Wilczyca (IX-X)

22 grudnia 2025

Opowiadanie z serii:
Wilczyca

39 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Łukasz spotyka kolegów z klasy i dowiaduje się czegoś o Paulinie.

Paulina spotyka się z wieloletnim przyjacielem i mówi mu o swoich wątpliwościach odnośnie związku z Łukaszem. Wspominają dawne czasy.


Rozdział IX – Męskie spotkanie

Sopot, grudzień 2023


Na sopockim Monciaku było jak zwykle gwarno — nawet jak na zimowy wieczór. Światła pubów i restauracji odbijały się w mokrym bruku, a z wnętrz sączyła się muzyka, śmiech i zapach gorącego jedzenia. Łukasz wszedł do lokalu, który znał od lat — trochę głośny, trochę ciasny, przesiąknięty historiami i spotkaniami, jakie przeżywał tam przez całą młodość. Zanim zdążył zdjąć kurtkę, usłyszał swoje imię.

— Łuki! No wreszcie! — Karol podniósł się z miejsca, uśmiechnięty od ucha do ucha. — Myślałem, że znowu gdzieś się zgubiłeś.

Przywitali się mocnym uściskiem dłoni, potem krótkim, męskim misiem. Tomek też wstał.

— No siema, stary… ile to już? Rok? — rzucił, podchodząc do Łukasza i witając się z nim.

Karol przyjechał na święta z Warszawy. W markowym golfie i okularach w eleganckich oprawkach wyglądał dojrzale i statecznie, ale w oczach wciąż miał ten sam błysk co w liceum. Tomek nadal mieszkał w Trójmieście, prowadził niewielki biznes i narzekał na wszystko, na co tylko dało się narzekać — od rządu, przez chciwych bankierów, aż po niekompetentnych pracowników i nieuczciwych kontrahentów.

— Dobra, panowie… — Karol klasnął w dłonie. — Zamawiamy jak dawniej? Lager, pszeniczne, coś mocniejszego?

— Biorę pszeniczne — powiedział Łukasz. — Zaczynam delikatnie.

— Delikatnie? — Tomek parsknął. — Człowieku, ty naprawdę się starzejesz.

Śmiech przy stole rozluźnił atmosferę. Siedzieli przy swoim ulubionym stoliku — w rogu przy oknie, skąd było widać przechodzących ludzi i skrzące światła neonów. Kiedy dostali piwa, stuknęli się szklankami.

— No to tradycji stało się zadość, doroczne spotkanie podstarzałych licealistów uważam za otwarte. Za kolejny rok bez większych dramatów! — powiedział Karol, podnosząc szklankę.

— Za to, że żyjemy — dodał Tomek. — Reszta jakoś sama się ogarnie.

Łukasz uśmiechnął się, choć w środku czuł jeszcze echo ostatnich dni, wspomnienie nocy u Pauliny, jej głosu, dotyku, słów.

— Za to, że żyjemy — powtórzył.

W pubie zrobiło się trochę głośniej — ktoś podkręcił muzykę, kelnerki krążyły między stolikami. Karol poprawił się na krześle i pociągnął łyk piwa.

— No, u mnie… standard. Korpo żyje własnym życiem, wiecie jak jest. Spotkania, projekty, presja. Muszę cisnąć młodych. Ale w domu fajnie. Tosia poszła do pierwszej klasy, a Franek trenuje piłkę w Legii. Codziennie wymyśla, jak zrobić mi z życia tor przeszkód. Ale jest kochany.

— No jasne — przytaknął Tomek. — Mój Adaś to już kawał chłopa, jest prawie tak wysoki jak ja. Kumacie, że chodzi już do liceum? Oczywiście do jedynego słusznego w Sopocie, pokręcił z dumą głową. No i nieźle w kosza gra, wiadomo, zdolny po tacie.

— Byliśmy nierozłączni — powiedział Karol, patrząc na nich z lekką nostalgią. — A teraz… każdy w swoim świecie. Dorosłość to jednak paskudna sprawa.

Przez chwilę wspominali liceum: spontaniczne wypady nad morze, wagary, udawanie chorych tylko po to, by iść na bilard, nocne włóczęgi po Sopocie, te wszystkie zwykłe historie, które wtedy wydawały się całym życiem. Śmiech mieszał się ze szczerym ciepłem. Tylko Łukasz siedział trochę ciszej. Wypili kolejne piwa. Karol w końcu szturchnął go łokciem.

— A ty, stary? Co u ciebie? Bo tak siedzisz, jakbyś był duchem. Z tą Iwoną to już nic nie da się odkręcić?

Łukasz zawahał się. Zacisnął palce na szklance. Coś w środku mu drgnęło.

— Iwona… dawne dzieje. To już definitywnie zamknięty rozdział — rzucił, jakby chciał temat uciąć jednym zdaniem.

— No, wcale nie takie dawne. Byliście przecież jeszcze razem w Chorwacji. Widziałem zdjęcia, powiem ci, stary… niezła była.

Tomek kiwnął głową, popijając piwo.

— Właśnie. Fajna dupa, konkretna. I nie marudziła chyba za bardzo.

Zerknął na Łukasza z zaczepnym uśmiechem.

— Ty po prostu chyba ciągle nie wiesz, czego chcesz.

— Dokładnie — dodał Karol. — Jednego dnia mówiłeś, że ci się podoba, a następnego już miałeś dość. Jak baba.

Łukasz wzruszył ramionami.

— No bo tak było. Nie klikało. Czasem miałem wrażenie, jakbym był z kimś przypadkowym.

— No to dobrze, że to ucięliście — mruknął Tomek. — Po co się męczyć.

Zapadła krótka pauza. Typowa męska cisza: nie niezręczna, tylko potrzebna, żeby zmienić bieg rozmowy. Łukasz zamieszał piwem w szklance, jakby zbierał się w sobie. Kiedy się odezwał, zrobił to ciszej niż zwykle.

— Pamiętacie Paulinę Ritter z naszego liceum?

— Kogo? — Tomek skrzywił się, próbując skojarzyć.

— Chodziła do biol-chemu, nasz rocznik.

— Ritter… Ritter… — powtórzył Karol, mrużąc oczy. — To była ta cicha? Taka jasna blondynka, drobniutka, eteryczna?

— Lekkoatletka — dodał Tomek. — Trenowała chyba bieganie.

Karol aż uniósł brwi.

— Aaaa! Pamiętam. To przecież ta furiatka!

Łukasz odwrócił głowę, zaskoczony.

— Jaka furiatka? Paulina? O co ci chodzi?

— No dokładnie! Przecież to ona pobiła Daniela! Cała szkoła huczała! To było… który to był rok? Klasa maturalna chyba? Jakoś wtedy.

— Daniel, Daniel… ten grubasek od żartów? — dopytał Łukasz.

— Tak, ten. — Tomek kiwnął głową. — Grubasek, wiecznie robił jakieś krzywe akcje. Podobno ją wkurzył, czy coś tam jej powiedział. Nie widziałem tego, ale podobno nieźle oberwał.

Karol pociągnął łyk piwa i dodał:

— I Kamiński chyba załagodził sprawę sprawę bo podobno chciała go rozszarpać. O co dokładnie poszło nie pamiętam. Ale wszyscy wiedzieli wtedy, że ta dziewczyna ma nierówno pod sufitem.

Łukasz siedział nieruchomo. W głowie miał pustkę.

— Serio? — zapytał w końcu. — Nie słyszałem o tym.

— Bo cię wtedy nie było — przypomniał Tomek. — Chorowałeś czy coś. Potem już nie było o czym gadać. Szkoła żyła dalej.

Karol spojrzał na niego z ukosa.

— Ale czemu w ogóle ją wspomniałeś?

Łukasz odchrząknął.

— Spotkałem ją na pogrzebie profesora Kamińskiego.

— No to nieźle. Ale w sumie nic dziwnego, Kamiński podobno wtedy uratował jej tyłek — powiedział Karol.

— I jak? Rozmawialiście? Ty ją w ogóle znałeś? Jak wygląda teraz?

Łukasz tylko odchylił się na oparcie krzesła.

W jego oczach mignęło coś niepokojącego, głębokiego — prawie jak tęsknota.

— Obłędnie — odpowiedział cicho.

Karol parsknął śmiechem.

— Obłędnie? Co to znaczy obłędnie, stary? Mów!

Tomek pochylił się nad stołem, jakby Łukasz właśnie zdradził mu wielki sekret.

— No mów. Bo jak ktoś używa takich słów, to znaczy, że albo się zakochał, albo dostał obuchem w łeb. A w sumie, to chyba to samo.

Łukasz uśmiechnął się pod nosem. Wahał się przez ułamek sekundy i wyciągnął telefon. Odnalazł zdjęcie zrobione podczas kolacji na zamku — to, na którym Paulina stoi przy balustradzie, w eleganckiej sukience i szpikach, oświetlona ciepłym światłem świec. Podał im telefon. Przez moment obaj patrzyli w milczeniu. Tomek pierwszy się odezwał.

— Kurde… no powiem ci… no grubo… niesamowita.

Karol od razu przytaknął.

— I totalnie inna niż wtedy. Ale… faktycznie. Już wtedy miała ładną buzię. Tylko jakoś ukrywała się. Te dresy, sportowe bluzy, ta jej gumka na włosach, okulary. Miała chyba też aparat na zębach. I wiecznie jakieś nieobecne, trochę wkurwione spojrzenie.

— No właśnie — dodał Tomek. — Jakby robiła, co mogła, żeby nikt nie zauważył, jaka jest ładna. I chyba była straszną kujonką.

Karol przechylił głowę.

— Ej, a poczekaj… — zmarszczył czoło, próbując coś odszukać w pamięci. — Czy ona przypadkiem nie spotykała się pod koniec szkoły z tym… no… Rafałem? Tym koszykarzem? No wiesz, tym wysokim, co grał potem w Prokomie? Ten… ładniutki. Tomek, a wy nie graliście razem w reprezentacji szkoły?

Tomek aż się wyprostował.

— Ty, dokładnie! Rafał! A wiecie, że on teraz uczy mojego młodego W-F-u w liceum!? Jest nawet wychowawcą klasy, widziałem się z nim w listopadzie na wywiadówce — zaśmiał się.

— No jasne, że to on. Może do niego zadzwonimy i zapytamy, co?

Łukasz aż otworzył usta.

— Ej, no co ty, może lepiej…

Ale Tomek już wyciągał telefon, z błyskiem ekscytacji w oczach.

— Zaraz, zaraz… znajdę numer…

Palec zawisł nad ekranem i nacisnął zieloną słuchawkę. Usłyszeli sygnał, jeden, potem drugi.

— No? — odezwał się znudzony głos Rafała. — Co tam? Miałeś maile pisać przez Librusa, a nie dzwonić mi tu wieczorem.

— Rafciu, stary! — Tomek już był w swoim żywiole. — Siedzę sobie z ziomami z klasy, kumasz? Karol i Łuki. Na pewno pamiętasz ze szkoły.

Po drugiej stronie zapadła chwila zawahania.

— Eee… nie jestem pewien. Może… — burknął Rafał.

— Dobra, nieważne. — Tomek machnął ręką, jakby Rafał mógł go zobaczyć.

— Słuchaj, Rafciu… ty pod koniec liceum spotykałeś się z tą Pauliną Ritter, nie?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Nie ta codzienna, kiedy ktoś po prostu zastanawia się nad odpowiedzią. To była cisza, która rozlała się jak chłodny cień — gęsta, trochę niepokojąca, jakby każde z wypowiedzianych słów trafiło w miejsce, o którym nikt z nich wcześniej nie myślał. W końcu Rafał wypuścił powietrze.

— Paulina… — powtórzył powoli, jakby imię przywołało wspomnienie, które przez lata trzymał w szufladzie. — A czemu pytasz?

Tomek spojrzał na Łukasza i uśmiechnął się półgębkiem.

— Bo Łuki ją spotkał na pogrzebie Kamińskiego. I stary… ona wygląda teraz jak milion dolarów. Serio. Widziałem fotkę. Chłopina chyba się w niej zakochał, albo się zaraz zakocha. Ale… — tu Tomek opuścił głos, jakby dzielił się tajemnicą — ona chyba miała jakieś odpały. O co chodziło z tym Danielem, co?

Rafał znów zamilkł. Tym razem dłużej.

— Daniel ją obraził — powiedział w końcu, poważnym tonem. — I dostał za swoje. Mocno. To nie była jakaś bójka, tylko reakcja. Chłopak przegiął. Ona… wiesz… Paulina zawsze miała w sobie coś… coś, co powoduje, że się nie cofa. Jak przekroczysz granicę, to po niej nie ma już odwrotu. Wpadłem niedawno na jej brata, ale jej samej nie widziałem całe lata — powiedział szczerze.

— Słuchaj, Łuki… Paulina jest… bardzo zerojedynkowa. Ma charakter. Taki prawdziwy, nie udawany. I łatwo ją zranić, może nawet łatwiej, niż się wydaje.

Znowu przerwa. Tym razem brzmiała prawie jak czyjeś wspomnienie, które powraca mimo woli.

— Powiem tak — dodał w końcu, z lekką nutą goryczy. — Gdybym mógł cofnąć czas, zachowałbym się inaczej. Bo to… to była niesamowita dziewczyna. Ale uważaj na nią, serio. Naprawdę łatwo ją zranić… a jak ją zranisz, to już tego nie odkręcisz. Zaufaj mi.

Mężczyźni patrzyli jak zahipnotyzowani na telefon leżący na stole. Łukasz wbił wzrok w drewno blatu, serce zabiło mu mocniej.

— Dzięki, stary — powiedział w końcu Tomek. — Zadzwonimy jeszcze.

— Jasne… — mruknął Rafał, ale w jego głosie był cień czegoś, czego nikt się nie spodziewał.

— Naprawdę uważaj na nią. I możesz ją pozdrowić… albo lepiej nie. Powodzenia w każdym razie. Będzie ci potrzebne.

Po czym rozłączył się bez pożegnania. Przy stole zapadła głucha, ciężka cisza. Każdy z nich przetwarzał w głowie to, co przed chwilą powiedział Rafał. W pubie zrobiło się głośniej — ktoś otworzył drzwi, a do środka wpadło zimne, grudniowe powietrze, mieszając się z zapachem piwa, frytek i grzanego wina.

Karol nagle odstawił kufel i westchnął.

— Idę się odlać, bo mnie zaraz rozerwie. Wracając zamówię kolejne piwa, nie dziękujcie.

Zniknął w korytarzu prowadzącym do łazienki. Gdy wrócił, wycierając dłonie w spodnie i poprawiając koszulę, podszedł do baru. Oparł się łokciem o blat, zamówił trzy kolejne piwa. Kelnerka kiwnęła głową i sięgnęła po czyste szklanki z takim automatyzmem, jakby robiła to od zawsze. Po chwili przyniosła im trzy świeże, zimne lagery. Postawiła je na stole z wprawą, uśmiechnęła się i odeszła.

— No to… za tę małą Ritterównę — powiedział Karol, unosząc szkło.

Stuknęli się szklankami i wypili. Dopiero wtedy spojrzał uważniej na Łukasza.

— To co o tym wszystkim sądzisz? O tym, co gadał Rafał?

Łukasz przez chwilę obracał szklankę w dłoniach, jakby szukał słów.

— Widziałem się z nią kilka razy — zaczął w końcu. — I ona jest trochę inna, ale niesamowicie świadoma siebie. I tego, jak działa na facetów. To widać od razu.

Upił łyk.

— Myślę, że sporo osiągnęła. Ma mieszkanie w Berlinie, dom w Bawarii. Pokazywała mi zdjęcia — modernistyczna willa z dwudziestolecia międzywojennego. Coś niesamowitego. Warta pewnie miliony.

— Szacun — bąknął z uznaniem Tomek. — A my tu, na Monciaku, jak takie zgredy.

Łukasz uśmiechnął się blado.

— Pracuje na uczelni, ma też jakąś firmę, chyba dobrze prosperującą, ale o szczegółach nie chciała powiedzieć. Jest bardzo świadoma własnej wartości. I wiecie co?

Spojrzał na nich uważnie.

— Zdjęcia nie oddają wszystkiego. Na żywo wygląda tak, że przez pierwsze minuty człowiek kompletnie traci głos. Ma w sobie jakąś aurę po prostu.

Tomek parsknął.

— No stary, naprawdę cię wzięło.

— Nie zaprzeczam — odparł Łukasz spokojnie. — Ale sami powiedzieliście, że zawsze była inna. Teraz to widać wyraźniej. I wiem już, że ma jasne zasady. Albo jesteś w jej świecie na jej warunkach, albo wypad.

Karol odchylił się na oparcie krzesła z lekkim uśmiechem.

— Proszę, proszę… kto by pomyślał, że ta mała Ritter stanie się taką gwiazdą.

Tomek pokiwał głową, dopijając piwo.

— Pytanie tylko, czy poukładała już sobie wszystko w główce. No ale… życie pisze scenariusze…

Łukasz westchnął.

— Możecie się śmiać. Ale… jeśli raz ją zobaczycie to zrozumiecie. To nie jest zwykłe zauroczenie. Jest po prostu kimś, obok kogo trudno przejść obojętnie. Już w liceum mi się podobała.

Tomek odstawił kufel i przyjrzał się Łukaszowi z takim trochę zaczepnym półuśmiechem.

— Wiesz, Łuki… ty się nigdy nie przyznałeś do tego, że ona ci się podobała już wtedy. Zero sygnałów. Nic. Jakbyś w ogóle nie widział dziewczyn.

Łukasz wypuścił powietrze przez nos, jakby się zawahał.

— Bo… nie wiedziałem, jak to zrobić. To było takie… nieoczywiste — mruknął. — No i nawet nie wiedziałem, że ona spotykała się z tym Rafałem.

— Serio? W sumie, nie obnosili się z tym za bardzo. Ja coś teraz kojarzę, ona wpadała chyba na jakieś mecze kosza nawet.

— Ciekawi mnie tylko jedno — czemu im nie wyszło — powiedział Karol, drapiąc się po brodzie.

Tomek spojrzał na telefon.

— Chcesz, to mogę do niego zadzwonić jeszcze raz. Może coś powie.

— Daruj już sobie — rzucił Karol. — Jakby chciał mówić, to by przecież powiedział. Nie będziemy męczyli chłopa, chyba słyszałeś jego głos, kiedy o niej mówił.

Tomek zerknął jednak ponownie w ekran, jakby coś mu się przypomniało.

— A wiecie co? Magda kiedyś trochę trzymała się z nią. One chyba się dobrze znały… Chcesz, to mogę do niej napisać albo zadzwonić. Może ona będzie coś wiedziała.

— Nie. — Łukasz od razu podniósł dłoń, mocno, jakby chciał przeciąć powietrze. — Nie trzeba. Naprawdę. Pewne rzeczy lepiej, żeby zostały niedopowiedziane. Po co mieszać w czymś, co jest czyjąś prywatną sprawą? A z Magdą mam kontakt, byliśmy u niej z Pauliną jakiś czas temu na małej imprezie. Tej, na którą nie dotarliście.

Spojrzeli na siebie znacząco.

— No właśnie, czemu was nie było? — zapytał Łukasz, próbując obrócić sytuację w lżejszy ton.

Karol podrapał się — tym razem po karku.

— Stary, no… przecież ja miałem trochę daleko. Z Warszawy nie będę specjalnie jechał.

Tomek dodał:

— Ja miałem jakieś inne plany… serio… chyba rodzinne, już nawet nie pamiętam. Ale gdybym wiedział, że będzie taka ekipa, to bym wszystko odwołał. Serio.

Łukasz uśmiechnął się pod nosem, próbując zmienić temat — trochę świadomie, trochę instynktownie. Tomek jednak jeszcze nie skończył.

— Ale w ogóle… czemu ona była u Magdy? Przecież nie chodziła z nami do klasy, nie?

— Nie — potwierdził Łukasz. — Ale Magda zaprosiła też osoby spoza klasy, te które znała. Ona… znała chyba wszystkich.

Tomek spojrzał na niego uważniej, po czym wykonał znacząc ruch ręką.

— No dobra, ale powiedz… — zawiesił głos. — Jak ona jest w… tych sprawach? Dobra w te klocki?

Łukasz momentalnie speszył się. Zaczerwienił się aż po uszy, spuścił wzrok i przez chwilę wyglądał, jakby żałował, że w ogóle powiedział im o niej.

— Tomek, daj mu spokój — wtrącił Karol, kręcąc głową. — Przecież widzisz, że chłopak czerwieni się jak burak.

Łukasz odchrząknął, jakby próbował odzyskać kontrolę nad głosem.

— Ona… ona jest zupełnie inna niż wszystkie kobiety, jakie znałem — powiedział cicho, ale stanowczo.

— Wie jak sprawić, żeby facet szalał na jej punkcie, a noce z nią są niezapomniane. Naprawdę. I tyle mogę wam powiedzieć. Nie zapraszam do dalszej dyskusji.

Podniósł wzrok, spojrzał po nich obu.

— Ale serio, panowie — dodał po chwili nie czekając na ich reakcję. — Zakończmy już ten temat. Wolałbym nie ciągnąć w nieskończoność rozmów o Paulinie.

Tomek wzruszył ramionami, a Karol skinął głową ze zrozumieniem.

— Dobra, jasne — powiedzieli niemal jednocześnie.


Dalsza część wieczoru upłynęła im lekko, pogodnie. Rozmawiali o pracy, znowu o dzieciach Karola i Tomka, o starych głupotach z liceum, o planach na święta. Temat Pauliny wracał jeszcze parę razy, ale powoli niknął wśród innych rozmów. W końcu wyszli z pubu. Pożegnali się w zimnym, grudniowym powietrzu. Uściski, klepnięcia po plecach, obietnice, że następnym razem niech będzie dłużej i z większą ekipą. I zdecydowanie szybciej niż dopiero za rok. Każdy ruszył w swoją stronę. Łukasz poszedł pieszo, trzymając ręce głęboko w kieszeniach kurtki i z brodą zanurzoną w szaliku. Miasto było spokojne, ulice lśniły od wilgoci, lampy odbijały się w kałużach. Myślał o Paulinie. O tym, jak się uśmiecha. O tym, jak na niego patrzy. O tym, jak pachnie jej jedwabna koszulka. O jej idealnych stopach. O tym, jak jego świat przewróciła do góry nogami zaledwie w kilka dni.

Kiedy zbliżał się do swojego bloku, wyciągnął telefon. Chwilę trzymał go w dłoni, jakby wahał się, czy to robić. W końcu napisał:

Kocham Cię, Paulinko.

Wysłał. Stał jeszcze chwilę, patrząc na rozświetlony w ciemności ekran. Odpowiedź nie przyszła. Ani od razu. ani po kilku minutach. Nie przyszła wcale.


Rozdział X – Przyjaciel sprzed lat

Gdynia Orłowo, grudzień 2023


Wracała znad morza, od strony Sopotu. Biegła wzdłuż pustej już promenady, a potem skręciła w górę, w znajomą uliczką prowadzącą w stronę jej domu. Grudniowy wieczór był mokry i chłodny, powietrze ciężkie od wilgoci, a asfalt lśnił w świetle latarni jak czarne szkło. Paulina była ubrana, dokładnie tak, jak trzeba na taki wieczór. Ciemne legginsy chroniły przed zimnem i wilgocią, a dopasowana bluza z wysokim kołnierzem osłaniała szyję przed wiatrem znad morza. Na wierzchu miała lekką kurtkę, wystarczającą, by zatrzymać chłód, ale nie krępującą ruchów. Naciągnięta prawie na oczy czapka i cienkie, sportowe rękawiczki wystarczały, by zimno nie odciągało jej myśli od treningu. Biegła pewnie, bez szarpania oddechu — jak ktoś, kto zna swoje ciało i wie, ile może od niego wymagać. Oddychała głęboko i miarowo. Nie walczyła z pogodą — przyjęła ją, pozwoliła, by chłód szczypał w policzki, a wilgoć osiadała na rzęsach. Kroki stawiała miękko, bez zbędnego hałasu. To był jej rytuał. Jej porządek. Mijała domy przystrojone na święta. W oknach paliły się ciepłe światła, gdzieniegdzie migotały choinkowe lampki, czerwone i złote, odbijając się w mokrych chodnikach. Na jednym z balkonów wisiał wieniec z gałązek świerku, na innym stał wielki dmuchany bałwan. Zapach drewna i dymu z kominków mieszał się z morskim powietrzem.

Gdy zwolniła na ostatnich metrach, spojrzała na zegarek. Dziesięć kilometrów. Czas dobry, nawet bardzo dobry, biorąc pod uwagę pogodę. Kiwnęła lekko głową, bardziej do siebie niż do wyniku. Czuła przyjemne zmęczenie w łydkach i ciepło rozchodzące się po ciele mimo chłodu. Przed furtką zatrzymała się na moment, opierając dłonie na biodrach i wyrównując oddech. Para unosiła się z ust, kiedy patrzyła w górę, na rząd ciemnych okien. Potem spokojnie weszła do środka, niosąc ze sobą ten szczególny rodzaj ciszy, który zostaje w człowieku po długim biegu. W mieszkaniu było cicho. Zatrzasnęła za sobą drzwi i przez chwilę stała bez ruchu, pozwalając, by ciepło mieszkania powoli wypierało wilgoć i chłód przyniesione z zewnątrz. Zsunęła czapkę, ściągnęła rękawiczki rozpięła kurtkę, a potem jednym ruchem zdjęła mokrą bluzę. Materiał przykleił się na moment do skóry karku, powodując nieprzyjemny dreszcz. Rozwiązała powoli buty i postawiła je pod ścianą. Sięgnęła po telefon leżący na komodzie. Ekran rozświetlił się od razu. Jedno nieodebrane połączenie. Imię, które znała od dawna. Przez moment patrzyła na nie, po czym oddzwoniła.

— Tak, już jestem. Byłam pobiegać — powiedziała cicho, niemal odruchowo.

Zrobiła krok bliżej lustra, oparła się biodrem o krawędź komody. Słuchała. Jej twarz pozostawała spokojna, skupiona; reagowała jedynie krótkimi potwierdzeniami, lekkim skinieniem głowy, cichym westchnieniem, które zdradzało, że informacje są dla niej zrozumiałe.

— Mhm. Rozumiem — rzuciła po chwili.

Przeciągnęła palcami po linii brzucha, czując jeszcze ciepło po biegu. Milczała dłuższą chwilę, pozwalając rozmówcy mówić. Gdy w końcu odezwała się ponownie, jej głos był już rzeczowy, zamknięty, zdecydowany.

— Super. Dokończymy kiedy przyjedziesz, dobrze? Czekam. Pa.

Rozłączyła się. Przez moment stała bez ruchu, jakby układała w głowie to, co właśnie usłyszała. Potem odwróciła się i ruszyła w głąb mieszkania. Ciszę znów wypełnił tylko dźwięk jej kroków na drewnianej podłodze. Odłożyła telefon na sofę i weszła na górę, do sypialni. Zdjęła legginsy, potem sportowy top, aż została tylko w prostej, dopasowanej bieliźnie treningowej. Stanęła przed lustrem, opierając dłonie na biodrach. Skóra była lekko zaróżowiona od wysiłku, mięśnie ud i łydek wyraźniej zarysowane, brzuch napięty, ramiona mocne, ale smukłe. Po biegu zawsze wyglądała inaczej — ciało było bardziej obecne, bardziej wyraźne, jakby samo przypominało, że działa dokładnie tak, jak powinno. Przyjrzała się sobie uważnie, bez czułości i bez krytyki. Znała swój organizm. Wiedziała, co potrafi i ile ją kosztuje utrzymanie go w takiej formie. Przeciągnęła się lekko, czując przyjemne zmęczenie w plecach i barkach, po czym odwróciła się od lustra. Ciszę mieszkania znów wypełnił tylko dźwięk jej kroków. Przez chwilę krzątała się po garderobie, mechanicznie, bez pośpiechu. Otworzyła kosz z rzeczami do prania, z którego uniósł się znajomy zapach drogich perfum. Posegregowała ubrania, a część z nich zaniosła do pralki, jakby w tym prostym, codziennym geście domykała cały dzień. Następnie przeszła do łazienki, rozebrała się i weszła pod prysznic.

Strumienie gorącej wody spływały po jej plecach i karku, unosząc ze sobą napięcie całego dnia. Sięgnęła po olejek o zapachu drzewa sandałowego i bergamotki — delikatny, ale wyrazisty. Prysznic był dla niej jak rytuał — moment przejścia. Gdy wyszła z łazienki, jej ruchy stały się spokojniejsze. Nałożyła krem na twarz, przeciągając dłońmi po kościach policzkowych, szyi, dekolcie. Potem sięgnęła po suszarkę, lekko podsuszyła włosy, zostawiając je jednak rozpuszczone, miękkie, z naturalną falą. W sypialni otworzyła szafę. Ubrała czarną koronkową bieliznę i sięgnęła po kremową, jedwabną bluzkę z delikatnym dekoltem. Założyła ją powoli, pozwalając materiałowi opaść na skórę. Następnie czarne rajstopy, czarne dopasowane cygaretki i szpilki. Do tego złota bransoletka, drobne kolczyki i kilkoma z pozoru niedbałymi pociągnięciami podkreślone oczy. Spojrzała w lustro. Była gotowa. Zgasiła światło i zeszła do salonu. Usiadła na sofie, sięgnęła po butelkę wody i cicho westchnęła. Nie musiała sprawdzać godziny. Wiedziała, że niebawem się zjawi. W końcu zawsze był punktualny.


Białe Volvo XC90 zatrzymało się tuż przed furtką prowadzącą na posesję. Samochód lśnił w świetle latarni, czysty, elegancki, z przyciemnianymi szybami i dyskretnymi chromowanymi detalami. Silnik zgasł, a przez chwilę słychać było jedynie cichy dźwięk otwieranych drzwi. Z wnętrza pojazdu wysiadł mężczyzna — około sześćdziesięciu lat, szczupły, wysoki, z idealnie przystrzyżoną siwą brodą i zadbanymi włosami zaczesanymi do tyłu. Ubrany był w ciemny, wełniany płaszcz i szalik w subtelną kratę. W dłoni trzymał bukiet — klasyczny, ale dobrany z wyczuciem: lilie, róże i delikatna zieleń, otulona cienkim papierem w kolorze kości słoniowej. Zbliżył się do furtki. Przez chwilę stał nieruchomo, jakby sprawdzał, czy w oknie nie pojawił się cień postaci. Potem uniósł rękę i nacisnął dzwonek. Metaliczny dźwięk rozległ się w środku domu, a mężczyzna odsunął się o krok i spojrzał na drzwi wejściowe, czekając. Na jego twarzy nie było niepokoju ani niecierpliwości. Zabrzęczała furtka. Chwilę później rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Paulina stanęła w progu. Jej sylwetka odcinała się na tle lampy, świecącej zza pleców. Andrzej zatrzymał się na moment, jakby zamarł, widząc ją w tym świetle. W jego spojrzeniu pojawiło się coś między podziwem a nostalgią.

— Paulina… Boże, przepięknie wyglądasz — powiedział cicho, ale z wyraźnym naciskiem na każde słowo. — Dawno się nie widzieliśmy. Ile to już? Trzy lata?

Wyciągnął w jej stronę kwiaty.

— Proszę, to dla ciebie.

Pochylił się i złożył lekki pocałunek na grzbiecie jej dłoni.

Paulina uśmiechnęła się. Jej usta delikatnie musnęły jego policzek, pozostawiając po sobie ledwo wyczuwalny zapach perfum.

— No chodź, Andrzeju — powiedziała ciepło — Ty też świetnie wyglądasz. Piękne kwiaty, dziękuję. Pamiętałeś jakie lubię

Andrzej wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi. Rozpiął płaszcz i powiesił go na wieszaku w przedpokoju. Był elegancko ubrany. Czarna marynarka, kaszmirowy golf, klasyczne spodnie w kant, skórzane buty, które błyszczały, jakby przed chwilą ktoś zdjął je z wystawy.

Spojrzała na niego.

— Jak zawsze z klasą.

Odwróciła się na pięcie, a szpilki delikatnie stuknęły o parkiet.

— Chodźmy do salonu.

Mężczyzna podążył za nią w głąb mieszkania, przyglądając się jej sylwetce — opanowanej, eleganckiej, perfekcyjnej w każdym detalu. Przedpokój był oświetlony jedynie słabym światłem kinkietów, które wydobywały z półmroku serię starych fotografii wiszących na ścianie. Ciężkie ramki, czarno-białe zdjęcia, poważne twarze w garniturach i mundurach. Andrzej zatrzymał się przy nich.

— No proszę… dziadek wraz z towarzyszami ciągle tu wiszą.

Pochylił się bliżej, wskazując palcem kolejne twarze.

— Jaruzelski, Kiszczak, Siwicki… i twój dziadek. Niezła ekipa. Tylu komuchów, że aż robi się nostalgicznie.

Paulina odwróciła głowę i parsknęła krótkim śmiechem.

— Wiem, wiem. Resortowa wnusia — rzuciła z wyraźną autoironią. — Tylko że odkąd pamiętam, dziadek był już na emeryturze. Dla mnie zawsze był po prostu dziadkiem, nie żadnym generałem ani tym bardziej komunistą.

— No tak — Andrzej skinął głową. — W końcu gdy wszystko im się posypało, miałaś… pięć lat? Nic dziwnego, że to nie był twój świat.

— Dokładnie — potwierdziła. — Chociaż raz zabrał mnie do Warszawy. Do generała. Tego generała. — Uśmiechnęła się krzywo na wspomnienie.

— Miałam dziesięć lat. Pamiętam głównie, jak strasznie się tam nudziłam. Duży gabinet, ciężkie zasłony, wszyscy mówili półgłosem. A on… w ogóle się nie uśmiechał. Ani razu.

Zatrzymała się na moment, jakby sprawdzała w pamięci detale.

— Potem dziadek jakby chciał mi to wynagrodzić — ciągnęła. — Zabrał mnie na najlepsze lody, jakie wtedy jadłam i wjechaliśmy na Pałac Kultury.

Uśmiechnęła się lekko, jakby to wspomnienie było jednocześnie zabawne i czułe.

— Oboje baliśmy się wysokości — dodała. — I on, i ja. Udawaliśmy przed sobą, że wcale nie. Stał sztywno przy barierce, ja kurczowo trzymałam się jego ręki. Patrzyłam na Warszawę z góry i wydawała mi się ogromna, rozlana, prawie pusta. Nie było jeszcze tych wszystkich wieżowców co dziś, szerokie ulice, dużo szarości. Miasto wyglądało jak makieta.

Na moment zawiesiła głos.

— Wiał zimny wiatr, a ja bardziej niż widok zapamiętałam to uczucie w brzuchu, te lekkie zawroty głowy. I to, że dziadek śmiał się nerwowo, mówiąc, że wystarczy, że popatrzymy jeszcze minutę. Tylko minutę, że musimy być odważni.

Westchnęła cicho.

— I właśnie to pamiętam najlepiej. Nie generała. Nie gabinety. Tylko lody, Pałac Kultury i ten widok, który wtedy wydawał się nieskończony.

Andrzej spojrzał jeszcze raz na ścianę, już bez wcześniejszego rozbawienia.

— Czyli jednak rodzinny album, a nie manifest.

— Dokładnie — odpowiedziała spokojnie. — Te zdjęcia są pamiątką. Nie deklaracją. A poza tym… — wzruszyła lekko ramionami — lubię, kiedy przeszłość jest widoczna. Nawet jeśli bywa niewygodna.

— I dobrze — mruknął Andrzej, ruszając za nią.

Spojrzała na niego przez ramię. Zanim weszli do salonu, jej sylwetka rysowała się jak coś absolutnie pewnego siebie i dopracowanego nawet w najmniejszym detalu. W salonie panował lekki półmrok, rozświetlany jedynie nastrojowymi lampami. Paulina usiadła z gracją w jednym z foteli, zakładając nogę na nogę.

— Dobrze cię znowu widzieć — powiedziała spokojnie.

Andrzej usiadł na skraju sofy, nie spuszczając z niej wzroku, jakby każde jej słowo było zaproszeniem do czegoś więcej.

— Naprawdę, wyglądasz zjawiskowo. Nie mogę się napatrzeć — powiedział z uśmiechem, bez cienia kokieterii, jakby chciał po prostu nacieszyć się widokiem dobrej znajomej.

— Dziękuję. Miło to słyszeć, zwłaszcza od ciebie — odparła z naturalnym wdziękiem.

— I dziękuję, że przyjąłeś moje tak niespodziewane zaproszenie.

Andrzej rozsiadł się wygodniej, zerkając wokół na znajome wnętrze.

— Cała przyjemność po mojej stronie. I tak nie miałem żadnych planów na dzisiejszy wieczór. A możliwość spędzenia go w takim towarzystwie… cóż, nie do odrzucenia — dodał z ciepłem w głosie.

— To może zaproponuję ci coś do picia — odezwała się Paulina, wstając lekko z sofy. — Herbata, wino, coś mocniejszego?

— Herbatę poproszę — odpowiedział Andrzej. — Coś rozgrzewającego, za oknem coraz chłodniej.

Paulina skinęła głową i ruszyła w stronę kuchni. Andrzej podniósł się i poszedł za nią, nie przerywając rozmowy.

— Jak życie w Berlinie? — zapytał, opierając się o kuchenną wyspę.

Paulina, sięgając do jednej z szafek po ulubiony czajnik uśmiechnęła się do siebie.

— Pracowicie — odpowiedziała, nalewając wodę do czajnika. — Ale w porządku. Lubię to tempo. Czuję się spełniona. Robię dokładnie to, co chcę. I jestem tam, gdzie chcę być. Chociaż jak już wiesz, musiałam ostatnio nieco więcej czasu spędzić w Polsce, bo zrobiło się małe zamieszanie. Pisałam ci o tym, na szczęście już wszystko pod kontrolą.

Andrzej skinął głową, spoglądając na nią. Przez chwilę milczał, jakby porządkował swoje myśli.

— A u ciebie?

— Wiesz… — westchnął — powoli myślę o tym, żeby się wycofać. Dzieci są już dorosłe, radzą sobie coraz lepiej. Planuję przekazać im firmę i wreszcie przejść na zasłużoną emeryturę.

Paulina zaśmiała się krótko, z rozbawieniem w oczach.

— Ty i emerytura? Przestań. Przecież świetnie wyglądasz.

Andrzej uśmiechnął się, ale tym razem nieco melancholijnie.

— Dziękuję, ale zdrowie już nie to, co kiedyś. Niektórych rzeczy nie da się zatrzymać. A poza tym może wreszcie pora trochę odpocząć. Tak naprawdę odpocząć. Życie przecieka przez palce. Czasem mam wrażenie, że przegapiłem połowę najważniejszych chwil, goniąc za czymś, co już mnie tak naprawdę nie cieszy.

Popatrzyła na niego uważnie, przez chwilę nic nie mówiąc. W jej oczach pojawił się cień refleksji.

— Może masz rację, czasem warto zatrzymać się, spojrzeć na wszystko z jakimś dystansem — powiedziała cicho, wracając spojrzeniem do czajnika, który właśnie zaczął syczeć. Zalała herbatę i podała mu dwie porcelanowe filiżanki, a sama zabrała imbryk. Ich dłonie na moment się musnęły.

— Chodźmy z powrotem do salonu. Herbata smakuje lepiej w wygodnych fotelach.

Andrzej wziął swoją filiżankę i poszedł za nią. Usiedli. W salonie zapadła przyjemna cisza. Za oknem panowała ciemność, a przez uchylone okno wpadało chłodne grudniowe powietrze.

— A jak Małgorzata? — zapytała Paulina, biorąc łyk herbaty i spoglądając na niego z lekkim uśmiechem.

Uśmiechnął się z czułością, ale też z nutą melancholii.

— Mądra kobieta. Ułożona. Dobrze nam razem, naprawdę. Ale… — zawahał się, obracając filiżankę w dłoniach — to związek całkowicie waniliowy. Czasem, wiesz… wracam myślami do dawnych czasów. Z nostalgią. Ale tylko czasem. A u Ciebie w tych sprawach? Bez zmian?

Paulina zamyśliła się. Z jej twarzy trudno było odczytać, co dokładnie myśli.

— Wiesz, spotykam się tu od jakiegoś czasu z jednym chłopcem — zaczęła spokojnie, jakby mówiła o czymś zupełnie codziennym. — Twierdzi, że chodziliśmy razem do liceum. Ja go kompletnie nie pamiętałam, ale koleżanka potwierdziła. Podobno już wtedy bardzo mu się podobałam.

— I poznał już twoje prawdziwe oblicze? — zapytał, tonem, który nie potrzebował doprecyzowania.

— Tak — przyznała. — Już wie. Prawie wszystko.

Andrzej parsknął krótkim śmiechem, opierając się głębiej o oparcie sofy.

— Czyli poznał też twoją ciężką rękę?

Paulina poruszyła lekko ramionami, jakby jednocześnie potwierdzała i umniejszała sprawę.

— Tylko częściowo — odparła miękko. — Ale tak. Nie pokazałam mu jednak pełni moich możliwości.

Jej oczy rozbłysły czymś, co trudno było zdefiniować. Andrzej wypuścił powietrze przez nos, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Zawsze mnie to fascynowało i trochę przerażało. To jak potrafiłaś bić. Mocno. Bardzo mocno. Do granic. I robiłaś to tak, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. I jak patrzyłaś tym swoim zimnym wzrokiem spod długich rzęs.

Paulina uśmiechnęła się, jak ktoś, kto słyszał komplement, choć wcale nie został on wypowiedziany. Uśmiech był zmysłowy, ale nie ostentacyjny. Uniosła podbródek odrobinę wyżej, jakby zastanawiała się nad słowami, które mają paść.

— Ach, Andrzeju… — westchnęła miękko. — Każdy ma jakiś talent.

Przechyliła głowę, a kosmyk włosów przesunął się na jej policzek. Ton był półżartobliwy, ale jednocześnie niesamowicie pewny siebie, z cichą, naturalną władczością.

— Tyle że mój jest bardzo prosty. Jeśli mam uderzyć, to po to, żeby bolało. Słabe bicie nie ma przecież sensu, chyba zgodzisz się ze mną? — dodała zupełnie spokojnie, jakby mówiła o czymś oczywistym, niemal praktycznym. — Nie uczy. Nie zmienia. Nie zostawia śladu tam, gdzie jest potrzebny. A skoro już coś robię to wolę robić to dobrze. Najlepiej.

— Wiesz… — zaczął powoli. — Możesz tak mówić, bo to ty zawsze trzymałaś bat.

Uśmiechnął się krzywo.

— Ale nie będę udawał: byłaś… jesteś w tym mistrzynią. Nikt tak jak ty nie potrafił przeprowadzić człowieka daleko poza to, co ten uważał za swoje granice.

Paulina przez chwilę milczała. Nie zaprzeczyła, nie zaprotestowała. Przyjęła te słowa z naturalnością kogoś, kto dawno pogodził się z własną siłą.

— Granice są po to, żeby je przesuwać — powiedziała spokojnie. — A ktoś musi wiedzieć, gdzie je postawić na nowo. Ulegli są po to, żeby leżeć u moich stóp i żeby cierpieć, kiedy tego wymagam. Chyba nie wyobrażasz sobie innego porządku świata, prawda?

Dopiero wtedy odsunęła się lekko, jakby chciała przyjrzeć mu się uważniej. Patrzył na nią uważnie — z mieszaniną uznania i specyficznego spokoju człowieka, który zbyt dobrze wie, z kim rozmawia. Nachylił się nieznacznie, jakby mówił coś intymnego.

— Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej — powiedział miękko. — Jesteś najwyższą kapłanką swojego własnego kultu. A jedynymi właściwymi ofiarami, jakie można ci składać są ból, cierpienie i posłuszeństwo.

Podniosła na niego wzrok. W jej oczach pojawiło się coś rzadkiego — prawdziwa, spokojna satysfakcja. Przesunęła palcem po dekolcie, jakby to zdanie wybrzmiewało w niej jeszcze przez chwilę.

— Podoba mi się jak to ująłeś — szepnęła, niemal zmysłowo. — Bardzo. Zawsze potrafiłeś ubierać wszystko w piękne słowa, Andrzeju.

Uśmiechnęła się, w sposób, który mówił jasno, że docenia to, co usłyszała. I że niewiele osób potrafiło tak celnie nazwać to, kim jest.

— A podoba ci się w ogóle? Jest w Twoim typie? — zapytał. — Ten twój…

— Łukasz? Jest ładnym chłopcem — przyznała ze spokojną pewnością siebie, która nigdy nie brzmiała jak komplement, a jak stwierdzenie faktu. — Choć trochę za szczupłym, jeśli pytasz mnie o szczegóły. Wiesz, że lubię dużych facetów.

Andrzej zaśmiał się cicho. Paulina kontynuowała, jakby dopiero się rozkręcała.

— Ale ma ładne włosy. I widać, że o siebie dba. I jest posłuszny. Przynajmniej się stara.

— Czyli jednak podoba ci się.

Paulina przewróciła oczami teatralnie.

— Mówiłam ci już, powoli wprowadzam go tam, gdzie chcę, żeby był. Tylko mam wątpliwości. Boję się, że to w nim nie sięga zbyt głęboko. Że się złamie. Pęknie, jak zbyt mocno go przycisnę. Że to taka fantazja, która pryśnie po zderzeniu z rzeczywistością.

— Może powinnaś być trochę bardziej wyrozumiała?

— A co to jest ta „wyrozumiałość?” — zapytała, mrużąc oczy z udawaną powagą.

Oboje wybuchli śmiechem. Andrzej lekko odchylił a w jego oczach była autentyczna czułość, a może nawet podziw. Jej uroda wciąż go porażała — ale to sposób, w jaki mówiła, poruszała się, patrzyła — to wszystko sprawiało, że miał wrażenie, jakby czas się cofnął.

— Wiesz — zaczął spokojnie — czasem myślę, że jesteś najbardziej wyrazistą osobą, jaką w życiu spotkałem. A spotkałem naprawdę wiele osób… kobiet i żadna nie miała tej… — zawahał się na chwilę, szukając słowa — tej jasności w spojrzeniu. Tego chłodnego ognia, który pali, ale nie spala.

— Chłodny ogień? Andrzej, ty chyba naprawdę się starzejesz. Robisz się sentymentalny — powiedziała.

Andrzej rozłożył dłonie, nie kryjąc rozbawienia.

— To możliwe. Ale nie zmienia faktu, że nadal potrafię rozpoznać coś wyjątkowego. I nadal pamiętam, jak się czułem, kiedy pierwszy raz zobaczyłem cię, w ten chłodny kwietniowy dzień. Pamiętasz?

— Pamiętam — przyznała cicho. — Pamiętam, że się cholernie bałam. Ale byłam też ciekawa. Byłeś pierwszym mężczyzną, który traktował mnie jak kobietę, nie koleżankę. To było inne. Piękne.

Zamilkli na moment, popijając herbatę. Oparła się wygodniej, podciągając lekko nogi na sofę. Jej ton stał się bardziej osobisty.

— Z Łukaszem to zupełnie coś innego. Mam wrażenie, że idealizuje mnie. Że widzi nie mnie, tylko jakąś fantazję sprzed lat. A ja nie jestem żadną fantazją. Ja jestem bardzo konkretna. Wiesz o tym najlepiej.

Andrzej skinął głową ze zrozumieniem.

— A może on właśnie tego potrzebuje? Może potrzebuje kogoś, kto go wyciągnie z tej jego idealizacji i pokaże mu, że prawdziwa kobieta to nie marzenie, tylko siła. I miękkość, i twardość jednocześnie. Jedwab i stal.

— Może — odpowiedziała Paulina po chwili namysłu. — Ale widzisz, ja nie mam już chyba ochoty prowadzić kogoś za rękę, jak dziecko. Chciałabym, żeby mężczyzna wiedział, że oddaje mi się nie dlatego, że szuka przewodniczki, która pomoże mu ogarnąć się, tylko dlatego, że czuje, że to jedyny sensowny wybór.

— A może właśnie dlatego musisz mu dać trochę czasu? — spojrzał na nią uważnie. — Nie każdy może być gotowy od razu. Ty dojrzewałaś do swojej siły latami.

— A ty znowu o tej wyrozumiałości, Andrzej. Naprawdę, to twój ulubiony temat dzisiaj?

— Może dlatego, że już wiem, jak dużo potrafi zdziałać — odpowiedział z uśmiechem.

— A ty… ty potrafisz być surowa, ale też umiesz być pięknie czuła. Widziałem to.

Paulina spojrzała na niego długo, z lekkim uśmiechem w kąciku ust.

— Możesz nie wierzyć, ale ostatnio byłam dla niego bardzo miła. Wiesz, czasem sobie myślę, że za wcześnie cię poznałam — powiedziała, zmieniając nagle temat.

Spojrzał na nią łagodnie. Nie odpowiedział od razu.

— Może — odparł w końcu. — Ale wiesz co? Ja się cieszę, że się poznaliśmy właśnie wtedy. Bo dzięki temu dowiedziałem się, że kobiety takie jak ty naprawdę istnieją. Nadałaś sens mojemu życiu. I to już samo w sobie zmienia człowieka. A poza tym, mogłem obserwować jak ewoluujesz.

W pokoju zapanowała cisza. Niewymuszona, spokojna. Oboje przez chwilę milczeli, jakby każde z nich rozmyślało nad tym, co powiedziało.

— Dobrze, że przyjechałeś — powiedziała w końcu. — Naprawdę dobrze.

— A pamiętasz, Paulina, nasz pierwszy raz? — zapytał, nagle poważniejąc, ale z błyskiem w oku. — Ja do dziś… — dodał, a potem potarł dłonią po pośladku i roześmiał się cicho.

Paulina wybuchła śmiechem, niskim i zmysłowym.

— Oczywiście, że pamiętam, ale wtedy… wtedy nie było mi do śmiechu.

— Ja mam to przed oczami tak, jakby to wydarzyło się wczoraj — pokręcił głową. — Byłem wtedy pewien, że to będzie coś subtelnego, a tymczasem… po minucie już wiedziałem, że nie mam z kim dyskutować. Tylko się podporządkować.

— Bo nie było o czym dyskutować — odparła spokojnie, popijając łyk herbaty. — Ty wiedziałeś, co chcesz. A ja po raz pierwszy naprawdę mogłam pokazać, kim jestem. Bez udawania, bez kompromisów. Po prostu być sobą.

Andrzej westchnął z nostalgią.

— Byłem wtedy z jednej strony przerażony, a z drugiej cholernie podekscytowany — powiedział, wpatrując się w filiżankę, jakby chciał odnaleźć tam wspomnienia sprzed lat. — Wiesz, że nikt wcześniej… no, nikt nie spojrzał na mnie tak, jak ty wtedy. Przez moment myślałem, że zamrozisz mnie swoim wzrokiem.

— A może właśnie tego potrzebowałeś? — zapytała cicho. — Kogoś, kto nie będzie cię głaskał po głowie, tylko spojrzy i powie: „na kolana!”

— Wiesz, co jest najgorsze? — powiedział śmiejąc się. — Że kiedy słyszę, jak wypowiadasz te słowa…

Przeciągnął dłonią po twarzy, jakby próbował coś ukryć.

— …to moje mięśnie naprawdę chcą wstać z tej sofy i uklęknąć przed tobą. Jakby pamiętały to lepiej niż ja.

Paulina zaśmiała się cicho, szczerze — rozbawiona, a jednocześnie absolutnie w swoim żywiole. To był śmiech kobiety, która dobrze wie, jaki wpływ ma na drugą osobę.

— No proszę — mruknęła, przysuwając się o kilka centymetrów. — Przynajmniej tobie nie muszę tłumaczyć, że pewne rzeczy są oczywiste.

— Może.

Jego głos spoważniał.

— Nikt inny wcześniej ani później nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Ty byłaś… ty jesteś, Paulino, niepodrabialna. Jedyna w swoim rodzaju. A wtedy miałaś niewiele ponad dwadzieścia lat.

Przyjęła to bez zaskoczenia — tak, jakby słyszała tylko coś oczywistego. Ale jej lekki uśmiech zdradzał, że mimo to lubi, kiedy ktoś potrafi nazwać ją właściwie.

— I nie do oswojenia — dodała, siadając znów wygodniej na sofie. — Ludzie lubią myśleć, że to tylko gra. Że można się wycofać, zatrzymać, kiedy się chce. Ale prawdziwe posłuszeństwo, prawdziwa dominacja to coś głębszego. Albo jesteś gotowy, albo nie. I te emocje dawały o sobie znać. Dziękuję, że wtedy mi pomogłeś.

Andrzej zawahał się przez chwilę.

— To było jedyne co mogłem zrobić i wiesz o tym doskonale. A zmieniając temat, wiesz, czasem jak przejeżdżam przez Orłowo, zastanawiam się czy urządziłaś tę piwnicę, tak jak planowałaś.

Paulina ożywiła się.

— Może chcesz zejść i sprawdzić?

— Nie wiem czy to dobry pomysł. Mam wrażenie, że chyba nie dałbym już rady. Że byłbym dla ciebie wielkim rozczarowaniem.

— Nie mów tak — powiedziała stanowczo, nachylając się lekko w jego stronę. — Ty nigdy nie byłeś rozczarowaniem. To ja mogłam być… wtedy. Ale też nigdy nie byłeś uprzywilejowany. I to się nie zmieniło. Jeśli miałbyś tam wejść, nie licz na taryfę ulgową, ale nie myśl też o swojej słabości. Myśl o tym, że robisz to dla mnie.

Andrzej uśmiechnął się, choć jego oczy zdradzały lekkie napięcie.

— Czyli dalej trzymasz się zasady: żadnej litości?

Paulina nachyliła się jeszcze bliżej, jej głos był prawie szeptem.

— Litość to luksus, na który nie możemy sobie pozwolić. Jeżeli tam wejdziesz, musisz być gotowy. W całości.

Zapadła cisza. Gęsta. Spojrzał na nią długo, głęboko.

— Jesteś jak cholerny wirus. Wchodzi w krew i już nie da się go wyrzucić.

— Może raczej jak serum prawdy — odpowiedziała z cieniem uśmiechu. — Pytanie tylko, czy jesteś gotów na szczerą odpowiedź sobie samemu.

Milczeli jakiś czas. W jej spojrzeniu było coś, czego Andrzej nie widział u niej często — cień zawahania, jakby na moment uchyliła wewnętrzne drzwi, które zwykle trzymała zamknięte na cztery spusty.

— Wiesz… — zaczęła powoli, ostrożnie dobierając słowa, jak ktoś, kto nie lubi przyznawać się do słabości. — Tak sobie myślę… ten mój… eksperyment z poliamorią… raczej nie wypali.

Andrzej nic nie powiedział. Czekał. Znał ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że jeśli zaczyna temat, to chce go dokończyć. Westchnęła cicho.

— Myślałam, że potrafię to udźwignąć, że to będzie fajne. Jeden tu, drugi tam… dwa różne światy, dwa różne… — urwała, jakby słowo, którego szukała, nie chciało przejść jej przez usta. — Dwie różne dynamiki. Dwa różne rodzaje oddania. Ale chyba nie umiem tego tak po prostu dzielić. A może nie chcę?

— Trudno się dziwić — odparł Andrzej spokojnie. — Większość ludzi nie potrafi. W teorii brzmi pięknie: wolność, różnorodność, niezależność. Ale w praktyce trzeba mieć naprawdę szerokie emocjonalne ramy, żeby to udźwignąć.

Paulina milczała przez chwilę, wpatrzona w ciemną taflę wina.

— Ja mam szerokie ramy — powiedziała, jakby broniła się odruchowo. — Zawsze miałam. Tylko… — zacisnęła lekko palce na nodze. — To jest inny rodzaj ciężaru. Z tamtym jest pewna… historia. Głębokość. Konstrukcja budowana latami. A tu… — odwróciła wzrok, jakby nie chciała, żeby Andrzej czytał z jej twarzy za dużo. — Tu wszystko jest wrażliwsze. On jest wrażliwszy. A ja nie wiem, czy chcę przełączać się, przestawiać tryby. To trochę taki dom zbudowany na zbyt słabych fundamentach.

Andrzej wolno kiwnął głową.

— Bo to nie jest przełącznik, tylko pełne zaangażowanie — powiedział, cicho, rzeczowo. — A ty angażujesz się całą sobą. Jak już coś robisz, robisz to do końca. I to jest piękne ale też ryzykowne.

— Ryzykowne to mało powiedziane. Zaczynam czuć, że próbuję być w dwóch miejscach jednocześnie. Na dwóch biegunach. I trochę zaczynam się rozrywać.

— Nie traktuj tego jako porażki. To jest uczciwa ocena twoich granic. Każdy je ma. — odpowiedział spokojnie.

Spojrzała na niego ostro, jakby chciała zaprzeczyć — ale po chwili jej spojrzenie złagodniało. Na tyle, na ile pozwalała jej natura.

— Może tak — przyznała w końcu cicho. — Może to po prostu ponad moje siły.

Andrzej uśmiechnął się łagodnie.

— Jesteś tylko człowiekiem, Paulina. Nie maszyną.

— Właśnie problem w tym, że ja często wolę działać jak maszyna — odparła półgłosem. — Precyzyjnie. Bez emocjonalnych niejasności. A to… — uśmiechnęła się krótko, niemal z autoironią. — To nie jest precyzyjne.

Andrzej skinął głową.

— To dobrze, że o tym mówisz. I dobrze, że się nad tym zastanawiasz. Nie musisz podejmować decyzji już dziś. Ale nie będzie to działało, tak jak chcesz, jak oczekujesz. Jeśli tego nie czujesz to nie udawaj, że możesz być w dwóch relacjach i nie zapłacić za to ceny.

— Spróbuję — powiedziała powoli. — Naprawdę spróbuję. Ale… — jej usta wygięły się w coś pomiędzy uśmiechem a krzywym grymasem.

— W teorii wiem, jak to powinno wyglądać. W praktyce… to wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane, niż miało być.

Kiwnął głową ze zrozumieniem.

— Dziękuję ci, że wysłuchałeś mojego marudzenia. I że przyjechałeś. Trochę… — urwała, zawahała się, szukając właściwego słowa — trochę pomogło mi to poukładać sobie w głowie pewne rzeczy. Dam szansę rozwinąć się temu. A może jednak zejdziesz ze mną do piwnicy? — zapytała tak lekko, jakby proponowała mu herbatę. — Obiecuję, że będę bardzo… niedelikatna.

Andrzej roześmiał się cicho.

— Nie jestem na to gotowy, naprawdę — odpowiedział od razu, choć w jego głosie brzmiało ciepło. — I… — zawahał się, po czym dokończył bardziej poważnie — nie mogę sobie teraz pozwolić na takie spotkania, które kończą się… no, wiesz czym.

— Licznymi śladami na ciele? — podpowiedziała z niewinną miną.

— Dokładnie tym — potwierdził Andrzej. — Mam za dużo na głowie, żeby tłumaczyć ludziom, skąd te dekoracje.

Paulina przewróciła oczami.

— Szkoda. Byłbyś uroczy. Nagi, zdany tylko na moją łaskę i niełaskę. Głównie niełaskę.

— I właśnie dlatego nie schodzę — uśmiechnął się Andrzej.


Rozmawiali jeszcze chwilę o drobnych sprawach — o pracy, o planach, o Berlinie i Trójmieście — bez napięcia, bez ciężaru wcześniejszej rozmowy. Tak, jakby równowaga wróciła na swoje miejsce. Kiedy w końcu wstał, Paulina podeszła i objęła go krótko, swobodnie, tak jak przytulają się ludzie, którzy mają za sobą wspólną historię i żadnych złudzeń.

— Uważaj na siebie — powiedziała pół żartem.

— Ty też — odparł, zakładając płaszcz. — I… postaraj się nie zniszczyć temu chłopakowi psychiki.

Paulina zaśmiała się, unosząc podbródek.

— Obiecuję tylko tyle, że się postaram.

— To już coś — mruknął Andrzej.

Pożegnali się jak starzy przyjaciele — krótko, bez dramatyzmu, ale z odrobiną emocji, która zostaje w powietrzu po kimś ważnym. Kiedy drzwi zamknęły się za nim, stała przez moment w korytarzu, opierając dłoń o framugę. Jej twarz na chwilę straciła maskę chłodu — tylko na sekundę — po czym znów przybrała swój zwyczajowy, spokojny wyraz. Odwróciła się i wróciła do salonu, jakby nic więcej nie miało prawa jej zatrzymać. Usiadła na sofie, założyła nogę na nogę i sięgnęła po leżący na stoliku telefon. Przez moment patrzyła na ekran, jakby wybierała bez pośpiechu czyjś numer. Dotknęła ikonę zielonej słuchawki, a kiedy połączenie zostało odebrane, jej głos stał się od razu miękki — jakby jednym oddechem przeszła z twardej kontroli w intymną bliskość.

— Guten Abend, mein Schatz… Ich wollte deine Stimme so sehr hören…*

Zawiesiła głos, pozwalając, by w tych słowach wybrzmiało wszystko: tęsknota, czułość, przywiązanie.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


*Dobry wieczór, skarbie… Tak bardzo chciałam usłyszeć twój głos… (przypis moderatorski)

35
bd/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 0/10 (0 głosy oddane)

Z tej serii

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.