St. Grey’s High School Diaries (II): Październik - Chris
6 października 2025
St. Grey’s High School Diaries
47 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Część druga cyklu St. Grey’s High School Diaries.
W trakcie nieśmiałych rozmów o grze „Baldur’s Gate 3” powstaje coś , czego żadna z osób się nie spodziewała – napięcie tak intensywne, że granice między fikcją a rzeczywistością zaczynają się zacierać. Chris i Anne zdają się jedynie badać fabularne decyzje, ale każdy ich wybór oraz dialog w grze odzwierciedla ich osobiste pragnienia. Podczas październikowych wieczorów granica pomiędzy światem pikseli a rzeczywistością zaczyna zanikać – a przygoda z grą dopiero nabiera tempa.
St. Grey’s High School Diaries
Dziesięć miesięcy, dziesięć opowiadań, dziesięć historii pełnoletnich uczniów jednej angielskiej szkoły średniej. St. Grey’s High School Diaries to zbiór opowieści o odkrywaniu bycia dorosłym, pragnieniach i przekraczaniu granic.
St. Grey’s High School Diaries
Październik – Chris
Rozdział I
2 września
Chris
Mam to samo poczucie winy co w każdy niedzielny wieczór – porze, w której mógłbym pozwolić sobie na totalny chill, bo przecież miałem cały weekend, by ogarnąć wszystko na następny tydzień. Zeskanowane notatki z zajęć, przejrzana lista zadań z angielskiego albo chociaż połowa „Makbeta”, żebym w środę nie dostał pały za nieprzeczytaną lekturę.
Zamiast tego… gram. Tak, już mam wyrzuty sumienia, bo to raczej nie zapewni mi miejsca na studiach, ale whatever – mam jeszcze cały rok, żeby nadrobić zaległości.
Trudno. Odpowiednia ilość energetyka zabije we mnie poczucie winy.
— Co pan będzie robił w niedzielę?
— BĘDĘ. GRAŁ. W. GRĘ.
— A jaką…?
— Baldur’s Gate 3.
Postać stoi przy ognisku. Shadowheart właśnie powiedziała coś o „ciemności, która mieszka w sercu każdego z nas” — klasyczna ona. Dialog się kończy, a kamera wraca do obozu. Mam jeszcze jedno „Long Rest” przed sobą, ale coś każe mi poczekać. Przejść się między towarzyszami, zobaczyć, kto jeszcze chce pogadać. Może ktoś coś zasugeruje. Może ktoś… zaprosi.
I wtedy — pik.
Powiadomienie z telefonu. Ekran rozświetla się obok klawiatury.
Anne (23:48):
Ej, czy w poprzednich częściach Baldura też były takie… sceny? ? Bo ta z Mintharą to chyba najodważniejsza rzecz, jaką widziałam w grze. I serio, wow.
Anne.
Z innej klasy. Mamy zajęcia o różnych godzinach, ale widujemy się w autobusie i na korytarzach. Zawsze ma słuchawki, ciężki plecak i tę specyficzną energię, przez którą nie wiesz, czy zaraz się do ciebie uśmiechnie, czy przewróci oczami. Lubię ją, choć nie wiem do końca dlaczego. Może choćby dlatego, że to jedyna osoba, która naprawdę cieszy się na mój widok.
Kiedy ją poznawałem, wyglądała trochę jak nerd girl, trochę jak jesieniara — mimo że był środek wiosny. Za długi sweter, trampki, wyciągnięte spodnie.
Gdy dowiedziała się, że słucham Guns N’ Roses i Iron Maiden, dziwnym trafem zaczęła zmieniać swój styl na bardziej rockowo-metalowy. Przypadek?
Ostatnio była u mnie pod pretekstem pracy z angielskiego i zobaczyła, że mam włączonego „Baldura”. Tak zaczęła się jej przygoda. Zakładam, że nigdy wcześniej nie grała w takie gry.
Najpierw:
„Hej, ty znasz się na Baldurze?”
Potem:
„Ej, jak przejść podziemia przy goblinach, bo mi Shadowheart cały czas ginie?”
A teraz…
„Serio, wow.”
Nie jestem głupi. Wiem, że nie pisze tylko dlatego, że nie ogarnia mechaniki walki turowej. Od kilku dni co wieczór dostaję od niej pytanie. Czasem głupie. Czasem zbyt precyzyjne, żeby nie kryło drugiego dna.
Wzdycham. Zerkam na monitor. Shadowheart wpatruje się w ogień, jakby też czekała, aż coś powiem.
Telefon drga drugi raz.
Anne (23:49):
I nie, nie pytam tylko z ciekawości mechaniki :) Pytam jako… graczka, która właśnie poczuła coś dziwnego, oglądając piksele.
Kurde. Czy ona mnie prowokuje?
3 października
Anne
Poranna kawa smakowała dziś jak łzy zmęczenia, a swoich worków pod oczami nie zakryję żadnym makijażem.
Nie powinnam była siedzieć przed komputerem aż tak długo…
„Baldur’s Gate” jest mega wciągający. Chris miał rację, mówiąc, że to mi się spodoba. Zastanawiam się tylko, czy pokazał mi tę grę celowo. Jeśli tak — to ze względu na fabułę, gameplay… czy może właśnie przez te sceny? Akcja z Mintharą nie może wyjść mi z głowy.
Postać siedziała przy ogniu. Sama, w ciemności. Jej głos — cichy, ale z tym jej paskudnym akcentem — wibrował jak jedwab na ostrzu.
— Chodź do mnie.
— Nie bój się. Nie gryzę… jeśli nie muszę.
— Udowodnij, że jesteś wart, by mnie dotknąć.
Mój kursor zawahał się na ekranie.
Pojawiła się opcja dialogowa: „Zbliż się i pozwól jej prowadzić.”
Kliknęłam — z czystej ciekawości, dokąd mnie to zaprowadzi. A wtedy ona spojrzała prosto w kamerę, niemal przez ekran, i powiedziała:
„Skoro mnie przywołałeś… to teraz należysz do mnie. Ciało, dusza, decyzje – wszystko.”
Ekran przyciemnił się. Kamera zbliżyła się do postaci.
Minthara stanęła nad nim. Cała w czerni, naga, błyszcząca jak stal w świetle księżyca. Bez wstydu. Bez wahania.
Przesunęła dłonią po jego ciele. Po moim ciele.
Zamrugałam.
Co, kurwa?
Czemu ja utożsamiam się z tą postacią?!
Minthara klęknęła na nim. Nie powiedziała „Kocham” — tylko: „Siedź.”
Zsunęła się na jego ciało jak cień. Jak broń gotowa do uderzenia. Dusiła spojrzeniem, wbijała biodrami niczym ostrzem. Kamera nie pokazywała wszystkiego, ale to, co sugerowała, wystarczało. Jej rytm był brutalny, dokładny, nieprzypadkowy — każde pchnięcie miało cel.
Kiedy jego ręce się poruszyły, chwyciła je, przycisnęła do ziemi, pochyliła się i wysyczała:
— Nie dotykaj mnie, dopóki ci nie pozwolę.
Zadrżałam. Jej głos przypominał szpicrutę.
Postać gracza jęknęła, a ona zaśmiała się gardłowo, jakby właśnie o to chodziło.
Upokorzenie było częścią przyjemności.
Dostałam gęsiej skórki. Ciepło rozlewało się powoli i uderzało w nerwy jak prąd.
Wbiła paznokcie w jego ramię. Uda spięły się wokół bioder. Powiedziała ostro:
“Krzycz, jeśli chcesz. To i tak się stanie.”
A potem przyspieszyła.
Kamera zadrżała. Dźwięki były zbyt realistyczne. Oddychałam razem z nim — i wstydziłam się, że moje ciało reaguje. Moje palce na kontrolerze zrobiły się wilgotne. Serio, poczułam, jak we mnie coś się napina, od koniuszków palców aż tam… między udami.
Czy ja naprawdę robię się wilgotna? Co się dzieje?!
Wygląda na to, że moje ciało uznało, że to, co dzieje się na ekranie, jest realne. Że dotyczy mnie. Nie dlatego, że to był seks. Nie tylko.
To dlatego, że to była kontrola.
Bezwstydna, bezpieczna dominacja. Bez pytań. Bez wahania. To mnie rozbroiło.
Kiedy ekran wrócił do normalnego obozu, Minthara rzekła chłodno:
„Może nie jesteś całkiem bezużyteczny.”
I odeszła, jakby nic się nie stało. A ja siedziałam z padem w dłoniach, bijąc się z własnym oddechem. Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam… nie napisać do niego.
Ale co miałam mu napisać?
Że Minthara rozebrała mnie przez ekran? Że teraz wyobrażam sobie jego dłonie i zastanawiam się, czy też by tak potrafił?
Zaczęłam od czegoś głupiego. Jak zawsze.
Rozdział II
14 października
Chris
Poranki były już chłodne, w przeciwieństwie do cieplejszych popołudni — co w sumie normalne w październiku. Dzisiaj jednak stałem po lekcjach na przystanku w przenikliwym wietrze i w strugach deszczu. Pogoda wyraźnie chciała zatrzymać mnie na weekend w domu.
Anne przyszła chwilę po mnie, cała mokra, rzuciła krótkie „hej”, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, już zaczęła temat Baldura — naszego jedynego tematu od prawie tygodnia.
— Wczoraj miałam tę scenę z Astarionem — rzuciła o erotycznej cutscence, jakby mówiła o znalezieniu fajnego przedmiotu w lochu. — W sumie nie wiedziałam, że wampiry potrafią być takie… delikatne.
Zrobiła pauzę. Nie spojrzała na mnie. Patrzyła gdzieś w dal, niby na drogę, niby wypatrując autobusu.
— Serio, bardziej się tego spodziewałam po Wyllu — dodała z uśmiechem.
Minęło kilka dni, odkąd zaczęła grać na poważnie. Od tamtej nocy, kiedy napisała mi to „wow” o Mintharze, coś się zmieniło.
O Baldurze mówiła jak o zwykłej grze — lochy, walki, poziomy… Niemniej co jakiś czas wrzucała zdania, które wybijały mnie z rytmu.
— „Zastanawiam się, czy Shadowheart byłaby bardziej uległa, gdyby poprowadzić ją inaczej.”
— „Ciekawe, co by się stało, gdyby moja postać się nie zgodziła… albo wręcz przeciwnie – poszła o krok dalej.”
Zawsze wtedy unikała mojego wzroku.
— „Który romans ci się najbardziej podobał?” — spytała, patrząc pod nogi, jak zwykle, gdy poruszała temat tabu.
Odpowiedziałem, że chyba Shadowheart, bo tam było więcej emocji niż w akcji z Lae’zel. Wtedy po raz pierwszy spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się półgębkiem, a w jej oku błysnęło coś — upewnienie, że jesteśmy po tej samej stronie.
Deszcz zacinał coraz mocniej. Na szczęście podjechał autobus. Wsiedliśmy. Zazwyczaj siadam przy oknie, ale dziś się zawahałem. Przepuściłem Anne.
Byliśmy przemoczeni i zziębnięci. Od naszego oddechu szyba zaparowała, przestrzeń za oknem rozmyła się, zrobiło się jakby przytulniej. Uda nam się stykały. Czułem jej ciepło przez materiał jeansów, lekko drżała z zimna.
— Miałeś romans z Karlach? — zapytała bez ogródek, głosem miękkim, przyciszonym.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, zaczęła opowiadać.
Mówiła cicho, subtelnie, ale każde słowo brzmiało, dotykało mnie językiem.
— Ona jest ogromna, wiesz? Mięśnie ze stali. A w tej scenie… całuje tak… ten ogień. Cała się trzęsie, oddycha ci w usta, a ty nie wiesz, czy ją przytrzymać, czy uciec. I nagle chwyta twoją twarz i mówi: „Jeśli mnie dotkniesz, mogę cię spalić.”
Przy tych ostatnich słowach spojrzała na szybę, ale ja wiedziałem, że mówi też do mnie.
— …a potem znów jej usta są przy twoich, tym razem już nic nie możesz zrobić — dodała ciszej. — Jest gorąca i miękka naraz, śmieje się, płacze i drży. Cała scena jest tak niesamowicie naładowana energią.
Słowa mieszały się z zapachem jej mokrego ciała, z dotykiem uda, z tym, że jej wilgotne włosy musnęły moje ramię.
Poczułem, że mój oddech się spłyca. Zacząłem patrzeć na jej usta.
Mówiły o Karlach, ale ja widziałem, jak język prześlizguje się po wargach.
Nie słuchałem już treści. Słuchałem dźwięku. Czułem bijące od niej ciepło.
I wtedy mój organizm zrobił to sam, bez pytania.
Twardniejące pulsowanie pod paskiem spodni. Ciężkie, oczywiste.
Cholera! — pomyślałem, nerwowo szukając wyjścia z sytuacji.
Plecak! Rzuciłem go na kolana z szybkością światła, udając, że coś tam grzebię. Anne chyba zauważyła. Albo się domyśliła. Szybko odwróciła wzrok na szybę i przez chwilę milczała. Ale nie wyglądała na zaskoczoną. Wprost przeciwnie — na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech.
W końcu przerwała ciszę:
— W sumie… jutro sobota, moglibyśmy przejść razem ten moment z Mizorą. Wiesz, ten… scenariusz z jej propozycją. Jest tam opcja, że… no. Wiesz.
Jeśli to był jej pomysł na rozładowanie napięcia, to kompletnie jej nie wyszło. Patrzyła teraz w okno, choć w zaparowanej szybie nie mogła dojrzeć niczego poza własnymi myślami. Ale ja widziałem kącik jej ust.
Ten sam uśmiech. Ten błysk. Znałem go już. I zaczynałem się go trochę bać.
I chyba… chcieć.
— Jasne — odpowiedziałem, głosem trochę zbyt wysokim jak na mój standard. — Mogę ogarnąć save’a z tym wątkiem.
— Super — rzuciła lekko. — Weź tylko jakiś… hmm, dłuższy kabel do pada, bo ostatnio się w kocu zaplątałam.
Spojrzała na mnie. Znowu. I w tym spojrzeniu było coś, co sprawiło, że zapomniałem, gdzie jedziemy.
Autobus zatrzymał się na naszym przystanku. Wysiedliśmy.
Zazwyczaj to ja idę przodem. Tym razem ona wyszła pierwsza.
14 października
Anne
Deszcz bębnił mi w kaptur, kiedy wracałam do domu. W autobusie udawałam spokojną, ale serce waliło mi tak, że bałam się, iż Chris to usłyszy.
Kiedy rozmawialiśmy o tych scenach, widziałam, że to na niego działa. I zadziałało — chyba nawet bardziej, niż się spodziewałam.
Rozebrałam się powoli, z każdą warstwą ubrania zrzucając z siebie napięcie. Bluza odkleiła się od skóry, ciężka od deszczu. Zsunęłam ją po ramionach i poczułam dreszcz. Stanik pachniał mokrą tkaniną; odpięłam go, a piersi uwolniły się spod materiału, brodawki stwardniałe od chłodu. Palce mi drżały. Zsunęłam dżinsy, które przylepiały się do ud jak druga skóra, a potem majtki – wilgotne, z mokrym paskiem na biodrze.
W lustrze odbiła się naga sylwetka: włosy przyklejone do karku, skóra pokryta gęsią skórką.
Prysznic.
Para uniosła się, zanim woda zdążyła być gorąca. Stałam chwilę z zamkniętymi oczami, pozwalając, by strumień spływał mi po ramionach i ogrzewał zmarznięte ciało.
Autobus. Zapach mokrych kurtek. Ciepło jego uda przy moim, gdy usiadłam zbyt blisko. Celowo. Wiedziałam, że to poczuje.
Moje słowa o Karlach — o tym, jak całuje, jak się trzęsie, jak mówi: „Jeśli mnie dotkniesz, mogę cię spalić.”
Chciałam, by to nie były tylko słowa. Mówiłam je tak, żeby czuł. Żeby słyszał nie tylko mój głos, ale i oddech.
Widziałam reakcję jego ciała. Szukał ratunku, sięgając po plecak, by zakryć napięcie pod spodniami.
Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, co się stało.
I cholera — to było lepsze niż jakikolwiek flirt.
Patrzyłam.
Na usta. Na dłonie. Na unikanie wzroku, na bezradność w ruchach.
I ten moment… zmieszanie zmieszane z zawstydzeniem, gdy miał erekcję, którą wywołałam tylko słowami.
Ciepło ze strumienia zaczęło mieszać się z innym ciepłem. Kierowałam twarz pod strumień wody, włosy spływały mi po plecach, dotykając piersi niczym wilgotne nici. Brodawki stwardniały od zmiany temperatury, a oddech stał się cięższy.
Zacisnęłam oczy mocniej.
Scenę z Mizorą miałam już za sobą, ale nie chciałam o tym mówić Chrisowi. Chciałam przeżyć ją raz jeszcze — z nim.
Miałam ten obraz przed sobą: demonicy, która przejmuje kontrolę, pochyla się, szepcze ci do ucha, a ty nie możesz się ruszyć.
Ale tym razem to był Chris. Jego głos i dłonie.
Gorące strużki wody biegły po szyi, kręciły się wokół piersi, rozdzielały na brzuchu i spływały niżej, drażniąc wnętrza ud. Każda kropla zostawiała po sobie ślad, jakby rysowała instrukcję tego, co chcę, żeby mi zrobił.
Przesuwałam palcami wzdłuż linii bioder, aż dotarły do podbrzusza i dalej, między uda. To było silniejsze ode mnie. Palce odnalazły rytm, powoli, w zgodzie z oddechem. Strumień masował mi kark, a ja widziałam jego twarz, kiedy patrzył dziś na mnie.
Chwyciłam słuchawkę prysznica i skierowałam strumień między uda. Najpierw tylko po zewnętrznej stronie, drażniąc się, krążąc wokół łechtaczki. Potem mocniej, punktowo — aż woda pulsowała dokładnie tam, gdzie chciałam jego dłoni. Poruszałam biodrami w rytm strumienia, coraz szybciej, czując, jak ciepło rośnie.
Ciepło pulsowało, aż biodra zaczęły mi drgać. Westchnienie echem odbiło się od kafelków. Woda była głośna, więc mogłam pozwolić sobie na dźwięk. Na ciche, urwane „ah” w gardle.
W głowie miałam wszystkie możliwe scenariusze jutrzejszego wieczoru.
Czy skończy się tylko na wspólnym graniu? Czy poniesie nas fantazja?
Wyobrażałam sobie, że w tej scenie to on jest demonem — że jego dłonie chwytają moje nadgarstki, unieruchamiają mnie.
Palce znalazły drogę tam, gdzie woda uderzała coraz mocniej. Poruszały się w rytmie strumienia, drażniły i rozciągały mnie od środka. Czułam go za sobą, jak trzyma mnie za włosy i szepcze: „Nie dotykaj mnie, dopóki nie pozwolę.”
W wyobraźni popychał mnie na ziemię, wbijał biodro między moje uda, zmuszał do rozchylenia nóg szerzej. A ja drżałam, jakbym naprawdę była pod nim.
Orgazm przyszedł jak fala — ciepło eksplodowało od środka, napięcie przeszło przez brzuch aż do gardła. Przygryzłam wargę, a potem pozwoliłam, by dźwięk wymknął się spomiędzy ust. Całe ciało pulsowało w ekstazie, uda drżały w skurczu, biodra uniosły się instynktownie w stronę strumienia wody.
Kolejna fala, drżenie, aż kolana się ugięły.
Oparłam czoło o szybę prysznica. Oddychałam ciężko, kiedy woda maskowała pot i drżenie. Jeszcze przez chwilę trzymałam słuchawkę przy sobie, a ciepło powoli ustępowało.
Chris
Miałem save zrobiony już wcześniej. Mizora pojawia się przy ognisku zaraz po rozmowie z Raphaelem, jeśli nie odrzuci się jej wcześniejszej oferty. Kilka kliknięć, trochę przesuwania ekwipunku i gotowe. Przeciągnąłem plik do folderu, zapisałem jako „Mizora_scene_ALT” i otworzyłem Discorda.
CHRIS (22:17):
Save gotowy. Masz wszystko ustawione pod czarnego maga i warlocka. Wystarczy kliknąć „odpoczynek” i pójdzie samo.
Nie minęły dwie minuty.
ANNE (22:19):
Dzięki :) właśnie wróciłam spod prysznica, zmarzłam jak cholera. Rozgrzewam się herbatą i tym demonicznym scenariuszem!
Zamrugałem.
Nie powinno to robić na mnie aż takiego wrażenia. A jednak…
Wzrok uciekł mi z ekranu. W głowie od razu pojawił się obraz — Anne rozgrzewającej się po prysznicu. Włosy wilgotne, za duży sweter otulający jej skórę. Kolana podciągnięte pod brodę. Palce owinięte wokół kubka.
Telefon zawibrował na biurku.
ANNE (22:22):
Btw… wybrałam już dialog, ale zatrzymałam się przed decyzją.
Zaraz pod wiadomością był załączony obraz: ekran gry, postać Raphaela z Mizorą na tle ogniska, z wybraną opcją dialogową: „Pokaż mi, co masz do zaoferowania…”
Zrobiło się gorąco.
Czułem to samo napięcie co w autobusie po południu — to, które zaczyna się w karku, ściska gardło, a potem spada w dół i ciężarem osiada w podbrzuszu. Plecy zesztywniały, nadgarstki tkwiły na klawiaturze, a myśli były już gdzie indziej.
Odpisałem krótko:
CHRIS (22:23):
Masz więcej odwagi niż ja przy pierwszym podejściu. Ja się cofnąłem.
Odpowiedź przyszła natychmiast:
ANNE (22:23):
Ale przecież teraz mogę iść z Tobą. Zobaczymy, co straciłeś, cofając się. Chyba, że się boisz?
Zastygłem. Jeśli do tej pory mogłem mieć wątpliwości, czy Anne ze mną flirtuje, to teraz nie miałem już żadnych. Złapałem się na jej haczyk.
CHRIS (22:24):
A może to Mizora traci, jeśli wybierze mnie?
ANNE (22:25):
Hmm. To zależy. Ty potrafisz wydawać rozkazy…?
Zacisnąłem palce na krawędzi biurka. Ekran gry stał się tylko tłem. Tłem dla głosu, który słyszałem nie od demonicy, lecz od Anne. Tego samego, który w autobusie mówił o Karlach — miękko, szeptem, a jednocześnie wbijał się pod skórę.
Wyobraźnia była szybsza niż ja. Widziałem ją — nie w zbroi, nie w grze. Tylko Anne, siadającą mi na kolanach. Szepczącą do ucha: „Masz odegrać scenę… ale ja wybieram, kiedy kończysz.”
Krew spłynęła z głowy w dół. Musiałem poprawić pozycję przy biurku, bo zrobiło się niewygodnie.
CHRIS (22:27):
Tylko jeśli dasz się poprowadzić.
Dłuższa pauza. Niepokojąco długa.
A potem:
ANNE (22:31):
Tylko jeśli masz pewność, że nie będziesz grzeczny w tym zadaniu… to może oddam Ci kontroler.
Tym razem to ja w głowie powiedziałem: „wow.”
Opuściłem nieco dresy i bokserki, odsłaniając tę część, która od dawna domagała się wyjścia. Jutro. Ty i ja. Mizora. Save uruchomiony.
Spojrzałem na ekran. Postać stała przy ognisku. Mizora w gotowości. W tle migotał ogień, napięcie wisiało w dialogach. Ale ja byłem już poza tym.
Myślami byłem w jej pokoju. Z jej głosem. Jej spojrzeniem. Jej pocałunkiem, który jeszcze nie padł — ale wisiał między wersami.
Chwyciłem swojego członka jedną ręką i zacząłem masować czubek przez napletek, powoli, kulistymi ruchami. Ekran komputera rozmywał się w oczach, ogień w grze był tylko migotaniem w tle. Cała moja uwaga skupiała się na telefonie i na tym, jak dłoń przesuwa się coraz szybciej, coraz ciaśniej.
Telefon zadrżał.
ANNE (22:33):
A jak myślisz… gdzie ta scena się odbędzie? W jaskini pod Gortashem? W zbroczonym krwią namiocie, czy może przy ognisku, kiedy reszta drużyny śpi?
Zacisnąłem dłoń mocniej.
Wiedziałem, że to tylko tekst, tylko pytanie… ale sposób, w jaki je napisała — ta pozorna niewinność podszyta intencją — uruchamiał we mnie wszystko.
Byłem już twardy jak stal. Przesuwałem dłonią wzdłuż całej długości, powoli, rytmicznie, z pełną uwagą. Czułem każdy fragment skóry, każde napięcie mięśni brzucha przy pociągnięciu. Ręka ślizgała się coraz szybciej.
Ekran gry przygasł. Mizora czekała przy ognisku. Ale ja byłem już zupełnie gdzie indziej.
Telefon zawibrował ponownie.
ANNE (22:35):
Myślisz, że będzie łagodna? Czy od razu powie: „Klęknij”?
Zacisnąłem zęby.
Oddech przyspieszył. Dłoń pracowała szybciej, mocniej. Drugą rękę oparłem o biurko, żeby się nie chwiać.
Wyobraźnia przejęła ster.
Widziałem Mizorę — powolną, lodowatą, jednym gestem wydającą rozkaz. Nie potrzebowała słów. Wszystko w niej mówiło: „Zrób, co ci każę.”
Anne to wiedziała. Pisała tak, żebym to usłyszał.
Jedną ręką odpisałem krótko:
CHRIS (22:36):
Nie wiem chyba brutalna
Nie dbałem już o interpunkcję. Dłoń ślizgała się szybko, cały trzon był mokry. Napięcie we mnie pulsowało aż po kręgosłup. Wciskałem się w fotel do granic możliwości.
Znowu wibracja.
ANNE (22:37):
A może to ona położy cię na plecach, usiądzie na tobie i zapyta: „To jest ta pozycja, w której się poddajesz?”
Jęknąłem cicho, sam do siebie. Ból napięcia był niemal fizyczny, przyjemny aż do granicy szaleństwa.
Odpisałem tylko:
CHRIS (22:37):
Hmm
Główka była już mokra od pierwszych soków. Kciuk rozcierał wilgoć, ślizgał się coraz szybciej.
Przyspieszyłem.
Dłuższe ruchy. Mocniejsze.
Oddech rwał się w krótkich szarpnięciach. Brzuch był spięty jak kamień.
Byłem blisko. Jeszcze kilka sekund i…
ANNE (22:39):
A kamera? Pewnie tylko na twojej twarzy… Choć ciekawe, może pokażą coś więcej?
Zacisnąłem oczy. Dłoń pracowała intensywnie.
Krew z całego ciała odpłynęła mi do jednego miejsca, nogi zesztywniały, oddech utknął w gardle.
Jeszcze moment. Jeszcze…
— Chris! —
Kurwa! — Wykrzyczałem do siebie.
Głos zza drzwi. Matka.
Zamarłem w bezruchu. Weszła bez pukania. Na szczęście siedziałem tyłem. Na ekranie komputera dalej migotało ognisko.
— Może byś się wziął za coś pożytecznego. Ile można grać w te głupoty.
Siedziałem z dłonią na swoim członku, a z mięśniami napiętymi jak cięciwa.
Zamknąłem oczy, wstrzymałem oddech.
— No? — nie odpuszczała. — Pytam się, to odpowiadaj. Wiesz, że w tym roku masz egzaminy. Zacząłbyś się ogarniać. Zobaczysz, że życie szybko zleci. Nie szkoda ci marnować czasu na takie bzdety?
— Tak, wiem… — odrzekłem na odczepnego, przełykając ślinę. — Zaraz to wyłączam.
— Zajrzę tu za pięć minut. Mam nadzieję, że już będziesz w łóżku.
Drzwi się zamknęły.
Zacisnąłem zęby, wypuściłem powietrze przez nos. Atmosfera prysła, a wraz z nią wzwód. Wciągnąłem dresy z frustracją na biodra.
Spojrzałem na telefon.
ANNE (22:44):
Jutro klikam pierwszy dialog. Dobranoc.
Uśmiechnąłem się krzywo. Oddech się uspokoił, ale ciało nadal pulsowało.
Całe napięcie, cała frustracja została we mnie.
Rozdział III
15 października
Anne
Pół dnia chodziłam po domu jak nakręcona, a każda czynność miała dzisiaj jeden cel.
Nie wspomniałam Chrisowi, że wieczorem będziemy sami — nie chciałam go peszyć. Byłam przekonana, że gdyby się dowiedział, zacząłby się wahać, a ja pragnęłam, żeby przyszedł bez obciążeń. Żeby wszystko wyszło naturalnie.
Z samego rana pojechałam do drogerii. Wróciłam z torbą pełną małych zakupów, które — sądząc po minie ekspedientki — mówiły same za siebie: pachnący olejek, nowy balsam, maszynka i żel do golenia, cienkie prezerwatywy, delikatny lubrykant. Mały koszyczek „na wszelki wypadek”. Schowałam go później do szuflady nocnej szafki.
Dwie godziny spędziłam w łazience, doprowadzając ciało do porządku. Zgoliłam wszystko, zostawiając tylko niewielką kępkę włosów nad wzgórkiem łonowym. Lubiłam ją — była jak znak rozpoznawczy. Każdy ruch maszynki, każdy dotyk kremu nawilżającego przypominał mi, po co to robię. Chciałam być przygotowana na wszystko. I chciałam tego całym ciałem.
To nie miał być mój pierwszy raz. Miałam to już za sobą. Ale Chris… Chris był tym, na którym naprawdę mi zależało. Tylko przy nim czułam tę mieszaninę ciepła i nerwów, która powodowała, że traciłam oddech i podnosiły mi się włoski na rękach.
Często myślałam o nim pod prysznicem, gdy gorąca woda spływała mi po piersiach i udach. Albo wieczorami, kiedy leżałam w łóżku z telefonem w dłoni, przeglądając filmy dla dorosłych. Najbardziej kręciły mnie te, w których kobieta nie ma wiele do powiedzenia — oddaje ster, pozwala prowadzić. Myśl o dominacji działała na mnie jak zapalnik. A sama świadomość, że mogłabym dać to Chrisowi — sprawić, że on przestanie panować nad sobą — przyspieszała mój oddech.
Wszystko było prawie gotowe. Brakowało tylko mnie — tej wersji mnie, którą chciałam mu pokazać.
Od tygodnia przeglądałam strony z bielizną. Setki zdjęć, materiałów, kolorów. W końcu znalazłam zestaw, przy którym serce przyspieszyło. Kliknęłam „kup teraz” bez wahania, nawet nie patrząc na cenę. Wydałam więcej, niż powinnam i mam nadzieję, że było warto.
Paczka przyszła z samego rana. Zapakowana w miękką bibułkę, przypominała gustowny prezent. O mało co nie przejął jej ojciec — wszedł do kuchni dokładnie wtedy, gdy kurier stawiał pudełko na stole. Udawałam, że to rzeczy na zajęcia. Dopiero w swoim pokoju mogłam rozedrzeć papier i dotknąć materiału.
Był dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam: gładki, z cienkiej czarnej koronki, półprzezroczysty, ozdobiony małymi haftami. Biustonosz z miękkimi miseczkami, które podkreślały zamiast wszytko zakrywać. Majtki z cienkimi paseczkami na biodrach — z przodu koronka, z tyłu tylko paseczek.
Założyłam ją dzisiaj pod wszystko inne. Na nogi wsunęłam czarne, cienkie rajstopy, przylegające jak druga skóra. Na całość narzuciłam ciemną, wełnianą sukienkę do kolan — z dużym dekoltem, odsłaniającą jedno ramię. Na pozór zwyczajna i miękka, ale wystarczył jeden ruch, by wszystko pod spodem się odsłoniło.
W lustrze wyglądałam inaczej — nie jak dziewczyna czekająca na autobus, tylko kobieta, która wie, czego chce.
Dotknęłam jeszcze raz brzegu koronki na biodrze. Spięłam włosy w niedbały kok, żeby nie wyglądać zbyt wystrojona — jakby to nie była randka. Wiedziałam, że to już nie gra. Że dziś wszystko może się wydarzyć.
Chris miał być o dziewiętnastej. Wszystko było gotowe.
Mój pokój był niewielki. Komputer z dużym monitorem stał tuż przy łóżku, tak, by można było grać, leżąc. Miałam tylko jedno krzesło, więc przygotowałam łóżko tak, by wyglądało niczym miejsce do wspólnego grania, a nie do spania. Narzuta, poduszki oparte o ścianę — tak, żeby stworzyć klimat.
Po jednej stronie łóżka czekały energetyki, które lubił Chris, i kilka paczek kwaśnych żelków. Zawsze sięgał po nie, gdy chciał się skupić.
Na koniec schowałam „koszyczek rozmaitości” do szuflady nocnej szafki. Nic nie rzucało się w oczy. Ale wiedziałam, że wszystko jest tam, gdzie trzeba.
Byłam przygotowana na wszystko.
Rozdział IV
16 października
Chris
Anne otworzyła drzwi niemal natychmiast, jakby czekała tuż za nimi od dłuższej chwili.
Stała boso, z palcami podwiniętymi do środka, na granicy ruchu i napięcia.
Sukienka, którą miała na sobie, była znajoma — ciemna, wełniana, do kolan, z głębokim dekoltem i jednym opuszczonym ramiączkiem. Ale to nie ona przyciągała moją uwagę.
To, jak materiał układał się na jej ciele, przykuwało wzrok nieuchronnie.
Tkanina delikatnie opinała biodra, falując przy każdym kroku. Czarne rajstopy połyskiwały w świetle z korytarza.
— Cześć — powiedziała cicho, jakby w tym domu nie wypadało mówić głośniej. — Zostaw kurtkę tutaj.
Wskazała wieszak obok drzwi. Jej głos był spokojny, ale inny niż zwykle. Nie sztuczny — świadomy. Jej słowa znały wartość każdej pauzy, każdego tonu.
Zsunąłem kurtkę i powiesiłem ją, starając się nie wyglądać na spiętego. Ale byłem.
Miałem wrażenie, że przekraczam granicę — nie tylko próg mieszkania. Napięcie czuło się od pierwszego kroku.
W przedpokoju pojawili się jej rodzice. Mama w płaszczu, tata z kluczykami w dłoni. Wyglądali, jakby już byli spóźnieni.
— Dobry wieczór — rzuciłem szybko, półgłosem.
— Dobry, dobry, Chrissie! — odpowiedziała jej matka z uśmiechem, chwytając torbę z podłogi. — Anne mówiła, że coś razem macie robić?
— Mhm — potaknęła Anne. — Wspólną pracę z…
Zawahała się i zerknęła na mnie kątem oka.
— …z historii literatury — dokończyłem bez zająknięcia.
— A tak, tak — rzucił ojciec przez ramię. — Byle nie do nocy, okej?
— Spokojnie — rzuciła Anne, ale nikt już jej nie słuchał.
Zamieszanie było takie, że przez chwilę zapomniałem swojego nazwiska.
Anne, wykorzystując moment, odwróciła się i ruszyła na schody.
Nie zamierzałem stać jak idiota — chwyciłem plecak i poszedłem za nią.
Szła wolno, na palcach. Cicho. Boso. Sukienka poruszała się razem z jej biodrami, obciskając ją dokładnie tam, gdzie powinna. Właśnie tam powędrował mój wzrok.
Na dole drzwi zatrzasnęły się głośno. Zgiełk ucichł.
Zapanowała przeraźliwa cisza.
Z każdym stopniem widziałem coraz więcej tego, co przez cały dzień próbowałem odsunąć od myśli.
Zrobiło mi się gorąco.
Jej pokój pachniał inaczej niż reszta domu. Ciepło, miękko — w powietrzu unosił się aromat kadzidełek. W środku panował półmrok. Mała lampka na biurku rzucała bursztynowe światło, a nad łóżkiem mrok przełamywała girlanda ze świątecznych lampek. Zwyczajny detal, a tworzył wrażenie przytulności, intymnej bliskości.
— Masz swojego pada? — zapytała, zamykając drzwi. — Czy gramy na moim?
— Mam, ale… — zawahałem się, patrząc, jak sięga do biurka.
— To lepiej na moim, kabel jest dłuższy — uśmiechnęła się, a potem pochyliła, żeby go podpiąć. Zrobiła to stojąc sztywno, na prostych nogach, więc sukienka naciągnęła się na biodrach i pupie. Byłem tak blisko, że ledwo powstrzymałem się, by nie wciągnąć powietrza głośniej. Kształt zarysował się aż nazbyt wyraźnie.
Przez chwilę byłem pewien, że robi to celowo.
— Rozgość się — rzuciła przez ramię, jakby nigdy nic. A ja byłem niemal pewien, że widziała, w co się wgapiam.
Usiadłem na łóżku. Poduszki były równo ułożone, narzuta starannie rozciągnięta. W powietrzu było czuć zapach kadzidełek.
— Chcesz coś ciepłego do picia? — zapytała, prostując się.
— Nie, dzięki. Jest okej.
— To zgraj save — wskazała na komputer. — Ja skoczę po coś dla siebie.
Zniknęła. Zostałem sam, w półmroku i przy blasku lampek. Rozejrzałem się po ścianach: plakat „Iron Maiden”, kilka stosów książek na biurku, a na półce… winyl. Metallica „S&M”. Prawdziwy, nie reprint. Dotknąłem go palcami, jakby sam fakt, że stoi tutaj, był czymś niezwykłym. To jedyny album metalowy, który tak dobrze łączy symfoniczną subtelność z ciężarem metalowego wokalu i gitar.
— Kupiłam go, kiedy posłuchałam twojej listy na Spotify — odezwała się nagle Anne. Stała w drzwiach z dużym kubkiem, z którego unosiła się para. — Zgrałeś już save’a?
— Nie… — wymamrotałem. — Jeszcze nie zdążyłem.
— Spoko, możemy zacząć bez twojego. Zagramy moimi postaciami.
Przeszła przez pokój wolno, jakby dawała mi czas, bym obejrzał każdy szczegół. Usiadła obok mnie po turecku. Sukienka podciągnęła się lekko, odsłaniając kolana i gładkie uda. Pachniała czymś intensywnym, charakterystycznym.
— Na pewno nie chcesz? — spytała, unosząc kubek. — Na dworze zimno, musiałeś przemarznąć.
— Nie, naprawdę… — zacząłem, ale przerwała, nachylając się.
— To chociaż spróbuj. — Podsunęła kubek pod moje usta. — Jeśli Ci posmakuje, to najwyżej wypijemy razem.
Chwyciłem kubek przez jej dłoń i wziąłem ostrożny łyk. Gęsta, gorąca czekolada oblała mi język. Kiedy odsunąłem usta, spojrzałem na nią — była bliżej, niż się spodziewałem.
— Dobre — powiedziałem cicho.
— To pijemy razem — odparła z półuśmiechem.
Odłożyła kubek na szafkę i sięgnęła po pada. Siedziała tak blisko, że ramieniem dotykała mojego, a gdy poprawiła się wygodniej, niemal wtuliła się we mnie.
Na ekranie pojawiło się menu Baldur’s Gate. Ale moja uwaga była wszędzie, tylko nie tam.
Anne
Sięgnęłam po żelki. Mogłam poprosić go o podanie — paczka leżała w zasięgu jego ręki — ale nie o to chodziło.
Pochyliłam się sama. Powoli, tak, by każdy centymetr ruchu był widoczny. Moje piersi musnęły jego spodnie, przesuwając się po materiale. Drgnął.
Czułam, że unosi ręce, by się odsunąć, ale nie starczyło mu odwagi.
Wypięłam pupę, idealnie na jego udach, balansując przez chwilę, niby w poszukiwaniu wygodniejszej pozycji. Oczywiście, że robiłam to celowo.
Widziałam kątem oka, jak znieruchomiał. Idealnie…
Odwróciłam głowę i spojrzałam mu w twarz. Rozchylone usta, szeroko otwarte oczy — ten zdurniały wyraz dał mi pełną satysfakcję. Sparaliżowałam go. Wiedziałam o tym doskonale.
— Które chcesz? — zapytałam, unosząc paczki.
— Eee… — wydusił, zupełnie zbity z tropu.
Przesunęłam żelkami przed jego oczami. — Haribo czy te drugie? A może dwa naraz? — przekomarzałam się, czując, jak adrenalina szumi mi w głowie.
Nie odpowiedział. Wróciłam na swoje miejsce, ale nie tak jak zwykle. Usiadłam na stopach, kolana oparłam na nim.
Poczułam twardy nacisk pod materiałem. Widziałam napięcie w jego ciele, ruchy rąk próbujących zasłonić miejsce padem.
Podałam mu koc.
— Zmarzłeś, prawda? — szepnęłam z udawaną troską.
Wewnątrz mnie serce dudniło. Krew napłynęła tak mocno, że wiedziałam — jeśli się nachyli, poczuje to samo, co ja.
To, że go sparaliżowałam, że siedział nieruchomo z tym wszystkim pod kocem, ekscytowało mnie bardziej niż cokolwiek, co do tej pory widziałam w grze.
Na ekranie pojawiła się Mizora. Ognisko pulsowało w tle, a jej sylwetka odcinała się ostrymi krawędziami. Głos miała spokojny, ale zimny do tego stopnia, że ciarki przeszły mi po plecach.
— No i? — odezwałam się, starając się, by mój ton zabrzmiał lekko, choć serce waliło mi jak oszalałe. — To tutaj się wtedy cofnąłeś?
— Tak! — odpowiedział szybko, szukając oparcia w grze. — Właśnie tutaj.
— Tchórz… — uśmiechnęłam się, patrząc na ekran, ale kątem oka widząc, jak jego ręka mocniej zaciska się na padzie.
Kliknęłam kolejną opcję dialogową. Mizora zrobiła krok naprzód.
— Ciekawe… — rzuciłem niby do siebie, a jednak dla niego. — Czy będzie łagodna, czy od razu każe ci klęknąć?
Nie odezwał się. Siedział sztywno pod kocem, wydawało się każde moje słowo wywoływało dreszcz na jego ciele.
— Wyobrażasz to sobie? — dodałam ciszej, przechylając głowę. — Taki rozkaz, bez dyskusji.
Mój głos rozszedł się po pokoju niczym echo cutscenki. Emocje we mnie były tak silne, że miałam wrażenie iż cały czas się głupkowato uśmiecham.
Spojrzałam na niego szybko, udając, że tylko kontroluję, czy gra się nie zacina. Usta miał lekko rozchylone, oczy wbite w ekran, ale wiedziałam, że wcale nie patrzy na Mizorę.
Wracałam do pada, klikając kolejne opcje, a każde moje słowo brzmiało tak, jakbym pytała o coś więcej niż grę:
— Wybierzesz posłusznie?
— Czy będziesz udawał, że rządzisz?
Każda opcja, każdy komentarz był dla mnie zabawą, a dla niego — pułapką.
A ja w środku czułam, jak krew krąży szybciej, jak policzki płoną, jakby każde jego niedopowiedziane słowa tylko bardziej mnie rozpalają.
Chris
Nawet nie zdążyłem złapać oddechu po tym, co przed chwilą zrobiła. Wzrok wlepiałem w ekran, gdy nagle poczułem jej dłoń na kocu — dokładnie tam, gdzie było najgorzej.
Zatrzymała ją za długo, by mógł to być przypadek. Za długo, żebym mógł oddychać normalnie.
— Dasz mi pociągnąć tę fabułę? — rzuciła, a jej dłoń klepnęła mnie raz jeszcze.
— Chris? — dodała z nutką rozbawienia. — Dasz mi tego pada?
Pad. O to chodziło. Skinąłem głową. Nie miałem głosu.
Oddałem jej kontroler, a ona rzuciła mi paczkę żelków. Nerwowo oderwałem opakowanie i wrzuciłem jednego do ust, potem drugiego.
— Też chcę — rzuciła, nie odrywając wzroku od ekranu.
Podałem jej paczkę.
— Mam pada — odparła tym tonem, który wbijał mi się w żołądek. Rozchyliła usta. — Daj mi.
Palce mi drżały, gdy sięgnąłem do opakowania. Wybrałem żelkę i powoli podałem jej do ust. Jej wargi zamknęły się na moich palcach, muskając je, jakby przez przypadek.
Na ekranie Mizora stanęła przed bohaterem. Jej sylwetka poruszała się w świetle ogniska, wypełniając cały obóz.
— „Wiesz, że to cena, której nie unikniesz. Ciało, dusza, decyzje — wszystko. Pokaż mi, że potrafisz się podporządkować.”
Kamera zbliżyła ujęcie. Demonica pochyliła się tak, że twarz bohatera znalazła się na wysokości jej ud.
W tej samej chwili Anne przesunęła językiem po moich palcach, muskając je tak, jak Mizora muskała bohatera w grze.
Nie wiedziałem już, czy widzę ekran, czy ją.
— „Nie walcz ze mną. To i tak się stanie.”
Postać z gry chwyciła bohatera za podbródek. A Anne spojrzała na mnie tym samym chłodnym, pewnym wzrokiem.
Sięgnąłem po kolejną żelkę, ale usłyszałem głośne „ekhm”. Spojrzałem — czekała, z ustami lekko rozchylonymi. Drżącymi palcami podałem jej słodycz. Zamknęła wargi na mojej dłoni w tej samej chwili, gdy Mizora na ekranie syknęła:
— „Teraz należysz do mnie.”
Anne delikatnie ugryzła moje palce. Jej język oplótł je powoli, ostrożnie.
Serce waliło mi tak, że muzyka w tle całkiem się rozmyła.
Obraz drżał, gdy Mizora nachylała się coraz bliżej, a jej włosy zasłaniały pół ekranu.
I wtedy Anne odsunęła się od pada. Już nie sięgała po żelki. Zbliżyła się. Jej usta dotknęły moich.
Były miękkie i gorące. Zamknęła oczy, a po chwili oderwała się, patrząc prosto we mnie, jakby chciała sprawdzić, czy się cofnę. Ale ja nie miałem w sobie nawet cienia woli, by to przerwać.
Cały świat zniknął. Nie było już lampek, pokoju ani ekranu. Była tylko ona i smak jej warg — słodki i lepki od żelka, ciepły, wilgotny.
Objęła moją twarz dłonią i pogłębiła pocałunek. Serce waliło mi tak mocno, że byłem pewien, iż to słyszy. Drżałem, a jej ruchy były pewne, odważne, jakby dokładnie wiedziała, co robi.
Po chwili przeniosła ciężar ciała. Nim zrozumiałem, co się dzieje, usiadła na mnie okrakiem, nie przestając mnie całować. Sukienka naciągnęła się na biodrach odsłaniając pupę, a ja odruchowo objąłem Anne ramionami, przyciągając bliżej.
Jej kolana zapadły się w koc po obu stronach moich ud, a pełne emocji ciało reagowało gwałtownie.
Była tak blisko, że czułem jej oddech w gardle. Jej usta były jak płomień — gorące, zachłanne, nie pozwalały złapać tchu. Paliłem się od środka, przyciśnięty jej ciężarem do łóżka.
Na ekranie Mizora ścisnęła bohatera za nadgarstki i nachyliła się nad nim niczm kat nad ofiarą. Głos z komputera wypełnił pokój:
— „Nie próbuj się wyrwać. Tu rządzę ja.”
Anne jęknęła mi w usta, kiedy słowa demonicy przez nią przebiegły. Poczułem, że prowokuje, sprawdza, jak długo jestem w stanie wytrzymać tak bez ruchu.
Coś we mnie pękło.
Podniosłem ją, przycisnąłem do siebie i obróciłem na łóżku. Teraz to ona leżała pode mną, a ja trzymałem jej nadgarstki przy ścianie. Jej oczy rozbłysły, a uśmiech półgębkiem mówił wszystko.
— Ooo… — wydobyło się z jej gardła, bardziej westchnienie niż słowo.
Pocałowałem ją mocniej, głębiej, wpychając język między jej wargi. Nie walczyła. Wręcz przeciwnie — poddała się natychmiast, jakby na to czekała.
Na ekranie Mizora dosiadła bohatera i syknęła:
— „Teraz należysz do mnie. Do końca.”
A ja przyciskałem Anne do łóżka, czując, że to ja przejąłem kontrolę.
Poruszyła biodrami, chcąc mieć mnie jeszcze bliżej. Jej palce drżały w moim uścisku, ale nie próbowała się wyrwać.
Tym razem to ja prowadziłem.
Nie przestając jej całować, przesunąłem usta z jej warg na policzek, potem niżej — na szyję. Jej skóra była gorąca i pachniała intensywnie, słodko. Smakowałem ją kawałek po kawałku, od ucha do obojczyka, zostawiając wilgotny ślad.
— Chris… — wyszeptała, jej głos zadrżał.
Nie puściłem nadgarstków. Unieruchomiona, wyginała się tylko pod moim ciałem, szukając więcej.
Kiedy dotarłem ustami do dekoltu, jęknęła głośniej, niespokojnie.
— Widzisz? — wydyszała z półprzytomnym uśmiechem. — Mówiłam, że w tej scenie to nie Mizora rozdaje karty. To ty.
Słowa Anne przebiły się przez szum krwi w uszach. Jeszcze mocniej docisnąłem jej ręce i wróciłem do jej ust. Pocałunek był brutalniejszy, głodniejszy.
Na ekranie Mizora syknęła:
— „Nie jesteś już swój. Teraz ja decyduję, kiedy oddychasz.”
Anne oderwała się na sekundę, patrząc mi prosto w oczy.
— Udowodnij, że to nie ona decyduje — szepnęła prowokacyjnie.
Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że świat poza nami przestał istnieć.
Demonica w grze pchnęła bohatera na ziemię i usiadła na nim ciężko. Jej włosy opadały jak zasłona, a głos wypełnił pokój:
— „Milcz. Tu nie ma twojej woli. Należysz do mnie.”
Anne drgnęła pod moim ciałem chcąc uwolnić dłonie. Ale zamiast się ugiąć, spojrzałem jej w oczy i przycisnąłem jej nadgarstki jeszcze mocniej.
— Nie — wyszeptałem. — Tym razem to ja.
Jej źrenice rozszerzyły się, a w kąciku ust pojawił się uśmiech, mieszanka podniecenia i prowokacji.
Pocałowałem ją gwałtownie, tak jak Mizora patrzyła na bohatera. Jej język spotkał się z moim, walcząc, ale bez ucieczki.
W grze demonica zostawiała ognisty ślad na torsie bohatera, a jej głos syczał:
— „Krzycz, jeśli chcesz. To i tak się stanie.”
Anne odpowiedziała cichym jękiem. Poruszyła biodrami mocniej, tracąc kontrolę.
Nie czekałem. Puściłem jej nadgarstki i przesunąłem dłoń po jej boku aż do uda. Sukienka była tylko przeszkodą. Wsuwając palce pod materiał, dotknąłem nogi opiętej cienką rajstopą. Czułem ciepło i delikatny opór tkaniny. Pieściłem udo coraz wyżej badając granice — a ona ani drgnęła, by mnie powstrzymać.
Wręcz przeciwnie. Jej dłoń przesunęła się po mojej klatce piersiowej, pod koszulkę. Palce badały tors, muskając skórę. Drugą dłonią złapała mnie za tyłek, przyciągając mocniej.
Jęknąłem w jej usta.
Było w tym coś szaleńczego. Jej ciało drżało pod moim, a jednocześnie prowokowało każdym gestem.
Nagle odepchnęła mnie lekko. Nie gwałtownie — tylko tyle, by mnie zmusić do wstania i utraty rytmu. Chciała się delektować chwilą.
Leżała wciąż podparta o poduszki, jakby idealnie wtopiona w półmrok i światełka nad łóżkiem. Uśmiechała się subtelnie, z pełną świadomością, że każda sekunda ciszy działa na mnie mocniej niż dotyk.
Nie poprawiła sukienki. Materiał był podciągnięty wysoko, odsłaniając uda w rajstopach. Wyglądało to prowokacyjnie i naturalnie jednocześnie — jak zaproszenie i zwykły przypadek zarazem.
Jej dłonie powędrowały wyżej. Najpierw musnęły dekolt, jakby poprawiała materiał, a potem zatrzymały się na piersiach. Ściskała je przez sukienkę, rytmicznie, świadomie. Oddech miała głębszy, a spojrzenie spod rzęs wbijało się we mnie tak, że nie mogłem oderwać wzroku.
A potem uniosła nogę. Powoli, budując napięcie i sprawdzając moją cierpliwość. Jej stopa, opięta cienką rajstopą, wsunęła się między moje uda. Delikatnie, niemal niewinnie — aż nagle przejechała po moim kroczu. Raz.
Zmrużyłem oczy choć napięcie wewnątrz mnie miało za chwilę eksplodować.
Drugi raz — mocniej, wolniej, dłużej, jakby chciała poczuć dokładnie moją reakcję.
Całe ciało miałem spięte. Zacisnąłem dłonie w pięści, nie wiedząc, czy jęknąć, czy ugryźć się w język, żeby to powstrzymać.
Anne przechyliła głowę z tym półuśmiechem, jednocześnie ugniatając piersi przez sukienkę. Jej palce bawiły się materiałem, a stopa sunęła po mnie coraz odważniej, powoli, dokładnie po całym napięciu mojego krocza.
Byłem jej całkowicie oddany. To ona teraz trzymała wodze — i bawiła się każdą sekundą tej przewagi.
— Jest tu wystarczająco gorąco — wyszeptała kusząco. — Może pomożesz mi z tą sukienką?
Przybliżyłem się niepewnie, jakbym bał się, że zaraz się roześmieje i powie, że to tylko żart. Ale nie. Jej spojrzenie wbite we mnie mówiło jasno — chciała tego.
Dotknąłem ramienia sukienki. Miękki materiał zsunął się pod palcami, odsłaniając fragment skóry. Serce waliło, dłonie drżały.
— Chris… — wyszeptała, jakby chciała mnie popędzić.
Zsunąłem materiał dalej, kawałek po kawałku. Sukienka opadała z jej ramion, aż w końcu ująłem ją obiema dłońmi i przesunąłem niżej.
Jej piersi uniosły się razem z oddechem. Czerń koronki stanika zalśniła w świetle lampek. Przełknąłem ślinę — wyglądała dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem w każdej z tych nocy.
Anne uśmiechnęła się lekko, widząc mój wyraz twarzy.
— Mówiłam, że jest gorąco — dodała, unosząc biodra, by pomóc mi zsunąć sukienkę jeszcze niżej.
Materiał przesunął się po jej udach i zatrzymał na biodrach. Teraz widziałem ją w całości — w rajstopach, w bieliźnie, z sukienką, która wyglądała, jakby zatrzymała się w połowie drogi.
Świat nagle zwolnił, choć sekundy pędziły za szybko. Uniosła nogi w powietrze, a ja ściągnąłem do końca sukienkę i nie patrząc położyłem ją w kącie łóżka.
Nie mogłem oderwać wzroku. Koronka błyszczała w świetle lampek, a pod nią rysowały się kształty, które do tej pory znałem tylko z wyobraźni.
Pochyliłem się, zapominając o chwili, o grze, o wszystkim. Moje usta dotknęły jej szyi — delikatnie, niepewnie. Skóra była ciepła i miękka, pachniała balsamem wymieszanym z czymś, co było wyłącznie jej.
Westchnęła i odchyliła głowę, dając mi więcej miejsca. To wystarczyło, bym poszedł dalej.
Zjechałem ustami po linii obojczyka aż do krawędzi stanika. Czułem pod wargami fakturę koronki i ciepło pulsujące pod nią.
Moje dłonie osiadły na jej ciele. Jedną przytrzymywałem materiał sukienki, drugą objąłem pierś, masując ją powoli przez koronkę. Była jędrna, pełna, idealna w mojej dłoni.
Anne poruszyła się pod dotykiem, unosząc biodra, jakby każdy mój ruch elektryzował jej ciało.
Odchyliłem materiał stanika i dotknąłem jej brodawki językiem. Była twarda, napięta, czekała na to. Jęknęła cicho, przygryzając dolną wargę. Palcami pieściłem drugą pierś, coraz pewniej. Jej oddech przyspieszał, uda napinały się pod cienkim materiałem rajstop.
— Oh… Chris… — wyszeptała, głosem miękkim, urywanym.
Nie odpowiedziałem.
Zasysałem ją, pieściłem językiem, a jej palce wczepiły się w moje włosy.
Ciało wyginało się pod moim, każdy dźwięk, każdy ruch sprawiał, że drżała mocniej.
Zauważyłem, że poddaje się całkowicie, wsunąłem kolano między jej uda, rozchylając je lekko. Jej biodra zareagowały same — zaczęła ocierać się o moje udo w delikatnych, rytmicznych ruchach.
Było to subtelne, jakby próbowała ukryć, czego naprawdę chce, ale czułem wszystko — ciepło pod rajstopami, narastające napięcie mięśni.
Jej oddech przyspieszył. Jęknęła krótko w moje usta, po czym nagle chwyciła dół mojej koszulki i jednym szarpnięciem ściągnęła ją z ciała. Zaraz potem jej paznokcie wbiły się w moje plecy. Ból był ostry, ale bardziej podniecający niż straszny.
Pocałowała mnie mocno, brutalnie, jakby chciała wgryźć się w moje usta. Jej język był szybki, zachłanny, a ciało falowało w moich ramionach.
Na ekranie Mizora nachyliła się nad bohaterem, włosy zasłaniały ujęcie, a jej głos syczał:
— „Nie będziesz miał siły. Ale i tak mnie zapragniesz.”
Anne oderwała się na moment, jej oczy błyszczały pożądaniem.
— Chcę… — wyszeptała, wbijając paznokcie głębiej w moją skórę. — Chcę, żebyś potraktował mnie jak demon.
Jej słowa przebiły ostatnią barierę.
Potraktuj mnie jak demon.
Wiedziałem, że to nie żart ani kokieteria. Ona tego chciała naprawdę.
Chwyciłem jej nadgarstki i wcisnąłem je w materac, unieruchamiając powyżej głowy. Przycisnąłem ciało do jej ciała. Spojrzałem z góry i poczułem, że to ja teraz wydaję rozkazy.
— Nie ruszaj się — syknąłem nisko, niemal wprost do jej ust.
Jej oczy rozszerzyły się, a uśmiech zgasł, ustępując miejsca czystemu poddaniu. Dwa słowa odebrały jej władzę nad ciałem.
Pocałowałem ją mocno i intensywnie, potem zsunąłem usta na szyję, zostawiając ślady, które długo będą przypominały jej tę noc. Drżała pod każdym dotykiem.
Wsunąłem kolano mocniej między uda, rozpychając je szerzej. Ocierała się o mnie już bez wstydu, zdecydowanie i błagalnie.
Oderwałem usta i nachyliłem się do jej ucha.
— Powiedz to jeszcze raz — wyszeptałem, mocniej ściskając jej nadgarstki.
— Potraktuj mnie… — jęknęła, biodra poderwały się w górę. — Jak demon.
Zacisnąłem dłonie mocniej, przygwoździłem ją do łóżka i drugą ręką uchwyciłem za biodro, wciskając w materac.
Na ekranie Mizora dosiadła bohatera i syknęła:
— „Teraz twoje ciało jest moje.”
A ja w tej chwili wiedziałem, że jej ciało należy do mnie.
Anne
Pochylił się. Jego palce na plecach szukały zapięcia stanika. Nie ruszyłam się. Czekałam. Ten moment był jak klucz, którego brakowało. Znalazł go szybko.
Klik.
Cienki materiał puścił z cichym dźwiękiem.
Nie spojrzał mi w oczy, gdy zsuwał ramiączka. Patrzył tylko na moje piersi, które uniosły się, uwolnione, jakby oddychały własnym rytmem. Sutki miałam twarde, napięte. Czułam to tak bardzo, że wystarczyło, by musnął mnie spojrzeniem, a fala ciepła spłynęła po brzuchu aż między uda.
Leżałam przed nim, oparta o ścianę — w samych rajstopach i koronkowych majtkach, naga od pasa w górę. On wciąż ubrany, jego szorstka tkanina ocierała się o moją nagą skórę. Ten kontrast palił bardziej niż cokolwiek, co znałam.
Nie musiał nic mówić. Nie musiał mnie całować.
Już oddychałam jego rytmem.
Już należałam do niego.
Oparłam się mocniej plecami o ścianę, ze wzrokiem wbitym w Chrisa. Czułam jego obecność, cień, ciężar ubrania muskającego moje ciało. Każdy ruch miał znaczenie — nic nie było przypadkowe.
Chwyciłam jego koszulkę i bez proszenia zdjęłam ją z niego.
— O wow… — szepnęłam, patrząc na jego ciało. — Chris…
Położył dłoń na moim udzie. Ciepłą, ciężką, pewną. Wsunął ją wyżej, pod rajstopy, bez pośpiechu, jakby badał moje napięcie. Ale ja już przestałam być spięta. Byłam otwarta, oddana.
Drugą ręką złapał mnie za kark. Nachylił się, jego usta niemal musnęły moją szyję. Ale nie pocałował. Zamiast tego szepnął chrapliwie do ucha:
— Nie ruszaj się.
Ten głos… To nie był Chris z korytarza. To był ktoś inny.
Mój demon.
I to działało.
Moje uda rozchyliły się szerzej. Powoli. Posłusznie.
Jego palce zsunęły się niżej, w kierunku krocza, przez cienki, czarny materiał rajstop. Dotknął mnie lekko, jakby sprawdzał, czy jestem gotowa. A byłam. Aż za bardzo. Wilgoć zdradziła wszystko.
Zacisnęłam dłonie na narzucie, starając się nie poruszyć, choć każdy centymetr mojego ciała błagał, by zrobił to teraz.
Jego oddech otarł się o szyję, potem o podbródek. Przez chwilę myślałam, że znowu mnie zawiesi, zostawi na granicy. Ale nie.
Jego usta dopadły moich — gwałtownie, z siłą, jakby nie chciał mnie pocałować, tylko coś ze mnie wyrwać. To nie była czułość. To było surowe, nienasycone, prawdziwe. Wciągnęło mnie to całą — nie tylko usta, ale gardło, oddech, klatkę piersiową, jakby próbował sięgnąć głębiej niż to możliwe.
Oddałam się temu bez walki. Jedną ręką podparłam się o materac, drugą wsunęłam między nasze ciała.
Dotknęłam go przez spodnie. Był twardy, mocny, dobrze wyczuwalny nawet przez dżinsy. Przesunęłam dłonią wzdłuż krocza, powoli, prowokacyjnie, jakbym chciała teraz ja trzymać go w niepewności.
Oderwał usta, ale nie odsunął się. Patrzył mi prosto w oczy, kiedy rozpięłam guzik. Potem zamek. Zsunęłam materiał i sięgnęłam do środka.
Był gorący i napięty w mojej dłoni. Żyłka pulsowała pod skórą, a jego oddech natychmiast się zmienił — jakby na to czekał. Nie drgnął. Pozwolił mi prowadzić.
Bez słowa sięgnęłam do szuflady nocnej szafki. Wyjęłam prezerwatywę, zerwałam folię jednym ruchem. Spojrzałam na niego. Nie odezwał się. Po prostu patrzył. Czekał.
Nałożyłam ją powoli, pewnie, wzrokiem wbita w jego twarz, z wyrazem twarzy mówiącym tylko jedno — chcę.
To ja go przygotowałam. To ja go wpuściłam do siebie.
I byłam gotowa. Cała.
Nie pozwolił mi się ruszyć.
Najpierw odsunął się o krok, stojąc przy łóżku. Jego dłonie sięgnęły do pasa. Rozpięty zamek rozsunął się szerzej, guzik puścił, a on jednym ruchem zsunął spodnie na biodra, potem do kostek. Bokserki też zniknęły w tym samym geście.
Stał teraz przede mną nagi. Mocny, napięty, z erekcją twardszą niż jego spojrzenie. Moje oczy odruchowo zjechały w dół — widziałam go wreszcie w całości, gorącego, prawdziwego. Fala gorąca zalała mnie jeszcze mocniej.
Zanim zdążyłam wciągnąć powietrze, złapał mnie za biodra i obrócił na plecy. Upadłam na materac, a moje uda same się rozchyliły, kolana uniosły, ramiona opadły obok ciała.
Nachylił się nade mną, opierając się na przedramionach. Jego spojrzenie było spokojne, ale w środku nie było już żadnych pytań. Żadnych próśb o zgodę.
Chwycił materiał rajstop i jednym ruchem rozdarł je między udami. Usłyszałam trzask i poczułam chłód na odsłoniętej skórze. Serce uderzyło mocniej, ciało zatrzęsło się z podniecenia.
Nie zwlekał. Wsadził dwa palce pod koronkę majtek i odsunął je na bok. Potem wślizgnął je we mnie — powoli, głęboko, z naciskiem. Moje ciało przyjęło go od razu, wilgotne, gotowe, pulsujące.
— Ach… — wyrwało mi się z wnętrza mojego ciała.
Pieścił mnie przez chwilę, przygotowując na siebie. Czułam jego palce badające każdy centymetr mojego wnętrza.
Powoli wysunął palce ociekające moimi sokami i podał mi je do ust.
Otworzyłam się dla niego tak łatwo, jak wcześniej moje ciało. Ssąc je powoli, z językiem, patrzyłam mu w oczy.
Kiedy je zabrał, na jego twarzy nie zostało już nic do udawania.
Ustawił się między moimi nogami. Gorący, napięty. Przesunął się po mojej wilgotnej skórze, a potem wszedł we mnie. Powoli, ale bez cienia zawahania. Rozciągał mnie od środka, wypełniał całkowicie.
Powtórzył to kilka razy, wkładając i wyciągając całkowicie.
Zatrzymał się. Obrócił mi głowę ręką i patrzył wprost w oczy, podczas gdy każdy mięsień we mnie drżał. Nie mogłam się poruszyć, czując, że się rozsypię, jeśli nie zrobi kolejnego ruchu.
I wtedy pchnął mocniej. Brutalniej. Patrzył mi w oczy — mówił językiem ciała, którego dopiero się uczyłam, ale chciałam poznać do końca.
Zanim zdążyłam złapać oddech, chwycił moje nadgarstki i pociągnął do góry. Splótł je mocno za plecami, jakby wiązał. Sprawdzał granice — ile może, zanim pęknę.
Ciało wygięło się w łuk. Piersi wysunęły się do przodu, biodra napięły do tyłu. Stałam się cięciwą, trzymaną mocno, bez możliwości ruchu. Miałam tylko jego.
Każde pchnięcie wbijało mnie w materac, kolana drżały, gotowe się ugiąć. Ale on trzymał mnie mocno. Oburącz. Nie pozwalał się wymknąć.
I nie chciałam. W tej chwili nie byłam już dziewczyną, nie byłam Anne. Byłam tylko ciałem w jego rękach.
Nagle puścił moje nadgarstki. Ciało runęło do przodu, twarz wylądowała w poduszkach.
Pchnął jeszcze raz — celowo, mocno. Jakby mówił: niżej. głębiej. bardziej.
Zgięłam się całkowicie, klęknęłam na łóżku. Pozycja przyszła instynktownie, ciało samo wiedziało, gdzie jest jego miejsce. Biodra wysoko, uda rozchylone, plecy napięte, głowa wtulona w poduszkę.
Nie widziałam go już, ale czułam każdy centymetr jego obecności — za sobą, nad sobą, we mnie.
Nie czekał. Wszedł z tej pozycji, mocniej niż wcześniej.
Głęboko.
Do końca.
Krzyk wyrwał się ze mnie — nie z bólu, lecz z zaskoczenia. Z tej intensywności, która rozlała się po mnie jak ogień.
Rytmicznie wchodził we mnie. Każde pchnięcie wgniatało w łóżko, a z gardła wyrwały się dźwięki, których wcześniej nie rozpoznałam.
Trzymał mnie za biodra. Mocno. Palce wbite w skórę, chcące zostawić na niej ślady.
Jego ruchy przyspieszyły. Były cięższe. Bardziej zdecydowane.Cała kontrola, którą do tej pory trzymał, właśnie pękła.
Czułam jego oddech — coraz krótszy, bardziej gardłowy. Biodra uderzały o moje z rosnącą siłą, chcąc wejść głębiej, niż pozwalało ciało. Palce zaciskały się na mojej skórze, pewnie zostawiając ślady, ale nawet przez chwilę nie chciałam, żeby przestał.
Byłam już na granicy.
Brzuch drżał, mięśnie wewnętrzne zaciskały się na nim same, oddech rwał mi się w gardle.
A potem przyszło. Nie jak fala — jak wybuch.
Orgazm przeszył mnie od środka, rozchodząc się gwałtownie od miejsca, gdzie był we mnie, aż po końcówki palców. Plecy wygięły się mimowolnie, a z gardła wyrwał się zbyt głośny dźwięk ekstazy. Przez chwilę nie miałam ciała. Było tylko jego.
Chris to poczuł.
Wbił się we mnie jeszcze kilka razy i w końcu ten decydujący, najmocniejszy, finalny…
Jego ciało naprężyło się, napięcie przeszło przez niego jak prąd. Westchnął ciężko, a biodra drgnęły krótkimi, instynktownymi pchnięciami. Dochodził we mnie głęboko, całkowicie.
Czułam puls w nim, drżenie jego mięśni, gorąco, które rozlało się między nami.
Zamknęłam oczy. I przez kilka sekund było tylko to: nasze ciała, spocone, rozluźnione, zespolone razem.
Cisza po tym brzmiała głośniej niż cokolwiek. Słychać było jedynie nasze oddechy — ciężkie, poszarpane.
Dłonie Chrisa powoli puściły moje biodra. Zsunęłam się na łóżko, bez sił, wtuliłam twarz w pościel. Nie mogłam się poruszyć. I nie chciałam.
Poczułam, jak osunął się obok mnie. Nic nie mówił. Po prostu objął mnie ramieniem, przyciągnął bliżej, wtulił twarz w moje włosy.
Był nagi. Spocony. Ciepły.
Chris
Jej oddech się uspokoił.
Leżała na brzuchu, naga, z porwanymi rajstopami zsuniętymi do połowy ud, z policzkiem przyklejonym do prześcieradła. Cicha. Spokojna.
A ja siedziałem obok, na brzegu łóżka, z łokciami opartymi na kolanach.
Nie czułem się zwycięzcą. Nie czułem się też winny. Czułem się… rozbrojony.
Podniosłem się i zacząłem zbierać ubrania.
— Chris… — jej głos był cichy, senny. — Nie wychodź jeszcze.
Spojrzałem przez ramię. Uśmiechnęła się półprzytomnie. Chciałem odpowiedzieć czymś delikatnym, czymś prawdziwym. I wtedy… trzask drzwi wejściowych.
Zamarłem. Ona też.
— To moi… — wyszeptała i zerwała się, chwytając koc, którym natychmiast się okryła.
Rzuciłem się po ubrania jak złodziej złapany na gorącym uczynku. Spodnie, koszulka — wszystko w tempie, jakiego nie znałem nawet z WF-u.
Anne zsunęła nogi z łóżka tak gwałtownie, że aż się zachwiała. Wciąż miała porwane rajstopy na połowie ud. Zaklęła półgłosem, szarpnęła materiał i jednym ruchem ściągnęła resztki z nóg. Zgniotła je w kulkę, rozglądając się w panice.
— Daj. — Wyciągnąłem rękę i przejąłem pakunek, wsuwając go do kieszeni dżinsów, zupełnie jakby to było coś najzwyklejszego na świecie.
Spojrzała na mnie — zestresowana, ale też rozbawiona.
— Sukienka… — wymamrotała, po czym odnalazła ją po drugiej stronie łóżka. Narzuciła szybko, bez stanika, tylko w majtkach. Materiał opadł na jej ciało, przykrywając prawie wszystko. Prawie. Jej policzki wciąż były zaróżowione, a oczy lśniły blaskiem.
— Anne? Jesteśmy! — głos jej matki rozległ się całym domu.
Anne poprawiła włosy przed lustrem, szybko, chaotycznie. Wyglądała trochę jak po biegu, a trochę jak po czymś znacznie większym. I była piękna. Wypalona, rozświetlona, prawdziwa.
Spojrzała na mnie.
— Gotowy?
— Jasne — odpowiedziałem, choć serce waliło mi jak młot.
Drzwi otworzyły się.
Zeszliśmy razem.
Schody brałem krok po kroku, równym tempem. Na luzie. Jakby nic się nie stało, jakbym nie dopiero co był w niej tak głęboko, że cały świat przestał istnieć.
Na dole było jasno — aż za jasno. W kuchni paliły się wszystkie światła, pachniało kakao i zimnym powietrzem wpuszczonym przez drzwi. Jej rodzice zdejmowali buty i odwrócili się, gdy nas zobaczyli.
— Dobry wieczór — powiedziałem pierwszy, zanim zdążyłem się zastanowić. Głos miałem zaskakująco pewny.
— Dobry wieczór, Chris — odpowiedziała jej matka z lekkim uśmiechem. Zmierzyła mnie matczynym wzrokiem, szybkim, uważnym. Zatrzymała się na sekundę za długo na mojej twarzy, jakby próbowała coś z niej wyczytać.
Ojciec skinął głową.
— Wychodzisz już? Może zostaniesz na kolację?
— Późno się zrobiło. Nie bedę przeszkadzał.
Pokiwałem głową i sięgnąłem do kieszeni spodni po telefon, tylko po to, by czymś zająć rękę. Palce natrafiły zwinięte rajstopy. Nie pozwoliłem sobie na żadną reakcję.
— Niech będzie, wpadaj częściej.
Jego ton był miły i uprzejmy, a ja w myślach dodałem “Jeśli tylko Panu odpowiada, że mam zamiar częściej sprawdzać granice wytrzymałości Pana córki, to bardzo chętnie.”
— Dzięki za gościnę — odpowiedziałem. Słowa płynęły automatycznie.
Anne stała obok, kilka kroków za mną.
Nie odezwała się, choć kątem oka widziałem półuśmiech na jej ustach i rumieniec na policzkach.
Stanąłem w progu domu i spojrzałem jeszcze raz na nią. Krótko. Wystarczyło. W jej oczach nie było wstydu. Coś, co mówiło: To było nasze. I to się dopiero zaczyna.
Zamknąłem za sobą drzwi. Chłodne powietrze uderzyło w twarz.
W kieszeni — dowód. Na języku — smak jej skóry. W piersi — nie opadające napięcie. Nie obejrzałem się już za siebie.
Rozdział V
18 października
Chris
W autobusie usiadłem jak zwykle pod oknem, z torbą między nogami i jedną słuchawką w uchu, choć nic nie grało. Czułem się dziwnie — jakby wszyscy patrząc na mnie, od razu wiedzieli, co zrobiłem.
Zobaczyłem ją, gdy wsiadła. Czarna bluza, rozpuszczone włosy, ten uśmiech, którego nie dało się pomylić. Ten, który znałem już z bliska… Zbyt bliska.
Zupełnie naturalnie usiadła obok mnie. Nasze ramiona się dotknęły.
Nie odsunąłem się.
— Cześć — rzuciła cicho. Jej głos był spokojny, ale w mojej głowie brzmiał inaczej.
— Hej — odpowiedziałem.
Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Anne patrzyła w okno, uśmiechając się do własnych myśli a ja gapiłem się w siedzenie przede mną, jakby coś szczególnego w nim mnie zainteresowało. Nie umiałem znaleźć słów. Nie chciałem brzmieć jak dzieciak. Ani ktoś, kto wciąż czuje jej dotyk na skórze.
— Jak ci minął weekend? — odezwała sie pierwsza.
Spojrzałem na nią. Jej wzrok był niewinny, ale aż iskrzył podtekstem.
— Spokojnie — odparłem. — Trochę czytałem, trochę spałem.
Uniósłem brew.
— A u ciebie coś ciekawego?
Uśmiechnęła się figlarnie, nie patrząc mi w oczy.
— Hm… coś się wydarzyło. Ale nie wiem, czy powinnam mówić.
— Tajemnice?
— Może. — Oparła głowę o szybę, patrząc gdzieś daleko. Ale kącik jej ust wciąż zdradzał uśmiech.
Nie rozmawialiśmy więcej. Całą drogę jechaliśmy jak zwykli znajomi ze szkoły.
Gdy autobus się zatrzymał i wstaliśmy, nachyliła się nagle do mojego ucha.
— Było cudownie — wyszeptała. — I mam pomysł na następny raz.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, odeszła w stronę budynku. Zostawiła po sobie tylko zapach szamponu i echo tego jednego zdania.
Ruszyłem w przeciwną stronę. Jeszcze zanim doszedłem do wejścia, telefon zawibrował w kieszeni.
„Wiesz, co to shibari?”
Patrzyłem chwilę na ekran i się uśmiechnąłem. Zaczynała nową grę.
I wiedziała dokładnie, co robi.
Jak Ci się podobało?