Tajemnica wodospadu Umgar (III)

15 października 2025

Opowiadanie z serii:
Tajemnica wodospadu Umgar

1 godz 7 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Orberis wciąż ma problem. Czuje, że kocha księżniczkę, ale wie, iż jako drwal nie ma szans zostać jej mężem. Swoje życie miał ułożyć z Maginą. Niestety po spotkaniu córki królowej Deerhe wie, że nie kocha córki kowala. Pod wpływem zazdrości, że Cole, inny drwal, który stara się o względy Meginy i może ją dostać za żonę, Orberis oświadcza się Meginie i oświadczyny zostają przyjęte. Dopiero wówczas zaczyna rozumieć, że się zbytnio pospieszył. Przeznaczenie działa swoimi drogami. Kanga, smok rodzaju żeńskiego, wybiera drwala na swojego jeźdźca. Na razie działa na Orberisa pozazmysłowo, nie chce ingerować w wybory jego serca. Jej działanie jest takie, że młody drwal szybko zapomina, co mu mówi i że ją nawet zna. Jednak nadal coś go ciągnie do wodospadu Umgar. Carriass pragnie Orberisa i tylko jej status nie pozwala jej, by mu się oddała. Sprawy się komplikują, bo Termidea jest w obliczu wojny. Księżniczka musi odstawić na bok sprawy serca, czuje się w obowiązku ratować kraj i lud, przed nieuchronną wojną ze strony Rehera. Upatruje pomoc w tajemniczym kamieniu Um i Kandze, która coraz bardziej oddziałuje na Orberisa. Okazuje się, że jest jeszcze drugi smok, całkiem różny od Kaungi. Wygląda na to, że on wybrał na swojego jeźdźca, Carriass. Kogo wybierze serce Orberisa? Czy Kanga pomoże uratować kraj przed najazdem Rehera? Okazuje się, że wszyscy szukają kamienia Um, nawet chan, władca stepów Assual. Jego armia jest tak liczna, że może zagrozić i Reherowi, i Armidosowi. Zegar tyka i wybuch wojny jest nieunikniony. Kanga ukrywa wiedzę przed Orberisem, ale ona też nie wie, że nie wszystko, czego jest świadoma i o czym jest przekonana, jest prawdą.

Carriass.

Wróciłam do komnaty, wieczorne ablucje przeszłam, a gdy służki wyszły, odzienie odświętne zmieniłam ukradkiem, na suknie skromną. W kieszonce trzy srebrne monety odkryłam.

„Przydać się zawsze mogą” – myśl mi przyszła.

List napisałam do rodzicieli. Włożyłam pod poduszkę, ze łzami w oczach to uczyniłam. Przez okno po winorośli się wykradłam. Rogal miesiąca na niebie wysoko świecił, nie chciałam być zauważona. Przemknęłam się koło strażników, znając ich codzienne rytuały. Widziałam, jak wóz zaprzęgnięto, w którym jadło przywożono do zamku ze wsi. Wskoczyłam chyłkiem na niego, w sianie się chowając. Materiał wóz okrywał, co by wiatr suchych traw nie rozwiewał, dla mnie fartem to stało, bo i dojrzeć mnie oko nie mogło. Udało mi się, bo zauważyć nikt nie zdołał. Niebawem wóz ruszył, słyszałam, że most zwodzony opuszczano, łańcuchy na swój los narzekały, o oliwę prosiły. Ryzykowałam, ale musiałam pierwsza odnaleźć kamień Um, od tego zależał los mój i królestwa, jak i ukochanych rodziców moich.
Zmęczona usnąć musiałam, bo obudziło mnie pianie koguta. Wyjrzałam na zewnątrz, byłam w jednej z wiosek. Niestety nie tej samej, w której Orberis zamieszkiwał. Potrzebowałam rumaka, aby tam dotrzeć. Zobaczyłam na polu chłopaka, który prowadził konia do wodopoju. Podbiegłam do niego, uśmiechając się przyjaźnie.
– Wiesz jak, stąd dotrzeć do wioski drwali?

– Ano wiem, a kim jest panienka, że pyta? Włosy jak zboże…

– Nie kłopocz się zbytnio, zagubiłam się po drodze, konia potrzebuję, zawieziesz mnie tam?

– A co z tego mieć będę? – powiedział chłopiec, drapiąc się po głowie.

– Srebrnika dostaniesz.

Pokazałam mu monetę, od której oczy mu pojaśniały. Rozejrzał się, czy ktoś go nie obserwuje, po czym poklepał kasztanka po boku.

– Pójdę po siodło – rzekł, ale zatrzymałam go, widząc, że chce biec, do stajni pewnie.

– Nie trzeba mi udogodnień jakiś, ruszajmy.

– Ale panienko…

Nie zważałam na niego, tylko ochoczo wskoczyłam na rumaka, podałam mu rękę, aby mógł usiąść przede mną. Dosiadł się, głaszcząc zwierzaka po szyi.

– Jak cię zwą? – zapytałam miło.

– Jasiek, Jasiek Pasieka – powiedział chłopak, pokazując uśmiech, w którym brakowało kilku mleczaków.

– A ty? Jak cię wołają?

– Carriass.

– Dziwne imię – skrzywił się, to go trzepnęłam ręką po głowie, na co uśmiechnął się lekko.

– Ruszajmy – zawołałam, nie trzymając urazy, bo szczenie to jeszcze, nie młodzian nawet.

Koń niechętnie wiózł dwie osoby, ale powoli zmierzał ku borowi. Cieszyłam się, że znalazłam przewoźnika, a tylko modlitwy składałam, by chłopak nie skojarzył, kim jestem. Nie miałam zamiaru zwracać na siebie uwagi, przynajmniej dopóki nie dotrę do wioski drwali.
Orberisie, jadę do ciebie! – serce z radości mocniej zabiło, na myśl, że pięknego drwala ujrzę.

Orberis.

Dnia następnego, mgła o poranku wioskę spowiła. Przez uchyloną okiennicę wpadł do izby zabłąkany kot, szukając zapewne ciepłego pieca. Podniosłem się z pierzyny, nikogo wokół siebie nie zastałem, domownicy do pracy wyruszyć musieli, skoro świt nastał. W polu roboty mieli co niemiara, a i zwierzęta jeść wołały. Obmyłem twarz wodą, iść na zewnątrz chciałem, kiedy poczułem zapach smażonych placków. 

Megina przy piecu stała, wlewając z glinianej misy ciasto, prosto na żeliwną płytę nad paleniskiem. Cichutko się zachowywała, bosą stopą po klepisku chadzając. Orzechowe włosy w warkocz uplotła, smukła, z uśmiechem na twarzy przygotowywała śniadanie. Idealna żona, doskonała przyszła matka, można rzec by. Biodra jej tańczyły z każdym krokiem, gdyby na innego trafiła, pewno by się nie mógł powstrzymać, będąc z nią sam bez świadków jakiś. Mnie jednak trapiło co innego, pomimo jej urody, wciąż wydawało mi się, że to nie ona ze mną życie spędzić powinna. Schowałem się, aby mnie nie spostrzegła, nie chciałem jej przeszkadzać. Szukać kowala, zacząłem. Głód doskwierał, lecz rozmowa ważnością ponad jedzeniem stała. Wyszedłem na podwórko, przepędzając gdakające kurki, które ziarno dziobały. Zbliżałem się do kuźni, skąd odgłosy młota dochodziły.
Renthin nie próżnował, ciężko pracował, aby Aminę oraz Meginę i resztę potomstwa, jak i domostwo całe, utrzymać. Mógłby być królem, na uczty chodzić, ale życie potoczyło się inaczej. Podziwiałem jego uczciwość, ciężką pracę, właśnie taki władca zrozumienie ludu swego najlepsze posiadał. Kowal władzy nie pragnął, proste życie prowadził i ono mu wystarczało, od pałaców i skrzyń ze złotem, droższe.
Wszedłem do środka rozgrzanej od pieca kuźni, spoglądając na mego druha i przyjaciela. Na mój widok młot odłożył i złapał mnie mocno, chcąc się przywitać.

– Wstałeś Orbę!

– A jakże, ile człek spać może? Dzień nowy, do domu mi czas wracać.

– Przecie tu dom twój i przyszła małżonka, gdzie ci spieszno? Bracia i siostra rodzicom pomagają, ciebie im nie brak tak bardzo.

Gorąco mi się zrobiło, nie od paleniska, ale w sercu. Wyznać musiałem, co czuję i jaki błąd popełniłem.

– Renthinie, o Meginie pomówić pragnę.

– Doskonale, weselisko chcesz zrobić, nie kłopocz się chłopcze! O wszystko zadbam osobiście.

– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że wątpliwości dręczą, nie wiem, czy uczucie me gorące na tyle, abym mógł się oświadczyć? A przecie to zrobiłem.

– Orbę, jak się kocha szczerze, to i uczucie jest wielkie.

– O tym przyszedłem porozmawiać, drogi Renthinie.

– Wiem, co chcesz mi powiedzieć, niegotowy jesteś z kobietą spółkować. Niedoświadczony, rację mam?

– Nie miałem nikogo, ale…

– Choć to córka moja, to jeśli rad ci potrzeba męskich, to pomogę, wszak temat trudny, ale jako syna cię traktuję.

Zrozumiałem, że w ten sposób nie dotrę do celu. Kowal zaiste myślał o czym innym zgoła. Serce mi waliło mocno niczym młot o kowadło.

– To naturalne, obawiasz się, aby cię nie wyśmiała, skompromitować się nie chcesz w jej oczach. Czysty jesteś, wiem – kontynuował – Megina się tobą zajmie, to razem do wszystkiego dojdziecie. Kiedy byłem młody, z Aminą w noc poślubną…

– Renthinie, błąd popełniłem – wyznałem wreszcie.

– Błąd? Zaczekaj, wytłumacz…

– Cole do twej córki chciał iść, o oświadczyny prosić…

– Wiem, bo cię pobili, sam bójkę skończyłem nierówną – przerwał mi spiesznie.

– O tym chciałem pomówić. Zazdrość mnie zaślepiła, złe doradztwo przyniosła. Poczekać chciałem, zastanowić się, a tak, w obliczu innego konkurenta, pośpieszyłem się nadto.

– Orbę – złapał mnie, przytrzymując, jakby chciał, abym ochłonął. – Niczym syn dla mnie jesteś, mówiłem, że prędzej tobie Meginę oddam, niż, komu innemu. Nie zrobiłeś błędu, wiem, że sumienie cię gryzie, bo prawy człek z ciebie. Nie masz się, po co obwiniać, Megina kocha ciebie, a nie Cole, jej matka mi szeptała. Mówiłem ci przecież!
Byłem przerażony, nic wytłumaczyć się mu nie dało. Czułem się, jakbym wpadł po pas w bagno, za każdym razem co próbowałem wyjść z niego, zatapiałem się jeszcze głębiej. Nie kłamałem, musiałem prosto i dosadnie rzec, to co czułem, inaczej żałować tego całe życie mogłem.

– Nie kocham Meginy, lubię ją, ale nie kocham – wyznałem, a z twarzy kowala zniknął pogodny wyraz.
Wyrwałem się jakoś z silnego uścisku, czekałem na spotkanie z pięścią, która była mi zasłużoną karą za mój występek i lekkomyślność. Oczy zamknąłem, ale nic się nie wydarzyło. Renthin wyszedł na zewnątrz, patrząc w stronę chaty. Dobiegłem do niego, widząc, jak jest załamany. Spodziewałem się, że gdyby użył wobec mnie siły, połamałby mnie jak drewno zbutwiałe.
Mgła zaczynała opadać, robiło się coraz cieplej, a mnie zimne poty oblały. Nie chciałem tracić przyjaciela i druha. Z własnym ojcem czy bratem tyle słów nie zamieniłem, co z poczciwym kowalem.

– Młody to i głupiś jeszcze i niedoświadczony. Zawiodłem się na tobie. Wmawiałem sobie, że z mą córką wnuki mi dacie, będziemy wspólnie kuźnię rozbudowywać, drwa nosić z lasu.

– Renthinie…

– Za mało dociekałem, Megina zasługuje na szczęście, to ma pierworodna córa. Serce jej złamiesz, łzy się poleją, a na to lekarstwa nie ma, niewiasta zraniona, nie do poznania się stać potrafi.

– Wybacz mi – upadłem na kolana.

– Nie mnie o wybaczenie będziesz prosił, ale z Meginą rozmawiać w oczy musisz. To w jej źrenice zajrzeć powinieneś, winy braku rozsądku, na siebie przyjąć. Zaprawdę jej nie pokochasz? W czym ona gorsza, w czym ci zawiniła?

– W niczym, to moje serce spokoju nie daje.

– Pomyliłem się, ktoś inny twe myśli zaprząta. Jak mogłem być tak niedomyślny? Ty z księżniczką przebywałeś ostatnimi dniami. Nie oszukasz starego kowala, który dłużej na tej ziemi stąpa. Ty ją kochasz, widziałem, jak na nią zerkałeś.

– Carriass jest jaśnie panienką z grodu, nie mogę o niej myśleć…

– Ale myślisz i niech mnie teraz piorun trafi z niebios, jeśli to nieprawda.

Nic się nie wydarzyło, burzy nie usłyszałem.

– To nie tak, nie wolno mi pokochać księżniczki, drwalem zwykłym jestem!


 

Sam przed sobą przyznać nie mogłem, jak wielkie wrażenie na mnie zrobiła nadobna niewiasta o włosach, jak świeżo ścięte zboże, o oczach, co żadna nie ma, o głosie słowika, o dotyku wietrzyk delikatny przypominającym.

– Nie wolno ci, bo to utratą życia grozi! – zawołał poważnym tonem kowal – życie stracić chcesz tak młodo? Dam ci czas, abyś, przemyśleć swe postępowanie zdołał i pomiarkował w spokoju ducha, co serce ci podpowiada. Twoja wola co uczynisz, nie szepnę ja słowa Meginie, a ty zastanów się dobrze, ciebie zaklinam!

– Wdzięczny ci jestem druhu drogi – powiedziałem spokojniejszym głosem.

– Idź na śniadanie, bo córa moja w kuchni od świtu się krząta, przykrości jej nie rób.

– Dobrze – rzekłem zasmucony, bo mimo starań otworzyć całkiem serca przed Renthinem nie mogłem.
Wyszedłem na zewnątrz, słońce coraz wyżej na niebie świeciło. Zapach cudowny z chaty się unosił. Megina wyszła na próg, machając do mnie radośnie. Uśmiechnąłem się do niej.

– Orberisie, na strawę zapraszam.

– Idę już, ledwo z twym ojcem rozmawiałem.

Uradowana zaczęła się krzątać przede mną. W glinianej misce przyniosła placki pachnące. Soku podała na popitkę, sama nie jadła, tylko oczu nie spuszczała, kiedy pałaszowałem kolejne sztuki parujących jeszcze naleśników.

– Niebo dla podniebienia – pochwaliłem ją szczerze.

Na policzkach spoconych od pieca, pojawiły się rumieńce niczym na jabłkach w słońce wystawionych.

– Jedz na zdrowie, Orberisie – radość żywa z jej oczu tryskała.

– A ty, nie jesz nic? – Patrzyłem w oczy zaciekawiony.

– Zjem potem. – Jak w obraz we mnie patrzyła, a kolory krasy z twarzy nie schodziły.

– Nie mogę tak siedzieć, kiedy niewiasta głodna. – Wszystko, co w sercu miałem, nie przekreślało szacunku dla kobiety każdej, to rodziciele od małego we mnie wpajali, co dopiero dla Maginy, córki przyjaciela i druha mojego!

Podsunąłem jej miskę pod nos, trochę się zdziwiła.

– Jedz, bo nie przełknę nic więcej – rzekłem zdecydowany.

Nie wiem, czy się zlękła, ale zaczęła zjadać najpierw jedną sztukę, a potem więcej. Zastanawiałem się, czy powiedzieć jej co czuję, ale przypomniałem sobie rozmowę z Renthinem. Dam sobie czas, może zamieszka w mym sercu. Chciałem ją lepiej poznać, aby się przekonać, czy to, co poczułem do Carriass to tylko zauroczenie. Megina urodą księżniczce dorównywała.

Odezwałem się nagle.

– Pojedziesz ze mną, nad wodospad? – W oczy orzechowe patrzyłem, pomny jednego, że tam przy jeziorku, wyjaśnienie łatwiej przyjdzie.

– Och, Orberisie! Z chęcią! – ponownie radością oczy zajaśniały, z miłością większą na mnie patrzyła.

Pociągnąłem narzeczoną za rękę, kierując się do stajni. Kowal obserwował nas z oddali, pewnie miał nadzieję, że naprawić chcę wszystko. Mnie jednak chodziło o coś innego, przekonać się musiałem, czy Megina mi przeznaczona. Wsiedliśmy w dwójkę na Barri, która protestowała nieco, rżąc niezbyt radośnie.

– Nad wodospad nas wieź, proszę cię miła – powiedziałem w ucho same.

Na słowo „wodospad”, od razu odżyła, uwielbiała wszak to miejsce z traw soczystych powodu i czystej wody źródlanej, o smaku znakomitym, a skoro dla konia i dla ludzi taką pewnikiem była.

Megina objęła mnie w pasie, czułem jej ciepłe ciało, przylegające do mego. Jednak nie tak samo, co przy Carriass, samo ciepło przecież, bez dreszczy w ciele rozkosznych.
Bór gęsty ptasie trele wypełniały, dzień zapowiadały upalny. Po leśnej ścieżce przyjemnie się jechało. Gdy dotarliśmy na miejsce, zeskoczyłem pierwszy z klaczy, potem dopiero Meginie zejść na trawę soczystą pomogłem. Cieszyła się, gdy na ręce ją wziąłem, tylko Barri zarżała nerwowo. Podekscytowany sytuacją całą, uwagi nie zwróciłem, że śpiew ptaków ucichł, a tylko szum wodospadu ciszę wypełniał.

– Spokojnie, już dobrze, napij się wody, trawy skubnij – szepnąłem czule do klaczy umiłowanej.

Czarna jej sierść połyskiwała w promieniach słońca, kiedy zbliżała się do jeziorka. Megina podeszła również do chłodnej wody, zanurzając w niej stopę bosą. Orzechowe kosmyki łagodnie opadały na jej plecy, a delikatny wietrzyk rozwiewał je, niczym piórka, warkocz rozplątać musiała, pewnie podczas drogi uczynić to mogła.

– Rozkoszna woda, aż chce się w niej ochłodzić – powiedziała, zwracając się ku mnie.

– Jeśli chcesz się wykapać, to ja odejdę.

– Nie, Orberisie, jakże mam się ciebie krępować, skoro mężem mym rychło zostaniesz?
Przeszły mnie ciarki po całym ciele, nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.

– Megino, nie śmiałbym przy tobie…

– Nie bądź taki skromny, przecie nikogo nie ma, a klacz oboje nas widziała bez odzienia.

– Tak nie przystoi, ślubu nie było – wystraszony rzekłem.

– Wiem, że tego pragniesz, ciało moje oglądać ci dozwolę.

Nie pytała mnie o zdanie, tylko suknię zsuwać poczęła z ramion. Odwróciłem wzrok, inny na mym miejscu postąpiłby inaczej. Jednak miałem skrupuły, a i matka z ojcem zasady mi wpoili. Wiedziałem, że to niewłaściwe. Zanim się zorientowałem, co się dzieje, Megina tylko w cieniutkiej koszulce stała. Wprawnym ruchem zrzuciła i tę część stroju. Gorąco mnie ogarnęło. Skoczyła jednym susem do wody jak kryształ czystej. Machała do mnie, abym jej towarzyszył, ale nie potrafiłem się przemóc.

Usłyszałem znów głos, który w jaskini do mnie przemawiał.

– „Orbe, chcesz to zrobić? Wiesz, że odwrotu nie będzie?”.

Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo nie ujrzałem. Wciąż zamyślony wpatrywałem się w trawę, a znudzona samotnym pływaniem Megina, wyszła na brzeg po śliskich kamieniach. Niczego na sobie nie miała, to i chciałem podać jej odzienie, które zostawiła na brzegu, ale ona je w dal odrzuciła. Przylgnęła do mnie, cielesnymi atutami mnie kusząc.

– Co ty robisz, Megino! Gdyby ojciec nas zobaczył twój – spojrzeć w oczy musiałem.

– Nie widzi i widzieć nie musi. – O krok się odsunęła, bym ciało widział całe.

Natura na chwili ułamek zwyciężyła. Piersi jędrne dostrzegłem, sutki nabrzmiałe, oczy zatrzymywały. Na brzuch zerknąłem, by w końcu wzrok zostawić na trójkącie spiralek brązowych, łono wypukłe zdobiących.

– Nie można, nie godzi się – wyjąkałem cicho, zauroczony wdziękami.

Zaśmiała się, popychając mnie do wody. Wskoczyła za mną, wciąż kusiła, a nie zaniechała. Nie znałem jej od tej strony, wydawała się inna. Teraz zrozumiałem, dlaczego tak bardzo różniła się od Carriass. Księżniczka mnie do niczego nie zmuszała, chociaż pocałowałem ją, widziałem w przewiewnych porteczkach, to całkowicie przy mnie się nie rozebrała. Jej skromność mnie urzekła, czystość uroki ducha nad cielesność wywyższała. Natomiast Megina, za wszelką cenę uwieść mnie próbowała, chociaż jeszcze małżeństwem nie byliśmy.

Co miałem zrobić, zmanipulowany, rozpalony przez widoki, za które nie jeden mieszkaniec wioski oddałby, co najcenniejsze posiadał.
„Carriass wybacz mi, ujrzeć cię pragnę, tęsknię za tobą, choć ty o tym nie wiesz” – myśli mi w głowie kołatały i o ratunek błagały.

Carriass.

Przejażdżka przez leśne ostępy podobała mi się, takiej wolności pragnęłam z całego serca. Spodziewałam się oburzenia rodziców, gdy list mój odnajdą, ale innego wyjścia nie widziałam. Własny rozum miałam, a strach króla przed wojną był większy, niż przed oddaniem mnie Reherowi za małżonkę. Wybaczyłam mu jednak, bo wiedziałam, dlaczego tak uczynił, a nie inaczej. Chłopak, siedzący ze mną na rumaku, też ryzykował, wyjeżdżając z wioski. Nie spodziewałam się, co nas po drodze spotkać może. Myślałam, że to będzie przyjemna przejażdżka, ale moje przypuszczenia rozwiały się już niebawem. Koń jechał przez wąwóz, po obu stronach ściany ze skał stały. Wtem ujrzeliśmy drzewo zwalone na środku drogi.

Rumak zarżał niespokojnie. W naszą stronę strzała poszybowała. Jasiek nie wiedział co czynić, bo koń uspokoić się nie chciał. Szybko zawróciliśmy, a za nami zaczęło podążać dwóch jeźdźców. Bandyci leśni często zaszywali się w te miejsca, aby ludzi rabować. Nie obchodziło ich nic, tylko srebrniki i łupy. Okazało się, że chłopczyk znał inną drogę. Pędziliśmy niczym strzała. Sprytny Jasiek zauważył, że nad rzeką jest mostek, który ledwo się trzymał, bo był bardzo stary i omszały. W ostatniej chwili kazał rumakowi na niego wskoczyć. Coś zatrzeszczało i za nami budowla runęła do rzeki, płynącej w dole. Bandyci zostali po drugiej stronie. Wiedząc, że nic nam już nie uczynią, odetchnęłam z ulgą.

– Będę musiał wrócić okrężną drogą – odezwał się chłopak.

– Dzielny z ciebie jeździec, na dwa srebrniki zasłużyłeś – powiedziałam do niego, rada, że mimo młodości w rozsądek obleczony, mój przewoźnik został.

– Nie odmówię, matka za to jadła zakupi, materiałów na odzienia. Bogata jesteś? – spytał zdziwiony.

– Dlaczegóż tak twierdzisz?

– Tyle, co mi oferujesz, to tylko najbardziej majętni mają. – Coraz bardziej ufnie w mą twarz, spozierał.

– Nie dociekaj, tylko jedź, ciesz się, że mnie na swej drodze spotkałeś. – To rzekłam, aby jego tok myśli zmienić.
Wreszcie przestał mówić, dojechaliśmy do pierwszych zabudowań. Ścięte drwa i kłody zauważyłam.

– Dojechaliśmy – odrzekł szczerze zadowolony, że uczciwie zapłatę zarobił.

– Dzięki ci, dzielny jeźdźcu, choć jeszcze młody.

Uśmiechnął się znowu, pokazując mleczaki.

– To gdzie srebrniki? – spokojnie zapytał.

– Masz, oddaj matce, jak wrócisz. Tylko się zbytnio nie chwal. – W dłoń dziecięcą monety wcisnęłam.

– Niech cię o to głowa nie boli. Żegnaj, Catalonio.

– Carriass – powiedziałam z przyzwyczajenia.

– Wszystko jedno. – Rzekł to, a mi myśl przyszła, że to i dobrze, że imienia mego nie spamiętał.
Pomogłam mu wskoczyć na kasztanka, odjechał uradowany, jakby ktoś go złotem obsypał. Miły z niego chłopiec, ale przecież Orberisa odnaleźć musiałam.

Na piechotę dotarłam do wioski, ludzie mnie obserwowali, ale nie z powodu odzienia, tylko koloru włosów. Odziedziczone po matce cechy, mogły być tutaj postrzegane jako rzadkość, coś niespotykanego. Kroczyłam dostojnie, nauczona tego w zamku, to pewnie również musiało wzbudzić zainteresowanie.

Na szczęście dotarłam prędko do chaty, gdzie ostatnio nocowałam. Słysząc odgłosy z kuźni, do środka zajrzałam. Renthin wykuwał nowe podkowy, a gdy mnie ujrzał, o mało młota z ręki nie wypuścił. Nie spodziewał się mnie, dlatego tym bardziej mój widok go przeraził.

– Panienko, księżniczko! – ukląkł uniżony.

– Wstań, proszę, drogi Renthinie, to ja powinnam kłaniać się tobie.

– Czemuś pani bez obstawy i w takim pospolitym stroju? – zdziwienia nie mógł pohamować.

– Za długo, aby tłumaczyć. Gdzie znajdę Orberisa?

Jego wyraz twarzy zdawał się poważnieć. Nie rozumiałam powodu, ale dotarło do mnie, aby nie pytać.

– Pojechał nad wodospad. – Coś inaczej było, nigdy tak oczu nie chował i nie rozmawiał w taki sposób, ale podejrzeń, nie miałam.

– To i ja tam się udam, porozmawiać z nim muszę – odrzekłam rada, że odpowiedź otrzymałam.

– Zaczekaj, pani, Barri zabrał, a teraz nie mam wolnego rumaka, tylko jeden dziki ogier mi pozostał. Nie pozwolę ci go dosiąść, gdyż wierzga i zrzuci cię jeszcze – szczere zmartwienie na twarzy kowala dostrzegłam.

– Nie szkodzi, mam podejście do koni, pokaż mi go. – W siebie szczerze wierzyłam, pomna jak Obłok na me słowa odpowiada, a i piękna klacz matki nie raz mi ukazała, że mi rada i usłużna wielce.

– Pani, odpocznij może, jak tu przybyłaś, chyba nie na piechotę? – Zaczęłam w końcu rozumieć, że mnie zatrzymać pragnie, lecz powodu nie pojmowałam.

– Przywieziono mnie, prowadź do stajni. – Już decyzję podjęłam, więc zmienić to trudno by było.

Widział, że nie dawałam za wygraną, więc zabrał mnie ze sobą, ewidentnie coś ukrywał. Nie rozumiałam, tylko dlaczegóż to nie mogłam się z Orberisem zobaczyć.
Okazało się, że w istocie koń stał w stajni, ale gdy do niego podeszłam, zachowywał się przyjacielsko.

– Renthinie, skoro to dziki koń, to czemu taki spokojny?

– Księżniczko, zaczekaj tu na Orbe, dobrze ci radzę. – Patrzył znowu jak zawsze, ale z frasunkiem w oczach, przecież.

– Podaj mi powód, dlaczego mam nie jechać nad wodospad? – Zdecydowałam się wprost zapytać.

– Nie powinnaś, on tam kąpieli zażywa. – Odrzekł coś prawdziwie, lecz nadal czułam, iż inne powody skrywa.

– Raz uratowałam mu tam życie, gdy się topił, to nic strasznego – powiedziałam z uśmiechem, nie słuchając już, co chce dodać jeszcze.

Dosiadłam młodego karego rumaka, który z początku trochę się opierał, ale go uspokoiłam głaskaniem. Bez obaw ruszyłam przed siebie, pamiętając drogę. Uśmiech nie schodził z mego lica, wyobrażałam sobie, że Orbe ujrzę już wkrótce. Nie wiedziałam, czemu mnie tak do niego ciągnęło, ale musiałam tam jechać.

Zielony bór szumiał cicho, a koń niósł mnie lekko. Kiedy byłam już bardzo blisko celu, usłyszałam pluski wody, pomieszane z szumem wodospadu. Zeskoczyłam na ziemię, zaczęłam biec z entuzjazmem, już nie mogłam się doczekać widoku drwala.

Wtem ujrzałam, że nie tylko on w wodzie się moczy. Pływała koło niego nieodziana niewiasta, z mokrymi włosami. Zrozumiałam, kim była, gdy swe lico odwróciła w mą stronę. Nie wiem, czy mnie ujrzała, ale objęła dłońmi Orberisa i go całowała. Zmroziło mnie na ten widok, dech odebrało.

– Orbe! – zawołałam, a czułam, jakby ostrze kto w me serce wbijał.

Odwrócił się, momentalnie odpychając od siebie Meginę. Zmieszany wyszedł z wody, chcąc dotrzeć do mnie.

Spodziewałam się, że to nastąpi. Jakże mogłam myśleć o nim inaczej, niż o przyjacielu, księżniczką byłam! Przywołałam w pamięci jego pocałunek, serce mnie zabolało. Nie mogłam im obojgu na drodze do szczęścia stać, kiedy on ją miłował!

– Carriass! – zawołał do mnie.

– Wybacz, przeszkodziłam – twarz smutkiem okrytą, ukryć próbowałam.

– Nie przeszkodziłaś w niczym. Czy coś się stało? Czemu jesteś tutaj, zamiast w zamku? – Podszedł bliżej, a słowa wypowiedziane nadzieją napawały, nie mówił tak, jakby ktoś mu amory przerwał, to odczułam.

– Musiałam, potrzebuję twojej pomocy – prawdę wyrzekłam, ostatki smutku z twarzy usuwając i uśmiechem nakryć ból serca pragnęłam.

– W czym, pani? – Stał blisko, z troską me lico lustrował, powodu odgadnąć pragnął, przybycia mojego.

– Do wioski pojadę, zaczekam na ciebie. Ty skończ się… kąpać – dodałam cicho.

Czułam, że czasu potrzebuję, aby wszystko w sercu ułożyć.

Megina zafrasowana odzienia poczęła szukać w krzakach. Zdawała się patrzeć na mnie, niczym na ducha, który pojawił się nie w porę. Oboje mokrzy usiedli na brzegu, ona coś do niego mówiła, ale nie słyszałam dokładnie słów jej, bo łoskot wody wszystko zagłuszał.
Zostawiłam ich samych, wsiadłam na dzikiego konia, który okazał się łagodny. Teraz zrozumiałam, czemu Renthin nie chciał, abym tu przyjechała.

Pędziłam jak wiatr, rumak cwałował, a mnie łzy się zbierały. Wreszcie na powrót w wiosce się znalazłam, kowal ujrzał moją minę. Podszedł do mnie, pomagając z konia zsiąść.

– Pozwól pani ze mną. – Twarz dostojną dostrzegłam, serce dobre w nim poczułam, wszakże przykrości oszczędzić mi pragnął.
Bez słowa podążyłam za nim, wiedząc, że zanosi się na dłuższą rozmowę. Usiadłam w izbie, dostałam wody i owoców troszkę. Patrzył na mnie, jakby czuł, co mnie trapi. Rozejrzał się, czy jesteśmy sami i zaczął mówić.

– Księżniczko, powinnaś wiedzieć, że Orbe ustatkować się postanowił.

– Widziałam go z Meginą. – Starałam się mówić z godnością, jaką księżniczka mieć winna.

– Oświadczył się jej wczorajszego dnia, ona przyjęła jego słowa. – Rzekł to prosto, a ja ponownie ostrze na sercu poczułam, lecz znaleźć się umiałam, rozpaczy ukazać nie mogłam.

– Winszuję, gratuluję mu szczęścia – dodałam, chociaż w głębi coś się we mnie buntowało.

– Taki kawaler jak on, to dobra partia, ano i robotny, pomaga mi bez proszenia. – Wyraźna duma pierś mu napełniała.

– Wiem Renthinie. – Z jego wzroku wiedziałam, że troski serca dobrze skrywam.

– Co cię sprowadza do naszej wioski, pani? – Wnikliwie w oczy patrzył, jakby pomny, że nie po to, aby Orberisa ujrzeć, przybyłam.

– Muszę odnaleźć kamień Um, to sprawa życia lub śmierci. – W chwili jednej miłostki i serca uniesienia na bok odstawiłam i w prawdzie księżniczka dbająca o dobro ludu i ziemi ze mnie przemówiła.

– Tego legendarnego kamienia? – I w jego twarzy męskiej dostojność dostrzegłam, wyczuł, że o sprawach ważnych mówimy.

– W istocie, wojna nam zagraża. Ojciec obiecał na powrót mnie Reherowi wydać za żonę. Dałam królowi Arpaganni ultimatum, którego nie będzie w stanie spełnić.
Kowal spojrzał na mnie zaciekawiony, jakby to dotyczyło bezpośrednio jego.

– Ultimatum dla Rehera, zgodził się? To do niego niepodobne!

– A jakże, pierścień prawdy ma przywieźć, ale on nigdy go nie dostanie, bo czysty nie jest, kłamie. Wtedy wojnę będzie chciał rozpętać.

– Co najlepszego księżniczko uczyniłaś! – Renthin zasmuciła się srodze i ręce na chwilę załamał.

– A co miałam zrobić, żoną jego zostać? Znasz go lepiej ode mnie, występkami się trudni, kobiety bałamuci, życiem ludzkim gardzi. Wolałabym umrzeć. – Gorąco poczułam, z trudem wybuch gniewu hamowałam.
Podniósł się na chwilę, podchodząc do okna, zastanawiał się nad czymś głęboko. Wrócił, spoglądając mi głęboko w oczy, jakby złote kropki policzyć chciał na moich tęczówkach.

– A za kogo wyjść byś chciała? – Złagodniał zrazu i w oczy patrzył, jak ojciec rodzony powinien, jedynie o szczęście moje troskę mając.

– Za prawego męża, takiego, który kochał mnie będzie, szanował, nieco tylko starszego, nie musi być majętny, ważne, aby odważny był, gotowy za mnie życie oddać, silnego, ale delikatnego, co mnie wysłucha, słabość ducha wzmocni.

– Znam takowego, ale nie jest księciem i obiecał już komuś… – silną rozterkę w oczach księcia dostrzegłam.

Nie dokończył, bo do izby Orberis wkroczył, a za nim Megina, z mokrymi jeszcze włosami. Przemknęła do innego pomieszczenia, humoru nie miała, jakby sam widok mojej osoby w jej domu, go zepsuł.

Niedawno jeszcze ze mną szczerze rozmawiała, spałyśmy na tym samym posłaniu, jak przyjaciółkę mnie traktowała, na równi z siostrą prawie…

–  Siadaj Orbe, Carriass ma do nas prośbę.

– Jaką? – drwal młody to na mnie to na Renthina spoglądał, lecz z wyrazu oczu jego odgadłam, że płoche oceny wydałam i serce bez powodu tortury przeżywało.

– Niech sama ci powie, muszę na chwilę wyjść, zgasić palenisko, bo pożar gotowy – powiedział, jakby chciał na chwilę nas samych zostawić.

Nie odezwałam się pierwsza, to drwal otworzył usta, jakby coś złego zrobił, i dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

– Księżniczko, co cię sprowadza? Jak się miewa twój narzeczony?

– Uciekłam, Orbe. – Nie potrafiłam i przed nim niczego ukrywać.

– Jakże to! Znowu? – zdziwił się szczerze.

– Nie wyjdę za niego, prędzej umrę. Widziałam go, nieokrzesany, okrutnik z niego.

– Carriass, przecie będą cię szukać. – Gdyby nie sprawy królestwa, chętnie bym w ramiona mu wpadła i gorycz duszy przed nim wylała.

– Pomóż mi kamień Um odnaleźć. W tobie moja jedyna nadzieja. Wojna się szykuje, Reherowi kazałam pierścień prawdy przywieźć, ale on go nie dostanie, bo kłamliwy jest. Jak mnie za żonę nie dostanie, to wojsko wyśle, królestwo napadnie.

– A ten kamień, w czym pomoże?

– Ma niesamowite właściwości, wierzę w to. Legenda musi kryć prawdę, odszukajmy go i uratujmy mego ojca i mieszkańców Termidei.

– Nie wiem gdzie go szukać. – Orberis jakby zapomniał o zdarzeniu w jeziorku, o sprawach poważnych myślał, jak równy.

– Wiesz, do groty jeszcze raz się udaj. Czuję, że to jedyne rozwiązanie.

– A jeśli zginę, nie wypłynę na powierzchnię? Umrzeć na darmo nie chcę.
Usłyszałam kroki, to Megina wkroczyła do izby.

– Kto zginąć ma, pani?

– Ja – powiedział Orberis, uprzedzając mnie w odpowiedzi.

– Dlaczegóż to, za co? Nie pozwolę przyszłego męża na śmierć posłać. – Patrzyła dumnie, jakby chciała powiedzieć: Mój jest, jakim prawem chcesz mi go odbierać?

– Megino, na niebiosa, gdy on nam nie pomoże, to wojna wybuchnie, a wtedy zginą setki, a nawet tysiące. Głód nastanie i zniszczenie.

– A nie można co innego uczynić? – Wzrok twardy zelżał i ona jak księżniczka myśleć poczęła.

– Nie! Proszę Megino, nie myśl tylko o sobie, to sprawy innych się ważą. Królestwa całego. Ludu!

– Jedź, ale nie wymagaj, abym nie płakała po tobie. – Spojrzała krótko w oczy drwala, a ja w mig odkryłam, że pod płaszczem uciech cielesnych prawdziwe uczucie w niej drzemie.

Wybiegła zafrasowana jakby to moja wina była. Siedzieliśmy w ciszy, bo mowę nam odebrało. Czułam się dziwnie, on również stracił uśmiech, smutek zagościł na jego twarzy. Zupełnie jakby przyszła żona, radości mu nie sprawiała.

– Carriass, to nie tak – wiedziałam, że tłumaczyć zamierza, co oczy moje widziały przy wodospadzie Umgar.

Chciałam wyrzucić z siebie wszystkie uczucia, ale zatrzymałam je w sercu i w duszy. To tylko natura kobiety, której kawaler się podobał i staranie o niego miała, walczyła z obowiązkami księżniczki co o dobro krainy i ludu zabiegała.

– Nic to, Orbe… ważniejsze sprawy przed nami do działania. Tyś drwal z lasu, może nie rozumiesz…
Padł na kolana i głowę do stóp moich złożył.

– Ogień w piersi płonie. Uwierz mi, że do tych czułostek ręki nie przyłożyłem. Megina chciała mnie atutami ciała zaślepić…

– Orbe, mój… Nie. Źle rzec chciałam. Wiem, żeś uczciwego serca. Nie frasuj się tym zbytnio. Królestwo w potrzebie. Knowania Rehera uśmierzyć musimy. Jedź ze mną… Kaunga mnie nie usłucha. Ona dla ciebie przeznaczona – rzekłam to nie w pełni świadoma słów swoich.
Widziałam, że słowa moje go wzmocniły. W końcu chłop to był, chociaż młody, a nie dziecię co mleka smak pamięta. Powstał z kolan, a na twarzy zakłopotania już nie dostrzegłam

– Jedźmy zatem czasu szkoda. – Lico męskie powagę sprawy ukazało.

Po chwili na grzbiety naszych wierzchowców zasiedliśmy.

– Nieś Barri, do wodospadu nam jechać trzeba – szepnął klaczy do ucha.

Czarna piękność z radości zarżała, pomna, iż do ulubionego znowu miejsca jedzie. Swojego wybranego nie miała u boku, więc radość w niej pełna nie gościła.

Orberis.

Carriass w mych oczach urosła znowu. Gdyby odwrotnie było, Megina przy naszej panience słowa by nie rzekła, ale na osobności pewnie gniewu i zazdrości nie umiałby poskromić.
Cóżem ja uczynił! Czemu o rękę prosić ją poszedł, kiedy serce moje przy księżniczce mało z piersi wyskoczyć nie chciało!
Patrzyłem, jak jej złote włosy wiatr targa, bo mustang wyprzedzał o długość ciała, czarną klacz. Czyż i on pragnął pokazać, jaki z niego zuch? W końcu jednak zwolnił, a może Carriass go wstrzymała. Drogę szerszą mieliśmy przez ładny kawałek to i dwa konie bokiem z sobą jechać mogły. Złotowłosa rzucała mi jeno spojrzenia, bo szum wiatru rozmowę i tak by zagłuszył.
„Głupiś ty, Orberisie! Czyż nie widziałeś miłości szczerej w jej oczach”? – przez głowę myśl mi przeleciała.
Znowu w pojedynkę jechać trzeba nam było. Wzgórze przed nami wyrosło i po chwili szum wodospadu objawił, że do miejsca dojechaliśmy. Konie uwiązaliśmy do drzewa, by trawy soczystej zasmakowały.

– Zrobię jak poprzednio – rzekłem.

Zdjąłem koszulę i do wody skoczyć zamierzałem, gdy nagle woda bulgotać zaczęła i wzburzona uniosła się wysoko. Konie rżeć nerwowo zaczęły. Poczułem dłoń księżniczki, ścisnęła prawicę moją mocno. Oboje wiedzieliśmy co stanie się zaraz.
Z kłębów wody spienionej, Kaunga się wyłoniła.
Tym razem ja i księżniczka mieliśmy pewność, że słyszymy głos smoka.

– Orbe. Ciebie na jeźdźca wybrałam. Jajo, które widziałeś, nie jest zwykłe. To kamień magiczny zwany w zwojach waszych, jako Um. Nie zrozumiecie oboje, jak to jest, że ja tu stoję, a jajo w środku, w całości pozostało. Jest tam bezpieczne. Nikt go wykraść nie zdoła. Kiedy czas właściwy nadejdzie, na moim grzbiecie z Carriass zasiądziesz i do gór wysokich z wami polecę. Teraz co zrobić zdołacie, róbcie. Kiedy będzie trzeba, wezwę cię znowu, mój wybrany.

– Kaungo, jak to być może, że ty wiesz te rzeczy? – zapytałem.

– Wiem, a wy pojąć tego nie potraficie, więc na darmo bym się trudziła to tłumaczyć. Jedźcie w pokoju, chociaż właśnie teraz, ostatnie jego trwanie. Wy macie swoje zadania, a ja mam swoje… troski.

– To Eragea, prawda? – zapytała Carriass.

– Tak dziewczyno o czystym i odważnym sercu. Więcej ci nie powiem, bo byś ciężaru tego nie uniosła.

Jej słowa w moich uszach jak słodkie trele ptaków, drgały. Ciało moje jakby strzały przeszywały, ale rozkoszy nie bólu, dziwne drżenie odczuwałem. Jak to być mogło? Nawet słowa księżniczki tak na mnie nie działały!
Zobaczyłem, że woda opadła, a smok zniknął. Czy w jaskini przebywa teraz w swoim ciele, czy nadal nie jest widzialna dla ludzkich oczu…

– Słyszałaś ją teraz? – zapytałem księżniczkę.

– Tak, Orbe. Głos ma srogi i pełen godności zarazem.
Zdziwiłem się mocno, bo dla mnie całkiem odmiennie brzmiał w uszach i jestestwie moim…

– Obrerisie – głos księżniczki z odrętwienia miłego mnie wybił.

– Tak, pani? – zapytałem, nie bardzo wiedząc, co się stało.

– Cóż ci? Na twarzy się zmieniłeś.

– Nic, słowa Kaungi na mnie dziwnie podziałały.

– Znaczy, nam pomoże, nie musimy się trwożyć?

– Wracajmy, zatem. Pewnie Renthin o nas zatroskany i w zamku trwoga ponowna.

– Tym razem nie wrócę po dobroci, chyba że mi przysięgnie ojciec mój, a król Termidei, że Reherowi mnie nie odda.

– Wojna będzie – rzekłem, a w oczach jej determinację dostrzegłem i ból w sercu odczułem, zanim usta otworzyła.

– Wojny nie doczekam, jeżeli do łożnicy mnie weźmie. Widzisz, że niewiasta ze mnie drobna. Jak poradzę siłaczowi takiemu?

– Kaunga rzekła. – Czułem w sercu i duszy całej, że ufnoś w smoku położyć mogę.

– Czy w niej mam tylko nadzieję pokładać? Ojca nie mam?

Spojrzałem na nią i chyba to odczuła, lico swoje do mnie zwróciła.

– Przysięgałem i Renthin przysięgał. A i lud nasz za tobą pójdzie. Nie damy cię Reherowi.

– A Magina? Za tobą płakać będzie. Znienawidzi mnie, za śmierć twoją mnie przeklnie.

– Nie trzeba widzieć tak ciemno, pani. Sama mówiłaś, że Reher kamienia szuka, a tobie pierścień obiecał znaleźć. Może to i człek bałamutny, ale królem jest. Honor musi posiadać.

– Tak sądzisz Orberisie? – Wyniośle mówiła, lecz serce moje zmianę odczuło.
Spojrzałem na nią.

– Carriass. Już nie jestem Orbe dla ciebie? Przez to, że Megina odzienie przy mnie zerwała i wykorzystała moment nieuwagi i pocałowała?

– A ty nie chciałeś pocałunku od niej? – Na jej twarzy pięknej coś dziwnego dostrzegłem, czyżby w miłości była?

– Od ciebie nie pragnąłem, ale chciałbym jeszcze. Wina moja taka, że zazdrość me oczy zaślepiła i o jej rękę zbyt prędko poprosiłem. Chciała mi oddać ciało całe i nie dbała, że ślubu jeszcze kapłan nam nie udzielił. I nie wiem, czy gorąca taka, jakiej nie znałem, czy to babska gra była. We mnie krew gorąca płynie, ale powstrzymać się potrafię.

– Orbe, ja tylko na drodze twojego szczęścia stać nie chcę. – Patrzyłem na lico przepiękne, boginię przypominające, lecz tylko księżniczkę dbającą o dobro ludu i ziemi dostrzegłem.

– Teraz nie czas o miłostkach prawić, kiedy ziemia nasza w niebezpieczeństwie. I Megina to zrozumie, a i Renthin za jedno zbyt szybkie słowo co z moich ust wyszło, przyjaźni ze mną nie przekreśli. Pierworodna to jego i z pewnością dobra dla niej pragnie.

– Orberisie drogi. Zanim wróciłeś z Meginą, Renthin zapytał mnie o coś. Tylko nie zdołałam odrzec wszystkiego, bo właśnie powróciliście, ale wyczułam zamysły serca jego. On ci z pewnością wybaczy. Miłość ogień w ciele i w sercu roznieca, ale w spokoju duszy musi być rozważona, bo ani z sercem, tym bardziej nie z ciałem, jeno z duchem się żyje. Czasem i serce zawodzi w wyborze.

– Tak, Carriasso. Mądre słowa wypowiedziałaś. Wracajmy. W osadzie naszej zostaniesz. Będziemy cię bronić i wspomagać, a i matka twoja w końcu jest królową. Wiem, że na decyzję ojca wpłynąć może i powinna.

– Wracajmy zatem.


( Zmiana narratora. Do Orberisa i Carriass jeszcze wrócimy).


Tymczasem w okolicy, bez wiedzy króla Armidosa, Reher wysłał tuzin swoich zaufanych, by szukali. Miał on w swoich starych papierach zapisy podobne, jak i te, co na zamku Carriass i Orberis oglądali. Zaznaczono tam, że okolice zamku, lasy, wzgórze i wodospad jakąś tajemnicę ukrywają.
Szukali kilka długości straży, ale nadaremnie. W końcu zamierzali wracać do miejsca, gdzie stacjonowali, niedaleko swojego pana. Głód im doskwierał nieco i pragnienie. Drogą leśną jechali, a ta doprowadziła ich prosto do osady drwali.

Grupą zwiadowców dowodził górujący o głowę, nad pozostałymi, Getrych. Obdarzony siłą, jak i sprytem, do tej pory nie zawiódł króla Arpaganni. Reher lubił obsadzać dowódczymi stanowiskami silnych fizycznie ludzi. Całą grupę zwiadowców tworzyli mężczyźni znający się dobrze na rycerskim rzemiośle. Musieli umieć również obserwować, a czasem pozostawać niezauważonymi. W końcu przecież szpiegować mieli!

– Wioska za drzewami – doniósł ryży Brages.

– Pewnie drzewo dla króla ścinają, coś o tym słyszałem. Jadła i picia chyba rycerzom nie poskąpią.

– A jak pytać zaczną, co tu robimy? – zapytał rumiany Carneres.

 

– Chłopi na sam widok miecza, zapomną języka w gębie – zamruczał Getrych, ale już dobrą odpowiedź na zadane pytanie uszykował.
Dał ręka znak swoim ludziom, by rumaki wstrzymali.

– Może nie wiedzą, czemu król nasz tu przybył. Już pomysł mi przyszedł. Księżniczka zechce narzeczonemu swemu okolice pokazać, a my sprawdzać mamy czy drogi bezpieczne. Toć zmurszały mostek widzieliście, tylko patrzeć jak runie do potoku. Sami gęby nie otwierajcie, ja będę do nich mówił, jak trzeba będzie. Posilimy się trochę i wracać nam trzeba, bo król nasz, odpowiedzi oczekuje.
Wjechali na koniach do wioski. Drwale od razu spostrzegli, że to nie ludzie Armidosa. Jeden z wieśniaków do Renthina pobiegł, ale nigdzie go znaleźć nie mógł. Ani Amina, ani córka jego najstarsza, Megina nie wiedziały, gdzie ojciec przepadł. Tymczasem kowal w samotności chciał przemyśleć, co mu Orberis rzekł i nieco za osadę się oddalił.
Lubił chłopaka bardzo, jak syna niemal traktował. Zrozumiał jego pomyłkę i w sercu dłużej urazy już do niego nie chował, ale jeszcze córka mu została. W ważnych sprawach nie u matki poznania szukała, ale właśnie u niego. Dlatego teraz serce kowala w wielkiej rozterce pozostawało. Myślał jak z nią rozmowę przeprowadzić, aby jej uczuć nie urazić i w miłości ojcowskiej utwierdzić.
Mieszkańcy osady prac swoich nie przerywali, a tylko ukradkiem na nieznajomych zbrojnych spoglądali. Jeden z nich, drwal o imieniu Karnoris, płot zmurszały naprawiał. Do niego podjechał Getrych właśnie.

– Chłopie? Wody dalibyście i jadła. Głód moim ludziom doskwiera.

– A co żeście za ludzie, nie od pana naszego przecie?

Takich słów pozbawionych uniżoności, rosły brunet się nie spodziewał. Dobrze, że odpowiedź miał w zanadrzu przygotowaną.

– Coś mi się widzi, że Armidos was nieźle rozpuścił, kmiotki. Żadnego moresu na widok miecza nie macie. My z jaśnie panem naszym, Reherem przybyli. Nie wiesz to, że królestwa nasze złączą się niebawem? Panienka, Carriass chce panu naszemu okolice pokazać, a my o ich bezpieczeństwo dbać winni. Mostek zmurszały naprawić, wam trzeba. A ja jeszcze raz o wodę i jadło proszę – uniósł głos nieco.

– Skoro prosicie, to wody nie odmówię. Ja sam mam rodzinę do wyżywienia. Popytam sąsiadów moich, to i jadła nieco uzbieramy. A co do mostka, jak nasz król miłościwy dyrektywy przyśle, do roboty się weźmiem.

Getrych zęby zagryzł, aż zatrzeszczały.

– Krnąbrny i o nieokrzesanym języku to chłop, aż mnie ręka świerzbi, by mu kości porachować – do kompanów rzekł, widząc, że drwal do studni po wodę się udał.

– Jak ten ich król rozpuścił chłopstwo, to pomstę do nieba bije – odrzekł mu jeden z grupy.

– Chłopy może o gębach niewyparzonych, ale dziewki urodziwe – dodał drugi.

– Jak jedna – dorzucił Brages.

– Twoja Zucherla także urodziwa, aż dziw bierze, że na taką koszmarną japę spoglądać woli – odparł inny z kamratów, śniadolicy Zamcher.

Reszta gromkim śmiechem wybuchnęła, tylko Bragesowi do śmiechu nie było.

– Może i urodziwy nie jestem, ale Pan Bóg mnie czym innym obdarzył i dlatego Zucherla za mną szaleje.

– Pan Bóg cię nie obdarzył, tylko omyłkę zrobił i przyrodzenie końskie ci darował.

– Zamilczcie, błazny! – rzekł głośniej dowódca.

Sam przecie dostrzegł, że dziewki urodziwe, a on i jego ludzie już więcej niż sześć miesięcy panny nie widzieli.
Tymczasem drwal o imieniu Karnoris do sąsiadów zaszedł i o zajściu rozpowiedział.

– Dajmy im jadła nieco, w końcu proszą. A mostka nie będziemy naprawiać, chyba że Renthin poleci. Nie uchodzi jednako obcego z niczym odprawić, to ich ugościć trzeba.

– Kowala nigdzie nie ma, sami musimy na szybko uradzić.
Zebrali mięsa wędzonego kilka kawałków i trzy bochny chleba do tego. Zanieśli to rosłemu brunetowi, który chyba dowodził grupą, bo czemu inaczej by do nich gadał.

– Dziękujemy za jadło – rzekł Getrych nieco ukontentowany – dorzucilibyście wina po kwarcie – dodał.

– Jakoż to u was panie służba wygląda? Podczas obowiązków pełnienia, wino pijecie?

Na powrót krew gorąca do głowy Getrychowi uderzyła, słowa chłopa bardzo mu się nie spodobały. Nagle ostrzegł coś, co burze gorszą, rozniecić mogło. Dwaj jego ludzie zaczęli dziewki zaczepiać. Jeden z żołnierzy, złapał pannę w pasie i całusa jej pragnął skraść. Ta wyrwała się jednak, ale to tylko go bardziej rozbudziło. Złapał nadobną pannę za krągłości, aż szyderczy uśmiech na jego twarzy zagościł. Nie przyzwyczajona do traktowania takowego, odepchnęła natręta, ale ten nie odpuszczał. Już miał ją chwycić ponownie, gdy dorodny młodzian rycerza na ziemie obalił. Karnoris to dostrzegł i na Getrycha gniewnie spojrzał.

– Po jadło i wodę tu przybyliście, czy nasze dziewki wam się zdaje bałamucić!

Brunet dostrzegł rację w sercu mieszkańca osady, ale jego duma, prawdy mu przyznać nie dozwoliła. Chciał jednakoż wszystko naprawić, jednak o ułamek chwili się spóźnił z okrzykiem, by do ładu swoich ludzi przywołać. Tamci rozochoceni napadać na kolejne dziewki poczęli. Na widok nadobnych panien gorąco ich ogarnęło i nie bacząc na dowódcę, zabawić się chcieli, ciągnąc kolejne nieszczęsne chłopki w stronę stodoły. Getrych zauważył, co się wyprawia, powstrzymać swych ludzi chciał, ale za późno to uczynił.

Niestety, powalony wcześniej rycerz powstał z ziemi i bez zastanowienia młodzieńca mieczem zajechał przez tors cały. Chłopak się zachwiał i padł na plecy, a po chwili piach pokryła czerwona posoka.

– Coś zrobił, durniu jeden! – krzyknął Getrych.
Merhin z mieczem odkrytym stał nad młodym ciałem drwala, co w ostatnich konwulsjach żywota dokonywało. Dowódca ani się nie spostrzegł, że kilku drwali porwało, co pod ręką znaleźli. To widły, to siekiery…
Merhina otoczyli.

– Zaniechajcie, mój pan go osądzi – krzyknął dowódca zwiadu.
Jego ludzie za miecze już chwycili.

– Przelał krew niewinną, krew jego musi być przelana – krzyknął drwal, co widły w dłoni dzierżył.

Merhin ciął w niego, nie słuchając głosu dowódcy. Drwal uskoczył, ale cięcia całkiem nie uszedł. Ostrze rozcięło mu ramię, ale wideł nie wypuścił. Drugi drwal nie czekał. Zamach wziął srogi i siekierą mordercę syna swego na pół prawie rozciął. Teraz Getrych wiedział, że krwi rozlewu nie powstrzyma. Trzech jego ludzi rzuciło się na trójkę drwali i po chwili pięć ciał na ziemi leżało.
Pozostała ósemka przy Getrychu została. Z okolicznych domostw uzbrojeni chłopi zaczęli się zbliżać. Dziewki w piskach uciekać poczęły. Ktoś w dzwon uderzył.
Rosły brunet musiał decyzję podjąć. Uciekać nie zamierzał. A w każdym innym rozwiązaniu krew chłopów widział.

– Każ chłopom do domów się cofnąć. Nie chce więcej krwi waszej przelewać – rzekł do Karnorisa.

– My nie jesteśmy chłopi ino drwale królewscy. A za życie czterech naszych, zaraz głowami zapłacicie.
Tym razem Getrych nie zdołał powstrzymać dumy, zbyt mocno słowa drwala mu dopiekły. Jednak na tyle zimnej krwi zachował, że pejczem, a nie mieczem go smagnął. Drwalowi twarz rozciął, a od uderzenia ten upadł.

– Cofnąć się albo was mieczami rozsiekamy – zakrzyknął dowódca.

Jednak drwale nie usłuchali i nie tylko wycofać się nie zechcieli, ale powoli do jedenastki rycerzy zaczęli się zbliżać. Wtem jak spod ziemi wyrósł drwal o wzroście ogromnym, a w dłoniach pal co zwykle strop domostwa podtrzymuje, dzierżył.

– Wracajcie gdzie wasze miejsce – rzekł Renthin – za jadło i wodę krwią się odpłaciliście?

– Precz chłopie z mojej drogi – rzekł Getrrych i zbliżył się do kowala.

– Ostatnie słowo moje – rzekł cicho Renthin.

– Precz mówię, waszej ziemi i tak losy przesądzone…

Zamach wziął, aby kowala z góry uderzyć, ale ten pal w niego rzucił, jakby to był patyk do grzebania w popiele. Ciężki słup w pierś Gertycha uderzył. Krew mu z ust buchnęła i padł na murawę. Pozostali z krzykiem na kowala się rzucili i mieczami go rozsiekać zamierzali. On jednak chwycił szybko drąg w obie dłonie i młynka zakręcił. Koniec bala zawadził o pierwszych, nieco w szybkości zwolnił, ale żniwo krwawe zostawił. Pierwszego czaszka się rozprysła, drugi padł ze złamaną ręką i żebrami, trzeci i czwarty biodra zgruchotane mieli. Kowal drugi obrót zrobił i pozostałych ze złamanymi kośćmi w różnych miejscach, porozrzucał. Umierali w mękach. Po chwili wszystko ucichło. I kiedy trwała cisza grobowa, Renthin usłyszał głos córki pierworodnej.

– Ojcze, ten chyba żyw – na Getrycha wskazała.

Olbrzym krwią charkał, ale żył w istocie.

– Opatrzyć go mogę?

– Tak córko, czyń, co powinnaś.


 


Orberis i Carriass do osady wjechali.

– Boże święty, co tu się stało? – zapytała księżniczka.

– Ich spytaj, ja na koniec tu przybyłem – odrzekł cicho kowal.

Rzucił pal na obu końcach krwią umazany na murawę i do kuźni się udał.

Do księżniczki Carriass, Karnoris się zbliżył. Z powodu zajścia całego i krwi przelanej, ukłonu nawet nie złożył. Bez zwłoki począł się spowiadać.

– Najjaśniejsza panienko. Obcy do osady wjechali. Wody i jadła prosili. Mówili do nas jak do sług jakiś, ale dali my im co chcieli. Jeden z nich, naszą dziewkę uchwycił, a jej narzeczony napastnika odepchnął. Ten miecza dobył i biednego Germisa w pierś ciął śmiertelnie. Ojciec dziecka śmierć chciał pomścić, z Samolisem i Tobisalem zabójcę uśmiercili. Rycerze z mieczami wpadli i na miejscu ich rozsiekli. Mnie, ten co chyba nimi dowodził, pejczem w twarz smagnął. Pewnie krwi by naszej więcej się polało, ale Renthin wpadł z belką do stropu utrzymania i ich wszystkich usiekł. Co z nami teraz będzie? Wszystko poszło nie tak. Gorąca krew i duma zwyciężyła. Ten, co żyw się ostał, rzekł do mnie: I tak losy waszej ziemi przesądzone. Co on miał na myśli, pani?

– Nie trap się drwalu. Jak was wołają?

– Karnoris, pani.

– To ludzie Rehera. Co tu robili, mówili?

– Dowódca ich mówił, że panienka będzie swego narzeczonego po okolicy wozić, a nam mostek zmurszały naprawić kazali.

– Mostek istotnie do potoku wpadł, bo zmurszały był. Kłusownicy nas gonili, gdy z młodym chłopakiem jechałam na kasztance, ale reszta to kłamstwo wierutne. Na oczy Rehera widzieć nie chcę, a co dopiero na wycieczki z nim jeździć. To pewnie szpiedzy tego bałamutnika. Wiem ja, co szukali. Mój ojciec jak trochę honoru posiada, pogonić winien króla Arpaganni i to, czym prędzej. Wojna będzie, ale nie lękajcie się zbytnio. Pomoc mamy.

– Pani, ojciec twój dobry władca. Ludu swego krzywdy nie chce.

– Tak, Karnorisie. Orbe, wołaj Aminę, niech go opatrzy, bo twarz mu krwawi.
Tymczasem Megina nad ciężko rannym Getrychem klęczała. Na Orberisa tylko raz okiem rzuciła. Cole się pokazał i nieproszony się odezwał.

– Co ci to Megino? Wrogowi pomagasz i masz o niego staranie?
Dziewczyna z piorunem w twarzy na niego spojrzała.

– Życie ratować trzeba i pomocy udzielić zawsze. Jeśli tego nie wiesz, toś ubogi w duchu.
Chłopak zmienił się na twarzy i na pięcie odwrócił. Carriass do niej podeszła.

– Dobrze powiedziałaś, Megino. Pozwól, aby duch tobą rządził, bo masz go w sobie pięknego. Ciało na starość traci na urodzie, duch zaś wielki, do końca żywota jaśnieje.

– Orbe, do Renthina pójść muszę, potrzebuje on teraz ukojenia. A i rozmówić się z nim powinnam, choć czas na to niewłaściwy.
Chłopak spojrzał na córkę kowala.

– Megino, przebacz mi. Zbyt szybko o twoją rękę poprosiłem. Moje serce innego wyboru dokonało.
Dziewczyna ze smutkiem na niego spojrzała.

– Rację ma księżniczka. Teraz wojna nieunikniona i sprawy inne nad uniesieniami serca górują. I ja to pojęłam. Choćbym i całe ciało ci dać chciała, to przecież nie zmieni to twego serca. Wybaczam ci, a i ojciec zrozumie. W końcu jesteście długo w przyjaźni i jedno nieopatrzne słowo, zmienić tego nie zdoła.

– I ja taką nadzieję mam. Pójdę do moich rodziców, pewnie mnie oczekują.



Tymczasem w zamku dawno już odkryto, że księżniczka uciekła. Zarówno Deerhe, jak i Armidos wiedzieli, gdzie może przebywać. Reher natomiast wieści od swoich wysłanników oczekiwał.

– Mężu, wysłać żołnierzy znowu trzeba, lecz tym razem nie wiem, czy córka nasza po dobroci wrócić zechce. – Deerhe przemówiła, nie tylko jako królowa, ale bardziej matczyne słowa przeważały.
Armidos po komnacie chodził, ręce do tyłu splótł, a na jego dostojnym obliczu troska jedynie panowała.

– Cóż mam ja czynić? Nie ufam temu lisowi, jeśli jednak córki mu nie dam, wojny nie uniknę.
Królowa spojrzała na niego uważnie.

– Nie sądziłam, że do polityki własną córkę wmieszasz. Sam powiedziałeś, że król szacunku nie godzien, jeśli o własnej córki dobro nie dba. A jak chcesz znać zdanie moje, on i tak by na Termidee napadł. Rozmów się z nim i każ mu wracać do Arpaganni.

– Czy sądzisz, że nie pragnę tego?

– Jeżeli tego nie zrobisz, córkę stracisz. Tego chcesz?
Spojrzał na nią z trwogą. Deerhe zbliżyła twarz do jego i szepnęła.

– I żonę również.

– To ultimatum, królowo? – zapytał już uspokojony.

– To rada kobiety. Serce matki jest z Carriass, królowej także. Teraz ważą się losy decyzji, którą musi podjąć żona. Tobie, królu zostać przystoi, ale po mnie nic tu. Pojadę z dowódcą straży i ludźmi jego, tam, gdzie dziecię moje ujść musiało, żeby honoru kobiety i królewny dotrzymać.
Deerhe oddaliła się, aby zmienić szaty. Dwórki odprawiła, bo z sobą na osobności zostać pragnęła. Weszła do sypialni swojej. Odzienie do jazdy konnej wyjęła. Na podłogę zrzuciła królewską szatę. Została w bieliźnie. Chwilę myślała i pozostała naga. W odbicie w lustrze spojrzała.

– Czy jadę tam tylko by z córką się rozmówić i o mojej miłości matczynej ją utwierdzić, czy też może inne powody duszą, moją targają?

Oczy na chwilę zamknęła i w wyobraźni twarz jedną zobaczyła.

– Królową jesteś, opanuj się. Czyż właśnie teraz nie powinnaś męża wspomagać jako królowa?
Otworzyła oczy i zaczęła bieliznę odziewać, po czym strój do jazdy nałożyła. Po chwili szybkim krokiem na dziedziniec zeszła. Dowódca straży wyszedł jej na spotkanie. Do nóg chciał złożyć pokłon, ale go powstrzymała.

– Do osady drwali jechać musimy.

– I ja tak myślę, że księżniczka Carriass tam właśnie przebywa. Którego wierzchowca szykować, pani?

– Dosiądę mojej klaczy, Ashis, ale wezmę również Obłoka. Czy córka wróci ze mną, tego nie wiem, ale z umiłowanego wierzchowca, będzie rada.

– Wydam rozkazy koniuszemu. Nie przystoi to, aby królowa Termidei na dziedzińcu sama stała.

– Jestem tu jako matka i kobieta. Królowa w zamku pozostała – o szacie królewskiej pomyślał, co ją na łożu pozostawiła.

Kaharis oddalił się pospieszne i do stajen królewskich się udał. Przy królowej postawił dwójkę ze straży. Po dłuższej chwili koniuszy dwa konie wyprowadził. Obłok bez siodła wyszedł, natomiast Ashis została osiodłana. Pięć wiosen liczyła i to ona urodziła Obłoka. Piękna i dostojna jak królowa sama. O długich nogach, gładkim zadzie i wspaniałej grzywie. Maści szarej z drobnymi białymi plamkami na całym ciele, w grzywę i ogon biały ozdobiona. Kaharis pomógł królowej klacz dosiąść. Po chwili razem z szóstką zbrojnych, dziedziniec opuścili i niezwłocznie w kierunku osady drwali, pognali.


Obreris do domu swojego się udał, gdzie rodzice go oczekiwali. Tymczasem Carriass wiedziała, gdzie swojego przyjaciela szukać. W kuźni siedział i w ogień się wpatrywał. Podeszła do niego i nie wiedząc czemu, na ramieniu mu dłoń położyła. Wzdrygnął się i z dziwnej zadumy do realności wrócił. Na jego twarzy smutek gościł.

– Renthinie. Niech się nie trapi serce twoje. Postąpiłeś słusznie. Gdyby nie ty, więcej matek i córek by dzisiaj płakało. – Przez chwilę odczuła go jak ojca prawie, lecz inne uczucia razem z serca wyjść chciały.

– Chciałem uniknąć przeznaczenia, by krwi nie przelewać. – Mimo gorąca kuźni, twarz blada mu pozostała, a smutek na niej królował.

– Kiedy gorąca krew nad rozumem góruje, wówczas nic nie można uczynić. Wojna idzie. Teraz Reher nie odpuści.

– Nie wiesz Carriass, jak to jest, kiedy życia kogoś pozbawisz.

– Każdy ma swoje piekło, przyjacielu. Moje serce płacze. Jestem obiektem politycznej gry. A chce być tylko córką. Inna komnata mego serca miłuje, ale nieszczęśliwie. Mój wybrany nie dla mnie przeznaczony.

– Megina zrozumie, a i ja Orberisowi już w sercu wybaczyłem – odrzekł kowal.
Słowa i obecność księżniczki ulgę mu nieco przyniosły, ale wzrok jego nadal tańczące języki ognia obserwował.

– Gdyby to o twoją córkę chodziło…
Renthin głowę wolno podniósł i na księżniczkę spojrzał. A na jego twarzy, troską okrytą, zdziwienie wielkie rozkwitło.

– Co mówisz, Carriass! Któż inny serce Orberisa zaprzątać może?

W izbie cisza zapanowała, jakby prostą wypowiedzią księżniczka w zadumę kowala wprawiła. O swe dzieci się troszczył, ale Megina jego największą radością była. Gdyby na miejscu Carriass się znalazła, co by uczynił na miejscu Armidosa? Krew w jej żyłach królewska płynęła, ale o tym nie wiedziała, dzięki temu w spokoju żyć mogła.

– Nie kłopocz się, księżniczko – odrzekł, przerywając ciszę – Nie damy cię skrzywdzić nikomu, a tym bardziej memu bratu.

– Poczciwy z ciebie człek, Renthinie – powiedziała młoda niewiasta o włosach jak dojrzałe zboże.

Odezwać się chciał jeszcze, ale Amina do pomieszczenia wbiegła zafrasowana.

– Do osady dwoje jeźdźców zmierza, a jeśli to inni zbóje?

– Uspokój się, daj spojrzeć, należycie ich przywitam – rzekł kowal, mijając żonę wystraszoną.

Z oddali od strony lasu w istocie pędziło dwoje konnych. Mężczyzna za grabie chwycił, które nieopodal leżały i czekał w napięciu. Gdy zbliżyli się bardziej, ujrzał królową we własnej osobie, razem z dowódcą straży. Narzędzie, co za broń służyć miało, odrzucił i począł do ziemi się kłaniać. Rycerz na przedzie pierwszy z konia zsiadł, po czym pomógł Deerhe z gracją z wierzchowca zejść.

– Co tu się wydarzyło, mów, ale żywo! – ryknął Kaharis, widząc pobojowisko.
Kiedy mówił, reszta z obstawy królowej wjechała, a jeden z nich Obłoka za uzdę wiódł. Zostali nieco w tyle, bo królowa na swojej klaczy galopem jechała, tak do córki spieszno jej było, mało co Kaharis nadążyć zdołał.

– Mości rycerzu, zbrojni nas najechali. Jadła chcieli i napitku, ludzie poczciwi im dali co chcieli, ale na nasze niewiasty baczenie mieli, zaczepiać nie omieszkali, amorów im się zachciało. W bójkę się wdali, zginęło kilku wieśniaków, którzy honoru swoich kobiet strzec chcieli.

– Nie tylko oni jak mniemam, śmierć ponieśli, widzę truchło żołnierza z armii Arpaganni. Cóżeście uczynili!

– Panie, nie mnie patrzeć na krzywdę nadobnych kobiet, a i na śmierć sąsiadów i druhów. Stać miałem i nic nie robić, kiedy posoka się polała z niewinnego ciała?
Deerhe na widok kajającego się kowala, żal poczuła. Wiedziała, że silny, niedźwiedzia mógłby powalić. Skoro to uczynił, widać wyboru mu nie dali, rycerze króla Arpaganni.

– Wstań, Renthinie. Wierzę ci, twe serce prawe. Nie po to tu przybyłam, aby na okropności patrzeć. Czy córka moja w tej osadzie przebywa? Odpowiadaj.
Podniósł wzrok i zachwycił się licem królowej, która w sukni przystosowanej do konnej jazdy, uroku nie straciła, a wręcz przeciwnie.

– Księżniczka jest u nas, zaraz… – dokończyć nie zdążył, gdyż córka królowej zza chaty się wyłoniła.
Na widok matki nie wiedziała, co czynić ma, czy wpaść jej w ramiona, czy uciekać zafrasowana.

– Carriass, dziecko moje! – zawołała dostojna matka, ręce przed siebie wyciągając.

– Król cię wysłał? – zapytała księżniczka z niepewnością w głosie.

– Nie, jako matka tu przybyłam, martwiłam się o ciebie, słońce moje.

– Ale ojciec wie o tym, skoro z dowódcą straży i ludźmi cię wysłał – dodała nieufnie, widząc Kaharisa i resztę uzbrojonych po zęby, rycerzy.

– To dla bezpieczeństwa, podejdź, niech cię uściskam.
Carriass podbiegła do matki, wpadła w jej ramiona, aż łzy z oczu się jej polały. Kobieta po jasnych włosach gładzić ją poczęła, aby uspokoiła się nieco.

– Wracaj do zamku, dziecko. Nie uciekaj więcej.

Księżniczka odsunęła się od Deerhe, jakby ktoś ją ogniem ze świecy poparzył.

– Nie wrócę! Reher tam stacjonuje, siłą mnie wziąć zechce, okrutnik! Moja noga tam więcej nie postanie, dopóki król Arpaganni przez mego ojca oddalony nie zostanie!

– Kocham cię córeczko, niech tak będzie – rzekła, odwracając się do rycerza ze straży – Kaharisie, zostaję z księżniczką, przekaż królowi, aby bezwzględnie Rehera, oddalić kazał, powiedz, że takie ma Carriass życzenie. Jeżeli jedynego dziecka stracić nie chce, niech to dla niej uczyni.

– Ależ pani, to oznacza wojnę – przeraził się dowódca.

– Wojna i tak wybuchnie, skoro Reher swych ludzi na zwiad wysyła, panoszą się po naszym królestwie, niczym po własnych ziemiach – wtrąciła się Carriass, patrząc na mężczyznę poważnym wzrokiem.

– Rację ma moja latorośl, czyń, co powiedziałam – rzekła stanowczo królowa, a jasność i dostojeństwo z jej lica biła.

– Tak jest, jaśnie pani. Wedle życzenia twego. Czy ludzi mam zostawić z tobą, pani?

– Bezpieczna jestem. Drwale królową bronić będą, a na razie i przed kim nie mają. Z obstawą wrócę, chyba że pan mój sam ze zbrojnymi po nas przybędzie…
Kaharis wysłuchał słów wszystkich, na konia wskoczył i po chwili razem z szóstką w ciemnym borze zniknęli, tylko tętent kopyt się za nimi niósł echem. Renthin wyszedł na przód, aby klacz, razem z Obłokiem do stajni odprowadzić. Zarżała nerwowo, ale kowal szybko uspokoił zwierzę. Obłok spokojnie stąpał, czuł bowiem, że tam Berri przebywa.

– Pani, czy zaszczycisz nas swą obecnością w naszym skromnym domostwie?

– Z przyjemnością, przenocuję u was, jeśli mnie przyjmiecie pod swój dach – odparła kobieta, uśmiechając się.

– Królowo, choćbym w stajni nocować miał, ty posłanie dostaniesz, tak samo twa córka.
Księżniczka obserwowała swą matkę, ta wydawała się szczęśliwa, kiedy w jej pobliżu kowal przebywał. Nawet przy królu tak często się nie śmiała, ukazując zadbane zęby.
Na ścieżce mijali ślady krwi, na których widok królowa wzrok odwróciła.

– Co się stało z ofiarami, Renthinie?

– Moi ludzie za wioską ich pozbierali, pożegnać ich z czcią trzeba… Obawiam się wojny, pani. Ona tylko śmierć niesie, ale brat mój zuchwały, nie przejmuje się losem maluczkich.

– Ktoś musi go powstrzymać – rzekła, idąc obok kowala blisko.

– Ten, kto mieczem wojuje, może od niego zginąć – wtrąciła się Carriass.

Gdy dotarli na miejsce, Megina wraz z Aminą przywitały z honorami królową, o włosach jak dojrzałe zboże. Dostały pożywną kolację oraz posłano im w jednej z izb, gdzie córki Renthina sypiały. 

Carriass co jakiś czas obserwowała matkę, która przy kowalu zachowywała się inaczej, jakby o mężu zapominała. Niby przypadkiem jego rękę musnęła, to nachyliła się w jego stronę. Nawet kiedy piła lub jadła, ukradkiem na niego spoglądała. Pomyślała, że na szczęście Armidos tego nie widzi, ale nie zamierzała tego tolerować. Następnego dnia pomówi z matką, tak postanowiła.



Słońce zachodziło, kiedy Kaharis do zamku zajechał. Po brukowanej nawierzchni kopyta konia dudniły. Rycerze na jego widok salutować poczęli, ale on ich minął z poważną miną, jakby posłańcem zniszczenia się stał. Szybko zdał sobie sprawę, że Reher jeszcze z zamku nie wyjechał, choć miał to uczynić niebawem. Jednak teraz dowódca warty z Armidosem rozmówić się musiał. Żelazne buty stukały po posadzce, kiedy zbliżał się pod komnatę króla.

– Władca odpoczywa, do snu się szykuje – zagrzmiał głos strażnika.

– Mam wieści od królowej i księżniczki, każ przekazać, że to czekać nie może.
Młody rycerz z trwogą do komnaty wkroczył, po czym wrócił.

– Wejdźcie, dowódco, król zezwala.
Mężczyzna po brodzie się pogładził, pewnym siebie krokiem próg przekraczając.

– Kaharisie, gdzie małżonka moja?

– Znalazła księżniczkę, obie są bezpieczne w wiosce drwali, królu.

– Na niebiosa, szczęście to, ale czemuż z tobą nie przybyły?

– Księżniczka Carriass przekazać kazała, że jej stopa zamkowych murów nie przekroczy, póki Rehera do Arpaganni odprawić nie każesz.

– Co?!

– Panie, ja tylko rozkazy wykonuję.

Armidos spochmurniał na twarzy, zastanawiać się zaczął, co czynić powinien. Córki i żony stracić nie chciał, a do Rehera dystans posiadał. Chodził tam i z powrotem po komnacie, nagle się zatrzymał. Decyzję podjął w myśli, której żałować nie zamierzał.

– Zawołać Rehera! Natychmiast! – rozkazał.

Dowódca ukłonił się, wychodząc z pomieszczenia. Po niecierpliwym oczekiwaniu usłyszał kroki, zbliżające się z każdą chwilą. Zastukano we wrota.

– Wejść.

– Panie, przybył król Arpaganni i dowódca straży.

– Wpuścić.
Reher z poważnym wyrazem twarzy, wkroczył do komnaty, a za nim Kaharis.

Olbrzym, nieco niższy od brata swego, jednak siły więcej dzierżył, a szybkość wielką w ogromnym ciele posiadał. Nie stało nikog kto w pojedynku mu dorównał. Duma i złość z jego oblicza biła.

– Doszły mnie słuchy, że ludzie moi śmierć ponieśli z rąk twych poddanych! – ryknął władca Arpaganni, marszcząc brwi.

– Jakże to? Od kogo takie wieści? – zdziwił się Armidos.

– Panie, to ja mu oznajmiłem, nie zdążyłem ci panie przekazać, że w owej wiosce walka się wywiązała.

– W wiosce drwali, to niepojęte! – oburzył się władca, rzucając gromy na dowódcę.

– Za przybycie w pokoju taką zapłatę dajecie?! Miałem cię królu za sprawiedliwego, ale się pomyliłem! – uniósł się Reher, gotując się ze złości.

– A co twoi ludzie, królu Arpaganni, robili wśród chłopów? Czy zezwoliłem na wysyłanie zbrojnych do prostych poddanych?

– Musieli się tam przypadkiem znaleźć, to twoi poddani ich napadli.

– Przypadkiem? Twierdzisz, że nie masz kontroli nad własną armią?

– Mam, jednakowoż…

– Czemu język ci się począł plątać, zadałem proste pytanie. Co twoi ludzie robili na moich ziemiach, pytam?
Zapanowała niezręczna cisza, a napięcie wręcz wisiało w powietrzu.

– Tak myślałem! Domyślam się, co knujesz, ty nie chcesz mej córki za żonę!… Szpiegujesz! Przejrzałem twoje nędzne zamiary!
Wtem Reher chciał już dobyć miecza, kiedy czujny dowódca straży go uprzedził. Króla Armidosa strzec za cenę życia przysięgał. Miecz do gardła króla Arpaganni przyłożył, czekając w pogotowiu na rozkazy.

– Każ mu odłożyć broń albo pożałujesz ty i cała twoja rodzina oraz poddani – dodał przez zęby, czując, zimną stał na szyi.

– Już żałuję, że kiedykolwiek ci zaufałem. Chciałeś mnie zabić, gdyby nie mój dowódca, pewnie dopiąłbyś swego.

– Niech cię szlag, Armidosie.
Nagle drzwi lekko drgnęły, Reher korzystając z okazji i zamieszania, odepchnął Kaharisa, rzucając go o ścianę.

– Pożałujesz tego, królu! – krzyknął na odchodne.

– Łapać go! – wydał rozkaz król Termideii do swych ludzi.

Z trwogą czekał na rozwój wypadków, groźby Rehera dźwięczały w jego głowie, niczym dzwony na wieży. Zrozumiał z jakiego pokroju człowiekiem na do czynienia, skoro nie zawahał się dobyć broni.
Wreszcie przybył dowódca, dysząc i ciężko łapiąc powietrze w płuca.

– Panie, schwytaliśmy agresora. Co dziwne nie bronił się wcale, chociaż może chciałby, ale dziesięciu go otoczyło…

– Doskonale.

– Co mamy z nim zrobić, panie? Wszak to wciąż potężny władca sąsiedniego królestwa.

– Wiem, Kaharisie, konsekwencje swych czynów i słów przyjmuję. Wojna nas czeka, ale nie mam wyjścia. Każ swym żołnierzom eskortować Rehera i jego ludzi poza granice naszego królestwa, aby krew się po drodze nie polała. Jak z tym się uporacie, natychmiast pędź do córki mej i małżonki, aby im wieści przekazać. Zabierz spory oddział, aby bezpiecznie dotarły do zamku, zrozumiano?

– Tak jest, panie, wedle twego rozkazu – rzekł pokornie dowódca i kłaniając się z szacunkiem, opuścił komnatę.

Królowi zrobiło się w momencie słabo, ale pochwycił się drewnianego stołu. Reher trudnym sąsiadem stał, ale jako wróg, nie jawił się na honorowego przeciwnika. Armidos obawiał się teraz, że mógł mieć szpiegów rozsianych po swoim królestwie, a o których istnieniu, wcześniej nie zdawał sobie sprawy. Pokoju pragnąc, do wojny doprowadził, chociaż teraz sądził, że Reher od początku o tym myślał. Armidos ze swojej strony, życia najbliższych nie zamierzał poświęcać, nawet za tak wysoką cenę.
Ściemniać się poczęło, więc wyszedł na zewnątrz, wołając służki, aby świece pozapalały. Wiedział, że tej nocy nie zmruży oka, a myśli kotłujące się w jego głowie, zdawały się nie do zniesienia.



W wiosce drwali wszyscy szykowali się do snu. Carriass usłyszała z sąsiedniej izby postękiwania, jakby ktoś cierpiał. Przekroczyła próg, widząc Meginę pochyloną nad poranionym mężczyzną. Dziewka nadobna, sukno w wodzie moczyła i rany mu przemywała, z taką delikatnością, jak tylko ona potrafiła. Dowódca zwiadu żebra miał złamane. Gdyby nie silna budowa ciała, martwym padłby niechybnie, zaraz po uderzeniu.

– Spokojnie, już kończę, Getrychu.

– Umieram, siły mnie opuszczają.

– To gorączka, wytrzymaj, wydobrzejesz, miodu łyknij – rzekła Megina, nalewając trunku do glinianego naczynia.
Mężczyzna po chwili się uspokoił. Megina chciała wyjść z izby, kiedy wpadła na Carriass.

– Księżniczko, do snu się nie szykujesz?

– To człek Rehera?

– Tak, pani, oberwał srogo od mego ojca, ale żyw.

– Król Arpaganni nie daruje zniewagi. Wiem, że serce masz do pomocy, ale nie wiadomo co uczyni czy powie ten rycerz.

– Nie frasuj się tym, księżniczko, wystarczy, że kowal spojrzy tylko na niego.

– Nie wątpię, Megino, ale martwię się o ciebie.

– Doprawdy, pani? Myślisz, że prosta chłopka myśleć nie potrafi? Wiem, czemu Orberis zaręczyny zerwał, ty też to wiesz, tylko przyznać się nie chcesz. Mylę się?

– Urazę do mnie chowasz, myślałam, że wszystko zostało wyjaśnione?

– Pani, nie zamierzam pod prąd płynąć, niczym ryba na tarło. Nie ukrywam, Orberis zacny drwal, silny, atrakcyjny, ale jeśli mnie w sercu nie nosi, jakże mam z tym walczyć? Jednak ty pani, ślepą udajesz, bo on za tobą by w ogień skoczył, tak mu w głowie zawróciłaś.

– Zazdrość przez ciebie przemawia, wybaczam ci te słowa, bo dobrą dziewczyną jesteś, ale Orberis nie dla mnie, wiem to.

– Wybacz, księżniczko, muszę matce pomóc posłania układać.

Carriass patrzyła na córkę kowala z trwogą, żal się jej zrobiło, ale przecież Megina racji nie miała. Carriass czuła, że ktoś inny przeznaczony jest dla drwala. Do snu szykować się poczęła, znalazła matkę, rozmawiającą z Renthinem i serce jej zamarło. Kaszlnęła delikatnie, aby zwrócić na siebie uwagę.

– Matko, spać czas.

– Wiem, słońce moje – Deerhe puściła dłoń kowala, lekko na twarzy się rumieniąc.

Gdy skończyły ablucje i położyły się na posłaniu, które przyszykowano im na drewnianej podłodze, przytuliła się do Deerhe i próbowała zasnąć. W końcu sen ją zmorzył, po czasie czuwania…
Przyśnił się jej wodospad, po ziemi mgiełka się snuła. Nagle usłyszała głos, który należał do Kaungi. Wołała Orberisa, jakby jej lubym był, delikatnie, czule. Nigdzie jednak dzielnego męża nie widziała, tylko pustkę. Wtem ujrzała czarny cień, w księżycowym świetle. Coś nad nią przelatywało, ale to nie była Kaunga, tylko jakiś inny smok. Zbliżał się do niej coraz bardziej, kiedy chciała go zobaczyć, przebudziła się zlana potem. Wszyscy pogrążeni we śnie pogwizdywali, czy chrapali. Podniosła się, czując przenikliwy ból głowy. Wyszła na zewnątrz, patrząc w rozgwieżdżone niebo. Wtem usłyszała czyjeś kroki pośród nocy. Gdy postać się zbliżyła do niej, rozpoznała w niej Orberisa.

– Księżniczko, nie śpisz? Jakże to?

– A ty, Orbe? Czemu snujesz się po wsi?

– Kaunga mnie wzywa, czuję to.

– Śniła mi się, czyżby chciała nam coś przekazać, drwalu?

– Tak czuję, udaj się ze mną nad wodospad pani. Ona jest już gotowa, muszę się z nią spotkać, ciebie to także dotyczy.

– Dobrze, ale jak nas kto napadnie po drodze, czy mnie obronisz, Orbe?

– Pani – uklęknął nagle – Moje życie mniej ważne niż twoje, nie obawiaj się i nie lękaj. Jestem z tobą.

Po głowie ręką go musnęła, przyjemny prąd jej ciało przeszedł. Przytulić się do niego chciała, ale zaniechała.

– Wstań, proszę. Ruszajmy, bo i mnie zmrużyć oka nie sposób.
Podążyli do stajni, gdzie przy żłobie siana pełnym, Barri stała, a na ich widok, zarżała radośnie. Obłok stał obok niej niby strażnik, a trochę dalej, Ashis.

– Chcesz jechać teraz, Orbe? Noc ciemna…

– Nie mogę zwlekać.

– Jedźmy zatem. Przed rankiem wrócimy, prawda? Może list matce zostawię…

– Nie wiem tego, Carriass.

Carriass.

Nie bałam się jechać po nocy, kiedy Orberis był przy mnie. On dosiadł na swojej umiłowanej klaczy, a ja wskoczyłam na grzbiet Obłoka. Zanim wyjechaliśmy, Ashis cicho zarżała. Obłok dotknął ją swoim pyskiem. Co jej powiedział, nie wiedziałam. Czy nadal pamiętał, że to matka jego?
Drwal dla bezpieczeństwa nie zabrał pochodni. Osada spała. Konie szły stępa. Pomyślałam o wilkach i zrobiło mi się trochę dziwnie. I jeszcze o matce myśl przyszła. Może, list zostawić powinnam?

– Obre, pewność masz, iż wilków nie ma?

– Nie lękaj się, pani. One jeno w zimie niebezpieczne.

– A co będzie, jeżeli Kaunga nie wyjdzie.

– O to się nie trap. Czuję ją i już czeka, koni wystraszyć nie chce wody wzburzeniem.

– Konie nie tak rozumne, jak my i tak bać się będą, kiedy ją ujrzą.

– Ano zobaczymy. Kaunga inne sprawy mi szeptała.

– Znaczy? – spojrzałam na niego.

Nic mi nie odrzekł jednakoż.
Miesiąc świecił jasny i drogę oświetlał, ale ja nie na drogę patrzyłam. Wielka mnie tkliwość uchwyciła. Gdybym na koniu nie jechała, pewnie bym się zachowała podobnie jak Magina. Wszystko we mnie drgać zaczęło. Oj nie tylko ust bym mu dała! Czemu tak mi się działo, nie wiedziałam, ale po chwili i to poznanie przyszło. Chciałam go zatrzymać dla siebie i to tylko powodem tego wszystkiego stało.

– Orbe? – szepnęłam.

– Tak, pani.

– Czy jestem ci bliska w sercu?

Spojrzał na mnie, bo konie szły, stykając się bokami.

– Carriass, jesteś mi bliższa, niż sądzisz, lecz coś we mnie się dzieje, czego mój rozum nie pojmuje.
Za rękę go chwyciłam.

– Może nie jedźmy… Ze mną bądź. Choćby i teraz cała twoja będę…
Spojrzał w me oblicze, dłoń mocniej przycisnął.

– Carriass, serce moje rozdarte. Sądziłem, że Maginę dla ciebie zostawiłem. Teraz nie wiem. Toć to smok przecie, jak moim sercem kierować może!?
Puściłam jego dłoń nieco urażona.

– I w mojej głowie i sercu się miesza. Jak nie córka króla postępuję. Aramidos może Rehera odprawi, ale tobie nigdy by mnie nie dał. Dziwnymi drogami miłość chodzi.
Do zmysłów doszłam i znowu królewną byłam. Konie nerwowo rżeć zaczęły. Wodospad blisko, po szumie wielkim poznałam. Zanim na polane dojechaliśmy, zieloną poświatę dostrzegliśmy nad drzewami boru ciemnego.

– Orbe, co to?

– Nie wiem, zobaczyć nam trzeba.

Konie spokój opanował, za to ja drżałam cała, ale teraz tylko ze strachu. W końcu poznaliśmy, co światło daje. Kaunga ogromna była. Widoczna wyraźnie, bo to z jej cielska jasność biła. Czemu Obłok i Barri spokojem opanowane, a ja w strachu zostałam?

– Boję się, Orbe – szepnęłam.

– Nie lękaj się – usłyszałam wyraźnie, ale nie Orberis to rzekł.
Nie myślałam, że smok ogromny taki tkliwy i delikatny głos posiadać może.

– Nie czas jeszcze, ale rozumiem, czemu jesteście w strachu – rzekła, równie ciepło i miło, zupełnie pominęła słowa moje.

– Wzywałaś mnie, oto jestem – rzekł drwal.

Kaunga piękna i przerażająca zarazem, w swojej krasie nam się ukazała. Całe ciało pokrywały łuski. Na grzbiecie, aż do końca ogona, trójkątne ostrza tkwiły. Siedziała na polanie i całą jej powierzchnię prawie zajmowała. Na dobre trzydzieści jardów długa i na dwadzieścia, szeroka. Łeb ogromny i oczy. Piękne i wielkie. Zielone jak najbardziej soczysta trawa, a trzy złote punkty w źrenicach, niby gwiazdy migotały.

– Kaungo, czemu konie się ciebie nie boją?

– Bo je o to poprosiłam. One w miłości przecież. Wiesz to Carriass?

– Tak. Obłok pokochał Barri z wzajemnością od pierwszego wejrzenia. To ten biały…

– Sądzisz, że nie wiem? Wezwałam Orberisa, bo Erragea mnie niepokoi. Miałam dopiero wyjść, kiedy królestwo w potrzebie będzie, ale to nawet ważniejsze dla sprawy całej. On jest smokiem jak ja. Oddziałuje na mnie więcej niż ja na was. Śpieszno mu ciebie poznać, dlatego zmieniłam decyzję.

– Czy smok czarny będzie też tak słodko do mnie przemawiał, jako i ty?

– Tego nie wiem. On inny ode mnie, nie czas mówić o tym. Orbe musi poznać jak na mnie latać.

– Dam radę. Konia dosiadać potrafię.

– Nie jestem koniem, Orbe. Z konia kilka razy spadłeś. Ze mnie raczej spaść nie możesz.

– Zaczniemy rano?

– Nie. Teraz musimy. Czas nagli.

– Będę się lękać sama zostać – szepnęłam.

– Nie będziesz sama, Obłok i Barri przecież z tobą będą.

– Ale…

– Powiedzmy, że jesteś tu bezpieczna. Wierzysz mi?

– Skoro mówisz. Kaungo, skąd się tu wzięłaś?

Smok spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczami.

– Chciałabym i ja to wiedzieć. Myślałam, że wy mi coś więcej powiecie. Wiem tylko, że Orberis ma mnie dosiadać, a ty Erragea.

– O! To trochę komplikuje wszystko. Wiesz coś o kamieniu Um?

– Czy mam się powtarzać? Powiedziałam, co wiem. Ja jestem łagodna dla was. Nie próbuj jednak irytować tamtego gościa.

– O kim mówisz?

– O Erragea. Jesteś strasznie gadatliwa, Carriass. Chcę z Orberisem polatać. I wiesz co, zrobię dla ciebie wyjątek i ciebie poduczę. Bo sądzę, że czarny smok nie będzie chciał tego uczynić. On do mnie niepodobny.

– Wiem, on czarny. Na zwojach widziałam…

– Nie o to idzie, księżniczko. On nie zechce ci nic tłumaczyć, a posłuszeństwa wymagać będzie.

– To się jeszcze zobaczy, kto kogo będzie się słuchał – krzyknęłam i sama się zdziwiłam czemu.

– Orbe właź, czasu szkoda – rzekła słodko Kaunga.

– Głos masz jako miód, nie przeczę, ale Orberisa ci i tak spróbuję odbić. Nie masz ty atutów, takich jak ja – odrzekłam odważnie, wypięłam piersi do przodu i kibicią zakręciłam.

– Przecież już próbowałaś nie tak dawno mu swoje wdzięki podarować i co? Musisz się lepiej postarać.
Zobaczyłam, że Orbe spojrzał na mnie tylko i podszedł do smoka. Kaunga nie zwracała uwagi na moją osobę i do drwala się słodko odezwała.

– Orbe, słuchaj i patrz uważnie. Usiądziesz zaraz za moją głową. Wejdziesz po moim pyszczku. Więc bądź delikatny. Mógłbyś po ogonie, ale obawiam się, że wówczas byłbyś się pokaleczył o wystające kości na grzbiecie.

– Pyszczek? Dobre sobie – zakpiłam.

Kaunga puściła mimo uszu moje docinki i jakby nigdy nic, odezwała się do drwala.

– Zaraz za głową znajdziesz dobre miejsce. Tam moja skóra jest miękka i powinieneś znaleźć coś do trzymania. Mam w tym miejscu drugą parę rogów. Na razie się ich trzymaj, potem powinieneś się nauczyć inaczej.
Poczułam, że zachowałam się przed chwilą zupełnie, nie jak na damę przystało. Musiałam to wyznać i naprawić.

– Kaungo, przepraszam za moje słowa. Jestem chyba rozdrażniona przed przypadłością kobiecą.

– Rozumiem. Obiecałyście sobie z Maginą uczciwie o Orberisa walczyć, lecz ona tu, w tej wodzie, wszystkie obietnice złamała. Mnie nie musisz nic przyrzekać. Nie wiem, czemu moje serce Orberisa wybrało. Ciało mam smoka i z Errageą, bym, być wolała. Rób, co uważasz, a ja będę czynić, co muszę i pragnę. A sama wiesz, że mi o przypadłościach bajasz.
Odkryła, że zmyślam, mimo to poczułam dziwne ciepło w piersi. A więc może uda mi się serce Orberisa nakłonić ku mojemu! Skoro Maginy ciała nie chciał i mnie by pewnie odrzucił. Och, Orbe! Tylko przez to, żeś taki, miłować cię więcej będę.
Obserwowałam drwala, jak delikatnie po pysku smoka wchodzi. Minął wielkie rogi, uszy i zasiadł za głową Kaungi.

– Jestem gotów – powiedział.

Poczułam pragnienie by i do mnie, chociaż słowo rzekł, zanim poleci w przestworze. Spojrzałam na niego z wielką miłością, lecz z powodu odległości dostrzec tego nie mógł.

– Carriass, strach porzuć, przy koniach usiądź, a i raźniej ci będzie, miła.

Znowu ciepło na sercu poczułam, słysząc te słowa. Miła, rzekł? Mój Orbe! Jak tylko do osady wrócimy, dam mu usta gorące, piersi jędrne i intymność, jako żywo… I mój będzie… O ile zechce…

Kaunga skrzydła rozpostarła. Ogromna była. Jak ona do góry się wzniesie? I kiedy o tym pomyślałam, bez żadnego wiatru w górę poszła. Jak dym z komina albo iskra z ogniska. Kiedy nad drzewami zawisła, dopiero wówczas skrzydłami machać zaczęła. Po chwili wiatr powstał ogromny, tak że ledwo na nogach się trzymałam. Konie tylko lekko zarżały, w istocie Kaunga na nich działać musiała.

Orberis.

Poczułem się dziwnie, kiedy Kaunga swoje ogromne ciało bez żadnego wysiłku do góry uniosła. Widziałem z wysokości i Carriass i konie nasze. Wtem poświata zgasła i tylko lekko wkoło mnie nadal świeciła.

– Cóż się to stało, Kaungo? Do góry się wzniosłaś!

– Tak mogę, a jak? Nie wiem. Gdzie lecieć mamy? Dobrze ci?

– Wygodnie. Małych rogów się uchwyciłem…

– To wiem, bo czuję dotyk twoich dłoni. Pytam, czy ci dobrze…

Poczułem naturę pytania i nie wiedziałem, co odrzec.

– Dobrze mi. Ile razy głos twój słyszę, ciepło w sercu czuję. Nie rozumiem.

– Nie próbuj. Jak i gdzie mam lecieć?

– Ja mam ci mówić? – zapytałem.

– Jesteś moim jeźdźcem, ciebie słuchać będę.

– Teraz czuję się bezpiecznie, ale jak zakręcać będziemy albo…

– Jak obroty w powietrzu robić zacznę? Nie wiem, skąd ta wiedza we mnie, ale spaść ze mnie nie możesz, pewność w tym posiadam. Nie chcę, abyś się czegokolwiek obawiał, dlatego mówię ci to już teraz. Kiedy poczujesz mnie, będziesz wiedział. Ufasz mi?
Poczułem się dziwnie. Ufałem Renthinowi, Carriass, ale to było coś innego. Głębszego. Niepojętego.

– Czy mogę się puścić i nie trzymać rogów?

– Jeżeli mi ufasz…

– Ufam.

Puściłem rogi i dłonie na jej ciepłym ciele, wsparłem. Siedziałem tylko wtulony w szyję i tył głowy.

– Leć prosto w mrok, potem zrób kilka zakrętów, a w końcu obróć ciało grzbietem do ziemi. Czy również nie spadnę?

– Możesz mi wierzyć – szepnęła, tak tkliwie, aż poczułem dziwne prądy w krzyżu.
Zaczęliśmy lecieć. Przyspieszała. Całkiem ciemno nie było, bo miesiąc na niebie bezchmurnym świecił. Dotknąłem jej szyi, lecz nie aby się trzymać. Skręciła w tym kierunku. Dotknąłem z drugiej, posłusznie skręciła w drugą. Potem dziwną moc w sobie poczułem. Jakby mój umysł jej był, a jej moim.
„W dół” – pomyśłałem. Natychmiast w dół poszybowała.
„W górę” – teraz. Podobnie bezbłędnie zareagowała. Obawiałem się chwilkę, ale powziąłem decyzję. Stanąłem na nogach. Wiatr powinien mnie zdmuchnąć, ale nie czułem szybkości.
„Grzbietem w dół” – pomyślałem.

Kaunga skrzydła zwinęła i po chwili głową w dół szybowałem. Jakaś tajemnicza siła mnie mocno trzymała.
„Ufasz mi, mój drogi” – Poczułem to nie w głowie, lecz bardziej w sercu samym.

– Zakręć młynka – szepnąłem.
Zrobiła to natychmiast. I co dziwne, żadnych zawrotów głowy nie odczułem.

– Możemy wracać, Orbe. Mój jeźdźcu. Teraz Carriass wezmę. Mamy sobie do pogadania. Takie babskie sprawy, nie zrozumiałbyś.

– Bądź dla niej łagodna, proszę!

– Przecież jestem, prawda? Wprawdzie chciałam za jej słowa szydercze, paszczę otworzyć i zęby pokazać, ale wiem, że z czystej zazdrości to robiła. Kocha cię, to czuję. I tobie obojętna nie jest, ale ufam, że teraz związek się z nami zawiązał i za daleko jej amorów posunąć nie pozwolisz.
Nie chciałem o tym ani myśleć, ani mówić, dlatego temat rozmowy zmieniłem.

– Kaungo, stare skrypty czytaliśmy. Czy tak w dawniejszych czasach było, jak teraz z tobą i ze mną?

– Powiesz mi o tym później. Muszę polecieć z Carriass, a potem do Erragea lecieć trzeba.

– Zaraz?

– Tak. Jeszcze tej nocy.

– Toć ojciec jej osiwieje, a serce Deerhe ze zgryzoty płakać będzie.

– Nie martw się. Wróci dzień później. Mocna dziewczyna. Pewnie taka być musi, bo Erragea to niezbyt miły smok.

– Nie zrobi jej krzywdy, prawda?

– Orberisie, sama Carriass ci opowie. Jeździec jest jako serce smoka. Pewnie się dziewczyna zmieni nieco, a może i bardzo. Ja zaś w swoim duchu mam nadzieję inną, że dobre serce królewny Carriass, czarnego olbrzyma, zmienić zdoła.

– Ty jesteś ogromna. On większy?

– Znacznie. Jak bardzo, nie wiem. Wracajmy już, dobrze?

– Tak, Kaungo.

Nie miałem pojęcia, jak daleko jesteśmy od wodospadu. Lecieliśmy w jej znanym kierunku. W końcu zawisła machając skrzydłami nad źródełkiem, a potem, identycznie jak wzlecieliśmy, łagodnie osiadła bez ruchu skrzydeł na polanie. Zszedłem po jej pysku. Zatrzymałem się i pogładziłem ją czule zaraz za nozdrzami. Podbiegłem do Carriass. Kaunga znowu świeciła na seledynowo.

– Martwiłam się, Orbe – szepnęła złotowłosa.

– Teraz twoja kolej, Carriass. Nie musiałem do Kaungi nic mówić. Czuła moje myśli, a ja jej. To jest wszystko nie do pojęcia. Nie chcę ci więcej opowiadać, sama zobaczysz, pojmiesz sercem nie tylko głową.
Carriass patrzyła na mnie z miłością, ale i coś jeszcze dostrzegłem. Już to widziałem raz w oczach Meginy, kiedy do mnie, nagim ciałem przywarła, lecz córka Armidosa aż topiła mnie swoim wzrokiem.

– Orbe!

– Carriass, czuję cię. Pozwól sercu walczyć. Cóż z tego, że ciało mi oddasz, jeśli w sercu cię miłować nie będę! Myślisz, że nie chciałbym twoje piersi całować, czy intymności dotykać? Czym bym był wówczas lepszy od Rehera? A i ty potem, jakbyś się czuła, myślałaś o tym? Kaunga sama rzekła, że podłóg ciała, Erragea pragnie. Ona nie jest zwierzęciem. Ja czuję, że ona nam równa, albo i wyższa. Zapytaj ją, kiedy będziesz latać. Może ci o tym powie.

Carriass.

Musnęłam tylko usta jego, chociaż całe ciało płonęło.
A jeszcze zeszłego wieczoru Deerhe strofować chciałam. Cóż mi to? Zupełnie jak Megina postępowałam. Gdyby nie to, że smok obok przebywał w swojej cielesnej postaci, całe ciało pięknemu drwalowi bym ofiarowała.
Kiedy do Kaungi doszłam, zupełnie do przytomności zmysłów wróciłam.

– Ostrożnie stąpaj, nos mam wrażliwy.

Zupełnie nie rozumiałam, co zrobiłam. Delikatnie pogładziłam jej pysk zaraz za otworami nosa i delikatnie pocałowałam. A kiedy to uczyniłam, ciepło w sercu poczułam. Kim była Kaunga?

– Dziękuję. Orberis ci nie powiedział. Jeżeli mi zaufasz, wcale trzymać się nie musisz. Nie wiem, co skrypty pisały o smokach. Może inna jestem niż one. Jeśli we mnie ufność położysz, twoje myśli będę czuła. Pozwalam ci latać na mnie, bo wiem, że Orberisa miłujesz. Czy z Errageą tak będzie, tego nie wiem. Kiedy go dotkniesz, wszystko wiedzieć będziesz o nim. Jesteś rozumna i serce masz wielkie, to ci powiem. Wiem, że Orberisa pragniesz. Jeżeli cię pokocha w sercu bądź z nim i ciało mu oddaj. Jednak jeśli nie, nie czyń tego…

– Kaungo, nie wiesz, co czuję i co z moim ciałem się dzieje…

– Tak sądzisz? A co, jeżeli ci powiem, że wiem? Czuję to lepiej i dokładniej niż Orberis. Skąd i jak to rozumiem i odczuwam, tego ci nie powiem, ale pewnoś w tym posiadam. Jeżeli możesz się powstrzymać, spróbuj. Jeżeli nie zdołasz, uczyń. Co Orberis zrobi, zakryte to przede mną.
Usiadłam za jej głową i uchwyciłam się małych rogów. Sądziłam, że odczuję podobnie, przecież już kilka razy rogi krowy gładziłam, jednak coś innego odebrałam.
Poczułam ją. Dobroć o mocy nie do określenia. Radość i mądrość, ale odczułam coś jeszcze i to mną wstrząsnęło.

– Ty nie powiedziałaś mi wszystkiego, ale ja czuję. Gdybym ciało Orberisowi oddała… powiedz.

– Dobrze czujesz. Ludzka broń uczynić mi nic nie zdoła. Zabić mnie mogą tylko dwie istoty. Eragea i ty. Kiedy byś mu ciało oddała bez miłości w sercu, wtedy…
Poczułam, że mi łzy z oczu płyną.

– Mam miłość do niego i pragnę go w ciele.

– Może i tak jest. Przemyśl to w sercu swoim. Czy nie postępujesz podobnie jak Megina? Chciała mu ciało oddać, bo czuła, że jego serce ku tobie się skłania. Czyż nie jest to z twojej strony zazdrość bardziej niż miłość prawdziwa?

– Zaiste, masz pewnie rację. Cóż mi po tym, kiedy pragnienia ciała pokonać nie mogę.

– Dobrze, Carriass. Zrobisz, jak zdołasz. Nie walcz z tym. Teraz jednak zaufaj mi, bo latać cię nauczyć muszę. Tylko zapytać cię pragnę. Czemu mnie pogładziłaś po pysku i pocałowałaś? Nawet Orberis tak nie uczynił.

– Nie wiem. Odczułam coś nieodgadnionego. Miłość i wiedzę. Dobroć i ciepło.

– Taka jestem, ale przecież zabijać będę, ale tylko, kiedy inego wyjścia nie dostrzegę. Poczuj mnie całkiem. Może na twoje pragnienie chęci cielesnego zbliżenia z Orberisem, to zaradzi.

– Co mam czynić? Powiedz!

– Poczuj mnie, to wszystko.

Wtuliłam się w jej szyję. A miększa była niż puch ptasi. Im bardziej ją tuliłam, tym większa roskosz mnie otaczała. W końcu poczułam, że pragnienie złączenia z Orberisem przeistacza się w uczucie czystej miłości. Pocałowałam jej miękką szyję i szepnęłam.

– Leć.

Wstałam i nie trzymałam niczego. Dawno pantofelki zdjęłam i stopami gołymi miękką skórę dotykałam. Do góry się wzniosła, a potem zaczęła poruszać skrzydłami coraz szybciej i szybciej. Leciałam, a mimo to oporu wiatru nie czułam. 

Potem skręcała w lewo w prawo i kręciła się jak młynek. Leciała prosto w kierunku czarnego nieba, to znowu pikowała w dół szybciej niż spadający kamień. A wszytko to czyniła, bo ja tego pragnęłam.

– Tak, właśnie tak – szepnęła rozkosznie.

Wiedziałam, co teraz nastąpi. Ryknęła tak strasznie, że byłam pewna, że jej głos słyszano i w zamku i osadzie, lecz ja tylko cichy pomruk odczułam. A potem z jej pyska błysnął język ognia o oślepiającym błękitnym blasku, na sto jardów daleko.

– Wracamy, bo Orbe się wystraszył. Dobrze mi. I tobie lepiej, prawda?

– Tak, Kaungo. Dobrze mi się z tobą lata.

– Zabieramy Orberisa i lecimy do Erragea. Już czas.

– Teraz? A co z matką, co z ojcem?

– Wrócę szybko i Orbe im powie. Jeżeli chcesz być jeźdźcem czarnego smoka, powinnaś zapomnieć o strachu. To ty musisz być jego panią. Bo jeżeli on będzie twoim panem, to ten świat nie utrzyma się długo.

– Nie przerażaj mnie, Kaungo.

– Sama zobaczysz. Reher przy nim to miły króliczek przy głodnym wilku w zimie, lecz pamiętaj, masz odwagę, serce gorące i miłość. On będzie chciał ci to zamienić w strach, kamień lodu i nienawiść.
Kaunga wylądowała. Zbiegłam delikatnie po pysku smoka i wpadłam w ramiona pięknego drwala.

– Co to było? – zapytał przerażony – piorun gruchnął?

– Nie, to Kaunga. Chyba lubiła ze mną latać. Wsiadaj, Eragea czeka. Będzie się musiał zmierzyć z królewną Termidei. A może nie, z królewną, tylko z kobietą.
Stanęłam na lekko rozstawionych nogach i podparłam pięści na biodrach. Kaunga przekręciła głowę w naszym kierunku i powiedziała miło.
– Dobra dziewczynka. Daj mu popalić. Tylko pamiętaj, co posiadasz w sobie i nie zgub tego… To chytry lis.

Orberis usiadł, a ja za nim. Wtuliłam się w jego plecy i splotłam dłonie na jego umięśnionym torsie.

– Do Czarnych Szczytów – szepnął Orberis.
Czułam się błogo.

Może zdobędę twoje serce, pomyślałam. Po chwili odczułam Kaungę. I ona szepnęła prosto do serca mego.
Może…

Na wschodzie czarne niebo zaczęło rozświetlać się, przechodząc w coraz to jaśniejsze odcienie błękitu. Kaunga wzlatywała coraz wyżej i wyżej. Leciała szybciej i szybciej. Jeszcze nigdy nie czułam się taka szczęśliwa. Tylko nie wiedziałam dlaczego. Czy dlatego że tuliłam Orberisa, czy z powodu tego, że moje nagie uda dotykały stwora o nieskończonej miłości i dobroci?

 

37
7.5/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 7.5/10 (2 głosy oddane)

Z tej serii

Komentarze (0)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.