Iza i Tomek (XIV)
24 października 2025
Iza i Tomek
1 godz 1 min
Na koniec mam małą prośbę: po przeczytaniu zostawcie ocenę, niezależnie od tego, czy będzie wysoka, czy niska. Chciałbym wiedzieć, ile osób naprawdę czyta i docenia moje opowiadania. Choć mają one tysiące odsłon, pojawia się zaledwie kilka ocen. Wiem, że część osób czyta tylko kilka zdań i znika, ale dla mnie ta informacja jest ważna — napisanie takiego opowiadania kosztuje sporo wysiłku i czasu, więc czasem zastanawiam się, czy nadal jest sens to robić.
Może lepiej skupić się na tym, jak dotrzeć tylko do prawdziwych czytelników?
Po dwóch dniach wypełnionych pływaniem w oceanie i jeszcze gorętszymi igraszkami w naszej chatce wreszcie zwolniliśmy tempo. Zaczęliśmy korzystać z innych atrakcji kurortu – drinki w barze, leniwe rozmowy po posiłkach, obserwowanie ludzi dookoła. Choć nie natknęliśmy się na rodaków, nie brakowało nam towarzystwa, zwłaszcza że obydwoje mówiliśmy świetnie po angielsku. Czas upływał nam lekko i przyjemnie.
Pewnego razu, w trakcie kolacji, Iza pochyliła się w moją stronę, a jej twarz przybrała tajemniczy wyraz.
– Zauważyłeś? – szepnęła, kiwając głową w stronę sąsiednich stolików. – Więcej kobiet niż mężczyzn. I to samotnych kobiet, bo widzę, że codziennie w restauracji jest ten sam skład.
Rozejrzałem się dyskretnie. Poza rodzinami i parami rzeczywiście było też kilka grup koleżanek, sączących drinki i chichoczących przy deserach, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego.
– Może po prostu odpoczywają od mężów – rzuciłem, wzruszając ramionami.
Iza uśmiechnęła się przebiegle, a w jej oczach zapaliły się dwa małe ogniki.
– Kochanie… – przeciągnęła, jakby miała mi zaraz zdradzić głęboki sekret. – One przyjechały tu w konkretnym celu.
– W jakim niby?
– Naprawdę nie wiesz?
Moja konspiratorka przybrała ton pobłażliwej nauczycielki, która właśnie tłumaczy uczniowi, dlaczego nie wolno łamać szkolnych zasad.
– No nie… – odpowiedziałem z lekkim zniecierpliwieniem, czując, że zaraz palnie coś grubego.
– One są tu na seks-wakacjach.
Zatkało mnie tak skutecznie, że widelec zatrzymał się w pół drogi do ust.
– Na cooo? – roześmiałem się, nie dowierzając. – Seks-wakacje?!
Mina Izy była śmiertelnie poważna, choć jej oczy zdradzały, że świetnie się bawi.
– Dokładnie.
Uniosła kieliszek i upiła łyk wina z tą samą gracją, z jaką sędzia wydaje wyrok.
– Zanzibar jest rajem dla pań, które szukają egzotycznych, niezobowiązujących przygód.
Przełknąłem ślinę, czując, że nagle temperatura na sali wzrosła o kilka stopni, choć klimatyzacja działała bez zarzutu.
– Czyli chcesz mi powiedzieć – zacząłem ostrożnie – że te wszystkie eleganckie panie w kapeluszach i zwiewnych sukienkach… to wcale nie są turystki od drinków z parasolką?
Iza skinęła głową, mrużąc oczy jak kocica.
– One przyjechały tu dla określonej rozrywki.
Zaśmiała się krótko, a jej dłoń powędrowała pod stół i spoczęła na moim kolanie. Niby przypadkiem, ale nie do końca.
– Oj, naiwny jesteś. Zanzibar to taki plac zabaw dla dorosłych.
– A co tutaj jest takiego szczególnego? – udałem niewiniątko, choć przypomniało mi się, że kiedyś czytałem artykuł o seks-turystyce i wiedziałem, z jakich powodów bogate Niemki czy Szwedki ciągną do egzotycznych kurortów.
- Bo czarni mają większe penisy? – Iza zachichotała, dumna z siebie, że zabiła mnie szybką ripostą.
Była taka śliczna i beztroska, a kiedy ni z tego, ni z owego zaczynała świntuszyć, miałem ochotę przyciągnąć ją do siebie i pocałować.
— Boże, ale ty jesteś zepsuta — rzuciłem, kręcąc karcąco głową. — Myślisz, że naprawdę rozmiar ma znaczenie?
— Nie pytaj mnie. — Pokręciła głową, kładąc dłoń na mojej. — Nie próbowałam, więc nie będę się wypowiadać.
Zagięła palce i delikatnie podrapała mnie po nadgarstku, jakby chciała zachęcić mnie do kontynuowania tematu.
— A nie myślałaś, żeby spróbować? — wypaliłem od razu, chcąc bardziej podkręcić atmosferę.
W jej oczach zapaliły się dwa małe ogniki, te same, które znałem aż za dobrze.
— Ty wariacie! — przerwała mi ze śmiechem i pacnęła mnie dłonią po ręce, udając oburzenie.
Zaraz potem wybuchła śmiechem, ale nim zdążyłem odpowiedzieć, spoważniała. Właśnie wtedy przy stoliku pojawił się Ben, nasz kelner. Starszy od nas o dobrych kilka lat, sympatyczny, z łagodnym uśmiechem, który w ogóle nie pasował do jego potężnej sylwetki. Szeroka klatka piersiowa, ramiona jak z brązu i potężne dłonie, którymi mógłby w sekundę rozerwać na pół kokosa. Postawił przed nami talerze, wymienił kilka grzecznościowych zdań i odszedł.
Na twarzy mojej diablicy znów pojawił się uśmiech, który sprawił, że coś we mnie zadrżało.
— No i co cię tak bawi? — spytałem, bo jej uśmieszek nie wróżył nic dobrego.
— Myślę, że nasz Ben bierze udział w tym procederze — szepnęła konspiracyjnym tonem, a wzrokiem wskazała dwie Niemki dwa stoliki dalej.
Rzeczywiście, przywołały go do siebie, a ich zamówienie było tylko pretekstem do pogawędki. Iza skinęła w ich stronę, jak detektyw rozwiązujący zagadkę kryminalną.
— Skarbie, ty naprawdę wszędzie widzisz sensację. — Pokręciłem głową.
— Ja tylko obserwuję — odparła spokojnie, ale w jej spojrzeniu tliła się ta znajoma psota. — Popatrz sam, jak go zaczepiają.
Uniosłem do ust kieliszek i udając, że delektuję się winem, skierowałem wzrok na Niemki. Nie słyszałem, o czym z nim rozmawiały, ale w pewnej chwili jedna z nich położyła dłoń na jego udzie i zaczęła poruszać nią w sposób, który sugerował pewną zażyłość. Kelner nie wyglądał na speszonego. Zamiast tego zasłonił jej dłoń ściereczką, zwisającą mu z przedramienia, po czym pochylił się i szepnął jej coś do ucha. Chwilę później odszedł, a ja spojrzałem na Izę.
Miała ten sam chytry uśmiech co zawsze, gdy okazywało się, że znowu miała rację.
– I co? Teraz mi wierzysz? – Triumfowała.
Jej twarz promieniowała podekscytowaniem, szeroko otwarte oczy, usta wyszczerzone w uśmiechu. – Czytałam o tym w Internecie, ale to się dzieje naprawdę.
Nachyliła się do mnie tak blisko, że poczułem ciepło jej oddechu.
— A teraz wyobraź sobie… że zamiast nich, to ja go wołam do siebie.
Jej słowa uderzyły we mnie jak nagły upał. Czułem, że w tym niewinnym, żartobliwym tonie czaiło się coś znacznie mrocznego. W jej oczach widziałem prawdziwą ciekawość, niemal głód.
– No proszę… – szepnąłem, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. – Po tak długiej rozłące, fantazjujesz o ciemnoskórym chłopaku? No nie wiem, czy już się tobą nacieszyłem.
Iza zachichotała cicho, ale zaraz potem położyła dłoń na moim udzie, wyżej niż zwykle i nacisnęła lekko.
– W takim razie – wyszeptała, przesuwając kciukiem po materiale spodni – zanim będziesz mi tu robił wymówki i gasił moje fantazje, powinniśmy wrócić do naszej chatki… i trochę nadrobić.
Przesunęła dłonią jeszcze wyżej, na granicę, która sprawiła, że wstrzymałem oddech. Jej spojrzenie ani na moment nie uciekło od mojego.
– Powiedz tylko słowo – dodała prawie bezgłośnie – a obiecuję, że zapomnę o „ciemnoskórych chłopakach”, których sobie wymyślasz. Zajmiesz miejsce… numer jeden.
Zacząłem się śmiać, ale to nie był zwykły śmiech.
– Numer jeden? – powtórzyłem, wpatrując się w nią podejrzliwie. – Skoro rozmiar odgrywa tu jednak rolę, to nie wiem, czy mam jakieś szanse.
Iza uśmiechnęła się tym swoim bezczelnym, rozbrajającym uśmiechem i nachyliła tak blisko, że jej włosy musnęły moją twarz.
– Kochanie… – szepnęła z udawaną czułością. – Jakbyś zapomniał, że zawsze masz wybór. Przecież możesz sięgnąć po tę… ciaśniejszą opcję.
Puściła mi oko i zagryzła dolną wargę, wyraźnie zadowolona, że mogła przypomnieć, jak spędziliśmy tu pierwszą wspólną noc. W jej głosie pobrzmiewała ta sama perwersyjna nuta, która dwa dni wcześniej sprawiła, że żadne z nas nie miało żadnych zahamowań. Zamarłem na sekundę, a potem westchnąłem głęboko, bo natychmiast zapomniałem o jedzeniu, wyobrażając sobie, jak będziemy się dziś kochać.
– Jesteś niemożliwa – powiedziałem niskim tonem. – Takie słowa z ust mojej żony? Wiesz, że facetowi może od tego wywalić ciśnienie?
Pocałowała mnie w usta, a potem odsunęła się na swoje miejsce, aby skończyć posiłek. Ben krążył między stolikami z tą swoją nienaganną, zawodową uprzejmością. Kiedy przechodził obok naszego, Iza wyprostowała plecy, uśmiechała się szerzej niż zwykle.
– Ben, czy mógłbyś nam przynieś jeszcze wina? – rzuciła z akcentem tak perfekcyjnym, że sam bym uwierzył, że to rodowita Brytyjka.
Kelner skinął głową i odpowiedział promiennym uśmiechem, który sprawiał, że człowiek zaczynał czuć się jak jedyny gość w całej restauracji. Iza odwzajemniła mu spojrzenie, ale trzymała je na nim o wiele za długo.
– Oczywiście, proszę pani. Coś jeszcze? – zapytał, a ona pochyliła się lekko nad stołem, jakby chciała mu coś zdradzić w sekrecie.
– I jeszcze twój uśmiech, Ben.
Parsknąłem cicho, ale ukryłem to pod dłonią. Ben zaśmiał się, lekko speszony, i odszedł do baru. Gdy tylko zniknął nam z oczu, spojrzałem na Izę pytająco.
– Ty naprawdę…?
Jej uśmiech był rozbrajająco bezczelny.
– Skarbie, to tylko rozmowa. – Podniosła kieliszek i zamoczyła usta w winie, jakby chciała przeciągnąć chwilę.
Następnego dnia przypadała nasza rocznica ślubu. Już dawno uzgodniliśmy, że nie potrzebujemy prezentów ani tłumów świadków. Najlepszym zwieńczeniem tych wspólnych lat będzie kolacja tylko we dwoje. Jedyna w swoim rodzaju – w tropikalnym raju, w blasku świec, w otoczeniu palm i miękkiego piasku, a w tle szum oceanu. Obiecałem, że zajmę się całą logistyką, a w zamian Iza miała olśnić mnie kreacją i wyglądem. Poprosiłem, by założyła coś, w czym wyglądałaby naprawdę wyjątkowo – tak obłędnie, jak niezwykłe było samo miejsce. Potraktowałem tę prośbę z przymrużeniem oka, ale miałem przeczucie, że mała diablica przygotowała się na taką okazję.
I nie zawiodła mnie. Ona mnie kompletnie rozbroiła.
Sukienka, którą miała na sobie, wyglądała jak uosobienie grzechu uszytego z jedwabiu. Wiązana wysoko na szyi, odsłaniała całe plecy aż po linię bioder. Przód był jeszcze odważniejszy. Dekolt spadał niemal do połowy brzucha, a piersi trzymały w ryzach jedynie pasy ramiączek, zbyt wąskie, by zasłonić wszystko, co najistotniejsze. Z przodu, z boku, spod pachy – mogłem dostrzec więcej, niż powinna pokazywać żona na rocznicowej kolacji. Wystarczyłby jeden ruch, lekkie muśnięcie palcem, żeby rozchylić lejącą się tkaninę i zobaczyć piersi w całej krasie, zagarnąć je bez rozbierania jej. Sama sukienka jakby prosiła, by to zrobić. Dół kreacji wydawał się zupełnym przeciwieństwem jej nieprzyzwoitej góry. Gładki materiał miękko obejmował talię, by potem opaść swobodniej aż do samych kostek, nadając całości pozór eleganckiej skromności. Ale ta iluzja pękła w chwili, gdy zrobiła krok. Rozcięcie z boku odsłoniło tyle, że zgrzeszyłem myślą, jak nastolatek. Sięgało tak wysoko, iż gładka linia jej uda widoczna była niemal po samą gumkę majtek.
– Iza… – wydusiłem z siebie, sam nie wiedząc, czy chcę ją zganić, czy podziękować za ten widok.
Tymczasem ta mała szelma delikatnie przesunęła dłonią po udzie, dokładnie tam, gdzie kończyło się rozcięcie.
– Podoba ci się? – zapytała, udając niewinność, ale w jej tonie było wyraźne wyzwanie. – W domu bym się nie odważyła, ale tutaj … Zasługujesz na coś odważniejszego.
Igrała ze mną
– Ty naprawdę… chcesz, żebym odwołał kolację i zatrzasnął drzwi?
Objąłem ją instynktownie, a moje dłonie natychmiast odnalazły jej nagie plecy. Przylgnęła do mnie i wtedy zakręciło mi się w głowie. Od bliskości, od smaku jej wilgotnych ust, od jej zapachu. Pachniała mieszaniną luksusowych perfum i ciała rozgrzanego słońcem z lekko słonym aromatem skóry. Boże, to było tak intymne, że nie chciałem jej wypuścić z ramion. Wtedy ona zbliżyła usta do mojego ucha i wymruczała:
– A może właśnie po to ją założyłam … Kolacja to tylko pretekst. Najważniejsze danie i tak czeka na ciebie… pod spodem.
Odruchowo zsunąłem niżej dłoń i moje serce zadrgało z rozkoszy. Pod palcami wyczułem miękką koronkę. Skąpe, niemal symboliczne stringi oplatały jej biodra jak żywa pokusa. I to wystarczyło. Poczułem gwałtowne szarpnięcie w podbrzuszu, serce zaczęło walić szybciej. Nie musiała mówić nic więcej. Pod tą sukienką była prawie naga. Każdy centymetr jej ciała prosił, żebym zapomniał o planach, o kolacji, o niebezpiecznej intrydze, którą wymyśliłem z taką precyzją.
Iza patrzyła mi prosto w oczy, w jej spojrzeniu tańczyły ogniki – wyzwanie i obietnica w jednym.
– Teraz twoja kolej – szepnęła i odsunęła się lekko. – Idziemy?
Chrząknąłem.
– Nie musimy nigdzie wychodzić.
– Jak to …?
I wtedy usłyszeliśmy zgrzyt otwieranych drzwi, a do pokoju wszedł … Ben. Pchał przed sobą stolik nakryty na dwoje. Dwie lampki, srebrne sztućce, butelka wina chłodząca się w wiaderku z lodem.
– Tomek, wariacie! – krzyknęła i nakryła usta dłonią. – Kiedy to wszystko zorganizowałeś?!
Duma rozpierała mi pierś, bo jej zachwyt był najlepszą nagrodą. A przecież miałem jeszcze w zanadrzu kilka niespodzianek.
– Na taras? – upewnił się nienarzucająco Ben, ale widać było, że on również jest z siebie zadowolony.
Doskonale wyczuł moment, wpasował się w tę naszą małą celebrację, jakby sam był częścią scenariusza. Bo był.
– Ben?! Ty też bierzesz udział w tym spisku? – Iza spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
W jej głosie słychać było szczere zaskoczenie, podszyte jednak rozbawieniem.
– Konspiratorzy! – dodała, kręcąc głową, po czym zarzuciła mi ramiona na szyję i pocałowała tak, że na chwilę zapomniałem o tym, że nie jesteśmy sami.
– Nie ma chyba lepszej scenerii, aby świętować we dwoje, prawda? – szepnąłem jej do ucha, wskazując na taras, gdzie Ben kończył nakrywać stół.
Taras otaczały z trzech stron spokojne, lśniące w blasku księżyca wody laguny. Lampiony przy balustradzie rzucały dyskretne, ciepłe, złociste plamy światła, a w oddali słychać było cichy szelest palm. Powietrze wypełniał zapach słonego morza, ciepłego piasku i czegoś nieuchwytnie zmysłowego. I to niebo. Nakrapiane tysiącem gwiazd, które wydawały się niemal na wyciągnięcie ręki. Byliśmy odcięci od świata, jakby na prywatnej wyspie, gdzie czas zwolnił, a rzeczywistość sprowadziła się do nas dwojga.
– Chcę się tu z tobą kochać, pływać, a potem znowu kochać – wyszeptała. – Zaraz oszaleję.
Dłoń, którą przesunęła po moich plecach, zostawiała na skórze palący ślad.
– Przy nim? – rzuciłem prowokacyjnie, ale moje słowa zawisły w powietrzu, celowo dwuznaczne.
Mój wzrok przesunął się w stronę Bena, który z nienaganną elegancją odsunął jej krzesło, a ona przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce – krótkim, ale wystarczającym, żeby mnie zmroziło. Zaśmiała się cicho. Jej śmiech był jak dzwonki, melodyjny, ale z nutą jawnej prowokacji. Usiadłem naprzeciwko niej, a Iza od razu nachyliła się przez stół, i zniżając głos do zmysłowego szeptu, odpowiedziała.
– Może i przy nim.
Odwróciła głowę, rzucając Benowi kolejne spojrzenie – tym razem dłuższe, kokieteryjne, by gra toczyła się dalej.
– Chyba że… – zawiesiła głos, a jej dłoń przesunęła się wzdłuż ramiączka sukienki – masz inne plany na tę noc?
– Inne plany? – powtórzyłem, czując na ciele mrowienie. – Wkrótce się przekonasz.
Iza zachichotała melodyjnie jak nastolatka. Odchyliła się na krześle i zrobiła to celowo, ponieważ rozcięcie sukienki na nodze rozchyliło się szerzej, odsłaniając smukłe udo, które w blasku lampionów wyglądało jak zaproszenie go grzesznej gry. Złapałem się na tym, że pierwszym, który zauważył ten zmysłowy widok, nie byłem ja, lecz Ben, który akurat nalewał wino. Jego dyskretne spojrzenie zatrzymało się na ułamek sekundy na jej nodze.
– Powiedz mi… czy mam się pilnować, czy mam od razu puścić wodze fantazji? – mruknęła, unosząc kącik ust w uśmiechu, który był jednocześnie wyzwaniem i zaproszeniem.
Nie zamierzałem jej niczego ułatwiać. Napięcie między nami iskrzyło. Na szczęście w sam środek tej elektryzującej chwili wkroczył Ben, stawiając przed nami talerze z egzotyczną potrawą, której aromat drażnił zmysły. Jego spojrzenie na moment zatrzymało się na Izie jakby i on uległ urokowi tej sukienki. A może to nie tylko sukienka przyciągnęła jego wzrok?
Iza posłała mu ten swój figlarny, pozornie niewinny uśmiech. Udawała, iż nie zauważa, że sukienka odsłania więcej, niż wypada. Każdy jej ruch – gdy się prostowała, nachylała czy niby przypadkiem poprawiała ramiączko, odsłaniał fragment piersi, kawałek uda, linię kręgosłupa. Był jak taniec: niby odruchowy subtelny, a jednak wyreżyserowany. Wiedziałem, że gra nie tyle z Benem, ile ze mną.
Ta kobieta była moją żoną. A dziś wyglądała i zachowywała się tak, jakby specjalnie postanowiła wystawić na próbę nie tylko mnie, ale i cały świat. Powietrze między nami gęstniało z każdą chwilą. Ben obecny, ale milczący, taktowny do przesady – był jak trzeci element gry, w której to Iza rozdawała karty, a przynajmniej tak jej się wydawało. Krążył wokół stołu, serwując kolejne dania, zawsze z tą swoją nienaganną uprzejmością. Od czasu do czasu zatrzymywał się, by zapytać, czy czegoś nam nie trzeba, Gdy nachylał się bliżej, widziałem, jak jego spojrzenie mimowolnie zatrzymuje się na Izie. Udawał skupienie na talerzach, ale ja wiedziałem. Ona też wiedziała.
– Wszystko smakuje? – zapytał spokojnie, ale w jego tonie pobrzmiewało coś cięższego niż zwykła grzeczność.
Iza uniosła wzrok, spoglądając na niego spod lekko przymrużonych rzęs. Jej usta rozciągnęły się w subtelnym, niemal drapieżnym uśmiechu – tym, który znałem aż za dobrze i który zawsze zwiastował kłopoty.
– Wyśmienicie – odpowiedziała miękko.
Wyciągnęła dłoń, unosząc pusty kieliszek. Ciemnoczerwony strumień wina spływał powoli do kieliszka, a Iza, nie odrywając od niego spojrzenia, przechyliła lekko głowę, odsłaniając gładką, napiętą linię szyi. Ten drobny gest prowadził jego wzrok niżej, wzdłuż krzywizny obojczyka, niczym wytyczona droga ku zakazanemu miejscu. Jej intencje były krystalicznie jasne – chciała, by patrzył na jej piersi. Kusiła go bezlitośnie, z wyrafinowaną precyzją, igrając z nim tak subtelnie, że cała scena przypominała teatr jednego gestu.
Obserwując to z boku, czułem, że wszystko układało się dokładnie tak, jak zaplanowałem – jak fragmenty układanki, której byłem autorem. A jednak, patrząc na Izę w tej chwili, trudno było oprzeć się wrażeniu, że to ona pociąga za wszystkie sznurki. Wiedziałem, że finał będzie należał do mnie, a jednak rozkosz patrzenia, jak ona igra z losem, była równie upajająca, jak perspektywa tego, co miało nastąpić później.
– Dziękuję – mruknęła, gdy kieliszek był pełny.
Ben skinął głową i odszedł.
– Wiesz, co jest najpiękniejsze w rocznicach? – zwróciła się do mnie, jak gdybym nic nie zauważył. – Że można bezkarnie wspominać, a przy tym… pozwolić sobie na małe wyznania.
– Małe? – uniosłem brew. – Ty i małe wyznania? To się chyba kłóci samo ze sobą.
– Pamiętasz, jacy byliśmy na początku grzeczni? – zapytała szeptem, ale wystarczająco głośno, żeby jej ton zabrzmiał jak wyzwanie. – A teraz? Teraz wystarczy, że kelner naleje mi wina, a ja mam ochotę…
Urwała zdanie, spoglądając na Bena. On skinął głową, nieświadomy dwuznaczności, i odszedł w stronę stolika z naczyniami. Ja patrzyłem na nią w milczeniu, czując, jak rośnie we mnie fala napięcia.
– Masz ochotę? – spytałem, celowo przeciągając słowa.
– Mam ochotę, żeby ktoś… – zrobiła krótką pauzę i uniosła kieliszek – …zadbał dziś o mnie. Żebym zapomniała, który to już kolejny rok naszego małżeństwa.
Zachłysnąłem się powietrzem. To brzmiało jak żart, ale jej oczy mówiły coś zupełnie innego.
– Wiesz, co jest zabawne? – odparłem, pochylając się bliżej, by moje słowa dotarły tylko do niej. – Tyle lat… a wciąż jest coś, czego nie spróbowaliśmy.
– A co konkretnego masz na myśli? – Jej uśmiech stał się ostrzejszy, niemal drapieżny, a kieliszek w jej dłoni drgnął, jakby chciała mi odpowiedzieć gestem.
Ben wrócił, zbierając ze stołu puste talerze. Iza odsunęła krzesło, by zrobić mu miejsce, ale jej uprzejmość była zbyt płynna, zbyt celowa. Kiedy się nachylił, Iza odruchowo, a może wcale nie odruchowo – położyła mu dłoń na ramieniu i pomasowała, tak że jej smukłe palce zacisnęły się delikatnie. Dotyk był lekki, niemal przypadkowy, ale wystarczający, by zatrzymać czas na ułamek sekundy. Podniosłem wzrok i zobaczyłem to. Ten błysk w jej oku – krótką, ale wyraźną iskrę, która zdradzała, że to nie był przypadek. Ben zamarł na chwilę, jego dłoń zawisła nad talerzem, ale szybko odzyskał kontrolę i wrócił do swojego zadania. Iza natomiast odchyliła się na krześle, jej usta wygięły się w subtelnym, niemal niewidocznym uśmiechu, który zdawał się mówić: „Wiem, że to zauważyłeś”.
– Ben, kochany, wszystko było przepyszne… – powiedziała miękkim, aksamitnym głosem i uniosła na niego wzrok.
– Cieszę się, pani Izo. Jestem do usług.
– A deser? – zapytała, niby od niechcenia, ale w jej głosie rozpoznałem ochotę na flirt. Moja kochana na pewno nie zamierzała go ot tak wypuścić.
Ben nie wyglądał na zaskoczonego. Przeciwnie – miał w oczach coś, co kazało myśleć, że na to pytanie czekał od dawna.
– Oczywiście, pani Izo. Zaraz podam – odpowiedział spokojnie.
Zabrał ze stołu talerze, zostawiając jedynie kieliszki z winem i misę pełną owoców. Gdy się prostował, jego spojrzenie padło na mnie. Odpowiedziałem lekkim, porozumiewawczym uśmiechem. Ta chwila była jak cichy pakt między nami.
Iza zarejestrowała cichą, niewypowiedzianą wymianę, ale nie odezwała się ani słowem. Zamiast tego przygryzła dolną wargę i zaczęła się wiercić na krześle. Jej ciało zdradzało więcej, niż byłaby gotowa powiedzieć głośno. Była poruszona, podekscytowana, jakby instynktownie wyczuwała, że gra, którą prowadzimy, dopiero się rozkręca.
– Wybaczysz mi, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać – zaśmiała się niewinnie, jak dziewczynka przyłapana na psocie.
W jej głosie nie było ani odrobiny skruchy.
– Czasami mam wrażenie, że ty nigdy nie skończyłaś dojrzewać – zakpiłem, wiedząc, jak bardzo lubi, gdy drażnię ją w ten sposób.
– Nie protestowałeś – prychnęła z udawaną obojętnością, po czym bezceremonialnie dodała: – Ale on jest naprawdę… imponujący.
– Może mu się jakoś odwdzięczymy? – dodała nagle i jednocześnie zsunęła dłoń na moje udo. – Może zaprosimy go, żeby wznieść z nami toast? – mruknęła, unosząc w nadziei brwi.
– Przecież mu zapłaciłem. I to wcale niemało – odparłem z udawaną obojętnością, opierając się na krześle i popijając ze spokojem wino.
Ale w środku… w środku wrzałem jak wulkan. Wiedziałem, że Iza igra ze mną, prowokuje, a jednak nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy. Jej oczy błyszczały figlarnym ogniem – to spojrzenie kobiety, która właśnie rzuciła granat i czeka, aż eksploduję zazdrością albo wejdę w jej grę.
Nachyliła się bliżej, jej usta musnęły mój policzek, a głos przeszedł w miękki szept:
– Kotku… spójrz tylko, jak bardzo się postarał.
Zacisnęła palce na moim udzie, nie za mocno, ale wystarczająco, bym poczuł, że to był komunikat.
– Podoba ci się nasz ciemnoskóry przyjaciel? – spytałem, udając wyluzowanego, chociaż gardło miałem ściśnięte od emocji.
– Aż tak widać? – odparła bez zastanowienia, jakby spodziewała się tego pytania.
Przekrzywiła głowę i parsknęła śmiechem, bawiąc się mną jak kotka.
– Oczy ci błyszczą jakbyś chciała go rozebrać wzrokiem – dodałem, nie mogąc się powstrzymać.
Iza nie zareagowała od razu, ale jej usta wygięły się w drapieżnym uśmiechu.
– Miałbyś coś przeciwko, kochanie? – spytała, starając się być zadziorna, ale jej głos był napięty jak struna. – Bo ja mam wrażenie, że specjalnie wystawiasz mnie na pokusę.
– Zaraz, zaraz – udałem oburzenie. – Dobrze słyszę? W rocznicę ślubu marzy ci się taka egzotyczna rozrywka? Tak chcesz mi podziękować za te wszystkie lata?
Zerknąłem jej prosto w oczy. Przez sekundę zawahała się, a potem wypuściła powietrze z rozbawieniem.
– Zgrywus – fuknęła i ostentacyjnie zabrała dłoń spod stołu.
Nie pozwoliłem jej przejąć inicjatywy.
– Tak? – pochyliłem się nad stołem, zmniejszając między nami dystans. – A kto jeszcze niedawno rozpływał się w zachwytach nad czarnymi penisami? Może rozmiar jednak ma znaczenie?
Zarumieniła się natychmiast, a jej oczy groźnie się zwęziły. Wyglądała tak, jakbym właśnie podpalił lont – ale zanim zdążyła eksplodować ripostą, nachyliłem się i pocałowałem ją tak mocno, że nie zostawiłem miejsca na słowa.
I wtedy, w tej gęstej od pożądania chwili, wszedł Ben.
Iza, przekonana, że przyszedł dolać wina, nawet się nie obejrzała – cała skupiona na tym, by odpowiedzieć na mój napór ust i języka.
– Myślę, że w tej kwestii… ciekawość bywa silniejsza niż rozsądek – odparła cicho, a ja z trudem hamując drżenie głosu szepnąłem jej do ucha:
– Kotku… nadal masz ochotę na deser?
Ruchem głowy wskazałem kelnera, który czekał w milczeniu, aż skończymy. Moja ukochana chciała coś jeszcze dodać, lecz kiedy obróciła ku niemu głowę, słowa utknęły jej w gardle.
Ben stał przed nami całkowicie nagi. Jeśli moja rozpustnica kiedykolwiek marzyła o ciemnoskórym kochanku, to właśnie on wydawał się ucieleśnieniem wszystkich jej fantazji. Szerokie barki i muskularne ramiona, skrzyżowane na potężnym torsie, nadawały mu postawę pewnego siebie zdobywcy. Wąskie biodra i mocne, sprężyste uda dopełniały sylwetki, która zdawała się emanować czystą, pierwotną siłą.
Nie wyglądał jak ktoś, kto spędza godziny na siłowni, rzeźbiąc mięśnie na maszynach. Jego ciało miało w sobie coś bardziej prawdziwego – naturalną moc, którą dała mu sama natura. Nie był ani przesadnie chudy, ani przyciężki, nie miał idealnie zarysowanego sześciopaka, a jednak każdy jego ruch obiecywał sprawność i wytrzymałość. Facet był maszyną stworzoną, by rozpalać kobiece zmysły, spełniać ich najdziksze zachcianki i zostawiać je bez tchu,
– Ben! O rany, nie wierzę! Co wyście obaj uknuli? – zawołała po angielsku, a jej głos drżał od szoku i rosnącego podniecenia.
Jednak z każdym kolejnym słowem ton łagodniał, aż w końcu stał się niemal miękki, przepełniony niedowierzaniem. Zatrzepotała powiekami, a szeroko otwarte usta i gwałtownie unoszące się piersi wzbudziły moją obawę, że za moment autentycznie zabraknie jej tchu. Ta reakcja nie była ani wystudiowana, ani obliczona – to było czyste, szczere szaleństwo chwili. Iza zmieniła się nagle w nastolatkę, zaskoczoną własnymi emocjami, zamiast dojrzałej kobiety, którą była na co dzień. Jej dziewczęcy entuzjazm był tak autentyczny i rozbrajający, że po prostu rozłożył mnie na łopatki. Nawet Ben, ucieleśnienie jej skrytych fantazji, z trudem powstrzymywał śmiech.
Odetchnąłem z ulgą – wiedziałem już, że mój plan wypali. Iza nie musiała mówić nic wprost, ja czytałem między słowami, między spojrzeniami, w drżeniu jej dłoni. Kilka dni na Zanzibarze wystarczyło, by znów przemienić ją w kobietę, która zaczynała igrać z pragnieniami, od których inne turystki traciły głowę. Ten kraj działał na nią tak samo – budził w niej nienasyconą ciekawość i tęsknotę za zakazaną przyjemnością.
– Kochanie, to jest mój prezent dla ciebie – powiedziałem miękko, ujmując jej dłoń i muskając ustami jej smukłe palce. Biła od niej aura eleganckiego erotyzmu, mieszanki klasy i wyuzdania, której nie dało się już powstrzymać. A gdy pomyślałem, że za chwilę te same palce owiną się wokół czarnego, mięsistego członka, poczułem, jak robi mi się ciasno w spodniach.
– Wspominałaś coś, że twoja wiedza o czarnych penisach jest czysto teoretyczna – dodałem z lekkim, złośliwym uśmiechem. – Pomyślałem więc, że najwyższy czas, żebyś przekonała się w praktyce.
Atmosfera zgęstniała, nabrała ciężaru. Przez krótką chwilę Iza naprawdę wyglądała na zaskoczoną, ale szybko oswoiła się z myślą, że tej nocy nie będziemy tylko we dwoje. Jej spojrzenie zmieniło się – z osłupienia w błysk kalkulacji, z ciekawości w drapieżną pewność siebie. Otaksowała swój „prezent” spojrzeniem klientki, która zamierza dokonać transakcji, a ocena, oczywiście, wypadła pomyślnie. Jej usta rozciągnęły się w hultajski, bezczelny uśmiech.
– Myślałam, że po ostatnim wyskoku, mam dożywotni zakaz na innych facetów – wyszeptała z udawaną uległością.
– Jeśli będę brał w tym udział … możesz.
Patrzyłem na nią i jednocześnie zastanawiałem się, co dzieje się w głowie Bena. On także mierzył Izę spojrzeniem, w którym pobrzmiewał chłodny profesjonalizm handlarza, ale i coś więcej. Jego ciało i usługi były na sprzedaż, doskonale wiedział, jak działa na kobiety, a Iza była w tym momencie kimś więcej niż klientką. Była nagrodą, której pragnął.
Powoli, niemal prowokacyjnie, przesunął zaciśniętą dłonią po swoim ciężkim, półzwisłym członku. W tym geście było tyle samo pewności siebie, co obietnicy. Nie krył, że w głowie widzi jej usta, jej gardło i swoje biodra, które wbija w nią coraz głębiej. Myśl, że zrobi to na oczach jej męża, zdawała się być dla niego dodatkowym źródłem satysfakcji – nagim triumfem samca.
Iza nie była typową klientką, którą trzeba było karmić iluzją, by poczuła się pożądaną. Nie była samotną, stęsknioną turystką, która płaci, by choć przez chwilę ktoś ją przytulił. Ona była kobietą świadomą własnej wartości, szukającą urozmaicenia, polującą na intensywność. A na tle jego zwyczajowych klientek – dojrzałych, spragnionych dotyku, czasem już wypalonych – ona była jak eksplozja. Świeża, piękna i głodna. Wziął głęboki oddech, jego nozdrza się rozszerzyły, spojrzenie stało się ciemne, niemal nieprzyzwoicie natarczywe. Dałem mu dyskretny znak. Ben skinął głową i ruszył w naszą stronę, z pewnością drapieżnika, który wie, że właśnie zbliża się do swojej ofiary.
– Czy tak go sobie wyobrażałaś? – spytałem cicho, zerkając na Izę.
Ona… zaniemówiła. Jej źrenice rozszerzyły się, a spojrzenie, które jeszcze chwilę temu było psotne i prowokujące, teraz przylgnęło do niego jak zahipnotyzowane. Najpierw patrzyła mu w oczy, potem wzrok samoczynnie zsunął się niżej – po torsie, po brzuchu – aż zatrzymał się tam, gdzie musiał.
Imponujących rozmiarów penis kołysał się w rytm kroków, jak wahadło, które odliczało sekundy do chwili, w której wszystko miało się zmienić. Podszedł tak blisko, że jego przyrodzenie znalazło się dokładnie na wysokości jej twarzy. A jednak nie drgnął. Czekał na jej reakcję.
– Czy tak go sobie wyobrażałaś? – powtórzyłem, tym razem głębiej, prawie chrapliwie, bo teraz wreszcie zrozumiałem, co Iza miała na myśli, mówiąc o „przewagach” czarnych mężczyzn.
Westchnąłem, zaniepokojony, bo nie mogłem się z nim równać Jego członek, nawet nie w pełnej erekcji, był przytłaczający. Zwisał ciężko, gruby i masywny, jak czarny, żywy wąż, z żyłami wypukłymi tuż pod skórą. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak rozpycha się w cipce mojej żony i mimowolnie zadrżałem. Zdemoluje ją – przemknęło mi przez głowę.
Ale w jej oczach nie było lęku. Była czysta fascynacja. Żar, którego nie próbowała ukrywać. Jej usta się rozchyliły, a język przesunął po dolnej wardze, jakby już teraz próbowała go poczuć
– Ty też tego chcesz – syknęła, jakby czytała w moich myślach. Jej palce musnęły moje wargi, a potem zdecydowanym ruchem cofnęła dłoń i całą uwagę skupiła na Benie.
On czekał. Czekał na ten ostatni impuls, ten bodziec, który zmieni jego półuśpione ciało w narzędzie brutalnej, nienasyconej rozkoszy.
– Dotknij go – odezwał się ochrypłym głosem.
Poruszył lekko biodrami i wtedy ten długaśny kawał rozkoszy zafalował przed twarzą Izy, jakby chciał ją zahipnotyzować. Byłem jak sparaliżowany i to nie tylko przez jego potężne ciało, ale przede wszystkim ton, jakim do niej mówił. Szorstki, rozkazujący. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie użył swojego uprzejmego „proszę pani”. W jednej sekundzie z ciepłego, pełnego humoru służącego, zmienił się w samca, którego misją jest zadowolić nawet najbardziej wymagającą klientkę.
– Lał… – Iza jęknęła cicho i kątem oka zerknęła w moją stronę.
Kiwnąłem głową, pozwalając, a właściwie rozkazując jej, by to zrobiła.
– Dotknij mnie – powtórzył już łagodniej, po czym sam ujął jej dłoń i poprowadził na własne podbrzusze.
– O matko… trochę straszny – jęknęła kokieteryjnie Iza, ale nie cofnęła ręki.
Przeciwnie, uległa i przesunęła opuszkami palców po łagodnie wygiętej linii uśpionego potwora. Zachichotałem krótko, nerwowo, bo napięcie było już nie do zniesienia. Iza była wyraźnie speszona – a to przy jej doświadczeniu było czymś niespotykanym. Ta rezerwa, ta chwila zawahania tylko potwierdzała, że ma przed sobą coś niezwykłego. Pierwszego w życiu czarnego. Głaskała go, z początku opuszkami, potem całym wnętrzem dłoni, ostrożnie, jakby bała się, że się złamie.
– Przerażona? – rzuciłem zgryźliwie, bo spodziewałem się, że raczej powinien ją ekscytować, nie onieśmielać.
– Ale monstrum… – westchnęła, biorąc głęboki oddech. I zaniemówiła.
Nawet tak nieśmiały dotyk wystarczył, by penis drgnął i zaczął twardnieć. Filuterny uśmiech, którym próbowała maskować emocje, zniknął z jej twarzy. Teraz w jej ruchach nie było już gry. Było czyste, naturalne podniecenie. Zaczęła masować go pewniej, długimi, posuwistymi ruchami, dobrze wiedząc, jak postawić mężczyznę na baczność. Jej drobna dłoń nie była w stanie objąć go całego, ale to co mu robiła, wystarczyło, by z ust Bena wyrwał się jęk, a jego biodra poruszyły się w rytm jej ruchów.
– Ben… jesteś idealny – wymruczała z nieukrywaną fascynacją.
W pełnej erekcji jego twardy i nabrzmiały penis wyglądając niemal jak rzeźba. Delikatnie zsunęła z wierzchołka gruby płat napletka i prawie zapiszczała. Odsłonięta żołądź wyglądała jeszcze groźniej. Olbrzymia, szeroka u podstawy i zwężająca się ku górze, jakby stworzona by rozpychać ciasne cipki białych kochanek. Gładka, lśniąca, o intensywnym, różowoczerwonym odcieniu skóra odbijała światło świec.
Podniosła wzrok i posłała mu wyuzdane spojrzenie. Teraz nie było już żartów, a legendy o czarnych penisach nie były przesadzone. Jej palce z ledwością otaczały masywny, opleciony żyłami organ. Fascynacja mieszała się w niej z podziwem, a uśmiech stawał się coraz bardziej pewny. Wsunęła drugą dłoń pomiędzy jego uda i złapała go za jądra. Ben mruknął zadowolony, ale ona nie miała litości – ścisnęła je z taką siłą, jakby trzymała w dłoni worek z kamieniami.
– Aaah – syknął, wykrzywiając usta.
Jednak zamiast protestować, uniósł udo i postawił stopę na krześle obok. Rozsunął się dla niej całkowicie, niczego nie kryjąc.
Teraz miała go całego.
Iza wydała z siebie przeciągłe, gardłowe „Mmm”, ugniatając i ważąc w swojej małej dłoni czarną, wygoloną mosznę.
– To jest prawdziwa, pieprzona fabryka plemników – powiedziała, rzucając mi wyzywające spojrzenie.
Była pod wrażeniem. Ben nie rozumiał jej słów, ale mógł się domyślić. Wypchnął do przodu biodra, a czubek penisa niemal musnął jej wargi.
— Matko! — krzyknęła, cofając w pierwszym odruchu głowę.
Zamachała dłonią przed twarzą, jakby chciała odgonić gorąco, bo na policzkach pojawił się ciemnoróżowy rumieniec. Ben patrzył na nią z wyczekiwaniem, pewien, że zaraz rozchyli wargi i weźmie go do ust, ale Iza, z tym swoim zadziornym błyskiem w oku, nie miała zamiaru tak łatwo mu ulec. Zamiast tego pochyliła się i niemal teatralnie, otarła się policzkiem o trzon wyprężonej pały – raz, potem drugi, jej miękka skóra sunęła po gładkiej, napiętej powierzchni, w górę i w dół. Każdy gest był celowy, drażniący, nasycony zmysłową grą, która nastawiona była na to, aby doprowadzić i jego, i mnie do obłędu. W końcu, jakby nie mogąc się dłużej powstrzymać, delikatnie dotknęła go u nasady wargami – muśnięcie trwało ułamek sekundy, było niemal przypadkowe, ale wystarczały, by jej oddech zadrżał, a oczy błysnęły obłędnym pragnieniem.
Spojrzała na mnie kątem oka — krótko, ale wystarczająco, abym poczuł to spojrzenie jak dotyk. W jej oczach zapłonęła figlarna, niecierpliwa iskra, jakby pytała: „Chcesz, abym posunęła się jeszcze dalej?”
Przez chwilę pomyślałem, że może Iza boi się, że jeszcze zmienię zdanie. Jej spojrzenie, szukało potwierdzenia, że jestem w tym w pełni z nią. Tylko że ona nie musiała pytać. Wiedziała dokładnie, co robi. Bawiła się mną bez litości, wciągając mnie coraz głębiej w wir swojej manipulacji, a Ben w jej zręcznych dłoniach zamienił się w bezbronną zabawkę, narzędzie do zaspokojenie jej perwersyjnych potrzeb. Uśmiechnąłem się, lecz w środku dygotałem z podniecenia. Ta nieznośna kobieta nigdy nie potrafiła zrobić nic zwyczajnie. Moment taki jak ten, który dla innej byłby odruchem, czystym impulsem, Iza zamieniała w perfekcyjnie zaplanowane przedstawienie. I właśnie to doprowadzało mnie do szaleństwa.
Dla niektórych to, co się tu działo – biała kobieta z czarnym mężczyzną – mogło być nie do przyjęcia, budzić wstręt. Na forach faceci zarzekają się, że nie tknęliby kobiety, która była z kimś takim, ale ja na pewno nie byłem jednym z nich. Wszystko, co podniecało moją żonę, podniecało mnie, a myśl, że mogłaby się nabić na czarnego jak smoła fiuta, stał się moją obsesją.
– Podoba mi się, co robisz — powiedziałem drżącym głosem i pocałowałem ją w odkryte ramię.
Miała gęsią skórkę. Nie odpowiedziała, ale coś w niej pękło. Zaczęła sunąć wilgotnymi wargami od nasady po czubek, tam i z powrotem. Najpierw ostrożnie, potem coraz śmielej, bardziej nachalnie. Delikatne cmoknięcia przeszły w łapczywe lizanie, które miało w sobie coś wyzywająco obscenicznego. Ben wlepił w nią wzrok, jakby nie mógł uwierzyć. Pewnie nie przypuszczał, że kobieta o tak delikatnej urodzie, z jej subtelną twarzą i niewinnym uśmiechem, będzie lizać żylastego kutasa z pasją niewyżytej suki.
— Malutka, nie spodziewałem, że tak potrafisz — wycedził, odgarniając włosy, które opadły jej na twarz. Jego usta wykrzywiły się. Widać było, że walczy z pokusą, żeby po prostu dogodzić jej w sposób, jaki zazwyczaj oczekiwały od niego regularne klientki.
– Nie spodziewałam się takiego deseru — odszczeknęła, posyłając mu zadziorny uśmiech. — Pokażę ci więcej — dodała z groźbą w głosie, a on parsknął śmiechem, choć jego oczy płonęły czystą żądzą.
Ben chciał coś dodać, ale Iza nie dała mu szansy. Z dzikim entuzjazmem dobrała się do jego masywnej końcówki, którą jak dotąd pomijała. Wysunęła szeroko język i bezceremonialnie przejechała jego rozpłaszczoną powierzchnią po napiętej, lśniącej żołędzi. Zaczęła od szybkich, lekkich muśnięć, jakby rozpracowywała teren, ale wkrótce jej ruchy nabrały brutalnej łapczywości. Język śmigał po gładkiej powierzchni, okrążał krawędzie, drażniąc czubek, gdzie skóra była najbardziej wrażliwa. Każdy ruch poprzedzała krótka pauza, jakby celowo budowała napięcie, pozwalając mu smakować narastającą przyjemność. Ben zacisnął dłonie, jego oddech stał się urywany, a błyszczące żądzą oczy, zdradzały, że ledwo nad sobą panuje.
– Ja pierdolę — mruknąłem pod nosem, zaciskając dłoń na kroczu.
Moja Iza dawała popis, jak z najdzikszego porno – każdy jej ruch był precyzyjny, wyreżyserowany jak scena z filmu, a jednak kipiał autentyczną, nieokiełznaną perwersją. z przymkniętymi powiekami, z lubieżnym skupieniem lizała i wdychała zapach kutasa, tak bezwstydnie, że aż mnie skręcało. Marzyłem, by Ben w końcu rzucił się na nią, ostro i bezlitośnie, jak na to zasługiwała, ale oni, jakby na złość, ignorowali moje rozpalone fantazje i rozciągali tę torturę w nieskończoność.
— Iza! — wyjęczałem, ale ona całkowicie mnie olała, zatopiona w swoim świecie.
A jednak wiedziałem, że jest moja, tylko moja, i kochałem ją do szaleństwa – właśnie taką, namiętną i jednocześnie bezwstydnie wulgarną. Chciałem zerwać z niej sukienkę i obnażyć przed Benem całe jej zmysłowe piękno, które skrywał materiał. Podniecenie ściskało mi jądra, a wyobraźnia galopowała, wizualizując, jak Ben zabawiałby się teraz z nią.
— Kochanie, proszę — powtórzyłem, głosem drżącym z błagania. — Weź go.
Posłała mi tylko zadziorny półuśmieszek, ale nie posłuchała. Była całkowicie pochłonięta smakowaniem, każdy jej zmysł – od dotyku po zapach – skupił się tylko na nim. Widząc, jak szarpię się z rozpalonym podnieceniem, przeciągała to zmysłowe przedstawienie w nieskończoność, bo u niej nic nie mogło się odbyć bez perfekcyjnej, sadystycznej kontroli.
W końcu wyprostowała się, opierając plecy o oparcie krzesła, pozwalając, aby również Ben przyjął wygodniejszą pozycję. Ujęła obiema dłońmi dyndający przed jej nosem pulsujący trzon, i gdy obaj – ja i Ben – byliśmy pewni, że w końcu go pochłonie, ta mała diablica przyłożyła koniuszek języka do rozcięcia na czubku penisa, napierając na nie, jakby chciała wepchnąć tam język.
Ciałem Bena targnął gwałtowny skurcz i gdyby odruchowo nie zaparł się o stół, straciłby równowagę. Iza, zerknęła na niego z rozbrajającym uśmiechem, po czym wróciła do pieszczot, które zamieniły się w wyrafinowaną torturę. Sztywny koniuszek języka drażnił rozcięcie i co chwilę zsuwał się po spodniej stronie żołędzi, szorując mocno i na zmianę ledwie muskając. Trafiła tam, gdzie najbardziej poczuł.
— Fuuuck! — syknął Ben.
Jego muskularne ciało zadrgało, kolana ugięły się, a na czole zalśniły krople potu. Był na skraju wytrzymałości, jakby nie mógł pojąć, skąd w tej delikatnej, niewinnej buzi bierze się tyle niszczycielskiej mocy. Pewnie nikt inny nie igrał tak bezczelnie z jego męskością – potężny kutas zwykle znikał w głębokich gardłach, brutalnie taranował chętne cipki albo rozpychał ciasne odbyty. Tego chciały od niego kobiety. Ale Iza miała to gdzieś. Z bezlitosną cierpliwością zaspokajała własne pragnienia, testując jego granice. Szorstkie smaganie językiem na przemian z łagodnym gładzeniem doprowadzało go do szaleństwa, a jej sprawiało wyraźną satysfakcję. Gdy wydawało się, że Ben dłużej nie wytrzyma, Iza rozchyliła usta i otoczyła wymęczony czub wilgotnym uściskiem.
— Ooo, fuck! — ponownie wyrwało się z zaciśniętej krtani Bena, a moja dłoń, jakby sama z siebie, wsunęła się za pasek spodni.
Wargi Izy, rozciągnięte na nabrzmiałej żołędzi, ślizgały się w przód i w tył, powoli, z czułością, jakby chciała ukoić wcześniejsze tortury. Jej ruchy stawały się coraz śmielsze, coraz bardziej namiętne, brała go głębiej, aż w końcu dotarła do miejsca, gdzie gładka główka przechodziła w gruby trzon. Rozciągnęła usta jeszcze szerzej i zamarła w bezruchu, delektując się każdym szczegółem.
— Ja pierdolę — zakląłem bezgłośnie, szarpiąc dłonią własnego kutasa.
Poczułem ciepły ejakulat na palcach. Słodki pyszczek Izy, teraz grzesznie wykrzywiony, przybrał kształt, o którym zawsze marzyłem. Zachłysnęła się lekko, wysunęła go, ale tylko po to, by rzucić okiem jak ślina zmieszana z ejakulatem spływa gęstymi, długimi smugami na jej dekolt.
– O baby, suck it! — wychrypiał Ben, szorstko i stanowczo, co pasowało do niego o wiele bardziej, niż całe to słodkie przymilanie się do hotelowych gości.
Iza zerknęła na mnie raz czy dwa, ale poza tym całkowicie omijała mnie wzrokiem, świadoma, że tak doprowadza mnie do szaleńczego obłędu. Wierzchem nadgarstka otarła z podbródka ślinę i powróciła do zabawy. Jedną dłoń zacisnęła na trzonie, drugą wsunęła niżej i zaczęła masować jego ciężkie jądra. Gdy ścisnęła je mocniej, Ben westchnął głęboko, a jego biodra mimowolnie drgnęły, wpychając penisa głębiej. Iza nie cofnęła głowy – ssała go, jakby chciała go połknąć.
„Dziwka” – przemknęło mi przez myśl, a dreszcz, który mnie przeszył, niemal rozsadził mi jądra. Trzeba być cholernie popieprzonym, żeby myśleć w ten sposób o własnej żonie, ale ja tylko parsknąłem w duchu. Nie miałem z tym problemu. Gdyby Iza mogła podsłuchać te moje chore myśli, jej zadziorny uśmieszek rozciągnąłby się w triumfalny, diabelski grymas, a ona prowokowałaby mnie jeszcze bezwstydniej.
Ben chwycił jej głowę obiema rękami, wsuwając palce we włosy, jakby zamierzał ruchać ją w usta. Iza odruchowo oparła dłonie na jego napiętym brzuchu, a wtedy z jego krtani wydobył się przeciągły, chrapliwy syk, który zdradzał, jak niewiele dzieliło go od tego, by się w niej spuścił. Ona zagięła palce w szpony i zsunęła je w dół, zostawiając na jego skórze czerwone, głębokie rysy. W ostatnim momencie powstrzymał się, ale zadrżał z rozkoszy. Drapieżność mojej żonki była jednak nie do zniesienia, o wiele za dużo jak na jego cierpliwość. Chwycił jej dłoń i położył ją na penisie. Gdy jej palce odruchowo oplotły pulsujący trzon, nakrył je swoją dłonią i zaczął prowadzić – posuwistymi, coraz szybszymi ruchami.
— O cholera! — wyrwało mi się w myślach.
Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Ben masturbował się ręką mojej żony, jego ciało wrzało, napięte do granic mięśnie wypchnęły sine żyły, jakby miały rozerwać skórę. Uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony surowym, niemal zwierzęcym grymasem, w którym ból splatał się z rozkoszą. Ich złączone dłonie śmigały coraz szybciej, w dzikim, niepowstrzymanym rytmie. W pewnej chwili Ben rzucił mi pytające spojrzenie – może chciał się upewnić, czy pozwolę mu zalać spermą jej piękną twarz, a może po prostu sprawdzał, czy wytrzymam. Wyraz mojej twarzy i ręka wciśnięta w spodnie rozwiały wszelkie jego wątpliwości.
Stęknął, wbijając przekrwione oczy w twarz Izy, wydał z siebie dziki, pierwotny ryk i doszedł. Pierwsza fala nasienia musiała chlusnąć prosto do gardła, bo Iza zachłysnęła się i odruchowo cofnęła głowę. Jednak w zamian od razu wystawiła język, by złapać więcej. Jej twarz, nadal z tym słodkim, figlarnym uśmiechem, pokryła się smugami gęstej, lepkiej spermy. Ben nie próbował już celować – ich splecione dłonie, pompowały dalej, a kolejne strugi tryskały na jej policzki i podbródek, spływając ciężkimi, lśniącymi kroplami na piersi. Wydawało się, że jego przepastne jądra nigdy nie przestaną pracować.
Łał – jęknąłem. Co za upojny widok. Iza była doskonała w każdym aspekcie, piękna i taka bezwstydna.
— Mmm — usłyszałem w końcu jej pełen zachwytu pomruk, bo Ben przestał zalewać ją swoim nasieniem. Wciąż trzymając penisa w połowie długości, przysunęła usta do lśniącej żołędzi, po czym ponownie wzięła go do ust, rozciągając wargi w powolnym, namiętnym ruchu. Cofając się, zebrała językiem resztki gęstej spermy, a na koniec z figlarnym błyskiem w oku, oblizała usta, smakując go jeszcze raz.
Podniosła się i patrząc na Bena, tym swoim pewnym, trochę zuchwałym spojrzeniem, lekkim ruchem dłoni pchnęła go na jej własne krzesło. Biedaczek sapał ciężko, jakby przed chwilą przebiegł maraton. Z kocią zręcznością przysiadła bokiem na jego kolanach, obejmując go ramieniem za szyję. Zrobiła to tak naturalnie, jakby nie było w tym nic szczególnego, jednak każdy ruch miał w sobie prowokację. Wiedziała, że patrzę. Wiedziała też, że nie potrafię oderwać wzroku. Patrzyłem, jak jej palce suną powoli po jego wygolonej głowie i zastanawiałem się, co teraz dzieje się w jej myślach. Do licha, ona przecież nadal czuła na języku smak jego nasienia. Ben był jeszcze otępiały, albo zbyt onieśmielony, bo siedział bez słowa. Ona nachyliła się do stołu, by sięgnąć po kieliszek z winem, po czym leniwie założyła nogę na nogę i wtedy suknia rozchyliła się, odsłaniając udo aż po skrawek majtek. To nie był przypadek. Uśmiechnęła się kącikiem ust, upiła łyk i podała kieliszek Benowi.
— Nabierz sił, olbrzymie — mruknęła z zalotnym uśmiechem — Jeszcze nie skończyliśmy, prawda?
Wtedy dopiero przypomniała sobie o moim istnieniu. Nasze spojrzenia spotkały się i jakby na sygnał, oboje zerwaliśmy się na równe nogi.
— Teraz moja kolej — wychrypiałem, rozpinając spodnie.
Objąłem ją za biodra, przyciągając blisko i wysyczałem do jej ucha:
– Nachyl się… tutaj, nad stołem – sapałem, podciągając jej sukienkę w górę. – Zerżnę cię na jego oczach, niech teraz on sobie patrzy.
– Jeszcze nie, skarbie — zgasiła mnie z figlarnym spokojem, po czym zdecydowanym ruchem pchnęła mnie z powrotem na krzesło. — Wiem, że cierpisz, ale wytrzymaj — dodała słodko.
Nachyliła się, a jej dłoń, prześlizgnęła się po wybrzuszeniu na spodniach, po czym drażniąc mnie powolnym ruchem, zasunęła mi rozporek. Myślałem, że mnie rozerwie z frustracji, bo jądra napuchły od bólu, a penis domagał się ulgi.
— Podobało ci się, co? — zamruczała z sadystyczną satysfakcją, siadając mi na kolanach, jak to przed chwilą zrobiła z Benem.
– Iza … zlituj się – wychrypiałem zrezygnowany.
– Dlatego go zaprosiłeś, prawda? Żeby patrzeć, jak się z nim kocham?
Nie czekała na odpowiedź. Nachyliła się bliżej, jej usta musnęły moje ucho, a oddech sprawił, że dreszcz przeszył mi plecy.
– Udowodnij mi, że ci się podobało — szepnęła, a w jej głosie było coś diabelskiego.
– Diablico, nie widzisz, co się ze mną dzieje? To przez ciebie. – Zsunąłem wzrok na rozporek.
— Pokaż mi, jak bardzo chcesz, żebym znowu to zrobiła. Z nim – ciągnęła, nie przejmując się moim cierpieniem.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć sięgnęła po mój kieliszek, który stał obok i nie odrywając ode mnie wzroku upiła łyk wina. Podniosła się z moich kolan, po czym stając miedzy nimi w rozkroku, wylała resztę na swoją klatkę piersiową. Czerwona strużka spłynęła po jej skórze, mieszając się z lepkimi śladami nasienia, tworząc perwersyjny, hipnotyzujący obraz.
– No, kochanie – rzuciła, głosem ociekającym prowokacją. – Zliż to z mojej skóry. Każdą kroplę. Niech Ben zobaczy, jak bardzo mnie pragniesz.
Nasz kelner parsknął cichym śmiechem, po czym uniósł do góry swój kieliszek, jakby wznosił toast. A może po prostu przyłączył się do jej perwersyjnej prośby.
– Cholera, mała, ty jesteś niesamowita – mruknął z uznaniem.
Iza tylko się zaśmiała.
Poczułem, że padłem ofiarą własnej intrygi, ale z nią nic nie jest oczywiste. Jej słowa, jej wyuzdana pewność siebie, pchnęły mnie na skraj szaleństwa. Rozchyliłem kciukami ramiączka sukienki, zsuwając je powoli, aż jej pełne piersi wyskoczyły na wolność. Moje usta znalazły się na jej brzuchu, gdzie resztki wina mieszały się z jego spermą. Poczułem ostry, słodko-słony smak, niepowtarzalną mieszankę, która paliła czystym pożądaniem. To było jak cios, perwersyjne i obezwładniające, a jednak nie mogłem się powstrzymać.
– Tak… kochanie, poczuj nas – wyszeptała, patrząc na mnie z błyskiem triumfu.
Przeciągnąłem językiem – najpierw po napiętym brzuchu, potem wyżej, pomiędzy piersiami, gdzie grzeszna mikstura zgęstniała w długie lepkie ścieżki. Każdy dotyk języka na jej skórze, wysyłał przez moje ciało dreszcze, Czułem pulsujące pod wargami ciepło i słyszałem jej cichy, gardłowy pomruk, który tylko podkręcał moje podniecenie. Byłem rozdarty między upojeniem a wstydem, między pragnieniem, by lizać dalej, a świadomością, że Ben patrzy. Iza westchnęła cicho, a jej dłoń wplotła się w moje włosy, delikatnie, ale z nutą władczości. Jej oddech przyspieszył, a ciało zaczęło drżeć.
— Skarbie — zamruczała z lubieżną satysfakcją. — Właśnie tak, jesteś obłędny.
Nachylając się lekko, by spojrzeć mi w oczy, dodała z figlarnym, niemal drwiącym uśmiechem:
– Lubisz to, prawda? Mój smak zmieszany ze smakiem innego mężczyzny.
– Cholera, Iza, ty mnie zabijesz… – Mój głos drżał, a dłonie na jej biodrach, zacisnęły się mocniej. – Uwielbiam to, cholera, uwielbiam, jak to robisz.
– Wiedziałam … Nie przerywaj, jeszcze nie skończyłeś.
Jej ostre i prowokujące słowa, były jak rozkaz spleciony z pokusą, która momentalnie wprawiła mnie w drżenie. Wiedziała, że mnie nakręca, że każdy jej gest to sznurek, na którym mnie prowadzi z tą diabelską pewnością siebie. Z tym samym zuchwałym uśmiechem podciągnęła wysoko dół sukienki i usiadła na moich kolanach, a jej uda zacisnęły się wokół moich bioder. Byłem tak nakręcony, że ledwo łapałem oddech. Odnalazłem ustami jej piersi, lśniące w blasku świec smugami zasychającego wina i spermy. Były ciepłe, miękkie, ale sprężyste, unoszące się wysoko, bo jej ciałem również targało podniecenie.
- Jesteś zajebista – warknąłem i złapałem ją za pośladki. Ścisnąłem je z taką siłą, że poczułem, jak zadrżały. Nie było w tym krzty delikatności, chciałem ją całą, teraz, i moje palce wbijały się w jej skórę, jakby chciały zostawić tam odcisk mojego obłędu.
– Liż tutaj – warknęła w odpowiedzi, wijąc się z podniecenia.
Jej dłonie ścisnęły piersi, niemal wpychając je w moje usta. Poczułem pod językiem jedwabistą gładkość, pulsujące ciepło i ten smak – jej smak, wszechobecny, odurzający jak narkotyk. Lizałem długimi, zachłannymi pociągnięciami, od nasady po sutek, ssąc i gryząc na przemian, aż różowiutkie brodawki nabrzmiały i nabrały purpurowego odcienia. Stwardniały jak kamienie, błagając o ból. Zassałem jedną, zaciskając wargi i wtedy powietrze rozdarł jej jęk.
– O Boże… tak!
Powoli, z drżeniem niecierpliwości, odwróciła głowę ku Benowi, po czym wbiła w niego czarne od żądzy oczy. Jej wzrok promieniował obietnicą dzikiej rozkoszy, którą chciała z nim przeżyć. Jak ona potrafiła nami manipulować.
– Nie przestawaj… – wyszeptała po chwili, ale jej głos był już słabszy, jakby brakowało jej tchu, by krzyczeć.
Zlizywałem ostatnie, lepkie ślady nieprzyzwoitego upojenia – słony, metaliczny nektar rozkoszy. Ssałem sutki z taką siłą, że zaczęła ocierać się o mnie biodrami w głodnym od żądzy, falistym rytmie. Drżała pode mną jak napięta struna, obiecując nieokiełznaną rozkosz, spełnienie i słodycz orgazmu. Jej błagalne słowa wbijały się we mnie, rozlewając się po żyłach jak adrenalina. Zatraciłem się w niej tak bardzo, że dopiero ostry ból wyrwał mnie z amoku. Iza wbiła paznokcie w moją skórę, a ja syknąłem z brudnej lubieżności, czując, jak ten palący ślad miesza się z pragnieniem.
– Starczy… starczy już, wierzę ci – powtarzała kojącym, ale wciąż zadyszanym głosem.
– Iza… cholera, co jest? – Byłem pewny, że teraz właśnie rozepnie mi rozporek i zrobi show dla Bena, tańcząc nabita na mojego fiuta. Ale ona zacisnęła mięśnie, nieruchomiejąc i blokując do siebie dostęp.
– Musisz jeszcze poczekać. Najpierw on – powiedziała cicho.
Jej głos był spokojny, ale czułem w nim napięcie. Pogłaskała mnie po policzku, jakby chciała mnie uspokoić. Spojrzała mi prosto w oczy. Czego w nich szukała? Złości, może zazdrości, a może po prostu chciała się upewnić, że wszystko jest w porządku.
– Zaczekasz? – upewniła się. – Bo po nim będę twoja, tylko twoja. Chcesz tego?
Objąłem ją mocno, jakbym chciał zatrzymać coś, co już zaczynało się oddalać. Czułem jej ciepło, zapach, drżenie oddechu przy mojej szyi, a mimo to miałem wrażenie, że znika. Cholera, sam to zaplanowałem, więc czemu teraz bolało, jakby wymykała mi się naprawdę? Mimo to skinąłem głową.
– Zabaw się z nim, kochanie – odparłam spokojnie, ale w środku kipiałem demoniczną furią.
Opadłem na oparcie, wyczerpany, z sercem walącym jak młot, a ona powoli zsunęła się z kolan i przesunęła zamglone pożądaniem oczy na Bena.
– Gotowy? – Jej głos był uroczo miękki, obiecywał grzech.
Po takim przedstawieniu, mało kto byłby nie gotowy. Mężczyzna odstawił pusty kieliszek na stół i rozparł się na krześle. Szerokim, bezwstydnym gestem rozchylił uda, odsłaniając wygiętego w łagodnym łuku penisa. Jeszcze nie w pełni twardego, ale już budzącego się do gotowości i wystarczająco pobudzonego, aby wydusić u niej przeciągły pomruk zachwytu. Posłał jej zuchwałe, pewne siebie spojrzenie i to wystarczyło za całą odpowiedź. Milcząca, ale wymowna deklaracja, była tym, na co czekała.
– Tomek – wyszeptała miękko. – On jest moim prezentem, pamiętasz?
Jej oczy, wciąż zamglone pożądaniem, błyszczały jak u drapieżnika, który wie, czego chce. Zbliżyła się do Bena, okrążyła jego krzesło i zatrzymała się tuż za nim — tak blisko, że ciepło jej oddechu owiało mu kark. Przyłożyła wargi do jego ucha i nie odrywając ode mnie wzroku, szepnęła:
– A teraz chcę tego pięknego, czarnego penisa w mojej cipce. – Jej słowa ociekały namiętnością, brzmiały również jak wyzwanie, rzucone nie tylko jemu, ale i mnie
Ben drgnął, jego ramiona napięły się, a oczy rozbłysły mu dzikim, zwierzęcym pożądaniem. Podniósł wzrok i popatrzył w moją stronę, jednak to spojrzenie nie miało już nic wspólnego z łagodnym spojrzeniem kelnera, wynajętego, aby zapewnić białej, rozkapryszonej turystce odrobinę egzotycznej rozrywki. W jego spojrzeniu czaiła się drapieżna kpina, ostra, jak szpon wilka, prowokujące, nielitościwe wyzwanie, które krzyczało prosto do mojej duszy: „Zobacz, jak twoja śliczna żonka szaleje na widok prawdziwego kutasa. A ty będziesz zaraz na to wszystko patrzył”.
– Na pewno się nie zawiedziesz – wycharczał gardłowo i na dowód, złapał się za penisa.
Przesunął po nim dłonią z sadystyczną, sugestywną precyzją, naśladując rytm brutalnych, nadchodzących pchnięć. W jego głosie wciąż tliła się nuta służalczości, pokorna i drżąca jak łańcuch niewolnika, ale słowa Izy rozpalały go równie żarliwie, jak mnie.
Uśmiechnęła się drapieżnie, po czym przesunęła paznokciem po jego ramieniu, zostawiając na skórze delikatną, palącą linię, która zapowiadała nadchodzący ogień. Była bezpośrednia i zalotna, jakby znali się od dawna. Ben napiął się pod jej dotykiem, mięśnie zadrżały mu jak struna, a jej paznokieć sunął w dół, wzdłuż przedramienia, aż do nadgarstka, gdzie zawisł na chwilę w torturującym oczekiwaniu. Potem, z kocią gracją, ujęła jego dłoń, splatając z nim palce i poprowadziła go do sypialni, gdzie na wprost rozsuniętych drzwi stało ogromne łoże. Była pewna siebie, nienasycona, zamierzała doprowadzić tę grę do końca. Ja stałem się tylko biernym świadkiem jej wyuzdanej gry. Czy tak sobie wyobrażałem tę noc?
Stanęli przed łóżkiem. Ben odwrócił się, do niej przodem, wpatrzony wyczekująco w swoją panią, oddawał jej kontrolę, gotów spełnić każdy kaprys. Pchnęła go dłonią w pierś, ledwie muskając, ale on posłusznie osunął się na łóżko, a następnie, niczym kłoda, padł plecami na materac. Ten ugiął się gwałtownie pod jego ciężarem, sprężyny jęknęły cicho, jakby zaprotestowały, a po powierzchni rozlała się fala, która odbiła się od zagłówka i wróciła, unosząc na moment jego ramiona. Uda rozchylone w bezwstydnym zaproszeniu, wołały aby na nich usiadła.
– A teraz stwardnieje ci jak skała, zobacz tylko – mruknęła lubieżnie, po czym delikatnym ruchem palców przesunęła po suwaku, ukrytym z tyłu sukni i po chwili sukienka utrzymywała się jedynie na ramiączkach. Zbliżyłem się do niej od tyłu. Dłonie trzęsły mi się od mieszanki zazdrości i podniecenia, na gardle zacisnęła się gorąca pętla. Chwyciłem sznurki zawiązane na jej karku i wyszeptałem gardłowo:
– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
Odwróciła głowę i zobaczyłem w jej roziskrzonych oczach psotliwą potrzebę.
– Nie przepuszczę takiej okazji. Nigdy – mruknęła, niskim głosem, wibrującym jak mruczenie kocicy w rui.
Dotknąłem wargami do jej napiętej szyi i nie odrywając wzroku od Bena rozwiązałem kokardę, pozwalając ramiączkom zsunąć się z ramion. Materiał opadł, odsłaniając wszystko co chciałem, aby on mógł widzieć od początku. Nabrzmiałe piersi, sutki twarde jak koraliki, napięty brzuch, schodzący gładko w dół ku soczystej obietnicy.
Ben zamarł na materacu, oddech uwiązł mu w gardle jak zduszony jęk. Krzywiąc usta w grymasie zadowolenia, pożerał wygłodniałym wzrokiem każdy centymetr jej obłędnego ciała, wiedząc, że zaraz zabraknie jej oddechu, że będzie się wić i skręcać, bo jej głodna cipka nigdy wcześniej nie doświadczyła jeszcze rozkoszy afrykańskiego rozmiaru. On widział to już wielokrotnie, ona mogła sobie tylko wyobrażać. Ciemne, przekrwione oczy, przesunęły się po jej ciele, i mimo że cała jego postawa naznaczona był profesjonalną rezerwą, czaiło się w nim coś pierwotnego, coś, co zdradzało, że granice jego roli zaczynają się zacierać.
Rzuciłem mu prezerwatywę, którą sprawnie nałożył, nawet na nią nie patrząc, skupiony wyłącznie na mojej żonie. Może, chciał, aby ten surowy, profesjonalny manewr dodatkowo ją poraził. Iza westchnęła głośno, bo jego dłoń prześlizgnęła się po żylastej długości, napinając gumę z cichym trzaskiem.
– Czy teraz jesteś już gotowy? – spytała z demonicznym błyskiem w oku i zalotnie zakołysała przed nim biodrami.
Każdemu by na jej widok stanął, a Ben był tylko facetem. Miała na sobie jedynie delikatne, koronkowe stringi, których nie zdjęła, nie wiem dlaczego, może chciała, abym ja to zrobił.
– Chodź i sprawdź – mruknął zachrypłym, lekko drwiącym głosem.
Bawił się nią, pewny swoich atutów, ale on wiedział, co mówi. Jej prawie nagie ciało zafalowało jak morze żądzy.
– Nie mogę się doczekać, olbrzymie – syknęła przez zęby, po czym wspięła się na łóżko i z gracją dzikiej kocicy okraczyła go, zaciskając na nim uda.
Uniosła biodra i kołysząc nimi, aby nie stracić równowagi, odchyliła cienki pasek stringów.
– Ułaaa – zakwiliła, kiedy palce jej drugiej dłoni owinęły się wokół twardego trzonu, kierując go z namaszczeniem ku napalonej szparce.
– Będzie ci dobrze, zobaczysz, będzie ci nieziemsko – mruczał chrapliwie Ben, ale Iza zignorowała go, zatapiając się w swojej żądzy. Zagryzła dolną wargę, po czym z dziką precyzją nabiła się na członka, który czekał na nią jak broń.
– O Boże… – jęknęła rozdzierająco, odwracając głowę, by rzucić mi płonące spojrzenie. Czyżby wątpiła, że patrzę?
Nie mógłbym sobie odmówić tego widoku. Czarny, mięsisty kutas, pośladki rozchylone szeroko, odsłaniając przede mną wilgotny, rozkoszny chaos szparki, a ona dopiero wpuściła go w siebie na centymetr czy dwa.
– Patrz na mnie, kochanie… teraz ja ci dam prezent – wyszeptała i opuściła biodra jeszcze niżej, zapowiadając dziką ucztę.
– Jesteś kochana – odpowiedziałem cicho, prawie szeptem.
Zerknęła na mnie jeszcze raz, po czym odwróciła się do Bena. Jej ruchy nabrały zdecydowanej, żarliwej pewności. Oparła dłonie na jego twardym torsie i zakołysała biodrami w leniwym, hipnotycznym okręgu. Nasuwała się na sterczącego pod nią penisa, jednak robiła to powoli i ostrożnie, jakby nie chciała przeoczyć nawet sekundy tej rozkosznej uczty. Ben jęknął z zadowolenia i zacisnął dłonie na jej udach, wbijając palce w jej skórę. Jednak oddał jej kontrolę, pozwalając, żeby przyzwyczaiła cipkę do jego rozmiaru.
Stałem oparty o futrynę, tuż za plecami Izy. Nie byłem w stanie usiąść. Właściwie nie potrafiłem nic zrobić. Serce tłukło mi się w piersi jak w klatce, a krew dudniła w skroniach tak głośno, że zagłuszała wszelkie myśli. Patrzyłem — choć każda cząstka mnie błagała, bym odwrócił wzrok. Wszystko było prawdziwe. Ich oddechy, szelest pościeli, rytm ciał. Nie było w tym nic romantycznego — tylko ciało, pot, napięcie. Brutalna szczerość. Fascynacja mieszała się z rozpaczą, gniew z niedowierzaniem. Wielgaśny kutas powoli zagłębiał się w jej słodką cipkę, a ja nie pojmowałem, jak takie żylaste monstrum może się tam zmieścić. A jednak z każdym westchnieniem Izy znikał w niej coraz głębiej.
– Boże, jaki jesteś wielki – wyszeptała bezwstydnie i opadła na niego całym ciężarem ciała, zgniatającego jego jądra swoim miękkim tyłkiem.
Jej delikatna cipka rozciągnęła się na nim z oporem, niewyobrażalnie szeroko, niemal boleśnie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, czy ten ssący uścisk napiętych do granic warg przynosił jej rozrywającą ekstazę, czy raczej palący ból. Nie mogłem dłużej tylko patrzeć. Podszedłem bliżej, wdychając gęsty, wilgotny zapach ich potu i podniecenia.
– Iza… nie przestawaj – wycharczałem chrapliwie, trzęsąc się od pożądania. – Chcę patrzeć, jak dochodzisz. Chcę słyszeć, jak krzyczysz, kiedy on będzie się w tobie spuszczał, rozumiesz?
Objąłem ją mocno, a ona wtuliła się plecami w mój tors. Poczułem szalone bicie jej serca, piersi falujące pod moimi dłońmi, kiedy ugniatałem je w rytmie jej zdyszanego oddechu. Ben przesunął ręce na jej pośladki i zgarnął je w swoje potężne dłonie, a one zmieściły się w nich prawie w całości. Co za obłęd. To był czysty odlot. Byłem świadkiem i wspólnikiem tej orgii, chociaż stałem tylko z boku.
– Wytrzymasz? – spytała zdyszana, odwracając głowę.
– Nie wiem, czy wytrzymam – wycharczałem jej do ucha. – Ale jest zajebiście, kochanie.
Iza pisnęła z emocji, przenosząc na mnie falą gorącego mrowienia. Już tylko te nasze lepkie, chrapliwe słowa, splatające się z jękami i westchnieniami, mogły doprowadzić nas obydwoje do orgazmu. Pochyliła się znowu, zapierając się dłońmi o jego tors, a wtedy silne ramiona Bena uniosły ją nieco do góry, a potem pchnęły, aż krocze Izy zlepiło się z jego podbrzuszem.
– Tak… – jęknęła.
Jej głos drżał z rozkoszy.
Szybko odnalazła perfekcyjny rytm, unosząc się i opadając w zmysłowym tańcu. Usta Bena wygięły się w grymasie zadowolenia, który przeszedł w dzikość, której nigdy wcześniej w nim nie widziałem. Dał jej to, czego od niego oczekiwała. A może nawet więcej, niż sama potrafiła nazwać. Gruby pal znikał w jej cipce, a potem pojawiał się znowu, błyszczący i mokry. Ciężkie jądra podskakiwały lekko, napinając się od uderzeń. Oddech Izy przyspieszył, ciche westchnienia coraz częściej zmieniały się krzyk. Unosiła się i opadała w gorączkowym transie, pochłaniając każdą żylastą wypukłość, każdy pulsujący centymetr jego ciała. Ciasna cipka ssała go z desperackim głodem. I znowu spojrzał na mnie z drapieżnym błyskiem w oczach, jakby rzucał wyzwanie: „Patrz, jak lubi taką jazdę”
Jego biodra unosiły się, idealnie wpasowując w jej rytm, a Iza przyspieszyła, nabierając pewności, choć wciąż drżała od napięcia.
– Tak… czuję cię całego … Co ty mi, olbrzymie, robisz…? – jęczała chrapliwie, odnajdując ten zabójczy rytm.
Była niesamowita – zepsuta do szpiku kości, a zarazem zabójczo seksowna. Widok jej rozkwitłych pośladków, napiętych jak dojrzałe owoce w słońcu, wciągał mnie w trans. To był obraz dla koneserów, kontrast ich ciał palił oczy. Krucha biel pochłaniana przez hebanową siłę. Widziałem z bliska, jak jej delikatne, blade uda drżą, zawieszone nad jego ciemnymi biodrami. Soki wypływające ze szparki spływały po nim leniwymi strużkami, sprawiając, że obciągnięty prezerwatywą penis lśnił i mienił się w bladym świetle lampionów, jak żywa broń rozkoszy. Rozrywał jej wnętrze na krawędzi bólu i ekstazy, gdzie każdy centymetr budził echo drżącego jęku. Chłonąłem każdy mokry szczegół, nie mając dość.
– Pokaż mi, co potrafisz – warknął Ben, wyraźnie zniecierpliwiony.
Nie pojmował, dlaczego Iza, zamiast po prostu dojechać go, jak inne spragnione seksu kobiety, rozciąga tę torturę w nieskończoność. – Ruszaj się, mocniej.
Iza zaśmiała się cicho, po czym nagle zwolniła rytm. Jej biodra uniosły się w namiętnym, drażniącym ruchu, torturując go powolnym tarciem.
– Dokończ, albo sam to zrobię – zagroził, nisko i gardłowo, jak zwierzę, które nie może już znieść klatki.
Tymczasem Iza miała w nosie jego uczucia. Jej oczy błyszczały drapieżną satysfakcją, całkowicie zatopiona we własnej rozkoszy. Unosiła się i opadała w demonicznym transie, raz masując jedynie nabrzmiałą główkę – a czasami opadając gwałtownie całym ciężarem, biorąc go całego w rozciągającym uścisku. Jej palce wędrowały po napiętych, umięśnionych ramionach, wodzone fascynacją rzeźbionej, lśniącej potęgi. Ben, z zaciśniętymi szczękami, oddychał ciężko, jego pierś unosiła się i opadała w coraz szybszym tempie. Potężne dłonie zaciśnięte na jej biodrach, drgały, jakby walczył z sobą, by nie przejąć kontroli.
Ale Iza nie ustępowała. Powolne, podniecające ruchy, to zmysłowe kołysanie bioder, były jak ognisty bat, który smagał jego żądze. I nagle coś w nim pękło – z dzikim rykiem, zrzucił ją z siebie, jakby miał jej serdecznie dosyć. Zanim zorientowała się, co się dzieje, upadła twarzą na materac, a jej ciało, rozciągnięte siłą bezwładności, zapadło się w miękką pościel. Zdezorientowana, pisnęła krótko, ale Ben był pobudzony niczym dziki zwierz. Chwycił ją za łydki, zaciskając palce jak kleszcze i szarpnął ku sobie, ciągnąc po pościeli jak lalkę. Iza wydała zduszony okrzyk, złapała dłońmi krawędź materaca, próbując znaleźć oparcie, ale on był silny i zdesperowany. Klęcząc za nią, jednym ruchem zerwał z niej majtki, odsłaniając całkowicie krągłe pośladki. Po prostu rozerwał materiał na strzępy, tak gwałtownie i niespodziewanie, że ledwo słyszałem trzask pękających koronek. Nie tracąc ani sekundy, wbił się kolanami pomiędzy jej uda, zmuszając ją, by bezwstydnie rozłożyła nogi. Zaskoczył ją, pokonał, poskromił, co nie było w jej stylu. Próbowała się wyrwać – szarpnęła raz, czy dwa razy nogami, ale Ben zacharczał głucho i położył się na niej, a właściwie nakrył ją swoim ciałem, wciskając ją głęboko w materac.
– Chcesz się zabawić, chcesz? – warczał z ustami przy jej zarumienionym policzku. – To teraz zabawimy się naprawdę, po mojemu.
Mówiąc to, wszedł w nią jednym, gwałtownym pchnięciem, wypełniając ją do samego dna tak, aby poczuła jego dominację. Iza krzyknęła. Jej ostry, przesycony mieszanką bólu i rozkoszy głos rozdarł ciszę pokoju i zmieszał się z chrapliwym, urywanym oddechem Bena, który zaczął napierać na nią biodrami. Szybkie, niemal brutalne pchnięcia wstrząsały jej ciałem, wypełniając powietrze mokrym plaśnięciem i skrzypieniem łóżka, które uginało się pod ich dziką furią. Przed moimi oczami rozgrywała się scena jak z filmu. Akcja toczyła się w błyskawicznym tempie, bez ostrzeżenia, nierealna, a ja nie byłem pewny, czy to co widzę, dzieje się naprawdę. Stałem za nimi, oniemiały, chłonąc wzrokiem tę chaotyczną furię splecionych ciał. W końcu, porwany jakimś pierwotnym odruchem, doskoczyłem do łóżka i klęknąłem na podłodze po drugiej stronie, by zobaczyć jej twarz, i by wiedziała, że patrzę, że jestem tu, uwięziony w tej grze razem z nią.
Ben leżał na mojej żonie, opierając się na łokciach, jego ciemna skóra lśniła od potu, ociekając dziką, zwierzęcą energią. To nie był seks – to była surowa, bezlitosna kopulacja, napędzana złością i długo hamowaną żądzą. Wydawało się, że leży na niej nieruchomo, ale to było jedynie złudzenie. Jego biodra unosiły się wysoko, by zaraz miażdżącym, posuwistym pchnięciem wbić się w nią po same jądra, coraz szybciej, coraz gwałtowniej. Twarde, umięśnione pośladki, przypominały potężne rzeźbione kamienie. Napinały się i rozluźniały, a wyprężone uda drgały dziko, jakby chciał ją zmiażdżyć. Każde uderzenie ciała o ciało, eksplodowało głośnym, mokrym plaśnięciem dudniącym mi w głowie, jak bęben piekielnej orgii.
Iza ściskała kurczowo pościel, palce wbite w materiał do bólu, była bezbronna, bez szans na jakikolwiek ruch. Jej drobne ciało stało się dla niego kruchą zabawką – delikatną skorupą, którą mógł rozedrzeć wedle zachcianek, zgnieść w uścisku. Wiła się w spazmach pod naporem jego pchnięć, a z jej ust wyrywały się ciche, rozdzierające jęki – mieszanka całkowitego poddania i nieokiełznanej rozkoszy. Ben mścił się wściekle za jej wcześniejsze gierki, wdzierając się w nią bez litości. Łóżko skrzypiało donośnie, jakby zaraz miało się rozlecieć, ale on ciągle przyspieszał. Nagle Iza zesztywniała, jej dłonie zacisnęły się na pościeli tak mocno, że ściągnęła ją z materaca. Podniosła na mnie wzrok i wszystko stało się jasne. Zamglone oczy, usta rozchylone w grymasie czystej rozkoszy. Z jej gardła wyrwał się ostry, przeciągły krzyk i zaraz cała zadygotała.
– Tomek … jak dobrze … kochanie… nie wytrzymam!
Zacisnęła uda wokół nóg Bena, jakby chciała zatrzymać go w sobie na zawsze, a potem uderzył w nią orgazm. Potężny, obezwładniający, wstrząsał nią falami gwałtownych konwulsji. Wcisnęła czoło w pościel, tłumiąc krzyk, a ja słyszałem tylko jej ciężkie, urywane dyszenie.
Ben, czując jej spazmy, ryknął przeciągle i wbijając we mnie przekrwione oczy, wygiął usta w grymasie dzikiej satysfakcji. Przypominał teraz spiżową rzeźbę ożywioną nadludzkim wysiłkiem. Mięśnie napięły się pod błyszczącą potem skórą, jakby miały ją zaraz rozerwać, a nabrzmiałe żyły oplotły jego ciało niczym żywe liny. Ruchy jego bioder stały się miażdżące i niszczycielskie. W końcu wepchnął się w nią do samego końca, rozgniatając miękki tyłek jak poduszkę i zamarł. Spięty, z głębokimi wklęsłościami na potężnych pośladkach, wyciętymi przez napięte do bólu mięśnie, drgał konwulsyjnie, rozciągając jej wymęczoną cipkę pulsowaniem czarnej, żylastej pompy. Iza zmrużyła oczy, chłonąc ten żar z nieludzką chciwością, jakby te gorące strugi nasienia rozrywały ją od środka na tysiąc ostrych, palących kawałków rozkoszy. Czuła je w środku, fizycznie, a ja miałem wrażenie, że prezerwatywa już dawno pękła i rozerwała się w strzępy. Nagle wszystko się skończyło. Łóżko przestało skrzypieć, a do pokoju wkradł się spokojny szum wiatru i fal. Ta cisza działa na mnie nawet silniej niż ich niedawny chaos.
– Mam nadzieję, że cię nie rozczarowałem, malutka. – Niski, chełpliwy głos Bena wyrwał mnie z odrętwienia, potwierdzając, że to nie był sen.
Uniósł się na łokciach z leniwą, władczą dominacją, pozwalając jej złapać oddech. Iza zwiotczała pod nim całkowicie, dysząc ciężko, urywanymi haustami. Patrzyłem na nich, czując, jak podniecenie ściska mnie w środku, a chęć, by rzucić się na nią, niemal mnie dusiła.
Wtuliłem twarz w jej mokre włosy, wdychając ciężki, słony zapach rozpusty. Zagarnąłem jej drobne ciało ku sobie, chociaż w jej pochwie ciągle tkwił kutas Bena.
– Iza – wyszeptałem, czując, jak wilgotna od potu skóra drży pod moimi palcami.
Przesunąłem dłonie wzdłuż krzywizny jej kręgosłupa, łagodząc zaczerwienienia rozpalone siłą jego twardego ciała. W powietrzu wisiał gęsty, lepki zapach jego i jej – drażniący nozdrza, osiadający w gardle jak ciężka mgła. Pachniała obco, dziko, a jednak cholernie pociągająco. Boże, jak mi jej brakowało – chciałem być teraz tam, gdzie on jeszcze był, wbić się w nią, taką mokrą, rozgrzaną i rozedrganą, pochłonąć każdy skurcz, który on w niej zostawił. Uwolniona od przygniatającego ciężaru uniosła lekko głowę i odetchnęła. Puściła prześcieradło, po czym wyciągnęła dłonie do mnie i ścisnęła moje palce.
– Dziękuję ci, kochanie – wyszeptała.
Lepkie słowa Izy były jak pocałunek. Jej palce zacisnęły się na mnie jeszcze mocniej.
– Teraz znów jestem twoja. Przyjmiesz mnie?
– Iza, zwariuję, jeśli każesz mi znowu czekać. Kocham cię.
Uśmiechnęła się lekko, czując, jak Ben się z niej wysuwa, a potem klepie lekko w pośladek, na znak, że już z nią skończył. Nie przejęła się tym, że potraktował ją, jak łatwą panienkę. Usiadła ostrożnie, podpierając się omdlałymi ramionami, a nasze spojrzenia mimowolnie powędrowały ku czarnemu olbrzymowi, który stanął przy łóżku, przeciągając się leniwie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Penis zwisał mu bezwładnie, wciąż obciągnięty prezerwatywą, obwisły i wiotki, ale nadal robił wrażenie. Zbiornik na czubku prezerwatywy był wypełniony w całości, kołysząc się pod ciężarem gęstej spermy, jak trofeum po bitwie. Popatrzyłem na to narzędzie destrukcji i przeszedł mnie dreszcz. Ile bym dał, by ta biała masa wyciekała teraz z jej szparki, dopełniając obrazu tej międzyrasowej kopulacji.
– Mam nadzieję, że kolacja smakowała – rzucił dwuznacznym tonem i odwrócił się, aby wyjść.
Iza posłała mi szybkie spojrzenie i krzyknęła:
– Poczekaj jeszcze.
Podniosła się na kolana, dając mu znak, aby przy niej usiadł.
– Dziękuję ci… za wszystko – mruknęła gardłowo, sięgając dłonią do jego policzka.
Jej palce musnęły ciemną skórę w delikatnym geście wdzięczności, a ja poczułem ostre ukłucie zazdrości i głodu. Ben, dysząc ciężko, skinął głową, a wtedy ona pochyliła się ku niemu i pocałowała go w usta. Nie delikatnie, nie po przyjacielsku, wiedząc dokładnie, co to ze mną robi. Rozchyliła wargi i pozwoliła, aby jego język naparł na jej, w głębokim, mokrym akcie pożądania. Chciała, żebym poczuł to napięcie w brzuchu, penisie, jądrach. Widziałem to w jej spojrzeniu, które rzuciła mi przez ramię. Koci błysk, obietnica, że gdy on wyjdzie, rozładujemy to napięcie razem, a ten moment niedopuszczalnej intymności będzie dla mnie paliwem jądrowym.
Ben odsunął się pierwszy, muskając jej wargę kciukiem.
– Jestem do dyspozycji, zawsze – mruknął niskim, usłużnym tonem i po chwili jego sylwetka rozpłynęła się w cieniu korytarza, zostawiając nas samych w gęstej, ciszy
Iza odwróciła się do mnie, jej oczy błyszczały prowokacją, a na ustach pojawił się leniwy, koci uśmiech. Przesunęła dłonią po brzuchu, muskając skórę w dół, ku szparce, gdzie wciąż czuła innego mężczyznę.
– Teraz twoja kolej, mężu – syknęła kusząco i opadła na plecy, podpierając się na łokciach.
Zaraz potem rozchyliła uda, odsłaniając cały lepki nieład, który tam jeszcze panował. Cholera, wyglądała jak ucieleśnienie grzechu.
– Poczekaj, ladacznico – syknąłem, rozpinając gorączkowo rozporek.
Potykałem się o własne stopy, ściągając spodnie jak napalony desperat, a ona z lubieżnym uśmiechem robiła wszystko, żebym się spalił, albo przeleciał ją jeszcze brutalniej niż on. Uniosła lekko biodra, prowokując mój wzrok, a potem westchnęła głęboko, pozwalając piersiom zafalować.
– Pospiesz się – zamruczała ponaglająco, po czym rozchyliła uda szerzej, świadoma, że ten widok może mnie zabić, lub uczynić ze mnie jej niewolnika.
Rozciągnięta po jego monstrualnym kutasie cipka wyglądała jak grzech ciężki. Szorstki, obsceniczny obraz, który mógł powalić na kolana. Widziałem każdy szczegół: purpurowe wargi, opuchnięte i pofałdowane od bezlitosnego tarcia, rozchyliły się szeroko, odsłaniając różowy tunel, który nadal drgał od jego pchnięć. A mimo tej wulgarnej, surowej nagości ta rozedrgana, ociekająca szparka była dla mnie kwintesencją piękna – podniecająca w swej bezwstydnej formie, gotowa zacisnąć się ponownie na penisie, ale tym razem na moim.
– Masz jeszcze siłę? – zadrwiłem. – Myślałem, że po taki rżnięciu nie będziesz mogła nawet spojrzeć na penisa.
– Tak myślisz? Chodź i się przekonaj.
Rzuciłem się na nią jak opętany, wgniatając ją w materac.
– Tak… wreszcie ty – wyszeptała chrapliwie, owiewając moje usta ciepłym oddechem.
Warknąłem dziko, bo wbiła paznokcie w moje plecy, a jej biodra natychmiast się uniosły, wychodząc na spotkanie z moimi.
– Jesteś moja, … cholernie moja – wycharczałem, wbijając zęby w jej szyję i gryząc mocno. Działała na mnie jak trucizna – jej bliskość, to lgnące do mnie ciało, i ten smak, obcy, niepokojący. Gotowałem się w środku. Ona była ciągle niezaspokojona i wydawało się, że dotyk męskiego ciała po prostu rozpuszcza w niej opór jak wosk pod płomieniem. Wsunęła rękę między nas i chwytając za trzon penisa, zamierzała wsunąć go do swojej rozciągniętej szparki. Gorąca otchłań zdawała się łaknąć mężczyzny, jakby jej aksamitne wnętrze nie mogło się nasycić.
– Zerżnij mnie… czuję cię, jesteś taki twardy – mamrotała urywanym głosem.
– Ale nie taki twardy jak kutas Bena, co? – wychrypiałem z kpiącym, drapieżnym uśmiechem, nieruchomiejąc nagle, z główką przy nabrzmiałych wargach, drażniąc tylko, ale nie uległem. Z biodrami uniesionymi w napięciu, prowokowałem ją do błagania, oczekując na ripostę.
– On był dobry, kochanie… dobry, ale tylko ty wiesz, co lubię najbardziej. – Wbiła we mnie demoniczne spojrzenie, testując moją zazdrość.
– Nie zamierzam z nim konkurować – rzuciłem z podchwytliwym uśmieszkiem.
– Co ty pleciesz? – roześmiała się jak nastolatka, owijając nogi wokół mnie ciaśniej, popychając mnie biodrami, bym wbił się w nią po nasadę.
– Nic nie wymyślam – mój głos zawisł w gęstym powietrzu. – Wybieram dziś ciaśniejszą opcję … pamiętasz? – wysapałem, gryząc jej ucho, aż jęknęła głośno.
Jej oczy rozszerzyły się na chwilę, uśmiech zastygł na ustach, jakby moje słowa zepsuły jej zabawę. Potem, z tym jej kocim, szpetnym uśmieszkiem, który zawsze mnie rozbrajał, przechyliła głowę, rozszerzając źrenice w prowokującym błysku.
– Auć – mruknęła rozkosznie, rysując paznokciami grube krechy na moich plecach, chcąc mnie ukarać za tę śmiałość.
– Pamiętasz?
– Zaskoczyłeś mnie. – Jej głos drżał od mieszanki szoku i rosnącego podniecenia. Znowu wprawiła biodra w falujące kołysanie, ocierając się o mnie z torturującą precyzją. – Ale lubię, jak jesteś taki… nieprzewidywalny. Czujesz, jak się trzęsę?
koko
Jak Ci się podobało?