Rąbek małżeńskiej tajemnicy (I). Przez balkonowe okno

10 lipca 2025

Opowiadanie z serii:
Rąbek małżeńskiej tajemnicy

23 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Historie, które postanowiłem opisać, wydarzyły się naprawdę. Nie jestem pisarzem i zdaję sobie sprawę, że mój styl może odbiegać od literackich standardów. Mimo to czuję, że to, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, zasługuje na zapisanie. Może kogoś to zaciekawi, może dostarczy przyjemności — a jeśli tak, chętnie porozmawiam o tym prywatnie. Jeśli opowieści przypadną komuś do gustu, mam nadzieję dzielić się kolejnymi, bo wszystko wskazuje na to, że ta historia dopiero się rozkręca.

PROLOG

Główną bohaterką opowiadań jest moja żona, Patrycja. Od lat pracuje jako nauczycielka muzyki w szkole podstawowej. Niedawno zaczęła też prowadzić zajęcia w szkole muzycznej, zastępując koleżankę, która udała się na roczny urlop. Dodatkowo, kilka razy w tygodniu daje prywatne lekcje muzyki w naszym domowym studio, które urządziłem specjalnie dla niej.

Patrycja ma 38 lat i wygląda tak, że chce się na niej zawiesić wzrok, poszukać z nią kontaktu. 168 cm wzrostu, 60 kg kobiecego ciała bez grama plastiku. Żadnych sztucznych cycków, plastikowych rzęs, kilku centymetrowych paznokci, napompowanych ust ani zrobionych pośladków. Wszystko w niej jest prawdziwe — naturalne piersi w rozmiarze C, pełne biodra, zgrabna talia, twardy tyłek i nogi, które same robią robotę, kiedy idzie w obcasach. Zero udawania, zero kombinowania — wszystko wypracowane, zadbane, ale autentyczne.

I właśnie to w niej najbardziej kręci. Bo nie wygląda jak kolejna laska z Instagrama, tylko jak kobieta z krwi i kości. Seksowna bez tanich sztuczek.

A przy tym wszystkim — zachowuje się, jakby wcale nie chciała robić wrażenia. Cicha, spokojna, jakby trochę zawstydzona. Nie narzuca się, nie rzuca tekstami, nie szuka uwagi. Ale to tylko pozory. Bo kiedy wchodzi do pomieszczenia, i tak każdy ją zauważa. Jest w niej coś pierwotnego, coś, co aż bije spod skóry — pewność siebie, która nie potrzebuje słów. Z jednej strony jakby nieśmiała, z drugiej wyzywająca do granic. 

Jej zielone oczy patrzą tak, że można się w nich zatrzymać. Nie muszą mówić nic — wystarczy spojrzenie i już wiadomo, że to nie jest grzeczna dziewczynka. Włosy w kolorze ciemnego brązu spadają jej na ramiona, czasem trochę w nieładzie, ale właśnie w tym tkwi cały efekt — jakby nie robiła nic specjalnego, a i tak wyglądała jak fantazja.

Patrycja nie musi niczego grać. Kusi, bo to ma w sobie — w sposobie, w jaki się rusza, jak siada, jak poprawia włosy. Nie rzuca się w oczy, ale nie da się jej zignorować. Jest jak tykająca bomba — spokojna, ale każdy czuje, że w środku aż buzuje. I właśnie to sprawia, że trudno przejść obok niej obojętnie.

Z Patrycją jesteśmy razem od 17 lat, z czego 14 jako małżeństwo. Dużo przeszliśmy — wspólne początki, narodziny dzieci, ciche wieczory i pełne zmysłowości noce. Mieszkamy w spokojnej miejscowości, 10 kilometrów od 50 tysięcznego miasta. Mamy dom z ogrodem, miejsce nasze i tylko nasze. Na parterze salon z wyjściem na taras i ogród, kuchnia, jadalnia, garaż i pokój gościnny. Na piętrze dwa pokoje dzieci i nasza sypialnia z balkonem wychodzącym na bramę. Zdarza mi się stać tam i patrzeć, jak wraca z pracy — jej krok, figura, ubrania, które wybiera nieprzypadkowo — to wszystko wciąż we mnie działa, może nawet mocniej niż kiedyś.

W piwnicy, tuż obok spiżarni, Patrycja ma swój gabinet muzyczny. Miejsce, w którym może zamknąć się w swoim świecie muzyki z lampką wina lub butelką whisky – tak też lubi. Ale to też miejsce, do którego często ktoś przychodzi — daje tam prywatne lekcje muzyki. Można tam wejść z domu, ale jest też osobne wejście z zewnątrz. Lubi tę niezależność. 

W pracy i w kontaktach z ludźmi potrafi być konkretna, zdecydowana, profesjonalna. Wie, jak stawiać granice, jak wchodzić w rolę przewodniczki. Ma w sobie naturalny autorytet i pewność siebie. Ale w łóżku… to zupełnie inna historia.

Patrycja nigdy nie przejawiała potrzeby dominacji. Próbowałem ją do tego zachęcić, nie raz — delikatnie, z ciekawości, z intymnego pragnienia poznania jeszcze innej jej wersji, choć sam zawsze wolałem uległe dziewczyny, kobiety. Ale ona zawsze wracała do tego samego: że to nie jej rola, nie jej energia. W łóżku jest miękka, oddana, chłonna. Uległa w sposób, który nie wynika ze słabości, ale z wyboru. Lubi być prowadzona, poprowadzona — patrzy wtedy tym spojrzeniem, jakby mówiła: „rób ze mną, co chcesz”. I robię. Bez oporów, bez masek, bez wstydu. Ta uległość działa na mnie potężnie, bo wiem, że na co dzień to kobieta, która potrafi trzymać świat w ryzach. A nocą — potrafi się całkowicie puścić.

Patrycja — ta spokojna, cicha, wycofana na pierwszy rzut oka — potrafi być niesamowicie wyzywająca, bez słów. Wystarczy, że poprawi włosy, że spojrzy tym swoim półuśmiechem. W ciszy potrafi być więcej napięcia niż w głośnym rozbieraniu się wzrokiem. Kiedy jesteśmy sami, ta cisza pęka. Oddechy przyspieszają, ciała się napinają. Oddaje się cała — nie gra, nie kontroluje. Po prostu chce, potrzebuje i pozwala. I to właśnie wtedy, kiedy się nie broni, nie udaje i nie prowadzi, jest najbardziej intensywna. I moja.

Byłem jej pierwszym mężczyzną, któremu naprawdę się oddała. Wcześniej miała kilka przygód, o których z mocno bijącym sercem nie raz mi opowiadała — lekkie, niegroźne, czasem niewinne, czasem bardziej śmiałe, ale nigdy nie przekroczyła tej granicy. Byłem tym, któremu dała wszystko — ciało, emocje, zaufanie. Z każdym gestem, każdym zdjętym elementem garderoby, każdym bezbronnie wypowiedzianym „tak” otwierała się przede mną bardziej niż kiedykolwiek przed kimkolwiek wcześniej. I do dziś wiem, że to był dar. Rzadki. Prawdziwy.

Moja przeszłość wyglądała inaczej. Było ostro, czasem dziko. Zdarzały się sytuacje niekonwencjonalne, łamanie schematów, dzielenie się kobietą z innym facetem lub nawet kilkoma — nie z braku uczuć, ale z ich nadmiaru. Z ciekawości, z głodu doświadczeń, z tego pierwotnego pragnienia przekraczania granic. Było w tym coś czysto fizycznego, ale i coś psychicznego — obserwowanie, prowokowanie, dzielenie kontroli. Do dziś czasem wracam do tych chwil myślami. Nie dlatego, że ich żałuję — wręcz przeciwnie. Pozwoliły mi lepiej zrozumieć siebie. Swoje potrzeby. To, co mnie naprawdę napędza. Co mnie pobudza. Co mnie kręci.

Z Patrycją nigdy nie przekroczyliśmy tej granicy. Nasze małżeństwo może nie było pełne codziennego seksu, bo bywały okresy, że do łóżka chodziliśmy raz w miesiącu (moment skrajny), ale raczej zawsze pełne namiętności, jednak zawsze zamknięte w ramach naszej dwójki. Nie naciskałem. Nie prosiłem. Ale nie ukrywałem też swoich pragnień. Od początku byłem szczery — mówiłem, że jeśli kiedykolwiek zapragnie spróbować czegoś więcej, choćby trójkąta, skoku w bok, kobiety, innego mężczyzny… jestem otwarty. Że to my razem wyznaczamy granice. I możemy je przesuwać.

Zdarzało się, że temat wracał. Najczęściej wieczorami, po kilku lampkach wina. Wtedy Patrycja zaczynała pytać. O moje przeszłe doświadczenia, o to, jak to wyglądało. I opowiadałem — nie wszystko, nie od razu. Z wyczuciem. Ale prawdziwie. Widziałem wtedy w jej oczach coś więcej. Błysk. Zaciekawienie. Pożądanie. Oddech stawał się głębszy, ciało bardziej napięte. Siadała blisko. Czasem kładła dłoń na moim udzie. Prowokowała. Te rozmowy zawsze prowadziły do jednego — do długich, intensywnych nocy, w których z niej — tej cichej, skromnej — wychodziła kobieta łaknąca dotyku, bliskości, mocnych dłoni na swoim ciele. Najbardziej lubiła, gdy podczas moich szczegółowych opowieści dotykałem jej piersi, ud, odkrywając ją kawałek po kawałku. 

Gdy była prawie lub całkiem naga, rozbierała mnie, rozpoczynając od rozpięcia rozporka i zsunięcia spodni i bielizny na tyle, aby mogła wziąć do ust penisa, który od wyciąganych na wierzch wspomnień bardzo szybko stawał się nabrzmiały i gorący. Lubiła słuchać, prosiła o więcej szczegółów, w trakcie doprowadzając mnie językiem, ustami i dłonią niemal do końca, jednak w odpowiednim momencie przerywała. Siadała wtedy na mnie, wkładając w siebie penisa. Jej ślina momentalnie mieszała się z sokami jej gorącej cipki. 

Niemal nic nie rozgrzewało ją tak szybko, jak opowiadania. Mimo tego, że po pewnym czasie zaczęły się powtarzać, nadal sprawiały jej przyjemność. Momentami prosiła o przytoczenie konkretnej historii, a nawet konkretnego momentu, gdy tę już dobrze znała. Czasem w trakcie dopytywała o różne szczegóły tych historii, pomrukując przy tym i próbując dojść, jedną ręką masując swoją łechtaczkę, a drugą ściskając pierś, nieustannie poruszając się rytmicznie na sztywnym kutasie.

Ale mimo tej ekscytacji moimi przeżyciami z innymi kobietami w przeróżnych układach, miejscach i sytuacjach, mimo tej gry na pograniczu — nigdy nie przeszła tej granicy. Czasem, gdy już po wszystkim leżeliśmy obok siebie, pytała: „Czy naprawdę chciałbyś, żebym dała się dotykać innemu” — i wtedy odpowiadałem szczerze: „Tylko za twoją zgodą. I tylko wtedy, gdybyś naprawdę tego chciała. Może nawet nie musiałabyś mi o tym mówić… ale wiesz, że chciałbym wiedzieć. Może być przy tym. A jeśli nie — to przynajmniej słuchać później o wszystkim, co się działo.” Samo wyobrażenie tego wystarczało, żeby znowu poczuć napięcie pod skórą.

To jest mój fetysz. Mój głód. Moja fantazja, która mieszkała we mnie na długo przed ślubem. Fantazja, którą kiedyś potrafiłem realizować — ale nigdy z nią, z którą związałem się być może na całe życie. A teraz… teraz coś się zmienia. Granica się przesuwa. Cicho. W tajemnicy, choć mam wrażenie, że jednak nie do końca ona chce, aby to wszystko było tajemnicą. Jednak bez mówienia wprost. Jakby z premedytacją. Niby przypadkiem. 

Dlaczego nagle coś się zmieniło? Po tylu latach? Może to dojrzałość. Może zaufanie. Może upływające lata. Wiem jedno. Te ostatnie miesiące otworzyły przed nami nowe drzwi. Inne rozmowy, inne spojrzenia. Jakby zaczęła sprawdzać, jak głęboko może zajść. Jak daleko może się posunąć, nie mówiąc wprost.

Dlatego piszę. Bo coś się zaczęło. Coś realnego. Coś, czego już nie muszę sobie tylko wyobrażać. A jeśli ten kierunek się utrzyma — będzie o czym opowiadać.

 

“Przez balkonowe okno – moimi oczami”

Był kwietniowy wieczór. Spokojny, pozornie zwyczajny.

Patrycja powiedziała, że wychodzi na spotkanie z koleżankami. Kolacja, wino, pogaduszki. Znałem to – spotykały się tak przynajmniej raz w miesiącu. Czasem na mieście, czasem u którejś z nich – tylko raz u nas z racji na odległość dzielącą nas od miasta. Jak zwykle zostałem w domu z dziećmi. Przyglądałem się jej przed samym wyjściem. Poprawiała włosy w lustrze, zakładała koszulę – tym razem luźną, z dość dużym dekoltem, na tyle głębokim, że gdy się pochylała lub ktoś stanął nad nią, mógł bez trudu zobaczyć jej piersi. Założyła spódnicę, sięgnęła po perfumy. Była ładna. Nawet bardzo. I dobrze o tym wiedziała.

Nie zadawałem pytań. Nigdy nie musiałem. Zawsze wyglądało to podobnie. Najczęściej jechała samochodem i nim wracała. Czasem, gdy chciała wypić, odwoziłem ją albo odbierałem, jeśli dzieci były na weekend u dziadków. Zdarzało się też, że ktoś z jej otoczenia odwoził ją do domu. Gdy wracała, często miała ochotę na seks. Tym razem zapowiedziała to już wcześniej, żebym na nią zaczekał, bo jeśli będę spał to i tak mnie obudzi i będzie chciała się ze mną pieprzyć. 

Pojechała po 19:00. Dzieci po kolacji położyłem spać, zszedłem do salonu. Film sączył się z telewizora, ale nie potrafiłem się skupić. Myśli krążyły wokół niej. Nie dlatego, że jej nie ufałem. Raczej… coś wisiało w powietrzu. Cicha ekscytacja, której nie potrafiłem nazwać.

O 23:17 napisała wiadomość:

“Zostawiam auto w mieście, wrócę później niż planowałam, więc nie czekaj na mnie, ktoś mnie odwiezie.”

Sytuacja nowa. Nigdy tak nie robiła. Zaintrygowało mnie to. Odpisałem:

“OK. Baw się dobrze, ja idę spać.”

Ale nie zasnąłem. Po 24:00 wyłączyłem telewizor. Poszedłem na piętro. Zgasiłem światło w sypialni i czekałem – balkon znajdował się zaledwie kilka metrów od bramy wjazdowej. Z jego wnętrza miałem idealny widok na podjazd.

Byłem ciekawy: w jakim stanie wróci? Kto ją przywiezie? Skąd taka zmiana decyzji?

I w końcu – kilka minut po 1:00 – usłyszałem samochód. Cichy, głęboki dźwięk silnika. Zerknąłem przez okno. Ciemny sedan wtoczył się powoli na podjazd, stanął przodem do balkonowego okna. Zgasł silnik, zgasły światła.

Ale nikt nie wysiadał.

Patrycja siedziała w środku na miejscu pasażera. Czekałem. Minuty mijały. Początkowo mogło się wydawać, że dziękuje za podwózkę. Że kończą rozmowę. 

Ale trwało to dziwnie długo. Z każdą sekundą było coraz bardziej jasne, że to coś więcej.

Byli zbyt blisko siebie. Za bardzo skupieni na sobie. Nagle ich twarze się zbliżyły. I wtedy – pocałunek. Długi. Głęboki. Taki, który nie zdarza się przypadkiem.

Jego ręka przesunęła się na jej talię, potem pod bluzkę. Patrycja go nie powstrzymywała. W następnej chwili zaczął rozpinać guziki. Koszula rozchyliła się. Zsunęła z ramienia.

I wtedy to zobaczyłem. Nie miała stanika. Lekko zamarłem. Cofnąłem się o krok.

Widziałem ją, gdy wychodziła. Ubrała czarne majtki, po czym czarny stanik. Zapięła z tyłu, poprawiła ramiączka. Pamiętam to wyraźnie. Dlaczego więc teraz go nie miała? Zdjęła go w trakcie wieczoru? U niego? W samochodzie, czy jeszcze wcześniej?

Przecież tego chciałem. 

Mówiłem jej o tym, że tak może. Że mnie to podnieca. Ale nic mi o tym nie powiedziała. Może powie? Przyzna się? Opowie? A może chce, żebym widział? Napisałaby…

Przecież tego chciałem.

Mówiłem jej wprost, że jeśli kiedyś zapragnie… może. Że nie tylko się nie sprzeciwię, ale że myśl o tym będzie dla mnie paliwem. Cichym ogniem pod powierzchnią codzienności.

Ale nie powiedziała mi nic.

Nie zapytała. Nie dała sygnału. Nie szukała potwierdzenia.

A może… właśnie to był ten wieczór? Może chciała sprawdzić, czy dotrzymam słowa? Może pozwoliła sobie na wszystko, bo myślała, że nie widzę. Że śpię. Że sen to granica, za którą wolno jej wszystko.

Z samochodu nie dochodził żaden dźwięk. Było cicho. Ale ich ciała mówiły tak wiele.

Mężczyzna w samochodzie… znałem go. Michał.

Nauczyciel historii. Wicedyrektor w ich szkole. Wysoki, z klasą. Elegancki, ale z luzem. Z tą swobodą, którą mają tylko ci, którzy nigdy nie musieli walczyć o uwagę — bo świat sam im ją daje, znałem to z autopsji zbyt dobrze. 

Poznałem go. Czasem zamienialiśmy słowo, podczas uroczystości szkolnych, na których miałem okazję być. Stał często przy niej, za nią, na szkolnych imprezach. Pamiętam, jak raz podeszli razem do samochodu po apaszkę. Wracała potem uśmiechnięta. Mówiła o nim czasem w rozmowach. Nigdy dużo. Nigdy nic konkretnego. Ale wystarczająco, by zapamiętać. Dopiero teraz zrozumiałem, że dość często mogła mieć go w głowie, przypominała sobie o nim w codziennych czynnościach. Dlaczego?

Teraz siedziała przy nim z nagimi piersiami, a jego dłoń znajdowała się między jej udami. Nie ściągnął jej majtek. Ona też tego nie zrobiła. Nie miała ich. Musiała zdjąć je wcześniej. A może zrobił to on?

Michał siedział przy niej jak ktoś, kto doskonale wie, czego chce. Nie głaskał jej. Nie był ostrożny. Nie badał reakcji. Wiedział, co robi. Poruszał się zdecydowanie. 

A ona mu na to pozwalała.

Jego ręka poruszała się pewnie, rytmicznie, z coraz większą pewnością. To nie były pieszczoty z niepewnością nastolatka. 

Ona odpowiadała. Każdym ruchem bioder. Każdym westchnieniem, które dało się odczytać z układu ust. Jej głowa była odchylona w tył, oczy zamknięte, usta rozchylone. Spódnica podciągnięta aż po biodra. Lewa noga wysunięta do przodu, jakby szukała większej przestrzeni, więcej swobody. Prawa zgięta, podparta o drzwi. Pozycja… zbyt swobodna, by myśleć, że to przypadkowy pierwszy raz. Jakby chciała go zaprosić do swojej drugiej dziurki. Lubiła być tam dotykana, a w większej euforii poczuć zagłębiający się w niej palec. Poprosiła go o to? Zdobyła się na to słowem, czy tylko wypinając mocniej na fotelu?

Jej pierś unosiła się nierówno. Ramiona drżały. I ta twarz — rozświetlona emocją, wyzwoleniem, zapomnieniem.

Nie widziałem w niej wstydu. Nie widziałem wahania. Nie było żadnej kontroli, żadnego napięcia wynikającego z zakazanego charakteru sytuacji. Była tylko ona — kobieta całkowicie oddana chwili. Całkowicie obecna w przyjemności, którą dawał jej inny mężczyzna. Dawał ją zdecydowanie. Wchodził w jej cipkę kilkoma palcami. Posuwał ją mocno, z każdym pchnięciem przesuwając ją na fotelu. Wciskając w oparcie. Wyglądało, jak balansowanie na granicy bólu, możliwości. 

I wtedy pojawiła się myśl.

Dlaczego tylko on? Dlaczego to on jej daje, a ona… tylko przyjmuje?

Czy to możliwe, że wcześniej — w miejscu, którego nie widziałem — to ona zaspokajała jego? Czy robiła mu dobrze gdzieś na bocznej drodze, jeszcze zanim dotarli pod dom? Czy tam, w ukryciu, już dawno przekroczyli granice? Jak daleko się posunęli?

Nie miałem odpowiedzi. Ale ta niewiedza… była jak płomień. Jak ogień, który nie boli. Czułem, jak narasta we mnie coś pierwotnego, surowego, trudnego do opisania.

Bo przecież — tego chciałem.

Tylko nigdy nie sądziłem, że to zobaczę w takiej formie. Że będzie to aż tak rzeczywiste. Tak bliskie. Tak intensywne.

Nie potrafiłem przestać patrzeć.

Byłem świadkiem czegoś, co nie należało do mnie — a jednocześnie dotyczyło mnie bardziej niż cokolwiek innego. Każdy ich gest, każde drżenie jej ciała pod jego ręką, każdy drobny ruch bioder był zaproszeniem do tego, żebym widział. Zaproszeniem, które być może — świadomie lub nie — zostawiła dla mnie.

Ona tam, rozchylona i rozświetlona pożądaniem.

Ja tutaj — bez słowa, w cieniu.

Widziałem. Każdy szczegół.

Nie w domyśle. Nie między słowami. Czułem to. Z całym ciężarem tej wiedzy i całym niedorzecznym podnieceniem, które przyszło razem z tą chwilą.

Jej głowa była odchylona do tyłu, usta rozchylone, oddech coraz cięższy. Jej ciało poruszało się w sposób, którego nie da się pomylić z niczym innym. Znałem ten moment… stało się to, co nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

Zadrżała.

Najpierw subtelnie, potem mocniej. Jej biodra uniosły się, jakby ciało chciało oderwać się od ziemi. Oczy mocno zaciśnięte, jakby zamknięcie ich miało wstrzymać falę, która przez nią przechodziła.

Była w samym środku orgazmu.

Długiego. Głębokiego. Takiego, który nie przychodzi od razu. Takiego, na który czekała dłużej. To nie był orgazm tylko z tej chwili. Coś musiało dziać się wcześniej.

A on… nie przestawał.

Widziałem jego dłoń, rytmicznie poruszającą się między jej udami. Nadal był w niej. Widziałem, jak pochylał się do jej szyi, szukając ust. Na moment wyciągnął palce i… przesunął nimi po jej piersiach. Po sutkach. Czułych, napiętych. Zrobiły się mokre od jej soków. Oblizał palce, po czym włożył jej do ust. Jej ciało znów drgnęło. Przyciągała jego twarz do siebie, nie pozwalając mu się cofnąć. Jakby chciała go tam zatrzymać. Na granicy rozkoszy. W jej epicentrum.

On wrócił do niej. Znów był między jej udami, które sam mocno rozchylił. Szerzej, niż do tej pory. Nie protestowała. Teraz widziałem dokładnie, jak masuje jej pupę, jej dziurkę, w którą wejść pozwalała tylko palcami. Po chwili dwa palce znów zniknęły w jej cipce i to silnym, zdecydowanym ruchem, na który zareagowała zaciśnięciem mięśni. A on…znów pochylał się, całując piersi, jakby chciał zapamiętać ich smak, zapisać go pod językiem.

Widziałem to wszystko. I nie mogłem się poruszyć. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu… nie byłem w stanie.

Ten obraz zatrzymał mnie w miejscu. Nie miałem w sobie zazdrości. Ani złości. Miałem coś zupełnie innego. To było… zawieszenie. Jakbym oglądał cudzy sen, ale znał każdą jego część. Jakbym był obecny, ale niewidzialny. Świadek czegoś, co nie miało się wydarzyć — a jednak działo się tuż przed moim domem.

Mogłem odwrócić wzrok. Ale tego nie zrobiłem. W tamtej chwili chciałem więcej. Nie miałem nadziei, że to się nie powtórzy. Miałem nadzieję, że to był dopiero początek.

Powiedziała coś do niego. Zaczęli rozmawiać. Było po wszystkim. Jednak ona nie odsunęła się.

Nie odwróciła wzroku, nie poprawiła pospiesznie spódnicy, nie szukała po omacku koszuli. Zamiast tego została – oparta o fotel, z głową przechyloną w bok, z oddechem jeszcze niespokojnym. Oczy zamknięte. Usta delikatnie rozchylone.

Jakby chciała, by ten moment trwał jeszcze chwilę. Albo może… jakby nie była gotowa wracać do rzeczywistości. Tej za drzwiami, ze śpiącymi na piętrze dziećmi i mężem, którego — jak sądziła — tak wiele ominęło.

A ja stałem. Nieruchomo. W mroku sypialni.

Oddychałem płytko. Serce waliło mi jak młot, jakby to moje ciało właśnie się otworzyło i zamknęło z gwałtownością, która nie mieści się w logice. Widziałem wszystko. I to było więcej, niż sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę.

Widziałem jej mięśnie wciąż napięte. Drobne dreszcze, które przebiegały po jej udach. Widziałem, jak jego dłoń jeszcze przez chwilę spoczywała na jej wzgórku — już bez ruchu, jakby chciał zostać z nią do końca. Do ostatniego drżenia. Do cichego, spokojnego oddechu.

Pocałował ją wtedy. Nie gorączkowo. Delikatnie. Długo. Tak, jakby zamykał coś, co oboje rozumieli bez słów.

Patrycja nie mówiła już nic. Jej dłoń przez moment zacisnęła się lekko na jego ramieniu. Potem uniosła się, sięgnęła po koszulę. Zaczęła ją zapinać — niespiesznie. Jakby każdy guzik był jeszcze częścią tamtej chwili.

Nie wiem, jak długo tak stałem. Czas przestał się liczyć.

Mój świat się nie zawalił. Nie rozsypał. Ale przesunął się. Zadrżał pod stopami. Jakby coś we mnie — bardzo cicho, bardzo zdecydowanie — zmieniło kształt.

I w tej zmianie… było coś dziwnie znajomego. Coś, czego chyba pragnąłem od dawna. Za czym tęskniłem.

Gdy wysiadła z samochodu, zamknęła drzwi ostrożnie. Spojrzała przez ramię. Przez ułamek sekundy… myślałem, że patrzy wprost na mnie. Ale nie mogła wiedzieć, że widziałem. Prawda?

Patrycja chwiała się lekko, ale nie wyglądała na bezwładną. Raczej… rozluźnioną. Była w tym miękkość kobiety po winie, po emocjach, po czymś więcej niż rozmowa. Michał wyszedł do niej, złapał za rękę i zdecydowanym uściskiem pomógł dojść do drzwi.

Zszedłem po schodach. Cicho. 

Ona otworzyła drzwi kluczem, który ledwo trafił do zamka. Wślizgnęła się do środka, odwracając się jeszcze w stronę Michała. Pocałował ją, delikatnie, ale długo. Widziałem, jak jego dłoń przesunęła się po jej biodrze, niemal bezwiednie, znając drogę. Zatrzymał się krótko na piersi i ścisnął mocniej — tej przykrytej zaledwie luźno zapiętą koszulą. 

Nic już nie mówili. To było ich „do widzenia”. Albo „do zobaczenia”. Zostawił ją tu — chwiejną i… z czymś więcej w oczach, niż można byłoby udawać.

Włączyłem delikatne światło przy schodach. Nie wiedziała, że stoję już na dole. Nie zobaczyła mnie. Ale zrozumiała, że nie śpię.

Zamiast mówić coś, zaczęła nerwowo szukać czegoś w torebce. Po chwili wyciągnęła z niej… bieliznę. Zmięte, ciemne majtki, jakby zdjęte i szybko schowane. Usiłowała je założyć, opierając się o ścianę. Prawie się potknęła. Ręce miała nieskoordynowane, oczy wciąż błyszczące czymś więcej niż tylko alkoholem.

— Jak spotkanie? — zapytałem, spokojnie. Może zbyt spokojnie.

Podskoczyła lekko. Odwróciła się.

— Fajnie. Jak zwykle. Wino, pogaduszki. Marta mnie odwoziła…

Spojrzałem na nią. Długo. Bez słowa. Jej głos zawisł w powietrzu.

— Widziałem, jak zakładałaś majtki przy drzwiach — dodałem cicho.

Zamarła. Spojrzenie uciekło w bok.

— Po drodze chciało mi się… siku. Zdjęłam je w aucie. Wiesz, jak czasem trudno z nimi… jak się człowiek spieszy i jest trochę wstawiony.

To kłamstwo nie miało ciężaru. Raczej desperację. Nie broniła go nawet sobą.

Zrobiłem krok do przodu. Zatrzymałem się przy niej. Sięgnąłem do koszuli. Była zapięta niedbale — trzy guziki, krzywo. Pociągnąłem lekko materiał, rozpinając jeden… potem drugi… trzeci.

— Gdzie masz stanik? — zapytałem.

Nie odpowiedziała od razu.

— Przecież wiesz, że czasem wolę bez i po prostu zdjęłam w trakcie — rzuciła półgębkiem, nie patrząc na mnie.

To nie była prawda. Nigdy wcześniej nie wracała bez niego, gdy już go na spotkanie założyła. Ale znów — nie cisnąłem jej. Nie chciałem usłyszeć wyznań. Jeszcze nie. Coś we mnie — ten dziwny, cichy głód — mówiło mi, że jeśli ją teraz spłoszę, wszystko się może skończyć.

A ja… nie chciałem końca. Chciałem wiedzieć więcej.

Jej spojrzenie — zamglone, rozgrzane — utkwiło we mnie. Czerwone usta — od wina? Od całowania? A może…od robienia dobrze ustami Michałowi?

Nie pytałem. Ale myśli nie dało się zatrzymać.

Ten orgazm, który widziałem wcześniej… był zbyt głęboki, zbyt intensywny, by był efektem tylko tamtej chwili. Czułem, że to nie była kulminacja jednego dotyku. To było coś więcej. Dokończenie czegoś, co zaczęło się o wiele wcześniej. Byłem prawie pewien.

— Idź na górę — powiedziałem w końcu.

Bałem się, że się przewróci, więc szedłem za nią. Powoli. Napięcie między nami zbyt gęste, by coś mówić.

W sypialni rozpięła koszulę. Bez słowa. Nie odwróciła się. Po prostu pozwoliła materiałowi opaść z ramion. Jej ciało — rozgrzane, jeszcze żywe od wcześniejszych dotyków — nie kłamało.

Nie pytałem. Nie ponaglałem. Tylko trwałem przy niej — jak ktoś, kto próbuje zapamiętać dotyk rzeczy, które do niego nie należą.

Gdy zsunęła majtki i zostawiła je na krześle obok łóżka, podszedłem bliżej.

Pocałowała mnie. Bardzo zmysłowo. Miała nabrzmiałe usta. Nigdy nie całowałem ich w takim momencie, nie na początku, a dopiero, gdy byliśmy już w trakcie igraszek. Dopiero wtedy robiły się tak napęczniałe i gorące. 

Nie czekałem. Chciałem więcej. Położyłem dłoń na jej piersi, twardy sutek wskazywał na to, że jeszcze nie ma dość. Zszedłem dłonią niżej. Poczułem pod palcami nabrzmiałe wargi. Jednym palcem rozchylając, wszedłem do środka. 

Nie trzeba było słów. Nawet spojrzeń. I wszystko stało się jasne.

To, co poczułem, nie było już tylko śladem po jej przyjemności. Nie było jedynie ciepłem ciała po rozkoszy i jej naturalną wilgocią. To było coś… więcej. Obce. Cudze. Tak namacalne, że przez chwilę nie mogłem oddychać. Znałem dobrze tę wilgoć. Czułem, że jest mokra od nasienia. Tym razem nie mojego.

Nie cofnąłem dłoni.

Nie odsunąłem się.

Tylko spojrzałem na nią. I wtedy, przez ułamek sekundy, w jej oczach zobaczyłem coś, co nie było ani winą, ani skruchą. To było potwierdzenie. Ciche. Niemal niedostrzegalne.

Zrozumiałem.

To, co widziałem pod domem, to było zakończenie. Zamknięcie czegoś większego. Ich noc nie zaczęła się na podjeździe naszego domu. Ona tylko tam dobiegła do brzegu.

Wcześniej… byli razem. Blisko. Do końca.

Nie było już domysłów. Żadnych niedopowiedzeń. Zrobiła to. Bez zahamowań. 

A teraz… miałem przed sobą jej ciało. Obnażone. Jeszcze ciepłe. Jeszcze nie moje.

I dziwnie, boleśnie — ale też niepokojąco ekscytująco — uświadomiłem sobie, że to, czego tak bardzo chciałem, naprawdę się wydarzyło. Moja fantazja wyszła poza granicę wyobrażeń. I miała imię. Twarz. Dotyk.

Zamiast lęku poczułem… dreszcz. Bo już wiedziałem, że to się wydarzyło.

Położyła się na łóżko, wyciągnęła rękę. Chwyciłem ją, a ona lekko pociągnęła mnie do siebie. Moją dłoń skierowała między swoje uda. Znowu wszedłem w nią palcami. Posuwałem ją niespiesznie, ale mocno. Coraz mocniej. Tak, jak robił to Michał. Pojękiwała.

Wtedy się odezwałem. Cicho. Blisko jej ucha.

— Te majtki… brak stanika… niechlujnie zapięta koszula… nabrzmiałe usta. A teraz ty. Tak rozgrzana, tam na dole. To naprawdę koleżanka cię odwoziła? Naprawdę byłaś z dziewczynami?

Nie odpowiedziała. Wstrzymała oddech. Jakby czekała.

— Czuję coś całkiem innego — dodałem. — Opowiedz mi.

Zacisnęła dłonie na pościeli.

— Wydaje ci się — szepnęła po chwili. — Było zwyczajnie. Przysięgam.

Powiedziała to spokojnie. Aż za spokojnie. Słowa oderwane od ciała, które mówiło coś zupełnie innego.

Odwróciła się. Wspięła na kolanach, wypięła tyłek, zostawiając mi wybór — jakby mówiła: „nie pytaj, weź”. Może to był unik. Może prowokacja. Może ucieczka od rozmowy, która nie miała się wydarzyć. A może dokładnie to, co miało się wydarzyć.

Nie czekałem. Nie chodziło o zemstę. Ani o zazdrość.

To była potrzeba. Nagła. Surowa. Zwierzęca. Chciałem ją poczuć. 

Chwilę później leżała już z zamkniętymi oczami, czując kolejny raz tej nocy ciepło w cipce, a po udzie wypływającą z niej strużkę spermy – tym razem mojej. Chciałem dać jej coś więcej, ale usłyszałem tylko jej proszący szept, żebym dał jej spokój. „Nie mam już siły” — powiedziała. Nie gniewnie. Raczej… odarta z energii.

Wyszła do łazienki. Bez słowa. Cicho. Wróciła po kilku minutach i niemal natychmiast zasnęła.

A ja?

Zostałem. W tej samej ciszy, co wtedy przy oknie. Z pytaniami, których nie zadałem. Z dotykiem, który nie był tylko mój. I z jednym obrazem, którego nie mogłem i nie chciałem wymazać.

Ciepło obok mnie należało do niej. Ale echo nocy — do kogoś innego.

Leżałem w półmroku, słuchając jej miarowego oddechu. Spokojnego. Jakby wszystko, co się wydarzyło, było już dawno uporządkowane w jej głowie. A może właśnie nie? Może uciekała w sen, bo tylko tam mogła się przed sobą ukryć?

Zamknąłem oczy. Zacząłem układać w głowie możliwy scenariusz. Fragment po fragmencie. Ruch po ruchu.

Znałem ją zbyt dobrze. Znałem to, jak się porusza, gdy czuje się pożądana. Jak patrzy, gdy jest rozdarta. Jak kłamie i próbuje odwrócić uwagę od tego, co w tym momencie istotne.

Znałem jej ciało. Jej reakcje. Jej subtelne gesty, którymi mówiła więcej niż słowami. I właśnie dlatego… miałem wrażenie, że wiem. Że potrafię wyobrazić sobie, co się wydarzyło. Co czuła.

Ta myśl… podniecała mnie.

Nie chciałem jej zmuszać do wyznań. Chciałem czegoś innego — zrozumieć, poznać bieg zdarzeń. Może dzięki tej bliskości, która może istnieć nawet po zdradzie.

Zastanawiałem się: czy to był impuls? Czy zrobiła to, bo zgasło światło i wracała z kieliszkiem w dłoni? Czy może decyzja zapadła wcześniej? Tydzień temu? Miesiąc? Czy patrząc na niego w pracy, myślała już o tej nocy?

A może nie myślała wcale. Może to nie był pierwszy raz? A może po prostu… właśnie dziś pozwoliła sobie.

Zasypiając, próbowałem wyobrazić sobie wszystko z jej strony. Jak to wyglądało jej oczami. Jak wyglądał on. Jak mówił do niej. Jak ją dotykał. I co w niej pękło, by przestała się powstrzymywać.

Zrozumiałem, że może nigdy mi tego nie opowie.

A więc…

Jak to mogło wyglądać z jej strony?

CDN.

 

2,236
8.58/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.58/10 (21 głosy oddane)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.