Remont u Marty

17 stycznia 2019

Opowiadanie z serii:
Remont

33 min

Wcześniej sceny końcowe nie były dość rozbudowane, jednak na prośby czytelników - rozwinęłam je trochę :)

Postanowiłam wreszcie wyremontować mój mały, drewniany domek. Stał na uboczu wsi, otoczony rozłożystymi jabłoniami i krzewami  porzeczek. Wiekowy, pachniał starym drewnem i kurzem.

Lata świetności miał już dawno za sobą – tu coś odpadało, tam przeciekał dach, tworząc ciemne zacieki, okna trzeszczały przy każdym podmuchu wiatru, podłogi skrzypiały pod stopami. Ale mimo tych wszystkich defektów, miał w sobie duszę.

Zamówiłam trzyosobową ekipę budowlaną – poleconą przez sołtysa: „Pani Marto, lepszych tu nie znajdziecie. Słowo daję, oni są jak wojsko. Tylko niech pani pilnuje…” – urwał, rzucając nieco rubaszny uśmieszek, którego nie zrozumiałam ale wyczuwałam, że kryje się za tym jakiś niewypowiedziany, męski sekret.

Dowodził nimi Stanisław. Majster z prawdziwego zdarzenia, emanujący jakąś, nie zidentyfikowaną przeze mnie, siłą. Dobrze po czterdziestce, wysoki i barczysty. Jego oczy, choć zazwyczaj spokojne, potrafiły wbijać człowieka w ziemię, bez jednego słowa. Nie był rozmowny, wydawał polecenia krótkimi zdaniami, ale miał w sobie magnetyzm, który przyciągał spojrzenia.

Pomocnikami byli dwaj młokosi tuż po zawodówce. Jeden z nich to Bandziorek – krępy, o śniadej cerze, dlatego czasem, za plecami, mówili na niego Cygan. Miał przenikliwe, czarne oczy, wpatrujące się w świat z dziką ciekawością. Zwinny jak kot, poruszał się niemal bezszelestnie. Uśmiechał się rzadko, ale gdy to robił, jego uśmiech zdradzał jego jakby szelmowski charakter.

Drugim był Janusz. Inny od reszty, jakby z innego świata. Chudy – wręcz drobny jak na mężczyznę, o wąskich, niemal dziewczęcych ramionach i zapadniętych policzkach, które nadawały mu nieco ascetyczny wygląd. Miał wiecznie spuszczony wzrok, jakby bał się podnieść go na kogoś. Jego włosy były nieustannie potargane, jakby dopiero co zerwał się z łóżka, a dłońmi nieustannie coś skubał. Gdy mówiłam do niego, rumienił się, a jego bladą cerę natychmiast pokrywał szkarłatny rumieniec. Nie patrzył w oczy dłużej niż trzeba, ale kiedy myślał, że nie widzę – zerkał. Długo, uważnie, z czymś między zachwytem a niedowierzaniem. W jego spojrzeniu było coś czystego, niemal niewinnego.

Do remontu kwalifikowało się praktycznie wszystko. Kuchnia, ponury ganek, a nawet dach i komin. Pracy było po uszy.

Już pierwszego dnia, od samego rana, zauważyłam, że obserwują mnie – ale każdy inaczej, na swój własny, unikalny sposób. Bandziorek patrzył jak drapieżnik tymi swoimi błyszczącymi, czarnymi oczami, jakby mnie oceniał… Stanisław.  Czułam na sobie jego  magnetyczny, nieuchwytny wzrok, który jakby… przenikał przez ubranie. A Janusz… patrzył jak chłopiec, który właśnie zobaczył coś niezwykłego. W jego spojrzeniu było coś czystego, niemal dziecięcego, jakiś rodzaj naiwnego zachwytu. Czego nie było u pozostałych. I to właśnie to spojrzenie intrygowało mnie najbardziej.

Te spojrzenia, pełne łapczywej ciekawości, dyskretne (a czasem i zupełnie jawne), dłuższe niż wypadało spojrzenia, gdy przechodziłam obok, odzywając się do nich, prosząc o coś, ku mojemu zaskoczeniu – bardzo polubiłam.

Nie powiem – schlebiało mi to. Taka elegancka lalunia jak ja – zadbana, wystrojona w eleganckie sukieneczki z dobrych materiałów, buciki na obcasach, z delikatnym makijażem, dobrze wykształcona nauczycielka – musiała w ich oczach uchodzić za kobietę luksusową. Byłam dla nich nieosiągalna, jak coś z drogiego katalogu, jak marzenie, które nigdy się nie spełni. I może właśnie dlatego, im bardziej czułam się dla nich niedostępna, tym mocniej narastało we mnie pragnienie… by ich kusić. By drażnić ich zmysły, sprawiać, by ich wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, ale jednocześnie nie pozwalać zbliżyć się za bardzo. 

Już jednego z pierwszych dni, ledwie słońce zaczęło mocniej grzać, a zapach świeżo ciętego drewna unosił się w powietrzu, stawiać zaczęli rusztowania przy połaci dachu. Była to solidna, choć prowizoryczna konstrukcja z drewnianych belek i metalowych rur, pachnąca rdzą i wysiłkiem. I wtedy to się stało. Z góry, z wysokości, gdzie wisiał niczym pająk w swojej sieci, Majster Stanisław nagle krzyknął, jego głos niósł się echem po podwórku: „Pani Marto! Musi pani zobaczyć ten występ! Pilnie! Inaczej ani rusz!” Gestykulował teatralnie, machając rękami, jakby od mojej obecności zależały losy całej budowy.

Janusz i Bandziorek, stali przy drabinie, udając, że ją przytrzymują, choć w rzeczywistości ich dłonie ledwo dotykały drewna. Uśmiechali się pod nosem, ich oczy błyszczały z nieukrywaną satysfakcją, jakby już widzieli, co ma się wydarzyć. Byłam akurat ubrana w rozkloszowaną, letnią spódniczkę, której lekki materiał swobodnie falował wokół moich nóg przy każdym podmuchu wiatru, i przewiewną bluzkę z delikatnego lnu – zestaw lekki, kobiecy, wyraźnie kontrastujący z roboczym szarakiem ich codzienności, z ich brudnymi spodniami i przepoconymi koszulami. Z miejsca zrozumiałam, o co tak naprawdę im chodziło – niekoniecznie o ten nieszczęsny dach. Chodziło o mnie.

– Właśnie wróciłam i muszę się przebrać – rzuciłam, siląc się na powagę, uniosłam lekko brodę, by nadać sobie autorytetu. – Poza tym, przecież sami możecie ocenić tę „pilną sprawę”. Jesteście fachowcami.

Ale nie odpuszczali. Ich twarze przybrały miny udawanego zmartwienia, a w ich oczach tańczyły iskierki zuchwałości.

– To pilne! Pani decyzja jest kluczowa! – odparł Janusz, starając się brzmieć poważnie, choć jego kąciki ust drgały. – Bez pani nie ruszymy dalej. A majster czeka! – dodał Bandziorek, wzmacniając presję. Czułam się osaczona, ale w dziwny sposób mi się to podobało. To było jak zaproszenie do gry.

Uległam, wiedząc doskonale, co tak naprawdę ich “pilnie” interesuje. Moje wysokie szpilki, choć eleganckie, nie były najlepszym obuwiem do wspinaczki po prowizorycznej drabinie. Każdy szczebel wydawał się być pułapką, ale nie miałam już siły oponować. A może po prostu nie chciałam? Ostrożnie stawiałam stopy na kolejnych szczeblach, czując na plecach ich wzrok – ciężki, palący, niemal namacalny. Byli jak wygłodniałe koty czające się pod rybnym straganem, a ja byłam tym kawałkiem świeżej ryby, dostępnej na wyciągnięcie ręki, ale wciąż niedostępnej. Z każdą chwilą atmosfera gęstniała, stawała się coraz bardziej naładowana elektrycznością, a powietrze wokół mnie wydawało się wibrować od ich stłumionego pożądania.

Wiedziałam doskonale, co kryje się pod moją swobodnie falującą spódnicą. Cienkie, cieliste pończochy, jedwabiste w dotyku, zakończone szerokimi, koronkowymi manszetami, które zmysłowo opinały moje uda. A do tego – odważne, czerwone, koronkowe stringi. Czerwień odcinała się ostro od reszty stroju, od jasnej skóry i neutralnych pończoch, jak prowokacyjny znak, jak czerwona flaga na byka. To był mój mały sekret, który powoli, z każdym krokiem w górę, stawał się ich tajemnicą. Czułam, jak moje policzki płoną, a serce bije szybciej, bijąc w rytm tej cichej, zmysłowej gry. Wiedziałam, że oni czekają, że obserwują każdy ruch, każdą fałdę materiału, która mogłaby odsłonić choć odrobinę więcej. I właśnie to oczekiwanie, ta ich łapczywa ciekawość, była dla mnie największą nagrodą.

Im wyżej wchodziłam, tym intensywniej czułam wiatr targający moją spódnicą, i tym wyraźniej słyszałam ich szepty. Szepty, które stawały się coraz śmielsze, jakby odległość dodawała im odwagi. Czułam się jak aktorka na scenie, a oni byli widownią, oczekującą na każdy, nawet najmniejszy gest.

– Patrz, jakie pończochy… – usłyszałam głos Janusza, niski, niemal zduszony, jakby nieświadom, że każdy dźwięk na tej wysokości niósł się echem. Czułam na sobie jego spojrzenie, palące choć nieśmiałe jednocześnie.

– Takie fatałaszki to mają dziwki… co stoją przy drodze. Albo jeszcze lepiej – kurwy w burdelach. – dodał Bandziorek tonem eksperta, w jego głosie pobrzmiewała nutka fascynacji. Te słowa, wypowiedziane z taką pewnością siebie, podziałały na mnie jak cios.

Aż mnie zatrzęsło. Ale, o dziwo, wcale nie tyle z oburzenia, nie z gniewu, czy zranionej godności. Poczułam, jak coś mięknie we mnie, jakbym z niemal perwersyjną satysfakcją przyjmowała tę obrazoburczą opinię, to porównywanie mnie do “dziwki” czy wręcz “kurwy”. Było to tak dziwne, tak sprzeczne z tym, kim byłam na co dzień… A jednak, to słowo „kurwa” wywołało we mnie taką ekscytację. Może dlatego, że widzą we mnie kobietę, która budzi w nich pierwotne pragnienia?

Szepty nie milkły, wręcz – miałam wrażenie – intensyfikowały się.

– Widziałeś jej majtki? – Janusz zapytał cicho lecz głosem pełnym napięcia.

– Nie do końca… ale tam jakby prześwituje coś czerwonego… Słabo widać! – Bandziorek nie skrywał frustracji.

– Jak będzie schodzić, to się dopatrzymy wszystkiego. Jak nic.

Czułam, jak powietrze staje się gęste od ich pożądania.

Na samym dachu wiał chłodny, porywisty wiatr, który z każdym podmuchem szarpał moją spódnicą. Ta łopotała niczym żagiel na wzburzonym morzu, zmysłowo odsłaniając i zakrywając widok niecierpliwym gówniarzom.

Jedną ręką kurczowo trzymałam się zimnej, metalowej rury rusztowania, czując jej surowy chłód przez cienki materiał bluzki. Drugą usiłowałam opanować niesforny materiał kiecki, przytrzymując ją, jak mogłam.

Wtedy majster rubasznie zawołał:

– Paniusiu, musisz złapać się obiema rękami, mocno! Tu deska chybotliwa, aż strach, żeby pani nie spadła! – Nie miałam wyjścia. Nie mogłam zignorować troski o moje bezpieczeństwo. Chociaż wiedziałam, że to tylko pretekst.

Odpuściłam. Moje palce, które jeszcze przed chwilą desperacko trzymały materiał, rozluźniły się. Spódnica uniosła się swobodnie, powiewając wysoko nad moimi udami, niczym zasłona odsłaniająca scenę. Niczym w teatrze.

Czerwień majtek, intensywna i prowokacyjna, kontrastująca z jasnymi pończochami, chyba była teraz widoczna.  Widziałam oczy pomocników, coraz bardziej natarczywe, coraz bardziej nienasycone, wlepione we mnie jak w obraz.

– To stringi! – niemal zakrzyknął Bandziorek, jego głos był pełen triumfu, jakby odkrył skarb. –  Kurwa! Jak będzie schodzić… może co więcej dojrzymy…

Ich język był wulgarny i dosadny… i właśnie przez to tak cholernie podniecający. Wiedziałam, że to, co się dzieje, jest niewłaściwe, ale każda komórka mojego ciała reagowała na to z niespodziewaną intensywnością.

Rozmawiając z majstrem na górze o jakimś wyimaginowanym problemie technicznym, dotyczącym rzekomego wybrzuszenia, udawałam skupienie, lekko kiwając głową.

Domyślałam się, że to tylko pretekst. Ale nagle, nieoczekiwanie zachwiałam się, a deska pod moją stopą faktycznie drgnęła. Stanisław, jakby tylko na to czekał, pochwycił mnie w ostatniej chwili. Jego duże, spracowane dłonie w jednej chwili spoczęły na mojej piersi i pośladku – bezceremonialnie, pewnie, jakby dokładnie wiedział, co robi, jakby ten ruch był wcześniej zaplanowany. Jego palce zagłębiły się w miękkość mojego ciała przez cienki materiał letniej spódniczki, niemal od razu wyczuwając koronki stringów.

Zamarłam. Całe moje ciało zesztywniało, a potem ogarnął je dreszcz. Czułam na sobie ten  dominujący dotyk, jednocześnie oburzający w swej bezczelności i… niesamowicie podniecający. Z dołu dotarł do mnie stłumiony chichot chłopców.

– Majster, trzymaj paniusię tak, żeby nie zleciała! Ha ha… – Głos Bandziorka niósł się echem.

I tak też mnie trzymał: pewnie i mocno. Czułam jego silne ręce, niczym imadła, jedną zaciśniętą na pośladku, niemal wbijającą się w niego, drugą na piersi, której sutek natychmiast stwardniał pod naciskiem męskiej dłoni.

Wpił się nimi, jakby sprawdzał jędrność mojego ciała. Ale też jakby badał… moją  uległość. Miałam wrażenie, że zaraz rozerwie materiał bluzki, odsłaniając wszystko… Czułam jego oddech na swoich włosach, a zapach potu i męskiej skóry uderzył mnie z siłą, która niemal odebrała mi dech.

– Proszę mnie puścić… – wydusiłam z siebie, starając się, by mój głos brzmiał nieśmiało, niemal błagalnie, choć w środku czułam narastające podniecenie, niczym gorącą falę rozlewającą się po moim brzuchu.

W tej jednej chwili zdałam sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazłam. Na tej chybotliwej desce, na wysokości, byłam od niego całkowicie zależna. Jakby zdana na jego łaskę. W jego władzy.  Bez szans na ucieczkę, bez możliwości stawienia oporu. Wiedział o tym doskonale. I wykorzystywał tę chwilę do końca, delektując się nią. Mocno trzymał mnie za pupę i za biust, pewnym, męskim chwytem, który mówił: „Teraz jesteś moja. Na chwilę, ale moja.” Była to zdecydowana, niekwestionowana męska dominacja. Miałam poczucie, że mógł mnie teraz dotykać do woli, niemal bezkarnie, na oczach jego młodych, wygłodniałych pomocników. Z pewnością chciał im zaimponować. I z pewnością dopiął swego – z dołu, niczym szmer drapieżników wpatrujących się w zdobycz, dotarły do mnie półszeptane komentarze chłopców. Niemal z nabożnym zachwytem.

– No to wpadła w jego łapska! – Głos Janusza, zwykle nieśmiały, był teraz pełen nieukrywanego podziwu i zazdrości. Jego intonacja zdradzała, że marzy o tym, by być na miejscu Stanisława.

– Pomacał sobie, aż miło! Kurwa, chciałbym być na jego miejscu! Jakbym ja tak mógł… – dodał Bandziorek, a w jego głosie pobrzmiewała czysta frustracja, niemal żal. Czułam ich wzrok na swoich plecach. Domyślałam się, że ich wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach.

Janusz i Bandziorek stali jak zahipnotyzowani. 

– Już paniusię puszczam – rzucił w końcu Stanisław. W jego oczach, które spotkały moje na krótką chwilę, błysnęła satysfakcja. Nie omieszkał jednak na odchodne, zanim jego duże, spracowane dłonie mnie ostatecznie opuściły, niby mimochodem, pomasować mojej pupy z nonszalancką, niemal bezczelną pewnością siebie. Poczułam jego palce które, jakby chciały zapamiętać każdy centymetr. 

Wywołał tym gorąco, które rozeszło się po moim ciele.

Zaczęłam ostrożnie schodzić po drabinie, każdy szczebel wydawał się wibrować pod moimi stopami, jakby rezonując z narastającym we mnie napięciem. Wiatr znowu uniósł moją spódniczkę, która zafalowała niczym flaga w niepewnej pogodzie, odsłaniając coraz więcej. Poczułam chłód powietrza na moich udach, a potem nagle – szarpnięcie. Ostry, nieprzyjemny dźwięk rozdarcia materiału przeszył powietrze. Moja spódniczka zaczepiła o jakiś wystający gwóźdź i porwała się na samym środku! Rozdarty materiał odsłonił chłopcom jeszcze więcej.

Schodziłam potwornie speszona, czując, jak intensywny rumieniec wpełza mi na twarz, aż po same skronie. Jednocześnie, wewnątrz mnie, rosło dzikie, nieokiełznane podniecenie.  Czułam na sobie ich spojrzenia, które niczym rentgen prześwietlały moje ciało, przenikając przez cienki materiał. Ich szepty, tym razem głośniejsze, bardziej zuchwałe. Docierały do mnie niezawodnie, każde stłumione słowo.

– Patrz, czy przez majtki nie przebija jej psitka?! – Usłyszałam głos Bandziorka, chrapliwy i pełen podniecenia, a ta bezpośredniość sprawiła, że moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej, niczym dzwon. Było to jak potok lodowatej wody, a jednocześnie… strumień gorącej rozkoszy.

– O kuźwa, zobacz, jak widać! Jest obcisła! Jak tam się wszystko nawet wyraźnie rysuje! – dodał Janusz, a w jego głosie pobrzmiewała mieszanka zaskoczenia i niemal nabożnego podziwu. Niemal widziałam, jak wyciągają szyje, próbując dostrzec każdy, najdrobniejszy szczegół, jak ich oczy chłoną ten widok.

Ależ drżałam, stawiając stopy na kolejnych szczeblach, a dłoń zaciskała się na drewnianej poprzeczce, niemal wbijając paznokcie w drewno. Każdy krok w dół był trudny – nie tyle z powodu wysokości czy chwiejności drabiny, co z mieszanki emocji. Sama nie wiem, czy bardziej z zawstydzenia, które płonęło na mojej skórze niczym ogień, czy z podniecenia, które rozlewało się po całym moim ciele niczym ciepła fala, docierając do nawet najdalszych zakamarków. Ta sytuacja, ta ich bezwstydna ciekawość, to poczucie bycia obnażoną, niezwykle mnie nakręcała.

Im niżej schodziłam, tym bardziej chciałam, żeby przez prześwitującą koronkę obcisłych stringów zobaczyli zarys warg sromowych, żeby ich wyobraźnia mogła pracować na najwyższych obrotach, żeby ich pożądanie eksplodowało. Wiedziałam, że koronkowe stringi, które miałam na sobie, były napięte, idealnie dopasowane, niemal prześwitujące, ukazując zbyt wiele… Celowo zwalniałam, lekko chwiejąc się, by dać im więcej czasu na obserwację, by pozwolić im się nasycić Im niżej schodziłam, tym bardziej miałam ochotę… wystawić się na ich spojrzenia. Niby przypadkiem, niby niechcący, ale z pełną świadomością.

Czułam ich wzrok, jak niemal materialnie dotyka mojego kroku, niemal czułam ciepło ich spojrzeń. To było jak niewidzialny dotyk.

– Ty! Widać jej cipkę! Chyba jest wygolona… – Usłyszałam triumfalny szept Bandziorka, a te słowa, choć bezczelne, były dla mnie jak cios w żołądek, który paradoksalnie wywołał falę gorąca. – O tak, gnojki… Podniecajcie się! Niech wam stają te wasze młode fiutki… – pomyślałam w duchu, czując niemal fizycznie, jak ich ciała reagują na to, co widzą, jak ich pożądanie rośnie z każdą sekundą.

W ten sposób, przy każdej niemal okazji, robotnicy wzywali mnie, żebym wchodziła na rusztowanie. Za każdym razem robili to z udawaną powagą, choć aż za dobrze widziałam błysk rozbawienia w ich oczach.  
Codziennie znajdowali jakiś nowy, najczęściej śmiesznie błahy powód – raz był to odpadający fragment czegoś, innym razem rysa na belce, której wcześniej nikt nie zauważył. Czasem chodziło o „coś dziwnego z dachem”, a czasem o cieknącą rynnę. Często – o dziwo – coś nie działało tylko wtedy, gdy akurat znajdowałam się niedaleko.

Oczywiście, zapewniali mi „pełne bezpieczeństwo”. Na dole zawsze, ale to zawsze, czekali dwaj robotnicy, trzymający drabinę z przesadną troską – zadzierali głowy, wypatrując, czy dobrze postawiłam stopę. Ale ich wzrok rzadko zatrzymywał się wyłącznie na stopie… Ich dłonie ściskały szczeble drabiny tak, jakby trzymali coś znacznie cenniejszego.

Zadziwiające, że problemy z dachem czy ścianami pojawiały się niemal wyłącznie wtedy, gdy miałam na sobie spódnicę – nigdy, absolutnie nigdy, gdy ubrałam spodnie. Wtedy nagle wszystko zdawało się działać bez zarzutu: dach szczelny, ściany proste jak od linijki.

Gdy wspinałam się na rusztowanie, czułam na sobie spojrzenia – może nie tak nachalne, ale zbyt intensywne, by je zignorować. Dreszczyk niepokoju mieszał się z czymś dziwnie przyjemnym. Wspomagały to niewątpliwie męskie żarty, które towarzyszyły “akcjom naprawczym”.

     Często też zaskakiwali mnie, przychodząc niespodziewanie wcześnie rano – dużo wcześniej, niż się umawialiśmy. Otwierałam wtedy drzwi jeszcze zaspana, ubrana jedynie w szlafroczek opinający niedbale koszulkę nocną.  

Bywało, że szlafroczek nieco się rozwiązał albo zsunął z ramienia, odsłaniając fragment ciała, którego nie planowałam pokazywać. Wtedy udawałam, że tego nie zauważam, choć dobrze czułam, jak ich spojrzenia wędrują niżej, zatrzymując się dłużej, niż wypadało. Mieli przy tym okazję obejrzeć dokładnie moje koszulki do spania. A to tę bardzo króciutką, ledwie zakrywającą biodra, z cienkiego materiału… A to tamtą – z głębokim dekoltem, który prowokował, żeby spoglądać… Pamiętam, jak majster raz nachylił się do mojego ucha i półszeptem, z tym swoim chropowatym głosem, rzucił: „Pani Marto… oj, trudno się tera będzie skupić na robocie…”.

Była też ta koronkowa – niezwykle prześwitująca, wręcz nieprzyzwoita, ale jakże wygodna. W tamtym poranku, kiedy ją miałam na sobie, i szlafroczek opadł nieco niżej, zapadła cisza, jakby naraz zapomnieli, po co przyszli. A ja, z pozorną nonszalancją, zapraszałam ich do środka, odwracając się i czując niemal fizycznie, jak ich spojrzenia ślizgają się po moich łopatkach, po plecach, po nogach…

Być może powinnam się oburzyć. Być może powinnam zwrócić im uwagę. Ale… prawda jest taka, że z każdą taką scenką czułam coś na kształt dziwnej ekscytacji.

Potem zwykle, nieco zniechęcona ich porannym wtargnięciem, przechodziłam do łazienki. Miałam swój poranny rytuał – długi prysznic, który koił mnie, a jednocześnie budził do życia. I choć okno w łazience było stosunkowo małe, zasłonki, wykonane z jasnego, delikatnego materiału, jakoś nigdy nie zasłaniały go do końca. Może to przez moje roztargnienie?  Wyjątkowo często zdarzało mi się zostawiać to okno odsłonięte – akurat na takiej wysokości, żeby ci, którzy akurat „przypadkiem” mieli coś do zrobienia w ogrodzie czy na rusztowaniu, mogli rzucić okiem.

Zadziwiające, jak często robotnicy mieli akurat wtedy prace w pobliżu mojego okna. Kręcili się powoli, jak muchy w smole, przechodzili tam i z powrotem, coś mierzyli, coś sprawdzali z udawaną uwagą, odstawiali narzędzia, wracali po „zapomniany” młotek, znowu podchodzili… Kręcili? Nie. Czatowali. Wiedziałam o tym, czułam to. Udawali, że czegoś szukają z zacięciem, że coś im „spadło” akurat pod moim oknem. A ja w tym czasie… z ostentacyjnym wręcz spokojem, brałam prysznic.

Uwielbiam długie prysznice. Ciepła woda spływająca kaskadami po skórze, gęsta piana z upojnym zapachem jaśminu, dłoń przesuwająca się powoli po ciele – najpierw delikatnie po szyi, potem zmysłowo po ramionach, powoli muskając piersi, czując każdy ich zarys… aż po płaski brzuch. A potem niżej, po udach. Myję się dokładnie. Ale stoję wówczas odwrócona tyłem do okna. Nigdy przodem – to byłaby już zbyt otwarta, zbyt bezwstydna prowokacja.

I wtedy dobiegały mnie ciche, przytłumione szmery. Głosy, wypowiadane szeptem, niemal konspiracyjnie, jakby dzielili się najpilniej strzeżoną tajemnicą. Ale okno, to stare, nieszczelne okno, miało ramę, z delikatną szczeliną – przez którą słyszałam więcej.

„– Ale ona ma boską pupę…” – wyszeptał któryś z nich, z charakterystyczną nutą podziwu i pożądania.

„– Fajnie byłoby jej tak dać mocnego klapsa…” – dodał drugi trochę zachrypniętym głosem.

Zamarłam na krótką chwilę pod strumieniem gorącej wody. Oddech uwiązł mi w piersi. Serce mocniej zabiło. Fala gorąca rozlała się po ciele. Czy powinnam się oburzyć? Czy powinnam się poczuć dotknięta, wręcz zbezczeszczona? A może powinnam zaciągnąć zasłonki?  
Czułam na sobie ich wzrok, niczym fizyczny dotyk. Piana powoli spływała po moich  pośladkach, a ja wsłuchiwałam się w to co za oknem, “to” wypełnione męskim pragnieniem.

„– No kurna… mogłaby się odwrócić przodem!” – padło wreszcie z nutą desperacji. Domyślałam się od początku, że czyhają na ten jeden moment, w którym uda im się choć przez chwilę zobaczyć moje nagie piersi. I właśnie dlatego się z tym nie spieszyłam. Przeciągałam każdą chwilę pod prysznicem, celebrując dotyk gorącej wody na skórze. Wiedziałam, że czekają. I że muszą obejść się smakiem.

Zazwyczaj tak właśnie było. Gdy tylko kończyłam kąpiel, wyciągałam ręcznik – i zamaszyście owijałam się nim, zasłaniając wszystko, zanim ktokolwiek zdążył nacieszyć oczy. Ale… raz czy dwa… pozwoliłam sobie na drobny, niewinny „przypadek”. Szybki obrót, jakby odruchowy, niedbały. Ręcznik jeszcze nie uniesiony, opadał luźno. Biust migający w świetle poranka – dosłownie na sekundę, ulotna wizja. I wtedy… szmer za oknem, niemal zbiorowy. Cichy, urwany oddech, jakby ktoś wstrzymał powietrze. Słyszałam stłumiony dźwięk, jakby któryś z nich uderzył łokciem kolegę w ramię, a potem pośpieszny szept: „Widziałeś?!”

Potem celebrowałam ubieranie się. Wiedziałam, że wciąż czają się przy oknie, udając, że coś poprawiają na rusztowaniu. Zyskiwałam na czasie, wydłużając każdą chwilę niczym artystka przed lustrem. Przesadnie długo nakładałam pończochy – najczęściej cieliste albo czarne z wyraźnym, intrygującym szwem z tyłu, który podkreślał linię łydki. Unosiłam nogę wysoko, z gracją opierając ją o krawędź krzesła, by dać im lepszy widok, i z uwagą naciągałam pończochę – palce wsuwające się w materiał, powoli, z namaszczeniem, aż po samo udo, czując jego gładkość. Potem poprawka – wygładzanie każdej drobnej zmarszczki, tak żeby materiał przylegał idealnie. I sprawdzanie, czy szew idzie równo. A jeśli nie – zaczynałam od nowa, z precyzją i niemal sceniczną powagą.

Ten moment… miał w sobie coś teatralnego. Byłam na scenie, a światło poranka było moim reflektorem. Oni – chłonącą każdy ruch widownią.

Nasłuchiwałam. Dochodziły mnieprzytłumione komentarze, ściszone chichoty, jak u chłopców podglądających przez dziurkę od klucza, ekscytujących się każdą drobnostką. A ja, z każdą chwilą, z każdym powolnym, zmysłowym ruchem dłoni po udzie, czułam, jak rośnie napięcie między nami, niczym niewidzialna nić.

A komentarze…? Ach, te były najsoczystsze, najbardziej dosadne, bez żadnych hamulców.

„– Ale ma nózie!” – sapnął Bandziorek z przejęciem. Czułam to. „– Bosko wyglądają w tych pończochach… Stworzone do rozkładania!” – dodał już szeptem.

„– Chciałbyś, żeby rozłożyła je przed tobą…” – prychnął Janusz, z nutą złośliwej zazdrości. „– Nie dla pasa kiełbasa!”

Potem znów odezwał się Bandziorek, już bardziej zamyślony, niby żartobliwie, ale jakoś ciężej, z goryczką i nutą rezygnacji:

„– Ciekawe… przed jakimi frajerami je rozkłada?”

Stałam przed lustrem, naciągając drugą pończochę. Ich słowa, choć ordynarne, a nawet prostackie, miały swój dziwny, surowy urok – nieprzyzwoicie szczery, brutalnie męski.

Czy mnie to raziło? Dziwne, ale nie.

 

Gdy już założyłam spódnicę, zatrzymywałam się na dłużej przed lustrem. To był mój osobisty przegląd, rytuał pełen skupienia i… co tu kryć, kobiecego samouwielbienia. Obracałam się powoli, z jednej strony na drugą, zadzierałam lekko bioderko, podkreślając właśnie linię bioder, oceniając sposób, w jaki materiał opinał się na pupie – a nierzadko układał się niczym druga skóra.  
Czasem jednak coś mi nie pasowało – niby drobiazg, niewielka fałdka czy minimalne ułożenie, ale wystarczał, bym westchnęła i… zmieniła zdanie z miną rozkapryszonej primadonny.

Granatowa? Nie. Dziś jednak czerwona, kusząca i odważna. Albo może tamta obcisła w pepitkę, z rozcięciem z tyłu, które przy każdym kroku odsłaniało odrobinę uda?

A zmiana spódnicy zazwyczaj pociągała za sobą cały efekt domina. Pończochy musiały pasować – miałam ich wszak cały arsenał.  
Cieliste – gdy chciałam być niewinnie kusząca. Czarne –  by kusić otwarcie. Grafitowe i brązowe – eleganckie. Beżowe – neutralne, lecz szalenie kobiece w swojej prostocie.

I wtedy teatr z układaniem pończoch zaczynał się od nowa. Znów unosiłam nogę, z gracją tancerki, znów powoli naciągałam delikatny materiał. Palcami wygładzałam każde zagniecenie, dbałam, by szew z tyłu biegł idealnie prosto – jakby od tego zależał ład i porządek świata. Czasami poprawiałam go kilka razy. Nie dlatego, że był krzywy. Po prostu… wiedziałam, że tam, za oknem, ktoś wstrzymuje oddech, dławiąc się podnieceniem.

Zmiana spódnicy oznaczała też zwykle zmianę bluzki – bo przecież każda kreacja ma swoją logikę. A nowa bluzka to inne wycięcie, inny materiał, który zdradza więcej lub mniej.

A to z kolei… bardzo często oznaczało zmianę stanika. Tu już wchodziły kwestie subtelne, intymne. Koronka czy gładki? Push-up, unoszący piersi do góry, czy miękki tiul, ledwie je okrywający? Czarny pod czerwoną bluzkę – zmysłowy kontrast? Beżowy pod białą – bardziej subtelny, ale równie wyrazisty w swojej niewinności.

Mój poranny pokaz… trwał w najlepsze.  
A ten moment – zakładanie i zapinanie biustonosza – był dla mnie niemal ceremonialny. Nie robiłam tego pospiesznie. Wręcz przeciwnie. Celebrowałam go, świadoma każdego ruchu, jakby to była precyzyjnie zaaranżowana choreografia. Stałam przed lustrem w półprofilu, by dać im lepszy, choć niepełny, wgląd, powoli wsuwając ramiona w ramiączka. Potem chwytałam zapięcie i – nie od razu, by ich dłużej potrzymać w niepewności – najpierw poprawiałam, wygładzałam, układałam materiał na piersiach. Obserwowałam, jak stanik unosi biust, jak koronka lekko opina się na napiętej skórze. Czasem pochylałam się lekko do przodu…

Za oknem robiło się niespokojnie. Słyszałam poruszenie, stłumione szepty. Głosy stawały się bardziej rozemocjonowane, przesiąknięte pożądaniem. Wyczuwałam niemal namacalnie narastające napięcie – jakby z trudem powstrzymywali się, by nie zapukać w szybę…

Nie raz dostrzegałam na szybie odciśnięte ślady – rozmazane plamy po palcach, niczym świadectwa ich desperackiej ciekawości, a czasem nawet… rozpłaszczone nosy, niemal groteskowe, jak u dzieci, które przyklejają się do witryny sklepu z zabawkami, marząc o tym, co za szkłem.

Oczywiście – starałam się zawsze stać tyłem. Tak, żeby tylko narobić im smaka. Niech wyobraźnia pracuje. Niech się domyślają.  
Nie potrzebowałam się całkowicie odsłaniać. Wiedziałam, że to, co niewidoczne, to, co skryte pod woalem domysłów – podnieca bardziej, bo działa silniej na ich wyobraźnię.

Gdy już wysztafirowana, w kreacji dopracowanej w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe, z pończochami równo ułożonymi, biustem uniesionym przez idealnie dobrany stanik, wychodziłam z domu, nie robiłam tego przypadkowo. O nie. Każdy mój krok był  przemyślany. Stawiałam go z biodrami kołyszącymi się z lekkością i wdziękiem, który wyczytałam z podręczników uwodzenia. Kręcąc tyłeczkiem, jakby od niechcenia, ale wiedząc, że ten moment – moment opuszczenia domu – jest dla nich ukoronowaniem całego porannego spektaklu.

Gdy przechodziłam obok, milkły młotki. Zamiast stuków i szmerów – słyszałam komentarze, które wbrew pozorom miały w sobie nie tylko rubaszność, ale i zachwyt. Męski, bezpośredni, niczym pierwotny instynkt.

„– Ale pani nauczycielka dziś odstawiona!” – rzucał Bandziorek z szerokim uśmiechem, niemal śliniąc się, odprowadzając mnie wzrokiem, jakby właśnie zobaczył na żywo gwiazdę filmową schodzącą z czerwonego dywanu.

„– Uczniowie nie będą myśleli o lekcjach!” – dorzucał Janusz, teatralnie przewracając oczami i wzdychając.

I szeptał za moimi plecami, a ten szept przeszywał mnie dreszczem satysfakcji:

„– Boże, jak ona pachnie… jak dama…”

A ja? Uśmiechałam się tylko lekko, niby z zażenowaniem, niby od niechcenia odwracając głowę, ale w głębi duszy czułam ogromną dumę. Z tej swojej kobiecości, z ich reakcji, z tego, że potrafię ich sprowokować…


Kiedy wracałam z pracy, zmęczona, zawsze znajdowałam dla nich miły uśmiech. Parzyłam panom robotnikom kawę. To stał się nasz codzienny rytuał. Piliśmy ją na werandzie, w cieniu starych jabłoni. 

Panowie zwykle bardzo chcieli mnie zagadywać, ich spojrzenia były pełne pytań, ale jakby nie mieli pomysłów, albo brakowało im śmiałości, by przekroczyć tę niewidzialną barierę.

– A pani tu tak sama mieszka? – zapytał pewnego razu Stanisław, jego głos był niższy niż zwykle, niemal intymny, a w jego oczach czaiła się głęboka ciekawość.

– Z mamą, tylko mama przebywa obecnie w sanatorium – odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał neutralnie, choć wiedziałam, że to zdanie zaprasza do dalszych pytań.

– A to nie ma pani męża albo narzeczonego? Taka piękna kobieta… – Janusz wtrącił nieśmiało, jego policzki pokryły się delikatnym rumieńcem.

– Niestety nie, jestem samotna… – mówiłam tonem, który zdradzał, jak bardzo brakuje mi mężczyzny, jak bardzo pragnę bliskości, choć nigdy bym tego nie przyznała wprost.

Gdy wypili po kilka piw, dopytywali, czy oni nie nadawaliby się na kandydatów na  narzeczonych. Ich oczy błyszczały z zuchwałością. Ja, nie tylko z wrodzonej uprzejmości, ale też dla podkręcenia atmosfery,  komplementowałam ich delikatnie.

– No, wszak… Panom niczego nie brakuje… Panowie są i przystojni… i tacy silni… tacy męscy… prawdziwe chłopy.

Albo:

– Ależ doskonale się czuję w panów towarzystwie. Ale… pewnie niejedna kobieta mogłaby przez panów zostać zbałamucona! Aż boję się, czy przypadkiem to ja… czy nie mnie to może spotkać… – Mówiłam  z uśmiechem, w moich oczach czaiła się iskierka prowokacji.

Miło było obserwować, jak się wtedy puszą, jak ich dłonie zaciskają się na filiżankach z kawą. Ich męska duma rosła z każdym moim słowem. Brak im jednak było na tyle odwagi, żeby na przykład, zaprosić mnie na randkę. Byli jak drapieżniki, które boją się podejść zbyt blisko ofiary, mimo że ich instynkty szalały.

Często po męczącej pracy musiałam ucinać sobie poobiednie drzemki. Z lubością informowałam ich, że muszę „pójść do łóżka” lub „przespać się”. Celowo dobierałam te słowa i celebrowałam je wypowiadając powoli – “idę do łóżka”, “chcę się przespać”, czując, jak działają na nich niczym płachta na byka, rozpalając ich wyobraźnię. Niewątpliwie dopowiadali w myślach – “z tobą pójdę do łóżka”, “prześpię się z tobą”…

 

I rzeczywiście, zaledwie kilka minut później, szybko meldowali się pod oknem sypialni, niczym jacyś spiskowcy. Ja tymczasem, w pełni świadoma ich obecności, zakładałam jakąś seksowną koszulkę do spania. Kusą, koronkową, prześwitującą – świadoma tego, jak jest zmysłowa. Z lubością podsłuchiwałam ich rozmowy zza okna.

– Ale dupa!  – Syczał Stanisław.

– Ciekawe, czy pani nauczycielka by dała? – Głos Bandziorka był chrapliwy, pełen pożądania.

Podniecały mnie te prostackie dywagacje, to sprowadzanie mnie do roli obiektu ich seksualnych fantazji. To było takie grubiańskie, a jednocześnie takie ekscytujące.

– Po mojemu, to Marta chętnie by rozłożyła nogi – komentował Cygan, jego ton był pewny siebie. – Widzicie, jaka z niej kokietka?!

– Oj, nie, na nią w szkole mówią cnotka-niewydymka. Podobno dyro ostro ją rwał, ale nie dała mu się przelecieć – nieśmiało wtrącił Janusz, jakby chciał mnie bronić. – I jakiś urzędas, wiceburmistrz, czy co, ten to dopiero ją chciał zaliczyć, nawet jakieś zakłady gdzieś robił, ale też mówią, że mu nie dała…

Szalenie ekscytowały mnie te spekulacje dotyczące mojej reputacji – “cnotka czy łatwa”?

– A ja słyszałem, że jeździ co wakacje za granicę. Po co by tam jeździła? Pewno, żeby się puszczać. Żeby dawać dupy bogatym frajerom. – Bandziorek chciał koniecznie udowodnić, że ma rację. – A teraz się przy nas położyła do łóżka. Po co? Nie po to, żeby którenś tera tam poszedł i przeszorował jej komin?!

– Jak żeś taki mądry, to idź. – Majster zmierzył młodziana surowym wzrokiem.

Aż zadrżałam, gdy usłyszałam kroki w mojej sypialni. Serce zaczęło walić mi jak młotem. Czy ten zuchwały Bandziorek, będzie miał tyle odwagi, żeby wtargnąć do mojego łóżka? A jeśli tak, to jak się zachowa? Jak ja sama się zachowam?!

Udawałam, że śpię, mój oddech był równy i płytki. Słyszałam, jak jego kroki zbliżają się do łóżka, czułam jego obecność, niemal czułam jego zapach. Nie zdobył się na to, by władować się do pościeli. Może brakowało mu ostatecznej odwagi, może bał się konsekwencji. Ale stał tam, tuż obok, jak zahipnotyzowany.

Najpierw, niby nieświadoma, zsunęłam kołdrę, umożliwiając chłopcu przyjrzenie się mi w tej seksownej koszulce. Wiedziałam, że przez cieniutki, koronkowy materiał, doskonale widzi moje piersi. Że ma je tuż przed nosem, niemal na wyciągnięcie ręki. Czułam jego wzrok, palący i intensywny.

Poczułam wielką, niemal nieokiełznaną chęć podniecania go. Zastanawiałam się, jak zagrać na jego zmysłach jeszcze bardziej.

I wtedy przyszło mi do głowy, to szalone, perwersyjne myśl: mogę odegrać sen erotyczny! Aż ciarki mnie przeszły na tę myśl, gęsia skórka pojawiła się na ramionach. Przecież to rozegra się na jego oczach, a on będzie myślał, że to wszystko dzieje się naprawdę, że widzi taką moją intymną stronę.

Zaczęłam wzdychać, cichutko pojękiwać, z każdą sekundą stając się coraz bardziej przekonującą.

– Och… Oooooch… – Szeptałam „przez sen”, mój głos był ledwo słyszalny, pełen udawanej rozkoszy. – Nie… nie… ach… proszę… niech mi pan tego nie robi… jestem bezbronną kobietką… proszę mnie nie wykorzystywać… – Odsunęłam kołdrę jeszcze bardziej, a przez materiał koszulki pieściłam piersi, delikatnie, ale sugestywnie, ugniatając je, by nadać im kształt. – Proszę zostawić mój biust… ależ pan jest brutalny!

Zsunęłam rękę niżej, w kierunku mojego łona, udając, że bronię się przed niewidzialną dłonią.

– Nie… tylko nie tam… jest pan okrutny… niech pan nie wkłada ręki pod moją spódnicę!

Wzdychałam głośno, jakbym nie mogła się wyzwolić z żelaznego uścisku, z nierealnego koszmaru.

Udając, że mój sen wchodzi w bardziej intensywną fazę, odsunęłam kołdrę na bok, a nogi rozłożyłam szeroko, niemal sugestywnie, jak podczas stosunku, eksponując moje skarby pod prześwitującym materiałem. Wsunęłam dwa palce do cipki, a moje palce zaczęły wykonywać rytmiczne ruchy, udając pchnięcia.

– O Boże! Co pan robi… chyba nie chce pan mnie zgwałcić… – Mój głos był zduszony, pełen udawanego przerażenia.

Dłonią symulowałam ruchy frykcyjne, a jęki stawały się coraz głośniejsze, miarowe, jakby w rytm pchnięć.

– Aaaa… aaaa… aaa… Jest pan taki nielitościwy! Aaaa… aaa… aaa… – Moje słowa były mieszanką bólu i rozkoszy, przeplatane gwałtownymi oddechami.

Kątem oka patrzyłam na Cygana. Stał przy moim łóżku, blady jak ściana, z oczami wbitymi we mnie. Miał rozpięte spodnie i… członka na wierzchu! Był potwornie podniecony, jego oddech był ciężki i urywany. On też się onanizował! To było niesamowite, jak bardzo udało mi się go wciągnąć w tę grę.

Zaczęłam jęczeć głośniej, doprowadzając go do szaleństwa.

– Aaaa! Aaaaaaaa… Ach! Jest pan jak zwierzę! Dziki samiec! Jest pan bezwzględny… Taki drapieżny! Jeszcze nikt mnie tak barbarzyńsko nie potraktował… – Mój głos był coraz bardziej namiętny, coraz bardziej przepełniony udawaną rozkoszą.

Cygan był maksymalnie podniecony, trzepał kapucyna jak oszalały, jego ruchy stawały się coraz szybsze i bardziej chaotyczne. O dziwo, zdałam sobie sprawę, że miałam ogromną ochotę poczuć tego chłopaka w swoim łóżku, chciałam go prowokować…

– Zdobył mnie pan… dostał wszystko, co chciał… Niech pan teraz przynajmniej uważa, żeby nie zrobić ze mnie mamusi… – wyszeptałam, jakby to były moje ostatnie słowa.

Udałam, że nadszedł finał, gwałtowny orgazm.

– O Boże! Jak tak można!? Skończył pan we mnie… – Mój głos był pełen dramatyzmu.

W tym momencie poczułam na sobie fontannę mokrej, lepkiej substancji. Ciepły płyn spryskał moją twarz, biust, włosy. Cygan finiszował. Zostałam spryskana jego nasieniem. Sama nie wiem dlaczego, ale sprawiło mi to ogromną, wręcz perwersyjną przyjemność. To było jak pieczęć…

Udałam, że się wybudzam, powoli otwierając oczy i przecierając je dłonią. Chłopak zdążył odskoczyć, ale nie zdążył zapiąć rozporka.

– Co pan robi w mojej sypialni?! – Zagrałam oburzenie, udając zawstydzoną, natychmiast okryłam piersi kołdrą, jakbym dopiero teraz zdała sobie sprawę z sytuacji.

– Przyszedłem mierzyć podłogę… – wydukał, był potwornie stremowany, jego twarz była czerwona jak burak.

– A już się bałam, że chce pan wtargnąć do mojego łóżka! Ojej! I… dlaczego ma pan rozpięty rozporek?

Ech, gnojku, gdybyś wpakował się do mojej pościeli, mógłbyś sobie nieźle poużywać… Byłam przecież tak podniecona… Ani chybi… gotowa się oddać…

Swoją drogą… ciekawe jakby to było, zostać “wyryćkaną” przez robotnika we własnym łóżku…

– A spodnie mi tak puściły… to poprawiam… A do łóżka… to… jak trza… jakby mnie pani zaprosiła… to mogę… ten… tego… i wtargnąć… – uśmiechnął się, ale bardzo stremowany.
Spodobała mi się jego odwaga, bezpośredniość i taka gierka słowna. Ale oczywiście udałam oburzenie.

– Proszę pana, jest pan chyba nadto śmiały… – nie chciałam go odstraszyć, wręcz przeciwnie, zastanawiałam się, jak pociągnąć rozmowę, żeby z nim poflirtować, żeby go jeszcze bardziej nakręcić.

– Sądzi pan, że kobieta to tak od razu zaprasza nowo poznanego mężczyznę do swego łóżka?

Cygan podrapał się w głowę, jego mina była pełna zakłopotania. Wyraźnie nie wiedział co odpowiedzieć. Ale wkrótce pojawił się błysk w jego oku.

– Może i która to nie… a druga może i tak… – Widać było jego zadowolenie z siebie, że wybrnął. Okazało się, że był gotów iść za ciosem. – A… a pani to… by zaprosiła? – mimo, że nieco wystraszony, chciał zawadiacko grać kozaka, jego oczy błyszczały.

– Och, wy mężczyźni! Myślicie tylko o jednym… – Powiedziałam to z nutką rozbawienia w głosie.

– Że niby o czym…? – Zgrywał cwaniaka, mrużąc filuternie oko.

Teraz ja musiałam coś wymyślić, a chciałam kontynuować flirt.

– Nooo… o tym, jak zbałamucić dziewczynę i… zaciągnąć do łóżka.

– No bo jak się na panią patrzy, to… się myśli o jednym… – Wypalił odważnie, aż przeszedł mnie dreszczyk. Nie tracił rezonu. – Ale… ale panią to nie trzeba zaciągać… – Wprowadził nutkę zagadki.

– Tak…? – Udałam jeszcze bardziej zaintrygowaną, niż byłam.

– No bo… bo pani już jest w łóżku! – Uśmiechnął się szelmowsko, a w jego oczach tańczyły iskierki sprytu.

Patrzcie jaki nicpoń! Podobała mi się jego gierka, mimo, że prosta…

– Spryciarz z pana… faktycznie, już jestem zaciągnięta do łóżka… – Uśmiechnęłam się. – Aha… Dziękuję za komplement… Ale doprawdy, czyżbym istotnie mogła się podobać? – Czułam, że umiejętnie prowadzę gierkę, teraz będzie musiał skomplementować mój wygląd.

Ta rozmowa sprawiała mi niesamowitą przyjemność, zwłaszcza, że leżałam w łóżku i miałam na sobie jedynie koronkową koszulkę, wciąż czując na sobie ciepło jego nasienia.

– Pani to się nam tak podoba, że aż nam staje… – wydukał, a jego oczy wędrowały po moim ciele.

– Że aż co wam staje? – teatralnie zdziwiona dopytywałam, udając nieświadomą.

Pewno pomyślał: „Głupia cipo, że kutasy nam sterczą jak maszty!” A wydukał, zakłopotany:

– Że staje… nam… robota. – Jego głos był ledwo słyszalny.


Po tej scenie z Bandziorkiem i ja zachowywałam się inaczej i oni. Po pierwsze miałam świadomość, że pozwoliłam młodemu robotnikowi, żeby zobaczył moją cipkę, ba to jak ją rozpycham moimi palcami. Po drugie, uświadomiłam sobie, że coraz częściej myślę o tym, że może ja bym takiemu robotnikowi… dała.

Natomiast oni, od tej chwili, podczas tych wszystkich swoich prac wykorzystywali wręcz niemal każdą okazję, żeby się o mnie ocierać. A to, żeby otrzeć się w wąskim przejściu, a to o moją pupę, a to o biust. Widziałam wyraźne wybrzuszenia w ich spodniach, świadectwo ich pożądania. Dwa razy wręcz celowo pobrudzili mi spódnicę jakąś zaprawą. Wiedzieli, że zaraz pójdę do łazienki, żeby się przebrać, dając im kolejną okazję do podglądania.

Raz, niby przypadkiem, jeden z nich złapał mnie za tyłek, brudząc mi oczywiście kieckę. Bardzo przepraszał i zaczął mnie wycierać, ale w taki sposób, żeby tylko mocniej wymacać pupę. Przez cienki materiał spódniczki czułam jak jego dłoń była ciężka i nachalna. Oczywiście udawałam, że nie dostrzegam tego podstępu. Wręcz przeciwnie, wypięłam się mocniej, poddałam pośladki ruchom jego ręki, czując, jak moje ciało reaguje na jego dotyk. Uśmiechnęłam się słodko i serdecznie podziękowałam, że tak dba o mój wygląd. Później, słyszałam, jak pochwalił się kolegom, że “zmacał nauczycielkę, aż miło”. Pozazdrościli mu i sami częściej zasadzali się na mnie, urządzali swoiste polowanie na moją spódnicę…

Wychodząc do pracy, celowo zostawiałam w łazience bieliznę. I to zarówno świeżo wypraną, suszącą się na sznurze, pachnącą proszkiem, jak i już używaną, przesiąkniętą zapachem mojego ciała.

Najczęściej seksowne, koronkowe stringi leżały na koszu, zostawione niby przypadkiem, w pośpiechu. Podobnie biustonosz. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zawsze z delikatnej, prześwitującej koronki. Musiało to działać na ich wyobraźnię, może nawet doprowadzać ich do gorączki. Wiedzieli, że przez taki materiał doskonale widać moje brodawki… i moją szparkę…

Chyba dlatego potem tak się nad nimi pastwili. Po moim powrocie ze szkoły i stanik, i majteczki całe się lepiły. Jakby miseczki stanika służyły jako zbiorniczki na spermę… Nie chcę domyślać się, co robili z moimi majteczkami, można było je wręcz wyżymać! Strasznie mnie podniecało, gdy pytałam ich, czy nie wiedzą co się stało, że mój staniczek jest taki mokry. Wtedy tak uroczo, głupawo się uśmiechali i znajdowali wybitnie durne wytłumaczenia. Że na przykład nieśli wodę i się wylała, że to przez wilgoć. Natomiast jeszcze bardziej podniecało mnie, gdy po powrocie z pracy przebierałam się i zakładałam na siebie mokry stanik, czułam na piersiach lepką substancję… A najbardziej, gdy nasuwałam na tyłek mokrutkie stringi… Czułam się wtedy, jakby zalali mi cipkę, jakbym nosiła ich płyn w sobie. Raz nawet nie omieszkałam im tego zakomunikować, czując dreszcz emocji.

– Panowie… właśnie założyłam moją bieliznę, która leżała w łazience, a ona jest jakaś mokra… – powiedziałam, patrząc na nich niewinnie, ale z ukrytym wyzwaniem.

Ich miny mówiły wszystko. Oto ich nasienie moczy moją szparkę.

– To może my jakoś na paniusi wysuszymy te majteczki i cyckonosz? – zaproponowali, ich głosy były chrapliwe, pełne pożądania.

Następnego dnia zalane były nie tylko stringi używane, które leżały na koszu, ale także czyste, które wisiały na sznurze, gotowe do noszenia. Wiedziałam, że to ich… hołd.

56,650
9.06/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.06/10 (89 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Z tej serii

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.