Przetarty szlak

10 czerwca 2025

17 min

Stare budynki mieszkalne na obrzeżach miasta wystawały dyskretnie nad rdzawo-niebieskim ogrodzeniem, jakby próbowały grać w chowanego. Pozornie szare i bure osiedle, wtopione za dnia w miejski krajobraz, nocą widywało szaleństwa nieznane nawet najbardziej rozrywkowym dzielnicom Powiązek. To właśnie tam, w kilku akademikach oraz na podległych im terenach zielonych, każdego roku niezliczone rzesze żądnych przygód studentów przeżywały najlepsze lata swojego życia.

Pomimo przeprowadzki i rozbratu z bliskimi, większość z nich – z przyzwyczajenia czy przekonań, nieważne – wciąż domem nazywała mieszkania rodziców. Inaczej było z Kamilą Sambor, bo ta wymoczkowata pieguska o czarnych, kręconych włosach i charakterystycznych drucianych okularach nie miała ani rodziców, ani domu. Być może dlatego pierwszy raz główną bramę kampusu przekraczała na miękkich nogach. W końcu stała nie tylko przed przygodą, ale i szansą. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, co w jej mocy, by z akademika uczynić prawdziwy dom, zaś z jego lokatorów – przynajmniej tymczasową rodzinę.

Już pierwszej nocy zrozumiała, że nie będzie łatwo. Po tym, jak zniosła poranne niewygody w łazience, brak miejsca w lodówce, długą na pół korytarza kolejkę do kuchni i przemogła się do wzięcia prysznica, odgrodzona od obcych ludzi zaledwie cienką kotarą, padła na łóżko w pachnącej piżamie. Sfrustrowana nadmiarem bodźców, odcinających ją od bogatego świata wewnętrznego, marzyła tylko o głębokim śnie. Nic z tego. Do białego rana męczyła się przy chrapaniu lokatorki i sztućcach tańczących radośnie w rytm dudniącego basu sąsiada, a kolejne łzy wysychały na zimnych policzkach.

Nie pasowała tam, a każdy wystrzelony kapsel od piwa czy biesiadny okrzyk tylko pogłębiały jej minorowy nastrój. Musiała coś z tym zrobić. Choć każde opuszczenie pokoju wiązało się z kłującymi w plecy igiełkami stresu, usilnie próbowała nauczyć się nowego życia. Podpatrywała szczęśliwszych od siebie oraz wyciągała wnioski z własnych obserwacji. Pozorny chaos akademickiego świata codziennie stawał się bardziej poukładany. Zrozumiała, że każde piętro rządziło się swoimi prawami. Inne były realia na opanowanym przez niepełnosprawnych parterze, inne u erasmusów piętro wyżej, gdzie nieziemskie wręcz zapachy egzotycznej kuchni pewnikiem pogwałcały ustalenia konwencji międzynarodowych. Mało tego! Łączniki stanowiły osobne ekosystemy, a we wspólnych łazienkach tworzyły się złożone sieci powiązań międzyludzkich. Poza tym Kamila wypracowała grzecznościowe formułki w rytualnych kontaktach z portierkami, ponieważ ich sympatia wiązała się z licznymi przywilejami.

Po paru tygodniach nauczyła się funkcjonować w studenckiej społeczności. „Cześć”, rzucane obcym w gruncie rzeczy ludziom przestało być pustym słowem, a realnym przywitaniem. Zamyśloną buzię i uciekający wzrok zastąpiła nieśmiałym uśmiechem, za który pewnego razu zaproszono ją na przyjęcie. Pomimo oporów, stawiła się w dusznym, zatłoczonym pokoju, gdzie alkohol lał się strumieniami. Ludzie byli mili, nikt nie patrzył na nią z góry. Będący z początku koszmarem brak jakichkolwiek znajomości całkiem nieoczekiwanie przerodził się w atut. Kamila mogła dzięki temu wystartować z czystą kartą. Na dobre porzucić dawną siebie, by odrodzić się na nowo. Kiedy więc zimą pierwsi studenci opuszczali kampus z walizkami, ona z optymizmem patrzyła w przyszłość. I słusznie, bo choć na pierwszej integracji nie znalazła się w centrum uwagi, szybko trafiła na kolejne imprezy. Podczas jednej z nich los skojarzył ją z miłym studentem historii, którego polubiła bardziej od innych.

Popularny Michałek pasował do niej jak ulał. Nie tylko okazał się pełnym głębokich przemyśleń introwertykiem, ale przez wrodzony brak odwagi nigdy nie przekraczał jej granic. Co prawda nie o takim mężczyźnie marzyła, ale takiego właśnie potrzebowała. Chłopak otoczył ją troską. Pamiętał o najmniejszych nawet okazjach do świętowania i starał się okazywać zaangażowanie na wszelkie możliwe sposoby. Co świt kupował świeże bułeczki w pobliskim sklepie, czasem nawet staromodnie przynosił śniadanie do łóżka. Przy nim Kamila po raz pierwszy poczuła się dla kogoś naprawdę istotna, a istotność ta z czasem przerodziła się w czystą miłość. Zadurzona w nieznanym dotąd uczuciu szybko straciła kontakt z rzeczywistością. Chciała spędzać z partnerem tyle czasu, ile tylko możliwe i nie wyobrażała sobie dnia bez choćby odrobiny dotyku. W rzeczy samej potrafili całymi dniami wylegiwać się wtuleni w siebie, rozmawiać o książkach, oglądać seriale, trochę się nawet uczyć. Tuż po sesji, gdy zeszła z nich egzaminacyjna presja, dali sobie dziewiczą, pierwszą z najpiękniejszych nocy, podczas której Kamila sięgnęła gwiazd.

Jak ona żałowała, że tak długo wzbraniała się przed seksem! Poznawszy ten szczególny rodzaj bliskości, zapragnęła więcej i więcej. Niestety, nie zawsze kończyli równie pięknie. Niezdrowa pogoń za ich pierwszym razem studziła stopniowo relację. Ona chciała wyjść do ludzi, doświadczać życia, znanego jej wciąż głównie zza cienkich ścian akademika, podczas gdy on najchętniej dalej leżałby oparty o ścianę, zwierzając się z codziennych spraw. Nie spędzali już ze sobą wszystkich wolnych chwil, bo te coraz częściej kończyły się kłótnią. Michałek długo znosił rosnącą zjadliwość swojej partnerki, ale w końcu zaakceptował, że nie ma już przed sobą dziewczyny, którą pokochał ani tej, która pokochała jego. Zostawił ją. Odszedł na chwiejnych nogach, niepewny jak niegdyś Kamila przed kampusem, a mimo to nie potrafiła go zatrzymać.

Nie była na niego zła. Zamiast tego całą wściekłość przekierowała na siebie. Jak to możliwe, że akurat ona nie potrafiła docenić szczęścia, które ją spotkało? Po rozstaniu zamknęła się w sobie. Pokój opuszczała tylko w ostateczności, a przez większość czasu leżała na łóżku z twarzą wciśniętą w poduszkę. Nie jadła, nie sprzątała, czasem nawet się nie myła. Praktycznie nie żyła. Z całych sił próbowała uchwycić swoją rozpacz i wyrzucić daleko od siebie, lecz ta wciąż wymykała jej się z rąk. Kilka czarnych dni w towarzystwie swojego smutku przyniosło zaskakujące refleksje. To nie Michałka kochała, tylko uczucia, jakie od niego dostawała.

Zbliżał się maj, a wraz z jego nadejściem studenci wyszli na świeże powietrze. Część z nich opierała się o murki przed budynkami i rozprawiała o niczym, inni biesiadowali na ławkach skrytych pod koronami drzew. Szalonym imprezom w plenerze nie było końca. Kamila ani myślała przyglądać im się z okna. Zamaskowała worki pod oczami, odświeżyła włosy potargane wichrami burzy, która przeszła przez jej głowę. Była gotowa ponownie pokazać się światu.

Podczas regularnych libacji na świeżym powietrzu tajemnicza outsiderka intrygowała sposobem bycia. Niby unikała kontaktu wzrokowego, niby mówiła tak, jakby myślami była gdzie indziej, a mimo to w tylko sobie znany sposób socjalną nieporadność potrafiła przekuć w atut. Oszczędne kształty i skromny ubiór nie stanowiły problemu dla pijanych studentów, bo Kamila miała coś, co jak nic innego liczyło się w bezpośrednim kontakcie – sprawiała wrażenie możliwej do zdobycia.

Jej drugi chłopak – któż by pamiętał jego imię – nie musiał już starać się jak Michałek. W zaledwie dwa tygodnie przeszedł szlakiem przetartym przez poprzednika i dostał się między nogi loczatki. Znowu było wspaniale i znów było pięknie, lecz ponownie na krótko. To nie było to. Po zaledwie paru tygodniach niezaspokojona Kamila stała się nie do zniesienia, aż pewnego razu mający dość codziennych wojen kochanek zostawił ją dla innej.

Kamila uznała, że nie był wart choćby dnia żałoby i wznowiła poszukiwania szczęścia u boku kogoś lepszego. Bez zadumy, bez refleksji. Po prostu otworzyła się na ludzi. Wychodziła częściej, piła więcej, czasem paliła nieznane substancje. Bez reszty pochłonęło ją studenckie życie, a w nim czas pędzi na złamanie karku. Niedoświadczona w relacjach romantycznych dziewczyna poświęciła się iście uczniackim, dwutygodniowym związkom, spośród których żaden nie przetrwał próby czasu.

Po wakacjach w półpustym budynku na dobre zaprzyjaźniła się z jego murami. Przyjęła do wiadomości, że najlepszą bieliznę zamiast w pralni, suszy się na własnym grzejniku. Przestały ją też dziwić oblepione piwem (oby niczym więcej) klamki, a do tego nauczyła się czytać z trzaśnięć drzwiami i powodowanych nieszczelnymi oknami przeciągów.

To wszystko sprawiło, że w drugi rok akademicki weszła z przytupem. Dobre kontakty z kierowniczką, wykorzystywane dotychczas wyłącznie do bezkarnego łamania ciszy nocnej, pomogły w załatwieniu sobie „jedynki” i to w najbardziej obleganym okresie, gdy każde miejsce jest na wagę złota. Co więcej, wolna od chrapania i fanaberii lokatorki, trafiła do grona żółtodziobów, którzy nie znali jeszcze reguł panującej w akademiku gry. Kamila nie miałaby śmiałości walczyć o swoje w bezpośrednim starciu, ale doskonale radziła sobie w wojnie proxy. Jako najbardziej doświadczona stażem, autorytarnie zdecydowała o podziale miejsca we wspólnej lodówce, a także rozpisała korzystny dla siebie harmonogram sprzątania łazienki.

To właśnie te obite nudnymi kafelkami, niedorzecznie ciasne pomieszczenia stanowiły serca studenckiej codzienności. Z jednej strony dwa ustawione obok siebie zlewy i lustra do porannego „ogarnięcia”, z drugiej zabudowana toaleta o akustyce godnej najlepszych oper oraz tak samo zabudowany prysznic z płatającą figle kotarą. Nic więc dziwnego, że odbywały się tam najbardziej zniuansowane batalie o odrobinę prywatności.

Co bardziej nieśmiali studenci wchodzili do łazienki tylko wiedząc, że nikogo nie ma i tylko wówczas opuszczali toaletę albo prysznic. Nie każdy miał odwagę golić się czy robić makijaż w bezpośrednim sąsiedztwie drugiej osoby. Ale Kamila nie miała już takich problemów. Nie przeszkadzała jej wilgoć w rogu pod sufitem ani walające się pod zlewami środki chemiczne, których – sądząc po zapachach – przeznaczenia nie znała przeszło połowa mieszkańców. Do łazienki wchodziła kiedy chciała, a gdy była w niej sama, podkreślała swoją obecność głośnym odkładaniem przyborów lub ostentacyjnym odkaszliwaniem nieistniejącej chrypy. Nie zważając na komfort pozostałych, stawała przy lustrze obok i prowadziła krótkie rozmówki. Pod prysznic z kolei wchodziła w samym ręczniku, udając nadmierną pewność siebie.

Po paru tygodniach oznaczania terenu wszyscy sąsiedzi zaczęli dostosowywać się do jej rytmu dnia. Z wyjątkiem jednego. Studenta AWF-u imieniem Maksymilian („mów mi Maks, bo wszystko robię maksymalnie”). Krępy brunet-zakolak o imponującej muskulaturze i twarzy niebudzącej wątpliwości, że naprawdę potrzebuje tych pięciu lat przygotowań do rzucania dzieciakom właściwej piłki na WF-ie.

Kamilę wkurzało, że ten jeden nie tylko nie krępował się w jej obecności, co jeszcze zdawał się powielać jej metody. Przechadzał się z odsłoniętą klatą, trzaskał drzwiami od lodówki i gadał, nawet nie mając nic do powiedzenia. Potrafił czekać w łazience, gdy brała prysznic, wchodzić przy niej do toalety, gdzie ostentacyjnie odgrywał koncert C-dur na dwa pośladki, a nawet stawać co poranek obok niej przy lustrze i golić tę swoją twarz, dla której nie ma już nadziei.

– Jak ci się mieszka w czterysta jedenastce? – zapytała tajemniczo podczas jednej z porannych rozmów.

– Dobrze, dlaczego pytasz?

– Pięć lat temu pewien student… Jeśli zaświecisz podczerwienią, wciąż znajdziesz ślady krwi na podłodze.

Maks uśmiechnął się pod nosem.

– Balanga już mnie tym straszył.

Kamila zrobiła minę tak kwaśną, że od własnego odbicia w lustrze skrzywiła się jeszcze bardziej. Nie bynajmniej przez nieudaną próbę przestraszenia osiłka, lecz wieść o jego zaskakującej znajomości. Balanga był największą gwiazdą akademika. Gościem, o którym krążyły legendy mniej wiarygodne od morderstwa w pokoju, a przy tym znacznie bliższe prawdy. Każdy chciał go znać i każdy marzył o podniesieniu prestiżu swojej imprezy jego obecnością. Jedynie ona miała z nim na pieńku, odkąd zaczął rozpowiadać jak bardzo jest pierdolnięta. Balanga nawet nie krył się z obmawianiem jej za plecami i drwił, że przecież dupodajka lubi od tyłu. Wbrew obawom Kamili o swoją reputację, w oczach towarzyskiej śmietanki tylko zyskała, wszak jasne dla ludzi były motywacje celebryty. Nie przeszkadzało mu bowiem jej dawanie na lewo i prawo, lecz to, że nie dawała jemu.

Jeśli Maks usłyszał od Balangi także o niej, nie dał tego po sobie poznać. Chcąc nie chcąc, Kamila spędzała przy lustrze obok niego wszystkie jesienno-zimowe poranki i choć wikłała się w tym czasie w różne związki, szczególną więź nawiązała właśnie z nim. Tylko on widział jej rozczochrane włosy jeszcze przed otrzymaniem łaski grzebienia. Tylko przy nim nie wstydziła się zaspanych oczu ani resztek pasty do zębów w kącikach ust. Wreszcie tylko pod jego ukradkowymi spojrzeniami każdy skrawek jej odsłoniętej skóry stawał się czymś więcej niż tylko tanim wabikiem. Do tego nigdy nie komentował głupio ich przypadkowych dotknięć. W pewnym momencie Kamila naprawdę uwierzyła, że przy bliższym poznaniu Maks przestanie wydawać jej się taki głupi.

Okazało się wręcz przeciwnie.

Tylko co z tego?

Ich codzienne spotkania przypominały rozmówki męża z żoną przy porannej kawie. Nie mając wspólnych znajomych, zbudowali bezpieczną przestrzeń, w której mogli zwierzać się z wczorajszych trosk i dzielić nadziejami jutra. Proza życia, pełna małych rzeczy oraz prostych przemyśleń, nie potrzebowała okrągłych słówek. W ogóle nie próbowali sobie zaimponować. Może dzięki temu poczuli się przy sobie tak swobodnie? W wyniku tego nieoczekiwanego obrotu spraw, Kamila nie chciała już więcej wykopywać go z łazienki. Może tylko spod prysznica, bo ten z czasem powodował coraz większe tarcia.

Zaczęło się od kilku niewinnych wyścigów, każdorazowo wygrywanych przez mieszkającą bliżej prysznica Kamilę. Przekomarzanki z tym związane nasilały się, a sąsiadowi coraz mniej pasowało ustępowanie. Normalnie nie stanowiłoby to problemu, wszak Maks, jak przystało na sportowca, brał prysznic często, ale i krótko. Kamila natomiast lubiła wieczorem odkręcić gorącą wodę i cieszyć się jej masażem przez pół godziny albo dłużej, a co jeszcze ważniejsze – lubiła kąpać się wtedy, gdy chciał on. Dla cuchnącego po bieganiu Maksa na dłuższą metę było to nie do zniesienia.

W przerwie semestralnej, gdy studenci rozjeżdżali się do domów uzupełnić słoiki, akademik pustoszał, a na korytarzach słychać dało się własne kroki. Maks nie musiał ścigać się o gorącą kąpiel. Przynajmniej tak mu się wydawało. Ledwo wszedł po treningu do łazienki opasany samym ręcznikiem, gdy z naprzeciwka wyskoczyła mu niewielka postać z kosmetyczką w ręce i zwycięstwem wymalowanym na twarzy. Jednym susem doskoczyła do prysznica. Odwróciwszy się przy kotarze, wyciągnęła dłoń w stopującym geście. Paker zatrzymał się, ale nie cofnął.

Kamila poczuła przyjemne ciepło płynące przez opartą o jego potężny tors dłoni. Na jej bladych policzkach natychmiast wyskoczyły rumieńce. Przyjrzała mu się uważnie: od garstki posklejanych łoniaków na czubku głowy, przez spływające po czole kropelki potu, aż po gniewny wyraz twarzy. Chyba nigdy nie widziała go tak rozzłoszczonego! Spuściła wzrok. Nie ze strachu; z ciekawości. Nawet nie kryła się ze świdrującym spojrzeniem, które powolnie przemieszczało się po jego rzeźbie.

– Nie ma mowy, dziś wchodzę pierwszy! Znam swoje prawa, słyszysz?

Słyszała, ale nie słuchała. Uniosła tylko wzrok, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, więc młody mężczyzna dodał:

– To wbrew konstytucji!

– Czytałeś konstytucję?

– Nie. Znaczy… – Wyraźnie zbity z pantałyku, zrobił krok wstecz. Razem z dłonią dziewczyny, przyklejoną do niego na kropelkę pożądania. Po wymyśleniu riposty szybko odzyskał animusz: – Czekam na ekranizację!

Zachichotała pod nosem. Ona, drobinka na patykowatych nogach, nie miała odwagi go wyśmiać. Ośmieliła się za to przesunąć dłoń po wysportowanym ciele. Jej oliwkowe oczy zrobiły się wielkie, a usta zwinęły do góry w nieśmiałym uśmieszku, jakby z linii twardych mięśni językiem braille’a wyczytała wszystkie fantazje Maksa. Były o niej i chyba je polubiła.

– Skoro tak… – rozpoczęła tym nieobecnym głosem, jakby intensywnie o czymś myślała – chyba musimy pójść na kompromis.

Kamila odłożyła druciane okulary na półkę pod lustrem, po czym energicznie wciągnęła chłopaka za rękę pod prysznic. Zasunęła kotarę. W ciasnym czworokącie mogli poruszać się tylko w jednym kierunku – ku sobie. Ledwo rzuciła kosmetyczkę na prysznicowe siedzisko, a już miała przy sobie ręce sąsiada, próbujące zedrzeć z niej ręcznik. Nie pozwoliła mu na to, figlarnie dociskając materiał do piersi. Wtem Maks wytężył swoją szarą komórkę, niepostrzeżenie odkręcając wodę, która leciała prosto na stojącą pod słuchawką dziewczynę. Loczatka nie miała wyboru. Migiem rozebrała się do naga. Mięśniak z satysfakcją przyglądał się jej ciału, gdy przewieszała wciąż suchy ręcznik przez drążek na kotarę. Zatrzymał się na gładkim łonie i gniewnie zacisnął wargi, bo przy okazji wyszło na jaw, czyje włosy od miesięcy zatykają odpływ.

– Podobam ci się? – Musiała to usłyszeć.

Maks tylko przytaknął. Kamila nie wpisywała się w kanony piękna, lecz bez wątpienia miała styl. Teraz, bez ubrań i z pozlepianymi włosami, łączyła w sobie codzienną melancholię z dzikością, jakiej nigdy nie widział.

Przylgnęła do niego z typowym dla siebie przekonaniem, że tym razem będzie inaczej. Że wreszcie stworzy coś trwałego. Stojąc na palcach, połączyła ich ustami. Mlaski krótkich, acz intensywnych pocałunków ginęły pod szelestem opadającej wody, która w formie pary unosiła zapachy spragnionych kochanków. Ich dłonie ześlizgiwały się po wilgotnych plecach w ciekawsze rejony, a to przypomniało Maksowi, po co się tu znaleźli.

Odsunął od siebie dziewczynę i jednym ruchem zerwał z pasa ręcznik. Skrywany pod nim mięsień nie był może tak napompowany, jak pozostałe, ale przynajmniej równie twardy. Kamila chwyciła go jedną ręką, drugą zaś sięgnęła do kosmetyczki, skąd z niepokojącą wprawą wyciągnęła gumki. Dlaczego je tam trzymała? Niewypowiedziane pytanie zawisło wysoko w gęstym powietrzu. Żeby go nie słyszeć, kucnęła. Popracowała chwilę przy swej zdobyczy, po czym cmoknęła z czułością i przygotowała do działania.

Nie zdążyła się wyprostować, a już osiłek docisnął ją do ściany. Z impetu aż zachlupotały klapki, które omal nie spadły jej ze stóp. Wydała z siebie dwa krótkie jęki. Pierwszy po kontakcie pleców z zimnymi kaflami oraz drugi, po wpuszczeniu w siebie Maksa. Tak długo na to czekała, że w swej wielkiej chwili mimowolnie zamknęła oczy i rozluźniła ciało, by jeszcze intensywniej doświadczyć każdego ruchu partnera czy kropli spływającej po twarzy.

Nagle zamarli w bezruchu, wpatrzeni w siebie z zagubieniem. Oto drzwi od łazienki uchyliły się. Kto wszedł do środka? Wystarczyło jedno charakterystyczne pociągnięcie nosem, żeby rozpoznali Końską, jedną z mniej aktywnych sąsiadek. Gdy dobiegło ich zamykanie kolejnych drzwi, tym razem od toalety, poirytowany Maks przewrócił oczami. Do czasu odzyskania odrobiny prywatności, przeszedł do delikatnych, symbolicznych wręcz ruchów biodrami, dając doskonałą okazję do wymiany uśmiechów i wspólnego napawania się tą słodką tajemnicą. Niestety, krótko wytrzymał w swym postanowieniu, bo biologia wzięła nad nim górę.

Kamila została otoczona. Przez siłę nie do zatrzymania, pożądanie, którego nie mogła opanować i niedające się trzymać za zębami doznania. Nie mogła upomnieć Maksa słownie z obawy o Końską. Z nogą uniesioną na siedzisko, nie potrafiła mu się też wyrwać. W chwili, gdy ostatkiem sił tłumiła rozkoszne odgłosy, wpadła na pomysł. Sięgnęła z trudem do baterii i w iście samobójczej misji odkręciła na chwilę lodowatą wodę.

– Aaa! – Maks wydarł się i z obrażoną miną odskoczył do prostopadłej ściany.

Już miał coś dodać, ale w ostatnim momencie uspokoił go palec przyłożony do ust. Jeśli Kamili nie myliła intuicja, Końska była dopiero w połowie „dwójki”, mieli więc sporo czasu na skorzystanie z prysznica jak należy. Bez wahania opróżniła na Maksie pół butelki swojego lawendowego mydełka. Najpierw narobiła piany pewnymi ruchami po jego klacie, by potem przejść do namydlania nóg. Maks, nie chcąc pozostać biernym, sięgnął po własny płyn. Oblał ją ciekłym testosteronem i z czułością wtarł w czarne loki. Po chwili oboje kiziali się i miziali zapamiętale. Ona z fascynacją wypełniała pianą każdy rys jego sześciopaku, a on pod pozorem kąpieli próbował obłapać, co się da.

Kamila miała w przeszłości Michałka, który dawał jej bliskość bez namiętności. Miała też innych, oferujących tylko chwilową namiętność. I oto pojawił się on, łączący to wszystko.

Tymczasem końska umyła ręce i opuściła łazienkę. Trzask drzwi do jej pokoju był jak długo wyczekiwane zielone światło w godzinach szczytu. Nie mogli dłużej czekać, natychmiast przeszli do dzieła. Maks odkręcił wodę do oporu, a Kamila wypięła się z łokciami opartymi o kafelki. Znając mityczną już cienkość ścian w akademiku, powinni uwzględnić obecność sąsiadki i gdyby przerwano im na początku, może potrafiliby się opanować, a tak…

Klap, klap, klap!

Wąska w pasie, dobrze pcha się.

Siłacz obijał się o pośladki z taką determinacją, że nawet woda roztrzaskująca się na jego szerokich jak szafa plecach zdawała się dziwnie cicha. Kamila próbowała trzymać fason, ale tylko do czasu. Balanga miał rację co do jednego: najbardziej lubiła od tyłu. Kiedy więc Maks poprawił chwyt na biodrach i zaproponował jej mordercze kardio, nie bez satysfakcji zaakceptowała nadciągający finał. Pierwsza była ona, potem – zupełnie jak w wyścigu o prysznic – minimalnie spóźniony Maks.

Kamila przywarła policzkiem do ściany. Z na wpół otwartymi oczami delektowała się ostatnimi chwilami przyjemnego mrowienia. Po wszystkim odwróciła się w stronę kochanka. Nie odezwała się ani słowem, choć ten oczekiwał pochwały. Zamiast tego pośpiesznie spłukała z siebie miłość i podała im obu ręczniki.

Wycierali się powoli. Ona jego, a on ją. Więcej było w tym z codziennych rozmów przy lustrach niż dopiero co spełnionego uniesienia. Kamila dostrzegała wpatrzonego w nią kochanka, lecz umyślnie opuszczała wzrok z nieśmiałym tylko uśmiechem. Powinna się cieszyć, ale jak diabli bała się, że jeśli nie znajdzie w nim miłości, bezpowrotnie utraci przyjaciela. Bo w jej oczach ten przypadkowy gość od kloacznych rozmówek urastał do takiej właśnie rangi.

Gdy na powrót zasłonili się ręcznikami, Maks wychylił głowę przez kotarę i upewniwszy się, że nikogo nie ma, dał znak do opuszczenia prysznica. Przed rozejściem do pokojów nachylił się jeszcze nad dziewczyną, ale coś powstrzymało go przed pocałunkiem. Było to jej na rękę. Raz jeszcze spojrzeli na siebie, niczym małżonkowie przed długą rozłąką, a potem zamknęli się w swoich czterech ścianach.

Maks od razu klapnął na łóżko. W nozdrzach czuł zapach lawendy. Szczerzył się głupio z tępym wzrokiem zawieszonym na suficie. Czuł się jak prawdziwy macho, pan świata, pogromca cipek.

Gdyby tylko wiedział, że przebył dawno już przetarty szlak…

 

Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

2,654
9.29/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.29/10 (22 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.