Tajemnica wodospadu Umgar (I)
8 października 2025
44 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Jedna trzecia opowiadania jest napisana z perspektywy księżniczki Carriass i Orberisa. Nie są to jedyni główni bohaterowie opowiadania.
Napisałem ten tekst wspólnie z moją przyjaciółką w 2019 roku. Niestety tylko początek, ponieważ jej problemy rodzinne i inne nie pozwoliły nam kontynuować wspólnej pracy. Udzieliła mi zgody na opublikowanie. Wersja publikowana obecnie jest, nieco poprawiano. Próbowałem pisać, stylizując język archaiczny. W pierwszej części nie ma scen erotycznych. Jest to opowiadanie z gatunku fantasy, z powodów, które pojawią się w części drugiej. Tam poznasz czytelniku następną parę głównych bohaterów, którzy nie są ludźmi.
Carriass
Jaki dzień w życiu kobiety jest najpiękniejszy? Prawdopodobnie większość odpowie bez zastanowienia: Dzień ślubu. I jest w tym wiele prawdy, ale także kilka znaków zapytania. O ile mąż, ma być tym wybranym, jedynym i wyśnionym. Jeżeli darzy cię tym wyjątkowym uczuciem. A jeśli nie? Bo w końcu, ile jest małżeństw z miłości?
Kiedy dziewczyna ma siedemnaście lat, pragnęłaby, żeby jej luby miał kilka lat więcej, spory zasób złota i duże domostwo. No cóż, moje oczekiwania nie były obiektywne. Sama mieszkałam w dużym zamku, a w skarbcu ojca znajdowało się sporo dukatów i drogocennych rzeczy. No tak, czas bym się przyznała.
Jestem księżniczką, córką króla Armidosa IV i królowej Deerhe. Królestwo Termidei rozciąga się od słonego morza, aż do szczytów gór Harri. Jest krainą pełną złota, czerwonego metalu i żółtych skał siarki. Obfituje w ryby ze słodkich jezior. Większą powierzchnię ziem naszych porasta bór, zarówno blisko słonej wody, jak i u podnóża Ostrych Szczytów, zwanych także Czarnymi.
Zamek ojca znajduje się o tydzień drogi końmi, od gór wysokich, niezdobytych i nie do przebycia dla przeciętnego śmiertelnika. W połowie drogi od Ostrych Szczytów znajdowały się niższe góry, porośnięte krzewami oraz trawami. Mój ojciec sprawuje władzę od dwudziestu trzech lat, czyli od śmierci dziadka, którego nie znałam, Armidosa III. Dziadek trzymał krótką ręką swoich poddanych przy pomocy ministrów i generałów. Armidos IV odziedziczył kraj mocny, a wrogowie siedzieli cicho, zarówno ci ze wschodu, jak i z zachodu.
Za słonym morzem, o miesiąc drogi morskiej wielkim okrętem, leżało zaprzyjaźnione państwo Ulli, tam mieszkała księżniczka Deerhe, moja matka. Pochodziła z ludu wysokiego, o oczach, jak niebo w lecie i włosach niczym dojrzałe zboże.
Teraz ja miałam być gwarancją pokoju z zachodnim królestwem, Arpaganni. Ojciec wiedział od swoich szpiegów, że na wschodzie urosło w siłę królestwo Hooji, ludzi o wąskich oczach i ciemnych włosach. Ich kraina była ogromna. Częściowo porośnięta lasem, przedzielona rzekami i słodkimi wodami, lecz większą część ziem wschodnich zajmowały stepy, a czasem pustynie.
Wódz Hojji, Assual odmiennie niż jego przodkowie, nie zadowolił się jedynie swoją ziemią, na której rosły trawy i drzewa dające różnego rodzaju owoce. Nie wystarczały mu wzgórza, gdzie pasły się owce i kozy. Miał wszystko. Nie budował solidnych zamków jak mój ojciec i król Arpaganni. Zadowalał się namiotami ze skór jeleni i wielkich leśnych krów, o gęstej sierści, zwanych amuh. Wełna z amuh dawała tyle ciepła, że nawet w mroźne zimy chroniła przed ostrym wiatrem, zwanym: horke.
Czemu, zatem ojciec obawiał się ludzi Hojje, a szczególnie ich władcy, Assuala? Otóż Assual szukał tajemniczego kamienia Um, który podobno posiadał niezwykłe własności. Jakie, tego nikt nie wiedział? A jego mędrcy i astrolodzy twierdzili, że znajduje się on właśnie gdzieś na terytorium Termidei, królestwa mojego ojca.
O tym wszystkim rozmyślałam, stojąc na tarasie zamku, wykonanego z granitowych bloków, które odłupali od skał ogromnych, kilkaset lat temu, ludzie prapradziada Armidosa I, zwanego Odważnym lub Tortasem Zwycięzcą. Nie bardzo wiedziałam, kogo pokonał, bo o tym nikt mi nie wspominał, a stare księgi z zapisami, zostały spalone podczas pożaru starej części zamku, zbudowanej z drewnianych bali.
Zamyślona obserwowałam, jak słońce chyliło się ku zachodowi, skąd za kilka dni miał przybyć mój przyszły mąż.
Uważałam siebie za dobrą córkę i jak do tej pory niczego nie kwestionowałam. W tym wszystkim pewna rzecz nie bardzo mi się podobała, ale tylko jedna. Wiek mojego narzeczonego. Otóż niestety liczył trzy lata więcej od jego wysokości panującego z łaski bogów, Armidosa IV. Co prawda matka tłumaczyła mi, że nie jest to wielki problem, bo cóż, nie robi się dla dobra ludu i ziemi.
Z ludem rzadko miałam do czynienia, a co do ziemi, to znałam tylko okolice zamku. Nigdy nie widziałam ostrych gór, a słonym morzu słyszałam tylko z opowiadań matki. Odziedziczyłam po niej kolor włosów, zaś oczy miałam o dość nietypowym kolorze trawy. A na dodatek w środku tęczówek, znajdowały się trzy złote kropki. Cóż, takich oczu nie miał chyba nikt!
Jeszcze raz spojrzałam, jak słoneczną tarcza zbliża się ku zachodowi, a niebo mieniło się barwami fioletu, różu i krwistej czerwieni. Z zadumy wyrwał mnie głos matki.
Wyglądała jak zwykle dostojnie, urody mogłaby jej pozazdrościć niejedna niewiasta w moim wieku.
– Wciąż lubisz zachody słońca, córeczko? – Stała wsparta o balustradę balkonu i z uwielbieniem spoglądał w dal.
– Tak, matko. Wiesz, dokąd wędruje? Czy zasypia jak my, na noc? I dlaczego wstaje zawsze o poranku nad ziemiami Hooja? – pomyślałam, czy i ja będę tak świetnie wyglądać w jej wieku.
– Nikt tego nie wie, kochanie. Astrologowie nie są co do tego zgodni. – Błękit tęczówek, oczu matki mojej mógł śmiało konkurować kolorem z przedniej wody szafirem.
– Rozumiem – szepnęłam wzruszona i doskonałością królewskiego majestatu, lecz i pięknem, jaką natura obdarzyła matkę moją, śliczną królową Deerhe.
– Czy tylko o tym rozmyślasz, Carriass? – spojrzał na mnie łagodnie, lecz czułam, że czymś się dręczy, lub może był to wewnętrzny skutek niespokojnych myśli.
– Wiesz, że nie, matko – westchnęłam głęboko – O moim ślubie i o tym, co ma się stać zaraz potem.
Spojrzałam na Deerhe. Jej długie sięgające pasa, lekko faliste włosy o barwie lnu, opadały łagodnie na plecy. Zdobił je szmaragdowy diadem, z wielkim rubinem tuż nad czołem. Długą, sięgającą, aż do ziemi suknia z granatowego jedwabiu, wyszywanego złotymi cekinami, przypominała nocne niebo w bezchmurną noc.
Odwróciłam się i patrzyłam na delikatną, jasną twarz, pełną godności i majestatu. Pierś królowej poruszała się wolno, w rytm spokojnego oddechu. Jasne dłonie splotła na złotym pasie. Od razu dostrzegłam na palcu serdecznym, złoty pierścień z wielkim zielonym szmaragdem, który odziedziczyła od swojej matki w przeddzień ślubu.
– Och, to nasz obowiązek łączyć królestwa. Zrobiłam to z rozkoszą. – uśmiechnęła się lekko, lecz ja dostrzegałam w pięknych oczach królowej, że usta i twarz nie wyrażają prawdziwych odczuć jej duszy.
Coś ją dręczyło, lecz potrafiła to dobrze ukryć.
– Kochałaś ojca? – starałam się nie patrzeć w same źrenice, dlatego przebiegłam wzrokiem po pięknej sukni, jaką odziewała.
– Nie od razu, skarbie, więc i u ciebie to się pewnie stanie po jakimś czasie.
Spojrzałam nieco ostrzej i w tej samej chwili dostrzegłam zdziwienie na zwykle spokojnym licu.
– Wiesz, w czym jest kłopot, matko?!
– Chodzi ci o wiek? Armidos też jest ode mnie starszy – rzekła niepewnie.
– Ojciec ma trzy wiosny więcej od ciebie, a książę Arpaganni, Reher jest starszy od ojca mojego o trzy lata! Jakże mam na niego spojrzeć jak na swego lubego? – w tej chwili z trudem łzy powstrzymałam.
– To dla dobra Termidei, skarbie. Jest podobno przystojny i…
– To, czemu siostra twoja, a ciotka moja, księżna Uspille, nie weźmie go za męża? Ponoć jej się podoba. – Czułam, że nie odpuszczę i odkryje przed matką swoją duszę, bo rozmawiała córka z rodzicielką, nie księżniczka i królowa.
– Chciał ciebie, córko… – niepewność słów świadczył, że rozumiała mnie doskonale, i może w środku nie godziła się na taką niesprawiedliwość, jednak król dzierżył władzę, nie królowa.
Nie mogłam dłużej trzymać w sobie nagromadzonych myśli i poczucia niesprawiedliwość i dałam upust gniewowi srogiemu.
– Ach tak! Dla dobra ziemi i ludu chcecie mnie oddać temu zimnemu draniowi! Sądzisz, że nic o nim nie wiem? Ile młodych chłopek uwiódł ten zbereźnik! Nie macie serca, by oddawać mnie w ręce takiego człowieka!
– Carriass, zabraniam ci tak mówić! Oby ojciec się nie dowiedział, co myślisz, bo pęknie mu serce! Tak już jest, chociaż nie wszyscy mężczyźni mają przed żoną, inne kobiety. Ja byłam pierwszą, ojca twojego. Ojciec nie spał z żadną panną, zanim zostałam żoną jego.
– Dostrzegłam, że ucieka oczami, by z moimi się nie konfrontować i mówiła, co musiała, nie to, co naprawdę czuło serce matki.
– A czy ja nie zasługuję na podobne traktowanie? Powiedz mi, matko? – po raz kolejny uderzyłam, by wymóc na niej, aby uczucia zwyciężyły nad zimną kalkulacją polityki.
Zmieszana spojrzała na mnie, dając mi do zrozumienia, że jest bezsilna w tej materii.
– Przykro mi, już postanowione. – zacisnęła dłonie na poręczy balkonu, aż palce nieco zbielały z niedoboru ukrwienia.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Jak wspomniałam, do tej pory uchodziłem za grzeczną córeczką mamusi i tatusia.
– Skoro mam brać za męża starego dziada, to przynajmniej, tak jak on zabawię się przed ślubem i nie dam mu tej satysfakcji, że krew zobaczy na prześcieradle po nocy poślubnej!
– Wykrzyknęłam prawie, a tym spowodowałam, że spojrzała zupełnie przestraszona i złamana zupełnie.
W jednej chwili zerwałam różową suknię z atłasu i pognałam jak szalona po kamiennej podłodze. Zawsze nosiłam jako bieliznę cienkie jedwabne porteczki i koszulkę ze zwiewnego jedwabiu.
Zanim zaskoczona królowa zdołała głos wydobyć, na dół już zbiegłam. Do stajni wpadłam i na mojego białego rumaka wskoczyłam. Siodła nie miałam czasu zakładać, bo spieszno mi było. Gorzało mi wielce i gdybym mogła, pioruny bym ciskać poczęła, by złość ukoić i niesprawiedliwość zakryć.
Zdołałam tylko sięgnąć po baranka skórę. Rzuciłam ją na grzbiet Obłoka i przez dziedziniec zamkowy pognałam. Zwodzony most podnoszono o zmroku. Przy bramie dwójka strażników służbę pełniła.
– Co się stało, jaśnie pani? – jeden ze strażników spojrzał na mnie nieco zdziwiony, lecz szybko pochylił głowę na znak uniżoności i oddania.
– Chcę dogonić słońce, nie zamykajcie bramy. Niebawem wrócę. – Nieprawdziwy uśmiech przywdziała twarz moją, aby zwątpienie rozgonić, jakie z pewnością rodzić się zaczęło w głowie dowódcy warty.
– Potrzebujesz eskorty pani, zaraz pojedzie z tobą konnych szóstka. – Nareszcie poczuł się potrzebny, a nawet ucieszył, że pomóc jej królewskiej mości, księżniczce Carriass może.
– O ile mnie dogonią, Kahirisie. – Roześmiałam się serdecznie, by okryć fałszywą radością, duszy gorycz.
Nie słyszałam, co wyrzekł, bo stukot kopyt o most, zagłuszył wszystko.
– Galopuj, ile masz sił, Obłoku miły. Nie chcę dać satysfakcji staremu capowi. –
Przemawiałam słodko a czule do mustanga mojego.
Obłok zrozumiał pewnie, bo pędził, jakby ziemi nie dotykał. Dobra mila do ściany lasu brakowała. Nie myślałam o wilkach i o ciemności, która za chwilę spaść niechybnie miała na zamku okolice i dalsze połacie pól i lasów Termideii.
Nieraz widziałam dym unoszący się ze środka boru. Mieszkali tam ludzie, którzy wycinali drzewa dla króla. Duszy nie absorbowało, co czynię. Moim ciałem złość zawładnęła i niesprawiedliwości poczucie z rodziców strony
Tego wszystkiego dowiedziałam się później od matki mojej, królowej Derhee i dowódczy warty, Kaharisa.
– Jak puścić mogłeś księżniczkę, Kahirisie? – zapytał władca.– Prawa nie złamałem. Czyż nie głosi ono, że dowódca straży zatrzymywać nie może nigdy króla lub jego najbliższej rodziny?
Spojrzał król na Kaharisa, wzrokiem wymownym, aż struchlał tamten, lecz po chwili małej odwagi nabrał i pewnym siebie tonem dodał.
– Przyprowadzę ją panie. Waszej Wysokości, nie zawiodę.
Gnał już po chwili wraz z szóstką ludzi zbrojonych, w kierunku ściany lasu, obawy w sercu nie posiadając przed nadciągającym mrokiem.
Orberis
Wyprostowałem plecy zbolałe po pracy pełnej znoju a niebezpiecznej wszakże. Zapach pieczonego mięsiwa poczułem, co dolatywał z polany środka. To zapłata moja za dzień pracy. Po dniu mozołu ciało obmywam w pobliskim wodospadzie i dopiero na wieczerzę wracałem. Na słońce spojrzałem i w duchu stwierdziłem, że przed zachodem zdążyć powinienem.
Ojciec i bracia pewnie zostawią dla mnie pieczenie, a siostry zadbają, bym zjadł ziemniaków kilka i garść gotowanej fasoli z marchewką. No, a potem puchar wina przedniego wypiję po posiłku, pod rozgwieżdżonym niebem w końcu z Meginą się dogadam.
Przy wodospadzie Umgar ją raz widziałem, a urzekły mnie orzechowe włosy piękne i oczy brązowe, kasztanów kolorem przypominające. Urodą jej się zachwyciłem. Kibić wąską dojrzałem, pierś strzelistą, a biodra przepastne w pośladki krągłe obleczone. Nogi lekko stawiał niby łania. Z wody wyszła, kąpiel ukończyła, z daleka mnie dostrzegła, lecz zamiast wstydem lico okryć, uśmiech i zęby białe ukazała, więc mi jeno przyszło wzrok odwrócić i czekać, aż ciało suknią okryje.
Mój ojciec lada dzień ma wyprosić o nią u ojca jej, Renthina. Kowal mnie lubił, a ja nie raz w pracy mu pomagałem.
W naszej osadzie, co potrzeba do życia mieliśmy wszystko. Pola trochę, na którym jarzyny uprawiano i sad owodów dorodnych pełen. Krowy przepyszne mleko dawały. Mięso z polowań zdobywalismy. Jedynie mąkę braliśmy z pobliskiego młyna, a wody w bród prosto z rzeki nie brakło. Z gór początek brała nad wodospadem Umgar się kończyła.
Dla wygody kilka studni wybudowaliśmy, aby ciągle nie dźwigać najbardziej potrzebnego płynu z wodospadu. Co ciekawe, było, woda spadała tam z wysokości czterdziestu kilku stóp i tworzyła małe jeziorko, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie wpływała, jakby znikała gdzieś głęboko pod ziemi powierzchniąi. Mieliśmy swoją ziemię i pracę, za którą zapłatę otrzymywaliśmy w postaci monet miedzianych.
W większości chłopcy brali żony sobie z wsi okolicznych. Rzadziej ze swojej grupy. Zanim poważnie pomyślałem o Meginie, wypytałem się jej ojca, Renthina, czy aby nie mamy przodków wspólnych. Rosły kowal tylko się uśmiechnął.
– Nie trap się Orberisie. Korzenie twojej rodziny nie krzyżują się z moją. O to możesz być spokojny.
Teraz właśnie do kuźni zmierzałem, ale nie po to, aby Meginę zobaczyć. Chciałem klacz pożyczyć, od kowala. Czarną jak smoła, Barri. Chyba lubiła mnie, tak wywnioskowałem, gdyż czasem skubała delikatnie włosy moje.
– Co tam Orbe? – zapytał kowal, nie odkładając młota.
– Jeszcze pracujecie, Renthinie?
– Zaraz kończę. Co cię sprowadza? Chcesz z Maginą porozmawiać? – uśmiechnął się szelmowsko.
– Nie dzisiaj. Chciałem pożyczyć Barri i pojechać nad wodospad. Ja się wykąpię, a ona napije.
– I ja wiem, że Barri cię lubi. A może i więcej. Ma dwa lata, a nie chce kawalera – zaczął się śmiać.
– To dziwne! Słyszałem, że poza mną, tylko ty Renthinie, ją dosiadasz?
– Tak. Nikomu innemu nie pozwala do siebie podejść. To nie koń do pracy, muszę kupić parę mułów. A co do Meginy, to nie zwlekaj za długo. Widziałem, że i Cole na nią spogląda łapczywym wzrokiem. Nie mam nic do niego, ale wolę oddać ją właśnie tobie. A i wiem od matki jej, że córka moja za tobą patrzy.
Kilka myśli przeleciało mi przez głowę, przywołałem w pamięci jej powabne lico.
– Po niedzieli oficjalnie o nią poproszę – powiedziałem stanowczo.
– A co ty wywodzisz się z wyższych stanów, żeby tak oficjalnie? – zaśmiał się szczerze kowal.
– Nie, żeby aż tak, ale chcę, byś nie myślał, że jeno mi amory w głowie. To, co oficjalne ma moc większą.
– Tak, to prawda, ale nie zawsze idzie po naszej myśli – przez jego ogorzałą twarz, przebiegł grymas bólu.
– Co wam, Renthinie? – zapytałem zatroskany.
– Nic, chłopcze. To wspomnienia tylko. Bierz Barri i przyjedź przed ciemnością. Wiesz, że tu wilków pełne watahy.
– Tak, ale wilki mi niestraszne.
– Boś młody i głupi. To mądre stworzenia. Robią wszystko dla stada. A ty choćbyś miał broń, to i tak nie dasz rady, gdybyś szóstkę napotkał. Co prawda masz siłę w młodym ciele, ale to nie wystarczy, one sprytne szelmy. Ciepło jeszcze to im o zdobycz łatwo, lepiej jednak, aby wasze ścieżki się nie przecięły.
– Nie na takiego mocarza jak ty, Renthinie – rzekłem z podziwem.
– W naszej grupie, to prawda. Chociaż ty niewiele mi ustępujesz. Jest jeden siłacz, któremu bym nie sprostał.
– O! Nic o tym nie wiedziałem. Któż to taki?
Mąż zamyślił się, odkładając na chwilę młot.
– Słyszałeś, że król córkę za mąż wydaje?
– Coś mi się obiło o uszy. Co nam maluczkim do tego.
– Tak. Oddaje ją właśnie temu, o którym mówię. Królowi Arpaganni. A wszystko po to, by wzmocnić Termidee przed szalonym panem Hooji, Assualem.
– Nic o tym nie wiem, Renthinie. Powiesz mi potem, bo wieczór za pasem, a chciałem obmyć ciało w wodospadzie.
– No to jedź i wracaj zdrowo. – Wrócił do zajęcia i zanim wyszedłem, kuźnie napełniły dźwięki miarowych uderzeń młotem.
Poszedłem do stajni, gdzie stała samotnie Barri. Nie mogłem widzieć, że Renthin za mną patrzy. Czarna klacz musiała mnie wyczuć, bo zaczęła poruszać nerwowo nozdrzami. Piękna była, smukła, o lśniącej sierści. Chyba tylko Megina miała zgrabniejsze ciało, chociaż ciężko porównywać urodę klaczy z kobietą. Kiedyś to powiedziałem i dlatego jej ojciec tak zażartował. Renthin myślał, aby złączyć Barri z jakimś dobrym ogierem.
Pogładziłem jej cudny łeb, a ona odwzajemniła się inną pieszczotą. Przejechała pyskiem po mojej twarzy, poczułem aksamitną sierść muskającą mój policzek.
– Jedziemy Barri, tam gdzie lubisz.
Zarżała radośnie, wskoczyłem na jej grzbiet bez obaw. Czasem ojciec Meginy zakładał siodło, ale klacz nie za bardzo je lubiła. Zawsze jeździłem na niej, na oklep. Pomyślałem o wilkach, o księżniczce, a także o mocarzu z dalekiej krainy. Nie znałem jego imienia. Czy to być może, że ktoś mógłby mieć więcej siły niż Renthin?
Kowal łamał stalowe podkowy jak suche patyki. Władał mieczem i potrafił celnie strzelać z kuszy i łuku. Rzucał toporem i dzidą z precyzją godną mistrza. W zeszłym roku trójkę drwali uratował, podczas polowania. Zranili wielkiego niedźwiedzia. Gdyby nie on, zwierz rozszarpałby ich na strzępy. Z piętnastu jardów trafił wielkiego na dziesięć stóp samca w samo serce, ostrą dzidą, a znalazł się na polanie nie wiadomo skąd, bo wcale nie zamierzał polować.
Rozmyślałem o tym, a Barri lekko niosła.
Do jeziorka i wodospadu prowadziła udeptana ścieżka. Momentami las był bardzo gęsty, w innym zaś miejscu można było jechać nawet dwójką koni. Do zmroku brakowało jednej straży, a więc nie musiałem się tak bardzo spieszyć.
Lubiłem to miejsce. Reszta młodych i starych nie chciała tu przyjeżdżać, woleli obmyć się koło studni, ale co to za mycie? Tylko górę? Ja lubiłem popływać i całe ciało odświeżyć.
Koło wodospadu czułem się inaczej, coś dziwnego, nieodgadnionego napełniało mi duszę, gdy tu przebywałem. Renthin mówił, że jestem inny niż wszyscy, ale nigdy nie powiedział, co ma na myśli. Liczyłem dwadzieścia wiosen i czas było założyć rodzinę.
Ludzie w wiosce mawiali, że natura obdarzyła mnie krzepkim ciałem, którego można pozazdrościć, lecz miałem odmienne zdanie. Wielu w naszej grupie posiadało dobrze rozwinięte ciała i piękne oblicza. Natura lub jak Bóg, mawiało wielu, obdarowała mnie brązowymi oczami i czarnymi włosami niby smoła, ale takie większość mężczyzn posiadało. Osadę zamieszkiwało kilku rudych i dwóch o włosach w kolorze zboże. Chociaż nikt nie miał włosów podobnych do tych, co piękną głowę królowej naszej porastały, wszak ona pochodziła zza wielkiego morza.
Nigdy jej nie widziałem, ale przysłuchiwałem się opowieściom, co chłopi o niej opowiadali, których oczy ja ujrzały. Ponoć Renthin widział ją, gdy przejeżdżała z orszakiem, leśnym traktem. Prawy to mąż, więc dać wiary jego słowom musiałem.
Już z daleka usłyszałem szum wody spadającej, kryształowo czystej i o zapachu świeżym, innym, jednak niż rosa poranna. Całą okolicę zdobiły małe pagórki, tylko tam, gdzie mieliśmy osadę, teren rozciągał się w miarę płasko. Wzniesienie, z którego spływał wodospad, kończyło się naturalnym urwiskiem. Z drugiej strony wznosiło się nieco mniej stromo.
Zawsze interesowało mnie, co jest za spadającą kurtyną krystalicznej wody, bo poza oślizgłymi skałami, niczego interesującego nie ujrzałem. Coś, jednakoż mnie przyciągało w to miejsce, jakby tam istniało. Ponieważ, przyjeżdżałem tu zawsze tylko się wykąpać, nie miałem czasu tego zbadać.
– No, jesteśmy na miejscu – powiedziałem do Barri i zeskoczyłem na trawę.
Klacz uwielbiała skubać tutejsze soczyste źdźbła, ale wyczułem, że jest spragniona. Pozwoliłem jej napić się najpierw, aby się uspokoiła. Jeziorko posiadało kamieniste dno, lecz sądziłem, że jeżeli wejdę, mogę i tak nieco zmącić wodę. Patrzyłem, jak klacz pije, gdy zaś zaspokoiła pragnienie, skubać trawę zaczęła.
Zdjąłem powoli odzienie, spodnie z mocnej konopi i bluzę z bawełnianej, białej tkaniny. Przepłukałem zakurzone rzeczy i zawiesiłem na gałęzi, by ostatnie promienie letniego dnia, mogły je wysuszyć.
Znałem jeziorko. Tu, gdzie stałem, dno schodziło łagodnie, dopiero kilkanaście jardów dalej, można było spokojnie wskoczyć. Wziąłem do ręki spodnie i przybliżyłem do nosa.
„Czas chyba przeprać” – pomyślałem.
Zrobiłem to, po czym założyłem wilgotne na gołe ciało. Odszedłem kilkanaście kroków i skok wykonałem. Woda była orzeźwiająca i chłodna, ale po kilku chwilach zimna już nie czułem.
Kilka lat temu obserwowałem żabę i nauczyłem się ruchów od niej.
Dopłynąłem kilka razy do ściany wody. Zażywałem kąpieli dość długo. Pomyślałem, że mam dzisiaj trochę więcej czasu niż zwykle. Podpłynąłem z boku i dotarłem do litej skały. Woda spadała około dwóch jardów od granitu.
Dostrzegłem szczelinę. Czy sięgała głęboko? Z całą pewnością nie zdołałbym się tam przecisnąć. Sam pomysł zbadania tego miejsca zdawał się niedorzeczny.
Z pewnością panował tam głębia. Można by wpłynąć wąską łódką, ale co dalej? Skała była oślizła, a szczelina znajdowała się na wysokości dziesięciu stóp od wzburzonej wody.
– Co mnie tak korci? – powiedziałem cicho do siebie.
Dopłynąłem do brzegu i wygramoliłem się po śliskich kamieniach. Usiadłem na trawie i patrzyłem na spadającą wodę, która szumiała nie tak głośno jak zawsze.
„Ki diabeł” – pomyślałem.
Coś wyraźnie mnie ciągnęło do tego miejsca. Wskoczyłem jeszcze raz i podpłynąłem do kurtyny spadającej wody. Czułem, jakby coś wkładało mi obce myśli do głowy i wiedziałem, co mam zrobić, ale ogarnął mnie lekki strach. I to było dziwne, bo niczego do tej pory się nie bałem. Jednak nieodgadnione stało się silniejsze ode mnie.
Zaczerpnąłem spory haust powietrza i zanurkowałem. Musiałem zejść niżej niż spadająca i spieniona woda. Czułem, że coś zatyka mi uszy. Ominąłem bąble powietrza pomieszane z wodą i podpłynąłem jeszcze niżej. Poczułem jak dziwny prąd, ściąga mnie w kierunku skały. Dostrzegłem sporą jamę. Mogła mieć dobre piętnaście jardów.
Ostatkiem sił odpłynąłem bezpiecznie od tego miejsca i wypłynąłem na powierzchnię. Znów znajdowałem się na brzegu jeziorka. Musiałem spokojnie pomyśleć, a do tego potrzebowałem usiąść. A więc tam wpływała woda! Podwodna rzeka? Tylko dokąd płynęła? Nadal czułem nieodpartą chęć poddania się jej nurtowi. Pomyślałem, co będzie, jeżeli nie będę miał gdzie nabrać powietrza? Zginę!
Nie chciałem umierać, o nie! Miałem zdrowie, lubiłem Renthina, a jeszcze bardziej jego córkę chciałem prosić o jej rękę. Przejechałem dłonią po odzieniu, było prawie suche.
– Czas wracać, Barri – zawołałem i spojrzałem z miłością na śliczną klacz. Odwróciła swój piękny łeb w moim kierunku i zarżała miło.
I wówczas usłyszałem głos.
– Płyń tam, nie zginiesz, Orberisie! – odezwał się wyraźny, kobiecy głos.
Wszystkie włosy stanęły mi dęba. Przez chwilkę czułem niepokój. Co prawda gadano o duchach, zwidach i innych stworach, ale ja nie dawałem temu wiary. Gdybym wypił wina albo sporo piwa,i to usłyszał, sądziłbym, że to pijacki zwid, ale tak?! Zajęło mi kilka dobrych chwil, zanim całkiem się uspokoiłem.
– Ki czort – szepnąłem cicho.
Lubiłem to miejsce, ale uczucie, które miałem teraz, nie należało do najrozkoszniejszych. I kiedy już byłem skłonny uwierzyć, że mi się przywidziało, znów usłyszałem czyjś głos.
– Chodź do mnie!
Ten sam, miły i tajemniczy. Powiedziałbym, że nawet rozkoszny. Poczułem strach, ale daleko mniejszy niż poprzednio.
Co miałem zrobić? A jeśli to jakaś nimfa wodna? Może mnie chce zwabić, abym umarł? Co prawda raz tylko słyszałem, że takie coś się jawi, ale wiary nie dawałem.
Zacząłem myśleć, ale zamiast rozumu, zawierzyłem mojemu sercu. Wierzyłem temu głosowi! Czemu? Nie miałem pojęcia. Coś lub ktoś chciał, żebym tam popłynął. W jakimś celu? Tego nie potrafiłem odgadnąć. I ten głos! Mógłbym powiedzieć o nim tylko Renthinowi, a i tak nie miałbym pewności, że mi uwierzy. A co, jeżeli uzna mnie za nawiedzonego i nie da mi Maginy za małżonkę?
Postanowiłem zachować to w tajemnicy. Siedziałem napięty i nadsłuchiwałem. W tej chwili chciałem usłyszeć ten głos! Niestety uparcie trwała cisza. Nie licząc ptaków. Właśnie! Nie słyszałem ich. Ani dzisiaj, ani nigdy! Uświadomiłem sobie to dopiero teraz. Miałem dobry słuch i mimo szumu wody, usłyszałbym je, gdyby śpiewały. A pełno ich było w całym lesie, dlaczego nie tu?!
Podszedłem do klaczy.
– Słuchaj Barri. Muszę coś zrobić. Jeżeli nie przyjdę z powrotem, wracaj do domu. Drogę znasz.
Spojrzała na mnie tak rozumnie. Przybliżyła delikatnie głowę i skubnęła mnie za włosy subtelnie.
– Rozumiesz? Jesteś mądra, chyba rozumiesz.
Pocałowałem jej głowę, trochę nad oczami. Pogładziłem szyję. Zwierzęta rozumiały więcej, niż nam się zdawało, a ja widziałem to w jej mądrych oczach.
– Idę. Mam nadzieję, że wrócę.
Po chwili wskoczyłem i podpłynąłem blisko spadającej wody. Jednak nadal jakaś część w środku, buntowała się. A może jednak to pułapka? Może zginę?
Czasami drwale ginęli. Kilka razy drzewo zwaliło się, w całkiem inną stronę niż sądzono. Rzadziej ktoś umierał z powodu gorączkę. Innym razem dzik rozszarpał albo niedźwiedź. Najrzadziej zabijały wilki, nie podchodziły blisko. Bały się ognia, a może bardziej respektowały nasz teren? Tak ja to rozumiałem, a Renthin kiwał tylko głową, kiedy mu o tym powiedziałem pewnego dnia, co znaczyć mogło zarówno, tak jak i nie.
Starałem się rozluźnić, ale nie szło to zbyt łatwo. I kiedy ostatecznie miałem jednak zrezygnować poczułem, że muszę, i to teraz! Nabrałem powietrza. Rzuciłem okiem na Barri. Zanurzyłem się. Płynąłem, tak jak poprzednio. Odczułem podobny nacisk w uszach. Dostrzegłem ogromne podwodne wrota. Pozwoliłem prądowi nieść się w głąb nieznanego. Pracowałem rękami i nogami, by to stało się szybciej.
Już wiedziałem, że nie zdołam wrócić. Zobaczyłem matkę, ojca, Meginę, Renthina i na końcu Barri. Zaczęło brakować mi powietrza.
Ostatnia myśl przeszła przez moje jestestwo: Jednak zrobiłem wielki błąd, nie mogę zawrócić.
Zobaczyłem światło, zielonkawą poświatę. Kilka ostatnich ruchów i wynurzyłem głowę. Jednak nie umarłem! Każdy wdech wydawał się droższy niż wszystkie skarby świata. Ogromna pieczara świeciła zielonkawym blaskiem. Widziałem światło dnia przez szczelinę w sklepieniu! Dopiero teraz zacząłem odczuwać ten sam zew, tylko dużo mocniejszy.
Tu właśnie wpływał podziemny strumień. Rozdzielał się na kilka węższych odnóg. Próbowałem odgadnąć, co dawało tę zielonkawą poświatę, ale nie bardzo mogłem znaleźć źródło. Czyżby samo wnętrze pieczary, świeciło? Nie mogłem tego pojąć, a jednak zachwycałem się tym widokiem.
Carriass
Pędziłam na Obłoku. Czułam pośladki i uda. W końcu od końskiego grzbietu oddzielał mnie jedynie cienki materiał jedwabnych porteczek i skóra baranka. Odwróciłam się odruchowo. Daleko dostrzegłam grupę jezdnych. Na szczęście Obłok dobiegał do pierwszych drzew. Musiałam podjąć decyzję. Przecież mnie złapią!
Czy naprawdę chciałam oddać cnotę pierwszemu lepszemu drwalowi? I tylko, aby zrobić na złość Reherowi? Dowiedziałam się nieco o tym typie. Siłacz i ponoć wcale nie brzydki, wręcz przystojny. Mądry, a sława jego męskości doszła do mnie, zanim rodzice mi oznajmili, że to on ma być moim przyszłym mężem.
To wszystko mogłam przyjąć, ale kilka rzeczy sprawiało, że wolałabym go nie poznawać.
Miał silną armię. Władca Arpaganni piastował również funkcję marszałka. Posiadał podobno jedną cechę, której nie mogłam zaakceptować. Był bezwzględny. Rzadko kiedy zmieniał wyroki. Na szczęście władał ponoć sprawiedliwie. Jego rodzice zrzekli się korony na jego korzyść, lecz prawdopodobnie nie dał im wyboru.
Jakie miałam teraz szanse ucieczki? Żadne. Czy mogłam zabawić się z drwalem?
Teoretycznie tak, tylko nie byłam dziewką karczemną. Poza tym zdawałam sobie sprawę, jaki los czekałby takiego śmiałka. I w związku z tym, czy jakiś by się zdecydował? Za chwilę rozkoszy stracić głowę? No cóż, pokazałam innym tylko to, co we mnie siedzi. Chyba powinnam wrócić, ale skoro już dojechałam tak daleko.
Obłok nieco zwolnił, nie dlatego, że stracił siły. Raczej z powodu warunków i drogi. Drzewa pozwalały na kłus, ale już nie na galop. Wiedziałam, że przede mną znajduje się osiedle drwali. Zamieszkiwała tu blisko setka ludzi, a to dawało kilkanaście rodzin. Naraziłbym ich na dodatkowe kłopoty, czego nie chciałam. Skierowałam konia w prawo.
Tam znajdował się wodospad Umgar. Tajemniczy i zjawiskowy, o tym miejscu krążyły legendy. Woda spadała z góry, ale nikt nie wiedział, gdzie wypływała.
Czy strażnicy domyślali się, że pojechałam właśnie tam? Pewnie nie. Pojadą najpierw do drwali. To dawało mi jeszcze trochę wolności.
Czy czułam się źle w zamku? Nie. Miałam, to co chciałam, zajmowałam się tym, co lubiłam. Malowałam, haftowałam, trochę uczyłam się szermierki, strzelałam z łuku, co przerażało matkę, pełną dostojności i kobiecego wdzięku. W niej pokładałam ostatnią nadzieję. W końcu była moją rodzicielką, a ojciec nie był tyranem. Nie bałam się porozmawiać o tym.
Od początku nie podobała mi się myśl, żeby mnie oddali Reherowi. To bardziej matka obawiała się reakcji męża niż ja ojca. W końcu dowiem się, czy mnie naprawdę kochają!
Usłyszałam szum spadającej wody. Słońce musiało już dotykać linii drzew. Za pół straży zacznie robić się ciemno. Och! Zamiast spać spokojnie w łożu, będę drżeć ze strachu przed wilkami.
Zatrzymałam konia. Ktoś tu był, chociaż nikogo nie dostrzegłam, a świadczył o tym koń, który skubał trawę. Sam tu nie przyjechał, chociaż właściwie mógł, bo nie był osiodłany. Zeskoczyłam na ziemię.
Obłok podszedł do drugiego konia. Po chwili zrozumiałam jego dziwne zachowanie. Och, to klacz, i to chyba tuż przed okresem rui! Zarżała przyjaźnie do Obłoka, a ten podszedł do niej. Zaczęli dotykać się łbami i wyglądało, że się polubiły. Dostrzegłam coś białego na krzaku. Bluza, jaką nosili drwale. A więc się nie pomyliłam. Tylko, gdzie się ukrył jeździec? Cóż, dotarłam chyba do końca mojej drogi i pozostało mi czekać.
Orberis
Dobrze. Dotarłem tu i co dalej? Prąd wody nie pozwoli mi z pewnością wypłynąć z powrotem. Czyli nie utopiłem się, ale zostanę tu na zawsze. W moim racjonalnym umyśle powstało rozwiązanie. Ktoś wpłynie z liną i razem zostaniemy wyciągnięci. Tylko… Można powiedzieć, że ja odkryłem to wejście przypadkowo. Jaką mam szansę, żeby ktoś inny na to wpadł? Wzywanie pomocy nic nie da. Szum wody, wszystko zagłuszy. Pozostała tylko jedna droga ratunku. Pójść za którąś odnogą podwodnego strumienia.
Rzuciłem okiem na pieczarę. Wszystkie trzy odnogi dochodziły do wąskich szczelin. Poszedłem w kierunku jednej. Po dziesięciu jardach musiałem zejść na kolana, po kolejnych pięciu… koniec drogi. Sprawdziłem kolejne dwie odnogi, z podobnym rezultatem. Wtedy przypomniałem sobie szczelinę. Szybko ją dostrzegłem. Od wewnątrz, dojście do okna w skale nie stanowiło tak wielkiego problemu. Dotarłem tam po małej chwili. Niestety mogłem wsunąć tam tylko ramię. Dziura miała jard wysokości i pół stopy szerokości. Gdyby nawet ktoś podpłynął do skały, mógłby zobaczyć moją dłoń, przy łucie szczęścia. Skała miała jard grubości. Z powodu obfitości czystej wodę, nie groziła mi śmierć z pragnienia, ale z głodu. Po trzech tygodniach. Może góra po miesiącu. A może nie! Dostrzegłem rybę. Od biedy będę mógł je jeść na surowo.
Doigrałem się! Odkryłem tajemnicę i za to będę skazany na odosobnienie i powolną śmierć.
Usiadłem na porośniętej mchem skale. Skoro mam umrzeć, chociaż nie tak zaraz, to przynajmniej chciałbym się dowiedzieć, dlaczego pieczara świeci. Spojrzałem w górę. Delikatna zielonkawa poświata zdawała się emanować zewsząd. Tylko że realnie nie miała źródła, i to było najdziwniejsze. Podobnie jak ten nieznany głos. I dlaczego kobiecy?
Pogodziłem się nadzwyczaj szybko z myślą, że ta pieczara stanie się moją mogiłą. I wówczas uchwyciłem się tej jedynej, nieracjonalnej szansy. W końcu ktoś do mnie mówił i nie był to raczej Bóg. Więc kto? I dlaczego mówił? Nie wierzyłem w czary, zaklęcia i inne bzdury. Chociaż otaczało nas wiele niewyjaśnionych zjawisk.
– Hej – zawołałem zrezygnowany. – Nic. Zresztą zgodnie z oczekiwaniem.
– Przybyłem, jak chciałaś. Ukrywasz się gdzieś? – Oczywiście moje słowa pozostały bez odpowiedzi.
– Po co mnie wzywałaś? Wiem, że to ty, zawsze czułem to. Odezwij się, do diabła!
Odczekałem, ale bez rezultatu. No tak, to, że tu jestem, to rezultat jakichś omamów. Co je spowodowało? Moja ciekawość? Kiedy w końcu miałem zrezygnować, znów ogarnęło mnie to samo dziwne uczucie.
Postanowiłem spróbować z innej strony.
– Miej sumienie. Przekonałaś mnie, żebym przybył tu, do tej jaskini. Chyba nie po to, żebym zginął. – Nic.
– Odezwij się do cholery!
Znowu cisza. Miałem ochotę wybuchnąć niekontrolowanym gniewem. Co mi to da? Nie przebiję skał, nie wyjdę na zewnątrz.
– To ja, Orberis. Jestem tu, czy mnie słyszysz?! – wrzasnąłem.
Niestety słyszałem tylko swój oddech. Usiadłem i ukryłem twarz w dłoniach.
– Gdzie jesteś? – zapytałem całkiem cicho i kolejny raz nie uzyskałem odpowiedzi.
To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Będą mnie szukać. Renthin będzie wyrywał sobie włosy z brody, a Megina może zapłakać. Moja matka i mój ojciec również. Moi dwaj bracia i siostra, także. Cokolwiek mnie tu przywiodło, musiało nie mieć sumienia, pomyślałem w duchu.
– Tu jestem, Orberisie – wreszcie usłyszałem, ten sam kobiecy głos, cichy i stonowany.
Starałem się zapamiętać, skąd dobiegał. Całe moje ciało wytężyło wszystkie zmysły. Niestety miałem wrażenie, że słyszałem głos ze wszystkich stron, podobnie jak widziałem to zielonkawe światło.
– Gdzie jesteś? – zapytałem ponownie.
Niestety czekałem nadaremno, ale musiałem się tego uchwycić. Skoro odpowiedziała, czyli jest tutaj. Tylko gdzie? Musiałem ją znaleźć. Tylko nie wiedziałem, czego lub kogo szukam! Jakaś część mnie mówiła mi, że to coś istnieje i jest widzialne albo w ostateczności stanie się widzialne, kiedy będę w odpowiednim miejscu. Musiałem udowodnić sobie, że nie postradałem zmysłów. Zacząłem szukać. Stopa po stopie.
Pieczara była wielka, a czasu miałem aż nadto. Nie musiałem się obawiać ciemności, bo coś mi mówiło, że w nocy będzie tak samo jasno.
Nie wiem, ile czasu szukałem. Wreszcie rzuciłem okiem na otwór w skale. Jeszcze trwał dzień, chociaż odniosłem wrażenie, że już niedługo zapadnie zmierzch. Powróciłem wzrokiem na podłoże i utkwiłem tam wzrok. Powoli odwróciłem głowę i spojrzałem na otwór w skale. Jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec! Rozcięcie znajdowało się w środku okręgu.
To było oko, ale nie ludzkie, jakby gadzie lub kocie. Na przedłużeniu wąskiego dziennego światła, leżał dziwny owalny kamień. Podszedłem bliżej i oniemiałem. Na mchu jajo leżało, wielkości głowy dorosłej osoby. Jednak nie było to jajo żadnego znanego mi stworzenia. Patrzyłem chwilę i w końcu powoli się nad nim nachyliłem. Wyglądało, jakby zrobiono je z kamienia. Poorane jakimiś wzorami, ośmielony dotknąłem jego powierzchni.
Poraził mnie seledynowy blask. Przeszyło mnie ciepło, dobroć i ogromna wiedza. Przez ułamek chwili wiedziałem wszystko, niestety coś zakłóciło ten stan.
Chłód wody. Znajdowałem się w środku jeziorka, kilkanaście jardów pod powierzchnią i kończyło mi się powietrze. Czułem, że prąd wciąga mnie do środka.
Zacząłem rozpaczliwie poruszać rękami i nogami, by znaleźć się jak najdalej od podwodnego wejścia do jaskini. Straciłem przytomność, ogarnęła mnie ciemność.
Carriass
Zobaczyłam postać wypływającą z wody. Był to mężczyzna, ale nie kwapił się wypłynąć. W ułamku chwili podjęłam decyzję. Skoczyłam bez zastanowienia. Umiałam pływać. Skąd? Nie miałam pojęcia. Poza tym nie zastanawiałam się nawet, czy nie rozbiję się o dno. No, ale skoro ciało wypłynęło, to musiało być tam głęboko. Złapałam go pod brodę i zaczęłam płynąć do brzegu. Niestety z miejsca, z którego skoczyłam, nie miałam szans sama wyjść, a co dopiero z ciałem.
Rozejrzałam się szybko. Podpłynęłam gdzieś indziej i wreszcie poczułam twarde dno. Tak mi się zdawało, że jest kamienne, bo na nogach miałam skórzane sandały. Po chwili wyciągnęłam półnagą postać z wody.
Stałam bezradnie nad pięknym ciałem młodzieńca. Potrząsnęłam nim kilkakrotnie. Dalej nie reagował. I znowu z nieznanego źródła wiedziałam, co muszę zrobić. Położyłam go na plecy. Palcami zatkałam nos i otworzyłam mu usta. Nie zastanawiałam się ani chwili. Otwarte wargi spoczęły na jego, już lekko zsiniałych i zimnych. Wtłoczyłam powietrze. Potem drugi raz i trzeci. Przy kolejnym wydechu szarpnął się i zaczął kasłać. Z jego ust wyleciała woda.
– Dzięki Bogu – szepnęłam.
Młody mężczyzna spojrzał na mnie półprzytomnie, jakby obudził się ze snu.
– Co robisz?
Uśmiechnęłam się serdecznie.
– Mówi się, dziękuję. A właściwie, dziękuję wasza książęca mość, drwalu.
Popatrzył na mnie już bardziej przytomnie.
– Wyciągnęłaś mnie z wody…. wasza książęca mość?
– Tak. Topiłeś się. Masz śliczną klacz. Wygląda, że Obłok ją polubił.
– Obłok?
– Tak, mój ogier ma na imię Obłok. Jest śliczny, prawda?
Chłopak rzucił okiem.
– W istocie, ale moja Barri też jest piękna – rzekł przekornie.
– Nie przeczę – odrzekłam.
– Czy mogę poznać imię, wybawicielki? – odezwał się odważniej.
– Księżniczka Carriass, córka Armidosa IV i królowej Deerhe – wyciągnęłam dłoń.
– Jestem Orberis, syn Harnolgisa, drwal – próbował wstać.
– Leż. Nie wiem, skąd umiem pływać ani jak wiedziałam, co robić, by cię przywrócić do życia. Nie nazwałabym tego pocałunkiem, ale dotknęłam twoich ust moimi. Nie radzę się tym chwalić, Orberisie.
Wstałam. Czułam, że wciąż na mnie patrzy, aż przechodziły mnie ciarki.
– Czemu się gapisz drwalu? – zapytałam, nieco podnosząc głos.
– Bo…
– Mów albo każę cię wychłostać!
– Nie śmiem, pani!
– Mów, rozkazuję!
– Twój królewski ubiór niewiele zasłania.
Teraz zrozumiałam. Byłam tylko w cienkiej bluzce i portkach z jedwabiu.
Moje policzki zaróżowiły się niczym płatki kwiatów.
– Zakazuję ci patrzeć – powiedziałam ostro.
– Wybacz, pani – odezwał się zmieszany. – Moja bluza już wyschła. Załóż ją, proszę.
Niewiele to pomoże, ale przynajmniej nie zmarzniesz. Jesteś pani bardzo piękna, o ile mogę pochwalić twoją urodę. Przypominasz matkę, to znaczy kolor twoich włosów odziedziczyłaś po niej.
Spojrzałam na niego lekko zła.
– Mówi się, królowa Deerhe, drwalu. To, że cię uratowałam, nie zabezpieczy cię przed batami.
Spojrzałam na niego łagodniej.
– Rozumiem, że nie jesteś jeszcze zupełnie sobą.
– Nie wiem, jak mam cię pani tytułować, aby cię nie urazić.
– Mów mi Carriass, przynajmniej do czasu, kiedy nie znajdą nas moi słudzy.
– Pani! A co właściwie robisz sama w lesie?
Popatrzyłam na niego uważnie. Wyglądał na porządnego człowieka. Poczułam, że mogę mu wyznać prawdę.
– Uciekłam, tak jak stałam. Jestem czasem impulsywna. Król i królowa mają mnie oddać za żonę Reherowi, a on jest starszy od mojego ojca.
– Reherowi? Królowi Arpagani? Renthin mówił, że to siłacz.
– A kim jest Renthin, jeżeli można wiedzieć?
– Kowal z lasu. Ścinamy razem drzewa dla ojca waszej wysokości. Barri jest jego klaczą. – wskazał na zwierzę – Bardzo lubię naszego kowala, mam właśnie…
– Co masz właśnie?
– Nic takiego, pani.
– Czuję, że coś ukrywasz. Mów szybko!
– Ale to jeszcze nic oficjalnego.
Poczułam coś. Przybliżyłam twarz do jego.
– Mów mi, i to zaraz. Jestem księżniczką, rozumiesz?
– Tak, pani. Wszystko rozumiem.
Widziałam, że się z czymś męczy.
– Miałeś mówić mi Carriass. O co chodzi?
– Naprawdę o nic. Po niedzieli mam poprosić Renthina o rękę Meginy, jego córkę.
Pomyślałam, że jego szczerość jest bezgraniczna. Uratowałam go przed niechybną śmiercią, a on śmie mówić mi o innej niewieście!
– To gratuluję. Mam nadzieję, że się kochacie i będziecie mieli dużo dzieci – dodałam z przekąsem, bo, cóż, mogłam mu życzyć, nie znając go wcale.
– Nie jestem pewny, pani,.. to jest jej wysokość, księżniczko Carriass – poprawił się, pewnie, obawiając się mojej reakcji.
Spojrzałam na niego ostrzej.
– Czego nie jesteś pewny, Orberisie?
– Czy ją kocham. Jest bardzo ładna, czuję do niej sympatię, ale czy to płomienne uczucie?
– A ona, czy darzy cię miłością?
– Nie będę waszej wysokości niepokoił. Niepotrzebnie zacząłem o niej mówić.
Wstał i okrył mnie swoją bluzą, musiał wyczuć, że ogarnia mnie chłód.
– Rozpalę ogień, za chwilę zacznie się ściemniać.
– Dobrze, właściwie trochę mi zimno.
Oddalił się i zaczął czegoś szukać.
– Co z tym ogniem, drwalu? – zapytałam zniecierpliwiona, wyobrażając sobie skaczące płomienie.
– Muszę znaleźć krzemienie, powinny gdzieś tu być – odparł skoncentrowany na szukaniu. – Możesz pani pozbierać trochę chrustu?
W pierwszej chwili chciałam na niego nakrzyczeć. Co on sobie myśli? Jestem księżniczką i mam zbierać chrust? Jednak ziąb zaczął mi dokuczać, więc, zamiast stać bezczynnie, zajęłam się podnoszeniem gałązek.
Orberis znalazł kamienie i po chwili zaczął się tlić mały ogień. Sam też nazbierał drobnych patyków. Przyciągnął sporą gałąź, której z pewnością bym nie dała rady udźwignąć. Zaczął ją łamać na mniejsze kawałki.
,,Prawdziwy drwal” – pomyślałam.
Po chwili buchnął zdrowy ogień.
– Widzisz skórę? Przynieś mi ją – poprosiłam.
Po chwili zdjął z Obłoku prowizoryczne siodło, przynosząc mi skórę baranka.
– Co myślisz, lepiej się okryć czy zdjąć wszystko i osuszyć?Spojrzał nieco wystraszony.
– Pani, ta tkanina się spali, lepiej posiedź blisko ognia. Nie możemy tu długo przebywać.
– Dlaczegóż to?
– Wilki.
– Boisz się wilków? – spytałam zaniepokojona, że grozi nam niebezpieczeństwo.
– Nie widziałem ich z bliska. Jest lato, mają dość jedzenia. Co innego w zimie. Szkoda by było takiego powabnego ciałka, na pastwę drapieżników.
Zanim się zdążył zorientować, oberwał w twarz.
– Jak śmiesz! Możesz się tak odzywać do swojej Meginy, nie do mnie!
Upadł na kolana i dotknął głową ziemi.
– Wybacz pani. Jestem prostym drwalem, jesteś piękna, to chciałem rzec.
– Wybaczam. Mogłeś tak właśnie powiedzieć.
Siedział cicho.
– Nie gniewam się i rozumiem – nie chciałam, aby miał do mnie żal, za uderzenie w policzek.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Pani? Nikt cię nie szukać będzie?
– Chciałabym, żeby tak się stało, niestety zaraz tu będą. Pewnie pojechali najpierw do waszej osady.
– To wracajmy. Jesteś pewnie głodna i jest ci zimno.
– Już się ogrzałam i chętnie coś zjem, to prawda.
Orberis zaczął gasić ogień. Kilkakrotnie poszedł do wody i moczył gałąź, a po powrocie uderzał nią ognisko. Kiedy już zgasił zupełnie, bo nie unosił się ani dym, ani para, pomógł mi wsiąść na Obłoka, mimo że mogłam sama i po chwili sam wsiadł na czarną klacz.
Ruszyliśmy ostro. Jechał nadal tylko w samych spodniach. Na szczęście mój ubiór trochę wysechł i już dłużej nie prześwitywał.
Co miałam wówczas zrobić, kiedy wyjechałam? Gdybym wtedy zaczęła się ubierać, kazaliby, zamknąć bramę i guzik by wyszło z mojej ucieczki.
Konie wydawały się biec, jak gdyby wcale nie dotykały ściółki. Co chwilę Obłok dotykał pyskiem głowy Barri. Dojechaliśmy po jakiś czasie do osady. Na niebie zaczęły zapalać się pierwsze gwiazdy.
Orberis
Uch! Co za dzień. Najpierw ta nieszczęsna wyprawa, a potem księżniczka! Piękna, zgrabna! Najpiękniejsze zobaczyłem w jej oczach. Zieleń ze złotymi punkcikami.
Oczywiście byłem na siebie zły. W końcu lubiłem Meginę. Co prawda nie obiecywałem jej nic i tylko czasem zamieniliśmy kilka słów, ale widziałem, że spogląda na mnie w ten swoisty sposób.
Nigdy nie znałem żadnej księżniczki, że też odważyłem się wyrzec takie słowa! Na swoją obronę miałem myśl, że może faktycznie, jeszcze w owym czasie niezupełnie doszedłem do siebie. Najgorsze było to, że nie pamiętałem, jak się to mogło stać, że zacząłem się topić!
Dojechaliśmy na miejsce i od razu zobaczyłem, że coś się stało. Nie było strażników królewskich, a to znaczyło tylko jedno. Pojechali nad wodospad inną drogą i za chwilę tu będą!
– Orberisie, strażnicy z zamku przybyli, ale właśnie widzę, że jedziesz z naszą najjaśniejszą panienką – to rzekł jeden z naszej osady, szanowny Merfis, oczywiście drwal, jak większość.
Na szczęście wszyscy umieli się zachować i klęczeli już, zanim Carriass zdążyła zeskoczyć na ziemię.
– Wstańcie, wstańcie – spojrzała wkoło, pewnie pierwszy raz widziała drwali i ich wioskę.
Zeskoczyłem również i podbiegłem do kowala.
– Renthinie. Księżniczka nie ma kompletnego ubrania i jest głodna.
– W mojej kuźni gorąco, a i jadła nie brakuje. Zaraz zawołam żonę, żeby dała co najlepszego, dla naszej umiłowanej panienki.
Zauważyłem, że księżniczka się uśmiechnęła i zaczęła rozglądać.
– Podoba mi się u was – zawołała Carriass – będę tu nocować.
Kowal zniknął w chacie. Za małą chwilkę, żona jego Amina, przyniosła miękką bawełnianą suknię. Ukłoniła się nisko i powiedziała.
– Najjaśniejsza pani raczy wejść w nasze skromne progi. To miękka tkanina i powinna pasować. A i jadło za chwilę dzieci moje przyrządzą.
– Dziękuję wam, matko – rzekła uprzejmie – Orberis to wasz syn?
– Nie, księżniczko, Carriass. On jest synem Harnolgisa i Safoii, tam stoją – pokazała ręką.
Księżniczka podeszła do moich rodziców.
– Syn wasz jest bohaterem. Chciałam się wykąpać i mało bym się nie utopiła. Uratował mi życie.
Słuchałem i nie mogłem wierzyć, co do moich uszu dociera! Czemu kompletnie zmieniła historię!? Kiedy w końcu poszła się przebrać w domu i wróciła już ubrana, postanowiłem zapytać ją o to dyskretnie, ale zanim Carriass wyszła, zobaczyłem wzrok Meginy.
– Spotkało cię szczęście, Orberisie. Uratowałeś księżniczkę!
– Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale było zupełnie odwrotnie. To ja się topiłem, i to ona mnie uratowała, ale proszę cię, nie mów nikomu, do czasu, aż tego nie wyjaśnię.
– To teraz muszę ją jeszcze bardziej miłować – szepnęła i delikatnie się zarumieniła.
Poczułem się dziwnie. Jej słowa mogły znaczyć tylko jedno. Nie byłem jej obojętny.
– Wybacz, ale muszę ją dyskretnie zapytać o to, zanim wrócą strażnicy królewscy.
– Jasne, Orberisie. Będę przy stole, jeśli zostanę zaproszona.
– Czemu tak mówisz, Megino? Przecież to twój dom!
– Nie znasz etykiety dworskiej. Kiedy ktoś z rodziny królewskiej gości pod twoim dachem, to on jest panem domu i decyduje o wszystkim.
– Carriass jest inna. Nigdy nie myślałem, że księżniczki są takie. – Zobaczyłem coś w oczach dziewczyny.
– Jesteście już na ty? Drwal i księżniczka! Dobre sobie. – Jakieś złe ogniki zaczęły palić się w jej oczach.
– O co ci chodzi? Zupełnie cię nie rozumiem! – Nie sądziłem, że jest zazdrosna, a to by znaczyło jeszcze coś więcej.
– Nie trap się tym. Idź, bo zaraz strażnicy wrócą. Sama słyszałam, iż ojciec im mówił, że jej wysokość tylko nad wodospad mogła pojechać. – Na szczęście chyba przestała się dąsać, a ja miałem prawdziwy kłopot, bo nie chciałem, żeby cierpiała w duchu.
Mergina oddaliła się szybko. Nie bardzo wiedziałem, o co jej chodziło, ale czułem, że chyba nie powiedziałem czegoś zupełnie dobrze. Wszedłem do domu kowala. Księżniczka siedziała w ładnej bawełnianej sukni i pałaszowała barani udziec z chlebem. Na stole stał dzban czerwonego wina. Za stołem siedział tylko Renthin.
– O jesteś wreszcie, Orberisie – rzekła – wspaniałe to wasze jedzenie.
– Księżniczka ma apetyt – powiedział kowal z uśmiechem.
– Pani? – Spojrzała na mnie.
– Czego żądasz mój bohaterze?
– Mogę wtrącić słowo na osobności, jaśnie pani?
– Możesz mówić przy Renthinie – odrzekła, bo już przełknęła solidny kęs.
– Pani. Nie wiem, dlaczego powiedziałaś, że to ja ciebie uratowałem. Przecież było dokładnie odwrotnie. – Carriass spojrzała na mnie groźnie i nie byłem pewny, czy żartuje, czy nie. Po chwili już wiedziałem, że jest poważna.
– Śmiesz zmieniać słowo księżniczki, drwalu?
– Ależ nie, najjaśniejsza pani. – Przeszywała mnie wzrokiem, tak że pożałowałem swoich słów.
– Czy powiedziałeś o tym jeszcze komuś, Orberisie?
– Nikomu!
– Na pewno?
Poczułem zimny pot na plecach.
– Tylko Meginie, ja…
– Renthinie, możesz wezwać waszą córkę, proszę.
Kowal skłonił się i zniknął za drzwiami.
– Jak zaczniesz kwestionować moje słowa, to nie będzie dobrze – powiedziała oschle – wiem, że to ja ciebie uratowałam, ale mam plan. A ty mi go rujnujesz. Prawda, mogłam ci powiedzieć po drodze, ale nie byłam pewna, czy zapamiętasz. Już masz się dobrze, prawda? – zapytała całkiem miło.
Poczułem się dziwnie. Mówiła do mnie tak czule, że nawet Megina nigdy nie tak próbowała.
– Tak. Dziękuję ci jeszcze raz…
Dalej nie zdołałem nic wyrzec, bo weszła Megina z ojcem.
Chciała upaść na kolana, ale Carriass powstrzymała ją ruchem dłoni.
– Twój narzeczony jest bardzo skromnym człowiekiem. Z dobrego serca zmienił prawdę. To on mnie uratował. Trochę też opił się przy tym wody, bo podobno broniłam się nieświadomie, więc może coś mu się pomyliło. Wszystko jasne? Jest bohaterem. Powinnaś być dumna.
– Jestem pani i wszystko rozumiem.
– O, słyszę ludzi mojego ojca. Niczego nie mówcie. Ja jestem księżniczką i ja tu rządzę, a nie oni. Zostanę na noc w waszej chacie. Mam nadzieję, że starczy miejsca do spania?
– O tak, jaśnie pani. Tylko czy będzie ci dobrze? Nie ma u nas takich wygód jak na zamku.
– O to się nie martw, drogi Renthinie – mówiła dostojnie, a jednocześnie tak miło, i to na mnie robiło dziwne i miłe wrażenie, gdzieś w środku, w okolicy serca.
Do chaty wszedł zbrojny. Padł na kolona widząc księżniczkę.
– Pani! Zamek cały w trwodze! Dzięki Bogu, że jesteś! Wracajmy do zamku. Ojciec niespokojny, a matka wasza, najjaśniejsza królowa Deerhe, prawie omdlała.
– Czcigodny Kahirisie. Noc już i nie myślę wracać o tej porze. Jej królewska mość raczy spać w domu kowala. Jutro mnie odwiozą. Przekaż ojcu, panu mojemu Armidosowi, że drwal o imieniu Orbiris uratował mi życie, bo chciałam zasmakować kąpieli koło wodospadu Umgar.
– Ależ pani…
– Księżniczka rzekła! Jedź do zamku i zawiadom króla i matkę moją, że jestem w dobrych rękach. Dziękuję, Kahirisie, możesz odejść.
Dowódca straży skłonił się i wyszedł.
– Pani? Czy mogę się oddalić? Będę szykować łoże dla jej królewskiej mości. – Nie sądziłem, że Megina może tak ładnie mówić i akcentować słowa z taką gracją, jakby sama pochodziła z królewskiego rodu.
– Skoro chcesz. Nie rób niczego specjalnego. Pragnę spać jak wy. Rozumiesz, Megino?
– Tak, pani – zgięła się w ukłonie i zniknęła bezszelestnie za drzwiami sypialni.
Carriass
Przyglądałam się dyskretnie Orberisowi, jak i Renthinowi i nagle coś mnie tknęło. Miałam właśnie otworzyć usta, kiedy chłopak mnie uprzedził.
– Pani. – Spojrzałam na niego krótko.
– Carriass.
– Nie jest mi łatwo, pani. Wybacz.
– No dobrze, czcigodny Orberisie. Co chciałeś powiedzieć?
– Czy coś mówiłem, zaraz potem? Nie bardzo pamiętam, jak się to stało. Pływam dosyć dobrze.
– O ile pamiętam, nic nie mówiłeś. To dziwne miejsce. Szczerze mówiąc, nigdy nie uczyłam się pływać. Może weszło to we mnie z krwią matki, bo ona mieszkała nad samym morzem. A już na pewno nikt mnie nie uczył jak ratować tonącego.
– A co robiłaś, pani? – zapytała kowal.
– Mam nadzieję, że mogę ci ufać, Renthinie. Nie piśniesz słowem, że to ja uratowałam Orberisa, a nie odwrotnie?
– Możesz na mnie polegać, księżniczko. – przyjaciel Orberisa mówił równie prosto jak i córka jego i nie zauważyłam czołobitności, ale nie zależało mi, by ludzie wciąż kłaniali mi się w pas.
– Położyłam go na plecy. Zatkałam nos palcami i wdmuchiwałam powietrze w jego otwarte usta, brałam szybkie wdechy, by miał nowe powietrze, a nie te wyrzucone z moich płuc.
– A to bardzo interesujące. Nigdy bym na to nie wpadł.
– I ja mam do ciebie pytanie Renthinie. Zachowujesz się inaczej niż wszyscy. Poza tym coś mnie uderzyło. Masz na imię Renthin. A król, Arpaganni ma na imię Reher. Jest podobno siłaczem…
Na twarzy kowala pojawił się grymas bólu i gniewu.
– Pani. Twoja logika jest doskonała. To jest tajemnica, ale oczywiście twój ojciec o tym powinien wiedzieć. Teraz już nie mam wyboru i muszę to przyznać. Renther jest moim bratem. To ja jestem prawowitym królem Arpagani. Nie był to jednak wybór brata, ale naszego ojca. Jednak brat mój o tym wie. Czego nie wie, że przebywam właśnie tu, w lesie. Blisko zamku twojego ojca. Kiedy pojedziesz z moim bratem do Arpaganni, nie wspomnij o tym, proszę.
– Dziś wieczorem przyszła mi myśl, a teraz już mam ku temu pewność. Nie poślubię dobrowolnie Rehera. Prędzej zobaczy mojego trupa, niż mnie żywą w swoim łożu – powiedziałam lekko wzburzona.
Zobaczyłam spokojne oczy Renthina.
– Stawiam moje życie, aby ci się to powiodło, księżniczko.
Spojrzałam na młodego drwala.
– A ty? – zapytałam.
Chłopak padł do moich nóg.
– Zawdzięczam ci życie. I oddam je, jeżeli będzie trzeba, za twoją wolność – powiedział wyraźnie.
– Dziękuję ci, Orberisie, a ty Renthinie opowiedz mi zatem wszystko. Masz zaufanie do twojego młodego przyjaciele, a w moje chyba nie wątpisz?
– Nie wątpię, księżniczko. Mam czterdzieści siedem wiosen, a więc jestem starszy o rok od Rehera. Na początku byliśmy jak kochający się bracia. Dorastaliśmy razem, ale od piętnastego roku zacząłem widzieć różnicę. Ja bardziej zajmowałem się sprawami państwa. Pomagałem ojcu i uczyłem się wiedzy. On uczył się walki, ale też lubił płeć piękną. Kiedy ojciec miał wybrać mnie jako następcę tronu Rehrer, brat mój, wymógł na nim siłą zmianę decyzji.
Umiał zjednywać złych i wpływowych ludzi. Co miałem zrobić? Był silniejszy niż ja, ale i tak bym z nim nie walczył, w końcu to brat mój. Pomyślałem, że wyjadę poza granice państwa. Bo gdym pozostał, ktoś przekupny albo mściwy mógłby skłamać pod przysięgą, że chcę władzy i paktuję przeciw bratu mojemu.
On już wówczas miał za sobą armię. Odsunął rodziców od władzy i trzyma ich od czasu tego w ich własnym zamku, jak więźniów w złotej klatce. Wyjechałem sam. Nie chciałem szukać sprawiedliwości u nikogo, bo u kogo mógłbym? Zacząłem pracować jako drwal. Poznałem tu żonę. Mam kilkoro dzieci…
Patrzyłam na niego długo.
– Powiedz mi, dlaczego twój brat chce mnie za żonę?
– Tego dokładnie nie wiem. To nieprawda, że lubi młode kobiety. Lubi wszystkie, aby je używać, ku zaspokojeniu męskich żądz. Prawda, lubi szczególnie piękne.
Wiem jedno. Twój ojciec robi wielki błąd. Kiedy jego żoną zostaniesz, przejmie władze i w Termidei. Uwięzi Armidosa i Deerhe jak swoich rodziców.
– Ojciec obawia się ludu ze wschodu. Może nie ludzi Hojja jak ich pana, Assuala.
Widziałam, że Renthin się zamyślił. Kątem oka dostrzegłam, że i chłopak mu się przygląda.
– Nie wiedziałem, że jesteś księciem – rzekł młodzieniec.
– I niech tak zostanie. Nikt nie wie. Nawet żona moja. Proszę, nie rzeknij słowa nikomu.
– Dobrze, Renthinie.
– Coś wam powiem. Może twój ojciec wie, ale nie sądzę – skierował wzrok na mnie. – Jak wiecie, może bardziej ty Carriasso, w twoim zamku są pewne wizerunki. Zwróciłaś uwagę?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– O smokach. Wszędzie w zamkach, starych klasztorach czy świątyniach występują malowidła albo rzeźby smoków.
– To legendy. Smoków nie ma – rzekłam.
– Skąd to wszystko? Nigdy nie myślałaś?
– Nie. A dlaczego to mówisz?
– Jak wiesz, Assual poszukuje kamienia. Skąd wie, że ma się znajdować tutaj, na ziemi twojego ojca, tego nie wiem, ale to nie jest kamień.
– A co to jest? – zapytała księżniczka.
– To jest jajo smoka. Kiedyś jeszcze, kiedy byłem młodzieńcem, lubiłem chodzić po starej części zamku. I u was jest taka. Tam znalazłem stare skrypty. Otóż tysiące lat temu były tu smoki. I one utrzymywały balans mocy. Księgi milczą, skąd się brały. A potem coś się stało. Smoki zniknęły, ale legenda została. Podobno zostały dwa jaja. Jedno jest gdzieś na ziemiach Termidei, drugie na zachód od…
Coś działo się z Orberisem.
– Czy te księgi mówią coś jeszcze?
– Nie wiem, bo tylko te zapisy znalazłem.
– Czy jest możliwe, że w naszych murach znajdują się inne stare zwoje, które mogą coś więcej powiedzieć?
– Bardzo możliwe, Carriasso.
– W takim razie pojedźcie ze mną jutro do zamku i poszukamy.
– Ale co powiesz królowi i królowej? – zapytał zatroskany Renthin.
– Muszę najpierw rozmówić się z matką moją. Mają mnie jedną. Jeżeli po usłyszeniu tego wszystkiego nie zmienią decyzji, to nie mam po co żyć.
– Nie mów tak! – powiedział wzruszony kowal.
– Mam nadzieję, że mają serce – dodałam, z trudem, powstrzymując łzy.
Spojrzałam na Orberisa. Podobał mi się, ale nie chciałam stać na przeszkodzie jego szczęścia. Megina była ładną i dobrą dziewczyną. Tak sądziłam.
– Pobladłeś… Wszystko z tobą dobrze, Orberisie?
– Tak. Ta historia ze smokami trochę mnie osłabiła. Tak jakbym coś wiedział, a przecież nie wiem nic. Nie umiem czytać, a z pewnością, szanowny Renthin, nie mówił mi tego nigdy.
– Życie jest pełne niespodzianek, chłopcze – powiedział kowal – musimy iść na spoczynek. Dostaniesz swoją izbę, Carriasso. Nikt ci nie będzie przeszkadzał.
– Och, Renthinie! Zawsze spałam sama. Mogę spać z wami wszystkimi w jednej izbie?
– To będziesz musiała spać z jedną, z moich córek. A ja z żoną będę spał w łożu, które miało być dla ciebie przeznaczone.
– To dobrze. W końcu jesteś księciem. – Sama nie wiem, dlaczego, ale przytuliłam kowala.
– Mogę spać z Meginą, jeżeli zechce, córka wasza?
– Dobrze, zapytam córkę moją. Ona przywykła spać z siostrami, jak ty dasz radę?
– Dam i nie pisnę słowem rano. Dziękuję. Dawno się tak dobrze nie czułam. Dzisiaj znalazłam prawdziwych przyjaciół. – Powiedziałam prawdę wypływającą z serca samego.
Jak Ci się podobało?