Zjazd absolwentów

13 sierpnia 2025

30 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Odwiedziny starej szkoły, po latach to nie tylko formalne spotkania. Wybrane osoby spotykają się również na nieoficjalnej części w celu powspominania starych czasów.

Wieczory robiły się leniwe, ciężkie od zapachu rozgrzanych drzew i niskiego słońca. Typowa pogoda dla udanej, słonecznej połowy lipca. Powietrze pachniało kurzem, suchą trawą i czymś jeszcze – może wspomnieniem młodości. Tego dnia miała odbyć się impreza, którą planowano od miesięcy – zjazd szkolny po latach. Spotkanie dawnych twarzy, które kiedyś znaczyły tak wiele, a potem zniknęły gdzieś między studiami, rodziną i obowiązkami.

Przygotowywałam się bez pośpiechu, ale z uważnością. Chciałam wyglądać dobrze. Nie dla nikogo konkretnego – po prostu dla siebie. Żeby pokazać, że czas nie zabrał mi wszystkiego. Że forma została. Że kobiecość nie musi zniknąć z wiekiem – może się tylko wyostrzyć. Wyjęłam z szafy lekką, jasną sukienkę w kwiaty – sięgającą przed kolano, z kobiecym, ale nienachalnym dekoltem. Materiał był cienki, przewiewny, idealny na letnią noc przy ognisku. Do tego delikatna bielizna – coś, co zostanie moim małym sekretem, ale sprawi, że będę się czuła pewnie. Subtelny stanik bez ramiączek, koronkowe stringi i pończochy – bo czemu nie? Włosy zostawiłam rozpuszczone, lekko falowane – jak lubię najbardziej. Naturalny makijaż. Odrobina perfum za uchem. Lustro nie kłamało – wyglądałam dobrze. Trochę inaczej niż kiedyś, ale też… bardziej świadomie. Do wiklinowego koszyczka zapakowałam kilka przekąsek, butelkę wina, napoje i sałatkę zrobioną rano. Nic wielkiego, ale wystarczająco, by nie przyjść z pustymi rękami. Wiedziałam, że wieczór spędzimy przy ognisku – tak, jak dawniej. Rozmowy, śmiechy, wspomnienia. 

Mąż miał mnie zawieźć pod szkołę, a potem – gdy tylko dam znać – wrócić po mnie. Był spokojny jak zawsze. Dał mi buziaka w czoło i powiedział, żebym się dobrze bawiła. Żebym pogadała, powspominała, po prostu… była tam sobą. A ja – byłam gotowa. Nie wiedziałam jeszcze, że ten wieczór stanie się czymś więcej niż tylko spotkaniem ze starymi znajomymi. Że coś we mnie się obudzi. Coś, co przez lata spało cicho – i tylko czekało na właściwy moment, by znów odetchnąć pełną piersią. 

Po części oficjalnej naszą starą paczką umówiliśmy się na ognisko w lesie za szkołą. Każdy miał przynieść coś w koszyczku. Jak za dawnych lat posiedzieliśmy do nocy. Piliśmy piwo, wino i jedliśmy kiełbaski z ogniska. Wróciliśmy do miejsca, które kiedyś wydawało się całym światem – stara szkoła, znajome twarze, rozmowy podszyte wspomnieniami. Zjazd absolwentów. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak coś się unosiło w powietrzu. Coś między nostalgią a niedopowiedzeniem. Pod koniec prawie wszyscy się rozeszli. Zostało nas tylko troje. Każde na swoim kocyku. Ja i dwóch kolegów: Michał i Krzysiek. Michał siedział po turecku na swoim kocyku. Sącząc wino, powiedział do mnie, że jakby wrócił do ogólniaka, to by mi nie darował, bo byłam i jestem nadal dla niego bardzo atrakcyjna. Nie wiem jak to się stało i dlaczego od razu wyobraziłam sobie siebie, jak korzystam z okazji, jak pozwalam się zerżnąć obcemu w sumie mężczyźnie. Szybko przebiegła mi przez głowę myśl, że to tylko taka gadka-szmatka, z której nic nie wynika. Zastanawiałam się, czy można coś zrobić i jak to zrobić, żeby nie zniszczyć nastroju i skorzystać z okazji. W głowie kłębiła mi sie szybka gonitwa myśli: to może być TO! Może to właśnie ta okazja, którą potem się ocenia jako zmarnowaną. Uderzyło mnie to prosto w brzuch. Nie tylko słowa, ale sposób, w jaki je wypowiedział. Cicho, bez śmiechu, bez podpuchy. Pomyślałam wtedy: A jeśli to właśnie ta chwila? Taka, którą później wspomina się z żalem? Jako zmarnowaną szansę na wyjątkowe, nieoczywiste przeżycie. Co mam do stracenia? Nie widzieliśmy się od lat. Najwyżej się zawstydzi. Albo ja. Spojrzałam mu prosto w oczy i odpowiedziałam z lekkim uśmiechem:
– To na co czekasz? Przecież właśnie masz tę szansę.

Zbliżyłam się nieznacznie, przyciągając kolana pod brodę. Siedziałam tak chwilę obejmując kolana rękoma jak bezbronna dziewczynka. Czułam, jak sukienka lekko opina się na udach, odsłaniając koronkowe zakończenie pończoch. Serce biło mocniej, ale głos miałam spokojny: może to jest ten moment, kiedy marzenie się spełnia? Spojrzał na mnie uważnie. Milczał. W jego oczach pojawiło się zaskoczenie, może niedowierzanie. Jakby nie był pewien, czy dobrze zrozumiał, czy to tylko żart, prowokacja… a może próba? Obawiając się, że Michał się wycofa, że zaraz padnie jakiś niezręczny komentarz, który rozbije tę kruchą, intymną bańkę – postanowiłam działać. Przesunęłam się do niego, cicho, na kolanach, jak zwierzę instynktownie podążające za impulsem. Poruszając się na kolanach i rękach jak kotek, przeszłam na jego koc i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, tak jak siedział po turecku, pocałowałam go w usta. Nie protestował. Jego ciało było napięte, ale nie odsuwał się, położyłam dłoń na jego kroczu. Przez materiał spodni czułam, jak reaguje. Przesunęłam dłonią powoli, wyczuwając rosnące zgrubienie. Całowałam go głęboko, a on odpowiadał, coraz śmielej, coraz mocniej.

Szybkim ruchem rozpięłam suwak spodni i wsunęłam dłoń do środka, czując, jak bardzo już był gotowy. Przez chwilę zawahałam się – może powie „nie”, może się odsunie, speszy, zirytuje. Ale pomyślałam: Najwyżej. I tak nie widzieliśmy się tyle lat, i może nigdy więcej się nie zobaczymy. Więc co mi szkodzi? Nie zaprotestował. Nie drgnął nawet. Jego oddech przyspieszył, oczy przymknęły się lekko. Delikatnie wyswobodziłam go z bielizny – twardy, ciepły, ciężki od napięcia. Pachniał ciałem, potem i całym dniem – cierpko, intensywnie, prawdziwie. Ujęłam go w dłoń i przesunęłam językiem po całej długości. Zanim wzięłam go do ust, zsunęłam napletek z lepkiej, świecącej głowicy. Objęłam ją ustami, wysuwając od dołu język. Pochłaniałam go powoli, zdecydowanie, aż poczułam jego czubek głęboko, niemal w gardle. Chciałam, żeby przestał myśleć, żeby nie chciał przerywać, żeby mu zależało – na tym, na mnie, na nas. Przyznam, że nie spodziewałam się, że kutas Michała jest aż taki długi – może osiemnaście, może dwadzieścia centymetrów – smukły, ale wyraźnie zarysowany, z główką tak wyczuwalną, że język sam za nią podążał. Czułam, jak pręży się pod moją dłonią, jak palce zaciskają się na kocu, jak cichy jęk wydobywa się z jego gardła.

Był cały mój. Na tę jedną noc. A może na coś więcej. Zatraciłam się w tym, co robiłam – bez reszty, bez kontroli. Czułam, jak coraz głębiej dobija mi w gardle, jak ciało reaguje, jak ślina ucieka z kącików ust. Zacisnęłam dłoń mocniej na jego udzie, jakby to miało zatrzymać ten moment na zawsze. Pochylałam się coraz niżej, czując, jak moje usta sięgają prawie do jego podstawy. No… przy tej długości to wydaje się niemożliwe, ale takie miałam wrażenie!  Zaczęłam go sobie wpychać w gardło aż do końca, tak, że językiem lizałam nabrzmiałe jądra. Prychnęłam przy tym i krztusząc się, jednak owładnięta impulsem chwili oddychając intensywnie nosem, starałam się powstrzymać odruch cofania. W międzyczasie klęcząc pochylona nad jego kroczem rękoma, ściągałam mu spodnie. Bałam się, że może się rozmyśli, chciałam, żeby był mój i nie spanikował, żeby był w miejscu nie do odwrotu. Jak tak się skupiłam, to aż mi ślina ciekła i aż mnie brało na wymioty. Właśnie wtedy ten jego cierpki kutas, pachnący potem i całym dniem był tak wyjątkowo pyszny, że nie mogłam przestać połykać go jak najgłębiej. Surowy zapach ciała, potu i całego popołudnia w lesie nie odpychał mnie – przeciwnie, działał jak narkotyk. Uzależniający i dziki. Jak to wspominam, to wydaje mi się takie nierealne. Normalnie – bez prysznica nie zrobiłabym tego ale wówczas coś mną owładnęło coś, co powodowało, że miałam jakąś wielką chcicę, że moje majtki były wilgotne, ciało mrowiło, a ja marzyłam o ostrym, niekontrolowanym rżnięciu, o zniewoleniu i satysfakcji z pełnego oddania. 

W tym skupieniu prawie nie zauważyłam, że drugi z naszych znajomych – Krzysiek – zaczął składać swój koc, wkładać puste butelki do koszyka, jakby szykował się do odejścia. Przeszło mi przez głowę: Nie! Jeszcze nie teraz. Nie chcę, żeby to się kończyło. Nie tylko z jednym… Jak już sobie pozwalam to na maksa! Zadziałałam impulsywnie. Wciąż klęcząc nad Michałem, nie przerywając tego, co zaczęłam, spojrzałam na Krzyśka, na moment łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Miałam kutasa w ustach i oczami wodziłam za Krzyśkiem, niejako prowokując go do działania. Jedną ręką wykonałam dyskretny gest – zapraszający, zachęcający. Po chwili podwinęłam sukienkę i wciąż ssąc Michałową pałę, lekko się wypięłam, ukazując mu dupkę w koronkowych majtkach. Nie uciekł wzrokiem. Stał nieruchomy, trzymając koc w jednej ręce, a koszyk w drugiej. Przez chwilę nie wiedział, co zrobić – wahał się, walczył z myślami. A potem… odłożył koszyk. Powoli, cicho podszedł bliżej, stanął za mną. Poczułam jego dłoń na biodrze – ciepłą, niepewną. Dotknął mnie, jakby pytał, czy może. Chciałam, żeby został. Chciałam ich obu. Moje ciało drżało nie tylko z podniecenia, ale też z emocji, z ryzyka. To było szalone, spontaniczne, nieplanowane – ale prawdziwe. To była noc, która mogła zmienić coś we mnie. Albo wszystko.

Wyjęłam Michałowego, długiego kutangona z ust, ale cały czas trzymałam go jedną ręką, mocno ściskając u nasady. Podniosłam się na kolanach i drugą ręką sięgnęłam do rozporka stojącego kolegi. Szybko rozpięłam i przez materiał, i gumkę majtek próbowałam go objąć… No i tu był problem. Nie było łatwo wydłubać tego drugiego kutasa. Krzysiek patrzył na mnie z góry, nadal niepewny, z kocem w ręku, jakby wciąż zastanawiał się, czy to wszystko naprawdę się dzieje. Poczułam go pod palcami. Był znacznie krótszy – może trzynaście, może piętnaście centymetrów – ale jego kształt sprawił, że aż mnie zatkało. Był gruby, pękaty. żylasty. Jak dojrzały owoc, mięsisty i ciężki. Jego główka była szeroka, mocno zarysowana – prawie groteskowa w porównaniu do smukłości Michała. Przypominała mi grzyba – nie tego z bajek, ale takiego prawdziwego, dzikiego, którego znajduje się przypadkiem w cieniu lasu. Kapelusz duży, jędrny, wyraźny, nabrzmiały. Zupełnie inny. Szarpnęłam lekko, próbując uwolnić go z bielizny, wciąż jedną ręką, bo drugą nie chciałam puścić pierwszego kutasa – nie chciałam, by napięcie opadło, by coś się przerwało. Krzysiek w końcu puścił koc. Przysunął się bliżej. Kiedy udało mi się wydobyć go w całości, znalazłam się twarzą w twarz z tą grubą, tętniącą gruchą. Serce waliło mi w piersi – nie tylko z pożądania, ale i z lęku. Czy dam radę? Czy się zmieści? Czy to nie za dużo?
Nie czekając na jego ruch, przyciągnęłam Krzyśka bliżej tak, że głowica muskała czubek mojego noska. Trzymałam ich obu – jednego w dłoni, drugiego tuż przy ustach. Dwóch mężczyzn, dwóch kolegów z młodości, teraz rozebranych emocjonalnie i fizycznie jak nigdy wcześniej. Czułam się między nimi jak zawieszona – rozdarta między zachwytem a ryzykiem, między podnieceniem a strachem, że zaraz wszystko zniknie. Pocałowałam czubek jego nabrzmiałej główki. Ostrożnie. Uważnie. Jakby badając, na ile mogę sobie pozwolić. Był twardy, gorący i pełen napięcia. Przejechałam językiem wokół krawędzi, po zgrubiałej, napiętej głowicy, która pulsowała pod moimi wargami. Czułam, jak jego ciało drży, jak staje się czujne, zawieszone gdzieś między wstydem a euforią.

Posuwałam pękatego chuja dłonią w górę i w dół przemieszczając napletek z tej wielkiej, błyszczącej gruchy, umocowanej na końcu solidnego, żylastego, sękatego drąga. Nie potrafiłam przestać. Patrzyłam na tę gruchę zauroczona, owładnięta zamiarem zmieszczenia tej bulwy w ustach.  Wzięłam go ostrożnie, najpierw tylko część – tyle, ile mogłam. Czułam, jak moje wargi się napinają, jak próbują objąć jego grubość. Był twardy, gorący, potężny – i choć ciało dawało znaki, że to zbyt wiele, pragnienie pchało mnie dalej. Chciałam poczuć go całego. Chciałam objąć tę ciężką, pulsującą główkę wargami – jakby miało to coś udowodnić, jemu albo mnie. Oddychałam przez nos, głęboko i rytmicznie, starając się powstrzymać odruch wymiotny, który chciał mnie zatrzymać. Przesuwałam się centymetr po centymetrze, aż w końcu, z wysiłkiem i pełnym skupieniem, moje usta całkowicie go otuliły – zamknęły się tuż za nim, tworząc szczelny pierścień wokół jego nabrzmiałej głowni. Zatrzymałam się na moment, by opanować oddech i dać sobie chwilę. Czułam, jak cała się napinam – od ramion, przez kark, aż po brzuch – jakbym stała się jedynie naczyniem dla jego obecności. Wtedy, po raz pierwszy, jego dłonie dotknęły moich włosów. Delikatnie. Niepewnie. Jakby wciąż miał wątpliwości, że to się dzieje naprawdę. A potem spróbował się poruszyć. Mocniej dłonią objął moją głowę i próbował pchnąć kutasa głębiej. Jego biodra napierały lekko, ostrożnie, jakby testował granice. Czułam, jak ta ciężka masa próbuje przesuwać się w moich ustach – jak je wypełnia, przylegając do podniebienia, jak delikatne ruchy z przodu przekładają się na potrząsanie moją głową – jakbym rytmicznie przytakiwała: gdy próbował go przesunąć, to poruszał moją głową – tak mocno byłam nim wypełniona. Każdy jego ruch sprawiał, że oddech stawał się płytszy, a umysł – coraz bardziej rozmyty. Gdy napierał biodrami, to wręcz potrząsał moją głową. Miałam wrażenie, że ta jego maczuga miażdży mi język i dociska podniebienie, a czub znajduje się na migdałkach. Gdyby teraz zaczął się cofać to pewnie pociągnąłby mnie za sobą jak zabawkę, jak holownik ciągnie dryfującą barkę. 

Kiedy zaczął poruszać się we mnie z impetem, to moja głowa drgała w jego rytmie. Dosłownie potrząsał moją głową, próbując posuwać mnie w usta tym pękatym, żylastym kutasem.  Trwałam w tym – świadomie i z pragnieniem – jakby cała rzeczywistość skurczyła się do tej jednej chwili, do smaku, ciepła i ciężaru, który niósł ze sobą ten akt. W drugiej dłoni wciąż trzymałam twardą, pulsującą pałkę Michała, mokrą od śliny i napiętą. Nie chciałam go wypuścić, nie chciałam, by choć na chwilę poczuł się mniej ważny. A jednak cała moja uwaga skupiała się teraz na Krzyśku – na krępym kutangonie w moich ustach, który niemal mnie przytłaczał. Zrozumiałam jedno – miałam go. Nie tylko fizycznie, ale całą jego uwagę, pragnienie, skupienie. Tylko… jak teraz uwolnić się z tej pozycji, mając w ustach coś, co przypominało wielkością dojrzałą gruszkę? Próbowałam poruszyć się choć odrobinę, objąć go ruchem warg, wprawić w rytm… ale nie mogłam. Byłam wypełniona do granic, mój język był unieruchomiony, gardło naprężone. Każdy najmniejszy gest zdawał się niemal zbyt wiele. Ujęłam go dłonią tuż u podstawy, ścisnęłam lekko i zaczęłam powoli cofać głowę, odchylając ją do tyłu. Czułam, jak moje usta się rozciągają, jak naciągają się niemal do granic możliwości. Przez chwilę miałam wrażenie, że pękną mi w kącikach, ale nie przerywałam. W końcu udało się – uwolniłam go ze śliskim, głębokim dźwiękiem, który na moment zawisł w powietrzu jak echo napięcia, przypominającym otwieranie butelki szampana: puk!  Przez chwilę w powietrzu zawisło coś więcej niż tylko dźwięk – jakby napięcie znalazło ujście, choć na sekundę. Maczuga dyndała mi przed ustami, połączona z moim nosem strużką śliny, lepka od niej i gotowa do dalszego działania. Złapałam głęboki oddech ustami, po czym przejechałam językiem po jego długości – od podstawy aż po czubek, przesuwając się z czułością, która kontrastowała z chwilą wcześniejszego szaleństwa. Jego skóra była napięta, gorąca, niemal drżała pod moim dotykiem. A on, rozpalony i rozkojarzony, jeszcze przez kilka sekund napierał tym czubem, rytmicznie, jakby próbował wrócić do tego, co dopiero stracił. Trzymając mnie oburącz za głowę, bił mnie tym przytulasem po ustach, próbując je rozchylić i znów zagłębić się w mojej buzi. Malował mi wargi śliną, którą oblepiona była ta głownia. Odsunęłam się delikatnie, wracając ustami do Michała. Długi, twardy, mokry od wcześniejszych pieszczot – wziął mnie z powrotem bez słowa. Czułam jego puls, czułam, jak moje usta znów układają się w znajomym rytmie, jak język odnajduje jego kształt bez wahania. 

Klęcząc przed siedzącym Michałem, jedną ręką podpierałam się, a drugą podciągnęłam sukienkę wyżej, odsłaniając pośladki. Tak wysoko, że nie pozostawiałam złudzeń. Palcami przesunęłam pasek bielizny na bok, udostępniając obie dziurki dla Krzyśka, który czekając z pękatą pałką w dłoni, przesuwał po niej miarowo naskórek, odsłaniając i przykrywając naprzemiennie wielką głownię. To macał nią moją muszelkę, to znów go odsuwał. Dotknął mnie ciepłą dłonią – powoli, jakby chciał się upewnić, że naprawdę może. Potem rozebrał się bez słowa i uklęknął za mną na kocu. Przymierzył się, szukając drogi, która miała się dla niego otworzyć. Przesuwał czubem głowni po moim rowku ostrożnie – raz trafiając, raz się wycofując – jakby badał granice wejścia. Jego główka była śliska, lśniąca od śliny, której wcześniej nie potrafiłam już powstrzymać – spływała mi po brodzie, zostawiając mokre smugi na szyi i piersiach. Zamknęłam oczy. Wszystko było gotowe. Wystarczyło jedno pchnięcie. A potem odwróciłam się z powrotem do Michała. Nie chciałam, by którykolwiek z nich poczuł się zepchnięty na bok. To nie była gra o uwagę – to było coś między oddaniem a instynktem, pragnieniem równowagi. Znowu dotknęłam ustami naprężonego chuja, otulając go ciepłem, które ledwie chwilę wcześniej należało do kogoś innego. Cała ta sytuacja przypominała balansowanie na linie – fizycznie, emocjonalnie, zmysłowo. Każdy gest miał znaczenie. Każdy ruch mógł przechylić tę noc w jedną ze stron – ku ekstazie albo niezręczności. Ale w tej chwili wszystko się trzymało. Jeszcze. Wiedziałam, że jeśli teraz przestanę, choć na chwilę, czar pryśnie. Że mogą się zreflektować, powiedzieć: To nie powinno się zdarzyć. Ale dopóki milczeli, dopóki ich oddechy stawały się coraz cięższe, dopóki nie padały żadne słowa – miałam władzę. I zamierzałam z niej skorzystać. Odwrócona do Michała, na klęczkach obejmowałam jego kutasa ustami. Buzia zajęta pałą Michała a moje biodra otworzyły się dla drugiego. Ciało napięło się jak struna. Wiedziałam, że za moment przekroczymy granicę, po której nie ma już powrotu. Skupiłam się na Michałkowym kutasie – jego ruchach, jego smaku, na ciężarze i sile, z jaką wsuwał się raz za razem w moje usta. Język ślizgał się wzdłuż napiętej skóry, dłoń zaciskała się u podstawy, a każde jego westchnienie tylko podsycało mój głód.

Tymczasem za mną masywna maczuga uderzała w moją wilgotną, otwartą cipkę – z impetem, choć z wyczuciem. Wciąż nie był we mnie,  ledwie jedna trzecia tej potężnej głowni przesuwała się rytmicznie tam i z powrotem, jakby próbowała znaleźć drogę dalej, głębiej, ale jeszcze się powstrzymywała. Czułam go – jego ciężar, jego rozmiar, tę grubość, która sprawiała, że każde jego dotknięcie napierało na mnie z siłą niemal brutalną. Krzyśkowi wyrwał się niski jęk. Ja zamarłam, pochylona, czując, jak mój oddech przyspiesza, jak ciało płonie od środka. I mimo bólu, mimo szoku – nie chciałam, by się zatrzymał. Było we mnie coś dzikiego, co pchało mnie dalej, głębiej, wbrew rozsądkowi. Coś pierwotnego, co kazało mi przyjąć go całego – nie dla niego, nie dla zachcianki, ale dla tej wewnętrznej siły, która budzi się, gdy ciało przekracza własne granice. Czułam, jak jego dłonie ściskają moje biodra mocniej – już nie niepewnie, nie z wahaniem, ale zdecydowanie. Kolejny ruch – mocniejszy, głębszy – sprawił, że niemal krzyknęłam, ale zamiast głosu, z moich ust wydobył się przeciągły, urwany oddech. Był we mnie – tak głęboko, tak intensywnie, że cała reszta świata na moment przestała istnieć. Drżałam – z bólu, z napięcia, z ekstazy. Ciało próbowało się dostosować, otworzyć się, przyjąć to, co jeszcze przed chwilą wydawało się niemożliwe. Każdy jego ruch był jak fala, która uderza w brzeg – mocno, ale rytmiczne, zostawiając ślad. Czułam, jak Krzysiek z każdą chwilą przestaje się wahać. Jego ruchy stawały się bardziej pewne, a ciało – cięższe, bliższe. Oparł dłonie na moich biodrach, przyciągając mnie ku sobie. Wciągnęłam powietrze, przygotowując się – ciało napięło się jak przed skokiem. Zdecydowanym ruchem wprowadzał go we mnie, rozciągając mnie na nowo, wypełniając powoli, lecz stanowczo. Zatopił się we mnie z siłą, która sprawiła, że niemal zamarłam. Czułam każdy milimetr – każdy fragment jego pękatej pały, jakby moje wnętrze próbowało go zapamiętać. Zadrżałam, nie z bólu, ale z intensywności tego wrażenia. Był głęboko. Bardzo. Tak bardzo, że przez ułamek sekundy odebrało mi oddech.

W tym samym czasie moje usta nie przestawały pracować. Michał był gorący, twardy, pulsujący. Ssałam go głęboko i rytmicznie, z zamkniętymi oczami, pozwalając, by wszystko działo się jednocześnie. Ich ciała połączone ze mną w dwóch miejscach, dwa zupełnie różne kształty, dwie obecności — a ja pomiędzy nimi, rozciągnięta, napięta, zawieszona w bezczasie. Krzyśkowy rytm przyspieszył. Każde jego pchnięcie rezonowało w moim wnętrzu, a biodra poruszały się w rytmie narzuconym przez jego dłonie. Był teraz całkowicie obecny – już bez wahania, bez delikatności, z siłą mężczyzny, który wie, że może, i że jest chciany. Otwarta dla niego, poddana, czułam, jak jego ruchy przesuwają się przez moje ciało aż do kręgosłupa. Oddychałam płytko, szybko, prawie urywanie. Czas przestał płynąć, myśli się rozpuściły. Zostało tylko ciało – splątane, wilgotne, przepełnione dotykiem, impulsem, pragnieniem. Byłam jak między falami – unoszona raz przez jednego, raz przez drugiego, bez możliwości zatrzymania, bez chęci przerwania. I to było dokładnie to, czego chciałam. W tej samej chwili, w której Krzysiek pogłębiał swój rytm, ja pracowałam ustami na pałce Michała. Nie chciałam, by ten moment należał tylko do jednego z nich – nie chciałam rozdawać siebie połowicznie. Pragnęłam ich obu – całkowicie. Na zmianę, jakby mój oddech, mój język, moje ciało było przestrzenią, która mogła pomieścić ich obu.

Ruchy Krzyśka nabierały siły, Michał pulsował w moich ustach. Czułam, jak moje biodra kołyszą się między ich obecnością – przód, tył, przód, tył – jakby czas zniknął, a wszystko sprowadzało się do tempa, do rytmu, do ciepła. I choć ciało drżało z wysiłku, a gardło było pełne oddechów i dźwięków, nie chciałam ani sekundy mniej. Każda z nich była jak pieczęć – na skórze, w umyśle, w czymś głębszym niż tylko ciało. A jednak to nie wystarczało. Chciałam więcej. Chciałam czegoś odważniejszego, czegoś, co przekracza granicę zwyczajnego aktu. Zmysły pracowały szybciej niż rozsądek. Coś podpowiadało mi, że to jest ten moment. Ten jedyny.

Myśl pojawiła się nagle – szalona, ryzykowna. Chciałam poczuć Krzyśkowego buhaja… w miejscu, gdzie wszystko jest bardziej ciasne, bardziej intensywne, bardziej nieprzewidywalne. Ale bałam się poprosić. Zawahanie mogłoby wszystko popsuć. Wystarczyłoby jedno „nie”, by zburzyć tę magię, to zawieszenie między jawą a snem. Więc postanowiłam działać. Obserwowałam jego rytm. Czułam, jak napiera, cofa się, łapie mnie za biodra mocniej, jak zbiera się do mocniejszego pchnięcia. Krzysiek wyjmował swoją maczugę z cipki, odchylając biodra do tyłu, po czym z impetem atakował ją ponownie, wbijając tłoczysko do końca.  Powtarzał to, ciesząc się jak dziecko, że jego tłok może wyjść z mlaśnięciem, by ponownie zagłębić się mojej chlupoczącej z rozkoszy cipce. Właśnie wtedy – kiedy kolejny raz z wyczuciem cofnął się, by znów ruszyć naprzód – lekko się obniżyłam. Moje ciało ustawiło się tak, by jego kolejne wejście nie trafiło już w miękkość, którą znał, lecz wyżej – tam, gdzie czekało ciasne, napięte, gotowe na wszystko wejście. Chciałam, żeby z tym impetem, niespodziewanie wdarł się do mojej dupki, żeby było to zaskoczeniem zarówno dla niego, jak i dla mnie. 

Wysunęłam się delikatnie z ust Michała, by mieć chwilę przestrzeni, by skupić się na tym jednym momencie. I wtedy – wszystko zagrało. Jego ruch w przód i mój w tył spotkały się w idealnej synchronii. Poczułam, jak ta ogromna, rozgrzana, oblepiona śluzem głowica trafia dokładnie tam, gdzie chciałam. Jeden impuls – potężny, nieco bolesny, intensywny jak uderzenie serca – i nagle byłam pełna. W całości. Zamknięta wokół niego. Złączona z czymś dzikim i pierwotnym. Ta masywna grucha wlazła w moją dupkę, a słoneczko zamknęło się zaraz za nasadą grzyba, ciasno obejmując pękatą bryłę. Krzyśkowi wyrwał się niski jęk. W pierwszej chwili chciał chyba go wyrwać z dupki, ale mięśnie zaraz za głowicą trzymały intensywnie. W wyniku tego jak szarpnął do tyłu, to całe moje ciało zostało wyrwane z równowagi. Szarpnął mną całą, odsuwając mnie dalej od Michała. Aby to skorygować, zaraz pchnął w przód, moszcząc się tym potężnym drągiem w dupce, przez co szeroko otworzyłam usta, żeby złapać więcej powietrza. Na to Michał przysunął się bliżej i zatkał mi usta swoim kutasem. Czułam jak to masywne tłoczysko, przesuwa się we mnie i masuje mi cipkę przez ściankę, potęgując doznania. Uniosłam głowę do góry i odwróciłam się, patrząc, co tam z tyłu się wyprawia! Widziałam, jak Krzysiek mościł się w słonecznej dziurce, po czym wróciłam ustami do Michała. Jego pała dyndała mi przed nosem, więc otworzyłam usta, w tym czasie Krzysiek pchnął, więc ustami nadziałam się na drążek prężący się przed ustami. Każde moje pochylenie naprzód pogłębiało wejście Michała w moje usta. Każde cofnięcie – przyjmowało głębiej pałę Krzyśka. 

Tłok w dupce powoli, ale nieubłaganie zaczął się rozpędzać. Jego rytm narastał, a z każdym pchnięciem czułam, jak mnie modeluje od środka – jak jego szerokość masuje moje wnętrze, jak ciało poddaje się tej sile, tej dominującej obecności. W pewnym momencie zsunął mi sukienkę z ramion, jakby chciał odsłonić wszystko, co jeszcze pozostało zakryte. chwycił biustonosz pomiędzy piersiami i szarpnął w dół, uwalniając moje cycki. Jego dłonie odnalazły moje piersi i zaczął je ugniatać z taką siłą, jakby sam nie potrafił uwierzyć, że może. Ściskał je, obejmował, przyciągał do siebie, a każdy jego ruch biodrami sprawiał, że mój oddech rwał się coraz szybciej. Z każdym pchnięciem mocniej opadałam ustami na Michała – aż do samej podstawy, aż mój nos zaczynał rytmicznie uderzać o jego podbrzusze. Wszystko było ruchem. Wszystko było jednym ciałem, jednym oddechem, jedną falą.

Krzysiek objął mnie silniej – jedną dłonią trzymając piersi, drugą oplatając mnie od przodu za podbrzusze, jakby chciał całkowicie przejąć kontrolę. I wtedy, nadal będąc w mojej pupie, uniósł mnie ku górze. Michał wysunął się z moich ust z głośnym, wilgotnym dźwiękiem. Nogi odruchowo uniosły się w powietrze, zanim znów mnie opuścił, będąc osadzony pękatym grzybem głęboko w dupce. Byłam niemal zablokowana przez jego rozmiar – ale teraz niemal siedziałam, podparta tylko jego ciałem. Moje plecy opierały się o tors Krzyśka. Biodra opadały coraz niżej, nasadzając dupkę na podstawę pękatego chuja. Stopami dotknęłam podłoża. Tak jakbym była na trójnożnym krześle: moje stopy jako przednie nogi krzesła, a trzecia noga to jego pała – kotwicząca w mojej pupie. Czułam napięcie. Czułam opór. Ale wraz z tym – poczucie kompletnego oddania. Zaczęłam poruszać się delikatnie – nie mając kontroli, a jedynie podążając za własnym instynktem – opadając powoli, podnosząc się i znów opadając. Za każdym razem, gdy jego główka zbliżała się do wyjścia, czułam wewnętrzny opór – ten ostatni pierścień, który wciąż próbował się bronić. Ale ja nie chciałam go bronić. Chciałam zostać, w całości. Trzymałam dłonie na kolanach, by po chwili je unieść w poszukiwaniu stabilizacji. Michał wstał i podszedł do mnie, widząc moje uniesione dłonie, szukające podparcia. Ujął mnie za ręce. Nasze palce splotły się mocno. I w chwili, gdy się podniosłam, jego kutas znów znalazł się naprzeciwko moich ust. Opadłam. Głęboko. Z całym impetem, chcąc się uratować przed nadmiernym rozpychaniem, złapałam mocniej za dłonie Michała i lekko się podciągnęłam, trafiając ustami w jego penisa, nadziewając się aż po jego podstawę. Gdy go przyjęłam, aż do końca, z moich ust wyrwał się dźwięk – gardłowy, drżący, dziki.

Nie zatrzymywałam się. Trzymając się jego dłoni, poruszałam się w górę i w dół, jak zawieszona między siłą jednego a długością drugiego. Jakby moje ciało było jednocześnie pochłaniane i prowadzone. Każdy opad był ryzykiem. Każdy ruch – decyzją. Ale nie było już odwrotu. I właśnie to sprawiało, że byłam cała w tej chwili. Krzysiek trzymał mnie za biodra, kierując tempem, lekko mnie unosił i ponownie nasadzał na swojego grzyba. Jednocześnie lekko poruszał biodrami, niejako szukając idealnego zagłębienia dla swojego rozpychacza. Wciąż trzymając mnie mocno – jedną dłonią ponownie objął piersi, drugą pochwycił moje podbrzusze i podniósł się ze mną, nie wypuszczając mnie z siebie ani na moment. Byłam na nim osadzona głęboko, jego pękaty kutas zakotwiczony we mnie jak korzeń w ziemi. Wstał ze mną i wciąż mnie trzymając, powoli poruszał się ze mną, jakby szukając dogodnej pozycji, przesuwając się to w lewo, to w prawo. Moje nogi machały bezładnie w powietrzu, nie mając  oparcia, gdy jego tłok wbity był aż po samą podstawę w dupkę.

Michał stał przed nami, powoli głaszcząc swoją lancę, to odsłaniał napletek, to znów naciągał skórkę na śliską głowicę. Podszedł bliżej, widząc, że bezładnie przebieram nogami i rękami. Złapałam go za szyję z ulgą i zachwytem, że będę mogła się lekko unieść odrobinę, chociaż dając ulgę mojej dupce wypełnionej aż po nasadę maczugą Krzyśka. Przyciągnęłam Michała do siebie, całkowicie, pragnąc jego bliskości. Uniosłam się lekko, chcąc dać sobie oddech – ulżyć napięciu, które gromadziło się w moim wnętrzu z każdą sekundą, mocno obejmując go za szyję. I wtedy, w tej chwili uniesienia, poczułam, jak pałka Michała z przodu wślizguje się w moją wilgotną, spragnioną cipkę – gładko, głęboko, aż do końca. Było ciasno. Bardzo. Gruby, zakotwiczony we mnie kutangon Krzyśka poruszał się powoli w górę i w dół, jego ruchy naciskały przez ściankę od środka na członka Michała. Każde pchnięcie było jak masaż – wewnętrzny, głęboki, przejmujący. Byłam zamknięta między nimi. Zakleszczona. I z każdym ruchem traciłam zmysły.

To, co czułam, nie miało już nic wspólnego z przyjemnością w zwykłym rozumieniu. To była eksplozja doznań, fala, która porywała całe ciało i wyłączała myśli. Orgazm przyszedł jak burza – niespodziewanie, gwałtownie, rozsadzając mnie od środka. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie przeżyłam czegoś takiego. Jakby całe moje ciało krzyczało bez dźwięku. Poruszali się we mnie w jakimś zadziwiająco zgodnym rytmie – tak zgrani, jakby ćwiczyli to w tajemnicy. Ja sama też próbowałam dopasować się do ich ruchów – unosiłam się, by nie przyjąć całej siły tego, co we mnie wchodziło. Puściłam jedną ręką szyję Michała i przełożyłam ramię na kark Krzyśka, trzymając ich za szyje, próbując znaleźć stabilność w tym tańcu ciał.

Nie wszystko rejestrowałam. Mimo jasnej, letniej nocy, z księżycem wiszącym nad koronami drzew, obraz chwilami się rozmazywał. Wszystko było rozedrgane, rozświetlone od wewnątrz. Pamiętam tylko, że trzymali mnie mocno, uważnie – a ja ich obejmowałam, wtulona między nich, zdana na ich siłę. Krysiek trzymał moje pośladki i lekko je unosił, a potem opuszczał, abym mocniej się nadziała. Wówczas próbowałam się podciągać odrobinę w górę. Cały nasz układ przyspieszał. Im szybciej się unosiłam na ramionach, tym Krzysiek szybciej luzował uchwyt na moim tyłku, co powodowało, że opadałam ponownie nadziana na ich kutasy. 

W pewnym momencie zaczęłam odpływać. Oczy zamykały się same, oddech stawał się urywany, mięśnie wiotczały. Michał pierwszy zorientował się, że jestem na granicy – szepnął coś do Krzyśka. Wysunął się ze mnie delikatnie, a Krzysiek, klękając, ostrożnie opuścił mnie na ziemię, aż stopy znalazły się na kocyku. Nogi drżały. Ciało wibrowało od środka. Stałam nadziana pupą, wciąż w całości na grubą maczugę Krzyśka, wspierając się rękami na torsie Michała. Krzysiek przytulony do mnie zaczął się cofać, jednocześnie pochylając moje plecy w kierunku Michała. Powoli uklęknął, prowadząc mnie za sobą. Opadłam, znów na kolana – a raczej zostałam poprowadzona, bo jego kutas był zakotwiczony w mojej dupce, wciąż opierając się wypadnięciu ostatnim pierścieniem kakaowego oczka, przytrzymując mnie od środka jak kotwica. Równocześnie był sterem. Jego dłonie znów objęły mnie – jedną podtrzymał piersi, drugą przy brzuchu – nie pozwalając mi się przewrócić. Czułam się bezbronna. Ale nie zagubiona. Przeciwnie – spełniona do granic. Całkowicie. Położył mnie ostrożnie na kocu, nie wypuszczając mnie z siebie. Michał przysiadł z przodu, przesunął się do mojej głowy. Uniósł ją i położył na swoich udach. Chwycił mnie lekko, zdecydowanie. Wsunął się do moich ust – powoli, ale bez pytania – i zaczął poruszać moją głową, prowadząc ją własnymi dłońmi. Moje usta stały się narzędziem jego pragnienia, a ja oddychałam przez nos, pozwalając mu na wszystko. Po chwili przestał się poruszać, jego kutas pozostał we mnie, gorący i napięty.

I wtedy Krzysiek  zaczął znowu. Jego ruchy przyspieszyły, głębokie, mocne, prowadzone siłą bioder. Każde jego pchnięcie poruszało mną w całości – aż naturalnym ruchem znów zaczęłam opadać ustami na Michała, zsynchronizowana z rytmem tamtego. Byłam między nimi. Rozciągnięta. Pochłonięta. Prowadzona bez słów.

Krzysiek przyspieszał z każdym ruchem, poruszając się we mnie głęboko i zdecydowanie, nadziewając mnie jednocześnie i intensywnie na usta Michała. Jego ruchy wypełniały mnie od wewnątrz, a ich siła sprawiała, że moje ciało, leżące pomiędzy nimi, poruszało się jak wprawiona w ruch maszyna. Głowa spoczywała na udach Michała, a z każdym pchnięciem Krzyśka była rytmicznie przyciągana do jego podbrzusza, głęboko, bez możliwości ucieczki.

Czułam, jak kutas Michała napina się pod moimi wargami. Zaczął rytmicznie pulsować, jego dłonie lekko zacisnęły się na mojej głowie. W jednej chwili jego napięcie osiągnęło szczyt – gorący, gęsty strumień rozlał się we mnie, trafiając głęboko do gardła. Nie miałam czasu na reakcję, pozwoliłam, by wszystko po prostu się działo. Jego nasienie zaczęło ściekać kącikiem moich ust – po brodzie, po policzku, spływając aż na uda Michała. W tym samym momencie Krzysiek wydał z siebie urwany jęk. Z trudem wycofał się ze mnie, a kiedy jego szeroka główka wysuwała się z mojego ciała, opór mojego słoneczka szarpnął mną lekko do tyłu. Usta oderwały się od Michała z głośnym mlaśnięciem, a ostatnia, ciepła kropla uderzyła mnie w nos.

Krzysiek podniósł się. Przez moment stał nad nami – jego ciało napięte, oddech krótki i urywany. Gdy stanął tuż przy mojej głowie, dokładnie naprzeciwko Michała, nie minęła chwila, jak jego dłoń ściągnęła naskórek, ścisnęła nasadę, a z napiętego kutasa bryznął intensywny ładunek – gwałtowny, prosto na tors i brodę Michała. Z brody tamtego ciecz zaczęła ściekać niżej – na moją twarz, mieszając się z tym, co już wcześniej zostało we mnie złożone. Byłam zanurzona w ich ciepłych śladach, z ustami wciąż przy chuju Michała, oblizywałam go powoli, nie przerywając, chłonąc go do końca – mimo wciąż skapywał na mnie dodatkowy ładunek zarówno z grzybiastego chuja Krzyśka, jak i z brody Michała.

Byłam między nimi. W pełni. Cicho, drżąco, ale całkowicie obecna.

Szliśmy powoli w stronę parkingu. Nikt się nie spieszył. Noc bladła – na horyzoncie pojawiły się pierwsze szare pasma świtu. W lesie za plecami wciąż dogasało ognisko, a jego ciepło, mimo odległości, wydawało się jeszcze przez chwilę pulsować gdzieś na skórze. Przed szkołą zostało kilka samochodów, ciche rozmowy, ziewnięcia, pożegnania rzucane półgębkiem. Ktoś zaproponował, że mnie odwiezie – już nie pamiętam, który z nich, może zrobili to jednocześnie. Uśmiechnęłam się tylko i wyjęłam telefon.

– Zaraz przyjedzie mój mąż – powiedziałam spokojnie, jakby to była najzwyklejsza noc świata.

Wysłany sms był krótki. „Już wracam. Możesz podjechać?” Obaj zostali ze mną. Nie z obowiązku. Po prostu… zostali.

Stanęliśmy pod wysoką lampą, która rzucała miękkie, żółtawe światło. Zaczęłam się ogarniać – jakby próbując złożyć z powrotem siebie w wersji bardziej codziennej. Poprawiłam ramiączka sukienki, wyprostowałam materiał na biodrach, zsunęłam delikatnie pończochę, która przekręciła się gdzieś na udzie. Włosy były w nieładzie – szybko wygładziłam je dłonią, rozczesując palcami i układając za uszami.

– Masz… – Michał wyciągnął chusteczkę. – Masz coś tu… – wskazał policzek.

– O, chyba tu też – dodał Krzysiek z lekkim, niemal dziecięcym śmiechem, wskazując brodę.

Roześmialiśmy się. Krótkim, cichym śmiechem ludzi, którzy dzielą sekret.

Zaczęli pomagać – bez żenady, z naturalnością, która aż mnie zaskoczyła. Michał otarł mi policzek delikatnie, ruchem bardziej czułym niż erotycznym. Krzysiek podał drugą chusteczkę i otarł kilka smug z mojej szyi. Nie komentowali. Żartowali półgłosem. Ale nie przekraczali granicy. Było między nami coś nowego – może intymność, a może tylko zmęczone zadowolenie.

Usiadłam na masce czyjegoś auta. Nogi skrzyżowane w kostkach, ramiona skrzyżowane na piersi. Czułam się lekka. I spokojna. Z oddali rozbłysły światła samochodu. To był mój mąż. Wolno wjeżdżał na parking, nieświadomy niczego poza tym, że przyjechał po swoją żonę z nocnego spotkania ze znajomymi ze szkoły. Michał spojrzał na mnie, Krzysiek też. Ich spojrzenia były miękkie. Bez żądzy. Bez napięcia. Jakby wszystko, co miało się wydarzyć – już się wydarzyło. I było dobrze.

Podniosłam się, uśmiechnęłam.

– Dziękuję – powiedziałam cicho, nie precyzując komu ani za co.

– Dobrze cię było znów zobaczyć – rzucił Michał.

– I poznać od nowa – dodał Krzysiek, z tym samym uśmiechem, co kiedyś, gdy siedzieliśmy razem w ostatniej ławce.

Zamknęłam drzwi auta. Pocałunek w powietrzu, gest dłonią. Samochód ruszył. Za mną zostali dwaj mężczyźni, z którymi dzieliłam jedną noc – a może i coś więcej. Ale przede mną czekał dom, normalność i cisza, którą można było unieść tylko wtedy, gdy naprawdę się czegoś doświadczyło.

A ja – doświadczyłam. I zapamiętam.

Samochód sunął cicho przez pustą ulicę. W środku panował półmrok, oświetlony jedynie delikatnym światłem zegarów na desce rozdzielczej. Siedziałam spokojnie, patrząc przez boczną szybę, czując na skórze jeszcze ciepło ich dotyku, choć moje ciało było już starannie ułożone, wyciszone, zakryte.

Mąż rzucił mi krótkie spojrzenie, potem znów skupił się na drodze. Jechaliśmy przez znajome osiedle, cicho, spokojnie.

– Jak było? – zapytał w końcu, bez nacisku. – Dobrze się bawiłaś?

Uśmiechnęłam się pod nosem, nie odwracając głowy. 

– Było wyjątkowo – odpowiedziałam po chwili, dobierając słowa ostrożnie, ale szczerze. 

– Odnowiłam kilka dawnych znajomości. Zobaczyłam ludzi, których znałam jako dzieciaki… i nagle spojrzałam na nich jak na dorosłych. Innych, prawdziwszych. I może… bliższych niż wtedy. Dziś widziałam ich inaczej niż jako nastolatka. 

Skinął głową. Nie dopytywał. Znał mnie. Wyczuł, że coś się wydarzyło – coś ważnego, ale niekoniecznie do końca nazwalanego.

– Fajnie, że pojechałaś – powiedział tylko. – Zasłużyłaś na wieczór dla siebie.

Ujęłam jego dłoń na chwilę. Bez słów.

A potem znów spojrzałam przez szybę – na mijane drzewa, na światła latarni, na noc, która powoli oddalała się za nami. Wiedziałam, że nie powiem więcej. I że nie muszę. To, co się wydarzyło, pozostanie we mnie. Jak sekret. Jak wspomnienie. Jak oddech. 

 

575
9/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9/10 (1 głosy oddane)

Komentarze (0)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.