Tajemnica wodospadu Umgar (II)
10 października 2025
Tajemnica wodospadu Umgar
55 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Orberis
Zastanawiałem się, czym zasłużyłem na to miano. Bo byłem pewny, że i mnie miała na myśli. Megina się zgodziła, i to z chęcią, aby spać w łożu z księżniczką Carriass. Pożegnałem się za wszystkimi i wróciłem do swojej chaty. Co było najmilsze, księżniczka przytuliła również i mnie. Dobrze, że krótko. Długo nie mogłem zasnąć. W końcu sen mnie zmorzył.
Obudziłem się. Co za dziwny sen! Jeszcze kilka chwil pamiętałem jego treść, ale zaraz zapomniałem. Zjadłem jajecznice z sześciu jaj, kawał żółtego sera i pomidory z cebulą. Ubrałem się w odświętne szaty. W końcu miałem jechać na zamek! Kiedy wszedłem do chaty kowala, wszyscy byli już na nogach.
– Zawsze tak późno wstajesz, Orbe? – Carriass przeciągnęła się, wyginając ciało jak kotka.
Uderzyło mnie, że nazwała mnie w ten sposób. Tylko Renthin tak mnie, nazywał!
– Zawsze wstaje wcześniej niż słońce. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie słyszałem koguta – popatrzyłem po całej chacie, bo nie wiedziałem, gdzie mam oczy schować, ze wstydu.
– Ja nie mogłam spać. Megina strasznie się wierciła – posłała mi miły uśmiech.
Spojrzałem na córkę kowala. Płonęła rumieńcem.
– Wybacz pani…
– Żartuję. Przecież wiesz. Tylko pewności nie mam, czy ty się wyspałaś, bo obudziłam się z rękami na twoim torsie.
– Je jestem przyzwyczajona, bo Calisa, siostra moja, też tak mnie, przytula. To znaczy że spałaś dobrze, pani?
– Cudownie. Muszę częściej was odwiedzać, ale dzisiaj czeka mnie poważna rozmowa w zamku. Tylko jak pojedziemy? Mamy dwa konie, a ma pojechać nas trójka?
– To i Orberis jedzie? – zapytała lekko zatroskana Megina.
– Tak, musimy coś sprawdzić w starych zwojach. To bardzo ważne. Magino, przejdźmy się na dwór, dobrze?
– Tak, pani. – Córka Renthina próbował ukryć, co ją naprawdę trapi.
Widziałem, że chciała coś powiedzieć. Miałem w sercu problem. Prawdę mówiąc, obie mi się podobały, ale wiedziałem, że Carriass jest księżniczką. Co prawda Megina też nią była, a tylko o tym nie wiedziała. Miałem przeczucie, że rozmawiają właśnie o mnie. I to było najdziwniejsze.
Po jakimś czasie wróciły i zauważyłem, że Megina miała mniej smutną minę.
Ani przez chwilę nie brałem pod uwagę, że Carriass jest córką króla, a Megina, kowala. Starałem się również nie brać pod uwagę, iż księżniczka uratowała mi życie. Gdyby Megina tam się znalazła, zareagowałabym identycznie.
– Jeśli mamy jechać, to wyruszmy zaraz – odezwała się Carriass – nie chciałabym, aby po mnie przyjeżdżali drugi raz.
– Czekaliśmy na twoje przyzwolenie, pani – odezwał się Renthin.
– Prawda to, moje pochodzenie wiele komplikuje, warto coś z tym zrobić. Chyba nie dawałam wam odczuć, że jestem kimś lepszym?
– Nie, pani, ale lepiej nie popełnić błędu w zamku – kowal patrzył tak w oczy Carriss, że chyba wiedział, co ma na myśli.
– Nie wiem, jak zareagują moi rodzice pod tym względem – księżniczka wyraźnie się tym trapiła.
Kowal przywdział najlepsze szaty, jakie miał. Zacząłem się zastanawiać, jak musiał się czuć przez te wszystkie lata. To, o czym się dowiedziałem wczoraj wieczorem, tylko powiększyło mój szacunek do niego.
Kiedy już byliśmy gotowi, ustaliliśmy, że on pojedzie na Berri, a ja z księżniczką na Obłoku. To wyglądało na najlepsze rozwiązanie, bo koń musi znać jeźdźca.
Żegnała nas rodzina, zarówno Renthina jak i moja. Żywiliśmy nadzieję, że nie spotka nas nic niemiłego, ale do końca nachodziły nas wątpliwości. Ostatecznie najwięcej do powiedzenia miał król, Armidos IV.
Ruszyliśmy kłusem, głównie ze względu na Obłoka. Carriass nie ważyła dużo, ale nie wiedzieliśmy, jak zareaguje koń. Siedziała na przodzie i musiałem dla bezpieczeństwa trzymać ją w pasie. Zapytałem o to na początku i łatwo się zgodziła. Najpierw trzymała się grzywy, ale po jakimś czasie puściła ją i oparła się mocniej o mój tors. Mimo że broniłem się przed emocjami z tym związanymi, czułem zapach jej skóry.
– Jesteś bardzo ciepły – powiedziała cicho.
– Słońce mocno grzeje, pani.
– Nie musisz się tłumaczyć. Miło mi się siedzi razem z tobą.
– Tylko co będzie, gdy twoi rodzice nas tak zobaczą, pani?
– Mało mnie to obchodzi. – Teraz nie tylko, że mnie tuliła, to czułem, że delikatnie przesuwa dłonie po moim torsie.
Ciało zaczęło reagować, lecz się opanowałem.
,,Tak, jej nic się nie stanie” – pomyślałem.
Nie, żebym się bał, ale czułem się niezręcznie. I nie chodziło o to, że tego nie chciałem, miałem kilka powodów. Po pierwsze Carriass była córką króla, a ja zwykłym drwalem. Drugi powód to, Megina.
Niby nie obiecałem jej oficjalnie niczego, ale czułem się dziwnie w jej towarzystwie. Przecież, gdybym nie poznał Carriass, prawdopodobnie zacząłbym wkrótce wspólne życie z córką drwala. Byliśmy młodzi i mieliśmy gorącą krew. Przemknęło mi tylko, czy Cole nie zechce wykorzystać tej sytuacji. Mało rozmawiałem z Meginą, ale jej ostatnie posunięcia świadczyły, że nie byłem jej obojętny. Miała rok mniej ode mnie. Obie z Carriass były urodziwe, więc miałem nad, czym się zastanawiać.
Zbliżaliśmy się do zamku. W Termideii znajdowało się kilka grodów, a jeszcze więcej fortec. Jak mówił czasem Renthin, król Armidos IV posiadał ponad trzydzieści tysięcy żołnierzy. Do tej pory nigdy się tym nie interesowałem, z powodu mojego pochodzenia.
Zauważono nas, bo chwilę potem wyjechała szóstka żołnierzy, pod dowódcą tego samego rycerza, który był wczoraj wieczorem.
– Pani – odezwał się dowódca szóstki – król zaczął się niepokoić.
– To już nie musi, bo przybyłam. – uznałam, że nie mogę okazać ani strachu, ani żalu.
– Czy ci ludzie pomogli i zachowywali się godnie, pani? – pytał z właściwą skromnością, ale czułam, że swoje myśli.
– Tak. Ten, z którym jadę razem na koniu, uratował mi życie.
– Pani, ale czy to przystoi, abyś siedziała tak blisko poczciwego drwala?
– Nie zabieraj mi czasu na darmo. Prowadź do króla. – rozkazała księżniczka.
Wjechaliśmy przez zwodzony most nad fosą i w końcu minęliśmy bramę. Na dziedzińcu stał król i królowa, w otoczeniu ministrów.
– Córko! – Widziałam, że nie jest zadowolony, ale potrafił się zachować z godnością.
Zeskoczyłem na kamienny plac i podałem dłoń księżniczce. Dostrzegłem, że Renthin również stał już na ziemi.
– Jak mogłaś to zrobić, córko? – wyczułem troskę w jego głosie.
– Ugośćcie ich z największą uprzejmością. Ten oto dzielny drwal, Orberis, uratował mi życie.
Matka księżniczki podeszła do mnie i przytuliła mnie serdecznie.
– Deerhe! – powiedział stanowczo król – to prosty drwal!
– Gdyby nie ten prosty człek, przywieźliby nam tylko ciało latorośli – odezwała się królowa.
Czułem się okropnie. Czemu Carriass mi to robiła?!
– Przygotowaliśmy poczęstunek – dodała z uśmiechem królowa.
Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć, czy się odezwać, czy lepiej nadal milczeć.
– Kim jesteś drwalu? – zapytał król, kierując swoje oblicze na kowala.
– Jestem kowalem i drwalem, nazywam się Renthin.
Twarz króla na chwilę przyjęła dziwny wyraz.
– Jesteś bardzo podobny do Rehera. Czyżbyś był z nim spokrewniony?
– Tak, jaśnie panie, nie mylisz się, to mój rodzony brat.
Król uniósł brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, po czym wskazał dłonią na wejście do budowli.
– Chodźmy więc. Nie godzi się tak przyjmować szacownych gości.
Po chwili wszyscy udaliśmy się do ogromnej sali. Nigdy nie widziałem takiego przepychu. Ściany i sufit zdobiły malowidła, okna wypełnione kolorowymi szkiełkami. Solidny, ogromny dębowy stół pokryty był pięknym wyszywanym obrusem. Nigdy nie widziałem, tyle jadła, na raz, mógłbym je jeść z całą wioską przez tydzień. Od razu pomyślałem, że przecież Carriass powiedziała, iż nasze jedzenie jej tak bardzo smakowało. Czyżby tutejszy kucharz nie spełnił jej oczekiwań? Królowa szeptała coś z mężem. Zasiedliśmy, czując się nieswojo w tym dostojnym miejscu.
Carriass
Widziałam na twarzy Orberisa zdziwienie i zachwyt, na widok sali królewskiej. Wcześniej dostrzegłem, jak znowu się przeraził, kiedy wspomniałam, że to on mnie uratował.
Przy stole siedział tylko król, królowa kowal i ja z Orberisem. Służący donosili potrawy, krzątając się tam i z powrotem, niczym na uczcie.
– Córko, to co zrobiłaś, jest karygodne. Jednak cieszymy się z królową, że wróciłaś cała i zdrowa.
– To nie moja zasługa, tylko tego młodzieńca. – dodała Carriass z uśmiechem.
– Nagroda nie ominie twojego wybawiciela bądź tego pewna. Jednak musisz mi wyjaśnić powody swojego zachowania. Zrobisz to zaraz po poczęstunku. Chcę, byś rozmawiała z nami na osobności.
– Ojcze. Nie mam żadnych tajemnic przed moimi przyjaciółmi. Proszę cię, byśmy rozmawiali teraz.
Król spojrzał na córkę poważnym wzrokiem, najwyraźniej miał inne zdanie na ten temat.
– Jak to się stało, że przez jeden wieczór, nabrałaś zaufania do nieznajomych?
– Ojcze, to wszystko, co się stało, ma wielki sens. Nie chcę za męża, Rehera.
– Czemuż to? Jakie masz powody, aby odrzucać takiego dostojnika?
– Pierwszym powodem jest jego osoba. To, że jest starszy, jest drugorzędne dla mnie. Skoro wiesz, kim jest mój przyjaciel Renthin, tym bardziej się dziwię, że chciałeś mnie oddać takiemu człowiekowi jak Reher. Czy nie masz sumienia, zagłuszyłeś je?
Na twarzy ojca dostrzegłam ból, ale po chwili złagodniał.
– Córko, zgrzeszyłem. Wybacz mi. Postawiłem dobro królestwa, ponad twoje szczęście.
Poczułam się wzruszona. Nie spodziewałam się takich słów po władcy.
– Jednak teraz czeka nas trudny czas. Król Arpaganni nie zostawi twojej odmowy bez reakcji. Nie będę odwoływał jego wizyty. Może, kiedy porozmawiamy na osobności, coś wskóram?
– Królu, czy mogę coś powiedzieć? Dla bezpieczeństwa mojej rodziny, proszę, byś zachował dla siebie wiedzę o moim pochodzeniu. – wtrącił się Renthin.
– Tak się stanie, nie jestem głupcem, wiem, jakie to niosłoby za sobą konsekwencje.
Król zamyślił się przez chwilę.
– A co do moich żołnierzy? Czy oni wiedzą?
– To nieistotne. Brat mój, jako król nie będzie rozmawiał ze strażnikami, godność mu na to nie pozwoli.
– Ojcze. Kowal twierdzi, że gdybyś oddał mnie Reherowi, po jakimś czasie przejąłby Termidee, jak zawładnął Arpaganią, a ja bym była jego niewolnicą. Nie skazałbyś mnie na taki los!
– Tego nie przewidziałem, córko. Nie znałem go od takiej strony, mawiano o nim, jako o prawym władcy. Nie miałem powodu, aby się o ciebie martwić.
– Nie wszystko jest prawdą. Ludzie grzeszą i kłamią – dodała smutnym tonem księżniczka.
– Zdajesz sobie sprawę, że dane wcześniej słowo, niesie za sobą konsekwencje? Prawdopodobnie Reher po opuszczeniu naszego grodu, najedzie nas swoim wojskiem. Ratując dwoje ludzi, skażę na śmierć, tysiące innych istnień. Czy nie żal ci tych poczciwych poddanych, którzy nie są winni?
– Dobrze więc, oddaj mnie jemu, skoro wolisz mnie poświęcić, niczym baranka – poczułam, że moje oczy stają się mokre.
– Jestem królem. Moim obowiązkiem jest chronić swój lud, ale jestem też ojcem. I jako ojciec, nie mogę pozwolić na to, żeby owoc mojej miłości do twej matki, był nieszczęśliwy. Jaki naród by mnie szanował, gdybym postąpił inaczej? Poddani mają rodziny, nie są bez uczuć.
Podeszłam do ojca i uklękłam przed nim wzruszona.
– Dzięki ci królu… ojcze. Okazałeś mi łaskę.
– Mógłbym cię nie posłuchać, mam do tego prawo. Jednak jesteś mi droga.
– Rozmawiałam wczoraj z Renthinem i Orberisem. Przysięgli mi wierność, za cenę swojego życia. Twój naród odżył pod twoimi rządami. Wierzę, że pójdą za tobą, bo zasługujesz na szacunek.
– Tak, mój lud jest dobry, ale wojsko Rehera liczy ponad sto tysięcy mężnych zbrojnych. Nie mamy szans, jeżeli ruszy na nas.
– Ojcze jest jedna sprawa, o której powinieneś jeszcze usłyszeć. Czy wiesz, dlaczego król Arpaganni pragnie mnie za żonę?
– Podobno widział twoje oblicze i umiłował cię ponad życie. – bronił się król, przypominając sobie słowa Rehera.
– Kiedy widział moje oblicze? – dopytywała księżniczka, czując, że kolejny raz została pominięta w ważnej kwestii.
– Dwa lata temu malowano twój portret, pamiętasz?
– To on zamówił ten obraz?
– Tak córko. Ponoć jest to zapisane w starych księgach, więc jak mogłem się temu sprzeciwić.
Popatrzyłam na Renthina i Orberisa.
– Musimy koniecznie przejrzeć te manuskrypty. To sprawa niecierpiąca zwłoki.
– O czym mówisz, córko – zainteresowała się matka.
– To łączy się z kamieniem Um.
– Jego właśnie szuka Assual – zauważył król.
Zapanowała niezręczna cisza. Wyglądało na to, że król zrozumiał swój błąd.
– Zjedzmy najpierw, potrawy stygną – odparła Carriass, chociaż nie odczuwała głodu.
– Dobrze, córko, ale co z tymi skryptami?
– Chcemy je zobaczyć, zaufaj mi, proszę.
– Nie jestem przekonana, nikt od wieków się nimi nie interesował. – powiedziała królowa, po czym wypiła świeży sok z kielicha.
– Matko, w naszym zamku jest kilka płaskorzeźb smoków, prawda?
– Tak, to dość znany wizerunek. Występuje wszędzie, ale czemu o nie pytasz?
– A widziałaś kiedyś smoka? Albo znasz kogoś, kto, kiedykolwiek widział?
– Nie, ale w legendach wciąż są o nich wzmianki. Ponoć dawno temu, żyły obok ludzi.
– Właśnie o tym chcemy poczytać w starych skryptach. Obiecuję uroczyście, że opowiem ci, czego się tam dowiedzieliśmy, ze szczegółami.
Armidos popatrzył na mnie porozumiewawczo. Jadłam warzywną potrawkę tylko z grzeczności.
– Poślę z wami biegłego, co stare pisma rozumie i pieczę nad nimi trzyma. Znajdują się owe w starej części zamku. Bez obeznanego znawcy, błąkalibyście się tam wiele godzin.
– Dziękujemy.
– Zanim pójdziecie, zjedzcie coś jeszcze, nadworny kucharz natrudził się, zanim przyniesiono nam te cuda podniebienia – rzekła królowa.
– Czy możemy to zrobić, kiedy wrócimy? – zapytałam zniecierpliwiona.
– Dobrze – odrzekła Deerhe. – Nie będę was zmuszała.
– W takim razie idziemy – rzekłam pewnym siebie głosem.
Król skinął głową. Wstaliśmy. Wezwał pisarza i po chwili starzec o siwej brodzie stanął przed nami.
– Zwą mnie Arismatos i od pięćdziesięciu lat zajmuje się starymi księgami i papirusami. Będę służył wam radą i wiedzą.
– Dziękujemy ci, twoja pomoc jest dla nas bardzo ważna. – odparłam.
Po chwili ruszyliśmy. Najpierw przez trzy wielkie sale, a potem po schodach na górę, aż na samą wieżę. Czułam zapach, który przypominał dawno niewietrzone wnętrze, pełne kurzu. Przybliżyłam się do Orberisa, chcąc być blisko niego.
– Będę ci czytać, o ile będzie to napisane w języku, który znam.
– Dziękuję ci, o pani.
Doszliśmy do końca korytarza. Znajdowały się tam stare drzwi. Starzec wyjął wielki klucz i otworzył je. Zaskrzypiały głośno. W nozdrza uderzył zapach stęchlizny. Dostaliśmy małe pochodnie, aby oświetlać sobie drogę.
Kiedy weszliśmy, Arismatos zapalił kaganki na ścianach. Znalazłam również pół tuzina świec. Dzięki temu, że przez małe okienka pod sufitem wpadało dość światła, nie musieliśmy ich wszystkich zapalać naraz.
– Czego mam szukać? – zapytał starzec.
– Najstarszych skrypt wspominających o smokach – powiedziałam stanowczo.
Stary człowiek skierował się do końca sali. Stała tam skrzynia, wykonana z ciemnego drzewa, zbrojona dwoma grubymi miedzianymi pasami, od starości lekko pokrytymi zielonym nalotem. Z boku skrzyni wisiał klucz. Mędrzec uchylił z mozołem wieko.
– To najstarsze zwoje, jakie mam – rzekł.
W skrzyni znajdowało się może dwa tuziny pożółkłych zwojów. Podjęłam szybką decyzję.
– Weźmy je i przejrzyjmy w mojej komnacie. Jest tam taras i pełno światła.
– Jak sobie życzysz, wasza wysokość – skłonił się staruszek.
Po chwili cała nasza trójka wracała ze zwojami pod pachą. Doszliśmy do pomieszczenia, o którym wspominałam. Widziałam, jak Orberis się rozgląda. Miałam dość duży stół na środku, resztę zwojów położyliśmy na moim łożu.
Tylko dwa zwoje napisane były w języku, którego nie znałam. Pokazałam je Renthinowi.
– Ten potrafię odczytać. Drugi stanowi dla mnie zagadkę, przykro mi.
– To chyba język Ulli, matka będzie nam mogła pomóc.
Orberis stał nad stołem i wydał okrzyk.
– Co się stało Orbe? – zapytałam.
– Wodospad. Przypomniałem sobie.
Oparł się ciężko o stół. Obaj z Renthinem spojrzeliśmy na niego zaciekawieni.
– Co sobie przypomniałeś? Mów proszę. – zwróciłam się do niego.
– Byłem w środku skały, z której spływa wodospad.
– Niebywałe. Jak to uczyniłeś? – odezwał się Renthin.
– Trudno mi to wytłumaczyć, ale to było silniejsze ode mnie.
Podeszłam do stołu, jakby coś mnie tam ciągnęło. Przeczytałam jeden z wersów na zwoju i poczułam ciarki.
„Tylko odważny dotrze, a wybrany będzie jeźdźcem Kaungii”
Na papierze namalowany był smok o barwie zieleni. Co mnie poruszyło? Jego oczy. Moje oczy. Zielone źrenice z trzema złotymi punkcikami.
– Carriass, musimy tam pojechać. Wszystko pamiętam.
– Zaczekaj, co sobie przypomniałeś?
– Nie mam czasu do stracenia, to ważne.
Chwyciłam go za ramię, ciągnąc w kierunku stołu.
– Widzisz to? To moje oczy. Ten smok ma takie same, jak to może być?
Renthin stał z boku i również był zdziwiony.
– Nie mam pojęcia, ale nikogo nie widziałem z podobnymi źrenicami, poza tobą, pani.
Widziałam, jak nachyla się nad malunkiem, a potem przygląda mi się uważnie.
– Tu jest napisane, że drugie jajo znajduje się na szczycie czarnej góry. Na południu Arpaganni ciągnie się pasmo stromych wzgórz, jak i w Termideii. Pamiętam legendę o tej górze. Bardzo ciężko na nią się wspiąć, jest to praktycznie niemożliwe, chyba że – Spojrzałam na nich porozumiewawczo.
– Smoki latają, prawda?
– Mają skrzydła, jak widać na starych rycinach.
– Szanowny Renthinie i ty Carriasso, musimy jechać nad Umgar. Ona mnie wzywa.
– Co ty pleciesz, Orbe? – oburzyłam się lekko.
– Wyproś ojca, żebym mógł z tobą pojechać w to miejsce. To bardzo ważne, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Spojrzałam na niego, wyczułam szczere chęci, więc jak mogłam mu odmówić.
– Dobrze. Pozwólcie, że zawołam wpierw matkę. Ten drugi zwój został napisany w jej ojczystym języku.
– Zaczekamy – dodał Renthin.
Zostawiłam dwoje przyjaciół i pobiegłam do sypialni matki. Siedziała na fotelu i wyszywała chustę.
– Matko!
– Tak, kochanie?
– Znaleźliśmy zwój i jest chyba w twoim języku. Czy mogłabyś pomóc?
– Dobrze, Carriass, tylko odłożę materiał.
Wstała i po chwili była ze mną w mojej sypialni. Na jej widok zarówno kowal, jak i Orberis skłonili się nisko.
– Przecież wiesz, że jesteś księciem, a powinieneś być królem. Dlaczego skłaniasz głowę przede mną?
– Nie bacz na to, królowo Deerhe – odrzekł – mam szacunek dla tak dostojnej królowej, który nie omieszkam okazać.
Matka rozwinęła skrypt. Po chwili spojrzała na nas. Zrozumieliśmy, że musimy się skupić.
– Tu jest napisane, że smoki niszczyły ziemię, ale tylko te czarne osobniki, spójrzcie na ryciny. Tortas pokonał ostatniego czarnego smoka. Ten, jednak nie był martwy, tak jak myślano wówczas, a ranny. Poleciał w kierunku południa i osiadł na Czarnym szczycie. Potem zniknął.
– Jak to, zniknął? Rozpłynął się w powietrzu? – dopytywałam zaciekawiona.
– Tego nie wiem. To dziwne, ale ten zwój mówi, że królowa zza wody, o włosach, jak len, odczyta go, będzie ona znała ten język. Co więcej, jest tu napisane, że jej córka o oczach, jak trawa, będzie jeźdźcem smoka.
– To wzmianka o mnie, matko? Czyim jeźdźcem? Jakże to?
– Nie rozumiesz, że ten zwój ma dwieście albo więcej lat, ale mówi wyraźnie o tobie i o mnie.
– Niebywałe, ale ja już jestem jeźdźcem, Obłoka, ale on nie jest smokiem, matko. Czy chodzi o konkretnego smoka?
– Żeby to wiedzieć, muszę ten zwój spalić.
– Spalić? – zdziwiłam się jeszcze bardziej.
– Tak. To jest niesamowite. To musiał pisać jakiś prorok, bo opis dokładnie co pasuje do nas obu.
– O twoich włosach i o moich oczach? – zapytałam.
– Nie tylko. O tym, że będę wyszywać chustę z czerwonym sercem. Zanim do mnie przyszłaś, właśnie taką wyszywałam. Poczekajcie, muszę ją przynieść.
Matka odeszła, a my patrzyliśmy po sobie zszokowani.
Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że ktoś z dawnych wieków mógł przewidzieć przyszłość i zapisać ją. Wtem Orberis odezwał się, jakby już nie mógł wytrzymać i coś nim kierowało.
– Muszę pojechać z Carriass nad wodospad – zwrócił się do Renthina.
– Wiem. Czuje coś, ale nie umiem powiedzieć, co to takiego. Tu chodzi o coś więcej niż o władzę. Tu chodzi o życie. Nie wiem, jak to możliwe, ale ten niepokój, ogarnia mnie od środka.
– Czujemy podobnie, to nie może być przypadek, musimy działać.
Staliśmy chwilę bez słów. Weszła Deerhe. Wyglądała zjawiskowo. Miała na sobie suknię z jasnobłękitnego jedwabiu. Liczyła prawie trzydzieści osiem wiosen, ale nikt by jej nie dał trzydziestu. Zawsze piękna, wyniosła z delikatnym, nieodgadnionym uśmiechem. Czułam, że musiała coś powiedzieć ojcu. Mówi się, że król włada państwem, a królowa królem.
W dłoni trzymała chustę. Serce nie było jeszcze wykończone. Przyniosła również złotą misę. Po chwili zapaliła zwój i pozwoliła mu spłonąć do końca.
– I co teraz, królowo Deerhe? – zapytał Renthin.
– Mam nakryć popiół chustą, tak tam napisano – odrzekła.
Kiedy zwój spalił się zupełnie, nakryła naczynie białą chustą. Patrzyliśmy, ale nic się nie działo przez dłuższy czas. I kiedy mieliśmy już zrezygnować, coś zaczęło się dymić. Orberis chciał dotknąć materiału, aby go zdjąć i zobaczyć czy nadal się coś tam pali, ale Deerhe odrzuciła jego rękę. Zobaczyłam, jak jego ciałem szarpnął skurcz, ale nie z bólu. Sądząc po wyrazie twarzy drwala, to przypominało ekstazę. Naszym oczom ukazał się obraz, a raczej widok, który spowodował we mnie dziwne prądy. Prawdopodobnie u innych również. Oto nad misą ukazała się postać czarnego smoka z rozpostartymi skrzydłami. Po chwili rozmyła się i zniknęła.
– Co to było? – zapytał Orberis – czary jakieś?
Królowa wysypała czarny popiół na chustę i ją zwinęła w cztery trójkąty, a potem jeszcze raz. Następnie na powrót rozwinęła. Na materiale widniał ten sam czarny smok, poczułam jego moc. Wzywał mnie.
– To prawda – rzekłam – to niesamowite, on mnie wzywa do siebie.
– Kto cię wzywa, Carriass? – zapytała matka.
Rzadko wypowiadała moje imie, ale w tej chwili nie miało to dla mnie znaczenia.
– Smok, matko. Czarny smok. To on. Ma na imie Erragea, tak mi powiedział w myślach.
Odczuwałam go mocno. Miałam wizję, że jest jeszcze w jaju, a to jajo jest na szczycie czarnego, niedostępnego szczytu. I tam dostaniemy się jedynie na Kaundze, drugim smoku.
– Orbe, musimy jechać nad wodospad, sami. Chyba wiesz dlaczego?
– Tak, Kaunga wzywa.
Widziałam, że matka rozumie, a Renthin najmniej, gdyż wykrzywiał twarz i drapał się po głowie.
– Poproszę ojca, a ty mu wszystko wytłumacz. Wiem, że Kaunga nam pomoże, żeby na razie Reher nie zrobił nam krzywdy, ale potem pewnie mój niedoszły mąż będzie się chciał skumać z Assaulem.
– Dobrze, córko. Wierzę, że wiesz, co masz czynić. Jesteś mądra i odważna – powiedziała matka, przytulając mnie mocno do siebie.
Popatrzyłam miło na Orberisa, musiał odczuć, że nie jest mi obojętny. Zarówno fizycznie, jak i duchowo darzyłam go uczuciem. Widziałam, że się lekko zawstydził, co mi się bardzo spodobało. Wiedziałam jednak, że oprócz mnie w jego życiu była również Megina. Nie mógł wiedzieć, co jej powiedziałam. I nie sądziłam, że ona mu powie. A co takiego jej powiedziałam? Że ma równe szanse. Orberis jest dobrym chłopakiem i nie bierze on pod uwagę, że jestem księżniczką. Oczywiście honorowałam, co powiedział Renthin i nie wspomniałam jej, kim jest ona naprawdę.
Wyczułam, że zależy jej na nim. Delikatnie wypytałam, czy było coś między nimi i czy złożył jakiejś obietnicy. Odrzekła, że nie. Dałam jej do zrozumienia, że obie walczymy o jego serce i ciało. Przyjęła to dzielnie. Na razie miałam go bliżej, ale brałam pod uwagę, że jeśli to się zmieni, ona uderzy. Ja bym tak zrobiła na jej miejscu. A w tej chwili nie chciałam wykorzystywać przewagi, chociaż czułam, jak wszystko we mnie drga, kiedy był blisko. Nawet trochę się bałam, co będzie, jeżeli pojedziemy na jednym koniu. Zostawiłam go z matką i Renthinem, a sama udałam się do ojca. Siedział z kilkoma ministrami i dowódcą armii.
W zamku mieliśmy tylko trzystu żołnierzy. Jednak w odległości dnia koniem, zgromadzono osiem tysięcy rycerzy. Najwięcej stacjonowało w pobliżu wschodniej granicy, ale i na zachodniej ojciec miał kilka tysięcy.
Posługiwał się pocztowymi gołębiami i sygnałami dymnymi oraz lustrami. Na przykład z naszego zamku widać było inny, gdzie zamieszkiwała jego dalsza rodzina. W innych miejscach budowano specjalne wieże z drewna, na których umieszczano lustra.
Zawsze znajdowało się tam miejsce wyłożone kamiennymi płytami, gdzie można było zapalić ognisko. Jednak z tego, co słyszałam gołębie i lustra sprawdzały się lepiej. I w razie zagrożenia w ciągu najdalej dwóch, trzech dni, cały kraj był zaalarmowany. Armidos miał również zaufanych ludzi, którzy trudnili się przekazywaniem wiadomości. Nazywano ich obserwatorami. Miał ich w kraju Rehera i w królestwie Ulli.
Jak na razie kraj mojej matki był przychylnie nastawiony do Armidosa, ale licho nie śpi. Ze zrozumiałych względów miał mało ludzi przy Assualu. Konkretnie tylko jednego, za to, bardzo zaufanego człowieka, pana wielkich stepów. Od niego właśnie dowiedział się, że Assual chce znaleźć tajemniczy kamień. Człowiek mojego ojca nie dawał jednoznacznych odpowiedzi, czy władca Hojji chce napaść Termidee, czy tylko zrobić układ z moim ojcem i szukać na własną rękę. Jak widać, spóźnił się. No cóż, może nie wiedział, że tym kamieniem jest jajo smoka. A to, co się urodzi, już zdecydowało, kto będzie jego wybranym. Nie bardzo wyobrażałam sobie jak to z tym wszystkim będzie. I przez to czułam swoiste drżenie.
Całkiem innego rodzaju niż wówczas, kiedy Orberis był blisko. Zastanawiałam się, czy przystojny drwal coś czuje do mnie. Wiedziałam, że za blisko tydzień, Reher przybędzie i wówczas Orberis nie będzie mógł być blisko. Wówczas Megina z pewnością będzie chciała ugrać jak najwięcej. Nie czułam, że pójdzie za jej ciałem, ale musiałam brać to pod uwagę. Byłoby nie ładnie, gdybym chciała w ten sposób go oczarować. Co prawda miałam na to wielką ochotę, ale nie mogłam tego zrobić z wielu powodów. Za najmocniejszy z nich uważałam moje podejście do dziewczyny. Chciałam być w porządku i dać jej równe szanse, taki miałam charakter. Poza tym zawsze istniała szansa, że tym posunięciem mogłam oddalić od siebie Orberisa. Z pewnością nie był typem mężczyzny, co interesowało go jedynie ciało kobiety. Gdyby tak było, czym byłby lepszy od Rehera? Szanowałam się nie tylko z powodu pochodzenia. Każda niewiasta posiadała atuty ciała, ale czy tylko to potrafiło zaważyć na kwitnącym uczuciu? Wiedziałam, że pewnego dnia moje ciało się zmieni i zestarzeje. Na cóż, wtedy będzie patrzył mój wybranek, jak nie na piękno mojej duszy?
Coś mnie jeszcze uderzyło. Zachowanie mojej matki. Czyżby między nią a ojcem nie wszystko się dobrze układało? Gdy dotknęła dłoni Orberisa, wydawała się jakaś nieobecna. Z drugiej strony patrzyła, nieco inaczej niż powinna na Renthina, a on również kilka razy spojrzał na nią w swoisty sposób. Nie znałam własnej matki. Nie mogłam jej spytać o to wprost, nie wypadało. Za to postanowiłam dyskretnie zapytać ojca, ale nie w tej chwili. Wizyta Rehera wyglądała na znakomitą okazję.
Dostrzegł mnie i przestał mówić do swoich ludzi.
– Co tam córko? Jestem trochę zajęty w ważnych sprawach państwowych.
Nie chciałam pyskować ani zaogniać sytuacji. Postanowiłam być nadal grzeczną córką.
– Wybacz panie. Zajmę ci tylko chwilkę. Wybacz, że przerywam waszej wysokości, ale mam delikatną sprawę.
Widziałam, że moja krótka przemowa zrobiła swoje. Ministrowie i dowódcy armii zostali przekonani, że jej wysokość, księżniczka Carriass, doszła do zmysłów i wie, kto rządzi w zamku.
– Dobrze, kochanie. Porozmawiam z tobą.
Spojrzał ze spokojem na radę i rzekł.
– Wybaczcie panowie. Za chwilę będziemy kontynuować obrady.
To posunięcie świadczyło o wielkim wyczuciu Armidosa. Mógł przecież poprosić wszystkich, by wyszli. Jednak w ten sposób uszanował ich, co musieli dostrzec. Wstał od stołu i podszedł do mnie. Wyszliśmy z sali. Dopiero za drzwiami odezwał się bez gniewu.
– Dziękuję ci, za okazanie mi szacunku. Czego sobie życzysz, córko?
– Ojcze. Muszę niezwłocznie pojechać z młodym drwalem nad wodospad.
Zbadaliśmy stare skrypty i one potwierdziły rzeczy niesamowite. Kiedy skończysz obrady z ministrami, matka moja objaśni ci naturę sprawy. Ufaj. Otrzymasz wsparcie i Reher, przynajmniej przez jakiś czas, nie będzie mógł ci zaszkodzić, o ile w ogóle się zdecyduje na następny krok.
– Jesteś przekonana, że postępujesz słusznie? Skąd możesz wiedzieć, co zrobi Reher?
– Zaufaj mi, ojcze. Porozmawiaj z matką, gdy skończysz obrady. Nie chcę, abyś pomyślał, że ci rozkazuję, ale to sprawa życia lub śmierci.
– Potrzebujesz wsparcia?
Samo postawienie pytania świadczyło, że ojciec coś wyczuwa. Przecież jako księżniczka nie powinnam się nigdzie ruszać bez obstawy.
– Musimy pojechać razem z młodym drwalem. Sądzę, że Kaunga mnie zaakceptuje.
– Kim jest Kaunga? – zapytał zdziwiony.
– To smok, ojcze. Właściwie jeszcze nie smok. Jeszcze się nie urodził. Wewnątrz pieczary wodospadu Umgra jest pieczara. Tam leży jajo. Właśnie tego szuka Asuall. Kaunga już wybrała swojego jeźdźca, on nim nie będzie, jestem o tym przekonana.
– Nic z tego nie rozumiem, córko!
– Mama ci wytłumaczy. Powinieneś spędzać z nią więcej czasu, jeśli mogę zasugerować, bo przez sprawowanie władzy, widujecie się coraz rzadziej. Zważ na jej uczucia, jako kobiety, drogi ojcze. Muszę już iść, panie.
Oddaliłam się. Czułam jego pytający wzrok. A jednak powiedziałam! No cóż, może lepiej, że zrobiłam to już teraz. Przeszłam przez salę tronową, jadalnię i salę balową. Weszłam po schodach i udałam się do mojej sypialni. Po drodze dostrzegłam dwa obrazy ze smokami i jedną mosiężną rzeźbę stojącą blisko schodów. Przechodziłam tu tyle razy, a nigdy na to nie zwróciłam uwagi!
Tak jak się spodziewałam, Orberis siedział samotnie, a Deerhe prowadziła rozmowę z Renthinem. Wystarczyło jedno spojrzenie. Widać i u kowala w domu nie wszystko było w najlepszym porządku. Chyba nawet dotykała jego dłoni, bo gdy mnie dostrzegła, cofnęła ją szybko. Drwal siedział tyłem do drzwi, a Orberis stał na skalnym tarasie i patrzył w dal, w kierunku wodospadu.
– Możemy jechać – rzekłam cicho.
Spojrzałam na matkę, ale nie dałam po sobie poznać, że coś podejrzewałam.
– Będziemy potrzebowali rumaka. Szanowny Renthin wróci na swojej klaczy, a ja pojadę na Obłoku. Dlatego będę potrzebować konia dla Orberisa – rzekłam.
– Dobrze, córko. Wydaj rozkazy stajennemu.
– Dzięki, matko. Proszę cię, wprowadź ojca w szczegóły. Zaraz po zakończeniu obrad będzie miał dla ciebie dużo czasu.
Specjalnie zaakcentowałam słowo,,dużo”. Królowa Deerhe spojrzała na mnie z lekkim smutkiem.
– Dobrze by było, gdyby częściej miał dla mnie czas.
– Tak – westchnął Renthin.
To tylko potwierdziło moje przypuszczenia. Postanowiłam delikatnie zapytać Orberisa, chociaż miałam pewność, że niczego niewłaściwego nie zauważył, pomiędzy kowalem, a jego żoną. Jednak ja, po wspólnym z nimi wieczorze i dzisiejszym ranku, mogłam się wiele domyślić. Zakochani ludzie patrzą na siebie inaczej, niż ci, u których miłość wygasła, albo ledwie się tli.
Perspektywa wiszącego w powietrzu romansu matki z kowalem wydawała mi się niebezpieczna.
Orberis wyglądał dziwnie. Czyżby wpływ smoczego jaja się zwiększył?
– Idziemy Orberisie.
Spojrzał na mnie przytomnie.
– Tak, powinniśmy ruszać.
Nie planowałam tego wcześniej, ale ujęłam jego dłoń. W pierwszym ułamku chwili, tak jakby nie odczuł nic, dopiero po zastanowieniu ujął mnie swoją silną prawicą.
– Co ci jest, Orbe? – zapytałam cicho.
– Nic, nic. Zamyśliłem się. Wybacz, pani.
Doszliśmy do stajni.
– Chcesz siodło? – zapytałam.
– Wolę jechać na oklep, ale nie każdy koń jest przyzwyczajony.
W jednej chwili przyszła mi myśl.
– Mam drugiego rumaka, którego często dosiadam i jeżdżę na nim bez siodła. A ty może spróbujesz pojechać na Obłoku?
Zobaczyłam pytanie w jego oczach.
– Zaakceptuje mnie?
– Szepnę mu słowo. Nie odmówi, jeżeli mu powiem, że darzę tego kogoś więcej niż sympatią. On to zrozumie, to mądry koń.
Spojrzał na mnie. Podziałało. Och! Nie potrafię dochować słowa sama przed sobą. Pierwotnie chciałam go tylko wybić z dziwnego stanu, w jakim się znajdował. Czułam, że chce coś powiedzieć, ale się zawahał.
Podeszłam do ślicznego wielokolorowego ogiera. Miał czarne, brązowe, białe i beżowe łaty.
Czy to możliwe, że i konie mogą być zazdrosne o swoją panią? Kochałam konie, za to, jakie były oddane. Faworyzowałam Obłoka. Tyle razy, ile go dosiadałam, Manga był niezadowolony i rżał nerwowo.
Dostrzegłam, że Renthin nadchodzi. Zrobił dobrze, że nie pozostał sam na sam z królową. Musiał rozumieć powagę sytuacji.
– Uważajcie na siebie. Wróćcie razem, będę spokojniejszy o księżniczkę, gdy będzie miała ochronę u boku.
– O tak! Z pewnością Orberis zechce mi towarzyszyć. Dam mu Mangę, ciekawe czy Barri też go polubi, czy już się zakochała w Obłoku.
– Zobaczymy – uśmiechnął się kowal – wiem, że zbliża się ruja. Wielokolorowy ogier jest piękny i silny.
– Prawda to czcigodny Renthinie. Rywalizuje o moją sympatię z Obłokiem – odwzajemniłam uśmiech.
– Dobrze, jadę już. Nie mogę cały dzień leniuchować – odparł, spoglądając na Orberisa.
– Och, Renthinie, wybacz!
– Tylko żartuję, mój chłopcze. To ważne co robicie. Powodzenia.
Wskoczył na Barri. Ta jednak nie chciała jechać bez pożegnania z Obłokiem. Podeszła do niego i zetknęły się karkami. Obłok zarżał radośnie i po chwili jego wybranka zaczęła dostojnie stąpać po kamieniach dziedzińca. Po chwili wraz z jeźdźcem zniknęli za bramą.
Podeszłam do Obłoka
– Hej, mój miły. Chcę, żebyś wiózł kogoś mi drogiego i nie był zły, że ja dosiądę Mangę. Zgadzasz się?
Ogier spojrzał na mnie mądrze i zobaczyłam przyzwolenie w jego oczach. Te dwa konie należały do mnie i nikt inny ich nie dosiadał więcej, więc obawiałam się reakcji. Oboje z Orbe wskoczyliśmy na wierzchowce. Czułam, że Manga jest szczęśliwy. Był rok starszy od Obłoka, ale nie miał jeszcze klaczy. Skoro Obłok dostanie Barri, dla niego też poproszę, by koniuszy znalazł mu odpowiednią klacz. Rozumiałam oba rumaki lepiej, niż, ktokolwiek inny, gdyż znałam je od źrebaka. Karmiłam mlekiem z drewnianej miski, a zanim do tego doszło, zamaczałam palce w mleku. Wspomnienia wróciły, zaśmiałam się do siebie, przypominając sobie ich pierwszy galop po kwiecistej łące.
Konie niosły lekko, ale pewnie. Z powodu szybkości nie mogłam rozmawiać, szum wiatru zagłuszał moje słowa. Z kolei w lesie nie mogliśmy rozmawiać, bo wąska ścieżka nie pozwalała na to, abyśmy jechali obok siebie.
Dotarliśmy na polanę. Znów szum wodospadu częściowo przeszkadzał w rozmowie, dlatego znalazłam się obok Orberisa.
Znajdował się bardzo blisko mistycznego jaja smoka, wydawał się lekko rozkojarzony, ale gdy tylko zaczęłam z nim rozmawiać, wracał do normalności.
Czułam, że na mnie również oddziaływał drugi smok, ale nie myślałam jeszcze, w jaki sposób do niego dotrzeć.
– Wiesz, co musisz zrobić? – zapytałam.
– Pod wodą jest wejście do pieczary. Teraz dopiero zacząłem się zastanawiać, że to jest dziwne. Ilość spadającej wody jest ogromna. W jaskini rozdziela się na trzy małe strumienie. W takim razie musi jeszcze dokądś płynąć.
– Zaiste, to zastanawiające, Orberisie.
– Kiedy zanurkuję, zostanę wciągnięty do środka. Jednak, co będzie, gdy zechcę wrócić? Skoro to działa w jedną stronę? Być może stanie się podobne i znowu będziesz mnie musiała ratować.
– Och. Martwię się o ciebie! – powiedziałam, patrząc w jego oczy.
Uśmiechnął się i szepnął.
– Piękna jesteś, Carriass. Nie zrozum mnie źle, to szczere wyznanie.
Chciałam rozkoszować się tym stanem. Patrzył na mnie i stał blisko. Czułam, jak moje serce bije mocniej i nieco szybciej. Jednak przypomniałam sobie o Meginie, musiał ją darzyć uczuciem, jakże mogłam odbierać jej szczęście.
– Czy będziesz musiał wrócić z jajem? – spytałam po chwili.
– Nie wiem. To jest bardzo dziwne, ten kobiecy głos do mnie mówił. Nie wiem, czemu, ale czuję, że Ona nie jest zadowolona, że tu jesteś ze mną.
– Skoro jest taka mądra, to powinna wiedzieć, że jestem tu, aby ci zapewnić bezpieczeństwo, już raz wydobyłam cię z wody.
Powiedziałam prawdę, ale sprawiło to nieprzewidziany skutek. Chwycił mnie za ramiona i spojrzał w oczy.
– Jesteś tu tylko z tego powodu?
– Przyjechaliśmy tu w konkretnym celu. Powinieneś to zrobić, aby dowiedzieć się więcej.
Dostrzegłam na jego twarzy zawód, ale powiedziałam tak specjalnie. Czułam się winna, mając na sobie suknię, którą dostałam od matki Meginy, musiałam myśleć o jego wybrance. Pomimo tego, że pragnęłam go mieć dla siebie, zdusiłam w sobie to egoistyczne uczucie. Nie należałam do tych, którzy krzywdzili, a wiedziałam, że nie byłam w jego sercu pierwszą.
Na szczęście Orbe się oddalił. Zdjął koszulę i bez słowa wskoczył do wody. Teraz zrozumiałam, co takiego zrobiłam. Chciałam mu jeszcze coś powiedzieć, a może lepiej, że mu nie powiedziałam… może tak miało być.
Kaunga
Mój wybrany przybył. Nie byłam zbyt zadowolona, że przyjechał z Carriass. Wiedziałam jednak, że będzie mu potrzebna. Nie mogłam jej nie lubić, nie wolno mi było. Głupcy! Jak mogli sądzić, że pozwoliłabym mu umrzeć!
Musiałam się uspokoić. Czułam, że w sercu mojego jeźdźca, jest jeszcze jedna kobieta. Nie chciałam na razie używać swoich zdolności, aby ingerować w jego uczucia. Tak, potrafiłam manipulować emocjami oraz uczuciami, zarówno Meginy i Carriass. Umiałam również odczuwać czyjeś myśli. Doceniłam starania Carriass, aby być uczciwą w stosunku do córki księcia.
Miała szczere serce. Niby znałam ludzi, a przecież mnie często zaskakiwali! Najbardziej jednak zależało mi na uczuciu Orberisa.
I jeszcze Erragea, który jest smokiem. Jego ród oraz cała nasza planeta wyginęła dawno temu. Czy teraz też będzie chciał mnie zniszczyć jak niegdyś? Najgorsze jest to, że inni myśleli w przeszłości, że do tego nie dojdzie. A jednak się mylili. I co? Jedna planeta zionie pustką, a na drugiej coraz bardziej szerzy się zło.
Tutejszy świat się zmienia. Ile jeszcze czasu upłynie, zanim sami nauczą się dbać o siebie? Oby nie stało się z nimi to samo, co z nami. Zastanawiało mnie, czy wszystkie cywilizacje w miarę rozwoju, działają tylko na swoją zgubę. Reher i Assual, obaj chcieli osiągnąć władzę absolutną. Wiedziałam, że cokolwiek bym nie zrobiła, nie jestem w stanie zmienić tego, co nastąpi w całości. Teoretycznie Erragea mógł zawładnąć moim sercem. Mógł również i Reher, mógł i jego brat. A nawet król Termidei, Armidos. Każdy mógł. Ja wybrałam Orberisa, ale czy on wybierze mnie?
Będę bronić siebie, ale najpierw tych, co są zaangażowani w tę grę, zwaną życiem. Będę zabijać tych, którzy mi zagrażają, broniąc jednocześnie niewinnych przed gniewem Errangea. Znam przyszłość, wiem, że się nie ugnie, będzie chciał mnie zabić. Pomimo tej wiedzy, doprowadzę Carriass do miejsca, gdzie on śpi. Po to zostałam tu złożona przez moją matkę. Poświęciła wszystko, by tu dotrzeć, chociaż wiedziała, że nie zdoła już wrócić. Podobnie postąpiła matka Errangea, oddała życie dla swojego dziecka. Tak miało być, ale ich trud nie pójdzie na marne. A teraz czekam na ciebie, mój wybrany. Ponieważ jesteś z nią, zostawię cię na jej łasce. Wiem, co się stanie potem i nie pragnę tego. Co dałabym, żeby tego nie wiedzieć. A więc chodź, czekam na ciebie, Orberisie.
Orberis
Rzuciłem okiem, rześka woda wyostrzyła moje zmysły. Spojrzałem na brzeg, Obłok skubał trawę, spokojny, Manga również odpoczywał, a księżniczka siedziała i patrzyła na mnie. Zanim zanurkowałem, aby poddać się tajemniczemu prądowi, pomyślałem o Meginie, a potem o Derrhe.
Gdy mnie wówczas dotknęła, miałem wizję. Zobaczyłem Errangeę. Nie wiedziałem, czy Deerhe dotknęła mnie wtedy specjalnie, ale poczułem, jakby chciała mi coś przekazać, o czym nie mówiła nikomu, jakby skrywała w sobie smutek i żal.
Zupełnie. Jakby brakowało jej miłości, ciepła, pomimo małżeństwa z królem. Nie mogłem sobie zaprzątać tym głowy, gdyż moje serce musiało wybrać między Kaungą, Carriass i Meginą.
Wypłynąłem. Jaskinia tonęła w kolorze seledynu. Kiedy gramoliłem się na brzeg, poświata przybrała bardziej zielonkawy kolor, aż do barwy kamienia w diademie na głowie Deerhe. Poszukałem wzrokiem jaja. Pulsowało kolorami na przemian, odcieniami zieleni i złota.
– Przybyłem.
Oczekiwałem odpowiedzi, ale jej nie otrzymałem.
– Czy mam cię zabrać na drugą stronę?
Znów odpowiedziała mi cisza. Spojrzałem na otwór w skale. Pomyślałem, że może w jakiś sposób dostrzegę Carriass. Podszedłem do pęknięcia. Niestety ściana spienionej wody wszystko zasłaniała.
Odczułem, że coś lub ktoś na mnie patrzy. Odwróciłem się i paraliżujący strach zawładnął moim ciałem. Patrzył na mnie smok. To była Kaunga. Stwór miał piętnaście yardów szerokości. Wyglądał przerażająco, ale ani skóra, ani cały majestat i potężny ogon, nie wprowadzał we mnie tyle strachu, co jej oczy. Bo patrzyły na mnie oczy, które znałem ze spojrzenia Carriass. Wielkie zielone ślepia z trzema złotymi punktami.
– Chcesz być mój? – usłyszałem.
Widziałem, że jej przerażający pysk się nie otwierał. Jakim cudem to słyszałem w głowie?
I kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać, wizja zniknęła.
Na skale, porośniętej mchem, spoczywało jajo. Nawet już nie emanowało światłem. Wiedziałem, że muszę je dotknąć. Wziąłem głęboki wdech i dotknąłem go.
Ogarnęło mnie ciepło, wiedza, moc. I jeszcze coś. Obraz Derrhe stojącej w cienkiej szacie o delikatnej barwie lazuru. Stała samotnie na skale i patrzyła w morze, gdzie słońce chowało się za linią horyzontu.
Reszta wizji, o ile istniała, została brutalnie przerwana. Znalazłem się w wodzie. Jednak duży haust powietrza, jaki wziąłem, nic mi nie dał, bo musiałem walczyć z prądem wody, który niósł mnie w kierunku wejścia do podwodnej groty. Nie pamiętałem, że jest tam coś. Walczyłem o życie, bo w moim umyśle panowało przekonanie, że jeżeli poddam się teraz, to zginę. Strach paraliżował moje ciało. Walczyłem ostatkiem sił i straciłem świadomość.
Tym razem znalazłem się w jakimś dziwnym miejscu. Leżałem na trawie, czułem ciepło. Wiedziałem to, nie otwierając oczu. A kiedy je otworzyłem, dostrzegłem złote długie włosy. Moje usta zatykały inne usta. Nie miałem pewności, ale to musiała być Derrhe. Rozkosz obezwładniała moje ciało. Objąłem ją, ale nie zdołałem jej powstrzymać.
Patrzyły na mnie oczy Carriass. Jej twarz miała nieco zawstydzony wyraz.
– Och, jak dobrze, że żyjesz.
– Co się stało? – zapytałem półprzytomnie.
– Widzisz, jestem sucha.
– Czyżbym sam wyszedł na brzeg? – spytałem zdziwiony.
– Nie. Patrzyłam, jak zniknąłeś w wodzie. Postanowiłam wszystko zdjąć, bo byłam pewna, że będę musiała cię ponownie wyławiać, ale nawet nie zdążyłam wskoczyć, bo od razu zobaczyłam na płyciźnie twoje ciało. Wyciągnęłam cię. W otwartych oczach nie dostrzegłam życia, usta miałeś sine. Zaczęłam cię ratować, już nie miałam sił, ale wdmuchiwałam powietrze. I nagle poczułam bijące ciepło od ciebie. W ułamku chwili wyschłam, jakby owiał mnie letni wiatr. A ty…
– Co ja? – zapytałem.
– Pocałowałeś mnie. Ja jeszcze nigdy tego nie…
– Wybacz…
– Nie ma co wybaczać, chociaż Megina nie byłaby zachwycona – dodała, jakby z wyrzutami sumienia.
Czułem się dobrze, chociaż trochę osłabiony. Próbowałem wstać. Carriass mi pomogła. Wziąłem koszule i założyłem na siebie.
– Dotarłeś do środka groty? Pytam, bo to wyglądało, jakbyś skoczył i zaraz wypłynął z powrotem, ale nieprzytomny.
– Byłem tam. Widziałem Kaunge. Ona ma twoje oczy.
– Och, doprawdy?
Moja świadomość wróciła w samą porę, bo już zamierzałem jej powiedzieć, że widziałem Deerhe. Pomyślałaby, że czuję afekt do jej matki.
– Jaka ona jest? – zapytała Carriass.
– Ogromna. Nie mam pewności, czy to jej dorosła postać.
Carriass patrzyła na mnie.
– Co się stało? – zapytałem zdziwiony.
– Wybacz – szepnęła zmieszana.
Zanim zdołałem się zastanowić co mam jej wybaczyć, poczułem jej usta na swoich. Teraz przynajmniej miałem pewność, że całuję Carriass. To było rozkoszne i zniewalające. I kiedy miałem pewność, że pragnę czegoś więcej, nasze usta oderwały się szybko.
Przez szum spadającej wody przedarł się przerażający ryk. Nigdy czegoś podobnego nie słyszałem. Skała, po której spływały spienione kaskady, zatrzęsła się. Carriass miała przerażenie wymalowane na twarzy.
– Co to było, Orbe? – szepnęła.
– Kaunga. Jest zazdrosna. Czuję to.
– Czy to możliwe? – zapytała. – Przecież to smok, tak?
– Tak czuję.
– Czy ona jest w środku?
– Nie wiem. Widziałem jajo, a potem ją, ale w wizji. Myślałem, że jest realna, ale znowu potem widziałem tylko jajo.
Blondynka patrzyła na mnie.
– To wszystko jest niepojęte. Miałam przed chwilą wizję, że Kaunga wypłynie w postaci, w jakiej ją widziałeś, ale prawdopodobnie jeszcze urośnie. Ktoś będzie chciał ją zabić.
– Carriass, nie sądzę, że można ją zabić. Muszę ci to powiedzieć teraz, bo potem nie będę miał odwagi.
– Spojrzałem na nią z uczuciem i przyciągnąłem lekko do siebie. – Jesteś w moim sercu, ale jest tam również Megina i jeszcze ktoś.
– Wiem, to Kaunga.
– Tak, ale nie tylko ona. Wybacz mi, to muszę pozostawić dla siebie. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale mogłabyś mnie źle zrozumieć.
Carriass dotknęła moich policzków dłońmi.
– Wiem, kto to jest.
– Jak to wiesz? – zdziwiłem się.
– Serce jest chyba najdziwniejszym tworem. Aż sama się boję. W moim sercu też ktoś jest, rozumiesz to?
– Czy chodzi o Erragea?
– Tak, ale nie tylko o niego. Wierzę, że to ma służyć dla dobra wszystkich. To nas przerasta. Zobacz! Miałeś zaręczyć się z Meginą, a ja z Reherem. Chcę ciebie, ale na drodze do twego serca stoi jeszcze Megina i Kaunga. Na dodatek pojawiła się tam jeszcze Deerhe. A na twojej drodze do mnie, stoi Erragea, może Rehera, a może i Renthin. Musimy zaczekać i być czujni, bo to nasze serca wybiorą, z kim zostaniemy. Nie warto iść za uciechami ciała, bo to nie jest istota prawdziwej miłości.
– Ale kiedy nasze usta się spotkały… zapragnąłem cię. O niebiosa! Co mam czynić?
– Nie trap się tym. Jestem skromna, nie oddam ci się. Jednak Megina zrobi nawet to, aby cię tylko zdobyć. Nie będzie patrzyła na moje uczucia do ciebie. Wiem, że mi obiecała co innego…
Wtem woda w jeziorze zaczęła bulgotać, jakby się gotowała. Konie rżały niespokojnie. Nagle z łoskotem wyłoniła się Kaunga, w dorosłej postaci. Mruknęła tylko, ale i tak zdrętwiałem ze strachu. Carriass ścisnęła mi dłoń. Smok tkwił do połowy w zimnej wodzie.
– Nie bójcie się. Nie zrobię wam krzywdy.
– Jak to możliwe, słyszę twój głos, ale czy Carriass też cię słyszy?
– Ona nawet nie słyszy ciebie teraz. To wychodzi z twoich myśli, możesz jej powtórzyć to, co do ciebie mówię. Walczę o twoje serce. Z nią oraz Meginą.
– Ale jest jeszcze ktoś…
– Wiem, Orbe. Mogę tak na ciebie mówić?
– Tak.
– Teraz zniknę w grocie, bo jeszcze nie nadszedł czas. Kiedy Reher pełny zemsty wróci na swoje ziemie. Potem będzie chciał wrócić z wojskiem, aby zacząć niszczyć królestwo Termidei, wówczas polecę z tobą i Carriass do Erragea.
– Kaungo, będziesz głodna. Tam w grocie są tylko małe ryby.
– Nie obawiaj się. Mam potężne zęby, ale nie muszę spożywać mięsa, jak sądzisz.
– A Erragea?
– On odżywia się inaczej. I to jest największy kłopot.
– Mogę o coś zapytać? Czy byłaś zła, kiedy całowałem Carriass?
– Oczywiście! Sądzisz, że Megina by nie była, gdyby to widziała?
– Pewnie tak.
– Więc będę również zazdrosna, kiedy twoje usta spotkają wargi Meginy.
– Och, nie będę jej całował, skoro tak chcesz.
Odczułem, że się zaśmiała.
– To ona cię pocałuje. Nie da się uniknąć odpadania kory, kiedy ścina się drzewo. Pamiętaj tylko jedno. To boli, ale muszę z tym żyć. Coś innego mnie zabije, ale nie mogę powiedzieć co. A teraz wracam.
Chciałem zapytać jeszcze, dlaczego jest zazdrosna, skoro jest smokiem, ale nie zdążyłam.
Kaunga zanurzyła się w wodzie i po chwili zniknęła. Spojrzałem na twarz Carriass. Bała się, ale chyba mniej niż z początku.
– Nie wiem, o czym rozmawialiście, ale czułam jedno. Nie będzie nam łatwo.
– Wracajmy. Odwiozę cię i wracam. Kiedy się zobaczymy?
– Chciałabym jutro, ale chyba dopiero, jak Reher odjedzie.
– Nie skrzywdzi cię?
– Nie obawiaj się. Kaunga na to nie pozwoli, chroni mnie, czuję to. A skoro chroni mnie, z pewnością będzie i ciebie.
– Dziwne to wszystko, nie mogę dojść do siebie – powiedziałem.
– Tak, Orbe. Czy Kaunga też tak na ciebie mówiła?
– Tak. Skąd o tym wiesz?
– Wracajmy – uśmiechnęła się tylko.
Wskoczyliśmy na nasze rumaki. Jeszcze trochę były rozjuszone, ale po kilku chwilach zupełnie się uspokoiły. Galopowaliśmy przed siebie, zastanawiając się nad tym, co zostało przed nami odkryte.
Dojechaliśmy do zamku. Tym razem wiedziałam, że kiedy tylko mnie odwiezie, odjedzie pospiesznie do osady drwali.
Ciężko mi było na sercu. Nie dość, że Orberis, dla którego zaczęło mocniej bić moje serce, odjedzie, to następnego dnia zobaczę Rehera. A wcale moje oczy nie chciały go oglądać.
W końcu, po krótkich słowa pożegnania, zobaczyłam, że piękna klacz znika w bramie, kroczy po zwodzonym moście nad sofą i w końcu zaczęła galopować w stronę ściany lasu.
Widziałam to, bo wyjechałam na zewnątrz, żeby chociaż jeszcze chwilę nacieszyć moje oczy jego widokiem. Kiedy ich postać przestała być widoczna, zawróciłam Obłoka i wjechałam z powrotem na dziedziniec.
Nikt na całej Ziemi nie wiedział, że w momencie, kiedy odczytane zostało proroctwo o jeźdźcach smoków, coś się zaczęło zmieniać. Zaczęliśmy używać języka, jaki znano, gdy ostatni smok, zniknął.
Orberis
Gnałem na ślicznej Barri przez bór, mądra była, drogę znała. Przez gęstą pokrywę z liści, światło miesiąca ledwo przebijało. Słyszałem nawoływania wilków w oddali, klacz cwałowała szybko, ufałem jej bezgranicznie. Wreszcie ujrzałem światła wioski. Nie wszyscy mieszkańcy spali, część przesiadywała przy ognisku, gawędząc o trudach dnia minionego.
Zatrzymałem klacz, zeskoczyłem z jej grzbietu i odprowadziłem czarną piękność powoli do stajni. Myślałem o Carriass, co teraz robi, czy śpi, czy równie mocno o mnie rozmyśla. Dałem siana klaczy i wiadro z wodą czystą przed nią postawiłem. Na pożegnanie dłonią jej grzbiet pogładziłem.
– Śpij i odpoczywaj, zmęczyłaś się, o piękna – powiedziałem do niej, jak do człeka.
Nagle przy wejściu do stajni ujrzałem Meginę. W świetle pochodni jej sylwetka wydawała się cudowna, niby bogini wcielonej. Orzechowe włosy swobodnie opadały na plecy. W jej oczach wyczekiwanie dostrzegłem.
– Gładzisz Barri, niczym niewiastę, a i przemawiasz czule – powiedziała głosem łagodnym.
– Koń nie gorszy jest od nas. Odczuwa, rozumie, a i czułości potrzebuje.
Zbliżyła się do mnie, jakby zazdrość poczuła, a przecie o klacz co dzień tak dbałem.
– Jeśli podobnie przyszłą wybrankę serca traktować zechcesz, najszczęśliwsza pod słońcem będzie to niewiasta. Mniemam, że czułości jej nie poskąpisz. – Jakżebym mógł, Megino?! A czemu to nie śpisz jeszcze, wszak to nocy już? – zwróciłem się do niej, zmieniając kierunek pogawędki naszej.
– Zasnąć nie potrafiłam, myśli przeróżne zmrużyć oka nie dają. Orberisie, jak księżniczka się miewa?
Jakże wspomnieć o niej nie miała, toć wieczór i ranek przystało nam spędzić razem. Księżniczka spała w jej domostwie, a i razem z nią w łożnicy, przecie!
– Zdrową i całą do grodu dostarczyłem. Narzeczonego oczekuje, wróciłem więc do wioski, aby mogła się panienka nasza w spokoju uszykować, na spotkanie króla Rehera.
– Ponoć go nie chce za męża. Zarzekała się, że prędzej umrze, niż odda mu cnotę swoją.
– Nie dziwię się, mąż to ponoć nieprawy i rozpustny. Twój ojciec wie najlepiej, jakie władcę Arpaganni grzechy na sumieniu posiada. Jednak nie mnie oceniać wybory naszej księżniczki, prosty drwal ze mnie.
Zbliżyła się do mnie, trochę niepewnie dotykając moją dłoń.
– Dobrze prawisz, lecz o swoje wybory, tobie słuszność dbać – odrzekła, spoglądając na mnie brązowymi oczami, w których na chwilę się zagubiłem.
Megina urodę miała niczym wiosna. Lico, a w szczególności kształty ponętne, przykuwały spojrzenia. Gdy przechodziła przez wioskę, niejeden rzemieślnik się za nią oglądał. Raz syn piekarza dach naprawiał. A córka kowala, właśnie z pola wracała.
Chłopak na drabinie stał i mało z niej nie spadł, gdy Meginę ujrzał.
Jednak brązowooka szanowała się i o swe dobre imie dbała.
Wiedziałem, iż nikt jeszcze nie poznał jej ciała.
Zaiste czysta była, ale świadoma atutów, jakimi natura ją obdarzyła. Usta wiśniowe, nie potrzebowały mazideł, bez nich i tak przyciągały wzrok płci przeciwnej.
– Spocząć mi czas, a i tobie również, Megino. Obmyć się pójdę jeno, kurz z drogi zmyć trzeba.
– I ja się udam na spoczynek, ręce i plecy w polu utrudziłam dziś co niemiara.
Widziałem, jak jej lico ozdobiło światło pochodni, a przeto wydała się jeszcze bardziej godna, aby ją podziwiać. Wymknąłem się szybko, gdyż dziwny urok wokół siebie roztaczała.
Musiałem pomówić z Renthinem, co dalej czynić, wszak to córka jego, a najdroższa mu była. Poza mną jeszcze jednego kandydata posiadała, co o jej rękę starania czynił.
Niechętnie obmyłem się przy studni, wszakże pod wodą z rzeki lub wodospadu, wolałem, ale gdybym się tam udał, w mroku brodzić mi by przyszło, co mi się zbytnio nie uśmiechało.
Pajdę chleba z masłem zjadłem, wodę z dzbanka wypiłem i do snu ciało złożyłem.
Nie zdołałem myśli jednej zebrać o frasunkach dnia dzisiejszego, gdy sen nagły mnie zmorzył.
Nad ranem obudziło mnie pianie koguta, zerwałem się co rusz, przemywając twarz wodą znajdującą się w glinianej misie. Za oknem usłyszałem poruszenie, grupa mężczyzn rozmawiała o czymś ochoczo. Zaintrygowany przysłuchałem się im.
– … Niebywałe, czy się odważy?
– A jakże, wszak Megina piękna, a i najwyższa pora na nią.
– To dziś Cole tam się udasz? – zapytał jeden z rosłych młodzieńców.
– A na cóż mam czekać? Poproszę kowala o jej rękę. Do odważnych świat należy, a piękne panny tym bardziej.
Na te słowa otrzeźwiło mnie, zrozumiałem, że to ostatnia okazja, aby spróbować szczęścia. Cole poczciwym młodzieńcem był, ale wiedziałem, że mam u Renthina większe poważanie, aniżeli on. Wyszukałem niedzielne odzienie, jasną koszulę, lniane spodnie. Włosy przeczesałem, kwiatów narwałem w ogrodzie świeżych, najpiękniejszych, jakie rosły. Z bukietem ruszyłem szybkim krokiem w stronę domu, gdzie zamieszkiwała Megina. Żal mnie ścisnął, gdyż, jak żywa przed oczami Carriass się pojawiła, jakby chciała mi coś powiedzieć.
Przypomniałem sobie o jej słodkich ustach, o włosach, jak dojrzałe zboże. Co ja czynić mam, o nieszczęsny. Wszak poczciwy drwal dostojnej księżniczki za żonę wsiąść nie mógł. Jednak, wiedząc o pochodzeniu brata Renthina, w żyłach Meginy równie szlachetna krew płynęła. Co począć, Carriass obiecana Reherowi, przecie z całym królestwem Apaganni mierzyć się w pojedynkę nie mogłem. Sam zostać miałem, bez rodziny, ukochanej u boku? Miałem patrzeć na szczęście Cole, który w tej samej wsi mieszka?
Zebrałem się w sobie, zdusiłem wątpliwości i zapukałem w drewniane wrota do chaty. Renthin otworzył i na mój widok z uśmiechem złapał tak mocno, że prawie oddychać nie potrafiłem.
– Kwiaty, odzienie, czy o czymś chcesz mi powiedzieć?
– Wspominałem na dniach, iż twa córka,… myślałem o niej na poważnie.
Wtedy w głębi izby ujrzałem córkę kowala, o orzechowych włosach. Nie spuszczała ze mnie wzroku, jakbym co najmniej księciem jej się jawił.
– Wyduś to z siebie, synu.
– Chcę prosić o rękę twej córki Meginy, drogi Renthinie.
W jej oczach ujrzałem łzy, a potem się uśmiechnęła.
– Już myślałem, że nie pojawisz się z tym pytaniem. Jeśli tylko ma córka chęć wyrazi, nie mam nic przeciwko twoim konkurom. Megino, pozwól do mnie. Wszak to o twoje szczęście chodzi.
Upadłem przed nią na kolana, podając bukiet kolorowych kwiatów, których woń cudownie pieściła nozdrza.
– Megino, czy zechcesz żoną mą zostać?
Wzruszona najpierw nic nie odpowiedziała, potem odłożyła kwiaty i kazała mi powstać z kolan.
– Orberisie mój drogi, z całego serca mego, zgadzam się! Nocami o tobie myślałam.
Uradowany pochwyciłem ją na ręce, podnosząc niczym piórko zwiewne. Podjąłem ten krok, ale nie do końca pewny się czułem. Zasługiwaliśmy na szczęście, wszak mieliśmy się ku sobie już wcześniej, jednak płomienne to uczucie nie było. Musiałem myśleć o rodzicach, którzy na wnuki czekali, o przyszłości mojej. Jedno spotkanie z księżniczką, nie mogło nagle wywrócić mego świata do góry nogami. Dzieliło nas zbyt wiele, a Megina była tu cała dla mnie, wolna od trosk władzy.
Wyszliśmy przed chatę, złożyłem na jej ustach pocałunek, delikatny, bo obserwowało nas sporo ludzi, w tym Renthin, którego rozgniewać nie chciałem. Jednak nie poczułem tego samego dreszczu ciała, które ogarniało mnie przy spotkaniu ust księżniczki Carriass. Błąd popełniłem? Nie mnie przeznaczona córka kowala, a może czasu mi trzeba, aby uczucie zakiełkowało? Jednak czemuż to przy ledwo poznanej nad wodospadem niewieście, moja dusza, śpiewać chciała, a Megina, urodziwa, chociaż do mnie lgnęła, płomienia wskrzesić nie mogła?
Amina, matka mej przyszłej małżonki, podeszła do nas, z uwagą przyglądała mi się.
– Zdecydowałeś się, Orberisie. Córka moja, tylko o tobie szczebiotała. Z twymi rodzicami pora się rozmówić, weselisko szykować. Na dobre i złe razem żyć będziecie, co za radość.
Gdy tylko dotarło do mnie, że to jawa, nie sen, strach mnie ogarnął. Wiedziałem, co teraz zrobić muszę, wypuściłem z rąk Meginę, zafrasowaną zostawiłem.
– Wybaczcie mi, udać się gdzieś muszę.
– Dokąd to, Orbe. Przecie ledwo przybyłeś? – odezwał się Renthin.
– Wrócę niebawem.
Wycofałem się zmieszany, jakby coś mnie ciągnęło, pchało przed siebie. Dotarłem do stajni, dosiadając Barii, która na mój widok zakręciła się kilka razy niespokojnie.
– Nieś mnie nad wodospad. – szepnąłem jej na ucho.
Nie wiem, jak wiedziała, gdy tylko się pochyliłem, ruszyła z kopyta. Cwałowała niczym wiatr, przez bór, po leśnej ścieżce. Niebawem znalazłem się w dziwnym miejscu, które tajemniczością swą okryte, przyprawiało mnie o szybsze bicie serca. Zeskoczyłem na trawę, padając na ziemię. Klacz spokojnie skubała soczyste źdźbła, a mnie niepokój ogarnął.
– Czemu mnie tu ciągnie? Odezwij się, kimkolwiek jesteś!
Szum spadającej wody nie uspokajał mnie wcale. Nurkować w czeluści zamiaru nie miałem. Carriass nie było, bez niej czułem się jak bez ręki, ale dlaczegóż to? Zrozumiałem, musiałem tu dotrzeć, abym na oczy przejrzał. Tu spoczywał ktoś ważny, jakaś cząstka mnie to wiedziała. Nie mogłem uwierzyć, nic nie działo się bez powodu.
Z mgiełki ułożył się obraz Carriass, spoglądała na mnie z uśmiechem, potem jawiła mi się podobna do niej niewiasta, a może bardziej przypominała jej matkę? Jednego byłem pewien, nie oszalałem.
– Serca posłuchaj, Orbe. Wybierz mądrze, nie żałuj. – odezwał się przytłumionym szumem wody, kobiecy głos.
– Kim jesteś? Zjawą, złudzeniem, czemu tu wracam?
Postać nie odpowiedziała, wskoczyłem do wody, czystej niczym kryształ. Gdy tylko nastąpiłem na kamienie, zmąciłem jej majestat. Zielonkawe glony sprawiły, że straciłem równowagę. Zamiast dojść pod wodospad, pod wodę, mnie ściągało. Jakimś cudem wygramoliłem się na brzeg, dławiąc się i łapiąc łapczywie powietrze. Ponownie na ścianę wody spojrzałem, ale nic już nie widziałem.
Klacz podeszła do lustra wody, pragnienie, gasząc, pogłaskałem Barri po boku.
– Może ty mi doradzisz? Czy Megina mi jest przeznaczona, bo mam kłopot wielki w moim sercu?
Klacz odwróciła łeb, lśniąca sierść w promieniach wpadającego znad koron drzew słońca, pobłyskiwała delikatnie. Zarżała dwa razy, może chciała mi coś odpowiedzieć, mądra była. Zaniki pamięci wciąż miałem, ale widoku niewiasty przy wodospadzie teraz zapomnieć nie potrafiłem. Co miałem zrobić, ślub odwołać, do Carriass biec co sił? Jak mogłem zranić Meginę, której ożenek obiecałem.
Dosiadłem konia, nie czekając na nic, zebrałem się w sobie, może jeszcze nie jest za późno, porozmawiać z córką kowala, z Renthinem
W letni dzień powietrze nagrzane owiewało moje ciało, dotaraz jeszcze. Wszystko przez Cole, zazdrość w głowie mi pomieszała.
W letni dzień powietrze nagrzane owiewało moje ciało, dotarliśmy z Barri do wioski. Ledwo pod swój dom dotarłem, aby ją do stajni odprowadzić, zobaczyłem grupkę mężczyzn. W mig zrozumiałem, kogo widzę wśród nich. Cole minę miał nietęgą, oczy jego gromami mogłyby rzucać. Odsunąłem się od konia, sam byłem, wiedziałem, co się święci.
– Odwagi ci nie brak, a i głupoty również. Mniemam, iż wiedziałeś o tym, że Megina mnie się spodobała.
– Cole, nie jesteś jedynym w całej wiosce. To wybór niewiasty ostateczny jest.
– Powiedzmy, jednakże ty dopomogłeś jej w decyzji, kręcisz się ciągle w domostwie Renthina, niby to do pomocy skory.
– Szanuję kowala, nigdy bym mu nie odmówił.
Zbliżył się do mnie, nie powiem, abym, był uradowany. Jednemu radę bym dał, ale za Cole stało z pięciu rosłych chłopów.
– Pora, abyś zrozumiał, że Megina potrzebuje prawdziwego mężczyzny. Zmierz się, pokaż, na co cię stać.
– Nie nawykłem do bitki, ale drwa rąbię w lesie, nie każ mi mych pięści używać. – ostrzegłem go otwarcie.
– A czemuż to, strach cię obleciał? – zagrzmiał.
Wtem córka kowala przybiegła przerażona, widząc, co się dzieje. Rękoma za głowę się złapała.
– Zaprzestań tego, nie prowokuj! – krzyknęła do mego rywala.
On, jakby ośmielony nie czekał na nic, tylko wymierzył mi cios prosto w twarz z pięści. Ból poczułem niemały, ale nie oddałem mu.
– Słabyś, a niby drwal. Po co Meginie taki chłop, pewno i wigoru ci brak, pod pierzyną się nie sprawdzisz.
Nie wiem, co mną zawładnęło, zatraciłem spokój. Rzuciłem się na Cole, powalając go na glebę. Ten odskoczył, ale zaprzestać bitki nie zamierzał. Wymierzył mi sporego kopniaka, potem doładował z pięści w bok. Oddałem mu, jakbym sobą nie był w tej chwili. Chwyciłem go mocno, po czym ponownie chciałem uderzyć, ale jego kompani dobiegli mu na pomoc.
Niewiele pamiętałem, co dalej się działo, przytomność stracić musiałem.
Obudziłem się w chacie, obolały w łóżku, leżąc pod pierzyną. Megina czoło mi przecierała mokrą chustą z lnu. Zatroskana pielęgnowała mą twarz, ukojenie przynosząc.
– Co się stało? Gdzie jestem?
– U mnie, Renthin przybył ci na ratunek, pogonił Cole i innych chłopów. Wiesz, jaki respekt ma, zanim coś zrobił, oni biegli przerażeni. Wszak niedźwiedzia powalić potrafi.
– To moja wina, Cole mi nie może darować, żem go ubiegł. Podobasz mu się. Może nie jestem ci przeznaczony, może to był znak od niebios?
– Spokojnie Orberisie, to żaden znak. Czemuż to niebiosa miałyby nas chcieć rozdzielić? Od dziecka cię pamiętam, kiedy po polu biegałeś. Obserwowałam cię, jak na drewniane gałązki walczyłeś z chłopcami. Mało, który tyle odwagi miał, a serce twe prawe, dusza czysta. A Cole? Nie dość bandę ma za sobą, to sam do bitki skory. Nie imponują mi tacy mężowie.
Posmutniałem, w głębi duszy miałem nadzieję, że mnie zostawi. Cole skompromitował się w jej oczach, odwrotny skutek spowodował, niż zamierzał. Musiał ją kochać, pragnąć płomiennie, w jego oczach to widziałem. Pomyślałem, iż dla Carriass równie mocno bym walczył jak on. Czemu nie chciałem tego robić dla Meginy? Co było ze mną nie tak, skoro prawie każdy młody mężczyzna pragnął córki kowala?
– Wstanę, wracać do domu muszę.
– Leż! Obolały jesteś. Odpoczywaj.
– Rodzicom potrzebny jestem.
– Oni wiedzą, Renthin im przekazał.
– Co sobie pomyślą o mnie, co najlepszego narobiłem.
– Nie kłopocz się tym. Pod moją opieką jesteś, przyszły mężu.
Zmroziło mnie, a jednocześnie dłoni dotyk łagodził zmysły. Zamknąłem oczy, wyobrażając sobie, iż to Carriass mnie dotyka. Nie mogłem jej dłużej ranić, chciałem wstać, biec przed siebie. Jednak słowo dałem, kowal zawsze powtarzał, słowo droższe od monet. Nie chciałem Renthina rozgniewać, nikt by nie pragnął, chociaż człek to prawy. Ciężko go było z równowagi wyprowadzić, ale w obliczu szczęścia córki, nie mogłem przewidzieć jak się zachowa. Pomówić z nim, jednak musiałem, gdyż nigdy mnie nie ukrzywdził. Podniosłem się wbrew protestom Meginy, idąc do kuźni. Szczera rozmowa mu się należała, a serce podpowiadało mi, że tak trzeba.
Carriass
Odetchnęłam z ulgą, gdy zniknęłam z jego pola widzenia. Przemierzając zamek, obserwowałam obrazy, na których przewijały się smoki. Ich wygląd różnił się, podobnie barwa łusek, malarz musiał je widzieć, skoro tak wiernie odtworzył szczegóły. Obserwowałam przerażające sceny, ostre jak brzytwy zęby i pazury oraz te oczy, zupełnie, jakby na mnie patrzyły. Przeszło mi przez myśl, że wolałabym, aby oddano mnie takiemu potworowi na pożarcie, niż zostać małżonką Renthera. Koniecznie zapragnęłam dowiedzieć się więcej, o mitycznych stworzeniach. Pobiegłam co rusz do biblioteki, gdzie zakurzone księgi, ułożone na regałach sięgających, aż po samo sklepienie, przyciągały moją uwagę.
Mędrca akurat nie zastałam, więc samotnie zaczęłam wyszukiwać interesujące mnie historie. Wspinając się po drabinie, nie zorientowałam się, że nie jestem sama. Dopiero kaszlnięcie matki, wyrwało mnie z otępienia.
– Czego poszukujesz, córko?
– Wieści z przeszłości, interesują mnie smoki.
– Pomogę ci, czytywałam dużo.
Zdziwiłam się, z jaką wprawą Deerhe odnajduje dawne zapiski. Doskonale wyręczyła naszego oddanego pracownika, który jak zwykle zaszył się w jednym z archiwów, aby kaligrafować.
– Zamiast czytać, powinnaś zabawiać gościa – dorzuciła poważnym tonem.
– Doskonale wiesz matko, co o nim sądzę. Im mniej z nim przebywam, tym lepiej się czuję.
– Daj mu szansę.
– A ty znów to samo. Co to, to nie!
– Przecie obiecałaś za niego wyjść…
– Tak, ale pod warunkiem, że odnajdzie pierścień. Chcę zostać sama – powiedziałam, siadając przy mahoniowym stole, pełnym starych ksiąg.
Nie miała zamiaru mnie bardziej naciskać, bo wyszła jak zwykle dostojnym krokiem.
Zaczęłam przeglądać po kolei zapiski z przeszłości. Smoki znajdowały się obok ludzi, a nawet z nimi rozmawiały. Dysponowały zdolnościami magicznymi oraz siłą umysłu. Ludzie z chciwości zaczęli kraść ich jaja, aby robić z nich osobistych niewolników. Przeraziłam się, jak można było tak cudowne stworzenia traktować w ten sposób. Potem istniały wzmianki o pogromie smoków. Jednak nigdzie nie wspomniano, skąd się wzięły, a to mnie mocno intrygowało. Przerzucając kolejne strony, w pewnym momencie struchlałam. Czarny smok patrzył z nich na mnie, jakby jego oczy się poruszały. Odskoczyłam do tyłu. Kiedy się uspokoiłam ponownie, wzięłam do ręki tę samą księgę.
Tym razem spojrzałam na smoka, tak samo przenikliwie, jak on na mnie. Jego oczy wydały mi się tajemnicze, ale wyjątkowo przyjazne, jakbyśmy się znali wieki całe. W opisie, sporządzonym przez kronikarza, widniała wzmianka o tym, że niektóre smoki zaczęły tępić rodzaj ludzki. Właśnie ten z ilustracji do nich należał. Wtem gdzieś głęboko w myślach usłyszałam. Errangea … Errangea …
Nie rozumiałam, o co chodzi. Porzuciłam czytanie i ruszyłam przez korytarz, jakbym pogrążyła się we śnie. Wyszłam na taras, z którego roztaczał się widok na ostre góry. Ciągnęło mnie tam, jakaś siła kazała iść przed siebie. Przez chwilę straciłam kontrolę nad sobą, zorientowałam się, że stoję na skraju granitowej balustrady, jakbym chciała skoczyć w dół. Za mną odezwał się głos Rehera.
– Księżniczko!
Złapał mnie, wciągając na siłę. Skonsternowana odepchnęłam go, napawał mnie odrazą.
– Skończyć ze sobą chciałaś!? Toż to wysoko!
– Nie! To nie tak, odejdź Reherze, zostaw mnie w spokoju.
– Nie zamierzam, źle z tobą, pani.
– Czuję się dobrze. Zapatrzyłam się na góry.
Nijak mi nie wierzył. Jego wzrok lustrował mnie niczym zdobycz. Był ostatnią osobą, jaką pragnęłam oglądać na oczy.
– Odprowadzę cię. Pobladłaś.
Z przerażeniem zorientowałam się, że złapał mnie za ramię, prowadząc w głąb zamku. Z trudem powstrzymywałam się, aby nie uciec. Przyprowadził mnie do mej komnaty, sadzając na wygodnym łożu.
– Nie chcesz mnie, czuję to. Nie kochasz mnie, wiem, ale pokochasz z czasem.
– Nigdy. Wiem, co zrobiłeś, jakie bezeceństwa czynisz tym niewinnym niewiastom – syknęłam zgodnie z prawdą.
– Też nic do ciebie nie czuję. Robię to, co jest konieczne. Niestety Assual zagraża zarówno Apaganni, jak i Termidei. To dziki lud, prymitywny, widziałem córkę jego, skośnooka dziewka, tyś nadobniejsza od niej.
– Po co o niej prawisz? Czy chcesz jeszcze bardziej mnie do siebie zrazić? Twe serce nigdy nikogo nie kochało? Dla ciebie liczy się tylko ciało! – krzyknęłam, chcąc wstać, ale mnie złapał mocno.
– I ciebie posiądę, znajdę ten przeklęty pierścień! Dziewicą jesteś, warto się pomęczyć!
– Nie dotykaj mnie, puść, bo zacznę krzyczeć.
Wypuścił mnie, odetchnęłam na chwilę, ledwo powietrze łapiąc.
– Wyjdź! Natychmiast! Straże!
Do pomieszczenia wbiegli dwaj młodzi żołnierze, a Reher skrzywił się na ich widok.
– Wyjdę, ale się spotkamy, w łożnicy po naszym ślubie – szepnął mi na ucho, zanim wyszedł.
Odrazę do niego czułam, ale on wyraźnie za mną patrzył. Nie wiedziałam, czy moja uroda go urzekła, skoro mnie tak nienawidził, to czemu nie odpuścił? Padłam na posłanie, ściskając kurczowo poduszki. Uciec pragnęłam, znów z wiatrem tańczyć, na koniu zmierzać ku zachodzącemu słońcu. Orberisa zobaczyć raz jeszcze.
Wieczorem urządzono wieczerzę pożegnalną, gdyż Reher miał wyruszyć, skoro świt, po pierścień. Siedziałam w pięknej sali, oświetlonej świecami, sącząc tylko sok z kielicha. Skubnęłam trochę potrawki, ale gdy patrzyłam na narzeczonego, brało mnie na wymioty. Nie należałam do łatwych panien, które na skinienie oddają swe wdzięki. Wiedziałam, że on takich miał na pęczki. Pewnie tuż po ślubie ze mną, z nierządnicami zabawiać by się chciał nadal. Wolałabym zginąć, niż takie życie wieść.
Zaproszono muzyków, w drugiej sali zaczęli grać skocznie. Lubiłam tańce, ale zdecydowanie w innymtowarzystwie. Reher wziął mnie za rękę, prosząc, abym z nim ruszyła w pląsy. Chcąc być grzeczną w towarzystwie, przystałam na jego prośbę. Znał kroki, ale tym mi nie imponował. Myślami byłam gdzieś daleko, z kim innym. Niby przypadkiem potrafił przejechać ręką po mym ciele, ledwo znosiłam te prostackie zachowania. Nie chciałam robić przykrości rodzicom.
Po skończonym tańcu chciałam zasiąść z powrotem do stołu, ale on podszedł do mnie, pocałować chciał przy wszystkich. Chwyciłam za kieliszek wina i oblałam mu twarz purpurowym trunkiem. Matka struchlała, a ojciec miał nietęgą minę.
– Nie jesteś mym mężem, aby mnie przy wszystkich tak dotykać, Reherze.
Gotował się ze złości, ale nie zareagował. Wytarł twarz suknem, po czym wyszedł bez słowa z pomieszczenia. Ojciec chciał go przepraszać, ale dałam znak ręką, aby go zostawił. Deerhe wraz z ojcem wyszli z sali, podążyłam za nimi. Długa jedwabna suknia, którą przywdziałam na wieczerzę, falowała z każdym moim krokiem. Słyszałam z oddali ich kłotnie. Znalazłam się przy uchylonych lekko wrotach, zbliżyłam się, ostrożnie nasłuchując.
– Myślisz, że chcę takiego łotra za męża dla naszej córki?
– W istocie jest tak podły? – spytała królowa.
– Carriass ma rację, on okrutnik, ale co mam czynić, kiedy zagroził mi wojną? Jak nie wydam mu córki, to na dniach armia jego na nas wyruszy! Słowo jej dałem, miałem go przekonać, aby zaniechał konkurów. Cóż ze mnie za ojciec, skoro własną córkę poświęcać muszę. Spać po nocach nie mogę, słaby się stałem.
– Silny jesteś, tylko czasy ciężkie.
– Gdybym miał syna, sam małżonkę by wybrał. Niewiasta nie ma takich przywilejów, tak prawo stanowi.
Łzy w mych oczach stanęły, więc ojciec mój nie z własnej woli mnie za mąż wydaje. To Reher go szantażuje, bo zna jego prawe serce. Wybiegłam do ogrodu, gwiazdy na firmamencie migotały. Usłyszałam czyjeś kroki, to ludzie władcy Arpaganni. Schowałam się za żywopłotem, aby mnie nie zauważyli.
– Po co mu ten kamień? – odezwał się jeden z rycerzy.
– Który?
– Kamień Um.
– Nie interesuj się, pan kazał szukać, to jutro wyruszamy.
– Ludzie Armidosa wszędzie, wypytywać będą…
– Nie frasuj się, kiedy król poślubi księżniczkę, to Termidea stanie przed nim otworem.
– To Reher nie dla niewiasty tu przybył? – odezwał się ponownie zaciekawiony głos.
– Głupiś, myślisz, że pan nasz dziewek mało ma w zamku? O kamień zabiega…
Dotarło do mnie, co knuje mój narzeczony. Nie chce mnie, tylko kamień Um i władzy nad Termideą. Co robić, przeszkodzić mu muszę! Skoro ten kamień tak potężny, to może ocali nas przed wojną? Z Orberisem zobaczyć się muszę. Królestwo ratować trzeba, nie mam wyboru. Armidos nie ma syna, ale ma odważną córkę, pokażę mu, jak wiele mogę uczynić. Nie jestem słaba, o nie! Kochani rodzice, wybaczcie mi, lecz czynić to muszę, co postanowiłam!
Jak Ci się podobało?