Tajemnica wodospadu Umgar (VII)
7 listopada 2025
Tajemnica wodospadu Umgar
45 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Assual sztylet koło dłoni córki rzucił, w nadziei, że go chwyci. Pomylił się, bo dziewczyna jak kłoda zimna leżała. Czterech strażników przybocznych z szablami zakrzywionymi, do namiotu wpadło.
– Co się stało, Panie całej Hojji?
– Naga ze sztyletem się na mnie rzuciła. Złoty pierścień co bogowie dla mnie dali, ukraść chciała. Zabierzcie ją do szamana, niech ją swoimi czarami do wyznania prawdy doprowadzi.
– Skoro na ciebie rękę podniosła, winna jest największej zbrodni. Na plac przed lud ją wywleczemy i sądu dokonamy.
– Niech zna lud mój, serce moje szczodre. Nie chcę tego, wszak to córka moja. Do szamana ją zawleczcie!
Strażnik na rany chana spojrzał. Zdziwił się nieco. Gdyby go zabić chciała, już by nie żył. Widział ją nie raz w walce, do czego jest zdolna, ale słowa nie wyrzekł.
– Wiedzą niektórzy ze starszych, że szalona była i nie raz do spółkowania nakłonić mnie chciała. Zabrać ją sprzed oblicza mego. Gore mi! – zakrzyknął Assual.
Wojownicy co namiotu pana pilnowali, rozerwaną suknią ją nakryli i z namiotu wywlekli.
Pół straży później, cały lud wiedział, co córka chana uczyniła. Niektórzy wiary dać nie chcieli, inni zgoła inaczej wszystko widzieli, ale nikt otwarcie słowa nie wyrzekł.
Koło południa szaman starszyznę wezwał i słowa chana powtórzył. Teraz już nikt nie wątpił, że zły duch w Ochir–Saran, wstąpił, ale nawet najgłupszy z Hojji wierzyć nie chciał, że władzy pragnęła. Bo każdy z wojowników w ogień by za nią poszedł i bez tego. Nikt słowa nie wyrzekł głośno, bo chan dla nich Bogu był równy.
Martwa w duchu, Ochir–Saran w namiocie Igh–mergen, powrozami skrępowana, leżała.
– Chana zabić chciała, pierścień od bogów podarowany, zabrać pragnęła. Wyciągnij od niej swoimi metodami, kto w spisku jeszcze brał udział, bo chyba tak szalona nie jest, że sama chciał przewrotu dokonać! – siepacze samego chana słowa przekazali.
Kiedy strażnicy wyszli, wielki szaman usiadł i patrzył na dziewczynę. Nie spojrzał ani razu na ciało półnagie a tylko w oczy same. Już poprzedniej nocy zrozumienie otrzymał, bolał nad tym, że uczynić nic nie zdołał, a nawet sam rękę do zła przyłożył. Opatrzył ją i odzienie założy. Z więzów uwolnił. Wydał rozkaz by nikt, włączając jego własną córkę, nie wchodził do namiotu.
Patrzył długo, a z jego oczu łzy płynęły. W końcu przestał płakać.
– W swoim życiu widziałem wiele. Ludzi na pal nadziewanych, rozrywanych końmi. Palących się żywcem. Przysłuchiwałem się jękom tych, którym żyły wypruwano. Sam wiele zła uczyniłem dla dobra Hojji. Człowiek jest zdolny do nieskończonego okrucieństwa, ale jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego, co Assual uczynił, tobie, córko stepu. A ja do tego rękę przyłożyłem. Rozkaz mi dał, aby cię męczyć i zmusić byś się przyznała do zdrady, ale ja wiem, że jesteś czysta jak woda w górskim potoku.
Oto, co zrobię. Jestem szamanem. Spowoduję, że dzisiejszej nocy strażnicy będą ślepi i głusi. Twój koń będzie gotowy. Jedź tam, gdzie twoje martwe serce odżyje, bo czuję, że jest ktoś, dla którego jesteś ważna. Jedź tam. Ty nie płaczesz, dlatego ja płakałem za ciebie. Ty nie przeklęłaś Assuala, ja to zrobię, chociaż sam nie jestem lepszy.
– Nie czyń tego Igh–mergena. To władca Hojji. Proszę nie dlatego, że jest wielkim chanem tylko, ponieważ, że jest moim ojcem. Może nie rozumiesz. Ja mu wybaczam i nadal go kocham. Jeśli zechcesz, powiedz mu to.
Zamilkła.
Korciło Assuala, by do namiotu Igh–mergena zajrzeć, ale bał się w oczy córki spojrzeć. Czy żałował czynu swego? Nie. Nawet przez ułamek chwili. Cieszył się, że ducha jej złamał, bolał tylko, że nie cała horda serce od niej odwróciła. To go bolało najbardziej. Małą radość dawało, że usłyszy jej jęki i dzień później cały lud Hojji zostanie przekonany, że spiskowała przeciw wybrańcowi bogów.
Córka stepu nie rozumiała, dlaczego szaman tak postąpił, jednak radości jej tym nie sprawił, bo trup radości okazać nie potrafi. Przed wieczorem szaman zaczął śpiewać pieśń tajemną. Ludzie czuli błogość, mocniej i mocniej. Wszyscy bez wyjątku. Assual na łoże ze skór się położył i sen go zmorzył. Córka jego mieszane uczucia miała, czemu senność ją ogarnia, ale i na nią dziwna pieśń oddziaływała, że w końcu zasnęła. I tak cała potęga ludu stepu w objęcia snu weszła. Tylko nie dotyczyło to dwojga ludzi. Ochir–Saran i Igh–mergena. Pomyślał szaman, że dobrze się stało, że córka tej pieśni nie znała, bo duch jej inny od Ochir–Saran i przeciw ojcu by się zwróciła, gdyby na tym, gdyby jej przyszła władza, ucierpieć miała
Szaman, przygotował dla córki stepu jedzenie i picie na drogę. Zaopatrzył w broń: sztylet, szablę i kołczan ze strzałami i w końcu łuk, ale ona spojrzała na niego i szepnęła.
– Przelałam wiele krwi. Byłam dumna i sądziłam, że jestem najlepsza. Nie wezmę nic. Jadę do kogoś, kto może mnie przyjmie taką, chociaż polubił mnie inną. Czy zechce złamaną sierotę? Czy zechce płód poroniony? Nie wiem… Jadę. Jeżeli dojadę, znaczy, że moje winy są mi odpuszczone.
Ruszyła. Jej srebrny rumak gnał coraz szybciej i szybciej. Klejnot czuł, co jego pani uczyniono, ale widział jedno, że jechać musi, najdalej jak to możliwe. Setki tysięcy wojowników, żon ich i dzieci spało, aż na cztery długości straży jazdy koniem, bo tak ogromna ilość ludu Hojja liczyła.
Nad ranem Assual obudził się i usłyszał, że Ochir–Saran zniknęła. Udał się do szamana.
– Co uczyniłeś? Pomogłeś jej uciec? – nawet gniewu nie czuł, bo zdziwienie to pochłonęło.
– Tak. – Igh–mergen spokojnie mówił, a głos mu nie zadrżał nawet na chwilę.
– Przeklęła mnie i płonęła zemstą? – potwierdzenie wielki pan Hojji pragnął usłyszeć.
– Nie. Wybaczyła ci i kazała przekazać, że cię nadal kocha.
– Głupcze! – krzyknął Assual i pchnął szamana w samo serce, ostrzem sztyletu.
– Dziękuję, że uczyniłeś mi tę łaskę – rzekł słabo starzec i skonał.
Do namiotu wpadła córka jego, Agu–tal–nutag.
– Co się stało, panie?
– Ojciec twój zdradził. Teraz ty będziesz wielkim szamanem Hojji. A jutro zostaniesz moją żoną.
– Gdzie Ochir – Saran?
– Uciekła, a on jej pomógł – wskazał zwłoki.
– Rozumiem. Wypełnię twój rozkaz, Wielki chanie. Raduje się moje serce, że zostanę twoją żoną. Dam ci rozkosz, o jakiej nie śniłeś – to rzekła i do nóg mu padła.
– Pojutrze ruszam z wojskiem moim. Mam coś do załatwienia w Termidei. Zabiorę tysiąc wojowników. Ty zaś zostaniesz i czekać będziesz na znak z nieba.
– Wedle twojego życzenia, panie – rzekła.
Radowała się wielce, że wreszcie jej sen i marzenie życia się spełnia.
Córka Assuala na koniu jechała. Nie prowadziła swojego rumaka, to on sam ją wiódł. W południe zatrzymał się i nad brzegiem strumienia stanął. Schylił się, by wody się napić. Zmęczony był biegiem.
Dziewczyna z konia spadła, ale nie potłukła się, bo dziwnym trafem na krzew zielony, upadła. Na niebo patrzyła. Usta zaschnięte szeptały coś cicho. Jej rumak cudny, kopytem o kamień uderzał, aż iskry szły. Rżał smutno.
A oto wędrowiec również przy strumieniu się zatrzymał, by nogi ochłodzić i bukłaki wodą uzupełnić. Pięknego konia dostrzegł i iskry złote co spod kopyt się wydobywały.
– Jesteś nareszcie – szepnął do siebie.
Do rumaka podszedł i leżącą dziewczynę dostrzegł. Poznał, że jest z ludu Hojji. Jednak serce miał odważne i dobre.
– Co ci to, dziewko?
Ochir–Saran nadal w niebo patrzyła pustym wzrokiem i słowa nie wyrzekła. Przyjrzał się i dostrzegł, że drogą wyczerpana. Nachylił się i wody do ust jej wlał. Uniósł lekko tors i usiadła.
– Zjedz coś. Sam nie mam wiele, ale ty więcej jadła, potrzebujesz.
– Do Rehera jadę. Daleko jeszcze do ziem Arpaganni?
– Och to nie wiesz, że wojna! Armidos w pychę urósł i pakt pokoju zerwał z królem Arpaganni. Posłów pohańbił. Brody im poobcinał i ubiory kazał pociąć sztyletem.
– Skoro uczyniłeś mi łaskę i dałeś pić i jeść, niech ci bogowie błogosławią. Słaba jestem, na konia pomóż mi wsiąść.
– To niedobry pomysł. Spadniesz. Koń twój zmęczony. Osada niedaleko. Konia nakarmią, a i tobie schronienia udzielą. To dobrzy ludzie. Ubodzy, ale o uczciwych sercach. Dopiero rano u nich gościnę skończyłem.
Wędrowiec wziął dziewczynę na ręce i na konia posadził.
– Połóż się i grzywy trzymaj. Ja twego wierzchowca poprowadzę.
– On półdziki, nikomu dotknąć się nie pozwoli.
Uśmiechnął się wędrowiec i rzekł.
– Zwierzęta mnie lubią. Pozwól mi spróbować.
Mimo cierpienia i wycieńczenia dziewczyna zdziwiła się, że jej rumak, jak owieczka posłusznie dał się prowadzić.
Po czasie jakimś osada przed nimi wyrosła. Po chwili pierwsze chaty minęli.
– Wracacie, dobry panie? – zapytała kobieta w średnim wieku.
– Zaopiekujcie się tą dziewczyną. Na zachód jedzie, wycieńczona z braku wody, przy strumieniu na ziemię spadła.
– Dla ciebie, dobry człowieku, wszystko zrobimy.
Niewiasta pobiegła do chaty i po chwili z mężem wyszła.
– Co im uczyniłeś, że tak cię wołają?
– Nic nie zrobiłem specjalnego.
Kobieta usłyszała.
– Człek ten dziecię naszych sąsiadów uzdrowił. Jeno ręce położył na nie i ożyło. To mój mąż Gorbelis, a ty, kto jesteś? – zapytała dziewczyny.
– Ochir–Saran, córka chana Hojji.
Oboje na kolana padli, ale wędrowiec stał nadal.
– Powstańcie, proszę. Nie mówcie, że tu byłam. Z obozu uciekłam. Może pogoń będzie za mną.
– Do króla Armidosa jechać musisz…
– Nie, dobrzy ludzie, do Rehera jechać muszę.
Chciała coś rzec jeszcze, ale wędrowiec na jej usta, dłoń położył.
– Skoro tak się sprawy mają, nie możesz w osadzie zostać.
Na jej głowie ręce położył, a siły natychmiast odzyskała, ale złamanego ducha całkiem nie uzdrowił. Spojrzała na niego zdziwiona.
– Kim jesteś, panie?
– To nie jest ważne. Jedź do Rehera, szepnę coś twojemu rumakowi, by głównym szlakiem nie jechał.
Na stojącą parę chłopów, popatrzył.
– Nie mówcie nic nikomu. Dajcie jadła jeno dla tego niebożęcia.
Oboje do chałupy się wrócili.
– Nie trap się. Widzę czyste serce w tobie. Króla Arpaganni serce zmienisz na zawsze. Ufaj w dobro.
Do ogiera podszedł i do ucha coś mu szepnął. Dziewczyna na chłopów spojrzała, bo zawiniątko nieśli.
– Gdzie wędrowiec? – zapytali.
Ochir–Saran spojrzała wkoło, ale męża nie dostrzegła.
– Dziwne, zniknął – szepnęła. – Tajniki serca mego znał. Któż to być mógł?
– I my nie wiemy. Oto jadło i masz jeszcze drugi bukłak z wodą. Jedź i nigdzie się nie zatrzymuj. Ino za wsią spiekotę przeczekaj.
– Tak uczynię, dobrzy ludzie. Dadzą bogowie, jeszcze się spotkamy.
Ruszyła. Dwie mile za osadą w zagajniku się zatrzymała. Ruszyła, kiedy słońce do horyzontu się zbliżyło.
– Do Rehera prowadź. Może przyjmie sierotę ubogą.
Łza wielka na siwą grzywę ogiera spadła. Nie płakała nad sobą, tylko nad ojcem niegodziwym. Erdene cicho zarżał, bo zrozumiał.
Nocą spokojnie jechała. Pohukiwanie sowy słyszała i w oddali wycie wilków, ale żadnego, nawet małego zwierzątka po drodze nie spotkała. Klejnot szedł z boku szlaku, bo dobrze pamiętał słowa tajemniczego wędrowca. Nad ranem wojsko dostrzegła i dogasające pożary wsi po lewej stronie. Do tej pory los jej sprzyjał, ale jak przez linię frontu się przedrzeć miała?
– Czyż na zrządzeniu bogów nie polegam? Skoro mam zginąć, zginę. Jeśli inaczej, może mego miłego ujrzę. Tylko czy mnie przyjmie?
Dziewczyna zatrzymała konia i nie wiedziała, co uczynić. Nagle na niebie ogromnego ptaka spostrzegła, lecz po chwili zobaczyła, że nie jest to ptak, ale smok ogromny o barwie szmaragdu. Po chwili smok na murawie, o długość strzały od niej, usiadł. Wydał ryk straszliwy i do góry się wzniósł. Prawie natychmiast z jej ogromnego pyska błękitne języki ognia strzelać zaczęły. Ochir–Saran zobaczyła, że rycerze uciekają w popłochu na obie strony. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje, ale w końcu, zrozumiała. Smok drogę jej otworzył.
– Jedź, Erdene. Smok drogę nam darował – rzekła do rumaka.
Koń zarżał radośnie i prosto, między wojskiem przejechał.
Po czasie pół straży inne proporce dostrzegła, wojsko Rehera poznała…
Król Arpaganni smoka dostrzegł. Najpierw myślał, że to Erragea, ale zaraz poznał, że ten jest zielony, a nie czarny.
– Czyli są dwa – rzekł cicho – czemu nie atakuje, tylko śmiercionośnym ogniem w powietrze strzela?
Samotnego jeźdźca dostrzegł. Zanim sylwetkę rozpoznał, serce już wiedziało. Konia wspiął i na spotkanie zaczął galopem pędzić. Zatrzymał się i Erdene również się zatrzymał.
– Miła moja – szepnął.
Ona nic nie odrzekła, więc z konia zeskoczył i do siwego rumaka podszedł. W oczy jej spojrzał i zrozumiał. Życia tam nie dostrzegł, jedyne to ból i smutek.
– Co ci to, miła? – zapytał.
Ona nadal milczała.
– Błagam, powiedz, kto cię skrzywdził?
Córka stepu w oczy jego spojrzała i głosem słabym rzekła.
– Nie ma już tamtej Ochir–Saran. Oto płód poroniony przed tobą stoi. Czy przyjmiesz sierotę ubogą?
– Miłuje cię serce i dusza moja. Powiedz!
– Nie mogę, nie teraz.
– To moja wina. Miłość w moim sercu rozpaliłaś. Sprawiłaś, że chciałem się stać lepszy, ale Armidos moich posłów pohańbił. Zemsta we mnie się rozpaliła i wojnę zacząłem ponownie. Jednak wczoraj, zaprzestałem. I teraz wiem, co uczynić muszę. Jeżeli napadnie mnie Armidos lub Assual, bronić będę ziemię i lud mój, ale sam strzały nigdy już pierwszy nie wypuszczę. Sędziwych rodziców uwolnię i koronę złożę. Z tobą jak ubogi chłop żył będę, jeśli mnie takiego zechcesz. Bo twoje serce to uczyniło.
Ochir–Saran na dźwięk imienia swojego ojca, dreszcz bólu poczuła. Na twarzy się zmieniła.
Nie chciała nic rzec, ale coś ze środka ją zmusiło.
– Wiedziałam, że pan Hojji na dwa fronty działa. Ani z tobą, ani z Armidosem pokoju nie chce. Mogłam ci rzec o tym, ale nie zrobiłam tego. W ogień za nim bym poszła, życie dla niego bym oddała, ale miłość do ciebie miałam. Kiedy wróciłam rada, że jego plan wykonałam, zrobił coś.
– Co ci uczynił, moja najukochańsza?
– Truciznę mi do wina potajemnie dał, przez co władzy w dłoniach i stopach nie miałam, a kiedy bezbronna byłam, gwałt mi zadał.
Teraz dopiero Ochir–Saran zrozumiała, czemu to powiedziała. Reher, który nigdy łzy nie uronił, zapłakał.
– Powinienem go zabić, ale przed chwilą przyrzekłem, że krwi więcej nie przeleję. Co mam zrobić!
Ona na niego spojrzała i zapytała cicho.
– Co ze mną teraz uczynisz? Już nie jestem wojownikiem. Złamał mojego ducha. Zabił wszystko, czym byłam, ale żyję.
– Czy zabił miłość do mnie? – zapytał cicho olbrzym.
– Tego nie mógł uczynić. Tego nawet Bóg by nie zdołał zrobić!
Reher na kolana padł i za stopy ją ujął.
– Kocham cię i nikt tego nie zmieni. Będziesz ze mną?
– Mam tylko ciebie, miły. Przebacz mi, że zwątpiłam w twoje serce. Dzięki ci, że nie chcesz go zabić. Obiecałam sobie, że jak bezbronna do ciebie dotrę, znaczyć to będzie, że moje winy są odpuszczone. Krwi wiele, przelałam, dumę miałam. Teraz jestem niczym, a mam tylko miłość do ciebie. Nic więcej.
– Widziałaś tego smoka?
– Tak, on mi drogę do ciebie otworzył. Jak inaczej bym przejechać, mogła, przez wojska Armidosa? Wcześniej spotkałam dziwnego człowieka, co sekrety mojego serca znał. Jednym dotknięciem dłoni całą moc mi zwrócił. Inaczej bym nie dojechała.
– Ale teraz jesteś i już nigdy cię nie opuszczę.
I będę błagał na kolanach, jak teraz, jeżeli zostawić mnie będziesz chciała, byś została.
Ochir–Saran poczuła łzy na policzkach.
– Kochany. Nigdy cię nie opuszczę. Nie przeklęłam ojca, może sam dojdzie, że mnie skrzywdził i będzie żałował. Ja mu wybaczyłam.
– Jedźmy do zamku mojego. Przebaczenia od rodziców potrzebuję. A gdy pokój nastanie, mojego brata odnajdę i do nóg mu padnę i również o przebaczenie błagać będę. A ciebie, miła o twoją rękę proszę. Jeśli tylko zechcesz takiego złego człowieka jak ja, za męża.
– Mój umiłowany. Teraz wiem, że gdyby nie ty, nie miałabym powodu żyć. Chcę, byś wiedział wszystko o mnie. Żebyś mógł mieć pewność, że mnie chcesz.
Kiedy byłam dziecięciem, już umiałam walczyć. Po śmierci matki, ojciec nałożnice miał różne. A ja go pragnęłam. Kiedy widziałam, z którąś spał, nożem gardło jej podcinałam. A z czystej zazdrości to robiłam. Kiedy dwanaście wiosen miałam, to się zaczęło. Trwało to może cztery lata. Potem żałowałam, lecz nadal ojciec mój widział moje ciało, bo w zimowe noce go ogrzewałam i nago pod skórami obok niego, spałam. Kilka dni przed tym, kiedy cię poznałam, zaczął mnie dotykać. Rzekłam, że to nie uchodzi. I zaprzestał, lecz to była poza. Plan demoniczny powziął. Nie tylko mnie nadal pragnął, to potem chciał mnie zgładzić, bo zazdrościł mi sławy. Zabrał mi złoty pierścień, który na piersi mojej widziałeś. Dwie trzecie ludu Hojji by za mną w ogień poszło. Tego nie mógł ścierpieć. Teraz już wiesz wszystko. Co powiesz?
– Już rzekłem. Zmieniłaś moje serce. Stałem się lepszym człowiekiem. A teraz już zła więcej nie uczynię. Kocham cię. Co mam, to tylko miłość do ciebie. Zostaniesz moją żoną?
– Tak, mój miły. Mam tylko ciebie.
Reher z konia ją zdjął, jak dziecko i na trawę postawił. Delikatnie jej policzki w dłonie ujął i usta ucałował. Oboje płakali. Z miłości i szczęścia.
Ochir–Saran poczuła, że życie do niej wraca.
Mgła nad lasem się snuła, a jaśniejące niebo, na wschodzie wskazywało, że niedługo rozpocznie się dzień. Grupa tysiąca konnych ruszyła w przeciwnym kierunku, gdzie ostatnie gwiazdy traciły blask, wobec złotego okręgu, który lada chwila, miał ukazać się nad drzewami.
Oni wszyscy woleli bezkresny step, ale drzewa nie były im straszne. Lud Termidei miał ich za przyjaciół. Wioski ofiarowywały wodę i jedzenie. Armidos wydał dekret, który dotarł do wszystkich zarządzających wsiami i osadami, że ludzie stepu mogą polować. Taka ilość obcego wojska nie stanowiła wielkiego obciążenia dla ludu. Ponieważ część wojowników miała ze sobą swoje kobiety, nie zdarzyły się jeszcze akty gwałtu, chociaż ludność Termidei miała się na baczności. Bez ważnej potrzeby kobiety nie wychodziły na zewnątrz i siedziały w chałupach, gdy wojsko Assuala odwiedzało okolice. Ci zaś nie śmieli przekroczyć nakazu ich boga na ziemi, Wielkiego chana Hojji, Assuala i nie dopuścili się ani razu aktu gwałtu.
Twarz wodza nie wyrażała żadnych uczuć. Jego przyboczni sądzili, że ogłosi pogoń za zbiegłą córką. A ponieważ nie wydał, tego rozkazał, znowu były podzielone opinie na ten temat. Jedni sądzili, że zbolałe serce ojca darowało córce, inni przeciwnie, myśleli, że taki był jego plan. Tylko nieliczni uważali, że coś w tym wszystkim nie pasuje. W większości serc wojowników stepu osiadł żal za ich uwielbianą wojowniczką. Poza wodzem nikt nie wiedział, po co jadą i gdzie. Dopiero kiedy na horyzoncie pojawił się widok zamku Armidosa, chan wezwał swoich dowódców.
– Słuchajcie, co mam wam do przekazania. Obsadzicie pozycje i będziecie czekać na dymny sygnał z zamku. Jeżeli zobaczycie dym, macie ruszyć i zabijać. Wszystko, co zdobędziecie, jest wasze. Kobiety i dorośli zdrowi mężczyźni będą waszymi niewolnikami. Dzieci zostawcie, bo będą opóźniać marsz. Dopiero jak zamek będzie opanowany, cała potęga Hojji ruszy i zatrzyma się dopiero na zachodnich granicach Arpaganni. Jeszcze nigdy ziemię Hojji nie będą tak wielkie. Reher dopiero po kilku dniach pozna, że i on jest moim celem. Teraz jednak wezmę tylko pięć tuzinów ludzi i wejdę do zamku Armidosa jak przyjaciel.
Po chwili ruszył, zabierając tylko sześć tuzinów, najlepszych ze swego wojska.
Kiedy strażnicy z wieży zauważyli wojsko i Assuala, natychmiast zawiadomili o tym króla. Armidos ucieszył się, bo sądził, że teraz razem z Assualem ruszy na Rehera.
Doniesiono mu o incydencie ze smokiem. Jednak wiadomości wyraźnie mówiły, że smok był w barwie trawy, nie zaś czarny. To nieco zdziwiło króla Termidei. Kiedy te wiadomości doszły do Deerhe, jej kobieca intuicja podszepnęła prawdę.
– Pani, wojska Hojji z ich władcą jadą do zamku – przekazał jej prywatny obrońca z kraju Ulli, Armaher.
Mężczyzna był w wieku królowej. Miał jak ona błękitne oczy i złote włosy. Tylko królowa wiedziała, że on kocha ją jak brat i prędzej życie odda niż, zezwoli, aby jeden włos z głowy jej, spadł. Widział cierpienie jej duszy, kiedy usychała jak świeży kwiat, obok swojego męża, Armidosa. Ona postrzegała w nim pięknego męża o sercu czystym, ale nawet kiedy z pragnienia pieszczoty cierpiała, zawsze brata w nim widziała.
Mówił mało i zawsze pozostawał w cieniu. Oczywiście wszyscy na zamku wiedzieli, kim jest i nikt mu nigdy w drogę nie wchodził.
Armidos na początku miał wątpliwości co do jego osoby, ale przez lata przekonał się, że Armaher kocha królową jak brat siostrę. To właśnie on był powodem, że król Termidei nic nie zrobił, kiedy doniesiono mu o romansie Deerhe i Renthina. Miał pewność, że złotowłosy siłacz nie pozwoli skrzywdzić Deerhe i w razie potrzeby zabije nawet i jego. Armidos, z drugiej strony, nie zamierzał czynić niczego, w tej sprawie. W ostatnich latach odkrył, że bardziej działają na niego młodzi paziowie, niż jego wciąż atrakcyjna żona. O tym wiedział tylko on, tak przynajmniej sądził, jednak był w błędzie.
– Dzięki mój bracie, że mi to przekazałeś. Mam złe przeczucie.
Dowódca straży oznajmił jej po chwili podobną wiadomość, kiedy rosły blondyn odszedł od swojej pani.
– Pani, Reher zaprzestał najazdu. Zatrzymał swoje wojska dwie godziny jazdy koniem od zamku twego męża. Czyżby wiedział, że Assual przyjdzie naszemu panu z pomocą?
– Jest jeszcze inna droga, może razem chcą połączyć siły, żeby zniszczyć Termideę.
– Co mówisz pani! Reher nie posunie się aż do takiej niegodziwości.
– Co wiesz, wierny Kaharrisie, o incydencie na linii między naszymi wojskami a wojskami Rehera?
– Dostałem wiadomości, że smok o kolorze trawy strzelał błękitnym ogniem z pyska i wydawał przeraźliwe odgłosy. To inny smok, niż ten, którego panienka dosiada. Tamten jest czarny jak smoła.
– To Kaunga. Ona jest uosobieniem dobra i miłości. Czy wiesz, czemu to zrobiła?
– Rycerze widzieli pojedynczego jeźdźca na siwym rumaku, kiedy wojska ze strachu się rozstąpiły…
– To Ochir–Saran. Co ją skłoniło, żeby tam jechać?
– Nie wiem, pani. Może ta dziwna dziewczyna jest szpiegiem swojego ojca.
– Musimy się tego dowiedzieć, ale jak? Miejcie oko na ludzi Assuala. Mam złe przeczucie co do niego, chociaż mąż mój wprost uwielbia tego skośnookiego wojownika.
Kaharris ukłonił się nisko i oddalił. Po chwili Armidos wszedł do jej komnaty.
– Królowo. Przyjaciel mój i całej Termidei, ponownie nas odwiedza. Zechcesz mi towarzyszyć, by go powitać?
– To twój przyjaciel, królu, a nie mój. Nie posłuchałeś mnie i mojej kobiecej intuicji. Nie mam życzenia go widzieć.
Oblicze króla się zachmurzyło.
– Narażasz mnie na afront, powinnaś mi towarzyszyć! – podniósł nieco głos.
– Powiedziałam nie, czy mnie zmusisz?
Tym razem na obliczu króla ukazał się gniew. Podszedł do królowej i wziął ją silnie za rękę. Deerhe nigdy jeszcze nie widziała takiego wyrazu na twarzy Armidosa.
– Tak! Pójdziesz ze mną, bo ci rozkazuje. Za dużo sobie pozwalasz ostatnimi czasy. Skończę twoje nieposłuszeństwo wobec męża i króla – rzekł wzburzony władca Termidei.
– Puść mnie – powiedziała cicho.
Król nie usłuchał. Szarpnął kobietę, aż na jej ślicznym obliczu ukazał się grymas bólu.
– Armaher! – krzyknęła.
Na twarzy Armidosa pokazał się kpiący uśmiech, bo całkiem niedawno widział rosłego blondyna blisko sali obrad, w innej części zamku. Jednak brzydki uśmiech zgasł na jego obliczu, bo zobaczył go z lewej strony, tuż za swoimi plecami.
– Puść ją, panie – usłyszał z ust Armahera.
– Precz. Nie mieszaj się nie do swoich spraw. – Spojrzał ze złością na siłacza, ale straży wzywać nie chciał.
Blondyn stał i wpatrywał się wyczekująco w oblicze swojej pani.
– Nie chcę z nim iść. Sprawia mi ból.
W chwilę potem Armidos odczuł żelazny uścisk na swoim ramieniu.
– Puść moją panią, królu. Nie chcę cię skrzywdzić, ale będę musiał, jeśli nie usłuchasz – Armaher mówił prawie szeptem, ale Armidos słyszał to jako rozkaz.
Nikt nie wiedział, a nawet Deerhe sama, że trzech siłaczy na ziemiach tych żyło. Reher, brat jego Renthin i Armaher. Z nich trzech ten mężczyzna o pięknym jak anioł obliczu był najsilniejszy. Bardziej wyćwiczony w walce, nawet niż sam Reher.
Armidos puścił królową i z wściekłością wyrzekł.
– Policzę się z wami, kiedy tylko przywitam Assuala. Myślisz, że nie wiem co cię łączy z Renthinem? – zwrócił się do żony. Moja cierpliwość się wyczerpała. Wiesz, co czeka niewierną żonę? Dowiesz się wkrótce.
Pełen gniewu opuścił komnatę. Królowa ze smutkiem spojrzała na swojego obrońcę.
– On wie, Armahherze. Co uczyni? Moje życie nie ważne, lecz nie chcę, by Renthin je stracił.
– Co mam uczynić, pani? – zapytał mężczyzna.
– Nie wiem. Może udam się do Renthina. Tylko co z Aminą? Boże, co ja pocznę!
– Pani, jest coś, co mogę ci powiedzieć. Wiesz, że życie za ciebie oddam, bez chwili zastanowienia.
Deerhe, w jego ramiona się wtuliła i płakać zaczęła.
– Zobacz, co się stało! Córkę straciłam. Pragnienie ciała w miłość się we mnie przerodziło. Sądziłam, że mu na mnie nie zależy i dlatego nic nie czynił. Teraz ja, Renthin i ty w niebezpieczeństwie jesteśmy. Co mi rzec chciałeś, a czego nie wiem?
Blondyn delikatnie wyzwolił się z jej uścisku i z miłością, w jej oczy spojrzał.
– Nie sądziłem, że kiedyś wyrzec to będę musiał.
– Mów, proszę. Wiem, co do mnie czujesz. I wiem, że nigdy kłamstwo przed twoje usta nie przeszło. Ojciec mój cię posłał ze mną do kraju tego. Straciłeś ojczyznę dla mnie. Dla mnie też nigdy kobiety nie miałeś.
Olbrzym na kolana padł i za stopy ją ujął.
– Pani moja. Tyś dla mnie jak świat cały. Nic nie straciłem, mogąc przy twoim boku przebywać.
– Wstań, mój miły bracie. Chociaż nie jesteś mi bratem krwi, bliski mi bardzo. Jeśli to chcesz wiedzieć, obok córki mojej i Renthina, tylko ty jesteś w sercu moim.
Armaher powstał. Wiedział, że i rodzice, których zostawiła w kraju Ulli, w jej sercu mieszkają, mimo że kilka lat temu ojciec jej zmarł, a rok temu matka. A teraz, jej starszy brat, krajem na północy, za morzem, rządzi.
– Pani moja. Ciężko mi to przez usta przejdzie. Mąż twój w miłości do ciebie osłabł dawno już, prawda?
Spojrzała na niego nieco zdziwiona, a więcej zaskoczona.
– Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Skąd wiesz o tym?
– Są ludzie, że po latach naturalnych, czasem inne pragnienia mają…
– Co masz na myśli, drogi mój Armaherze? – zapytała nieco zbita z tropu.
Pomyślała od razu, czy to, co z Renthinem miała, można by pod to podciągnąć, ale uznała, że chyba nie to jej obrońca ma na myśli.
– Moje oczy są wpatrzone w ciebie, lecz dostrzegły jeszcze inne sprawy. Twój mąż, Armidos…
– Mów wreszcie! Wiem, że plotkami się nie zajmujesz.
– On na młodych paziów patrzy, nie jak mężczyzna na mężczyznę. On sądzi, że nikt nie wie, ale ja wiem. Jest jeden, którego specjalnie traktuje. Nie chcę jego szkody, ale dla twojego dobra, imię jego, wyjawię.
Wyraz twarzy królowej się zmienił.
– Chcesz powiedzieć, że mąż mój…
– Tak, pani. Wiele razy, kiedy sama w łożu leżałaś, Armidos w swoim, sam nie spał.
Królowa miała wyraz twarzy, który Armaher widział po raz pierwszy.
– Czy ja nie jestem atrakcyjna? Czemu? Czyż to ja zawiniłam?
– Nie mi o tym sąd wydawać. Nikt poza mną, królem, tobą i Damielisem o tym nie wie, ale jeśli życie twoje będzie od tego zależeć, tę prawdę, wyjawię.
– Damielis? Ten drobny paź, co tańczy jak nimfa?
– Ten właśnie.
– Mój bracie, skoro mi wyjawiłeś sekret i ja ci coś powiem, chociaż może wiesz o tym. Atrakcyjnym mężczyzną jesteś i twarz anioła posiadasz. O sile twojej nie wiem, ale czuję, że Renthinowi nie ustępujesz.
– Pani moja! Królowo! To chciałaś mi rzec?
– Nie mój umiłowany bracie. Czuję miłość do ciebie, lecz, jak brata miłuję. Ty życie dla mnie poświęciłeś. Jest jedna niewiasta, w tym zamku, dziesięć wiosen od ciebie młodsza. Kobietą jestem i widzę, czego mężczyzna nie dostrzeże. Ona cię miłuje, Montegrre jedna z moich dworek. Serce ma czyste i mężczyzny nie znała, to moja kobieca intuicja mi szepcze.
Armaher ponownie na kolana upadł.
– Dzięki, że mi to wyjawiłaś. Serce oczy posiada. Od lat widzę wzrok jej tęskny. Kilka razy słowo ze mną zamieniła i ze wszystkich sił się starała, bym niczego nie dostrzegł. I ja ją miłuję, ale nie mnie z nikim się wiązać, bo żyję dla jednego celu. Dla Ciebie, królowo moja!
– Bracie mój. Nie wiem jak los pokieruje życiem moim, ale jeśli tak się stanie, że królową Termidei być przestanę, bo na wygnanie pójdę, zwalniam cię z ochrony nade mną. Pragnieniem moim jest, byś zaznał szczęścia z Montegrre, skoro i ty ją miłujesz. To nie jest prośba, a rozkaz. Jednak teraz potrzebuję cię jak nigdy wcześniej. Dlatego bądź przy mnie jeszcze.
– Pani! Ja życie moje dla ciebie oddam i rozkazu tego wykonać nie mogę.
Nie zdążył siłacz nic zrobić, bo królowa Deerhe na kolana padła i za kostki nóg uchwyciła.
– Musisz to spełnić i nawet mi to przysiądź. Błagam cię na wszystko, co dla mnie święte. Na życie mojej córki i na miłość moją do Renthina, cię błagam.
Armaher delikatnie królową postawił na posadzce i spojrzał w oczy.
– Dobrze, królowo moja. Spełnię twoją prośbę, ale na razie jak sama rzekłaś, chronić cię muszę jak nigdy. Montegrre z pewnością wie, że cię miłuje i rozumie, że miłość to braterska. Powtarzam ci tylko, że niczego nie utraciłem, bo radością dla duszy mojej było o ciebie mieć staranie. Kiedy do osady drwali jechałaś, patrzyłem niewidoczny. Moje serce mi szeptało, że Renthin mieć o ciebie staranie będzie, lecz i tak na baczności się miałem. Teraz wiem, że go miłujesz i on ciebie. Jeśli mogę rzec, jedno ci powiem.
– Mów, bracie – rzekła, w oblicze mu spoglądając.
– Król Armidos się zmienił. To, że smukłego pazia woli od ciebie, nie rozumiem, ale nie o taką zmianę mi chodzi. Assual jest złem wcielonym, i to jest najbardziej smutne, że mąż twój w niego zapatrzony jak w obraz. I to źle się skończy dla niego. Jak, tego nie wiem, ale pewność, w tym posiadam.
– Tak samo czuję. Próbowałam mu przemówić do serca i rozumu, ale słuchać nie chce.
– Nic więcej uczynić nie możemy. Będę miał o ciebie staranie. Pozostanę w cieniu, jak zawsze – rzekł to i oddalił się, a po chwili zniknął.
Deerhe bliska była, by mu wyjawić bardzo intymną tajemnicę, ale ostatecznie zaniechała. Poczuła się bardziej bezpieczna. Nadal w sercu ból miała z powodu Carriass i ponieważ Renthina oddaliła.
Bardzo chciała to naprawić, lecz na razie nie mogła.
Tymczasem Assual wjechał do zamku ze swoimi ludźmi.
– Witaj przyjacielu – Armidos, powitał go z uśmiechem i radością.
– Witaj królu. Jestem szybciej, bo słuchy mnie doszły, że Reher granice twoje przekroczył i Termideę najechał. Czemu tak nierozważny krok uczynił?
Assual zapytał, ale przecież sam dobrze wiedział, co się stało i dlaczego.
– Wiedziałem, że unię mamy, więc nie przyjąłem od niego pokoju. Wysłał swoich ludzi, by pokój ze mną zawrzeć, lecz ich przegnałem.
Chytry chan uśmiechnął się szczerze.
– Musisz mi ufać całkowicie.
– Jak bratu – odrzekł Armidos.
Pan stepów wkoło się rozejrzał.
– A gdzie twoja żona? Nie zechciała dotrzymać ci towarzystwa, by gościa powitać?
– Kobiece przypadłości na przeszkodzie jej stanęły –
Król Termidei próbował, aby jego głos i twarzy wyraz, nie zdradziła prawdy.
– Tak, kobiety słabe. Co by bez nas zrobiły.
– A jak się ma córka twoja, panie całej Hojji?
– Dobrze. Swoją misję wypełnia. Nie doniesiono ci, czy ją, kto widział?
– Nic o tym nie wiem.
– Sprytna sztuka, jak ojciec – szepnął do siebie Assual.
Rozejrzał się jeszcze raz po sali, po twarzach dowódców i ministrów Armidosa, jakby jeszcze kogoś szukał.
– Twoja córka, Carriass także ma swoje sprawy, bo również jej nie widzę…
Tym razem, grymas na twarzy króla go zdradził.
– Nie wiem, czy dasz wiarę, ale została jeźdźcem czarnego smoka. I to jest poważny problem, bo smok ogromny i zieje błękitnym ogniem, co spala nawet żelazo.
Twarz chana nie zdradziła niczego.
– Powiedz mi więcej o tym, królu. Zaciekawiłeś mnie. I ja coś o smokach słyszałem. Legendy i w Hojji się rozchodzą.
– Może przy wieczerzy o tym porozmawiamy. Czy chcesz może najpierw się odświeżyć?
– My ludzie stepu, inni od was jesteśmy. Nie mamy pałaców z kamienia. W namiotach śpimy, ale równie dobrze i na koniach możemy. Czasem w jeziorze czy rzece się kąpiemy. Co do wieczerzy, chętnie coś zjem z tobą.
Ucieszony Armidos, w dłonie zaklaskał i jadło od kucharza zażądał. Usiedli na krzesłach miękką skórą obitych, przy stole dębowym, na którym misy z jadłem i puchary z winem, zaczęły się pojawiać.
– Co planujesz, mój wielki Assualu?
Pan Hojji tylko się uśmiechnął. Miał swój plan, ale z pewnością nie chciał się nim podzielić z nikim. A już na pewno, z Armidosem.
– Co myślisz, żeby na Rehera razem ruszyć, tak jak mówiłem? Razem z moimi wojownikami, pokonamy go niechybnie. A ziemia Rehera, bogata.
– Wojska ma on sporo. Łatwo nie będzie.
– Przed potęgą Hojji się ugnie. On ma trzydzieści tysięcy wojska, a wiesz, ile ja posiadam? Dziesięć razy tyle, a gdyby kłopoty spadły, trzy razy tyle za miesiąc by dotarło. Gdybym chciał, całą ziemię bym zagarnął, ale step kocham i przybyłem, by tylko przyjacielowi pomóc w potrzebie. Powiedz mi o tych smokach, to bardzo ciekawe…
– Właśnie. Żeby tylko nie stanęły po jego stronie. Pierwszy raz, czarny smok zaatakował Rehera i kilka wiosek mu spalił. Niestety zarówno moich, jak i jego rycerzy zginęło sporo. Z córką nie zdołałem niczego ustalić…
– Czyż nie było to tak, że Carriass żoną Rehera zostać miała? Chciałeś z nim unię zawrzeć, bo obawiałeś się wielkiego Assuala?
– Prawda, panie całej Hojji. Kiedy narzeczoną miał zabrać, nie był ze mną szczery. Jego ludzie tajemniczego kamienia szukali.
– O! Powiedz, co wiesz o tym. Czy to się ze smokami łączy?
– Wiele o tym nie wiem. Moja żona więcej powiedzieć by mogła, ale jak już wspomniałem, przypadłość kobieca ją osłabiła. Dawnymi czasy, nasze ziemie, smoki nawiedzały. Pewnie widziałeś obrazy czy rzeźby z brązu. Skąd się brały, nikt nie wie. Przez ostatnie dwieście lat, nikt o nich nie słyszał. Ponoć tajemniczy kamień Um, ma otwierać bramy nieba.
Assual spojrzał mu prosto w oczy.
– A ty wierzysz w to królu?
Armidos się roześmiał.
– Nie, drogi Assualu. To nie może być prawda. Smoki pewnie gdzieś daleko mieszkają. Nigdy nie było więcej niż jednego. A teraz są dwa. I to jest dziwne.
– Dwa, powiadasz. Dziwne. Skąd masz te wiadomości?
– W starej części zamku, mam stare zapiski. Z tego, co wiem, kamień nazywa się: Um. Ale nikt go nigdy nie widział.
– Tak, to rzeczywiście masz mało wiadomości. Może twoja córka więcej ci coś powie, skoro smoka dosiada.
– Tak by się stać, mogło, ale ostatnio nie często w domu przebywa. Kiedy ją zobaczę, zapytam.
Assual słuchał i jednocześnie myślał o swoim planie. Miał pewność, że Armidos mu ufa całkowicie. I nie przeszkodzi w jego przedsięwzięciu. Problem był, w tym, że pan stepu nie chciał, by mu ktokolwiek przeszkadzał. Miał pewność co do swoich ludzi, że kiedy im zakaże, zrobią to, co trzeba. Assual miał pewność i wiedział, co musi zrobić, by do krainy bogów się dostać. To, że wiedział to, tylko on, napełniało go dumą. Miał pewność, że nikt z ludzi, a nawet smoki, nie wiedziały. I, w tym miał rację.
– Widzę, że masz do mnie całkiem zaufanie, królu.
– O tak! Jesteś mi jak brat, co już rzekłem.
– W takim razie i ja ci coś powiem, czego nie wie nikt. Ani moi dowódcy, a nawet Ochir–Saran. Ta wiadomość jest tak ważna, że nikomu jej nie powierzę, a tylko tobie. A takiej wiadomości, nie można przy stole przekazać jak tylko w miejscu najbardziej prywatnym.
Spojrzał na niego Armidos i rzekł.
– Nic bardziej prywatnego nie ma w tym zamku jak sypialnia moja.
Assual się znowu uśmiechnął.
– Ale przecież mówiłeś, że żona twoja tam z przypadłością kobiecą się zmaga.
– Nie, Assualu. Żona swoją sypialnię posiada, a ja swoją. Czasem i król potrzebuje prywatności.
– O, prawdę rzekłaś, królu. Prowadź, zatem. Pozwól, że tylko dam rozkazy moim ludziom, żeby nam nikt nie przeszkadzał.
– To zrozumiałe, panie stepów – odrzekł Armidos.
Assual lekko głowę skłonił i od stołu powstał.
Do swojego przybocznego podszedł i na stronę go zabrał.
– Saaral Chono (Szary lis) idę do sypialni z Armidosem. Potem sam wyjdę, a ty daj rozkazy, by mi nikt nie towarzyszył. Wy zaś zabijcie wszystkich i zamek spalcie. Dym, znakiem będzie dla braci naszych. Czyńcie to dla chwały Hojji.
– Tak mój panie – skłonił się lekko wojownik, bo takie miał wcześniej polecenie, by przesadną czołobitnością się nie zdradzić.
Assual do Armidosa wrócił z miłym uśmiechem na twarzy.
– Prowadź, zatem. Bardzo chcę podzielić się z tobą największą tajemnicą.
Król Termidei ucieszył się po raz kolejny na propozycję Assuala. Wprost radował się w sercu, że władca stepów taką mu ufność okazuje.
– Pozwól i mi, drogi Assualu również rozporządzenia wydać, aby i moi ludzie nam nie przeszkadzali.
Chan skinął głową, wobec tego władca Termidei udał się do stojącego niedaleko Kaharissa.
– Na poufną naradę z Assualem idę i w mojej komnacie będziemy. Niech nikt nam nie przeszkadza pod pozorem błahym czy ważnym.
Dowódca straży skinął na znak, że zrozumiał, ale w sercu czuł, że król jego coraz większe błędy popełnia, jakby pod wpływem zaklęcia się znajdował. W układy z wrogiem wchodzi, posłów pokoju od Rehera obraził, a wcześniej córkę jako przetarg w politycznych zagrywkach użyć pragnął. Żonę już dawno zaniedbywał, a ta nadal dobre rady mu przekazywała, a tego nie słuchał. Dostrzegł kilka razy Kahariss, że wzrok króla jego na tancerzu zbyt długo się zatrzymuje, ale to już inną sprawą było.
Do Assuala wrócił i razem do sypialni króla, weszli.
– Rady jestem, że zaufaniem mnie obdarzyłeś, drogi Armidosie.
– Cała radość po mojej stronie, mój drogi przyjacielu.
Pan Hojji okiem po komnacie rzucił.
– Zamek dobrze zbudowany i długo bronić się może.
– O tak, wieki temu postawiono. Jednak przyznać muszę, że zamek Rehera jeszcze bardziej nie do zdobycia się wydaje.
– Wiem, że wasze zamki tajemne przejścia mają na wypadek wyjątkowy, gdyby jednak wróg przełamał obronę.
Armidos przez chwilę się zawahał, czy taką tajemnicę zdradzić. Jednak chytrości Assuala nie znał. Ten wcale nie wpatrywał się w niego i robił wrażenie, że na odpowiedź nie czeka. Rozpiął bluzę i złoty pierścień wiszący na łańcuchu, królowi Termidei pokazał.
– To największa tajemnica, jaką skrywam. Ponieważ mi zaufałeś to i ja tajemnicę przed tobą odkryję.
– Mów, przyjacielu – rzekł poruszony Armidos.
– To otworzy nam drogę do królestwa bogów.
Król Termidei patrzył z niedowierzaniem na Assuala.
– Może to być?
Ten spojrzał poważnie w oblicze króla.
– Tak. To klucz. A gwiezdne wrota znajdują się tam, gdzie wodospad Umgar.
– Skąd to wiesz, wielki chanie?
– Sam ci pokażę. Ponieważ nazwałeś mnie przyjacielem, razem ze mną do bogów pójdziesz. O ile zechcesz – dodał po chwili.
– To niesłychane, co mówisz. Słyszałem coś o kamieniu tajemnym, Um. Czy on nie jest potrzebny?
– O tak, ale ten pierścień jest kluczem, co wrota otwiera.
Assual bluzę zapiął i pierścień ukrył.
– Musimy dostać się tam bez wiedzy innych. Nie mów nikomu, co widziałeś. Zwykle straż nie puszcza mnie nigdzie… Trudne to będzie – zamyślił się władca Hojji.
– Jest na to rada. W mojej komnacie jest wejście do podziemi. Wykuty przed wiekami tunel prowadzi daleko za zamek. Nikt nie pozna, że poszliśmy –
Armidos odrzekł po chwili.
– Gotowy jesteś na podróż do krainy bogów, czy wolisz zostać?
– Chcesz się tam przenieść od razu? – zapytał znowu, król Termidei.
– O tak. Na cóż, mi ziemskie dobra, o które walczyć trzeba, na które wróg czyha. Ci, co pozostaną, niech się martwią i walczą o władzę, dobra i kobiety. Jeśli nie chcesz, trudno. Zmuszać cię nie będę…
Miał chwilę król Termidei, by powziąć decyzję. Jedyne, co go jeszcze mogło zatrzymać na Ziemi, to ciało jego kochanka. Na żonie mu nie zbywało, a królestwo przestało go od tej chwili obchodzić.
– Dobrze. Masz pewność, że bogowie nas przyjmą?
Chan uniósł głowę lekko i rzekł dumnie.
– Czemu by mi ten dar z nieba dali, gdyby inaczej było?
Ta odpowiedź Armidosowi wystarczyła. Podszedł do komody wielkiej i wieko rozwarł. Kilka skór podniósł i pokrywę drewnianą, uniósł.
– O to droga do podziemnego korytarza – rzekł Armidos.
– Korzystałeś kiedyś z tej drogi? – zapytał rzeczowo Assual.
– W prawdzie samej, nigdy.
– Co myślisz, by przejażdżkę zrobić i sprawdzić.
– Dobra myśl, chanie.
Armidos kluczem sypialnię zamknął.
– To iść możemy – rzekł do Assuala.
Król Termidei wziął dwa kaganki, jeden zatrzymał dla siebie, drugi Assaualowi podał. Wszedł do otworu. Drabina stara tam stała i po chwili obaj w podziemiu się znaleźli. Poczuli zapach stęchlizny, jaki w starych lochach czuło się zwykle.
– Teraz pomyślałem, że drogę poznają. Przez czas jakiś niepokoić nas nie będą, lecz potem drzwi wywalą.
– My już daleko będziemy, a tylko ty i ja wiemy, że do wodospadu iść trzeba. A bez tego pierścienia, wszystkie wysiłki daremne.
– Masz rację Assualu. Od dawna wiesz o tym?
– Od jakiegoś czasu – odrzekł wymijająco, pan Hojji.
Szli w milczeniu. Korytarz częściowo w kamieniu wykuty, w ziemny przechodził. Co kilka jardów żelazne i drewniane wzmocnienia utrzymywały, by ziemia się nie sypała, korytarz miał taką wysokość, że lekko pochylona osoba, o wzroście średnim, przejść mogła. Kilka szczurów po drodze spotkali. Szli czas jakiś i nagle wyjście zaczęło prześwitywać. Suche gałęzie wejście do jamy zasłaniały.
– Widać nikt jeszcze tą drogą nie szedł – rzekł Assual.
– Chyba masz rację – odparł Armidos – a jeżeli to bardzo dawno.
Jego twarz różne uczucia pokazywała.
– Co ci to królu? – zainteresował się władca Hojji.
– Może z córką pożegnać mi się by trzeba.
– A z żoną? – zapytał chytrze Assual.
– Ostatnio nasze drogi się rozeszły…
– Twoja wola, królu. W prawdzie nie musimy robić tego już teraz. Jednak tajemnicę utrzymać musisz.
Armidos za ramiona go ujął i rzekł.
– Nikomu tak nie zaufałem, jak tobie. W końcu i ty powierzyłeś mi największą tajemnicę.
– Prawda to! Nikt poza tobą, nie wie tego.
– Czyli może wrócimy?
– Sam mówisz, że córkę chcesz pożegnać, ale kiedy ona przybędzie?
– Mam nadzieję, że niebawem – odparł niezbyt pewny, Armidos.
– Wracajmy, zatem.
Weszli ponownie do dziury w ziemi wykopanej przed więcej niż dwustu laty. Po czasie jakimś do drabiny dotarli i ponownie do komnaty Armidosa weszli.
Przez całą drogę milczeli, ale żarówo Assual, jak i Armidos o wielu sprawach myśleli.
Król Termidei faktycznie o córce wspominał, ale bardziej za delikatnym tancerzem tęsknił. Nie chciał tej tajemnicy władcy Hojji wyjawić.
Ten zaś ze spraw ziemskich o córce pomyślał, ale tylko o tym, że zniknęła. Cieszył się w środku, że jej dumę złamał. O rozkoszy wcale wolał nie myśleć, bo z nałożnicami już lepiej czas wspominał. Nie zastanawiał się wcale czy Ochir–Saran żyje, czy nie. Jakby cała miłość, choć dziwna do niej, w całkowitą obojętność się przemienił. Assual, niczego nie żałował. To, że ludzi zabijał osobiście czy przez rozkaz wydany, wcale go nie martwiło. Cokolwiek uczynił, uważał, że miał prawo to zrobić jako władca i wybraniec bogów. Wszystkim, czym był pochłonięty teraz, to podróżą do krainy bogów. I tym, jakie tam rozkosze go czekają. Najbardziej jednak o żonie swojej myślał i pewność miał, że ją tam spotka.
– Dzięki ci Assualu, że na wszystkie moje prośby się zgadzasz i je akceptujesz – rzekł władca Termidei, kiedy już na powrót w komnacie jego się znaleźli.
– No cóż, nie mogę od ciebie wymagać, byś taką chęć nieodpartą posiadał jak ja i do krainy bogów chciał się udać bezzwłocznie.
– Tak, przemyślałem to i jeżeli kilka dni poczekasz, dopiero później tam się z tobą udam.
Assual spojrzał mu w oczy prosto i rzekł.
– Nie odczuwam, w prawdzie, że taką miłością do córki pałasz, że bogów nie chcesz zobaczyć, zanim z Carriass się nie pożegnasz.
Król Armidos pomyślał, czy i tę tajemnicę mu przekazać, lecz zamiast ją wyjawić, zapytał.
– Czy sądzisz, że dwóch nas tam udać się może?
– Co masz na myśli? – zapytał chytrze lis stepu.
– Czy więcej osób tam udać się nie może?
– O, rozumiem. Chciałbyś tam zabrać kogoś jeszcze. Nie jest to Deerhe ani Carriass, prawda?
– Tak, dobrze to odkryłeś.
Assual spojrzał na niego inaczej.
– Wyjawiłem ci tyle. Tajemnicę największą, o której nawet mój osobisty strażnik nie wie. Szaremu lisowi nic o tym nie wspomniałem. Pomyślałem sobie, że skoro tyle ci wyjawiłem, to i jeszcze jedno ci wyjawię.
Armidos poczuł się dziwnie. Jakby już u boku bogów się znajdował. Oto człowiek, którego się tak obawiał, serce całe przed nim otworzył. Postanowił mu wyjawić swoją ostatnią tajemnicę… O tancerzu mu chciał powiedzieć.
Widział cały czas przyjazny uśmiech na twarzy władcy Hojji i czekał z niecierpliwością na wyjawienie ostatniej tajemnicy, kiedy nagle poczuł ból okropny.
W ułamku chwili uświadomił sobie, co się stało. Poczuł, że niepostrzeżenie Assual wbił mu coś ostrego w brzuch. Fala bólu rosła i rosła. Chciał krzyknąć, ale nie mógł, tym bardziej że dłoń władcy Hojji na jego ustach się znalazła.
– To ci chciałem wyjawić, ty głupi człowieku. Naiwny jak dziecko! Po to z tobą szedłem przez korytarz podziemnym, by się upewnić, że wyjdę na zewnątrz w miejscu bezpiecznym. Wcale nie miałem zamiaru cię zabierać. Czy ty sądziłeś, że mógłbym cię zostawić żywego z taką wiadomością? Czy wszyscy w Termidei są tak głupi jak ty? Wydałem rozkaz moim ludziom, by zamek twój spalić. I wiem, że tego nie zrobią.
Mój wierny sługa nie jest takim głupcem. Wie, że sześć tuzinów ludzi nie zdoła zamku opanować. Zaniecha i wyjdzie na zewnątrz, gdzie tysiąc wojowników czeka albo, co bardziej jest możliwe, zginie ze wszystkimi swoimi ludźmi w zamku, próbując wykonać mój rozkaz. Nie wie, że go już nigdy nie zobaczę, bo gdybym go ujrzał, a zadania by nie wykonał, wiedziałby, co go czeka.
Armidos słabł coraz bardziej, a ból prawie go przytomności pozbawił. W ostatnim przebłysku świadomości zrozumiał, że żony słuchać powinien. Umierał powoli, aż w końcu skonał. Ostatnie co zobaczył na tym świecie, to kpiący uśmiech władcy stepów.
– Dureń, należało mu się – rzekł Assual i do tajemnego przejścia zszedł, a potem powoli poszedł korytarzem i w końcu, w lesie się znalazł.
Na mapach się znał, więc wiedział, gdzie wodospad się znajduje. Im bardziej się doń zbliżał, tym bardziej coś z ze złotym pierścieniem się działo. Złoto zaczęło delikatnie wibrować i zrobiło się nieco cieplejsze.
Wiedza nieznanego pochodzenia do głowy chana szeptała, by do wody skoczył. Jego umysł z tym walczył, bo Assual wszystko zimno kalkulował. W końcu, jednak zobaczył, jakby w wizji, że tam, gdzie woda spadała z łoskotem, wejście podwodne, do pieczary się znajduje.
Skoczył i po chwili zobaczył, że to prawda. Woda sama go kierowała do wewnątrz. Po kilku chwilach wypłynął i znalazł się w grocie, zielonym światłem oświetlonej.
Teraz już sam nie musiał myśleć, jakby coś innego za niego decyzje podejmowało.
Wzrok jego na jaju spoczął. Podszedł, w dłonie je uniósł. W tym momencie inna siła, całe jego ciało w kierunku rozpadliny odkręciła. Podszedł tam. Wyżłobienie u góry i na dole zauważył. Dokładnie się przyjrzał zarówno wyżłobieniom na skale, jak i na pierścieniu. Zobaczył, że wzory na złocie, pasują do dolnego kręgu. Przyjrzał się kamieniowi. Przekonał się, że wzory wyryte zarówno z góry, jak i dołu, są identyczne.
– To klucz – szepnął. – Dobre przeczucie miałem, że to drogę do krainy bogów mi otworzy. Należało mi się, nie tylko, że jestem wielkim Assualem, panem stepów, ale że mądrość moja wszystkich tych ludzi przewyższa.
Wsunął pierścień do dolnego otworu. Nawet nie musiał robić tego do końca. Coś wciągnęło złoty krąg do wyciętego otworu. Momentalnie rozległo się delikatne buczenie, jakby rój pszczół nagle z pasieki wyleciał.
Assual podniecony i uradowany, jajo w otwór wpasował i spodziewał się już, że podobna siła mu pomoże i nie pomylił się w tym. Teraz wibracja wyższe tony przyjęła i co chwilę złote błyski z miejsca, gdzie jajo się znajdowało, połyskiwały. Assual położył delikatnie dłonie na jaju i usiłował przekręcić w prawo, ale nie mógł. Wówczas w lewo naparł. Poszło łatwo. Zdołał połowę obrotu zrobić, kiedy złota poświata go otoczyła i … zniknął.
Saaral Chono kalkulował jak najlepiej rozkaz pana swego wykonać. Sprytu mu nie brakowało. Wiedział, że w zamkach takich, tajemne wejścia się znajdują. Znał mądrość i przebiegłość swojego pana. Skoro wszedł do komnaty Armidosa, to pewność mieć musiał, że to wyjście znajdzie.
Wojownik zdawał sobie sprawę, że zamku nie zdobędzie. Na jego oko, setka rycerzy w nim przebywała. Rozważał co lepiej zrobić. Czy zwodzony most zaatakować, czy w środku zacząć walkę? Wydał swoim ludziom rozkaz, żeby bramę zdołali otworzyć i most zwodzony opuścić sam zaś, z dwunastką został blisko komnat królewskich, zamierzał zabić jak największą liczbę ludzi, komnatę jakąś zdobyć i ogień tam wzniecić.
Kiedy większość jego ludzi ku bramie wjazdowej się zbliżyła, Kahariss za nimi poszedł, jednak równą liczbę ludzi przy Szarym Lisie zostawił. Nie wiedział, co robi tak długo pan jego z Assualem w swojej komnacie, ale miał oko na wszystko.
– Wychodzicie? – zapytał, prowadzącego ludzi ze stepu, kiedy do bramy wjazdowej się zbliżyli.
– Tak. Pan nasz rozkazał, że na zewnątrz zamku czekać mamy. Chociaż panu twemu, Armidosowi ufa, na wszelki wypadek tuzin ludzi kazał zostawić, by mu towarzyszyli, kiedy komnatę pana Termidei, opuści.
– Skoro tak, to wychodźcie – powiedział dowódca ochrony zamku.
I w tym momencie wojownicy stepu szable zza pasów wyciągnęli i zaatakowali ludzi Kaharissa. W pierwszej chwili zaskoczenia, przewagę osiągnęli.
– Wartowni bronić! Most zamknąć! – zawołał, dowódca zamkowej straży.
Od razu odkrył, że skośnoocy wojownicy chcieli do tego nie dopuścić.
– Dowódco, wielka ilość wojska się zbliża! – krzyknął chłopiec z wieży.
To ostatnie co wyrzekł, bo celna strzała jednego z wojowników Hojji, go trafiła.
– Zdrada! – krzyknął Kahariss.
Gorzej się poszczęściło obrońcom w środku. Po chwili walki cała dwunastka żołnierzy Armidosa została zabita, ale zdołali zabić ośmiu wojowników stepu. Saaral Chono do sali wtargnął, dwóch służących zabił, zanim za noże przy pasach, chwycić zdołali. Okrycia łoży, zapalił i okno wybił. Zobaczył, że nadaremno znak dymny szykował, bo setki swoich ujrzał przez okno wybite, a znajdowali się oni półtorej mili od zamku.
Usłyszał hałas w drzwiach. Kahariss ludzi z kuszami wysłał. Kiedy odważny i oddany żołnierz Assuala się odwrócił, cztery strzały go przeszyły. Padł na kamienną posadzkę i po chwili skonał. Pozostała trójka jego ludzi, już po chwili nie żyła.
Jeden z obrońców drzwi do sypialni Armidosa chciał otworzyć, ale nie mógł. W chwilę potem dwóch rosłych rycerzy je wywaliło. Dostrzegli swego pana. Na dywanach leżał w kałuży krwi własnej.
Niedługo trwała walka przy bramie. Wszystkich wojowników Assuala zabito i bramę zamknięto i most podniesiono. Kaharissa zawołano, by zobaczył, co się stało. Wszedł po chwili do sypialni pana. Zobaczył jego trupa i tajemne wejście otwarte.
– Zdrajca! Wiedziałem!
Za małą chwilkę Deerhe i Armahher się pokazali.
– Wiedziałam, że tak się to skończy. Nie słuchał mnie i zaufał zdrajcy.
– Pani, za chwilę zamek otoczą. Tysiąc ludzi może. Nie utrzymamy się długo. Assual tajemne wejście poznał. Widocznie mąż twój nierozważnie tajemnicę mu zdradził.
– Do osady drwali jechać muszę. Wojsko zgromadzone na zachodniej granicy zawiadomić trzeba.
– O nic się nie troszcz, królowo. Gołębie z wiadomościami wysłałem.
– O córkę się martwię i jeszcze o osób kilka. Nawet setka tych łotrów jak zaatakuje, cała osada zginie.
– Oni zamek oblegać będą…
– Nie znasz Assuala. Jechać muszę.
– Zaraz wojsko wrogie zamek otoczy! Nie mogę cię puścić.
– Otwórz bramę i most spuść i konie wypuść. Obłoka i Ashis. Ja z Armaherem tajnym wyjściem z mojej sypialni wyjdę. Klacz moja mnie po zapachu znajdzie. A syn jej z nią pobiegnie.
Kahariss do bramy podbiegł i zobaczył, że wojska obce pół mili od zamku oddalone. Wiedział, że królowa nie zmieni zdania. Domyślał się, czemu to robi. O Carriass pomyślał, ale jakaś myśl mu przyszła, że córka królewska, bezpieczna będzie. Bo smok czarny jej nie da krzywdy zrobić.
Szybko most spuścili i klacz z Obłokiem ze stajni wyprowadzili. Deerhe do swojej klaczy podeszła i na ucho coś jej szepnęła. Suknię rozcięła, by jej ruchów nie krępowała.
Wojsko Assuala się zbliżało. Konie pobiegły przez bramę. Jak tylko wybiegły, most podniesiono, a bramę zamknięto i kilkoma żelaznymi sztabami umocniono. Królowa ze swoim wiernym obrońcą do sypialni weszła i po chwili podobnym wejściem, jak u Armidosa, do podziemnego korytarza razem weszli. Armahher miał przy sobie kusze, dwa miecze proste i kilka sztyletów. Odwagę królowej podziwiał.
Zanim do sypialni wszedł, wzrok odwrócił. Jedną z pokojówek królowej o imieniu Montegrre, twarz śliczną dostrzegł. Łzy po jej twarzy płynęły. Rosły blondyn w jej oczy spojrzał, co jej duszę uspokoiło i łzy wstrzymało, a ona sam w drzwiach zniknął.
Tymczasem w zamku wieść się rozniosła, że Armidos zabity, jak i to, że za chwilę tysiąc wojowników Assuala będzie zamek oblegać.
Damielis o śmierci pana swego się dowiedział. Myślał może, że to plotka, ale kiedy do sypialni króla dotarł leżącego króla, w krwi kałuży, dostrzegł. Usiadł załamany i rozpaczy pełny, nie bacząc na innych, do jego martwego ciała, przylgnął. Nie szlochał głośno, bo nie mógł.
Jeden z rycerzy chciał go odciągnąć, ale drugi go powstrzymał.
– Zostaw go. Pewnie go miłował.
I tak zostawili złamanego tancerza ze swoim panem. Jednak nadal na niego patrzyli. Nagle drobny chłopiec, o urodzie dziewczęcej, sztylet zza pazuchy wydobył i szybkim uderzeniem w swoje serce wbił. Zanim rycerze zdołali zareagować, na ciele swego pana spoczął. Kiedy go odwrócili, krew jego z krwią Armidosa się zmieszała. Wielkie brązowe oczy martwego Demelisa na nich patrzyły.
Kahariss bił się z myślami czy słusznie postąpił, że Deerhe puścił. Tymczasem strzały przez mur zaczęły padać. Na szczęście nikomu krzywdy nie zrobiły. Dowódca zamku nie obawiał się na razie agresorów, bo zamek mury kamienne posiadał i nawet zapalone strzały nie mogły im zaszkodzić. W zamku znajdowało się dwieście osób w tym stu pięćdziesięciu rycerzy.
Ustawili się na przedzie, gdzie fosa i most zwodzony, bo to miejsce było najbardziej narażone, że ktoś sprytny przedostać się mógł do wewnątrz. Pochodnie zapalono, aby lepiej widzieć.
Co pomagało obrońcom, że wieczór się zbliżał. Napastnicy nie znali zamku, dopiero rano mogli się lepiej rozejrzeć. Kahariss pragnął, aby, Deerhe ludzi z osady zawiadomiła. Istniała szansa, że napastnicy się tam nie zwrócą, ale jeśli jedzenia szukać będą, prędko osadę odnajdą.
Dowódca się zastanawił jak szybko wojska, co przeciw Reherowi walczyły, do zamku dotrą. A co, jeżeli cała potęga Hojji uderzy na ziemię Termidei? Wówczas nic ich nie uchroni. Bo jak mógł myśleć, że wróg sprzed kilku dni, Reher, z pomocą im przyjdzie…
Tymczasem, kiedy wojsko Assuala przed zamkiem się ustawiło, królowa Termidei z wiernym swoim obrońcą, z podziemia wyszła. I od razu się uśmiechnęła, bo oba rumaki już na nich czekały.
– Miłują cię nie mniej niż ja – rzekł Armaher.
Deerhe nic nie rzekła, bo nie chciała mu przykrości robić i rzec, że może więcej nawet. Ale tak naprawdę nie wiedziała, jak jest, bo miłości mierzyć nie sposób, tym bardziej między człowiekiem, a zwierzęciem.
– W pół straży dojedziemy – szepnęła królowa.
Ruszyli. Nie myślała, jak zareaguje na widok Renthina. Obawiała się nieco wzroku Aminy. Pewności całkiem nie miała, czy żona kowala się czegoś domyśla. Królowa miłowała siłacza, ale swiadoma była, że jednak zdrady się dopuścili. I to serce jej paliło. Teraz wdową została, ale w swoim sercu, zdrowia i długiego życia, Aminie życzyła.
Postanowiła, że kiedy sprawy się unormują, usunie się i w pustelni żyć będzie. Ale jak się sprawy mieć będą, nie wiedziała, bo różnie być mogło. Nie miała całkowitej pewności, czy mogą liczyć na pomoc króla Arpaganni. Oczywiście liczyła, że Kaunga coś może zaradzi. Co jednak, jeżeli Erragea stanie po przeciwnej stronie? Carriass obiecała ją bronić, ale czy to znaczyło, że będzie bronić całą Termidee, tego Deerhe wiedzieć nie mogła.
W tym czasie, kiedy tam sprawy się tak miały, Czarny smok siedział w swojej grocie i z na Ssairrac spoglądał. Martwił się w swoim wnętrzu, bo odczuł, że serce Rehera miłość do Ochir–Saran owładnęła i z niego pożytku mieć już nie będzie. Jednak bardziej troszczył się o Carriass. Jej ostatnia rozmowa z Deerhe, a szczególnie z Kaungą, coś w jej sercu zmieniła. Czyżby jego miłość do niej już nie wystarczała? Obiecała mu przecież kłamać, intrygi układać, mimo że sam czuł, że robi to tylko dla niego, a jej serce na tym cierpi tylko, i to w zasadzie, ją zabija. Powoli, lecz systematycznie. Erragea wiedział, kto się do tego najbardziej przysłużył i poczuł, że złość w nim się zbiera.
– Co mój Kapturku taki posepny jesteś? – zapytał.
– Wydaje ci się, Kiciu.
– Wiesz, że cię miłuję – rzekł czarny smok.
– Tak, wiem to – odrzekła smutno.
Dziwne drganie w sercu odczuł.
– Muszę to skończyć…
Carriass poczuła. Wiedział co zamierza.
– Zostań, a ja to uczynię, co zamierzam – rzekł krótko.
– Nie, kochanie. Z tobą polecę.
– Nie jest to myśl dobra… – odrzekł zatroskany.
Carriass prosto w oczy mu spojrzała.
– Wiem co chesz zrobić. Sądzisz, że moja miłość do ciebie osłabła? Mylisz się. Prędzej umrę, niż miłować cię przestanę. Umrę też, jeżeli Orberisa zabijesz.
– Nie zrobię mu krzywdy.
– Chcesz Kaungę zabić, bo nie chce z tobą linii smoków przedłużyć.
– Nie dlatego. Dotyka mojej świętości. Ciebie. W głowie ci miesza, chce miłość twoją do mnie zniszczyć.
– Mylisz się, Erragea. Ona chce byś mnie prawdziwie miłował, a nie mamił i rozbudzał we mnie jedynie podniecenie cielesne.
Odczuł jej słowa jak sztylet w sercu wbity. Poczuł, że słabnie. Wiedział, że jak dalej tak pójdzie, umrze. A umrzeć nie chciał.
Indygo77
Jak Ci się podobało?