Domino (II)

5 września 2019

Opowiadanie z serii:
Domino

18 min

Obudziły ją hałasy na dole. W pierwszej reakcji chciała budzić męża i krzyczeć, że to pewnie policja jest na dole i ich szuka, ale zaraz usłyszała radio i zrozumiała, że to robotnicy. Ogarnęła się niechętnie i zeszła na dół.

- Dzień dobry, pani.

- Dzień dobry, panie majster. Jak wam idzie?

- Dobrze, dobrze, chociaż jest nas mniej.

- Tak, a co się stało? – Marzena poczuła napięcie w brzuchu, skupiając całą uwagę na mężczyźnie.

- No właśnie miałem pytać panią. Czy widziała pani wczoraj Krzyśka? Miał przyjść pierwszy, ale nie było go, jak się pojawiliśmy.

- Nie, nie widziałam go.

- To dziwne, bo na ścianie był świeży tynk.

- Ach to! – Zaśmiała się głośno. – Andrzej spróbował swoich sił. Tak z ciekawości.

- To niech pani powie mężowi, że jakby interes mu padł, chętnie wezmę go do ekipy, bo zrobił to całkiem nieźle. – Siwiejący i wychudzony majster uśmiechnął się blado, ale szybko spoważniał. Miał nietęgą minę.

- Co się dzieje, panie Witoldzie?

- Ech, młody chyba poszedł w tany, bo wieczorem jego narzeczona dzwoniła zmartwiona.

- Zdarzało mu się to?

- Wie pani, jak to jest. Młodzi jak dostaną trochę pieniędzy, od razu idą w tany, a potem wszyscy się martwią. Pewnie znajdzie się za kilka godzin. – Witold machnął ręką i wrócił do pracy.

Marzena zrobiła sobie mocną kawę, którą wypiła jednym haustem. Rozbudzona, wróciła na górę i dobudziła męża, na co ten mocno protestował.

- Wstawaj pijaku, musimy porozmawiać.

- Ccoo, kurw… jesze pięś minut.

- Obudź się, Andrzej!

Jej krzyk zdziałał cud, przywracając męża do trzeźwości.

- Co jest?

- Robotnicy wypytywali o Krzyśka.

- I co im powiedziałaś?

- Że nic nie wiem, oczywiście. Jakby pytali, to ty tynkowałeś ścianę w salonie.

- Co?

- Gówno! Zebraliśmy jego rzeczy, ale widać jak na dłoni, że ktoś wczoraj kładł świeży tynk.

- Acha. – Andrzej podrapał się po głowie, przypominając Marzenie przedstawiciela rodziny naczelnych. Miała ochotę walnąć go w łeb.

- Musimy usunąć wszystkie nagrania.

- Dlaczego?

- Jak zaczną go szukać, na pewno przyjdą do nas. A jak zdobędą jakieś dowody? Przejrzą nagrania i staniemy się podejrzanymi numer jeden. Żadne pieniądze nam nie pomogą.

- Chyba teraz przesadzasz, Marzenka. Nie ma żadnych świadków i dowodów.

- I tu się mylisz. Co do świadków.

- O czym ty mówisz? – Andrzej zbladł.

- Wczoraj zaczepił mnie jeden szczeniak, widział, jak wyrzucałeś ciało.

- Jezus Maria…

- Spokojnie, uciszyłam go.

- Zab… zabiłaś…

- Oczywiście, że nie, idioto! Nie rób ze mnie psychopatki! Zrobiłam mu laskę.

Andrzej popatrzył na żonę z miną podejrzliwości, nie skomentował jednak wyznania.

- Na szczęście chłopak myśli, że wyrzucaliśmy śmieci. Powiedziałam mu, że to puszki z farbami.

- Dobrze zrobiłaś.

- No co ty powiesz?!

- Uspokój się, głowa mnie napierdala.

Wstała z łóżka i poszła do łazienki. Wróciła z tabletkami i wodą z kranu w szklance.

- Łyknij to, potem wypij kawę, a jak już się ogarniesz, wyczyść komputer.

Andrzej zrobił kwaśną minę na ostatnie słowa, ale nie zaprotestował. Pojechała zrobić zakupy, chociaż bardziej miała ochotę zorientować się, czy ludzie mówią coś na mieście. Nie dotarły do niej jednak żadne informacje podnoszące alarm. Gdy wróciła do domu, robotnicy pracowali jak w ukropie, Andrzeja zastała w sypialni, tak jak go zostawiła, tylko że z laptopem na poduszce. Miał szkliste spojrzenie i lekko rozchylone usta. Jedna ręka poruszała się niemrawo w spodniach. Oprzytomniał, gdy ją zobaczył.

- Podejdź do mnie.

Gdy to zrobiła, obrócił ekran, pokazując nagranie. Jedno z pierwszych, z pewnym pijaczkiem, którego zgarnęli w sąsiednim miasteczku. Musieli go porządnie umyć, ale było warto, gdyż jak się okazało, alkohol nie wpłynął ani na sprawność, ani na libido mężczyzny. Marzena właśnie patrzyła, jak cała naga podskakiwała nad skrępowanym facetem. Kamera poruszała się, rozmazując co chwilę obraz.

- Pamiętam to. Mówiłam, żebyś się powstrzymał, ale musiałeś walić konia i wszystko drżało.

- Ja wtedy drżałem. Wiesz, jak uwielbiam, gdy jesteś rżnięta.

- Wiem. – Pocałowała go z języczkiem.

- A to pamiętasz?

Puścił kolejny film. Aż westchnęła, kiedy zobaczyła wielkoluda nad sobą. To był jedyny raz, kiedy kochanek nie był skrępowany, i to ona leżała na stole. To był ochroniarz z klubu, któremu zaproponowała sowitą zapłatę za całą akcję. Mężczyzna był tak wielki, że w pełni mu się oddała. Raz, drugi, trzeci, potem pieściła go jeszcze z pół godziny, dla samej przyjemności stykania się z wielkim kutasem. Przystanęła z nogi na nogę. Zorientowała się, że Andrzej wyswobodził już swojego ze spodni i go masturbował. Przejęła tę rolę.

- Wiesz, że jesteś pojebany? Dlaczego tak bardzo cię kręci, gdy inni mnie pieprzą?

- Nie wiem. Po prostu odlatuję wtedy. Tak jak na tym filmiku. Gdy widzę, jak cię rozrywa, podniecenie rozsadza mi kutasa.

- Widzę właśnie.

Zaczęła go mocniej ściskać, on chwycił ją za piersi przez koszulkę.

- Zrób mi dobrze.

Klęknęła między jego nogami i wzięła go do ust. On tymczasem dociskał jej głowę i podziwiał dzieło zniszczenia ochroniarza. Marzena słyszała swoje wrzaski na nagraniu i sama czując podniecenie na przyjemne wspomnienie, włożyła dłoń między uda. Była gorąca i wilgotna.

Gdy Andrzej doszedł, połknęła każdą kropelkę, chwilę jeszcze popieściła jądra i wkrótce mąż znów był gotowy. Wypięła pupę, opierając się o łóżko, a Andrzej zaszedł ją od tyłu. Oboje pieprzyli się głośno, patrząc na nagranie. Orgazm dosięgnął ich oboje w tym samym czasie.

- Musisz to usunąć.

- Wiem. Czy zdajesz sobie sprawę, że musimy odpuścić na jakiś czas? Może na zawsze.

- Masz rację.

Oboje zamilkli. Dotychczas im się udawało. Albo znajdowali chętnych do perwersyjnych zabaw, albo porywali ludzi, których potem przekupywali lub szantażowali. Dotychczas wszystko działało perfekcyjnie, nawet nie słyszeli, żeby ktoś plotkował o ich wyuzdaniu. Starali się, żeby ofiary były spoza miasteczka, im dalej, tym lepiej. Bezdomni, studenci, przejezdni – to były cele ich planowanych zabaw. Krzysztof był błędem, nie tylko pochodził z okolicy, ale przede wszystkim zmarł.

- Co my teraz zrobimy? – zapytała.

- Na razie siedzimy cicho. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja.

Sytuacja rozwinęła się już na drugi dzień z policjantami pukającymi do drzwi z samego rana. Marzena i Andrzej przygotowali się na to spotkanie, odgrywając swoje role niczego nieświadomych, ale bardzo zmartwionych obywateli bardzo dobrze. Wplatali kłamstwa w prawdę, opowiadając historię, w której do żadnego spotkania z robotnikiem nie doszło, podkreślając, że niczego podejrzanego nie zaobserwowali. Gdy zostali sami, Marzena zapytała:

- czy na pewno zniszczyłeś telefon?

- Spaliłem wszystko na popiół.

- Ale czy widziałeś, że telefon cały się stopił?

- Noo…

- Ty idioto! Gdzie zabrałeś rzeczy?

- Za stodołę.

- Kurwa! Jedziemy!

Gnali na złamanie karku przez wiejskie drogi. Nagle z dala zobaczyli wóz policyjny, więc Andrzej zwolnił do maksimum. Policjanci siedzieli w środku, rozmawiając przez radio policyjne. Akurat wóz postawili w poprzek dróżki, która kończyła się między innymi na stodole należącej do Andrzeja.

- Co teraz?!

- Znam inną drogę, ale musimy przejść kawałek przez las.

Kilka kilometrów dalej porzucili samochód w zagajniku i przedzierali się przez parowy. Marzena klęła na czym świat stoi, koncentrując gniew na mężu. Ten się nie odzywał, świadomy swojej głupoty. Po godzinie dotarli do tylnej ściany lichej konstrukcji i poczuli ulgę, że policji jeszcze tu nie ma. Resztki ogniska znajdowały się niedaleko, więc szybko przeczesali zgliszcza. Telefon był całkiem stopiony, wyświetlacz popękany, po kilku uderzeniach kamieniem dobrali się do wnętrza. Wyglądało na to, że karta sim stopiła się z resztą. Na wszelki wypadek Andrzej spakował resztki do reklamówki. Właśnie mieli wracać, gdy usłyszeli ze środka hałas. Spojrzeli po sobie i przywarli do ściany stodoły.

Zachowując ciszę, zerkali przez szczeliny, szukając intruza. Dostrzegła go Marzena i od razu zacisnęła usta.

- To leśniczy – wyszeptała.

- Co on tutaj robi?

- A skąd ja mam wiedzieć? To ty mu przywaliłeś kamieniem.

- Idź z nim pogadać.

- Ale z ciebie pierdolony rycerz, wysyłasz kobietę na stracenie.

- Przestań się dąsać. Już go opędzlowałaś, będzie przyjaźniejszy wobec ciebie niż mnie.

Marzena fuknęła, ale posłuchała. Andrzej został na miejscu, obserwując wszystko z ukrycia.

- Jest tu kto?! – krzyknęła, zbliżając się do wrót.

- To ja, Mieczysław.

- A co pan tu robi? – zapytała, gdy weszła do środka.

- Byłem w okolicy, wydawało mi się, że kogoś widzę, więc zajrzałem.

Leśniczy był poddenerwowany, strzelał wzrokiem na lewo i prawo.

- Panie Mietku to jest prywatna własność, nie powinno tu pana być.

- Dobra, przyznaję się! Specjalnie tu przyszedłem. Wiem wszystko!

Marzena zamarła z otwartymi ustami. Jeszcze nie panikowała, ale już powoli szukała cienia Andrzeja, żeby w razie czego dać mu jakiś sygnał.

- Nie wiem, o czym pan mówi.

- Nie? A ta cała konstrukcja? Widziałem, co tu robicie.

- Skąd…

- To jest mój las! Znam go jak własną kieszeń i wiem, do kogo należą ziemie. Widziałem was rok temu, jak podjeżdżacie. Potem zobaczyłem te wasze…

- Podglądał pan nas?

- Hmpf! – Leśniczy zaśmiał się, jakby się dławił, aż mu brzuch się zatrząsnął.

- Kiedy ostatni raz pan nas widział?

- A z miesiąc temu.

Marzena na chwilę straciła równowagę. Ulga, jaką poczuła, była nieporównywalna do niczego, co w życiu przeżyła. Zmieniło się też jej podejście.

- Czego chcesz za swoje milczenie?

- Na początek dokończmy to, co zaczęliśmy nad rozlewiskiem.

Uśmiechnął się lubieżnie, rozpinając spodnie. Jego pała zwisała smutno w przeciwieństwie do właściciela.

- Ostatnio byłem niedysponowany, ale dzisiaj jestem trzeźwy jak niemowlę.

Marzena zbliżyła się powoli, wyławiając cienie ze szczelin stodoły. Wreszcie klęknęła na środku betonowej posadzki, gdzie Mietek oparł się o stół, który teraz niemal stał w pionie. Niespecjalnie miała ochotę na pieszczoty, dlatego wzięła się do dzieła ostro, chcąc jak najszybciej zamknąć sprawę.

- Dobra w tym jesteś, suko. Tak, ssij mocno. Miałaś kiedyś takiego wielkiego?

- Nyy aff!

- Taaa… Głębiej suczko. Głębiej!

Wpychał jej sztywnego kutasa głęboko w gardło, wywołując mocny ślinotok. Chwilami traciła oddech, gdy śmierdzący kawałek mięsa rozpychał się w podniebieniu. Nie wahała się go podgryźć, czerpiąc z tego skromną satysfakcję w jej sytuacji.

- Ale ciągniesz druta. Kto by pomyślał, że najbardziej dziana kobieta jest też największą kurw…

Mietek nie dokończył, gdy poszybował w bok i upadł bezwiednie na ziemię. Po chwili z jego głowy trysnął cienki strumień krwi, zraszający beton dookoła Mietka. Marzena spojrzała w bok i zobaczyła zdyszanego Andrzeja z zakrwawionym młotkiem w dłoni.

- Coś ty najlepszego zrobił?

- Znalazł naszą kryjówkę. Słyszałem, co mówił. W końcu powiedziałby o tym komuś, plotki by się rozeszły i mielibyśmy przejebane. Musiałem to zrobić. – Spojrzał na żonę, szukając w niej potwierdzenia, że postąpił słusznie.

- Co zrobimy z ciałem?

- Musimy je stąd zabrać. Policja może zaraz tu być.

- A krew?

- W szafce jest reszta wybielacza i szmaty. Zmyjesz plamy, ale najpierw pomóż mi owinąć jego głowę czymś, żebym nie zostawił za sobą krwawego śladu.

Marzena, złorzecząc pod nosem, pomogła zabandażować krwawiącą głowę szmatą, a potem jeszcze folią. Tak obandażowanego Andrzej zaciągnął do samochodu, sapiąc już od pierwszego kroku.

- Skurwiel waży tonę!

- Zamknij się i ciągnij.

Marzena spakowała zakrwawione szmaty do reklamówki, polała wyszorowane miejsce jeszcze innymi detergentami tak dla pewności i wróciła do Andrzeja. Za daleko nie uszedł z ciałem.

- Zamierzasz go ciągnąć aż do samochodu?

- A co? Mam go zostawić pod drzewem?

- Nie wiem, może wykop jakąś dziurę.

- Rękami?!

- Nie mamy tu żadnego szpadla?

- Nie, moja droga. Mamy kajdanki, pasy, pejcze, kilka wibratorów, ale żadnej łopaty!

- Nie krzycz na mnie! Wszystko miałam ogarnięte, ale musiałeś go walnąć tym młotkiem. Gdzie on w ogóle jest?

- Mam go w kieszeni.

- Daj mi go, bo jeszcze zgubisz. Partacz. Jak ty w ogóle prowadzisz firmę?

- W moje interesy się nie wpierdalaj. Przynoszę pieniądze do domu? No to nie komentuj. I pomóż mi nieść.

Chwycili bezwładne cielsko za ręce i ciągnęli po ściółce. W połowie drogi leśniczy nagle się poruszył.

- Yyy…

Puścili go, jakby nagle stanął w płomieniach, a następnie popatrzyli po sobie.

- On żyje! – Marzena pierwsza się odezwała.

- Daj mi młotek, dobiję go.

Wyszarpała narzędzie zbrodni z kuli zakrwawionych szmat, śmierdzących detergentem i podała mężowi. Jednak, gdy już miał uderzyć, krzyknęła:

- Czekaj!

- Co?

- Nie dobijaj go młotkiem.

- A jak?

- uduś go.

- Dlaczego?

- Jak znajdą jego ciało, od razu będą wiedzieć, że został zamordowany.

- Jak go uduszę, też się kapną. Poza tym, dlaczego mają znaleźć jego ciało?

- Upozorujemy wypadek. Podrzucimy go do chaty i podpalimy. Jak znajdą zwłoki, na pewno nie zobaczą śladów uduszeń, a jedno pęknięcie w czaszce nie zwróci niczyjej uwagi.

Andrzej popatrzył na Mietka, który cicho jęczał i delikatnie się poruszał, a potem na Marzenę. Zacisnął dłonie na szyi z całej siły. Ciało próbowało walczyć, ale leśniczy był wciąż oszołomiony po ciosie w głowę, żeby stawić większy opór. Po kilku minutach przestał się ruszać.

Gdy dotarli do samochodu, było już późno i oboje z trudem stali o własnych siłach. Prawie się popłakali, gdy nie mogli wrzucić ciała do bagażnika. Pierwszy raz Andrzej przeklął na swojego SUV-a.

- No cóż, do załadowywania ciężkich ładunków się nie nadaje.

Zmęczeni i brudni wsiedli do samochodu i ruszyli. Pojechali dalej, drogą aż do leśniczówki, gdy nagle za kolejnym zakrętem zobaczyli migające czerwono-niebieskie światła.

- Kurwa mać!

Andrzej zaczął zwalniać, kiedy policjant z lizakiem dał im znać, żeby się zatrzymali.

- Dobry wieczór, sierżant… a to państwo. Co tutaj robicie?

Policjantem okazał się ten sam, który ich przesłuchiwał rano.

- Wybraliśmy się na wycieczkę po lesie. Jak widać zresztą.

Andrzej zaśmiał się sztucznie, wskazując na brudne ubrania.

- Widzieli państwo coś podejrzanego?

- Nie. – Oboje popatrzyli po sobie zdziwieni i wzruszyli ramionami.

- Dobrze. Gdzie jedziecie tacy umorusani? Dom jest w drugą stronę.

- Eee…

- Do leśniczego jedziemy – wtrąciła się Marzena. – Zamówiliśmy u niego kiełbasę z dzika.

- Acha. No dobrze, proszę jechać. I proszę dzwonić, jak tylko sobie państwo coś przypomną, albo zauważą coś dziwnego.

- Tak zrobimy!

Mąż krzyknął przez okno z ruszającego samochodu. Siedzieli w milczeniu, dopóki światła radiowozu nie zniknęły za najbliższym zakrętem.

- Dlaczego powiedziałaś, że jedziemy do leśniczego?!

- Ciesz się, że w ogóle coś powiedziałam, bo ty zaciąłeś się jak pierwszoklasista przed tablicą!

- Kurwa, co teraz?

- Działamy zgodnie z planem.

- Jeżeli teraz podpalimy leśniczówkę, będziemy pierwszymi podejrzanymi.

- Zaufaj mi.

Andrzej prychnął, ale wiedział, że nic lepszego nie wymyśli od żony.

Gdy wjechali na leśną drogę, mężczyzna odzyskał szacunek do samochodu, pokonując kolejne wertepy. Pod drewnianym domkiem przywitał ich udający kundel, któremu najbliżej było do wilczura. Na ich szczęście buda z psem znajdowała się wystarczająco daleko od wejścia. Wtargali ciało Mietka do środka.

- Poszukam papierosów, gazet i wódki, a ty posadź go na fotelu i ściągnij bandaż.

Andrzej westchnął zrezygnowany na myśl, że znów będzie musiał targać ciężkie zwłoki, ale nie miał wyjścia. Gdy ustawił leśniczego, jakby ten zasnął na fotelu, wróciła Marzena. Włożyła pustą butelkę do jednej ręki, tłumacząc, że pełnej nigdzie nie było. Położyła gazety na małej kupce obok fotela, po czym odpaliła papierosa i podała Andrzejowi.

- tylko nie wypal całego!

Coś zamruczał gniewnie pod nosem i zaciągnął się kilka razy, kaszląc przy tym, jak gruźlik.

- Cholera, odzwyczaiłem się.

- Dobra, rzuć go na gazety.

Tak zrobił, po czym oboje gapili się na żarzący się niedopałek. Nic się nie działo.

- To nie działa.

- Czekaj! – Marzena nie chciała źle wypaść, jednak płomień nie zamierzał rosnąć, a niedopałek powoli się wygaszał. – Cholera, tyle się słyszy, jak całe domy spłonęły od jednego papierosa, a tu nawet suche gazety nie chcą się zająć.

Pochyliła się, oderwała kilak kawałków i przyłożyła do cienkiego, pomarańczowego paska ciepła. Wydawało się, że minęła wieczność, zanim zwitki zajęły się ogniem. Rzuciła kilka na resztę gazet, a kilka na dywan i oparcie fotela. Wyszli na zewnątrz, gdy śmierdzący dym zaczął wypełniać domek.

- Co z psem? – zapytał Andrzej.

- Jak chcesz, to go uwolnij – prychnęła, gdy pies znów zaczął ujadać na ich widok.

- Kurczę, szkoda zwierzęcia, niczemu nie jest winien.

- Niestety, poświęcenie wymaga ofiar.

- Czyje poświęcenie?

- Oby nie nasze. – Spojrzała na męża zimno i wsiadła do samochodu.

Wóz policyjny stał w tym samym miejscu, rozjaśniając mroczną okolicę jaskrawymi barwami.

- Zatrzymaj się.

- Po cholerę?

- Zaufaj mi. Wiem, co robię.

Ten sam policjant podszedł do nich, gdy zatrzymali się na poboczu.

- O co chodzi?

- Panie władzo, mieliśmy zgłaszać coś niepokojącego i chciałam powiedzieć, że martwię się o leśniczego. Byliśmy u niego, ale nie dobiliśmy się do środka. – Andrzej ukradkiem spojrzał przerażony na żonę, ale nic nie powiedział.

- Ech, Mietek zbyt często zagląda do kieliszka. Pewnie śpi zalany w trupa. Jedźcie do domu.

- Dziękuję i dobranoc!

Gdy odjechali, Marzena się odezwała pierwsza, wyprzedzając pytanie męża.

- Dzięki temu, gdy odkryją zwłoki, nikt nas nie będzie podejrzewał, a jeszcze zasugerowaliśmy, że mógł być pijany.

- Muszę zapamiętać, żeby zawsze mieć cię po swojej stronie.

Resztę drogi jechali w milczeniu, zatrzymali się tylko drugi raz, gdy mijała ich jednostka ochotniczej straży pożarnej. Gdy wrócili do domu, poszli spać, tak jak stali.

11,331
8.86/10
Dodaj do ulubionych
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.86/10 (13 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Z tej serii

Komentarze (3)

Bayadynka · 6 września 2019

0
0
Zaczyna się zwyczajnie, a potem walnęło, chociaż bez przytupu. Ewidentnie motyw, historia tuszowania własnych występków jest ważniejsza od postaci, co widać w bardzo dynamicznych dialogach. Takie podejście też istnieje. Trochę brakuje opisów stanu postaci przy dialogach. Może chodziło o to, by czytelnik dopowiedział je sobie sam? Jest trochę blado, brakuje słów dynamizujących akcję lub jakaś czynność nie dostaje wystarczająco długiego opisu. Tylko, dalej, parcie, na dalej!

Przyczepię się jeszcze do tego, że między sceną rozmowy z majstrem a sceną budzenia męża brakuje linijki przerwy dla czytelności.

Ortografię, kropki i przecinki, niech obejrzy ktoś inny, bo pod tym względem wypada idealnie.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Sztywny · Autor · 6 września 2019

0
0
Jest w twoich słowach wiele sensu, ale taki komentarz był potrzebny zanim jeszcze opublikowałem pierwszą część. Gdybym następne bardziej poprzerabiał, to boję się, że zmieni się kompletnie styl. Mimo to zastanowię się przy kolejnej. Pozdrawiam.

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Kamis · 13 września 2019

0
0
Świetnie się czyta!

Czy napewno chcesz usunąć ten komentarz?

Opowiadania o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.