Proces wdrożenia (I)
2 sierpnia 2025
20 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Imiona zostały zmienione, choć opisana historia nigdy się nie wydarzyła.
Nie wiem, kiedy dokładnie się to zaczęło. Może od tego pierwszego poranka, kiedy weszła do biura w granatowej sukience, z teczką w dłoni i szpilkami stukającymi o posadzkę jak metronom mojego podniecenia. Może wcześniej — kiedy tylko usłyszałem, że nasz dział dostanie nową szefową. Kobietę. Dorota S. Brzmiało poważnie, dostojnie, kobieco, ale to, co zobaczyłem, przerosło moje wyobrażenia.
Nie spodziewałem się, że będzie aż tak… perfekcyjna.
Pierwszego dnia jej sylwetka jawiła się na tle przeszklonego gabinetu jak jakaś zjawa — wysoka, smukła, z blond falami spiętymi klamrą, która tylko uwydatniała jej szyję. Miała w sobie coś z nauczycielki z koszmaru, w którym każdy błąd oznacza karę. I jednocześnie coś z bogini — stworzonej, by patrzeć z góry. Mój wzrok uciekł natychmiast w dół — do nóg. Pończochy, nie rajstopy — wiedziałem to od razu. Sposób, w jaki materiał delikatnie opinał kolano, z tym charakterystycznym, niemal niewidocznym zgrubieniem. Samonośne. Albo z pasem. Myśli zaczęły krążyć.
To był moment, w którym coś we mnie się włączyło.
Nie znała mnie jeszcze. Ja ją tak. A raczej: znałem już każdą fałdkę materiału, jaki nosiła. Po kilku tygodniach wiedziałem, które sukienki lubi zakładać w poniedziałki, jakiego koloru szpilki preferuje w środę, kiedy najczęściej chodzi po kawę i jak układa torebkę na biurku. Stałem się… uważny. Nieznośnie, obsesyjnie uważny.
Ona nigdy nie patrzyła na mnie dłużej, niż wymagała tego rozmowa zawodowa. Moje imię wypowiadała poprawnie, z chłodną kurtuazją. Dominik. W moich myślach wypowiadała je inaczej – powoli, z lekkim przeciągnięciem, jakby przeciągała mnie przez swoje zęby.
Masturbacja stała się codziennym rytuałem. Wieczorem, przy zasłoniętych roletach, odpalałem galerię zdjęć z telefonu. Zrobione z ukrycia — z korytarza, z kuchni biurowej, czasem z odbicia w szybie. Żadne nie było wulgarne, ale dla mnie każde było pornografią. Kiedy patrzyłem, jak schyla się po segregator, jak poprawia ramiączko od torebki, jak oblizuje wargi po łyku kawy — nie potrzebowałem niczego więcej.
Z czasem przestałem potrzebować nawet porno.
Zdarzało się, że fantazjowałem w pracy. Siedząc przy biurku, udając skupienie, wyobrażałem sobie, jak klęczę przed nią pod stołem w sali konferencyjnej. Jak jej nogi oplatają moją głowę, a ja liżę ją przez koronkowe majtki, czując zapach jej skóry, jej perfum. Wyobrażałem sobie, że patrzy na mnie z góry, bez słowa, z tą swoją wyższością, której nie potrafiłem się oprzeć. I że na końcu — głaszcze mnie jak dziecko po twarzy. W takich chwilach czułem się upokorzony i szczęśliwy jednocześnie.
Bywały też momenty paniki. W windzie, kiedy staliśmy sami, zbyt blisko siebie. Czułem jej perfumy — nieznany mi zapach, kwiatowy, ale z ostrym pazurem w tle. Coś jak jaśmin i pieprz. Przez chwilę wydawało mi się, że patrzy na mnie dłużej. Jakby wiedziała. Jakby czytała z mojej twarzy wszystkie brudne obrazy, które snułem w samotności. Wtedy spuszczałem wzrok. Jak dzieciak. Jak winny.
Nie rozmawialiśmy nigdy o niczym osobistym, ale ja znałem każdy jej ruch. Czasem siadała bokiem do drzwi, z nogą zarzuconą na nogę. Wtedy robiłem zdjęcie. Jedno. Dwa. Szybkie, dyskretne. Trzymałem je w folderze zabezpieczonym hasłem. Nazwałem go „Prywatne Notatki”.
Byłem niewidzialny. I to mi pasowało. Aż do dnia, kiedy nie byłem już pewien, czy nadal jestem tylko obserwatorem.
Zauważyłem to przypadkiem. Ona przechodziła obok mojego biurka, niosąc kubek z kawą i czerwone segregatory. Ubrana w jasną, kremową sukienkę z delikatnym rozcięciem na udzie. Poczułem skurcz w brzuchu, ten znajomy impuls, który niemal od razu przeszedł w napięcie w spodniach. Zrobiłem błąd — podniosłem wzrok. Nasze spojrzenia się spotkały. Nie trwało to dłużej niż sekundę, ale nie było przypadkowe.
Jej wzrok był twardy. Przeszywający. Nie uśmiechała się.
I wtedy pierwszy raz naprawdę się przestraszyłem.
Może wiedziała.
Od tamtego dnia przestałem robić zdjęcia. Jednak nic się nie zmieniło. Wręcz przeciwnie — było jeszcze gorzej. Bo teraz za każdym razem, kiedy mijała mnie na korytarzu, miałem wrażenie, że jej biodra poruszają się trochę bardziej. Że nogi stawia wolniej. Że patrzy. Czasem przez ułamek sekundy – ale jednak patrzy.
A potem przyszła wiadomość.
Nie SMS.
Mail.
Od niej.
Temat: „Zostań chwilę po pracy”.
Treść: „Musimy porozmawiać. Będę czekać przy swoim biurku”.
Zadrżałem. W jednej sekundzie wyobraziłem sobie dziesiątki wersji przyszłości: od zwolnienia, przez publiczne upokorzenie, aż po… coś zupełnie innego.
Zostałem.
Z trudem kończyłem raport, dłonie mi się pociły. Wszyscy wychodzili z biura, jedna osoba po drugiej. Nawet nie zauważyłem, kiedy zostałem sam. Przestrzeń, która zwykle wydawała się neutralna, nagle przytłaczała mnie ciszą. Jakby cały świat się zwinął w jedną, wąską ścieżkę prowadzącą do jej biurka.
Podszedłem.
– Proszę, usiądź. – Jej głos był cichy, pewny. Bez emocji.
Stała przy oknie, tyłem do mnie. Słyszałem stuk obcasów o podłogę. Odwróciła się powoli. Sukienka była ciemnogranatowa, dopasowana, z lekko błyszczącego materiału. Jej usta błyszczały lekko. Paznokcie pomalowane na bordowo.
Nie powiedziała od razu nic.
Spojrzała na mnie i uniosła lekko brew.
– Dominik… – zaczęła spokojnie, a ja poczułem, jak robi mi się sucho w gardle. – Wiesz, po co cię tu zatrzymałam?
Nie potrafiłem odpowiedzieć.
Bo wiedziałem. I nie wiedziałem.
A serce biło mi jak szalone.
Wciąż nie odpowiedziałem. Próbowałem znaleźć jakiekolwiek słowa, ale czułem, jak gardło ściska mi się coraz mocniej, jak serce tłucze się w piersi jak ptak uwięziony w klatce. Stałem, spięty, z rękami złączonymi z przodu jak dzieciak przy tablicy, który zapomniał odpowiedzi.
Dorota zrobiła krok w moją stronę.
Szpilki z cichym stuknięciem dotknęły podłogi. Czułem, jak z każdym jej ruchem atmosfera w pokoju gęstnieje. Jej zapach był wyraźniejszy niż zwykle — znajoma nuta kwiatów zmieszana z czymś bardziej drapieżnym, ostrym, prawie pikantnym.
– Dominik – powtórzyła, niżej, spokojniej. – Zadam ci pytanie. Myślę, że zasługuję na szczerą odpowiedź. Ty chyba też.
Skinąłem głową. Nic więcej nie potrafiłem z siebie wydobyć.
– Dlaczego robisz mi zdjęcia?
Poczułem, jak wszystko we mnie się kurczy. Głowa mi pulsowała. Chciałem zaprzeczyć. Skłamać. Udawać. Wtedy spojrzałem na nią — prosto w oczy. I nie mogłem. Bo patrzyła na mnie inaczej niż zwykle. Nie z pogardą. Nie z gniewem. Patrzyła… z jakimś rodzajem spokoju. Jakby to wszystko było już przesądzone.
– Nie wiem – wydukałem w końcu. – Nie wiem, co powiedzieć. Przepraszam…
– Nie chcę przeprosin – przerwała mi. – Chcę odpowiedzi. Prawdziwej.
Zacisnąłem dłonie. Usta mi się trzęsły. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje. Chyba właśnie dlatego… puściło.
– Bo… bo nie potrafię przestać o pani myśleć – wyrzuciłem z siebie. – O tobie. Od kiedy tu jesteś… wszystko się zmieniło. Myśli. Ciało. Ty jesteś… Jesteś dla mnie jak…
Urwałem. Milczała.
– Przepraszam – dodałem cicho, spuszczając głowę. – Jestem chory.
Przez chwilę była cisza. Najdłuższa chwila w moim życiu.
– Nie jesteś chory – usłyszałem w końcu. – Jesteś zagubiony. I może… po prostu nikt ci jeszcze nie pokazał, jak naprawdę wygląda posłuszeństwo.
Podniosłem wzrok. Patrzyła na mnie z łagodną stanowczością. Usta ułożone w delikatny, niepokojący uśmiech.
– Mam dla ciebie propozycję – powiedziała, robiąc jeszcze jeden krok w moją stronę. Teraz dzielił nas tylko metr. – Albo wychodzisz stąd, udajesz, że nic się nie stało, a ja robię z tym, co uważam za stosowne…
Zawiesiła głos. Przełknąłem ślinę.
– Albo… przychodzisz dziś wieczorem do mnie. Z butelką dobrego czerwonego wina. I opowiadasz mi szczerze o swoich fantazjach. Każdej. Bez wyjątków. A ja zdecyduję, co z tym zrobimy.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. To brzmiało jak sen. Albo szantaż. Albo jedno i drugie.
– Jak… jak mam się ubrać? – zapytałem głosem niemal niesłyszalnym.
Dorota uniosła kącik ust.
– Bądź sobą, Dominik. Czysty, ogolony i … bez bielizny.
Potem po prostu wróciła do biurka, jakby rozmowa dobiegła końca. Zaczęła przekładać jakieś dokumenty, nawet na mnie nie patrząc.
Zrozumiałem, że jestem wolny, ale tylko pozornie.
Gdy wracałem do mieszkania, ręce mi się trzęsły. W głowie krążyły obrazy — jej twarz, sposób, w jaki na mnie patrzyła, brzmienie jej głosu, ten konkretny ton. Z jednej strony czułem panikę. Z drugiej… podniecenie tak silne, że nie potrafiłem usiedzieć spokojnie.
W moim pokoju zrobiłem coś, czego nie robiłem od dawna: nie dotknąłem się.
Po prostu usiadłem na łóżku i gapiłem się w pustkę. Bałem się, że jeśli się teraz zaspokoję, nie będę już miał odwagi jechać do niej. A chciałem… bardzo chciałem.
Wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałem.
Założyłem ciemne dżinsy, koszulę i płaszcz. Wziąłem prysznic. Ogoliłem się. Starannie. Cały. Bez pośpiechu, z tą dziwną czcią, jakbym przygotowywał się do jakiegoś rytuału. W lustrze patrzyłem na siebie inaczej niż zwykle — nie z obrzydzeniem, nie ze wstydem. Z napięciem. Oczekiwaniem.
Wino kupiłem po drodze. Czerwone, półwytrawne. Droższe, niż mnie było stać. Jednak przecież to nie była zwykła wizyta.
Dom Doroty znajdował się na obrzeżach miasta. Duży, dwupiętrowy, otoczony żywopłotem. Gdy podjechałem, brama już była otwarta. Jakby wiedziała, że nie odważę się zadzwonić.
Zapukałem. Raz. Drugi.
Otworzyła natychmiast.
Miała na sobie czarną, dopasowaną sukienkę, lekko błyszczącą w świetle lampy nad drzwiami. Wysokie szpilki. Włosy rozpuszczone opadały na ramiona. Zapach, ten sam co w biurze, był tu intensywniejszy. Ciepły. Wciągający.
– Punktualny. To dobrze – powiedziała, biorąc ode mnie wino. – Wejdź. Zdejmij buty.
Weszliśmy do środka. Dom był elegancki, nowoczesny, ale pełen kobiecych akcentów – świece, kwiaty, ciepłe oświetlenie. Czułem się, jakbym przekroczył próg zupełnie innego świata. Intymnego. Zamkniętego.
Usiedliśmy na sofie w salonie. Jej noga otarła się o moją niby przypadkiem. Kieliszki z winem zabrzęczały cicho. Dorota spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęła się.
– Teraz, Dominik – powiedziała powoli – chcę, żebyś powiedział mi wszystko. Jak się masturbujesz. Do czego. O czym marzysz. Co wyobrażasz sobie, patrząc na mnie. I jak bardzo mnie pragniesz.
Dorota nalała wina do dwóch kieliszków, powoli, bez pośpiechu. Każdy jej ruch był przemyślany, spokojny, jakby wszystko — od postawienia butelki na stoliku po założenie nogi na nogę — było częścią większego planu. Planem byłem ja.
Nie wiedziałem, gdzie mam patrzeć. Jej kolano wysuwało się spod materiału sukienki, połyskiwało w świetle lampy. Pończochy — znowu. Tym razem nie miałem wątpliwości: wykończenie przy udzie zdradzało koronę. Samonośne? Pas? Nie wiedziałem, ale wyobraźnia podsuwała mi jedno i drugie naraz.
Wziąłem łyk wina. Suchość w ustach ustąpiła na moment.
– Mów. – Jej głos był miękki, ale nie prosił. Rozkazywał.
Zawahałem się. Spojrzała na mnie z ukosa, z tą samą mieszanką ciekawości i chłodnej pewności, która paraliżowała mnie już od miesięcy. Powiedziała: „wszystko”. Więc zacząłem. Powoli. Nieśmiało. Głos mi się łamał, ale mówiłem.
O tym, jak fantazjowałem o niej w pracy. Jak robiłem jej zdjęcia. Jak wpatrywałem się w jej nogi, kiedy stała w kuchni i czekała na kawę. Jak nie mogłem się powstrzymać, kiedy siedziała bokiem, z lekko rozchylonymi udami, a ja widziałem kawałek pończochy i wyobrażałem sobie, że wślizguję się między nie i całuję ją tam, gdzie nikt nie miał prawa. Jak wracałem do domu i robiłem to na szybko, z telefonem w dłoni, ze ściśniętym sercem i mokrą dłonią.
Nie przerwała mi ani razu. Słuchała. Kiwała głową. Jej wzrok nie uciekł nawet na moment. Czułem, że analizuje każde moje słowo. Że układa mnie w swojej głowie jak szkic – surowy, ale z potencjałem.
– I to wszystko? – zapytała, kiedy zamilkłem, mając nadzieję, że wystarczy.
Pokręciłem głową.
– Czasem… – zacząłem cicho. – Czasem wyobrażam sobie, że klęczę przed tobą. Że mnie… upokarzasz. Że nie jestem facetem, tylko… czymś do użycia. Że jesteś wyżej. Zawsze.
Wypowiedzenie tego na głos było jak rozdarcie skóry.
Zamilkła. Odstawiła kieliszek. Zbliżyła się.
– To nie fantazja, Dominik – powiedziała nisko. – To twoja natura.
Przesunęła się bliżej. Kolano dotknęło mojego uda. Poczułem ciepło. Serce zaczęło mi bić szybciej. Całe ciało się napięło — jakby już samo jej dotknięcie było zakazanym rytuałem.
– Wiesz, dlaczego tu jesteś?
Skinąłem głową, ale nie byłem pewien, czy rozumiem. Chciałem wierzyć, że tak.
– Jesteś tu, bo chcesz przestać się ukrywać. Bo potrzebujesz, żeby ktoś ci pokazał, kim jesteś naprawdę. I dlatego właśnie teraz – powiedziała, wstając – chcę coś sprawdzić.
Spojrzałem na nią. Stała nade mną, wysoka, dominująca, jakby urosła jeszcze o kilka centymetrów. Materiał sukienki opinał jej idealne ciało, podkreślając każdy kształt. Zsunęła ramiączko sukienki na jedno ramię. Potem drugie. Materiał opadł, odsłaniając czarną, koronkową bieliznę. Biustonosz idealnie opinający piersi, stringi wpijające się w biodra. Na udach — pończochy z koronkowym wykończeniem i pasem.
Zabrakło mi tchu. Czułem, jak palce dłoni drżą, choć nawet ich nie unosiłem.
Usiadła na moich udach, okrakiem. Blisko. Ciepła. Czułem fakturę koronki przez cienki materiał spodni.
– Nie ruszaj się – powiedziała. – Zamknij oczy.
Zamknąłem. Poczułem, jak jej palce zaczynają rozpinać mi guziki koszuli. Powoli. Z precyzją, jakby to był rytuał. Gdy dotknęła mojej skóry, zadrżałem.
Potem jej dłoń zsunęła się w dół. Rozpięła mi spodnie, wsunęła palce pod spodnie. Nie miałem bielizny. Tak, jak kazała. Byłem nago pod ubraniem — nagi i bezbronny.
Jej dłoń objęła mój penis. I wtedy… nic.
Zamknąłem oczy jeszcze mocniej. Chciałem, żeby coś się działo. Czułem ciepło jej skóry, czułem podniecenie, czułem zapach, ale… nie stał.
Paniczny wstyd rozlał się po mnie jak fala. Wstrzymałem oddech. Dorota nie mówiła nic. Poczułem, że patrzy. Nie w złości. Nie w złości… ale z czymś znacznie gorszym — z analizą. Z rozpoznaniem.
– To dlatego – powiedziałem cicho, niemal szeptem. – To dlatego nie mam życia seksualnego. Tylko masturbacja. Tylko zdjęcia. Tylko myśli. Nie mam… nie potrafię z nikim. Nie umiem. Tylko sam.
Byłem nagi. Nie fizycznie. Psychicznie. Otwarty, rozsypany, rozłożony na części.
Czekałem, że się roześmieje. Albo wstanie. Albo każe mi wyjść.
Zamiast tego pochyliła się i pocałowała mnie w czoło.
– W takim razie – powiedziała – trzeba cię od nowa nauczyć wszystkiego.
Dorota nie powiedziała już nic. Podniosła się z moich ud i powoli poprawiła bieliznę. Czułem chłód, który zostawiła po sobie — jakby miejsce, w którym siedziała, wciąż drgało od jej obecności.
Nie patrzyłem na nią. Nie potrafiłem. W głowie miałem pustkę. Byłem jak ktoś przyłapany na kradzieży w świątyni. Spodziewałem się ciosu, gniewu, może chłodnego „możesz już iść”. A jednak… ona nadal tam była. Obok.
Usłyszałem szczęk szuflady. Zerknąłem kątem oka. Z szafki pod telewizorem wyjęła pen drive. Weszła w menu, podłączyła go. Kilka kliknięć pilotem. Ekran rozbłysł. Zrobiło się cicho — aż za cicho. Jak przed czymś wielkim.
– Patrz – powiedziała krótko. – I nie odwracaj wzroku.
Obraz był ostry. Salon. Ten sam, w którym siedziałem. Ta sama sofa, ten sam stolik. Tyle że… inna atmosfera. Na ekranie stała kobieta w czarnym lateksowym body, obcisłym jak druga skóra. Jej sylwetka była perfekcyjna: wysoka, kształtna, napięta. W ręku trzymała smycz, a przy niej — chłopak.
Młody, zgrabny, może dwadzieścia lat. Ubrany w białe, samonośne pończochy, sięgające ud, i wysokie na obcasie szpilki. Na szyi miał szeroką, skórzaną obrożę z metalowym kółkiem. Stał z opuszczoną głową, dłonie splecione z tyłu. Naga męskość między jego udami była wyraźna, choć luźna. Prawdziwy obraz poddania.
Rozpoznałem głos. To była Dorota.
– No, chodź, suczko – powiedziała z nagrania. Pociągnęła go smyczą. Poszedł bez słowa, na miękkich nogach, z lekkim kołysaniem bioder.
Zatrzymała go na środku pokoju. Klęknął na czworaka. Pochyliła się nad nim, pogładziła po głowie. Potem… sięgnęła za kanapę. Wyciągnęła coś, co wyglądało jak pas — długi, czarny, z błyszczącą końcówką.
Strap-on.
Nie byłem gotów. Mimo że widziałem tysiące filmów pornograficznych, ten obraz był inny. Prawdziwy. Żywy. I to była ona. Moja szefowa. Dorota. Kobieta, której zdjęcia przeglądałem ukradkiem z podnieceniem i wstydem.
Na ekranie zaczęła smarować końcówkę strap-ona olejkiem. Chłopak wypiął się mocniej, z westchnieniem, które zabrzmiało jak cichy jęk.
– Grzecznie, dobrze… Zasłużyłeś – mówiła Dorota. Jej głos był spokojny, ciepły. Intymny i okrutny jednocześnie.
Potem powoli wsunęła w niego silikonowy penis. Obraz był dosadny, ale czysty, estetyczny. Każdy ruch miał rytm. Chłopak jęczał, Dorota trzymała go mocno za biodra. Przesuwała się w nim jak w instrumencie, który zna na pamięć.
Zrobiło mi się gorąco. Aż za gorąco. Miałem wrażenie, że serce uderza mi w gardło. Spuściłem wzrok, ale zaraz wróciłem do ekranu. Nie mogłem nie patrzeć. Byłem zahipnotyzowany.
– Zazdrościsz mu, prawda? – usłyszałem za sobą. Jej głos był tuż przy moim uchu.
Zadrżałem.
Nie wiem, kiedy się przemieściła. Siedziała za mną. Czułem jej nogi po bokach mojego tułowia, jej oddech na karku.
– Powiedz to – szepnęła. – Powiedz, że chcesz być na jego miejscu.
Nie odpowiedziałem. W głowie miałem chaos. Wstyd mieszał się z pożądaniem. Byłem blisko granicy, której nigdy wcześniej nie przekroczyłem.
Poczułem jej dłoń. Wsuwając się od tyłu, znów objęła mój penis. Tym razem… stał. Mocno. Sztywno. Zaskakująco.
Zacząłem oddychać ciężej. Uczucie było intensywne. Nie tylko fizycznie — emocjonalnie. Tak, jakby moje ciało wreszcie przyznało, że nie chce już udawać.
– Dobrze… tak. Jesteś gotów – powiedziała miękko. – W końcu.
Masturbowała mnie spokojnie, rytmicznie. Gładkość jej palców była nierealna. Mózg się wyłączył. Nie myślałem o tym, że to „moja szefowa”. Że jestem w jej domu. Że to szaleństwo. Istniał tylko ten dotyk. Jej oddech. Jej głos. I obraz na ekranie — on, który był mną. Albo, którym chciałem się stać.
Czułem, że zbliżam się do granicy. Że zaraz eksploduję.
– Możesz – powiedziała, przyciskając głowę do mojego karku. – Teraz.
Z jękiem, prawie jak ten chłopak z nagrania, rozlałem się na brzuchu i piersi. Dużo. Głośno. Bez kontroli.
Zadrżałem. Całe ciało pulsowało. Oddychałem ciężko. Ona nie przestała mnie dotykać — rozsmarowała ciepłe nasienie po moim torsie, powoli, jakby malowała.
– To było tylko preludium – powiedziała.
Wstała, wytarła dłonie w chusteczkę. Ekran zgasł. Zrobiło się ciemno i cicho.
Stałem się kimś innym. A może… zawsze byłem i dopiero teraz to zrozumiałem.
Siedziałem nieruchomo, nagi, wciąż z dłońmi opartymi o uda, a na klatce piersiowej i brzuchu powoli zasychała moja sperma. Czułem, jak grawitacja ściąga ją w dół, a w mojej głowie coś się przestawiało – jakby jakaś stara, zardzewiała blokada właśnie puściła. Oddychałem ciężko, nie tylko z wysiłku. Z czegoś głębszego. Z ulgi.
Z tyłu za mną Dorota nie mówiła nic. Wstała, a ja słyszałem tylko dźwięk zamykanego pen drive’a i przesuwanych przedmiotów w szufladzie. Byłem jak pies, który właśnie się oddał – zrezygnowany, ale wolny.
Po chwili jej obcasy znowu stuknęły o panele. Podeszła przede mnie.
Patrzyłem na nią z dołu. Wciąż w tej samej bieliźnie, która teraz wydała mi się niemal ceremonialna. Z jej spojrzenia zniknęła czułość. Pojawiło się coś innego – coś, co rozpoznałem ze swoich fantazji. Chłód. Władza.
W dłoni trzymała coś różowego. Małe, plastikowe. Nie od razu skojarzyłem. Dopiero gdy klęknęła przede mną i uniosła moją męskość między palcami, zrozumiałem.
Pas cnoty. Dla mężczyzny. Zamykany na kluczyk. Bladoróżowy, z przezroczystą osłoną.
– Wiem, kim jesteś, Dominiku – powiedziała cicho. – Nie jesteś zboczeńcem. Jesteś niewolnikiem, który całe życie błagał, by ktoś mu to powiedział.
Spojrzała mi prosto w oczy. Ton miała spokojny, ale nie był to ton dyskusji.
– Możesz się teraz ubrać. Pójść do domu. A jutro wrócić do biura. Będziemy udawać, że to się nie wydarzyło. A ty… wrócisz do swojej łazienki i telefonu, do zdjęć robionych z ukrycia i wstydu.
Przerwała na chwilę. Trzymała pas cnoty tuż przy moim kroczu. Czułem, jak plastik styka się z moją wrażliwą skórą.
– Ale jeśli zostaniesz – powiedziała – klękniesz teraz. Poprosisz. I pozwolisz mi zamknąć cię. Nie na chwilę. Nie na grę. Na długo.
Poczułem, że znowu robi mi się gorąco. Jakby to, co przed chwilą się wydarzyło, nie wystarczyło. Że potrzeba wypełniła moje trzewia od nowa, jeszcze silniejsza. Chciałem… chciałem należeć. Być czyjś. Być jej.
Opuściłem wzrok. Potem powoli zsunąłem się z kanapy i uklęknąłem przed nią. Kolana zatopiły się w dywanie. Skuliłem głowę.
– Proszę – wyszeptałem. – Chcę. Chcę należeć do ciebie. Chcę… być twój.
Nie odpowiedziała od razu. Milczenie było ciężkie. Potem usłyszałem delikatne kliknięcie plastiku. Czułem, jak wsunęła moje członki do środka urządzenia. Byłem już zupełnie miękki – gotowy, poddany.
Pas zamknął się z kolejnym kliknięciem. Nie bolało. Jednak czułem coś znacznie bardziej dojmującego: ostateczność.
Potem… zsunęła cienki łańcuszek z szyi. Na jego końcu był kluczyk. Bez słowa przełożyła go z szyi na palec. Pokazała go, jakby mówiła: to ja teraz decyduję, kiedy poczujesz się mężczyzną.
– Od teraz – powiedziała – będziesz żyć pod moimi zasadami. Nie będziesz się dotykać. Nie będziesz szukać pornografii. Nie będziesz wydzielać sobie upokorzenia – ja ci je dam. W dawkach, które uznam za stosowne.
Kiwnąłem głową. Nie ufałem swojemu głosowi.
– I nie będziesz mnie pytał, czy ci wolno. Bo to, że tu jesteś, oznacza, że już nie możesz.
Po tych słowach odwróciła się i sięgnęła po kieliszek wina. Podała mi go.
– Wypij – poleciła. – Bo zaraz zaprowadzę cię do sypialni. I tam nauczę cię, czym jest oddanie. Prawdziwe, a nie wyobrażone. I zaśniesz u moich stóp.
Wziąłem kieliszek. Drżącą dłonią. Wypiłem. Całość.
Wiedziałem już, że tamtej nocy nie wrócę do siebie.
Szliśmy w milczeniu po drewnianych schodach, które lekko skrzypiały pod naszymi stopami. Dorota szła pierwsza. Jej obcisła sukienka, którą znów założyła, opinała pośladki, a buty na szpilkach wybijały rytmiczny, powolny krok. Każde uderzenie obcasa brzmiało jak sygnał. Jak rozkaz.
Ja szedłem za nią — nagi, z założonym pasem cnoty. Czułem go na sobie z każdym krokiem. Lekki, ale nie do zapomnienia. Zimny, nieprzyjemnie obcy, a zarazem… dokładnie tam, gdzie powinien być. Za każdym razem, kiedy mięśnie mojego krocza napinały się nieświadomie, plastikowa klatka przypominała mi, że nie jestem już wolny. Nie należę do siebie.
Drzwi do jej sypialni były lekko uchylone. Weszliśmy.
Pokój był duży, przestronny. W rogu — ogromne łóżko, z grubą, ciemnoczerwoną pościelą i poduszkami. Po lewej – toaletka z lustrami. Po prawej – masywna komoda i niewielki kufer, zamknięty na kłódkę. Na ścianie, przy łóżku, wisiał skórzany pejcz. Nie był tu dla ozdoby.
Dorota zdjęła buty, zsunęła je z nóg z gracją baletnicy. Potem, bez słowa, sięgnęła do zamka sukienki na plecach. Usłyszałem cichy dźwięk rozsuwanej tkaniny, a potem… materia zsunęła się z jej ciała, jak fala opadająca z brzegu.
Została w bieliźnie: czarnym, koronkowym komplecie. Biustonosz eksponował duży, jędrny biust. Pończochy z koronkową manszetą trzymały się na czarnym pasie podtrzymującym. W świetle lampy jej ciało błyszczało delikatnie jakby pokryte cienką warstwą perfum. Pachniała zmysłowo, intensywnie, ciężko.
– Klęknij przy łóżku – powiedziała, nie patrząc na mnie.
Zrobiłem to. Kolana oparły się o miękki dywan. Głowę spuściłem. Moje dłonie spoczęły na udach. Byłem spięty, a jednocześnie… dziwnie spokojny. Jakby ten rytuał był czymś naturalnym, jakby od zawsze czekał w moim wnętrzu.
Dorota zbliżyła się do mnie. Jej ręka musnęła mój policzek. Potem kciukiem uniosła moją brodę, zmuszając do spojrzenia jej w oczy.
– Ładnie ci w tej pokorze – powiedziała cicho. – Wreszcie wiesz, gdzie jest twoje miejsce.
Chciałem coś powiedzieć, ale tylko skinąłem głową.
– Teraz zasady – kontynuowała. – Będziesz spał u moich stóp. Nie dotykasz mnie bez pozwolenia. Nie pytasz, czy możesz się zaspokoić. Nawet nie myślisz o tym, co ci wolno. Po prostu słuchasz. I czekasz.
Jej głos był spokojny, ale nie znosił sprzeciwu.
– A kiedy będę miała zły dzień, przyniesiesz mi wino i nie odezwiesz się ani słowem. Kiedy będę miała ochotę, pocałujesz moje buty. I jeśli kiedykolwiek jeszcze sięgniesz po siebie bez zgody — wyrzucę cię.
Zadrżałem. Nie ze strachu. Z ekscytacji. Te słowa działały na mnie mocniej niż jakikolwiek dotyk.
– Powiedz mi, do kogo należysz – zażądała.
– Do ciebie – wyszeptałem.
– Głośniej.
– Do ciebie, Pani – powiedziałem już pewniej.
– I kto decyduje o twoim orgazmie?
– Tylko ty, Pani.
Uśmiechnęła się. Zsunęła z siebie stanik, potem pończochy. Wsunęła się na łóżko z naturalnym wdziękiem królowej, której należy się tron. Ułożyła się na boku, głowę oparła o poduszkę. Wskazała stopą miejsce przy łóżku.
– Połóż się tu. Twarzą do moich stóp.
Wypełniłem rozkaz bez słowa. Leżałem na boku, twarz miałem kilka centymetrów od jej łydki. Czułem ciepło jej skóry, lekki zapach perfum i pudru. Moje ciało było w napięciu, ale bez lęku. Byłem gotów.
Dorota sięgnęła po koc, zarzuciła go na nas lekko.
– Dobrze, mój chłopcze. Od dziś tu jest twoje miejsce – powiedziała cicho, przeciągając palcem po mojej szyi. – I pamiętaj… najgorszym, co mógłbyś zrobić, to przestać mnie pragnąć.
Nie odpowiedziałem. Zasnęliśmy bez słów. Ona – jak królowa na tronie. Ja – jak pies u jej stóp. I nigdy nie spałem spokojniej.
Jak Ci się podobało?