącej się, o zdecydowanie nieprzyjemnie przepoconym ciele… Ciebie, Mirello. Co cholernie mi się podoba!

 


 

Klękasz przede mną z wypiętym wysoko, przeoranym bruzdami cellulitu, pulchnym zadem. Pierdolę jak oszalały chlapiącą sokami cipę w akompaniamencie ciężkich postękiwań, plaskających odgłosów biustu i smaganego obiema rękami tyłka, w którym trzymasz już dwa palce i zaraz wciśniesz trzeci… przepraszam, właśnie to zrobiłaś.

Nie jestem w stanie czekać dłużej. Pochylam się, łapię za nędzne resztki koczka, odciągam ci głowę do tyłu i rzucam:

–  Wyruchać cię w dupala, ty gruba, brzydka kurwo?!

W sekundzie czerwienieję ze wstydu. Do jakiego doprowadziłem się stanu, że w ogóle śmiałem powiedzieć coś takiego? Spodziewam się co najmniej spoliczkowania, ale zamiast niego wyciągasz dłoń z wiadomego miejsca, nadstawiając ziejącą szeroko, obtartą do czerwoności dziurę. Podniecającą mnie do obłędu i jawnie obrzydliwą zarazem, o której higienie – lub jej braku – nie chcę nawet próbować myśleć. Spluwam w nią i jednym ruchem wypełniam nabrzmiałym chujem po samo dno. Rżnę nawilżone jedynie moją śliną i twoimi własnymi sokami, jak sama rzekłaś, rozochocone dupsko.

Jak dawno uprawiałem seks analny? Bardzo. Kiedy brutalnie pierdoliłem rozwartą wulgarnie… Przenigdy!

 

Okładam cię niczym upojony adrenaliną jeździec swą narowiście galopującą klacz. Wbijam palce głęboko w zawijające się fałdy na bokach. Drapię plecy paznokciami. Nie potrafię się powstrzymać, choćbym chciał. Zwalniam wszelkie hamulce, stając się wściekle zdziczałym samcem, dosiadającym uległą samicę nie w akcie prokreacji, a prymitywnej dominacji i chuci. Próbuję nie tylko opanować nieartykułowane odgłosy, które z siebie wydaję, ale też zignorować ich coraz poważniejsze konsekwencje w postaci ostrzegawczego walenia gdzieś za ścianą.

Mimo starań, chęci i zaangażowania ostatnich resztek sił, nie daję już rady. Unoszę biodra, wbijam w ciebie kutasa bardziej z góry niż od tyłu, przytrzymuję za kark i wreszcie spuszczam wprost do tyłka.

Nie podoba ci się to. Czekasz, aż skończę, lecz potem odwracasz się z miną, jakbyś miała ochotę kogoś zamordować. Względnie zgwałcić. W dowolnie wybranej kolejności. Co gorsza, dobrze wiem, kogo. Nie dając mi dojść do słowa, ściągasz prezerwatywę i wyciskasz jej zawartość do swojej dupy, po czym chwytasz mnie za nadgarstek. Nie udaję, że nie wiem, dokąd nim zmierzasz.

 

Nie chcę, Mirello! Nie mogę! Tym razem zupełnie serio! Wcześniej miałem jedynie podejrzenia, lecz teraz jestem całkowicie pewien. Niestety. Choć padam ze zmęczenia, zdaję sobie doskonale sprawę, że nie jesteś czysta. Dlatego też, starając się zwalczyć ohydne uczucie kwasu wzbierającego w przełyku, składam palce i wciskam ci rękę w… Nie! Tego nie zrobię! Choćbyś nie wiem, jak mnie błagała, groziła czy przymuszała!

W zamian docieram tak głęboko w otchłań pizdy, aż nie mogę uwierzyć, że w ogóle się w niej mieszczę. Ty zaś dosłownie rozszarpujesz sobie łechtaczkę pomalowanymi nierówno szponami, jednocześnie znów próbując dobrać się do czeluści własnego odbytu.

Ogarnia mnie nagły przypływ powracającego nieoczekiwanie, nieokiełznanego podniecenia, któremu czym prędzej muszę dać ujście. W jednym i tym samym momencie poddaję cię brutalnemu fistingowi, masturbuję się do bólu i podziwiam nieludzko zmaltretowane, a przecież niepowstrzymanie podniecające mnie ciało. Mdleję z wyczerpania. Wraz z twoim szczytowaniem, moim wytryskiem i wezwaniami o natychmiastowe zaprzestanie seksualnych ekscesów, dobiegającymi tym razem zza drzwi, osuwam się na podłogę.

 


 

Podziwiam cię półprzytomnym wzrokiem, dysząc i charcząc na przemian. Leżysz bezwstydnie rozłożona, z iście kurewskim uśmieszkiem na ustach. Bez cienia pruderii podnosisz nogę aż do wysokości półki na bagaż, ukazując tym samym wszystkie wdzięki. Widzę zmaltretowane piersi o przekrwionych sutkach, podrapany brzuch i obtarte uda. Spływającą po ciele spermę. Ślady palców na szyi oraz potargane włosy. Zerżniętą bezlitośnie, dosłownie zmasakrowaną cipę w pełnym rozwarciu, z której wyciekają kolejne porcje sam już nie wiem, czego, zostawiając obrzydliwe plamy na prześcieradle. Może i dobrze, że z tej perspektywy nie dostrzegam dupy. Boję się choćby pomyśleć, jak teraz wygląda i co się z niej wylewa…

 

Wiesz, kogo mi w tym momencie przypominasz? W jaki sposób mógłbym cię nazwać? Jaka jesteś?

– Jesteś piękna, Mirello… – szepczę półprzytomnie.

Zwracasz ku mnie zaskoczone spojrzenie barwy tym razem spokojnego morza, jakbyś źle usłyszała lub zupełnie mi nie uwierzyła. Aż tak dziwią cię moje słowa? Uważasz, że kłamię? A w jakim niby celu? Bo chcę się odwdzięczyć za prawdopodobnie jeden z najlepszych, a definitywnie najostrzejszy seks w życiu? Tak! Czy mam ochotę sprawić ci przyjemność komplementem? Owszem! A może pragnę, byś poczuła się… doceniona? Usatysfakcjonowana? Szczęśliwa? Zgadza się!

– Jesteś piękna, Mirello! – znienacka zaczynam rzucać coraz pretensjonalniejszymi pochwałami. – Z naturalistycznie cudownym, nieidealnym ciałem. Ponętnymi piersiami, apetycznym brzuszkiem i niesamowitą kobiecością. Nieoczywistą, wcale niełatwą urodą. Hipnotyzującymi oczami! – Nakręcam się mocniej i mocniej. – Jesteś piękna w swej rozpustnej, pierwotnie zdziczałej seksualności. Pełna nieokiełznanej żądzy, drzemiącej nieoczekiwanie w jakże zwyczajnej, niepozornej osobie. Jesteś piękna.

 

Ja za to nie jestem już nawet pewny, czy wypowiedziałem ową jawną deklarację uczuć na głos, czy tylko pomyślałem? Nie dając rady powstrzymać ołowianych powiek, osuwam się na łóżko. Zaraz wstanę, ułożę się przy tobie i przytulę do tak dalekich od perfekcji, a przecież wspaniałych kształtów. Odetchnę głęboko ostrym zapachem wspólnej namiętności i pocałuję cię nie tylko w usta. Zliżę słono-kwaśną żądzę, ściekającą po skórze. Już, za momencik, tylko się zdrzemnę…

 


 

Poderwałem się roztrzęsiony i mokry od potu, uderzając nadgarstkiem o bok łóżka. Omiotłem wzrokiem przedział. Rozpoznałem spoczywającą na półce własną walizkę oraz drugie, puste posłanie, przykryte złożoną byle jak pościelą. Wciąż nie będąc pewnym, co się dzieje, odrzuciłem kołdrę i sięgnąłem do majtek.

Nie znalazłem ich. Za to wyraźnie poczułem na obolałym penisie miejscami wciąż kleistą mieszankę… oby jedynie środka nawilżającego z prezerwatywy i własnej spermy. Wstałem z wysiłkiem, zapaliłem światło i sprawdziłem w lustrze, czy chociaż trochę przypominałem osobę, która ledwie kilka godzin wcześniej weszła do przedziału. Na szczęście, poza dającymi się przysłonić ubraniem zadrapaniami, bladoszarą twarzą i podejrzanymi plamami w dziwnych miejscach, nie stwierdziłem specjalnych różnic. Wciągnąłem spodnie i ostrożnie wystawiłem głowę na korytarz, wyglądając ratunku.

Prysznic, jedną zmianę bielizny, podwójne śniadanie w bufecie i trzy kawy później opanowałem drżenie rąk na tyle, by w miarę normalnie się ubrać i spakować. Nie próbowałem nawet zaczynać analizy minionej nocy w obawie, że oszaleję. Tym bardziej że złapana po drodze konduktorka nie miała pojęcia, od jak dawna byłem sam w przedziale. O tyle dobrze, że najwyraźniej nie dotarły do niej pewne wyjątkowo nieprzyzwoite odgłosy, a i współpasażerowie nie zgłosili skarg ani zażaleń.

 

Opuszczałem miejsce będące świadkiem mego wstydu, hańby i ostatecznego upadku, upewniając się po raz ostatni, czy niczego nie pozostawiłem. I wówczas dostrzegłem kawałek papieru, wystający spod pokrytej częściowo już przyschniętymi, ostro pachnącymi plamami kołdry. Drżącymi palcami podniosłem wizytówkę i przeczytałem: Mirella, nazwisko, nazwa najwyraźniej firmy, mail, numer telefonu. Znalazła się tam przypadkowo? Czy przeciwnie – miałem ją znaleźć? A jeśli tak, jaki przyświecał temu cel? I dlaczego w takim razie jej posiadaczka pozostawiła mnie samego? Bez słowa wytłumaczenia czy choćby symbolicznego pożegnania?

Z walącym niczym młot sercem opadłem na krawędź łóżka. W jednej ręce trzymałem kartonik, mogący być równie dobrze przepustką do nowego, wspaniałego świata, co biletem w jedną stronę ku najczarniejszym czeluściom piekieł. W drugiej telefon ze zdjęciem szczerze szczęśliwej rodziny na tapecie.

Spoglądałem naprzemiennie na obie te rzeczy, zdając sobie doskonale sprawę, że nic i nigdy nie będzie już takie samo.

 




 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Zdjęcie w tle: Pixabay

 


 

Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę – będzie mi niezmiernie miło, gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską na facebooku:

facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/

Z góry dziękuję!

Agnessa

16,566
9.79/10
Dodaj do ulubionych
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.79/10 (26 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Komentarze (0)

brak komentarzy

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.