Rąbek małżeńskiej tajemnicy (IV). Na dywaniku u dyrektora - oczami jego i jej

8 listopada 2025

Opowiadanie z serii:
Rąbek małżeńskiej tajemnicy

1 godz 4 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Kolejne z serii, chronologicznie po poprzednich przeżyciach. Nie ukrywam, że im dalej w las, tym większe emocje towarzyszą każdej z opisywanych sytuacji, które zdarzyły się naprawdę.

Moimi oczami. 

Na początku czerwca szkoła zaczynała żyć w trybie końca roku. Zebrania, oceny, frekwencje, poprawki, rodzice walczący o czwórki zamiast trójek. Muzyka omijała to wszystko bokiem — Patrycja mówiła, że większość dzieciaków i tak ma piątki, a jak nie, to przynajmniej nie są problematyczni. Jednak obecność na zebraniu obowiązkowa. Dla wszystkich nauczycieli. Niezależnie od tego, czy ktoś ma do pogadania z pięćdziesięcioma rodzicami, czy z dwoma.

Tego dnia mieliśmy prosty plan: rano miała odstawić samochód do warsztatu — jeden z tych, które mamy niedaleko szkoły, raptem kilka minut piechotą. Czasem tak robimy, gdy coś większego trzeba zostawić na dłużej. Powiedziała, że po zebraniach posiedzi jeszcze chwilę w klasie, nadrobi papiery, poczeka na mnie. Miałem ją odebrać około dziewiętnastej. Mówiłem, że wcześniej się nie da, bo mam spotkanie w innym mieście. Zgodziła się bez dyskusji. Już kilka razy tak to wyglądało. Wiedziała, że po osiemnastej szkoła będzie zamknięta od środka, więc miała ogarnąć sobie klucz i po prostu zejść, gdy zadzwonię. Jeszcze przed południem napisała, że odstawiła auto. I żebym pamiętał, że po zebraniach ma być odebrana.

Moje spotkanie przebiegło szybciej, niż zakładałem. Podróż poszła sprawnie. Czterysta kilometrów na trasach szybkiego ruchu to teraz moment. W połowie drogi wiedziałem już, że zdążę przed osiemnastą. Pod szkołę zajechałem dokładnie pięć minut przed zamknięciem. Wchodziłem akurat, gdy ostatnia sprzątaczka i portier wychodzili. Krótka wymiana słów, kilka luźnych zdań o dzisiejszym „oblężeniu” przez rodziców. I wtedy, między zdaniami, sprzątaczka rzuciła to niby od niechcenia:

– A, zresztą ja już ze skrzydła wyszłam z pół godziny temu. Tam, gdzie gabinet pana Michała i klasa muzyczna. Czysto było, cicho. Pan Michał sam mówił, że już mogę się zbierać, bo nic więcej się nie pobrudzi, a nikogo tam nie ma.

Zamrugałem. Pan Michał sam mówił. To on dał sygnał, że może już być posprzątane. Że już nikogo nie będzie. Nie odpowiedziałem. Pożegnałem się z nimi uprzejmie, spokojnie. I poszedłem w głąb szkoły. W głowie brzmiało mi to jedno. To Michał zdecydował, że sprzątaczka może iść.  Bo „nic się już nie pobrudzi”. Bo „nikogo nie ma”. Tylko że ktoś jednak został i Michał pan wicedyrektor dobrze wiedział, że jest to Patrycja. Zacząłem być niemal pewien, że to wcale nie było przypadkowe. A może to tylko domysły nie na miejscu. Poszedłem w stronę klasy muzycznej. Światła były zapalone, więc spodziewałem się zobaczyć w niej Patrycję. Nacisnąłem na klamkę, wszedłem, było pusto. W porządku, pomyślałem. Postanowiłem pójść piętro wyżej, do pokoju nauczycielskiego. Ten jednak był zamknięty klucz. Zrobiło mi się gorąco. Piętro wyżej był gabinet Michała. Ruszyłem. Idąc, wytężałem słuch. Chyba naprawdę chciałem coś usłyszeć. Wchodziłem po schodach wolno. Bez pośpiechu, ale też bez zawahania. Krok po kroku, ciszej niż trzeba. Po prostu chciałem wyłapać każdy dźwięk, każde echo, każdy znak. Może nieświadomie. Może mocniej, niż byłem gotów sam przed sobą przyznać. Klatka schodowa w tej szkole ma specyficzną akustykę — zimną, płaską, jak w betonowym garażu. Gdy jest pusta, każdy dźwięk rozciąga się jak cienka blacha. Dlatego szedłem tak, by nie brzmieć, jak ktoś, kto ma tu prawo być. Brzmiałem jak ktoś, kto nie chce być słyszany. Albo raczej — jak ktoś, kto chce coś usłyszeć.

Drzwi do gabinetu Michała były zamknięte. Ale nie były szczelne. W tej ciszy szkoły, gdzie dźwięki nie mają gdzie uciec, wszystko niosło się jak przez cienką ścianę. I wtedy usłyszałem. Najpierw wcale nie cichy oddech. Kobiecy. Urwany. Potem westchnienie — zbyt długie, zbyt miękkie, zbyt pełne, by było tylko zmęczeniem. Jeszcze nie krzyk, ale już nie cisza. Znałem ten dźwięk. Znałem ten rytm. To był jęk Patrycji. Była tam z nim. Jej głos z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy. Początkowo zduszony, jakby sama przed sobą próbowała go stłumić. Nie była w tym skuteczna. Było w tym coś świadomie kontrolowanego, jakby chciała być cicho, ale nie za cicho. Jakby wiedziała, że nikt jej nie słyszy. Albo wierzyła, że nikt nie ma prawa usłyszeć.

— Nnngh… — ledwo słyszalne, ale pełne napięcia. Zaraz potem — wyraźniejsze: — Taaak. Michał.

Usłyszałem to imię. Głośno szeptane, przeciągnięte. Z tym rodzajem skupienia, który przychodzi tylko wtedy, gdy ciało już nie słucha rozumu. Potem znów inne dźwięki. Mokre. Rytmiczne. Delikatne uderzenia — skóra o skórę. Ciche plaśnięcia, regularne, wytrwale powtarzane. Jej oddech robił się szybszy, a głos już nie był powściągliwy. Wydawała z siebie te niskie, gardłowe pomruki, które znałem aż za dobrze — dokładnie takie miała, gdy jej cipka była rozpalona.

— Jeszcze — usłyszałem, przytłumione. — Nie przestawaj, jeszcze chwilę.

Potem coś zgrzytnęło — krzesło? Biurko? Może ją na nim oparł. Kolejne jęknięcie, wyższe, prawie jak skowyt. I zaraz potem jej głos, stłumiony, krótki rozkaz:

— Jeszcze nie kończ.

Poczułem, jak moje dłonie zaciskają się w pięści. Nie ze złości. Z napięcia. Z tego, że słyszę ich. Słyszę moją żonę, jak go przyjmuje. Jak nie walczy. Jak nie jest w tym przypadkiem. Jak chce go. Jak oddaje się, świadomie, pewnie, łapczywie. Słyszałem, jak zaczyna oddychać szybciej. Jak jej jęki stają się wyższe, urywane. I ten jeden dźwięk — ten jeden, którego nie sposób pomylić z żadnym innym — ten, który wypada z niej zawsze w tym samym momencie, gdy szczytuje. Była już blisko.

— O Boże, Michał — wyszło z niej chrapliwie, jakby go błagała. — Tak, taaak, nie przestawaj, jeszcze trochę!

I wtedy zadrżała. Nie widziałem, ale wiedziałem. Jęknęła, krótko, przeciągle. Ręką przyłożyła sobie pewnie do ust — tak miała w zwyczaju. To jeszcze nie był koniec. Usłyszałem jeszcze jeden dźwięk — miękki, wilgotny. Jakby pocałunek. Albo nie. Jakby go wzięła do ust. Stałem pod drzwiami i nie czułem złości. Nie było we mnie furii ani żalu. Tylko coś o wiele czystszego — skupienie. Jakby całe ciało słuchało, zamiast myśleć. Czułem się pobudzony. Wtedy odezwał się jego głos — ciężki, męski, nasycony kontrolą — poczułem dreszcz między łopatkami.

 — Mamy czas. Nie spiesz się. – Powiedział to takim tonem, jakby ledwo mógł mówić z powodu odczuwanej przyjemności.

Patrycja odpowiedziała miękko, z tą fałszywą niewinnością, którą rezerwowała tylko dla takich chwil.

 — Adam będzie dopiero po dziewiętnastej… — Moje imię padło z jej ust jak informacja logistyczna, nie jak przestroga. — Chcę cię jeszcze. Jesteś pewien, że nikogo już nie ma?

Jej głos był spokojny. Bez cienia paniki. Wiedziała, że to bezpieczne. Ale mimo to — pytała. Może po to, by usłyszeć od niego tę pewność, którą tak lubiła. Dominację. Decyzję, że mogą dalej.

— Widziałem przez okno, jak wychodzili — odpowiedział Michał. — Portier i sprzątaczka. Jesteśmy sami.

To „jesteśmy sami” zadziałało na mnie silniej, niż się spodziewałem. Bo wiedziałem, że to nieprawda. Że to ja — stojący cicho pod drzwiami, świadomy, skupiony, z erekcją — jestem właśnie tym, kto nie powinien być częścią tej sceny. A jednak byłem.

Usłyszałem jej cichy śmiech. Zadowolony. Rozgrzany.

 — Czuję się jak uczennica — powiedziała.

Szuranie kolan o wykładzinę. Głuchy stuk mebla. Dźwięk materiału zsuwanego z bioder albo z biurka. I ten charakterystyczny odgłos — ssanie. Wilgotne, miękkie, pewne.

— Mm, jest taki twardy — wysapała.  

Stałem nieruchomo, wsłuchany. Prawie rozbawiony tą intensywnością. Z pełną erekcją. Czułem, jak moje ciało reaguje automatycznie. Czułem podniecenie z faktu, że prawdopodobnie moja żona klęczy, z jego penisem w ustach, w gabinecie, gdzie odbywają się rozmowy o zachowaniu uczniów. I że ja ją słyszę — teraz, dokładnie w tej chwili — jak go ssie.

Słyszałem, jak pracuje ustami. Jak oddycha przez nos. Jak gardło ślizga się po jego długości. Michał stęknął. Krótko. Zadowolony. Nie musiał jej prowadzić. Wiedział, że zna tempo. Że go zna. Że umie.

— Jeszcze. Głębiej. Całego — powiedział cicho, stanowczo.

I ona to zrobiła. Otworzyła gardło. Pozwoliła mu się wślizgnąć do końca.

Odgłosy były teraz wulgarne. Szybkie, mokre. Ssanie, ślina, zasysanie. Uderzenia bioder o jej twarz. Sapnięcia. Przerwany oddech. Jęki. Cała scena działała jak coś, czego nie miałem prawa oglądać — a jednak nie mogłem oderwać się od niej nawet myślą.

— Dobra jesteś. Właśnie tak — wymruczał. — Nie przestawaj.

Wiedziałem, że jeśli przejdę kilka kroków korytarzem i skręcę w lewo, będę szedł wzdłuż okien wychodzących na zamknięte podwórze. A jedno z nich — to z lewej, na końcu ciągu — sąsiaduje prostopadle z oknem w jego gabinecie. Poszedłem tam. Po prostu chciałem wiedzieć. Upewnić się. Widzieć. Pomyślałem, że skoro byli tak pewni, że szkoła jest pusta, to nie przejmowali się zasłonięciem okna. I faktycznie — nie przejmowali się. Widziałem wszystko. Patrycja klęczała między jego nogami, całkowicie naga od pasa w dół. Bluzka zapięta tylko na jeden guzik, piersi poruszające się lekko w rytmie jej ruchów. Włosy opadnięte na twarz, rozczochrane, potargane.

Jedna ręka opierała się o jego udo, druga obejmowała podstawę kutasa — długiego, napiętego, połyskującego od śliny. Brała go głęboko. Wchodził jej aż po gardło. Cofnięcie, znów wsunięcie. Cały. Jej usta były szeroko otwarte. Widziałem, jak jej szyja faluje przy każdym głębokim ruchu. Czasem musiała przerwać, nabrać powietrza przez nos, wytrzeć ślinę z brody, ale nie przestawała ani na moment. Michał był oparty o biurko. Lekko rozchylone nogi. Lewą ręką przyciskał jej głowę, prawą gładził się po brzuchu. Jego twarz była spokojna. Półprzymknięte oczy. Usta lekko rozchylone. Oddychał głęboko, ale bez pośpiechu. Był panem tej sytuacji. Jej głowa poruszała się szybciej. Coraz mocniej. Uderzała o niego z wyraźnym mlaskiem. Gardło pracowało bez wahania. Z tej odległości widziałem, jak ślina spływa po jego jądrach. Jak napięcie w jego udach rośnie. I wtedy ją zatrzymał. Pociągnął ją za brodę do góry. Zaczęła mówić, ale on przycisnął palec do jej ust. Coś do niej powiedział, nie słyszałem.

Patrycja przełknęła ślinę. Podeszła do biurka. Zsunęła wszystko z blatu jednym ruchem. Nachyliła się. Rozstawiła nogi. Nie miała na sobie nic prócz tej rozpiętej bluzki. Gołe uda, pośladki, biodra napięte, cipka mokra i rozchylona. Michał podszedł od tyłu. Bez słowa. Złapał ją za biodra i wszedł w nią jednym, szybkim pchnięciem. Zgięła się. Ale nie od bólu. Od przyjemności. Słyszałem jej jęk. Zaczął rżnąć ją mocno, bez ceremonii. Trzymał ją za tyłek, uderzał o nią biodrami z wyczuciem, ale bez litości. Dźwięki były ostre, ciało uderzało o ciało, jej włosy podskakiwały przy każdym pchnięciu. Pochylił się nad nią, przycisnął jej twarz do blatu, a wolną dłonią klepnął ją w tyłek. Głośno. Ona tylko zachichotała.

— Mocniej! — wykrzyczała. — Jeszcze!

I on jej to dał. Bez czułości. Bez słów. Tylko siłą, ciężarem, tym, co miał między nogami. Widziałem, jak jego jądra uderzają o nią z każdym ruchem. I czułem, że nie chcę stamtąd odejść. Musiałem podjąć decyzję między dźwiękiem a obrazem. To nie był krok w bok. Nie dało się stanąć tak, żeby mieć i jedno, i drugie. Między szybą a drzwiami było dobre dziesięć metrów. Albo słucham ich przez drzwi, chłonąc każde wypowiedziane słowo, każdy jęk, każde wypowiedziane moje imię albo patrzę. Niemal bez dźwięku. Bez tła. Tylko to, co przed oczami. Wybrałem obraz. Bo słowa można sobie dopowiadać. A ciała nie kłamią.

Patrzyłem przez szybę i widziałem wszystko. Bez przesady, dosłownie wszystko. Patrycja była rozłożona na biurku. Ręce wyciągnięte do przodu, tyłek wypięty wysoko, nogi rozstawione. Cipka rozchylona, mokra, błyszcząca w świetle lampy. Jej skóra pokryta cienką warstwą potu. Włosy przyklejone do karku. Michał stał za nią. Goły od pasa w dół. Wysunięte biodra, napięty tyłek, ramiona spięte. Jego kutas znikał w niej z każdym mocnym pchnięciem. Bez pośpiechu. Ale i bez litości. Uderzał o nią z siłą, jakby robił to nie pierwszy raz. Ona nie była bierna. Ruchy bioder, dłoń poprawiająca ustawienie, głowa cofnięta. Czasem patrzyła za siebie, jakby chciała widzieć, jak ją bierze. Widziałem, jak drga jej łydka, jak palce zaciskają się na krawędzi blatu. To nie była gra. To nie był kompromis. To było oddanie się komuś, kto wiedział, co robi.

Bluzka tylko symbolicznie zapięta, niemal nic nie zasłaniała. Jej ciało pracowało. Całe. Rytmicznie. Zgodnie z jego tempem. Michał nie mówił nic. Tylko pieprzył ją. Mocno, głęboko, pewnie. Co kilka ruchów klepał ją w tyłek. Głośno, z rozmachem. I widziałem, że ją to nakręca. Wyginała się bardziej. Oddychała przez zaciśnięte zęby. Widziałem ten moment, gdy zaczęła dochodzić.

Jej ciało zadrżało. Tyłek naprężył się jak łuk. Biodra poruszyły się szybciej. Zacisnęła palce. Zamarła. A potem całe ciało puściło. Rozlało się. Jakby wytrysnęła od środka. Jej cipka pulsowała wokół jego kutasa. Widziałem to, tak realnie, że miałem wrażenie, że sam czuję ten skurcz. Ale on nie przestał. Pchnął ją mocniej. Jeszcze raz. Jeszcze dwa. Trzymał ją za włosy, przyciskał do blatu. Pieprzył ją, mimo że drżała po orgazmie. Jakby chciał jej pokazać, że jej szczyt nie kończy aktu. Że on rządzi. Że ona jest tu po to, żeby go doprowadzić do końca.

A ja? Stałem jak wryty. W jednej dłoni trzymałem telefon. Drugą miałem w kieszeni. Nie dlatego, że się wstydziłem. Dlatego, że byłem twardy jak skała. I wiedziałem, że jeśli teraz sięgnę niżej, wystarczy kilka ruchów. Nie chciałem tego przerywać. Nie jeszcze. Bo obraz był lepszy niż cokolwiek, co kiedykolwiek widziałem. I byłem pewien, że zaraz dojdzie. Że zaraz zobaczę, jak moja żona przyjmuje jego spermę. Nie we śnie. Nie w fantazji. Na moich oczach.

Nie skończył. Zmienili pozycję i nagle zniknęli z mojego pola widzenia. Zamiast obrazu zostało mi napięcie. Teraz wybrałem dźwięk niż domysły. Ruszyłem wzdłuż korytarza. Każdy krok miękki, wolny, cichy. Jak myśliwy idący do czatowni stanąłem przy drzwiach. Słyszałem ich prawie jakby byli metr ode mnie. Głosy były głębsze, oddechy cięższe, echo nieprzyjemnie bliskie. Nie wiedziałem, jak dokładnie stoją. Może on przycisnął ją plecami do ściany. Może sam się o nią oparł, a Patrycja uklękła przed nim i znów bierze go w usta, żeby doprowadzić go do końca. Tak właśnie to brzmiało. Przez chwilę nie mówiła ani słowa. Tylko jego oddech – niski, przeciągnięty, coraz głębszy. Brzmiał jak ktoś, kto dochodzi do granicy, jak facet, który zamyka oczy, zaciska dłonie i czeka na moment, kiedy to się stanie. Potem usłyszałem ją. Cichy, gardłowy dźwięk. Najpierw mlaskanie, wilgotne ssanie, potem nagły kaszel, chrząknięcie, krztuszenie się śliną. Ten charakterystyczny odgłos, gdy głowa przesuwa się do samego końca, aż kutas dotyka gardła i ciało odruchowo się broni. Ale ona nie przestawała. Zaciągnęła powietrze przez nos, zrobiła pauzę i znów go wzięła. Jeszcze głębiej. Jeszcze mocniej. Bez litości dla siebie. Jego jęk był już prawie wyciem, przytłumionym, ale jednoznacznym.

– Tak, jeszcze – warknął ciężko. – Całego!

Patrycja nie odpowiedziała słowami. Odpowiedziała dźwiękiem. Ssaniem mokrym, pełnym zaangażowania. Jej oddech był szybki, przez nos, świszczący. Krztusiła się, ale go nie wypuściła. Słyszałem dokładnie, że robiła to, co sobie wyobraziłem. Że on stoi, opierając się o ścianę, z dłonią na jej karku, a ona klęczy, z jego penisem głęboko w gardle. Że on patrzy na nią z góry i daje jej prowadzić się do samego końca. Miałem wrażenie, że jeśli teraz zamknę oczy, zobaczę tę scenę wyraźniej niż przez szybę. Jakby stała się filmem puszczonym w mojej głowie. Każdy mlask, każdy oddech, każde westchnienie – mówiło mi dokładnie, co się dzieje.

I tak słyszałem też, że to już naprawdę blisko. Jego głos był chrapliwy, przeciągnięty, pękający w połowie zdania. Jej oddech skrócony, szybki, z tym gardłowym „mm” na końcu, kiedy wciąga go najgłębiej. Stałem przy drzwiach. Miałem je przed sobą, ich po drugiej stronie. I wiedziałem, że teraz to się stanie. Że za moment usłyszę ten dźwięk, którego jeszcze dziś nie słyszałem – jego finał. Nie odsuwałem się. Chciałem słyszeć do końca. Tylko że kolejny raz nie usłyszałem tego, czego się spodziewałem. Żadnego przyspieszonego oddechu, żadnego westchnięcia końca. Nie padł ani syk, ani stłumione przekleństwo, które oznaczałoby, że doszedł. Zamiast tego, jej głos. Jasny. Mocny. Bez zadyszki. Bez uległości.

— Ja chcę jeszcze. Wyliż mnie.

Ton nie pozostawiał wątpliwości. To nie była prośba. To był rozkaz. I w tej jednej sekundzie wiedziałem, że przejęła kontrolę. Że odsunęła się od niego, może wyjęła go z ust, może spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała to z zimnym głodem w głosie. A potem słyszałem, jak się przesuwają. Ruchy, szuranie, zmiana ciężaru ciała. Musieli tylko zamienić się miejscami. Bo po chwili było słychać znowu jej oddech. Krótszy, głośniejszy, przeciągnięty z przyjemnością. Zawsze tak miała po orgazmie. Potrzebowała czegoś więcej. Mocniej. Głębiej. Nie delikatnego głaskania, tylko czegoś ostrego, intensywnego. I tak właśnie to brzmiało.

— Włóż palce we mnie. I liż dalej — powiedziała wyraźnie. Twardo. Bez cienia wstydu.

Niewiele rzeczy słyszałem w życiu tak czysto i tak mocno. Jej rozkaz wbijał się w moją głowę jak gwóźdź. Nie było w tym czułości. Było polecenie. Seksualna władza. Słyszałem dźwięk, który znałem aż za dobrze. Skręcające się, skrzypiące pod ciężarem ciało biurko albo nie. To był fotel. Biurowy. Ten z kółkami. Musiała na nim usiąść. Rozsiadła się, rozchyliła nogi i czekała, aż zrobi to, co mu kazała. Nie widziałem jej — z tego kąta okno nie obejmowało tej części gabinetu przy drzwiach. Wiedziałem, że jeśli podejdę do okna, może zobaczę tylko kawałek. Nie zrobiłem tego. Nie ruszyłem się. Bo oni byli blisko drzwi. Bardzo blisko. Może metr, półtora. Na tyle blisko, że gdyby wstała i zrobiła krok, mogłaby mnie usłyszeć.

Ale nic nie słyszała. Bo jej jęki były teraz głośniejsze. Wilgotne, przeciągłe westchnięcia. Oddechy urywane. Te ciche, krótkie „ach” z zamkniętymi oczami i uniesioną miednicą. On ją jadł. Wchodził w nią palcami i lizał tak, jak mu kazała. Nie było śmiechu. Nie było rozmowy. Tylko skupienie. Jego głowa między jej udami. Jej dłonie pewnie w jego włosach, kierujące go tam, gdzie miało być mocniej.

— Tak… właśnie tak… nie przestawaj… — sapnęła. I po chwili: — Jeszcze jeden palec… i ssij…

Te słowa paliły mnie przez drewno drzwi. Nie od środka. Tylko w jądrach. Czułem, że twardnieję jeszcze bardziej, choć już dawno byłem gotowy. Ale teraz to było coś innego. Coś, co przerastało zwykłe podniecenie. To była potrzeba bycia tam, ale bez ingerencji. Bez zniszczenia tej sceny. Była idealna. Zamknąłem oczy i słuchałem, jak jęczy. Jak rozkłada nogi. Jak oddycha nierówno. Jak pchnięcia jego palców rozciągają ją na nowo. I wiedziałem, że zaraz znowu dojdzie. Zanim cokolwiek powiedziała, zanim poprosiła o więcej, najpierw pozwoliła mu eksplorować ją całkowicie. Wiedziałem to po odgłosach — cięższe westchnienia, miękkie szarpnięcia oddechu, syk wciąganego powietrza. Te dźwięki pojawiały się wtedy, gdy jego język przesuwał się z łechtaczki na wargi, potem znów wracał, potem całował ją niżej, potem znów wbijał się językiem w rozchyloną cipkę, aż całe jej ciało napięło się jak struna. Nie mówiła nic. Ale słyszałem, jak jej biodra poruszały się w odpowiedzi na każdy jego ruch. Gdy trafiał w punkt – wydawała z siebie niskie, urwane dźwięki. Gdy opuszczał się niżej – wzdychała szerzej. Nie było wątpliwości, że to trwało. Że on ją lizał dokładnie tak, jak lubiła. I jeszcze palce – czułem, jak wślizguje się w nią jeden lub dwa. Rytmicznie, głęboko, pewnie. Jej jęki robiły się intensywniejsze, bardziej drżące. I wtedy się zaczęło.

— Dotknij niżej — wyszeptała. — Palcem.

Nie musiała mówić, co ma na myśli. Ton jej głosu był napięty, ale nie przestraszony. Raczej świadomy. Sprawdzający. Ciekawy, ale czujny. Chwilę nic nie mówiła. Ale słyszałem, jak oddycha. Krótkie wdechy przez zęby. Dłonie zaciskające się na fotelu. Ciche „mmm…” przeciągane, jakby chciała go zachęcić, ale nie nazwać tego wprost. A potem:

— Możesz tam włożyć palec.

Jej głos się zmienił. Już nie rozkaz, już nie pewność. Raczej coś między zgodą a napięciem. Znałem go. To był ten sam ton, jak wtedy, gdy chciała, ale nie była pewna, czy to wytrzyma. Zrobił to. Palcem, bo słyszałem, gdy znów jęknęła, ale nie wycofała się. Przeciwnie – sapnęła głośniej.

— O taaak — wypuściła z siebie, rozciągając samogłoski. — Nie przestawaj, możesz mocniej.

Potem znów:

— Co ty ze mną robisz, uwielbiam tak!

I nagle – coś, czego się nie spodziewałem:

— Poliż mnie tam.

Powiedziała to czysto, bez wahania. Głos zmiękł, ale nie był niepewny. To już był rozkaz, znów w jej stylu. I Michał go wykonał. Nie musiałem widzieć. Słyszałem. Głębokie westchnięcia. Wilgotne dźwięki. Jej ciało napinało się raz po raz, z każdym pchnięciem języka, z każdym przesunięciem palca, z każdym jego ruchem. Czasem wypowiadała jego imię przeciągle, z tą intonacją, która zawsze mówiła, że już prawie dochodzi. I on to czuł. Po chwili odezwał się cicho, ale pewnie.

— A może chcesz poczuć tam coś większego?

Cisza. I jej odpowiedź, półszeptem:

— Nie wiem, próbowałam wiele razy z mężem, ale za bardzo bolało.

Jej głos stężał. Było w nim napięcie. Wspomnienie bólu.

— Nie dawałam rady.

— Może z tobą będzie inaczej — powiedziała, a on nie odpowiedział od razu. Zrobił to dopiero po krótkiej chwili. Jego głos był już cięższy. Głęboki.

— Oprzyj się o biurko.

Nie czekałem. Wiedziałem, że przechodzą do tego, czego wcześniej nie potrafiła przyjąć na dłużej. Nie chciałem tego tylko słyszeć. Chciałem to zobaczyć. Szybkim, zdecydowanym krokiem ruszyłem pod okno. Nie interesowały mnie oddechy. Nie interesowały mnie już słowa. Chciałem widzieć, jak moja żona pozwala się posuwać w ten sposób.

Oparła się o biurko na wyprostowanych ramionach, tyłkiem dokładnie w moją stronę. Stała lekko bokiem do szyby, jakby los zlitował się nade mną i ustawił ją tak, żebym widział wszystko. Michał coś powiedział — nie dosłyszałem, ale po jego gestach domyśliłem się, co kazał jej zrobić. Pochyliła się bardziej. Oparła się na łokciach, dłonie rozłożone na blacie, palce szeroko rozstawione. Jakby chciała się zakotwiczyć. Całe jej ciało mówiło jedno: jest gotowa. Nie przymuszona. Nie ciekawa. Naprawdę gotowa. Napalona. Mokra. Cała skupiona na tym, co zaraz się stanie. Wyglądała, jakby chciała być zerżnięta. Michał podszedł powoli. Lewą dłonią sięgnął pod nią, chwycił jej pierś. Złapał mocno. Nie pieścił. Ścisnął. Widziałem, jak jej głowa odchyliła się nagle do tyłu. Głęboki wydech. Ciężki. Mięśnie pleców napięte. Potem wyprostował się. Sięgnął do siebie. Poślinił kutasa. Obficie. Starannie. Widziałem błysk śliny. Przyłożył go między jej pośladki i zaczął powoli pocierać. Głęboko. Płasko. Przeciągał nim po całym rowku. Rozsmarowywał ślinę i napięcie. Lewą ręką trzymał penisa, jeszcze raz go poślinił. Prawą ręką odchylał jeden pośladek, żeby było łatwiej wejść. I wtedy to zobaczyłem. Wyraźnie. Bez żadnych złudzeń. Jego kutas dotykał jej drugiej dziurki. Mierzył w nią. Napierał. Widziałem, jak pośladki się napinają, jak napięcie w jej kręgosłupie przenosi się aż na kark. I w końcu wszedł. Najpierw tylko główką, ale wystarczyło.

Patrycja jęknęła tak głośno, że słyszałem ją, nawet stojąc przy szybie, ponad dziesięć metrów od drzwi. Jej usta były szeroko otwarte jakby zaskoczona intensywnością. Oddychała ciężko, przez usta. Oczy  zaciśnięte. Mocno. Jakby to wciąż był ból, ale taki, który chce poczuć. Syknęła. A potem zaczęła się poddawać. Położyła piersi na blacie. Cały tułów. Głowę opuściła w dół. Oddychała szeroko, głęboko, ale już bez oporu. Dłońmi sięgnęła za siebie, złapała własne pośladki i rozchyliła je bardziej. Sama. Dla niego. Odwróciła głowę w moją stronę. W tym momencie Michał zaczął się poruszać. Najpierw wyszedł. Potem znów wszedł, znacznie głębiej. Centymetr po centymetrze. Zaczął ją posuwać. Kontrolnie. Głęboko. Jej oczy już nie były zaciśnięte. Poluzowały się. Usta miała delikatnie przymknięte. Ale jej twarz zaczęła się zmieniać. Grymas, który znałem. Taki, jaki pojawiał się tylko wtedy, gdy jej ciało przestawało być własnością, a stawało się tylko nośnikiem przyjemności. Zaczęła jęczeć. Cicho, nisko, jakby między zębami.

Trzymał ją za biodra. Ruchy przyspieszały. Uderzenia robiły się mocniejsze. Jego jądra uderzały o jej cipkę z każdą falą. Jej pośladki podskakiwały, mięśnie drgały. I ja widzący to wszystko. Bez litości. Bez cenzury. Bez iluzji. Michał pieprzył moją żonę w dupę. I robił to już dłużej, niż ja kiedykolwiek mogłem. Ten stan trwał dobrą chwilę. Nie spieszył się. Miał pełną kontrolę nad swoim ciałem, nad nią, nad wszystkim. Widziałem, jak jego biodra pracują spokojnie, miarowo, jakby odliczał każdy centymetr swojego ruchu. W pewnym momencie pochylił się nad nią. Dosłownie. Objął ją całym sobą. Przycisnął do blatu, do jej pleców, łopatek, karku. Jego tors przylegał do jej skóry, jego brzuch ocierał się o jej plecy z każdym ruchem. Trzymał ją teraz nie tylko za biodra. Trzymał ją całą. Posuwał ją tak przez chwilę. Mocno. Wolno. Głęboko. Prawie bez dźwięków. Tylko oddech.

Jej jęki znów były niskie. Już nie jęczała z bólu, a z rozkoszy. Z absolutnej świadomości, że bierze to wszystko i chce więcej. Po chwili Michał przestał. Zrobił pauzę. Powiedział coś do niej, nie usłyszałem co. Ale jej odpowiedź była cicha i natychmiastowa. Kiwnęła głową. Wyszedł z niej powoli. Ciało Patrycji zadrżało. Wzięła głęboki oddech, oparła się dłońmi o biurko, prostując tułów. Potem odwróciła się, usiadła na blacie, nie patrząc na niego. A zaraz potem położyła się na plecach. Wiedziała, co będzie dalej. Rozsunęła szeroko nogi. Zgięła je w kolanach, podciągnęła w swoją stronę.

Widziałem ją całą. Otwartą. Gotową na więcej. Kobietę, która jeszcze kilka minut temu prosiła go o dotknięcie jej pupy palcem. A teraz zapraszała jego kutasa do ponownego wejścia w jej ciasną dziurkę. Michał podszedł bliżej. Jedną ręką prowadził członka. Drugą trzymał ją za udo. Przymierzył się do niej ponownie. Widziałem jeszcze dokładniej niż wcześniej. Jego penis oblepiony śliną. Jej rozciągnięty tyłek. Widziałem moment kontaktu. Jak dotykał ją znowu, powoli. Jak się przyłożył idealnie, jakby centymetr po centymetrze badał, czy znowu ją wziąć. Jakby chciał to zrobić dokładniej. Głębiej.

I zaczął. Nie od razu. Nie brutalnie. Najpierw pocieranie. Potem lekkie naciskanie. Widziałem, jak napina pośladki. Jak zsuwa żołądź do punktu wejścia. Jak znowu wbija się w jej pupę. Jej twarz była zmieniona. Zmęczona, skupiona. Oczy przymknięte, usta otwarte, język lekko wysunięty. Nie jęczała. Jeszcze nie. Tylko oddychała. Ciężko. Powoli. I pozwalała, żeby ją wypełnił. Jeszcze raz. Jeszcze głębiej.

Pozycja zmieniła wiele. Leżąc na plecach z rozłożonymi nogami, przyjęła go całkowicie. Michał wszedł głęboko. Każde pchnięcie było dłuższe, mocniejsze na tyle, że jej biodra cofały się mimowolnie. A jednak nie uciekała. Przeciwnie. Podnosiła miednicę naprzeciw jego ruchom, jakby chciała więcej. Głębiej. Z każdym wejściem jej usta otwierały się szerzej. Nie mówiła nic. Tylko jęczała. Głośno. Bez wstydu. Tak wyraźnie, że słyszałem ją nawet mimo odległości od drzwi. Jej dźwięki odbijały się od ścian gabinetu, niesione jak echo przez zimne szkolne korytarze. Oddychała szeroko, twarz rozpalona, usta otwarte, spojrzenie zamglone. I nie wytrzymałem.

Moje ciało było w pełnej gotowości już wcześniej. Każdy dźwięk, który z niej wypadał, każda fala ruchu, każdy obraz uderzał we mnie jak prąd. A teraz to był punkt bez powrotu. Ręka powędrowała w dół, odruchowo, bez wahania. Rozpięcie spodni, cichy szelest materiału, napięcie, które pękało jak szkło pod palcami. Nie dotykałem się dla ulgi. Dotykałem się, bo inaczej bym oszalał. Bo widok Patrycji — mojej Patrycji — rozciągniętej na biurku, z nogami szeroko rozłożonymi, z jego kutasem wbitym głęboko w tyłek, w takiej pozycji, której przede mną nigdy nie przyjęła. To było zbyt silne, by tylko patrzeć.

A potem zobaczyłem, jak jej dłoń powędrowała między uda. Dotknęła się. Najpierw delikatnie. Ale zaraz potem zaczęła masować łechtaczkę, krążąc palcami wokół niej, coraz szybciej, coraz intensywniej. W jej ruchach było coś chaotycznego – nie elegancja, nie kokieteria. To była desperacja. Seksualna potrzeba przyspieszenia. Szczytu. Michał złapał ją za nogi. Przycisnął je do niej — zgięte w kolanach, rozwarte, wypięte. Dzięki temu jej pupa uniosła się jeszcze wyżej, jeszcze bardziej otwarta. Cipka była nabrzmiała, różowa, mokra. Jego kutas wchodził teraz z jeszcze większą siłą. Głębiej. Patrycja przestała tylko się masować. Palce zanurzyły się w jej cipkę. Dwa, równo, zdecydowanie. Wsunęła je, nie zwalniając tempa Michała. Pieprzył ją, a ona wsuwała palce między uderzeniami. Wchodziły głęboko, potem znów wychodziły, ślizgały się po łechtaczce, potem zanurzały się ponownie. Drżała. Coraz mocniej. Całe ciało falowało w rytmie ich ruchów. Oddychała już tylko ustami. Gubiła dźwięki między jękami.

Masowała się z taką intensywnością, jakby chciała wycisnąć z siebie każdą resztkę czucia. Jakby chciała dojść nie raz — ale do wyczerpania. I była blisko. Widziałem to po jej udach. Po drżeniu mięśni. Po tym, jak palce nie trafiały już precyzyjnie, jak dłoń szarpnęła się kilka razy bez kontroli. I wtedy zadrżała. Cała, aż po stopy. Jęknęła tak głośno, że miałem wrażenie, że echo rozejdzie się po całym piętrze. Ciało wygięło się nagle w łuk. Biodra poruszały się chaotycznie, raz, drugi, trzeci — a potem zamarły, zaciskając się wokół niego.

W tym samym momencie ja zacisnąłem zęby. Oparłem się czołem o szybę. I pozwoliłem, żeby to przeszło przeze mnie. Całe ciało eksplodowało. Każdy skurcz był jak echo jej własnego orgazmu, powielonego we mnie, odbitego przez szybę. Oddychałem ciężko. Przymknąłem na chwilę oczy. Po chwili znów spojrzałem. Michał jeszcze był w niej. Poruszał się powoli. Ale już inaczej. Już ostatni raz. Wysunął się. Patrycja leżała z głową odchyloną w bok, z zamkniętymi oczami. Oddychała nieregularnie. Jej klatka piersiowa unosiła się w rytmie przyspieszonego pulsu. I wtedy to zrobił. Kilka ruchów dłonią. Szybkich. Pewnych. A potem strzelił. Jego nasienie wytrysnęło w długich falach. Najpierw na jej brzuch. Potem na piersi. Na szyję. Jeden mocniejszy strzał dosięgnął aż jej policzka i kącika ust. Patrycja nie drgnęła, nie poruszyła się ani o milimetr. Nie próbowała niczego zetrzeć. Nie zakryła się. Oddychała głęboko, miękko.

A ja?

Stałem po drugiej stronie szyby, z dłońmi wciąż drżącymi od ciepła, które przed chwilą przeszło przez moje palce. Głowa pulsowała, napięcie na dnie kręgosłupa jeszcze nie opadło. Oddychałem przez usta, krótkimi, ciężkimi haustami powietrza. Czułem się, jakbym w jakiś sposób naprawdę tam był — wewnątrz tej sceny, wewnątrz nich dwojga, po drugiej stronie szyb, które dzieliły nas bardziej niż ściany. Byłem pewien, że nie miała pojęcia o mojej obecności. Nie wiedziała, że mogłem być tak blisko. Puściła się z nim całkiem, bez wstydu, bez mojej wiedzy. Ile razy to się działo poza tymi, których byłem świadkiem? Może to pierwszy raz, a może dzieje się to częściej, niż mogę przypuszczać. Nie czułem zazdrości. Nie w klasycznym sensie. To, co zobaczyłem, było niezwykłe w sposób perwersyjny, czysty. Obraz, który nie chciałem, żeby się kończył. Chciałem jeszcze jednej minuty. Jeszcze jednego jęku. Jeszcze jednego pchnięcia jej bioder. Nie chciałem, by się kończyło. Ale było już po wszystkim. Tym razem. Czy zobaczę więcej? Czy przyzna się do tego wszystkiego?

Wyciągnąłem z kieszeni zmiętą chusteczkę i szybko przetarłem podłogę pod sobą, tam, gdzie spadło całe moje podniecenie. Kiedy znów spojrzałem przez szybę, siedziała na biurku. Wciąż naga, z lekko rozchylonymi udami, wciąż lekko uniesiona, jakby jeszcze nie chciała wracać do rzeczywistości. Widziałem jej brzuch – rozmazane ślady spermy, jeszcze błyszczące. Piersi spokojnie unosiły się i opadały. Oddychała szeroko. Rozmawiali. Cicho. Intymnie. Jak po czymś, co było więcej niż tylko chwilą.

Zrozumiałem, że nie mogę stać tu wiecznie. Musiałem z tego jakoś wyjść. Cicho ruszyłem korytarzem, przeszedłem obok drzwi do gabinetu, nie zatrzymując się nawet na sekundę. Zszedłem na dół. Podszedłem pod jej salę. Wyciągnąłem telefon. Zadzwoniłem. Odebrała po kilku sygnałach. Jej głos był spokojny. Udawanie miała opanowane.

– Miałem szczęście – powiedziałem. – Portier wrócił po klucze do domu i mnie wpuścił. Stoję pod salą, ale cię nie ma.

– Musiałam iść na górę. Już schodzę. Daj mi dwie minuty – odpowiedziała płynnie.

Wróciła dokładnie po dwóch minutach. Szła korytarzem szybkim, cichym krokiem. Włosy spięła w pośpiechu, ale kilka pasm opadło jej na policzki. Skóra na twarzy rozgrzana. Oczy skupione, ale gdzieś w nich czaiło się napięcie. Usta lekko rozchylone. Oddech zbyt płytki, by był tylko efektem schodów Pocałowałem ją. Smak jej skóry był ciepły, lekko słony. Ciało – sprężyste, pulsujące, jakby rezonowała w niej jeszcze końcówka jego pchnięć. Oddała ten pocałunek. Od razu. Mocno. Głęboko. Wsunęła mi język do ust bez zawahania. Całowała mnie z siłą, której się nie spodziewałem – jakby chciała się wytłumaczyć. Albo ukryć. Albo zrekompensować to, co działo się kilka minut wcześniej, na górze, z kimś innym. Było w tym coś nienaturalnie intensywnego. Jakby przez moje usta próbowała wymazać cudzy smak z własnych.

Nie weszliśmy do sali. Ruszyliśmy od razu w stronę wyjścia. Ona pierwsza. Ja za nią. Jej biodra poruszały się nieco inaczej – miękko, jakby ciało dopiero wracało do siebie. Majtki pod spodem pewnie nadal kleiły się do skóry, o ile je założyła. Pośladki napięte. Krok krótki, ale stabilny. Przy drzwiach obejrzała się przez ramię. Raczej kontrolnie. Zamknęła drzwi na klucz. Nie wspomniała ani słowem, że na górze nie była sama. I ja też tym razem nic nie powiedziałem.
 


Z perspektywy Patrycji: jej oczami.

To był jeden z tych dusznych, przesyconych zapachem rozgrzanego asfaltu czerwcowych dni, kiedy szkoła oddycha już resztkami sił. Dzieci wybiegają z klas jak stado uwolnionych zwierząt, a nauczyciele trzymają się przy życiu wyłącznie przez przyzwyczajenie, kofeinę i końcówki długopisów do podpisywania świadectw. Ja też już nie udawałam. Byłam zmęczona, rozgrzana, świadoma każdego milimetra swojego ciała. Materiał sukienki lekko przylepiony do pleców. Stanik jakby zbyt obcisły. Włosy związane tylko dlatego, że bez tego pot spływał mi po karku.

Ale mimo tej fizycznej niewygody uśmiechałam się pod nosem. Wiedziałam, że ten dzień nie skończy się jak każdy inny. Wiedziałam to od wczoraj. Jeszcze zanim zasnęłam obok męża, w naszej cichej, uporządkowanej sypialni, wymieniłam kilka wiadomości z Michałem.

– Nie mam jutro auta.

 – Adam mnie odbierze, ale dopiero po 19.

 – Zostaję po zebraniach.

Po chwili:

 – Też zostanę.

 – Załatwię, żeby nikogo nie było.

 – Tylko my.

 – Dam Ci znać, kiedy możesz przyjść. Albo sam przyjdę.

Czytałam to i czułam, jak między udami zaczyna pulsować napięcie. Koło mnie leżał mąż, był odwrócony plecami, oddychał miarowo — myślałam, że śpi. Wiedziałam, że ma jutro do przejechania prawie tysiąc kilometrów. W takich momentach lubił być wypoczęty, spokojny, nietykany.

Ale ja nie byłam spokojna. Wsunęłam dłoń pod kołdrę. Najpierw delikatnie. Potem głębiej. Ciało odpowiedziało natychmiast. Byłam mokra. Obraz Michała, jego wzrok, który przeszywał mnie bez dotyku, wszystko wróciło jak fala. Zacisnęłam uda, wsunęłam palce między wargi i zaczęłam się pieścić. Cicho. Powoli. Ale Adam się poruszył. Zatrzymałam się.

– Co robisz? – zapytał, półprzytomnie.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego wzięłam jego dłoń i przesunęłam ją tam, gdzie była moja. Zrozumiał od razu. Nie mówił nic. Po prostu wszedł we mnie zdecydowanym ruchem. Bez gry wstępnej. Bez pytania.

Mocno. Szybko. Mechanicznie, ale skutecznie. Oddychałam płytko z podniecenia. Z fantazji, która wybuchła w środku. Z tej podwójności, którą czułam.

Tak — było mi dobrze z Adamem. Tak — znał moje ciało.

Ale równocześnie, w drugim planie, wyświetlał mi się Michał. To, co może się wydarzyć jutro. Może zrobimy to, na co od wielu dni mam taką ochotę? Adam skończył prawie w tym samym momencie, co ja.

Odwrócił się i zasnął niemal natychmiast. A ja zostałam z rozgrzanym ciałem, otwartym pragnieniem i słodką, bolesną świadomością. To może się wydarzyć. Zasnęłam.

Poranek i cały dzień mijał w półświadomości. Rano lekcje, jednak ja już czekałam na popołudnie.

Mówiłam do rodziców na zebraniach, czytałam z dziennika, przytakiwałam, kiwałam głową, ale myślami byłam gdzie indziej. Co jakiś czas zerkałam na telefon. Krótkie wiadomości od Michała:

„Zebrałem wszystko. Został jeszcze Witek, ale zaraz wyjdzie”.

 „Portier idzie do domu przed osiemnastą”.

 „Nie wychodź. Przyjdę do Ciebie albo dam znać, kiedy możesz przyjść”.

Czytałam je z cichym biciem serca. Takim, które czuje się nisko w podbrzuszu. Nie potrzebowałam więcej. Nie chciałam niczego przyspieszać. To oczekiwanie, ten bezruch, było jak przedsionek do czegoś świętego. Albo profanującego. Albo jednocześnie obu.

Po zebraniach zapadła cisza, która w szkołach po godzinach potrafi być niemal erotyczna. Powietrze stało się gęstsze, ściany jakby przyglądały się temu, co mam w głowie. Korytarze zgasły. Gdzieś w oddali szczęknęły drzwi. Ostatnie kroki. Ostatnie szepty. Siedziałam w pustej klasie. Zegar wskazywał siedem minut przed osiemnastą. Czekałam na wiadomość od Michała i czułam się jak nastolatka. Jak wtedy, gdy pierwszy raz ktoś pisał do mnie w tajemnicy. Brzuch miałam ściśnięty z ekscytacji, dłonie nerwowo przesuwały się po klawiszach pianina, które wydawały przytłumione, ciche dźwięki.  Telefon zawibrował.

„Sprzątaczka wyszła razem z portierem. Jest pusto. Możesz przyjść na górę”.

Uśmiechnęłam się. Nie kontrolowałam tego uśmiechu. Był tak samo nieposłuszny, jak moje ciało. Zamknęłam oczy. Przeciągnęłam się lekko, rozkosznie. Poczułam, jak materiał sukienki napina się na udach, jak bielizna opina się na wilgotnej już skórze. Czułam, że jestem mokra. Już. Teraz. Nie kontrolowałam siebie. Poprawiając sukienkę, wsunęłam dłonie wzdłuż bioder i przez moment miałam ochotę zsunąć majtki.

„Zdjąć, czy zostawić je takie mokre na sobie?” — pomyślałam.

Ta myśl była tak wyraźna, że aż przygryzłam wargę. Przez sekundę wyobraziłam sobie jego rękę, jak zsuwa je z moich ud, jak patrzy na mnie. Jednak je zostawiłam. Świadomie. Niech ich dotknie i sam zobaczy, jak na mnie działają takie sytuacje. Powiem mu o tym. Poczuje to pod palcami, zanim zdążę coś powiedzieć. Wstałam. Z sercem bijącym jak u dziewczyny, która pierwszy raz idzie na spotkanie, którego nie powinna mieć. Na korytarzu panowała cisza niemal sakralna. Jak w teatrze, tuż przed podniesieniem kurtyny. Poszłam na górę.

 

Drzwi do jego gabinetu były uchylone. Światło przygaszone, zostawione tylko na jednej lampce biurkowej. Weszłam bez pukania. Bez pytania. Siedział przy biurku, bokiem, z jedną nogą opartą na kolanie drugiej. W ręku trzymał długopis, którym obracał leniwie. Ubrany jak zwykle — biała koszula podwinięta do łokci, materiał opinający ramiona. Ciemne, granatowe spodnie z przyjemnego materiału. Gdy podniosłam na niego wzrok, spojrzał na mnie i przez chwilę nic nie powiedział. Jakby oceniał nie to, jak wyglądam, tylko jak bardzo jestem gotowa. Jak długo już to w sobie noszę. Zamknęłam za sobą drzwi. Nie odwracałam się. Czułam jego wzrok na karku. Na łopatkach. Na pośladkach.

— Już wszyscy wyszli? — zapytałam. Cicho. Półgłosem.

— Kilka minut temu — odpowiedział spokojnie. — Zostałaś tylko ty.

Uśmiechnęłam się lekko. Wiedziałam, że to zdanie znaczy więcej, niż brzmiało. Podeszłam do jego biurka. Nie siadałam. Stałam po drugiej stronie. Zbyt blisko, żeby to było formalne. Zbyt pewnie, żeby wyglądać na nieśmiałą. On odchylił się lekko na krześle, nie spuszczając ze mnie wzroku. Ten spokój w jego oczach tylko mnie podniecał. Ten dystans, który nie był obojętnością, tylko kontrolą. Chciałam go trochę zburzyć. Pochyliłam się nad biurkiem. Celowo. Ramiona przesunęły się do przodu, guziki mojej białej koszuli naprężyły się lekko na piersiach.

— Wiesz… — powiedziałam powoli. — Zastanawiałam się przez chwilę, czy powinnam do ciebie przyjść w mokrych majtkach, czy może powinnam była je zdjąć.

Zamarł na moment. Uśmiech zniknął z jego ust. Ale nie dlatego, że coś było nie tak. To był moment, w którym spadła ostatnia zasłona.

— I? — zapytał, głosem niższym. — Jak zdecydowałaś?

Podniosłam głowę. Spojrzałam mu w oczy.

— Zostawiłam je – powiedziałam stanowczo.

 — Dlaczego? – zapytał.

Zrobiłam krok w bok, powoli obchodząc biurko, aż stanęłam tuż obok niego.

— Bo chciałam, żebyś sam poczuł, co ze mną robisz.

Przez moment panowała cisza. Ale to była ta dobra cisza. Ta, w której wszystko się rozgrzewa. On odłożył długopis. Spojrzał na mnie uważnie. Powoli, bardzo powoli, przesunął dłonią po moim biodrze. Materiał cienkiej spódniczki przesuwał się miękko pod jego palcami.

— Pokaż — powiedział cicho.

Odwróciłam się do niego bokiem. Złapałam za krawędź spódniczki i uniosłam ją powoli, odsłaniając uda, a potem majtki — cienkie, czarne, wyraźnie wilgotne. Nie powiedział nic. Tylko sięgnął dłonią i delikatnie wsunął palce pod materiał. Nie zsunął ich. Tylko dotknął. Mokro. Ciepło. Pulsująco. Z pewnością to poczuł. Zamknęłam oczy.

— Więc to jest dla mnie? — zapytał.

— Zrób z tym, co chcesz — odpowiedziałam cicho.

Oddychałam szybko. Stojąc przy nim, z uniesioną spódniczką, z jego dłonią w mojej bieliźnie, z guzikiem koszuli lekko rozpiętym na górze. Wiedziałam, że właśnie kolejny raz przekraczamy granicę przyzwoitości.

Wyjął dłoń, powoli. Wilgotna. Ciepła. Spojrzał na mnie, nie pytając o zgodę. I odsunął mnie lekko w bok. Wstał. Był wyższy. Spokojniejszy. Ten jego spokój był jednocześnie przerażający i podniecający. Jakby już wiedział, co zrobi i że nie ma odwrotu.

— Zdejmij spódniczkę — powiedział.

Posłusznie rozsunęłam zamek z boku. Spódniczka opadła bez oporu, miękko, cicho. Zostałam w samej koszuli. Biała, lekko prześwitująca. Poniżej czarne majtki, a pod koszulą stanik. Nie zasłaniałam się. Stałam na środku jego gabinetu. Nieco zawstydzona. Oddychałam nierówno. Czułam, jak powietrze chłodzi miejsca, które on dopiero co dotykał.

— Przypomnij mi — powiedział, podchodząc do mnie powoli. — Co mówiłaś o tych majtkach?

Zatrzymał się tuż przy mnie. Czułam jego ciało. Nie dotykał mnie jeszcze, ale był blisko. Napięcie między nami było jak pole magnetyczne.

— Że chciałam, żebyś poczuł, jak bardzo na mnie działasz — odpowiedziałam cicho.

Uniósł rękę i powoli rozpiął kolejny guzik mojej koszuli. Potem drugi. I trzeci. Wszystko powoli, z przesadną precyzją.

— I? — zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

 — Pomyślałam, że powinnam ci o tym powiedzieć.

Ujął mój podbródek. Uniósł moją twarz.

 

— Już to czuję.

Koszula rozsunęła się niemal całkowicie. Zsunął ją z moich ramion, trzymała się na jednym guziku. Jego dłoń znów dotknęła moich bioder. Złapał za pasek bielizny, wsunął palce pod materiał. Pociągnął lekko, nie zrywając, ale grożąc.

— Chcesz, żebym je zdjął?

— Chcę, żebyś zrobił, co uważasz za właściwe.

Pochylił się i pocałował mnie. W końcu. Twardo. Głęboko. Bez ostrzeżenia. Usta zderzyły się, język wtargnął między moje wargi. Złapałam go za kark. Moje ciało przykleiło się do jego klatki piersiowej, czułam twardość jego mięśni, czułam, że już jest gotowy. Ten pocałunek trwał. Ciężki, gorący, niecierpliwy. Jego ręce przesuwały się po moich plecach, po pośladkach, po udach.

— Odwróć się i rękami oprzyj tam, ale najpierw zdejmij stanik — wyszeptał w moje usta i wskazał na komodę.

Nie zawahałam się ani sekundy. Odwróciłam się. Podeszłam do komody. Stała zaraz przy drzwiach, ciężka, solidna, z chłodnym, gładkim blatem, który teraz miał zetknąć się z moją skórą. W chwili, gdy Michał przekręcił zamek, a cichy klik odbił się w moim ciele jak uderzenie dzwonu, już wiedziałam, że stanie się wszystko. Nie później. Nie za chwilę. Teraz. Spojrzał na mnie, spojrzeniem, w którym nie było miejsca na pytanie ani na cień niepewności.  W jednej chwili odwróciłam się, rozpięłam stanik i zdjęłam bez zdejmowania koszuli. Oparłam dłonie o blat komody. Materiał koszuli zsunął się z ramion, pozostając jedynie lekko zaczepiony na łokciach. Pochyliłam się mocniej, biodra wypięłam w jego stronę, czując, że moje ciało pulsuje, pręży się, woła.

Jego kroki były ciche, w sekundę był za mną. Poczułam jego obecność całą sobą, bo nie dotknął mnie jeszcze, a moje ciało już wiedziało, że za chwilę to zrobi. Dłoń położył na moim biodrze, przeciągnął nią wzdłuż krzywizny pośladka, potem przesunął między uda. Dotknął. Zsunął majtki jednym ruchem, nie zrywając ich, zostawił je na kolanach. Powoli, dokładnie, rozgarnął palcami moje wargi. Jęknęłam cicho, bezwiednie, nie dla efektu. Zsunął się niżej. Rozchylił pośladki. Czułam jego oddech tuż nad skórą, zanim zrobił to, pocałował mnie dokładnie tam. Krótko. Pewnie. Jakby zaznaczał, że to miejsce od teraz należy do niego. Kręgosłup zadrżał. Zacisnęłam palce na krawędzi komody. To było niemoralnie intymne. I absolutnie nie do zatrzymania.

Wstał. Usłyszałam szelest paska, rozpięcie spodni. Potem dotknął mnie ponownie, prowadząc czubek swojego członka wzdłuż mojej rozgrzanej, mokrej skóry. Wsunął się powoli, ale bez zawahania. Do końca. Do dna. Jęknęłam, przygryzając wargę, opierając czoło o ścianę. Był głęboko. Cały. Zatrzymał się w środku tylko na moment, a potem zaczął się poruszać. Ruchy były płynne, mocne, pewne, każde pchnięcie wbijało mnie głębiej w drewno pod dłońmi, sprawiając, że moje uda drżały, a w brzuchu coś zaciskało się coraz mocniej. Słyszałam dźwięk naszych ciał, dźwięk jego oddechu, mój coraz cięższy i płytszy, a przede wszystkim czułam, czułam wszystko.

Komoda skrzypiała rytmicznie, ściany oddychały razem z nami. Za drzwiami panowała cisza. Jego dłonie były na moich biodrach. Czasem przesuwał je po moich plecach, czasem sięgał palcami do przodu, do mojej łechtaczki. Mówił coś niskim głosem, szeptał słowa, które mnie rozgrzewały do czerwoności. Mówił, że tak mnie sobie wyobrażał, zgiętą nad komodą, z majtkami na kolanach, z rozgrzanym ciałem, z jękiem w ustach. Że wyglądałam tak, jak wyglądać powinnam — oddana. Ja szeptałam, że chciałam być jego. Właśnie tak. Teraz. Tutaj. I że nie myślę już o niczym innym.

Ruchy przyspieszyły. Czułam, że nie wytrzymam długo. Wchodził mocno, zdecydowanie. Cichy jęk, niekontrolowany, oderwał mi się z gardła jak obnażenie – głęboki, urwany, pełen napięcia. Jego dłonie znów mocno objęły moje biodra, a brzuch przywarł do moich pleców. Był twardy. Ciepły. Głęboki. Rytmiczny. A ja nie potrafiłam już oddychać spokojnie. Powietrze wewnątrz gabinetu było gęste, ciężkie, niemoralne. Pachniało potem, podnieceniem i tym specyficznym zapachem ciała, które chce więcej. Które dostaje. Mój oddech przyspieszał z każdym jego pchnięciem. Stawał się wyższy, cięższy, bardziej zawodzący. I wiedziałam, że nie brzmię już jak skupiona na uczniach nauczycielka.

Czułam go coraz głębiej. W środku byłam rozciągnięta do granic, śliska, gorąca, obolała i zachłanna. Moje wnętrze pulsowało wokół niego, żyło w rytmie jego bioder. Ruchy były coraz mocniejsze, niecierpliwe, mokre. Słyszałam, jak nasze ciała uderzają o siebie, jak moja skóra przykleja się do blatu komody, jak drewno jęczy pod naciskiem.

– Jeszcze… – wysapałam, łapiąc się za rant komody. – Nie przestawaj, nie teraz.

Miałam rozchylone usta. Wargi wilgotne od śliny i westchnień. Zamknięte oczy. Moje uda drżały. Zbliżałam się do granicy. Do tej, której nie wolno przekroczyć publicznie, a którą tak bardzo chciałam przekroczyć właśnie tu, właśnie teraz. W jego gabinecie. Czułam, jak Michał się we mnie napina. Jak zmienia kąt. Jak wbija się jeszcze głębiej. Powiedziałam głośno:

– Jeszcze nie kończ.

Moje ciało już pulsowało od środka. Moje palce ślizgały się po powierzchni mebla. Zgięłam kolana, wypięłam się mocniej. Chciałam go. W całości. Bez filtra. Bez kontroli.

– O Boże… Michał… – sapnęłam, prawie błagalnie. – Tak… taaak… jeszcze chwilę…

I wtedy pękłam. Ciało mi zadrżało, aż po czubki palców. Orgazm przeszedł przez mnie jak uderzenie prądu – nie fala, ale eksplozja. Pulsowanie. Dławiące, gorące, nie do zatrzymania. Zacisnęłam usta, by nie krzyknąć. Zgięłam się nad blatem, drżąca, przytrzymywana jego dłońmi, rozrywana wewnętrznie rozkoszą, która nie miała już nic wspólnego z rozsądkiem. Czułam, jak moje wnętrze ściska go, wciąga, jak rytmicznie dygocze wokół niego, jakby chciało go zatrzymać w środku. Na zawsze.

Przestał. Złapał mnie za rękę. Cofnął się w głąb gabinetu, pociągnął mnie lekko, odwrócił. Oddychał ciężko, patrząc mi w twarz z tym spojrzeniem, które mówiło wszystko – „jeszcze nie skończyliśmy”. Oparł się o biurko. Klęknęłam przed nim bez słowa. Włosy opadły mi na twarz, policzki rozpalone, pierś unosiła się szybko. Spojrzałam na niego od dołu. Stał z rozsuniętym rozporkiem, jego członek napięty, mokry ode mnie, twardy, gotowy. Wzięłam go do ust bez ceremonii. Jak głodna. Jakbym musiała.

Objęłam go dłonią u nasady. Wsadziłam głęboko. Pierwszy raz do połowy. Potem całość. Ślina mieszała się z jego smakiem, z moją własną wilgocią. Czułam, jak wchodzi, wysuwa się, uderza o tył języka. Piersi kołyszą się w rytmie moich ruchów, włosy opadają mi na twarz, przesłaniają oczy, ale ja i tak wiem, gdzie jest, gdzie chce, żebym była. Oddycham przez nos, ślina spływa po mojej brodzie, mokra, ciepła, wymieszana z jego smakiem. Palce zaciskają się na jego udzie, by złapać równowagę, druga ręka trzyma go u podstawy, zsynchronizowana z każdym ruchem ust. Kiedy wbija się głębiej, gardło odruchowo się zaciska, ale nie odsuwam się. Przeciwnie – przyciągam go jeszcze. Wiem, że to lubi. Wiem, że to go podnieca jeszcze bardziej.

– Jeszcze… głębiej… całego – mruczy nisko.

I robię to. Gardło otwiera się, język się cofa, pozwalam mu wejść do końca. Czuję, jak się napina. Czuję, jak jego dłonie wplatają się w moje włosy, jak naciska lekko na kark, ale nie prowadzi. Nie musi. On wie, że ja znam ten rytm. Że umiem go poprowadzić sama. Dźwięki stają się wulgarne, jak coś, co nie ma prawa istnieć w tym miejscu – w szkolnym gabinecie.

– Mamy czas – mruczy Michał, ciężko, męsko, z tą swoją kontrolą. – Nie spiesz się.

Uśmiecham się przez zasłonę włosów, z pełnymi ustami. Wysuwam się na chwilę, ocieram wierzchem dłoni ślinę z brody, biorę głębszy oddech i szepczę miękko, z tą fałszywą niewinnością, którą rezerwuję tylko dla takich chwil:

– Adam będzie dopiero po dziewiętnastej… chcę cię jeszcze. Jesteś pewien, że nikogo już nie ma?

Potrzebuję tej odpowiedzi – tej pewności, którą on zawsze mi daje. Potrzebuję jego dominacji, decyzji, że możemy dalej.

– Widziałem, jak wychodzili – odpowiada Michał. – Zgasili światła. Jesteśmy sami.

To „jesteśmy sami” przechodzi przeze mnie jak impuls. Wiem, że może nie być stu procentach prawdą, że w takich miejscach nigdy nie jest się do końca pewnym. Ale ta myśl mnie nie powstrzymuje. Przeciwnie. Rozgrzewa. Czuję, że się uśmiecham. Cicho. Zadowolona. Rozgrzana.

– Czuję się jak uczennica – wypuszczam z siebie, patrząc na niego spod włosów.

On tylko uśmiecha się półgębkiem. Jego ręka znów na mojej głowie.

– Mmm… jaki twardy… – wysapuję, gdy na chwilę wysuwam go z ust, tylko po to, by polizać go od nasady do czubka. – Boże, Michał…

Michał wciąż był oparty o biurko — nogi rozstawione, ramiona luźne, twarz spokojna, niemal obojętna. Oddychał głęboko, leniwie, jak ktoś, kto ma całkowitą kontrolę nad chwilą. Nad moim ciałem. Nad tym, co robimy. Patrzyłam na niego z dołu, z włosami przyklejonymi do spoconej twarzy. Klęczałam tuż przy biurku, obok uchylonego okna, czując na skórze chłodne powietrze kontrastujące z gorącem między udami. Pośladki miałam nagie. Czułam się obnażona do samego rdzenia — nie tylko fizycznie. Psychicznie. W pełni poddana. Chciałam go całego. Poczuć, jak przesuwa się aż do gardła, jak jego ciepło wypełnia mnie po brzegi. Bez hamulców. Bez litości. Bez udawanej delikatności. Słyszałam, jak jego oddech się zmienia. Cięższy. Głębszy. Głuchy, jakby próbował stłumić dźwięk. Czułam, że jest blisko. Wiedziałam, że widzi mnie dokładnie taką, jaką chcę, żeby widział — wulgarną, oddaną, gotową.

I wtedy nagle, niespodziewanie mnie zatrzymał. Złapał mnie za brodę. Nie brutalnie, ale pewnie. Pociągnął do góry. Otworzyłam usta, przełykając gęstą ślinę, która zebrała się w gardle. Chciałam coś powiedzieć, zapytać, co się dzieje, ale jego palec przy ustach był jak komenda. Cisza. Spojrzał na mnie tym swoim półprzymkniętym spojrzeniem — ciężkim, dominującym, spokojnym. Jakby właśnie decydował, co dalej zrobić z moim ciałem. I w tym spojrzeniu było coś tak intymnego, że poczułam rozlewające się między udami ciepło. Pulsujące. Natarczywe. Gotowe.

– Wstań – powiedział cicho, ale nie było w tym prośby.

Posłuchałam. Wstałam powoli — nogi lekko drżały po długim klęczeniu, ale ruchy miałam płynne, skupione, pełne wewnętrznej gotowości. Jednym ruchem zrzuciłam papiery z blatu, nie patrząc nawet, gdzie spadły. Oparłam dłonie o krawędź. Rozstawiłam nogi. Stałam otwarta, świadoma jego wzroku na moich lśniących udach, na napiętym tyłku, na wilgotnej, wystawionej dla niego cipce. Koszula wisiała na mnie jak dekoracja. Stał za mną. Czułam jego oddech na plecach, zanim jeszcze mnie dotknął. A potem znów dłoń na biodrze — silna, gorąca — zacisnęła się tak, jakby chciał mnie zatrzymać w tej pozycji na zawsze. Drugą ręką przesunął między moje pośladki. Rozchylił mnie. Bez pytania. Jakby to była jego własność.

I wtedy — jednym, twardym, głębokim pchnięciem — wszedł we mnie.

Zgięłam się do przodu. To było uderzenie czystej, dzikiej przyjemności – tak intensywne, że z gardła wyrwał mi się niski, urwany jęk. Michał zaczął mnie pieprzyć bez wstępów, bez ceremonii, jakby wszystko już zostało powiedziane. Nie musiał się tłumaczyć. Każde jego pchnięcie wbijało mnie głębiej w blat. Jego biodra uderzały o moje pośladki z siłą, od której całe ciało drgało, a piersi kołysały się przy każdym szarpnięciu. Moje plecy wyginały się same, rozwarte uda jęły się rozsuwać jeszcze mocniej, jakby ciało prosiło o więcej, domagało się mocniej. W tej chwili nie byłam już kobietą — byłam otwartym naczyniem dla jego chęci. Michał pochylił się nade mną. Jedną ręką przycisnął moją twarz do blatu, drugą klepnął mnie w tyłek. Głośno. Brutalnie. A ja zachichotałam — dźwięcznie, bezwstydnie — bo to uderzenie było jak zapalnik. Jak ogień na suchą skórę.

– Mocniej – wysapałam przez zaciśnięte zęby. – Jeszcze.

I dał mi to. Bez czułości. Bez słów. Tylko ciężarem swojego ciała, siłą wbijającą się we mnie z precyzyjną brutalnością. Pieprzył mnie z całą twardością tego, co miał między nogami – jakby każda sekunda miała wypalić mi w pamięci, do kogo teraz należę. Jego jądra uderzały, a między udami robiło się coraz bardziej ślisko, gorąco, obłędnie mokro. Wilgoć spływała mi po wewnętrznej stronie ud, ślizgała się po skórze, zlepiała nas razem w lepkim, dzikim rytmie. Byłam cała rozgrzana. Spocona. Cała otwarta. Spojrzałam na niego przez ramię i w jego oczach zobaczyłam  pewność. Decyzję. Siłę, która nie potrzebowała pozwolenia. On już wiedział, co ze mną zrobić. I robił to. Moje dłonie znów zacisnęły się na krawędzi blatu. Paznokcie wbiły się w drewno, zostawiając ślady. Biodra zaczęły poruszać się szybciej — ciało przejęło stery. Jakby każda część mnie próbowała go zatrzymać w sobie, złapać głębiej, mocniej. Tyłek napiął się jak struna. Palce drżały. Skóra była czerwona od napięcia.

I wtedy przyszło. Nagłe. Brutalne. Orgazm rozdarł mnie od środka. Jak eksplozja. Jak fala ognia. Nie miałam kontroli — tylko dźwięk wyrwany z wnętrza, między krzykiem a skowytem. Głęboki, nieludzki. Dziki. Ale Michał nie przestał. Pchnął mnie mocniej. Jeszcze raz. Jeszcze dwa razy. Trzymał mnie za włosy, przyciskał do blatu, pieprzył wbrew temu, że moje ciało już się trzęsło, już wyło z rozkoszy. Jakby chciał powiedzieć: to, że doszłaś, nic nie znaczy. To nie jest koniec. To ja decyduję, kiedy kończymy. Ty jesteś tutaj po to, by doprowadzić mnie do końca. Oddychałam ciężko. Czułam, jak całe ciało pulsuje wokół niego — jakby każdy skurcz mięśni był odpowiedzią na jego ruchy, niekontrolowanym drganiem po przyjęciu zbyt dużej dawki przyjemności.

W tamtej chwili nie istniało nic poza nim. On. Ja. Rytm. Przestał. Wyszedł ze mnie powoli, zostawiając za sobą uczucie pustki, które natychmiast rozlało się między udami. Zerknęłam przez ramię. Stał za mną. Nieruchomo. Patrzył z góry, a jego wzrok był głęboki, ciemny, milczący. Przez ułamek sekundy nie powiedział nic. Potem nachylił się — tak blisko, że jego czoło niemal dotknęło mojego. Czułam ciepło jego oddechu na ustach, szyi, piersi. Miałam wrażenie, że cały świat znów skupia się w tym jednym momencie.

– Stań. Chodź do mnie. – Jego głos był niski. Gładki. Nie prosił. Kierował.

Zrobiłam to. Cicho. Bez oporu. Nogi miałam lekko zdrętwiałe, ale ciało było gotowe. Nadal rozgrzane. Nadal mokre. Nadal błagające o więcej. Pociągnął mnie za sobą, kilka kroków w tył. Poprowadził jak przedmiot, który zna już swoją rolę. Przycisnął mnie do ściany. Tyłem do siebie. Przodem do chłodnego tynku. Czułam jego tors, jego brzuch, jego zapach. Otaczał mnie całkowicie. Jakby mnie zamykał w sobie. Jego usta znalazły się tuż przy moim uchu. Głos był chropowaty, oddech gorący. Jego dłoń zjechała w dół. Zdecydowana, wsunęła się między moje uda. Jeden palec wślizgnął się we mnie płynnie, bez najmniejszego oporu. Ciało przyjęło go natychmiast. Po chwili dołączył drugi. Uwielbiał to. Przecież od tego wszystko się zaczęło. Od jego palców we mnie, w samochodzie. Ale to nie był jego cel. Palce cofnęły się. Potem znów zjechały niżej, a potem wyżej. Dotknął tego miejsca, tego punktu, który wyzwalał u mnie rozkosz, która zacierała myśli. Delikatnie, ale świadomie dotknął wejścia do mojej pupy. Czułam, jak napięcie rośnie, ale tym razem miałam za sobą dwa orgazmy. Ciało błagało o chwilę. Oddech był płytki, niespokojny.

– Za chwilę… – wyszeptałam. Głos był cichy, zdyszany.

– Dobrze. – odpowiedział spokojnie. Bez presji. Ale z obecnością, która nie ustępowała.

Zamknęłam oczy. Odchyliłam się do tyłu, głowę oparłam o jego ramię. Oddychałam wolno. Głęboko. A wtedy wziął moją dłoń. Prowadził mnie delikatnie, ale nie pytająco. Obrócił mnie. Staliśmy tuż przy drzwiach. Wtedy jego dłoń położyła się na moim ramieniu. Pewna. Zdecydowana. Spokojna, ale z siłą, która nie potrzebowała przemocy. Głowa sama się obróciła, tak jak chciał. Ustawił mnie. Klęknęłam. Ponownie. Otworzyłam usta. Powolnym ruchem wciągnęłam go w siebie — tak głęboko, jak tylko mogłam. Gardło znało ten kształt. Ten ciężar. Ten smak. Ale teraz było inaczej. Bardziej zachłannie. Bardziej desperacko.  Usłyszałam przeciągłe westchnienie. Dźwięk pełny napięcia, wyciszony, ale gęsty od kontroli. Czułam jego ciało — każdy skurcz mięśni brzucha, każdy delikatny ruch bioder. Czułam, jak narasta w nim napięcie, jak jest coraz bliżej. Nasuwałam się na niego głęboko, bez zawahania. Gdy główka uderzała o tył języka, nie cofałam się. Pozwalałam mu wejść jeszcze mocniej. Krztusiłam się. Oczy łzawiły. Gardło ściskało się od oddechu przez nos. Ale nie przerywałam. Oddychałam wolno. Głęboko. Znów. I jeszcze raz. Wdech. Całość. Przerwa. Wdech. Całość.

Dał mi tyle przyjemności. Teraz ja chciałam dać ją jemu. Jego dłoń wplotła się w moje włosy — mocno, bez zawahania. Trzymał mnie tak, jakby nie zamierzał puścić. Jakby to właśnie był moment, w którym jego ciało ma przejąć stery. Oddychał ciężko. Coraz ciężej. Szybciej. Pulsował między moimi wargami. Jeszcze chwila. Jeszcze milimetr. To mnie podnieciło. Tak cholernie bardzo. Czułam, jak moje sutki znów twardnieją. Jak z cipki wypływają kolejne fale wilgoci. Nie miałam nad tym żadnej kontroli. Jęknął krótko. Zatrzymany w ostatnim momencie. I wtedy znowu przerwał. Oderwał się.

Spojrzałam na niego z dołu. Z ustami jeszcze otwartymi, z policzkami czerwonymi, z brodą mokrą od śliny i potu. Nie byłam pewna, co zobaczę w jego oczach. Czy chce więcej? Czy to był koniec? Ale ja już wiedziałam jedno.

— Ja chcę jeszcze. – powiedziałam.

Głos nie był pytaniem. Nie był nawet prośbą. To był rozkaz wypowiedziany szeptem, który nie znosił sprzeciwu. Powolny, niski ton, który nie prosił o zgodę, on ją zakładał. Michał patrzył na mnie tylko przez sekundę. Ale to wystarczyło. Cofnęłam się krok w tył. Usiadłam na jednym z trzech foteli, rozkładając nogi szeroko, bezwstydnie, prowokacyjnie. Nie powstrzymałam się. Nie chciałam. Było mi trochę wstyd — ale właśnie dlatego czułam się całkowicie wolna. Skóra wydała mokry dźwięk, gdy uda zetknęły się z obiciem. Ciało było rozgrzane, napięte, mięśnie wibrowały jak napięta cięciwa. Moja cipka pulsowała, otwarta, wypchnięta do przodu, błyszcząca od wilgoci. Gotowa. Ale nie dla mnie. Dla niego.

— Włóż palce. I liż mnie.

Nie pytałam. Nie udawałam niepewności. Dałam mu polecenie, bo wiedziałam, że i tak tego chce. Jego wzrok zsunął się między moje uda. Na środek, który rozchyliłam palcami. Moje własne palce odsłaniały mnie przed nim — wilgotną, napuchniętą, otwartą. Moje ciało już na niego wołało. Oddech był ciężki, drżący. Sutki znów sterczały — twarde, ciemne, napięte — jakby każda komórka skóry wiedziała, że to się znów zaczyna. Pierwszy kontakt jego języka był jak wstrząs. Jak iskra wypuszczona na mokrą powierzchnię. Ostry, gorący ślad po łechtaczce. A potem język zjechał niżej — szeroko, głęboko, z pełną kontrolą. Jęknęłam. Głośno. Bez skrępowania. Byłam już poza strefą wstydu. Zostało tylko ciało. Gdy wsunął jeden palec, oddech urwał się jak zerwana linka.

— Jeszcze. – Wyrzuciłam z siebie, prawie warcząc.

Dodał drugi. Bez słowa. Wsunął je płynnie, z precyzją kogoś, kto zna każdy zakamarek mojego wnętrza. Tyłek napiął mi się, biodra uniosły lekko z fotela, dając mu pełny dostęp. Nie powstrzymywałam się Złapałam go za włosy. Mocno. Nie dla dominacji — dla prowadzenia. Przycisnęłam jego twarz do siebie, zanurzając go w mojej wilgoci.

— Tak… właśnie tak… nie przestawaj…

Język pracował rytmicznie. Palce zaczęły poruszać się z tym samym wyczuciem, tym samym celem. Trafiał dokładnie tam, gdzie trzeba — w górną ścianę, lekko do przodu. Punkt, który zawsze rozsadzał mnie od środka. Moje ciało płynęło, poddawało się bez walki.

— Jeszcze jeden… — wysapałam. – Palec. I ssij.

Nie zawahał się ani na moment. Dodał trzeci. Czułam, jak mnie rozciąga. Jak rozrywa przyjemność od środka, ale nie bolało. Było idealnie. Głębiej. Mocniej. Mój oddech był już serią krótkich, urywanych, rozpaczliwych dźwięków. Dłoń z włosów przesunęła się na oparcie fotela, palce bielały od napięcia.

— Dotknij… niżej — szepnęłam. Już nie pewnie. Już nie rozkazująco. Cicho. Intymnie.

 Z napięciem, które brzmiało jak błaganie. Jego palec zawisł tam tylko na moment. Jakby czekał na potwierdzenie. Ale nie musiał go mieć. Rozchyliłam nogi jeszcze szerzej. Jedna ze stóp powędrowała na podłokietnik. Pokazałam mu, że jestem gotowa. Że nie tylko pozwalam — ja tego chcę.

Wsunął czubek palca. Powoli. Delikatnie. Weszłam na niego jak miękki pierścień. Zadrżałam. Gardło wydało z siebie przeciągły, głęboki jęk.

– Mmmm… – dźwięk był nasycony wszystkim. Przyjemnością. Ulgą. Szaleństwem.

Ciało zareagowało natychmiast. Nie broniło się. Nie stawiało oporu. A on nie przestawał. Językiem drażnił łechtaczkę, rytmicznie, cierpliwie, a palcem tam, gdzie nie zawsze miałam na to ochotę, jednak teraz coraz większą. Robił to z szacunkiem do granicy, którą właśnie pozwalałam przekroczyć. Każde jego poruszenie było jak nowy rozdział w księdze rozkoszy. Jęczałam. Już bez melodii. Jęki mieszały się ze śmiechem. Histerycznym, urywanym, prawdziwym.

— Co ty ze mną robisz — wyszeptałam, zamykając oczy.

I wtedy on się odezwał. Głos miał niski, spokojny. Jakby stąpał po granicy rzeczywistości.

— A może chcesz poczuć tam coś większego?

Otworzyłam oczy. Spojrzałam na niego. Wciąż był między moimi udami, jego palec we mnie, jego język jeszcze lśnił, wargi czerwone od moich soków. Ale jego wzrok był poważny. Nie prowokacyjny. Nie pytający z ciekawością. Jakby już wiedział. Jakby nie pytał, czy chcę, tylko czy jestem gotowa to powiedzieć Czułam, jak moje ciało drży. Nie z lęku. Z napięcia. Z tej cienkiej granicy między pragnieniem a zawahaniem. Sięgnęłam do jego karku. Pociągnęłam go do siebie. Chciałam jego bliskości, jego wzroku, jego obecności. Spojrzałam mu w oczy. Miałam rozchylone usta. Twarz rozgrzaną. Policzki czerwone od krążącej krwi.

— Tak. Nie. Nie wiem.

 Przerwa. Głębszy wdech.

— Chcę… jestem tak podniecona, że bardzo chcę.

 Kolejna pauza. A potem więcej.

— Ale sama nie wiem. Próbowałam. Wiele razy. Z Adamem. Sama chciałam.

 Głos lekko zadrżał. Nie od wstydu. Od wspomnienia. Od cienia porażki.

— Ale on ma sporego i kiedy wchodził, było za mocno. Bolało.

 Zacisnęłam dłonie na fotelu. Usta zesztywniały.

— Wytrzymywałam chwilę. Ale nie dawałam rady.

 Czułam, że to nie było łatwe do powiedzenia. Ale mówiłam. On słuchał.

Michał nie komentował. Nie miał potrzeby. Nie patrzył na mnie jak ktoś, kto ocenia. Tylko jak ktoś, kto rozumie ciało. Ciało takie jak moje. Takie, które potrafiło się spiąć, zamknąć, wycofać.

— Może dziś będzie inaczej. — powiedziałam w końcu.

I wtedy coś się we mnie przesunęło. Nie ulga. Coś głębszego. Jakby moja własna bariera, ta, która do tej pory się zaciskała, w tej chwili po prostu przestała mieć sens. Spojrzałam mu w oczy. Prosto.

 — Chcę. — powiedziałam. – Chcę poczuć tam coś większego.

Nie zaskoczył się. Nie uśmiechnął się. Nie triumfował. Po prostu skinął głową. I wypowiedział jedno, spokojne polecenie:

— Oprzyj się o biurko.

Zrobiłam to. Podeszłam do biurka przy oknie. Oparłam dłonie o krawędź blatu, mocno, świadomie. Rozstawiłam palce szeroko, jakby miały mnie zakotwiczyć. Plecy opadły nisko, tyłek wypięłam do tyłu. Byłam cała otwarta, wystawiona, gotowa. Skóra moich pośladków była rozgrzana, aż pulsująca od jego dłoni, od wcześniejszych pchnięć, od tego, co już się wydarzyło. Ale teraz napięcie przesunęło się głębiej. Do najintymniejszego punktu mojego ciała. Michał był za mną. Nie mówił nic. Po prostu podszedł. Wsunął rękę pod mój brzuch. Jego dłoń zacisnęła się na mojej piersi. Gorącej, ciężkiej, nabrzmiałej. Nie pieścił jej. Ścisnął. Mocno. Pewnie. Jakby sprawdzał, czy jestem prawdziwa. Z gardła wyrwał mi się jęk. Rzuciłam głową do tyłu, zamknęłam oczy.

— Oddychaj — szepnął mi do ucha. – Będzie powoli, ale może trochę boleć.

Wyprostował się. Widziałam kątem oka, jak ślini dłonie. Obficie. Bez pośpiechu. Dokładnie. Jak ktoś, kto wie, że przygotowanie to akt władzy. I troski jednocześnie. Jego palce rozchyliły moje pośladki. I wtedy poczułam go. Penis dotknął najwrażliwszego miejsca. Nie wsuwał się. Na razie tylko jakby pocierał. Przesuwał się w górę, w dół, gładko. Rozsmarowywał ślinę. I napięcie. I strach. Mój oddech stał się krótki. Urwany. Nerwowy. Serce biło w gardle. Zamknęłam oczy.

— Powiedz mi, jeśli chcesz, żebym przestał — powiedział cicho.

Ale wiedział, że nie powiem. Nie odpowiedziałam. Tylko rozchyliłam nogi szerzej. Zaprosiłam go. Milczeniem. I wtedy zaczął wchodzić. Faktycznie powoli. Milimetr po milimetrze. Każdy skrawek jego członka był jak rozrywanie wewnętrznego oporu. Najpierw czułam napięcie. Piekące, ciasne, niewygodne. Jakby moje ciało jeszcze nie wiedziało, czy go wpuścić. Zacisnęłam szczękę. Paznokcie wbiły się w blat. Ale nie tyle z bólu, ile z intensywności. Z tej surowej świadomości, że właśnie mnie bierze. Tam, gdzie zawsze było „za mocno”.

— Dobrze… dobrze… powoli… — szeptałam. Do siebie. Do niego. Do własnego ciała.

On nie przyspieszał. Ale w pewnym momencie jego żołądź przełamała opór i wszedł głębiej. Prawie jednym ruchem. Zabolało. Przez chwilę. I zaraz przeszło. Bo ciało zaczęło się otwierać. Ból zamienił się w pełnię. W ciśnienie. W pulsującą ekstazę, podszytą strachem. Czułam go mocno. Jego twardość. Jego obecność tam, gdzie wcześniej wszystko krzyczało: nie. A teraz nic nie krzyczało. Zatrzymał się. Po prostu był we mnie. Jakby czekał, aż to się we mnie ułoży. Uspokoi. Położył dłonie na moich biodrach. Zacisnął palce. Nie spytał, czy dobrze. Nie musiał.

— Oddychaj. — szepnął raz jeszcze.

I zaczął się poruszać. Powoli. Coraz głębiej. Każde pchnięcie było jak fala, która wypychała ze mnie powietrze. Nie jak seks. Jak rytuał. Jak wtargnięcie. Jak gest, którego nie robi się z każdym. Tylko z kimś, komu oddaje się więcej niż ciało. Wszedł cały, mocno zabolało, ale tylko przez chwilę. W tym momencie jęknęłam tak głośno, że sama się przestraszyłam. Dźwięk odbił się od szyb. Od ścian. Ale nie obchodziło mnie to. Bo to była moja chwila. Moje dłonie ślizgały się po blacie. Szukały oparcia. Plecy miałam wygięte w łuk, biodra wypchnięte maksymalnie do tyłu. Skóra płonęła. Mięśnie drżały. Oddech rwał się z piersi w ciężkich, chrapliwych porcjach powietrza. Czułam każdy jego ruch. Poruszał się powoli, miarowo, z brutalną precyzją, jakby każde wejście miało wyżłobić nowy kształt we mnie. Jego brzuch ocierał się o moje plecy. Jego tors przyklejał się do mojej rozgrzanej skóry. Otaczał mnie. Przyciskał. Przejmował. Nie trzymał już tylko bioder. Trzymał mnie całą. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam uciec.  Jęczałam nisko. Głęboko. Czułam, że twarz mi się zmienia. Że nie mam nad nią kontroli. Powieki ciężkie opadały same. Usta półotwarte, błyszczące od śliny. Język przesuwał się po wardze, wilgotny, miękki. To był ten moment, w który wpadałam tylko wtedy, gdy ciało przejmuje świadomość. Gdy przestaję być sobą, a staję się doznaniem.

– Oooooch… taaak… – wyszeptałam, prawie zdziwiona, że mówię. – Taaak… rób to…

Michał przyspieszał. Ruchy były teraz mocniejsze. Cięższe. Każde pchnięcie przesuwało mnie po blacie. Jego dłonie zaciskały się na moich biodrach, błądziły po moich plecach, wciskając się pod koszulę. Jego jądra uderzały o moją cipkę przy każdym wejściu. Pośladki napinały się, odbijały. Ciało było jednym wielkim dźwiękiem. Zatrzymał się. Wyszedł ze mnie powoli. Jakby zabierał ze mnie nie tylko siebie, ale i powietrze. Czułam, jak wewnątrz robi się pusto, dziwnie chłodno, ale nadal otwarcie. Nadal miękko. Oparłam się mocniej na dłoniach, podniosłam tułów. Wzięłam głęboki wdech. Wydech. Powietrze wydawało się gęste jakby nasączone potem, seksem, drgającą energią. Skóra na piersiach była czerwona. Brzuch poruszał się nierównomiernie. Cała byłam rozchylona, wciąż bijąca od środka. Spojrzał na mnie. I wtedy powiedział, spokojnie:

 — Odwróć się. Usiądź. Połóż się na plecach.

Zrobiłam to bez słowa. Odwróciłam się, przysiadłam na brzegu biurka. Położyłam się. Plecy zetknęły się z chłodnym blatem. Rozsunęłam nogi szeroko. Zgięłam kolana. Podciągnęłam je do siebie. Nie patrzyłam na niego. Ale wiedziałam, że widzi wszystko. Wiedziałam, co mu daję. Nie tylko cipkę. Nie tylko ciało. Całą siebie. W tej pozycji byłam bardzo otwarta. Nie było w niej już niczego do ukrycia. Zbliżył się. Jedną ręką trzymał penisa, drugą objął moje udo. Trzymał mocno, zdecydowanie. Rozchylał mnie jeszcze bardziej. Jego kutas był gorący. Śliski. Czułam go przy sobie, zanim jeszcze we mnie wszedł. Muskał mnie powoli. Przesuwał się po udach. Każdy dotyk był jak przeciągnięcie drgającego prądu po nerwach. Dreszcz wędrował od łechtaczki, przez brzuch, do piersi, aż do szyi. Oddychałam wolno, ale głęboko. Każdy oddech pogłębiał napięcie.

Moje dłonie znów spoczęły na blacie. Palce rozstawione, gotowe się zacisnąć, gdyby nagle pchnął mocno. Ale nie powstrzymywałam go. Czekałam. Na moment. Na to, jak znowu się we mnie zagłębi. Czułam, jak mój oddech zwalnia i jednocześnie robi się cięższy. Jak napięcie rośnie pod skórą. Jak biodra same zaczynają unosić się ku niemu. I znowu zaczął wchodzić w moją pupę. Jakby mocniej. Głębiej. Milimetr po milimetrze. Ciało napinało się wokół niego, przyjmowało go z nowym uczuciem. Od przodu to było inne. Jeszcze bardziej intensywne. Jeszcze bardziej nagie. Usta rozchyliły się szeroko. Powieki drżały. Język wysunął się nieświadomie. Nie było jęku. Jeszcze nie. Tylko oddech. Głęboki, drżący, czysty. Pozwalałam mu na wszystko. Jeszcze raz. Jeszcze głębiej. Każde jego pchnięcie wbijało się we mnie mocniej niż poprzednie. Od przodu czułam każdy centymetr, każdą warstwę twardego ciała, które rozwierało mnie od środka.

Pozycja dawała mu pełny dostęp. Wchodził naprawdę głęboko — tak bardzo, że moje biodra cofały się same. Ale nie przed bólem. Przed intensywnością. Podnosiłam miednicę. Wychodziłam mu naprzeciw. Jakby moje ciało samo prosiło go, błagało, domagało się jeszcze. Jeszcze głębiej. Jeszcze mocniej. Jeszcze bardziej. To bolało. I było przyjemne. Jednocześnie. Piekło i rozkoszowało. I właśnie to sprawiało, że nie chciałam, by przestał. Każde jego ruchy otwierały mnie bardziej. Każdy mój oddech stawał się cięższy, głośniejszy, zachłanny. Jęczałam. Coraz głośniej. Nie był to już jęk opanowany. Bez wstydu. Bez kontroli i cenzury. Dźwięki odbijały się od ścian. Wracały do mnie. Mieszały się z jego oddechem. Wbijał się we mnie głęboko, rytmicznie. Dłońmi dotykał mojego brzucha, sięgał do piersi, ugniatał je i ściskał sutki.

Już nie myślałam, gdzie jestem. Ciało przejęło wszystko. Podejmowało decyzje za mnie. Biodra same unosiły się w jego stronę, prosiły o więcej, naprzeciw jego uderzeniom. Brzuch napinał się falami. Czułam to wszystko, ale jakby nie mogłam kontrolować. A w głowie tylko obrazy. Obrazy jego dłoni, jego twarzy, jego ciała. Całe moje wnętrze było rozpalone. Nabrzmiałe. Przepełnione. Jakby już nie było gdzie pomieścić tej przyjemności. A mimo to, chciałam więcej. Moja dłoń powędrowała między uda. Nieplanowany ruch. Instynkt. Potrzeba. Najpierw lekko, ostrożnie, tylko musnęłam łechtaczkę. Była bardzo wrażliwa. Wystarczyło. Iskra. Ciało wygięło się od razu. Ruchy palców stały się szybkie. Nerwowe. Desperackie. Wiem, że nie było w tym wdzięku. Nie było gracji. Tylko czysta potrzeba domknięcia fali, która rosła we mnie od dłuższej chwili. Michał złapał mnie za nogi. Mocno. Na granicy bólu. Zgiął je w kolanach jeszcze mocniej, przyciskając je do mnie. Rozłożył jeszcze szerzej. Wypiął mnie do siebie. To mnie zawstydziło. Jego pchnięcia stały się jeszcze głębsze. Jeszcze cięższe. Biurko skrzypnęło pod nami. Ale nie dbałam o to. Byłam jego. Tu. Teraz.

Moje palce nie przestawały. Mokre. Śliskie. Przesuwały się po łechtaczce, po wargach. Już nie byłam delikatna sama dla siebie. Włożyłam dwa do środka. Byłam taka mokra. Posuwałam nimi swoją cipkę w rytmie jego ruchów. Zgrały się. Stały się jednym ruchem. Nie potrafiłam ich zatrzymać. Nie chciałam. Brzuch drżał. Biodra uciekały i wracały. Oddech rwał się na krótkie, urwane krzyki. Byłam na samej krawędzi. Palce zgubiły rytm. Drżały razem ze mną. Weszły we mnie. Jeszcze raz. I jeszcze. I wtedy to przyszło. Całe ciało zaczęło mocno drżeć. Od palców u stóp po kark. Jęk wyrwał się z głębi mnie. Niekontrolowany. Dziki. Rozrywający. Wygięłam się w łuk. Biodra poderwały się raz, drugi, trzeci. Zacisnęłam się wokół niego. Mocno. Całą sobą. Orgazm nie był falą. Był eksplozją. Cisnął się z wnętrza, jakby moje ciało rozerwało się od środka. Ciepło. Ciśnienie. Puls. Rozlewały się po całym ciele.

Wyciągnęłam palce z cipki. Chwycił moją dłoń i je oblizał. Oddychałam ciężko. Nieregularnie. Każdy wdech był jak łapanie powietrza po wynurzeniu. Płuca nie nadążały. Serce biło w uszach. Czułam, jak skóra mi pulsuje, całe ciało było jednym wielkim organem czucia. A on wciąż był we mnie. Wciąż się poruszał. Ale już inaczej. Nie rytmicznie. Nie gwałtownie. Powoli. Głęboko. Końcowo. Jakby domykał to wszystko, co właśnie się wydarzyło. Jeszcze jedno. Jeszcze dwa pchnięcia. Głębokie. Spokojne. Uparte. I wysunął się.

Leżałam na plecach. Głowa opadła na bok. Oczy miałam zamknięte, powieki ciężkie jak kamień. Nie potrzebowałam patrzeć. Czułam wszystko. Każdy centymetr siebie. Każdy ślad. Skóra była mokra. Lepka. Mięśnie pod skórą jeszcze drżały, jakby ciało nie zdążyło się zorientować, że to już po wszystkim. Wtedy poczułam, że on też kończy. Nie musiałam patrzeć. Słyszałam jego oddech. Krótki. Szarpany. Zmieniający się w napięcie. Jedną dłonią dotykał mojej cipki, przez co czułam ruchy drugiej — szybkie, zdecydowane. Ruch ciała, które zbiera się do ostatniego uderzenia. Cisza przed ciosem. A potem poczułam ciepło. Pierwsza fala jego nasienia wylądowała na moim brzuchu. Druga na piersiach. Trzecia sięgnęła szyi. Jedna kropla dotknęła policzka. Kącika ust. Nie drgnęłam. Nie poruszyłam się ani o milimetr. Nie zakrywałam się. Nie wytarłam niczego z siebie. Nie odsunęłam nóg. Byłam rozchylona. Goła.

Oddychałam coraz lżej. Bardziej miękko. Wolno. Jakby nic się nie wydarzyło. A wydarzyło się wszystko. Nie było pytań. Była cisza. Było bicie serca. Była świadomość. Przez chwilę nie byłam w stanie się poruszyć. Leżałam nieruchomo, czując ciepło bijące z własnej skóry, z rozpalonych piersi, z dołu brzucha. Michał opierał się dłońmi o moje nogi — czułam ciężar jego ciała.

Otworzyłam oczy. Spojrzałam na niego. Nie było we mnie wstydu. Tylko coś miękkiego. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując, jak resztki jego nasienia rozciągają się na mojej skórze, jak robią się chłodniejsze, cieńsze, zaczynają spływać. Pomógł mi się podnieść. Bez słów. Usiadłam na blacie, pewnie, swobodnie. Kolana jeszcze miękkie. Michał pochylił się i pocałował mnie. Nie łapczywie. Krótko, ale z tym rodzajem skupienia, które mówiło więcej niż słowa.

— Wystarczy? — zapytał cicho.

Parsknęłam lekkim śmiechem.

— Na kilka minut — mruknęłam. I oboje wiedzieliśmy, że to tylko gra. Że to był koniec na dziś. Ale gdzieś we mnie coś już się ustawiało. To pragnienie powrotu. Kiedyś, oby niedługo. Sięgnął po pudełko chusteczek, wyjął dwie. Zajął się mną spokojnie, z beznamiętną precyzją. Tak, jakby robił coś zupełnie codziennego. Jakby nie było żadnego napięcia, żadnej historii. A przecież jego dłonie były na moich piersiach, brzuchu. Jego spojrzenie omiatało mnie z góry na dół. Wymieniał chusteczki, z taką obojętną uważnością, że aż mnie to podniecało. To, że nic nie mówił. To, że wiedział, co robi.

— Już? — zapytał, kiedy oderwał wzrok od mojego ciała.

— Prawie. — Sięgnęłam po jedną chusteczkę. Wyjęłam ją i przesunęłam po szyi, tam, gdzie jeszcze czułam ślady jego spermy. Michał skinął tylko głową i odszedł w stronę łazienki, która była wydzielona w kącie jego gabinetu. Zniknął za drzwiami, nie mówiąc nic więcej. Nie zakładając bielizny, sięgnęłam po spódniczkę i naciągnęłam ją na biodra. Ciało było jeszcze rozgrzane, wciąż pulsowało, ale ruchy miałam lekkie. Gdy sięgnęłam po koszulę, palce trochę drżały, ale już wiedziałam, że wracam. Do siebie. Do wersji, którą zna każdy za tymi drzwiami. 

Zaczęłam zapinać guziki, jeden po drugim, kiedy zadzwonił telefon. Dzwonek rozciął ciszę, jakby należał do zupełnie innego świata. Brzmiał zwyczajnie. Codziennie. Jakby nie pasował tu wcale. Zamarłam na chwilę. Palce zatrzymały się na guziku koszuli. Czułam, jak na brzuchu powoli schną ślady tego, co wydarzyło się kilka minut wcześniej. Jak powietrze chłodzi miejsca, których on dotykał. Telefon dzwonił dalej. Spojrzałam na ekran. 

Adam.

Zanim odebrałam, głęboko wciągnęłam powietrze. Nie po to, by się uspokoić. Raczej po to, by wrócić do siebie, do roli, do świata.

— Tak? — powiedziałam, celowo spokojnie.

Głos nie zadrżał. 

— Miałem szczęście — powiedział. — Portier wrócił po klucze do domu i mnie wpuścił. Stoję pod salą, ale cię nie ma.

— Musiałam iść na górę. Już schodzę. Daj mi dwie minuty.

Zakończyłam połączenie, zanim zdążył zapytać więcej. Oddychałam chwilę przez nos. Skóra pod koszulą wciąż pulsowała. Ciało było lekkie i ciężkie jednocześnie. Jakby ta godzina w jednym momencie mnie spełniła i rozbroiła. A teraz miałam udawać, że nic się nie stało. Poprawiłam spódniczkę. Zapięłam ostatni guzik. Włosy spięłam w pośpiechu. Nie założyłam majtek. Były mokre, a tyle razy mówiłam sobie, że muszę mieć w torebce jedne na zmianę. Trudno. Ale nie czułam się naga. Michał wyjrzał z łazienki, wciąż wpół nagi. Powiedziała, że jest tu mój mąż i muszę iść. Podszedł, pocałował mnie. Nie powiedział nic. Wyszłam z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi. Korytarz był pusty. Zimny. Światło jarzeniówek dawało złudzenie zwyczajności.

Adam czekał przy sali. Zobaczyłam go, zanim on zobaczył mnie. I w tamtej chwili poczułam coś, czego się nie spodziewałam: czułość. Nie wstyd. Nie żal. Czułość, jaką czuje się do kogoś, kogo widzi się po wszystkim i odczuwa się uczucie. Inne, silniejsze. Nie związane wyłącznie z pożądaniem. Podeszłam. Pocałował mnie. Jego usta były tak gorące. Oddałam ten pocałunek z siłą, która mnie zaskoczyła. Głęboko. Natychmiast. Jakby to była jedyna droga, by nie zdradzić się słowem. Jakby tylko jego usta mogły teraz zatrzymać echo tych drugich. Nie weszliśmy do sali. Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Ja pierwsza. On za mną.

W głowie kręciło się pytanie, które nie chciało się odczepić. Czy naprawdę dopiero teraz przyszedł? Czy usłyszał? Moje szeptane „tak”, moje gardłowe jęki, moje błagania? Czy słyszał uderzenia bioder o biurko, czy słyszał, jak oddychałam, jak drżałam, jak dochodziłam? To uderzenie myśli przyszło jak fala – gorąca, dzika, niepokojąco silna. I zamiast strachu, poczułam napięcie. Podniecenie. Ekscytację tak cielesną, że znów ścisnęło mnie między udami. Bo jeśli nie tylko słyszał, ale też patrzył, jeśli naprawdę widział, to może nie było już czego ukrywać. Może już mnie znał taką, jakiej nie znał nigdy. I wcale się nie odsunął. Wręcz przeciwnie. Pocałował mnie. Mocno. Głęboko. Tak, jakby chciał poczuć coś więcej niż smak. Jakby chciał sprawdzić, czy to wszystko zostało tylko we mnie, czy może coś z tego mogę mu dać.

Zamknęłam za nami drzwi. Odwróciłam się do niego tylko na chwilę. Patrzył. Spokojnie. Z pozoru bez emocji. Ale wiedziałam, że tam coś się gotuje. W nim, we mnie, między nami. I miałam ochotę to zrzucić na stół. Zrzucić to z siebie. Powiedzieć mu: „Byłam z nim”. Albo: „Chcesz wiedzieć, jak to było?”. A może tylko: „Nie żałuję”. Bo nie żałowałam. Jeszcze czułam jego dłonie. Jeszcze czułam ból na udach. Jeszcze byłam otwarta. I mimo tego, co dostałam, wróciła ochota na więcej. I już wiedziałam, że w naszym domu za chwilę będzie pachnieć seksem.

 

 

150
10/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 10/10 (1 głosy oddane)

Z tej serii

Komentarze (0)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.