Rąbek małżeńskiej tajemnicy (II). Przez balkonowe okno - jej oczami
17 lipca 2025
Rąbek małżeńskiej tajemnicy
46 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Inne rzeczy złożyły się z rozmów podczas towarzyskich spotkań, gdzie padały luźne uwagi, niby żarty. Odłamki. Nic, co można byłoby nazwać dowodem. Ale wystarczająco, by zarysował się szerszy obraz. Taki, który nie dotyczył tylko tamtego wieczoru, lecz sięgał znacznie wcześniej. Do początku znajomości Patrycji z Michałem.
Jak napisałem pod koniec części pierwszej, spróbowałem wyobrazić sobie, jak to mogło wyglądać z jej strony. Co czuła, czym się kierowała, co pozwoliło przekroczyć granicę i dlaczego to właśnie wtedy nie chciała się już cofnąć.
Gdyby to Patrycja miała opowiedzieć tę historię, może brzmiałaby właśnie tak:
Stałam przed lustrem, przeglądając zawartość szafy. Wieczorne spotkanie z dziewczynami – nasz rytuał. Co kilka tygodni te same znajome twarze, powtarzające się tematy, śmiech, trochę narzekań, sporo wina. Tego dnia nie miałam ochoty pić. Postanowiłam pojechać samochodem.
Chciałam mieć kontrolę. Chciałam wrócić, kiedy zechcę, bez potrzeby tłumaczenia się, bez bycia od kogokolwiek zależną. A może było coś jeszcze. Decyzja o niepiciu miała drugie dno. Swobodę. Gotowość. Wolność, gdyby wieczór nagle przybrał inny obrót. Gdybym poczuła, że chcę być gdzie indziej. Z kimś innym.
Z tyłu głowy pierwszy raz podczas spotkania z dziewczynami miałam Michała. Zawsze też go zapraszałyśmy, pół żartem, pół serio, z przymrużeniem oka, niby na „babskie wieczory”. Pracował z nami. Był jednym z nas, ale jednak nie był. Nigdy nie przyszedł. A mimo to, tego dnia coś się we mnie zmieniło. Czułam, bez powodu, bez sygnału, że to może być ten wieczór. Nie planowałam tego. To nie był układ. Raczej impuls. Gotowość. Cicha zgoda na coś, co mogłoby się wydarzyć, jeśli świat się ułoży odpowiednio.
Kiedy sięgnęłam po czarną bieliznę, tę, którą zakładałam tylko wtedy, gdy chciałam się poczuć naprawdę kobieco, zrozumiałam, że to nie przypadek. Nie była konieczna. Była decyzją. Wyznaniem złożonym samej sobie. Koszula była luźna, lekko prześwitująca. Miała w sobie coś swobodnego, ale świadomego. Zakładałam ją wcześniej, ale tego wieczoru była inna. Albo to ja byłam inna?
Najważniejsze było coś jeszcze. Coś, co od jakiegoś czasu mocno siedziało w mojej głowie. Przecież mój mąż sam mówił, że to go podnieca. Że jeśli kiedyś się zdecyduję, mam mu powiedzieć. Chociaż dać znać. Może nawet pozwolić mu patrzeć. Było to dla mnie zaskakujące, ale nie niewygodne. Raczej wyzwalające. I to we mnie rosło. Ta myśl. Choć miałam ochotę przyznać mu się, że jest ktoś, kto mi się podoba i o kim zdarza mi się fantazjować, nie potrafiłam tego zrobić. Nie wprost. Wstydziłam się, chociaż myśl, że widzi mnie z innym mężczyzną, chodziła za mną od dawna. Wracała w snach, w wyobrażeniach, w chwilach, gdy zostawałam sama ze sobą. Nawet gdy się kochaliśmy. I teraz też była przy mnie. Żywa i silna, choć ukryta. Tylko moja.
Może kiedyś znajdę w sobie odwagę, by mu o wszystkim opowiedzieć. A może to on pierwszy coś zauważy? Może właśnie tak zrobię – będę odsłaniać przed nim rąbek tej tajemnicy. Na tyle, by mógł snuć domysły. Na tyle, by może nawet trochę wiedział. Może nawet trochę widział, ale bez słów. Bez potwierdzenia. Bez oficjalnych wyznań.
Może właśnie taki sposób, nieoczywisty, spodoba mu się jeszcze bardziej, ale tego wieczoru jeszcze nie. Jeszcze nie teraz. Zanim wyszłam, spojrzałam na siebie w lustrze raz jeszcze. Byłam zadowolona. Z tego, jak wyglądałam, ale bardziej z tego, że coś we mnie się obudziło. Coś, co spało chyba zbyt długo.
Kim był Michał? Nie było w nim nic krzykliwego. Żadnej przesadnej pewności siebie, żadnych tanich sztuczek, które zna się po kilku rozmowach. Michał był spokojny. Zrównoważony. Był nauczycielem historii. Od niedawna wicedyrektorem. Zawsze elegancki, dobrze ubrany, ale bez przesady. Klasyczny, zadbany. Wysoki, z tym lekko zmrużonym spojrzeniem, jakby zawsze wiedział coś więcej, ale nie mówił. Mówił za to tonem, który trudno było zignorować – niskim, pewnym. Słuchało się go z zaciekawieniem. Znałam go zawodowo od dawna. Przez kilka lat mijaliśmy się na korytarzach szkoły. Na początku był tylko kolegą z pracy. Potem kimś więcej, choć nie wprost. Nasza relacja rozwijała się powoli. Nie było w niej konkretnego początku. Raczej zbiór chwil, które z czasem zaczęły się na siebie nakładać, tworzyć wzór, którego sama długo nie chciałam zauważyć.
Najpierw były spojrzenia. Przypadkowe. A przynajmniej tak je traktowałam. On patrzył – długo, uważnie, ale nigdy zbyt natarczywie. Ja czasem odpowiadałam uśmiechem, czasem odwracałam wzrok, ale czułam to spojrzenie. Nawet kiedy nie patrzyłam. Potem rozmowy. Z pozoru zwyczajne. Zawsze przy okazji. W pokoju nauczycielskim, przy ekspresie, w drodze do klasy. Były też dotknięcia. Nieoczywiste. Czasem jego dłoń mijała moją, gdy sięgaliśmy po ten sam długopis. Czasem ramiona stykały się w ciasnym korytarzu. Nigdy przypadkowo. Albo inaczej, zawsze zostawiały ślad.
Podczas jednej z rad pedagogicznych siedziałam przy laptopie, prezentując coś na temat nowych metod pracy z dziećmi. Kiedy skończyłam, nie powiedział wiele. Tylko jedno zdanie. „Dobrze mówisz, wiesz?” Tyle. Jednak sposób, w jaki to powiedział, jak patrzył – miałam wrażenie, że mówił coś zupełnie innego. Nie wiedziałam, czy to wszystko sobie dopowiadam. Czy to moja wyobraźnia. Czy może jego uśmiech naprawdę znaczył więcej?
Z czasem nauczyłam się dyskretnie z nim flirtować. Trochę dłuższe spojrzenie. Jeden więcej rozpięty guzik koszuli w odpowiednim momencie. Spódnica, która kończyła się odrobinę wyżej, gdy siedzieliśmy blisko siebie. Czy się bałam? Nie. Bardziej byłam ciekawa. Jak długo można grać w grę, w której każde słowo może być pierwszym krokiem? A może już byliśmy po tym kroku, tylko żadne z nas nie wypowiedziało tego na głos?
Zaczęłam pozwalać sobie na więcej. Nie spektakularnie. Nie na raz, ale z każdym dniem granica się przesuwała. Delikatniejsze materiały. Ubrania bardziej dopasowane. Ruch dłoni, który mógłby uchodzić za przypadkowy, ale nie był. Wiedziałam, co robię. I wiedziałam, że Michał to widzi. On też przestał udawać. Stawał bliżej. Trzymał wzrok dłużej. Otwierał drzwi i nie patrzył już na moje oczy, tylko trochę niżej. I nie przepraszał. W tym wszystkim nie było pośpiechu. To było jak rozpalanie ognia z pojedynczych iskier. I każda z nich zapalała się celowo. I każda zostawała we mnie na dłużej.
Zaczęłam zauważać rzeczy, których wcześniej nie rejestrowałam. Na przykład to, że Michał miał zwyczaj lekko przechylać głowę, gdy mnie słuchał. Albo, że niektóre zdania wypowiadał ciszej, niż było to konieczne – jakby chciał, żebym pochyliła się bliżej. Z początku myślałam, że to przypadek, ale im częściej to się powtarzało, tym mniej było przypadkowego w tym, jak mnie słuchał, jak się do mnie zwracał. Były chwile, gdy zostawaliśmy sami. Coraz częściej, już nie tylko przypadkiem. Ktoś wychodził pierwszy, ktoś „miał jeszcze coś do sprawdzenia”. W pokoju nauczycielskim zostawały dwa kubki. Dwa oddechy. I cisza. W takiej ciszy dzieje się najwięcej.
To było jak niewypowiedziane porozumienie. Gra, w której każde z nas przesuwało pionek odrobinę do przodu, ale nikt jeszcze nie sięgnął po figurę hetmana. Przeciąganie tej granicy było jak rozkosz samo w sobie. Było wiele różnych sytuacji – dużych i małych, ale zawsze zostających ze mną godzinami, a nawet dniami. Wieczorami myślałam o tym wszystkim z mieszaniną ciekawości i poczucia kontroli. Bo przecież jeszcze nic się nie stało. Wszystko, co się działo, mogłam cofnąć jednym słowem. Jednym spojrzeniem, ale nie chciałam cofać. Chciałam pozwalać na trochę więcej. Wtedy, któregoś dnia, napisał mi wiadomość. Krótką i prostą:
„Dobrze Ci dziś było w tej czerni”.
Nie odpowiedziałam od razu. Uśmiechnęłam się. Bo czarna sukienka nie była przypadkiem. I wiedziałam, że on to wie. A ja wiedziałam, że chyba już nie będzie odwrotu.
To był zwyczajny, kolejny dzień, ale kiedy usiadłam w pustej sali podczas okienka między lekcjami, z herbatą w dłoni i myślami rozbieganymi, czułam, że coś może się wydarzyć. Moja sukienka była dziś inna. Nie rzucająca się w oczy. Dekolt lekko otwarty, nie nachalny, ale wyraźny. Materiał sztywny na piersi, a pod nim nie było nic. Bez stanika czułam się luźniej, a przecież nikt nic nie widział. Prawda? W drzwiach stanął Michał. Wiedział, kiedy mam okienka. Wszedł jak zawsze – cicho, spokojnie, ale z tą jego pewnością, która sprawiała, że cały świat na moment stawał się tłem.
– Masz chwilę? – zapytał.
Skinęłam głową. Serce zabiło szybciej, choć nie pokazałam tego ani gestem, ani spojrzeniem. Usiadł najpierw z boku, ale potem wstał, zbliżając się powoli. I właśnie wtedy, w tej krótkiej chwili zawahania się, podciągnęłam sukienkę na udach, niby poprawiając pozycję. Zatrzymałam dłonie na kolanach, udając skupienie. On to zauważył. Jego wzrok przeniósł się na moje mocno odsłonięte uda. Zbliżył się jeszcze, nie wypowiadając ani słowa. Stanął tuż obok. Tak blisko, że poczułam jego oddech na szyi, kiedy pochylił się, by zerknąć na notatki, które leżały na moich kolanach, ale żadne z nas nie patrzyło na litery.
Spojrzał mi w oczy. Uważnie. Z tą ciszą, która mówiła więcej niż jakiekolwiek zdanie. I wtedy jego wzrok opadł jeszcze raz – niżej, głębiej. Na dekolt, który otworzył się bardziej od oparcia łokci na biurku. Patrzył na moje piersi, które unosiły się i opadały coraz wyraźniej. Z pewnością w tak otwartym dekolcie widział moje sutki, które przed momentem zrobiły się twarde. Byłam częścią tej chwili. Nie cofnęłam się, gdy jego dłoń położył tuż obok mojej. Nie dotknął mnie. Był tak blisko, że wystarczył jeden ruch, ale żadne z nas go nie zrobiło.
– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu.
– Tak – odpowiedziałam. I przez sekundę zawahałam się, czy nie powiedzieć czegoś więcej.
Nie powiedziałam. Jeszcze nie. Rozmawiając o wszystkim i niczym, wyszedł chwilę później. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, zostałam z oddechem przyspieszonym jak po biegu. Z uczuciem, że pozwoliłam na więcej.
***
Wracając do spotkania z dziewczynami, miało być zwyczajne, bez niespodzianek. I z początku takie było. Czułam się spokojna, trochę zdystansowana. Przyjechałam samochodem, jak zwykle, gdy nie miałam w planie zostawać długo. Miałam w głowie kolejny dzień, dzieci w domu, męża, który został z nimi. Wszystko uporządkowane, przewidywalne.
Wino krążyło po stole, ale omijałam je świadomie. Gdy Marta z uśmiechem podsunęła mi kieliszek, pokręciłam głową i mruknęłam coś o prowadzeniu auta. I naprawdę nie miałam zamiaru tego zmieniać. Aż do chwili, gdy pojawił się Michał. Tym razem przyszedł. Skorzystał z zaproszenia. Był spokojny, jakby po drodze, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że to nie był przypadek. Zobaczyłam go w drzwiach, zanim jeszcze do nas podszedł. Moje serce zadrżało lekko. Ciekawość. Ekscytacja. Niedopowiedziane „a co jeśli?” wypowiedziane tylko w myślach.
– Mogę się dosiąść? – zapytał z uśmiechem, zwracając się do wszystkich, ale patrząc tylko na mnie.
Ktoś rzucił coś żartobliwego, Marta klasnęła w dłonie i odsunęła dla niego krzesło. A ja się uśmiechnęłam. Tak samo naturalnie, jak wcześniej odmówiłam wina.
– To ja stawiam, Patrycja, pijesz? – zapytał retorycznie i nim któraś z nas zdążyła zaprotestować lub cokolwiek powiedzieć, już zamawiał butelkę czerwonego.
I wtedy się zawahałam. Krótkie spojrzenie w bok. Myśl o aucie, o powrocie, o tym, że przecież nie miałam pić. Marta wypiła już sporo, nie odwiedzie mnie. Ja też miałam za sobą długi tydzień. A mąż był w domu. Z dziećmi. Nie przyjedzie. Gdy próbowałam się wymigać, a raczej wytłumaczyć, Michał od razu zaproponował, że może mnie odwieźć „jeśli zajdzie potrzeba”.
Zgodziłam się bez zawahania, jakbym na tę propozycję czekała. Najpierw jednak napisałam do męża, żeby na mnie nie czekał, bo piję, wrócę później i że ktoś mnie odwiezie. Odpowiedział, żebym bawiła się dobrze i że idzie spać. A jeśli coś się wydarzy? Nie będzie nawet widział mnie po tym wszystkim. Żałowałam, ale też mi ulżyło. Chciałam się napić.
Z trudem pamiętam, kto pierwszy nalał, ale za to pamiętam ten pierwszy, duży łyk. Odważny, jakby coś we mnie zadecydowało bez pytania. Wino rozwiązało języki, a między Michałem a mną spojrzenia stawały się coraz bardziej znaczące. Bliskość rosła. Śmiech mieszał się z czymś innym. Z drżeniem. Z pytaniem, którego nikt nie wypowiadał. Michał siedział z nami prawie dwie godziny. Był czarujący, uważny, obecny bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A ja w tym czasie opróżniłam całą butelkę. Sama. I miałam ochotę na więcej. Czułam się wolna. Czułam, że granice, które do tej pory stawiałam, właśnie zaczynają się zacierać.
Było już późno. Wychodząc, pożegnaliśmy się wszyscy, życząc sobie udanego weekendu. Z wnętrza restauracji wylewały się odgłosy śmiechów, muzyki, brzęku kieliszków. A ja stałam przy samochodzie Michała, czując na ramionach delikatny powiew wieczoru i coś, czego nie potrafiłam do końca nazwać. Wsiadłam do auta. On zajął miejsce obok i bez pośpiechu zapiął pasy. Ruszyliśmy. Przez kilka pierwszych minut jechaliśmy w ciszy, ale nie tej niezręcznej, którą próbuje się zapełnić byle jakim zdaniem. To była cisza napięta, gęsta od niedopowiedzianych rzeczy. Pełna obecności. Dziesięć kilometrów do mojego domu, znaczna część przez pola, trochę przez las i początkowo rzadko oświetlone obrzeża miasta. Czułam, jak każda sekunda tej jazdy napełnia się oczekiwaniem. I może właśnie dlatego, gdy w połowie trasy Michał zjechał nagle z asfaltu w boczną, polną drogę, nie zapytałam, po co to robi.
– Muszę szybko odpisać na wiadomość – rzucił, nie patrząc na mnie, sięgając po telefon.
Kiwnęłam głową. A przynajmniej myślę, że tak zrobiłam, bo w tej chwili czułam, jak napięcie w moim ciele zmienia swoją jakość. To już nie było tylko oczekiwanie. To była świadomość. Czułam ją w ramionach, w karku, w udach – tę miękką, falującą obecność własnego ciała, które zareagowało szybciej niż myśl. Silnik wciąż cicho mruczał. Nie wyłączył go. W środku było ciemno, światła deski rozdzielczej rzucały miękki blask na jego profil.
– Nie przeszkadza Ci? – zapytał cicho, wciąż trzymając telefon w dłoni.
– Nie – odpowiedziałam. Zbyt szybko. Zbyt pewnie.
Tak właśnie czułam. Nie przeszkadzało mi. Wręcz przeciwnie. To była chwila zawieszenia i moment, w którym rzeczywistość zaczyna się odklejać od codzienności. Gdy zwykłe „wracam do domu” zmienia się w coś, czego się nie przewidziało, ale na co się czekało, może nawet od dawna. Nie dotknął mnie. Jeszcze nie. Tylko spojrzał. I w tym spojrzeniu było wszystko: pytanie, przyzwolenie, zaufanie. Ciepło, które nie wymagało dotyku, by rozlało się po skórze. Telefon Michała leżał nietknięty w jego dłoni. Żadne z nas nie wypowiadało kolejnych słów.
Nie patrzyłam na niego, ale czułam jego wzrok – spokojny, przesuwający się po mojej twarzy, ramieniu i talii. Może nawet spodziewałam się tego momentu. A może po prostu przestałam mu się opierać. Wiedział, że jestem po winie, trochę pijana. Wiedział, że w końcu jesteśmy całkiem sami, w jego aucie. Decyzje w takich chwilach nie muszą być wypowiedziane. One zapadają w milczeniu, pomiędzy oddechami. Spojrzałam na swoje dłonie splecione na udach. Powoli przesunęłam jedną z nich na bok, znacznie podwijając materiał sukienki. Niby gest poprawiania. Niby przypadek. Czułam, że on zrozumiał. Odłożył telefon i powoli obrócił się w moją stronę. Robił to z taką uważnością, jakby każde pół centymetra miało znaczenie. Jakby pytał wzrokiem, zanim zrobi coś więcej. Gdy był już blisko, bardzo blisko, uniósł rękę i zatrzymał ją niepewnie tuż przy mojej szyi.
– Mogę? – zapytał szeptem.
Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. Opuścił wzrok i spojrzał w dół. W miejsce, gdzie koszula była dość mocno rozchylona. Przechylił głowę, jakby w ciszy chciał podziękować mi za to, że mu pozwalam. Za to, że zobaczył więcej, niż zwykle się pokazuje. I za to, że nie cofnęłam się, gdy zrobił krok naprzód. Byłam gotowa na coś więcej. Spojrzał mi w oczy raz jeszcze. A potem znowu w dół. I po raz pierwszy jego palce musnęły materiał mojej koszuli. Nawet wtedy nie było pośpiechu, tylko cisza. Zadrżałam.
Nie wiem, czy bardziej od jego dłoni, czy od tego, że już nie potrafiłam udawać, że to nie dzieje się naprawdę. Mój oddech stał się płytszy, klatka piersiowa unosiła się i opadała szybciej. Michał to zauważył. W tym świetle wszystko wydawało się bardziej nagie, nawet jeśli wciąż miałam na sobie ubranie. Jego palce cofnęły się tylko po to, by przejść niżej. Powoli, pewnie, jakby nie musiał już pytać. Materiał koszuli był miękki, nie stawiał oporu. Zsunął się lekko w bok, a moje ciało zareagowało natychmiast. Nie lękiem, lecz świadomością, że granica została przekroczona z moim milczącym „tak”.
Nie chciałam niczego zatrzymywać. I nie zrobiłam tego. Oparłam się wygodniej o fotel, nogi lekko rozsunęłam, zupełnie nieświadomie, jakby ciało wybiegło o krok przed myśl. To nie była prowokacja. To było przyjęcie. Pojednanie się z własnym pragnieniem, którego tak długo nie dopuszczałam do głosu. Jego dłoń spoczęła na moim udzie. Czułam jej ciepło, siłę, lekkość w nacisku. Przesunął palcami po materiale sukienki, a potem odrobinę wyżej. Nie zatrzymałam go. Nie powiedziałam ani słowa, ale wszystko w moim ciele krzyczało: „jeszcze”. Spojrzał na mnie raz jeszcze, a ja odwzajemniłam to spojrzenie. Już nie było ucieczki wzrokiem, nie było pozorów. Tylko dwoje ludzi, którzy za długo udawali, że nic się nie dzieje. A teraz, wreszcie, pozwalali siebie poczuć. I wtedy, w tej gęstej, pełnej napięcia ciszy, jego palce się ruszyły i zatrzymały tuż pod linią mojej bielizny. Dotyk nie był nachalny. Był śmiały, ale z szacunkiem.
Oparłam głowę o zagłówek. To nie był sen ani fantazja. To też nie była ucieczka. To było moje „tak”, wypowiedziane cicho, ale całkowicie. Jego palce poruszyły się delikatnie, trochę jakby badały teren. Czułam, jak moje ciało reaguje. Jak robię się wilgotna. Jak oddech przyspiesza. Pomyślałam o mężu. Nie w poczuciu winy. Nie z lękiem. Z czymś w rodzaju wdzięczności. Bo przecież to nie była zdrada, prawda? To była przestrzeń, którą sam mi dał. Zgoda na poszukiwanie, ale nadal nie wiedział, co znaczy patrzeć na to z boku.
Michał nachylił się. Czułam jego oddech na szyi, a potem milimetr po milimetrze jego usta przesuwające się po mojej skórze. A ja pozwalałam mu być blisko. Tak blisko, jak nikt inny wcześniej, odkąd zostałam żoną i matką. A teraz? Teraz byłam tylko sobą. Zostawiłam za sobą konieczności, zobowiązania, schematy. W tym samochodzie nie było codzienności. Było wszystko, czego od dawna nie dopuszczałam. Wolność. Pożądanie. I świadomość, że każde „tak” wypowiadam dla siebie. Nie przez bunt. Przez zgodę.
Zamknęłam oczy. Zamiast słów, były obrazy. Ułamki wspomnień, drobne sceny sprzed miesięcy: to spojrzenie przy ekspresie do kawy, ta rozmowa o niczym w pokoju nauczycielskim, to jedno popołudnie, kiedy otworzył mi drzwi, choć wystarczyłby gest. I ten dzień, kiedy w sali zostaliśmy sami – zbyt długo, zbyt blisko, zbyt cicho. To wszystko było początkiem. Dopiero teraz pozwalałam sobie poczuć, że to nie był przypadek. Że sięgałam po to powoli. Bez presji. Bez planu, ale z potrzebą. Jego usta odnalazły moją szyję, a ja mocniej odchyliłam głowę, wpuszczając go jeszcze bliżej. W głowie miałam jedno:
„Nie przestawaj”.
Choć jeszcze teraz nie potrafiłam mu tego powiedzieć. Byłam lekko oszołomiona. Może od wina. Może od faktu, że pozwoliłam sobie być w tej chwili. I szłam. Każdym dotykiem. Każdym oddechem. Wysunęłam się lekko z fotela, a spódnicę podciągnęłam jeszcze wyżej. Był zaskoczony, ale nie zdziwiony. Jakby wiedział, że ten moment nadejdzie. Po prostu pozwolił mi go wybrać. I wtedy w samochodzie zgasł silnik i światła. Wewnątrz zrobiło się ciemniej, ale żadna z naszych reakcji nie ustała. Czułam go. Nie tylko obok siebie, ale na sobie. Odchylił majtki i zaczął masować moje wargi, lekko je rozchylając. Delikatnie musnął wejście do środka i przeniósł trochę moich soków wyżej, masując okolicę łechtaczki. Odpływałam. Jego palce były delikatne, ale pewne. Prowadziły mnie po granicach tego, co do tej pory było tylko wyobrażeniem. Obróciłam głowę i spojrzałam na niego w półmroku. W końcu zdobyłam się na cichy szept:
— Nie przestawaj.
Po czym sama rozpięłam guziki koszuli i zsunęłam ją na boki, zwolniłam zapięcie stanika, który on sprawnym ruchem pomógł mi zdjąć. Zatrzymał się na chwilę, przyglądając się nagim piersiom i zaczął je całować. Jego język od razu znalazł sutki, tak twarde i pragnące dotyku. Cicho jęknęłam, gdy w momencie mocnego uszczypnięcia piersi ustami, jednocześnie wszedł chyba dwoma palcami w cipkę. Wysunęłam się z fotela jeszcze bardziej i bardziej rozchyliłam nogi, dając mu do zrozumienia, że tego chcę. Odchylił majtki jeszcze mocniej. Czułam zagłębiające się palce, które z każdym wejściem przestawały być delikatne, a każde wejście stawało się pchnięciem. Co chwilę wychodził ze mnie, skupiając się wówczas na łechtaczce. To wszystko powodowało, że przestałam być cicha. Zaczął słyszeć moje dźwięczne wzdychanie i pojękiwanie. Chciałam być jeszcze bliżej. Już nie tylko w domyśle, nie w cichym pragnieniu ukrytym między słowami. Teraz, w działaniu. Prawdziwym. Namacalnym. Spojrzałam na niego uważnie. Nie uciekł wzrokiem. Przeciwnie. Patrzył na mnie tak, jakby znał mnie od zawsze. Cicho, niemal bezgłośnie powiedziałam:
— Pocałuj mnie.
Nie musiałam powtarzać. Nie zawahał się. To, co wydarzyło się w następnej chwili, nie było porywem. Było odpowiedzią. Na tygodnie ukrywanego napięcia, na spojrzenia, które przemykały między salą a korytarzem. Zbliżył się i delikatnie dotknął moich ust swoimi. Chciałam go tam. Teraz. Dokładnie w tym miejscu. Poczułam ciepło tak rzeczywiste, że nie było już ucieczki od tego, co się działo. Pocałunek pogłębił się, powoli i pewnie. Moje serce przyspieszyło, jakby próbowało nadgonić tygodnie przemilczanych pragnień.
Wszystko wokół zniknęło. Samochód przestał być samochodem. Stał się bezpieczną kapsułą, w której mogłam istnieć tylko ja i on. Bez przyszłości. Bez przeszłości. Tylko tu. Tylko teraz. Chciałem jeszcze więcej. Przesunęłam dłonią po jego udzie. Gest spokojny, ale niosący w sobie nieprzypadkową intencję. Szłam wyżej. Czułam, że jego ciało mocno reaguje na sytuację, w której jesteśmy. Michał zmienił pozycję – przesunął się nieco, oparł wygodnie na fotelu, jakby dawał znak, że teraz to nie on prowadzi. Że czeka. Że oddaje inicjatywę mnie. Jednak nadal czułam jego dłoń, tym razem prawą, którą równie szybko znalazł miejsce, dzięki któremu doprowadził mnie do takiego stanu.
Dźwięk odpinanej klamry jego paska i przesuwanego zamka w jego spodniach wydał się zaskakująco głośny w tej ciszy. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że od teraz nie będzie już tak samo. Dotknęłam go w półmroku, nieśmiało, ale świadomie. To nie była ciekawość. To było potwierdzenie. Uczucie, które wcześniej znałam tylko jako myśl, teraz miało kształt. Temperaturę. Dotykałam go najpierw palcami, po chwili całą dłonią. On dotykał już tylko mojego uda. Zrozumiałam, że mu dobrze, że chce więcej. Nie miałam oporów. Pochyliłam się lekko w jego stronę. Włosy spadły mi na twarz, odgarnął je delikatnie. Jego palce przesunęły się po moich plecach, powoli, jakby badały każdy centymetr, aż dotarły do karku. Gdy spojrzałam mu w oczy, zrozumiałam, że był równie pochłonięty tą chwilą, jak ja. Jego spojrzenie było ciemne, skupione. Czekał. Przesunęłam się na fotelu jeszcze bardziej, pochyliłam nad nim jeszcze mocniej. Chwycił mnie za kark. Spodobało mi się. Nie czekałam dłużej. Chwyciłam penisa ustami, językiem zataczając koła na jego czubku, po czym włożyłam go głęboko do buzi. Michał mocno westchnął. Lewą dłonią złapał moją pierś i mocno ścisnął. Nigdy tego nie lubiłam, a teraz? Jakby lekki ból spotęgował przyjemność.
Pieściłam go na przemian dłonią i wkładając do buzi, wsłuchując się w dźwięki rozkoszy, które wydawał. Był twardy i gorący. Poruszał nim mimowolnie, posuwając moje usta bez jakichkolwiek zahamowań. Poczułam, że mogę dać więcej. Wziąć więcej. Chciałam tego. Dawałam mu przyjemność i zastanawiałam się, co dalej. Po chwili powiedziałam:
– Jedźmy.
– Mam Cię odwieźć? – zapytał.
– Nie – odpowiedziałam.
– Tu nie czuję się swobodnie. Dalej jest las, w który można wjechać głębiej – powiedziałam stanowczo, bez krępacji.
– W porządku – nawet nie próbował negocjować ani o cokolwiek pytać.
Usiadłam na swoim miejscu, poprawiając lekko bieliznę i naciągając na ramiona koszulę. Michał schował penisa, choć nie zapiął spodni. Słysząc argument o braku swobody, w tym miejscu chyba uświadomił sobie, że to nie koniec. Silnik znów pracował. Przez kilka chwil jechaliśmy bez słowa, jakbyśmy oboje próbowali ułożyć to, co się przed chwilą wydarzyło. Michał zerknął na mnie, nie odrywając zbytnio wzroku od drogi.
— Prowadź — powiedział spokojnie, cicho. — Powiedz mi, gdzie mam skręcić.
Skinęłam głową. Moje ciało wciąż było napięte. Nie z lęku. Z oczekiwania. Serce waliło mi szybciej, a dłonie lekko drżały. Mimo to miałam wrażenie, że jestem bardziej obecna niż kiedykolwiek wcześniej.
— Jeszcze kawałek prosto — odpowiedziałam, zerkając przez szybę.
Noc była spokojna, ciepła, cicha, zbyt spokojna w odróżnieniu od tego, co działo się we mnie. Za chwilę wskazałam boczną, mniej uczęszczaną drogę prowadzącą między polami i zagajnikami. Michał zjechał bez słowa. Gdy koła samochodu zaczęły trzeszczeć na ubitej, leśnej drodze, poczułam przypływ czegoś, czego wcześniej nie potrafiłam nazwać – pewności. Zatrzymał się nieco dalej, w miejscu, gdzie droga się skończyła. Staliśmy na trawie. Wyłączył silnik. Spojrzał na mnie. Nie ruszał się przez chwilę. W tej ciszy, w tym zawieszeniu czułam, że to ode mnie zależy, czy zrobię kolejny krok. Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu prosto w oczy.
— Tu jest dobrze — powiedziałam cicho.
Było coś kojącego w tym, że nie pytał więcej. Że nie naciskał. W jego oczach było widać napięcie. Nie dominację, nie presję. Tylko to, co czuje ktoś, kto czekał długo, zbyt długo, by teraz nie przeżyć tego wszystkiego z całą uważnością. Czułam, że mogę być sobą.
Patrząc na niego, zdjęłam buty. Uniosłam się lekko na fotelu, aby zsunąć z pośladków majtki. Widział, jak przesuwają się po moich nogach, aż do momentu, gdy włożyłam je do torebki. Wysiadłam z auta, a on za mną. Cisza lasu była inna niż ta w samochodzie. Trawa pod nogami była chłodna, ale nie zimna. Powietrze miało w sobie zapach wilgoci i ciepłej nocy. A wszystko, co było wcześniej – milczenie, dotyk, pocałunek – teraz wracało. Silniejsze. Cichsze. Prawdziwsze. Stanęłam przed nim. W rozpiętej koszuli, bez stanika. W spódniczce, pod którą nie było nic więcej. Wiedziałam, że mimo braku całkowitej nagości, widzi mnie całą. Taką, jaką jeszcze nikt prócz męża mnie nie widział. Czułam jego spojrzenie. Długie. Bezczelnie czułe. Jakby dotykało mnie, zanim jeszcze zrobił krok.
Nie czułam się oceniana. To było silniejsze niż cokolwiek fizycznego. Mocniejsze niż sam dotyk. Był tam ze mną w całości. Nie tylko mężczyzna, który mnie pragnął, ale człowiek, który znał moją codzienność. Znał moje „przepraszam” i moje „muszę lecieć”. Znał mnie ze sposobu prowadzenia zajęć, ze szkolnych uroczystości i z radzenia sobie w trudnych sytuacjach w szkole. A teraz? Patrzył, jak stoję przed nim w lesie, wpół naga, oczekująca czegoś więcej.
Zrobiłam krok. Michał się nie ruszył. Czekał. To był jego sposób bycia. Nie narzucał się, ale jeśli się go wybierało, był obecny do końca. Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej. Przez materiał koszuli czułam bicie serca. Równe. Mocne. Pochylił się i dopiero wtedy dotknął mojej twarzy. Kciukiem przesunął po moim policzku, jakby próbował zapamiętać ten moment nie oczami, lecz dotykiem. I może właśnie wtedy poczułam coś, czego się nie spodziewałam: spokój. Nie było we mnie strachu. Ani wstydu. Była tylko ja – trochę inna, może odważniejsza, może bardziej naga, ale prawdziwa.
— Jesteś pewna? — zapytał cicho.
Choć nie padło słowo, odpowiedź była oczywista. Ciało ma swoje języki – bardziej szczere niż słowa. Moje nie drżało już z niepewności, tylko z oczekiwania. I to drżenie przemknęło przeze mnie wtedy, gdy Michał po raz pierwszy ujął moją twarz w dłoniach. Nie gwałtownie. Nie zachłannie. Jakby się bał, że się rozpadnę. A ja w tym dotyku znów się złożyłam. Podszedł bliżej, nie pytając więcej. Było w tym zaufanie. Taka bezpieczna pewność, że wszystko, co się teraz wydarzy, będzie między nami świadome. Nie przypadkowe. Nie wymuszone. Pocałował mnie. Inaczej niż w samochodzie. Teraz to nie była iskra, to był ogień, który już się palił i miał czas, by rosnąć. Mocno, głęboko. Jego usta znały drogę, znały tempo.
Objęłam go. Czułam ciepło jego torsu, nawet przez materiał koszuli. Czułam jego oddech. Zaczął zsuwać moją koszulę. Po odsłonięciu pierwszego ramienia i piersi pochylił się i łapczywie zaczął ją ssać. Zadrżałam. Złapał mnie za dłoń. Spojrzał w oczy, zanim ostrożnie, niemal ceremonialnie, przyciągnął ją do siebie. Ucałował moje palce, biorąc do ust ich koniuszki, jeden po drugim, a na koniec przesunął moją dłonią po swoim ciele. Gdy poczułam przez spodnie jego napięcie, sama nie wiedziałam, czy to moje serce bije tak głośno, czy jego.
Przylgnęłam do niego. Na tyle blisko, by już nic nie trzeba było mówić. Zanim zdążył zdjąć koszulę z drugiego ramienia, ukucnęłam przed nim i wyjęłam spod bielizny jego penisa. Był mocno nabrzmiały. Spoglądając mu w oczy, otworzyłam usta i włożyłam go głęboko. Czułam, jak pulsuje. Michał jęknął dojrzale, chwytając mnie za głowę. Nie kontrolował moich ruchów, dawał mi swobodę. Pieściłam go językiem i ustami łapczywie. Jedną ręką trzymałam go za łydkę, drugą zaczęłam szukać pośladków. Zsunęłam z niego spodnie i bieliznę, chwyciłam za pośladek, ścisnęłam mocno, naprężył się jeszcze bardziej. Poczułam, jak zaciska dłoń na mojej głowie, jakby chciał nadać rytm moim ruchom, dokładając do nich swoje. Pieprzył moje usta. Czułam, że daję dużo, choć wiedziałam, że chcę i mogę jeszcze więcej.
Po kilku minutach wstałam i zrobiłam krok w tył, oparłam się tyłkiem o bagażnik samochodu. Blacha była chłodna, nawet przez cienką tkaninę spódnicy. Michał się przybliżył. Znowu przeszły mnie dreszcze. Czy tego właśnie chciałam? Nie było we mnie wahania, ale też nie było pełnego spokoju. Czułam ekscytację, ale pod nią kryło się coś jeszcze – świadomość konsekwencji. I nie chodziło o moralność. Serce przyspieszało, jakby podpowiadało, że wchodzę na teren, z którego trudno będzie wrócić bez śladu.
Michał położył dłonie na moich biodrach. Obrócił mnie. Moje ręce automatycznie powędrowały na karoserię auta, której chłód aż mnie przeszył. Odpowiedziałam ruchem. Lekkim przesunięciem bioder do tyłu. Poczułam, jak przyciąga mnie bliżej, mocniej. Zamknęłam oczy. Oddychałam głęboko, czując, jak każda sekunda przedłuża napięcie. Jak narasta coś, co nie jest tylko fizycznością. To był wir emocji – lęku, ekscytacji, spełnienia, ulgi. Zdjął ze mnie koszulę i razem ze swoją wrzucił przez otwarte drzwi do środka samochodu. Jego dłonie przesunęły się po moich plecach. Gdy pochylił się ku mnie, czułam każdy jego ruch z niepokojącą wyrazistością. Jego klatka piersiowa dotknęła moich pleców, a dłonie mocniej objęły moje biodra. Byliśmy tak blisko, że już nie potrafiłam odróżnić swoich myśli od jego oddechu.
— Powiedz, jeśli chcesz, żebym przestał — szepnął nisko, niemal niezauważalnie, tuż przy moim uchu.
Pokręciłam głową. Nie ufałam swojemu głosowi. Poczułam, jak jego usta dotykają mojej szyi. Jego dłoń zeszła niżej, dotykała moich pośladków. Ściskała je i rozchylała. Nasze ciała zaczęły się powoli synchronizować. Każdy ruch był nie tyle decyzją, ile naturalną kontynuacją poprzedniego. Jego palce znalazły drogę znów tam, gdzie wcześniej. Wszedł nimi we mnie. I wszystko wróciło. Intensywniej. Głębiej. Byłam mokra. Czułam, że soki próbują wydostać się z każdym jego posunięciem. Wyciągnął mokre palce i nabierając nieco śliny, nawilżył sterczącego penisa. Lewą dłonią odchylił jeden pośladek, drugą trzymając w ręku twardego kutasa, szukał wejścia do mojego wnętrza. Nie zrobił tego delikatnie. Pchnął zdecydowanie od razu, gdy poczuł wyraźniejsze ciepło.
Byłam z nim. Wreszcie. A on był tam, gdzie od dawna pozwalałam mu być tylko myślą. Chwycił mnie za biodra, przycisnął się do mnie.a. Wreszcie poczułam, że mogę się rozpaść. Czułam jego obecność całą sobą. Ciepło jego ciała niemal wypalało ślad w moim wnętrzu. Przesunęłam ręce po karoserii, szukając równowagi. Nogi lekko się pode mną ugięły – nie ze strachu, ale z intensywności. Z tego, jak bardzo to wszystko we mnie rosło. Wewnętrzne napięcie, które z tygodnia na tydzień ukrywałam pod warstwami rozsądku i obowiązku, teraz miało wreszcie przestrzeń, by się rozlać.
Las wokół nas milczał. Mrok, przerywany tylko bladym światłem księżyca, stawał się niemym świadkiem wszystkiego, co właśnie się wydarzało. Czułam, jak moje ciało dostraja się do jego. Każdy ruch miał znaczenie. To już nie był tylko impuls czy zuchwałość wypitego wina. Intymność wyzwolona, ale nie brutalna. Od dawna czekająca na moment, w którym przestanie się ukrywać. Jego dłonie przesuwały się po mojej talii z taką pewnością, jakby znał mnie lepiej niż ja sama. Czułam, że chłonie każdą sekundę, każde westchnienie, każde pchnięcie, którym nabierał odwagi. A ja mu ją dawałam. Gdy nachylił się jeszcze bliżej, całując mnie w kark, nie mogłam powstrzymać dreszczu, czuł go. Pochyliłam się jeszcze mocniej, wypinając tyłek, poddając mu się. To on prowadził, ale ja pozwalałam. Poczułam, jak napina mięśnie. Jaki jest twardy i tym samym bezlitosny.
Cały czas był we mnie, co chwilę sięgając jedną ręką do moich piersi. Ugniatał je z różną intensywnością. Sutki miałam twarde, je ściskał mocniej. Podobało mi się. Drugą dłoń trzymał na biodrze lub na pupie. Nagle dał nią silnego klapsa. Zamarłam, nigdy się na to nie godziłam. Teraz mi się spodobało, choć jęknęła, a może bardziej syknęłam z bólu. Pieprzył mnie dalej, nie zwracając uwagi na moją reakcję. Zaczął brać mnie coraz bardziej łapczywie. Jakby to miejsce – między moimi udami, w samym środku mnie, było dla niego od dawna otwarte, czekało. Nie bolało. Nie przerażało. Przeciwnie – koiło. Jak spełnienie długo tłumionego pragnienia. Już dawno przestałam kontrolować oddech i wydawane z siebie odgłosy. Nie próbowałam też wyglądać. Z rozkoszy pojękiwałam i wzdychałam głośno. Ruchy były głębokie. Czułam drżenie w nogach, w brzuchu, we wszystkim, ale nie chciałam, by przestał. I wtedy powiedział cicho, zbyt cicho, bym była pewna, że to powiedział naprawdę:
— Jesteś piękna, kiedy przestajesz się bać.
Spojrzałam w górę, w granat nieba, który lekko przebił się przez korony drzew. Nigdy nie czułam się bardziej naga. Nie było już we mnie udawanej niewinności. Ani potrzeby, by cokolwiek tłumaczyć. Bo w tej chwili, tu pod niebem tak ciemnym, że prawie nieistniejącym, to, co robiliśmy, nie potrzebowało definicji. Czułam go mocno. W sposobie, w jakim mnie dotykał. W cichym pomruku, który wibrował mu gdzieś w gardle. W drżeniu, którego sam chyba nie był w stanie powstrzymać. Nie mówił nic więcej. Tylko był. Intensywnie.
I nie myślałam już, że przekroczyłam granicę. Została ona zostawiona za mną kilka kilometrów temu, gdzieś między skrętem w polną drogę a spojrzeniem, które dałam mu, nie pytając już o nic. Nie myślałam o tym, co będzie rano. O rozmowie, która może nigdy nie nastąpić. W tej chwili, tej jednej, rozciągniętej jak miękki cień wśród drzew – liczyło się tylko to, że jestem tu. Że mogę. A kiedy na moment zwolnił i pochylił się, opierając czoło o moje ramię, pomyślałam tylko jedno:
„Nie chcę zapomnieć ani sekundy”.
Zapytał cicho:
— Mogę skończyć w tobie? Czy chcesz, żebym…
Nie skończył zdania. Odwróciłam głowę, nieco przez ramię. Nie całkiem, tylko tyle, by głos trafił prosto do niego.
— Tak. Możesz. — zawiesiłam głos.
— Mam wkładkę. — dopowiedziałam.
Nie odpowiedział. Za to poczułam jego rękę mocniej. Twardszy chwyt na biodrze. Zdecydowany. Gwałtowny. Jakby te słowa zdarły z niego ostatnią warstwę powściągliwości. Przyciągnął mnie do siebie, pchnął głębiej. Głośniej wypuścił powietrze. Przez sekundę stracił rytm. Czułam, że zaraz dojdzie.
— Chcę Cię poczuć jeszcze bardziej — dodałam cicho, zawieszając się na słowie — w środku.
Odpowiedział nie słowami, tylko ciałem. Silniej. Głębiej. Jeszcze kilka pchnięć, jedno wyraźnie mocniejsze i wtedy się zatrzymał. Wcisnął się do końca. Czułam, jak napina całe ciało. Jak dłoń zaciska się na mojej talii. Trwał tak przez chwilę. Nieruchomy. Zaciśnięty. A ja też się nie poruszyłam. Nie dlatego, że nie mogłam. Tylko dlatego, że nie chciałam stracić ani jednej sekundy tej ciszy. Tego zawieszenia. Jego oddech był urwany. A potem, nagle poczułam, jak napięcie go opuszcza. W jednej chwili. Ciało się rozluźnia, mięśnie ustępują. Ręka, która jeszcze przed momentem trzymała mnie mocno, teraz zsunęła się łagodnie, jakby chciał powiedzieć: „wystarczy”. Albo: „dziękuję”.
Nie drgnęłam. Trwałam chwilę dłużej, jakby zamknięcie tej sceny było dla mnie równie ważne, jak to, co się wydarzyło przed chwilą. Wyszedł ze mnie. Odwróciłam się. Spojrzał na mnie – z czymś więcej niż tylko ulgą. Było w tym spojrzeniu coś miękkiego. Czułego. Ja jednak zrobiłam coś jeszcze. Ukucnęłam i włożyłam go jeszcze raz do ust, oblizując z każdej strony. Nie był już tak twardy, jak kilka chwil wcześniej, jednak nadal jego obecność w mojej buzi sprawiała, że podniecenie we mnie nie ustępowało.
Wstałam i stałam tak przed nim jeszcze chwilę, poprawiając spódnicę, wciąż rozgrzana i w półmroku rozedrgana. Czułam, jak jego nasienie zaczyna wypływać z mojej cipki, jak zaczyna spływać po udzie. Stał obok mnie. Jakbyśmy oboje potrzebowali chwili na złapanie oddechu. Na bycie we dwoje, ale bez dotyku. Była cisza. Taka, która nie zostawia echa. I wtedy poczułam coś jeszcze. Cichą, rozlewającą się po wnętrzu ulgę. Nie dlatego, że „to się udało”, ale dlatego, że się wydarzyło. Że pozwoliłam sobie być prawdziwa. Nie bezwstydna. Po prostu świadoma. Obecna. Dotykająca czegoś, co przez długi czas było tylko odległym punktem na mapie wyobraźni. Teraz było częścią mojej historii.
Jego wzrok błądził jeszcze po mnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół – nie tylko to, co widział, ale to, co czuł. A ja czułam się widziana. Zbliżył się powoli, palcami dotknął mojej szyi, skóry jeszcze wilgotnej, lekko drżącej. Gest nie był gestem właściciela. Był wdzięcznością. Czułością. Przejechał kciukiem po moim policzku, po czym bez słowa podał mi koszulę i pomógł ją założyć. Delikatnie, prawie z czułością. Czułam, jak jego palce ledwo muskają moją skórę, jakby to, co się wydarzyło, sprawiło, że dotyk musi teraz być inny. Bardziej ostrożny. Bardziej świadomy. On też się ubierał. Każdy ruch był uważny, jakby nie chciał spłoszyć tego, co jeszcze wisi między nami. Co jeszcze nie opadło.
Wsiadłam do auta, zamykając drzwi z lekkim westchnieniem. Zapięłam pas. Obok mnie leżał stanik, niedbale porzucony wcześniej. Nie sięgnęłam po niego. Leżał tam jak symbol tej nocy. Jak ślad decyzji, której nie żałowałam. Michał uruchomił silnik. Ruszyliśmy. Droga wiodła przez ciemność, a ja patrzyłam przez szybę, widząc tylko światła przecinające noc, ale wewnątrz mnie było jasno. Myśli uderzały z każdej strony. Emocje. Te, których się spodziewałam, i te, które przyszły znikąd, mieszały się w coś trudnego do uchwycenia. Czułam ciężar tego, co zabieram ze sobą. Nie tylko w ciele, ale w głowie i sercu. Nie byliśmy już tacy sami. Ja nie byłam.
Patrzyłam na swoje dłonie leżące luźno na udach i próbowałam zrozumieć, co naprawdę się we mnie wydarzyło, ale odpowiedzi nie było. Tylko świadomość, że nie wszystko da się nazwać słowami. Miałam świadomość, że wracam do domu. Do codzienności. Do wszystkiego, co znane. Spojrzałam na Michała. On też zerknął na mnie. Nie uśmiechnął się, ale w jego oczach było coś spokojnego. I może właśnie tego spokoju mi teraz trzeba było najbardziej. Po kolejnej chwili jazdy w ciszy odezwał się i zapytał:
— Podobał ci się wieczór z dziewczynami?
Uśmiechnęłam się lekko.
— Było fajnie. Śmiech, komentarze, trochę ironii. Obgadywanie koleżanek, które nie przyszły jak zawsze. Ale… — zawahałam się — coś się zmieniło, gdy ty się pojawiłeś.
Spojrzał kątem oka.
— Zmieniło się na lepsze?
— Nie chodzi o to. Na inne. — odpowiedziałam.
Zamilkliśmy na chwilę, by za moment znów zacząć rozmawiać, jednak nie o tym, co się wydarzyło, lecz o wszystkim innym. Mówiliśmy o szkole. O książkach. O zbliżających się wakacjach. Jak gdyby przed chwilą nic się między nami nie wydarzyło. Byłam mu za to wdzięczna. Za tę prostotę. Gdy wjechaliśmy do mojej miejscowości, szczegółowo wskazywałam mu drogę do domu. Było późno. Byliśmy na miejscu kilka minut po pierwszej. Michał wjechał powoli na podjazd. Zatrzymał samochód tuż pod balkonowym oknem sypialni. Zgasił silnik. Światła zgasły. Nie wysiadałam. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Spojrzałam na niego. Nieśmiało. Może z pytaniem, może z wdzięcznością. On też popatrzył na mnie. A potem się zbliżyliśmy. Pocałunek był cichy, długi. Jego dłoń odnalazła moją talię, potem przesunęła się wyżej. Na materiał koszuli. Czułam jego palce szukające guzików. Pierwszy, kolejny, ostatni. Koszula rozchyliła się powoli, jakby nie chciała przeszkadzać. Zsunął mi ją z ramion.
Miejsce, w którym się znajdowaliśmy, sprawiło, że do głowy zaczęło przychodzić nieco więcej myśli. Nie mam na sobie stanika, a on, mój mąż mógłby to zobaczyć, gdyby teraz nie spał. Przecież widział, jak go zakładam przed wyjściem. Czarny. Gładki. Przymierzałam go dłużej niż zwykle. Poprawiałam ramiączka. A teraz go nie było. Zdjęłam go dużo wcześniej. Po coś. Dla siebie. Dla tamtej chwili. Może dla Michała. Może dla tego, co chciałam poczuć.
A jeśli nie śpi? Czułam napięcie, którego nie dało się zignorować. Przecież pisałby teraz do mnie, gdyby jeszcze na mnie czekał. A może jednak czeka, aż wrócę, ale się nie odzywa? Siedziałam z odchyloną głową, piersi miałam odsłonięte, wystawione na jego wzrok, jego dotyk. Nie było żadnego pośpiechu, a jednocześnie nie było czułości. Michał nie był delikatny. Wiedział, czego chce, i nie musiał pytać o pozwolenie. Już mu je dałam dużo wcześniej. Może spojrzeniem, może ruchem dłoni, gdy zdjęłam bieliznę bez słowa i wsunęłam ją do torebki. Teraz jego palce znów były między moimi udami. Zrozumiałam, że nie chce mnie zostawić z takim podnieceniem. A może, że chce się odwdzięczyć za to, co dałam mu w lesie? Poruszał palcami rytmicznie, pewnie, głęboko. Biodra same wychodziły mu naprzeciw. Kolejny raz ciało wiedziało, czego potrzebuje, zanim ja zdążyłam pomyśleć. Nie było we mnie wstydu. Byłam skupiona na nim. Na tym, jak wbija mnie w oparcie z każdym pchnięciem dłoni. Robił to mocno, a mnie przeraźliwie to podniecało.
Usiadłam inaczej na fotelu, wysuwając z niego mocno pośladki, jednocześnie podciągnęłam spódnicę wysoko, na biodra, aby miał do mnie dostęp. Do mnie całej. Rozchyliłam mocno nogi, jedną z nich opierając o drzwi, drugą wyciągając bardziej przed siebie. Otwarta. Gotowa. I nie udawałam, że to przypadek. Nie byłam bierna. Chciałam tego i powiedziałam:
— Dotykaj mnie wszędzie, niżej też.
Nie kontrolowałam się. Nie chciałam być spokojna, cicha, „grzeczna”. Chciałam czuć. Chciałam, żeby to było widoczne. Głowa opadła do tyłu. Usta same się otworzyły. Oddech stawał się coraz cięższy, głębszy, rwał się w gardle. Ciało poruszało się już poza moją wolą. Instynktownie. Znajomo. Ten rytm znałam dobrze. Wiedziałam, dokąd mnie prowadzi. Zadrżałam. Najpierw lekko, jakby to było tylko drgnięcie mięśni, potem mocniej – falą, która przeszła od bioder w górę. Moje ciało uniosło się, napięło. To był ten moment. W samym środku. Bez granicy. Bez powrotu. Orgazm był głęboki, ciężki, osadzony w ciele i daleko poza nim. Nie znikąd. Nie z jednego dotyku. Nie z tej krótkiej chwili. Na tę przyjemność czekałam. Budowałam ją w sobie już w restauracji, później, gdy wsiadłam z Michałem do samochodu, gdy zatrzymaliśmy się w polu i gdy pojechaliśmy do lasu.
Orgazm był długi. Trwał. A Michał nie przestawał. Był skupiony. Skoncentrowany na moim ciele. Jego dłoń nadal poruszała się między moimi udami. Po chwili wysunął powoli palce z mojej cipki i przesunął nimi po piersiach. Sutki były napięte, drażliwe. Teraz dodatkowo były wilgotne. Reagujące na każdy, nawet najlżejszy dotyk. Potem włożył te palce do swoich ust. I zaraz do moich. Smak był znajomy. Surowy. Mój. Zadrżałam kolejny raz.
Przyciągnęłam jego twarz do siebie i włożyłam język w jego usta, całując go łapczywie. Odwzajemniając pocałunek, wrócił między moje uda. Rozchylił je szerzej, zdecydowanie, niemal brutalnie. Nie protestowałam. Czułam, jak moje ciało się otwiera. Jak przyjmuje go z całą intensywnością. Jego dłoń powędrowała na moje pośladki. Masował je i ściskał, rozchylając, szukał wrażliwego miejsca pomiędzy nimi. Jeszcze raz wziął palec do ust, poślinił i zaczął masować moją drugą dziurkę, delikatnie zagłębiając się w niej, kciukiem masując okolice łechtaczki. Włożył palca głębiej. Jęknęłam i poczułam, jak fala orgazmu przeszyła mnie jeszcze raz. Kciukiem wszedł w moją cipkę ponownie. Zatraciłam się w tym całkowicie, przez moment nie wiedząc, co się dzieje. Pochylił się. Jego usta trafiły na moją pierś. Zassał ją tak mocno, aż poczułam ból. Dokładnie tego potrzebowałam. Byłam bezbronnie obecna. Bez kontroli nad chwilą.
Zamknęłam oczy. Oddychałam głęboko. Jeszcze nie byłam gotowa, żeby się ruszyć. Jeszcze nie chciałam. Ciało nadal żyło tym, co się wydarzyło. Powiedziałam coś. Coś prostego. Coś, co przecięło ciszę.
— Kiedy pierwszy raz pomyślałeś o mnie w ten sposób?
— Na apelu, pół roku temu. Stałaś za mną, mówiłaś coś do uczniów, a ja poczułem cię za plecami. Twój głos, zapach… wszystko we mnie się wtedy napięło. A potem przez cały dzień byłem rozkojarzony.
Skinęłam głową, a on milczał przez chwilę, jakby coś rozważał.
— Chciałem podejść po tym wystąpieniu, zamknąć cię w sali i… — urwał, ale ie musiał kończyć. Wiedziałam.
— Dlaczego tego nie zrobiłeś? — zapytałam.
— Bo ty nie byłaś jeszcze gotowa.
Zapadła cisza. Wciąż jeszcze próbowałam wyrównać oddech. Skóra lepka, serce gdzieś przy klatce piersiowej. Nie miałam siły się ruszyć. Alkohol robił swoje. Trochę mnie spowalniał, ale też rozwiązywał język. Emocje nie filtrowały się już przez rozsądek. Leżały na wierzchu jak ciało – odsłonięte.
— Myślisz, że mąż już śpi? — zapytał Michał. Prawie szeptem. Nie patrzył na mnie. Patrzył przed siebie.
Prychnęłam pod nosem. Nie z pogardy. Z poczucia absurdu, które alkohol tylko podsycał.
— Może. Pewnie tak, ale wiesz… — zacięłam się na sekundę, próbując złożyć myśl — nie zdziwiłabym się, gdyby nie spał. On ma taką czujność. Takie coś, że wie. Po prostu wie.
Michał nie odpowiedział. Tylko słuchał. A ja mówiłam dalej, trochę za szczerze, trochę za bezbronnie, ale już mnie to nie obchodziło.
— Wiesz, że on kiedyś powiedział mi wprost, że jeśli kiedykolwiek będę miała ochotę, no wiesz, spróbować czegoś poza nami, to mogę?
Michał powoli odwrócił głowę. Wzrok miał trzeźwy. Ja przeciwnie.
— Powiedział, że nie ma z tym problemu. Że nie chce mnie zatrzymywać. Że chce nawet wiedzieć — uśmiechnęłam się krzywo. — Albo nawet widzieć.
Zacisnęłam powieki. Nie było mi niedobrze. Po prostu rzeczy stawały się zbyt prawdziwe.
— Myślisz, że widzi teraz? — zapytał.
— Nie wiem, napisał, że idzie spać, że nie będzie czekał — powiedziałam powoli.
Nie odpowiedział od razu. Czułam, że się przygląda, ale nie patrzyłam na niego. Wzrok wbity miałam gdzieś w ciemność przed maską.
— To go kręci? — zapytał w końcu.
Zaśmiałam się cicho. Powoli przekręciłam głowę w jego stronę.
— Tak — przyznałam. — Kręci go. I wiesz co?
Zawiesiłam głos. Alkohol robił swoje.
— Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mnie też zaczęło to kręcić.
Teraz spojrzałam mu prosto w oczy. Bez wstydu.
— Myśl o tym, że może patrzy. Że może widzi mnie z kimś innym. Z Tobą. Albo z kimkolwiek, kogo sama wybiorę. To zaczęło żyć we mnie. Fantazjowałam o tym. O tym, żeby to zobaczył. A nawet, żeby to działo się przy nim.
Michał zamarł.
— Albo… — dodałam wolniej, z uśmiechem pełnym czegoś dzikiego — może nawet razem. On. Ty. Ja.
Nie było w tym śmiechu. Ani żartu. Tylko czysta, wypowiedziana głośno fantazja, której już nie dało się cofnąć. Cisza zgęstniała między nami.
— A jeśli nie widział? — zapytał po chwili. — Jeśli spał?
Odchyliłam głowę, znów patrząc w sufit auta. Westchnęłam.
— To się nie przyznam. Nie dziś. Nie od razu. Zostawię to w sobie jeszcze trochę. I może pokażę mu to kiedyś lepiej.
Sięgnęłam po koszulę. Palce z trudem trafiały w guziki. Poprawiłam spódnicę, otworzyłam drzwi. Chłodniejsze powietrze uderzyło mnie w twarz, wprost na policzki, które wciąż były rozgrzane. Gdy wysiadłam z samochodu, starałam się zamknąć drzwi cicho. Ostrożnie, choć ręce nie chciały już współpracować z taką precyzją. Alkohol nie odebrał mi kontroli, ale ją rozmiękczył. Byłam rozluźniona. Po winie, po tym, co zrobiliśmy. Spojrzałam przez ramię. Krótkie, szybkie spojrzenie w okno. Przez ułamek sekundy poczułam, jakby ktoś tam był. Jakby mnie widział. Ale przecież napisał, że idzie spać, więc nie mógł nic widzieć, prawda?
Michał podszedł. Wysiadł zaraz po mnie. Ujął moją dłoń bez pytania. Szliśmy razem w stronę drzwi. Wolno. Bez słów. Dłoń nie chciała współpracować, a klucz nie trafił do zamka za pierwszym razem. Przeklęłam cicho pod nosem, z irytacją, która próbowała przykryć coś bardziej pierwotnego: wstyd, adrenalinę, świadomość powrotu. Michał nic nie powiedział. Stał za mną. W końcu zamek puścił. Wślizgnęłam się do środka, na pół kroku. Jeszcze raz odwróciłam się w jego stronę. Pocałował mnie. Nie tak, jakbyśmy mieli się rozstać. Raczej jakby chciał coś we mnie zapieczętować. Jego dłoń przesunęła się po moim pośladku, następnie biodrze. Zatrzymała się na piersi. Ścisnął ją mocno. Moja koszula była ledwo zapięta, a ja nie zareagowałam. Jeszcze przez chwilę stałam w uchylonych drzwiach. Nie mówiłam nic. Wszystko było już powiedziane. Weszłam do środka. Zamknęłam za sobą drzwi. I stałam tam przez moment, wsłuchując się w siebie. Nie zapalałam światła. Chciałam po prostu przejść przez ten korytarz jak cień, cicho, nie zostawiając śladu. Wydawało mi się, że wszystko jest nieruchome, że noc jeszcze trzyma wszystkich w objęciach.
I wtedy zapaliło się światło przy schodach. Zamarłam. Nie wiedziałam, czy mąż mnie widzi. Wiedziałam jedno: nie śpi. Serce uderzyło raz, ciężko, i spadło gdzieś do brzucha. Nie ruszył się. Nie odezwał się, chyba jest na górze, pomyślałam. Poczułam też, jak napina się całe moje ciało. Jakby każda jego komórka krzyczała: co teraz? Co powiesz? Co ukryjesz? Zamiast odezwać się, zaczęłam grzebać w torebce. Nerwowo. Palce ślizgały mi się po portfelu, kluczach, resztkach błyszczyka. I wtedy je poczułam. Zmięte. Wilgotnawe. Czarne majtki. Wyciągnęłam je. Cholera. Zanim pomyślałam, co robię, już próbowałam je założyć. Jedną ręką oparta o ścianę, drugą próbując trafić w majtki. Potknęłam się, zaklęłam pod nosem. Ręce mi się plątały.
— Jak spotkanie? — zapytał.
Podskoczyłam. Jednak był już na dole. Serce znów przyspieszyło. Odwróciłam się gwałtownie, próbując przybrać minę, która nie pasowała do żadnej wersji prawdy. Nie spodziewałam się, że jest na dole, że mnie widzi.
— Fajnie. Jak zwykle. Wino, pogaduszki. Marta mnie odwiozła.
Wysłałam to kłamstwo w jego kierunku jak próbę dymnej zasłony, ale ono nie miało ciężaru. Nawet ja to czułam. Zwłaszcza pod jego spojrzeniem. Tym długim. Cichym. Zawieszonym jak nóż w powietrzu.
— Widziałem, jak zakładałaś majtki przy drzwiach — powiedział ostro.
Zamarłam. Spojrzałam w bok. Cokolwiek, tylko nie jego oczy.
— Po drodze chciało mi się siku — rzuciłam, prawie szeptem. — Zdjęłam je w aucie. Wiesz, jak to jest. Gdybym miała sikać z nimi na sobie, trochę wstawiona, mogłoby to się różnie skończyć.
To brzmiało głupio już w trakcie mówienia, ale nie miałam nic lepszego. Nie budowałam obrony. Po prostu rzucałam cegłami, żeby coś osłonić. Zrobił krok w moją stronę. Stał tuż obok. I wtedy sięgnął dłonią do mojej koszuli. Była zapięta byle jak – trzy guziki, niedokładnie, za szybko. Rozpiął pierwszy. Potem drugi i trzeci. Nic nie mówiłam.
— Gdzie masz stanik? — zapytał.
Nie patrzyłam mu w twarz. Tylko w miejsce gdzieś przy jego ramieniu. Głos z gardła musiał przejść przez coś gorzkiego, zanim wyszedł.
— Czasem wolę bez. Zdjęłam w trakcie. Wiesz, że tak mam.
To nie była dobra wymówka. Nigdy wcześniej tak nie wracałam. Wiedział. Ja też wiedziałam, ale o dziwo nie dopytywał. Nie drążył. I to mnie zaskoczyło bardziej niż jego pytania. I w tym momencie przeszyła mnie myśl, że jeśli jednak zacznie dopytywać, nie obronię się, bo stanik został w samochodzie, na podłodze obok fotela, na którym dostałam tyle przyjemności.
Nie wiedziałam w tym momencie, czy chce prawdy, czy czegoś innego. Czułam, że jeśli teraz powiem za dużo, jeśli się rozpadnę, to może zgaszę coś, co się właśnie zapaliło. Stałam przed nim w półmroku. I po raz pierwszy od dawna nie wiedziałam, kto z nas trzyma w ręku ogień. Czułam jego wzrok. Był ostry. Wbijający się we mnie, jakby chciał prześwietlić nie tylko moje ciało, ale i to, co właśnie przeszło przez moje usta, przez dłonie, przez uda. Teraz patrzyłam na niego. Wprost. Nie uciekałam już spojrzeniem. Nie umiałam. Byłam już zbyt otwarta, zbyt pijana, zbyt zmęczona, żeby udawać cokolwiek. Wiedziałam, jak wyglądam. Usta czerwone. Rozgrzane. Czy pytał siebie, dlaczego tak wyglądają? Mnie nie zapytał.
Zaczęłam się zastanawiać. Czy chciałam, żeby to zobaczył? Czy chciałam, żeby zgadywał? Żeby wypełniał sobie luki obrazami, które mogą boleć, ale też podniecać? Stałam z rozpiętą koszulą, z dopiero co założonymi, mokrymi majtkami. A on patrzył.
— Idź na górę — powiedział cicho.
Nie był zły, ale ton jego głosu nie pozostawiał miejsca na pytania. Nie próbowałam się tłumaczyć. Po prostu ruszyłam po schodach krok po kroku, powoli, czując jego obecność za sobą. W sypialni nie zapaliłam światła. Tylko lekki półmrok z korytarza wlewał się przez uchylone drzwi. Zdjęłam buty. Materiał koszuli zsunęłam z ramion. Skóra pod nim była jeszcze gorąca. Zdjęłam majtki. Bez teatralności. Położyłam je na krześle obok łóżka. Nawet nie spojrzałam na nie. One już swoje zrobiły.
Usłyszałam jego krok. Podszedł bliżej. Nie mówiłam: „przepraszam”. Nie mówiłam: „to nie tak”. Nie mówiłam nic. Sięgnęłam do niego ustami. Pocałowałam go. Mocno. Moje usta były gorące, miękkie, napęczniałe. Jeszcze nie jego. I chyba właśnie to poczuł. Jego dłoń trafiła na moją pierś. Potem zjechał niżej. Wsunął dłoń między uda. Jego palce rozchyliły mnie bez pytania. Wszedł nimi we mnie. Jeden ruch. Naturalny. Z przyzwyczajenia, ale wtedy… zawahał się. Nie zabrał dłoni, ale ja poczułam to zawahanie. Ciche, ale wyraźne.
To, co czuł, nie było tylko moją wilgocią. Wiedział to, zauważył. Znał mnie, wiedział, jaka jestem w środku. Tam było coś więcej. Reszta tego, co zostawił we mnie Michał, a co nie zdążyło spłynąć po moim udzie. Nie mówił nic. Nie cofnął się. Jego palce wciąż były we mnie, ale oddech zmienił rytm. Zamiast pożądania przyszła cisza. Nieprzyjemna. Ostra. Jak zatrzymany oddech tuż przed bólem. Spojrzałam na niego. Przez krótką chwilę, sekundę, może dwie, pozwoliłam mu zobaczyć prawdę. W moich oczach nie było przeprosin. Tylko potwierdzenie. Milczące, chłodne. Prawdziwe.
Tak. Stało się. Do końca – pomyślałam, choć mu tego nie powiedziałam, bo przecież postanowiłam sobie, że się nie przyznam.
Nie musiał już pytać. Nie musiał zgadywać. Byłam naga, otwarta, jeszcze wilgotna od innego mężczyzny. W jego oczach zobaczyłam dreszcz. Taki, który przeszywa ciało, kiedy to, o czym się fantazjowało, nagle staje się namacalne. Kiedy marzenie okazuje się prawdą. Brudną. Lepką, ale nie do odrzucenia. Stałam przed nim. Jeszcze nie jego. Już nie tylko jego. I byłam niemal pewna, że oboje to wiedzieliśmy.
Położyłam się na łóżku bez słowa. Czułam się ciężka od wszystkiego, co się wydarzyło. Od winy. Od pożądania. Od cudzych dłoni, które jeszcze chwilę temu były we mnie. Wyciągnęłam rękę. Pociągnęłam go lekko. Pokazałam mu, gdzie chcę go mieć. Jego dłoń sięgnęła między moje uda, rozchyliłam je. Wszedł palcami do środka. Głęboko. Pewnie. Pojękiwałam głośno. Zaczął się poruszać we mnie rytmicznie. Mocniej niż zwykle. Inaczej. Jak nie on. Pozwalałam, ale może nawet tego chciałam. I wtedy się odezwał. Głos miał niski, cichy. Nie groźny. Bardziej bezpośredni. Zbyt blisko mojego ucha, by móc uciec.
— Te majtki… brak stanika… niechlujnie zapięta koszula… nabrzmiałe usta. A teraz ty. Tak rozgrzana, tam na dole. Tak bardzo mokra. Z lepkimi udami.
Zatrzymał się na chwilę. Wstrzymałam oddech.
— To naprawdę koleżanka cię odwoziła? — zapytał. — Naprawdę byłaś z dziewczynami?
Nie odpowiedziałam. Czekałam. Może na to, że przestanie. Może na to, że powie więcej. Albo na coś, co mnie rozbije, ale nic z tego nie przyszło. Tylko jego głos. Jeszcze cichszy. Jeszcze bliższy.
— Czuję coś całkiem innego. Opowiedz mi.
Zacisnęłam dłonie na pościeli. Mocno. Paznokcie wbiły się w materiał.
— Wydaje ci się — szepnęłam.
Nie patrzyłam mu w twarz. Mówiłam do powietrza. Do mroku między nami.
— Było zwyczajnie. Jak zawsze. Przysięgam.
Powiedziałam to gładko. Jakby to była dobrze nauczona kwestia. A nie odpowiedź. A on? Nadal był we mnie. Dłoń poruszała się powoli. Uparcie. Tak, jakby nie wierzył w ani jedno moje słowo. Bo przecież miał rację. Odwróciłam się. Wspięłam na kolana. Wypięłam się. Mocno. Wyraźnie. Tak, żeby nie było miejsca na pytania. Żadnych słów. Żadnych spojrzeń. Tylko ciało. Odsłonięte. Otwarte.
Zrób to. Teraz. – chciałam, żeby tak to odczytał.
Nie czekał. Po prostu wszedł we mnie. Gwałtownie. Bez uprzedzenia. Bez łagodności. Zgrzyt dwóch ciał, które nie szukały nadmiernej bliskości, tylko potwierdzenia. Że jeszcze istniejemy. Że możemy się poczuć. Każde pchnięcie wbijało mnie głębiej w materac. Czułam jego biodra. Czułam jego dłoń na moich plecach. Czułam, że chce wyprzeć z mojego ciała tamtego. Wszystko, co jeszcze we mnie było obce. Chciał zalać to sobą. Zaznaczyć mnie na nowo.
I zrobił to. Skończył we mnie. Ciepło rozlało się w środku. A potem poczułam, jak powoli spływa po udzie. Pierwszy raz jego nasienie zmieszane z innym. Leżałam bez ruchu. Oczy miałam zamknięte. Nie z rozkoszy. Z przeciążenia. On jeszcze mnie dotykał. Chciał czegoś więcej. Chciał zobaczyć, jak dochodzę. Jednak ja nie miałam już sił.
— Zostaw mnie — szepnęłam. — Nie mam siły.
Głos był pusty. Wyczerpany. Bez emocji. Jak cień. Wstałam. Nie patrzyłam na niego. Naga. Brudna. Prawdziwa. Poszłam do łazienki. Cicho. Po prostu zniknęłam. Zmyłam z siebie tyle, ile mogłam. Reszta została głęboko. Wróciłam po chwili. Weszłam do łóżka. Zamknęłam oczy. I niemal od razu zaczęłam udawać, że śpię. Dlatego, że wiedziałam, że jeśli teraz zapyta, jeśli jeszcze raz spróbuje dotknąć tej prawdy – mogę się złamać.
A ja nie chciałam mówić. Nie tej nocy. Nie chciałam przyznać się słowami do czegoś, co on już czuł w moim ciele. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek mu się przyznam. Czy to jeszcze będzie potrzebne? Czy może lepiej zostawić to tak, jak jest? W cieniu, między zdaniami, w zawieszeniu.
W głowie miałam za dużo. Obrazów. Pytań. Odpowiedzi, których nie chcę dawać. W końcu sen przyszedł jak ulga. Jak ucieczka.
Zasnęłam.
Jak Ci się podobało?