Tajemnica wodospadu Umgar (V)

24 października 2025

Opowiadanie z serii:
Tajemnica wodospadu Umgar

1 godz 7 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Erragea zrobił dobrą robotę. W oczach Carriass, której zmienił imię na Ssairrac (Jak widać, czytane od końca), wszyscy, których uważała za przyjaciół, są jej wrogami. Smok tak sprytnie prowadzi z nią rozmowy, że ona sama tak to widziała w świetle jego trafnych spostrzeżeń. Królowa Deerhe związuje się i nie tylko fizycznie z Renthinem, chociaż na razie nieźle z nim miłości zażywa. Kaunga na razie obserwuje, bo jako istota pełna miłości nie chce ingerować. Orberis nie zapomniał o księżniczce, ale przestał już sądzić, że smoczyca w czymkolwiek go oszukuje. Magina opiekując się dowódcą zwiadu Rehera, powoli skłania serce w jego kierunku. Jej czysty duch nareszcie może promieniować. Sprytny Assual wysyła córkę, by prowadziła za niego grę. Z wymienionych tylko Kaunga wie, że istnieje jedna moc, która chodzi swoimi drogami i czyni niemożliwe, a jest nią miłość. Jej siostry to prawda i wybaczenie. Nie zabije ich ani miecz, ani nie zniszczy ogień. Niestety na planecie smutku i łez muszą błąkać się bocznymi drogami. W odcinku jest opis walki, jakiej by się nie powstydził Wołodyjowski i Bohun.

Drwal na chłodnym mchu się ocknął, chłód go ogarnął. Rozejrzał się, znajdował się na skraju lasu, blisko łąki. Na wzniesieniu Kaunga stała, a jej zielone łuski w porannym słońcu pobłyskiwały. Podbiegł do smoczycy, zafrasowany. Łeb ku niemu skierowała, a on wdrapał się po pysku, starając się być delikatny.

– Spójrz Orberisie, w oddali armia się zbliża.

– W istocie, herb Arpaganni dzierżą. Czyżby kroczyli po naszych ziemiach, jak u siebie się czując?

– Wojna, tu nas czeka, nic innego z tego być nie może.

– Wznieś się w powietrze, chcę zobaczyć, ilu zbrojnych ku nam Reher wysłał.
Kaunga skrzydłami zamachała, aż kurz się rozniósł po polu. Zrobili sporą rundę w pobliżu wrogich oddziałów, ale na tyle wysoko, aby się nie zainteresowali smokiem. Wtem Orberis ujrzał innych ludzi, którzy zmierzali od strony ziem Hojji. Nie zastanawiał się nad tym, że mógł tak daleko widzieć. Za tym fenomenem moc Kaungi stała.

– Kaungo, jakże to? Trzeba ostrzec króla.

– Wyląduję tuż za zamkiem, przy jeziorku, a ty sam tam się udasz. Nie chcę się ujawniać zawczasu.

– Wedle życzenia, Kaungo droga. – odrzekł drwal młody, już złość mała mu przeszła, jej obecność ukojenie mu dawała.
Kiedy tylko smoczyca przyspieszyła lotu, drwal poczuł przenikliwe zimno, pomimo świecącego słońca. Z oddali ciemne chmury przybywały, jakby z gór je niosło. O Carriass sobie przypomniał i za serce się złapał. Zostawił ją samą, słuchając Kaungi, a przecie przysięgał księżniczki bronić. Wylądowali przy wodzie, a ogromna towarzyszka między drzewami chować się poczęła.

– Dokąd to? Odchodzisz? – zapytał, jakby zapomniał, co mu powiedziała, bo o księżniczce wspomniał.

– Zaczekam na ciebie, biegnij do króla. Jakby kto ci groził, zawołaj mnie, a przybędę. Nawet myśl wysłać możesz, a odczuję.

– Kaungo, a co z księżniczką? Czujesz ją?

– Żyje, tyle ci wystarczy wiedzieć. Nic je ciału nie jest.

– A Errangea, czy przychylny jej?

Smoczyca oczy na chwilę przymknęła, powiedzieć prawdy młodemu kawalerowi nie mogła. Wiedziała, jakby zareagował, więc wypuściła tylko gorące powietrze, owiewając go falą. Ciepło odczuł, co dobrze mu zrobiło. Na jego strapionego ducha podziałała, żeby cię już nie martwił.

– Nie frasuj się, nie czas na to. Mój jeźdźcu, idź, króla ostrzec. – dobra smoczyca w sercu myślała, co między Errage a Carriass zaszło.
W swoim skomplikowanym umyśle wszystko znać mogła, lecz o rzeczach intymnych nie chciała, dlatego wiedziała, że coś takiego się zdarzyło, lecz co dokładnie, zakryte zostało.
Orberis przestał dociekać, tylko brzegiem jeziorka do zamku pobiegł. Niebawem fosę ujrzał, silny był na tyle, aby po zboczu się wspiąć na górę. Gdy znalazł się przed zwodzonym mostem, rycerze mu drogę zagrodzili.

– Stać! Dokąd to?

– Prowadź do króla, żywo! Dwie armie tu zmierzają.

– Dwie? Co za głupoty prawisz, kmiotku?

– Prawda to, tak jak to, że tu koło was stoję, na własne życie przysięgam.

– Straże! Pod eskortą do króla prowadzić! – zakrzyknął jeden z mężów odziany w zbroję – Jak się okaże, że łże jak pies, król go wynagrodzi chłostą.

Zaprowadzili go przez korytarze pod komnatę, gdzie król gości przyjmował. Zaanonsowali go, wpadł do środka zdenerwowany, chciał mówić o tym, co po drodze zauważył, ale osłupiał. Koło króla, Assual siedział we własnej osobie oraz młoda skośnooka niewiasta, w skóry zwierzęce odziana.

– Kto śmie mi przerywać pertraktacje?! – krzyknął król Armidos 
– Panie, wybacz mi śmiałość. Prosty człek ze mnie, ale w niebezpieczeństwie twe królestwo i o tym przybyłem zawiadomić.

– Widziałem cię, ty jesteś ten drwal, co moją córkę uratował. Co chcesz mi rzec? – nieco łagodniej zaczął mówić.

– Dwie armie kroczą z obu stron na nasze ziemie Termidei.

– Wiem to, wszak królem jestem. Królestwo Hojji pomoc nam obiecało, sam chan Assual mi to przysiągł. Jego armia się zbliża, posiłki, przysyłając, a z drugiej strony wojska Rehera bieżą.

Orberis nie wierzył, że dziki lud Hojji nagle pomoc oferuje. Słyszał o nich straszne historie od Renthina. Nie pasowało mu, gdyż kowal znał układy, nie okłamałby go. Spojrzał na urodziwą księżniczkę, dobrze zbudowaną, o smukłej figurze, ale siła od niej biła. Pierwszy raz widział takie dziwne oczy niczym zmrużone od słońca ostrego.

– Wyprowadzić go! Przeszkadza mi! – rozkazał do swych ludzi, król.

Strażnicy, bez jakiej łagodności, wyrzucili Orberisa z zamku, chociaż krzywdy mu nie uczynili. Szybko do smoczycy zaczął zmierzać, aby wieści przekazać. Spała pod lasem, zwinięta w kłębek.

– Kaungo! Do mej wioski zabierz – rzekł strapiony nieco, że jego mowę i staranie o królestwo, źle przyjęto.

– Orberisie, co się stało? – Kaunga zasnęła i nic nie wiedziała, zostawiła jednak część świadomości w pogotowiu, gdyby krzywda mu się działa, bo tak potrafiła.

– Król Armidos z Assualem się zbratał, boję się o moją rodzinę. – Orberis słusznie wyczuwał, że nic dobrego z tego paktu nie wyniknie. Nawet jako prosty drwal rozumiał, że głuptą jest z wrogiem w układy wchodzić.
Przeciągnęła się Kaunga, aż drwal odsunąć się musiał, aby ogonem nie oberwać rosłym. Wznieśli się w powietrze i lecieć zaczęli, kierując się ponad korony drzew.

– Widziałem, jak król ufa temu dzikiemu władcy, ale ja mu nie wierzę, jakby coś mnie we wnętrzu ostrzegało.

– Armidos cię nie posłucha, wiedziałam to wcześniej, ale woli twojej zmieniać nie chciałam.
– Oni nie wyglądali przyjacielsko, nie tylko Assual, ale i ojciec Carriass, także. Kaungo, doradź coś. 
– Z Renthinem porozmawiaj, on człek mądry. – Kaunga spojrzeć na niego chciał, lecz z powodu szybkiego lotu, nie mogła. Patrzenie na wybranego radość w sercu sprawiało.

– Wstawię się za wami, ale jeszcze nie teraz, król sam swój błąd pojąć musi.

Wznieśli się, niebawem wśród obłoków się unosząc. Chciał z kowalem pomówić, o Assualu się czego dowiedzieć. Po krótkim locie do osady przybyli.
Deerhe wraz z Renthinem i przybocznymi żołnierzami przez leśne ostępy do stolicy Termidei zmierzali. Nieświadomi tego, co działo się wokół. Jedyne, co im myśli zaprzątało, to ich ostatnie figle, w wiosce i przy wodospadzie.

Kowal spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Królowa go podbudowała na duchu, kiedy o jego błękitnej krwi wspomniała. Wszak także królem być mógł, ale inne życie wybrał. Deerhe podobała mu się bardziej, niż małżonka, czego się głęboko wstydził. Bał się wzroku Armidosa, do którego teraz jechali. Serce waliło mu, jak młotem, chociaż wiedział, że królowa go nie wyda. Jednak chwili uniesienia zapomnieć nie potrafił i nie chciał wcale.

Droga doprowadziła ich pod zamek, pod którym kręcili się obcy wojownicy ze skośnymi oczami. Dostojna królowa przeraziła się nieco, myśląc, że podbili królestwo.

– Mów natychmiast, co tu się wyprawia, rycerzu? – rzekła dobitnym tonem, do jednego ze swoich ludzi, co przy moście zwodzonym straż trzymał.

– Sojusznicy przybyli, królowi pomagają, przeciw Reherowi swe wojsko wysyłają.

– Prowadź mnie do małżonka mego!

Młody żołnierz kazał konie do stajni odprowadzić, a królową i Renthina prowadzić zaczął. Deerhe budziła zdziwienie wśród mijanych wojowników stepów, gdyż takich niewiast, o włosach złotych, nie widywali. Rozwścieczona w duchu żona Armidosa, ledwo panowała nad sobą, widząc, co się działo pod jej nieobecność. Wpadła po jego komnaty, zostawiając osłupiałego kowala wraz z rycerzem przybocznym.

– Wytłumacz się mężu mój, chcę wyjaśnień. – Wypaliła, gniew ledwo hamując.

– Deerhe, wreszcie wróciłaś na zamek, martwiłem się o ciebie. – Udał ucieszonego z powodu, że żonę zobaczył.

– Nie myślałeś o mnie, rację mam? Zamiast tego z tymi dzikusami pakt zawierasz? – uspokoić się nie mogła.

– A ty ukochana żono, po wioskach się wozisz. Z pospólstwem przebywasz. – Armidos sądził, że tymi słowami do skruchy ją doprowadzi i uległość okaże.

– Moja cierpliwość się skończyła drogi Armidosie. Wiele razy prosiłam, abyś mi czułość okazał, czas poświęcił. – Odczuła, że miłość do Renthina tylko ją wzmocniła.

– O łożnicy rozmawiamy, czy o polityce? – Zdziwił się wielce król Termidei, bo nie takich słów się od małżonki spodziewał.

– Ani w jednym, ani w drugim sukcesów nie osiągnąłeś! – krzyknęła śmiało, aż w język się ugryzła.

– Co się z tobą stało? Zmieniłaś się, głos na króla podnosisz? – Odrzekł, jednak siły w sobie nie odczuł. 

– Bo nie doceniasz, jaki skarb miałeś koło siebie. A gwoli ścisłości, jak mogłeś pakt z Assualem zawrzeć, przecie oni nieprzychylni nam są, wieści słyszałam …

– Dość, Deerhe! Assual jest po naszej stronie, kobieta nie powinna się do polityki mieszać, postanowiłem i o dobro królestwa zabiegam. – Przerwał jej, w swoich oczach uznał, że dobrze czyni.

– Przestałeś mych rad słuchać, boleję nad tym. – Deerhe nieco z tonu spuściła, uznając, że na króla głosu podnosić nie powinna. 

– Nie było cię wszak przy mnie, do siebie pretensje miej, zatem. – Król uznał, że teraz w dyskusji zwyciężyć może, bo odczuł, że królowa nieco złagodniała.


 

– Nawet gdybym była, nie zmieniłoby to wiele, skoro chłodem od ciebie, drogi Armidosie, wieje. – Deerhe nie zamierzała zejść z pola pokonana. Ukłoniła się i wyszła z pomieszczenia, a wzburzenia ukryć nie potrafiła.

Małżonek nie rozumiał, skąd taki nagły wybuch u Deerhe. Koronę na głowie poprawił i usiadł na rzeźbionym krześle. Przypomniał sobie, że dawno żadnego podarku jej nie dał, nawet nie pamiętał, kiedy w łożu się do siebie zbliżyli, jakby byli razem, ale osobno zarazem. Po chwili o kimś pomyślał i od razu twarz jego błogość przyjęła, bo prawdziwie, do tej osoby jego serce i ciało należała.

Tymczasem na terytorium Termidei walka się wywiązała. Ludzie Assuala zbrojnie przeciwko wojsku Rehera wystąpili. Zdziwili się na taki obrót wydarzeń, gdyż władca zapewniał ich, iż to przyjaciele. Miecze szczękały, stykajac się z wprawnymi wojami ze stepów. Grad strzał leciał niczym deszcz na uzbrojonych w stal mężów przeciwnej armii. Ostre groty przebijały się przez pancerze niczym pazury rozjuszonej bestii. Ogniste podpalane pociski miotane z bojowych machin, paliły bez litości.

Wojska Rehera poczęły odwrót czynić, ale po drodze mścić się poczęli na zwykłej ludności, za swą porażkę. Wioski palili, kobiety w niewolę brali, kradli, co im się nawinęło. Wtem na niebie wielki cień ujrzeli, rozpostarte niczym baldachim skrzydła czarne, słońce zasłoniły. Tlące się pogorzelisko na nowo ogień strawił, Errangea zniszczenie począł czynić, cywili omijał, ale dla rycerzy sumienia nie miał. Uciekali w popłochu, bojąc się tak wielkiego monstra, które tylko z legend i opowiastek znali. Strach padł na okolicę, ludzie poczęli biec na oślep, nie biorąc nawet ze sobą dobytku ich życia.

Smok opieszale cieszył się, widząc poczynione zniszczenia, jakby pogrom siły mu dodawał. Odkrywał w sobie uśpione pragnienia, które mroczna strona jego ciągnęła. Gdy zniszczył pięć wiosek i rozgonił wojska, odleciał, jakby nic się nie stało. Odnalazł Carriass, która jako Ssarriac po jego stronie była. Spojrzał na nią oczami niebieskimi jak niebo, ciesząc się widokiem jej ciała nadobnego.

Nie mógł się doczekać, kiedy postać swą zmieni, gdyż jako smok nie mógł odpowiednio okazać swej namiętności.
Śnił o tym, lecz pewności jako to prawda była, nie miał. Księżniczka do jego pyska przywarła i gładzić po delikatnej czarnej skórze poczęła.

– Zrobiłeś, to co zamierzałeś?

– Tak, postraszyłem ludzi Rehera, respektu nabrali.

– Dobrze, ten stary zbereźnik zasłużył sobie na to. Posiąść mnie chciał, wyobrażasz to sobie? – Carriass stanęła w lekkim rozkroku, pod boki się podparła, jakby to ona sama moc miała, a nie smok ogromny.

– W pył bym go zmienił. – Z wielką miłością na księżniczkę patrzył, aż to odczuła w głębi duszy.

– Ale jego kochanki go chwaliły. Ponoć wytrwały jest i nie odwraca się na drugi bok, kiedy zaspokojony. Mówiły mi, że dwa, a czasem trzy razy rozkosz im czynić zdoła.

– Zazdrość chcesz we mnie wzniecić, Ssairrac umiłowana? Moich możliwości nie poznałaś jeszcze, gdybym mógł, udowodniłbym ci, co potrafię i jak wielką rozkosz daję.

– Zaczekam, tylko ty mnie wspierasz, ale chcę Rehera dalej zwodzić. Lubię z nim gry prowadzić.
Smok nic nie rzekł, przecie wiedział dokładnie co na zamku króla Arpaganni, Ssairrac wyprawić chciała.

– Dobrze prawisz, on na widok kobiety głupieje, wykorzystajmy to. Świat u naszych stóp padnie, a ty moją umiłowaną na wieczność się staniesz i będziemy postrach rozniecać na ziemi.

– Lećmy do Termideii, chcę się rozmówić z królem i królową, którzy tak podle mnie potraktowali.

Weszła po jego pysku, ocierając się o niego. Errangea prawie wybuchał, kiedy zdawał sobie sprawę, że nie może jej dotknąć, tak jakby tego pragnął. Ruszyli, szybując wysoko, a wiatr owiewał ich niespokojnie, studząc jego zapał do amorów.


Do Rehera wieść doszła, że smok jego armię zdziesiątkował, a jeszcze Assual pogrywał z nim podle. Wysłał swojego zaufanego szpiega, aby z królem stepów się skonsultował. Mężczyzna z armii w cywilne szaty się przebrał i pod przykrywką do władcy Hojji zmierzał. Dowiedział się, że wojska Assuala w zamku Termidei stacjonują. Tam skierował rumaka, aby wieści przekazać od Rehera.
Tymczasem w zamku Armidosa uczta się rozpoczęła. Król postawił się, aby godnie sojuszników przyjąć. Wieść o rozgonieniu ludzi wrogiej armii Arpaganii rozniosła się po okolicy. Assual za bohatera zaczął uchodzić. Nikt, jednak nie wiedział, że to tylko jego gra była, bo prawdziwe zamiary polityczne znał tylko on i jego rodzona córka. Jadła do wielkiej sali naniesiono, specjalnie mięsiwa kazano upiec, aby król stepów mógł się poczuć dobrze.

Renthin na ucztę nie poszedł, tylko w komnacie został, chociaż Deerhe go przekonywała. On zaś, królewskiego oblicza oglądać nie pragnął. Za Assuala obliczem również nie tęsknił, gdyż spodziewał się, jak to podstępny strateg z niego. Nie ufał mu, wiedząc, do czego zdolny potrafił być dawniej.

Deerhe, siedząc po prawicy króla, popijała z kielicha napoju ożywczego i co chwila na Ochir–Saran ukradkiem spoglądała. Księżniczka w dłonie kawał mięsiwa brała, a ono znikało tak szybko, jakby od dawna nic w ustach nie miała. Żona Armidosa dobrych manier uczona, nie mogła patrzeć na prymitywów goszczących w jej murach.

– Zostańcie u nas, jak długo chcecie – rzekł zadowolony Armidos, a wino lekko mu w głowie szumieć zaczęło.

– Na razie zostaniemy, ale prośbę mam. Ochir–Saran chce w lasy wasze wyruszyć. Polować lubi.

– Niech rusza, kiedy zechce, może czuć się jak u siebie, nikt jej nie skrzywdzi.

– A spróbowałby tylko – zaśmiała się głośno księżniczka.

– Ona nie boi się nawet tygrysa – dodał władca Hojji.

– To nie to samo, co moja Carriass, ona delikatna. – Armidos z Assualem jak z przyjacielem rozmawiał.

– Wasz lud źle wychowuje niewiasty, unikają pracy, stroją się jeno, a przeżyć w trudności nie potrafią, ani bić się o swoje.

– Bo u nas to mąż ma obowiązek bezpieczeństwo niewieście zapewnić – wtrąciła się królowa, o włosach złotych jak zboże dojrzałe.

– Ochir–Saran, to by i męża obroniła – ryknął śmiechem Assual, aż jego ludzie wtórować mu zaczęli.

– Pokażę, co potrafię, podajcie mi lancę. – Pobudzona słowami ojca, córka chana pokazać się chciała, co potrafi z bronią wyczyniać.

Smukła księżniczka o skośnych oczach, w odzieniu ze skór zwierzęcych, na środek sali wyszła. Ubranie ruchów jej nie krępowało, a jeno ukazywało jej atuty i wyćwiczone w walce ciało. Prężąc się, niczym łania zaczęła skocznie drygać, ostrą lancą wymachując.

– Bębny, niech, kto rytm doda – zażądała.

Jeden z wojowników wydobył instrumenty ich regionalne i począł w nie uderzać rytmicznie. Księżniczka ruchy miała szybkie, udawała, że ze zwierzem dzikim walczy. Assual patrzył na nią z dumą, ale i podobać mu się to zaczęło. Jego chytry plan wciąż jeszcze do skutku nie doszedł. Oklaski roznosiły się po dostojnej sali, gdy dziewczyna salta w powietrzu poczęła robić. Armidos pierwszy raz coś podobnego widział, pomyślał nawet, że nie mógłby tak córki własnej ujrzeć. Włosy jej długie, często, razem z jej ruchami falowały, tańcząc niczym dzikie zwierzęta godowy taniec. Gdy skończyła przed zebranymi padła, kłaniając się. Nie jeden z ludzi ludu Hojji chciałby taką za żonę pojąć, ale bali się władcy jak ognia, a i księżniczki nie mniej.

– Wspaniale, cudownie! – chwalił występ Armidos.

– Rada jestem, Carriass tak naucz panie – zażartowała niewiasta ze stepów.

– Nie, ona tańczy zgoła inaczej, szkoda, że jej nie widzieliście.

Assual obserwował córkę, jej kunszt podziwiając.
Wyczerpana wychyliła kielich napitku, a że późno było, zaczęła się robić senna.

– Spać mi się chce – oznajmiła.

– Idź, zmęczona jesteś. – Assual miło na nią spojrzał, potrafił przy innych zwykłym wzrokiem patrzeć, pożądanie, lecz i zazdrość ukryć.

Wieczerza końca dobiegała, Deerhe już wcześniej się skierowała do komnaty. Z Renthinem zobaczyć się pragnęła, gdyż rozpierały ją żądze. Wiedziała, że król zaraz spać pójdzie, więc wypachniła się i zamiast do komnaty króla, do kowala poszła. Na jej widok obudził się przerażony.

– Co tu robisz pani, jesteśmy w zamku twego męża!

– I co z tego, pragnę cię jeszcze bardziej, mój kowalu silny.

– Nikt cię nie widział?

– Nie, znam przejścia w zamku, dla innych, niedostępne.

Suknię zsunęła i ciało swe przed nim ukazała, aż goreć począł od środka. Czuł jej dotyk, zapach, zatracić się pragnął, ale strach go brał niemały. Nienasycona królowa za wszystkie lata posuchy sobie teraz odbijała. Pewna, że nikt im przeszkadzać nie zechce, odzienie z Renthina pospiesznie zdejmować poczęła.
        Kiedy jak ona nagi został z pożądaniem, na niego spoglądać poczęła. Kowal nieco oszołomiony, bo nie spodziewał się, takiego obrotu sprawy stał i pieszczotą królowej się poddał. Tors wypukły całowała, delikatnie wielkie jądra, pieszcząc, aż pojękiwać nisko zaczął, bo rozkosz go paliła żywym ogniem. Na brzuch twardy usta zeszły i wiedział kowal, gdzie zmierzają. Na łoże go popchnęła, a gdy zasiadł, ona przed nim uklękła i rada wielkim kutasem się zajęła. Delikatnie go na boki odchylała, co już samo radość dawało, lizać poczęła od jąder, przez skórę alabastrową, grubymi żyłami dekorowaną i w końcu łeb grzyba z trudem do ust wzięła. Pomyślał kowal, że tę pieszczotę uwielbia królowa Deerhe. Do szczytu go wiodła, lecz w czas zaprzestała, nie chcąc zbyt prędko śmietany gęstej smakować, jądra chwilę całowała i uda mocne gładziła dłońmi gładkimi.

– Pozwól mi pieszczotę ci zadać, z pewnością czekasz na to z utęsknieniem – szepnął podniecony.

– Wiesz już, co lubię, tylko kolejność zachowaj – miło szepnęła.

Poduchę sięgnęła i pod biodra ułożyła, uda wysoko uniosła, a gdy kowal przed rajskim ogrodem klęknął, stopy na barkach mu wsparła. Odurzony zapachem i ciepłem łona na cud natury spoglądał.

– Muszą ci wyznać kochanko moja, że uwielbiam wzrok sycić widokiem intymności twojej.

– A co w niej lubisz, umiłowany – cicho szeptała, gładząc włosy kowala.

– Wszystko, kochanie. Zapach, smak i wielkość. Grubość fałdek i sos wyśmienity.

– Och już dobrze, kochanku, słów oszczędź. Zajmij się mną wreszcie, bo z trudem utrzymuję dłonie swoje, aby sama pieszczoty sobie nie zadawać.

– Nie byłoby to złe popatrzeć – szepnął, chociaż opanować się nie mógł i liznął rozcięcie między pękatymi listkami.

– Och wsadź głęboko swój język, tak cię proszą! – jęknęła.

Kowal odczuł, że podroczyć się z nią pragnie, chociaż twardy korzeń już dawał znaki, że dłużej nie wytrzyma i jak dziki mustang do biegu się szykował.

– Popieść się sama, popatrzyć na to będę rady – rzekł i w oczy błękitne spojrzał.
        Deerhe czekać nie chciała. Prawą dłonią wisienki twarde na piersi tarmosiła, a lewą między rozwarte listki wsunęła, pomna wielkości korzenia jego od razu cztery palce utopiła i wilgotną jamkę rozsuwała, marząc, by on tak czynił. Kciukiem pęczniejącą fasolkę pieścić zaczęła i jęki wydawała. W obawie, by ich nikt nie usłyszał, dłoń z piersi zabrała i usta zasłoniła.

– Kochanku mój miły, wiesz, czego pragnę teraz – szepnęła.

Renthin głowę skierował, niżej rozkosznego zakątka i drugą dziurkę lizać począł. Pobudzona królowa wstrzymywać rozkosz zaczęła, ale nie szło jej to zbyt dobrze i szczyt wcześniej zaczęła. Biodra taniec prowadziły, opanować ich nie mogła. Kowal z pomocą przyszedł, jędrne pośladki ujął, otworzył i w środek ciasnej dziurki język wsunął. Deerhe odczuła, jakby jedna rozkosz na drugą się nałożyła, biodra wyginała, by język wszedł głębiej, a sama dłoń wciskała mocno by i palce cztery zatopić całkiem.
        Kowal czekać nie chciał i opanować się nie zdołał. Nie zważając, że palce w jaskini rozkoszy zamoczone wjechał brutalnie grzybkiem twardym, aż królowa ciemne mroczki zobaczyła i rokosz ogromną poczuła.

– Rozerwij mnie na strzępy, cały wejdź we mnie – jęknęła.

Dłoń z pochwy zabrała i wbiła paznokcie w plecy kowala. Wpierw jedną, po chwili i drugą dłonią, uda uniosła i w pasie go objęła.
        Wchodził w nią wolna, ale głęboko, pomny by jęków służba nie usłyszała, całować ust wiśnie dojrzałe zaczął. Deerhe trzy rozkoszne szczyty miała jeden po drugim i na ułamek chwili usta oderwała od jego, żeby szepnąć mu coś nowego.

– Wejdź tam, gdzie lizałeś i zostań, tak bardzo cię proszę.

– Nie chcę ci bólu sprawić, miła.

– Wejdź łagodnie, a rozkosz tylko zostawisz – szepnęła.

Renthin korzeń twardy wyjął z rajskiej groty i niżej nakierował. Królowa z rozkoszą w oczy patrzyła i ze wszystkich sił rozluźnić się starała. Kowal poczuł dziurkę ciasną, bardziej, niż kiedy dziewictwa Aminę pozbawiał. Delikatnie postępował, lecz i tak grymas na ślicznej buzi dostrzegł. Bez słów się porozumiewali.

W pierwszej chwili sądził, że musi zaprzestać, ale w błękitach dostrzegł coś innego. W niepewności zastygł, lecz Deerhe decyzję podjęła. Dłońmi pościel uchwyciła i sama nadziewać się poczęła na twardą kolumnę, a pierścień silny zaciskać się począł zaraz za łbem ogromnym. Zostawiła tak, aby kochanek mógł swoje czynić. Łagodnie i płytko w nią wchodził, pewność, mając, że tego właśnie oczekuje. Wolne dłonie nie próżnowały. Pierwszą fasolkę twardą odnalazł, druga piersi pieściła. Kiedy ogromny szczyt nadchodził, usta zwarli i pozwolili językom taniec zacząć. Oddychał za nią, tchu jej dodając. Erupcję odczuła i gorąco wnętrze wypełniało. Biodrami szarpała, by grzybek glebie nieco wsunąć. Oddychali ciężko i w oczy patrzyli.
Organ Renthina wolno opuścił, cisną celę, a Deerhe miłe pulsowanie nadal czuła.
Kowal sądził, że się nasyciła, ale znowu się mylił. Królowa rada spojrzała, że członek wciąż twardy i lśniący nadal od spermy. Sądził, że obmyć się zechce, ale widać pieszczotę drugiej dziurki uwielbiała i czasu marnować nie chciała. Na łoże go przewróciła i na plecach ułożyła. Okrakiem nad biodrami kucnęła i sama się obsłużyć zechciała. Na twardy korzeń usiadła i tym razem już przygotowana, głębiej się nadziewała. Po kilku ruchach już cały w niej się zatopił. Powoli się poruszała niby miechy w kuźni. Piersi jędrne w rytm ruchu się poruszały i miłym widokiem dla Renthina stanowiły. Ponownie prawica cipkę pieściła, druga dłoń wisienki piersi dotykała. Kontrolowała jęki, choć rozkosz wielka miła, nie dyszała zbyt głośno. Ponownie nasieniem ją wypełnił i grzybek zmalał. Deerhe wstała i do misy z wodą poszła, by dupkę umyć nieco. Resztę szmatką bawełnianą wytarła.

– Zaraz się tobą zajmę, kochanku miły – szepnęła.

Kowal się zdziwił, że kutas czysty pozostał, bo głęboko w nią wchodził. Ona z drugą szmatką podeszła i grzybka wytarła. Uśmiechała się tajemniczo i kowal zamiarów jej nie znał.

– Co myślisz królowo moja? – zapytał.

– Przychodzą mi pomysły nowe – delikatnie usta mu cmoknęła – skoro moje cztery palce tam weszły, ile twoich da radę?

– Pani, to niezbyt dobry pomysł. Dłonie do młota przywykły delikatne nie są i do gładkości wiele im brakuje.

– To już poznałam, ale nie myślę, że zadrapania mogę się spodziewać – oczy palił blask dziwny.

– Już nie lubisz grzybka mojego? – zapytała cicho.

– Co ci do głowy przyszło, Renthinie miły. Uwielbiam. Chcę dać mu odpocząć.

– Nie powinniśmy kolejności zmienić? – zapytał zdziwiony.

– Wiem, ale taka chęć mnie naszła. Nie zawsze tak będzie, a i noc długa. Czy będzie ci miło palcami mnie pieścić? Dziwne to, ale wciąż z kuźnią fantazje moje związane. Szkoda, że tam przy piecu kochać się nie możemy.

– Jesteś tam gorąca więcej niż mój piec, miła – szepnął z uśmiechem.

Deerhe czuła wciąż pulsowanie drugiej dziurki, ale odbierała to miło. Chciała być mocno traktowana, w tym pewność miała. Patrzyła chwilę na olbrzyma i na łóżko klęknęła i swój klejnot wypięła.

– Jak bułeczka wygląda – powiedział miło.

– W masełku skąpana – dodała królowa.

– W rzeczy samej – rzekł jeszcze.

– Pieść mnie palcami, sama prowadzić cię będę byś pewność miał, co lubię.

Kowal patrzył na jej cipkę otwartą, sokami zroszoną. Jak róża rozkwitnięta wyglądała. Wsunął delikatnie wskazujący palec i ciepło poczuł.

– Och strasznie skąpisz, kochanie – szepnęła – dodaj ze dwa jeszcze – szepnęła.

– Nie są zbyt kostropate? – zapytał w trosce.

– Dla mnie miłe – mruknęła, gdy trzy się w niej znalazły.

Po chwili poprosiła o jeszcze jeden i ciasno się zrobiło. Poruszała się sama on tylko piękne pośladki i brzoskwinkę w sokach obserwował.

– Wsuń dwa do tamtej dziurki, proszę – jęknęła cicho.

Kowal uczynił, co prosiła. Deerhe rozkosz zaskoczyła i by hałasu nie czynić, twarz w pościel położyła. Renthin czuł skurcze obydwu dziurek i bardzo mu się to podobało. Pieścił ją chwilę i w końcu powoli opuścił obie jamki. Patrzył ciekawie, jak delikatnie się zamykają, wciąż łagodnie, pulsując, by w końcu uspokoić się całkiem. Deerhe twarz z pościeli uniosła i zapytała.

– Czy grzybek gotowy?

– Pani chcesz nadal – zdziwił się wielce.

– Mówiłam ci, że noc długa. Teraz potraktuj moją cipkę spragnioną swoim młotem, jak kowadło młotem pieścisz – poprosiła.

Po chwili pracę w kuźni przypomniał sobie. Przestał myśleć, że kolejność powinna być inna.

Nienasycona królowa za wszystkie lata posuchy sobie teraz odbijała. Ich ciała wiły się w miłosnym uścisku, tylko ciche jęki niekontrolowane czasami się wyrywały z ust podnieconej Deerhe.
Król Assual udał się do swej komnaty, on też chytry plan miał, ale nikomu o nim powiedzieć nie chciał. Do córki zajrzał, jak smacznie spała, przykryta tylko cienkim nakryciem. Wyszedł z komnaty, drzwi za sobą zamykając. Myśli nieczyste mu po głowie hulały, ale jeszcze nie ten czas nadszedł, aby je w czyny zmieniać.
Armidos został jeszcze w sali, gdzie uczta się odbywała. Służba sprzątała półmiski i kielichy. Miał się udać na spoczynek, kiedy wystraszony żołnierz do niego podbiegł, ledwo łapiąc powietrze w płuca.

– Panie … to … na dziedzińcu … potwór.

Król wybiegł szybko, przez balustradę marmurową z tarasu na plac spojrzał. Smok ogromny, czarny na dole stał, a przy nim córkę swoją ujrzał. Szaty miała kuse, niepodobna do siebie się zdawała, a jej wzrok zdawał się gromami rzucać. Errangea uniósł się do góry, kurz, wzniecając wokoło. Przed obliczem króla ją zostawił. Sam odleciał ku niebiosom, robiąc się po chwili niewidzialny.

– Carriass? Dziecko, co ci się stało? – Pełen trwogi, więcej niż zdziwienia, zapytał.

– Nie tak na imię mam. O Carriass zapomnij, teraz to Ssairrac przed tobą stoi!

– Nie rozumiem, coś ci się pomieszało. Córeczko …

– Chciałeś własne dziecko zbereźnikowi oddać! Kara cię za to spotka, ale nie dziś, bom łaskawa teraz.

– Carriass, słońce. Opamiętaj się.

– Na oczy przejrzałam, Errangea mi wszystko powiedział, zejdź mi z drogi.

Jej długie włosy falowały, gdy szła w głąb komnat. Z matką zobaczyć się chciała, aby się przekonać, czy smok prawdę prawił o niej. U siebie jej nie było, ale spytała, czy Renthin jest na zamku, ktoś ze służby jej potwierdził i pokazał, gdzie ma się udać. Wpadła do pomieszczenia jak burza i gdy ujrzała kowala i matkę, w powietrze jedynie odzianych, wrota nagle zatrzasnęła za sobą.

– Carriass!

– Myślisz, że z tą samą naiwną grzeczną córeczką masz do czynienia? Errangea mi o tobie wszystko powiedział, ale na własne oczy przekonać się chciałam.

– Na niebiosa, dziecko, jak to się stało?

– Nie mnie spowiadać się trzeba, ale wam. To po to do wioski jeździłaś, nie w trosce o mnie?

– Księżniczko, twoja matka … – wtrącił się Renthin, zakrywając się pościelą.

– Nie mam matki! Jestem Ssairrac, a Carriass dawno nie ma. Errangea jest moim smokiem, a ja jeźdźcem jego. Nie powiem Armidosowi, ale kara was nie minie! Wrócę tu, ale wtedy popamiętacie mnie wszyscy, łącznie z Orberisem, który zdradził mnie równie mocno!
Wybiegła z komnaty, a z oczu matki łzy zaczęły płynąć. Nic nie rozumiała, czemu córka tak się zmieniła, ale przypomniała sobie o smokach, o chuście i o pradawnych legendach. Czuła wstyd, ubierać się poczęła. Odnalazła Armidosa, który na dziedziniec patrzył zafrasowany.

– Gdzie Carriass? – zapytała, o kłótni w jadalni zapomniała.

– Odleciała, na tym monstrum czarnym. Wielki był to smok, ogniem buchnął na odchodne. Zabrał nasze jedyne dziecko, a myśmy Rehera się bali. – Armidos z trwogi ciągle stał jak zamurowany.

– Ty się nie bałeś, to przez ciebie nasze dziecko się odmieniło.

– A ty? Gdzie byłaś przez te wszystkie dni? – Coś do niego docierać zaczęło, ale odpowiedzi nie otrzymał.

Wybiegła, czując jak płonie ze wstydu od środka. Dla własnych żądzy, do tragedii dopuściła. Myślała o sobie, o własnej przyjemności i nie zauważyła, co z Carriass się stało. Renthin chciał do niej podejść, przytulić, ale go odepchnęła. Sama zostać chciała.


O poranku Ochir–Saran ocknęła się i głowa ją boleć poczęła. Obmyła twarz i poranne ablucje zaczęła. Kiedy przebrała się w strój ze stepów, do ojca swego pognała. Wiedziała, że nie przybyli tu na tańce, ani pokojowo nastawieni, ale musiała robić dobrą minę, aby Assuala za wcześnie nie wydać. Gdy tylko go ujrzała, podeszła do niego. Odezwał się pierwszy, rękę w pięść ściskając.

– Posłaniec przybył, Reher pakt zerwać z nami chce, za zabicie jego żołnierzy. Pojedziesz do niego, aby go przekonać, że nadal z nim jesteśmy w sojuszu.

– Sama?

– Tak. Tylko ciebie mogę wysłać, poradzisz sobie.

Spojrzała na niego, czując się wyróżniona takim rozkazem. Jednak z początku myślała, że pojadą wspólnie.

– Ojcze, a ty? Czy nie stawisz się wraz ze mną u niego?

– Wyjadę dużo później, aby nikt podstępu się nie domyślał. Pretekst znajdę, taktykę wojenną znam dobrze.

– Dobrze, tak zrób, ale pamiętaj, czego cię uczyłem.

– Ruszam, daj mi kilku wojowników i jadło porządne porcje.

– Tak się stanie.

Pożegnali się, a księżniczka ze stepów poszła do stajni. Liczyła na to, że prędko ojca ujrzy u swego boku.


W pieczarze na szczycie góry, smok czarny jadło przyniósł dla księżniczki. Zbliżył się do niej, pochmurna się zdawała. Wiedział, że teraz jest za nim jak nigdy przedtem i że opanował jej umysł, tak jak zamierzał z początku.

– Zjedz, mój Kapturku.

– Nie chcę, po tym, co widziałam.

– Kłamstwa, same kłamstwa cię otaczają.

– Ty mi prawdę pokazałeś, tylko tobie wierzę.

– Przybliż się do mnie. – szepnął do niej.
Usiadła, opierając się o jego ciepłe ciało, raźniej się poczuła.

– A jak ty wyglądasz, w postaci ludzkiej, czy tajemnicę mi swą zdradzisz?

– Przekonasz się w swoim czasie. Dam ci to, czego nikt ci nigdy nie dał.

– Nie chcę tu siedzieć bezczynnie, lećmy stąd, proszę.

– Wsiadaj, jak sobie życzysz umiłowana.

Ruszyli poprzez burzę, lecąc w deszczu. Przy Errangea, ciepło ją ogarnęło. Czuła do niego coś, czego nie mogła wytłumaczyć, jakby znali się od dawna. Nie wstydziła się go, wręcz przeciwnie. Nawet przed Orberisem się krępowała. Lecieli nad wioskami, kiedy Errangea zaczął ogniem ziać, ludzie jak mrówki uciekali w popłochu, ale on ich tylko straszył, nikogo życia nie pozbawił. Wtem smok wyczuł w pobliżu Kaungę. Leciała, wioząc Orberisa w stronę wioski drwali.
Wysłał do smoczycy telepatycznie wiadomość, aby mu z drogi zeszła. Drwal, kiedy ujrzał ogromnego czarnego smoka, przeraził się. Kaunga oddalić się chciała, aby z przeznaczeniem nie igrać.

– Orberisie, posadzę cię na ziemi

– Co się dzieje?

– Errangea do mnie mówi, muszę mu coś wytłumaczyć, zaczekaj.

Zostawiła go na polanie, on ujrzał Carriass i zaczął do niej machać. Errengea zniżył się ku ziemi i już chciał spalić drwala, kiedy Kaunga myślami go powstrzymała. Księżniczka na chwilę straciła przyczepność duchową i spadła ze smoka, tuż obok Orbe. Kaunga chciała wyprowadzić Errangeę jak najdalej, stąd, żeby nie niepokoił Orberisa. Oba smoki zniknęły wśród chmur. Młodzi zostali sami, nie wiedząc, co się dzieje.

– Carriass! – krzyknął drwal, podbiegając do półprzytomnej księżniczki.

– Zostaw mnie! Zaraz przybędzie tu Errangea i mnie zabierze od ciebie, ty kłamco wierutny.

– Co ty mówisz, co ci się stało, nie poznaję cię, Carriass.

– Nie jestem Carriass, masz przed sobą Ssairrac, jeźdźca smoka.

– Co? Jakże to? – Orberis się zmartwił wielce, ale nic nie mógł zrobić, żeby stan Carriass poprawić.

– Nie zrozumiesz, on mądrzejszy od ciebie, od ojca mego i matki.

– Co on ci zrobił?

– Raczej co ty mi uczyniłeś z tą przeklętą Kaungą. Zostawiliście mnie samą, abym umarła na szczycie.

– To nie tak, chciałem po ciebie wrócić, ale…

– Nie chciałeś, kochasz Meginę.

– Carriass opamiętaj się, sama nie wierzysz, co mówisz.

– Chciałam ci swe wdzięki podarować, ale mnie odrzuciłeś, a on mnie rozumie i razem będziemy.

– Kto taki?

– Errangea, on, taki jak ty i ja, tylko postać swą odzyskać musi.

Przytulić ją chciał, ale nie odwzajemniła jego afektu.

– Jak mam ci udowodnić, że dla mnie znaczysz więcej, niż, ktokolwiek na tym świecie?

– Miałeś swoją szansę, ale dam ci drugą – rzekła, odzienie z siebie, zrzucając przed nim.

Spojrzał na nią, nie wierząc, w to, co się stało. Wszak Carriass się nigdy tak nie zachowywała, a stali sami w polu, wśród traw i kwiatów. Ona nagości przed nim by tak nie ukazała, Megina owszem, ale nie księżniczka.

– Okaż mi, że potrafisz się mną zająć należycie, to ci uwierzę. Płomień mi daj, znak jaki, że ci zależy na mnie.

Sto myśli przepływało przez głowę drwala w tym momencie. Pragnął jej w głębi serca, czuł do niej uczucie silne, ale nie mógł tak zwyczajnie jej posiąść, niczym dziewki spod karczmy. Szacunek do niej miał niemały. Chwyciła go w pasie i gdy jej ciało dotknęło go, fala gorąca przeszła przez niego. Ledwo się powstrzymywał, aby jej nie pocałować. Dłonie przy sobie trzymał, by intymności Cerriass nie dotknąć i pieszczoty zadać.

– Nie! Ty tego nie chcesz, to nie ty! Prawdziwa Carriass by godność swą miała.

– Wracaj do Meginy albo Kaungi, ale wiedz, że tracisz mnie bezpowrotnie.

Ponownie odzienie narzuciła i jakby od niechcenia włosy zarzuciła zalotnie. Wtem Kaunga się pojawiła i Orberisa w łapy pochwyciła i uciekać poczęli. Za nią leciał Errangea, ale widząc Carriass stojącą w polu, zwrócił się ku niej.

– Nie chciał mnie, wszystko ujrzał, patrzył w me lico, ale to go nie ruszyło.

– Bo Meginę kocha, lećmy, potem się z nimi rozmówię, jak czas odpowiedni nastanie. Czas Rehera mobilizować do walki. Ssairrac, świat stoi przed nami otworem, już niebawem znajdę kamień, a wtedy połączymy się na zawsze i ja ciebie nie odrzucę, przysięgam ci to teraz.

– Czuję, że mnie pragniesz.

Errangea ucieszył się w duchu, że jego plan doskonale działa. Dopiero zaczynał pokazywać, na co go tak naprawdę stać.


Z zamku króla Armidosa wyruszyła Ochir–Saran, aby misję wypełnić, jaką jej ojciec powierzył. Królestwo z początku nie oczarowało księżniczki, przyzwyczajona do stepów i rozległych traw, na widok boru, zatrzymała rumaka. Pomyślała w duchu, że i zwierzyny tu musi być pełno. O polowaniu zamarzyła i korzystając z okazji, zboczyła na chwilę z drogi. Sarnę wypatrzyła i skradać się poczęła. Wtem coś przestraszyło zwierzę, które szybkim susem uciekło w gęste zarośla. Prowadziła nadal konia poprzez leśne ostępy, aż szum wodospadu dobiegł do niej z oddali. Im była bliżej miejsca, z którego dochodziły dźwięki kotłującej się wody, tym dziwniej się czuła. Pierścień, który dostała od ojca, zaczął połyskiwać delikatnie, jakby blada poświata go otaczać zaczęła. Nie wiedziała, czemu tak się dzieje, ale coś ją prowadziło. Spojrzała na ścianę skalną, nie wydawało się, aby było tu coś godnego uwagi. Pozwoliła rumakowi wody zaczerpnąć, po czym ruszyła dalej, wciąż zaintrygowana tajemniczym miejscem. Czasu zbyt wiele nie miała, bo do Rehera musiała zmierzać. Ściemniać się zaczęło, gdy jeszcze przez gęsty las pędziła. Wycie wilków dochodziło do niej, ale nie bała się ani groźnych kłów, ani zębów ostrych. W półmroku dotarła, pod zamek, który był siedzibą ich sojusznika. Rycerze nieufnie patrzyli na przybyłą, ale Ochir–Saran postanowiła pokazać im, z kim mają do czynienia.

– Ktoś ty? Do zabawy dla króla przybyłaś?

– Zabawy? Chyba nie wiesz, do kogo mówisz, prochu marny.

Żołnierz się zaśmiał, lekko podchmielony.

– Odejdź dziewko.

– Jam jest księżniczka, córka Assuala! – zagrzmiała groźnie.

– Nie może być …

Nie zdążył zdania dokończyć, kiedy coś nim o ziemię twardą rzuciło. Zbroja zabrzęczała o kamienną drogę. Drugi chciał mu biec na ratunek, zrobił zamach mieczem, ale szybko stracił równowagę, gdyż dostał cios bronią ostrą.

– Prowadźcie do Rehera albo nie dożyjecie poranka!

Poturbowani rycerze, ledwo zdołali się podnieść, zlekceważyli siłę wytrenowanej Ochir–Saran, i to był ich największy błąd. Wprowadzono ją na dziedziniec, a potem do komnat królewskich. Reher wyszedł jej naprzeciw, dziwiąc się, co robi w jego siedzibie.

Poturbowani rycerze, ledwo zdołali się podnieść, zlekceważyli siłę wytrenowanej Ochir–Saran, i to był ich największy błąd. Wprowadzono ją na dziedziniec, a potem do komnat królewskich. Reher wyszedł jej naprzeciw, dziwiąc się, co robi w jego siedzibie i odezwał się gniewnie.

– Twój ojciec zdradził, jak śmiesz pokazywać się …

– Nie tym tonem, bo pokażę ci, jak tygrysa się powala.

– Gdzie Assual, czemu go nie ma, w oczy mi spojrzeć nie może. – Słowa córki chana nie ugasiły jego złości wcale.

– Zajęty jest, wysłał mnie, abym cię przekonała, że jesteśmy sojusznikami. Napaść na twoich ludzi, to tylko pokaz dla Armidosa, aby nas do Termidei wpuścił. – Ochir–Saran spokojnie mówiła, bo w sztuce wojennej podczas rozmów złość nie jest dobrym sprzymierzeńcem.

– Jakże to? Z tym psem się ugaduje, po co?

– Opowie ci, jak zjawi się tu osobiście, drogi Reherze. Do tego czasu, napaści na ludzi Hojji zaniechaj.

Przyjrzał się księżniczce, jak w świetle tańczących pochodni promieniała. Miał słabość do niewiast, ale takiej walecznej i zdecydowanej, nigdy jeszcze nie miał okazji poznać. Nie chcąc na gbura wyglądać, kazał ugościć Ochir–Saran, wydając polecenia służbie. Dziewki z komnaty swej kazał odprawić, choć nie rade temu były, posłusznie opuściły jego progi. Skośnooka niewiasta, w skóry zwierzęce odziana, wyróżniała się na zamku. Postanowił kolację dla niej wydać, ale żeby na dobrego gospodarza wyglądać, sprezentował jej suknię.

– Reherze, co to takiego? – Na zamku króla Termidei takie widziała, ale podarunku dla niej nie rozumiała.

– Suknia. Przywdziej na wieczerzę. Będę rad, móc ci podarować dzieło rąk najlepszych szwaczek, z najdelikatniejszych i drogich materiałów uszytą.

Nie cieszył prezent księżniczki wcale, ale dla dobra ojca, aby przymierze zawrzeć na nowo, zgodziła się niechętnie. Reher siedział przy dębowym stole, czekając na gościa. Popijał miód z kielicha, kiedy Ochir–Saran wkroczyła w granatowej sukni z jedwabiu, z rozpuszczonymi czarnymi jak węgiel włosami, a mało się nie zakrztusił. Uroda jej egzotyczna w nowej oprawie wywarła na nim niemałe wrażenie. Odchrząknął tylko, podniósł się z siedziska i podszedł do księżniczki.

– Pani, wyglądasz jak gwiazda na niebie, która na ziemię zstąpiła.

– Suknia niewygodna, ruchy krępuje, jak w niej polować, tańczyć … – Z prezentu niezbyt rada, prawdę mu rzekła.

– Tu inne zwyczaje panują.

– Nie podoba mi się!

Nogę chciała unieść wyżej, kiedy materiał się przerwał. Reher na widok zgrabnej nogi, osłabł na chwilę z wrażenia.

– Przebiorę się, na ojca zaczekam w swoim odzieniu.

– Zaczekaj, pani. Może zainteresuje cię moja zbrojownia – zaczął mówić król Arpaganni, jakby chciał humor dziewczynie poprawić.

– Chętnie, tylko się posilę.

Usiadła przy stole, odłamując nogę z pieczonego bażanta. Zjadła tak szybko, jakby kilka dni nic w ustach nie miała. Siły potrzebowała, gdyż wciąż ćwiczyła walki i na polowania jeździła. Była inna, niż tutejsze niewiasty, co coraz bardziej Reherowi imponowało. Poszli do zbrojowni, pokazywał jej miecze wykute z najlepszej stali, potem piki i sztylety.

Chwyciła za ciężki oręż, wymachując nim przed nosem króla. Tym razem ramię sukienki rozdarło się lekko. Oderwała jednym szarpnięciem zwisający materiał, podobnie zrobiła z drugim ramieniem. Stanęła naprzeciw zaskoczonego mężczyzny i wskazała na stojak z mieczami.

– Zmierzymy się? Tak dla kurażu, drogi Reherze, jak ci się widzi pomysł mój?

Zastanowił się chwilę, obawiając się niewiasty, która na stepie niedościgniona w walce była.

– Spróbujmy, ale ten strój, czy suknia nie za długa?

Księżniczka popatrzyła na materiał, który ciągnął się po posadzce. Szybkim ruchem ostrza, skróciła sobie suknię, ukazując wyćwiczone nogi w całej okazałości, bo tuż za pośladkami ucięła.

– Teraz już mogę walczyć – uśmiechnęła się, odgarniając długie czarne włosy i patrząc zaciekawiona na króla Arpaganni, który nie wiedział, czy podjął właściwą decyzję tego wieczoru.

Reher jeszcze raz spojrzała na miecze. Sam był wyćwiczonym wojownikiem o nadzwyczajnej sile, ale mimo potężnej postury, miał szybkość i refleks. Jego brat, Renthin był silniejszy fizycznie, ale ustępował mu nieco w szybkości.
Wziął długi miecz i ustawił się w bojowej pozycji. Ochir–Saran wzięła podobną broń i przez jej lico przeszedł krótki grymas. Nigdy nie walczyła taką bronią. Uwielbiała łuk, szable i sztylet, dobrze radziła sobie z piką. Ten miecz wydawał się jej za ciężki i zbyt długi. Król Arpaganni obserwował ją uważnie i dostrzegł jej wahanie. Nie mógł jednak powiedzieć wprost co myśli, bo nie chciał urazić jej honoru. Poza tym od kilku godzin myślał o niej nieustannie.
Do tej pory kobieta kojarzyła mu się tylko z jednym. Co prawda doświadczenie z Carriass zrobiło mu naprawdę bałagan w głowie, lecz teraz miał przed sobą osobę, która mu pierwszy raz zaimponowała. Nie tylko walorami fizycznymi. Czuł od niej coś, czego jeszcze nigdy nie odczuł. Odwagę.

– Córko Assuala. Jako gość zachowałem się nieuprzejmie. Powinienem zapytać, jaki jest ulubiony twój oręż. Ten miecz lubię, albowiem jest odpowiedni do mojej budowy. Dla ciebie jest zbyt długi i ciężki.

– Nie myśl o tym. Nigdy czymś takim nie walczyłam, ale dam radę.

– Nie przeczę. Czuję, że jesteś szybka i zwinna. Ja jestem mężem i mam siłę, również jestem wojownikiem. Chcę, byś walczyła tym, co jest dla ciebie najbardziej odpowiednie. Inaczej nie walczę.
Reher zaczął myśleć, że źle zrobił, zgadzając się na pojedynek. Nic nie wiedział o jej osobistym przyrzeczeniu, że temu, kto ją pokona, odda mu serce i ciało.

– Dobrze, więc. Lubię szablę, która jest popularną bronią ludzi stepu, ale uprzedzam cię, że nie masz szans.

– Dzięki za wiadomość. Wejdźmy do mojej prywatnej zbrojowni. Tam mam wiele rodzajów broni, i to z miejsc dalekich. O ile pamiętam, mam parę szabel.
Odłożył miecz i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Ochir–Saran skinęła głową na znak zgody i podała mu miecz. Wsunął go do żelaznego kosza i podał jej pustą dłoń.
Spojrzała na niego. Czyżby chciał, by mu dłoń podała? Nigdy się to jeszcze nie zdarzyło, ale…
Rzuciła na niego okiem. Jak kobieta na mężczyznę. Na chwilę zapomniała o stepie, walce i o zadaniu od ojca. Przez krótką chwilkę stała się kobietą i tylko kobietą.
Reher był cwanym lisem, niezbyt dobrym człowiekiem o ogromnym ego. Kobiety lubił, bo dawały mu rozkosz fizyczną, co prawda traktował je w łożu tak samo. Czy chłopkę, szlachciankę, czy gdyby nawet miał królową. Łoże było dla niego innym polem bitwy, gdzie nie miało być przegranych, tylko sami zwycięzcy.
Dostrzegł jej spojrzenie. I poczuł go w samym środku duszy. Wzdrygnął się. Czyżby ta kobieta miała jakiś specjalny czar? Pierwszy raz w życiu zobaczył w kobiecych oczach coś więcej niż cielesność, a przecież córka pana stepów była dziką panterą, stepowym mustangiem i pustynną żmiją. Pozornie nie miała w sobie kobiecości. Owszem ciało miał piękne, z zarysowanymi mięśniami. Był pewny, że nie znalazłby odrobiny tłuszczu ani na brzuchu, ani pośladkach. Nie walory fizyczne górowały. Z pewnością Carriass była piękniejsza, jej matka Deerhe również, ale w córce chana definitywnie coś go pociągało. Dała mu dłoń i dostrzegł to coś w jej oczach. I w jednej chwili pożałował, że miewał trzy kochanki na raz. Poczuł, że chciałby mieć tylko ją. I dla niej zrobiłby wszystko. Zrywał kwiatki na łące, a nawet trzymałby zwiniętą wełnę, z której Ochir–Saran robiłaby sweterek dla ich dziecka.

To wszystko przemknęło mu w głowie, a może sercu, w jednej chwili. Czuł jej dłoń i wiedział, że to ta jedyna. I co dziwne, skośnooka dziewczyna też to odczuła.

– Co ci to, królu?

On spojrzał na nią krótko i przykrył prawdę, maską.

– Nic mi nie jest, zdaje ci się. Chodźmy.

Szedł po kamiennej posadzce, a jego buty uderzały i rozlegały się echem po wielkiej sali. Za to Ochir–Saran stąpała jak kot, nie wydając żadnego dźwięku. Podeszli do drzwi okutych zdobnymi ornamentami. Otworzył je i weszli. Mówił prawdę. Dziewczyna zobaczyła pierwszy raz na oczy większość oręża. Dostrzegła pięknie zdobione szable, ukute z dobrej stali.

– O tu są – rzekł Reher.

– Ładna broń – pochwaliła.

Wyszli szybko z komnaty. Kilka razy machnęła z ostrym sykiem, przecinał powietrze. Potem ułożyła na dłoni i zbadała wyważenie.

– Broń doskonała – powiedziała.

– Chcesz walczyć w środku czy na dworze?

– Nie walczyłam w sali, jestem wojownikiem stepu. Możemy walczyć tutaj.

– Ja myślę, że krótka trawa będzie bardziej odpowiednia.

Spojrzała na niego uważnie.

– Czemu pytasz panie i zmieniasz zdanie, by mi bardziej odpowiadało? I tak cię pokonam.

– To się zobaczy, w pewien sposób masz rację. Pokonałaś mnie, lecz nie w tym, co myślisz. A jak już jesteśmy przy tym. Jeżeli mnie pokonasz, a nie zabijesz, klęknę przed tobą i o rękę poproszę. Zaniecham uciech z dziewkami czy pannami i tobie będę służył.

Dziewczyna odważnie w twarz mu spojrzała.

– Czyż to nie jest dziwne, Reherze? Ja już dawno w sercu postanowiłam, że mężowi co mnie w walce pokona, żoną mu będę. Oddam mu serce i ciało. I nie musi być żadnego pochodzenia czy rodu. Czy to król, szlachcic, rycerza, a nawet drwal zwykły czy chłop z ziemi. Jak pies wierna będę i rękę, i ciało mu oddam.

– A serce? – zapytał władca Arpaganni.

– Serce mnie słucha. A jeśli by nie chciało, sztyletem bym wyjęła z piersi, na dłoń położyła i do rozumu przemówiła.

– Pierwszy raz taką kobietę spotykam, co ma w sobie piękno, honor, odwagę i szczerość. Więc wynik walki jest nieważny. Tak czy tak, będziemy razem.

– Jest jeszcze remis, mój królu.
Reher zdziwił się mocno.

– Mądrości i szybkiej decyzji ci nie brak. Chodźmy więc na trawę, a tylko zdejmę zbroję i buty i na skórzane zamienię. Muszę być szybki, aby ci sprostać.

Ochir–Saran pierwszy raz w życiu nie chciała wygrać, ale wiedział, że będzie walczyć, jakby o jej życie chodziło, od pierwszego cięcia.
Reher szedł, a ona za nim. Do sypialni wszedł i ciężkie buty zrzucił. Otworzył mniejsze pomieszczenie i buty ze skóry jelenia wydobył. Krępującą bluzę zdjął i tylko w cienkiej bawełnianej koszuli pozostał.

– Nie lękasz się, że cię zranię? – zapytała.

– Jeżeli tak się stanie, rany mi leczyć będziesz, czyż nie tak?

– Dobrze prawisz, królu. Zrobię to.

Przez trzy sale wielkie szli, do schodów doszli i on łatwo ciężkie drzwi rozwarł.

Ciepło na zewnątrz było. Słońce między chmurami chodziło. Reher wybrał dziedziniec, jasny, ale murami osłonięty, przez co słońce promieniami jasnymi, porazić ich oczu nie mogło. Plan w sercu dojrzewał, wygrać nie pragnął.
Dziewczyna patrzyła na niego. Na nogi mocne, plecy szerokie, ręce silne i tors wypukły. Poczuła coś w środku.

– Mam walczyć z nim, a nie amory uprawiać. Opanuj się Ochir–Saran! – szepnęła cicho, że król usłyszeć nie mógł.
Stanęli w końcu na murawie. Ochir–Saran w sukni krótkiej i Reher w koszuli białej i spodniach z atłasu, uszytych luźno, by ruchów nie krępowały. Kilkoro z rycerstwa i służby zatrzymało się w swoich czynnościach, by wynik walki poznać.
Czarnowłosa jak piorun szybko skoczyła. Już w pierwszym cięciu Reher wiedział, że z mistrzem szable krzyżuje. Wiedział również, że najwyżej mu równa jest, co i tak wielkim było. Siłacz ten miał koci spryt i szybkość kobry. Jednak Ochir–Saran też coś wiedziała. Pierwszy raz jakiś ułamek jej jestestwa staranie miał o przeciwnika. Czyżby bała się go zranić? Cięła bocznie, lecz król Arpaganni równie szybko szable we właściwym miejscu ustawił. Drobnym ruchem nadgarstka skręcił tak szybko, że większość mistrzów już by ostrze straciła. Jednak młoda dziewczyna sztuczkę tę znała. Miękko oręż trzymała i arcymistrzowski trik efektu nie przyniósł.
Ponownie uderzyła, z góry tym razem. I również poczuła, że coś ją hamuje. O Rehera staranie miała.
Jest niezwykle trudno uderzać szybko i jeszcze szybciej klingę hamować, by rany nie przyniosła. Olbrzym i tym razem uderzenie odbił. Prostym pchnięciem zaatakował. Szybko, lecz nie tak jak zwykle. Przemógł się jednak. Kiedy odbiła łatwo, ponownie prosto uderzył. Tym razem odrobinka czasu zabrakło i córka Assuala, ciała pozycje zmieniła, bo szablą odparować nie zdołała. Ostrze suknie przecięło nieco wyżej boku.
Reher okiem znawcy odkrył, że nie zranił dziewczyny, jeno suknię przeciął. Dziewczyna skoczyła z jego boku lewego. Na murawie przewrót uczyniła i po nogach cięła. Król zdziwił się.
Gdyby nie był urodzonym szermierzem, niechybnie z raną łydki by plac boju opuścił. Podskoczył, przez co cięcie powietrze jeno przecięło. Wstała szybko i z dołu cięła. Tym razem już wiedziała, że króla Arpaganni nie pokona. Jeszcze nigdy to uderzenie ją nie zwiodło. Każdy do tej pory ranę pleców po nim posiadał. Reher jeno szable z tyłu ukośnie postawił i uderzenie odbił.
Przekręcił się przodem i uderzenia boczne wymieniać poczęli.

– Szybka jesteś jak piorun – krzyknął.

– A z ciebie mistrz nie lada jaki. Płoche słowa me były, nie będzie mi łatwo.

Im dłużej ciecia wymieniali, tym bardziej walka ich pochłaniała, lecz jedno i drugie w środku ciała myśl jedną miało. Nie zranić mocno przeciwnika.
Ochir–Saran w pierś lekko Rehera zawadziła, lecz on w ułamek chwili potem udo przy biodrze jej skaleczył. Dostrzegł to i zmartwił się nieco. Ponownie ją w ramię naciął, ale i ona w ripoście brzuch mu drasnęła. Uderzył szybko, by definitywnie szablę jej wytrącić, lecz nie zdołał. Ciął szybko i szable wstrzymał. Gdyby nie to, mocną ranę by miała. Wiedziała, że ją pokonał, ale walczyła nadal. Ponownie uderzył, lecz tym razem uskoczyła i szable do lewicy przerzuciła. Cięła szybko, lecz w ostatniej chwili klingę przed piersią Rehera wstrzymała. Dopiero dostrzegła, że ostrze go tam broniło. Jak zdołał tak szybko szable ustawić? Nigdy z nikim tak biegłym w szabli nie walczyła. Tym razem, nie zrobił najmniejszego ruchu ciałem, a tylko nadgarstkiem poruszył. Z lewicy oręż wytrącił, lecz ona ciało wygięła jak wierzba i w prawicę uchwyciła.

Zdziwił się król, bo jeszcze takiego przeciwnika nie miał. Od dołu cięła i lekko udo przy biodrze mu skaleczyła. Tym razem krótkim i szybkim uderzeniem walkę zakończył. Ostrze przed jej szyją zatrzymał.

– Pokonałeś mnie. Czemu zabić mnie nie chciałeś?

Patrzyła w same oczy jego i odpowiedzi oczekiwała.

– Nie mógłbym ci krzywdy zrobić, a wiem, że i ty uderzenia zwalniałaś. Nie walczyłem nigdy z nikim tak dobrym, jak ty w walce. Z pewnych powodów przeciwnikiem cię nazwać nie mogę.

– Mimo to mnie pokonałeś. Zgodnie z obietnicą twoja jestem. Tylko czy mnie chcesz?

Delikatnie brodę do przodu wysunęła.

– O tym, jak król z księżniczką rozmawiać zechcę, ale wpierw rany nasze trzeba zabliźnić.

Zgromadzeni ludzie brawa bić zaczęli i okrzyki zadowolenia wznosić

– Brawo król Reher, brawo księżniczka Ochir–Saran.
Król Arpaganni tylko się uśmiechnął i rzekł.

– Do pracy się zabrać, widowisko skończone.

Pod rękę córkę Assuala ujął i do zamku się udał. Kątem oka rycerza dostrzegł, co za nim biegł.

– Panie mój. Trzy dziewki urodziwe do zamku wjechać chciały. Zgodnie z postanowieniem twoim.

– Opraw je. Po sukni daj i złotej monecie.

– O! Czemu to panie?

Reher z gniewem na niego spojrzał.

– Ta oto księżniczka serce i ciało moje wywalczyła. Koniec z uciechami. Odprawić i nowych panien szukać, zaniechać.
Do zamku weszli. Szła za nim potulna jak owieczka jaka. Do sypialni drzwi otworzył.

– Wody i sukna czyste. Najpiękniejszą suknię z jedwabiu, złotą nitką przeplataną i z białymi perłami wyszywaną, przynieść. Potem, niech nikt, panu Arpaganni przeszkadzać nie śmie. Chyba że głowę stracić zamierza.
Spojrzał z uwielbieniem na córkę Assuala.

– Zechcesz rany swoje mi opatrzeć, zezwolić?

– Czyż nie mówiłam, że twoja jestem? Nie rzekłeś mi jeszcze czy chcesz mnie…

– Rany ci najpierw opatrzeć muszę, odpowiedź dostaniesz. Masz me królewskie słowo.

Dziewczyna zaczęła myśleć o ojcu. Czuła, że ten człowiek przebiegły nie jedno przed nią ukrywa, ale czy teraz kiedy serce królowi Arpaganii ofiarowała, ma zdradzić Assuala? Jako kobieta chciała, jako córka chana, Ochir – Saran, również. Jako królewna Hojji nie mogła. I to bolało ją więcej niż draśnięcia. I odpowiedzi nie znała na swoje pytanie. Nadzieja jej serce wypełniła, ale mała niepewność w zakamarki serca się wkradła.
Misę z wodą przyniosła młoda służka. Sukna czyste, obok ułożyła. Skłoniła się i tyłem do drzwi wycofała. Reher na dziewczynę spojrzał.

– Chcesz tak złego człowieka, jak ja?

– I ja dobra nie byłam i nadal nie jestem. Wiele krwi przelałam dla pychy, że świetnym wojownikiem jestem.

– Cóż, może winniśmy się zmienić, ale wojnę prowadzę. Jako król i władca, pałam gniewem. Chociaż sam nieczyste zamiary miałem, król co go za nieudacznika miałem, napadł moje ziemie i wioski spalił.

– On to uczynił? Armidos IV?

– Pomoc posiadał…

– Kto śmiał przeciw królowi Reherowi wystąpić?

– Smoka mają czarnego. Ot co. Teraz walka nierówna, będzie. Bo jego jeźdźcem, córka króla, Carriass. Zmieniła się znacznie. Dziewczę piękne, lecz uczciwe i czyste było. Teraz? Najbardziej doświadczona dziwka jej by zazdrościła. A tupetu takiego nawet ja w największych uniesieniach nie miałem.

– Trudno to pojąć, panie mój. Jestem twoją sługą i odpowiadać nie musisz, ale…
Reher delikatnie jej silne barki ujął i w oczy spojrzał.

– Toć słyszałaś. Szablą me serce zdobyłaś, twoją ofertę przyjmuję.

– Ale…

– Ochir–Saran. Nigdy ja takiej niewiast nie widział. Zanim walczyć zaczęłaś, decyzję pojąłem. Coś się zmieniać zaczęło w sercu moim. I z każdą chwilą mocniej i mocniej to czuję. Innym człowiekiem mnie uczyniłaś. Szukam ja w umyśle co zrobić, by zła dalej nie czynić. Nie jest łatwo się zmienić, ale na razie nie chcę o tym mówić. Co winnym zrobić, to rany twoje opatrzeć…

– A ja twoje, powinnam. Chociaż głębokie nie są.

– Pozwól mi jednak o ciebie zadbać.

– Czyń to zatem.

Reher z największą delikatnością rękaw podwijać zaczął.

– Aż tak ranna nie jestem. Powiedz tylko, mam dostęp do miejsc zranionych zrobić?

– Dobrze by było, pani.

Córka chana przed Reherem skrywać ciała dalej nie chciała. Szarpnęła suknię szybko i mocno i jak pergamin rozdarła. W ułamku chwili nago przed nim stanęła.

– Och! Piękna jesteś. Krągłości nie masz, jeno mięśnie!

– Nie jest to prawda. Piersi są takie, choć teraz nieco z pragnienia twarde. A to nie jest? Mówiąc to, tyłeczek zgrabny do niego wypięła.

Reher coś w ciele czuć zaczął, ale opanować się starał.

– Jakże mam twe rany opatrzeć, mów proszę!

– To płytkie nacięcia jeno. Jeśli pragniesz, usta twoje wystarczą.

– O tak. I ja takiej odpowiedzi pragnąłem.

Uśmiechnęła się ślicznie.

– Ale i ty ranny…

– Cóż, rzec mogę. Płytkie przecie, usta twoje nad lekarstwem wyższe.

Ochir–Saran koszulę mu zdjęła. Mięśnie torsu dostrzegła jak bochny wielkie, brzuch płaski umięśniony. Zarówno tors i brzuch czarnymi włosami pokryty.

– Niedźwiedzia przypominasz trochę. Biodro ci skaleczyłam, prawda?

– Tak, czuję ranę.

– Och to trzeba temu zaradzić.

Atłasowe spodnie opuściła, ale poza raną na udzie, coś innego uwagę jej przykuło.

– Pojedynek przeżyłam, ale to? Jak żywa z tego wyjdę?

– Delikatnie postępował będę.

Chciał rzec, że inne też przeżyły, ale zawczasu w język się ugryzł.

– Słyszałam, że kochanek z ciebie przedni, skoro chcesz zaniechać miłostek z innymi pannami, rada będę. Ty panem moim, robić co chcesz, możesz ze mną…

– Już nie pragnę ciał innych, a twoje jedyne. Mogę pocałunek na twoich ustach złożyć?

– Czyń panie, co zechcesz, rozpalona jestem jak żelazo gorące.

– A co ty maleńka, byś chciała?

– Powiem ci, bo chyba nie wiesz. Zasiąść na twojej kolumnie bym chciała. Mroczki z rozkoszy mam przed oczami.

– Nie pragniesz pieszczot wpierw? Pocałunków słodkich? Chciałbym piersi twoje całować, bo zapach cudny mają.

– Królu, to zrobisz potem. Wierzę, żeś kochanek nie mniej świetny jak szermierz. Uczyń mi tę łaskę i na to mnie posadź.
Jak piórko lekko do góry ją uniósł i pragnienie jej spełnił. Zamiast bólu, bo dziewicą była, rozkosz poczuła. On zaś gorącą obręcz poczuł na swojej intymności i z rozkoszy oczy na chwilę przymknął…

Po czasie dwóch straży, w końcu skończyli miłosne uniesienia, lecz nadal Ochir–Saran siedziała okrakiem, jak na koniu, na biodrach Rehera, a on ciągle, chociaż milutki i mięciutki, był w niej.

– Może nie powinienem tego mówić, ale powiem. Uważałem się za dobrego szermierza i za całkiem dobrego kochanka. Miałem często trzy niewiasty na raz, a dwakroć, cztery. I nie narzekały, ale ty!
W tych zmaganiach górujesz znacznie nade mną.

– Czyli byłeś kontent, Niedźwiadku? – zapytała słodko.

– Kontent to za mało. Jeżeli jest doskonała kochanka, ty nią jesteś niechybnie.

– Dzięki ci za komplement. Jako żona też będę starać się z sił wszystkich, być najlepsza.

Reher coś wyczuł.

– Ślub i wesele zrobimy choćby jutro. Wojny zakończyć nie mogę, choćbym chciał.
Posmutniała.

– I ja obowiązki wobec ojca i króla Hojji wypełnić muszę. Przekonałam cię, jako córka Assuala, że ojciec mój umowę z tobą ma nadal. Jednak jako Ochir–Saran ci mówię, nie ufaj mu. Tyś mądry król, chociaż zła trochę uczyniłeś i jeszcze uczynisz. Assuala myśli nawet ja nie znam. Niby jestem dla niego najważniejsza, ale co w głębi serca chowa, nie wiem.
Nie chciała mu opowiadać o sobie ani o tym, jaka była dla ojca swego, kilka wiosen temu.

– Zatrzymać cię nie mogę. Jedź, czyń, co musisz i wracaj, jeśli serce twe miłuje Rehera. On zły człowiek, ale wierzy, że miłość do Ochir–Saran go odmieni.

– A Ochir–Saran wierzy, że miłość do Rehera zrobi z niej lepszą osobę. Bo najgorętszą kochanką to już jest. A i żoną twoją będę taką, że nie będziesz marzył o lepszej, ale jutro jechać muszę. Szkoda tylko, że wojna nas rozdziela. Może dadzą bogowie, nie na długo.

– Więc jechać musisz – rzekł smutno.

– Nie smuć swego lica, królu. Jadę jutro dopiero.

– To kolację za mną zjedz. Piękna jesteś nago, ale w tej sukni przedniej do twarzy ci będzie

Uśmiechnęła się znowu.

– Dobrze, mój miły. Zrobię tak, a potem deser dostaniesz.

– Zamęczysz mnie, a jeszcze żadnej się to nie udało. A od teraz ty będziesz tylko dla mnie się liczyć. Dasz deser, ale czy ja zdołam go przyjąć?

– Jedna część zmęczona, ale dwie inne jeszcze posiadasz.

– Co masz na myśli, miła?

– Dłonie i język. Bo tym też równie wielką rozkosz mi sprawić możesz, co i zresztą robiłeś.

Reher poczuł, że gotowy znowu i stwierdził, że kolacja poczekać może. A córka króla stepów jego myśl poznała.

– Jedzenie i suknia poczekać może, prawda Niedźwiadku?

– Tak moja wojowniczko, może. I chyba musi.
Czarnowłosa pochyliła się i dotknęła jego torsu, piersiami jędrnymi i zamknęła usta jego, swoimi…
Po upływie jednej straży w końcu skończyli, a tylko dlatego, że córka Assuala chciała mu przyjemność zrobić, by w sukni ją ujrzał. Zjedli posiłek lekki, winem zakrapianym. 

Córka stepu na swojego kochanka spojrzała. Pierwszy raz miłości smakowała i po w tym dniu miłość w sercu poczuła. W ułamku chwili całe swoje życie zobaczyła. Zło, które z dumy czyniła. Serce i ciało Reherowi oddała i szczęśliwa z tym była. Nadal jednak, królewną Hojji pozostawała i córką Assuala. Wiedział, że i Reher wiele zła uczynił, lecz miłość do niej w nim wybuchła jak piorun poraziła i natychmiast dobro w nim czynić poczęła. Z opowiadań, których raczej słuchać nie chciała, wiedziała, że chędożenie lub miłostki jak inni zwą te czynności, co kochankowie mają, trwają chwilę. Ona z Reherem długość straży to przeżywała, więcej i więcej nasienia z niego wysysając. Wyczerpał się nieco i na tym polu daleko w tyle za nią pozostawał. Natura podarowała mu jurność, w której brata przewyższał. Podobnie jak i ona, miłość w sercu poznał, bo prawdziwe uczucie nie może siedzieć w ukryciu, manifestuje się od razu, dostrzeżona być musi, do końca życia pozostaje, choćby i się skończyła. Ochir–Saran w odróżnieniu od królowej Deerhe nie pragnęła niczego innego jak tylko mieć organ jego w swojej intymności, lecz kiedy w końcu go zmęczyła, prawdę mu powiedziała, że nadal innymi częściami ciała rozkosz zadawać może. Reher siłaczem pozostawał jak brat jego, lecz dłonie gładsze posiadał, bo poza bronią dziewkami się zajmował. Często obmacywał ich łona, czy piersi jędrne, lubił po pośladkach przejechać. Zasmakował kobiecych soczków, lecz niechętnie to czynił, bo broń jego w alercie stała i trzy naraz zaspokoić potrafił i nie raz, a dwa razy. Teraz na dłonie swoje spojrzał i pomyślał, czy istotnie radość tym czarnowłosej dać może.

– Kochankiem doświadczonym jestem, lecz zapytać cię muszę. Dziewicą byłaś, bo dwie krople krwi dostrzegłem z owocu róży płynące. Dziwne to, bo jako pierwszy ból ci powinienem sprawić, biorąc fakt ten pod uwagę, że spory organ posiadam.

– Spory to mało, umiłowany. Ogier ze stepu by się nie powstydził grubością taką. Natura jest mądra i wszystko dobrze ułożyła. Klacz inaczej zbudowana, niż kobieta to i ogier organ mieć dłuższy musi. Ty jednak o co innego zapytać chciałeś.

– Trudno mi o tym mówić, bo skrępowanie czuję. Jako dziewica, skąd wiedzę posiadasz, że usta i dłonie rozkosz sprawić mogą. Nie chcę wspominać co z dziewkami miałem, ale raczej tego nie używałem, bo nigdy potrzeby nie miałem.

– Dobrze, mój Reherze drogi, powiem ci krótko, bo pragnienie ciebie nadal w środku czuję i czasu marnować nie chcę. Powiem krótko, a ty zdolnym uczniem będziesz, to wiem na pewno. Assual, mój pan i ojciec szamana ma mądrego. Żona jego również mądrość posiada, dziedziczył to z ust swoich poprzedniczek. Z pewnością zauważyłeś, że kobiece łono na dotyk wrażliwe. Wilgotne się robi, by ułatwić wejście. Twardy guziczek najbardziej czuły na pieszczoty wszelakie, w moim języku zwany klitor, na północy gdzie stare kitajskie cesarstwo z naszym się styka yindi zwany. Czułeś go i wiesz, o czym mówię. Wszystko, co radość daje w okolicy intymności, od tego maleństwa pochodzi. Cieniutkie włoski, co najlepsze szkiełko dostrzec by nie zdołało, niby skrzydła motyla swe królestwo rozpościera. Dlatego dotykanie tej okolicy rozkosz sprawia. Co może nie wiesz i druga dziurka pieszczona rozkosz dać potrafi. W dawnych królestwach to znane, lecz i ludzie niektórzy w królestwach naszych tak czynią. Jednak jeśli właściwy organ dział dobrze, na cóż szukać zmian jakiś. Ta dziurka, która lubi, gdy twoja kolumna w nią wchodzi, utree się nazywa. To już wiesz wszystko. Język tam wkładać możesz, podobny efekt będzie. Palce ruchliwe, większą radość, sprawić mogą. Utree jest przekorna. Dotyk niby skrzydłem motyla lubi, lecz rozszerzana do granic możliwych także pragnie. Kochankami jesteśmy i odczucia swoje znać możemy. Pytaj, a powiem ci czy rozkosz mi sprawiasz, czy już ból.

– Och, daleki jestem, by ból ci dawać. Nawet wrogom go oszczędzałem, szybką śmierć zadawałem. Wiem, że niektórzy znęcać się lubią i długie cierpienia, radość im sprawia.

– Wiem i ja to. Niestety moi ludzie różne rodzaje bólu znają, by wrogom to czynić. Mnie chodzi teraz o coś innego. Może nie zrozumiesz, ale czasem lekki ból podczas miłości rozkosz sprawić może.

– Chyba rozumiem, co mi miła prawisz. Gdy mój kutas stał zbyt długo, lekki ból czułem.

– Mówię ci to po to, żebyś wiedział, że odrobinę bólu lubię, chociaż jeszcze nie doświadczyłam, poza samym początkiem. Dalej jednak nie rozumiesz, to pokazać ci muszę – mówiąc to, dłoń jego wzięła i zaczęła swoimi palcami opasywać jego. Dwa, trzy cztery i dłoń całą. Reher zrozumiał i bardzo się zdziwił.

– Ochir–Saran, tak byś chciała być pieszczona? Palcami?

– Jestem niewolnica twoją. Co zechcesz czynić, przyjmę – uśmiech mu posłała, a on odczuł, że ciało jej podniecenie ukazuje.

– Dobrze miła. Ja także jestem twoim dłużnikiem, więc radość dawania, moją przyjemnością będzie. Wybacz mi miła, jeżeli niedoskonały się okażę.

– Niedźwiadku miły, jestem pewna, że sprawisz się cudnie.
Mowę skończyła i na łożu wielkim swoje smukłe ciało ułożyła. Reher kochankiem był świetnym i nie chciał zaczynać jak poprzednio, bez wstępu długiego. Spojrzał po raz kolejny na ciało zgrabne i twarz piękną, lecz oczy palące się żądzą, tylko dostrzegł. Uznał, że ustami jej rozkosz zada i, w tym z jej oczekiwaniami się zgadzał. Stopy jej zaczął całować i językiem wszędzie dochodził, między palce go wsuwał. Dość mile to odczuwała, jednak do śmiechu bardziej doprowadzało. Linie na ciele znała, co do rozkoszy prowadzą, ale chciała, aby sam je odkrył. Reher łydki całował, po drobnych włoskach język przesuwał. Gdy kolana minął, odczuł, że bardziej na pieszczoty wrażliwa się zrobiła, a gdy do ud dotarł, już dłoni nie potrafiła utrzymać i piersi twarde dotykała.

– Moje to jest, nie zezwalam – szepnął.
Córka stepu prześcieradło ściskała, bo pragnienie pieszczoty chciała szybciej dostać, a sam czynić sobie nie mogła, bo jej pan zakazał.

– Zlituj się miły i pieść uteree moją i klitee dotykaj – szepnęła.
Reher swój plan już miał, aby do białości ją rozgrzać. Musnął językiem srom napęczniały i do twarzy podążył. Całować się zaczęli i językom tańczyć zezwolili. Zostawił usta wilgotne, szyję, paszki i uszka całować zaczął. Na czoło uciekał i oczy lizał, by w końcu wisienki twarde na piersi smakować.

To jednak ją tylko rozpalało, lecz dłonie z dala od sromu trzymała. Reher uznał, że zbyt długo ją rozpalał i spróbować wilgotnego owocu zapragnął. Małe, lecz jędrne pośladki uchwycił w dłonie wielkie i do góry podniósł. Ochir–Saran uda, na karku zawiesiła i nogi rozsunęła, żeby mu dostępu użyczyć. Cipka jej mu się podobała. Niewielka była, o ciemnych płatkach, czarnymi spiralkami uwieńczona. Czekała z utęsknieniem, by język księcia w sobie poczuć, a on, zamiast to zrobić, patrzył na klejnot niezwykły. W wilgoci tonęła i różowym oczkiem na niego spoglądała.

– Och wsadź mi swój język, z rozkoszy płonę – jęknęła.
Uczynił to, więcej już męczarni słodkich jej oszczędził. Mruknęła miło, gdy w jej jamkę się zanurzył. Smakował nektar słonawy i wiercił wolno by rozkosz zwiększyć. Ponieważ z pragnienia płonęła wybuchła jak gejzer lub wulkan prawie. Uwielbiał jej skurcze odczuwać i wydzielanie nektaru odczuł. Zaczął lizać, jak owoc mango soczysty, to znowu niby dzięcioł dziobał. Wiła się jak piskorz, lecz wciąż pośladki jej trzymał i tym ruchy jej ograniczał.

– Dobrze się sprawiłam, miła?

– Cudownie, umiłowany.

– Chcesz jeszcze pewnie.

– Noc długa, na koniu spać mogę, on mądry drogą poprowadzi, mój Erde-ne miły.

– Zmienimy się teraz. Mów co pragniesz, to ci uczynię – rzekł to, bo spodobało mu się taka pieszczota, chociaż członek już dawno stał gotowy.

– Pieść teraz klitee. Zabierz skórkę, bardziej wrażliwa będę. Dotykaj językiem, zębami nadgryzaj, palcami pocieraj – mruknęła cicho.

– Odsłoń to sama – poprosił.

– Nigdy się nie dotykałam, ale teraz przed tobą uczynić to pragnę. Czy mogę, mój panie?

– Skoro pragniesz, jest to rozkazem dla mnie. Uczyń to, patrzeć będę.

Ochir–Saran na łożu się położyła. Dwie poduchy zgarnęła pod biodra, posłała. Nogi rozsunęła i pieścić swój skąpany klejnot zaczęła. Szybko skórkę klitee odsunęła i różową główkę odsłoniła.

Najpierw drobne kółeczka czyniła, o otwarte oczko zahaczając. W końcu mocniej skórkę zdarła, aż jęknęła miło. Reher bacznie obserwował i musiał przyznać, że maleństwo nieco urosło, co go nieco zdziwiło. Teraz brunetka czynności zmieniła. Tylko koniuszek klitee końcem paca dotykała, jakby odgiąć to pragnęła. Obnażona łechtaczka rosła więcej i Reher uznać musiał, że to rozkosz u kochanki jego zwiększało.

– Ugryź ją, tylko nie tak mocno, proszę – szepnęła.

Nie kazał jej czekać. W zęby delikatnie ujął i nadgryzał, koniuszek językiem atakując. Jęk rozkoszy sypialnię napełnił. Córka chana biodra podrzucała, jakby ją szerszeń pogryzł, ale z rozkoszy to czyniła.

Jęczała długo, aż przestał zębami dotykać najmilszy punkt kobiecego ciała, a tylko patrzył, jak jej różowa jamka szybko pulsuje. Wprawne oko dojrzało, że druga dziurka, do innych czynności stworzona, także delikatnie się porusza. Zapytać o to pragnął, lecz nie w tej chwili. Ochir–Saran na brzuch się przekręciła, na kolanach wsparła i tyłeczek wypięła w górę. Ta pozycja sprawiła, że jej ciemny klejnot się uwydatnił i lekko otworzył.

– Wsadź palce, proszę. Od trzech zacznij. Wierć i głębie poznawaj.
Pierwszy raz taką pieszczotę zadawał. Miał słodkie rozkazy wykonywać, ale zapytać zechciał.

– Mogę najpierw wejść w ciebie kolumna moją? Od jakiegoś czasu stoi mocno, aż ból wywołuje.

– Och tak, kochanku mój miły. Potraktuj mnie mocno, jak tego nigdy nie robiłeś.
Reher przy łożu stanął, nogi w kolanach ugiął i w rajską jamkę wszedł mocno. Jęknęła ponownie i biodra w tył wyginała. Spieszył się i mocno uderzał, a po każdym pchnięciu jęk radosny wydawała. Za drobne, lecz jędrne pośladki trzymał i wciąż uderzał. W końcu, wśród pomruków słodkich córki chana, zaczął wnętrze nasieniem napełniać, choć niewielką ilością, bo źródełko wyczerpał. Nadal czuł zaciskające się obręcze, mięciutką i niewinną część trzymały.

– Chcesz teraz, co zapragnęłaś – zapytał, by tylko się upewnić.

– Och tak. Mokra jestem od swoich soczków i twojego nasienia, cztery palce włożyć możesz.

– Jak to jest, że tak zaraz pragniesz znowu, kochanie moje?

– Nie wiem, umiłowany. Pospiesz się, proszę, bo bez pieszczoty będę szczyt miała.

Nie próbował, pojąć, tylko rozkaz spełnił. Cztery palce złożył i do utree wsadził. Kciuk mu został, więc klitee drażnić nim zaczął.

– Aaaa! – jęknęła i jej utree swój taniec zaczęła, aż palce ściskała, a komnatę ponownie jęki jej napełniły.

Uspokoiła się nieco i sądził, że w końcu zaspokojona została.

– Muszelko moja – rzekł miło – czy jesteś spełniona?
Głowę odchyliła i na niego spojrzała.

– Chcesz mnie zaspokoić? Tak naprawdę?

– Czy nie czyniłem tego od czasu dwóch straży – zdziwił się nieco.

– Tak ukochany, ale ten apetyt się zwiększa w miarę jedzenia. Chcę cię więcej niż na początku. Nie zdziw się, czego zapragnę.

– Nie wiem, czy się zdziwię, ale powiedz.
Wsadź mi dłoń całą, tego pragnę.

– Wiem, że karę pala stosujecie, to tak będziesz odczuwać – zdziwił się, i to bardzo.

– Przeciwnie, mój kochanku. Wówczas moja utree będzie zaspokojona.

– Czy nie zrobię ci krzywdy, miła? Dłoń moja nie jest mała.

– Wiem, kochanie. Chcę tego, czy dam radę, to zobaczymy. Nie zważaj, że zacznę inaczej mówić. Całkiem możliwe, że przeklinać będę i jęczeć, jakbym karę pala cierpiała. Dziwne to, ale, i dobre, że kobietom takiej kary nie dają.

– Mogę spróbować, ale co stanie się potem? Nie chcę klejnotu uszkodzić.

– Kobieta dziecko rodzi, nie obawiaj się miły. Już, kiedy walczyłam z tobą, o tym pomyślałam. Czyń swoja powinność królu.
Reher patrzył na jej cipkę w sokach okraszoną i naprawdę myślał, czy krzywdy jej nie zrobi, dlatego cicho zapytał.

– Jeśli ból będzie, powiesz? Radość ci chcę zadać, nie zaś, cierpienie.

– Tak, powiem, jeśli pragnienia spełnić nie zdołam.

Król Arpaganni jeszcze patrzył chwilę i decyzję podjął. Dla jej przyjemności to czynić zapragnął, ale nadal się obawiał. Z pewnością Ochir–Saran najdziwniejszą kobieta była, jaką poznał. Przez czas rozkoszy cielesnych tylko czuł, że w sercu ją więcej kocha i nie widział związku, bo żadną z dziewek, z którymi swawolił, nigdy nie miłował.
Ustawił wszystkie palce razem i zaczął delikatnie wsuwać do jamki różanej. Ochir– Saran mruczała miło, lecz w miarę, kiedy mocniej w nią wchodził, wysokość pomruku zwiększała. Do kostek palce wsunął i opór poczuł.

– Obawiam się miła – szepnął.

– Pozwól mi samej – mruknęła.

Poczuł, że napiera biodrami na prawicę. Poruszała tyłeczkiem delikatnie, kółeczka tworząc. Naglę, jęczeć zaczęła inaczej i napierała silnie.

– Wyruchaj mnie tą łapą niedźwiedzią, wsadź mi ją całą. Nadziej mnie mocno – błagała.

Czuł żelazną obręcz i nie sądził, że to się uda. Jej różowa jamka najpierw zsiniała, potem jasna się zrobiła i gdy myślał, że wycofa prawicę, pośród jęku okropnego, wszedł całą dłonią.

– Aaaaa! – Córka chana jęk wydała i sądził, że cierpi.
W tej samej chwili poczuł skurcze silne i rozkoszny krzyk komnatę napełnił. Poruszała delikatnie biodrami i mruczała cicho.

– Och, mój umiłowany. Nie potrafię ci opisać, jakie to rozkoszne. Teraz pobądź tam długo, bo czuję, że nowe fale rozkoszy zaraz przyjdą. Poruszaj dłoń, żeby doznania zwiększyć.
Całkiem poddany jej prośbą była i zaczął pieszczotę, czując gorąco w środku. Ponownie drżenie odczuł i tym razem, widział wyraźnie, że i jej anus się porusza, i to się miłe dla oczu wydawała. Już takiego napięcia nie czuł i dłonią delikatnie kręcił. Po następnym szczycie bez pytania kciukiem dłoni lewej jej dupkę dotykał, za co go pochwaliła i poprosiła, żeby delikatnie tam palcem wchodził. Co chwilę komnatę jękami głośnymi napełniała, a jej różana jamka wciąż soki wydzielała. W końcu po połowie staży poprosiła, aby wyjął dłoń z jej gorącego ciała. Sądził, że tym razem jest spełniona i zechce na spoczynek się udać, lecz znowu się pomylił. Kiedy tylko dłoń wyjął, z powrotem ją chciała. Teraz uścisku nie czuł i był świadomy, że jej organ się przyzwyczaił. Nowe pomruki miłosne sypialnie napełniały, bo Ochir–Saran rozkosz, w tym miała, gdy wchodził i wychodził co chwilę. Przez następne pół straży to czynił i w końcu dość miała. Wysunął doń i patrzył, jak jej utree się pulsująca zamyka.

– Połóż się obok, bo zasnąć w twych ramionach pragnę, kochanku mój miły – szepnęła.
Reher na spoconą twarz spojrzał i nic poza czysta miłością tam nie znalazł. Grymas śliczną buzię przeszedł.

– Co ci to miła? – z troską zapytał.

– Bo jechać muszę. Serce moje u ciebie zostawię. Cierpieć rozstanie będę.

– Wrócisz szybko. I ja z tęsknoty usychał będę.

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zobaczył, że zasnęła. Ucałował czoło kochanki najsłodszej i patrzał przez czas jakiś na śpiącą córkę stepu, W końcu wstał, kaganki zgasił i również zasnął.

Księżyc zdziwiony do ich sypialni spoglądał, bo dawno tak gorących kochanków nie oglądał…
Rano, zaraz jak słońce wzeszło, księżniczka ze stepów strój swój założyła, usta sennego Rehera ucałowała i do swojego rumaka Erdene, zbiegła. By nie przedłużać rozłąki, niezwłocznie na wschód, do Assuala ruszyła. Serce radosne miała jak nigdy jeszcze.
Reher otworzył oczy. Czuł jeszcze wilgoć ust Ochir–Saran.

– Och miła moja. Wojna nas rozłączyła. Czemuż ty córką Assuala, a ja władcą Arpaganni i z powodu tego, musimy czynić, co serca nie chcę. Chociaż władza daje pewne dobra, teraz gorycz mam w duszy. Będę musiał wojnę prowadzić, ludzi zabijać, smoka się obawiać – szeptał do siebie, co nieczęsto czynił.
Wstał szybko. Potrzebę załatwił, obmył ciało w wodzie zimnej. Czuł nadal zapach swojej płomiennej kochanki, na ciele swoim i w komnacie całej.
Nigdy nie pobłażał sobie. A teraz ciężko mu było jak nigdy. Zaczął myśleć, jak najmniej zła uczynić, bo chociaż czuł zmianę, niewystarczająca się zmienił, by dobro tworzyć.

– Zła wiele uczyniłem ot i teraz to się wraca na mnie. Brata wygnałem, rodziców uwięziłem. Ludzi krew przelewałem. Jedyne, co dobre to dziewkom radość sprawiałem, chociaż i sobie przecie. Co uczynić muszę: Do Armidosa prośbę o pokój wyślę. Honor stracę, ale chociaż krwi przelewanie zatrzymam – szepnął do siebie jeszcze.
Śniadania nie zjadł, a zrazu naradę ministrów i generałów nakazał. Usiadł na tronie i czekał z miną smutną, by wszyscy przyszli. A kiedy ministrów i generałów swoich ujrzał, rzekł.

– Oto co ja, król Arpaganni, nakazuję. Emisariuszy pokoju do Armidosa wysłać pragnę. Wojnę chcę zakończyć.
Cisza nastała, że tylko sapania i oddechy zebranych słychać było.

– Jakże to panie? Wróg wioski spalił, rycerzy naciął. Przewagę liczebną mamy. Łatwo kraj Termidei w popiół zamienimy – generał wojny się odezwał.

– Milcz, generale wojny – zagrzmiał Reher – ja generałem cię uczyniłem i ja mogę tego stanowiska cię pozbawić.
Szemranie powstało na sali obrad.

– Dobry to pomysł. Lepszy pokój niż wojna – minister nauk, rzekł głośno.

– A co z czarnym smokiem? Lud w trwodze, królu nasz – zapytał minister od ziem i lasów.

– Zobaczymy. Skoro zaprzestanie ataków, nic nie uczynimy. Jeśli nie, zabić go próbować będziemy.

– Dobrze, panie nasz. Tak uczynimy. Emisariuszy wyślę – minister od spraw kraju i dobrobytu, rzekł.


Wiele mil od zamku Erragea w swojej pieczarze siedział i na Ssairrac spoglądał. Ta suknie przymierzała i złote ozdoby co od Rehera dostała, na siebie zakładała.

– Dobrze mi z tobą Kiciu, ale zamku mi trzeba.
Czarny smok oczami pięknymi zamrugał.

– To już ci moja pieczara niemiła? Ciepłem cię ogrzewam, światłem oświetlam. Czemu tak, Kapturku mój miły?

– Doceniam starania twoje. Księżniczką jestem. W zamku mieszkałam całe życie. Kocham cię mój smoczku i pragnę ogromnie, ale potrzebuję służby, łoża, komnat. To nie takie trudne dla ciebie. Zamek napadniemy, ludzi pogonimy.

– Kapturku! Przecież ze strachu ci służyć nie będą. Tylko myślisz, że chcesz tego, prawda?
Ssairrac myśleć zaczęła.

– Masz rację, mój mądry smoczku. Jestem rozgoryczona, że nie możemy być blisko. To jest wszystkiego przyczyna. Gorąc mnie pali, a ugasić tego nie mogę.

– Wiem miła, ale kłopoty się szykują. Reher wojnę chce zakończyć.

– Co takiego? Co go do tego skłoniło?

– Miłość. W córce Assuala się zakochał. Oj głupi, głupi.
Córka Deerhe z marsowym czołem na niego zerknęła.

– Głupi, bo miłuje? Co w miłości złego? Sam mówisz, że mnie kochasz.

– Ja to co innego. Z tego żadnych kłopotów nie będzie, ale on? Całe mnóstwo niepowodzeń go czeka.
Erragea zaczął myśleć, jak zło stworzyć, bo inaczej z głodu przymierać będzie.

– Słuchaj no Kapturku. Sądzisz, że ojciec twój pokój przyjmie? Może polecimy i z nim w rozmowę się wdasz, co myślisz, miła.

Smok przebiegły wiedział, że luba każdą jego prośbę spełni, a chciał w niej przekonanie ugruntować, że to ona decyzje podejmuje.

– Warto zobaczyć co tam w trawie piszczy, Kiciu.

Carriass pomyślała, że z matką by mogła jeszcze raz porozmawiać. W końcu złości już do niej dłużej nie trzymała. Na początku o brak manier ją oskarżała, mniej o zdradę. Teraz kiedy przekonała się na sobie, co pragnienie ciała zrobić może, wyrozumiałości nabrała. Skoro Deerhe zrobiła to z Renthinem, i to nie raz jeden, to pewnie powód miała. W końcu Carriass sama rozumiała, że natura do różnych rzeczy zmusza. Nie wiedziała tylko, czy kobieta w wieku jej matki większą, czy mniejszą chuć przeżywa. Sama chciała pieszczoty, ale rozumiała, że Erragea ma swoje powody. A w normalny sposób odbyć się to nie mogło. Była tak zakochana i za nim całkiem, że nie odbierała go jak zwierz, tylko jak istotę, jeśli nie wyższą, to równą sobie. W tym pewność miała pełną. Gdyby nie był tak wielki, z pewnością by miłość z nim miała. W swoim sercu i umyśle jak człowieka go kochała. Zaczęła nawet w głębi sobie wyrzucać, że przy Reherze i Orberisie się tak uprzednio zachowała. Z Rehera raczej zadrwić pragnęła i sama nie wierzyła, że na jej propozycję przystąpi. Co do Orberisa? Gdyby się zgodził, miłość by z nim miała? Z pewnością nie.
Gdy jej coś myśli nie mieszało, nadal Carriass była, a jako ta, normalne uczucia do matki nadal odczuwała, do Orberisa i Renthina, również. Nie wiedziała przecież, że to właśnie czarny smok w jej umyśle miesza.
On zaś niczego, poza tym jednym się nie obawiał. A mianowicie tego, że w końcu może to odkryć. I co wówczas?

Jako mocny punkt miał to, że szczerze ją miłował i w ciele pragnął. I tak naprawdę pieszczoty by jej podarował, a tylko mówił, że wówczas to polubi i zaniecha starań, by jego ciało zmienić. Przecież Erragea nie miał pewności, czy to się stać może, raczej w to nie wierzył. Pewność miał w tym tylko, że on ludzką postać przybrać może, jeśli to możliwe, bo przecież Carriass smokiem nigdy by się stać, nie mogła. Nie mógł wiedzieć, że się myli.

– To lecimy, Kapturku.

Jak zawsze jęzorem na kark ją wrzucił. Ta sama siła niezmiennie wolniutko ją usadziła tuż za jego głową ogromną.
Kiedy tylko jego ciała dotknęła, rozkosz odczuwać zaczęła. Tym razem zaczęła to rozważać. Wcześniej bezwolnie temu się poddawała. Rozkosz ta pozornie do podniecenia podobna była. A taką już czuła, gdy Orberisa usta dotknęła, swoimi. Teraz różnicę odczuła. To, co odczuwała teraz, już z Kaungą miała. Tylko od Erragea silniej i mocniej odczuwała. Rozkosz ta miała inne zabarwienie niż fizyczne pożądanie. I to ją zdziwiło. Bo dotąd sądziła, że rozkosz jest tylko jedna.
Zaczęli lecieć, a Carriass przypomniała sobie, że ma zdolność porozumiewania się ze smokiem bez słów wypowiedzianych.
< Kicia, powiedz mi jedno. Czy kiedy tak siedzę sobie, rozkosz ci to ?
< Jako żywo, Kapturku >
< Nigdy o tym nie myślałam. Kiedy mnie osuszałeś oddechem swoim, podniecona byłam. Chciałam, byś mnie dotykał jęzorem po mojej intymności, bym rozkosz miała, jaką mężczyzną kobiecie dać może. I dałeś. Teraz jednak czuję to jakby w sercu prosto. Moje ciało nie reaguje. Intymność spokojna i piersi miękkie. Czemu tak jest? Mądry jesteś i pewnie wiesz to, odpowiedz, proszę.

Co prawda nie myślał, skąd wie tyle rzeczy. Teraz się zastanawiał, co jej powiedzieć.
Wszystko mógł czynić i zwodzić ją, ale nie w miłości sprawach. Bo nie tylko w ciele, ale i w duchu ją miłował.
< Widzisz Kapturku, jak jest. Ciało ma inne potrzeby, duch inne. Brata miłujesz czy ojca, a miłości z nim nie chcesz. Tak matkę miłować możesz, ojca, brata i przyjaciela, nawet. I choćby, swojego Obłoka, tak miłujesz. To jest miłość duchowa. Ta druga jest tylko fizyczna. W ciele swoim masz małe rzeczy, co specjalne płyny do krwi twojej wpuszczają. Wówczas twoja intymność wrażliwa bardziej, wilgotna. Wisienki na piersiach twarde. Tak kochanka jeno miłować możesz. Ta pierwsza miłość bez końca trwać może. Druga do szczytu rozkoszy prowadzi, potem moc jej opada. Czas musi minąć jakiś, by następny raz nastąpił znowu.
< Och! Mądry jesteś, Kicia mój. Ja do ciebie i pierwszy, i drugi rodzaj uczucia mam. Miłuję cię w sercu. Drugi rodzaj jest niezaspokojony. Przechodzi z bólem, bo do szczytu dojść nie może. Miałam tak poprzednio, kiedy Orberisa całowałam. Jednak z tobą, mimo że ciało smoka posiadasz, dużo silniejsze pragnienie odczuwam. Chcę, byś mnie pieścił i sama bym, pieścić cię chciała, gdybym mogła, ale z powodu twojej wielkości, nie mogę.
< Dlatego kamienia Um szukać musimy. Tylko tak, ciało ludzkie dostać mogę >
Ale Carriass poczuła myśli smoka. Pierwszy raz, nie tylko on wiedział, co księżniczka myśli, ale i ona, co on myśli, odkryła.
< Kicia, czy ty do końca wierzysz, że to stać się może? >
Zadrżał w sercu Erragea, bo pomyślał co stać się może jak wszystko, co w nim jest, odkryje, ale prawdziwie jej odpowiedzieć musiał.
< Wierzę.
< Kałungi się zbliżysz, by ród smoków zachować, a potem z nią będziesz. A jak zechcesz inaczej, ze mną zostaniesz.

Kiedy myśl mu taką przesłała, poczuł się źle. Toż to miłość czysta była, co pomyślała! Kaunga takiego pokarmu potrzebowała, nie on. Nie mógł dłużej czekać i wyznać wszystko jej postanowił. Obawiał się jednak, że zbyt mocno to przeżyć może i równość lotu straci. Dlatego na ziemię wylądował. A byli już na terenie Termidei.

– Carriass, wyznać ci coś muszę. Kłamca ze mnie i nikczemnik. Jedyne, w czym prawdę ci mówiłem to, że miłuję cię w duszy i pragnę w ciele.
Ty jedzenie spożywasz. Mleko, owoce, mięso i chleb i jarzyny. Ja takiego jedzenia jeść nie mogę. Połknąć bym mógł jagnię czy krowę albo wszystkie jabłka z sadu, ale nic by mi to nie dało. Ja uczuciami się odżywiam. Nienawiścią i złością. Kłamstwem i intrygami. Kaunga przeciwnie. Miłością i pokojem. To teraz już wiesz. Pokarm taki spożywać muszę albo inaczej umrę lub osłabnę mocno. Czemu tak jest, nie wiem.
Skończył mówić i czekał, co dziewczyna rzecze. I zadrżał nieco ze strachu, bo nie mógł odkryć co ona myśli. W końcu Carriass się odezwała.

– Odkryłam to teraz. I zła być na ciebie powinnam, ale nie jestem. A wiesz czemu? Bo cię miłuję.
Dla ciebie kłamać będę. Intrygi prowadzić i zawiść siać. Bo cię kocham. Jedynie ciężko mi to czynić, kiedy Kaunga blisko. I nie wiem czemu. Nie dam ci ja zginąć, bo droższy mi jesteś, niż życie moje.
Erragea nic przez chwilę nie mówił, bo poruszyło mu serce jej wyznanie.

– Carriass, kochanie moje. Dziwne to. To miłość czysta co mówisz, a jednak radość mi daje. Niestety głodu nie zaspokaja. Skoro prawdę mówisz, lećmy do Armidosa i plany Rehera pokrzyżujmy. Pomożesz mi?

– Tak, zrobię to dla ciebie. Wszystko, co chcesz, uczynię.
Smok z jednej strony się ucieszył, z drugiej zmartwił. Przecież miłość i nienawiść w nim jednocześnie być nie mogła. I znowu przeklął los i szukał, kto temu jest winny. I sam już nie wiedział.

 

 

425
9.6/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.6/10 (3 głosy oddane)

Z tej serii

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.