Tajemnica wodospadu Umgar (IV)

20 października 2025

Opowiadanie z serii:
Tajemnica wodospadu Umgar

1 godz 10 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Akcja opowiadania zaczyna się rozwijać właśnie w tym momencie, chociaż karty jeszcze nie do końca zostały rozdane. Orberis jest jeźdźcem Kaungi, smoka obdarzonego miłością, mądrością i wybaczeniem. Carriass, księżniczka, której bliski sercu jest Orberis i chciała ratować ziemie swojego królestwa i ludu, poznaje drugiego smoka. Jak wspomniała Kaunga, jest on inny niż ona. Carriass oznajmiła, że jeszcze się zobaczy, kto kim będzie rządził. Kaunga ma nadzieję, że Carriass będzie rządziła drugim smokiem, bo inaczej nie tylko Termidea, ale cały znany ich świat długo się nie utrzyma. Serce królowej Deerhe skłoniło się ku Renthinowi i to przyniesie owoce. Do gry wchodzi Assual, chan wielkiej ordy i jego córka dzielna Ochir – Saran. Wojna Termidei z Arpagannią jest pewna, król Reher nie odpuści. Pała zemstą. Czuje się oszukany, obrażony i odtrącony przez Carriass. W tej części przedstawiono trzy sceny seksu. Dwie znane, trzecia... trochę inna.

Do granicy Arpaganni z Termideą jechali rycerze Armidosa, eskortując Rehera do ziem jego królestwa. Mgła nad polami się unosiła, a słońce zaczynało powoli wznosić się nad horyzontem. Po całonocnej podróży żołnierze zmęczeni jazdą chcieli odpocząć nieco. Ustawili konie pod lasem, każąc ludziom Rehera podobnie uczynić.

W rosłym mężczyźnie pogarda wzrastała dla władcy sąsiedniego królestwa. Nie miał zamiaru wkraczać przed zamek własny, prowadzony niczym przegrany wygnaniec. Zbliżył się do kapitana własnej straży, szepcząc mu na ucho. Tamten uśmiechnął się chytrze, po czym niby od niechcenia podchodził do swych ludzi. Wiedział, że zmęczenie dawało się eskortującym we znaki, więc lepszej okazji nie mieli niż, działać teraz. Zbliżył się do jednego z żołnierzy, który pod drzewem stał i miłą pogawędkę zaczął. A kiedy uwagę jego uśpił, dobył sztylet pod płaszczem ukryty. Z łatwością po szyi mu ostrzem przejechał, aż ten padł bez tchu na zroszoną poranną rosą murawę. Reher, widząc, co się dzieje, dał znak swym ludziom. Wywiązała się walka, w której chwilowo przewagę miał uzurpator.

Gęsta mgła sprawiła, że reszta ludzi Armido się jeszcze nie zorientowała się, co się dzieje. Król Arpaganni wsiadł na konia, a potem reszta jego żołnierzy, którzy z życiem uszli. Zaczęli cwałować przez las, nie patrząc za siebie. Gdy pozostali pilnujący króla Arpaganni podeszli bliżej miejsca masakry, zrozumieli.

– Gonić go, dowódco? – spytał młody rycerz, dosiadając rumaka.

– Nie! Prędko, wracamy do króla! Żywo!

– A co z nimi? – spytał drugi, nachylając się nad ciałami druhów z armii i kilkorga z Rehera strony.

– Polegli ku chwale ojczyzny, a tamci ku sromocie zdrady. Żal tylko, że pochować ich nie zdołamy, może ludzie z Arpaganni to uczynią, jeśli król ich, chociaż trochę honoru posiada.
Wskoczyli co rusz na koń i kierowali się z powrotem na rodzime tereny. Dowódca wiedział, że ten czyn to tylko początek, a ofiar będzie o wiele więcej.

Oddział Rehera pędził w stronę jego okazałego zamku, który wzniesiono na skalnym wzniesieniu. Gdy tylko dotarli na miejsce, zostali przywitani z honorami.

– Panie, jak dobrze, że już wróciłeś, a gdzie księżniczka Carriass? – spytał doradca głosem niespokojnym.

– Ślubu nie będzie! Oszukano mnie podle i zrobiono ze mnie błazna. Armidos odpowie za swe wierutne kłamstwa! Każ generałowi przekazać, żeby armię zbierał!

– Jakże to, panie. Miałeś najpierw znaleźć kamień Um?

– I tak go znajdę, prędzej czy później, a utrzeć nosa Armidosowi rychło muszę. Popamięta mnie i pozna mój gniew. Kiedy podbiję Termidee, wówczas Carriass do stóp mych padnie, a wtedy nie będzie miała wyjścia, zrobi to, co jej rozkażę.
Minął zdenerwowany doradcę swego, a szkarłatna peleryna ciągnęła się za nim, niczym dym. Wpadł do zbrojowni i najwspanialsze bojowe odzienie ze stali wykute, zaczął oglądać. Napierśnik lśnił wypolerowany, a hełm zdawał się na niego spoglądać, zachęcając, by go użył. Miecze po chwili począł lustrować, sprawdzał ich ostrość i podziwiał kunszt wykonania. Wziął jeden z nich w dłonie i zamachnął się na próbę.

– Ten, będzie doskonały. Armidos, skosztujesz mej stali, skoro po dobroci pertraktować nie chciałeś – rzekł do siebie, uśmiechając się zawadiacko.

Do pomieszczenia wszedł generał, ukłonił się, po czym odezwał chrapliwym głosem.

– Panie, kiedy wyruszać mamy? Chcę wiedzieć, ile czasu mi zostało, aby ludzi zebrać.

– Jutro, skoro świt! Nie stój, jak kołek, bo każę cię wychłostać!

– Tak jest panie, z przyjemnością stanę u twego boku, wiesz jak długo czekałem na ten rozkaz.

– Wiem, Segfrydzie. Już dawno mi takie rozwiązanie proponowałeś.

– Mówiłem, królu, że z tego ślubu nic nie będzie.

– Znikaj mi z oczu! Rychło! – uciął gniewnie, pouczeń słuchać nie chciał, szczególnie w tej chwili.

Generał ukłonił się ponownie, wychodząc, stukając po posadzce ciężkimi butami. 

Reher wyruszył dumnie przez zamek, chwili wytchnienia, szukając, obmyślając po drodze, jaką taktykę obrać. Do boju mu śpieszno było, ale przed wyjściem zabawić się zechciał. Wysłał kilkoro ludzi do pobliskiej wioski, aby mu młode chłopki do komnaty dostarczyli. O Carriass pragnął zapomnieć, i to jak najszybciej.


W wiosce drwali dzień nowy nastał, mieszkańcy krzątali się, wychodząc w pole, karmiąc trzodę, czy przygotowując jadło. Renthin w kuźni od rana podkowy wykuwał i dziwił się, że Orberis do niego jeszcze nie zajrzał. Wtem kolejny raz młotem zamach wziął i o mało go z rąk nie wypuścił. Królowa w suknię Aminy odziana patrzyła na niego dziwnie. Przez materiał kształty jej powabne jeszcze bardziej wyeksponowane zostały. Przyzwyczajony widzieć ją w strojach z dworu, nie mógł przyzwyczaić się do nowego widoku. Długie włosy rozpuszczone, o kolorze dojrzałej pszenicy, uroku jej dodawały.

– Pani, czemuż to do mnie sama przychodzisz? Gdzie Amina?

– Odzienie mi dała, żebym w upale, w ciężkiej sukni jeździeckiej nie paradowała. W pole wyjechała z dziećmi, jadła mi zostawiła, to i z gościny jestem rada.

– Samą cię zostawiła, tak się nie godzi! Skończę wykuwać ostatnią podkowę i żywo do jaśnie pani przybędę.

– Nie kłopocz się, Renthinie. Pracuj, nie będę ci przeszkadzała.

– Nie, pani, w moim domu gościsz, gospodarze powinni należycie traktować przybyłych.

Młot odłożył, wystudził żeliwo w wodzie, aż para poszła. Obcęgi zostawił i zaprowadził królową do chaty.

– Dobrze spałaś, pani? – zapytał kowal.

– Dawno tak dobrze mnie sen nie ukoił – uśmiechem go obdarowała.

W pustej chacie Deerhe z Renthinem zasiadła, pijąc z glinianego naczynia czystej wody ze studni. Obserwował ją, jak włosy mimowolnie odrzucała, usta o kolorze soczystych wiśni w sadzie, wyginała zalotnie. Nic nie rzekła, ale jakby go wołała. Usiadł bliżej, zapachem kwiatowej maści odurzony. Zbliżył się do niej, siadając obok, obejrzał się jeno, czy kto nie nadchodzi. Za rękę go pochwyciła, to jakby go piorun trafił, gorąco go ogarnęło, niczym w kuźni przy piecu.

– Renthinie drogi, bycie królową jest trudne. Małżonek czasu dla mnie nie ma, a mnie doskwiera głód, dotyku, pocałunków.

– Pani, Amina jednakowoż się ode mnie oddala, niby zmęczona pracą przy obejściu, swych wdzięków mi skąpi. Muszę jak pies, jaki żebrać, aby mnie ukojenie dała.

– Znam to, podobnie się czuję, spokoju nie ma me ciało, wołając o pieszczoty. Zasnąć nie mogę, łzy ronię.

Spojrzał na nią znacząco i nagle ich usta się spotkały. Wiedział, że źle postępuje, ale królowa podobała mu się bardzo, myślał o niej, nawet gdy żona po domu się snuła. Teraz znaleźli się sam na sam w izbie, bez dzieci, bez straży, bez nikogo.

– Nie mogę, pani, tak się nie godzi – oderwał się od jej soczystych ust.

– Nie godzi? A kto się dowie? Czy nie za długo oboje cierpimy, aby się uwolnić? Renthinie, wspaniały rosły mężczyzna z ciebie, jakże możesz się marnować, skoro Amina cię nie docenia.

– Królowo, piękna jesteś, ale gdyby król się dowiedział, na śmierci by mnie skazał.

– Nikt się nie dowie, ręczę ci życiem swoim, cokolwiek się wydarzy, pozostanie tylko tu, w tej chacie.

Wstała i okno przymknęła, a potem wrota. Renthin chciał przez chwilę ją powstrzymać, ale odzienia się pozbyła. Fala gorąca go ogarnęła, nie wiedział, czy śni, czy to jego wyobraźnia płata mu figle. Chciał podejść do niej, ale głowę lekko uniosła i ze słodyczą miodu rzekła.

– Tej samej nocy, kiedy razem skrypty przeglądaliśmy, zasnąć nie mogłam, o tobie myślałam. A dzisiaj rano uderzenia młota mnie zbudziły. Pozazdrościłam żelastwu, które kujesz. I ja gorąca jestem, ściśnij mnie niby obcęgami, żelastwo i uderzaj mnie swoim młotem.
Renthin na jej ciało spojrzał. Długie i proste nogi jako świerki miała, złoty busz włosków pokręconych, klejnot okrywał. Dłonie wsparła na biodrach, tylko nieco zaokrąglonych, które raczej podlotek posiada, a nie dorosła niewiasta.
Wzrok uniósł, bo przez chwilę w klepisko patrzył, nagością jej zawstydzony. Stopy drobne, nogi proste, łono, brzuch i w końcu piersi strzeliste dostrzegł, wisienkami udekorowane. Usta lekko otwarte miała, gdzie biel jej ząbków dostrzegł. Widok nagiej bogini rozmiękczał rosłego drwala w ciele całym, za to w jednym, utwardzał wielce. A gdy nozdrza łagodnie falujące, jak u klaczy przed rojem dostrzegł, już decyzję podjął. Podszedł do niej, ich usta na powrót się zwarły w pocałunku. Ręce Deerhe po jego ciele poczęły wędrować, mrówki po nim przebiegały, ale nie protestował. Po torsie umięśnionym zakola czyniły. Wargi z ust jego zabrała, koszulę rozsupłała i rada całować spocony tors kowala, zaczęła. Stali chwilę, aż w końcu na posłanie upadli, ujścia namiętności szukając.
Usta kowala ciało poznawały i nie zaniedbały niczego. Uszka przygryzał, językiem wisienki piersi dotykał. Chwilę potem intymność smakował po raz pierwszy, bo Amina nigdy pieszczoty podobnej nie chciała. Deerhe z rozkoszy płonęła i kilka razy komnatę jękami napełniła, ale na najsłodsze czekała. Liznęła kilka razy korzeń ogromny i z trudem do ust wsunęła, a pierwszy raz to miała, choć męża osiemnaście wiosen znała. W końcu wszedł w nią, intymność wypełnił i już na wstępie prawie do szczytu doprowadził. Łagodnie postępował, lecz w miarę czasu zaczął bieg przyspieszać, a Deerhe szepnęła, by traktował ją jak kowadło swoim młotem. Choć na początku ich złączenie łagodnego zefirka przypominało, huraganem z piorunami się skończyło. Padli zmęczeni i spocenie, i leżeli chwilę, za dłonie trzymając. Wilgoć w sobie czuła i powoli do świata wracała, a kochanek jej nowy w tym towarzyszył.

Kiedy się ocknęli z gorączki, Renthin począł zakładać ubranie, a gdy skończył, szybko z izby wybiegł. Królowa równie sprawnie się ubrała, gdyż rżenie koni usłyszała. Amina z Meginą i innymi dziećmi wracała z pola, bo pora obiadu przyszła. Kowal do kuźni wybiegł, nie chcąc wzroku żony spotkać prędko. Królowa równie dziwnie się czuła, ale radość wciąż ją przepełniała, jeszcze z uniesienia nie ochłonęła. O córce nagle sobie przypomniała i zaczęła wypatrywać jej na wozie, wśród nadobnych niewiast z wioski.

– Megino, czy Carriass z wami na pole się udała?

– Królowo, jakżebym mogła jaśnie panią ze sobą zabierać, kiedy to zadanie proste wykonuję.

– Ostatnio widziałam jaśnie panienkę, gdy spać się kładła – rzekła Amina, zastanawiając się, dlaczego Deerhe jej wzroku unika.

– Do Orberisa pewno pognała – wtrąciła się druga córka kowala, śmiejąc się pod nosem.

Udali się do rodzinnego domostwa drwala, ale rodzice zaprzeczyli, aby syna widzieli. Renthin zakłopotany do stajni wpadł i brak koni zauważył.

– Pewnie nad wodospad pojechali – odezwał się po chwili.

– Gdzie to, mości Renhinie?

– Znam to miejsce, pojedziemy tam królowo.
Ruszyli więc tylko w dwójkę nad wodospad tajemniczy. Amina nic nie podejrzewała, ale zmartwiła się zniknięciem księżniczki. Oboje kochanków, jednak zapomniało, że w chacie sami nie byli. Getrych opatrzony z ran, w drugiej izbie spał i do zdrowia wolno wracał.
Kowal przez las jechał na rumaku, co zwykle wóz ciężki ciągnął, a za nim królowa zafrasowana, na swojej klaczy pięknej. Słowem się nie odezwali, czując coraz większe wyrzuty sumienia.

Na widok Aminy serce jej przyspieszyło, gdyż pierwszy raz w swym życiu do zdrady się posunęła. Obawiała się, że Carriass pozna po jej minie, co takiego zrobiła.
Niebawem przybyli nad wodospad, ale jeno konie zastali niespokojne. Szukali dwójki młodych, ale na próżno. Deerhe padła na trawę, twarz w dłoniach skryła i szlochać poczęła.

– Uspokój się pani, pewnie w las poszli.

– Na wilków pożarcie?

– Nie, Orberis dzielny, ale nigdy by księżniczki nie skrzywdził ani samotnie w las nie wypuścił.
Rozejrzał się dookoła i olbrzymie ślady wydeptane w ziemi wypatrzył. Przeraził się, gdyż tak wielkiego zwierza nigdy na oczy nie widział, bo właściciel śladów od niedźwiedzia potężniejszy się zdawał i to wielokrotnie.

– Co to? Ślady?

– Pani, to niemożliwe, abyśmy tak wielkie niedźwiedzie w borze mieli. Może ich co porwało? Jakie licho?

– Nie pleć od rzeczy Renthinie, straszysz mnie.

– Może to za grzech nasza kara? Wszak wiesz, co uczyniliśmy, o ja nieszczęsny!

– Co mówisz kowalu miły! Tak się nie dzieje. Źle ci było, drogi mój kochanku?

– Źle to mi teraz na sercu jest, jakby kamieniem je co przygniatało – padł przez królową, czując żal do siebie.

– I ja ten sam ciężar dźwigam. Wszak czasu cofnąć się nie da. Nie pora na wypominki, trzeba Carriass i Orberisa odnaleźć. Może ich wrogowie porwali? Reherowi ożenku odmówiła.

– Do wioski wracajmy albo na zamek jedźmy. Tylko Obłoka i Barri odprowadźmy.
Ruszyli niespokojni w drogę, gdyby konie mówić potrafiły, prawdę by im wyznały. Jednak domysły im tylko pozostały i trwoga w sercu. Bez słowa obok siebie jechali, prowadząc ostrożnie zaginione konie. Gdyby o Kaundze wiedzieli, ale na to jeszcze za wcześnie było.

W wiosce zapanowało zamieszanie, gdy o zniknięciu tych młodych się dowiedzieli. Renthin chciał jechać z matką Carriass do zamku, ale kazała mu na miejscu zostać. Obawiała się, że na widok króla, serce ją zmusi i do winy się przyzna, a tego królowa nie chciała, wiedząc, jakie konsekwencje by to przyniosło.

– Wrócę do zamku sama – rzekła strapiona.

– Na to nigdy nie pozwolę – odrzekł odważnie – ze mną pojedziesz albo w wiosce na straż poczekasz.
Królowa w pierwszej chwili na jego sprzeciw po królewsku zareagować chciała, ale uświadomiła sobie, że on równy jej w pochodzeniu, a co więcej, nie tak dawno, rozkosze jej dawał, jakich od ślubu z Armidosem nie pamiętała.

– Renthnie, zaczekajmy chwilę, opamiętajmy się oboje. Wiem, że Carriass w nikim ufności tak nie pokłada, jak w Orberisie.

– Tak. Prawdę rzeczesz. Bezpieczna przy nim nie mniej niż przy rycerzach króla.
Kowal w jej twarz piękną spojrzał.

– Grzechu się dopuściliśmy.

– Tak mój kowalu, ale tylko w duchu. Ciała rozkoszy doznały, czyż nie tak?

– Cóż, ci to pani? Już o córkę przestałaś się frasować?

– Nadal się martwię, ale sam mówisz, że przy Orberisie bezpieczna. Załamywanie rąk na próżno, nic nie da. Jedźmy nad wodospad raz jeszcze, może wrócili, wszakże konie zostawili.

Po chwili gnali z powrotem w kierunku wodospadu. Konie zatrzymali. Ashis mądrze na nią patrzyła. Po chwili małej obok mustanga kolorowego trawę skubać poczęła. Renthin trawę obserwował, śladów szukał. Spokój ich ogarnął, a to, ponieważ Kaunga pomna ich strapienia dobre myśli im posłała. Zatrzymali się na polanie blisko wodospadu. Słońce nisko stało, promieniami między drzewami przenikającymi ich twarze oświetlało.

– Miłuje cię mój miły i nie czuję, że zgrzeszyłam.

Mówiąc to, do kowala przywarła. Odsunął ją od siebie i na ramionach dłonie oparł.

– Nie trzeba, Deerhe…
Spojrzała na niego z taką miłością, że na nogach ustać nie mógł.

– Wziąłeś mnie jak dziewkę w stodole, a teraz odtrącasz? – pragnienie od niej biło wcale nie mniejsze niż w kuźni.

Przypomniał sobie natychmiast rozkosze straż temu i podniecenie na powrót owładać nim poczęło.

– Nie, w sercu też ciebie odczuwam. Och, nic dobrego z tego nie wyjdzie.

Rzekł to, jednak natura zwyciężyła, bo pragnienie zjednoczenia z piękną królową poczuł.
Chwycił ją w pasie jak piórko i o sosnę oparł. Deerhe udo na jego biodro zarzuciła, piersi jędrne na torsie wsparła i usta z nim złączyła. Renthin poczuł, jakoby sok z maliny leśnej spijał.

– Zerwij ze mnie suknię, bo mi zawadza. Wcześniej izba i łoże naszymi świadkami byli, teraz tylko drzewa i niebo błękitne.
Jakże mógłby rozkazu takowego nie wykonać.

Odchyliła od niego ciało powabne, a ręce do nieba wzniosła.
Kowal suknię w górę uniósł i na trawę rzucił. Sam o sosnę się oparł, bo nie chciał, aby delikatne plecy królowej, kora podrapała. Mocnymi dłońmi za pośladki ją ujął i lekko do góry ciało uniósł. Z tego pomysłu rada, Deerhe drugie udo na biodro jego zarzuciła.
       – Ranthinie miły, dzisiaj więcej czasu mamy, może na suknię mnie połóż i rozkoszy na trawie ze mną zażywaj. Wówczas w izbie drugi i trzeci raz chciałam, ale myśli karcące cię owładnęły.

– To prawda, królowo moja, ale sama wiesz, że wczas skończyliśmy, bo ludzie z pola wkrótce wrócili.

– Tak mój kochanku miły. To nam nikt przeszkadzać nie zechce – mówiąc to, na sukni spoczęła, nogi w kolanach zgięła i uda otworzyła.
Kowal patrzył na intymność sporą, nabrzmiałą i pomarszczoną z boku, otwartą nieco i różu wnętrza niezasłaniającej.
Przyzwyczajony do półmroku w kuźni panującego, teraz wdzięki królowej widział wyraźnie, bo do zachodu pół straży brakło.

– Lubiłeś soki moje próbować, zrób to ponownie, niech moja cipka pieszczotą języka się zadowoli.

Renthin ukląkł i na srom lekko rozwarty spoglądał, korzeń ogromny twardy niby kowadło, na którym podkowy wykuwał, stał, tak mocno, że mały ból sprawiał. Uniósł biodra królowej, jak piórko lekkie, dłonie wielkie na pośladkach, kładąc i usta zatopił w nektarze miłosnym. Wepchnął język głęboko, włosami brody jej krocze łachotał. Nie zważała na to Deerhe, ciało wygięła i uchwyciła w dłonie głowę jego i mocniej do intymności przycisnęła. Soki z niej ciekły jak z owocu dojrzałego, a Renthin spragniony je spijał. Czuła, że w coraz większą rozkosz wchodzi i po chwili leśną polanę jękami napełniać zaczęła. Skurcze mięśni różanej groty na język spadały i ruchy utrudniały. Trwało to trochę i w końcu zaczęła uspokajać ciało pobudzone.

– Smakowałam wybornie, kochanku mój miły? Nawet w chacie takiej radości nie miałam. Pozwól, że i ja ustami ci pieszczoty zadam.

– Och nigdy tego nie miałem – zawstydził się olbrzym.

– I ja podobnie, męża intymności w ustach nie smakowałam. Uznawałam, że to nie uchodzi tak czynić, ale z tobą inaczej to czuję.

– Nie chcesz o pani zwykłej miłości dzisiaj?

– Och, mój kochanku miły. Moja kobieca mądrość podszeptuje, że więcej niż raz będziesz mógł, królową Deerhę zaspokoić. Powiem ci później, o czym rozmyślałam, ale teraz mam inny problem tylko.

– Co cię trapi, moja miła?
Deerhe uśmiech słodki mu posłała i uklękła na trawie soczystej.

– To proste, kowalu. Nie wiem, czy usta moje pomieszczą główkę grzybka twojego.

– Och! – jęknął zawstydzony – to powód jeden, dla którego Amina mnie odtrącała, zdziwiłem się miło, że w chacie miłość zażywaliśmy i narzekań nie słyszałem.

– Wstyd o tym mówić i może nie powinnam o tak intymnych rzeczach prawić, ale natura zbyt obficie Armidosa nie obdarowała, a ja fantazję miałam o członku wielkim i twardym. Nie myśl jednak, że tylko jak klacz podczas rui o tym myślę. Wszystko w tobie lubię. Powagę, staranie o rodzinę, mądrość, i to, jaką piękną duszę posiadasz, żeby z bratem nie konkurować, postanowiłeś, jak drwal zwykły żyć z dala od sal królewskich. O tym innym razem ci powiem, bo gorąc mnie opanowuje i spragniona jestem ustami pieszczotę ci zadać – mówiąc to, w dłoń drobną korzeń gruby uchwyciła, żył pulsowanie, czując i na siny łeb spoglądała.
Lewą dłonią jądra wielkie ujęła i delikatnie pieściła. Kowal patrzył i czuł podniecenie wielkie, ale powstrzymał się, by zrobić cokolwiek. Deerhe językiem wodzić poczęła po jego łbie twardym i każde liźnięcie więcej rozkoszy przynosiło. On na złotę włosy patrzył i dłonią je gładził. Królowa usta rozwarła i z trudem główkę wepchnęła, zębami lekko zawadzając. Renthin oczy przymknął, bo rozkosz mu ciało przeszywać zaczęła. Deerhe z radością członka smakowała i wyginała język różowiutki, by wszystkie zakątki tam poznać. Pieściła wolno, a on objął jej śliczną głowę i delikatnie przyciskał do bioder samych. Robił tak chwilę, ale pojął, że Deerhe sama chce grę prowadzić.

Wyczuła, że w kilku miejscach reaguje mocniej jękami niskimi, ale nie skupiała się na tym, by urozmaicenie odczuł. Jęki nieco zmieniły się w mocy, więc mądra królowa wiedział, że erupcja wulkanu bliska. Końcem języka dziurkę odnalazła i tu wiercić poczęła. Zobaczył kowal mroczki ciemne, ślinę przełknął i skurcz rozkoszny poczuł. Trzymał go chwilę i dopiero potem białą lawę wyrzucać zaczął. Deerhe pierwszy raz męskie nasienie próbowała i zrazu odkryła, że przewyższa smakiem, najbardziej wykwitne potrawy, jakie ich kucharz wyczarować potrafił. Połykała z rozkoszą i nieco się tylko zasmuciła, gdy źródełko wyschło. Wyjęła wciąż twardego członka i lizała językiem, na twarz kochanka patrząc.

– Czy lubiłeś, miły? Jak się twoja dziewczynka sprawiła?

– Och skarbie bezcenny, z rozkoszy mało nie omdlałem.

– To kwita jesteśmy, bo kiedy cipkę mą lizałeś, chwilę taką miała, że świadomość uciekać poczęła z rozkoszy wielkiej.

Deerhe nie chciała zbyt wiele czasu tracić, bo nadal w środku płonęła.

– Poliż mnie trochę, bo uwielbiam pieszczotę taką. – Tym razem na kolanach została, ale głowę na dłoniach złożyła i biodra wzniosła.
Kowal patrzył na jej klejnot skąpany w sokach cudnych. Pozycja ciał wyeksponowała intymność i teraz wielką brzoskwinkę przypominała. Delikatne złote włoski ją porastała między pulchnymi płatkami a udami cudnymi. Przejechał Renthin jęzorem po przerwie wilgotnej i dopiero po razach kilku wepchnął do środka. Czuł smak przedni, a to, co robił, podniecało go bardzo i poczuł, że korzeń stwardniał bardzo i znowu boleć zaczął. Deerhe ponownie knieje jękami napełniła, jakby z ptakami leśnymi trele wymieniała.

– Uderz mocno niby młotem, kochanku najmilszy. Potraktuj Deerhe jak złą dziewkę, kary oczekującą.
Zrozumiał kowal i drugi raz rozkazu nie potrzebował. Wszedł ostro, ale i to było mało ślicznej królowej. Przeciwnie do jego ruchów biodrami wierzgała, jakby chciała, by wszedł w nią głęboko, nie tylko członkiem nabrzmiałym, ale całym ciałem. Każdy ruch rozkosz mu sprawiał, a królowa Termidei z nim rywalizowała, bo każde pchnięcie do wyższych bram raju prowadziło. W końcu oboje krzyknęli prawie i ciepło jej łono napełniło. Teraz prawdziwie ciemność Renthina wzrok zaciemniła, ale nie omdlał, bo biodrami na miękkich poduchach pośladków Deerhe spoczął i po chwili świadomość odzyskał.

– Szkoda, że pucharu nie mam i zmarnuję śmietanę twoją, o kochanku mój miły. Renthin z niej członka wyjął i patrzył, że nasienie wycieka na suknię jedwabną.
Królowa odgięła swoje cudne ciało i jak piesek zlizywać zaczęła spermę z materiału. Zdziwił się nieco kowal, ale złego nic nie pomyślał, bo poczuł, że już dawno ją miłuje w sercu swoim. Oblizała wargi wiśniowe i uśmiech mu posłała.

– Tylko smutek mnie ogarnia, bo pocałunek na twoich ustach złożyć chciałam, a tak pewnie obrzydzenie ci wzbudzę.

– Nie mów tak miła, bo serce moje w miłości wielkiej, tylko nie wiem, jak ty mnie odbierasz.

– Renthinie miły, czy nie czujesz? Kocham cię szczerze od dni wielu, może od wizyty w zamku, gdy stare zapiski o smokach przeglądaliśmy.
Uśmiech posłała i goła do jeziorka pobiegła. By z oczu jej nie stracić, w kierunku wody poszedł i w toń się zanurzył. Zimna woda nie ugasiła ich płomieni, które miłość zmieszana z pragnieniem roznieciła. Królową buzię wypłukała i całować go pierwsza zaczęła. Po chwili z wody wyszli i do miejsca, gdzie suknie zostawiła, podeszli.

– Wracamy pani? – zapytał.
Z rozkoszą na kowala spojrzała, wzrokiem ciało silne dotykała. Przejechała dłońmi po torsie owłosionym, brzuch dotknęła i biodro musnęła.

– Jeszcze czas mamy, kochany – szepnęła w ucho same.

– Co stanie się z nami, rodziny posiadamy? – lico smutek przeszedł.

– Nie myśl o tym ukochany, radujmy dusze nasze, że siebie teraz mamy. – Patrzyła z tajemniczym uśmiechem w oczach ukryty.

– Patrzysz tak dziwnie, Deerhe. Odgadnąć powodu nie umiem.

– Jeśli powiem, źle o mnie pomyślisz.

– Czemu pani tak mówisz! Jakżebym mógł, skoro serce moje cię miłuje.

– Dobrze, powiem. Tyle mi rozkoszy dałeś, a jeszcze pragnę. A wiesz czego? Wspominasz, co zrobiłam, kiedy na polance miłość zaczęliśmy?

– Pamiętam, o drzewo byłem wsparty, ty udami biodra objęłaś.

– Tak bym chciała jeszcze, na korzeniu twoim spocząć.

– Nie jestem, w stanie – na zwiotczały organ spojrzał.

– Wierzę, że zaraz będziesz ponownie gotowy, lizać mnie zacznij, uwielbiam to mocno, a i tobie to rozkosz daje.

– Prawdę mówisz, królowo moja. Smakujesz cudownie i żadna potrawa takiej rozkoszy mojemu podniebieniu nie daje. Pewnie jest tak dlatego, że cię miłuję.

– Wiem to ja, bo moje serce dla ciebie już bije i gdybym z mężem później współżyła, czułabym, że ciebie zdradzam.
Na suknię uklękła i ponownie biodra wysoko ustawiła. Kowal po raz kolejny lizać jej cipkę zaczął, bardzo się rozochocił i język zbyt daleko przesunął, o dziurkę drugą zawadził.

– Och wybacz – szepnął – nie zrobiłem tego specjalnie.
Deerhe głowę odkręciła i z uśmiechem rzekła.

– Miłe to było, a nawet bardzo. Jeśli obrzydzenia nie masz, zrób tak jeszcze. Kiedy w jeziorku kąpieli zażywaliśmy, specjalne się tam myłam, bo właśnie pragnienie takie mi przyszło, że tutaj polubię i rozkosz mi sprawisz.

– Jesteś pewna pani, że tego pragniesz?

– Tak właśnie, tylko mądrość mi szepcze, że nie powinieneś lizać dwóch otworków naraz.

– Pozwól mi zatem jeszcze twoją brzoskwinkę polizać, potem drugą dziurkę pieścić będę.
Uśmiechnęła się królowa rada i głowę na dłonie złożyła. Kowal patrzył na biodra wzniesione, intymność w sokach skąpaną, wsuwał język do różanej groty i rozkosz kochance zadał, a gdy się uspokoiła, lizać dupkę zaczął i już po chwili odczuł, że Deerhe pieszczotę taką uwielbia.

– To inaczej rozkoszne, nie wiem, czy nie bardziej – szepnęła.

– Chcesz, bym spróbował inaczej, wówczas pewność mieć będziesz?

– Zrób tak – zadrżała, cała.

Renthin delikatnie dziurkę otworzył palcami silnymi i koniec języka wsunął, pierwszy raz dupkę smakował, niepomny, że pieszczotą tego miejsca do rozkoszy doprowadzić można.

Jęknęła królowa, nowej radości doznając.

– Och, jakie to cudowne, nawet nie myślałam – szepnęła.
Zrozumiał, że kochanka to lubi, począł wiercić językiem, nie zważając, że nieco gorzkawa była. Deerhe biodrami wierciła, ciało rozluźniała, by wszedł w nią głębiej. Rozkosz w nią uderzyła i ciało skurczów doznało, niby falami się przelewało i ponownie polanę jękami napełniła. Wstała i widząc, że korzeń twardy i gotowy swój pierwotny zamiar wykonała. Wskoczyła lekko i udami pas Renthina oplotła, wierciła biodrami wolno, aż głowę członka na rozwarciu intymności poczuła. Wówczas uścisk ud rozluźniła i ciężarem swoim na twardą kolumnę nadziewać się poczęła. Poruszała się sama, że żadnego ruchu wykonywać nie musiał. Po czasie jakimś ponownie westchnieniami ciszę lasu napełniła. Królowa nasienie gorące poczuła, choć w mniejszej ilości niż poprzednio. Co najdziwniejsze odczuli, że korzeń Renthina twardość zachował. Radzi temu pozwolili, żeby, namiętność ponownie w nich wybuchła, nie mniejsza niż poprzednio, a wulkan w erupcji przypominała. I tym razem Deerhe nie musiała jęków rozkosznych powstrzymywać, bo szum wodospadu wszystko zagłuszał. Wiele razy szczytu rozkoszy dosięgała, aż w końcu gorącem ostatnim ją napełnił i oboje na trawę zmęczeni padli.

 


Gdzieś daleko, wśród obłoków, Kaunga szybowała, niosąc na sobie dwójkę bliskich jej sercu ludzi. Światło księżyca i gwiazdy na niebie migotały, ale jutrzenka już na wschodzie ze snu się budziła. Droga do Czarnych Szczytów nie była usłana różami. Wiatr wzmagać się zaczął coraz bardziej, zimnem dmuchając. Carriass ledwo się trzymała potężnej samicy smoka. Chociaż zapewniała ją, że nie spadnie, nie miała takiej przyczepności jak Orberis, jakby ich więź słabła. Nie wiedziała, że Errage to sprawiał.

– Trzymaj się, księżniczko!

– Staram się, ale nie mam już siły, mocno wieje!

– To wiatr górski – w myśli im zadźwięczał głos Kaungi.

Jej zielone łuski pobłyskiwały w słońcu, jednak z oddali ciemne chmury nadciągały, jakby nad jednym ze szczytów burza się tworzyła.

– Gdzie Errangea?

– Tam, gdzie burza, trzymajcie się, w dół lecę.

Posłuchali smoka potężnego, czując, że tak trzeba. Burza się wzmagała coraz bardziej, jakby obecność intruzów ją wzniecała. Kaunga wiedziała, dlaczego tak się dzieje, ale martwić ich nie zamierzała. Ledwo lawirowała, aby na szczycie wylądować, próbowała kilka razy, zanim natrafiła na pomyślny wiatr. Znaleźli się naprzeciw pieczary, ledwo trzymając się skalnej drogi. Wtem mocniej zawiało i Carriass zaczęło znosić ku przepaści. Kaunga w ostatniej chwili ją w swe szpony złapała, pyskiem, pomagając, aby wyciągnąć na górę. Wiedziona instynktem, szybkim ruchem łba, wrzuciła księżniczkę wprost do jaskini.

– Co zrobiłaś? – zapytał Orberis niespokojnie.

– Do Errangei iść musi. Uciekajmy, bo nas burza zmiecie ze szczytu!

– Jakże to, zostawić ją mam, na pastwę tego smoka? A jak ją skrzywdzi albo zeżre? Czemu spadła, czyż tajemnicza siła już moc straciła?

– Och, umiłowany – wpływ czarnego smoka to sprawił. Zaufaj mi, Orbe. Tak być musi, nie walcz z tym. Tyś moim jeźdźcem, nie ona. – Zmuszona rozkazem jego, któremu przeciwstawić się nie mogła, przy wejściu do pieczary wylądowała.

Zeskoczył i chciał Carriass ratować, do groty pobieżeć, ale Kaunga drogę mu zagrodziła.

– Wchodź po pysku moim i odlatujemy. Nie pytaj o nic, czasu nie ma na to. Uczucie moje czyste, ufasz mi przecież?

– Ufam, ale o Carriass się boję!

Smoczyca wiedziała, że Orberis nie zrozumie, dlatego za niego decyzję podjęła. W szpony swe go złapała i odlatywać poczęła jak najdalej od zaczarowanego szczytu.
Wiedziała, że Errangea intruzów nie lubi, a teraz nie chciała zwady podnosić, albo się z nim mierzyć. Orberisa ratować musiała, w sercu to głęboko wiedziała. Nie wszystko mogła drwalowi powiedzieć, siły użyć musiała, choć serce jej łkało. Noc w środku dnia, jakby się zrobiła, więc uciekali, ile Kaunga sił miała.
Wreszcie wylądowali u podnóża góry, a wtedy Orberis padł na ziemię, za księżniczką rozpaczając.

– Dlaczegóż to uczyniłaś, czemu ona sama została?

– Nie zrozumiałbyś tego, Errangea ją poprowadzi, ale my byśmy tylko przeszkadzali.

– Tak bardzo mu ufasz? Znasz go?

– Czuję w sercu, że tak trzeba. Wyjaśnić ci tego mój drogi Orbe, nie mogę.

– Nie mów do mnie Orbe tylko Orberisie, specjalnie mnie od księżniczki oddalasz, bo zazdrosna jesteś o nią! – rzekł to żalem osłabiony, nie wiedząc, że serce Kaungi rani.

– Nie zazdrość, mną kieruje, ale prawda, żal mam, kiedy ona na ciebie spogląda.

– Nie mów nic więcej, jesteś tylko smokiem! I tak cię nie pokocham, bo ją miłuję!

Na te słowa Kaunga w powietrze się wzniosła, jakby ją, kto mieczem ugodził, ból poczuła. W myślach zaczęła szlochać, ale powodu nie mogła ujawnić. Nie wiedział jeszcze, co kryje, jakie sekrety w sercu nosi, a nawet sama tego nie wiedziała w pełni, gdyż pradawne smoki po wykluciu się z jaja częściowo pamięć traciły. Jednak im dłużej na świecie się znajdowały, tym mądrzejsze się stawały. Usiadła po chwili obok niego, tuman kurzu wzniecając. Wielkie oczy o zielonej barwie z trzema złotymi punkcikami ku niemu skierowała.

– Złość twoją rozumiem, jednak twe serce później to zrozumie, czas mu tylko daj. Ufaj i czekaj, a wszystko się wyjaśni.
Spojrzał na nią, po czym oczy na chwilę przymknął, wtedy pysk swój ku niemu skierowała. Gdy dotknął ją dłonią, uspokoił się nagle, jakby jakaś moc nieodgadniona przez niego przepłynęła. Przytomność stracił, w sen błogi bezzwłocznie zapadł.


Oczy Carriass do ciemności jeszcze nie zupełnie przywykły, a już obecność innej istoty, poczuła. W jednej chwili dziwne drżenie jej ciałem władać zaczęło, a włoski na rękach i łydkach dęba stanęły i jakby, mało tego, kark jej chłód owiał.

– Tak po prostu cię wrzuciła, niesłychane!

O, zdecydowanie głosu słodkiego nie miał. Niski, a dźwięczał jeszcze w jej uszach kilka chwil dobrych. Strach prysnął, jak iskra z ogniska, a całkiem inne odczucie ciało zajęło. Kobietą przecież była od lat kilku i całą gamę głosów męskich słyszała. Niektórzy wysokie posiadali, prawie jak dziewki, inni męskie i mocne, ale Erragea w jednym krótkim zdaniem zamęt w całym jej jestestwie uczynił, tak jego głos na nią podziałał. Niski, swoim brzmieniem alert wszystkich komórek ciała spowodował, lecz ku jej zdziwieniu największemu, sferą intymna najwięcej pobudził. Włoski na ramionach opadły, lecz brodawki piersi stwardniały, jakby je oddech kochanka pobudzał.

– Jestem Carriass – zaczęła nieśmiało.

– A ja myślałem, że jesteś Czerwonym Kapturkiem – odrzekł zniewalającym głosem.

Tym razem poczuła dziwne prądy w dolnej części brzucha.

– A kto to, ten Kapturek?

– Nieważne, kiedyś ci opowiem.

– Ty jesteś, Erragea. Czarny smok, prawda?

– Niestety, smok.

– Czemu, niestety?

– Za dużo pytasz. I po co właściwie pytasz, skoro wiesz – mówiąc to, przesunął swoją ogromną głowę w jej kierunku.
Pysk miał lśniący, jako antracyt. W odróżnieniu od Kaungi świecić zaczął na jasnobłękitny kolor. Ale nie! To jego oczy, przy których źrenice Deerhe mogły się wstydzić swojej urody.
Całą pieczarę rozświetliło nagle jasnobursztynowe światło. Erragea otworzył pysk i Carrias ujrzała nie tylko wielkie i ostre zęby o bieli jaśniejszej od śniegu, ale też jęzor ogromny o kolorze dojrzałej maliny.

– Zmarzłaś pewnie. Wybacz, że nie mam ciepłej herbatki, ale ogrzać cię mogę.
Mówiąc to, wolno wysunął przednie łapy i je złączył.

– Podejdź i ułóż się wygodnie, obiecuję ci, że będzie ci ciepło jak obok pieca w kuźni Renthina.
Carriass ufnie weszła po jego wielkich i mocnych łapach i znalazła zagłębienie, tuż przed jego pyskiem.

– Kaunga mówiła, żeś niezbyt miły…

– Kapturku, musimy sobie pewne sprawy wyjaśnić, i to już na początku.

Carriass chciała sprostować, że inaczej ma na imię, ale ciepło i dotyk jego skóry sprawił, że zaniechała. Musiała sama przed sobą przyznać, że kiedy tuliła Orberisa, lepiej się nie czuła. A rodzaj rozkoszy, podobne zabarwienie posiadał.

– Teraz rozumiesz, czemu, niestety?

– Tak – szepnęła cicho, drżąc cała. Nie z chłodu przecież.

– Dobrze ci, prawda?

– Lepiej być nie może – mruknęła i pozwoliła, aby to odczucie rozgościło się w jestestwie.

– Byłoby, ale za mała jesteś i nie mojego rodzaju. Jeśli kamień Um znajdziemy, to może się to da zmienić.

– Jajo, z którego Kaunga wyszła, jest nim. Poza tym, skąd wiesz o Renthinie i jego kuźni?

– Czytam myśli jak ta Zielona. Zastanawiam się, kiedy zrozumiesz…

– Co mam zrozumieć?

– Co ci o mnie Kaunga powiedziała?

– Że jesteś niezbyt miły.

– No właśnie. A jestem?

– Czuję się przy tobie… dobrze.

– Dobrze? Mówiłem ci, że czytam myśli. A co przed chwilą pomyślałaś? Czy nie to, że żałujesz, iż nie mam ciała ludzkiego? Bo nawet z Orberisem w ten szczególny sposób się tak miło nie czułaś?

Normalnie, Carriass by się okryła rumieńcem, ale, prawdę mówiąc, przy czarnym smoku czuła się wolna jak nigdy wcześniej.

– Zaiste, tak pomyślałam i odczułam.

– No to teraz do rzeczy. Przedstawię ci, jak się sprawy mają, a ty mi zaprzecz, jeżeli nie mam racji.
Najpierw zaczniemy od rodziców twoich. Sądziłaś, że cię kochają i chronić będą. A tu się okazało, że Armidos chciał cię Reherowi oddać jak jakąś niewolnicę, aby król Arpaganni mógł swoje męskie przyjemności, zaspakajał z tobą...w imię pokoju.

– Ale…

– Bądź cicho przez chwilę. Ja ci nie będę przerywał, kiedy mówić zaczniesz.

– Przepraszam, słuchać już będę.

– Mamusia niby w trosce o ciebie do osady drwali przyjechała, a wprawdzie, o Renthina jej chodziło, żeby, czym prędzej z nim miłostkami się zająć. I nie o płomienny pocałunek jej chodziło, co z Orberisem miałaś. Twój umiłowany jak już o nim mowa, Meginę niby dla ciebie odrzucił, ale kiedy przy Kaundze się znalazł, bardzo szybko chciał się ciebie pozbyć.
Kaunga z kolei, o dobrych sprawach ci prawiła, a jak śmiecia, jakiego do mojej pieczary, twoje drobne ciałko, wrzuciła. A tylko po to, by Orberisa mamić i z głowy mu ciebie wybijać. Tak naprawdę to z całego tego towarzystwa Reher okazał się najbardziej sprawiedliwy.

– Ale on zbereźnik i źle kobiety traktuje!

– Tak ci powiedzieli, prawda? A czy z którąś, z nich rozmawiałaś? Byłabyś zdziwiona, co o nim mówią. A Renthin taki prawy i porządny, a tylko jak okazję znalazł, rogi Armidosowi przyprawił.
Serdeczny śmiech smoka pieczarę wypełnił.

– Ze wszystkim się zgodzę, ale co do ostatniej sprawy, veto postawić muszę! – powiedziała królewna.

– O tak, muszelko mała? Jak tylko ujrzą twe piękne oczka, królową Deerhe, o to zapytaj.

– A więc to tak! Zdrajcy i kłamcy! Dzięki ci Errageo, że mi prawdę objawiłeś.

– Wiesz co, maleńka? Jak wichura przejdzie, odwiedzimy Rehera i przekonasz się, że nie taki on straszny. A jak ci się nie spodoba, połknę go i połowę jego wojska w popiół zamienię.
Carriass przytomniej myśleć zaczęła. Fakt, Erragea rację miał we wszystkim, ale żeby ludzi spalić ot tak?

– Nie uczynisz tego. Jeszcze nie teraz. Przecie lud niewinny niczemu!

– Tak sądzisz?! Kradną, piją. W polu z dziewkami się zabawiają. Zwierzęta niewinne zabijają i smoki do mnie podobne, w czasach zamierzchłych, zabijać usiłowali. A tylko za to, że im prawdę mówiły.
Carriass znowu się zastanawiać zaczęła. Ludzie istotnie dobra unikali, jednak zawsze na niedolę narzekali, a sami jej winni byli.

– Erragea, to ty o kamieniu Um nic nie wiesz? – sądziła, że tą wiadomością smoka zaskoczy.

– Kaunga go także szuka, a wiesz dlaczego? – jego logiczne wypowiedzi kreśliły obraz w jej umyśle, którego na razie nie widziała, ale już pewne zarysy całej historii dostrzegała.

– Nie. – Carriass odpowiedzi z jednej strony się lękała, ale z drugiej, niczego bardziej usłyszeć nie pragnęła.

– Bo jak go znajdzie, to ciało ludzkie posiądzie i pierwsze co zrobi potem z Orberisem, co Renthin z królową Deerhe.
Ponownie śmiech czarnego smoka pieczarę wypełnił, ale tym razem Carriass jego myśl podchwyciła.

– A tobie o to nie chodzi? – sądziła, że teraz jej rację przyznać musi.
Znowu jego głos bardzo zniewalający usłyszała i ponownie rację mu przyznać musiała.

– Nie ja tego pragnę, ale ty. I to od pierwszego słowa mego, kiedy je usłyszałaś. Prawda to czy nie?

– Szkoda, że ciało smoka posiadasz – mruknęła miło – zaiste na mnie działasz, jak Orberis w porywach by nie mógł.

– Ma to i dobre strony, że ciało smoka mam. Pamiętasz rozkosz, kiedy Kaungę dotykałaś? Powiesz mi, co później poczujesz, kiedy na moim karku zasiądziesz.

Carriass łaskotanie miłe poczuła, ale jeszcze jedno pytanie zadać pragnęła.

– Czy prawdą jest, chociaż, że słuchać mnie będziesz?

– W tym Zielona cię nie oszukała. Mam dla ciebie propozycję małą. Nie pragniesz w swoim środku utrzeć im wszystkim nosa, że cię tak nikczemnie traktowali?

– Nigdy mściwa nie byłam…

– A kto mówi o zemście? Zawsze uczono cię jednego, a ci, co za wzór dla ciebie uchodzili, przeciwnie sami czynili. Ze mną wolna jesteś. Możesz czynić, co zechcesz. Żeby od początku zacząć, imię dla ciebie mam nowe. Ssairrac. Brzmi miło i nie mniej dostojnie jak Carriass. Zechcesz, a wszyscy, łącznie z Assualem i jego ludem, drżeć będą na dźwięk tego imienia.

Carriass moc w sobie poczuła jak nigdy do tej pory. I tylko ostatnie pytanie jej jestestwo postawić musiało.

– Erragea, czy prawda to, że Kaungę zabić możesz?

– Tak jak i ona mnie, ale nie zrobię tego. W końcu jest mojego rodzaju. A my ostatnimi smokami jesteśmy. Czy ty być Orberisa zabić chciała, gdyby ostatnim był z ludzi?

Jakieś wspomnienie pięknego drwala w niej się tliło i nie wiedzieć, czemu szepnęła.

– Chociaż zostawił mnie i odrzucił, zabić go nie pragnę. Bardziej złączyć się z nim w miłosnym splocie bym wolała.

– Wówczas moje serce pęknie, Ssairrac. Nie w przenośni, tylko naprawdę. Umrę wówczas.

Carriass poczuła dziwne uczucie, niepodobne do niczego przedtem.

– Nie stanie się to nigdy, Errageo! Będę z tobą, a cały świat u naszych nóg klęknie.

– Grzeczna dziewczynka. Znajdziemy kamień Um i pierścień tajemny, co go Assual skrywa. Szkoda tylko, że nie wiem, jak wygląda. Pogoda się poprawia. Chcesz swojego smoka dosiąść, mój jeźdźcu?

– Doczekać się nie mogę – szepnęła tak, że teraz Czarny smok drżenie w środku odczuł

– To jak mam na ciebie mówić, maleńka?

– Ssairrac, a jak inaczej? Masz piękniejsze oczy niż, Deerhe. I całą postać wspaniałą i pełną dostojeństwa.

– I ty, Ssairrac, nie tylko mądra i rozsądna jesteś, ale piękna. To pewnie, dlatego i Reherowi przyćmiłaś wszystkie panny jego, a wierz mi, nie otaczał się byle kim.

– Jak to być może, że smokiem jesteś, a urodę moją dostrzegasz i z pewnością na ciebie działam?

– Cóż, wszystkiego nie wiem, ale prawdę rzekłaś.

– Skoro tak, to wzrok ucieszyć twój zechcę, mój smoku. Orberis pewnie by się wzbraniał, ale ty nie będziesz, sądzę.
Carriass z jego łap miękko na skalne podłoże zeskoczyła i kilka jardów przed nim stanęła. W jego oczy piękne z rozkoszą patrzyła. Wcale się nie wstydząc, połę sukni do góry uniosła…

– Nie musisz się trudzić, Ssairrac. Zrobię to za ciebie…

Mówiąc to, nozdrzami dmuchnął powietrzem ciepłym o zapachu fiołków. Księżniczka ręce do góry wzniosła. Suknia co jej Magina dała, lekko się zerwała i w głąb pieczary pofrunęła niby liść na wietrze. Erragea patrzył na jej nagie ciało, a ona literalnie czuła, jakby ją najczulszy kochanek dotykał.

– Głupiec z Orberisa, że takiego klejnotu oglądać nie chciał.

Księżniczka błogość swoistą poczuła i senność ją ogarnęła, w końcu, w nocy oczu nie zmrużyła.

– Senność mnie owładnęła. Mogę po twoim ślicznym pyszczku przejść i na karku spocząć?

– To nie będzie potrzebne, ufasz mi przecież.

– Jak nikomu – szepnęła.

– Możesz wziąć suknię swoją, chociaż ciepło ci będzie jak w łożu z puchu.

Ssairrac po suknie poszła, w ręce ją wzięła i do pyska stwora się zbliżyła.

– Kiedy już blisko byliśmy pieczary twojej, wiatr mnie do przepaści mało nie zrzucił, Kaunga w szpony mnie wzięła i pyskiem do środka wrzuciła…

– Nie potraktowała cię jak damę, a przecież królewną jesteś. Zechcesz, to w milejszy sposób na miejsce, gdzie spoczniesz i snu zaznasz, cię umieszczę.

– Zrób to, skoro możesz.

– Mogę i chcę.

Ssairrac poczuła, że ufa czarnemu smokowi tak, że choćby i do paszczy otwartej miała wejść, bez strachu by to uczyniła.

– U mnie, jak u Kaungi, siła tajemna będzie cię trzymać, nie lękaj się zatem.
Erragea paszczę otworzył, a z niej nie zapach siarki czuła, ale kwiatów, tak jak poprzednio, kiedy podmuchem z nozdrzy, suknię z niej zdmuchnął.
Jęzor wysunął i jak ciepłą ogromną dłonią w pasie ją objął. Łeb wielki odkręcił i zgrabnie języka uścisk rozluźnił i ponad głowę ją wrzucił.

Wpadła, jakby w puch miękki i łagodnie na gładkiej i lśniącej skórze szyi stwora, spoczeła. Skoro tylko ciało swoje ułożyła, rozkosz ją owładnęła. Dokładnie tak, jak jej Erragea obiecał. Ciepły był. Poczuła się, jakby na stercie siana w letnie południe leżała. Nie samo ciepło odczuwała. Tego samego rodzaju odczucie miała, kiedy w łapach smoka spoczywała, tylko teraz daleko milejsze i subtelne rozkosze doznawała. Ciało suknią okryła, chociaż wiedziała, że z pewnością chłodu nie zazna. Półsenna zapytała.

– Pamiętasz matkę swoją?

Smok mógł powiedzieć, ale widać uznał, że tę wiadomość może jej posłać do serca myślą czystą, a ładunku uczucia pełną.

– Tylko mgliście, pamiętam. Jajo zostawiła w ciemności, porzuciła mnie i nawet ciepłem nie ogrzała. Ile czasu minęło, nie wiem. W samotności i ciemności trwałem i tylko jedną nadzieją żyłem, że któregoś dnia ty do mnie przybędziesz. Bo ja do ciebie przybyć nie mogłem, ale warto, czekać było! Każdy, kto na ciebie źle spojrzy, żałować będzie, że się urodził. Kto złe słowo wypowie przeciw tobie, w mojej paszczy zginie. A kto rękę na ciebie podniesie, ogień z mego pyska w popiół go zamieni.


 

– Wynagrodzę ci czas samotności. Z mojego powodu światłem emanujesz, prawda to Errageo?

– Tak, królowo moja.

– Sen mnie ogarnia, mój miły. Mój Obłok umiłowany…

– Spośród wszystkich istot, on jeden wierności ci dochował. Inni to kłamcy i szukający swojej racji. Teraz albo służyć nam będą, albo w popiół ich zmienię.

Tego już Carriass nie usłyszała. Prawdy największej nie znała, że ciemność duszy Erragea tylko ona, księżniczka Carriass, rozświetlić mogła. On gardził światem i w nim winę za swoje cierpienie upatrywał. Nienawidził ludzi, bo tylko zło w nich dostrzegał. Carriass mogła mrok jego duszy rozświetlić na stałe i ciepło do jego serca wlać, ale on, kilkoma sprytnymi słowami zmienił ją w Ssairrac. Wzmocnił w niej świadomość, że jest królewną. Że ludzie powinni klęczeć u jej stóp. Do tej pory wystarczyło jej spać w łożu drwala, od teraz będzie pragnęła złota i drogich kamieni. Jedyne dobro, które w niej zostało, to czysta miłość do czarnego smoka. A on, chociaż pełen nienawiści do wszystkiego, poza Kaungą, oddałby życie dla swojej pani, która jego jeźdźcem została.

Kaunga, mimo że oddalona o setki mil, wszystko czuła i słyszała.

– Erragea, co chcesz uczynić! Nie wiemy, skąd pochodzimy, ale nasze matki nie po to życie oddały, byśmy tę planetę w mroku pogrążyli.

– Milcz, Zielona. Kiedy czas przyjdzie, zbliżę się do ciebie we właściwy sposób, lecz do tego czasu Ssairrac jest moja. Czyż źle jej ze mną? Mój, choćby krótki dotyk daje jej większą rozkosz, niż od Orberisa w całą noc by otrzymała. Czyż nie cieszysz się, że moja Carriass, daleko od niego? Próbuj serce jego zdobyć, ale nie wiesz, czy zdołasz. Jeśli zechcesz, porzuć miłość do niego i ze mną władaj tymi barbarzyńcami, a wówczas Carriass porzucę.

Kaunga nie dała poznać, nawet w myślach, że wie, iż Erragea kłamie. On wolałby w prawdzie życie stracić, niż Carriass odrzucić. Mądra smoczyca nie tego się obawiała. Jej zmartwieniem nie Carriass była, ale nowy twór, Ssairrac.

Tymczasem Orberis we śnie pogrążony, Kaungę sercem miłować zaczął, ale wiedziała, że kiedy się zbudzi, ciałem Carriass pragnąć będzie. Dla dobra sprawy, której całości nawet Kaunga nie pojmowała, pragnęła, by Carriass blisko niej przebywała, bo tylko tak jej czysta miłość właściwie na księżniczkę działać zacznie. A wówczas może i Erragea się zmieni. Lecz wtedy księżniczka blisko Orberisa się znajdzie i ich cielesne pragnienie na nowo się roznieci. Nad uczynkiem Renthina i Deerhe bolała, chociaż słabość ludzką rozumiała.


Reher zaś gniewem pałał i tylko patrzeć jak śmierć zacznie zbierać żniwo, bo za pomocą ognia i miecza zechce rzucić Armidosa na kolana. Smoczyca nie chciała tego ognia, swoim ogniem gasić, bo wiedziała, że wówczas z Errageą dojdzie do starcia.

I w tej sytuacji bez wyjścia dostrzegła światło. Bo oto Assual, z małą grupą swoich wybranych, od wschodu do Termidei jechał, żeby swoją pomoc zaofiarować. Na czarnym rumaku gnał, a obok niego, córka jego i oczko w głowie, Ochir–Saran (Błyskawica – Księżyc) pędziła na pięknym ogierze o szarej maści. Grzywę i ogon miał srebrny. Ochir–Saran nazwała go Erde–ne, co znaczy: Klejnot.

Assual stracił żonę, gdy Ochir–Saran siedem lat liczyła. Od tego czasu nie miał prawowitej żony, a tylko kochanki, z którymi miał dzieci, a z nich synów wielu.

Ochir–Saran dorastała i już jako jedenastolatka była piękna. Jej szczupłe ciało nie znalazło uznania w oczach Rehera. Córka chana była jak męski wojownik wyćwiczona w walce. Szybka jak błyskawica, co zgadzało się z jej imieniem, które dali szamani w dzień jej urodzin. Urodziła się podczas pełni, stąd druga część imienia, Księżyc. Miała czarne, proste włosy i brązowe oczy, ale kiedy się złościła, na moment srebrne plamki w środku brązowej tęczówki wykwitały.

Była prawą ręką Assuala w podejmowaniu decyzji. Widziała w nim nie tylko wojownika, ale i mężczyznę. Od trzynastego roku życia stała się zazdrosna i każda kobieta, która znalazła uznanie w oczach ojca, kończyła szybko z podciętym gardłem lub znajdowano ją ze strzałą w sercu. Kiedy skończyła piętnaście lat, Assual miał lat trzydzieści pięć. Teraz czterdzieści liczył, lico groźne posiadał, o ciele smukłym, lecz z mięśniami silnymi zaznaczonymi. Duma i moc z oblicza mu biła.

Na stepie jeden z jego wojowników znalazł złoty pierścień o średnicy rozstawionych, męskich palców. Pokrywały go nieznane znaki z obu stron. Assual zawiesił go na grubym łańcuchu i na swojej szyi nosił. Nigdy się z nim nie rozstawał. Szamani, w transie zobaczyli, że kiedy tajemniczy pierścień połączy się z kamieniem Um, otworzy drogę do Bogów. Jednak mimo powtórnych prób szamani nie mogli odkryć, jak tajemniczy kamień wygląda. Każda wizja kończyła się podobnie. Samica orła składająca dwa jaja. Jedno jasne, drugie ciemne.

Ochir–Saran u boku ojca gnała. Szczęśliwa, że blisko umiłowanego mężczyzny przebywa.

– Assual–chan, czemu do Termidei jedziemy. Przecież, mój władco, z Reherem układ zawarłeś, by Termidee napaść.

– Waleczna jesteś Ochir–Saran, ale tajników zawierania i łamania umów nie rozumiesz. Reher chytry, ale nie jak ja. Co bym zyskał, gdybym krainę doszczętnie zniszczył? Jak wówczas przeszedłbym? Czy sądzisz, że Termidee chcę zdobyć?

– A nie jest tak, o Wielki chanie?

– Reher w złoto zasobny i zbroje stalowe wykonuje, ale najważniejsze, że kamień Um dla siebie zagarnąć pragnie. Umowę z Armidosem zawrę, że swoją wielką hordę przez Termidei poprowadzę i jego wroga zniszczę. Ludzie moi jeść i pić potrzebują. Jakbym przeszedł, gdybym zgliszcza zastał?

– Mądry jesteś mój panie. Dzisiaj twoja służebnica wiele się nauczyła. Kiedy na ziemię Termidei wjedziemy, poproś Armidosa, bym po lesie sama tajemniczego kamienia, szukać mogła.

– A jak znajdziesz kamień Um, co w nagrodę dostać pragniesz?

– Radość, że córkę taką posiadasz dla mnie większa niż wszystkie zaszczyty.

Postój zarządził. Ludzie namioty szybko postawili. Ogniska rozniecać zaczęli. Kiedy usiadł na skórach, córka nogi mu umyła i olejkami wonnymi masować zaczęła. Patrzył na jej twarz piękną i figurę antylopy stepowej. Wcześniej był zły o to, że nałożnice mordowała, bo z pewności wiedział, że jej to sprawka. Teraz jednak się ustatkowała i o jego względy zabiegać przestała. Najpierw za dobro to przyjął, w końcu, jednak jej zalotów mu brakować zaczęło. Obawiał się jeszcze o jej sławę.

Młoda była, dwadzieścia wiosen przeszła, a od lat sześciu nie było w całej Hojji większego i odważniejszego wojownika. Sama na lwa z krótkim nożem szła. Tygrysa się nie obawiała i z każdym mężczyzną na noże czy zakrzywione szable, pojedynek wygrywała. A w łuku nikt jej nie dorównywał.

– Noc zimna idzie, pod skórami ze mną spać zechcesz.

– Ogrzeje cię ciałem, bo wolę to sama zrobić niż byś nałożnice wołał, zresztą żadnej nie wziąłeś teraz, mój panie.

Po wieczerzy wina ze złotego kielicha się napił i pod skóry położył.

Władca Hojji zazdrościł córce popularności wśród swojego ludu. Swoją odwagą zjednywała niezliczone rzesze wojowników, a sława jej czynów w legendy rosła. Chytry władca zaczął myśleć, jakby jej się pozbyć. Nie mógłby otwarcie tego zrobić, bo wówczas dwie trzecie armii by od niego twarz swoją odwróciło, ale zanim to uczynić zamierzał, pragnienie jej ciała chciał ugasić.

Dobro, od zarania dziejów ze złem walczy, choć w prawdzie jest odwrotnie. Serce chana w dumę urosło, a to owoce przyniosło. Zło gorsze przyciąga, dlatego z zazdrości postanowił ją sprytnie usunąć, a demoniczny plan, by córkę własną posiąść, tylko jego ohydne pragnienia wzmacniał. Z tajemniczych ksiąg odczytał, że w zamierzchłych czasach w innej części ziemi przez tysiąclecia władali ludzie od bogów pochodzący i sami wierzyli, iż z podobnymi łączyć się tylko mogą. Bracia za żony siostry brali. Chytry Assual siostry nie miał, a po śmierci małżonki żądze ciała z pięknymi kobietami zaspakajał. Im bardziej sława Ochir–Saran rosła, tym bardziej ją chciał zgładzić, lecz również więcej pragnął. Otwarcie tego nie pokazywał, bo córka się zmieniła, sama poprzednie zabiegi za złe uważała. W sercu i duszy ich żałowała.

Skończyła mu stopy masować i jak w boga wcielonego w jego twarz patrzyć zaczęła. Władca Hojji pierścień złoty w dłonie ujął i tymi słowy rzekł.

– Nikt nie wie, jak kamień Um wygląda. Skoro go znajdziesz i sekret odnajdziesz jak do krainy bogów się dostać, wówczas pierścień ci dam.

– Nie chcę pierścienia, jeno u boku twego jako królowa Hojji zasiadać.

Ona ubiór ze skóry jelenia zrzuciła. Spojrzał na nią i rzekł.

– Piękna jesteś, chodź. Połóż się obok i ciepłem ciała pana swego ogrzej…

Zrzuciła wszystko i obok niego się ułożyła. Wcześniej, kiedy dorastać zaczęła, często ciało mu swoje chętnie pokazywała. Jednak wówczas odbierał to, niby brzęczenie muchy uporczywej. Wszak ciało dziecka na niego nie działało, lecz kiedy dorosła się stawała, coraz rzadziej nagość przed nim odsłaniała. Teraz w świetle ognia piękna jak bogini mu się wydawała. Ochir–Saran, urodę odmienną miała niż większość kobiet z kraju Hojji, po matce długie nogi odziedziczyła, biodra wąskie niby młodzieniec, piersi niewielkie, jednak jędrne i twarde, wielkością przekrojoną pomarańczę przypominały. Ozdób nie nosiły, bo w walce i polowaniach zawadzały, jednak jednego, co biodra zdobił, nigdy nie zdejmowała. Opasywał kibić, nieco powyżej włosków łona, jak węgiel czarnych, na środku maleńki łańcuszek zwisał z rubinem wielkości wiśni, oszlifowany, łezkę przypominał i tuż nad intymnością się kołysał.

Żądze poskromić potrafił, twarz obojętnością okrył i patrzył na owoc łona swego. Do pleców się przytuliła, wiedząc, że tak ciepło mu lepiej przekaże i ogrzeje szybciej. Gorącą skórę odczuł, a tylko piersi chłodne. Leżał bez ruchu i na jej kolana dłonie położył, to nic nie rzekła, lecz gdy przesunął, aby łona dotknąć, szepnęła.

– Ojcze, nie uchodzi. Ogrzać się chciałeś, to przyszłam.

– Co ci to, Ochir–Saran? Jak trzynaście lat miałaś i piersi jeszcze nie wyrośnięte, matki miejsce zająć chciałaś w moim łożu. Teraz gdy ciało kobiety masz pełne, zdanie zmieniłaś? – wyrzekł to bez złości, choć w środku płonął.

– Wybacz, występki moje. Nie w pełni świadoma byłam, krew we mnie gorąca czasem rozum przyciemniała. Jesteś moim panem i królem, wielkim chanem Hojji, ale nie przystoi, by ojciec z córką współżył jak z kobietą.

Pomiarkował się Assual i ręce do siebie zabrał.

– Masz rację, Ochir–Saran. Śpijmy.

Odetchnęła z ulgą i po chwili sen mocny ją zmorzył.

Assual zasnąć nie mógł. Jej delikatna odmowa, przeciwny skutek odniosła. Teraz niepokój go większy opanował. Sławy jej zazdrościć zaczął i odmową się zmartwił i jeszcze bardziej zapragnął.

Wśród ludów żyjących na stepach często bywało, że ojcowie córki bałamucili. Daleko na południu, imperium upadło, gdzie królowie tylko córki i siostry za żony brali. Jako że inni, nie z linii bogów pochodzili, więc uważali zwykłych ludzi, za niegodnych, by z nimi krew mieszać.

Odsunął się, aby żądzę ciała uspokoić. Na siłę ją brać nie chciał ani we śnie. Rozważał również, że w zemście zabić by go mogła. Królową wówczas sama by została, bo jako kobieta, władać hordą potrafiła. Na razie żądza całkiem go nie owładnęła. Pomyślał, że jutro ponowi starania, gdy plan do głowy mu przyszedł sprytny.

Kiedy po nocy oczy otworzył, nie znalazł jej obok pod skórami. Wyszedł odziany w płaszcz z jedwabiu zdobionego wzorami pięknymi, potrzebę załatwił, a po powrocie wody ze srebrnego kielicha się napił. Szybko się odział i przed namiot wyszedł. Dwóch strażników pokłon do ziemi mu złożyło.

– Gdzie córka moja?

– O synu bogów, księżniczka Ochir–Saran straż temu, zanim słońce wstało, z namiotu wyszła, do lasu pobliskiego polować zechciała.

– Samą ją puściliście, pachołki marne? – poczerwieniał ze złości.

– Wiesz, chanie wielki, że księżniczka dzika jak tygrys. Prosili-my, ale sama jechać chciała.

Ich wypowiedź ukojenia nie przyniosła, gniew w nim nadal płonął i już chciał strażników wychłostać, gdy w tej właśnie chwili sylwetkę z dala poznał. Tylko ona tak szaleńczo na koniu jeździła. Na grzbiecie swego wierzchowca, sarnę wiozła. Po chwili dojechała.

– Oporządzić zaraz, to podarunek dla waszego pana – krzyknęła.

Dopiero teraz Assual i dwaj strażnicy namiotu, ranę na jej lewicy dostrzegli.

– Co ci to, Ochir–Saran? Rannaś ty? – zapytał czule, bo resztka ojcowskiej miłości w nim się tliła.

– Zwierz kudłaty mi w drogę wszedł. Dwie strzały go nie zatrzymały, pazurami mnie pomacał, ale gdy mu w sercu sztylet zatopiłam, skonał. Leży pół mili na polanie małej. Każ paru ludzi posłać. Może mięso nie smakowite, ale skóra w zimne noce z pewnością się przydatna okaże.

– To niedźwiedź pewnie. Czarnej czy brunatnej sierści?

– Brązowy, ogromnej budowy. Pazury mocne posiadał. Gdyby w drogę mi nie wszedł, żyłby. Znasz to zwierzę, panie mój?

– Tak, wiele lat temu w północnym lesie widziałem. Czemuż sama pojechałaś?

– Dzieckiem nie jestem i zadbać o siebie zdołam. Siły jak mąż nie posiadam, ale sprytem i szybkością to nadrabiam.

Kiedy czwórka wojowników ciało niedźwiedzia przywiozła, okrzyki zadowolenia wśród ludzi Hojja się wzniosły. Mięso twarde było, ale zjeść się dało. W dowód uznania władca zdecydował skórę dla niej wyprawić, schnąć wiele dni na słońcu musiała, by na odzienie się nadawała. Pazury na rzemieniu zawiesili i z ukłonami dzielnej łowczyni ofiarowali. Ona jednak ojcu ofiarowała, pokłon do ziemi oddała i stopy chana ucałowała.

W południe zgodnie z mapą, na ziemię Termidei wjechali. Na razie żadnej straży czy rycerzy nie spotkali. Zaufany Armidosa wiadomości nie wysłał, bo obawiał się, że zostanie rozpoznany. Pod wieczór namioty znowu ustawili. Mimo rany na ręku Ochir–Saran znowu nogi ojcu myła i olejki na stopy wylała.

– Nawet żona moja, a matka twoja Bukitu, takiego starania o mnie nie miała. – Z góry na nią spoglądał i w sercu walkę prowadził, by żądze i zazdrość sławy zwyciężyć.

– Jesteś moim ojcem, staranie o ciebie mieć powinnam. – Oczy brązowe wzniosła, z uwielbieniem na twarz chana patrzyła.

Nie wiedział dumny władca Hojji, że gdyby wyrzekł pragnienie swoje, ciało by mu ofiarowała z radością wielką, nie jak w młodości z żądzy samej, ale jak ofiarę, co bóstwu się składa.

– Dzięki ci, córko. Dzisiaj jest jeszcze chłodniej, możeś raną osłabiona i ogrzać mnie nie zdołasz?

– Zwierz nieco mnie tylko drasnął. Za późno jego taktykę poznałam. Czuję się mocna.

– Postanowiłem w sercu swoim ten pierścień złoty ci podarować.

Księżniczka w jego oblicze spojrzała. Coś odczuła i zapragnęła się dowiedzieć prawdy.

– Czy chcesz w zamian czegoś?

– Nie córko. Pomogę ci strój zdjąć, bo bandaż ci przeszkadza.

Ochir–Saran obserwowała go, by odczuć czy podobna żądza się w nim wzbudza, ale niczego nie dostrzegła. Suknie z jeleniej skóry z niej zdjął. Chwilę jej pięknym ciałem się zachwycał, ale nic nie rzekł. Z szyi pierścień zdjął. Assual wiedział, że to przedziwny amulet. Na piersi lekki się wydawał, a ze złota zrobiony, w dłoniach sam pierścień dwa funty ważył, a łańcuch cztery.

– Dziwnie lekki, a złoto to z pewnością – rzekła księżniczka.

– Z daru rada jesteś? – zapytał Assual tylko.

– Tak panie mój. Idźmy na spoczynek.

Assual swój ubiór zdjął, na co córka wzrok odwróciła. Chan pod skóry się ukrył. Ochir–Saran po chwili obok się ułożyła.

– Przy tobie nawet chłodu nocy zimowej bym nie zaznał.

Leżał sam chwilę i nagle wiwaty sobie przypomniał na cześć Ochir–Saran. Ostatnie dobro, z niego odeszło, sina chmura zazdrości wszystko okryła, a żądza, aby posiąść ciało córki, paliła jak ogień.

Dziewczyna radość w sercu miała nie tak z podarunku, jak z tego, że ojciec zaniechał, by ją posiąść. Nie wiedziała, że on to tylko ukrył i czekał na okazję wyborną. I w swojej głowie, plan niecny knuł. Wiedział, że są zioła, które szamani zbierają, ale tego użyć nie zdoła. Raczej puder specjalny do wina jej doda, co władanie w dłoniach i stopach zatrzyma na czas ćwierć straży, lecz przytomności umysłu i odczuwania w ciele nie spowoduje. Postanowił to uczynić dopiero po spotkaniu z królem Armidosem. Później do Rehera z misją specjalną, wysłać ją zamierzał. A gdy wróci na ziemie Hojji, wówczas ją posiądzie…

W połowie dnia natknęli się na rycerzy króla Termidei. Assual jechał może z czterema tuzinami ludzi.

– Stójcie, kim jesteście? – zawołali rycerze.

Assual odważnie wyjechał na przód.

– Jestem wielki Assual, władca Hojji. Prowadź do króla Armidosa.

Dowódca spojrzał po swoich.

– Eskortować ich z obu boków i tyłu. Zawiadomić króla.Ukłon oddał wielkiemu chanowi i zapytał.

– Wiesz–li ty panie, że wojna idzie? Reher stoi z tysiącami na granicy Termidei?

– Wiem to, dlatego jadę. Fałszywe wieści mieliście, że chcę was napaść. Oto ja na ratunek wam właśnie przybywam. Kiedy Reher się dowie, że Armidos mi bratem, najazdu zaniecha.

– Czyż to prawda być może? – zapytał kapitan posterunku straży.

Twarz Assuala gniewny wyraz przyjęła.

– Chcesz powiedzieć, że kłamię? Wiesz to, psie niewierny, że z ust Assuala tylko prawda wychodzi?

Rycerz oddał pokłon do ziemi.

– Wybacz, wielki chanie. To radosna wiadomość, Czemu miałbyś kłamać. Dzień drogi przed nami albo dwa. Koni nowych chcecie?

– Nasze konie wytrzymałe. Dajcie trochę jadła i wody. Chyba że pozwolicie polować i wody z rzeki czy jeziora wziąć.

– W Termidei gość, równy królowi naszemu. Damy wam jadło i picie. W nocy obóz chronić będziemy.

Po chwili jadło przynieśli i wody. Kiedy ludzie Hojji się posilili, ruszyli razem. Na noc, ludzie stepu, namioty postawili. Kapitan zaoferował nocleg w wiosce, ale Assual odmówił.

– Lepiej by ludzie moi kobiet nie widzieli.

– Dobrze mówisz, panie, ale widzę z tobą jedną i piękną wielce. Ona bezpieczna?

Ochir–Saran dostrzegła, że o niej prawią. Konia w bok ubodła stopami, a miała na nich buty z cienkiej skóry jelenia. Rychło do nich podjechała.

– Co mówiłeś o mnie, rycerzu? Znam wasz język, przecież.

– To córka moja, księżniczka Ochir–Saran – rzekł Assual do niego – Żołnierz rzekł tylko, żeś piękna i o twoje bezpieczeństwo spytał – odpowiedział córce.

– Dzięki ci człowieku, żeś o mnie miał troskę. Te psy u moich nóg warują – pokazała na swoich ludzi. Ja po nich chodzić mogę, a oni nie wydadzą jęku. Czy u was córka króla ma takie baczenie?

– Córkę króla, księżniczkę Carriass, lud miłuje, ale gdyby sama została, kto wie, co by się stać z nią mogło.

Ochir–Saran prychnęła i konia w miejscu zawróciła.

– Dzika jest jak samotny wilk. Mężem jej zostanie ten, kto ją na szable lub zakrzywione noże pokona w pojedynku. Taki warunek postawiła. Do tej pory nikomu się to nie udało.

– Taka córka, to skarb. Mogę to powiedzieć moim ludziom? Czy mąż nie musi być wyższego stanu?

– Ja jestem z linii bogów, ale tłumaczyć jej darmo. Byle chłop lub niewolnik, jeśli ją pokona, mężem jej zostanie. Tak rzekła.

– A co będzie z nim, kiedy przegra?

Assual zaśmiał się głośno, ze wzgardą na rycerza spojrzał.

– Jak sądzisz?

– Rozumiem. I tak powiem, może się śmiałek znajdzie.

Po posiłku na spoczynek się udali. Jak każdej chłodnej nocy, córka ciałem swoim, ojca ogrzewała. Mógłby spać sam, ale nie oddalał jej. Poza czasem, kiedy przypadłość miesięczną miała. Ochir–Saran coraz bardziej w sercu się cieszyła, że ojciec nie próbuje jej posiąść.

Skoro świt wstali i namioty zwijać zaczęli.
Ruszać mieli, kiedy do chana podjechał kapitan z mężem silnym i o ogorzałym licu.

– Wybacz panie. Wieść rozniosłem. Ten rycerz, Kawidras, świetny w walce, dobry myśliwy. Córka twoja mu się podoba.

Chan na śmiałka spojrzał, zwężając oczy.

– Życie ci niemiłe, człeku? Nie znasz jej. To dzika kotka. Nie pokonasz jej, a nawet gdyby, będziesz przeklinał dzień, że ją ujrzałeś. Ona nie da ci być na sobie, sama cię zajeździ jak stepowego konia.

– Tym bardziej chcę z nią walczyć. Krzywdy jej nie uczynię. – Szeroki uśmiech samca na licu rycerza się ukazał.
Już oczami widział, jak chędoży z piękną księżniczką, a ta mu rozkosz zadaje. Dobry w walce był wszelako, do tej chwili w potyczkach wszystkich górował.
Księżniczka od kilku chwil już obok stała i rozmowie się przysłuchiwała.

– Chcesz walczyć ze mną?
Mąż uśmiechnął się i rzekł.

– Chcę cię posiąść, to proste. Lubię ogniste dziewki.

– Miarkuj się psie, to księżniczka – krzyknął chan wzburzony.

– Opanuj się, panie mój. On mnie nie obraził – rzekła spokojnie księżniczka. – On nawet nie wie, ile ognia we mnie. Moja intymność jego męskość by w popiół zmieniła – uśmiechnęła się zawadiacko.

Wojak poczuł, że krew w nim gotować się zaczyna i dreszcze miłe ciało przeszywają.
Podeszła do Kawidrasa. Obeszła go wkoło i obwąchała. W końcu stanęła przed nim. Blisko twarz do jego twarzy przybliżyła i w oczy zajrzała. On uśmiechnął się i pocałować ją chciał, lecz ona lico uchyliła i za przyrodzenie mocno go chwyciła i zaraz odepchnęła. Grymas bólu pojawiła się na twarzy śmiałka. Zerwał się jak oszalały i o manierach całkiem zapomniał. Na księżniczkę się rzucił. Zamiast się bronić czy uchylić, pięścią w nos go, zdzieliła, aż gwiazdy zobaczył.

– Szans nie masz, odpuść – rzekła spokojnie.

– Walczyć będę, obraziłaś mnie!

– A czymże to? Że sprawdziłam, czy masz jaja? Z kastratem, po co bym się wiązać miała?

Gromki śmiech zgromadzonych kamratów się rozległ.

– Kawidras, dobrze ci było?

Mąż około trzydziestoletni, gniewem w oczach błysnął.

– Nauczę ją moresu.
Szybko szable wyciągnął.

– Miarkuj się, chłopie. Zabiję cię, jako żywo. Na sztylety walcz, a życie daruję.

Nie wiedzieć, czemu, Kawidras się zgodził. Szable odrzucił i sztylet zza pasa wyjął. Postawę przyjął.

– Walcz – syknął, widząc, że Ochir–Saran nadal w miejscu stoi.

– Głupiś i uparty jak osioł. Pamiętaj, że ty walczyć chciałeś.

Rzucił się na nią wściekły, bo honor stracił. Pchnął prosto i strasznie. Rycerzom twarze stężały, o życie dziewczyny się obawiali. Ona jednak, niby kuna ciało wygięła i po torsie nożem go przejechała. Zachwiał się. Ostrzem po prawym nadgarstku cięła, dłoń osłabiona sztylet puściła na murawę. Pod dolną szczękę ostrze rycerzowi przyłożyła. Jednak zaniechała mordu, bo słowo swoje szanowała. Odepchnęła go i na plecy upadł.

– Nie zabiję cię, bo w gościnie jestem.

Zawróciła i do tyłu odeszła.
Podbiegli do niego kompani i rannym się zajęli.
Cięła lekko. Inaczej by mu trzewia wywaliła. Jęczącego Kawidrosa z pola znieśli. Wszyscy szeptali, że takiej dziewczyny jeszcze nie widzieli. Assual patrzył za nią i w środku gorące pragnienie jej ciała, hamował.
Następnego dnia, pod wieczór, do zamku Armidosa przyjechali.



A od czasu, kiedy Carriass u Erragea została, dużo się wydarzyło.



Ssairac ze snu się zbudziła. Gdy tylko oczy otworzyła, z powrotem rozkosz poczuła.

– Wyspałaś się, Kapturku?

– Tak Errogusiu. Muszę i ja jakieś słodkie imię dla ciebie znaleźć. Wiesz co to Kicia?

– Kot, ale mały.

– Widziałeś? Małe czarne kotki są takie śliczne!

– To, co masz w swoich myślach, wiem. Jak to działa, nie wiem.

– Siusiu muszę. W twoim domku nie chcę, a na zewnątrz, wichura.

– Piękne słoneczko świeci. To ja tę burzę wywołałem. Nie lubię gości to i chmurami burzowymi ich odstraszałem, chociaż na szczyt ostry i tak nikt by, wdrapać się nie zdołał. Zaczekaj chwilę. Zaraz do podnóża góry zlecę. Głodna jesteś, jedzenie ci muszę zdobyć.
Smok z jaskini łeb wystawił. Istotnie, niebo bez chmurki zobaczył i śladu wiatru nie odczuł.

– Nie wytrzymam – szepnęła.
Delikatnie zbiegła po jego pysku i za kamieniem na zewnątrz jaskini, przysiadła.

– Och, jaka ulga. Umyć się muszę – rzekła, kiedy skończyła.

– I odziać – dodał smok.

– Ki czort, zapomniałam, że nago paraduję.

Smok jęzorem ją w pasie objął, z powrotem na karku umieścił. Ciarki ją przeszły, jęzor rozkosz jej sprawił, a przecież tylko biodra i pas dotknął. Szybko suknię założyła i ochłonęła nieco.

– Do wioski daleko. Las u podnóża góry. W nim jagody, poziomki i maliny. Jak chcesz, jakieś zwierzę ci upoluję.

– Owoce lasu mi z rana wystarczą. A ty nie jesteś głodny, smoczku miły?

– Trochę, o mnie się nie martw. Jedzenia jak ty, nie jem. Wkrótce się najem. Lecimy w dół. Zielona cię uczyła?

– O zaufanie chodzi? Ufam ci mocno, też siła tajemna trzymać mnie będzie?

– Nie inaczej.

Bez zapowiedzi w przepaść skoczył. Jednak Carriass, jak przymocowana sznurami na miękkiej skórce siedziała. Czuła rozkosz czas cały. Smok kilka obrotów w powietrzu zrobił, ale podobnie, jak i z Kaungą, kiedy młynki robiła, zawrotów głowy nie odczuła. Wylądował pod lasem.
Teraz dopiero zobaczyła, że jest ogromny i śliczny. Oczy miał jak letnie niebo. Pysk zgrabny. Razem z ogonem pewnie z czterdzieści jardów mierzł.
Dostrzegła jeziorko. Krystalicznie czyste. Nachyliła się i nabierała dłońmi wody. Erragea na nią spoglądał.

– Pójdę pozbierać jagód leśnych.

– Poczekam – rzekł niskim głosem, cudownym dla jej uszu i całego jestestwa.

– Czemu jest smokiem – szepnęła – a skoro już, to takim olbrzymim. Zapytać go o to muszę, może jednak dam radę.
O miłości najbardziej intymnej, wspomniała. Pewnie jako Carriass by o tym nigdy nie pomyślała, ale przecież, Ssairrac, teraz była.
Dostrzegła owoce tak dojrzałe, jakby się same prosiły, aby je rwać. Usiadła. Z lewej jagody miała, a z prawej poziomki. Zjadła dużo i wówczas maliny dostrzegła.

– Och pyszne – szepnęła.

Jadła i jadła. Czuła jak sok po buzi jej cieknie. Po chwili suknię granatowe i czerwone plamy umazały. Nazbierała jeszcze malin pięknych i pachnących i do sukni zwinęła. Dostrzegła konwalie leśne. Zerwał pęczek. Po kilku chwilach do smoka wróciła.

– Mam maliny i poziomki, chcesz?

– Mówiłem ci, że nie jadam.

– Sama pozbierałam. Zjedz, proszę. I kwiatki pachnące mam dla ciebie.

Drgnęło coś w sercu smoka. Nieznane uczucie nim wstrząsnęło.

– Dziękuję – powiedział – kwiaty we włosy sobie upnij. A jagody z lasu zjem, skoro prosisz.

Paszczę rozwarł i koniuszkiem jęzora wielkiego sięgnął i zgrabnie owoce zgarnął z jej sukni. Zdziwiła się, że tak wielki jęzor w taką wąską końcówkę ułożyć potrafił.

– Muszę się umyć i suknię wyprać, bo poplamiłam. A to Amina mi ją z serca dała.

Carriass na chwilę władzę przejęła. O matce i o przyjaciołach sobie przypomniała, ale Ssairrac ją szybko zdominowała.

– Niepokoją się pewnie. Orberis pewnie powiedział, że szybko wrócę, ale niech sobie trochę poczekają. Nie byli dla mnie szczerzy, to pocierpią. Rehera chcę najpierw zobaczyć, dopiero tych, co przyjaciółmi nazwałam, potem.

– Osuszysz mnie, kiedy się wykąpię?

– Po co pytasz, wiesz przecież, że tak.

Suknię zdjęła i do wody wskoczyła. Woda chłodna była to i piszczeć zaczęła księżniczka. Kąpiel dobrze jej zrobiła, bo o smoku myśleć zaczęła, co mógłby tym jęzorem uczynić i gorąco ją opanowało. Na brzeg się z trudem wygramoliła, mało co, a już Erragea na pomoc wzywać chciała.

– Piękna jesteś, Ssairrac – rzekł znowu.

– Osusz mnie, proszę – szepnęła.

Zaczął dmuchać na nią ciepłym powietrzem z nozdrzy, tym razem o zapachu konwalii. Dziwiła się temu bardzo, że podmuch o tak cudny zapach posiada, ale więcej, czemu on smok, urodę jej dostrzega, bo rzekł to do niej jak, kochanek, a nie potwór ogromny.

Osuszył jej przód, więc tyłem się odwróciła. I kiedy tak ciepłym powietrzem ją owiewał, pomyślała o czymś. Wygięła się zalotnie i poczuła, że nawet jej się to podoba. W chwilę potem przypomniała sobie, że przecież Erragea myśli jej odbiera.

– Jesteś niegrzeczną dziewczynką i tego nie zrobię.

Czekała jednak chwilkę, w nadziei, że smok czarny, zdanie zmieni. I niespodziewanie klapsa w śliczny tyłeczek dostała, końcem języka.

– Skoro to zrobiłeś, mogłeś, co chciałam.

– Chyba muszę powiedzieć twoim rodzicom, jakie to myśli ci do głowy przychodzą.

– Czemu tego nie zrobiłeś, wiesz przecież, że z pragnienia płonę?

Smok pysk do niej przysunął i w oczy zajrzał. Na widok jego pyska, a szczególnie ślicznych oczu, dreszcze rozkoszne poczuła.

– Bo wówczas polubisz swawolę ze mną i zaniechasz poszukiwać magicznego kamienia. A tylko dzięki niemu postać ludzką zdołam osiągnąć.
Erragea tak powiedział, bo częścią planu to było. Wiedział, że w swoim ciele nie zdoła jej mieć, chociaż pragnął. Dokładnie rozumiał, czego Carriass chciała. Owszem, jej by dobrze zrobił, a sam nadal byłby niezaspokojony. Dlatego wolał grę swoją prowadzić, bo tym się karmił, kiedy ludzi zwodził. Nawet Carriass, a właściwie, szczególnie ją.
Tymczasem królewna trochę niezadowolona, bo wiedziała, że nic więcej nie wskóra, założyła tylko nieco mniej brudną suknię, co od Maginy dostała. Kiedy już ubrana była, smok językiem ją oplótł i na karku umieścił.

– Teraz do Rehera polecimy. Złota żądaj i sukien pięknych. Chcesz, to mu jakąś wieś spalę, żeby wiedział, kto tu rządzi.

– Dzieci i kobiet, szkoda.

– Myślisz, że on będzie na wasze zważał?

– Wieś spalić możesz, ale ludzi zachowaj. Jak się dowie, że jesteś, napaści zaniecha.

– On będzie mnie chciał na swoją stronę zjednać, a gdy mu się nie powiedzie, to wówczas zabić mnie zechce, bo nie wie, że zabić mnie nie zdoła.

– Mówiłeś, że Kaunga zabić cię może, albo gdybym z Orberisem była blisko, jak z tobą chciałam być przed chwilą.

– Ogień ludzki mi zrobić krzywdy nie potrafi. Dzidy ani miotacze kamieni, mi niestraszne. Zęby Kaungi owszem, jak i ogień z jej pyska. Widziałaś?

– Tak. Błękitny i mocny na sto jardów wystrzelił. Też tak możesz? Czemu niebieski?

– Nie wiem, czemu taki kolor posiada, ale spali wszystko. Choćby i żelazo rozpuści, jako żywo. I ja taki ogień wzniecić mogę.

Errage leciał szybciej niż huragan. Po długości pół straży zamek w dole dostrzegli.

– Tam go znajdziesz. A ja się ukryję. Nie będziesz się bać sama, Kapturku?

– Nie. Wiem, że jakby zechciał mnie tknąć, to byś zamek w proch zamienił.

– Jesteś bardzo mądrym Kapturkiem.

– Koniecznie mi opowiedz tę historię, dobrze Kiciu?

– Dobrze.

Sam smok czuł się inaczej, kiedy do niej tak mówił, ale zaraz o planie sobie przypominał i o tym, że nie cierpi tego świata, a ludzi w szczególności. Tylko Carriass miłował, a Ssairrac pragnął więcej, chociaż i ją kochał.
Smok wylądował bez ruchu skrzydeł. Kiedy Carriass zbiegła na skałę, zniknął.

– Jesteś? – zapytała lekko zaniepokojona.

– Jestem, bądź odważna. Pamiętaj, że jesteś Ssairrac.

Tymczasem Reher z trzema dziewkami się zabawiał. Wszystkie trzy piękne były. Dwie czarnowłose jak Megina, a jedna o włosach, jak miedź i oczach zielonych. I ile razy w nie spojrzał, Carriass mu się przypominała. Był pełen wigoru, jurności i trzy dziewki zadowolił. Po złotej monecie im dał i sukni pięknej. Kiedy Ssairrac przed mostem zwodzonym stała, właśnie go spuszczono, by panny zadowolone, do wsi na wozie z sianem, jechać mogły. Carriass dostrzegły.

– Spóźniłaś się dziewojo. Dobrze nam zrobił, złoto dał i po sukni pięknej.

– O kim prawicie?

– O królu Reherze. Coś ty z księżyca spadła, że nie wiesz?

– Słyszałam, że zbereźnik z niego i kobiet nie szanuje.

– Gadanie głupie rozsiewane przez te, których do sypialni nie wziął. Po dwa razy nam dobrze zrobił w czasie straży jednej. Gdzie my takiego chłopa znajdziem co tak nas oporządzi? Piękna jesteś, to może jeszcze i dla ciebie siły trochę znajdzie – zaśmiały się i wozem odjechały.

– Uhm, prawdę mówił mój Kiciuś – szepnęła Ssairrac.

– Ktoś ty?– zapytał strażnik, kiedy po moście zwodzonym przeszła.

– Powiedzcie, że Ssairrac przybyła. Dziewczyna o oczach jak, trawa z trzema złotymi punkcikami na źrenicach.

– Poczekaj pani, zaraz pana naszego zawiadomię.

– Jestem królewną, prostaku. Damę samą zostawiasz, gburze nieokrzesany?

– Wypraszam sobie, jestem kapitanem straży, Oberbaher.

– Guzik mnie wzrusza, mości Oberbaher, kim jesteś. Wołaj tego Rehera i dwóch ludzi z krzesłem wygodnym sprowadź albo pożałujesz.

Kapitan pomyślał, że to dziewka szalona. Przecie w brudnej koszulinie paradowała, ale mówiła z takim przekonaniem, że rozkaz spełnił i dwójka ludzi, jego własne krzesło z miękkim siedzeniem przyniosło.
Carriass skromnie usiadła i kolana zacisnęła. Po chwili Reher na dziedziniec przybył.

– Carriass! Co tu na robisz, na Boga?! – z powodu afektu zapomniał, że w gniewie się rozstali.

– Przechodziłam sobie i na pogawędkę wpadłam. Poplamiłam suknię. Każ mi przynieść odzienie godne królewny. Rozmawiałam z panienkami. Ktoś mi prawdę o tobie powiedział. Cofam, niektóre moje słowa, co ci zawczasu rzekłam.

Reher się uśmiechnął i rzekł.

– Odpocząć nieco muszę. Dopiero potem poswawolić możem.

– Jednak cham i prostak z ciebie! Nie przyszłam do ciebie, byś mnie oporządzał. Złota, kamieni szlachetnych trochę i ze trzy suknie, potrzebuję. Soku z winogron i jadła. Jak podjem sobie, to pogadać nam trzeba.

– Wojny nie odwołam. Trzydzieści tysięcy ludzi na granicy stoi. Popamięta mnie twój tatuś. Jak psa na sznurku do mojej ziemi mnie prowadził. Gore mi! – krzyknął.

Ssairrac pamiętać nie chciała, czemu się tak stało. Carriass z pewnością by nie zapomniała.

– Słuchaj no, Reher. Co między wami jest, to nie niewiasty sprawa. Ogłuchłeś, czy mam ci jeszcze raz rozkaz dać! Skrzynkę złota z kamieniami przednimi i trzy suknie! I to już!
Reher nieprzyzwyczajony, by do niego, ktokolwiek tak prawił. Miecza nie miał, ale gotował się cały na jej słowa.

– Ostry masz język, złoiłbym ci tyłek pasem.

– Obiecanki, cacanki. Najpierw mnie oporządzić chciałeś, a teraz klapsy obiecujesz. Zrób, co ci rozkazuję, a potem zobaczymy. Jak na czterech łapach koło mnie pochodzisz, zaszczekasz jak piesek dworski, może ci, na mój złoty lasek popatrzeć pozwolę, ale wpierw jeszcze ci tyłek goły, pejczem wygarbuję, to za twoje ostatnie zachowanie.

Reher już nawet wściekły nie był. Carriass mówiła całkiem przytomnie i z przekonaniem.

– Carriass, nie poznaję cię wcale!

– I słusznie, bo nie jestem Carriass tylko Ssairrac. Przyniesiesz to, co chciałam czy mam się obrazić i pójść sobie?

– Wybacz, miła. Już wszystko zaraz dostaniesz. – Straż – zawołał.

W mig przybył Oberbaher.

– Tak, królu?

– Przynieść skrzynię złota i kamieni przednich, trzy suknie najlepsze. Jadło dla mnie i królewny Termidei.

Na te słowa kapitan do ziemi pokłon złożył przed królewną.

– Och, wybacz mi pani. Nie wiedziałem, żeś księżniczka Carriass.

– Jestem Ssairrac. Masz szczęście, że nie mam pod ręką bicza, bo po tłuszczem obrośniętych gnatach, byś oberwał.

Kapitan oddalił się w ukłonach. Po chwili Reher ramię jej podał i do sali królewskiej wprowadził. Kucharze stół zastawiali, a czworo rosłych ludzi skrzynię przyniosło. Piękna służąca, suknie wyszywane złotem i perłami przed nią na skrzynię położyła. Pierwszą w kolorze niebieskim, drugą czerwoną jak krew, a trzecią zieloną. Jedna piękniejsza od drugiej.

– Zaczekaj, miła. – Reher skłonił się nisko, w rękę ją ucałował.

Wrócił po chwili z suknią białą. Nie ślubną, ale z cieniutkiego jedwabiu wykonaną i białymi perłami wyszywaną.

– Ta spodobać ci się powinna.

– A i owszem, niczego sobie.

– Łaskę mi uczynisz, jeżeli dla mnie ją włożysz.

– Całkiem możliwe. Dobre to jadło, nie powiem. Daj dukata kucharzowi.

Reher, jak w obraz, w nią się wpatrywał.

– Może przemyślisz jeszcze propozycję moją. Prawda to, że kamienia tajemniczego szukałem, ale teraz moje serce w rozterce. Piękna jesteś i niepodobna do Carriass w postępowaniu.

– Słuchaj, Reher. Nie będę twoją żoną. Nie dlatego, że mi się nie podobasz. Wcześniej brałam pod uwagę małżeństwo, tylko o twoim postępowaniu mi doniesiono i w sercu cię znielubiłam. Potem zachowałeś się niegrzecznie. A niegrzeczny chłopiec musi dostać baty. A ostatecznie sprawy się zmieniły i już mam kogoś.

Reher czuł, że zaczyna od zmysłów odchodzić. Dziewczyna działała na niego jak żadna dotąd. Nawet o wojnie zapomniał, co innego go jeszcze mocniej absorbowało.

– Pani, powiedz tylko. Jak to złoto weźmiesz? Sama przez fosę weszłaś. Żołnierzy z tobą nie ma, bo mój chłopiec z wieży by dostrzegł…

– O to niech cię Reherze, głowa nie boli. Za fosę skrzynię i suknie zawieziesz, a dalej to moja sprawa. Dziękuję za jadło.

– Pani?

– Co marudo?
Zamiast się złościć, zaczęło go pociągać, jak go traktuje.

– W sukni białej chciałem cię zobaczyć, obiecałaś…

– W sukni, czy co pod suknią skrywam? Złotych spiralek nie widziałeś nigdy, prawda?

– Tak. Domyślam się, że matka twoja…

– Nic mi o niej nie mów. Mam do niej również słowo na osobności. Dobrze, będziesz grzeczny, to o co prosisz, dostaniesz. Na pokoje prowadź.

Reher uradowany do sypialni z nią poszedł, a kiedy weszli do komnaty, drzwi zamknął.

– To teraz moja będziesz.
Rzekł to tylko, a nawet ręki nie wyciągnął w jej kierunku.

– Reher, zaczynasz mnie irytować. Chyba starcze zaniki pamięci ci dokuczają. Miałeś na czterech łapach pochodzić. Zdejmuj pas.

– Chciałem…

– Nie obchodzi mnie, co chciałeś. Rozbieraj się. Pasek na szyję ci założę. Na czworakach będziesz chodził i szczekał. Pejczem, tym, co na ścianie wisi, tyłek ci zleję, bo kara za poprzednie słowa i postępki, być musi. Zobaczysz mój złoty lasek, a może coś więcej…

– A jak cię siłą wezmę, przecież nie dasz mi rady?

Ssairac śmiać się zaczęła.

– Reher, pomyśl! Czy mówiłabym to wszystko, gdybym mocy nad tobą nie miała? Dodatkowo pięć batów na gołą… Ostatnie ostrzeżenie. I trzy wsie ci spalę, chociaż ludzi oszczędzę.

Król Arpaganni oczy szeroko otworzył.

– Kamień Um znalazłaś, moc tajemną posiadłaś! Wiedziałem. Inaczej takich słów byś nie prawiła.

– Kamień Um znalazł, kto inny, i to, jeszcze zanim na zamek ojca mego przybyłeś. Nic ci po nim. Nikomu się już nie przyda. To bajka tylko.

– To…

– Rusz głową, ponoć, żeś przebiegły.

– Wybacz, Carriass. Tego, co chcesz, uczynić nie mogę. W swoje oblicze w zwierciadle spojrzeć bym później nie mógł…

– Twój wybór. Na dziedziniec prowadź zatem, wizyta skończona.

– Może…

Carriass z gniewem na niego spojrzała.

– Nie jestem kluskami z mlekiem, królu. Miałeś swoją szansę. Na drugi raz pamiętaj. Ssairrac zdania nie zmienia. Zresztą Carriass również.
Król Arpagonni poczuł mrowienie na całym ciele.

– Smok! Który?

– Nie twój interes. Cztery wsie. Jeszcze słowo i żadnej wojny nie poprowadzisz.
Struchlał olbrzym na te słowa. Zrozumiał, że Carriass od początku serio mówiła.

– Powiedz mi tylko, kto moich ludzi ubił. Domyślam się, że tylko jeden jest taki, co to uczynić był zdolny. Brat mój, Renthin.

– Dobrze myślisz. To twoi ludzie na siebie wyrok sprowadzili. Ty na jego miejscu postąpiłbyś podobnie. Tylko ich dowódca wyżył, w dobrych rękach się znajduje. Do zdrowia wróci, zdecyduje. Wrócić zechce, dobrze. Zostać postanowi, nie waż się go zmuszać!
Reher na kolana upadł, przed księżniczką i rzekł uniżony.

– Pozostań na uboczu, smoka nie angażuj, proszę.

– Nic nie obiecuję. Na razie swoje sprawy prowadźcie, a ja swoje czynić będę.

– Niech i tak będzie. Mocny prawo ustala.

– Grzeczny chłopczyk.

Reher zęby zagryzł, aż zgrzytnęły, ale nic nie wyrzekł. Z księżniczką na dziedziniec wyszedł. Swoim ludziom kazał wynieść przed fosę skrzynię ze złotem i suknie przednie.
Carriass usiadła na skrzyni. Reher ukłonił się nisko i wraz ze swoimi rycerzami do zamku wrócił.

– Dostrzegą cię, Kiciu…

– To im się nie pokażę – rzekł Erragea.

Carriass na dźwięk jego głosu, rozkoszne drganie ciała poczuła.

– Och, czemu jesteś taki ogromny… – powiedziała do siebie.

Tymczasem czarny smok burzę sprowadził. Po chwili nawałnica się zaczęła i ściana deszczu z piorunami od zamku ich oddzieliła. Carriass dziwiła się, że deszcz kończył się kilka jardów przed nią.
Poczuła, że najpierw unosi ją coś w powietrze i na miłym miejscu sadza. Po chwili skrzynia znikła, a za moment, suknie obok niej się znalazły. Smok nadal pozostawał niewidzialny.

– Gdzie złoto?
,,W pysku trzymam – odezwał się do jej głowy. – Do mnie lecieć musimy, dopiero potem do Termidei. Kogo zobaczyć chcesz najpierw, Kapturku”? 

Cerriass wszystko słyszała, bo mówił do jej głowy.

– Wszystkich co mnie oszukali. Oj dostanie im się ode mnie. Wsie spalimy teraz?

– Przy granicy z Termideą. Postraszę ich nieco, to z chałup uciekną i nic się im nie stanie.
Carrias troszkę żal się zrobiło z tego powodu, bo w końcu zła do cna nie była i sumienie wciąż posiadała, ale smok jej szybko wytłumaczył.

– Ludziom, zawsze bieda. I tak wsie by wojna zniszczyła. Nie powiem ci, co się stanie, chociaż wiem.

Erragea leciał jeszcze szybciej niż poprzednio. Nawet nie lądował, skrzynię wypluł wprawnie, że do jaskini wpadła, jak poprzednio księżniczka, kiedy ją Kanga zostawiła.

– Erragusiu, chodź do swojej dziewczynki – zaszczebiotała milutko.
Poczuł smok drżenie, silniejsze, niż kiedy poziomkami się raczyła i klejnot swój mu pokazała. Znał jej myśli i pragnienia, dlatego wiedział, co dzieje się w środku.
Do jaskini wpłynął niby listek lekki zefirkiem naganiany.

– Co tam, Ssairac, skarbie mój? – zaczął ciepło.

– W zasadzie mówić nie potrzebuję, bo myśli znasz moje, a co jest dziwne, ja twoich nie czuję, a to nie jest sprawiedliwe, bo niby jestem twoim jeźdźcem, to powinnam, ale o tym później porozmawiamy. Wiesz, że moje serce dla ciebie bije od chwili naszego poznania i już mi Orberis z głowy wyparował. Pewnie jesteś świadom, że całowałam go i o rozkoszne drgania mnie to przyprawiło. Nago mnie nie widział, chociaż chciałam to w uniesieniu i przypływie uczuć, zrobić…

– Wiem, do czego zmierzasz, duszko moja. Co ci po tym, że przyrodzenie moje ujrzysz? Jest trzy razy większe od ciebie.

– Dobrą córką byłam, w zamku spędzałam czas cały i jakoś okazji zabrakło, aby obejrzeć…

– Chcesz, bym cierpiał więcej? Miłuję cię w sercu, tego masz świadomość, ale już ci mówiłem, że smokiem jestem, a ty w ludzkie ciało posiadasz i gdybym nawet był twoich wymiarów, nic by z tego nie wyszło, bo natura tak stworzona, że z takich związków nic się nie rodzi.

– Czyli odmawiasz. Rozumiem, bo nie chcę bólu ci dodawać, ale raz jeden rozkosz dać mi możesz.

Smok od początku wiedział, czego pragnie.

– Powiedziałem, że zaniechasz poszukiwań…

– Errogusiu – po pysku, przy dziurkach od nosa go pogładziła – Obiecuję jako Ssairacc i Carriass, bo gdzieś tam jeszcze w głębi ta druga się ukrywa, że tylko raz poproszę i poszukiwań nie zaniecham.
Erragea pomny, że mało co wskórał, ostatniej deski ratunku się uchwycił i ciepło wyrzekł, chociaż wprawdzie inaczej do niej nie przemawiał.

– Tobie rozkosz zadam, a sam co dostanę? Tak na zimno mam twoją intymność lizać?

– Spróbuj odczuwać w duchu, przecież, gdy siadam, a nawet jak blisko jestem ciebie, ekstazę taką czuję. Mam ciało i w nim bym chciała to raz poczuć.

       Bardzo wolno, wciąż lekko przybrudzoną suknię zdjęła i tym razem piersi krągłe lewą dłonią zasłoniła, a prawą złote loczki łona.

– Kapturku, naprawdę niegrzeczna jesteś. Zazdrosny nie jestem, ale powiedz tylko, czy i przed Reherem byś tak się obnażyła, gdyby przystał na warunki twoje?
Ssairrac, bo Carriass by tak nigdy nie postąpiła, ucieszyła się w środku, że zaraz pragnienie się jej spełni i z trudem podniecenie hamowała, bo miała dobrą odpowiedź dla smoka i wiedział, że jej uwierzy, bo kłamać mu nie mogła.

– Wiedziałam, że duma mu nie zezwoli, a gdyby jednak, z niczym bym go zostawiła, aż taka głupia nie jestem. Nosa bym mu tylko utarła bardziej. Żebyś, jednak wiedział, co i tak nie jest dla ciebie zakryte, tylko dla ciebie taka jestem i boleje, że chędożyć nie możemy. Popieść mnie, proszę, bo chyba czujesz jak płonę w środku, gotowa sama się dotykać przed tobą.
Erragea czuł, że sam w pułapkę swoją wpada. Kilkoma słowami pokrętnymi z dobrej dziewczyny, dziewkę karczemną z niej uczynił, co o rozkoszy cielesnej tylko myślała i naprawdę zaczął przemieniać swoje podniecenie w myśli i odczucia, bo przecież z kamienia nie był i pragnienie pieszczot w nim rozbudziła.
W oczy błękitne, do szafiru podobne się wpatrywała i odczuła, że gotowy prośbę jej spełnić dłonie z miejsc intymnych zabrała i podeszła blisko, że jego oddech czuła, tym razem różami pachnący. Jęzor długi wystawił i obydwoje wiedzieli, co zaraz się stanie. Wspomniała jak Kangę w nos i szyję pocałowała, ale tamto innego rodzaju było. Ukucnęła, jęzor dłońmi ujęła i twarz pochyliła i nie tylko ustami, ale i językiem różową część pocałowała. Erragea, aż oczy przymknął, bo rozkosz wielką poczuł. O ile wcześniej księżniczka podniecenie czuła, teraz świadoma, że na skraju szczytu co kochankowie mają, stała. Na jęzorze wielkim gołe ciało ułożyła i nie tylko ustami, lecz dłońmi, udami i całym ciałem przywarła. Pierwszy raz odczuła smoka ogromnego, na szczęście dla niego, tylko te myśli i pragnienia miłosnych uniesień dotyczące. Udami objęła język i tyłeczek uniosła, starając się, aby groszkiem twardym, co najmilejszym punktem ciała jest, trzeć jęzor smoka zaczęła. Zwinął koniec w szpikulec i delikatnie jej przyrodzenie dotykał. Ssairrac ekstazy doznała i burza w jej ciele szaleć zaczęła. Mało jej było i naparła kibicią silniej, żeby wszedł w nią głębiej. Smok duchową ekstazę odczuwał i jej pragnienie spełnić musiał. Nadział ją i do góry uniósł na języku samym. Oplatał udami najpierw, potem ufna, że spaść nie może, jak podczas lotu, podrzucała swoim ciałem, żeby nadziać się głębiej. Tak podniecona się czuła, że nawet utraty dziewictwa nie odczuła, a jej pierścień różowy rytmicznie się zaciskać zaczął na tym, co rozkosz jej sprawiało. Jękiem głośnym pieczarę napełniła i ciało do tyłu wygięła. Uda oderwała i w powietrzu nogi trzymała tylko nadziana na różową pikę, drgała z rozkoszy wielkiej, a trwało to długo. Erragea jęzor do paszczy wsunął i dziewczynę tam położył. Mimo że zębiska wielkie i ostre niemal dotykały alabastrową skórę, strachu nie czuła, ufność w smoku pełną miała. Wysunął jęzor na powrót, a Ssairrac nadal go lizała i mokrą intymnością się ocierał. W końcu zeszła, nie mając władzy w nogach, więc usiadła gołym tyłeczkiem na granicie chłodnym.

– O matko moja, jakie to rozkoszne. Smoczku ukochany, jeśli chcesz, cipkę ci wystawię, o skalną ścianę się oprę i w normalny sposób mnie weźmiesz.

– Kapturku – sapnął Erragea – jesteś głuptaskiem wielkim. Może i bym radości doznał, ale wolę nie próbować. I jest tylko jedna ku temu przyczyna.
Księżniczka czuła w sobie drgania jeszcze, ale ciekawość odpowiedzi nad tym górowała.

– Czyli możesz, tylko nie chcesz? Wiem, że wielkością się różnimy, ale wierzę, że delikatny być potrafisz. Powiedz, jaki powód nam przeszkadza?
Na szczęście zaspokojona przez chwilę, nie miała ochoty na powtórkę, na którą by się i tak smok nie zgodził, bo transformowanie podniecenia z ciała pochodzącego na duchowe rozkosze dużo go mocy kosztowało, dlatego jej odpowiedzieć postanowił, ale najpierw śmiech jego pieczarę napełnił.

– Cha, cha, cha. Kapturku słodki, naprawdę małym głuptaskiem jesteś – nieco spoważniał pomny, że Carriass ani Ssairrac nie zna praw natury, więc objaśnić jej musiał.

– Wiesz li ty, jak chędożenie przebiega?

– Tak za bardzo nie wiem. Mąż wsadza tę część odpowiednią, kutasem zwaną, porusza wiele razy, a potem nasienie zostawia. Czy coś pominęłam?

– Jest istotna sprawa. Kiedy dwoje ludzi to robi, krzywdy niewiasta nie zazna.
Roześmiała się księżniczka.

– To bardzo miłe jest ponoć, nie sądzę jednak, że tak rozkoszne, jak to, co miałam z tobą.

– Tak, czułem dokładnie, ale nie o to mi chodziło. Ponieważ się nie domyślisz, muszę cię poduczyć. Ciało jest tak zbudowane, że nasienie ma miliony maleńkich rybek, plemnikami później nazwanymi. One do jaja spieszą, aby je zapłodnić. Zwykle jeden dochodzi, wówczas człowiek za dziewięć miesięcy się rodzi. Mnie jednak chodzi o sam wytrysk. Jest silny, bo inaczej trudno by było tym rybkom do jaja dotrzeć. To miałem na myśli, mówiąc, że krzywdy to niewieście nie czyni, ale ja nie jestem człowiekiem, albo lepiej nie w jego ciele. Wytrysk mojego nasienia by cię zabił, rozumiesz?

– Och, doprawdy. To nie byłaby taka zła śmierć, Kiciu. – Księżniczka wyobraźnią widziała, jak sperma, niby erupcja wulkanu tryska, całą ją zalewa i do granitu przygniata.
Erragea głową pokręcił.

– Chyba jednak polecę z rodzicami twoimi rozmawiać. Gdzieś błąd w wychowaniu twoim popełnili.

– Errogusi, mnie się zdaję, że gdy ciebie spotkałam, dopiero taka się stałam. Nawet w największym uniesieniu z Orberisem bym mu cipki swojej nie pokazała, a z tobą wiesz, jak było. Strasznie dobrze zrobiłeś swojej Ssairrac i zgodnie z obietnicą, nie spocznę, aby kamień Um znaleźć, a sam wiesz, że Reherowi nabajałam, podobnie jak Kaundze, o miesięcznej przypadłości. Którą suknię mam złożyć, co od Rehera dostałam? – Rzekła to i trzy kolejne przed nim przymierzyła i uznała, że Erragea w czerwonej ją lubi.
Uspokoił się nieco już smok ogromny. Na razie zaniechał rozmowy o wychowaniu córki, bo sam poczuł się winny nieco i postanowił zmienić niektóre punkty swojego planu, bo zrozumiał, że śliczna blondynka rozumek spory posiada.
Ssairrac założyła czerwoną, a resztę do skrzyni schowała. Co do sukni od Aminy, jeszcze nie postanowiła, a brudnej nie chciała oddać.

– Czy teraz możemy lecieć? – zapytał już całkiem uspokojony.

Uwierzył księżniczce, że tylko raz tego zapragnęła i z ulgą odetchnął.

– Do Termidei! – zawołała.

Ssairac gołymi stopami mięciutkiej skóry dotykała, tuż za karkiem Eraggea i niczego się nie trzymała, bo ufność w swoim smoku, całkowitą pokładała. Rozkosz jej ciało i duszę napełniała, w miłości kompletnej przebywała. Erragea rad, że plan doskonale przebiega, do zamku, gdzie Carriass mieszkała leciał.

 

47
6/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 6/10 (2 głosy oddane)

Z tej serii

Komentarze (0)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.