Tajemnica wodospadu Umgar (IX)
25 listopada 2025
Tajemnica wodospadu Umgar
40 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
– Zamilcz waść albo ci usta zwiążemy. My dobro w posunięciach króla Rehera widzimy. Troskę o ziemię i ludzi. Nowy król cię osądzi.
Reher rozporządzenia wydał i po długości ćwierci straży w komnacie zgromadzonych pułkowników się znalazł.
– Co tu się stało? – zapytał zdziwiony, na widok związanego dowódcy wojska.
Pozostała jedenastka przed królem głowy pochyliła i czekała aż któremu głosu udzieli.
– Czemu cię związali? – skrępowanego generała zapytał.
– Winny jestem spisku. Nie zgadzałem się z twoją decyzją królu, byś ojca swojego na powrót królem uczynił.
– Wcześniej nie podobała ci się moje postanowienie, aby wojnę skończyć – powiedział dziwnie spokojnie Reher.
– Bo o dobro ojczyzny mam staranie – wyrzekł generał, już strachu pozbawiony.
– Wiesz, co uczynić powinienem, prawda? – Reher dziwny spokój utrzymywał.
Wszyscy łącznie ze skrępowanym powrozami generałem się zdziwili.
– Uczynisz, co zechcesz, królem jesteś.
– Już niedługo. Na koronację ojca mojego was chciałem prosić. Żeby nie kończyć mojego panowania krwi przelaniem, uwolnić cię rozkazuję – na resztę pułkowników spojrzał.
Limanos głowę skłonił, nóż wyjął i sznury krepujące generała przeciął.
– Wolny jesteś – rzekł Reher.
– Nie pojmuję, panie? – zdziwienie generała nie miało granic – nie skończę na szafocie?
– Rzekłem, że wolny jesteś. Doceniam twoją odwagę, że do winy się przyznałeś. Dobrym taktykiem byłeś i przez lata wiernie mi służyłeś. Jednak z powodu twojej decyzji, nie mogę zezwolić, byś nadal dowódcą armii dłużej pozostał. Degraduję cię do stopnia zwykłego żołdaka.
Segfryd powstał, miecz oddał i insygnia pozrywał.
– Skoro rzekłeś, że wolny jestem, odejść mogę?
– Tak. Rozumiem, że duma ci nie zezwala być zwykłym żołdakiem. Czyń, co zechcesz. Wiedz jednak, że jeśli coś złego uczcisz przeciw komukolwiek, kara cię nie minie.
– Oszczędzisz moją rodzinę? – zapytał bez okazywania nadmiernej czołobitności.
– Nie obawiaj się. Pokój i sprawiedliwość trwać będą.
Sygfred nie patrząc na nikogo, z komnaty wyszedł.
– Panie! Limanosa mieczem zaatakował. Gdyby nie pułkownik Salmakines, pewnie by go zranił, lub nawet zabił! Jakże to panie, że go wolno puściłeś? – rzekł inny pułkownik, Altus.
– Dzisiaj dzień radości. Ojciec i matka mi wybaczyli. Nie chcę kończyć panowania krwi przelaniem. Odwagę doceniłem. Co myślisz, że uczyni?
– Nie wiem, panie. Wszystko stracił – Altus z ogromnym szacunkiem i pełnym oddaniem na króla spojrzał.
– Jego decyzja dojrzewała wolno. Może nie byłem dobrym królem i już po jego pierwszej niesubordynacji dowodzenia wojskiem powinienem go był pozbawić. Dałem mu szanse, bo wprawdzie król życiem swoich poddanych rozporządza, ale tym bardziej winien dobre decyzje podejmować.
Zrozumieli pułkownicy, że lepszego władcy nie mogą się spodziewać, ale nie próbowali już się odzywać i w jego osobiste decyzje ingerować.
Po połowie straży koronacja starego króla się rozpoczęła. On i jego żona w królewskie szaty odziani na tronach siedzieli. Reher na zgromadzonych spojrzał. Inni, dla których miejsca nie starczyło na placu zamkowym zgromadzeni, wieści ze środka czekali.
Reher nie chciał zwlekać i zaczął mówić.
– Jak wszyscy wiecie, lata temu w siłę wzrosłem i koronę od ojca siłą wziąłem. Krzywdę rodzicielom wyrządziłem. Wiele zła uczyniłem. Wstyd się przyznać i jako królowi nie wypada tego mówić, ale muszę to uczynić. Was proszę, tylko byście powstrzymali się od niestosownego zachowania ze względu na króla Rubnesa i królową Hegerdę. Otóż co dobrego czyniłem, to dziewką przyjemności cielesnej dostarczałem. Skoro jestem jeszcze chwilkę królem, o wybaczenie proszę, kogokolwiek obraziłem, czy w jakiś sposób skrzywdziłem. Wybaczcie. O ile pamiętam, nikogo dóbr niesłusznie nie pozbawiłem, bo bogactwa nigdy mi nie brakowało. Boleję, że zbyt mało o biednych dbałem.
Powstał szum wśród zgromadzonych, bo każdy wiedział, jak Reher postępował, ale grosza na biednych nie żałował nigdy.
– Oto koronę oddaję w prawowite dłonie. – swoją krótką przemowę zakończył.
Koronę z głowy zdjął, przed ojcem uklęknął i dłonie z drogocennym symbolem władzy wyciągnął. Mistrz ceremonii koronę z jego rąk wziął i z szacunkiem na głowę Rubnesa nałożył.
– Niech żyje król Rubnes – zgromadzeni w sali krzyknęli
Po chwili i na placu zamkowym podobny okrzyk usłyszano.
Król Rubnes dłonią ludzi uciszył, widać sam zechciał przemówić.
– Drodzy moi poddani. Jako król sprawiedliwy chcę was o coś zapytać. Co mam uczynić z synem moim Reherem?
Powstał szum po sali ponownie i po chwili pojedyncze głosy odzywać się poczęły.
Ochir–Saran na zgromadzonych patrzyła, w sercu spokój miała. W pięknej sukni z jedwabiu wyszywanej perlami wystąpiła. Radość jej serce napełniała, że ma w sercu miłość do takiego człowieka.
– Dobrym był władcą! – wołali jedni.
– Znakomity z niego strateg – przekrzykiwali inni.
– Sprawiedliwy! Dobrym człowiekiem był, lepszym się stał – wszędzie podobne głosy się odzywały.
Ciepło na sercu Reher poczuł, nie spodziewał się takiej oceny, bo sam za łotra i rozpustnika się uważał.
– Dobrze, moi drodzy poddani. Oto co z łaski bożej panujący Rubnes I postanawiam. Syn mój władzy mnie pozbawił, lecz o nasze dobro osobiste zadbał. Różnych rzeczy się dopuszczał, lecz królestwo pod jego panowaniem wzrastać zaczęło. Dzisiaj jest najmilszy dzień życia mojego. Nie dlatego, że królem ponownie zostałem, ale z powodu, że syn mój stał się najlepszym człowiekiem, jakim być mógł. Dlatego moja decyzja nie może być inna. Oto nakazuję. Przekazuję koronę moją i panowanie w ręce syna mojego Rehera.
Jak pewnie z was niektórzy wiedzą, prawowitym władcą Arpaganni powinien zostać lata temu mój drugi syn, Renthin. Jednak z powodu sytuacji zaistniałej w Termidei zostanie on królem tamtego królestwa. To się jeszcze nie stało, ale inaczej być nie może. Niech żyje król Reher. Wiem, że ślub jutro weźmie z moim i królowej Hegerdy błogosławieństwem z jego wybraną, córką stepu, Ochir–Saran. Jako ostatni rozkaz królewski daje wam wszystkim. Nikt nie może wymieniać imienia jej ojca. Uczyńcie to dla szacunku nowej królowej Arpaganni. Zabraniam wszystkim przeklinać dawnego władcy Hojji, lecz jego imienia nie wymieniajcie.
Król wstał, koronę zdjął i na głowę zaskoczonego Rehera ja włożył. Hegerda z tronu wstała i wskazała miejsce by Ochir– Saran tam usiadła. Jej mąż, król Rubnes poprosił, by Reher obok niej na tronie zasiadł.
– Nie przystoi ojcze, by syn siedział, gdy ojciec stoi.
Spojrzał na mistrza ceremonii.
– Dwa drugie krzesła królewskie każ przynieść – powiedział cicho.
Przez chwil kilka z Ochir–Saran stali, a gdy krzesła królewskie przyniesiono, poprosił Reher by ojciec i matka zasiedli i po chwili na krzesłach spoczęli.
– Wiwat król Reher – zgromadzeni krzyknęli.
– Niech żyje królowa Ochir–Saran – krzyczeli na przemian.
Dzień radości nastał w Arpaganni. Następny był jeszcze bardziej radosny, gdy Reher i Ochir–Saran ślub brali.
Dopiero gdy wieczór zapadł, w sypialni się znaleźli. Olbrzym patrzył, na siedzącą na łoży swoją umiłowaną, po chwili uklęknął.
– Umiłowana moja. Zwykle po takiej ceremonii noc poślubna następuje, jednak ja w swoim sercu postanowiłem, że sam się do ciebie nie zbliżę. Wiem, że mnie miłujesz i ty wiesz, że moje uczucie do ciebie jest wielkie.
Ochir–Saran gładził głowę męża i z miłością w jego oblicze patrzyła.
– Dzięki ci, mój umiłowany. Myślałam, czy swoim ostatnim zbliżeniem do ciebie nie zgrzeszyłam. Jak już nie raz powtarzałam, tamtej Ochir–Saran już nie ma. Co z niej zostało to miłość do ciebie, mój umiłowany.
– Jestem twoim sługą, kochana. Nie potrafię wyrazić tego, co czuję do ciebie. Kocham cię, to jedyne co powiedzieć mogę.
– I ja cię kocham, umiłowany. Żyję dzięki twojej miłości. Jest dla mnie ważniejsza niż woda i powietrze. Czy pragnąć cię przestałam? Daleka jestem od tego. Czego chcę, to być przy tobie blisko. Ufam ci całkowicie i jesteś jedynym, przed którym ciało ukazać mogę. Weź mnie, jak chcesz.
Ufam, że nasze serca w jednym rytmie biją i bez słów wiedzą czego pragną. Podobnie i ciała. Jeśli chcesz okazać mi łaskę, zdejmij ze mnie tę piękną suknię i jeśli zezwolisz i ja zdejmę z ciebie ubiór królewski. Raduje się moje serce, że tak rodzice twoi postąpili. Jestem szczęśliwa, że w małym stopniu do twojej zmiany rękę przyłożyłam, chociaż myślę, że to miłość sprawiła. Ty mnie podniosłeś z padołu łez. Ten tajemniczy wędrowiec uzdrowił ciało, lecz ty wspomogłeś go by moja dusza odżyła.
Po chwili Reher zdjął z żony suknię i pozwolił, aby ona go odzienia pozbyła. Pocałunki słodkie i delikatne ich czas wypełniły, dopiero po upływie połowy straży z wielką delikatnością i tylko dlatego, że Ochir–Saran go o to poprosiła, zbliżył się do niej i na nowo ciało jej poznał. Bez ruchu prawie leżeli, w oczy patrząc, a ich ciała wiedziały, co czynić. Pomiędzy szczytami rozkoszy Ochir– Saran myślała, że rozkosz ma nie mniejszą, niż kiedy po leczeniu ran swoich pierwszy raz ciała swoje poznawali. Po upływie czasu dwóch straży nadal leżeli, będąc złączeni. Córka stepu radość miał, że jest obok. On ratował się, że w oczy patrzeć może, oddech jej słyszeć, czy w końcu bicie serca. Wszystko w niej uwielbiał. Zapach, smak. Głos. Ich dusza jakby jedna się stała i tym najbardziej ją wzmacniał.
– Swój lud zostawię. Wiem, że mnie miłują, a tylko zwieść kłamstwu się dali.
– Co będzie jak potęga Hojji ruszy? – zapytał, gładząc jej policzek.
– Zwiódł ich. Do krainy bogów się udał. Mój lud zawsze w moim sercu zostanie, ale musiałam wybrać. Jestem z imienia Ochir–Saran, ale z wyboru jestem twoja i tylko twoja. Żyję tylko dla ciebie i… – oczy szerzej otworzyła.
– Co chciałaś rzec, miła? – Reher w jej oczach coś dostrzegł.
– To objawiło mi się teraz i w tym się nie mylę. Nie ma wielu bogów. Jest jeden. I to on w ciele człowieka mnie uleczył. To, co mamy z ciałem włącznie nie jest nasze, a tylko darem. Darem Boga. To mi rzekł przed chwilą.
– I ja to czuję miła moja. Rozmyślałem o tym, co mi mówiłaś. Po tym, co cię spotkało, różnie postąpić mogłaś, lecz pierwsze co uczyniłaś, to wybaczyłaś. Nie miałaś pewności co do mnie, czy złamaną i pohańbioną cię przyjmę. Chociaż wierzę, że w środku serca pewność miałaś. Teraz myślę, że Bóg w ciało wędrowca wstąpił i wiedział, że tam się znajdziesz.
Nie wiem, skąd smoki pochodzą, ale gdy Carriass mnie odwiedziła i postępowała, jak kobiecie nie przystoi, coś w sobie odczułem. Może Bóg, który cię nawiedził, da, że spotkam ją jeszcze i wierzę, że ona też zostanie miłością odmieniona. Nie potrafię wyrazić, ale ona w miłości była. Mimo że dziwne rzeczy mówiła i nie postępowała, jak damie przystoi, tam głębiej coś poczułem. Że to ma. I we mnie takie pragnienie powstało. Zapragnąłem miłość znaleźć, bo wcześniej tylko żądzy ciała szukałem. Kiedy ciebie zobaczyłem po raz drugi, coś we mnie drgnęło, że jesteś tą, która całe życie szukałem.
– Mój miły. Jakbyś za mnie mówił. Podobnie odczułam. Może, to wszystko stać się miało, byśmy odrodzili się na nowo. Dla siebie i dla Boga. Bo od niego przyszliśmy i w końcu do niego wrócimy. Powstaliśmy z miłości i z miłością wrócić powinniśmy do Niego.
– Tak, umiłowana. Nigdy potomka nie pragnąłem, lecz z tobą się to zmieniło.
– Mój umiłowany. Ponownie słowa z mojego serca wyjmujesz. Nie powinnam mówić, ale muszę. Wiesz, o co się martwiłam, kiedy przestałam być żywym trupem? By z tego zła, które mi uczynił, życie nie powstało. Zanim do ciebie przybyłam, zaraz jak Bóg mnie uleczył, przypadłość miałam. Dwa dni się przesunęła. Gdyby życie z tego powstało, musiałabym kochać dziecko moje. Tak matka jest stworzona, by miłość dziecku swojemu dać. I od tego mnie uchronił ten wędrowiec. Dowodów nie mam, ale wszystko w moim środku mówi, że to nie mógł być nikt inny. Nie muszę dodawać, że z pewnością na łaskę taką nie zasłużyłam.
– Nie mów tak miła. Co ja o swoim życiu powiedzieć mogę? Wiesz, że gdyby ojciec mnie wygnał, przyjąłbym to? O jedno bym tylko błagał, alby mi ciebie nie odbierał.
– Widzisz miły, jak jest. Deerhe mi mówiła, że podobnie myślała. Z Renthinem być chciał, choćby w lesie jak najuboższa żona drwala. Wierzę, że Carriass ją zobaczy i wszystko skończy się dobrze. Kiedy na niebie zielonego smoka dostrzegłam, miłość nieskończoną odczułam. Dziwne to, bo od wędrowca, który z pewnością był Bogiem w ciele, większej nie czułam.
– Dziwne to miła. Jestem królem, a ty królową. Mamy siebie, ale też obowiązki na nas czekają. Czas by sen nas ukoił.
– Tak miły. Zasnąć w twoich ramionach jest radością pełną i podobna, razem obudzić.
Jeszcze jeden pocałunek ich usta złączył i w objęcia snu weszli.
Kilka mil za zamkiem wędrowcy wisielca zobaczyli. Wiedzieć tego nie mogli, że to ciało byłego dowódcy wojsk Rehera na drzewie wisiało. Zdjęli go i pod tym drzewem pochwali, by duch jego spokoju zaznał.
Orberis delikatnie chwycił dłoń Carriass. Pierwszy raz pczuła, jakby miała brata, przyjaciela, pokrewną duszę. Jednak smoka w sercu kochała, a Orberis czuł to samo do Kaungi.
Chłopak z trwogą patrzył na przebieg walki smoków. Kaunga robiła uniki i starała się nie atakować agresora. Natomiast czarny smok walczył, jakby miał przed sobą stado smoków, a nie nieco mniejszą od siebie samicę. Jedno, w czym pozostał prawy, to to, że nie używał ognia.
– Jeszcze masz szanse – ryknął – odejdź i zostaw Carriass dla mnie, a daruję ci życie.
– Wiesz, że nie możesz wygrać z czymś, co masz w sobie. To, że mnie zabijesz, niczego nie zmieni.
Jego czarne łuski połyskiwały złowieszczo, zbyt dumny się stał. Smok odkrył się na chwilę i zrozumiał to za późno. Paszcza ostrych jak brzytwy zębów kłapnęła przy jego szyi. Dopiero po chwili pojął, że mogła mu rozciąć szyję, a nawet odciąć głowę. Czarny wylądował na murawie w znacznej odległości od dwójki jeźdźców. Kaunga podniosła się, prostując łapy. Erragea zaatakował. Jeźdźcy z zapartym tchem obserwowali starcie.
Orberis wreszcie zrozumiał, że jego smoczyca walczyła, ale nie chciała wygrać. Wręcz przeciwnie. I tego zupełnie nie rozumiał.
– Czemu ona nie walczy, by zwyciężyć? – odparł ze łzami.
– Wiem czemu, a ty tego nie rozumiesz?
– Chce zginąć?
Carriass pokiwała głową, spoglądając na przerażonego towarzysza.
– Ona ma miłość. Miłość nie musi walczyć, bo już dawno wygrała. Cokolwiek uczyni Errangea, jest przesądzone.
– Znów Ssairrac przez ciebie przemawia? Puść mnie, nie mogę na to pozwolić, aby on ją skrzywdził!
Wyrwał się i zaczął biec przed siebie, nie zważając, że może zginąć.
Szamoczące się olbrzymy, trzepotały skrzydłami, aż unosił się kurz z podłoża. Czarny smok atakował zajadle, podczas gdy
Kaunga wciąż tylko robiła uniki. A kiedy miała okazję skaleczyć go zębami czy pazurami, nie robiła tego.
– Walcz! Zrób coś! – krzyczał Orberis, lecz jego głos zagłuszały odgłosy walki.
Erragea złapał Kaungę szczęką za bok i odrzucił na kilka jardów. Smoczyca dyszała ciężko i podniosła się z trudem. Z boku ciekła jej krew. Orberis przywarł do niej, czując bicie jej serca.
Erragea zbliżał się powoli, wiedząc, że już mu nie ucieknie.
– Odejdź stąd. Nie mogę cię zabić, choćbym chciał. To już nie potrwa długo. Zaraz ją wykończę.
Młodzieniec zastąpił mu drogę.
– Będziesz musiał mnie zabić najpierw! – zawołał, czując gorycz w sercu.
Smok parsknął, jakby starania drwala nie robiły na nim żadnego wrażenia.
– Nie koniecznie, marny pyle – odparł dumnie smok, i uderzył go łapą.
Orberis poczuł ból łamanych się kości, ale nie stracił przytomności. Siła uderzenia odrzuciła go, ale nie spadł na ziemię. Kaunga jakimś nadzwyczajnym wygięciem ciała zdołała go chwycić w swoje pazury, ale zrobiła to tak delikatnie, że poczuł, jakby matka go tuliła. Spojrzała na niego i poczuł, że ból ustąpił. Znajdował się jakby w kokonie złotego światła.
Carriass czuła, że Kaunga go uleczyła. Jednak przez to, że tak go uchwyciła, odkryła swój słaby punkt, brzuch. To był błąd, gdyż górna jej część była chroniona przez kolce i twarde jak stal łuski, a brzuch miękki i pozbawiony ochrony. Erragea to wykorzystał i uderzył łapą. Rozerwał jej trzewia. Krew buchnęła fontanną. Orberis poczuł, że jej uścisk słabnie. Zeskoczył na ziemię. Patrzyła na niego swoimi majestatycznymi oczami.
– Agnuak! – krzyknął.
– Kochanie – szepnęła tylko.
Jej oczy gasły i po chwili zaszły mgłą. Młodzieniec tulił jej pysk, gładził i całował. Spodziewał się, że odeszła, ale nie mógł tego dopuścić do swej świadomości. Carriass spojrzała nieobecnym wzrokiem na Errangeę. Spodziewał się, że mu pogratuluje. Razem z nim zacznie się cieszyć z pozbycia się smoczycy, ale ona nie podzielała jego radości. Księżniczka zaczęła iść przed siebie, ale nie w stronę czarnego smoka, tylko ku Orberisowi i Kaundze. Dotknęła potężnego ciała, przejeżdżając palcami po zielonych łuskach, które pobłyskiwały jeszcze pod załamaniem światła. Widząc łzy drwala i ona łkać poczęła, przypominając sobie, co jej smoczyca nie raz mówiła.
Erragea stał nieruchomo, jakby czas się dla niego na chwilę zatrzymał. Zamiast chwały dostał odrzucenie i zimne spojrzenie księżniczki Termidei. Zabił, a mógł inaczej postąpić. Pogubił się. Ryknął głośno, aż echo poniosło się po okolicy.
– Carriass! Teraz masz prawo mnie znienawidzić! Nie tego pragnąłem – rzekł już nieco złamany i wolno swoją porażkę pojmować zaczął.
Ona wstała i spojrzała na niego ze łzami, a widoku tego nie mógł znieść.
– Nie słuchałeś mnie, gdy mówiłam, że nie przestanę cię kochać. Nie mam żalu do ciebie, bo to nie ty sprawiłeś, że ona odeszła. Coś tobą kierowało, ale to nie była miłość.
– Kochasz mnie, takiego potwora?
– Wejrzyj w swe serce, bo wiem, że tam mieszka ktoś, kogo zło nie dosięgło. Kaunga to wiedziała, cały czas miała to w sercu, tylko twoje zatrute zostało, a mnie chciałeś w podobną ciemność pogrążyć.
– Manipulowałem tobą. Chciałem, byś stała się jak ja, ale mi się nie udało.
– Nie wiesz czemu?
Errangea zbliżył się do księżniczki, której postać odbijała się w jego ogromnych oczach.
– Zabiłem dobro. Czuję pustkę, zimno mi. Nie! Tak nie może być! – wspomniał rozmowy z Kaungą.
Jakby dwie istoty w sobie odczuł. Jedną był on Erragea. Dumny, złością napełniony. Druga istota też nim była. Czy to Kaunga chciała mu powiedzieć zawsze?
Odwrócił łeb i uniósł do góry. Ryknął przeraźliwie. Raz drugi trzeci. Strzelał pióropuszem błękitnego ognia w powietrze. Nawet Orberis odczuł, że smok cierpi, lecz niczego nie mógł zrobić. Wtem potwór przestał ryczeć i zionąć ogniem. W skupieniu tych dwoje na niego patrzyło, zastanawiając się, co zrobi. Odezwał się po chwili.
– Chociaż ty Orberisie powiedz, że mnie nienawidzisz. Zabiłem twoją umiłowaną. Powiedz to! Wykrzycz, jak bardzo mną gardzisz! No dalej!
Orberis spojrzał na niego przez łzy.
– Nie mam nienawiści. Agnuak zmieniła moje serce. Mam w nim tylko miłość. Nie mogę cię przekląć. Wybaczam ci.
Tego czarny nie mógł zdzierżyć. Karmił się nienawiścią, strachem, złem, a teraz nie otrzymywał tego. Poczuł w środku dziwne ciepło, na chwilę oczy zamknął i wizja mu się ukazała. Kaunga żywa przed nim się unosiła i jasność od niej biła taka, że nie mógł na nią patrzeć. Głos jej słodki usłyszał, aż zadrżał cały.
– Errangeo, nie musisz iść tą drogą. Wejdź ku dobru, ku miłości, jak nasza matka, która nas na świat powiła. W tobie nadzieja, żyjesz, możesz zdziałać wiele, tylko zrozum. Czujesz to?
– Kaungo … wszystko stracone – szepnął.
– Nie, ty miłość masz w sobie, każdy ma, a teraz daj jej zakwitnąć w swym sercu, jak kwiatu na wiosnę. Ja deszcz ożywczy na niego ześlę, w tobie dobro mieszka.
Mrowienie go ogarnęło i ocknął się zszokowany. Jego oczy nowego blasku dostały, a pysk przyjął pierwszy raz łagodny wyraz.
– Ona wygrała. Teraz rozumiem. Wybaczcie mi. Mogę zrobić tylko jedno. Żegnaj Ssairacc – powiedział cicho.
Z jego pazurów wystrzeliły złote promienie. Delikatna i ciepła siła odsunęła dziewczynę i młodzieńca od ciała martwej Kaungi. Patrzyli z bliska, co się dzieje. Teraz z jego pyska i z całej postaci zaczęła emanować bursztynowa poświata. Nie widzieli dobrze ogromnego ciała Kaungi, bo topiła się w złotym blasku. Nagle wszystko zgasło. Orberis dostrzegł, że rana na brzuchu jest zasklepiona, jakby nigdy nie istniała. Erragea stał, ale widać było, że jest bardzo zmęczony. Jego oczy teraz miały bladobłękitną barwę. Zawsze lśniąca czerń zmatowiała.
– Kochany, co ci? – szepnęła Carriass.
– Zrobiłem, to co mogłem. Życie za życie oddałem. Tylko to mi pozostało.
Księżniczka nie mogła pojąć, jak to uczynił, ale oddać go nie zamierzała.
– Nie możesz umrzeć. Kocham cię! Jak mam oddychać bez ciebie?
– Będziesz żyła, bo jesteś wyjątkowa, a ja nie jestem ci potrzebny.
– Co też prawisz? Nie odchodź!
– Kocham cię, całą moją duszą, nie dla rozkoszy, nie dla ciała. Zrozumiałem to.
Zaczął słabnąć, pysk mu opadał bezwładnie.
Kaunga otworzyła oczy. Powoli stanęła na nogi. Widząc słabego czarnego smoka, zbliżyła się do niego.
– Wybacz mi przyjaciółko – szepnął słabo i opadł z sił. – Duma i złość mnie zaślepiła.
Oddychał płytko.
– Agunak zrób coś! – zawołała Carriass rozpaczliwie.
– Żyję dzięki niemu, swej mocy użyłam, aby uleczyć Orberisa. Oddałabym za niego życie, gdyby to było możliwe, jednak teraz jestem bezsilna. Zablokował moją moc, nie rozumiem jak i dlaczego.
Kaunga podeszła blisko niego i dotknęła go pyskiem.
– Wiesz, że mieliśmy wspólną matkę, jam siostra twa Errangeo, dlatego twych zalotów przyjąć nie mogłam.
– I ja to wiem teraz. Żegnaj siostro.
Z największą trudnością i wysiłkiem odwrócił łeb w kierunku Carriass.
– Żegnaj ukochana. Pamiętaj, że zawsze będę cię …
Nie dokończył. Jego oczy zgasły i ostatni wydech o zapachu konwalii wyszedł z jego otwartego pyska. Umarł.
Carriass przywarła do jego pyska, gładziła go, całowała, łkała cały czas. Kaunga i Orberis stali obok i czuli rozpacz księżniczki, ale nic nie mogli zrobić.
Kaunga patrzyła na Carriass i w tym momencie odczuła, co się stało w osadzie. Dotarły do niej jak lawina prośby Deerhe o pomoc. Odczuła i zrozumiała co się stało w zamku i w osadzie drwali.
– Orbe, musimy lecieć. Coś się stało.
– Co takiego? Nie możemy jej zostawić ani Erragea. Może odżyje jak ty?
– Musimy lecieć, zaufaj mi.
Młodzieniec podszedł do Carriass, czując się podle.
– Muszę lecieć, ale wrócę.
– Rób, co ona mówi. On odszedł szczęśliwy, dzięki wam się odmienił. Zostanę tu z nim. Życie nie ma dla mnie sensu bez niego. Chcę umrzeć.
– Nie umieraj, Carriass. Błagam, zaczekaj na nas.
Dziewczynie było wszystko jedno. Nagle świat się dla niej skończył. Czuła się, jakby była zawieszona między życiem a śmiercią. Przytulona do martwego pyska smoka, cicho nuciła jakąś pieśń. Nie pamiętała, że to śpiewała jej Deerhe, kiedy układała ją do snu, kiedy była bardzo malutka. Orberis patrzył z rozdartym sercem na jej ból, ale za Kaungą się udał.
Smoczyca bez ruchu skrzydeł uniosła się do góry.
– Gdzie lecimy?
– Do twojej osady.
– A ona, czy nie zrobi nic sobie?
– Ufaj, nie zrobi tego, lecimy, nie trap się tym teraz.
Po chwili zaczęła machać skrzydłami. Nie mieli daleko, po niedługiej chwili zobaczyli wojsko. Smoczyca dostrzegła małą polankę, na której mogła wylądować. Ludzie z dołu ją zobaczyli. Poczuli strach, ale Deerhe ich uspokoiła.
– To Kaunga. Nie obawiajcie się. Musimy do niej podejść.
Spojrzała na Renthina, Rehera i Ochir–Saran.
Król Arpaganni niezwłocznie do osady drwali przybył, kiedy tylko dowiedział się co się stało.
– Chodźcie ze mną – poprosiła Deerhe.
Ruszyli niezwłocznie. Polanka znajdowała się zaraz za osadą. Poprzednio rosła tam pszenica. Kaunga czekała. Orberis poznał królową i swojego przyjaciela. Zobaczył też drugiego człowieka o ogromnym wzroście i podobnej aparycji jak Renthin. Domyślił się, że to Reher, brat jego.
Kiedy czwórka zbliżyła się, królowa pierwsza się odezwała.
– Kaungo, gdzie moja córka?
– Jest bezpieczna, została przy Erragea.
– Co z nim? – zapytała zaniepokojona.
– Nie żyje. Zabił mnie, a potem ożywił, ale przez to sam umarł. Zanim odszedł, stał się dobry. To było możliwe, bo smokami jesteśmy, gdyby o ludzi chodziło, śmierć by zwyciężyła.
– Och! Czy wiesz, co się stało?
– Teraz tak. Z jakiegoś powodu przekaz wiedzy został zablokowany, dlatego dopiero teraz przybyłam.
Smoczyca zauważyła, że córka chana się jej przygląda.
– Czy on jest czarny?
Ochir–Saran bez strachu z ogromnym smokiem rozmawiała.
– Tak.
– To twój brat, wiesz to?
– Tak. Dostałam tę wiedzę kilka chwil temu. – Kaunga się nie dziwiła, skąd Ochir–Saran to wie.
– Przybyłaś tu z mojego powodu, prawda? – córka stepu mówiła to wszystko z odmienioną twarzą, jakby jasność z niej biła.
– Tak, Ochir–Saran.
– Nie wiem, jak on to odkrył. Czuję złoty pierścień, on jest niedaleko – rzekła do siebie księżniczka Hojji.
– Skąd możesz to wiedzieć? – spytała królowa.
– Bo go nosiłam na sobie. Ojciec mi go dał, a potem ukradł. On…
Na chwilę zamilkła, przypominając sobie ojca i co jej uczynił.
– Każdy może wybrać. Dobro czy zło. Ciemność czy jasność. Do ostatniego oddechu człowiek ma wybór. On wybrał ciemność. Przykro mi – powiedziała Kaunga.
Renthin i Reher patrzyli na Kaungę. Biło od niej dobro. Emanowało niby ciepło z wielkiego pieca.
– Leć z Orberisem do wodospadu Ungar. W pieczarze jest pierścień. Będziesz wolna – rzekła Ochir–Saran.
– Dziękuję. Jeszcze się spotkamy – Kaunga cudownymi oczami na córkę stepu spojrzała.
– Czy zobaczę jeszcze Carriass? – zapytała Deerhe.
– Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie, przykro mi. Polecimy tam razem – dodała smoczyca.
Orberis spojrzał na czwórkę ludzi. Nigdy nie widział wcześniej ani Ochir–Saran, ani Rehera, ale poczuł do nich sympatię. A może i coś większego. Po chwili cała piątka znalazła się na grzbiecie Kaungi. Było trochę ciasno, ale w wystarczającym oddaleniu od jej ostrych łusek grzbietowych.
Wznieśli się i smoczyca poleciała od razu w kierunku wodospadu.
Targały nimi mieszane uczucia, gdyż nie mieli takiej wiedzy jak Kaunga. Lecieli dość szybko, więc niebawem ujrzeli miejsce przeznaczenia. Wodospad szumiał jak dawniej, jakby czas tam się zatrzymał. Od razu młodzieńcowi wróciły wspomnienia. Pierwszy pocałunek Carriass, wizje. Megina. I oczywiście Kaunga. Wylądowała, jakby nie ważyła nic. Lekka wodna mgiełka dosięgła przybyłych, dając chwilowe wytchnienie.
– Widzicie tego konia? – odezwała się królowa.
– To koń Assuala – odparła Ochir–Saran.
– Jak chan odkrył to miejsce? – spytał Orberis, czując niepokój.
– Przez chciwość niestety – odezwała się smutnym tonem księżniczka stepów.
– To nie jedyne jego wady, podziwiam cię za to, że potrafiłaś mu wybaczyć – odezwał się Reher – po tym wszystkim, co ci uczynił, odebrał godność, zgwałcił.
– Własny ojciec, to nie pojęte! – oburzył się Orberis.
– Jak można być aż tak złym człowiekiem? – spytał Reher, który na dobrą drogę się skierował.
– Widocznie można. Mam nadzieję, że nie dostał się na naszą planetę – szepnęła cicho Kaunga.
– Co to jest planeta? – zapytała Deerhe.
– To taka wielka kula. Trudno mi to wam wytłumaczyć, to trzeba zobaczyć. Moja planeta zwie się Carammi. Wasze krainy, Termidea, Arpagannia i wszystkie inne, też na podobnej się znajdują.
– Pamiętam, że Erragea wymienił taką nazwę.
– Byłaś tam? – spytała Deerhe.
– Tam zostałam poczęta. Jak tam się przeniesiemy, będę wiedziała więcej.
Spojrzeli pytająco na smoczycę, gdyż to, co próbowała im wytłumaczyć, było dla nich nierzeczywiste. Słyszeli o legendach, widzieli malowidła, czytali ryciny, ale nigdy im nikt nie proponował, aby wkroczyli do nieznanego im świata. To tak jakby szli do krainy bogów, o której słyszała Ochir–Saran.
– Aegarre, chciałbyś wrócić do domu, poznać prawdę, wiem to – rzekła jakby do siebie Kaunga, patrząc gdzieś w niebo.
– Czy ty mówisz o Errangea? – odezwał się zdziwiony Orberis.
– Erragea, znaczy król. Może być Aegarre. Tak jak ty. Dla mnie jesteś Orbe, ale też Sirebro.
Drwal podszedł do konia. Ten zarżał nerwowo.
– Nosiłeś na swoim grzbiecie potwora, ale to nie twoja wina. On dokonał wyboru. Uciekaj, jesteś wolny.
Koń zastrzygł uszami i ruszył. Wolny, jakby zabrano mu ciężkie jarzmo. Nikt nie pomyślał, jak się tu znalazł. Skoro Ashis i Obłok odnaleźli swoich panów i koń Assuala mógł to zrobić.
Drwal uścisnął przyjaciół. Wszyscy mieli łzy w oczach z wyjątkiem Kaungi.
– Żegnajcie – szepnął do nich, Orberis – może się jeszcze zobaczymy.
Patrzyli na niego ze smutkiem, ale wiedzieli, że tak być musi.
– Czy będę musiał nurkować? – spytał ponownie drwal, tym razem smoczycy.
– Ja nie będę musiała to ty też nie. Tylko mnie obejmij mocno.
Delikatnie i powoli usiadł na karku swojej umiłowanej. Coś zaświeciło i blask od nich bił, nagle zniknęli. Zebrani spojrzeli w puste miejsce, oczy przecierając. Po chwili Orberis i Kaunga znaleźli się w jaskini. Miał suche ubranie. Seledynowy blask wypełniał pieczarę. Od razu dostrzegli złoty pierścień umieszczony w skale.
– Assual to zostawił, ale gdzie on jest?
– Przeniósł się – odparła smoczyca.
– Gdzie?
– Na moją planetę, tak czuję. Musimy go odnaleźć.
– A co będzie, jeśli wciąż będzie chciał zrobić nam krzywdę?
– Nie chciałbym zaczynać nowego życia od zabijania – rzekła z trudem Kaunga.
– Oby on nas nie zabił.
Orberis miał obawy, ale przy ukochanej rozumiał, że musi się uspokoić.
– Jesteś gotowy? – spytała go, wyciągając łapę w stronę jaja pozostawionego tu wcześniej.
– Na co?
– Na podróż do Carammi, mego domu.
– To tak po prostu się przeniesiemy?
– Tak.
– A co z Erragea i Carriass?
– Zadajesz zbyt wiele pytań. Ja mam to zrobić czy ty? – zapytała go słodko.
– Razem.
Orberis położył dłoń na jaju, a Kaunga zrobiła to samo, tylko potężną łapą.
– Tylko nie zgnieć – rzekł drwal.
– To nie jest do zniszczenia – odrzekła, lekko unosząc pysk.
Spojrzał jeszcze raz w jej piękne oczy. Delikatnie przekręcili kamień Um i zniknęli.
Carriass siedziała przy zwłokach smoka. Był jeszcze ciepły. Już nie płakała, bo łez zabrakło, ale czuła się bardzo źle. Uświadomiła sobie, kim dla niej był. Potem powoli zaczęło jej się przypominać wszystko. Pierwsze spotkanie w pieczarze na Czarnych szczytach. Ich rozmowy. Dziwne, ale nie pamiętała swojej rozkoszy cielesnej, jakby to było najmniej ważne. Nie mogła wiedzieć, że Deerhe nie myślała również o swojej przyjemności z Renthinem i na koniec Ochir–Saran nie pamiętała prawie miłości w ciele z umiłowanym Reheram. A wszystko to miało jedno proste wytłumaczenie. Rozkosz cielesna nie ma nic wspólnego z miłością, a wszystkich właśnie ich topiła. Carriass to w ułamku chwili zrozumiała i ponownie tylko o swojej miłości myślała, ale nawet przez ułamek chwili nie pomyślała niczego złego o swoim umiłowanym. Teraz oczekiwała czegokolwiek, ale nie cudu.
Zobaczyła złotą kulę światła, unoszącą się nad borem. Zrozumiała, że to przy wodospadzie Umgar. Nagle złoty piorun strzelił w ich kierunku. Przez jej ciało przeszła potężna siła, nie wiedziała, czemu trafiła ją, a nie Errangea.
Nie mogła widzieć, że jej ciało emanowało złoto–bursztynowym światem, bo wszystko wokół pływało w blasku. Delikatnie uniosła się do góry i osiadła jak zwykle na karku smoka.
Wtuliła się w niego, ale nic się nie stało.
– Rozumiem. Wszytko, mu powiem. On uwierzy. On jest już jak jego siostra – rzekła do siebie, lecz i do kogoś innego.
Zrozumiała, że zejść musi. Zrobiła to jak najdelikatniej. Stanęła kilka jardów przed jego ciałem i czekała.
– Kochanie – szepnęła cicho.
Poczuła, że to się stanie. Zobaczyła, że jego ogromne ciało zadrgało. Powoli skóra zaczęła przyjmować kolor antracytu. W końcu otworzył oczy.
– Umiłowany – szepnęła.
– Więc nie umarłem?
Podbiegła do niego, jakby dostała najcenniejszy prezent na całym świecie, w którego blasku bledły wszelkie bogactwa, władza i ziemie.
– Wróciłeś!
– Jak to, przecież to nie do pojęcia? Pamiętam ciemność i ciszę.
– To twoja matka, czuję to w sercu. Ona cię ożywiła.
Miłość poczuł, radość, szczęście. Dostał kolejną szansę, której zmarnować nie zamierzał.
– A co z Kaungą?
– Dostałam przesłanie, udała się na Carammi z Orberisem.
– Muszę ją zobaczyć, tyle chcę jej powiedzieć, ale potrzebujemy kamienia Um, a on …
– Nie potrzebujesz go. Twoje jajo, w którym tu przybyłeś, to kamień Um, twoja matka mi to w myślach przekazała.
– Przejście będzie otwarte, a co jeśli jakiś człowiek zechce udać się na Carammi, nie mogę na to pozwolić! To musi pozostać tajemnicą, bo nie każdy jest dobry. Wiem to, bo sam byłem owładnięty złem.
– Nie wiesz wszystkiego, kochanie. Twoja mama. Wasza mama coś zrobiła, co jest niemożliwe. Wszystkiego się dowiesz i wszystko zrozumiesz. Ja już wiem, bo mi powiedziała. Nikt zły nie może się dostać na Carammi. Ona wstawiła tam filtr. Nawet ty w takim stanie jak poprzednio byś nie zdołał, ale ona wiedział. Dlatego Kaunga też w to wierzyła. Uparciuchu. Postąpiłeś jak każdy samiec. Kocham cię i wiedziałam, że to dla ciebie jest ważniejsze niż twoje życie.
– To nie tak – zaczął.
– Wiem. Kochałeś mnie i to było najważniejsze. A ona wiedziała. Mogła zostawić moc, żeby uratować siebie, jednak zostawiła energię właśnie na to, żeby ratować swoje dziecko. Bo każda dobra matka tak by postąpiła.
– I ja to wiem, najdroższa – szepnął. – Przez dwieście lat miałem żal wielki dla najcudowniejszej osoby, której nie znałem. Gdyby nie ty, nigdy bym się nie zmienił.
– A Kaunga? Nic dobrego nie uczyniła? Samym dobrem i miłością emanowała.
– Tak umiłowana, znowu się mylę. Wam wszystkim życie zawdzięczam. Matce, Kaundze i tobie, umiłowana moja Carriass.
Erragea stanął na nogi. Czuł się dobrze. Carriass uniosła się do góry i usiadła na jego karku. Poczuła to znowu, ale nic nie powiedziała. Mrowienie w dole pleców. Czuła ogromną miłość, ale i fizyczne pragnienie i nic z tym zrobić nie mogła. Smok wzniósł się i dopiero wówczas zaczął machać skrzydłami. Tuliła go i czuła jeszcze większą rozkosz niż zwykle. Dolecieli do pieczary.
Tym razem złoto i drogie kamienie nie zrobiły na niej wrażenia.
– Cieszę się, że jesteś. Nie wiem, czy bym mogła żyć bez ciebie – rzekła do niego.
– Nie mów tak. Jest mi przykro, że tyle zła wyrządziłem.
– Każdy popełnia błędy, ważne, by dokonać dobrego wyboru. Ty zdołałeś się zmienić.
Carriass wzięła czarne jajo w dłoń. Już mieli się przenosić, kiedy coś w niej drgnęło.
– Zaczekaj … powinnam pożegnać mamę.
– Masz rację. Martwi się o ciebie. Będzie spokojna, kiedy dowie się, że w końcu jestem jak Agnuak.
– Oddałeś życie dla siostry. Nie ma większego poświęcenia niż oddać życie za kogoś.
Carriass zostawiła cały kufer ze złotem. Nie zabrała również sukienek. Bardzo chciała zobaczyć Deerhe. Erragea leciał jak błyskawica. Wylądował prawie w tym samym miejscu co niedawno Kaunga.
Deerhe na widok córki rzuciła się ku niej, aby wpaść w jej ramiona.
– Matko najdroższa, wybacz mi!
– Córeczko, kocham cię całym sercem. Wreszcie powróciłaś.
Łzy ponownie zagościły w kącikach oczu obu niewiast. Nikt nie śmiał im przeszkadzać w tej wzruszającej chwili. Nawet Errangea stał spokojnie, czekając na Carriass.
– On żyje, jak to mogło się stać? – Deerhe bardzo się zdziwiła.
– Jego matka mu życie wróciła, szansę mu dała. Jestem jej wdzięczna.
– Matka? Przecież obrazy mówiły, że umarła dwieście lat temu… Wracajmy do zamku, odbudujemy zniszczenia. Mam tyle planów … – zaczęła mówić z entuzjazmem, ciągnąc córkę za rękę.
– Muszę ci coś wyznać, matko. Nie zrozum mnie źle, ale masz dla kogo żyć – rzekła, spoglądając na Renthina. – Odnalazłam swoje szczęście, swoją miłość. Ciebie kochać po wsze czasy będę, ale Errangea jest mi jak druga połowa serca, bez którego oddychać nie potrafię.
Smok się wzdrygnął, odczuł tę miłość.
– Odchodzisz? Z nim? Dokąd? Do krainy bogów?
– Na Carammi, matko. Do ojczyzny mego ukochanego. Nie wrócę tu, bo przejście w grocie zniszczone być musi, ale wiedz, że robię to dla dobra wszystkich. Poradzicie sobie bez smoków, tylko miłość w sercu miejcie.
– A jeśli zwątpicie … – wtrącił się Errangea swym dobitnym głosem. – Wtedy legendy o smokach ludziom przypomnijcie, niech wiedzą. Mój przykład im przekażcie, aby do światła zdążali.
– Nie ma innego wyjścia? – spytała Deerhe.
– Tak być musi. Córka twa nie zazna ode mnie krzywdy.
Królowa Termidei zrozumiała, walczyć z tym nie zamierzała.
– Skoro taka wasza wola, chcę, aby była szczęśliwa, choćbym na oczy jej więcej miała nie zobaczyć. Lećcie, macie moje błogosławieństwo.
– Mam prośbę – rzekła Ochir–Saran.
– Wiem, co masz w sercu – rzekł Erragea – Czas zrobić coś dobrego, a ty miła, zwrócił się do Carriass, naciesz się jeszcze matką i przyjaciółmi. Lecieć musimy na spotkanie całej potęgi Hojji.
Smok łeb położył, a Ochir–Saran delikatnie weszła i usiadła tuż za jego głową. Smok uniósł się i po chwili zniknął dla ludzi na dole, bo leciał szybko. Księżniczka mocno się trzymała i strach mały poczuła, bo wszystko z góry maleńkie się wydawało.
– Nie musisz się tak mocno trzymać, tajemnicza siła ci spaść nie pozwoli.
Dziewczyna puściła się i czuła, że pewnie siedzi. Po czasie połowy straży ogrom wojska dostrzegła. Trzysta tysięcy wojowników na koniach jechało. Żony i dzieci zostawili na stepie. Wszyscy tęsknotę mieli. Gorycz dodatkowa ich serca przepełniała, bo brakło ich chana. Wszyscy jak jeden Ochir–Saran w sercach mieli. Smok wylądował przed nimi. Strach na nich padł, ale kiedy dostrzegli, kto smoka dosiada, radosny okrzyk rozległ się z setek gardeł.
– Ochir–Saran! – tysiące gardeł jej imię krzyczało.
Jej imię powtarzano dalej i dalej. Dowódca wojska na brązowym koniu blisko podjechał. Radował się z widoku księżniczki, ale też strach miał przed smokiem.
– Witaj dowódco. Przybyłam, aby was powstrzymać i zawrócić. Ojciec mój was okłamał. Nigdy nie pragnęłam władzy ani jego miejsca. Wiem, że nadal macie mnie w waszych sercach. Chcę, byście wrócili na step, bo to wasz dom. Nie czyńcie nic złego ludziom Termidei i wracajcie w pokoju.
– Pani, gdzie Assual? – zapytał dowódca.
– Odszedł. Czy do krainy bogów, nie wiem? Nie ma go na ziemi, to wiem. Moje serce wybrało Rehera, króla Arpaganni. Będę mu żoną i do was nie wrócę, ale zawsze w moim sercu zostaniecie. Przekaż to wszystkim. Przekaż, że nie winna jestem zarzutów.
Wojownik na ziemię padł.
– Nie zostawiaj nas, córko stepów! Co z nami będzie! – łzę uronił pierwszy raz w swoim czterdziestoletnim życiu.
– Wybierzcie kogoś dobrego i prawego. Nie słuchajcie córki szamana, chyba że jej serce się odmieni. Wracajcie na step.
Erragea słuchał spokojnie do końca, ale wiedział, co uczynić musi. Sama jego wielkość respekt czyniła, ale na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał złe zamiary i innej drogi szukał, niż Ochir–Saran przekazała, chciał pokazać moc swoją. Ryknął przeraźliwie i kilka razy strzelił w górę ogniem błękitnym. Dopiero potem mocą tajemną na swój kark Ochir–Saran przeniósł i w górę się uniósł.
Ludzie Hojji, ci co widzieli swoją panią, powtarzali jej imię. W trąby dąć zaczęli, do powrotu ich wzywały. Jeszcze tego dnia serca ludzi Hojji napełniła prawda o ich chanie, co go za boga mieli. Wszyscy uwierzyli w niewinność Ochir–Saran. Od tej chwili imię chana największym przekleństwem się stało. Serce córki szamana się nie zmieniło. Lud wygnał ją na pustkowie. Żyła samotnie, aż pół roku później na gorączkę zmarła. Dzień przed śmiercią do przytomności wróciła. Serce jej zło wyrzuciło i spokojna odeszła, wierząc, że ojca i matkę ujrzy w krainie bogów.
Smok w kierunku zamku Armidosa odleciał. Dziewczyna w swoim wnętrzu o wszystkim myślała. Miłość Rehera wiele dobrego w niej uczyniła, ale nadal to, co uczynił jej ojciec, gdzieś w głębi tkwiło. Czy kiedyś miała się zabliźnić rana w jej sercu? Tego nie wiedziała.
Po czasie pół straży zamek zobaczyła i po chwili przy osadzie drwali na ziemi wylądowali. Deerhe dostrzegła smoka. Teraz wiedział, że za chwilę córka uda się w drogę nieznaną. I znowu łzy na jej licu się pojawiły. Carriass również popłakała, ale z przyjaciółmi się pożegnała i jeszcze raz z matką. Weszła po pysku smoka swego. Gdy w powietrze się wznieśli, ostatni raz spojrzała na ziemie swoje ojczyste. Nie wiedziała, czy je jeszcze zobaczy. Czuła małą nadzieję w swoim sercu, że tak się stanie.
Pojaśniało na zielono. Orberis usłyszał cudowne śpiewy istot nieznanych. Poznał głos Agnuak. Płynęli kosmicznym korytarzem. Miał on wewnątrz kolory tęczy z przewagą jasnobursztynowego światła. Wszędzie pachniały kwiaty.
Nagle stanął na ziemi. Wyglądała jak Ziemia. Obok dostrzegł piękną i nagą Agnuak. Sam był też nagi. W oddali zobaczyli srebrne strzeliste budowle. Niektóre były uszkodzone.
– Zabierzemy tu Obłoka?
– To razem z Barri – szepnęła dziewczyna. Chodźmy, znajdziemy kombinezony. Zostawimy je również dla nich.
Najbliższa budowla znajdowała się około stu metrów, czyli trochę więcej niż sto jardów. Dziewczyna ubrała się i podała ubranie dla młodzieńca. Wzięła dwa kombinezony i wrócili do miejsca, z którego ruszyli.
– Czy tu są zwierzęta – zapytał Orberis.
– Nie wiem… tak, są. Sirebro. Wolisz tak czy Orbe albo Ebro?
Po chwili przyleciał do nich dziwny ptaszek. Miał złote i zielone piórka. Długi dzióbek. Usiadł na ramieniu młodzieńca.
– Wiesz co, Orbe?
– Tak, kochanie?
– Chodźmy do tego budynku. To centrum mocy. Musimy uruchomić generatory.
– Nie ma tu nikogo z ludzi?
– To nie ludzie. Ja tylko tak wyglądam. Będziemy żyć tysiące waszych lat. A może nie umrzemy, ale również możemy żyć tyle, co ludzie na Ziemi. Ja i Aegarre byliśmy ostatnimi z planety Carammi. A teraz jesteśmy pierwszymi.
Szli spokojnym krokiem.
– Oni pojawią się wkrótce?
Na twarzy pięknej blondynki pojawił się uśmiech.
– To zależy. Coś tam zostało u Carriass z Ssairrac. Pewnie najpierw będą trochę zajęci sobą.
– My chyba później też. W końcu mamy dać tu życie…
Weszli do budynku. Orbe patrzył na rzeczy, które widział pierwszy raz na oczy.
Erragea z Carriass wylądował na polance przed wodospadem Ungar. Po chwili znaleźli się w środku. Erragea nic jej nie mówił ani głosem, ani telepatycznie. Carriass zdawała się nie być zdziwiona, że jest sucha. Zdjęła czerwoną suknię. Erragea patrzył na jej śliczne ciało. Skrzynkę ze złotem i drogimi kamieniami zostawili na zewnątrz.
– Czemu się rozebrałaś? – zapytał w końcu.
– Portal i tak zniszczy ubranie.
– Skąd wiesz?
– Nie wiem, ale tak się stanie. Będzie pięknie wyglądać, cudnie pachnąć i cudowne dźwięki nasze uszy napełnią.
– Nawet ja tego nie wiem – zdziwił się smok.
– Zobaczysz, Kiciuś.
Wzięła czarne jajo w dłonie. Położyła blisko szczeliny. Wyjęła złoty krąg z górnego wgłębienia i umieściła w dolnym. Podniosła czarne jajo.
– Wiesz, że mogłabyś otworzyć portal przy pomocy jaja Kaungi?
– Wiem, ale wiesz co, by się wówczas stało?
– Nie!
– Widzisz Kicia, twój Kapturek raz coś wie, czego ty nie wiesz. Stałabym się pięknym blondynem, a ty śliczną brunetką o błękitnych oczach. Może zrobimy tak następnym razem. Żegnaj Ziemio, witaj Carammi.
Przekręciła złoty krąg…
Podróż kosmicznym korytarzem upłynęła miło. Carriass patrzyła na tęczowe kolory zmieniające się, lecz na tyle wolno, by rozkosz dla oczu zostawić. Dźwięki jej uszy chłonęły. Zapachy nozdrza nęciły. Nadzy byli. Erragea patrzył na dziewczynę, a przecież inaczej być powinno, bo widziała jej nagość wiele razy, a ona jego nigdy. Stanęli na ziemi i strzeliste srebrne budowle dostrzegli.
– Oni już tu są. Czas byśmy do nich dotarli – rzekł Erragea.
Wtedy dopiero Carriass się odwróciła.
– Widziałam cię wcześniej, kiedy mnie złapałeś w powietrzu, ale nie pamiętam czy miałeś odzienie. Teraz wiem, że nie masz – uśmiechnęła się miło.
– Nie patrz tak, bo trochę się dziwnie czuję – rzekł swoim niskim głosem, a ona odczuła drżenie w środku, jak zawsze zresztą.
– Ty się napatrzyłeś dosyć – stała teraz zupełnie blisko.
– Co masz na myśli skarbie?
– Kiciuś, nie pogrywaj ze mną. Wiesz, o czym mówię. Ja patrzyłam na te piękne kolory, a ty gapiłeś się na moją pupę. Nie wystarczyło ci w jaskinie i w wielu innych miejscach?
– Jesteś taka śliczna, to dlatego – teraz z pewnością patrzył w oczy piękne.
– Nigdy nie widziałam, jak to się dzieje… – Carriass nie patrzyła mu w oczy.
– To jest nieco krepujące, kiedy patrzysz.
– No proszę, jaki dumny – Carriass uśmiechnęła się szeroko.
– Nie jestem dumny, nigdy nie byłem. Owszem, lubiłem mieszać i kłamać sprytnie.
– Kochanie, nie mówię o tobie. Przynajmniej nie o całej twojej postaci. – Oczy miała skierowane w środek jego bioder, nieco niżej pasa.
– Aha, teraz rozumiem – Erragea się zawstydził.
– Wybacz, że nie jestem dziewicą. Pewien bardzo przystojny samiec pozbawił mnie wianuszka. I nie uwierzysz czym – delikatnie pocałowała go w usta.
– Chcesz tego tutaj? Na tej trawie?
– Czy mamy poszukać jaskini? To masz na myśli?
– Słuchaj Carriass, oni mogą nas zobaczyć.
– Tak bardzo ci przeszkadza? Aha, rozumiem. Zapomniałam, że to twoja siostra – po raz drugi go pocałowała.
– Widzisz tę srebrną wieżę. Coś czuję, że na szczycie jest pokój. Dostaniemy się tam windą. Windą to jest…
– Kiciuś, ja wiem, co to jest winda. Lasery, komputery, plazma, działa untrynowe. Tu jest sama broń!
– Ja to wiem, chociaż też nie wiem skąd, ale ty? To jedziemy na górę.
– Potem kochanie. Pragnę cię mocno – Carriass zaczęła się z nim całować bardzo namiętnie.
Erragea zsunął dłonie z jej pasa i dotknął pośladków.
– Są takie okrąglutkie – szepnął.
– Nie tylko tu mam zaokrąglenia – ugryzła go w ucho.
– Ładnie tu – szepnęła Carriass.
– Powiesz tylko tyle?
– Dobrze, powiem, co chcesz usłyszeć. Byłeś cudowny, ale…
– Ssairrac! Marzy ci się jęzor Erragea?
– Nieee. No może trochę…. Głuptas. Pożartować nie można. Kocham cię mój smoczku.
Po chwili założyli kombinezony. Zaczęli iść do budynku, który świecił seledynowym światłem.
– Jestem w ciąży. To chłopiec. Jak go nazwiemy?
– Lehenengo.
– Dobrze, podoba mi się. Czuję, że Agnuak też jest w ciąży. Robili to już?
– Ma dziewczynkę w brzuszku. Będzie żoną Lehenengo.
– A jak jej dadzą na imię?
– Wiesz.
– Wiem. Ama.
– Bo będzie matką wielu.
– Aegarre. Wiesz, że Agnuak wygląda jak Deerhe, a ma oczy jak ja?
– Tak i co?
– Jest ładna.
– Wiem.
– Wiesz? Oberis nadal mi się podoba…
– Jak będziesz chciała mnie zdradzić, to cię zjem. Nie mówiłem ci, że Kapturka pożarł wilk?
– Nie myślałam o tym, odbieram go jak brata.
– Wiem. Musimy pamiętać, że jesteśmy pierwszymi mieszkańcami nowej Carammi. Nie możemy dopuścić, by zginęła drugi raz.
– Jasne, kochanie. Czy będziemy latać na Ziemię jako smoki?
– Zobaczymy. Tylko w razie konieczności. Polecimy odwiedzić przyjaciół i rodzinę. W końcu Deerhe ucieszy się, że jest babcią.
– Tak, ale ona też będzie matką.
– Skąd ty to wszystko wiesz, Kapturku?
– Bo jestem kobietą, a kobiety wiedzą lepiej, Kiciu.
Pocałowała go delikatnie w usta…
Obreris i Agnauk szli do centrum mocy. W górze świeciło słońce, czuli ciepło, jak w początku lata.
– Co tu się wydarzyło? – zapytał, bo poczuł się nieswojo.
– Wojna. Używano śmiercionośnych promieni i atomu.
– Nic nie rozumiem, ale czuję strach – nie zadawał sobie sprawy, że mówi nieco inaczej.
Kaunga w ciele istoty podobnej, a wręcz identycznej, jak człowiek szła z nim, trzymając go za rękę. Weszli do budowli, zanim się to stało, dotknął ściany.
– Czy to metal? Jak można coś tak wielkiego wybudować.
– To scalony wodór – odrzekła zupełnie naturalnie i uśmiechnęła się do niego – zaraz będziesz wszystko wiedział.
Weszli do środka i Orberis usłyszał cichy szum z tyłu. Zobaczył, że wejście samo się zamknęło.
– Same cuda – rzekł cicho.
– Technika. Niestety obróciła się przeciw stwórcom – powiedziała z lekkim smutkiem.
Weszli do kolejnego pomieszczenia. Drwal widział wiele różnych rzeczy, ale wszystko pierwszy raz oglądały jego oczy.
– To są kombinezony. Może ktoś sądził, że będzie nas więcej. Dziwne. – Agnuak wskazała złożone materiały, również o srebrnym kolorze.
– Tu jest ciepło, około dwudziestu trzech stopni, ale jeśli będzie gdzieś zimnie, kombinezon cię ogrzeje.
Nadal niewiele rozumiał, ale wierzył, że się wszystkiego dowie.
– Mam odczucie, że Erragea odżył, bardzo bym chciał, żeby tak się stało.
– Dobrze odczuwasz, energia miłości matki naszej go ożywiła.
Usłyszał to i ucieszył się w środku. Weszli do sali, gdzie na środku stał wielki srebrny stół z wieloma dziwnymi urządzeniami, spośród których najwięcej dostrzegł czarnych obrazów oprawionych w srebrne ramki, ale obrazy nie wisiały na ścianie, a tylko umieszczone je na wąskich nóżkach.
– Siadaj na tym fotelu i załóż to na głowę, pokazała na dziwną czapkę trochę przypominającą rycerski hełm. Poczujesz się dziwnie, ale tylko na początku. Ja w tym czasie uruchomię generatory mocy. Drwal usiadł na czymś, co dopasowało się do jego pośladków i nóg i założył hełm.
W tym czasie Kaunga lub Agnuak podeszła do wielkiego stołu i zaczęła coś przyciskać, małe czarne klocuszki. Kiedy włożył hełm, poczuł miłe uczucie i po chwili oczy zasłoniła gładka szybka, która nie wiadomo jak zsunęła się z hełmu. Zobaczył kolory tęczy pomieszane ze złotymi błyskami, a potem wszystko przemieniło się w miły dla oczu ruch kolorów. W uszach odczuł dziwną muzykę i wiedział, że musi zamknąć oczy. Mimo zamkniętych oczu widział zmieniające się kolory tęczy nadal ze złotymi błyskami, chociaż wszystko się tonizowało. Odczuł, że trwało to pięć minut i trzydzieści siedem sekund. Wiedział już to, co wiedział Agnuak, czyli prawie wszystko.
– Poziom energii siedemdziesiąt osiem i wzrasta. Czerpiemy energię z gwiazdy Ammenou i jędra Carrami.
– Zgodnie z tym, co wiem, Ziemia jest dwa tysiące pięćset trzydzieści lat świetlnych od Carammi.
– Tak, dobrze wiesz.
– Jak to możliwe, że istnieje tu księżyc i jest identycznej wielkości jak nasz?
– Tego nie wiem, ale tak właśnie jest. Sprawdziłam systemy. Assaul tu nie przybył, bo nie mógł.
– To dobrze. Wiedza przekazana przekonuje mnie, że nie żyje.
– Tak. Zanim ostatni mieszkańcy zginęli, zabezpieczyli korytarz kosmiczny przed złymi gośćmi. Został rozerwany na kawałki, ale to najmniejszy jego problem. Zamiast do krainy bogów trafił do piekła.
– Wierzysz w to, co my? – zdziwił się wielce.
– Ja nie wierzę, ja wiem. Nic nie mogło się wziąć samo z niczego, ktoś musiał to stworzyć. Nasi naukowcy szukali, kto zbudował korytarze kosmiczne i stwierdzili, że musiały być stworzone razem z kosmosem.
– Przykro mi Agnuak z powodu waszych rodziców. Twoja mama Haupellu odleciała ostatnia, zanim promieniowanie zniszczonej Unnsy zabiło wszystkich pozostałych. Wiedza z centralnego komputera nie wspomniała, jak mogła przekazać moc życia, by ożywić Erragea.
– Zostawiła notatki. Gdyby zapisała w pamięci komputera, mogłoby ulec zniszczeniu. Wiem, gdzie mieszkała z ojcem i tam pójdziemy.
– Erragea i Carriass przybędą dzisiaj.
– Tak za dwie godziny. Musiał polecieć z Ochir–Saran do ludu Hojji i wrócić. Stęskniłeś się za Carriass.
– Troszeczkę – odrzekł szczerze.
– Odbierasz ją jak siostrę – podeszła blisko
– To jest ciekawe, że macie identyczne oczy.
– To linia smoków. Nie dziwiło cię, że Deerhe ma oczy jak Erragea?
– Są niebieskie. Kilka osób widziałem z takimi oczyma.
– Nie widziałeś z bliska oczów Erragea i nie patrzyłeś zbyt długo w oczy królowej, ale wierz mi, są identyczne. Zapytaj Carriass, kiedy ją zobaczymy. Proponuję pójść do kwatery Haupellu, a potem, mamy czas wolny – posłała mu spojrzenie, które spowodowało gęsią skórkę.
– Nie mam za bardzo doświadczenia – rzekł zawstydzony.
– Sądzisz, że ja tak? No może teoretyczne, ale w tej chwili wiesz to samo co ja.
– Myślę, że musimy zmienić systemy, w zasadzie wiele. Częściowo za zniszczenie odpowiadają maszyny.
– Masz rację, kochanie. Wiesz, że nasi naukowcy pracowali nad tym, ale niestety inna grupa miała złe cele, coś jak Assual. Podbijać, podporządkowywać. Dawać wiedzę pod warunkiem podległości. Miłość tak nie działa. Wprowadzimy wybór, nie możemy działać inaczej niż Stwórca. Niestety dziwnym trafem większość chce dobrze, a mała grupa złych zdobywa władzę i moc. I wówczas zniszczenie jest tylko kwestią czasu.
Obrberis czuł się syty i nie czuł pragnienia. Jednak to też zamierzali zmienić. Mieli usta, by smakować, nos, by wąchać, uszy, żeby słuchać. Chcieli przejść na jedzenie jak ludzie. Zawsze mogli korzystać z energii z zewnątrz. Najłatwiejsze dawało czerpanie mocy z centralnej gwiazdy. Kaunga jako przedstawiciel linii zielonej żywiła się wysokimi częstotliwościami energii miłości. Erragea niczym się od niej nie różnił, tylko sam transformował wysokie częstotliwości na niższe. Złości, intrygi i kłamstwa.
Na szczęście zmienił się dzięki miłości Carriass. Kaunga od początku wiedział, że tak się stanie. On zresztą również, ale strach przed śmiercią go paraliżował.
Doszli do ściany, wrota otworzyły się bezgłośnie, a kiedy wyszli na zewnątrz, ponownie się zamknęły. Kierowali się do kwatery matki Agnuak. Po dziesięciu minutach wędrówki dotarli do kopuły o wysokości dziesięciu metrów. Centrum mocy sięgało w błękit na przeszło sto pięćdziesiąt metrów. Zgodnie z wiedzą przekazana Orberisowi i tu kiedyś mieli zamki do otwierania drzwi, podobne, jak i oni na Ziemi, potem cyfrowe, a w końcu wejścia otwierały się na indywidualne informacje jak wygląd tęczówki. Agnuak wiedziała, że ma oczy identyczne jak matka. Identyczne, a nie bardzo podobne. To wiedziała z całą pewnością. Jej matka, Carriass, ona należeli do linii smoków. Errage i Deerhe do innej.
Indygo77
Jak Ci się podobało?