Posłuszeństwo jest użyteczne
12 lipca 2025
19 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Milena miała osiemnaście lat i dopiero zaczynała swoją pierwszą pracę – staż w roli osobistej asystentki szefowej w kancelarii prawnej. Dobrej kancelarii, z eleganckim biurem na siódmym piętrze szklanego wieżowca w centrum miasta. To wielka szansa. Każdego poranka zakładała prostą białą koszulę, spięła włosy w koński ogon i starała się wyglądać poważnie, choć w lustrze wciąż widziała dziewczynę, nie kobietę.
Nie do końca wiedziała co spowodowało, że akurat ją wybrano. Z tylu innych. Wiedziała jedynie, że wyboru dokonała ona. Szefowa. Pani Berenika. Czterdzieści dwa lata. Wysoka, smukła, z ciemnymi włosami i spojrzeniem, które potrafiło uciszyć pokój. Miała w sobie coś majestatycznego, coś, co sprawiało, że ludzie robili miejsce, zanim jeszcze wypowiedziała pierwsze słowo. Zawsze idealnie ubrana – stonowane kolory, szpilki, zapach dyskretnych, drogich perfum. Milena zawsze zamierała, gdy ją widziała. Nie z lęku, z podziwu. Z czegoś, czego jeszcze nie umiała nazwać.
– Mileno, kawa – powiedziała pierwszego dnia Berenika bez nawet spojrzenia. Głos miała spokojny, ale nienaruszalny, jakby każde polecenie było ostateczne. Milena aż się wyprostowała.
– Już się robi.
Lubiła ten ton. Lubiła, kiedy Berenika wydawała jej polecenia – krótkie, konkretne. Lubiła widzieć, jak jej szefowa przegląda dokumenty, poprawia okulary, mówi cicho, ale z siłą. Czasem łapała się na tym, że wpatruje się w nią zbyt długo. Czasem czuła się, jakby chciała zniknąć, a jednocześnie – żeby tylko szefowa patrzyła na nią jeszcze przez chwilę.
Kiedy raz podała jej raport i usłyszała krótkie “Dobrze”, aż przeszedł ją dreszcz. To słowo – pochwała – znaczyło dla niej więcej niż wszystkie komplementy, jakie kiedykolwiek dostała. Nie rozumiała tej fascynacji, ale wiedziała jedno: lubi czuć się posłuszna. Lubi moment, kiedy szefowa mówi, a ona słucha. Czuje wtedy spokój. Bezpieczeństwo. Zachwyt.
Czasem, gdy biuro pustoszało, zostawała chwilę dłużej. Przeglądała ślady – niedopitą kawę, zapach perfum unoszący się jeszcze w powietrzu. I marzyła, że kiedyś Berenika spojrzy na nią inaczej. Dłużej. Głębiej.
Dni mijały, a codzienne obowiązki asystentki stawały się coraz bardziej dopracowane. Znała już upodobania Bereniki na pamięć: mocna kawa bez cukru, zielone zakładki w raportach, cisza podczas pracy, żadnych zbędnych pytań. Milena nie zadawała pytań. Uczyła się, obserwując.
Pewnego wieczoru, gdy słońce zaczęło wpadać przez panoramiczne okna biura i złocić szklane blaty, Berenika podniosła wzrok znad dokumentów. Biuro było już puste. Zostały tylko one dwie.
– Dlaczego właściwie jeszcze tu jesteś? – zapytała cicho, nie z wyrzutem, raczej z czymś, co brzmiało jak zaciekawienie.
Dziewczyna poczuła, że serce zaczęło bić jej mocniej.
– Chciałam jeszcze… dopracować podsumowanie z dzisiejszego zebrania – skłamała, choć dokument był gotowy już dawno. Ale przecież nie mogła wyjść. Jeszcze nie.
Berenika wstała. Wolno. Pewnie. Podeszła do biurka Mileny i przez chwilę przyglądała się, jak dziewczyna próbuje skupić się na ekranie. Milena czuła na sobie jej spojrzenie – ciężkie, ale nie przytłaczające. Władcze. Czuła się jak przed egzaminem, ale też… jakby była na scenie. Chciała się podobać.
– Jesteś bardzo… gorliwa – powiedziała szefowa i stanęła tuż obok niej. Ich ramiona prawie się stykały.
– Staram się, proszę pani – odpowiedziała Milena niemal szeptem.
Berenika pochyliła się nad nią i spojrzała na ekran.
– Nie musisz tak bardzo się starać, Mileno. Już wiem, że jesteś posłuszna.
Dziewczyna poczuła, jak jej gardło zaciska się ze zdenerwowania… i czegoś jeszcze. Pragnienia? Uznania?
– Lubię być użyteczna – odparła, odważniej, niż zamierzała.
Cisza między nimi zgęstniała. Szefowa powoli się wyprostowała, spojrzała na nią z góry. W jej oczach nie było ani chłodu, ani ciepła. Tylko kontrola. Milena wstrzymała oddech.
– Jutro przyjdź wcześniej. Będziemy pracować nad nowym projektem. Chcę mieć cię tylko dla siebie, zanim reszta się zjawi.
– Tak jest – odpowiedziała natychmiast, a serce znów przyspieszyło.
Gdy Berenika odeszła, Milena została w miejscu jeszcze przez chwilę. Czuła, że coś się zmieniło. Nie wiedziała jeszcze co. Ale wiedziała, że jutro znów usiądzie naprzeciwko niej, z otwartym zeszytem, gotowa notować każde słowo, każde spojrzenie. Gotowa słuchać.
I może — tylko może — Berenika pozwoli jej być jeszcze bliżej.
Następnego dnia przyszła do biura o siódmej rano. Korytarze były jeszcze puste, a światło w open space’ie miało chłodny, poranny odcień. Zrobiła kawę, ustawiła notatki, poprawiła włosy, sprawdziła po raz trzeci, czy jej koszula dobrze leży. Czuła się jak przed spotkaniem z kimś ważniejszym niż tylko szef.
Berenika pojawiła się kwadrans później – ubrana w grafitowy garnitur, z lekko rozpuszczonymi włosami i cienkim notesem w dłoni. Milena wstała automatycznie.
– Dzień dobry – powiedziała, nieco ciszej niż zwykle.
– Dzień dobry, Mileno – odpowiedziała Berenika spokojnie, ale z lekkim uśmiechem.
To jedno, krótkie spojrzenie – nieprzeniknione, ale miękkie – sprawiło, że dziewczyna poczuła ciepło w karku.
Pracowały przez godzinę w milczeniu. Milena skrupulatnie zapisywała każde słowo dyktowane przez Berenikę, nie podnosząc głowy. Aż w końcu, bez zapowiedzi, jej szefowa przerwała:
– Podejdź tu.
Zawahała się tylko na ułamek sekundy. Wstała i obeszła biurko, stając obok niej. Berenika przesunęła fotel lekko w bok i wskazała miejsce przy sobie.
– Usiądź. Chcę, żebyś zobaczyła, jak pracuję z tymi materiałami. Sama teoria ci nie wystarczy.
Usiadła, ledwo powstrzymując drżenie rąk. Berenika mówiła dalej, pokazując szczegóły dokumentów, cyfry, zestawienia – ale Milena czuła przede wszystkim zapach jej perfum, ciepło jej ramienia i opanowany, aksamitny ton jej głosu.
W pewnym momencie szefowa pochyliła się nieco i poprawiła jedną z notatek. Ich dłonie niemal się zetknęły. Milena nie cofnęła swojej. Czuła się, jakby zaraz miała spaść z wysokiego mostu – z przerażeniem, ale i z dziwnym podnieceniem.
– Jesteś bardzo uważna – powiedziała Berenika nagle. – Ale widzę, że reagujesz nie tylko na to, co słyszysz.
Asystentka wstrzymała oddech.
– Przepraszam… – zaczęła cicho.
– Nie przepraszaj. To nie jest zarzut. To obserwacja. Dobrze wiedzieć, jak działa ktoś, kto mnie słucha. A ty… słuchasz dokładnie. Z przyjemnością, prawda?
Milena skinęła głową, zbyt oszołomiona, by odpowiedzieć. Berenika przez chwilę patrzyła na nią z bliska, potem odchyliła się lekko i dodała:
– Posłuszeństwo jest użyteczne. Ale najciekawsze jest to, co się za nim kryje. Coś, co chcesz dawać… nawet bez rozkazu.
Dziewczyna poczuła, jak coś w niej mięknie, jakby wszystkie bariery zniknęły.
– Chciałabym… robić wszystko, czego pani potrzebuje – wyszeptała, nie do końca wierząc, że to powiedziała.
Cisza między nimi była ciężka, ale nie nieprzyjemna. Wtedy szefowa położyła dłoń na wierzchu jej dłoni. Spokojnie. Pewnie.
– W takim razie zacznij od tego, by nigdy nie ukrywać tego, co czujesz. Przede mną nie musisz.
Milena skinęła głową powoli. Miała wrażenie, że w tym jednym geście — tej dłoni, tym spojrzeniu — zmieściło się wszystko, czego nie potrafiła nazwać.
Od tamtego poranka zaczęła zauważać jeszcze więcej. A może to nie była kwestia uwagi, tylko obsesji, która rosła z każdym dniem. Każdym spojrzeniem, dotykiem, poleceniem.
Nazajutrz Berenika przyszła nieco później niż zwykle. Gdy pojawiła się w drzwiach, rozmawiając przez telefon, dziewczyna zamarła z filiżanką w dłoni. Jej wzrok od razu opadł w dół i zatrzymał się na nowych, idealnie pięknych butach szefowej. Czarne, lakierowane szpilki. Proste, eleganckie, lśniące. Wpatrywała się w nie jak zaczarowana. Ich czubki lekko odbijały światło z okna, a sposób, w jaki stukały o posadzkę, był niemal… hipnotyzujący.
Kiedy Berenika przeszła obok niej, Milena mimowolnie wstrzymała oddech. Poczuła znajomy zapach i to znajome napięcie – jakby szefowa niosła ze sobą niewidzialne pole, które ją oplatało. Ale tym razem dziewczyna nie mogła oderwać wzroku od jej kroków. Od idealnie dopasowanych butów. Od dźwięku obcasów – regularnego, kontrolowanego.
Złapała się na myśli, że chciałaby ich dotknąć. Choćby koniuszkiem palca. Przesunąć dłonią po gładkiej skórze. Zobaczyć, czy są tak chłodne, jak wyglądają, czy może ciepłe od skóry Bereniki. W głowie miała obraz: siebie, klęczącą przy jej nogach, pochyloną, skupioną. Nie ze wstydu. Ze skupienia. Z czystego zachwytu. I była to bardzo piękna wizja.
— Mileno? — głos Bereniki wyrwał ją z zamyślenia.
Dziewczyna drgnęła i spojrzała w górę. Berenika stała tuż obok, patrząc na nią z lekkim uniesieniem brwi.
— Słucham, przepraszam… zamyśliłam się — powiedziała, szybko odkładając filiżankę.
— Widzę. Na temat czegoś konkretnego? — Ton szefowej był jak zawsze spokojny, ale bardziej uważny.
Dziewczyna zawahała się.
— Myślałam o pani szpilkach — odpowiedziała w końcu. Cicho, szczerze. Opuściła wzrok. — Są takie piękne.
Berenika nie odpowiedziała od razu. Przesunęła stopę delikatnie, robiąc ledwie zauważalny krok w stronę asystentki.
— Lubisz rzeczy piękne? — zapytała łagodnie.
Dziewczyna skinęła głową.
— Lubię wszystko to, co idealne. Czyste. Perfekcyjne. Piękne. Jak pani.
Po chwili ciszy Berenika nachyliła się lekko i powiedziała tak, że tylko Milena mogła usłyszeć:
— Perfekcja to kwestia detalu. Czasem trzeba się pochylić nisko, żeby go docenić.
Milena poczuła dreszcz. Nie śmiałość. Uległość. Ale bez wstydu. Czuła, że z każdym dniem, z każdą rozmową, szefowa pozwala jej zbliżać się o krok dalej.
W drodze powrotnej do domu, przez całą jazdę tramwajem trzymała w dłoni notatnik. Nie pisała. Tylko dotykała palcami okładki. I wracała myślami do błysku czarnych szpilek. Do tego jednego zdania. Do spojrzenia, które zostawiło w niej echo. I wiedziała, że jeśli kiedykolwiek dostanie pozwolenie, pochyli się naprawdę nisko.
Od tej rozmowy coś się zmieniło. Nie w słowach — te nadal były uprzejme, profesjonalne, pełne dystansu – Ale w spojrzeniach, w gestach, w ciszy między zdaniami… tam działo się wszystko. Milena nie miała wątpliwości, że Berenika zauważyła jej zachwyt. Co więcej — że zaczęła się nim bawić. Nie ostentacyjnie. Nie wprost. Ale codziennie, niemal niezauważalnie, przesuwała granice.
Na przykład dziś. Berenika miała na sobie szpilki w odcieniu ciemnego bordo. Wysokie, eleganckie, z ledwie widocznym połyskiem na czubkach. Milena, gdy tylko je zobaczyła, poczuła znajome napięcie w brzuchu. Podczas zebrania siedziała tak, że widziała całą sylwetkę szefowej. Próbowała słuchać rozmowy o budżetach i harmonogramach, ale jej wzrok co chwila zjeżdżał w dół — do tych bordowych szpilek nałożonYch na bose stopy, do nóg skrzyżowanych z pełną swobody pewnością. W pewnym momencie zauważyła, jak Berenika porusza delikatnie stopą, jakby dobrze wiedziała, że jest obserwowana.
Pod koniec dnia asystentka została wezwana do gabinetu szefowej. Weszła, stanęła za biurkiem i czekała w milczeniu,
— Wiesz, co mnie w tobie ciekawi najbardziej?
Milena spojrzała ostrożnie, zaskoczona pytaniem Bereniki.
— To, że nigdy nie prosisz o nic. A patrzysz tak, jakbyś miała całe kieszenie próśb, których nie chcesz wypowiedzieć.
Dziewczyna poczuła, jak serce uderza mocniej.
— Bo… nie jestem pewna, czy mam prawo.
Berenika uśmiechnęła się lekko, prawie łagodnie.
— Czasem warto sprawdzić. Może dostaniesz więcej, niż się spodziewasz.
Zapadła chwila milczenia. I wtedy, prawie niedosłyszalnie, Milena wypowiedziała swoją pierwszą prośbę:
— Chciałabym… dotknąć pani buta.
Nie była pewna, czy wypowiedziała to na głos. Dopiero gdy Berenika odchyliła się w fotelu i spojrzała na nią spokojnie, z nieodgadnionym błyskiem w oczach, zrozumiała, że słowa padły naprawdę.
— Dlaczego?
— Bo są piękne. Bo pani jest piękna. I… bo bardzo tego chcę.
Berenika przez moment nic nie powiedziała. Spojrzała na swoje bordowe szpilki, a potem znów prosto w oczy Mileny.
— Tylko raz — powiedziała cicho, ale stanowczo. — I tylko, jeśli zrobisz to właściwie. Powoli. Ze zrozumieniem.
Milena nie zapytała, co znaczy ze zrozumieniem. Wiedziała.
Obeszła biurko i natychmiast uklękła. Cicho. Bez drżenia. Jakby było to coś naturalnego. Szefowa obróciła się lekko w fotelu i założyła nogę na nogę tak, że jej lewa stopa znalazła się niemal naprzeciwko twarzy dziewczyny.
Milena wyciągnęła dłoń i przesunęła palcami po miękkiej skórze. Poczuła ciepło materiału, jego delikatny opór. Patrzyła na to idealne połączenie elegancji obuwia i smukłej, pozbawionej osłony stopy. Chciała, żeby ta chwila trwała, pomyślała, by się pochylić, by tak zostać…
— Wystarczy. Wstań, Mileno.
Najpierw podniosła wzrok, łapiąc to boskie spojrzenie — Berenika patrzyła z naturalną wyższością, ale i czymś, co mogło być aprobatą. Ale to trwało tylko ułamek sekundy, bo Milena wstała prawie natychmiast. Bo przecież to był rozkaz.
Od tej chwili, świat Mileny się zmienił. Nie gwałtownie, nie dramatycznie — ale jakby coś się domknęło. Albo właśnie otworzyło? W pracy była taka jak zawsze — punktualna, skrupulatna, uważna. Ale wewnętrznie… wszystko było inne. Każde słowo wypowiedziane przez Berenikę miało teraz dodatkową wagę. Każdy jej ruch niósł nadzwyczajne znaczenie. Dziewczyna nie była już tylko asystentką. Była wybrana. Dopuszczona.
Kilka dni później, pod koniec dnia, gdy biuro było niemal puste, Berenika zawołała asystentkę do siebie. Milena podeszła od razu, podekscytowana rozkazem i kolejnym spotkaniem.
— Usiądź — powiedziała Berenika. Sama siedziała na sofie, z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni. To było nowe. Rzadkie. Prywatne. Milena usiadła na krawędzi fotela naprzeciwko, niepewna, czy to jeszcze rozmowa służbowa. Właściwie pół-siedziała z opuszczonymi kolanami tak, jakby wolała uklęknąć.
— Wiesz, że jesteś inna — zaczęła Berenika, spokojnie. — Widziałam dziesiątki dziewczyn na twoim miejscu. Ambitnych, przystojnych, wygadanych. Ale żadna nie patrzyła tak, jak ty. Jakby czekała na pozwolenie, żeby oddychać.
Milena poczuła, jak robi jej się gorąco.
— Ja nie… nie wiem, skąd to się bierze.
— To się bierze z twojej natury. Ty potrzebujesz czegoś więcej niż sukcesu. Potrzebujesz sensu. Kierunku. Kogoś, kto poprowadzi cię tam, gdzie sama nigdy byś nie doszła.
Berenika upiła łyk wina i odłożyła kieliszek. Wstała. Przeszła kilka kroków po gabinecie. Miała na sobie ciemnogranatowe spodnie, idealnie skrojone, i ciemne loafersy z delikatnym połyskiem. Milena z trudem powstrzymała wzrok.
— Powiedz mi, Mileno — odezwała się Berenika, odwracając się nagle — co jesteś gotowa zrobić dla osoby, którą szanujesz bezwarunkowo?
Milena uniosła głowę. Wiedziała, że to nie jest pytanie do szybkiej odpowiedzi. Ale też wiedziała, że nie musi udawać.
— Wszystko. Jeśli wiem, że to dla niej ważne. Albo że to mnie… zbliży do niej.
Cisza. I spojrzenie Bereniki — mocne, nieruchome. Jakby szukała potwierdzenia czegoś, co już przeczuwała.
— Podejdź — powiedziała cicho, ale wyraźnie.
Asystentka natychmiast wstała, powoli podeszła, zatrzymała się metr przed szefową. Berenika była wyższa od osiemnastolatki, spojrzała na nią lekko z góry, ale z życzliwością.
— Klęknij — dodała spokojnie. — Jeśli chcesz.
Milena nie zawahała się ani przez chwilę. Niemal upadła na kolana i natychmiast się pochyliła. Tak głęboko, że aż podparła się dłońmi, a czołem niemal dotknęła podłogi. Czuła pod sobą miękką wykładzinę, przed sobą… obecność. Nie wspaniałe buty. Nie idealną kobietę. Kogoś więcej. Kogoś, komu można było oddać kontrolę, i nie stracić siebie — tylko siebie odnaleźć. Boginię.
Bogini. Po raz pierwszy w swoich myślach tak ją nazwała. Ale przecież, właśnie zdała sobie z tego sprawę, zawsze tak o niej myślała. Bogini.
Berenika przyjmowała hołd przez dłuższą chwilę.
— Wstań — rozkazała niejednoznacznie, choć obie wiedziały, jak należy ten rozkaz rozumieć. Milena natychmiast się podniosła na klęczki, prostując plecy. Głowa wciąż opuszczona, wpatrzona tęsknie w jej stopy. Berenika podniosła dłoń i przesunęła powoli palcami po policzku dziewczyny.
— Dobrze. Czasem najwięcej mocy jest w tym, kto się pochyla, nie w tym, kto każe klęknąć.
Milena zamknęła oczy. Po raz pierwszy w życiu czuła się w pełni sobą.
Po tamtym wieczorze coś się ustaliło. Nie było potrzeby, by o tym mówić. Berenika nie komentowała, Milena nie pytała. Ale między nimi powstała niewidzialna struktura, coś gęstego i niepodważalnego, co pozwalało dziewczynie oddychać głębiej, jakby w końcu była na swoim miejscu.
Każdego dnia pracowała tak samo cicho i uważnie jak zawsze. Nikt w biurze nie wiedział, że jej szefowa wybrała ją. Nikt nie podejrzewał, że ona, Milena, klęczała przed tą boginią. Nikt nie spodziewał się, że Berenika co rano wkłada swoje wspaniałe buty z myślą o jej, Mileny, reakcji. Że mówi do niej tonem, którego nie używa wobec nikogo innego. Że spojrzenia między nimi niosą warstwy znaczeń, których nikt poza nimi nie rozumie. A przecież każdy i każda – tego Milena była pewna – jedynie marzy by być wybranym lub wybraną przez Berenikę.
Kilka dni później, późnym wieczorem, Milena otrzymała wiadomość.
“Jutro, 19:00. Nie biuro. Willa przy Parkowej 18. Będziesz gotowa. Nie spóźnij się”
To nie było pytanie. To był rozkaz — elegancki, miękki, niepodlegający negocjacji. Dziewczyna czytała wiadomość kilkanaście razy. Znała adres — to była prywatna rezydencja Bereniki, o której słyszała, ale nigdy jej nie widziała.
Przygotowywała się cały następny dzień. Włożyła sukienkę bez ozdób, prosto skrojoną, stonowaną. Włosy spięła nisko. Bez makijażu. Gdy stanęła pod ciężką bramą, ręce lekko jej drżały — ale nie ze strachu. Z tego, że wchodzi do świata, do którego ją wybrano.
Drzwi otworzyła sama Berenika.
Była ubrana inaczej niż w pracy — w jedwabną, ciemną bluzkę i spodnie z szerokimi nogawkami. Na nogach miała nietypowo dla siebie płaskie, sportowe trampki. Ale w oczach dziewczyny to tylko potęgowało aurę spokoju i jej władzy.
— Dobrze, że jesteś punktualnie — powiedziała, wpuszczając asystentkę.
Dom był elegancki. Oszczędny w formie, surowy. Wszystko tu miało miejsce i cel.
— Rozbierz się i chodź za mną.
Milena zdjęła płaszcz, zostawiła buty I torebkę przy wejściu i szła cicho, boso, przez przestronny korytarz. Berenika zaprowadziła ją do salonu, gdzie paliła się tylko jedna lampa, ciepła i miękka.
Na stole stała karafka z wodą, cienki notes i długopis.
— Usiądź tutaj — szefowa wskazała poduszkę na ziemi, pełniącą rolę podnóżka u stóp fotela. Sama usiadła w fotelu, jakby to była najzupełniejsza oczywistość. Milena uklęknęła na poduszce-podnóżki. Nie jako gest teatralny. Po prostu: tak było właściwie.
— Od teraz — zaczęła Berenika spokojnie — raz w tygodniu będziesz przychodzić tutaj. Nie po to, żeby mnie zabawiać. Nie po to, żeby coś dostać. Będziesz tu, żeby słuchać. Żeby ćwiczyć ciszę. Skupienie. Posłuszeństwo.
Milena skinęła głową, serce tłukło się w klatce piersiowej.
— Będziesz notować wszystko, co uznam za ważne. Czasem będą to moje słowa. Czasem tylko moje polecenia. Czasem — nic. Ale ty i tak przyjdziesz. Dobrze, że uklękłaś. To będzie twoje miejsce.
— Tak — szepnęła Milena. — Zrobię wszystko, co mi pani nakaże.
— Nie „zrobię wszystko”. Nie chodzi o ilość. Chodzi o jakość uległości.
Milena spuściła głowę.
— Przepraszam.
Berenika pochyliła się lekko. Jej głos był prawie szeptem:
— I nie mów mi „przepraszam” bez powodu. Nauczysz się też tego. Mówienie mniej — to też forma posłuszeństwa.
Berenika wzięła do ręki pióro mi zapisała jedno zdanie na pierwszej stronie notesu. Położyła go na kolanach Mileny.
„Posłuszeństwo bez świadomości to ślepa lojalność. Naucz się czuwać.”
— Przeczytasz to dziś dziesięć razy. Rano jeszcze pięć. Pamiętaj. Tu nie chodzi o mnie. Tu chodzi o ciebie — powiedziała Berenika.
I wtedy Milena po raz kolejny zrozumiała coś, co tylko przeczuwała wcześniej: Bogini ją stwarza. Kształtuje. W tym procesie Berenika nie brała Mileny w posiadanie, tylko ją rzeźbiła.
Minął tydzień. Gdy nadszedł dzień kolejnego spotkania, Milena stanęła przed drzwiami przy Parkowej z bijącym sercem. Od wczoraj nie widziała Bereniki i bardzo tęskniła.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Berenika jak zwykle była opanowana. Ubrana w długi, miękki kardigan, luźne spodnie i domowe pantofle, wyglądała nieformalnie, ale jak zawsze — absolutnie doskonale.
— Wejdź.
Milena bez słowa zdjęła płaszcz, weszła do salonu i uklęknęła na znajomej poduszce u stóp fotela. Berenika usiadła naprzeciwko niej, z filiżanką w dłoni. Widziała, w jaki sposób dziewczyna wpatruje się w jej domowe pantofle i uśmiechnęła się, sięgając po niewielkie pudełko.
Otworzyła je. W środku był cienki srebrny łańcuszek z drobnym wisiorkiem w kształcie klucza. Bardzo małego. Niewidocznego z daleka. Prosty. Czysty.
— To mój klucz. Nie dosłownie — powiedziała Berenika, podając go Milenie. — Ale znaczeniowo. Będziesz go nosić na szyi. Pod ubraniem. Zawsze. I tylko ja mogę zapytać, czy tam jest. Tylko ja mogę ci pozwolić go zdjąć.
Milena przyjęła łańcuszek obiema dłońmi, jak coś świętego. Łzy napłynęły jej do oczu.
— Dziękuję… — powiedziała drżącym głosem. — Ja… nie wiem, jak…
— Nie musisz wiedzieć. Musisz czuć.
I wtedy, po raz pierwszy, Berenika pochyliła się i sama zapięła naszyjnik na szyi Mileny. Milena nie poruszyła się ani o milimetr. Patrzyła w podłogę, oddychając płytko. Gdy Berenika skończyła, położyła dłoń na ramieniu dziewczyny i powiedziała:
— Teraz jesteś moja zawsze. Od dziś reprezentujesz mnie. Nawet gdy mnie nie ma.
Milena skinęła głową. Bardzo pragnęła przynależeć, być znakiem Bereniki. Jej odbiciem. Jej wyborem.
— Dziękuję, pani.
Wiedziała też, że za ten dar nie da się podziękować. Że teraz musi wreszcie o to poprosić. Wypowiedzieć to, co nosiła w sobie właściwie od początku. Zebrała się w sobie. Nabrała powietrza.
— Pani…?
— Mów.
— Ja… mam prośbę — powiedziała Milena, głosem, który zadrżał, choć starała się go utrzymać w ryzach.
— Pragnienie jest jak ogień. Jeśli go nazwiesz, musisz być gotowa się w nim spalić. — Berenika domyślała się, co dzieje się w głowie dziewczyny. Spojrzała na nią wprost. — O co chcesz mnie prosić?
Milena uniosła głowę powoli. Oczy miała wilgotne, ale skupione. Rzadko patrzyła swojej pani w oczy, a prawie nigdy klęcząc. Ale teraz było trzeba.
— Pragnę… dostać pozwolenie na… ucałowanie pani stóp.
Berenika wiedziała, że tak będzie brzmiała ta prośba. Ale jej twarz pozostała niewzruszona.
— Dlaczego? – spytała, by pomóc dziewczynie nie tylko zrozumieć, ale także wyartykułować prośbę. Milena przełknęła ślinę.
— Bo ten gest to wyraz tego, co czuję. Kim naprawdę jestem i kim pani dla mnie jest. – Młoda kobieta czuła, jak słowa same płyną odsłaniając najgłębsze zakamarki duszy. — Bo tak mogę wyrazić jak bardzo należę. Ucałowanie pani stóp byłoby dla mnie zaszczytem. Darem. Spełnieniem marzenia, które pojawiło się od kiedy panią poznałam. Bo nie mogę przestać o tym myśleć.
Milena nie była w stanie dłużej wytrzymać wzroku Bereniki, pochyliła się lekko, a jej wzrok znów wpatrywał się w eleganckie, domowe pantofle i nagie kostki stóp jej pani. Berenika odchyliła się lekko, mocniej opierając się o fotel.
— Mileno, muszę mieć pewność, że rozumiesz znaczenie tego, o co prosisz. Pozwoliłam ci na oddanie się mojej woli, daję ci przywilej bycia mi w pełni posłuszną. I wiem, że to doceniasz. Akt ucałowania moich stóp to moja łaska, to nagroda, którą mogę cię obdarzyć, jeśli zechcę. Twoje prośby nie mają tu znaczenia.
Z każdym słowem Milena czuła narastający niepokój. Poprosiła o zbyt wiele. Przecież w najmniejszym stopniu nie zasłużyła jeszcze na żadną łaskę tej wyjątkowej kobiety, a otrzymała ich tak wiele. Nie odważyła się odezwać.
— Udzielam ci mojej łaski.
Cudowne słowa spowodowały, że niepokój znikł natychmiast. Milena patrzyła jak zaczarowana na te boskie stopy. Berenika wysunęła je z pantofli i położyła na miękkiej poduszce przed swoim tronem. Milena pierwszy raz widziała je w pełnej okazałości: zadbane, smukłe, o wysokim podbiciu. I te lakierowane paznokcie w głębokim odcieniu burgundu.
— Tylko raz — powiedziała Berenika.
Przejęta Milena pochyliła się. Powoli. Z czcią. Zatrzymała się na sekundę nad skórą Bereniki — jak przed ołtarzem. Potem dotknęła ustami miejsca tuż nad podbiciem. A potem podniosła się odrobinę, by przenieść się nad drugą stopę. I znów delikatnie, z poczuciem najwyższej czci.
Wszystko to trwało trochę za długo. Łzy płynęły po policzkach Mileny. Ale w sercu była tylko cisza. Jasna. Prawdziwa. Berenika pozwoliła na tę dłuższą chwilę. Wreszcie cofnęła stopy z powrotem.
— Teraz już wiesz kim jesteś i dla kogo jesteś — powiedziała wreszcie.
— Dziękuję, pani.
Jak Ci się podobało?