Tajemnica wodospadu Umgar (VIII)
16 listopada 2025
Tajemnica wodospadu Umgar
42 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
– Lecę. Chcesz, to bądź ze mną. Jeśli głodna jesteś, w osadzie drwali cię zostawię…
– Nie. Nie zostawisz mnie nigdzie. Miłość ci wyznałam. Nie chcę cię opuszczać na chwilę. Czuję, co ty czujesz. Bez jedzenia wytrzymam. Jeżeli dasz mi miłość, której pragnę, podobnie jak ty, uczuciami się będę karmić.
Zadrżał w sercu Erragea, bo wiedział, że ta miłość, której oczekuje od niego jego umiłowana, zabije go niechybnie.
Carriass w sukni białej siedziała. Otwarty kufer migotał zalotnie, lecz księżniczka nie ozdobiła niczym swojego ciała. Bosa, z włosami niezaplecionymi w jednej pozycji tkwiła.
Erragea spojrzał na nią i poczuł żal, za to wszystko, co robi, lecz, ponieważ czuł się coraz słabszy, dlatego co postanowił, wykonać zamierzał. Wiedział, że Kaunga niedaleko zamku i osady drwali się znajduje. Czuł, że miłość z niej do Orberisa wprost emanuje, jednak młody drwal jej w tym nawet nieco nie ustępował.
Z tego powodu tylko złość w nim narastała. Zastanawiał się, czy i Carriass to odczuwa, bo, w tym także się wzmocniła. Nie wiedział, jak to być może, że księżniczka jak on wszystko odczuwa. Myśli i uczucia innych, i wszystkich, chociaż raz poznanych stworzeń.
Jęzorem ją delikatnie w pół chwycił i na karku posadził. Ze swojej skalnej kryjówki wyszedł i w dół się rzucił. Ufna Carriass, nawet się nie chwyciła niczego z ciała smoka. Czuła siłę wielką, która ją trzymała. Wiedziała z całą pewnością, że dzisiaj nie spadnie. A gdyby nawet, to smok ją uratuje.
Kochała go tak mocno, jak mogła. Pragnęła go również i wcale jej jego wielkie ciało w tym nie przeszkadzało. Przecież świadomość miała, że jest istotą jak ona, tylko tajemniczym czarem w ciele smoka zamkniętą.
Leciał jak błyskawica. Czuł, jednak w swoim wnętrzu, co w sercu Carriass się dzieje.
To, czego pragnęła, było przeciw jego naturze.
Każda żywa istota chce żyć. I każda walczy o życie. I teraz Erragea walczył o swoje. Wiedział jednak, że, w tym wszystkim jest jedna rzecz, której nigdy nie przekroczy. Dałby wszystko by ratować Carriass. Jeśli trzeba, życie za nią odda.
Teraz leciał, aby jeszcze raz dać ostatni warunek Kaundze, jednak wiedział jaką odpowiedź otrzyma. Pamiętał słowa księżniczki. Wiedział, że nie może ukrzywdzić Orberisa. Mimo że Carriass wiedziała, że będzie walczył z Kaungą i pewnie ją zabije, córka Deerhe mu tego nie zakazała. I lecąc na spotkanie smoczycy, rozważał to w swoim sercu. Dlaczego tak? Bo wiedział z pewnością, że Carriass już Ssairrac się nie stanie i jeżeli nawet kocha Orberisa, to jak brata, to Kaungę kocha więcej.
Te myśli go wprost bolały, że wysłał jedną prosto do serca swojej lubej. Chociaż był przekonany, że blondynka o zielonych oczach, zna myśli jego i tak.
< Wiesz, że walczyć z nią będę i pewnie ją zabiję. >
< Wiem to. >
< Jakie uczucia masz do niej? >
Zapytał, a przecież wiedział odpowiedź.
< Miłuję ją. >
< Wiem i ja to. Czemu więc nie zakazujesz mi tego? >
< Wiesz dlaczego. Ty wiesz, co jest miłością. Gdybym tego ci zakazała, nie kochałabym cię prawdziwie. >
< Muszę ją zabić, inaczej zginę. >
< Chcesz to zrobić, bo bardziej wolisz żyć, niż miłować. >
– Nie! – wydał ryk straszliwy i błękitnym płomieniem strzelił.
– Tak, kochany!
– To wszystko jej wina. Nie Kaungi, bo zielona taka się już urodziła. Matki mojej. Przez nią mam nienawiść i żyję w ciemności. Tylko ty jesteś moim światłem. Zanim przybyłaś, moją jaskinię mrok wypełniał, wiesz to!
– Wiem – szepnęła – musisz czynić, co musisz. Ja będę z tobą. Do końca!
Struchlał w swoim sercu smok. Co miały znaczyć te słowa? Czy umrze jego umiłowana, kiedy Kaunga umrze? Musi zabić smoczyce albo sam umrze. Nie widział innej drogi.
– Carriass – szepnął.
Dziewczyna milczała.
– Nie odpowiadasz?
– Nie, Kiciu. Nie mogę.
– A co ci, bo pojąć nie mogę?
Istotnie, czarny smok ze wszystkich sił się wytężał i odkryć nie mógł, co się w sercu i umyśle jego miłości się dzieje.
– To miłość jest, dlatego nie rozumiesz – odrzekła.
I wówczas powiedział coś, czego nie powinien.
– Miłuj mnie tak dalej, a nie będę musiał z Kaunga walczyć, bo to mnie zabije.
Poczuł jej łzy jak spadły mu na kark.
– Nie mogę inaczej, wybacz.
Wielka złość w nim wybuchła.
– Zabiję ją, i to skończę.
Sądził, że inne uczucie w niej tymi słowami wywoła, dlatego nie mógł zrozumieć jej reakcji.
– Nie zdołasz jej pokonać…
Samcza moc w nim wybuchła. To, co łączy większość męskiej strony w tym wszechświecie. Bez względu, czy to człowiek, koń, czy lew. Chęć dominacji, świadomość siły. Pewność siebie.
– Mylisz się, Kapturku. Ja jestem Erragea. W każdym innym wypadku bym z nią nie walczył, ale ja jestem samcem i żadna samica mi nie będzie rozkazywać. Mam prawo tak żyć. Jestem taki i taki chce być. Akceptujesz mnie takiego, dobrze. Jeśli nie, możesz odejść i być po jej stronie.
Nie musiał czekać długo na jej odpowiedź.
– Mówiłam ci, że nigdy cię nie opuszczę. Wiesz, co chcesz zrobić i wiesz jak ja to odczuwam. I zrobisz, jak chcesz. Jednak ja będę z tobą.
Erragea nie mógł tego wytrzymać, ale nie chciał pozwolić, by coś się stało z Carriass.
Na szczęście dostrzegł Kaungę i na jej karku, Orberisa. Wylądował i poprosił księżniczkę, aby z niego zeszła. Ku jego zdziwieniu, łatwo się zgodziła.
Dziewczyna stanęła obok ogromnego smoka. Chciała, żeby Orberis do niej podszedł, bo rozmowy z nim pragnęła. On również własność rozumienia myśli posiąść musiał, bo zobaczyła, że zszedł po pysku Kaungi i stanął obok ciała smoczycy. Erragea podniósł swoje ogromne cielsko i podszedł do Kaungi.
– Przybyłem dać ci ostatnią szansę. Przestań ingerować w moją Carriass. Mamy też szanse przedłużyć gatunek smoków. Jesteśmy ostatnimi z planety Carammi – rzekł, a nie wiedział, czemu tak powiedział.
– Mówiłam ci już, że tego nie zrobię. Głównie z powodu tego, że kocham Orberisa. Czuję też, że jest coś jeszcze, ale nie potrafię wyjaśnić ani zrozumieć, i to jest dziwne, bo poznaniem mam wielkie. Ma być, jak ty chcesz, prawda? Ty nie chcesz zmienić swojej natury, a ja mam zaprzestać być taka, jaka jestem? Nawet gdybyś mnie poprosił, nie mogłabym tego zrobić, ale ty zawsze możesz przejść na moją stronę.
– Dość tego! Walcz ze mną. Muszę walczyć o swoje życie. Nie dałaś mi wyboru. Będziesz taka, jak jesteś, umrę. Nie będzie więcej smoków, a my umrzemy. Więc mam tylko jedną szansę, by się uratować. Muszę cię zabić. Stawaj do walki.
Orberis stanął przed nią.
– Będziesz musiał najpierw mnie zabić, Errageo.
– Odejdź, nie chcę cię zabijać.
Carriass patrzyła na całą trójkę. Kaunga wiedziała, że Carriass nie powstrzyma smoka, lecz Orberis patrzył na nią z nadzieją, ale księżniczka nic nie powiedział.
– Kochanie, odejdź. Nie może być inaczej – szepnęła czule Kaunga do swego wybranego.
– Nie możesz z nim walczyć. On jest większy i silniejszy.
– Nie rozumiesz tego, kochany mój. On nie może wygrać, ale musi walczyć.
– Kłamiesz! Zwyciężę cię. Nie dałaś mi wyboru – krzyknął czarny smok.
Ponieważ Orberis nadal stał, Kaunga wzniosła się w górę i odfrunęła z trzydzieści jardów w bok.
Czarny smok zrobił to również i po chwili stanęli naprzeciw siebie. Orberis zaczął biec do smoczycy. Carriass pobiegła również. Dogoniła go i przewróciła na trawę.
– Co robisz? – krzyknął i chciał się podnieść i biec znowu.
– Orbe, najdroższy. Zostań, to musi się stać. Ty nie rozumiesz…
– Rozumiem doskonale. Jeżeli nie stanę przed nią, on ją zabiję. Wiem, że mnie miłujesz i nie pozwoliłaś mu mnie zabić, ale ja nie mogę pozwolić, by Erragea zabił moją Kaungę!
– Orbe, kochany! Nic nie możesz robić.
Jęk wyrwał się z jej ust, a z jej oczu pociekły łzy. Czarny smok ryknął strasznie by zagłuszyć jej płacz, bo to rwało mu serce i górowało nawet nad złością i samczym przyzwyczajeniem do dominacji. Rzucił się na Kaungę, lecz ona uskoczyła. Wzniosła się nisko. Wówczas Erragea wzniósł się również i natarł na nią jak strzała. Kaunga zrobiła unik i zawadziła go pazurami przedniej, prawej łapy i rozdarła mu bok. Powstała niegroźna rana, ale to tylko bardziej rozwścieczyło smoka.
Wzniosły się wyżej i stanęły naprzeciw, gotowe do ataku. Widać było, że nie będą używać ognia.
Rozpoczęła się powietrzna walka. Carriass trzymała Orberisa za rękę. Stali w milczeniu i patrzyli, jak ich umiłowani walczą…
Po chwili dziewczyna się odezwała.
– Orbe.
– Carriass – odrzekł i ścisnął mocniej jej dłoń.
Przysunęła się do niego. Wiedział, że w jej ciele jest miłość. Ta sama miłość, która była w Kaundze i ta sama, która była teraz w nim.
Deerhe jechała na Ashis, a Obłok pozwolił, aby Armaher go dosiadł. Nie oglądali się za siebie. Kilku wojowników stepu dostrzegło dwójkę, ale nikt za nimi nie ruszył w pogoń. Ogrom wojska Assuala, stanął przed zamkiem. Wojownicy nie mieli maszyn oblężniczych. Bez nich mieli małe szanse zdobyć zamek. Jednak mogło dojść do tego, gdyby pomoc nie nadeszła, a w zamku zabrakłoby jedzenia. Poza tym dowódca grupy wiedział od Assuala, że w środku jest mała liczba ludzi.
Cała potęga Hojji przekroczyła wschodnią granicę Termidei. Nie mieli niszczyć i palić, bo chcieli zapewnić sobie drogę powrotną. Ten rozkaz otrzymali od szamanki Hojji, Aguu –tal nutag, córki zabitego przez Assuala, Ikh – mergena.
O tym, że orda ruszyła, obrońcy jeszcze nie wiedzieli. Tamci mieli wszystko, czym mogli zdobyć, nawet taki zamek. Liczba wojska Assuala przekraczała dziesięciokrotnie ilość wojsk Rahera. Sięgała prawie trzysta tysięcy konnych.
Zwykle w zamku Armidosa IV przebywało i do trzech tysięcy ludzi, ale z uwagi na wojnę z Reherem, większość stała na zachodniej granicy. Zamek był na razie w miarę bezpieczny, ale okoliczne wsie i osiedle drwali znajdowały się w wielkim zagrożeniu, a właściwie były prawie stracone, o ile szybko wojska walczące z Raherem, na ratunek nie przybędą.
Nad okolicą rozciągnęła się noc. Większość wojska Hojji czekała wschodu słońca, ale część, w liczbie około trzystu wojowników, chciała zacząć szturm już teraz.
Zaczęli strzelać ze specjalnych kusz strzały zakończone harpunami. Po chwili wiele lin zaczepiło się o górę muru obronnego. Wojsko miało również drabiny, które prawie wysokością dorównywały murom. Obrońcy wiedzieli, że nie będą mieli spokojnej nocy. Z murów zaczęto strzelać do najeźdźców. Zaczęto gotować wodę i powoli smołę. Zamek nie był przygotowany, ale robiono wszystko, aby do rana być gotowym.
Pierwszy atak się nie powiódł. Raniono kilku obrońców, a po drugiej stronie straty były duże. Zabito i raniono ciężko, prawie pięćdziesięciu najeźdźców.
Skoro wojownicy przekonali się, że ich akcja się nie powiodła, zaniechali drugiego ataku. Za to zaczęto strzelać zapalonymi strzałami w kierunku zamku. Teraz wszyscy wewnątrz, stali się żołnierzami. Na szczęście strzały nie czyniły wielkiego zła. Kahiris nakazał wszystkim się kryć. Niestety cztery osoby zginęły. Jeden rycerz i trójka służby. Na szczęście i tego ataku zaniechano. Jednak nikt w zamku już dalej nie spał spokojnienie. Wszyscy, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w obronę, tylko drzemali. Wszyscy wiedzieli, że jutrzejszy dzień będzie trudny.
Deerhe dotarła do osady drwali. Niektórzy mieszkańcy ją od razu poznali. Padli na ziemię w ukłonach.
– Wstańcie, wstańcie. Wielka bieda nastała. Z Renthinem muszę się widzieć.
Po małej chwili kowal wyszedł ze swojego domu. Ucieszył się w sercu, że swoją miłość ujrzał.
– Pani – rzekł tylko.
– Do domu prowadź. Mężczyzn ważniejszych, co biorą udział w życiu osady, zbierz.
– Co się stało? – zapytał, widząc, że o ich sprawach nawet nie wspomniała.
– Wojna. Tysiąc wojowników stepu zamek oblega. Assual podstępnie męża mojego zamordował i tajnym wyjściem z zamku wyszedł.
– Czemu tu przyjechałaś i kim jest ten człowiek? Włosy i oczy ma jak ty. Czyżby z twego kraju pochodził?
– To Armaher. Mój prywatny obrońca. Oddany mi całkowicie. Jak brata go miłuję. Przyjechałam, by was ostrzec. Nawet setka ludzi stepu, wam zagrozić może. Kahiriss gołębie posłał, ale wojsko, które walczyło z Reherem, nie wcześniej niż za dwa dni tu przybędzie.
– To jakże to? Jeżeli linię obrony opuszczą, mój brat kraj zajmie.
– Nie tak jest, Renthinie. Reher zakochał się w córce Assuala. Przerwał wojnę. Moje serce mi mówi, że stał się innym człowiekiem.
– Jak możesz to wiedzieć?
– Wiem, że nie uwierzysz, ale Kaunga do mnie mówiła.
– Kaunga?
– To smoczyca co w jaskini pod wodospadem Umgar mieszkała. Orberis jest jej jeźdźcem.
– Och! A co z Carriass?
– Ona czarnego smoka dosiada. Kocha go nie mniej niż ja ciebie. Erragea jest inny niż Kaunga. Ma całkowity wpływ na córkę moją. Zmieniła się bardzo, przeto, lecz miłość do matki jeszcze w niej się tli.
– Wejdź do domu mojego, a ja mężów wezwę.
Deerhe dziwnie się poczuła. Wiedziała, że Aminę zobaczy. Liczyła, że chociaż Armaher jej towarzystwa dotrzyma.
– Skoro jesteś oddany Deerhe, wiesz wszystko – zwrócił się Renthin do rosłego blondyna.
– Tak, panie. Wiem, że pani moja cię miłuje.
– Może pójdź ze mną. Ludzie niech cię zobaczą – odrzekł, pomijając, co z ust rosłego blondyna usłyszał.
– Pójdę, jeżeli pani moja zezwoli. Widzę, że ludzie ją tu szanują.
– Szanują to mało. Kochają ją wszyscy.
– Czy nie jest dziwne to, że ten, kto miłować ją powinien, zawiódł najwięcej? – rzekł nieco smutno, Armaher.
Blondyn spojrzał na królową. W ułamku chwili zdanie zmieniła. Pomyślała, że musi w twarz Aminy spojrzeć.
– Dobrze, idź z nim.
Renthin do izby ich zaprowadził. Dwie córki i matka zaraz za progiem, stały.
Megina i jej młodsza córka, Talina obok matki.
– Witaj pani w naszych niskich progach – rzekła dziwnie oschle, Megina.
Deerhe poczuła jej ton.
– Jak się ma twój podopieczny, Getrych? – zapytała Deerhe.
– Czuję się już bardzo dobrze. I z ojcem pogodzony, a nawet lepiej. A jak król Armidos, mąż twój, się miewa?
Królowa odczuła, że Megina specjalnie słowo, mąż, dodała.
– Nie żyje. Dzisiaj Assual go skrytobójczo zabił. Nie dlatego tu jestem. Wojsko w liczbie tysiąca wojowników stepu, zamek oblega. Zamek solidny wytrzyma, ale jeśli tu przyjdą? Dlatego ojca twego poprosiłam, by ludzi zebrał i abyście się na obronę przygotowali. Jednak jeżeli większą siłą napadną, w opiece Bożej będziemy.
– Wobec tego, czemu tu pani przyjechałaś? Tam bardziej bezpieczna byś była. Tu ci obrony zapewnić nie możemy.
– Bliscy mi jesteście, dlatego przybyłam.
– Wszyscy?
Pytanie Maginy jak ostrze, serce jej ukuło.
– Tak, wszyscy. Chociaż niektórych z was więcej miłuję.
Megina nie spodziewała się tak szczerej odpowiedzi. Zamiast dalej zadawać królowej kłopotliwe i nieco bolesne pytania, w sercu się, odmieniła. O Orberisie pomyślała i o Carriass. A teraz przecież sama w miłości była. Nagle zrozumiała, że królowa ojca jej szczerze miłuje. I o ile wcześniej żal do niej miała, teraz to się całkiem odmieniło.
– Matko, czy mogę Getrycha przyprowadzić i pani naszej go przedstawić?
– Tak córko. Jutro każda dłoń co miecz umie trzymać, przydatna będzie.
– Jutro?
– Tak, córko. Wojsko dzikie zaatakuje, koło południa. Śniłam to wczoraj – odrzekła Amina.
Megina ukłoniła się i wyszła. Talina chwilkę na królową patrzyła i też do drugiej izby wyszła. I w ten sposób Deerhe z Aminą same zostały.
Żona Renthina na nią patrzyła, ale złości żadnej, królowa Termidei, w jej oczach nie dostrzegła. Królowa ważyła w sercu, co ma powiedzieć. Nie wiedziała, czy Renthin żonie wyznał, co go z nią łączy.
Nagle bać się przestała. Podeszła do kobiety i na kolana przed nią padła.
– Nie wiem, czy mnie nienawidzisz, czy nie. Zgrzeszyłam. Mąż mój latami traktował mnie zimno. W twoim mężu się zakochałam, chociaż od pragnienia ciała to się zaczęło. To ja go do tego skłoniłam, by mnie wziął. Teraz wdową jestem. O mężu moim przykrej prawdy, już po śmierci jego, się dowiedziałam. I z jakiego powodu przestał mnie miłować i pragnąć przestał, ale o to teraz jestem przed tobą i o przebaczenie proszę, za to, co uczyniłam. Postanowiłam w sercu, że kiedy wojna się skończy, do lasu pójdę i żyć samotnie będę.
– Nie wiesz, królowo, co przyszłość przyniesie. Żeby twoje serce nie cierpiało, powiem ci, że ci wybaczam. Winy twoje ci odpuszczam. Wiem, że mąż mój cię miłuje. Nie tylko ciałem, ale sercem, głównie. Moja to wina, że do tego wszystkiego doszło, bo go zaniedbywałam. To dobry człowiek. Wyznał mi to, co ty, kilka dni wcześniej i moje przebaczenie również otrzymał.
Derrhe za stopy ją uchwyciła.
– Wstań, pani. Nie przystoi to królowej, by klęczała przed zwykłą córką drwala – rzekła Amina.
Mówiąc to, na głowie dłoń jej położyła, uklękła również przed nią i ją przytuliła do siebie. Deerhe nie mogła łez płynących z oczu, pohamować.
– Wstańmy, niech nas ludzie tak nie widzą, bo wejść lada chwila mogą – szepnęła Amina.
– Pokochałam męża twego, a teraz i ciebie miłuję – szepnęła królowa.
Wstały i jeszcze chwilę w objęciach się trzymały. Puściły się jednako, bo mężczyźni osady wchodzić zaczęli do środka izby. Po chwili wielką postać Getrycha dostrzegły. Deerhe w jednej chwili pojęła, że zarówno on w niej, jak i Megina w nim zakochana. Na sercu lżej się jej zrobiło.
Niektórzy tylko zasiedli, bo miejsc na ławach nie było wiele, więc reszta stać musiała. Deerhe usiąść nie chciała, chociaż miejsce honorowe jej przygotowano. Po twarzach swoich poddanych popatrzyła.
– Moi umiłowani. Przybyłam, by was ostrzec. Tysiąc wojowników zamek oblega. Dopiero pojutrze wojska Termidei przybędą z pomocą. A atak wojowników Hojji może jutro nastąpić na osadę waszą. Od liczby ludzi, którzy nas napadną, będzie zależało, czy żyć będziemy.
– Skąd wiesz pani, że zaatakują? – zapytał jeden z drwali.
– Nie wiem. Chciałabym z całego serca, by się to nie stało. Wojsko wielkie i jeść musi. Będą szukać w okolicy jadła i mogą na osadę trafić.
– Jak się to stało, że z przyjaciół, wrogami się stali? – zapytał drugi z drwali.
– Ciężko mi mówić o tym. Wasz król był dobrym królem. Dbał o was, jak i ja o was miałam również staranie. Byłam przeciwna ostatnim posunięciom Armidosa IV. Najpierw unię z Reherem chciał zrobić i sądził, że jak córkę mu podaruję, to pokój z Reherem będzie i przeciw Assualowi razem z władcą Arpaganni, stanie. Reher okazał się nieuczciwy. Moja córka uciekła z zamku, bo na małżeństwo z Reherem zgodzić się nie mogła. Boleję nad tym, że wówczas bardziej stanowczo swojego stanowiska nie postawiłam.
Potem Assual przybył i grę z moim mężem prowadził. Jako kobieta czułam, że nic z tego dobrego nie wyjdzie, lecz mąż mój słuchać mnie nie chciał. Coraz bardziej mu ufał, i to tragicznie się dla niego skończyło.
Obaj z Assualem do Armidosa sypialni weszli, by rzekomo ważne sprawy omawiać. Armidos w swojej naiwności samego siebie przeszedł. Tajne wyjście Assualowi pokazał, co do lasu pod zamkiem prowadzi. Co się stało dokładnie w komnacie, nie wiem. Kiedy drzwi ludzie moi wyważyli, zobaczyli króla zabitego. Assual pchnął go sztyletem w brzuch. Bolesną śmierć mu zadał.
– To, co teraz będzie z Termidą całą? Assual z jednej, a Reher z drugiej strony nas napadnie?
– Armidos w pychę się uniósł i posłów pokoju od Rehera pognał. Nie dość tego, że ich oddalił, to jeszcze ich obraził i znieważył. Reher nie jest dłużej wrogiem naszym. Wiem to z innych źródeł.
– Skąd wiesz o tym, pani? – zapytało kilku drwali, razem.
Królowa na ludzi spojrzała. Rozważała w sercu, co będzie, jeśli o smokach im powie. Uznał, że wyjawi prawdę całą.
– Kaunga mi rzekła. To smok, co ma miłość w sercu.
Mimo powagi sytuacji z kilku miejsc śmiech się rozległ.
– Milczcie, drwale! – krzyknął Renthin – jak możecie w powadze tej sprawy, tak reagować!
– Wybacz im Renthinie – rzekła Deerhe.
Po twarzach zgromadzonych spojrzała i rzekła.
– Smoki są dwa. Samica nazywa się Kaunga. Jej jeźdźcem jest wasz mieszkaniec, Orberis. Kaunga nie jest zwierzęciem. Nie wiemy, skąd smoki przybywały, ale w dawnych latach ziemię naszą odwiedzały. Te dwa smoki są szczególne. Odżywiają się uczuciami. Kaunga miłością się odżywia. Wybrała Orberisa na jeźdźca i kocha go jak wy swoje żony albo mężów. Drugi smok jest inny. To wielki samiec o barwie smoły. Nazywa się Erragea. Jego jeźdźcem jest córka moja, Carriass.
Szum przeszedł po izbie.
– Smok ten również uczuciami się odżywia. Niestety złymi. Smoki, gdyby nam pomogły, żaden wróg by nam nie zagroził. Ogromne są i ogniem błękitnym, co żelazo w popiół spala, zioną. Niestety, wygląda na to, że między sobą mają nieporozumienie. O ile Orberis i Kaunga się rozumieją i dobre rzeczy czynią, z Errageą i Carriass jest inaczej. Smok ją zwodzi i próbuje zmienić. Co jest dobre to to, że kocha ją prawdziwie, a ona jego. Jednak, do czego to wszystko doprowadzi, nie wiem.
– Jak to wszystko wiesz, królowo? – zapytała Amina.
– Właśnie, właśnie. To jest bardzo trudne do zrozumienia – odrzekli inni.
– Dobrze, powiem wam, o ile zrozumiecie. Zarówno Kaunga jak Erragea mówią jak ludzie. Dodatkowo przesyłają wiedzę prosto do serca czy głowy. To właśnie co wam mówiłam, Kaunga mi przekazała, a córka to potwierdziła, kiedy kilka dni temu mnie odwiedziła.
– Czyli na razie, na siebie zdani jesteśmy – rzekł Renthin.
– Tak, panie.
Niektórzy zdziwili się, że królowa Termidei, panem Renthina nazwała, ale nikt nie zapytał dlaczego.
– Co proponuję – rzekł Renthin – wydam wszystkim broń. W razie ataku będziemy się bronić. Poza mną, zdolności wojenne posiada osobisty obrońca królowej, Armaher oraz narzeczony mojej córki, Maginy, Getrych. Oni będą wam rozkazy wydawać. Proszę, byście robili, co powiedzą. Zgadzacie się, bracia?
– Mamy do ciebie zaufanie, Renthinie. Tak będzie, jak rzekłeś.
– Wobec tego przyjdźcie wszyscy do kuźni. Wydam broń tym, co umieją się nią posługiwać. Od teraz wszyscy jesteśmy wojownikami.
Po chwili wszyscy się rozeszli. A kiedy w izbie zostali tylko domownicy, Amina rzekła.
– Pani, gdzie spać zechcesz?
– Gdzie powiesz, jesteś przecież panią w swoim domu.
– A ty nadal jesteś królową Termidei.
– Nie wiem, czy długo. Liczę na pomoc, ale, czy ją otrzymamy?
– Wojska przyjdą z pomocą. Armia co otacza zamek, nie ma szans wówczas – rzekła żona kowala.
– Tak, ale co, będzie, gdy cała potęga Hojji ruszy? I gdzie jest Assual? – zapytał kowal.
– Nie wiem, Renthinie – rzekła Deerhe.
– Nie widziałem od dwóch dni Orberisa – dodał jeszcze kowal.
– A ja nie widziałam mojej córki. Są pewnie ze smokami. Mam dziwne przeczucia. I złe, i dobre. Kilka razy przedtem czułam Kaungę, a teraz nie czuję…
– Trzeba mieć nadzieję – rzekł Renthin.
Megina wyszła z Getrychem, po chwili jej siostra Tamina wyszła również, a w końcu i Amina. Deerhe i Renthin zostali sami. Renthin patrzył w klepisko. Tylko raz na jakiś czas rzucał spojrzenie na królową.
– Renthinie. Niczego nie można cofnąć. Żona twoja nam wybaczyła, ale przecież nie możemy żyć razem. O ile wojna się skończy, a my żyć będziemy, do pustelni pójdę.
Kowal popatrzył na nią dłużej.
– Nie wiem, co uczynię. Wiem tylko jedno…
Deerhe z trudem się powstrzymała, żeby nie przytulić się do niego.
– Widzisz, jak jest. O córkę się niepokoję. Wiem, że Erragea nie da jej ukrzywdzić, ale obawiam się o co innego. Powiedziała mi, że wszystko dla niego zrobi. Będzie kłamać, intrygi snuć. Wszystko w imię miłości, ale czuję, że ta miłość ją zabija. Może stanie się cud. To tylko nadzieja moja…
– Tak, zawsze czekamy na cud – rzekł smutno Renthin.
– Widziałam w oczach Meginy, szczęście. Kochają się z Getrychem… – zmieniła temat.
– Tak. Dziwne są losy. Mało go nie zabiłem i dzięki temu się poznali. Dziwne, prawda?
– Może wszystko jest przeznaczone? I nie możemy zrobić nic inaczej. Tylko my nie znamy przeznaczenia, aż się ziści.
– Późno już. Postawiłem straże, chociaż nie myślę, że coś nam tej nocy grozi.
– Nadal nie wiem, gdzie mam spać. Mój wierny sługa będzie chciał spać blisko mnie, może spać ze mną w izbie? A jeżeli nie macie, łoży w sianie, spać możemy.
– To nie przystoi by królowa całej Termidei, spała w sianie.
– Och, to nie jest ważne. Czy rodzice Orberisa, spokojni?
– Przywykli, że syn jest ze smokiem. Kiedy przybył ostatnio, wszystko im powiedział. Trudno mi pojąć jak on może kochać smoczycę.
– Może będziesz mógł ją poznać, wówczas zrozumiesz… Jest niezwykła. Też nie mogłam pojąć, że Carriass kocha Erragea. Ona…
– Co, Deerhe?
– Powiedziała mi, że go pragnie. Nie mogłam tego pojąć, bo odbierałam smoka, jako zwierzę. I sądziłam, że większy niż my, grzech popełnia. Dopiero Kaunga mi to w sercu wytłumaczyła. Ona i Erragea to istoty większe od nas. Modlę się, żeby w swoich ludzkich postaciach mogli się znaleźć.
– Te smoki, to ludzie?
– Nie ludzie, ale wyglądają jak ludzie. Dziwne to wszystko. Kaunga do mnie mówiła i ją słyszałam jak ciebie. Mam jedną, moją Carriass i pragnę dla niej szczęścia.
– A co za Armidosem? Żal masz, że zabity został?
Deerhe na kochanka swojego spojrzała.
– I tak, i nie. Mój obrońca, Armaher, więcej ode mnie wiedział w tej sprawie. Armidos odrzucił mnie i kochać przestał, bo wolał tancerza. Aż mi trudno w to uwierzyć.
– Co mówisz! Dziwne. Tak piękną i dobrą kobietę odrzucić?! I to dla mężczyzny?
– Co mi po tym, że rzekomo piękna i dobra jestem? Córka mnie zostawiła, mąż zdradzał z mężczyzną i nie będę mogła być z osobą, która dała mi rozkosz, miłość i szczęście. Coś złego zrobiłam, i to kara za to. Tylko nie wiem, co złego zrobiłam? Naprawdę nie wiem. Czy to, że ciebie pokochałam?
Królowa Termidei zapłakała. A Renthin z trudem się opanował, żeby jej nie przytulić. Deerhe spojrzała na niego i zdobyła się na odwagę, by go zapytać. Postanowiła to zrobić, chociaż sama do końca nie wiedziała dlaczego.
– Czy Amina cierpi?
Renthin wiedział to, bo żona mu wyznała. Nie miał pewności, czy ma to powiedzieć, ale ponieważ czekała, zrobił to.
– Nie. Powiedziała mi, że jest ze mną, ale przestała kochać mnie dawno. Dlaczego, nie wiem. Nikt dróg miłości nie zna. To dobra kobieta. Zajmuje się domem i dziećmi. Powiedziała mi, że jeśli chcę, mogę być z tobą. Pragnę być z tobą bardzo, ale nie mogę tak tego zostawić. Też chyba jak pustelnik żyć będę. Chociaż jest to ostatnia rzecz, którą pragnie moje serce.
Deerhe zerwała się i na dwór wybiegła. Renthin chciał wybiec za nią, ale został. Wiedział, że cierpią oboje.
Został w izbie. Miał nadzieję, że królowa daleko nie odeszła. Po chwili jednak wyszedł, bo o nią przecież miał staranie, zarówno o królową, jak i gościa. I przecież kochał ją nadal. Zobaczył ją. Stała i w niebo patrzyła. Obok dostrzegł postać Armahera. Wiedząc, że bezpieczna jest, do izby wrócił i obok pieca usiadł. Zasnąć nie mógł, lecz w końcu sen go zmorzył…
Kiedy świt wstał i mgły wolno ustępowały nad Termideą, wojownicy stepu do natarcia się szykować zaczęli. Ważniejsi dowódcy zaczęli zamkowe mury objeżdżać, by zobaczyć, w którym miejscu są słabsze, lecz uchybienia nie znaleźli. Od rana zaczęli podobne podjazdy jak trzystu wojowników, poprzedniego wieczoru, ale obrońcy dzielnie odpierali ataki. Tym razem na atakujących spadał wrzątek, jak i smoła gotująca. W odpowiedzi na zamkowy plac leciały, strzały zapalone. Jednak do południa większych strat obrońcom nie zadali. Wobec tego postanowiono okrążyć zamkowe mury, by nikt ze środka nie uciekł i czekać na główne siły Hojji.
Zaniepokojeni dowódcy nie wiedzieli gdzie ich pan i władca, Assual. To im trochę wolę walki, odbierało.
Tak jak przypuszczała, mądra królowa, ludzie stepu wyjechali grupami w celu poszukiwania jedzenia. Kilka grup na polowanie pojechało, bo zaraz za zamkiem lasy gęste rosły. Wysłano też mniejsze oddziały w celu znalezienia wsi lub osiedli w okolicy. Jeden z takich oddziałów, w ilości tuzina, odkrył osiedle drwali. Ponieważ cicho się zachowywali, nie zostali odkryci. Ocenili, że może tu zamieszkiwać około pięćdziesięciorga ludzi, co w rzeczy samej, bliskie prawdy było. Wycofali się i decyzję podjęli.
– W razie ataku, straty ponieść możemy. Chłopi rośli, ale kobiet nie widać.
– Pewnie domowymi sprawami się zajmują. Widzieliście bracia, że ich kobiety nie takie jak nasze. Może robotne, ale bronić się nie umieją.
– Zaatakować teraz nie możemy. Z większą grupą wrócimy. Jadło zdobędziemy.
– Nie o jadło ci chodzi, Uneg – rzekł dowódca oddziału.
– Kobiety tu piękne – odrzekł.
– Kto wie, czy dla ciebie się trafi urodziwa?
– Znasz prawo stepu. Co zdobędę, to moje.
Większość mężczyzn kobiety dawno nie miała. Wcześniej, rozkaz Assuala zabraniał porywać kobiet, lecz teraz, kiedy słuch o władcy zaginął?
– Dobrze, słowo z wodzem naszym zamienię. Weźmiemy oddział pięćdziesięciorga ludzi. Chłopi silni, ale walczyć nie umieją. Nie możemy też, jak tchórze postąpić i na chłopów całą armią napaść.
Tak uradzili. Mimo dzikości mieli honor i swoje prawa przestrzegali. Wycofali się i w kierunku zamku, pognali.
Tymczasem w osadzie kobiety w chatach siedziały. Renthin, Armaher i Getrych ludzi szkolili, chociaż wiedzieli, że siekierami, i toporami i piłami umieją się obchodzić, ale z mieczami i łukami będzie gorzej. Tylko kilku drwali umiało strzelać, bo przecież musieli co jakiś czas zapolować na zwierzęta w lesie. Kobiety noże koło siebie miały. Większość z nich, strach paraliżował.
Od dawna żadnej wojny nie było. Kobiety zwykle, nie są przywykłe do wojennego rzemiosła. Niektóre cicho popłakiwały, inne modlitwy odmawiały, jeszcze inne siedziały nieruchomo.
Renthin spodziewał się ataku od zamku strony. Słusznie myślał, że wojownicy stepu od tamtej strony zaatakują. Tylko Deerhe spokój miała. Usilne myśli wysyłała, żeby Kaunga ją usłyszała, lecz żadnego odzewu nie otrzymała. Kowal nie miał czasu zamienić z nią słowa. Wiedział, że teraz całej osady bronić musi i choćby nie wiem co, nie może tylko o swoją rodzinę mieć tylko starania. Zastanawiał się oczywiście, czy bogowie nie ukarali go za niewierność i wszystko to z jego powodu, ale szybko te myśli odrzuciła.
Armaher zwiad zrobił i odkrył, że mała grupa, pięćdziesiąt jardów za osadą, szpiegowała. Po pogniecionej trawie poznał i ślady kopyt końskich, dostrzegł. Wrócił szybko i Renthina o tym zawiadomił.
– A więc przybędą. Kwestia, z, jak wielką grupą?
– To dobrzy wojownicy, ale mają swój honor. Nie wrócą z więcej jak pięcioma tuzinami ludzi.
– Jak to wiesz, Armaherze? – zapytał Renthin.
– Z kraju Ulli wiedzę przywiozłem. O ościennych zwyczajach one prawią. W walce na płaskim terenie z wojskiem nie ustoją. Chociaż szablami walczyć umieją. Jednak w osadzie będzie nam trudno. Są szybcy i dobrze z łuków mierzą.
– Jak walczyć będą? Może to, co powiesz, nam się przydać może.
– Zaatakują na koniach. Wsi, nie spalą, bo więcej o kobiety im chodzi, niż o jadło. Nie mamy czasu się przygotować inaczej, jak tak by liny rozciągnąć. Koni szkoda, ale to zrobić musimy. Co dobre jest, jeżeli uda się nam zwyciężyć, więcej nie wrócą.
– Tak sądzisz?
– Tak. Nie znam ich planów. Wielkie wojsko pewnie za nimi idzie. To ludzie stepu. Nie budują domostw, tylko w namiotach mieszkają. Jeżeli chcą wrócić na swoje tereny, nie mogą wszystkiego spalić, bo z samych polowań się nie utrzymają. Cała ich inwazja nie ma rozumnego sensu.
– Nadzieja w twoim bracie i w smokach – włączyła się do rozmowy Deerhe.
– W moim bracie? – zdziwił się Renthin.
– Tak. Cała armia Termidei nie zdoła zatrzymać potęgi Hojji, ale z pomocą Rehera, może się powiedzie.
– Zobaczymy, królowo. Na ten czas, musimy mieć staranie, by teraz atak odeprzeć.
– Tak, wiem – szepnęła – miałam nadzieję, ze Kaunga pomoże, ale widocznie coś ważnego się z nią dzieje, bo żadnej odpowiedzi od niej nie otrzymałam…
Wojsko Armidosa do zamku wracało. Wiedzieli, że z dwoma armiami wygrać nie mogą. Jeden z dowódców wpadł na pomysł iście desperacki.
– Do Rehera pojadę z prośbą o pomoc. Skoro wojny zaprzestał, może nadal pokojowe zamiary posiada.
– Po tym, jak Armidos z jego ludźmi postąpił?
– Sam pojadę – rzekł generał Morgeris. – Wyznam prawdę, że czynu króla nie pochwalałem.
Zawiadomieni dowódcy wszystkie siły mobilizowali. Generał z ważnymi z wojska nadal rozmawiał.
– Tak, to była zła decyzja. Nie powinno o zmarłych się źle mówić, ale nie rozumiem, co zmieniło naszego króla. Panował mądrze i roztropnie, a na koniec taka zmiana! A co będzie, jeżeli Reher źle z tobą postąpi?
– Nie mam wyboru. Dobro ludu i ziemi mnie do tego zmusza. Co ze mną uczyni, mało ważne.
– Skoro tak, jedź generale. Dla dobra sprawy czyń, co postanowiłeś.
Głową skinął dostojnie i na rumaku, galopując, kurz za sobą zostawił. Nie minęło pół straży, a wojsko już szykowało się do szybkiego powrotu.
Zwiadowcy Rehera donieśli mu, że samotny jeździec bieży ku nim. Władca Arpaganni właśnie do odwrotu się zbierał, ale gdy wiadomość usłyszał, zaniepokojony kazał wysłać po przybysza, zwiadowców.
Po czasie małym do obozu jeźdźcowi wjechać pozwolono.
– Panie – odezwał się jeden z rycerzy, kłaniając się nisko. – Przybył generał, co u Armidosa na zamku prawą ręką jest.
– Każ go wpuścić, ciekawym co go do nas sprowadza? – machnął ręką władca, mając mętlik w głowie.
Od czasu powrotu Ochir–Saran więcej jej czasu poświęcał niż samej wojnie. Zamierzał wrócić, rodzicom wiekowym do nóg paść i o przebaczenie prosić. Stał się innym człowiekiem. Uosobieniem dobroci. Jego główni dowódcy go nie poznawali. Dzięki temu córka wodza stepów lżej swoją krzywdę przeżywała. On dla niej tyle czułości miał, że nie dawał jej sercu łkać. Mimo to w środku nadal ranę czuła, a ta długo jeszcze zagoić się nie miała. Myślał o niej ciągle, a gdy się zjawiła u jego boku, z trudem próbował na nowo o sprawach królestwa stanowić.
Reher na zdobnym krześle zasiadł, obok niego jego wybranka stanęła, a na jej licu uśmiechu próżno było poszukiwać.
– Czemu miła nie usiądziesz? Nie wypada wszak, aby niewiasta wygody nie zaznała.
– Jeżeli chcesz, przy twoich stopach, jak pies warować będę. Znasz moje pochodzenie, ale i me serce poznałeś, które gotowe dla ciebie wszystko uczynić, abyś był rad.
– Nie przystoi to, nieważne moje pochodzenie, usiądź, proszę ukochana. Serce moje zmieniłaś i całe zło w nim wypaliłaś. Gdyby nie to, że moi generałowie patrzą, padłbym przed tobą jak marny sługa twój, bo więcej znaczysz ode mnie, masz wielkie serce.
– Och, ukochany. Jesteś jak miód na moją gorycz. Gdyby nie ty, nie wiem, czybym się żywa ostała.
– Moja najmilsza – szepnął, przytulając księżniczkę ze stepów, nie bacząc na etykietę, ani na wzrok swych ludzi oddanych. Czując jej ciepło, zapomniał na chwilę, jak ważną rozmowę ma przeprowadzić. Ocknął się i do świadomości na nowo musiał powrócić. Zasiadł ponownie na siedzisku zdobionym i koronę poprawił.
Generała przyprowadzono z należytymi mu honorami. Ku zaskoczeniu Rehera, starszy mąż na kolana upadł przed władcą Arpaganni. Skinieniem dłoni powstać mu nakazał.
– Królu. Wdzięczność ma dozgonna, żeś mnie przyjąć zechciał. O pomoc prosić przybyłem.
– Mów co cię sprowadza, jaki wieści przynosisz?
– Assual podstępnie króla naszego zabił. Ponad tysiąc wojowników jego zamek oblega. A tam tylko setka osób, w tym połowa to służba, która walczyć nie zdoła. Wiem, co uczynił Armidos z twoimi posłami. Byłem przeciwny i jako żołnierz takiego czynu wytłumaczyć nie mogę. To zhańbiło nas wszystkich. Dzięki ci, że wojny i inwazji zaniechałeś. Nasza armia dałaby radę napastnikom, co zamek oblegają. Jednak dostałem wiadomość, że cała siła Hojji naciera, a zamiary ich pokojowe, wszakże nie są.
– Chcesz, bym życie ludzi moich nadstawiał dla twoich? Dlaczego mam ich chcieć poświęcić? Jak wierzyć mam, że podstęp to nie jest ze strony waszej?
– Panie, Armidosa nie ma, a lud nasz nie winien jego błędów. Nie wiem, czego chcą, ale domyślać się można, bo po zęby uzbrojeni. A jeżeli nas chcą najechać, a potem ciebie, gdy nasz zamek upadnie? Skoro im opór postawimy, może zaniechają niecnych zamiarów.
– Czy Assual z nimi? – zapytała Ochir–Saran, podnosząc się z krzesła.
– Tego nie wiem, pani. Twój ojciec z zamku tajnym wyjściem się wydostał i słuch o nim zaginął.
Dziewczyna na Rehera spojrzała. Nic mówić nie musiała. On wyczuł jej intencje i głowa skinął na znak zgody.
– Cała armia Termidei i Arpaganni zatrzymać ich nie zdoła, ale ja mogę. Wiem, że wielu z moich ludzi nie dało wiary w słowa ojca mego. Jeśli trzeba, pojadę do nich sama. Życie oddam, jeśli trzeba, ale wciąż nadzieję mam w sercu, że usłuchają.
– Pani, to ryzykowna decyzja, młoda jesteś, nikt twej zguby nie chce.
– Odpowiedzialna jestem za zło, co się szerzy, ktoś musi to przerwać. Czuję w głębi, że mój ojciec nie na tej ziemi się teraz znajduje. Niepojęte to dla rozumu, ale ufam, że tak jest i mocno w to wierzę.
Reher pytająco na nią spojrzał, ale zanim spytał, księżniczka na powrót przemówiła.
– Panie, wszystko ci objawię, lecz teraz podejmij decyzję wobec prośby generała. Odwagę jego i szczere serce doceń.
– O tak, miła moja. Już podjąłem. Jedziemy niezwłocznie na pomoc Termidei. Ufam tylko, że smoki nam w tym nie przeszkodzą.
– Dzięki ci szlachetny Reherze. Lud Termidei nigdy ci tego nie zapomni – rzekł generał wzruszony.
Stary generał chciał objąć stopy olbrzyma, ale ten na to nie zezwolił.
– Nie czyń tego. Gdyby twój król w połowie mądrością i dobrocią dorównywał ci, żadnej wojny by nie było. I ja w przeszłości zła wiele uczyniłem. Jeżeli lud Termidei ma komuś coś zawdzięczać, to nie mnie, tylko tej oto wojowniczce. Ona to cud uczyniła, zjawiając się u mego boku.
Słowa władcy Arpaganni kolejną czarę balsamu na ranne serce Ochir–Saran wylały. Czuła ciepło w głosie jego, choć i zdecydowanie godne głowy państwa. Nie żałowała ani chwili spędzonej z nim, wciąż dziękując za jego ochronę i miłość.
W pół straży potem dwadzieścia tysięcy rycerzy Rehera zaczęło jechać, by ziemię Termidei ratować.
Uneg przekonał swojego dowódcę i wraz z następną grupą czterech tuzinów wojowników, na osadę zamierzał napaść. Nawet jadła odmówił, bo kilkanaście zwierząt upolowali. Na razie głód wojsku nie dokuczał, bo mieli swoje zapasy suszonego i wędzonego mięsa. Cała potęga Hojji wolno szła. Napotkane wioski grabili, ale nie całkowicie, bo brali pod uwagę, że mogą wrócić. Ponieważ mieli ze sobą kobiety, dzieci i cały dobytek, nie wyniszczali bardzo ziemi, na którą weszli.
W głębi serc wojowników leżało jedno pytanie. Gdzie jest ich pan i co się stało z ich ulubienicą, Ochir–Saran. Bo tak naprawdę nikt nie wierzył, że słowa ich pana są prawdziwe. To jedno sprawiło, że duch całego narodu się załamał i pozostawał niejako w zawieszeniu.
Pięć tuzinów uzbrojonych w łuki i szable nagle do osady drwali wpadło. Pierwsza linia wraz z końmi na ziemię padła, bo obrońcy liny podciągnęli. Jednak wojownicy szybko się pozbierali. Zaskoczeni zostali natychmiastową obroną. Część ludzi stepu walczyła na pierwszej linii, dwa tuziny objechały po bokach i wdarło się z obu stron do wioski.
Reher przewodził jednej grupie obrońców, Armaher drugiej, a Getrych trzeciej. Mimo że drwale walczyli dzielnie, ponosili straty. Szybkie uderzenia szabli, zbierało krwawe żniwo. Z uwagi na krótkie odległości, wojownicy Assuala nie mogli używać łuków.
Uneg nie spodziewał się takiej obrony. Ponieważ trzech olbrzymich rycerzy walczyło dzielnie, po jakimś czasie straty po obu stronach prawie się wyrównały.
Renthin został ugodzony strzałą, która trafiła w lewe ramię. Spodziewał się takiego ataku i założył stalowe osłony na tors. Znajdował się kilka chałup od własnego domostwa. Dowódca agresorów zrozumiał, że nie odniesie łatwego zwycięstwa. Wobec tego dał sygnał, by uderzono na kilka bocznych chałup. Wobec takiej sytuacji Getrych został z grupą obrońców i walczyli z tuzinem wojowników stepu. Dwa inne tuziny uderzyły na trzy domostwa. Ranny kowal struchlał. Przypomniał sobie, że tam ukrywa się jego małżonka oraz dwie córki i królowa Deerhe.
Getrych był daleko i nie mógł zostawić swojego oddziału, ale rozumiał zagrożenie. Renthin, nie patrząc na nikogo, pobiegł w stronę domu.
Drwale nie poddawali się, gromiąc napastników, niczym drzewa siekierami w borze. Teraz powoli szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na ich stronę. Ranny kowal wpadł do swojego domu razem z Armaherem, który w mig dołączył do niego po drodze. – Ratuj Deerhe! – krzyknął do blondyna, ile miał sił w płucach.
Nie musiał mu tego mówić, w końcu rosły wojownik Ulli życie jej ofiarował. Rana mu tylko nieco doskwierała. Jego prosty miecz ciął na prawo i lewo, nie szczędząc ostrza. Dwa razy jasnowłosy wojownik uratował mu życie, a w najlepszym wypadku uchronił go od śmiertelnej rany. Renthin nie myślał o tym, ale zrozumiał od razu, że obrońca Deerhe jest znakomitym rycerzem.
Pozostało tylko sześciu wojowników Hojji. W izbie znajdowały się dwie córki Renthina, Amina i Deerhe. Nie mogły ukrywać strachu, który przepełniał ich serce, na widok rozgrywającej się bitwy. Chrzęst metalu wypełniał pomieszczenie, a okrzyki dzikich ludzi stepu niosły się aż na zewnątrz. Być może wojownicy Assuala mieli honor, ale nie wszyscy. Ci, co zostali w środku, wiedzieli, że nie ujdą z życiem, a nie chcieli oddać swojego darmo.
Po chwili miecz Renthina i Armahera pozbawił życia pięciu skośnookich mężów. Jednak został ostatni, najbardziej zawzięty i nieprzewidywalny. Jego szabla już została wymierzona, zbliżając się ku sercu królowej Termidei. Działo się to tak szybko, że Renthin pomimo swej tężyzny fizycznej i zręczności, czuł się, jakby czas zwolnił. Widział śmiercionośny koniec ostrza, ale nie mógł nic zrobić Struchlał w sercu i duszy, bo pojął, że ani on, ani poruszający się z kocią zręcznością Armaher, nie zdołają uratować królowej. Obaj mężczyźni kochający Deerhe, wiedzieli, że za chwilę straci życie. Nagle na linii prostego pchnięcia szabli, znalazła się niczym anioł zstępujący z nieba, Amina. Krzyknęła przeraźliwie, czując okropny ból. Jednak jej dusza tego nie odczuła, zdawała się odpływać powoli. Padła bezwładnie, na oczach przerażonych obserwatorów. Miecze Armahera i Renthina przecięły ciało napastnika, ale losu Aminy odmienić już nie mogły. Natychmiast nad jej ciałem znalazł się jej mąż, Armaher oraz królowa Termidei.
– Amino! Dlaczego? – szepnął Renthin, nie mając siły walczyć dalej.
– Teraz jest … już twoja. Bądź … dobrym królem. Odchodzę …
Renthin trzymał żonę za zimną dłoń i patrzył jej w oczy z uczuciem i smutkiem.
– Jakże mogę cię zatrzymać? … Nie zasłużyłaś na … – mówił łamiącym się głosem.
– Pocałuj mnie … ostatni raz, zawsze ci skąpiłam … tego – szepnęła słabo, ledwo pozostając przy świadomości.
Uśmiechnęła się, kiedy usta męża dotknęły jej ust, delikatnie jak to dawniej czynił, gdy spotykali się potajemnie pod gruszą. Ręka jeszcze próbowała go przytrzymać, lecz nagle zwolniła uścisk, poddając się. Jej oczy zgasły.
Nie miał siły na łzy, nie krzyczał przez chwilę, nie mogąc zrozumieć czy to sen, czy jawa. Wybaczyła mu tak wiele, jeszcze na koniec swej podróży, uśmiechem go obdarzyła. Wtedy przylgnął do niej, chwytając ją kurczowo, przyciągnął do siebie…
Odgłosy walki cichły powoli. Wszyscy napastnicy zginęli. Dwudziestu drwali straciło życie. Udało się uratować białogłowy. Tylko Amina swe życie poświęciła, miłość miała do końca, nie nienawiść. Nad jej ciałem płakały córki, Renthin i Deerhe. Gdy się trochę uspokoiła, spojrzała na ciało biednej kobietę.
– To ja powinnam nie żyć – szepnęła z goryczą w głosie, czując się winna.
– Zrobiła to dla ciebie, pani – szepnęła Megina, przecierając łzy lejące się wciąż z jej ufnych oczu.
Do izby wpadł Getrych. Umazany krwią, częściowo swoją, lecz więcej, wojowników stepu.
Po jakimś czasie do izby wszedł również młody drwal, ten, któremu Talina była bliska sercu. Oni także hołd oddali dzielnej żonie kowala. Przekazali z ulgą, że rodzicom Orberisa nic się nie stało.
Wiele matek i córek płakało tego popołudnia. Deerhe i Renthin długo siedzieli w izbie. Renthin z głową żony na udach. Deerhe obok, gładziła jej włosy, roniąc krople ze swych oczu. W atmosferze smutku i cierpienia wszyscy zastanawiali się, czy nie nastąpi drugi atak. Na szczęście nikt nie nadjechał. Armaher miał rację co do ludzi Hojji.
Następnego dnia wojska Termidei dotarły do zamku. Rozpoczęła się rzeź. Do wieczora z tysiąca wojowników zdołała się uratować mniej niż pięć tuzinów. Wbrew honorowi, poddali się i tym uratowali swe życie. Rycerze Termidei utworzyli tak ciasny krąg, żeby mysz się nie przecisnęła.
Wojsko nie mogło cieszyć się zbyt długo z tymczasowego zwycięstwa. Musieli jechać na wschód, na spotkanie całej potęgi Hojji.
W osadzie chowano zmarłych. Na cmentarzu zaraz za domostwami, oddano ostatnią część poległym. Proste trumny, mokre od łez, powoli składano w wykopanych dołach. Jeno Amina dostała osobne miejsce, jak na bohaterkę przystało. Renthin ogromny głaz przytargał, zaznaczając to miejsce i otaczając czcią.
Nagle dostrzeżono grupę nadjeżdżającego obcego wojska.
Ludzie w panikę wpadli, obawiając się powtórki z poprzedniej rzezi wioski. Obserwowano w pogotowiu i gotowości przybyłych. Gdy zorientowali się, kto zaś ku nim bieży, odetchnęli nieco.
Ochir–Saran i generał Morgeris w otoczeniu wojowników rychło dołączyli do opłakujących zmarłych bliskich. Księżniczka stepów nad grobem Aminy załkała, przypominając sobie o swej zmarłej matce. Jednak prędko łzy przetarła, na widok nadjeżdżającego Rehera.
Król Arpaganni niedawno dotarł do zamku. Zostawił część żołnierzy, by palili zabitych wojowników Hojji i kopali groby dla nie tak wielu poległych rycerzy Termidei, gdyż zginęło ich mniej niż dwustu. Gdy tylko się dowiedział, gdzie jest osada i niezwłocznie się tam udał.
Renthin dostrzegł brata. Zmienili się obaj od ostatniego spotkania, a minęło przeszło dwadzieścia lat. Reher stał z dala i czekał spokojnie, aż obrządek pochówku dojdzie końca. Kiedy Renthin w końcu wrócił zresztą mieszkańców do osady, brat jego zbliżył się do nich.
Deerhe stała obok Renthina, Ochir–Saran obok Rehera.
– Bracie – rzekł król Arpaganni.
Kowal patrzył na niego bez słowa. Wówczas, król nie ważąc na drwali, swoich żołnierzy, padł na kolana przed rzemieślnikiem.
– Nie wiem, czy mi wybaczysz, bo wiele ci zła wyrządziłem. Jednak proszę, abyś mnie wysłuchał.
Drwal położył dłoń na jego głowie i rzekł.
– Nie mów nic, wiem wszystko. Wstań bracie. Wybaczam ci.
Pomógł mu powstać. W ciszy na siebie spojrzeli, a po chwili wpadli sobie w ramiona. Jak za czasów dziecięcych, gdy ze sobą przebywali, zrozumieli, że pora odłożyć broń.
Deerhe spojrzała na córkę pana stepów.
– Tyś go odmieniła!
– Nie, królowo. To tylko miłość uczyniła.
Słysząc te słowa, królowa Termidei wpadła w ramiona młodej dziewczyny. Zrozumiała wszystko.
– Wybacz mi, że patrzyłam na ciebie złym okiem, kiedy jadłaś i kiedy pokazywałaś swój kunszt walki – rzekła królowa.
– Droga Deerhe, tamtej Ochir–Saran już nie ma.
– Nie rozumiem – wyszeptała.
Ciemnowłosa dziewczyna nic nie odrzekła, tylko mocniej wtuliła się w ramiona dostojnej królowej. Wybaczenie dało ukojenie, którego tak bardzo potrzebowali, zwłaszcza po stracie. Tej nocy łzy wciąż towarzyszyły mieszkańcom osady, ale dzięki przybyłym, patrzyli z nadzieją w przyszłość.
Dwa dni Reher ze swoją wybraną w osadzie drwali przebywali. Miał król Arpagonni swoje sprawy załatwić. Pozostało ostatnie. Przed rodzicielami głowę skłonić, na kolana paść i o przebaczenie błagać. Kiedyś by tego nigdy nie uczynił nawet pod groźbą utraty życia. Teraz? Ochir–Saran obok jechała i czuła jak miłość Rehera jej duszę leczy. Wiedział, że do końca dni swoich pamiętać będzie, co ojciec jej uczynił. Taką cenę każdy gwałt pozostawia. Mówili mało, a kontakt wzajemny do dotyku dłoni ograniczyli. Olbrzym rozumiał, co czuje jego ukochana i z powodu tego, co ją spotkało pożądania jej ciała, nie miał.
Noc z grupą towarzysząca spędził. W podarowanej chacie przez mieszkańców pogranicza mu użyczonej. Ludzie jego w okolicznych stodołach spali, bo już noce chłodniejsze powietrze niosły. Dnia drugiego do zamku swojego dotarł.
– Umiłowana, muszę rodziców zobaczyć i o przebaczenie błagać.
– Dobrze mój miły. Czy chcesz bym u twego boku pozostała? – patrzyła w oblicze jego, z miłością ogromną, lecz bez pragnienia ciała, jakie poprzednio w oczach jej widniało.
– Tyś zmianę we mnie uczyniła. Jeśli masz życzenie ze mną do rodzicieli się udać, moje serce tym nacieszysz. W nim wiele uczuć teraz. Miłość do ciebie, żal po tym, co ojciec ci uczynił. Przez lata mieć musiałem uczucie do tych, co życie mi dali, jednak duma i poczucie władzy to zakrywało. Teraz dociera do mnie co matka i ojciec w sercu czuć musieli. Pewnie im doniesiono o zmianie u mnie, ale czy to wystarczy, by moje szczere przeprosiny przyjęli?
Córka stepu milczała. Jej serce prawdę szeptało, ale wyjawić jej nie chciała.
Hegerda, matka Rehera i Renthina piękną kobietą była z a dni swojej młodości, i nawet kiedy siedem dekad na ziemskim padole minęło, wciąż szlachetnych rysów twarzy wiek nie zabrał. Siwe włosy na plecach leżały, wciąż smukłą sylwetkę zachowała. Mąż jej, król Rubnes posunął się w latach. Dziwili się rodziciele, skąd tak wielkich wzrostem synów mają, bo sami średni wzrost posiadali, Rubnes tylko pół głowy od zony więcej mierzył. Od czasu, gdy Reher do domku obok zamku wybudowanego ich umieścił, smutek na królewskim licu panował. Ostatnie dni to zmieniły nieco, gdy dotarły do nich wieści, że miłość do córki chana serce syna odmieniła.
Reher na służbę spojrzał, tych co dla króla i królowej staranie mieli przykazane.
– Ty Sperlasie jesteś nad służbą rodzicieli moich wyznaczony – zaczął Reher.
– Tak panie. Sam tę funkcję mi wyznaczyłeś.
– Wiece pewnie, że oto ta niewiasta cud sprawiła. Innym człowiekiem się stałem, ale nadal zło z przeszłości za mną kroczy. Jeśli wam w czymś zawiniłem, przebaczcie – pochylił się, by na kolana upaść, ale Sperlas go powstrzymał.
W przeszłości za czyn taki, że kto dotknął króla Rehera bez wyraźnego rozkazu, życie by mógł stracić.
– Panie! Nie przystoi, by król przed służbą klękał. Wybacz mi, że cię powstrzymałem. Karę mogę za to ponieść. Jako przełożony służących króla Rubnesa i królowej Hegerdy rzekną tylko tyle, że nigdy zła nam żadnego nie uczyniłeś. Twoi rodzice wiedzą o tym, kim się stałeś przez czas ostatni i z radością na ciebie czekają.
– Z radością? Po tym, co im uczyniłem? Jak to być może?
– Król i królowa sami ci to powiedzą, panie.
– Przekaż im, że przybyłem. Zapytaj, czy mogę ich oblicze oglądać –
Reher czuł wzruszenie wielkie, a łzy powstrzymywał tylko dlatego, że Ochir–Saran dłoń jego trzymała.
Wierny sługa do domku podszedł i w drzwi zakołatał.
– Kto tam? – głos króla usłyszał.
– To ja, panie. Twój wierny sługa Sperles.
– Co nam przekazać zechcesz? Nic nam nie brakuje… na syna naszego czekamy – na głos ojca Reher łez powstrzymać dalej nie mógł, ale szybko dłonią je otarł.
– Właśnie przybył o królu i prosi, by czy wasza królewska mość i królowa Hegerda przyjąć go zechcecie.
Ci, co bliżej stali usłyszeli, że klucz w zamku się poruszył i drzwi się rozwarły. Król i królowa w nich stali.
– Matko! Ojcze! – głos ugrzązł w gardle Rehera.
– Wejdź synu. Ugościmy cię w naszym domu, który dla nas przeznaczyłeś. – odeszli od wejścia i stary król ręką pokazał, by syn wszedł.
– Zanim wejdę, ojcze, pragnę zapytać o coś. Jest ze mną kobieta, która moje serce odmieniła. Córka chana, Ochir–Saran. Proszę was, by mogła wejść ze mną.
– Wiemy, co się stało, od innych. Nadzieja w nas pozostała, że z twoich ust to usłyszymy. Wejdź, dziecko moje ze swoją wybraną.
Po chwili Reher z córką stepu weszli, a król drzwi zamknął, choć nie na klucz, jak zwykle czynił.
Kiedy tylko Reher próg przekroczył, na kolana padł i z oczu jego łzy pociekły.
– Przebaczcie mi, bo zło wam uczyniłem – szepnął, bo trudność mu sprawiały słowa z powodu wzruszenia.
– Wybaczamy – zarówno matka, jak i ojciec dłonie na jego głowie położyli.
Z ich oczu także łzy płynęły, tym razem radości.
– Wstań synu. Jesteś królem Arpagonni i nie przystoi, byś klęczał przed nami.
– Zrzeknę się korony, bo wam ją odebrałem – spojrzał na rodziców.
– A kto będzie rządził? – zapytał ojciec.
– Ty, panie – odparł Reher.
– Synu, wstań – rzekł król Rubnes.
Reher wstał i w oczy ojca patrzył.
– Możesz to uczynić, bo jesteś królem. Wiedz jednak, że pierwszym moim rozkazem będzie, by ci tę koronę przekazać. Dochodzimy swoich dni i nie ma w nas mocy, by królestwem rządzić. O ile wiesz, brat twój, a syn nasz Termideą wraz z Deerhe władać będzie, więc Arpaganią ktoś rządzić musi.
– Tak zrobię, panie – rzekł Reher – Twoją koronację przygotować każę. Co uczynisz, będzie wolą twoją, panie.
Reher głowę nisko pochylił.
– Pozostawię z wami Ochir– Sarna, bo żonę swego syna poznać musicie, a ja poczynię odpowiednie kroki, aby koronację waszą przygotować. Czy zezwalasz ojcze, bym to zrobił? – w oblicze starego króla spojrzał.
– Czyń synu, co zamierzasz, w końcu nadal jesteś królem.
Reher na swoją wybraną spojrzał, a ta skinieniem głowy mu przekazał, że ze wszystkim z nim jest w zgodzie. Mocarz skłonił głowę i wyszedł. W kierunku zamku się udał. Zdziwili się dworzanie na wieść nową. Większość rozważała w swoich sercach, co stary król uczyni, gdy władzę mu Reher przywróci. Olbrzym dowódcę wojsk ujrzał, Sygfryda.
– Koronację króla Rubnesa przygotować trzeba. Sam osobiście doglądać będę czy wszystko zgodnie z protokołem się odbywa.
– Panie – dowódca głowę nisko pochylił – Co rozkażesz, uczynię. Pozwól jednak mi coś powiedzieć.
– Mów – rzekł Reher.
– Wojnę odwołałeś z Termideą a potęga Hojji ruszyła. Przez Termidee przejdą, ale się tam nie zatrzymają. Czy jest rozsądne, by w tej sytuacji starsi ludzie królestwem rządzili? O swoje życie się nie obawiasz?
– Czynię, co powinienem. Ty zaś czyń, co jest w zakresie twoich obowiązków.
Dowódca głowę skłonił, ale niezbyt zadowolony z całej powstałej sytuacji. Zamiast do odpowiednich ministrów do żołnierzy się udał, by z pułkownikami rozmawiać.
Reher odpowiednim ludziom rozkazy wydał. Wszyscy rozmyślali tylko nad jednym. Co stary król uczyni, gdy korona na jego głowie ponownie spocznie.
Generał do skrzydła w zamku się udał, gdzie wyżsi rangą żołnierze swoje komnaty mieli. W ćwierć straży dwa tuziny pułkowników zebrał i naradę zaczął.
– Jestem nadal dowódcą armii, jako że Reher mnie ze stanowiska nie odwołał, mimo że w kwestii prowadzenia wojny inne zdanie, niż król miałem. Teraz następne jego postanowienie spowodowała, że was tu zebrałem. Oto potęga Hojji na zachód maszeruje i na ziemiach Termidei się nie zatrzyma. Królestwo w potrzebie, jak dawno nie było, a nasz pan król Reher koronę chcę zdjąć i z powrotem króla Rubnesa uczynić.
– Czemu nas wezwałeś? – zapytała pierwszy pułkownik wojska, Limanes.
– To i ty nie rozumiesz tego Limanesie? Chcę królestwo ratować. Nie możemy dopuścić, by stary Rubnes panował.
Limanes na generała popatrzył.
– Czego oczekujesz od nas, generale – zapytał, nie pokazując na twarzy żadnych uczuć.
– Mamy za sobą wojsko. Dla ratowania królestwa za nami pójdzie.
– Czyli nie wyrażasz zgody, by król Reher koronę ojcu przekazał? O ile pamiętam, to właśnie król Reher cię uczynił generałem. Czy mówiłeś z naszym królem o tym, co z nami prawisz?
– Wyraziłem obawy o bezpieczeństwo Arpaganni.
– Do dobrze uczyniłeś, generale – odrzekł Limanes – nadal, jednak nie wiemy, co proponujesz – dodał.
Generał ślinę przełknął i na twarze zgromadzonych pułkowników spojrzał. Nie takiej reakcji się spodziewał.
– Myślę, że możemy lepiej ojczyźnie służyć niż król Reher, który nie wykorzystał przewagi nad wojskami Termideii i wojnę przerwał, a teraz jeszcze większe zło chce uczynić i staremu ojcu koronę zwrócić.
– Nie wyrażam opinii innych, lecz do twojego spisku ręki nie przyłożę – rzekł spokojnie Limanes.
– Bo jesteś takim samym głupcem jak Reher – generał miecz wyciągnął i chciał Limanesa prostym pchnięciem zabić.
Stary pułkownik odsunął się przezornie chwilę wcześniej i dzięki temu ostrze go nie dosięgło. Na szczęście drugi pułkownik Salmakines buławą w głowę generała uderzył i na kamienną posadzkę powalił.
– Związać go – rzekł spokojnie Limanes, widząc, że wszyscy trwają w wierności dla króla.
Po chwili dowódca został skrępowany i dwunastu pułkowników czekał, aż Segfryd do przytomności wróci. Kiedy to się stało, z nienawiścią po nich popatrzył
– Zdrajcy i głupcy – syknął generał.
Wiedział przecież, co go spotka z rąk Rehera, lecz śmierci się nie bał.
Indygo77
Jak Ci się podobało?