Wilczyca (VIII)
19 grudnia 2025
Wilczyca
42 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Rozdział VIII – Inne oblicze Pauliny
Gdynia Orłowo, grudzień 2023
Trzy dni po powrocie z Lidzbarka poranek zapowiadał się zupełnie zwyczajnie. Łukasz siedział w swoim biurze wpatrując się w jakieś raporty i trzymając w dłoni kubek prawie zimniej kawy. Jego telefon nagle zawibrował. Spodziewał się służbowej wiadomości, może jakiegoś przypomnienia o spotkaniu. Tymczasem zobaczył jedno krótkie zdanie:
Bądź u mnie o 18:00. Paulina.
Bez przywitania. Bez pytania, czy mu pasuje. Bez wyjaśnienia, czego dotyczy spotkanie. Po prostu polecenie — tak naturalne w jej ustach, że przez chwilę nie potrafił nawet złapać tchu. Od tej chwili praca przestała istnieć. Próbował czytać maile, ale słowa rozmazywały się w jedną, szarą masę. Wpatrywał się w tabelki, lecz nie pojmował ich sensu. Każde spojrzenie na ekran wracało do jednego obrazu — jej twarzy, chłodnego spojrzenia, delikatnego uśmiechu, który nigdy nie zdradzał, co naprawdę myśli. Coś ścisnęło go w żołądku, coś pomiędzy niepokojem a gorącym, skrywanym pragnieniem. Ostatnie dni były dla niego emocjonalnym urwiskiem, ale na myśl o niej — o tym, że go przywołuje — czuł tylko tę znajomą mieszankę strachu i podniecenia. Wspomniał jej dłonie, te pewne siebie ruchy podczas karania go, czerwoną skórę na pośladkach, wywołaną paskiem. Wspomniał jej chłodne słowa, spokojne spojrzenie, jej dominację — absolutną i całkowitą. Do południa udało mu się udawać, że pracuje, ale tylko udawać. Koledzy mówili coś, a on miał wrażenie, jakby dochodziło to gdzieś z oddali. W końcu, po czternastej, przestał mieć siłę walczyć ze sobą. Odliczał minuty do wyjścia, choć każda wydawała mu się dłuższa od poprzedniej. Około siedemnastej był u siebie w mieszkaniu, nerwowo poprawiając kołnierzyk koszuli i patrząc na swoje odbicie w lustrze. Zastanawiał się, czy wygląda wystarczająco dobrze. Ubrał się starannie, jak przed egzaminem z życia — ciemna koszula, ulubione perfumy, gładko ułożone włosy.
Jechał cały w napięciu. Ręce na kierownicy drżały mu lekko. Nie wiedział, dlaczego go wzywa. Nie wiedział, co się stanie. Ale wiedział jedno — że pójdzie, choćby kazała mu wejść do ognia. Za pięć osiemnasta był już pod jej domem. O pełnej godzinie serce waliło mu tak, że czuł je w gardle. Podniósł rękę, zawahał się ułamek sekundy, po czym wcisnął dzwonek. Nie było odwrotu. Drzwi otworzyły się cicho — i przez pierwszą sekundę Łukasz był niemal pewien, że pomylił mieszkania. Paulina stała w progu… ale zupełnie inna niż ta, którą widział trzy dni wcześniej. Nie surowa, nie chłodna, nie niedostępna. Tylko piękna w sposób wręcz dziewczęcy. Miała na sobie lekko rozkloszowaną, czarną sukienkę sięgającą za kolano — prostą, elegancką, z delikatnym połyskiem materiału. Przy każdym jej oddechu tkanina kołysała się lekko, jakby powietrze samo chciało ją dotykać. Na nogach klasyczne, smukłe szpilki, które podkreślały linię jej łydek. Czarne rajstopy dodawały całości wyważonej elegancji. Rozpuszczone włosy miękką falą spływały po ramionach. Delikatny makijaż tylko wydobywał blask oczu, a jasny błyszczyk na ustach dodawał jej świeżości. Na szyi połyskiwał cienki łańcuszek z wisiorkiem w kształcie wilka, a w uszach dyskretne, złote kolczyki — nic krzykliwego, ale wszystko perfekcyjnie dobrane. Łukaszowi ugięły się kolana. Dosłownie. Drugi szok uderzył go po chwili: Paulina była roześmiana. Nie ironicznie, nie złośliwie. Po prostu uśmiechnięta. Swobodna. Promienna.
— Łukasz — powiedziała miękkim, radosnym głosem, który kompletnie go rozbroił. — W końcu jesteś.
Coś w nim pękło — cała ta nerwowość, strach, napięcie. Od razu pochylił się nad jej dłonią i pocałował ją z czcią, jak wierny rycerz swoją królową. Jej ręka była chłodna, delikatna, pachniała czymś kwiatowym.
Paulina spojrzała, nadal uśmiechnięta i lekko, z wdziękiem nadstawiła policzek.
— A tu? — zapytała czule.
Ucałował ją ostrożnie, bojąc się, że zbyt mocnym dotykiem zakłóci tę bajkową lekkość chwili. Czuł jej miękkość, ciepło, kobiecość i coś jeszcze — radość, którą rzadko mu pokazywała. Dotknęła jego ramienia i odsunęła się, robiąc mu miejsce.
— No chodź, wejdź do środka — powiedziała pogodnie.
W jej głosie nie było dominacji. Nie było rozkazów. Był tylko luz, kobiecość, uśmiech i jakaś niespodzianka czająca się w jej oczach. Łukasz, stał tam jak zaczarowany. Odsunęła się lekko w bok i skinęła głową, jakby zapraszała go do innego świata.
— Na pewno jesteś głodny. Zamówiłam sushi.
Wprowadziła go do jadalni, lekko dotykając jego łokcia, jakby prowadziła go przez przestrzeń, w której czuła się absolutnie u siebie. Stół był już przygotowany — estetycznie, starannie, niemal ceremonialnie. Na dużej, prostokątnej paterze piętrzyły się kolorowe zestawy: nigiri ułożone w równych rzędach — połyskujący łosoś, ryba maślana, dorada, delikatnie opalony tuńczyk. Obok niewielki wachlarz futomaki, ciętych grubo, wypełnionych świeżym ogórkiem, awokado i chrupiącą tempurą lub łososiem. Były też rolki California, obtoczone w pomarańczowych ziarenkach tobiko, które wyglądały jak maleńkie iskry. W małych miseczkach stał sos sojowy, obok zielone wasabi i różowe płatki marynowanego imbiru. Paulina ustawiła na środku czajniczek z parującą zieloną herbatą. Aromat unoszący się nad stołem był świeży, lekko trawiasty, odprężający.
— Usiądź — powiedziała.
Łukasz stał jak oniemiały. Nie patrzył na jedzenie. Nie patrzył na stół. Patrzył tylko na nią. W blasku lampy wyglądała jak uosobienie czegoś nierealnie pięknego — lekka, elegancka, swobodna, z tą dziewczęcą sukienką i rozpuszczonymi włosami, które opadały na ramiona jak jedwab. Uśmiechała się naturalnie, bez cienia chłodu czy wyrachowania.
— Łukaszu… — uniosła lekko brwi. — Usiądziesz? Czy mam cię tu posadzić?
Jej głos był żartobliwy, ciepły, ale podszyty znajomą nutą dominacji. Otrząsnął się i posłusznie zajął miejsce, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, jak wygląda, jak się zachowuje i jak bardzo go rozbraja samą obecnością. Paulina uniosła czajniczek i z gracją nalała herbatę do dwóch czarek — spokojnie, bez pośpiechu, jakby był to mały rytuał. Para wzbiła się ku górze, pachnąca świeżo skoszoną trawą, jaśminem i ciepłem. Przez chwilę milczeli. Przełamała pałeczki, pocierając końcówki o siebie z wprawą kogoś, kto robi to od lat. Sięgnęła po jedno z nigiri — płynnie, elegancko, bez cienia namysłu. Wsunęła je do ust, przegryzła lekko, oczy przymknęły się na ułamek sekundy. Było w tym coś zmysłowego, choć naturalnego, jakby po prostu była kobietą, która wie, jak czerpać przyjemność z drobnych rzeczy. Łukasz próbował zrobić to samo. Bez powodzenia. Nigiri wymykało mu się z pałeczek po raz drugi. Za trzecim razem prawie je przewrócił. W końcu spojrzał na nią z zakłopotaniem — policzki miał lekko zaróżowione, a ręka drżała mu jak u kogoś, kto pierwszy raz uczy się pisać. Paulina odłożyła swoje pałeczki, westchnęła teatralnie i wstała.
— Pokaż — powiedziała łagodnym, rozbawionym tonem.
Zanim zdążył zapytać, co robi, podeszła i usiadła mu na kolanach — lekko, miękko, jakby to było najnaturalniejsze na świecie. Jego ciało momentalnie zesztywniało. Była tak blisko, że cała jego przestrzeń nagle wypełniła się tylko nią. Miał wrażenie, że czuje ciepło jej ud przez cienką warstwę rajstop i swoje spodnie. Jej włosy musnęły jego policzek — pachniały słodko, świeżo, jak coś między wanilią a zimnym powietrzem po deszczu. Jej perfumy — tym razem lżejsze, kwiatowe — otuliły go delikatną mgłą. Paulina wzięła jego dłoń w swoją — jej była drobna, smukła, a dotyk pewny. Ułożyła jego palce na pałeczkach, poprawiła rozstaw, skróciła chwyt.
— Widzisz? Tak. Nie ściskaj ich, bo będą uciekać — powiedziała, pochylając się bliżej. Jej oddech musnął jego szyję. — Już prawie dobrze. Prowadź delikatnie… właśnie tak…
Zaśmiała się, gdy mimo wszystko znowu zgubił kawałek rolki.
— Słodki jesteś, wiesz? — szepnęła mu do ucha, wciąż siedząc na jego kolanach. — Ale spokojnie. Nauczysz się. Nie każdy musi od razu być mistrzem.
Łukasz przełknął ślinę.
— Ja tylko… nie mam dużego doświadczenia — wymamrotał, czując jak tętno bije mu w uszach. — Ale chyba… idzie mi trochę lepiej.
Paulina uniosła głowę, spojrzała na niego z uśmiechem, w którym mieszała się pobłażliwość i coś jeszcze — może nuta kokieterii.
— Oczywiście, że idzie — potwierdziła. — Zobaczysz. Za chwilę będziesz jadł jak rodowity Japończyk.
Dotknęła opuszkami palców jego brody — lekko, czułe, zaskakująco miękko — po czym wstała i wróciła na swoje miejsce, zostawiając po sobie gorący ślad na jego kolanach.
— No. Spróbuj teraz sam — powiedziała biorąc kolejną rolkę do ust.
Przez chwilę jedli w ciszy — na tyle, na ile Łukasz był w stanie nazwać to „jedzeniem”, bo choć rzeczywiście szło mu lepiej, każde podniesienie rolki pałeczkami było walką o życie. Paulina obserwowała go z tym swoim pozornie łagodnym uśmiechem, który w jej wykonaniu oznaczał wszystko — czułość, rozbawienie, czasem nawet lekką kpinę.
W końcu odłożyła pałeczki, otarła usta serwetką i powiedziała spokojnie, tak zwyczajnie, że Łukasz aż uniósł wzrok z zaskoczeniem:
— Wiesz… nie miałam okazji podziękować ci za ten weekend. Przez cały czas czułam się przy tobie komfortowo zaopiekowana. Dobrze się bawiłam. Naprawdę dziękuję.
Łukasz poczuł, jak robi mu się cieplej.
— Cała przyjemność po mojej stronie — odparł cicho.
Paulina skupiła na nim wzrok — spokojny, miękki, jakby przez moment naprawdę odsłoniła coś ze swojej delikatności.
— I… — zaczęła wolniej — chciałam cię przeprosić. Byłam zbyt surowa. Za bardzo wymagająca. Uświadomiłam sobie, że powinnam dać ci więcej czasu na to wszystko.
— To nie problem. Paulinko… naprawdę. Ty masz prawo wymagać. Jesteś tego warta. A ja będę się starał. Zawsze.
Kącik jej ust drgnął — niewinnie, ale z tą nutą, którą znał aż za dobrze. Mieszanka ckliwej słodyczy i przewrotnej gry.
— Naprawdę ci na mnie zależy? — zapytała łagodnie.
W pierwszej chwili zabrzmiało to jak proste pytanie. Ale w jej oczach błysnęło coś więcej — miękki nacisk, subtelna manipulacja, to ciche zaproszenie, by sam złożył deklarację, której ona nie musiała wypowiadać. Łukasz wiedział, że wciąga go z powrotem w orbitę, ale nie próbował się opierać.
— Bardzo mi zależy. I wiem, że… ja po prostu jeszcze się uczę. Jestem słaby przy tobie, ale będę się starał. Chcę zasłużyć.
— Więc rozumiem, że nie masz mi nic za złe? Ani tego, że bywam wymagająca? Ani że łatwo się denerwuję? Ani że potrafię być wredna? — Jej ton był prawie niewinny, ale każde słowo prowadziło go dalej w stronę, którą obrała.
— Nie — odpowiedział natychmiast. — Masz do tego prawo. A ja… zrobię wszystko, żeby było tak, jak chcesz.
Paulina uśmiechnęła się — miękko, spokojnie, z cieniem triumfu gdzieś głęboko pod powierzchnią.
— W takim razie bardzo mnie to cieszy — powiedziała łagodnie, sięgając po pałeczki. — Naprawdę bardzo.
Znów zaczęła jeść — spokojnie, elegancko, jakby rozmowa była tylko jednym z wielu drobnych elementów, które zaplanowała sobie na ten dzień. Obserwowała, jak Łukasz kolejny raz podnosi kawałek, który w ostatniej chwili znów wyślizguje mu się spomiędzy pałeczek. W jej oczach pojawiła się iskierka — rozbawienie zmieszane z ciepłem. Westchnęła teatralnie, ale z uroczym uśmiechem.
— Daj — mruknęła lekko rozbawiona.
Złapała swoje pałeczki, bez najmniejszego wysiłku uchwyciła idealnie zrolowaną california maki i podsunęła mu ją do ust.
Zrobiła to powoli, jakby testowała jego reakcję. Łukasz zamarł na sekundę, potem otworzył usta i przyjął kęs. Paulina uniosła kąciki ust, jakby nagradzała szczeniaka, który wreszcie zrozumiał komendę.
— No i? — zapytała, opierając policzek na dłoni. — Lepiej?
— Zdecydowanie — odpowiedział z lekkim śmiechem. — Smakuje… jakby sto razy lepiej. Może to kwestia pałeczek.
— Pałeczek — powtórzyła, kiwając głową z udawanym namysłem. — A nie przypadkiem tej osoby, która je trzyma?
— To też — przyznał bez wahania.
Paulina zaśmiała się cicho i przez moment nie było w niej cienia dominacji, tylko urokliwa, lekko zaczepna kobieta, która naprawdę dobrze się bawi.
— To może powinnam ci tak podawać całą kolację? — zapytała, chwytając kolejny kawałek.
— Nie będę protestował — odparł.
— Oczywiście, że nie będziesz, spróbowałbyś — skwitowała z błyskiem w oku i znów podała mu sushi, tym razem z delikatnym, niemal figlarnym uśmiechem.
Kiedy zjedli ostatnie kawałki, Łukasz odruchowo zaczął zbierać talerze i miseczki. Paulina nie zaprotestowała. Oparła łokieć o stół i przez chwilę po prostu patrzyła, jak krząta się między jadalnią a kuchnią. Było w tym coś zaskakująco domowego — on przy zmywarce, ona przy stole, jakby znali się od lat. Ułożył naczynia w środku, zamknął drzwi z delikatnym kliknięciem i odwrócił się w jej stronę.
— Masz ochotę na wino? — zapytała z salonu.
Nie czekając na odpowiedź podeszła do niewielkiej, specjalnej chłodziarki, stojącej przy zwykłej lodówce i wyjęła dwie butelki.
— Mogę zaproponować ci dwie możliwości — powiedziała, unosząc je lekko. — Albo Puligny-Montrachet od Domaine Leflaive, albo Cloudy Bay Sauvignon Blanc z Nowej Zelandii. Co wolisz?
Łukasz nie miał pojęcia, co naprawdę wybiera. Słowa „Puligny-Montrachet” zabrzmiały dla niego jak coś z lepszego świata — szlachetnie, francusko.
— To… Puligny — zdecydował, kierując się wyłącznie brzmieniem nazwy.
Paulina uśmiechnęła się pod nosem, jakby dokładnie się tego spodziewała. Odstawiła drugą butelkę, sięgnęła do kredensu po dwa wysokie kieliszki na nóżkach i postawiła je na blacie w kuchni. Następnie podała mu butelkę i korkociąg.
— Proszę — powiedziała z lekką nutą wyzwania w głosie. — Poradzisz sobie?
— Oczywiście — odparł.
Ujął szyjkę butelki, wkręcił śrubę korkociągu nieco zbyt ostrożnie, ale pewnie. Czuł na sobie jej spojrzenie. Wyciągnął korek z cichym trzaskiem i wlał wino do kieliszków, starając się nie rozlać ani kropli.
— Chodźmy na sofę — zaproponowała.
Usiadła pierwsza, wygodnie, bokiem, z nogą lekko założoną na nogę. On przez moment zawahał się, w naturalnym odruchu chcąc usiąść obok niej. Zamiast tego, jakby coś w nim przeskoczyło, postawił kieliszek na stoliku, zrobił krok w jej stronę i usiadł na podłodze u jej stóp.
Paulina spojrzała z ciekawością, ale w jej oczach nie pojawiło się zdziwienie, raczej spokojne zadowolenie. Jakby właśnie zobaczyła coś, czego się spodziewała i co uznała za właściwe.
— Dziękuję — powiedziała cicho, biorąc od niego kieliszek. — To jest dla ciebie bardzo odpowiednie miejsce na ten wieczór.
Przesunęła stopę, tak, że czubek jej buta lekko dotknął materiału jego spodni, po czym wygodnie oparła plecy o oparcie sofy. Sięgnął po swój kieliszek i upił łyk. Chłodne wino rozlało się po języku — było świeże, kremowe, z lekką nutą cytrusów i czegoś mineralnego, czego nie potrafił nazwać.
— Jest… naprawdę świetne — powiedział szczerze.
Paulina uśmiechnęła się, zerkając na niego ponad krawędzią kieliszka.
— Oczywiście, że jest świetne — odparła. — To Puligny-Montrachet z Domaine Leflaive. Klasyczne białe z Burgundii, z miasteczka, gdzie pierwsze krzewy Chardonnay sadzili jeszcze średniowieczni mnisi. Jedno z ulubionych win sommelierów.
Zakreśliła winem w kieliszku mały okrąg, patrząc, jak się układa na ściankach szkła.
— I bardzo się cieszę, że właśnie to wybrałeś — dodała miękko. — Pasuje do tego wieczoru.
Znów upił łyk, ale tak naprawdę bardziej upijał się jej bliskością. Siedziała wyżej, rozluźniona, piękna i kobieca w tej sukience, a on — na podłodze, z kieliszkiem w dłoni, ze świadomością, że znalazł się dokładnie tam, gdzie pragnął być: u jej stóp, pijąc wino, które ona wybrała, w świecie, który należał do niej. Paulina podparła podbródek dłonią, kołysząc lekko kieliszkiem. Popatrzyła na Łukasza z łagodną ciekawością, która potrafiła rozbroić go szybciej niż jakakolwiek surowość.
— A jak twoje pośladki? — zapytała tonem tak niewinnie uprzejmym, że aż brzmiało to jak żart z podtekstem.
Łukasz odchrząknął.
— Nadal… trochę bolą. Są jeszcze ślady.
Paulina uniosła kącik ust. Delikatnie, z satysfakcją, którą trudno było pomylić z czymkolwiek innym.
— Dobrze.
Chciał coś dopowiedzieć, ale przez chwilę po prostu patrzył na nią — tak piękną, rozluźnioną, uśmiechniętą, bliską i jednocześnie tak niepojętą. W końcu wypuścił powietrze i powiedział:
— Paulina, kim ty właściwie jesteś?
Paulina mrugnęła, wyraźnie zaskoczona.
— Słucham?
— Kim jesteś? — powtórzył, nieco ciszej. — Może źle się wyraziłem, nie chciałem, aby moje pytanie zabrzmiało zbyt natarczywie, ale zniknęłaś z Polski na tyle lat. A teraz wracasz, pojawiasz się w moim życiu i… przewracasz je do góry nogami. I ja… ja nadal próbuję to zrozumieć. Jesteś piękna, inteligentna, niesamowicie władcza… Znasz się na winie, masz super samochód i nosisz drogie ciuchy. Jesteś jak moje marzenie, które się spełniło. Czasem wręcz zastanawiam się, co ja robię obok ciebie.
Jej spojrzenie złagodniało.
— Wróciłam, bo… chciałam. — Wzruszyła lekko ramionami.
— Potrzebowałam pobyć tu trochę. Wrócić na swoje dawne ulice, do języka. Ale centrum mojego życia jest wciąż w Berlinie. Tam jest mój świat, większość moich przyjaciół i bliskich mi osób.
Zawiesiła wzrok gdzieś na linii jego obojczyka, jakby myślała nad każdym słowem. Sięgnęła po telefon leżący na stoliku i przesunęła palcem po ekranie.
— Pokażę ci coś. Spójrz.
Łukasz przesunął się bliżej, wciąż siedząc u jej stóp. Paulina otworzyła galerię.
— To Adlerheim. Mój dom w Bawarii.
Na ekranie pojawiły się fotografie modernistycznej willi z lat trzydziestych — biała bryła, geometryczne linie, ogromne przeszklenia od strony ogrodu, szerokie tarasy. Całość otoczona lasem i łagodnymi wzgórzami. Łukasz otworzył usta, ale przez moment nie wydobył z siebie głosu.
— To… to jest naprawdę twoje? — zapytał w końcu, jakby bojąc się potwierdzenia.
Paulina skinęła głową lekko, jakby to było coś zupełnie zwyczajnego.
— Tak — odparła spokojnie.
— Wygląda jak rezydencja jakiegoś przedwojennego przemysłowca — Łukasz nie był w stanie ukryć podziwu. — Niesamowite.
— Jest niezwykły — przyznała bez fałszywej skromności. — I dobrze się tam czuję. Niewiele pomyliłeś się, zbudowano go dla jednego ze znanych lekarzy.
Przesunęła dalej. Kolejne zdjęcie: ona — siedząca pod ogrodowym parasolem w ogrodzie. Jasna, letnia sukienka opinająca talię. Szeroki kapelusz z dużym rondem, okulary przeciwsłoneczne. Za nią zielony ogród, białe donice, gładki kamień tarasu. Wyglądała na kogoś, kogo mógłby malować współczesny Degas — jak ktoś codzienny a jednocześnie niewytłumaczalnie magnetyczny. Łukasz parsknął cichym śmiechem pełnym zachwytu.
— Paulinko ty tutaj wyglądasz jak… jak prawdziwa arystokratka. Naprawdę. Brakuje tylko, żeby obok stała służba.
Paulina przesunęła wzrokiem po ekranie, jakby oceniała zdjęcie z dystansu, po czym odparła:
— Czasem stoi.
Uśmiechnęła się przy tym w taki sposób, że Łukasz kompletnie zgłupiał. Kąciki jej ust uniosły się lekko, ale oczy pozostały chłodne i poważne. Było w tym coś absolutnie niewymuszonego — jakby powiedziała prawdę, albo jakby zażartowała, albo jakby i jedno, i drugie naraz. Łukasz nie miał pojęcia, czy ona żartuje… czy mówi zupełnie serio. Jej mina była tak perfekcyjnie dwuznaczna, że nie sposób było odgadnąć, gdzie kończy się ironia, a zaczyna rzeczywistość. Po prostu patrzył na nią oszołomiony — i zachwycony tą nieprzeniknionością, która zawsze wprawiała go w drżenie. Przesunęła dalej. W kadrze pojawiła się ciemnowłosa kobieta w dopasowanej letniej sukience. Oliwkowa skóra, długie czarne, kręcone włosy, intensywne oczy, mocno zarysowane biodra. Stała przy balustradzie tarasu, jedna noga subtelnie wysunięta, jakby pozowała.
Paulina chciała przesunąć na kolejne zdjęcie ale Łukasz dotknął ekranu.
— Cofnij proszę. — Podniósł wzrok. — Kto to?
Paulina uśmiechnęła się tak, jak gdyby od dawna czekała na to pytanie.
— To Bella. — Ton jej głosu złagodniał. — Moja najbliższa przyjaciółka. Pochodzi z Włoch.
Przechyliła telefon, by pokazać zdjęcie w pełnym formacie.
— Piękna, prawda? — dodała lekko, bez cienia zazdrości. — Ciemne oczy, piękne nogi, taka bardzo kobieca.
Łukasz westchnął, nie udając, że nie widzi jej urody.
— Jest piękna… ale ty jesteś piękniejsza.
Uniosła na niego spojrzenie — powolne, uważne, przeciągłe. Najpierw pojawił się na jej twarzy lekki uśmiech. Potem coś cieplejszego, prawie czułego. A potem — ten znajomy, drapieżny błysk.
— Dyplomata z ciebie, ale dobrze, że tak uważasz — powiedziała cicho, odkładając telefon. — Bella przyciąga spojrzenia wielu… ale ja nie lubię, kiedy mój chłopiec zachwyca się kimś innym.
Przesunęła dłonią po jego policzku, paznokciem muskając skórę na granicy bólu i pieszczoty.
— Bo ty masz patrzeć na mnie — szepnęła, tak miękko, że to bardziej dotarło do niego pod skórą niż do uszu. — I tylko na mnie.
Przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, jakby upewniała się, że to zdanie naprawdę zapadło w niego głęboko. A potem, jakby uznała, że przyjęła już od niego tyle zachwytu, ile chciała, odsunęła wzrok z lekkim, prawie rozbawionym westchnieniem.
— A skoro już tak na mnie patrzysz… — podjęła płynnie, jakby kończyła jedną myśl i zaczynała drugą — to właśnie zobaczyłeś część mojego świata, mojego życia.
Nie zmieniając tonu, kontynuowała, jakby opowiadała o czymś oczywistym:
— Na uczelni w tym roku akademickim nie prowadzę regularnych zajęć, ale wciąż mam swoje seminarium licencjackie. Lubię czasem zobaczyć moich studentów na żywo. Potrzebują mnie. No i firma… też wymaga mojego czasu.
Łukasz przechylił głowę.
— Firma? — spróbował ostrożnie.
Paulina odsunęła od ust kieliszek.
— Mam udziały w kilku spółkach. Powiem ci więcej, kiedy przyjdzie czas. Proszę, nie pytaj teraz o to.
Zrozumiał jasny sygnał i nie drążył. Skinął głową. Po chwili dodał:
— Wiesz, czasem żałuję… że nie poznaliśmy się już w liceum. Że nie miałem odwagi wtedy do ciebie podejść. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej.
Wyraźnie ją tym rozbawił. Uniosła brwi i pochyliła się lekko do przodu.
— Och, Łukaszu… — westchnęła z cieniem śmiechu. — W liceum byłam zupełnie inna. Nieokiełznana. Chaotyczna. Jak żywioł, który sam nie wiedział, dokąd płynie. Niewyobrażalnie uparta. I dużo, dużo bardziej impulsywna.
Wzięła łyk wina, przechylając lekko głowę.
— Nie jestem pewna, czy wtedy poradziłbyś sobie ze mną. A może to ja sama nie chciałabym, abyś nawet spróbował.
Łukasz uśmiechnął się cicho. Patrzył na nią tak, jak patrzy się na kogoś, kto kiedyś wydawał się odległy jak mit, a teraz siedzi naprzeciwko — ciepła, kobieca, realna.
— Teraz wiem, czego chcę. Wiem, że jesteś niezwykła.
Paulina oparła głowę na dłoni i dłuższą chwilę po prostu go obserwowała.
— I dlatego właśnie pozwalam ci tu być — mruknęła cicho. — Bo teraz masz odwagę. A ja mam ochotę zobaczyć, jak daleko zajdziesz.
Łukasz zebrał się na odwagę.
— Czyli już w liceum byłaś taka? — zapytał, szukając jej wzroku.
— Taka? — powtórzyła lekko, jakby chciała, żeby sam to doprecyzował. — Co znaczy: taka?
— No, dominująca. Surowa. Taka… która nie znosi sprzeciwu.
Cichy śmiech uniósł kąciki jej ust.
— Tak. Ale tak jak ci powiedziałam, inaczej niż dziś. Bardziej dziko, bez kontroli, bez pewności siebie nawet. — Westchnęła lekko, jakby przywołanie tamtych czasów było odległym, nie do końca oswojonym wspomnieniem. — Byłam jak żywioł. Nieokiełznany i nie dla każdego do udźwignięcia.
Łukasz przełknął ślinę.
— Wiesz… wtedy czegoś w tobie nie potrafiłem nazwać, ale czułem to. Jakby jakiś szósty zmysł. Coś ciągnęło mnie w twoją stronę, choć sam nie wiedziałem dlaczego.
Paulina uśmiechnęła się, tym razem spokojniej, wolniej.
— Czyli już wtedy wyczułeś, jaka jestem — mruknęła. — I to wystarczyło?
— Tak. To zostało we mnie.
— I już wtedy czułeś w sobie… uległość?
Zawahał się tylko sekundę.
— Tak. Choć nie rozumiałem tego. Nie miałem na to słów.
— A później? — Jej ton stał się neutralny, jakby pytała o coś całkowicie zwyczajnego. — W dorosłym życiu trafiła ci się jakaś kobieta, przy której czułeś coś podobnego? Taka, przy której byłeś uległy?
— Nie — odparł od razu. — Nigdy. To nie było częścią mojego życia. Żadna kobieta nigdy nie wywoływała tego we mnie. Próbowałem znaleźć w nich coś takiego ale nie, nie udawało się. A potem przestałem o tym myśleć aż do…
— Aż do momentu, kiedy zobaczyłeś mnie znowu? — przerwała mu.
— Tak — przyznał bez wahania. — Kiedy zobaczyłem cię po tylu latach… wszystko wróciło. I zrozumiałem, że to właśnie to. Że to zawsze byłaś ty. Że tylko tobie potrafię się poddać.
Jej uśmiech był delikatny, ale pod nim czaiła się satysfakcja — spokojna, głęboka, pewna siebie.
— Cóż — powiedziała, biorąc powoli łyk wina. — Niektórych rzeczy po prostu nie da się zatracić. Nawet przez lata.
— A ty? — powtórzył Łukasz, szukając jej spojrzenia. — Miałaś kiedyś uległego faceta?
Uśmiechnęła się powoli, przeciągle. Udała, że sięga pamięcią gdzieś daleko, choć oboje wiedzieli, że dokładnie wie.
— Oczywiście, że tak — odpowiedziała pewnie. — Mam prawie czterdzieści lat, Łukaszu. Nie żyłam w próżni ani zamknięta w jakimś klasztorze.
Jego serce zabiło szybciej.
— W Berlinie? — dopytał ostrożnie, jakby każde kolejne słowo mogło być zbyt odważne. — Teraz też… kogoś takiego masz?
Paulina spojrzała, jakby chciała go skarcić za nadmierną ciekawość. A jednocześnie bawiło ją to.
— Berlin to mój dom — zaczęła powoli. — Tam toczy się przecież większość mojego życia. I tak, wiele osób przeszło przez mój świat. Niektórzy zostali w nim tylko chwilę, inni na dłużej.
Zrobiła krótką pauzę.
— A czy ktoś jest tam teraz? Powiedzmy, że mam pewne relacje, które funkcjonują tak, jak chcę, żeby funkcjonowały.
Łukasz zamilkł, ale w środku poczuł ukłucie zazdrości i jednocześnie dziwny dreszcz — mieszankę niepewności i fascynacji. Paulina to zauważyła. Powoli uniosła nogę i zaczęła zaczepiać go czubkiem buta — lekkie prowokujące dotknięcia. W końcu jej stopa zatrzymała się przy jego kolanie. Łukasz złapał ją delikatnie. Jakby trzymał w dłoniach coś kruchego, świętego. But był elegancki, miękka skóra, subtelny połysk. Pod palcami czuł kontur jej kostki, warstwę delikatnych, rajstop, które jeszcze bardziej podkreślały idealny kształt jej nogi. Był tak oniemiały jej bliskością, że przez chwilę zapomniał oddychać. Spojrzała na jego dłonie obejmujące jej stopę.
— Widzę, że bardzo łatwo cię rozproszyć — mruknęła z cieniem uśmiechu.
— Po prostu… jesteś dla mnie wszystkim — odpowiedział cicho, niepewnie.
Jej palce musnęły krawędź kieliszka, a spojrzenie stało się głębsze.
— A jednak wciąż masz odwagę zadawać mi pytania o innych mężczyzn — zauważyła z lekką drwiną.
Łukasz opuścił wzrok, ale nie wypuścił jej stopy. Ona pozwoliła mu na to jeszcze kilka sekund, po czym poruszyła palcami — subtelny, kontrolujący sygnał.
— Puść — powiedziała.
Kiedy to zrobił, uśmiechnęła się łagodnie, ale w jej oczach była ta sama dominacja, która wcześniej wzbudzała w nim drżenie.
— Berlin jest częścią mojego świata — dodała cicho. — Ale teraz… jestem tutaj. Z tobą. I to powinno ci wystarczyć.
— Rozumiem — powiedział cicho. — Naprawdę rozumiem. I… to mi wystarcza.
Przez chwilę milczał, patrząc na nią z dołu, jakby szukał w jej twarzy potwierdzenia, że ma prawo mówić dalej.
— Wiesz, Paulinko… jesteś ideałem — dodał w końcu. — Twoja uroda, sposób, w jaki się poruszasz, jak się ubierasz… Nikt nigdy tak na mnie nie działał.
Jej spojrzenie złagodniało, choć wciąż było w nim to charakterystyczne dla niej skupienie.
— Mogę ci coś powiedzieć? — zapytał nagle. — Ale musisz obiecać, że się nie będziesz śmiać.
To ją rozbawiło. Kącik ust drgnął, w oczach pojawił się błysk.
— Obiecać? — uniosła brwi. — Nic nie muszę, ale dobrze. Obiecuję, że się nie będę śmiać. Przynajmniej nie od razu.
Sięgnął po kieliszek, wypił niewielki łyk, jakby chciał spłukać z gardła napięcie. Serce mu waliło.
— Nigdy o tym nikomu nie mówiłem — zaczął wolno. — Nikomu.
Wziął głębszy oddech.
— Wiesz… niesamowicie podnieca mnie, kiedy masz na sobie skórzane rękawiczki. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale… zawsze pociągały mnie kobiety w eleganckich rękawiczkach. Sama świadomość, że masz je na dłoniach… — urwał, szukając słów. — Ale ty… jesteś kilka poziomów ponad tym. Twoje rękawiczki, sposób, w jaki je nosisz… jak dotykasz rzeczy, jak poruszasz dłońmi…
Urwał, zawstydzony własną szczerością. Paulina słuchała go w milczeniu, bez śladu kpiny. Tylko uważnie, jakby analizowała każdy jego wyraz twarzy. W pewnym momencie wysunęła stopę nieco dalej i oparła ją dokładnie tam, gdzie pod materiałem spodni krył się metal klatki. Nacisnęła lekko. Nie na tyle, by sprawić ból, ale wystarczająco, by przypomnieć mu o wszystkim. Łukasz odchrząknął, policzki miał już wyraźnie zaróżowione.
— Pamiętam… jak byliśmy na lodowisku — powiedział dalej. — Kiedy trzymałem twoją dłoń w rękawiczce. Była zimna, gładka… A ja miałem wrażenie, że to coś niewyobrażalnie intymnego. A potem na zamku. Dwa razy chwyciłem cię za rękę w rękawiczce. Raz przy tych wąskich schodach, drugi raz przy lochach. Dla mnie to było… jak dotykanie czegoś zakazanego. Jak dotyk symbolu.
Paulina przez moment milczała, jej stopa wciąż spoczywała na jego kroczu. Patrzyła na niego z rosnącym zainteresowaniem — tym spokojnym, analitycznym, które znał już z wcześniejszych rozmów.
— Fetysz rękawiczek u osób uległych jest bardzo częsty — odezwała się w końcu, takim tonem, jakby prowadziła wykład.
— Skóra, chłód materiału, poczucie dystansu i kontroli… To wszystko układa się w coś bardzo logicznego. Rękawiczka zakrywa dłoń. Robi z czegoś ludzkiego coś trochę odrealnionego. Nadal wiesz, że to ręka, ale już nie całkiem zwykła. To idealne narzędzie dla kogoś, kto lubi władzę. I idealny obiekt dla kogoś, kto lubi się jej poddawać.
Jej stopa znów nacisnęła delikatnie na jego krocze, jakby zaznaczała każdy wniosek.
— Więc nie — dodała spokojniej. — Nie będę się z ciebie śmiać. To, co czujesz do moich rękawiczek, jest całkowicie spójne z tym, kim jesteś przy mnie. I nie jesteś tu wyjątkowy ani odosobniony, znam już kogoś, kogo też strasznie kręcą rękawiczki. A fakt, że mówisz mi o tym teraz, klęcząc u moich stóp, bardzo mi się podoba.
Uniósł głowę tylko na moment, jakby chciał sprawdzić, czy naprawdę może mówić dalej. Paulina obserwowała go spokojnie; w jej oczach była ciekawość, ale nie było ani kpiny, ani oceny. To dodało mu odwagi.
— Dziękuję… — zaczął cicho. — Za to, że… że mnie rozumiesz. Nie masz pojęcia, jak bardzo to dla mnie ważne.
Wziął oddech, nieco drżący.
— Jest jeszcze jedna rzecz… trochę głupia. Ale skoro już powiedziałem o rękawiczkach… Muszę też to powiedzieć. Chodzi o to, że… pociąga mnie to, że moje dłonie marzną, kiedy twoje są chronione. Wiem, że to brzmi dziwnie. Ale… ta różnica, ten kontrast… jest dla mnie jak…
Urwał, bo nie potrafił znaleźć właściwego słowa.
— Jak przypomnienie, kto tu ma władzę — dokończył w końcu, z rumieńcem na policzkach. — I dlatego… kiedy wtedy powiedziałaś, że mam trzymać ręce poza kieszeniami… To mnie ucieszyło. Bardziej niż powinno.
Zacisnął dłonie na swoich udach, zawstydzony.
— A to, że… mnie za to ukarałaś… zaskoczyło. Ale też… — przełknął ślinę. — Sprawiło, że jeszcze bardziej cię pragnę. Rękawiczek nie zabrałem wtedy z domu celowo. Sam nie wiem… takie mam zboczenie.
Paulina patrzyła na niego z uwagą. To było spojrzenie kobiety, która naprawdę słucha i naprawdę rozumie mechanizmy, o których mówi. Powoli — bardzo powoli — uniosła stopę wyżej, tak że obcas delikatnie przesunął się po jego udzie. But znalazł się tuż przy jego ustach. Łukasz nawet nie próbował się powstrzymać. Pochylił się i najpierw musnął jego czubek, potem grzbiet stopy. Czuł zapach skóry, delikatny aromat rajstop — ten subtelny, ciepły, obłędnie kobiecy. Po chwili pocałował raz jeszcze, tym razem dłużej, z niemal nabożną czułością. Pozwoliła mu na to. Dała mu tę krótką, niebezpiecznie słodką chwilę adoracji. Siedziała w ciszy, obserwując jak jego usta przesuwają się po czubku jej buta, jak oddycha przy jej stopie jak ktoś, kto znalazł się w miejscu, do którego tęsknił całe życie. Dopiero po kilkunastu sekundach odezwała się spokojnym, miękkim głosem:
— Wiesz… To, co czujesz, nie jest niczym złym. Ani dziwnym. Ani wstydliwym. Masz prawo do swoich pragnień. Masz prawo do tego, co cię pociąga. Każdy z nas coś ma… ty akurat masz to.
Pochyliła się trochę bliżej, tak że ich spojrzenia spotkały się ponad jej kolanem. W jej oczach było ciepło — prawdziwe, ludzkie — które uspokajało bardziej niż słowa.— Nie chcę, żebyś się tego bał, albo czuł się winny. To część ciebie. A ja… ja to widzę.
Przesunęła czubkiem buta po jego dolnej wardze.
— Rozumiesz to dobrze, prawda?
Łukasz skinął głową. Jego głos zadrżał, kiedy wyszeptał:
— Rozumiem… dziękuję, że mnie rozumiesz i nie oceniasz…
Nie dokończył. Pochylił się i złożył krótki pocałunek na czubku jej buta. Potem drugi — nieco niżej, tuż przy linii, gdzie skórzany przód łączył się z delikatnym połyskiem cienkich rajstop. W jego ruchach było coś z całkowitego oddania, jakby każdy dotyk ust miał być małym hołdem. Paulina obserwowała go spokojnie. Jej noga uniosła się jeszcze odrobinę, jakby zachęcała, ale wcale nie dawała mu pełnej swobody. Dawała mu tylko tyle, ile chciała. Łukasz kontynuował, składając delikatne pocałunki na podbiciu jej stopy, chłonąc jej zapach i fakturę materiału rajstop jak coś cennego, niemal świętego. Oddychał szybko, a każde muśnięcie ust brzmiało jak szept:
— Dziękuję… dziękuję, Paulinko…
Ona uniosła lekko brodę, przeciągając spojrzeniem po jego zgarbionych plecach, po jego dłoniach obejmujących jej kostkę, po oddaniu wypisanym w każdym jego ruchu.
— Dobrze — powiedziała cicho, z uznaniem, ale i tonem, który przypominał, że to ona jest panią tej chwili. — Właśnie tak.
Nie pochylała się, nie dotknęła go. Wystarczyło to jedno słowo, wypowiedziane ciepło, a zarazem z przewagą. Łukasz przytulił policzek do jej stopy, jakby prosił o jeszcze jeden moment tej bliskości. Wysunęła ją lekko z buta — ruch naturalny, jakby nieświadomy, choć Łukasz wiedział, że nic u niej nie jest przypadkowe.
— Możesz — powiedziała miękko.
Nie musiała precyzować co. On już klęczał bliżej, delikatnie chwytając czubek buta, zsuwając go powoli, z niemal nabożną ostrożnością. Gdy czarna, cienka jak mgła rajstopa odsłoniła się całkowicie, pochłonął ją wzrokiem — gładką, jedwabistą, perfekcyjną. Pochylił głowę i musnął ustami jej palce, potem podbicie, potem kostkę. Każdy pocałunek był miękki, pełen uwielbienia. W jego ruchach nie było pośpiechu. Paulina siedziała głęboko na sofie. Oddychała powoli, zadowolona — jej twarz była spokojna, zmysłowa, niemal triumfująca.
— Drugą też — powiedziała, nawet nie patrząc na niego, jakby dawała komendę, do której nie potrzebowała jego potwierdzenia.
Posłusznie zsunął drugi but i uhonorował drugą stopę w ten sam sposób — delikatne pocałunki wzdłuż linii palców, przytrzymanie dłonią jej łydki, muśnięcia ust, które mówiły więcej niż słowa. Paulina patrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek, z rozkosznym, niemal leniwym zadowoleniem.
— Wystarczy — powiedziała nagle. Nie głośno. Ale w sposób, który natychmiast kończył tę chwilę.
Łukasz zamarł, po czym odsunął się nieznacznie, ciągle klęcząc. Sięgnął po pierwszy but i, z tą samą ostrożnością, wsunął go z powrotem na jej stopę. Potem drugi. Upewnił się, że wszystko leży idealnie. Przez chwilę panowała cisza. Paulina patrzyła w bok, pijąc wino. On — wciąż na podłodze — zbierał odwagę.
— Paulinko… Dlaczego wtedy… na spacerze… nie chciałaś iść ze mną za rękę?
Zawahał się.
— Tak o tym marzyłem. Chciałem poczuć twoją rękawiczkę. Twoją dłoń…
Paulina roześmiała się krótko, jakby była rozbawiona jego naiwnością.
— Właśnie dlatego — powiedziała. — Bo marzyłeś o tym.
Spojrzała na niego tak, jakby widziała przez niego na wylot — jego pragnienia, słabości, fantazje, każdą drżącą w nim strunę.
— Bo fantazja działa, dopóki jej nie spełnię. Gdybym wtedy wzięła cię za rękę, poczułbyś uniesienie. A potem wszystko by opadło. A tak?
Uśmiechnęła się powoli.
— Teraz siedzisz tu, klęczysz przede mną… i nadal myślisz o tym.
Unosząc stopę, dotknęła lekko czubkiem buta jego piersi.
— Nadal chcesz czegoś, co dostaniesz dopiero wtedy, kiedy ja uznam to za stosowne. Dlatego właśnie.
Jej uśmiech był piękny. Zmysłowy. I okrutny w sposób, który go uzależniał. Otworzyli jeszcze jedno wino. Paulina wciąż siedziała wygodnie na sofie, z kieliszkiem, Łukasz — jakby zaklęty — pozostał u jej stóp, czasem delikatnie muskając jej kostkę, czasem pochylając się, by pocałować czubek jej buta, jakby nie mógł się nasycić jej obecnością.
W pewnym momencie spojrzała na zegarek.
— Jest już późno — stwierdziła, jakby oznajmiała coś banalnego. Odstawiła pusty kieliszek na stół. — Piłeś wino. Nie puszczę cię stąd.
Łukasz podniósł na nią wzrok — błagalny, zakochany, przestraszony, oddany. Uśmiechnęła się słodko.
— Co tak patrzysz? Marsz do łazienki — powiedziała tonem niemal czułym i troskliwym, ale w jej oczach czaił się błysk bardzo znajomej przewagi. Wskazała mu dłonią korytarz. Poszedł do łazienki dla gości. Mył się szybko, trochę nerwowo. Kiedy skończył, osuszył ciało i owinięty ręcznikiem poszedł na górę, poczekać przed jej sypialnią. Przez uchylone drzwi łazienki dochodził delikatny dźwięk wody, odbijającej się o powierzchnię kabiny, a potem cichy szelest ręcznika. Stanął przed wejściem. Wyprostowany. Z napięciem ściskającym gardło.
Gdy drzwi w końcu otworzyły się, na moment zabrakło mu powietrza. Paulina wyszła otulona czarną, jedwabną koszulką nocną. Materiał spływał po niej jak płynny atrament, połyskując miękko przy każdym ruchu. Cienkie ramiączka opierały się o jej ramiona, a koronka przy dekolcie ledwie zaznaczała kontur jej piersi. Jedwab opinał się lekko na jej talii, potem swobodnie rozlewał w dół, kończąc się tuż nad kolanem. Jej skóra — jasna, świeża po kąpieli — kontrastowała z czernią tkaniny tak mocno, że Łukasz poczuł się, jakby patrzył na żywy sen. Zatrzymała się w progu. Przesunęła wzrok po nim od stóp do twarzy — powoli, przeciągle, jak ktoś, kto ocenia prezentację czegoś, co do niego należy. Jej wzrok zatrzymał się na ręczniku, którym był owinięty. Zmrużyła oczy i uniosła głowę lekko, jak kobieta, która widzi coś, co absolutnie wymaga komentarza.
— Łukasz… ty naprawdę się przede mną zasłaniasz? — zapytała cicho, z miękką, niemal pieszczotliwą zmysłowością. Powiedz… to dlatego, że się mnie wstydzisz? Onieśmielam cię?
Zbliżyła się. Jej ciało pachniało świeżo po kąpieli, a spojrzenie było hipnotyzujące. Uśmiechnęła się, jakby naprawdę była ciekawa odpowiedzi.
— Mnie, naprawdę? — dodała ciszej, jeszcze bardziej prowokująco.
Łukasz próbował coś powiedzieć, usprawiedliwić się, wyjaśnić, że to nie tak, że to tylko odruch… ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Na jej ponaglający, pełen oczekiwania gest ręcznik osunął się na podłogę.
Na twarzy Pauliny pojawił się spokojny, zmysłowy uśmiech. Delikatny, ale niosący jednoznaczną informację.
— Widzisz, tak jest znacznie lepiej — powiedziała, stając tuż przed nim. — Tak właśnie miałeś na mnie czekać.
Obeszła go wolnym krokiem, ocierając się jedwabiem o jego skórę. Kiedy stanęła przed nim, wyciągnęła dłoń i bez pośpiechu zamknęła palce na jego klatce chastity. Jej dotyk był chłodny i pewny. Władczy.
— Idziemy — oznajmiła tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu.
Pociągnęła go lekko za metal. Nie mocno, ale stanowczo. Wystarczająco, by wiedział, że ma iść za nią bez zawahania. Każdy krok był jak oddanie czegoś więcej niż ciała. Jak poddanie się jej w najprostszy możliwy sposób. Odwróciła głowę przez ramię, spojrzała na niego z uśmiechem, który był zmysłowy, drapieżny i niezwykle pewny siebie.
— Jak niewiele trzeba, żebyś był potulny jak baranek — powiedziała spokojnie.
Poprowadziła go w stronę swojej sypialni, wciąż trzymając za klatkę, jakby to był najnaturalniejszy sposób kierowania nim. Weszli w półmrok miękkiego światła lampki nocnej. Bez słowa wsunęła się pod kołdrę. On — posłusznie, trochę sztywnym krokiem, wciąż prowadzony tamtym lekkim bólem między nogami — położył się obok. Paulina wyciągnęła rękę i zgasiła światło. W ciemności przesunęła się niżej, aż jej noga odnalazła jego łydkę. Najpierw czubkiem palców, potem całą stopą dotknęła go lekko, przesuwając się po jego skórze tak, jakby szukała odpowiedniego miejsca.
— Masz ciepłe ciało… — szepnęła prawie sennie.
Oparła o niego obie stopy. Były zimne i gładkie jak jedwab naciągnięty na stal. Sunęły po jego skórze z miękkim, niemal nierealnym poślizgiem.
— Pozwól… ogrzeję je sobie trochę — mruknęła, jakby mówiła o czymś całkowicie niewinnym, choć w jej tonie wciąż było to znajome, leniwe okrucieństwo, które potrafiło doprowadzić go do szaleństwa.
Łukasz drgnął. To muśnięcie wystarczyło, by przeklęta klatka zacisnęła się jeszcze bardziej. Ból mieszał się w nim z gorącym, nieopanowanym pragnieniem. Każdy centymetr jej nóg, każdy chłodny fragment jej stóp sprawiał, że ledwo oddychał. Przełknął ślinę. W ciemności nie widział jej twarzy, ale czuł jej obecność, jej zapach, ciężar jej stóp na swoim ciele. Paulina poruszyła nimi leniwie, jakby sprawdzając, jak bardzo może go doprowadzić na skraj.
— Śpij — mruknęła cicho, choć jej ton brzmiał tak, jakby doskonale wiedziała, że on wcale nie zaśnie.
Jego klatka pulsowała bólem.
Oddychała coraz spokojniej, jakby ciało powoli przełączało się w stan błogiego wyciszenia. On leżał obok, napięty do granic. Czuł jej stopy oparte na swojej nodze — chłodne, gładkie, zaskakująco lekkie, a zarazem tak blisko, że każdy ich najmniejszy ruch wstrząsał nim jak impuls elektryczny. Próbował się uspokoić, regulować oddech, choć serce biło mu zbyt szybko, a metal między nogami sprawiał, że pulsował mu cały dół brzucha. W końcu poczuł, jak sen zaczyna lekko zamazywać krawędzie myśli…
I wtedy usłyszał jej głos.
— Łukasz? — jej głos, senny, miękki, dotknął go jak ciepły oddech przy uchu.
Natychmiast otworzył oczy.
— Tak?
— Śpisz?
— Nie, nie mogę jeszcze zasnąć — wyszeptał, starając się brzmieć spokojnie.
Paulina przesunęła się bliżej. Jej ciało dotknęło jego biodra, brzucha, ramienia — delikatnie, naturalnie, jakby z potrzeby bliskości. Jej udo wsunęło się wzdłuż jego nogi, a dłoń opadła na tors. Najpierw tylko tam spoczywała. Potem zaczęła się poruszać — powoli, leniwie, zmysłowo. Palce sunęły po jego skórze w górę i w dół, jakby badała fakturę, temperaturę, reakcję. Miękko… a potem odrobinę bardziej stanowczo. Czasem tylko dotykając, czasem drapiąc lekko paznokciem cienką, sugestywną linię.
— Ja też nie mogę zasnąć — szepnęła, wtulając się odrobinę bardziej. Jej głos miał w sobie tę chrypkę, która pojawiała się tylko wtedy, gdy była zmęczona, odprężona… lub czegoś pragnęła. — To pewnie przez wino. Albo przez ciebie.
Jego oddech przyspieszył. Czuł jej włosy na swojej szyi, ich zapach, który był mieszanką nocnych perfum i czegoś ciepłego, kobiecego.
— Łukasz… — mruczała mu wprost do ucha, jak kotka, a jej palce przesunęły się wyżej, wolniej, bardziej świadomie. — Popieścisz mnie trochę, zanim zasnę?
To nie zabrzmiało jak prośba. Łukasz przełknął powietrze. Metal w dole brzucha zabolał, aż zacisnął palce na prześcieradle — ale ani przez chwilę nie pomyślał, by odmówić.
— Oczywiście Paulinko — wyszeptał, z trudem łapiąc głos.
Paulina uśmiechnęła się w ciemności. Poczuł to po tym, jak jej oddech uniósł się lekko.
— Cudownie — mruknęła, przesuwając dłonią po jego skórze już całkiem świadomie.
Ton miała senny, miękki i absolutnie pewny siebie. Przysunęła się jeszcze bliżej, tak blisko, że między nimi nie pozostało już nic, nawet powietrze wydawało się nagle gęstsze.
— No to chodź… — szepnęła mu przy ustach. — Pomóż mi zasnąć.
Łukasz uniósł kołdrę ostrożnie, jakby wchodził w przestrzeń, w której wszystko miało znaczenie — każdy oddech, każdy ruch, każde drgnienie jej ciała. Paulina przesunęła się odrobinę, robiąc mu miejsce, choć nie powiedziała ani słowa. Nie musiała. Jej oczekiwanie było wyczuwalne nawet w półmroku.
Wsunął się powoli, świadomie, przesuwając się bliżej jej biodra. Ciepło jej ciała otoczyło go natychmiast, niemal oszałamiające po chłodzie powietrza sypialni. Kiedy znalazł się już pod kołdrą, delikatnie ujął jej stopę w dłonie i złożył na niej pierwszy pocałunek — miękki, pełen czci. Jej palce poruszyły się lekko, odruchowo, jakby ten dotyk wywołał w niej dyskretny impuls przyjemności. Przesuwał ustami coraz wyżej — po podbiciu stopy, po smukłej kostce, po liniach biegnących wzdłuż jej łydki. Robił to z uwagą, z czułością, delikatnie muskając skórę, badając jej reakcje każdym dotknięciem. Drgnęła subtelnie, a jej oddech stał się głębszy, wolniejszy.
Łukasz poczuł, jak rośnie w niej napięcie — nie gwałtownie, lecz w sposób tak naturalny, jakby ciało samo prowadziło go we właściwym kierunku. Sunął ustami wyżej, po zarysie jej uda, gdzie skóra była cieplejsza, bardziej wrażliwa. Jego dłonie trzymały ją ostrożnie, tak jakby bał się ją przestraszyć, choć wiedział, że to nie ona była tu krucha. A potem… Potem szybko znalazł miejsce, którego szukał. To drobne, precyzyjne przesunięcie jej ciała — jak otwarcie drzwi, cichy znak, niewypowiedziana zgoda — powiedziało mu wszystko. Zbliżył się tam z tą samą czcią, z jaką dotykał wcześniej jej stóp. Gdy oddech musnął najbardziej wrażliwy punkt jej ciała, Paulina uniosła lekko biodra — nieznacznie, ale wystarczająco, by dać mu do zrozumienia, że robi dokładnie to, czego oczekuje. Kołdra poruszyła się delikatnie, kiedy nachylił się niżej. Paulina westchnęła. Cicho, krótko. Dźwięk bardziej przypominający rozluźnienie niż świadomą reakcję — jakby jej ciało powiedziało “tak”, zanim ona zdążyłaby pomyśleć.
— Tak… — mruknęła sennie, przeciągle. — Właśnie tak… Nie przerywaj.
Jej dłoń opadła na jego włosy, nie napierając, nie kierując — tylko leżąc tam, jak znak akceptacji. Jej oddech stał się powolny, falujący, rytmiczny, wyznaczając mu tempo. A on, skulony pod jej kołdrą, oddychał jej ciepłym zapachem i drżał od napięcia, które ciągnęło go za gardło. Robił to dla niej. I tylko dla niej. Po chwili usłyszał, jak jej oddech znów się zmienia — staje się głębszy, bardziej niespokojny. Jej dłoń zsunęła się powoli z jego włosów. Cichy, stłumiony dźwięk wyrwał się z gardła, coś jakby pomiędzy westchnieniem, a skrywanym okrzykiem, głęboki, nasycony nagłym impulsem przyjemności. Jej biodra uniosły się odruchowo, a palce stóp, dotąd rozluźnione, naprężyły się na moment pod kołdrą. Łukasz poczuł pod sobą jej drżenie. To był sygnał. Zbliżył się jeszcze bardziej — z uwagą, delikatnością, czułością, która jednak miała w sobie intensywność oddania. Jej palce zacisnęły się, a paznokcie wbiły w jego skórę — nie brutalnie, ale zdecydowanie, instynktownie, tak jak ciało, które nie potrafi utrzymać pełnej kontroli w chwili rosnącej fali doznań.
Uderzyło to w niego jak iskra: jej paznokcie, jej drżenie, ten stłumiony głos wyrwany z głębi ciała. Westchnęła głębiej — dłużej, niż zwykle. Brzmiało to jak coś między bezradną przyjemnością a próbą opanowania się, jakby nie chciała, by dźwięk wydostał się głośniej. Jej nogi napięły się pod kołdrą, a biodra uniosły jeszcze odrobinę, ledwie, ale wystarczająco, by poprowadzić go tam, gdzie chciała. Dłoń na jego karku zacisnęła się mocniej, paznokcie wbiły się głębiej — jak znak, który zostanie tam jeszcze długo po tym, jak jej ciało znów opadnie w odprężeniu. Łukasz oddychał jej rytmem. Jej westchnieniami. Jej nagłym drżeniem. A gdy jej palce rozluźniły się powoli, kiedy napięcie w niej opadło miękką falą, zostawiając tylko ciepło i spokój — on wciąż trwał tam, przy niej, jakby cały świat istniał tylko w tej chwili pod kołdrą. Paulina leżała odprężona, jej oddech powoli wracał do rytmu — najpierw szybki, drżący, potem coraz spokojniejszy. Dłoń, która przed chwilą wbijała się w jego kark, teraz osunęła się niżej, przesuwając się po jego szyi w miękkim, znużonym geście.
— Chodź — wymruczała, bez otwierania oczu. — Przytul mnie.
To nie był rozkaz. To było pragnienie — ciche, szczere, nasycone rozluźnieniem po intensywnej fali, która jeszcze przed chwilą przebiegała przez jej ciało. Łukasz wsunął się wyżej, podciągnął kołdrę, objął ją ostrożnie, jakby dotykał czegoś cennego. Paulina przytuliła się, splatając ich ciała w sposób intymny, który miał w sobie zaskakującą delikatność. Jej włosy pachniały jedwabiem i nocą. Jej skóra była ciepła, a ciało miękko rozluźnione. Westchnęła cicho, już na granicy snu.
— Tak… dokładnie tak… — wymamrotała, wtulając się w niego jeszcze mocniej. — Nie wierć się teraz.
A potem, niemal natychmiast, zasnęła.
Obudziło go coś delikatnego, ale stanowczego. Najpierw była to ledwie wyczuwalna obecność nad nim — ciepło czyjejś sylwetki, delikatny zapach jej perfum. A potem powolny, miękki dotyk na jego ramieniu. Jakby ktoś przeciągnął opuszkami palców po skórze. Raz. Drugi. Otworzył oczy, mrużąc je od bladego, porannego światła. Zamiast przytłaczającego zmęczenia — zobaczył ją. Paulina stała nad nim, pochylona, z dłonią nadal opartą o jego ramię. Głaskała go tak, jakby budziła kogoś, kto należy tylko do niej. Miała na sobie czarny golf, dopasowany i miękko podkreślający linię jej ciała, oraz krótką skórzaną spódniczkę, która kończyła się wysoko na udach. Czarne, kryjące rajstopy rysowały na jej nogach gładką, jednolitą linię, delikatnie odbijając światło. Wyglądała oszałamiająco i wiedziała o tym doskonale — w sposobie, w jaki na niego patrzyła, było coś bezlitośnie świadomego, miękkiego i dominującego zarazem.
— Dzień dobry — uśmiechnęła się
Podniósł się niezdarnie, czując ten specyficzny, rozlany ból w podbrzuszu — nie przez niewygodę, bo łóżko Pauliny było miękkie i komfortowe, lecz przez jej bliskość i napięcie, które nie opuszczało go ani na chwilę. Całą noc miał świadomość jej ciała tuż obok, jej oddechu, zapachu. Spał płytko, przerywanie, bardziej czuwając przy niej niż odpoczywając. Paulina patrzyła na niego przez sekundę z chłodną ciekawością, a potem kąciki jej ust uniosły się w tym charakterystycznym, lekko szyderczym uśmiechu. Rzuciła krótkie polecenie, by doprowadził się do porządku i przyszedł do kuchni, po czym po prostu odwróciła się i wyszła. Zrobił dokładnie to, co kazała. W łazience spojrzał w lustro — miał podkrążone oczy, włosy w lekkim nieładzie, na szyi i karku subtelne zaczerwienienia, nowe ślady po jej paznokciach. Wciąż wyglądał jak ktoś, kto bardziej strzegł snu kobiety obok niż sam spał. Zimny prysznic pomógł mu tylko częściowo: odświeżył ciało, ale nie zmył z niego napięcia ani tego uczucia zawieszenia, które pozostało po nocy z Pauliną. Ubierał się w pośpiechu, chcąc wyglądać możliwie normalnie, choć nie mógł przestać myśleć o każdym momencie spędzonym obok niej — o tym, jak było to piękne i jak bardzo go to wyczerpało. Kiedy wszedł do kuchni, uderzył go zapach świeżo parzonej kawy i masła roztopionego na patelni. Paulina stała przy blacie spokojna, skupiona, jakby nic z tego, co wydarzyło się w nocy, nie miało najmniejszego znaczenia.
Właśnie nakładała na talerz jajecznicę.
— Usiądź — powiedziała bez spojrzenia.
Posłusznie usiadł. Jedzenie było pyszne — aksamitne, kremowe, doprawione idealnie. Kawa gorzka, mocna. Powietrze między nimi — ciężkie od niewypowiedzianych myśli, ale nie nieprzyjemne. Raczej intensywne. Milczeli przez cały posiłek. Tylko stuknięcia sztućców o talerz przerywały tę ciszę.
Kiedy skończył, odsunął talerz i powiedział:
— To było naprawdę dobre.
Paulina zerknęła na niego i pierwszy raz od rana jej usta wygięły się w delikatny uśmiech — tym razem bez szyderstwa.
— Zostaw. Sama to schowam. Ty już musisz jechać do pracy.
Gdy ubierał buty spojrzała na niego uważnie, jakby dopiero teraz przypomniała sobie coś istotnego.
— A jakie masz plany na jutro?
Łukasz odchrząknął, lekko zakłopotany.
— Spotykam się z chłopakami z liceum. Jak co roku… idziemy na piwo przed świętami.
Paulina zmrużyła oczy z chłodną dociekliwością.
— Z którymi?
— Z Karolem i Tomkiem.
Zauważył, że te imiona nie wywołały u niej najmniejszej reakcji.
— Nie kojarzę ich z liceum — stwierdziła.
— Tak samo jak mnie nie kojarzyłaś — przypomniał jej cicho, z lekkim uśmiechem.
— Prawda. Nie wszystkich da się zapamiętać.
Jej spojrzenie przeciągnęło się po jego twarzy — krótko, oceniająco, dziwnie czułe. Nastawiła policzek. Pocałował go. Potem jej dłoń. Już naprawdę miał odwrócić się do wyjścia, kiedy dodała:
— Łukaszu… chciałabym, żebyś pojechał ze mną na święta do moich rodziców. Dam ci znać, co i jak.
Zastygł na sekundę — to było tak nieoczekiwane, że aż uderzyło do głowy.
— Z przyjemnością — odpowiedział szybko, nawet trochę za szybko.
Paulina tylko skinęła głową, jakby było to oczywiste. Założył czapkę, wyszedł z domu, a mroźne powietrze wdarło mu się pod kurtkę, od razu przywracając pełną świadomość. Renault Clio stało tam, gdzie zostawił je poprzedniego wieczoru — całe oprószone śniegiem, z szybami pokrytymi grubą, mleczną warstwą lodu. Westchnął, otworzył drzwi, wsiadł i odpalił silnik. Na chwilę został w środku, słuchając, jak niewielka jednostka powoli budzi się do życia po mroźnej nocy, a nawiew zaczyna nieśmiało dmuchać chłodnym powietrzem.
Sięgnął po skrobaczkę z bocznej kieszeni drzwi. Gdy wyszedł, mróz od razu uderzył go w twarz. Skrobanie zaczęło się mozolnie — najpierw boczne szyby, potem przednia, najgrubsza warstwa. Lodowa skorupa pękała pod ostrzem skrobaczki z ostrym trzaskiem, odłupywała się kawałek po kawałku, a jego palce zaczynały drętwieć z zimna. Po kilku minutach szyby były już czyste. Wsiadł z powrotem do samochodu, otulił się ciepłem zaczynającego działać nawiewu i przez chwilę po prostu trzymał dłonie blisko kratki, pozwalając im się ogrzać. Wtedy wszystko do niego wróciło. Wydarzenia ostatnich godzin rezonowały w nim jak echo — jej ciało przy jego ciele, jej chłodny uśmiech, noc pełna napięcia, radości i bólu, jej poranny głos, spojrzenie przy drzwiach. On, stojący przed nią nagi, całkowicie oddany. Złapał mocniej kierownicę, czując, że w środku wciąż pulsuje to samo podniecenie i ten sam lęk.
Paulina — piękna, zmysłowa, okrutna. Widział ją przed oczami: siedzącą na sofie, jak bawiła się jego uległością. Jej stopy w czarnych rajstopach, jej władcze gesty, jej pytania, jej uśmiechy. A potem — noc, w której dawał jej rozkosz sam wciąż pozostając spragniony. To wszystko było tak intensywne, że czuł to teraz w całym ciele. Zarówno to piękno jak i okrucieństwo. A mimo to — nie wyobrażał sobie, by miał nie wrócić.
Jak Ci się podobało?