Remont u Marty

17 stycznia 2019

Opowiadanie z serii:
Remont

33 min

Wcześniej sceny końcowe nie były dość rozbudowane, jednak na prośby czytelników - rozwinęłam je trochę :)

Remont z dreszczykiem

 

Postanowiłam wreszcie wyremontować mój mały, drewniany domek. To była decyzja podjęta nie tyle z konieczności, ile z narastającego, wewnętrznego pragnienia odnowy, czegoś więcej niż tylko czterech ścian. Stał na uboczu wsi, niczym zapomniana perła, otoczony gęstymi, rozłożystymi jabłoniami, które w lecie uginały się od owoców, krzewami ciemnych, lśniących porzeczek i wiecznie rozkrzyczanymi wróblami. Te małe, hałaśliwe stworzenia urządziły sobie gniazdo w skrzyni pod strychem, ich piski i ćwierkania były jedynym stałym elementem akustycznym tego miejsca. Domek był wiekowy, naznaczony upływem czasu, pachniał starym, suchym drewnem, kurzem, który osiadał na każdym meblu, i czymś jeszcze… czymś nieuchwytnym. Może historią, może samotnością, a może obietnicą czegoś nowego.

Lata świetności miał już dawno za sobą – tu coś odpadało, tam przeciekał dach, tworząc ciemne zacieki na suficie sypialni, okna trzeszczały przy każdym podmuchu wiatru, jakby miały dość tego świata, grożąc, że w każdej chwili wypadną z futryn. Podłogi skrzypiały pod stopami, a ściany wydawały się oddychać wiekowym powietrzem. Ale mimo tych wszystkich defektów, wciąż tchnął urokiem dawnych lat, miał w sobie duszę. Był uroczy w swej staroświeckości, w tej swojej niedoskonałości, ale coraz bardziej wymagał opieki, czułej ręki, która przywróci mu dawny blask. I ja – Marta, w końcu postanowiłam się nim zająć, tchnąć w niego nowe życie.

Zamówiłam trzyosobową ekipę budowlaną – poleconą przez sołtysa, który na samo wspomnienie remontu wciągnął powietrze z namaszczeniem i niemal konspiracyjnym szeptem stwierdził: „Pani Marto, lepszych tu nie znajdziecie. Słowo daję, oni są jak wojsko. Tylko niech pani pilnuje…” – urwał nagle, rzucając mi znaczący, nieco rubaszny uśmieszek, którego nie zrozumiałam od razu. Myślałam, że chodzi o terminowość, o materiały, ale czułam, że kryje się za tym coś więcej, jakiś niewypowiedziany, męski sekret.

Dowodził nimi Stanisław. Majster z prawdziwego zdarzenia, typ starej daty, emanujący spokojną, niemal granitową siłą. Dobrze po czterdziestce, wysoki, barczysty, z sylwetką zaciśniętą jak pieść. Jego twarz była poorana głębokimi zmarszczkami, niczym mapa przeżytych lat, a broda przyprószona siwizną dodawała mu powagi i doświadczenia. Oczy, choć zazwyczaj spokojne, potrafiły wbijać człowieka w ziemię, bez jednego słowa wyrażając całe spektrum emocji, od aprobaty po surową dezaprobatę. Jego dłonie – spalone słońcem, popękane, z grubymi palcami i zniszczonymi paznokciami – opowiadały więcej niż niejeden życiorys. Były to dłonie człowieka, który całe życie pracował fizycznie, dłonie, które widziały i tworzyły, dłonie, które potrafiły być zarówno brutalne, jak i precyzyjne. Nie był rozmowny, wydawał polecenia krótkimi zdaniami, ale miał w sobie magnetyzm, który przyciągał spojrzenia.

Jego pomocnikami byli dwaj młokosi tuż po zawodówce, tacy, co ledwie wyrośli z krótkich spodenek, ale już zdążyli posmakować dorosłości. Jeden z nich to Bandziorek – krępy, o śniadej cerze, niczym wypieczonej słońcem ziemi, dlatego czasem, za plecami, mówili na niego Cygan. Miał przenikliwe, czarne oczy, które wyglądały jak dwie błyszczące pestki czereśni, wpatrujące się w świat z dziką ciekawością. Był zwinny jak kot, poruszał się z niesamowitą gracją, niemal bezszelestnie. Z natury milczący, skupiony na wykonywanej pracy, jego spojrzenie było długie, uważne, a słowa wypowiadał krótko, jakby cedził je przez zęby. Uśmiechał się rzadko, ale gdy to robił, jego uśmiech był pełen sprytu, niemal szelmowski.

Drugim był Janusz. Inny od reszty, jakby z innego świata. Chudy – wręcz drobny jak na mężczyznę, o wąskich, niemal dziewczęcych ramionach i zapadniętych policzkach, które nadawały mu nieco ascetyczny wygląd. Wydawał się młodszy od reszty – nie tylko metrykalnie, ale całym sobą, swoją postawą, nieśmiałością. Miał wiecznie spuszczony wzrok, jakby bał się podnieść go na kogoś. Jego włosy były nieustannie potargane, jakby dopiero co zerwał się z łóżka, a dłońmi nieustannie coś skubał – to wystający sznurek z rękawa koszulki, to kant kieszeni w spodniach. Gdy mówiłam do niego, rumienił się, a jego bladą cerę natychmiast pokrywał szkarłatny rumieniec, jakby każde moje słowo było zaklęciem rzuconym prosto w jego serce. Nie patrzył w oczy dłużej niż trzeba, ale kiedy myślał, że nie widzę – zerkał. Długo, uważnie, z czymś między zachwytem a niedowierzaniem, jakby patrzył na zjawę. W jego spojrzeniu było coś czystego, niemal niewinnego. Czego nie było u pozostałych.

Do remontu kwalifikowało się praktycznie wszystko. Kuchnia, z jej popękanymi płytkami i archaiczną zabudową, sypialnia, gdzie tynk sypał się ze ścian, ponury ganek, który bardziej przypominał składzik niż wizytówkę domu, a nawet dach i komin, które wołały o natychmiastową interwencję. Pracy było po uszy, na całe tygodnie, a może i miesiące. Tyle, że zdążyli rozłożyć narzędzia – młotki, piły, miarki – i już zgubili klucz francuski, co było zwiastunem chaosu i… czegoś więcej.

Już pierwszego dnia, od samego rana, zauważyłam, że obserwują mnie – ale każdy inaczej, na swój własny, unikalny sposób. Bandziorek patrzył jak drapieżnik, z góry, z tymi swoimi błyszczącymi, czarnymi oczami, jakby oceniał moją przydatność, moją wartość w tej małej hierarchii remontowej. Stanisław – nie wiadomo kiedy i jak, bo jego spojrzenie było ulotne, przelotne, ale wyraźnie to czułam. Czułam na sobie jego ciężar, ten magnetyczny, nieuchwytny wzrok, który przenikał przez ubranie. A Janusz… Janusz patrzył jak chłopiec, który właśnie zobaczył kogoś z bajki, jakby jego niewinne oczy po raz pierwszy ujrzały coś niezwykłego, coś, co wykraczało poza jego codzienną rzeczywistość. W jego spojrzeniu było coś czystego, niemal dziecięcego, jakiś rodzaj naiwnego zachwytu. Czego nie było u pozostałych. I to właśnie to spojrzenie intrygowało mnie najbardziej.

Te spojrzenia, pełne łapczywej ciekawości, dyskretne (a czasem i zupełnie jawne) pomruki uznania, dłuższe niż wypadało spojrzenia, gdy przechodziłam obok, odzywając się do nich, prosząc o coś, ku mojemu zaskoczeniu – bardzo polubiłam. Była w nich jakaś surowa, nieudawana szczerość, której brakowało mi w moim dotychczasowym życiu.

Nie powiem – schlebiało mi to. Taka elegancka lalunia jak ja – zadbana, wystrojona w eleganckie sukieneczki z dobrych materiałów, buciki na obcasach, z delikatnym makijażem, dobrze wykształcona nauczycielka – musiała w ich oczach uchodzić za kobietę luksusową, niemal egzotyczną. Zwłaszcza tutaj, na wsi, gdzie dominowały proste, praktyczne stroje i zmęczone twarze. Pewnie byłam dla nich nieosiągalna, jak coś z drogiego katalogu, jak marzenie, które nigdy się nie spełni. I może właśnie dlatego, im bardziej czułam się dla nich niedostępna, tym mocniej narastało we mnie pragnienie… by ich kusić. By igrać z tą granicą, drażnić ich zmysły, sprawiać, by ich wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, ale jednocześnie nie pozwalać zbliżyć się za bardzo. To była delikatna, niemal taneczna gra, w której ja miałam prowadzić. I już wiedziałam, że będzie to remont pełen napięcia, nie tylko tego wynikającego z remontu.


 

Kuszenie na rusztowaniu

 

Już jednego z pierwszych dni, ledwie słońce zaczęło mocniej grzać, a zapach świeżo ciętego drewna unosił się w powietrzu, stawiać zaczęli rusztowania przy połaci dachu. Była to solidna, choć prowizoryczna konstrukcja z drewnianych belek i metalowych rur, pachnąca rdzą i wysiłkiem. I wtedy to się stało. Z góry, z wysokości, gdzie wisiał niczym pająk w swojej sieci, Majster Stanisław nagle krzyknął, jego głos niósł się echem po podwórku: „Pani Marto! Musi pani zobaczyć ten występi! Pilnie! Inaczej ani rusz!” Gestykulował teatralnie, machając rękami, jakby od mojej obecności zależały losy całej budowy.

Janusz i Bandziorek, stali przy drabinie, udając, że ją przytrzymują, choć w rzeczywistości ich dłonie ledwo dotykały drewna. Uśmiechali się pod nosem, ich oczy błyszczały z nieukrywaną satysfakcją, jakby już widzieli, co ma się wydarzyć. Byłam akurat ubrana w rozkloszowaną, letnią spódniczkę, której lekki materiał swobodnie falował wokół moich nóg przy każdym podmuchu wiatru, i przewiewną bluzkę z delikatnego lnu – zestaw lekki, kobiecy, wyraźnie kontrastujący z roboczym szarakiem ich codzienności, z ich brudnymi spodniami i przepoconymi koszulami. Z miejsca zrozumiałam, o co tak naprawdę im chodziło – niekoniecznie o ten nieszczęsny dach. Chodziło o mnie.

– Właśnie wróciłam i muszę się przebrać – rzuciłam, siląc się na powagę, uniosłam lekko brodę, by nadać sobie autorytetu. – Poza tym, przecież sami możecie ocenić tę „pilną sprawę”. Jesteście fachowcami.

Ale nie odpuszczali. Ich twarze przybrały miny udawanego zmartwienia, a w ich oczach tańczyły iskierki zuchwałości.

– To pilne! Pani decyzja jest kluczowa! – odparł Janusz, starając się brzmieć poważnie, choć jego kąciki ust drgały. – Bez pani nie ruszymy dalej. A majster czeka! – dodał Bandziorek, wzmacniając presję. Czułam się osaczona, ale w dziwny sposób mi się to podobało. To było jak zaproszenie do gry.

Uległam, wiedząc doskonale, co tak naprawdę ich “pilnie” interesuje. Moje wysokie szpilki, choć eleganckie, nie były najlepszym obuwiem do wspinaczki po prowizorycznej drabinie. Każdy szczebel wydawał się być pułapką, ale nie miałam już siły oponować. A może po prostu nie chciałam? Ostrożnie stawiałam stopy na kolejnych szczeblach, czując na plecach ich wzrok – ciężki, palący, niemal namacalny. Byli jak wygłodniałe koty czające się pod rybnym straganem, a ja byłam tym kawałkiem świeżej ryby, dostępnej na wyciągnięcie ręki, ale wciąż niedostępnej. Z każdą chwilą atmosfera gęstniała, stawała się coraz bardziej naładowana elektrycznością, a powietrze wokół mnie wydawało się wibrować od ich stłumionego pożądania.

Wiedziałam doskonale, co kryje się pod moją swobodnie falującą spódnicą. Cienkie, cieliste pończochy, jedwabiste w dotyku, zakończone szerokimi, koronkowymi manszetami, które zmysłowo opinały moje uda. A do tego – odważne, czerwone, koronkowe stringi. Czerwień odcinała się ostro od reszty stroju, od jasnej skóry i neutralnych pończoch, jak prowokacyjny znak, jak czerwona flaga na byka. To był mój mały sekret, który powoli, z każdym krokiem w górę, stawał się ich tajemnicą. Czułam, jak moje policzki płoną, a serce bije szybciej, bijąc w rytm tej cichej, zmysłowej gry. Wiedziałam, że oni czekają, że obserwują każdy ruch, każdą fałdę materiału, która mogłaby odsłonić choć odrobinę więcej. I właśnie to oczekiwanie, ta ich łapczywa ciekawość, była dla mnie największą nagrodą.


 

Czerwone koronkowe obietnice

 

Im wyżej wchodziłam, tym mocniej czułam wiatr targający moją spódnicą, i tym wyraźniej słyszałam ich szepty. Szepty, które stawały się coraz śmielsze, coraz bardziej bezpośrednie, jakby odległość dodawała im odwagi. Czułam się jak aktorka na scenie, a oni byli moją widownią, oczekującą na każdy, nawet najmniejszy gest.

– Patrz, jakie pończochy… – usłyszałam głos Janusza, niski, niemal zduszony, jakby nieświadom, że każdy dźwięk na tej wysokości niósł się echem w bezwzględnej ciszy podwórka. Czułam na sobie jego spojrzenie, palące i nieśmiałe jednocześnie.

– Takie fatałaszki to mają te… co stoją przy drodze. Albo jeszcze lepiej – w burdelach. – dodał Bandziorek z tonem eksperta, w jego głosie pobrzmiewała mieszanka pogardy i fascynacji. Te słowa, wypowiedziane z taką pewnością siebie, były jak cios prosto w splot słoneczny.

Aż mnie zatrzęsło. Ale nie z oburzenia, nie z gniewu, jakiejś dumy czy zranionej godności. Wręcz przeciwnie. Czułam, jak coś mięknie we mnie, jakbym z rozkoszą, z niemal perwersyjną satysfakcją przyjmowała tę obrazoburczą opinię, to sprowadzenie mnie do roli “dziwki” czy “kurwy”. Było to tak dziwne, tak sprzeczne z tym, kim byłam na co dzień – wykształconą nauczycielką, damą z miasta. A jednak, to słowo „kurwa” wypowiedziane z dołu, z ich ust, nagle stało się dla mnie rodzajem pochwały, mrocznej, grzesznej, ale jednak pochwały. Potwierdzeniem, że widzą we mnie coś więcej niż tylko panią domu do remontu, że widzą kobietę, która budzi w nich pierwotne pragnienia.

Szepty znów narosły, tym razem z jeszcze większą intensywnością.

– Widziałeś jej majtki? – Janusz zapytał, jego głos ledwo słyszalny, pełen napięcia.

– Nie do końca… ale przez pończochy prześwituje coś czerwonego… Jak cholera to widać, jak żywa krew. – Bandziorek odpowiedział, a w jego głosie była nuta frustracji.

– Jak będzie schodzić, to się dopatrzymy wszystkiego. Jak nic. – Głos Janusza był pełen niecierpliwości i obietnicy.

Czułam, jak powietrze staje się gęste od ich pożądania, niemal mogłam go posmakować. Z dachu wiało coraz mocniej, chłodny, porywisty wiatr, który z każdym podmuchem szarpał moją spódnicą. Spódnica łopotała niczym żagiel na wzburzonym morzu, odsłaniając i zakrywając zmysłowo, w rytmie kapryśnych podmuchów. Jedną ręką kurczowo trzymałam się zimnej, metalowej rury rusztowania, czując jej surowy chłód przez cienki materiał bluzki. Drugą usiłowałam opanować niesforną tkaninę, przytrzymując ją udo, by choć na chwilę zasłonić to, co już było tak jawne. Ale kiedy majster zawołał, jego głos, choć rubaszny, był pełen autorytatywnej troski:

– Paniusiu, musisz złapać się obiema rękami, mocno! Tu deska chybotliwa, aż strach, żeby pani nie spadła! – nie miałam wyjścia. Nie mogłam udawać, że nie słyszę, nie mogłam zignorować troski o moje bezpieczeństwo. Chociaż wiedziałam, że to tylko pretekst.

Odpuściłam. Moje palce, które jeszcze przed chwilą desperacko trzymały materiał, rozluźniły się. Spódnica uniosła się swobodnie, powiewając wysoko nad moimi udami, niczym zasłona odsłaniająca scenę. I tak, niczym w teatrze, odsłoniła się przede mną rola, w którą wchodziłam bez słów, z każdym oddechem stając się coraz bardziej nią. Czerwień majtek, intensywna i prowokacyjna, kontrastująca z jasnymi pończochami, była teraz w pełni widoczna. Pończochy, miękkie i jedwabiste, opinały moje uda, ich koronka jawiła się w słońcu niczym obietnica. Podmuchy wiatru, które jeszcze przed chwilą były moim wrogiem, teraz stały się sprzymierzeńcem, zmysłowo muskając skórę. I ich oczy, coraz bardziej natarczywe, coraz bardziej nienasycone, wlepione we mnie jak w obraz.

– To stringi! – niemal zakrzyknął Bandziorek, jego głos był pełen podziwu i triumfu, jakby odkrył skarb. – I to jakie cienkie! Kurwa! Jak będzie schodzić… może i szparkę dojrzymy… Albo i więcej! – dodał Janusz, a w jego głosie pobrzmiewała nieśmiała, ale rosnąca nadzieja.

Ich język był wulgarny, dosadny, brudny, ale ja nie mogłam oderwać od niego myśli. Był jak zakazany owoc – brudny, soczysty, nieprzyzwoity… i właśnie przez to tak cholernie podniecający. Czuliśmy to wszyscy. To było jak narkotyk, który coraz głębiej przenikał do moich żył. Wiedziałam, że to, co się dzieje, jest nieodpowiednie, niewłaściwe, ale każda komórka mojego ciała reagowała na to z niespodziewaną intensywnością. Była to nowa gra, nowa strona mnie, którą odkrywałam na szczycie tego starego, drewnianego domku, pod czujnym okiem trzech mężczyzn.


 

Dotyk i dominacja

 

Rozmawiając z majstrem na górze o jakimś wyimaginowanym problemie technicznym, dotyczącym rzekomego wybrzuszenia na dachówce, udawałam skupienie, lekko kiwając głową i marszcząc brwi. To był pretekst, ale nagle, niemal w idealnie zaplanowanym momencie, nieoczekiwanie zachwiałam się, a mała deseczka pod moją stopą faktycznie drgnęła. Stanisław, jakby tylko na to czekał, pochwycił mnie w ostatniej chwili. Jego duże, spracowane dłonie w jednej chwili spoczęły na mojej piersi i pośladku – bezceremonialnie, pewnie, jakby dokładnie wiedział, co robi, jakby ten gest był dla niego naturalny i od dawna zaplanowany. Jego palce zagłębiły się w miękkość mojego ciała przez cienki materiał letniej sukienki, niemal od razu wyczuwając kontury pończoch i koronki stringów.

Zamarłam. Całe moje ciało zesztywniało, a potem ogarnął je dreszcz – nie z zimna, lecz z intensywności odczuć. Czułam na sobie ten fizyczny, dominujący dotyk, jednocześnie obrzydliwy w swojej bezczelności i niesamowicie podniecający w swojej surowości. Z dołu, niczym echo moich własnych, grzesznych myśli, dotarł mnie stłumiony chichot chłopców.

– Majster, trzymaj paniusię tak, żeby nie zleciała! Ha ha… – Głos Bandziorka niósł się echem, pełen rubasznego rozbawienia i ukrytego podziwu.

I tak też mnie trzymał: pewnie i mocno, jego dłonie niczym imadła, ale z dziwną czułością, która przeczyła ich brutalności. Czułam jego silne ręce, jedną zaciśniętą na krągłości pośladka, niemal wbijającą się w niego, drugą na piersi, której sutek natychmiast stwardniał pod naciskiem jego dłoni. Wpił się nimi, jakby sprawdzał jędrność mojego ciała, jakby badał moją elastyczność, moją uległość. Miałam wrażenie, że zaraz rozerwie materiał sukienki, odsłaniając wszystko w słońcu. Czułam jego oddech na swoich włosach, a zapach potu, kurzu i męskiej skóry uderzył mnie z siłą, która niemal odebrała mi dech.

– Proszę mnie puścić… – wydusiłam z siebie, starając się, by mój głos brzmiał nieśmiało, niemal błagalnie, choć w środku czułam narastające podniecenie, niczym gorąca fala rozlewająca się po moim brzuchu. W tej jednej chwili zdałam sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazłam. Na tej chybotliwej desce, na wysokości, byłam od niego całkowicie zależna. Zdana na jego łaskę. Byłam w jego władzy, a on to wiedział. Majster Stanisław, ze swoim żelaznym uściskiem, trzymał mnie mocno, unieruchamiając, a każda próba wyrywania się mogłaby skończyć się upadkiem z wysokości. Bez szans na ucieczkę, bez możliwości stawienia oporu. Wiedział o tym doskonale. I wykorzystywał tę chwilę do końca, delektując się nią. Mocno trzymał mnie za pośladek i pierś, pewnym, męskim chwytem, który mówił: „Teraz jesteś moja. Na chwilę, ale moja.” Nie było w tym brutalności, nie było bólu – ale była zdecydowana, niekwestionowana dominacja. Mógł mnie teraz dotykać do woli, niemal bezkarnie, na oczach jego młodych, wygłodniałych pomocników. Z pewnością chciał im zaimponować, pokazać swoją przewagę, swoją męską siłę i doświadczenie. I z pewnością dopiął swego – z dołu, niczym szmer drapieżników wpatrujących się w zdobycz, dotarły do mnie półszeptem komentarze chłopców. Szepali, niemal z nabożnym zachwytem, ich głosy były mieszanką podniecenia i podziwu dla majstra.

– No to wpadła w jego łapska! – Głos Janusza, zwykle nieśmiały, był teraz pełen nieukrywanego podziwu i zazdrości. Jego intonacja zdradzała, że marzy o tym, by być na miejscu Stanisława.

– Pomacał sobie, aż miło! Kurwa, chciałbym być na jego miejscu! Jakbym ja tak mógł… – dodał Bandziorek, a w jego głosie pobrzmiewała czysta, zwierzęca frustracja, niemal żal. Czułam ich wzrok na swoich plecach, niemal widziałam ich wyobraźnię pracującą na najwyższych obrotach, wizualizującą, co działo się między mną a majstrem. Byłam jak obraz, który ożył, a oni byli moimi widzami. I w tamtej chwili to było wszystko, czego pragnęłam.


 

Moment triumfu

 

Czułam, że ten moment był dla niego nie tylko próbą siły, ale prawdziwym popisem. Chciał im zaimponować – starszy, doświadczony facet pokazujący młodym, zielonym jeszcze chłopakom, że on wie, jak się obchodzić z kobietą, jak zapanować nad nią, jak ją zdobyć, choćby tylko na moment, samym dotykiem. Był pewny siebie, wręcz zuchwały. I z pewnością dopiął swego. Janusz i Bandziorek, stojący na dole, byli zahipnotyzowani. Ich wzrok, pełen mieszanki zazdrości i podziwu, był utkwiony w nas, jak w jakimś spektaklu. Byli niemymi świadkami, a jednocześnie aktywnymi uczestnikami tej cichej, męskiej demonstracji. A ja…? Ja byłam w tym wszystkim osią, obiektem, na którym rozgrywała się ta gra. I o dziwo, to mi się podobało. Czułam się jak królowa na piedestale, nawet jeśli był to piedestał z rusztowań, a korona była niewidzialna.

– Już paniusię puszczam – rzucił w końcu Stanisław, jego głos był głęboki, sycący, wręcz mruczący, jakby delektował się każdą sylabą i każdą sekundą tej interakcji. W jego oczach, które spotkały moje na krótką chwilę, błysnęła satysfakcja. Nie omieszkał jednak na odchodne, zanim jego duże, spracowane dłonie mnie ostatecznie opuściły, pomasować mojej pupy z nonszalancką, niemal bezczelną pewnością siebie. Czułam jego palce ugniatające mięsień, przejeżdżające po zmysłowej krągłości, jakby chciały zapamiętać każdy centymetr. Następnie mocniej ścisnął pierś, niemal miażdżąc ją w swoim uścisku, tak że poczułam, jak mój sutek twardnieje pod naciskiem jego kciuka przez cienki materiał bluzki. To był krótki, ale intensywny dotyk, niemal brutalny w swojej intencji, po którym na skórze pozostało palące ciepło. Gorąco, które rozeszło się po moim ciele, przypominając mi o tym, co właśnie się wydarzyło. Był to gest pożegnania, ale i obietnicy, niewypowiedzianej, ale wyraźnie odczuwalnej. Wiedział, że ten dotyk zostanie ze mną na długo. A ja wiedziałam, że to dopiero początek naszej gry.


 

Zejście i odkrycie

 

Zaczęłam ostrożnie schodzić po drabinie, każdy szczebel wydawał się wibrować pod moimi stopami, jakby rezonując z narastającym we mnie napięciem. Wiatr znowu uniósł moją spódniczkę, która zafalowała niczym flaga w niepewnej pogodzie, odsłaniając coraz więcej z tego, co miało pozostać ukryte. Poczułam chłód powietrza na moich udach, a potem nagle – szarpnięcie. Ostry, nieprzyjemny dźwięk rozdarcia materiału przeszył powietrze. Moja spódniczka zaczepiła o jakiś wystający gwóźdź i porwała się na samym środku, tuż nad kolanem! Rozdarty materiał, poszarpany i bezwładny, odsłonił chłopcom jeszcze więcej, niż kiedykolwiek mogli się spodziewać. Było to jak kurtyna, która nagle, wbrew woli aktora, odsłoniła scenę w pełni.

Schodziłam potwornie speszona, czując, jak intensywny rumieniec wpełza mi na twarz, aż po same skronie. Jednocześnie, wewnątrz mnie, rosło dzikie, nieokiełznane podniecenie. To było jak ogień, który rozpalał się w moim brzuchu, rozlewał się po całym ciele. Czułam na sobie ich spojrzenia, które niczym rentgen prześwietlały moje ciało, przenikając przez cienki materiał. Ich szepty, tym razem głośniejsze, bardziej zuchwałe i niemal pozbawione wstydu, docierały do mnie niezawodnie, każdy wyraz, każde stłumione słowo.

– Patrz, czy przez majtki nie przebija jej psitka! – Usłyszałam głos Bandziorka, chrapliwy i pełen podniecenia, a ta bezpośredniość sprawiła, że moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej, niczym dzwon. Było to jak potok lodowatej wody, a jednocześnie strumień gorącej, płynnej rozkoszy.

– Kurwa, zobacz, jak widać! Jest obcisła! Jak tam się wszystko rysuje! – dodał Janusz, a w jego głosie pobrzmiewała mieszanka zaskoczenia i niemal nabożnego podziwu. Niemal widziałam, jak wyciągają szyje, próbując dostrzec każdy, najdrobniejszy szczegół, jak ich oczy chłoną ten widok.

Aż drżałam, stawiając stopy na kolejnych szczeblach, a dłoń zaciskała się na drewnianej poprzeczce, niemal wbijając paznokcie w starzejące się drewno. Każdy krok w dół był trudny – nie tyle z powodu wysokości czy chwiejności drabiny, co z mieszanki skrajnych emocji. Sama nie wiem, czy bardziej z zawstydzenia, które płonęło na mojej skórze niczym ogień, czy z podniecenia, które rozlewało się po całym moim ciele niczym ciepła fala, docierając do najdalszych zakamarków. Ta sytuacja, ta ich bezwstydna ciekawość, to poczucie bycia obnażoną dla ich wzroku, niezwykle mnie nakręcała. Było to uzależniające.

Im niżej schodziłam, tym bardziej chciałam, żeby przez prześwitującą koronkę obcisłych stringów zobaczyli zarys warg sromowych, żeby ich wyobraźnia mogła pracować na najwyższych obrotach, żeby ich pożądanie eksplodowało, niczym salwa fajerwerków. Wiedziałam, że koronkowe stringi, które miałam na sobie, były napięte, idealnie dopasowane, niemal prześwitujące, ukazując wszystko, co miało pozostać tajemnicą. Celowo zwalniałam, lekko chwiejąc się, by dać im więcej czasu na obserwację, by pozwolić im nasycić wzrok. Im niżej schodziłam, tym bardziej miałam ochotę… wystawić się na ich wzrok. Niby przypadkiem, niby niechcący, ale z pełną świadomością tego, co robię.

Czułam ich wzrok, jak niemal materialnie dotyka mojego kroku, niemal czułam ciepło ich spojrzeń. To było jak niewidzialny dotyk, który rozpalał moją skórę.

– Ty! Tam widać jej cipkę! Chyba jest wygolona… – Usłyszałam triumfalny szept Bandziorka, a te słowa, choć prymitywne, były dla mnie jak cios w żołądek, który paradoksalnie wywołał falę gorąca, rozchodzącą się po moim brzuchu. Moje wnętrze zaciskało się z dziwnej przyjemności. – O tak, gnojki… Podniecajcie się! Niech wam stają te wasze młode fiutki… – pomyślałam w duchu, czując niemal fizycznie, jak ich ciała reagują na to, co widzą, jak ich pożądanie rośnie z każdą sekundą. Byłam ich boginią, choć na chwilę, a oni moimi oddanymi wyznawcami.


 

Wieczorne rytuały i sekretne sny

 

Kiedy wracałam z pracy, zmęczona, ale z wewnętrznym dreszczem oczekiwania, robiłam panom robotnikom kawę. To stał się nasz codzienny rytuał, cicha przystań po dniu pełnym hałasu i kurzu. Piliśmy ją na werandzie, w cieniu starych jabłoni, których konary uginały się pod ciężarem dojrzewających owoców. Gorzka, aromatyczna kawa parzyła języki, ale to nie ona była centrum uwagi. Bardzo chcieli mnie zagadywać, ich spojrzenia były pełne pytań, ale jakby nie mieli pomysłów, albo brakowało im śmiałości, by przekroczyć tę niewidzialną barierę.

– A pani tu tak sama mieszka? – pytał Stanisław, jego głos był niższy niż zwykle, niemal intymny, a w jego oczach czaiła się głęboka ciekawość.

– Z mamą, tylko mama przebywa obecnie w sanatorium – odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał neutralnie, choć wiedziałam, że to zdanie zaprasza do dalszych pytań.

– A to nie ma pani męża ani narzeczonego? Taka piękna kobieta… – Janusz wtrącił nieśmiało, jego policzki pokryły się delikatnym rumieńcem.

– Niestety nie, jestem samotna… – mówiłam tonem, który zdradzał, jak bardzo brakuje mi mężczyzny, jak bardzo pragnę bliskości, choć nigdy bym tego nie przyznała wprost. To była część mojej gry, cicha prośba o uwagę.

Dopytywali, czy oni nie nadawaliby się na kandydatów. Ich oczy błyszczały nadzieją, pomieszaną z zuchwałością. Ja, nie tylko z wrodzonej uprzejmości, ale też dla podkręcenia atmosfery, dla podsycenia ich pragnień, komplementowałam ich, delikatnie i precyzyjnie.

– Panom niczego nie brakuje… Panowie są tacy przystojni… tacy silni… tacy męscy… prawdziwe chłopy. – Mój głos był aksamitny, niemal szeptem.

Albo:

– Doskonale się czuję w panów towarzystwie. Pewnie niejedna kobieta mogłaby przez panów zostać zbałamucona! Aż boję się, czy przypadkiem to ja nie zostanę zbałamucona… – Mówiłam to z uśmiechem, ale w moich oczach czaiła się iskierka prowokacji.

Miło było obserwować, jak się wtedy puszą, jak ich klatki piersiowe nabierają powietrza, jak ich dłonie zaciskają się na kubkach z kawą. Ich męska duma rosła z każdym moim słowem. Brak im jednak było na tyle odwagi, żeby na przykład, zaprosić mnie na randkę. Byli jak drapieżniki, które boją się podejść zbyt blisko ofiary, mimo że ich instynkty szalały.

Często po męczącej pracy, z nużącym ziewnięciem, musiałam ucinać sobie poobiednie drzemki. Z lubością informowałam ich, że muszę „pójść do łóżka” lub „przespać się”. Celowo dobierałam te słowa, czując, jak działają na nich niczym płachta na byka, rozpalając ich wyobraźnię. I rzeczywiście, zaledwie kilka minut później, szybko meldowali się pod oknem sypialni, niczym spiskowcy. Ja tymczasem, w pełni świadoma ich obecności, zakładałam jakąś seksowną koszulkę do spania. Kusą, koronkową, prześwitującą – każda inna, każda bardziej zmysłowa. Z lubością podsłuchiwałam ich rozmowy zza okna, ich szeptane fantazje, które stawały się dla mnie paliwem.

– Ciekawe, czy pani nauczycielka by dała? – Głos Bandziorka był chrapliwy, pełen pożądania.

Podniecały mnie te prostackie dywagacje, to sprowadzanie mnie do roli obiektu ich seksualnych fantazji. To było grzeszne, a jednocześnie tak słodkie.

– Po mojemu, to Marta chętnie by rozłożyła nogi – komentował Cygan, jego ton był pewny siebie. – Widzicie, jaka z niej kicia, jaka prowokatorka?! Samej jej na to patrzę.

– Oj, nie, na nią w szkole mówią cnotka-niewydymka. Podobno dyrektor ostro ją rwał, ale nie dała mu się przelecieć – nieśmiało wtrącił Janusz, jakby chciał mnie bronić, a jednocześnie zdradzić coś więcej.

Szalenie ekscytowały mnie te spekulacje dotyczące mojej reputacji – cnotka czy dziwka? To było jak taniec na linie między dwoma skrajnościami, a ja czułam się w tej grze doskonale.

– A ja słyszałem, że jeździ co wakacje za granicę. Po co by tam jeździła? Na pewno, żeby się puszczać, żeby dawać dupy bogatym frajerom. – Bandziorek chciał koniecznie udowodnić, że ma rację, że jego intuicja jest niezawodna. – A teraz się przy nas położyła do łóżka. Po co? Nie żeby którenś teraz tam poszedł i jej przeszorował komin?

W powietrzu zawisło napięcie.

– Jak żeś taki mądry, to idź. – Majster zmierzył młodziana surowym wzrokiem, a jego głos był ciężki, pełen wyzwania.

Aż zadrżałam, gdy usłyszałam kroki w mojej sypialni. Serce zaczęło walić mi jak młotem. Czy Cygan, ten zuchwały Bandziorek, będzie miał tyle odwagi, żeby wtargnąć do mojego łóżka? Czy to wszystko, co działo się między nami, zaprowadziło nas aż tutaj? A jeśli tak, to jak się zachowa? Jak ja sama się zachowam?!

Udawałam, że śpię, mój oddech był równy i płytki. Słyszałam, jak jego kroki zbliżają się do łóżka, czułam jego obecność, niemal czułam jego zapach. Nie zdobył się na to, by władować się do pościeli. Może brakowało mu ostatecznej odwagi, może bał się konsekwencji. Ale stał tam, tuż obok, jak zahipnotyzowany.

Najpierw, niby nieświadoma, zsunęłam kołdrę, umożliwiając chłopcu przyjrzenie się seksownej koszulce. Wiedziałam, że przez cieniutki, koronkowy materiał, doskonale widzi moje cycki. Że ma je tuż przed nosem, niemal na wyciągnięcie ręki. Czułam jego wzrok, palący i intensywny.

Poczułam wielką, niemal nieokiełznaną chęć podniecania go. Zastanawiałam się, jakby to uczynić, jak zagrać na jego zmysłach jeszcze bardziej. I wtedy przyszło mi do głowy, to szalone, perwersyjne myśl: mogę odegrać sen erotyczny! Aż ciarki mnie przeszły na tę myśl, gęsia skórka pojawiła się na ramionach. Przecież to rozegra się na jego oczach, a on będzie myślał, że to wszystko dzieje się naprawdę, że widzi moją najbardziej intymną stronę.

Zaczęłam wzdychać, cichutko pojękiwać, z każdą sekundą stając się coraz bardziej przekonującą.

– Och… Oooooch… – Szeptałam „przez sen”, mój głos był ledwo słyszalny, pełen udawanej rozkoszy. – Nie… nie… ach… proszę… niech mi pan tego nie robi… jestem bezbronną kobietką… proszę mnie nie wykorzystywać… – Odsunęłam kołdrę jeszcze bardziej, a przez materiał koszulki pieściłam piersi, delikatnie, ale sugestywnie, ugniatając je, by nadać im kształt. – Proszę zostawić mój biust… ależ pan jest brutalny!

Zsunęłam rękę niżej, w kierunku mojego łona, udając, że bronię się przed niewidzialną dłonią.

– Nie… tylko nie tam… jest pan okrutny… niech pan nie wkłada ręki pod moją spódnicę!

Wzdychałam głośno, jakbym nie mogła się wyzwolić z żelaznego uścisku, z nierealnego koszmaru, który stawał się coraz bardziej realny. Udając, że mój sen wchodzi w bardziej intensywną fazę, odsunęłam kołdrę na bok, a nogi rozłożyłam szeroko, niemal sugestywnie, jak podczas stosunku, eksponując moje wnętrze pod prześwitującym materiałem. Wsunęłam dwa palce do cipki, a moje palce zaczęły wykonywać rytmiczne ruchy, udając pchnięcia.

– O Boże! Co pan robi… chyba nie chce pan mnie zgwałcić… – Mój głos był zduszony, pełen udawanego przerażenia.

Dłonią symulowałam ruchy frykcyjne, a jęki stawały się coraz głośniejsze, miarowe, jakby w rytm pchnięć.

– Aaaa… aaaa… aaa… Jest pan taki nielitościwy! Aaaa… aaa… aaa… – Moje słowa były mieszanką bólu i rozkoszy, przeplatane gwałtownymi oddechami.

Kątem oka patrzyłam na Cygana. Stał przy moim łóżku, blady jak ściana, z oczami wbitymi we mnie. Miał rozpięte spodnie i… członka na wierzchu! Był potwornie podniecony, jego oddech był ciężki i urywany. On też się onanizował! To było niesamowite, jak bardzo udało mi się go wciągnąć w tę grę.

Zaczęłam jęczeć głośniej, doprowadzając go do szaleństwa.

– Aaaa! Aaaaaaaa… Ach! Jest pan jak zwierzę! Dziki samiec! Jest pan bezwzględny… Taki drapieżny! Jeszcze nikt mnie tak barbarzyńsko nie potraktował… – Mój głos był coraz bardziej namiętny, coraz bardziej przepełniony udawaną rozkoszą.

Cygan był maksymalnie podniecony, trzepał kapucyna jak oszalały, jego ruchy stawały się coraz szybsze i bardziej chaotyczne. Miałam wielką ochotę poczuć tego chłopaka w swoim łóżku, chciałam go jakoś sprowokować, by przekroczył tę ostatnią granicę.

– Zdobył mnie pan… dostał wszystko, co chciał… Niech pan teraz przynajmniej uważa, żeby nie zrobić ze mnie mamusi… – wyszeptałam, jakby to były moje ostatnie słowa.

Udałam, że nadszedł finał, gwałtowny orgazm.

– O Boże! Jak tak można!? Skończył pan we mnie… – Mój głos był pełen dramatyzmu.

Mówiąc to, poczułam na sobie fontannę mokrej, lepkiej substancji. Ciepły, lepki płyn spryskał moją twarz, biust, włosy. Cygan finiszował. Zostałam spryskana jego nasieniem. Sama nie wiem dlaczego, ale sprawiło mi to ogromną, wręcz perwersyjną przyjemność. To było jak pieczęć, potwierdzenie mojej dominacji.

Udałam, że się wybudzam, powoli otwierając oczy i przecierając je dłonią. Chłopak zdążył odskoczyć, jego ruchy były nerwowe i chaotyczne, ale nie zdążył zapiąć rozporka.

– Co pan robi w mojej sypialni?! – Zagrałam oburzenie, udając zawstydzoną, natychmiast okryłam piersi kołdrą, jakbym dopiero teraz zdała sobie sprawę z sytuacji.

– Przyszedłem mierzyć podłogę… – wydukał, był potwornie stremowany, jego twarz była czerwona jak burak.

– A już się bałam, że chce pan wtargnąć do mojego łóżka! I dlaczego ma pan rozpięty rozporek?

Ech, gnojku, gdybyś wpakował się do mojej pościeli, mógłbyś sobie nieźle poużywać. Ciekawe jakby to było, zostać „wyryćkaną” przez robotnika we własnym łóżku… Ta myśl rozpalała mnie od środka.

– A spodnie mi tak puściły… to poprawiam… A do łóżka… to… jakby mnie pani zaprosiła… to mogę… ten… wtargnąć. – Uśmiechnął się dziwnie, jego uśmiech był mieszanką zuchwałości i nieśmiałości.

Spodobała mi się jego odwaga i ta gierka słowna, ta bezpośredniość, której brakowało innym. Ale oczywiście udałam oburzenie, nie chciałam mu ułatwiać.

– Proszę pana, jest pan chyba nadto śmiały… – nie chciałam go odstraszyć, wręcz przeciwnie, zastanawiałam się, jak pociągnąć rozmowę, żeby z nim poflirtować, żeby go jeszcze bardziej podkręcić. – Sądzi pan, że kobieta tak od razu zaprasza nowo poznanego mężczyznę do łóżka?

Cygan podrapał się w głowę, jego mina była pełna zakłopotania.

– Może jedna tak, druga nie… a pani by zaprosiła? – mimo, że nieco wystraszony, chciał zawadiacko grać kozaka, jego oczy błyszczały nadzieją.

– Och, mężczyźni! Myślicie tylko o jednym, jak zbałamucić dziewczynę i zaciągnąć ją do łóżka. – Powiedziałam to z nutką rozbawienia w głosie.

– No bo jak się na panią patrzy, to się myśli o jednym… ale panią to nie trzeba zaciągać… bo pani już jest w łóżku… – Uśmiechnął się szelmowsko, a w jego oczach tańczyły iskierki sprytu.

Patrzcie jaki nicpoń! Podoba mi się jego gierka… faktycznie, już jestem zaciągnięta do łóżka, a on to wie. To było nasze małe, wspólne zwycięstwo.

– Spryciarz z pana… Dziękuję za komplement… Ale doprawdy, czyżbym istotnie mogła się podobać? – Czułam, że umiejętnie prowadzę gierkę, teraz będzie musiał skomplementować mój wygląd, a to było miłym zakończeniem tej interakcji.

Ta rozmowa sprawiała mi niesamowitą przyjemność, zwłaszcza, że leżałam w łóżku i miałam na sobie jedynie koronkową koszulkę, wciąż czując na sobie ciepło jego nasienia.

– Pani to się nam tak podoba, że aż nam staje… – wydukał, a jego oczy wędrowały po moim ciele.

– Że aż co wam staje? – teatralnie zdziwiona dopytywałam, udając nieświadomą, chociaż doskonale wiedziałam, o czym myśli.

Pewno pomyślał: „Głupia cipo, że kutasy nam sterczą jak maszty!” A wydukał, zakłopotany:

– Że staje… nam… robota. – Jego głos był ledwo słyszalny.

Podczas tych wszystkich prac wykorzystywali każdą okazję, żeby się o mnie ocierać, żeby otrzeć się w wąskim przejściu, a to o moją pupę, a to o biust. Widziałam wyraźne wybrzuszenia w ich spodniach, świadectwo ich nieokiełznanego pożądania. Dwa razy wręcz celowo pobrudzili mi spódnicę jakąś farbą czy zaprawą. Wiedzieli, że zaraz pójdę do łazienki, żeby się przebrać, dając im kolejną okazję do podglądania.

Raz, niby przypadkiem, jeden z nich złapał mnie za tyłek, brudząc spódnicę jakąś zaprawą. Bardzo przepraszał i zaczął mnie wycierać, ale w taki sposób, żeby tylko mocniej wymacać pupę, jego dłoń była ciężka i nachalna. Oczywiście udawałam, że nie dostrzegam jego podstępu. Wręcz przeciwnie, wypięłam się mocniej, poddałam pośladki ruchom jego ręki, czując, jak moje ciało reaguje na jego dotyk. Uśmiechnęłam się słodko i serdecznie podziękowałam, że tak dba o mój wygląd. Później, słyszałam, jak pochwalił się kolegom, że zmacał nauczycielkę, aż miło. Pozazdrościli mu i sami częściej zasadzali się na mnie, urządzali swoiste polowanie, każdy chciał swojego kawałka.

Wychodząc do pracy, celowo zostawiałam w łazience bieliznę. I to zarówno świeżo wypraną, suszącą się na sznurze, pachnącą proszkiem, jak i już używaną, przesiąkniętą zapachem mojego ciała. Najczęściej seksowne, koronkowe stringi leżały na koszu, zostawione niby przypadkiem, w pośpiechu. Podobnie biustonosz. Dziwnym zbiegiem okoliczności, zawsze z delikatnej, prześwitującej koronki. Musiało to działać na ich wyobraźnię, doprowadzać ich do szaleństwa. Wiedzieli, że przez taki materiał doskonale widać moje brodawki… i moją szparkę. Chyba dlatego potem tak się nad nimi pastwili. Po moim powrocie ze szkoły i stanik, i majteczki całe się lepiły. Jakby miseczki stanika służyły jako zbiorniczki na spermę… Nie chcę domyślać się, co robili z moimi majteczkami, można było je wręcz wyżymać! Strasznie mnie podniecało, gdy pytałam ich, czy nie wiedzą co się stało, że mój staniczek jest taki mokry. Wtedy tak uroczo, głupawo się uśmiechali i znajdowali wybitnie durne wytłumaczenia. Że na przykład nieśli wodę i się wylała, że to przez wilgoć. Natomiast jeszcze bardziej podniecało mnie, gdy po powrocie z pracy przebierałam się i zakładałam na siebie mokry stanik, czułam na piersiach lepką substancję… A najbardziej, gdy nasuwałam na tyłek mokrutkie stringi… Czułam się wtedy, jakby zalali mi cipkę, jakbym nosiła ich płyn w sobie. Raz nawet nie omieszkałam im tego zakomunikować, czując dreszcz emocji.

– Panowie… właśnie założyłam moją bieliznę, która leżała w łazience, a ona jest jakaś mokra… – powiedziałam, patrząc na nich niewinnie, ale z ukrytym wyzwaniem.

Ich miny mówiły wszystko. Oto ich nasienie moczy moją szparkę. To był triumf, grzeszny i niewypowiedziany.

– To może my jakoś na paniusi wysuszymy te majteczki i cyckonosz? – zaproponowali, ich głosy były chrapliwe, pełne pożądania.

Następnego dnia zalane były nie tylko stringi używane, które leżały na koszu, ale także czyste, które wisiały na sznurze, gotowe do noszenia. Wiedziałam, że to akt desperacji, ale jednocześnie hołd.


 

Wiankowe

 

Gdy robota osiągnęła odpowiedni etap, a podłogi lśniły, a dach był już szczelny, majstrowie zarządzili wiankowe. Był to stary, wiejski zwyczaj, nieodłączny element każdego większego remontu. Musiałam postawić wódkę, solidny zapas, i pić ją z nimi. To była okazja, by przekroczyć kolejne granice. Mężczyźni przy alkoholu stali się bardziej odważni, ich języki rozwiązały się, a spojrzenia stały się jeszcze bardziej bezczelne. Zaczęli mnie komplementować, otwarcie, bez ogródek, że mam czym oddychać i na czym siedzieć. Ekscytowały mnie te ich przaśne pochwały, ta ich bezpośredniość.

– A jaki to rozmiar miseczki? – wypalił Bandziorek, jego oczy były wlepione w mój biust. Alkohol dodał mu odwagi.

– Widzę, że zna się pan na damskiej bieliźnie. – Udałam zawstydzoną, lekko pochyliłam głowę, ale w środku czułam dreszcz ekscytacji. Cichutko odparłam: – D.

Pomruk zadowolenia wydali wszyscy, niemal chórem, jakby była to najważniejsza informacja dnia.

– A co znaczy D? Jak duże, dorodne? – Stanisław zapytał z uśmiechem, którego oczy błyszczały zuchwale.

Udałam jeszcze bardziej zawstydzoną, moje policzki pokryły się rumieńcem, ale coraz bardziej nakręcała mnie ta dyskusja. Chciałam, żeby drążyli temat.

– Och panowie… zawstydzacie mnie… Powiem wam tylko, że źle być kobietą z dużymi piersiami.

– A to dlaczego? – Gapili się łakomie na mój biust, jakby go mieli zaraz zjeść, ich oczy były jak magnesy.

– Jest się narażoną na przykład na zaczepki na ulicy ze strony niekulturalnych mężczyzn… – powiedziałam, z lekko kokieteryjnym uśmiechem.

– A my też jesteśmy niekulturalni… ha ha ha. Też możemy panią zaczepiać. – Stanisław położył rękę na moim kolanie, jego dotyk był ciężki i pewny siebie. Czułam ciepło jego dłoni przez materiał spódnicy.

Uśmiechnęłam się do nich, moje spojrzenie było pełne niewypowiedzianej obietnicy.

– No, do was panowie mam zaufanie. – Mój głos był słodki, ale dwuznaczny.

– To ja też chcę pomacać kolanko – wyrwał się Bandziorek i złapał mnie za drugie kolano, ściskając dość mocno, niemal zaborczo.

– Ojej, panowie, tak wam się spodobały moje kolana? – Zastanawiałam się, czy odpychać ich dłonie, czy nie? Moje ciało krzyczało: „nie!”.

– No pewno, że tak! Zgrabniutkie! – Stanisław zaczął wsuwać rękę wyżej, jego palce sunęły po moim udzie, chwytając mnie za nie mocno. Czułam jego dłoń coraz wyżej.

– Ojej… co pan robi? – Udając oburzenie, próbowałam odepchnąć jego rękę, ale moje ruchy były celowo nieudolne, słabe.

W tym czasie Bandziorek zrobił to samo, również wepchnął dłoń pod moją spódniczkę, jeszcze wyżej niż Staszek, niemal do pachwiny, i chwycił mnie za udo. Teraz musiałam się zmagać z obiema dłońmi, z ich siłą i natarczywością. Jednak celowo wykazałam się taką nieudolnością, że nie zdołałam odepchnąć ich rąk. Byłam w ich pułapce, a ta pułapka była słodka.

– Nasza pani nauczycielka ma na sobie seksowne, koronkowe fatałaszki! – wykrzyknął Bandziorek, jego palce dotknęły podwiązek pończoch, niemal prowokacyjnie.

– Musi nam to pani pokazać! – zakomenderował Stach, jego głos był teraz głębszy, bardziej rozkazujący.

– Nie, nie, panowie, ta zabawa rozkręca się w złym kierunku… – protestowałam, ale oczywiście nawet nie podnosiłam głosu, a w moich oczach czaiła się iskierka akceptacji. Szalenie byłam ciekawa w jakim kierunku to się naprawdę rozwinie. Niezwykle podniecał mnie sam fakt, że ich natarczywe dłonie wdarły się pod spódniczkę, dotykając mojej skóry, niemal gniotąc mięsień.

Stanisław trzymał mnie za ręce, unieruchamiając je, i rozkazał Bandziorkowi, żeby podciągnął spódniczkę, tak, żeby zobaczyli koronki moich pończoch w całej okazałości. Oczywiście udawałam, że chcę wyrwać ręce z żelaznego chwytu mężczyzny, moje ciało naprężało się w udawanym oporze, ale w ten sposób tym bardziej go przekonywałam, jak wielką ma nade mną przewagę, jak bardzo jestem bezradna w jego ramionach.

Robotnicy ujrzeli koronkowe manszety opinające moje uda w pełnej krasie, niczym obrazy, które ożyły. Ich oczy błyszczały, a oddechy stały się cięższe.

– Ooo! Nieźle! Chyba wiesz paniusiu jak takie cóś działa na facetów?! – Stanisław zapytał z uśmiechem, pełnym satysfakcji.

– Panowie, puśćcie mnie już… proszę… – Mój głos był ledwo słyszalny, prawie szeptem.

– Pewno dziewuszki zakładają takie pończoszki, jak wybierają się na randki? Wybiera się pani może na randkę? – Bandziorek zapytał, jego głos był pełen sugestii.

– Na randkę z nami! – zaśmiał się Bandziorek, a jego śmiech był rubaszny i pewny siebie.

– A na randce to trzeba się całować! – zażartował Janusz, dotychczas nieśmiały, ale alkohol najwyraźniej uderzał mu do głowy, uwalniając jego ukryte pragnienia.

– Całować albo i co więcej! – głośno komentował Cygan, jego wzrok był bezczelny, a intencja jasna. Czułam, jak atmosfera zagęszcza się do granic możliwości, a ja jestem w samym jej centrum, niczym marionetka w ich rękach. I podobało mi się to.


56,203
9.06/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.06/10 (89 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Z tej serii

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.