Wilczyca (V)
8 grudnia 2025
Wilczyca
1 godz 39 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Rozdział V – Wspólny weekend, część 1
Trójmiasto, Grudzień 2023
Czwartkowy wieczór. Łukasz, trzymając telefon w dłoni, czuł lekkie napięcie. W głowie kłębiły mu się setki myśli – zależało mu, by wszystko było perfekcyjne. Przez ostatnie dwa tygodnie przygotowywał się do tego momentu, starannie planując każdy szczegół weekendu, który miał zorganizować dla nich, dla Pauliny. Krótko po ich ostatnim rozstaniu poprosiła, aby nie pisał do niej ani nie telefonował. Był zaskoczony tą prośbą, ale nie chciał jej ponownie zdenerwować. Przez całe dwa tygodnie nie miał od niej żadnych wieści. Dopiero dziś rano, otrzymał krótką wiadomość: Wróciłam, zadzwoń do mnie wieczorem.
W końcu wybrał numer. Dźwięk sygnału w słuchawce wydawał się trwać wieczność. Po chwili usłyszał jej głos – spokojny i opanowany.
– Hej, jak się masz? Tęskniłeś? – mimo swobodnych słów, Paulina brzmiała nieco chłodno, niemal oficjalnie, ale Łukasz zdążył już przyzwyczaić się do tego tonu.
– Dobry wieczór Paulinko. Bardzo, nawet nie wiesz jak – odpowiedział, starając się, by jego głos brzmiał pewnie.
– Mam nadzieję, że twój wyjazd przebiegł pomyślnie?
– Tak, wszystko w porządku. A ty? Czy masz już dla nas coś zaplanowanego? – W jej głosie można było wyczuć subtelną nutę ciekawości, może nawet lekkie wyzwanie.
– Tak. Zaplanowałem. Spędzimy ten weekend w miejscu, które może ci się spodobać. Jedziemy do hotelu mieszczącego się w starym, średniowiecznym zamku. Zorganizowałem wszystko, przynajmniej mam taką nadzieję.
Na chwilę zapadła cisza. Łukasz zastanawiał się, jak Paulina zareaguje na jego propozycję. Zanim jego niepewność zdążyła się pogłębić, usłyszał odpowiedź:
– To brzmi całkiem interesująco – powiedziała po krótkim milczeniu. Jej ton pozostał neutralny, ale Łukasz wyczuł w nim delikatną nutę aprobaty
– Czy powinnam się na coś specjalnie przygotować? Zabrać coś?
– Tak – odpowiedział z pewnością w głosie.
– Ubierz się ciepło, z resztą sama wiesz najlepiej. Jest zima, a część naszego planu odbędzie się na świeżym powietrzu: będziemy zwiedzali zamek. Zabierz też coś odpowiedniego na wieczór, będą uroczyste kolacje.
– Zwiedzanie zamku? – W jej głosie pojawiła się wyraźna ciekawość.
– Tak – potwierdził spokojnie.
– Trasa prowadzi nawet przez jakieś stare lochy… na pewno pełne mrocznych historii.
— Lochy? Mm, lubię klimat średniowiecznych lochów. Dobrze, będę gotowa. Do zobaczenia jutro o szesnastej — odpowiedziała z lekkim uśmiechem w głosie.
Po chwili w słuchawce rozległ się krótki sygnał — rozłączyła się bez żadnego pożegnania, jakby uznała rozmowę za zakończoną w momencie, który jej odpowiadał. Łukasz przez chwilę trzymał telefon przy uchu, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, choć nie miał już komu. Potem odłożył go na stół i opadł na oparcie krzesła. W pokoju panowała cisza. Myśli krążyły wokół niej — jej głosu, tonu, pewności siebie. Każde słowo, które wypowiedziała, brzmiało teraz w jego głowie z dziwną wyrazistością. Jutro o szesnastej. Czuł, jak napięcie rośnie. Nie mógł się skupić. Każda minuta wydawała się zbyt długa, każda godzina za ciężka. Złapał się na tym, że nie potrafił myśleć o niczym innym — tylko o niej, o spotkaniu, o tym, co znów może się wydarzyć. Nie mógł doczekać się wyjazdu.
Bydgoszcz, grudzień 2023
Piątkowe popołudnie. Delikatne, zimowe słońce przebijało się przez chmury, gdy Michał skręcił w znajomą ulicę, prowadząc swoje ciemnogranatowe Porsche Panamera. Silnik cicho mruczał, a sportowa kierownica idealnie leżała w dłoniach – to był jego mały luksus, który pozwalał na chwilę poczuć pełną kontrolę w chaosie codziennych obowiązków. Tego dnia był zmęczony bardziej niż zwykle – rano jeszcze musiał podjechać do biura, załatwić kilka pilnych spraw, podpisać dokumenty, porozmawiać z jednym z kluczowych klientów. Dopiero potem mógł w końcu odetchnąć. Zatrzymał się przed domem. Anka już czekała, ubrana w jasny, pikowany płaszcz, wełniany szal i botki na niskim obcasie. W jednej dłoni trzymała kubek termiczny ze swoją ulubioną herbatą, w drugiej telefon, który właśnie chowała do torebki. Gdy zobaczyła, że Michał wysiada z samochodu, na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech – taki, którego mu ostatnio brakowało.
– Nawet nie wiesz, jak czekałem na ten weekend – powiedział, podchodząc do niej i całując w policzek.
– Ta praca mnie wykańcza. Czuję się, jakbym żył tylko od zadania do zadania. Potrzebuję wreszcie chwili oddechu. I ciebie.
Anka spojrzała na niego uważnie, z lekkim, troskliwym błyskiem w oczach.
– Dlatego wybrałam zamek. Spokojne miejsce, żadnych telefonów, żadnych spotkań. Tylko my, śnieg za oknem i cisza.
Michał uśmiechnął się szczerze, poczuł, jak napięcie w jego karku powoli odpuszcza. Otworzył bagażnik, włożyli torby – jego skórzaną, klasyczną, i Anki – nieco większą, lekko błyszczącą, z dbałością zapakowaną jeszcze rano. W środku samochodu było ciepło, a z głośników cicho leciał jakiś klasyczny kawałek Republiki, który Michał włączył niemal odruchowo. Ruszyli. Jechał spokojnie, trzymając kierownicę jedną ręką. Drugą raz po raz dotykał dłoni Anki, spoczywającej na podłokietniku.
– Ten zamek wygląda naprawdę niesamowicie – mówiła, przeglądając zdjęcia w telefonie.
– Stylowe wnętrza, kominek w pokoju, strefa wellness, restauracja.… Mam nadzieję, że ci się spodoba.
– Jeśli jesteś tam ze mną, spodoba mi się na pewno – odpowiedział cicho, nie odrywając wzroku od drogi.
Jeszcze kilka godzin jazdy przed nimi, ale to już nie była zwykła podróż – to była ucieczka. Początek weekendu, który miał ich przypomnieć sobie nawzajem. Wzniecić wygasający żar ich wieloletniego związku.
Gdynia Orłowo, grudzień 2023
Paulina stała przed swoją garderobą, przeglądając ubrania, które chciała zabrać. Przez chwilę zastanawiała się nad wyborem, starannie rozważając, co najlepiej pasowałoby do zimowej aury i tajemniczego zamku, o którym wspomniał Łukasz. Zwyciężyła, jak prawie zawsze, praktyczność i wyciągnęła z szafy ciepły, czarny, lekko połyskujący długi puchowy płaszcz. Na łóżku leżały już przygotowane inne rzeczy – wygodne, ale stylowe spodnie ze skóry oraz elegancka biała koszula. Na nocne zwiedzanie zamku wybrała swoje ulubione, wygodne kozaki na płaskim obcasie, które doskonale sprawdzały się na nierównych, kamiennych ścieżkach. Zdecydowała się również na zabranie eleganckiej, czarnej sukienki oraz pary klasycznych szpilek – idealnych na kolację w zamkowej sali balowej, o której wspomniał Łukasz. Przejrzała raz jeszcze zawartość walizki, upewniając się, że niczego nie zapomniała.
Kiedy wszystko wydawało się na swoim miejscu, podeszła do komody w rogu pokoju. Z dolnej szuflady wyciągnęła niewielką, elegancką skrzyneczkę z ciemnego drewna, ozdobioną delikatnymi rzeźbieniami i monogramem LF. Trzymając ją w dłoniach, zatrzymała się na chwilę, a na jej twarzy pojawił się subtelny, tajemniczy uśmiech. Gdy myśli zaczęły krążyć wokół planów na nadchodzący weekend, jej uśmiech tylko się pogłębił. Bez pośpiechu umieściła skrzyneczkę w walizce, ostrożnie układając ją między rzeczami. Zerknęła na zegar – była już prawie 13:30. Łukasz miał zjawić się za pół godziny. Ostatni raz przejrzała się w lustrze, upewniając się, że wszystko jest idealne. Miała na sobie czarny, długi golf, który miękko opływał jej sylwetkę, oraz czarne legginsy z eko-skóry. Aby podkreślić talię, założyła szeroki, elegancki pasek, który nadawał całości wyrafinowanego charakteru. Jej blond włosy były starannie spięte. Makijaż delikatnie podkreślał naturalną urodę – lekkie muśnięcie oczu i ust dodawało twarzy wyrazistości, nie przytłaczając jednak. Z uśmiechem usiadła w fotelu, czekając na dzwonek do drzwi. Łukasz przyjechał punktualnie. Gdy tylko otworzyła mu drzwi, jego wzrok natychmiast padł na nią.
– Paulinko, wyglądasz przepięknie – powiedział z wyraźnym podziwem w głosie, delikatnie się uśmiechając.
– Dziękuję. Cieszę się, że ci się podoba.
Pozwoliła mu pocałować się. Po krótkiej chwili dodała:
– Zanim wyjdziemy, chciałabym… – Nie kończąc zdania, usiadła w fotelu, wyciągając nogi przed siebie.
Łukasz natychmiast klęknął przed nią, ostrożnie sięgając po stojące obok kozaki. Obserwowała go z góry z lekkim uśmiechem. Delikatnie chwycił jeden z butów i zaczął starannie zakładać go na jej stopę. Gdy but był już na swoim miejscu, zapiął zamek, upewniając się, że leży idealnie. Powtórzył tę samą czynność z drugim butem, cicho skupiając się na swojej pracy. Jego ruchy były powolne, pełne skupienia i szacunku, jakby każda czynność miała dla niego ogromne znaczenie. Kiedy zapiął zamek, uniósł głowę i napotkał jej intensywne spojrzenie.
Paulina patrzyła na niego uważnie. Po chwili ciszy, która zdawała się trwać wieczność, odezwała się cicho, lecz stanowczo.
– Nie pocałujesz?
Powoli, z pełnym szacunkiem, pochylił głowę nad jej stopą, którą chwilę wcześniej wsunął w elegancki but. Jego wargi dotknęły twardej skóry, składając na niej delikatny pocałunek. Gdy uniósł głowę, patrzyła na niego zimnym, badawczym, wzrokiem. Nie powiedziała nic, co mogłoby zakończyć tę chwilę. Zamiast tego przesunęła lekko drugą stopę w jego stronę i zapytała z nutą prowokacji:
– A drugi?
Ponownie pochylił się i złożył równie uważny pocałunek na drugim bucie, dotykając wargami jego lśniącej powierzchni. Kiedy znów spojrzał w górę, w jej oczach widniała wyraźna satysfakcja.
– Dziękuję – powiedziała spokojnie, wstając z fotela. – A teraz płaszcz.
Łukasz szybko podszedł do wieszaka, zdjął z niego czarny puchowy płaszcz i pomógł jej go założyć, po czym sięgnął po stojącą przy wejściu walizkę.
– Jesteś gotowa? – zapytał z delikatnym uśmiechem.
– Tak, możemy iść – odpowiedziała, po czym aktywowała alarm i oboje wyszli z domu, kierując się do jego Renault.
Porsche Panamera sunęło miękko po zimowej drodze, mijając ośnieżone pola, gdzieniegdzie przetykane samotnymi drzewami i starymi gospodarstwami, których czerwone dachy kontrastowały z bielą krajobrazu. Za szybą świat wyglądał spokojnie, niemal nieruchomo – ale wewnątrz głowy Michała buzowały myśli. Za kierownicą siedział w milczeniu, skupiony na prowadzeniu, lecz tak naprawdę od dawna był już gdzie indziej. Przez ostatnie tygodnie bardzo ciężko pracował, dopinając końcówkę ważnego kontraktu. Ten weekend miał być oddechem – chwilą tylko dla nich. Anka siedziała obok, zapatrzona w zimowy pejzaż, z cichym uśmiechem na twarzy. Spojrzał na nią ukradkiem. Była jego żoną od ponad dwudziestu lat. Matką ich prawie dorosłych dzieci. Najlepszą przyjaciółką, towarzyszką życia, oazą spokoju. I mimo że czuł wobec niej wdzięczność i czułość – coś w nim nieustannie pozostawało puste. Żył w niedosycie. Z pozoru miał wszystko – dom, rodzinę, sukces zawodowy. A jednak gdzieś głęboko, czegoś mu brakowało. Czegoś, co mógłby nazwać spełnieniem. Nie chodziło o rzeczy, o pieniądze, nawet nie o miłość – bo Ankę naprawdę kochał, w sposób dojrzały, wyciszony. Chodziło o coś innego. Coś… czy raczej kogoś, kogo dawno temu poznał i czyj obraz pory nosił w sobie od tamtej pory jak echo.
Ewa.
Pojawiła się w jego życiu, gdy miał dwadzieścia lat. Była starsza o rok, studiowali na tej samej uczelni. Miała w sobie coś… niepokojącego. Chłodne spojrzenie, absolutną pewność siebie, a przede wszystkim – sadystyczną naturę, którą dość szybko odkryła przed nim bez uprzedzeń. Zafascynowała go natychmiast. Pociągała go nie tylko fizycznie, chociaż nie można jej było nazwać pięknością, ale przede wszystkim emocjonalnie i mentalnie. Była pierwszą osobą, która nadała kształt jego pragnieniom. Ich randki szybko zmieniły się w spotkania BDSM. Na tyle, na ile pozwalały oczywiście warunki studenckiego życia – u niej w domu, kiedy nikogo nie było albo u niego w akademiku. Ewa była surowa, metodyczna i bezlitosna, a Michał szybko stał w pełni uległy. Nie tylko w ciele, ale i w duszy. Uwielbiał, kiedy mu rozkazywała, kiedy go karała, gwałciła strap-onem, kiedy mówiła, że jest jej niewolnikiem. Nigdy wcześniej – i nigdy później – nie czuł się tak kompletny. Ich relacja była intensywna, ale krótkotrwała. Jej narcystyczna natura powodowała, że chwilami miał jej naprawdę dosyć, mimo tego, że była spełnieniem jego skrywanych — jeszcze nastoletnich fantazji.
Proza codziennego życia wygrała i po jednej z awantur, jakie mu zrobiła, nie pokajał się odpowiednio mocno. Zagroziła zerwaniem, on odwrócił się na pięcie i wyszedł. Szybko poznał jakąś inną dziewczynę i na jakiś czas zapomniał o Ewie, do której mimo fascynacji czuł pewien żal. Potem ona poznała kogoś i przeniosła się do innego miasta, kontakt definitywnie się urwał. Michał nigdy już jej nie spotkał, choć przez lata szukał jej cząstki w innych kobietach. Od tamtej pory wiedział, że w jego duszy jest coś, co domaga się spełnienia – pragnienie uległości, potrzeba, by znaleźć się pod kontrolą silnej kobiety. Życie jednak szybko nauczyło go, że to nie jest coś, o czym mówi się głośno. Że to, co go podniecało, co wywoływało dreszcze – nie mieściło się w klasycznej definicji związku. I, że Ewa była na swój sposób wyjątkowa, żadna inna kobieta nie miała w sobie tego czegoś.
A potem pojawiła się Anka. Ciepła, czuła, dobra. Pokochali się. Wspólnie stworzyli dom, rodzinę, firmę. I choć prawie od początku znajomości próbował czasem otworzyć przed nią drzwi do tamtego świata, zawsze spotykał się z delikatnym oporem, niechęcią albo brakiem zrozumienia. Anka nie była dominującą osobą. Nie miała w sobie tej chłodnej siły, której Michał podświadomie pragnął. Nie miał do niej żalu – nigdy. Po prostu zrozumiał, że to nie jest część ich wspólnego świata. Gdyby naciskał, pewnie zrobiłaby to dla niego, ale… to nie byłoby to, czego naprawdę szukał. Z biegiem lat przestał oczekiwać, że żona spełni jego ukryte potrzeby. Zostawił je tam, gdzie powstały – w cieniu przeszłości. Pogodził się z tym, a przynajmniej tak mu się wydawało. Czasem szukał na jakichś portalach. Jednej dziewczynie wysłał nawet blika i słuch po niej zaginął. 50 złotych, nie odczuł tego i nawet nie czuł wstydu. Niech ma — myślał — kupi sobie tusz do rzęs w Rossmanie. Zarobiła, może nie do końca uczciwie, ale zarobiła. Była od niego sprytniejsza. Zdarzyło mu się tez umówić na sesję z jakąś dominą. Jej studio — jak to dumnie nazywała — okazało się brudną, zapyziałą kawalerką na jednym z bydgoskich blokowisk. Zostawił jej 200 złotych i wyszedł. Czuł frustrację. Myśl o Ewie wciąż mieszała mu w głowie.
A dziś? Dziś jadąc w stronę zamku na Warmii, czuł coś innego. Rodzaj cichego niepokoju. Tęsknoty, która wróciła bez zaproszenia. Może to ten klimat – stary zamek, zima, cisza, mrok. A może po prostu… coraz częściej zadawał sobie pytanie: czy w końcu uda mu się coś z tym zrobić? Anka wciąż patrzyła przez okno, nieświadoma jego myśli. Michał uśmiechnął się do niej lekko, sięgnął i ścisnął jej dłoń. Była ciepła. Pewna.
To była kobieta, którą kochał, ale nie była kobietą, której pragnął.
Lidzbark Warmiński
Podróż minęła zaskakująco szybko. Choć kręte drogi Warmii były miejscami przysypane świeżo padającym śniegiem, kilkuletnie Renault Clio Łukasza radziło sobie z nimi zaskakująco dobrze. Mały silnik 0,9 turbo miał w sobie więcej energii, niż można by się spodziewać — chętnie wchodził na obroty, lekko warczał i reagował posłusznie na każdy mocniejsze naciśnięcie pedału gazu. Łukasz miał wrażenie, że samochód niemal płynie przez zimowy krajobraz. Na bocznych drogach, między ośnieżonymi drzewami, było cicho, a świat zredukował się do bielejącej taśmy asfaltu, białych pól i delikatnego brzmienia muzyki. Przygotował specjalnie dla Pauliny playlistę — starannie dobraną, wiedząc, że lubi klasyczny, brytyjski metal. Iron Maiden, Judas Priest, trochę Black Sabbath, a między nimi kilka nowszych kawałków, które miały dodać energii podróży. Gdy w głośnikach rozbrzmiewał głos Bruce’a Dickinsona, Paulina przymknęła oczy, opierając głowę o szybę.
— Wiesz, że nieźle to dobrałeś? — powiedziała po chwili, bez otwierania oczu. — Rzadko ktoś trafia w mój gust. Uwielbiam Bruce’a.
Uśmiechnął się, zerkając na nią przelotnie.
— Domyślam się, że niełatwo cię zadowolić, ale pamiętałem, co grał wasz zespół.
Paulina uniosła kącik ust, spoglądając na niego kątem oka.
— Większość ludzi nawet nie pamięta, że kiedyś istnieliśmy — powiedziała cicho. — A już na pewno nie kojarzy, co graliśmy. Minęło już tyle lat.
Po chwili dodała z lekkim, ledwie wyczuwalnym uśmiechem:
— Może jednak potrafisz słuchać uważniej, niż myślałam.
Zapadła cisza, ale nie była niezręczna. To było to przyjemne milczenie, które rodzi się między ludźmi, którzy nie muszą już niczego udowadniać. Aby ją przerwać, zaczęła opowiadać mu o Berlinie, o studiach, o tym, jak trafiła na niemiecką uczelnię i jak trudno było jej się odnaleźć w pierwszych miesiącach. Potem znów patrzyli w milczeniu przed siebie, w rozciągającą się wąską drogę, po której mknęło małe Clio, dzielnie stawiając czoła prószącemu śniegowi i zakrętom. Im bardziej zbliżali się do celu, tym bardziej krajobraz nabierał baśniowego charakteru. Gęste lasy ustępowały miejsca otwartym przestrzeniom, aż w końcu wjechali do miasteczka i niemal natychmiast ich oczom ukazał się imponujący widok. Zamek w Lidzbarku Warmińskim. Stare mury górowały nad okolicą, osadzone na lekkim wzgórzu, otoczone wijącą się rzeką Łyną. Zbudowane z cegły wieże, wysokie blanki i surowa bryła budowli zdradzały jego średniowieczny rodowód, ale detale wskazywały na współczesną adaptację – eleganckie oświetlenie, odnowione dachówki, dyskretnie wkomponowane wejście do hotelowego skrzydła. Całość wyglądała majestatycznie, niemal onieśmielająco, jakby to miejsce czuwało nad podróżnymi i skrywało w sobie więcej historii, niż można by opowiedzieć w jedną noc. Łukasz wjechał na parking i zaparkował tuż przy głównym wejściu. Wyłączył silnik i przez chwilę siedział w ciszy, patrząc na zamek z niemym zachwytem.
— Robi wrażenie — powiedział w końcu, spoglądając na Paulinę.
Uśmiechnęła się lekko, nie kryjąc aprobaty.
— Tak. To miejsce ma swój charakter.
Wysiadł pierwszy, a potem obszedł samochód, by otworzyć drzwi po stronie pasażera. Paulina wysunęła się z wdziękiem i pewnością, jakby to nie był parking, lecz czerwony dywan. Zapięła płaszcz i założyła rękawiczki, które połyskiwały w zimowym świetle. Rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie na bramę wejściową, jakby oceniała ją wzrokiem właścicielki, nie gościa. Łukasz wyciągnął z bagażnika jej walizkę, zamknął auto i skierowali się w stronę masywnych, drewnianych drzwi. Był metr za nią, ciągnąc jej walizkę i niosąc swoją torbę. Na parking powoli wjechało eleganckie, granatowe Porsche Panamera. Silnik cicho pomrukiwał, a karoseria lśniła w szarym świetle zimowego, późnego popołudnia. Łukasz spojrzał z uznaniem na piękną linię mijającego go auta i cicho westchnął.
W momencie, gdy samochód skręcił wzdłuż chodnika, wzrok kierowcy padł na sylwetkę kobiety w ciemnym płaszczu i długich, smukłych kozakach, która właśnie przeszła obok. Jej blond włosy, sposób, w jaki stawiała kroki, pewien dystans i elegancja – wszystko w niej przykuło jego uwagę. Michał aż lekko zwolnił, by przyjrzeć się jej dokładniej. Jej figura była filigranowa, ale pełna siły – zdecydowanie przykuwała spojrzenie. Obok niego siedziała Anka, poprawiając właśnie szalik i spoglądając w kierunku jednego ze skrzydeł zamku.
— Pięknie tu, prawda? — zapytała z uśmiechem, nie odrywając wzroku od budowli.
— Mhm – mruknął Michał, ale jego oczy były skupione gdzie indziej.
W lusterku wstecznym obserwował kobietę, która właśnie przekraczała próg zamkowych drzwi.
Odruchowo oblizał wargi, po czym szybko przeniósł wzrok z powrotem na drogę, czując wewnętrzne poruszenie, którego sam do końca nie rozumiał. Dyskretnie zerknął jeszcze raz – para znikała właśnie za zamkowym portalem.
— Cieszę się, że udało nam się wyrwać — dodała jego żona z zadowoleniem. — Oby było tak spokojnie, jak wygląda.
— Ja też się cieszę — odpowiedział Michał, uśmiechając się do niej, choć jego myśli wciąż błądziły gdzieś indziej.
Zaparkował i wysiadł, ale obraz tej kobiety wciąż nie opuszczał jego wyobraźni. Wypakował bagaże. Kiedy weszli do hotelowej recepcji, tajemniczej kobiety wraz z jej partnerem już tam nie było.
Wnętrze zamku zachwycało od pierwszych kroków. Przestronny hall z kamienną posadzką, wysokim sklepieniem i ogromnymi, kryształowymi żyrandolami robił imponujące wrażenie. Blask światła odbijał się w lśniących powierzchniach, a ciepłe, przytulne akcenty wnętrza – jak tapicerowane fotele czy dyskretna muzyka – tworzyły aurę elegancji i spokoju. Recepcjonistka w eleganckim mundurku sprawnie dopełniła formalności, wręczając im kartę do pokoju i informując o atrakcjach dostępnych dla gości – restauracji, strefie wellness oraz nocnym zwiedzaniu zamku. Pokój, do którego zostali zaprowadzeni, zachwycał klasycznym wystrojem połączonym z nowoczesnym komfortem. Wysokie sufity i duże okna z widokiem na pokryte śniegiem lasy dodawały przestrzeni oddechu. W centrum stało majestatyczne łóżko z baldachimem, ubrane w miękką, pachnącą pościel. Na podłodze leżał ręcznie tkany dywan w głębokich odcieniach czerwieni i granatu. Łazienka była równie luksusowa – marmurowe wykończenia, mosiężne detale i nawet wanna stojąca przy oknie.
Paulina rozejrzała się uważnie po wnętrzu, a na jej twarzy pojawił się subtelny uśmiech.
— Jest naprawdę pięknie — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Łukasz odetchnął z ulgą, widząc jej zadowolenie.
— Cieszę się, że ci się podoba.
— Więc jakie mamy plany na wieczór? — zapytała, spoglądając na niego z zainteresowaniem.
— Myślałem o późnym obiedzie w zamkowej restauracji. Mają specjalne menu inspirowane średniowiecznymi recepturami, ale z nowoczesnym akcentem. A potem wieczorne zwiedzanie zamku i lochów.
Paulina uniosła lekko brew.
— Lochy? A tak, mówiłeś mi. — Na jej twarzy pojawił się cień zaintrygowania. — Brzmi obiecująco.
Podeszła do Łukasza, obejmując go bez słowa, lekko opierając dłonie na jego ramionach. Przyciągnęła go do siebie – subtelnie, ale stanowczo. Przez dłuższą chwilę stali w milczeniu, ciesząc się bliskością. W jej oczach błyszczała aprobata, ale też coś więcej – cień tajemnicy, której Łukasz jeszcze nie potrafił do końca odczytać.
— Naprawdę mi się tu podoba — szepnęła. — Dziękuję, że się postarałeś. Doceniam to.
Obiad minął w przyjemnej atmosferze. Restauracja zaaranżowana w dawnej zamkowej sali rycerskiej pełna była klimatu – kamienne ściany, świece na ciężkich świecznikach, dyskretny blask lamp i muzyka na żywo. Po posiłku poszli ubrać się i wyszli na dziedziniec, gdzie zbierała się grupa na nocne zwiedzanie.
Wieczór był mroźny, a powietrze ostre i czyste. Łukasz zadrżał z zimna, chowając dłonie w kieszeniach kurtki. Paulina spojrzała na niego spod czapki, mrużąc lekko oczy.
— Dlaczego trzymasz ręce w kieszeniach? — zapytała chłodno. — W obecności kobiety to nie wypada.
Łukasz, wyraźnie zaskoczony, spojrzał na nią z zakłopotaniem.
— Marzną mi dłonie… Nie zabrałem rękawiczek. Nie pomyślałem, że będzie aż tak zimno.
Paulina nie odpowiedziała od razu. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, w którym było coś pomiędzy ironią a pobłażaniem.
— Cóż, jak już mówiłam… w obecności kobiety to nie przystoi.
Natychmiast wyjął ręce z kieszeni, lekko speszony, ale nie odezwał się więcej. Chwilę później na dziedzińcu pojawił się przewodnik – starszy mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu, trzymający latarnię z imitacją świecy.
— Dobry wieczór, proszę państwa — powiedział głosem niskim i pełnym powagi. — Zapraszam na nocne zwiedzanie. Odkryjemy najciemniejsze zakamarki zamku, wejdziemy do lochów i miejsc, o których historia wolałaby milczeć.
Trzymając latarnię, ruszył powoli naprzód, prowadząc grupę wokół zamkowego dziedzińca. Po zmroku zamek zyskał zupełnie nowy wymiar – cichy, majestatyczny, jakby zamarły w czasie. Migotliwe światło latarni tańczyło na kamiennych murach, rysując cienie, które wznosiły się ku niebu niczym ciche strażnice minionych wieków. Dźwięk kroków odbijających się od wilgotnych kamieni tylko potęgował atmosferę tajemnicy. Gdy doszli do wąskiego przejścia, przewodnik uniósł latarkę i ostrzegł, by uważać na mokre kamienie oraz śliskie stopnie. Echo jego głosu odbiło się od kamiennych ścian, po czym zgasło gdzieś w mroku.
Łukasz spojrzał na Paulinę — ostrożnie stawiała kroki, starając się utrzymać równowagę. Światło przesuwało się po jej sylwetce, po płaszczu opadającym na ramiona, po czarnych rękawiczkach, które błyszczały lekko w słabym świetle. Bez zastanowienia wyciągnął dłoń.
— Uważaj, proszę — powiedział cicho.
Spojrzała na niego krótko, nie odpowiadając słowem. Ujęła jego rękę. Skóra jej rękawiczki była zimna, gładka, napięta — jakby w dotyku łączyła chłód z czymś niemal elektrycznym. W tej chwili czas zwolnił. Łukasz poczuł, jak chłód tej skóry przenika go do środka, jak dreszcz biegnie od dłoni w górę ramienia, aż po kark. Oddychał płytko, próbując zachować pozory spokoju. Wiedział, że to tylko gest, zwykły odruch — pomoc na stromych schodach — ale dla niego znaczył znacznie więcej. Nie był pewien, czy drży z zimna, czy z emocji. Od dawna nie czuł tak silnego napięcia — tego mieszanego uczucia fascynacji i wstydu, które narastało gdzieś głęboko w nim, od dawna skrywane, a teraz wywołane jednym, przypadkowym dotykiem. Czuł zapach jej perfum — jak cień ciepła w zimnej przestrzeni. W tym zapachu i w dotyku tej rękawiczki było coś, co sprawiało, że świat wokół przestawał istnieć.
Ich dłonie rozłączyły się, dopiero gdy przewodnik ruszył dalej. Łukasz miał jednak wrażenie, że chłód tej skóry pozostał na jego palcach, jak ślad czegoś, czego nie da się już zmyć. Przez moment patrzył jeszcze na nią — na sposób, w jaki poprawiła włosy i ruszyła spokojnym krokiem za grupą, jakby nic się nie stało. A jednak w nim wszystko się zmieniło. Żałował, że ją puścił. Żałował, że ten moment skończył się tak szybko, że nie miał odwagi, by zatrzymać jej dłoń choćby sekundę dłużej. Bał się, że gdyby to zrobił, spojrzałaby na niego tym swoim chłodnym, przenikliwym wzrokiem — takim, który nie pozostawiał złudzeń co do granic. A jednak gdzieś w środku czuł, że ona musiała wiedzieć. Że musiała poczuć, jak bardzo ten gest go poruszył. Jakby jej dotyk rozbudził w nim coś, co długo spało — coś, co teraz nie dawało spokoju. Szli dalej w głąb wąskiego korytarza, ale Łukasz niemal nie słyszał słów przewodnika. Wciąż czuł w dłoni jej dotyk, w nozdrzach zapach skóry i chłodu, który przyniósł ze sobą ten krótki, przypadkowy moment bliskości. Zatrzymali się przy bocznej bramie prowadzącej na zewnątrz dziedzińca.
— Ta brama była niegdyś głównym wejściem od strony północnej — wyjaśnił przewodnik, wskazując ręką. Przeszli przez nią i stanęli przy dawnej fosie. Teraz już suchej, ale wciąż imponująco głębokiej. — Kiedyś wypełniona wodą, była jednym z najważniejszych elementów obronnych zamku — dodał. — Podobno istniały także podziemne przejścia, prowadzące poza mury.
Łukasz i Paulina wymienili krótkie spojrzenia. Te opowieści o tajemnych tunelach pobudzały wyobraźnię – zwłaszcza Pauliny, której wzrok wydawał się rozświetlać coraz bardziej z każdą mroczną legendą. Po chwili grupa wróciła na dziedziniec. Przewodnik wskazał kolejne ciężkie wrota, tym razem prowadzące do podziemi.
— Teraz zejdziemy do lochów — zapowiedział, a jego głos odbił się echem od kamiennych ścian. — Proszę uważać na stopnie, są strome.
Masywne, drewniane drzwi otworzyły się z przeciągłym skrzypnięciem, jakby sam zamek niechętnie dopuszczał kogokolwiek w głąb swoich tajemnic. Z wnętrza buchnęło ciepłem i ciężkim zapachem wilgoci, starego kamienia, żelaza i czasu. Światło lamp odbijało się od nierównych ścian, rzucając tańczące cienie, które przesuwały się po twarzach zwiedzających.
Łukasz przepuścił Paulinę przodem, ale widząc, jak ostro schodzą w dół wąskie, kamienne stopnie, wyciągnął do niej rękę.
— Uważaj — powiedział półgłosem.
Spojrzała na niego krótko, bez słowa. W jej oczach mignęło coś na granicy aprobaty i rozbawienia — jakby fakt, że się o nią zatroszczył, był miły, ale też z góry przewidywalny. Potem ujęła jego dłoń. Chłód przeniknął go natychmiast — nie z powodu zimna panującego w lochach, lecz od dotyku jej rękawiczki. Skóra była gładka, napięta, idealna w fakturze, jakby stworzona do tego, by prowokować zmysły. Poczuł, jak coś w nim zadrżało — jak od tego chłodu przeszła go fala gorąca. Jego własna dłoń, zmarznięta po spacerze w zimnym powietrzu, zetknęła się z powierzchnią jej rękawiczki i przez moment miał wrażenie, że styka się z czymś niemal nierealnym. Pomyślał o tym, co kryje się pod tym cienkim materiałem — o jej dłoni, delikatnej, kobiecej, o smukłych palcach. Schodzili powoli, a on cały czas czuł na skórze jej dotyk, jak subtelne napięcie rozchodzące się po ciele. Gdy dotarli na dół, Paulina bez słowa wysunęła swoją dłoń z jego — spokojnie, bez pośpiechu, jak ktoś, kto kończy gest, a nie przerywa go. Na jego palcach pozostał lekki zapach skóry i wrażenie gładkości, którego nie mógł się pozbyć.
— Te lochy niegdyś służyły jako więzienie — mówił przewodnik. — Przetrzymywano tu buntowników, szpiegów, czasem całkiem niewinnych ludzi. Wystarczyło znaleźć się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
Łukasz ledwo słuchał. W jego głowie dźwięczały tylko echo jej kroków i wspomnienie chłodu rękawiczki, który wciąż czuł na swojej dłoni — jak znak, którego nie potrafił już zapomnieć. Korytarze były wąskie, a ich ściany nierówne, jakby wyżłobione przez historię. Płomienie w lampach rzucały długie, niepokojące cienie. Słowa przewodnika mieszały się z ciszą, która zdawała się nasłuchiwać każdego kroku.
— Warunki były surowe. Mroczne pomieszczenia, zimno, głód. Większość nie wychodziła stąd żywa, a jeśli już, to na zawsze odmieniona — zakończył ponuro.
Na końcu korytarza znajdowała się niewielka komnata, przekształcona w wystawę narzędzi tortur. Gdy weszli, blask lamp padł na metalowe konstrukcje – masywne, przerażające, nieruchome, jak duchy dawnej epoki.
— To repliki — zaczął przewodnik, stając przed najgroźniej wyglądającym eksponatem — ale wykonane z historyczną dokładnością. — Tu, proszę państwa, widzimy słynną Żelazną Dziewicę.
Jego głos stężał, gdy kontynuował:
— Urządzenie w kształcie ludzkiej sylwetki, zamykane jak trumna. Wewnątrz — kolce. Ułożone tak, by ranić, nie zabijać. Męka była długotrwała. Rzadko jej używano — bardziej jako symbol grozy niż realnego narzędzia, ale działała na wyobraźnię.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Nawet ci, którzy wcześniej szeptali, zamilkli. Łukasz dostrzegł kątem oka Paulinę. Jej twarz była spokojna, ale coś w jej spojrzeniu się zmieniło. Uśmiech, który zaledwie musnął jej usta, był subtelny, lecz niepokojący. Oczy błyszczały tajemniczo – jakby ta opowieść z przeszłości była jej wyjątkowo bliska. Następnie przewodnik przeszedł do kolejnego eksponatu.
— A to dyby. Stare, ciężkie, drewniane. Niezwykle proste, ale skuteczne. Skazańców zamykano tu na wiele godzin, czasem dni. Wystawieni na widok publiczny, upokorzeni.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał z lekkim uśmiechem:
— Może ktoś z państwa chciałby zobaczyć, jak to działa? Ochotnik?
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, Paulina — z tym samym tajemniczym uśmiechem – delikatnie wskazała ręką Łukasza.
— On chciałby — powiedziała spokojnie.
Zaskoczony, spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale nie zdążył zaprotestować. Przewodnik uśmiechnął się z zadowoleniem.
— No proszę, mamy ochotnika. Zapraszam.
Łukasz podszedł wolno. Przewodnik, z wyraźną satysfakcją, pokazał mu, jak pochylić się i ułożyć dłonie oraz głowę w otworach masywnego, drewnianego mechanizmu. Po chwili klapa opadła z głuchym stukiem, a ciężki zamek zaskoczył z metalicznym kliknięciem.
— Tak to wyglądało — powiedział przewodnik do grupy, z teatralnym namaszczeniem. — Publiczne upokorzenie. Najgorszy nie był ból, lecz spojrzenia innych. Wyśmiewano, obrzucano błotem. Zwykli wieśniacy czuli się przez chwilę lepsi.
Paulina stała z boku, przyglądając się z rosnącym rozbawieniem.
— Naprawdę? — zapytała z udawaną powagą. — A kto decydował, jak długo taki delikwent musiał tu tkwić?
— Zazwyczaj jakiś pan feudalny lub sędzia — odpowiedział przewodnik, po czym uśmiechnął się pół żartem, pół serio. — Albo… ktoś bliski. — Spojrzał na Paulinę i dodał z uśmiechem: — Więc teraz może to pani zdecyduje, kiedy go uwolnić.
Paulina roześmiała się cicho, ale w jej śmiechu było coś złośliwego i pociągającego zarazem.
— Ach, więc to ode mnie zależy teraz jego los? — powiedziała teatralnie, zerkając na Łukasza, który w tej pozycji wyglądał jednocześnie komicznie i zaskakująco bezbronnie. — W takim razie może nie tak szybko. Niech postoi sobie chwilę.
Zbliżyła się do niego powoli. Jej buty stuknęły o kamienną posadzkę, a echo odbiło się w lochu. Stanęła przy nim i przesunęła dłonią po jego policzku, po szyi, po karku — powoli, jakby badała fakturę drewna, a nie ciała.
— Wyglądasz naprawdę uroczo — szepnęła tak, by tylko on mógł usłyszeć. — Bezbronny, wystawiony na pokaz. W średniowieczu ludzie rzucali w takich kamieniami lub zepsutym jedzeniem, ale ja miałabym inne pomysły.
Przewodnik zachichotał pod nosem.
— Proszę uważać, bo pani partner chyba zaczyna się czerwienić.
— Tak? Myślę, że to z emocji — Poklepała Łukasza lekko po policzku, jej ton był miękki, ale podszyty rozkazem.
— Dobrze ci w tej roli. Pasuje do ciebie. Grupa śmiała się cicho, nie wiedząc, czy mają do czynienia z żartem, czy z czymś znacznie bardziej osobistym.
Po chwili Paulina z uśmiechem podeszła do przewodnika.
— Myślę, że to wystarczy. Nie chcemy, żeby zbyt się przyzwyczaił do tej pozycji. Jeszcze mu się spodoba i będę musiała takie ustawić w ogródku.
Zamek zwolnił się z charakterystycznym trzaskiem. Klapa uniosła się, a Łukasz powoli wyprostował się. Miał rumieńce na policzkach — trochę z zażenowania, trochę z czegoś, czego nie potrafił jeszcze nazwać.
Paulina podeszła bliżej, poprawiła mu kołnierz i szepnęła:
— Może powinnam była zostawić cię tam jednak odrobinę dłużej. W roli grzesznika wyglądałeś bardzo wiarygodnie.
Potem ruszyła dalej z grupą, a on, czując wciąż ciepło jej dłoni na policzku, uświadomił sobie, że nigdy wcześniej upokorzenie nie smakowało tak przyjemnie. Przyspieszył kroku, aby do niej dołączyć.
Po zwiedzeniu zamku wrócili do swojego pokoju. Zmęczenie po długim dniu zaczynało dawać o sobie znać, ale jednocześnie oboje czuli, że wieczór dopiero się zaczyna.
— Może zejdziemy od razu do restauracji na tę kolację? — zaproponował Łukasz, rozglądając się po przytulnym wnętrzu ich pokoju.
Paulina spojrzała na niego z uśmiechem i skinęła głową.
— Dobry pomysł, idę się przebrać — powiedziała, kierując się w stronę szafy, a potem łazienki.
W łazience przebrała się w klasyczną, czarną sukienkę z delikatnego, lekko połyskującego materiału, który miękko spływał po jej ciele. Krój był prosty, lecz dopasowany — podkreślał linię ramion, wąską talię i łagodną krzywiznę bioder. Sukienka sięgała nieco powyżej kolan, subtelnie opięta, lecz bez wulgarności; ruchy Pauliny sprawiały, że materiał zdawał się falować z każdym krokiem, nadając jej sylwetce hipnotycznej lekkości. Pod nią miała idealnie dobraną bieliznę — czarną, koronkową, delikatną jak cień. Misternie wykonany stanik z cienkiej siateczki i koronki otulał piersi w sposób, który bardziej podkreślał kształt, niż go odsłaniał. Do kompletu dobrała pończochy z satynowym połyskiem, zakończone szerokim, koronkowym pasem, który chował się pod krawędzią sukienki — niewidoczny dla oka, lecz obecny w każdym ruchu. Na stopy wsunęła swoje ulubione szpilki od Christiana Louboutina — czarne, lakierowane, z czerwoną podeszwą, która błyszczała jak podpis złożony pod jej stylem. Wysoki obcas dodawał jej kilka centymetrów, ale przede wszystkim nadawał jej postawie pewności — tej charakterystycznej, niemal instynktownej gracji, z którą wchodziła do każdego pomieszczenia, jakby je od razu obejmowała we władanie. Poprawiła włosy, rozczesując palcami kilka niesfornych pasm, i spojrzała na siebie w lustrze.
Odbicie było dokładnie takie, jakie chciała zobaczyć — chłodne, eleganckie, nieosiągalne. I choć koronki pończoch i delikatna bielizna pozostawały ukryte pod materiałem sukienki, świadomość ich istnienia nadawała jej ruchom tę subtelną pewność siebie, której nie da się udawać. W tym czasie Łukasz, pozostając w pokoju, również postanowił się przebrać. Wyjął z szafy białą koszulę i starannie dopasował mankiety. Następnie sięgnął po granatową marynarkę i ciemne spodnie. Spojrzał w lustro i puścił oko do swojego odbicia. Kiedy Paulina wróciła z łazienki, na chwilę wstrzymał oddech. Sukienka, pończochy i szpilki nadawały jej wyglądowi niesamowitej elegancji i zmysłowości. Wyglądała, jakby właśnie zeszła z okładki magazynu mody – pewna siebie, kobieca, nieziemsko piękna. Spojrzała na niego, a na jej twarzy pojawił się lekki, kokieteryjny uśmiech.
— Wyglądasz zjawiskowo — powiedział, nie odrywając od niej wzroku.
Podeszła do niego powoli, jej krok był pewny i pełen wdzięku. Zaczęła delikatnie głaskać go po torsie, przesuwając dłonią po jego koszuli w sposób, który już znał – zmysłowy, kontrolujący, budzący napięcie. Przysunęła się bliżej, a jej usta wygięły się w lekki uśmiech.
— Pamiętasz, co się stało ostatnim razem w sypialni? – zapytała cicho, ale jej głos był pełen subtelnego wyzwania. — Czy tym razem będziesz umiał się kontrolować?
Łukasz spojrzał jej prosto w oczy. Wiedział, do czego nawiązuje – do sytuacji, kiedy jego emocje wzięły górę. Uśmiechnął się lekko, czując zarówno rosnące napięcie, jak i przyjemność płynącą z tej prowokacyjnej gry.
— Będzie ciężko, jesteś przepiękna — odpowiedział, starając się zachować spokój mimo wyraźnego pobudzenia. — Ale dam radę, Paulinko.
Paulina spojrzała mu w oczy. Jej dłoń zatrzymała się na jego piersi, a głos stał się bardziej prowokujący.
— A co, jeśli ci nie wierzę — zapytała cicho, ale z wyraźnym wyzwaniem.
Łukasz uśmiechnął się lekko, chociaż wewnętrznie czuł rosnące napięcie.
— W takim razie — odpowiedział spokojnie, z dreszczem emocji — będę musiał ci to udowodnić w praktyce.
Przysunęła się jeszcze bliżej, a jej dłoń ponownie przejechała bardzo powoli po jego torsie. Spojrzała na ich odbicie w lustrze i na moment zatrzymała wzrok na sobie. Subtelny, zmysłowy uśmiech pojawił się na jej twarzy.
— Wiesz — zaczęła spokojnie, nie odrywając wzroku od lustra. Jej głos był miękki, ale podszyty tą znajomą, twardą nutą pewności siebie. — Doskonale wiem, jak działam na mężczyzn.
Stała bokiem do tafli, lekko przekrzywiając głowę. Palcami poprawiła kosmyk włosów, przesunęła dłonią po biodrze, po materiale sukienki, który układał się idealnie na jej ciele. Przez moment po prostu patrzyła na swoje odbicie — z tą spokojną świadomością kobiety, która zna swoją siłę i wie, jak ją wykorzystywać. Unosząc brodę, przyjrzała się sobie jeszcze raz po czym obróciła się lekko, tak, by złapać kąt, w którym widać było krzywiznę pleców, linię pończoch chowających się pod sukienką, kontur bioder. W tym spojrzeniu, w tym ledwie zauważalnym uśmiechu odbijało się coś więcej niż kokieteria — pewność, że nie musi udawać.
Odwróciła się nagle do Łukasza. Jej spojrzenie stało się ostre, przenikliwe.
— A ty… — powiedziała wolno, przeciągając każde słowo. — Ty wciąż mnie nie przekonałeś.
Zrobiła niewielki krok w jego stronę. Sukienka poruszyła się lekko przy jej biodrach. Zatrzymała się tuż przed nim, tak blisko, że czuł ciepło jej ciała, zapach jej perfum.
— To… co mam zrobić, Paulinko? — zapytał cicho.
W jego głosie słychać było wahanie. Oczy miał szeroko otwarte, szukał w jej twarzy potwierdzenia, przyzwolenia, czegokolwiek.
Paulina zmrużyła oczy. Ton jej głosu, kiedy odpowiedziała, nie pozostawiał miejsca na niepewność:
— Nie pytaj. Rób, co mówię. — W tych kilku słowach było wszystko: rozkaz, chłód i niepodważalna hierarchia.
Łukasz zamarł na chwilę, ale jej spojrzenie nie pozwoliło mu zawahać się. Uśmiechnęła się lekko, jakby obserwowała eksperyment, którego wynik był jej doskonale znany. Przesunęła dłonią po jego torsie, potem niżej — aż po krawędź spodni. Spojrzała mu w oczy, powoli, bez pośpiechu, z drapieżnym spokojem.
— Zdejmij spodnie i majtki — powiedziała cicho, spokojnym, melodyjnym tonem, który nie potrzebował podniesienia głosu, by być absolutnym rozkazem.
Łukasz zawahał się. Na sekundę. Może dwie. Jej spojrzenie natychmiast się zmieniło. Stało się chłodne, nieprzejednane, jakby jedno jego zawahanie naruszyło regułę, o której oboje wiedzieli, że jest święta.
— Nie każ mi powtarzać — powiedziała twardo, a w jej głosie nie było już ani odrobiny kokieterii.
Zrobił, co kazała. Każdy ruch wydawał mu się wolniejszy, niż powinien, jakby sam akt rozbierania się był już formą poddania. Gdy został nagi od pasa w dół, czuł, jak pulsuje mu serce — gdzieś w gardle, w skroniach, w dłoniach. Paulina obserwowała go spokojnie, jakby ważyła każdy jego gest. W końcu, bez słowa, wyjęła z walizki niewielki czarny woreczek i usiadła na krześle. Założyła nogę na nogę, poprawiła sukienkę na udach. Jej postawa była nienaganna — elegancka, wyprostowana, z tą naturalną godnością, która jeszcze bardziej kontrastowała z jego nagim, spiętym ciałem.
— Podejdź bliżej — powiedziała w końcu, nie odrywając wzroku od woreczka, który powoli rozwiązywała.
Zrobił krok, potem drugi. Jego ciało było spięte, a oddech nierówny. Czuł się wystawiony na jej spojrzenie, zupełnie bezbronny. Uniosła wzrok. Jej oczy błyszczały — nie z czułości, ale z tej szczególnej satysfakcji kobiety, która widzi, jak ktoś spełnia dokładnie to, czego od niego oczekiwała.
— Tak — wyszeptała z cieniem uśmiechu. — Teraz zaczynasz rozumieć, jak to działa. Uklęknij — poleciła łagodnym, ale nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Posłusznie opadł na kolana. Z tej perspektywy jej widok był jeszcze bardziej elektryzujący — nogi w cienkich, czarnych pończochach, wysokie szpilki Louboutina z połyskiem czerwonej podeszwy, dopasowana sukienka, która układała się na jej biodrach z niemal matematyczną precyzją. Była uosobieniem elegancji, władzy i chłodnego piękna, które jednocześnie onieśmielało i przyciągało. Pochyliła się i bez słowa wyjęła z woreczka, parę lateksowych rękawiczek, niewielką fiolkę z olejkiem oraz metalową klatkę. Wsunęła pierwszą z rękawiczek na dłoń, dopasowując palce jednym ruchem, potem drugą — z wprawą, jakby robiła to setki razy. Lateks cicho zaszeleścił w kontakcie ze skórą, a ona jedynie wygładziła krawędzie przy nadgarstkach i wróciła do swojego zadania. Łukasz obserwował każdy jej gest z mieszaniną fascynacji i napięcia. W tym pozornie zwyczajnym ruchu — w tym, jak zakładała rękawiczki, jak sprawdzała ich dopasowanie — było coś niepokojąco zmysłowego. Coś, co jeszcze mocniej podkreślało jej kontrolę nad sytuacją.
Wycisnęła odrobinę olejku na palce i zaczęła rozprowadzać go po jego członku i mosznie. Dotyk jej dłoni był chłodny i śliski, pozbawiony miękkości ludzkiej skóry. Każdy ruch był rzeczowy, dokładny — niemal jak u kogoś, kto wykonuje zabieg, a nie pieszczotę. A jednak czuł, jakby to były pieszczoty, czując przychodzącą falę podniecenia. Drgnął, a przez ciało przeszedł dreszcz. Nie był pewien, czy to przez chłód lateksu, czy przez świadomość, że w tej chwili całkowicie do niej należy. Że jego ciało było w jej dłoniach — dosłownie i bez żadnego oporu. Paulina pracowała spokojnie, skupiona, nie patrząc na niego. Dopiero po chwili, gdy rozprowadziła ostatnią kroplę olejku, uniosła wzrok. Jej spojrzenie było nieprzeniknione, zimne jak szkło.
— Widzę, że podoba ci się — powiedziała chłodno, zerkając na jego erekcję. — Ale to minie. Zaraz.
Zamknęła fiolkę, odłożyła ją na stolik, a potem sięgnęła po metalową klatkę. Światło lamp odbijało się od jej powierzchni, tworząc na ścianie drobne błyski.
— Głęboki wdech, Łukaszu — szepnęła. — I ani drgnij.
Ująwszy pierścień podstawy, przesunęła go przez jego mosznę, umiejętnie manewrując, by każdy ruch był szybki, ale precyzyjny. Chłodny metal zetknął się ze skórą, wywołując mimowolne napięcie mięśni. Potem uniosła jego członek, lekko przytrzymała go palcami, a drugą dłonią wsunęła główny element klatki. Było to trudne – jego erekcja wciąż była zbyt intensywna. Łukasz próbował się uspokoić. Myślał o czymkolwiek, byle tylko odciążyć umysł – ale widok Pauliny, jej zapach, sposób, w jaki pochylała się nad nim, wszystko to wywoływało odwrotny efekt.
– Skup się, Łukaszu. Nie bądź samolubny.
Po kilku chwilach, gdy napięcie w jego ciele zaczęło słabnąć, Paulina nachyliła się jeszcze raz. Z precyzją, jakiej mógłby pozazdrościć jubiler, zamknęła klatkę, przymocowała zamek i zatrzasnęła go z charakterystycznym kliknięciem.
Kiedy się wyprostowała, spojrzała na niego z góry, z mieszaniną triumfu i chłodnej dumy.
– Gotowe – powiedziała sucho. – Teraz jesteś mój. I nie zapominaj tego. Nigdy.
Łukasz poczuł, jak całe napięcie – erotyczne, psychiczne, emocjonalne – skupiło się w tym jednym, ciasno zamkniętym miejscu. Było to uczucie niesamowicie intymne, wręcz upokarzające, ale jednocześnie oczyszczające. Poczuł, jak jego myśli stają się klarowne, skupione tylko na niej. Nie miał już kontroli – ale też nie musiał jej mieć.
Zamknięty. Oznakowany. Oddany.
Paulina przypięła kluczyk do cienkiego, złotego łańcuszka, który powoli zapięła na szyi. Metal błysnął w świetle, kiedy poprawiła włosy, jakby ten gest był częścią rytuału. Sięgnęła po telefon, dotknęła ekranu i cichy dźwięk potwierdzenia wypełnił ciszę. Na wyświetlaczu pojawił się zielony napis: GESPERRT.
Spojrzała na niego. Nie musiała nic mówić – jej spojrzenie wystarczyło, by poczuł, że został zredukowany do roli, jaką sama dla niego wybrała.
– A teraz ubierz się. Czas na kolację. – Jej głos był miękki, kontrolowany, uprzejmy. I właśnie dlatego jeszcze bardziej niepodważalny.
Łukasz przez moment stał w miejscu, jakby nie był pewien, czy dobrze słyszał. Potem schylił się, by zebrać ubrania. Każdy ruch wydawał mu się cięższy, wolniejszy. Metal chłodno dotykał skóry przy każdym zgięciu, przy każdym oddechu. Czuł się uwięziony – i jednocześnie dziwnie spokojny. Nie sądził, że pozwoli jej aż tak daleko przesunąć granice. Że nawet nie spróbował zaprotestować.
Wciągnął koszulę, zapiął guziki, poprawił kołnierzyk. Dopiero wtedy odważył się zapytać:
— Paulinko… czy to było naprawdę konieczne?
Odwróciła się powoli, opierając ramieniem o framugę. Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu – nie złośliwy, lecz precyzyjnie wyważony, jakby bawiło ją jego pytanie.
— Oczywiście, że było — powiedziała spokojnie. — Mężczyźni… — zaczęła, stawiając krok w jego stronę — zbyt często wierzą, że mają kontrolę. A potem wystarczy jeden dotyk, jeden gest, jedno słowo, i zapominają się.
Zatrzymała się tuż przed nim. Palcami przesunęła po jego koszuli, wolno, od piersi do pasa, gdzie zatrzymała się na moment.
— Większość z was nie rozumie, jak bardzo potrzebuje granic. I kogoś, kto je postawi.
W jej tonie brzmiała mieszanka ironii i chłodnej czułości.
— Ty przynajmniej miałeś odwagę, żeby to przyznać — dodała po chwili. — Choć wciąż nie jestem pewna, czy rozumiesz, co to znaczy. — Ale spokojnie, Łukaszu. Z czasem się nauczysz.
Jej szept był czuły, a mimo to w tych słowach kryło się coś niebezpiecznie pociągającego.
— Chodź. Nie każ mi czekać. — W jej głosie znów brzmiała ta nuta, której nie dało się zignorować.
Kluczyk na jej szyi błysnął subtelnie, gdy odwracała się w stronę drzwi — jak symbol władzy, której właśnie dobrowolnie się poddał.
Po powrocie ze strefy spa, gdzie oboje odprężyli się podczas masażu oraz w saunie, Michał i Anka weszli do swojego pokoju, pachnącego świeżą pościelą, i delikatnym aromatem hotelowych kosmetyków. W powietrzu unosił się zapach lawendy i białej herbaty. Anka usiadła na brzegu łóżka, owinięta w biały szlafrok, z lekko wilgotnymi jeszcze włosami. Michał patrzył na nią z pewnym zaskoczeniem – choć znał ją od lat, zauważył, że coś w jej spojrzeniu, w sposobie, w jaki poprawiała kosmyk włosów za uchem, przyciągało jego uwagę. Wstał z fotela i podszedł do walizki, wyciągając z niej elegancką koszulę i spodnie. Anka tymczasem sięgnęła po przygotowaną wcześniej sukienkę. Ubrała granatową kreację do kolan, z dekoltem w literę V, który subtelnie podkreślał jej pełniejszy biust. Materiał był lejący, miękko opływający ciało, a delikatne marszczenia w talii sprytnie maskowały niedoskonałości sylwetki. Założyła cieliste rajstopy i czarne, klasyczne czółenka na niewielkim obcasie. Choć miała lekką nadwagę, Michał pomyślał, że wygląda naprawdę apetycznie. Docenił to, że tak się dla niego postarała – włosy lekko podkręcone, delikatny makijaż, róż na policzkach. Miała w sobie coś ciepłego, domowego, ale też subtelnie uwodzicielskiego.
— Pięknie wyglądasz, wiesz? — powiedział cicho, podchodząc do niej od tyłu i obejmując ramionami. — Naprawdę.
— Przestań — rzuciła z lekkim uśmiechem, zawstydzona, ale wyraźnie zadowolona z jego słów.
Zaczął ją całować w kark, bardzo powoli, z czułością. Jego dłonie powędrowały na jej piersi, potem przesunęły się ku biodrom. Anka westchnęła cicho i przekręciła głowę, by spotkać jego usta. Ich pocałunki stały się głębsze, bardziej namiętne. Michał delikatnie przesunął dłonią po materiale sukienki, zbliżając się coraz bardziej.
— Zaczekaj — powiedziała cicho, przerywając pocałunek i kładąc mu palec na ustach. — I tak jesteśmy spóźnieni. Po kolacji… — dodała z uśmiechem, spoglądając mu głęboko w oczy.
Ton jej głosu był uwodzicielski. Michał zareagował lekkim śmiechem, nieco rozczarowany, ale też podekscytowany. Odsunął się od niej z szacunkiem i westchnął.
— Dobrze, dobrze. Tylko pamiętaj, że obiecałaś — rzucił z zalotnym uśmiechem, sięgając po zegarek.
— Oj, pamiętam — odpowiedziała, zerkając na siebie w lustrze i wygładzając materiał sukienki. — Ale jeśli chcesz deser, musisz być cierpliwy.
Parsknął śmiechem. Gotowi, spojrzeli na siebie po raz ostatni przed wyjściem – Anka z lekkim rumieńcem, Michał z błyskiem w oku i wciągniętym brzuchem. Ubrał marynarkę i zeszli razem do restauracji, trzymając się za ręce, jakby przypomnieli sobie, że mimo lat i codzienności, wciąż są dla siebie ważni.
W hotelowej restauracji panował przytłumiony gwar rozmów i dźwięk delikatnej muzyki płynącej z głośników umieszczonych przy sklepieniu. Ciepłe światło lamp i świec, odbijające się od butelek stojących za barkiem, tworzyło przytulny, niemal intymny nastrój. Paulina i Łukasz z trudem znaleźli wolny stolik na samym końcu sali za to obok okna, za którym widać było ośnieżone krużganki zamku, skąpane w miękkim blasku latarni. Usiedli naprzeciwko siebie. Łukasz poprawił marynarkę i lekko przesunął się na krześle, czując ucisk metalu pod materiałem spodni – przypomnienie o tym, co działo się zaledwie kilka minut wcześniej w pokoju. Klatka chastity była dla niego czymś zupełnie nowym – nie tylko fizycznym ograniczeniem, ale też emocjonalnym ciężarem. Każdy jego ruch był teraz bardziej świadomy, ostrożny, uważny.
— Co dla państwa ? — zapytała kelnerka z uprzejmym uśmiechem, podchodząc do ich stolika.
— Na początek butelkę czerwonego wina, proszę. Może Primitivo — powiedział Łukasz, starając się brzmieć swobodnie, jak znawca wina, choć w środku czuł się poruszony i lekko onieśmielony.
Gdy kelnerka oddaliła się, Paulina oparła się, zakładając nogę na nogę. Jej spojrzenie było uważne, niemal hipnotyzujące.
— Jak się czujesz? — zapytała spokojnie, jej głos miał w sobie coś troskliwego, ale pod tym tonem kryła się wyraźna dominacja. — Czy ta klatka bardzo cię uciska?
Łukasz spojrzał na nią z niepewnością i fascynacją. W jego oczach było zmieszanie, a może i coś więcej — narastające oddanie.
— Czuję ją. Jest… niewygodna — przyznał szczerze. — Ale dam radę.
Na jej twarzy pojawił się cień satysfakcji. Uśmiechnęła się, unosząc kieliszek do ust. Odbijające się w jego czerwonej tafli światło rzucało ciepły poblask na jej skórę. Delikatnie zakręciła winem w kieliszku, patrząc na Łukasza z pewnością siebie.
— To dobrze. Ma być niewygodna. Ma ci przypominać, że jesteś mój — powiedziała spokojnie. — Że teraz to ja decyduję.
Chwilę później, bawiąc się nóżką kieliszka w dłoni, dodała półgłosem:
— Podobało mi się, jak się dziś zachowałeś. Byłeś uległy. Posłuszny. Subtelnie pokorny — W jej oczach błysnęło coś niepokojącego. — I pięknie wyglądałeś, klęcząc. Taki masz właśnie być.
Łukasz przełknął ślinę. Spuścił wzrok, ale zaraz potem uniósł go znów, by spojrzeć jej prosto w oczy.
— Masz w sobie coś, co sprawia, że rzucam się na kolana. Nie potrafię ci się oprzeć. Chcę być przy tobie. U twoich stóp — powiedział szczerze, czując, że nie muszę niczego ukrywać. Moja Pani…
Jej uśmiech pogłębił się, choć nie powiedziała już nic. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywał tylko odgłos naczyń i cichych rozmów przy sąsiednich stolikach.
— Jak długo mam ją nosić? — zapytał nagle, nieśmiało, niemal szeptem.
Paulina pochyliła się lekko nad stołem. Jej spojrzenie stało się intensywne, a głos cichszy, bardziej zmysłowy.
— Dlaczego pytasz? — zapytała z kokieteryjnym uśmiechem. — Nie podoba ci się?
— Nie wiem… Zastanawiam się tylko… — odpowiedział niepewnie.
— Może dzień. Może tydzień. Może… miesiąc — rzuciła z udawanym namysłem, a potem dodała. — A może… już nigdy jej nie zdejmiesz. Kto wie?
Każde słowo – dzień, tydzień, miesiąc – brzmiało jak niekończąca się perspektywa uwięzienia. Jego wyraz twarzy wyraźnie zdradzał przerażenie, które go ogarnęło, co tylko bardziej bawiło Paulinę. Upiła kolejny łyk wina, lekko krzywiąc się i szepnęła:
— Naprawdę się boisz, prawda? Zapytała z rozbawieniem.
— Myśl, że mógłbyś być w tej klatce miesiąc, tak cię przeraża?
Próbował zebrać myśli, ale jego umysł był pełen obaw i niepewności.
— Paulinko… to… to brzmi strasznie długo, wykrztusił w końcu, starając się ukryć drżenie w głosie.
— Właśnie dlatego tak bardzo mnie to bawi. Twoje reakcje są takie autentyczne i na swój sposób słodkie.
Nagle do ich stolika podeszła para. On — wysoki mężczyzna w ciemnej marynarce, ona — w eleganckiej sukience. Mężczyzna uśmiechnął się uprzejmie i zwrócił w stronę Łukasza.
— Przepraszamy, że przeszkadzamy, ale chyba nie ma już wolnych stolików. Straszne tu zamieszanie. Czy moglibyśmy się przysiąść?
Paulina rzuciła spojrzenie w stronę partnera, a potem spojrzała na nich z chłodną uprzejmością.
— Oczywiście — odpowiedziała.
Łukasz natychmiast wstał i przesiadł się, robiąc im miejsce. Kiedy usiadł obok Pauliny, ta delikatnie oparła się o jego ramię – subtelnie, ale znacząco. Mężczyzna usiadł naprzeciwko, jego spojrzenie przez moment spoczęło na Paulinie. Wystarczył ułamek sekundy, rozpoznał kobietę z parkingu. Blondynka o niezwykłej urodzie, elegancka, z lekko chłodnym uśmiechem i z czymś jeszcze. Od razu to zauważył. Na jej szyi delikatnie błyszczał złoty łańcuszek z maleńkim kluczykiem. Nie, to nie może być prawda, takie coś istnieje tylko na onlyfans — pomyślał. Nie powiedział nic, ale jego spojrzenie — choć trwało tylko sekundę — zdradzało wewnętrzne poruszenie.
— Michał — powiedział, podając dłoń. — A to moja żona, Anka.
— Łukasz — lekko się podniósł, przedstawił się, a kiedy chciał przedstawić Paulinę, ta przerwała mu, mówiąc:
— Paulina
Nie wstała jednak, chociaż jej głos był uprzejmy.
— Może zamówimy coś? — zaproponował Michał, przełamując ciszę. Zerknął na puste kieliszki przed parą. — Primitivo? Słyszałem, że mają tu niezłe. No i kuchnia podobno naprawdę dobra.
— Świetny pomysł — odpowiedziała Paulina. Zwróciła głowę w stronę Łukasza, a w jej spojrzeniu pojawił się ledwo dostrzegalny błysk. Jakby każdy jej ruch, każdy drobny gest miał znaczenie, które tylko on potrafił odczytać.
— Tak, bardzo dobry — dodał Łukasz, nieco zbyt szybko.
Kelnerka pojawiła się niemal natychmiast. Obie pary szybko złożyły zamówienia, a gdy obsługa odeszła, zaczęli rozmawiać o podróżach i o miejscach, które warto odwiedzić zimą, Michał kierował swoje słowa tylko do Pauliny. Ta odpowiadała dość zdawkowo, ale jej słowa były zawsze trafne, starannie dobrane, przez co odpowiedzi stawały się wyczerpujące. Mówiła o Berlinie, o krótkich wypadach do Bawarii, o domu, do którego tam wraca, kiedy potrzebuje ciszy. O podróżach po Europie, Ameryce i Azji. Łukasz słuchał zafascynowany, od czasu do czasu dorzucając coś półgłosem, ale jego uwaga błądziła. Czasem spoglądał na Paulinę — na sposób, w jaki podnosi kieliszek, jak poprawia włosy, jak przesuwa palcem po krawędzi szkła — a czasem na cienki, złoty łańcuszek na jej szyi. Na jego końcu połyskiwał mały kluczyk. Każdy błysk światła odbijający się od metalu uderzał w niego jak impuls — przypomnienie. Wiedział, co ten kluczyk otwiera. Co symbolizuje. I to świadomość, że jest teraz w tym miejscu, wśród ludzi, podczas gdy to ona ma nad nim władzę, sprawiała, że jego serce biło szybciej. Michał też to zauważył. Widział, jak Łukasz reaguje, jak unika spojrzenia Pauliny, jak jego głos zmienia się, gdy zwraca się do niej — z tą mieszaniną ostrożności i czci.
— A dziś? Długa droga? — zapytał Michał, próbując podtrzymać rozmowę.
— Do wytrzymania, przyjechaliśmy z Trójmiasta — odpowiedziała Paulina. — Czasem wystarczy dobra muzyka, żeby droga przestała być męcząca.
Michał uśmiechnął się.
— Tak, to prawda. A co lubisz słuchać?
— Zależy od nastroju. — Sięgnęła po kieliszek, spojrzała na Łukasza. — Ale zazwyczaj stary brytyjski metal.
Mówiła spokojnie, ale w jej głosie dało się wyczuć coś zmysłowego, niemal prowokacyjnego — jakby każda sylaba była starannie wymierzona.
Michał uniósł brwi, uśmiechając się z lekkim zaskoczeniem.
— Metal? Nie powiedziałbym — Pokręcił głową z uznaniem. — Wyglądasz raczej na kogoś, kto słucha Chopina przy winie, a nie Slayera.
Paulina uśmiechnęła się, a w jej oczach błysnęła nuta ironii.
— Chopin? Nie. Zbyt sentymentalny, zbyt miękki, zbyt grzeczny — odstawiła kieliszek i dodała ciszej: — Jeśli już klasyka, to raczej Beethoven. Czysta siła w granicach formy. Albo Wagner. Dla patosu, dla niepokoju, dla idei.
Spojrzała na Michała uważnie.
— Widzisz, ja nie lubię, gdy muzyka tylko upiększa świat. Wolę, gdy go rozrywa.
Na moment zapadła cisza. Michał przyglądał jej się uważnie, zafascynowany jej spokojem i sposobem, w jaki wypowiadała każde zdanie. Nie zauważył nawet, że już od kilku minut rozmawia tylko z nią, zapominając o reszcie stołu. Dopiero Anka przerwała to napięcie, przechylając się w jego stronę z rozbawieniem.
— Michał, ty naprawdę potrafisz zagadać każdą kobietę w promieniu trzech metrów. Dajże odetchnąć! — rzuciła żartobliwie, po czym dodała z udawaną powagą: — I nie udawaj, że Łukasza tu nie ma, mam wrażenie, że ignorujesz go.
Śmiech rozluźnił atmosferę. Paulina również się uśmiechnęła, choć w jej spojrzeniu błysnęło coś innego — chłodna obserwacja, jakby patrzyła na nich z dystansu.
Michał uniósł dłonie w geście obronnym.
— No dobrze, dobrze. Nie chciałem nikogo zdominować rozmową — odpowiedział z autoironicznym uśmiechem — Po prostu, wiesz, rzadko spotyka się kobietę, która zna się na metalu i potrafi o nim mówić w taki sposób.
Paulina oparła łokieć o stół i przejechała palcem po krawędzi kieliszka.
— Spokój jest złudny — powiedziała cicho. — W metalu, w życiu, w ludziach. Czasem pod powierzchnią jest znacznie więcej, niż ktoś chce pokazać.
Michał skinął głową, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem.
— Masz rację. Może dlatego tak mnie to wciąga — odparł.
Anka przewróciła oczami i powiedziała, zwracając się do Łukasza.
— Oho, zaczyna się filozofia po kolejnym kieliszku — mruknęła.
Kiedy na chwilę zamilkli, Michał znowu spojrzał na szyję Pauliny. Kluczyk błysnął w świetle świec, delikatny, pozornie nic nieznaczący. Wciąż nie mógł pozbyć się wrażenia, że to nie była zwykła ozdoba.
— Ciekawy naszyjnik — powiedział w końcu, bardziej dla przełamania ciszy.
Paulina podniosła wzrok znad talerza. Jej spojrzenie było miękkie, a jednak uważne.
— To nie naszyjnik — odparła spokojnie, uśmiechając się. — To przypomnienie.
Zapanowała krótka pauza, w której dźwięk muzyki z restauracyjnych głośników wydawał się nagle zbyt wyraźny. Michał uśmiechnął się lekko, niepewnie, nie wiedząc, czy właśnie usłyszał żart, czy coś znacznie poważniejszego.
— Przypomnienie? O czym? — zapytał z ostrożną ciekawością.
Paulina przechyliła głowę, jakby rozważała, czy w ogóle mu odpowiedzieć.
— O tym, że wszystko ma swoją cenę — powiedziała w końcu. Jej ton był tak spokojny, że zabrzmiało to prawie jak cytat. — Nawet to, co wydaje się najprzyjemniejsze.
Na jej ustach znów pojawił się delikatny uśmiech, ale w oczach czaiło się coś innego — chłód, dystans, jakby każde słowo miało ostrze.
Michał odwzajemnił uśmiech, choć tym razem z lekkim zakłopotaniem.
— Brzmi jak coś, co mogłoby wisieć w galerii sztuki albo w kancelarii prawniczej — zażartował, próbując rozładować napięcie.
Paulina skinęła głową, jakby doceniła próbę, ale nie zamierzała mu pomóc.
— Ale wisi na szyi — dodała cicho, wracając spojrzeniem do swojego talerza.
Łukasz siedział obok w milczeniu, czując, jak żołądek zaciska mu się z napięcia. Widział ten klucz, połyskujący w świetle świec. Wiedział, co oznaczał — nie musiała tego mówić.
Dla Michała był to tylko elegancki drobiazg, symbol o prawdopodobnym choć wciąż niejasnym znaczeniu. Dla niego — był ciężarem, który wciąż czuł przy każdym ruchu. Cichym, nieustannym przypomnieniem o tym, komu oddał kontrolę.
Po dobrej kolacji, długich rozmowach o życiu, świecie, jedzeniu i więcej niż kilku kieliszkach wina, wieczór zaczął powoli dobiegać końca. Restauracja powoli pustoszała, a światło lamp stawało się coraz bardziej nastrojowe. Michał i Ania, z uśmiechami na twarzach, podnieśli się od stolika.
— To był naprawdę miły wieczór — powiedział Michał, ściskając dłoń Łukasza z przyjazną energią w oczach — Fajnie było was poznać. Mam nadzieję, że jutro się spotkamy. Może na śniadaniu albo gdzieś na spacerze. Okolica podobno jest piękna.
— Zdecydowanie — dodała Anka z serdecznym uśmiechem, przytulając lekko Paulinę.
W jej tonie nie było cienia sztuczności – naprawdę dobrze się czuła w tym towarzystwie. Paulina odwzajemniła uśmiech. Delikatnie dotknęła ramienia Ani, a jej palce musnęły materiał sukienki drugiej kobiety, z niemal wyćwiczoną elegancją.
— Z przyjemnością. Cieszę się, że mieliśmy okazję się poznać — odpowiedziała, jej głos był spokojny i ciepły.
Chwilę po pożegnaniu, również Paulina z Łukaszem opuścili salę, wsiedli do windy i ruszyli korytarzem prowadzącym do ich pokoju. Światło kinkietów odbijało się od drewnianych boazerii i starych, kamiennych ścian, nadając przestrzeni intymny, niemal tajemniczy klimat. Szli powoli. Paulina zbliżyła się do Łukasza i, nie przerywając kroku, wsunęła dłoń pod jego ramię. Jej ciało przylgnęło do jego boku, a zapach perfum – ciężki, zmysłowy, z nutą paczuli i ciepłego bursztynu – zdawał się owijać go niczym miękki szal.
— Wiesz, Łukaszu… — zaczęła miękko, pochylając się nieznacznie w jego stronę — Ten wieczór jeszcze się nie skończył. Mam ochotę na coś więcej.
Jej słowa zabrzmiały jak obietnica, choć nie była pewna, czy bardziej go kusi, czy prowokuje. Milczał przez chwilę, a potem odezwał się cicho.
— Kiedy Michał zapytał o ten kluczyk… miałem wrażenie, że coś przeczuwał. Że domyślił się, co on naprawdę znaczy.
Paulina zaśmiała się krótko, melodyjnie, jakby jego spostrzeżenie ją rozbawiło.
— Och, nie, możesz być spokojny — spojrzała na niego kątem oka. — Michał to tylko ciekawski mężczyzna. Ciekawość to przecież wasz naturalny stan, ale spokojnie… — zatrzymała się na moment i obróciła w jego stronę — na pewno nie wie, co ten klucz otwiera. Ani co zamyka.
Mówiąc to, pochyliła się ku niemu i muskając dłonią jego kroczę, pozwoliła palcom na ledwie wyczuwalny gest – tak delikatny, że bardziej domyślny niż rzeczywisty.
— I niech tak zostanie — dodała z cieniem uśmiechu — nie wszystko musi być oczywiste. Wystarczy, że ja wiem, do czego służy i co można nim otworzyć.
Zaśmiała się cicho, jakby ta rozmowa była tylko grą, a jej śmiech – nagrodą za jego uległość. Łukasz poczuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej, a jednocześnie przeszył go dreszcz świadomości, że każde jej słowo i gest są starannie wyważone. Szli obok siebie, powoli, a on czuł jej obecność bardziej niż cokolwiek innego. Paulina wyglądała oszałamiająco. Czarna, gładko układająca się sukienka podkreślała jej sylwetkę w sposób, od którego trudno było oderwać wzrok. Jej nogi, smukłe, lekko umięśnione i doskonale ukształtowane, rysowały się wyraźnie pod cienkimi, eleganckimi pończochami. Szpilki Louboutina odbijały światło lamp subtelnymi refleksami. A gdy szła, jej krok był tak lekki, jakby sunęła po podłodze, nie dotykając jej naprawdę. Łukasz nie mógł oderwać od niej wzroku. Nagle zatrzymał się. Po prostu – jakby jego ciało przestało słuchać nóg. Paulina zwolniła i odwróciła się. W półmroku jej twarz wyglądała jak wyrzeźbiona – gładka, spokojna, a oczy błyszczały lekko w odbiciu świateł.
— Co się stało? — zapytała, niecierpliwie, choć nie uniosła głosu.
Łukasz zrobił krok, skracając między nimi dystans do kilku centymetrów. Widział z bliska połysk jej ust, delikatnie opływającą linię szyi, a niżej – drobny kluczyk, poruszający się przy każdym jej oddechu. Potem uniósł dłonie. Powoli, z wahaniem – jakby nadal nie dowierzał, że naprawdę może ją dotknąć. I objął ją. Paulina drgnęła, zaskoczona, ale nie odsunęła się. Jej ciało było drobne i lekkie, jak coś zbyt eterycznego, by objąć to naprawdę. Na sekundę położyła dłoń na jego przedramieniu – nie odwzajemniając uścisku, ale go nie przerywając.
— Paulinko… — wyszeptał. Głos miał drżący, pełen emocji. — Chciałem tylko powiedzieć… że przy tobie czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Jej powieka drgnęła, ale twarz pozostała spokojna.
— I zrobię wszystko, żebyś też była szczęśliwa. Żebyś… przy mnie czuła się spełniona.
Nie odpowiedziała od razu. Przesunęła palcami po jego karku – powoli, leniwie, jakby badała fakturę jego skóry. Jej dotyk był miękki, a jednak niosący ze sobą coś drapieżnego.
— Wszystko? — zapytała półgłosem, nachylając się tak, że jej włosy musnęły jego policzek.
— Tak — odparł bez chwili wahania. — Naprawdę wszystko.
Zbliżyła usta do jego ucha. Jej oddech był ciepły, pachniał winem.
— Wszystko to duże słowo, Łukaszu — wyszeptała — bardzo duże.
— Wiem — również wyszeptał — i chcę tego.
Paulina uśmiechnęła. Uśmiechem, który był jednocześnie zmysłowy i niebezpieczny. Musnęła jego policzek wargami – delikatnie, prawie niewyczuwalnie, jakby tylko zaznaczała, że może to zrobić.
— Dobrze — szepnęła.
Odwróciła się płynnie i ruszyła dalej, w stronę pokoju. Jej krok znów był pewny i lekki, a czerwone podeszwy Louboutinów błyszczały przy każdym kroku. Łukasz stał przez chwilę w miejscu, patrząc, jak oddala się, z trudem łapiąc oddech.
Gdy weszli do pokoju, atmosfera natychmiast zgęstniała. Spróbował ją objąć, ale delikatnie się odsunęła, a jej wzrok przeszywał go niczym aksamitny sztylet. Była pewna siebie, zmysłowa, całkowicie kontrolująca sytuację.
— Idź się wykąpać — powiedziała tonem nieznoszącym najmniejszego sprzeciwu.
Gdy ukłonił się nieco teatralnie i zniknął za drzwiami łazienki, ona podeszła do komody i w milczeniu zaczęła zapalać świece. W pomieszczeniu zapanował blask, odbijający się w dużym lustrze naprzeciwko łóżka. Usatysfakcjonowana efektem, usiadła na jego brzegu. Zatrzymała palce na miękkiej, hotelowej kołdrze. Przesunęła po niej dłonią — najpierw delikatnie, jakby sprawdzała fakturę, później mocniej, zaciskając materiał między palcami. Splot tkaniny był gęsty i chłodny. Wygładziła go w jedną stronę, potem skrzywiła w drugą, jakby bawiła się nim z lekką, nieuświadomioną nerwowością. Następnie uniosła róg kołdry, obróciła go, jakby próbowała ocenić jego ciężar, a potem oplotła nim dłoń i ścisnęła mocniej, cicho wypuszczając powietrze przez nos. Coś w tym ruchu przypominało próbę zapanowania nad własnym napięciem. Sama była zaskoczona swoją reakcją. Po chwili odłożyła materiał, jakby nic się nie stało, i sięgnęła po telefon.
Siedząc idealnie prosto, z jedną nogą założoną na drugą, zaczęła przeglądać wiadomości. Jej twarz wróciła do czegoś, co u niej było neutralnym wyrazem — piękna surowość, pełna kontrola. Drzwi łazienki otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Łukasz wyszedł z lekkim uśmiechem, w hotelowym szlafroku z miękkiej, białej frotte. Był zadowolony, może nawet trochę pewny siebie — ciepła kąpiel uspokoiła go i odsunęła na moment świadomość chłodu metalu między nogami. Stał w progu, lekko oparty o framugę, jak ktoś, kto próbuje wyglądać swobodnie przy kimś, kogo bardzo pragnie. Paulina zmierzyła go powoli wzrokiem. Od stóp, aż po twarz. Jej wzrok był chłodny, obnażający każde jego złudzenie komfortu.
— Zdejmij to — poleciła cicho, tonem bez emocji, nie pozostawiając miejsca na negocjacje.
Uśmiech Łukasza zgasł. Zawahał się tylko przez sekundę — ale dla niej to i tak było wystarczająco długo. Mimo to nie skomentowała. Odwiązał pasek szlafroka, a następnie zsunął go z ramion. Materiał opadł bezgłośnie na podłogę. Teraz stał przed nią nagi, jedynie z chłodną klatką oplatającą jego męskość. W świetle świec jego skóra była lekko zaróżowiona po gorącej kąpieli. Miał szczupłą sylwetkę, z ledwie zarysowanymi mięśniami na torsie — ciało normalnego mężczyzny, dbającego o siebie, ale dalekiego od ideału. Nieco zbyt wiotkie ramiona, delikatnie widoczne żebra przy wdechu, biodra zwężające się łagodnie ku dołowi. W tej surowej ekspozycji było coś najbardziej intymnego — jego kruchość. A może to, że ona widziała tę kruchość jako jedyna. Powoli wstała. Podeszła do niego, jej szpilki miękko uderzały o dywan. Zatrzymała się tuż przed nim, tak blisko, że mógł poczuć dotyk powietrza wokół jej ciała.
Powiodła wzrokiem po nim jeszcze raz — długim, nieśpiesznym, jakby oceniała rzeźbę, którą ma zamiar dopiero ulepić.
— Cóż… — uniosła lekko brwi, z odcieniem rozbawienia, jakby właśnie oceniano rzadki eksponat — muszę przyznać, że wyglądasz interesująco w tej klatce.
Powoli uniosła rękę i przyłożyła paznokcie do jego obojczyka — wystarczająco mocno, by poczuł ukłucie. A potem, nie odrywając wzroku od jego twarzy, wbiła je głębiej, przeciągnęła nimi w dół. Na jego skórze natychmiast pojawiły się cienkie czerwone linie. Łukasz syknął cicho, ale nie cofnął się. Paulina kontynuowała — jeszcze jedno drapnięcie, krótsze, tuż obok. Potem trzecie, prowadzone w dół mostka, aż do miejsca, gdzie ciasno oplatał go metal klatki. Tam zatrzymała dłoń, lekko dociskając paznokieć do jego skóry, tak aby czuł ostre mrowienie.
— O, właśnie tak — szepnęła z cichą satysfakcją. — Lubię, kiedy ciało reaguje tak szybko.
Delikatnie, niemal pieszczotliwie, przejechała po jednym ze śladów koniuszkiem palca, jakby sprawdzając głębokość.
— Bardzo interesujące — dodała, tym razem z wyraźnie mroczniejszą nutą. Łukasz wstrzymał oddech. Skóra piekła, ale było w tym coś niemal słodkiego, jakby jego ciało błagało o więcej. Jej dłoń zatrzymała się tam, gdzie metal oplatał go ciasno, jak zimna obręcz posłuszeństwa. Pochyliła się nad klatką, jak nad czymś cennym — drobiazgiem, który należał do niej i który mogła oceniać tak długo, jak zechce. Palcem przesunęła po jednym z prętów, wolno, tak wolno, że każdy milimetr tego ruchu palił go od środka. Potem stuknęła paznokciem o stal — jak znak, że testuje nie tylko klatkę, ale jego.
— Zimne, nieustępliwe… — mruknęła. — Dokładnie takie, jakie powinno być, żeby przypominać ci, czego nie możesz. I kto decyduje, kiedy będziesz mógł.
W tej samej chwili zrobiła krok bliżej. Tak blisko, że jej udo, otulone luksusową pończochą w kolorze głębokiej czerni, musnęło jego nagą skórę. Najpierw delikatnie niby przypadkiem — potem wyraźniej, prowokacyjniej, świadomie. Jedwabisty materiał pończochy przesunął się po jego udzie jak elektryczny dotyk, zostawiając po sobie drżenie. Paulina nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie — przylgnęła biodrem, jakby sprawdzała, jak bardzo to go rozbraja.
— Widzisz? — szepnęła przy jego uchu.
Jej głos był miękki, ale podszyty wyrafinowaną drapieżnością.
— Twoje ciało reaguje natychmiast, ale stal cię zatrzymuje.
Przesunęła powoli palcem po klatce, potem po jego skórze — od biodra, przez bok brzucha, aż do mostka.
— I właśnie dlatego tak to lubię — ciągnęła, muskając jego udo jeszcze raz, tym razem dłużej — ciepłe, posłuszne ciało i chłodna stal. Idealne połączenie.
Wyprostowała się, jej dłoń pozostała oparta o jego klatkę piersiową, pończocha nadal muskająca jego skórę.
— Bardzo interesujące — powtórzyła, ale tym razem brzmiało to, jak werdykt, jak pieczęć postawiona na czymś, co tylko jej wolno było oceniać.
Złożyła na jego ustach pocałunek – krótki, ale głęboki, taki, który od razu odbierał mu oddech. Łukasz objął ją ostrożnie, z tą nadal niepewną, pełną szacunku czułością. Wdychał jej zapach – słodki, pikantny, kobiecy – aż zakręciło mu się w głowie. Metalowy ucisk między nogami pulsował jak przypomnienie o miejscu, jakie zajmuje. Jej dłonie powędrowały do jego karku i wtedy pocałunek zmienił się — z namiętnego w coś bardziej dzikiego, nieokiełznanego. Paulina przylgnęła mocniej, przyciągnęła jego twarz i nagle wbiła zęby w jego dolną wargę. Ostry ból przeciął mu ciało jak błysk. Jęknął – cicho, spontanicznie, zaskoczony, bez żadnej kontroli. Paulina odsunęła się tylko o centymetr. Jej usta uniosły się w łobuzerskim, zmysłowym uśmiechu, w którym było i rozbawienie, i satysfakcja, i dokładne świadome zbadanie jego reakcji.
— Słodko jęczysz, wiesz? — mruknęła, dotykając opuszkiem palca miejsca, które przed chwilą ugryzła. — Chyba będę chciała częściej tego słuchać.
W jej oczach zatańczył błysk – mocny, pewny siebie, prowokacyjny. Potem obróciła się lekko, odgarnęła włosy na jedno ramię i wypowiedziała to tak naturalnie, jakby prosiła o podanie kubka z herbatą:
— Rozepnij mi sukienkę.
Stanęła tyłem do niego, odsłaniając kark — smukły, gładki, chłodny jak porcelana. Nie musiała nic więcej mówić. Łukasz uniósł rękę i, z wyczuwalnym napięciem, ujął suwak sukienki. Delikatnie, powoli, jakby każde przesunięcie miało znaczenie, rozsuwał go w dół. Materiał opadał miękko, odsłaniając najpierw wąskie łopatki, potem linię pleców — prostą, idealnie wyważoną, niemal posągową. Kiedy sukienka zsunęła się całkowicie, odsłoniła jej ciało. Paulina była inna. Zupełnie inna od kobiet, które poznał. Jej ciało miało w sobie coś dziewczęcego — niewielkie, jędrne piersi, które podkreślał misterny koronowy stanik z cienkiej siateczki, bardziej sugerujący kształt niż go ujawniający. Żadnych pełnych bioder, żadnych zbyt zaokrąglonych linii. I była zaskakująco umięśniona. W sposób subtelny. Piękny. Naturalny. Na jej ramionach, brzuchu, udach widać było wyraźnie zarysowane mięśnie — nie masywne, lecz takie, które zdradzały dyscyplinę, sprawność, ukrytą siłę. To były mięśnie biegaczki, tancerki, wojowniczki w jednym. I wszystkie te cechy tylko potęgowały jej filigranowość, zamiast ją odbierać. Do tego pończochy o satynowym połysku, idealnie przylegające do jej smukłych nóg. Szeroki, koronkowy pas — luksusowy, misterny — oplatający jej talię jak tajemnica. Każdy element stroju działał nie osobno, ale jako część hipnotycznej całości. Paulina przeciągnęła dłonią po własnym biodrze, jakby mimochodem, jednak ten ruch był zbyt płynny, zbyt pewny siebie, by mógł być przypadkowy. W lustrze naprzeciwko dostrzegła spojrzenie Łukasza — głębokie, wstrzymujące oddech, pełne niemej adoracji. Uniosła kącik ust w tym swoim znanym, lekko cynicznym uśmiechu. Władczym. Pewnym siebie. Obłędnie uwodzicielskim.
— Lubię, kiedy tak na mnie patrzysz — powiedziała cicho, tonem, który przeszedł mu przez kręgosłup jak prąd. Łukasz uniósł rękę powoli, prawie niepewnie, próbując dotknąć jej biodra — tylko musnąć koronkę, skórę pod nią, choćby przez ułamek sekundy.
Paulina zatrzymała go natychmiast. Jej palce zacisnęły się na jego nadgarstku i odprowadziły dłoń w dół — tak, że nie było wątpliwości, kto tu decyduje.
— Spokojnie — powiedziała cicho. Ten ton nie był zły, był niezmiennie pewny.
— Łukaszu, musisz sobie najpierw zasłużyć.
Nachyliła się do niego lekko, jej włosy musnęły jego ramię.
— A ty… — spojrzała mu prosto w oczy, z tym swoim ciepłym, ale niebezpiecznie pewnym uśmiechem — tobie tylko wydaje się, że już możesz.
Pozwoliła, by jego dłoń opadła swobodnie przy udzie. Dotknęła jego policzka — już bez odpychania, teraz jakby nagradzała go za to, że posłuchał.
— Wiem, jak bardzo tego chcesz — dodała miękko.
— To widać.
Jej wzrok zsunął się w dół, w stronę klatki, która błysnęła w świetle świec.
— Ale teraz możesz sobie tylko wyobrażać, jak gładką mam skórę…
Przesunęła dłonią po własnej talii, leniwie, jakby robiła to tylko dla własnej przyjemności.
— …i jak bardzo ciepła jestem pod koronką…
Jej głos stał się niższy, prawie szeptany.
— Ale to jeszcze nie jest dla ciebie.
Zrobiła krok w tył, jakby świadomie wyjmując siebie z jego zasięgu.
— Najpierw zasłuż sobie.
Odwróciła się tak, że jej włosy i pończochy zatańczyły w półmroku.
— A wtedy… wtedy może pozwolę ci sprawdzić, co teraz tylko dopowiada ci wyobraźnia.
Powoli ułożyła dłoń na własnym biodrze, tuż przy koronce pasa do pończoch, przesuwając palcami po delikatnej, napiętej skórze. Ten ruch był czystą prowokacją — świadomą, wyrachowaną, nieśpieszną. A potem spojrzała na niego w lustrze. Prosto w oczy. Z tą samą, spokojną pewnością, która wcześniej potrafiła zamrozić mu krew i jednocześnie ją rozpalić.
— Widzisz? — musnęła lekko koronkę stanika, jakby prezentowała mu coś, czego i tak nigdy nie dotknie.
— Wszystko jest tak blisko, tuż obok. Tak blisko, że aż boli.
Zrobiła krok w jego stronę — powolny, miękki — aż jej ciało niemal go dotykało. Była tak blisko, że poczuł ciepło jej skóry. A potem, zupełnie bez uprzedzenia, wsunęła palec w przerwę między metalową klatką a jego skórą. Pociągnęła lekko. Nie bolało, ale upokorzyło. Dogłębnie.
— To — powiedziała upiornie spokojnie — przypomina ci, gdzie jest twoje miejsce.
Drugą dłonią przejechała mu po biodrze, aż do wnętrza uda — tam, gdzie skóra była najbardziej wrażliwa, gdzie ciało chciało drgnąć, zareagować, ale nie mogło.
— Całe twoje podniecenie — jej palce musnęły metal, powodując, że jego oddech urwał się — całe twoje pragnienie, cała męskość nie należy już do ciebie.
Zbliżyła usta do jego ucha tak blisko, że poczuł jej oddech.
— Jest zamknięta. Zatrzaśnięta. I posłuszna mi — tak jak ty teraz jesteś.
Odchyliła się o centymetr i dodała z lodowatą słodyczą:
— Więc patrz, Łukaszu. Podziwiaj mnie. Drżyj. I pamiętaj, że nigdy nie masz prawa na więcej, niż ci pozwolę.
— Paulinko… ja…
Zaczerpnął gwałtowny oddech, jakby mówił coś, co powinno zostać w nim.
— Nigdy tak się nie czułem. Ty… ty działasz na mnie jak nikt. Ja zaraz pęknę… rozerwę tę klatkę, przysięgam. Tak bardzo cię pragnę.
Powoli przechyliła głowę, jakby sprawdzała, czy naprawdę to usłyszała.
— Rozerwiesz? — powtórzyła chłodno, z wyraźną nutą drwiny.
Jej palce uniosły się do metalu. Dotknęła klatki — lekko, obojętnie.
— To stal, Łukaszu — powiedziała spokojnie. — Mocna. Niezawodna. Dlatego ją wybrałam. Spojrzała mu w oczy.
— Zdecydowanie mocniejsza niż ciało, które próbujesz teraz napinać.
Przesunęła paznokciem po jednym z metalowych prętów — dźwięk był cichy, ale tak zimny, że aż zadrżał.
— Ta klatka nie pęknie od twojego pragnienia — dodała. — Ale ty… ty pękasz już teraz. I nawet nie potrafisz tego ukrywać.
Zbliżyła twarz do jego policzka, tuż przy uchu.
— Mężczyźni zawsze myślą, że ich siła coś znaczy — wyszeptała.
— A potem zderzają się z czymś twardszym… i nagle okazuje się, jak krucha jest ich determinacja.
Wyprostowała się, z chłodnym spokojem.
— Pragnienie cię nie usprawiedliwia — powiedziała już normalnym głosem.
— Ono tylko odsłania, jak bardzo jesteś na mojej łasce.
Cofnęła się o krok, powolnym, pewnym ruchem. W jej oczach była zimna świadomość swojej przewagi.
— Pamiętaj — dodała, wskazując ruchem głowy na metal między jego nogami. — Tu nie ma miejsca na fantazje o sile. Tu liczy się tylko posłuszeństwo.
Wskazała mu palcem na łóżko. Łukasz przesunął się na miękką kołdrę i położył na plecach. Paulina podeszła za nim. Gdy dotarła do łóżka, usiadła na jego brzegu, po czym płynnym ruchem wspięła się na niego i usiadła okrakiem na jego brzuchu. Łukasz poczuł jej ciężar — zaskakująco lekki, ale jednocześnie stabilny i zdecydowany. Uda Pauliny, otulone delikatnymi pończochami, były sprężyste, twarde i wyćwiczone. Jej pośladki ułożyły się na nim pewnie, niemal jakby obejmowała go ciałem w sposób naturalny, biorący w posiadanie. Jej dłonie sunęły powoli wzdłuż jego torsu, badając go z nieśpieszną dokładnością. Przeszła z klatki piersiowej na szyję, potem przesunęła po policzkach, aż w końcu wsunęła palce w jego włosy i lekko je pociągnęła, jakby sprawdzała reakcję. Pochyliła się tak blisko, że jej oddech musnął jego usta.
— Jesteś gotowy? — zapytała, patrząc mu prosto w oczy.
Łukasz poczuł, jak klatka na jego męskości przypomina mu o własnej bezsilności, ale mimo to wydusił:
— Zawsze… i na wszystko.
Pocałowała go intensywnie, niemal brutalnie w swojej namiętności. Łukasz odruchowo uniósł dłonie i próbował objąć jej biodra, jakby potrzebował jej bliskości bardziej niż powietrza. Paulina natychmiast przerwała pocałunek. Jednym zdecydowanym ruchem chwyciła jego nadgarstki i przycisnęła je do materaca.
— Nie tak szybko — powiedziała z chłodną swobodą.
— Ręce przy sobie.
Patrzyła na niego z góry, wciąż siedząc na nim pewnie, a on zrozumiał, że w tej pozycji nie tylko leżał pod nią. On do niej należał. Frustracja narastała, a klatka stała się wyraźniejszym, niemal bolesnym przypomnieniem jego podporządkowania. Oddychał ciężej.
— Paulinko… ja naprawdę zaraz nie wytrzymam — wychrypiał, czując, jak głos mu się łamie. — Proszę… zdejmij mi tę klatkę…
Paulina zatrzymała się nad nim, jakby naprawdę chciała wysłuchać prośby. A potem zaśmiała się — cicho, krótko, z wyraźną nutą szyderczej przyjemności.
— Och, Łukaszu… — westchnęła teatralnie.
— Ty naprawdę myślisz, że to tak działa? Że zdejmę Ci to?
Nachyliła się nad nim wolno, jakby chciała dać mu czas, żeby poczuł wszystko. Jej włosy zsunęły się z ramienia i opadły miękko na jego tors, muskając go w sposób, który sprawił, że jego ciało napięło się jak struna. Przesunęła palcami po jego brzuchu, potem nagle zmieniła ruch — zamiast głaskać, wbiła paznokcie zostawiając krótkie, drgające ślady.
— Jak bardzo mnie pragniesz? — zapytała, przeciągając słowa jak miękką jedwabną tkaninę.
— Bardziej niż… niż cokolwiek… kogokolwiek — wyszeptał, próbując odzyskać oddech.
Uniosła brwi, jej uśmiech stał się chłodniejszy.
— To nie odpowiedź, Łukaszu. To banał.
Zsunęła dłonie niżej, bliżej klatki, ale nie dotknęła jej. Zatrzymała się tuż nad metalem, tak że bliskość jej dłoni drażniła go bardziej niż jakikolwiek kontakt.
— Spróbuj jeszcze raz — powiedziała miękko. — Jak bardzo?
— Paulina… ja… pożądam cię, pragnę cię — wydusił.
Zareagowała krótkim parsknięciem śmiechu, jakby usłyszała coś wyjątkowo naiwnego.
— Pożądasz? — powtórzyła, przeciągając dźwięk. — Wszyscy tak mówicie.
Potem przejechała paznokciem po jego piersi, zostawiając za sobą cienką linię, i nachyliła się jeszcze bliżej, tak że jej włosy znów opadły mu na skórę.
— Mówisz ładnie, ale wciąż nie przekonująco — szepnęła mu do ucha, muskając wargami jego skórę.
— Ja pytam, jak bardzo.
Łukasz przełknął ślinę, jego oddech był już nierówny.
— Zrobię dla ciebie wszystko — wydusił w końcu. — Naprawdę wszystko.
Odchyliła się, jakby chciała dokładnie obejrzeć jego twarz. W jej oczach pojawił się błysk — nie czułości, lecz triumfu.
— Wszystko? — powtórzyła miękko, przeciągając ostatnią sylabę. — Na pewno to powiedziałeś?
Pochyliła się nad nim ponownie, dotknęła opuszkiem palca jego dolnej wargi, a potem lekko przytrzymała jego brodę, zmuszając go do patrzenia prosto w jej oczy.
— Chcę to usłyszeć jeszcze raz — zażądała, już bez śladu żartu w głosie. — I lepiej żeby to brzmiało prawdziwie.
— Z-zrobię wszystko — powtórzył, tym razem ciszej, głębiej, jak wyznanie. — Cokolwiek zechcesz.
Na jej twarzy pojawił się powolny, znaczący uśmiech — ten, który sprawiał, że czuł się jednocześnie wybrany i zgubiony.
— Tak. Teraz zabrzmiało lepiej — mruknęła, jakby satysfakcjonował ją jego ton bardziej niż same słowa.
A potem, niespodziewanie, zsunęła się z jego ciała, przeciągając palcami po jego torsie jak po instrumencie, który właśnie przestała grać. Stanęła przy łóżku, patrząc na niego z góry — dominująca, kontrolująca sytuację do ostatniego oddechu.
— Chyba jeszcze nie wiesz, czego naprawdę chcesz — powiedziała z lekkim rozbawieniem, jakby naprawdę go żałowała. — A kiedy już się dowiesz może pozwolę ci to powiedzieć raz jeszcze.
Odwróciła się, jakby miała odejść. Łukasz poderwał się na łokciach.
— Paulinko… proszę… wróć.
Zatrzymała się. Obejrzała przez ramię. Jej uśmiech był powolny, przewrotny, niepokojąco pewny siebie.
— Spokojnie… — powiedziała miękko. — Czekaj grzecznie.
Mrugnęła do niego z subtelną drwiną, jakby właśnie wypuściła go z niewidzialnego uścisku tylko po to, by poczuł, że nadal jest całkowicie w jej władzy. Wciąż uśmiechając się z zadowolenia, sięgnęła do walizki. Wyjęła z niej niewielką, elegancką skrzyneczkę, którą położyła na brzegu łóżka. Jej ruchy były spokojne, pełne pewności siebie, co tylko potęgowało napięcie. Otworzyła ją, a jej zimny wzrok nie opuszczał Łukasza. Z wnętrza wyjęła powoli, jakby celebrując tę chwilę, kajdanki – stalowe, połyskujące w migoczącym świetle świec.
— Ręce – powiedziała beznamiętnym głosem.
Łukasz, choć wiedział, że nie ma wyboru, czuł, jak serce bije mu coraz szybciej. Paulina, z zimną precyzją, przypięła jego nadgarstki do metalowej ramy łóżka. Stalowe obręcze zacisnęły się wokół jego rąk, unieruchamiając go. Z satysfakcją patrząc na swoją pracę, przez chwilę milczała, pozwalając, by świadomość jego bezradności w pełni do niego dotarła. Potem spojrzała mu w oczy, widząc w nich mieszankę napięcia, podniecenia i niepewności.
— Teraz nigdzie mi nie uciekniesz – dodała chłodno.
Wciąż patrząc na niego, z zimnym uśmiechem, ponownie usiadła na jego brzuchu, teraz jeszcze bardziej zadowolona z jego bezbronności. Jej dłonie delikatnie spoczęły na jego torsie, a jej spojrzenie było pełne zmysłowej prowokacji.
— Czy wiesz, co jeszcze mam w tej skrzyneczce? — zapytała zalotnie, przesuwając dłonią po jego klatce piersiowej.
Łukasz spojrzał na nią z mieszanką niepewności i ciekawości.
— Nie wiem… — odpowiedział cicho, próbując odgadnąć, co miała na myśli.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, nachylając się niżej, tak że ich twarze były bardzo blisko siebie. Jej oczy błyszczały, gdy wypowiedziała kolejne słowa.
— Różne przedmioty — zaczęła, jej głos był pełen wyczuwalnej grozy – które są tylko po to, aby zadawać ci ból. Dużo bólu. Tak jak lubię.
Te ostatnie słowa wypowiedziała powoli, niemal sycząc, jakby chciała, żeby jego pełne znaczenie wniknęło głęboko w jego świadomość.
Łukasz poczuł, jak te słowa przenikają przez niego, wywołując mieszankę strachu i podniecenia.
Nachyliła się niżej, tak że jej twarz znalazła się tuż przy jego klatce piersiowej. Spojrzała na niego z zmysłowym uśmiechem, a potem powoli przesunęła dłońmi po jego torsie, skupiając się na jego sutkach. Zaczęła delikatnie bawić się nimi, najpierw lekko dotykając, a potem pocierając i szczypiąc swoimi ostrymi paznokciami, jakby testując jego reakcję. Łukasz poczuł, jak dreszcz przebiega mu po plecach, a każdy jej dotyk wywoływał w nim falę intensywnych emocji. Pochyliła się jeszcze bliżej, po czym zaczęła całować jego sutki, delikatnie muskając je swoimi miękkimi ustami. Jej pocałunki były czułe i pełne zmysłowości. Po chwili dotknęła sutków językiem, przesuwając nim powoli, wywołując u niego jeszcze silniejsze doznania. Czuł, jak jego ciało reaguje na każdy jej ruch, nie mogąc ukryć rosnącego napięcia i podniecenia. Obserwując jego reakcję, uśmiechnęła się lekko, a potem delikatnie przygryzła jego sutki, na zmianę, wywołując w nim mieszankę przyjemności i lekkiego bólu. Obserwując jego reakcje sięgnęła do skrzyneczki. Z tajemniczym uśmiechem na ustach wyjęła z niej zestaw klamer.
— Czas na coś nowego – powiedziała cicho, patrząc mu prosto w oczy.
Poczuł strach przed nieznanym. Powoli, przypięła pierwszą klamrę do jego sutka. Metalowa powierzchnia była zimna, a moment, w którym zacisnęła się na jego skórze, wywołał ból. Paulina, widząc jego twarz, uśmiechnęła się szerzej, czekając, aż w pełni poczuje efekt jej działań. Następnie przypięła drugą klamrę, równie starannie, i obserwowała, jak jego ciało reaguje na nową sytuację. Jej oczy błyszczały z zainteresowania, gdy patrzyła na niego, próbując odczytać każdą emocję, która malowała się na jego twarzy.
— No i jak? zapytała z delikatnym, ale wyczuwalnym zadowoleniem w głosie, jakby chciała usłyszeć, co czuje.
Łukasz, choć w jego głosie drżał ślad bólu, odpowiedział cicho:
— To… intensywne, Paulinko.
Usatysfakcjonowana jego reakcją, lekko przechyliła głowę, jakby analizując tę odpowiedź, jej palce dotknęły klamer. Bez ostrzeżenia zaczęła nimi poruszać, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej, wywołując nagły przypływ bólu. Metalowe klamry zaciskały się na wrażliwej skórze. Łukasz, nie mogąc się powstrzymać, pojękiwał z bólu, a jego oddech stał się ciężki i nierówny. Czuł, jak ból przeszywa jego ciało, wywołując jednocześnie falę intensywnych emocji. Każdy ruch Pauliny, każdy lekki skręt klamer, potęgował jego doznania, sprawiając, że zaczął szybko oddychać, przez zaciśnięte zęby. Patrzyła przez niego przez chwilę z zaciekawieniem po czym powoli odpięła klamry. Gdy metalowe szczypce puściły skórę, poczuł gwałtowny ból – jakby jego ciało nagle odzyskało krążenie, a uścisk klamer pozostawił po sobie intensywne pieczenie. Zasyczał z bólu, a jego ciało mimowolnie drgnęło pod jej dotykiem. Paulina obserwowała jego reakcje z wyraźnym zadowoleniem. Ponownie sięgnęła do skrzyneczki i wyjęła kolejny zestaw klamer. Te nowe były większe, bardziej masywne, z dodatkowym mechanizmem zaciskającym. Ich końce miały drobne ząbki, które miały na celu zwiększenie bólu przy każdym ruchu. Metal lśnił w migoczącym świetle świec, a Paulina, trzymając je w rękach, uśmiechnęła się chłodno.
— Te będą o wiele bardziej… intensywne jak to nazwałeś — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. — Zobaczymy, jak sobie z nimi poradzisz.
Powolnym ruchem przypięła pierwszą klamrę. Łukasz natychmiast poczuł, jak ból przeszył jego ciało – ostry, głęboki, zupełnie inny niż wcześniej. Ząbki wbijały się w jego skórę, wywołując uczucie, jakby były częścią jego ciała. Krzyknął cicho, nie mogąc powstrzymać się od głośniejszej reakcji, a jego ciało instynktownie próbowało unikać bólu. Paulina, z wyraźną satysfakcją, przypięła drugą, a ból natychmiast się podwoił. Zaczął pojękiwać, jego oddech stał się ciężki i nierówny. Czuł, jak każdy najmniejszy ruch tych klamer przynosił mu falę ostrego, przenikliwego bólu, który sprawiał, że ledwo mógł utrzymać kontrolę nad swoim ciałem. Lecz choć jego ciało przeszywał intensywny ból, nie mógł oderwać wzroku od Pauliny. W blasku świec jej piękno wydawało się wręcz nienaturalne, jakby była istotą z innego świata. Jej włosy lśniły, a oczy błyszczały tajemniczym blaskiem, który tylko potęgował jego fascynację. Jej sylwetka, podkreślona przez elegancką bieliznę, wydawała się wręcz hipnotyzująca.
Jednak ból, który promieniował z jego sutków, był tak intensywny, że trudno było mu skupić się na czymkolwiek innym. Jego myśli, choć próbowały znaleźć ukojenie w pięknie kobiety, co chwila były przerywane falami, które odbierały mu oddech i zdolność do jakiejkolwiek koncentracji. Każde poruszenie klamer, choćby najmniejsze, sprawiało, że jego ciało reagowało gwałtownie, a jego umysł był rozrywany między podziwem a cierpieniem. Jej oczy błyszczały z rozbawienia, a na twarzy pojawił się uśmiech pełen satysfakcji. Powoli wyciągnęła dłonie w kierunku zatrzasków i zaczęła je odpinać. Każde odpięcie powodowało, że ból rozlewał się po jego ciele na nowo, jeszcze bardziej intensywny niż wcześniej. Łukasz zasyczał z bólu, jego ciało całe napięło się. Paulina, sięgnęła do skrzyneczki po kolejne klamry. Te, które teraz wyjęła, były jeszcze większe, jeszcze cięższe i bardziej skomplikowane. Wykonane z ciemnego metalu, miały ostre ząbki na końcach, które przy każdym ruchu mogły jeszcze głębiej wbijać się w skórę, zadając intensywny ból. Były również wyposażone w małe, ale mocne sprężyny, które zwiększały nacisk, nie pozwalając na żadną ulgę, gdy już się zacisnęły.
— Te klamry — zaczęła wyraźnym zadowoleniem w głosie — są dla prawdziwych twardzieli. Zobaczymy, jak sobie z nimi poradzisz, Łukaszu. Jesteś twardzielem? A może mięczakiem? Nie lubię mięczaków, mówiłam ci już o tym?
Z precyzją i bardzo wolno, co miało na celu zbudowanie jeszcze większego napięcia, przypięła pierwszą klamrę. Metalowe ząbki wbiły się w skórę, a sprężyna natychmiast zaciągnęła mechanizm, powodując, że ból był ostry i przenikliwy. Łukasz krzyknął cicho, nie mogąc powstrzymać reakcji, jego ciało napięło się pod wpływem gwałtownego odczucia. Paulina natychmiast zareagowała. Szybko pochyliła się nad nim, przykładając palec do jego ust, aby go uciszyć. Jej dotyk był chłodny i stanowczy, a w jej oczach błyszczała wyraźna satysfakcja
— Ciii… nie tak głośno — powiedziała złośliwie, patrząc mu prosto w oczy. — Nie chcesz przecież, żeby ktoś usłyszał…. prawda?
Następnie, z taką samą precyzją, przypięła drugą klamrę. Ból, który przeszył jego ciało, był jeszcze bardziej intensywny, a Łukasz poczuł, jak trudniej mu oddychać. Każdy oddech wydawał się wysiłkiem, który tylko pogarszał odczucie bólu. Paulina patrzyła na niego z fascynacją, jakby studiowała każdy grymas na jego twarzy, każdą reakcję na ból, który mu zadawała. Jej oczy błyszczały z zainteresowania i satysfakcji, a uśmiech nie znikał z jej twarzy. Widząc, jak Łukasz zmaga się z bólem, zauważyła, że cała sytuacja zaczyna ją coraz bardziej podniecać. Jej oddech stał się głębszy, a spojrzenie jeszcze bardziej intensywne. Poprawiła pozycję na jego brzuchu, ściskając go udami, jakby chciała go jeszcze bardziej unieruchomić i poczuć pełnię władzy nad jego ciałem. Czując jak jej nogi zaciskają się wokół niego, zaczął cicho jęczeć, a ból i bezsilność zaczęły go przytłaczać. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach…. W desperacji spojrzał na Paulinę i z trudem zaczął prosić:
— Paulinko, proszę… zdejmij to ze mnie… to za dużo… proszę…
Uśmiechnęła się lekko, w jej oczach błyszczała mieszanka podniecenia i złośliwej satysfakcji. Nachyliła się nad nim, tak że ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie, a jej głos był pełen zimna, gdy wydała polecenie.
— Dobrze, licz do pięćdziesięciu i zdejmę je.
Drżąc z bólu, zaczął liczyć. Każde kolejne liczby wychodziły z jego ust z prędkością karabinu, a łzy płynęły coraz mocniej. Ból wydawał się nie mieć końca, a każdy oddech był dla niego wysiłkiem. Mimo to kontynuował, desperacko licząc, by osiągnąć upragnioną ulgę. Nagle przejęzyczył się, w pośpiechu zamiast trzydzieści powiedział trzynaście. Paulina uniosła dłoń i powiedziała chłodno:
— Pomyliłeś się, licz od początku!
Łukasz aż zajęczał,
— Paulinko, błagam…. nie dam rady …
— Licz! — Jej glos był zimny i surowy.
Gdy w końcu dotarł do pięćdziesięciu, Paulina, wciąż obserwując go z góry, powoli sięgnęła do klamer. Jednym szybkim ruchem zaczęła je zdejmować, co wywołało kolejną gwałtowną falę bólu, jakby nagłe uwolnienie tylko spotęgowało intensywność odczuć. Łukasz krzyknął, ale zanim zdążył złapać oddech, poczuł, jak usta Pauliny dotykają jego sutków. Natychmiast zaczęła lizać jego sutki, delikatnie, ale z wyraźną intensywnością, starając się złagodzić ból, który mu zadała, ale jednocześnie dodając nowy wymiar doznania. Jej język przesuwał się po skórze, tam gdzie wcześniej były klamry, a jej ruchy były pełne delikatnej zmysłowości. Mieszanka ulgi i przyjemności łączyła się w nim z resztkami bólu, który jeszcze przed chwilą był tak intensywny. Z zadowoleniem i uśmiechem na twarzy, wstała z Łukasza, zostawiając go leżącego na łóżku w stanie półświadomości. A on, wciąż dochodząc do siebie po intensywnych doznaniach, nie mógł oderwać wzroku od jej postaci. Patrzył na nią z fascynacją, jak odchodzi w stronę lodówki, a jego oczy śledziły każdy jej ruch.
Wyglądała oszałamiająco. Przez lekko przezroczysty materiał majtek zarysowywały się subtelne linie jej pośladków, co tylko potęgowało wrażenie doskonałego piękna. Poczuł, jak jego serce znowu zaczyna bić szybciej na widok jej ciała, a myśli, choć wciąż rozproszone, skupiły się na tym jednym obrazie – Paulinie, która właśnie sięgała do niewielkiej, hotelowej lodówki. Wróciła z kostką lodu w dłoni. Jej spojrzenie było pełne obietnicy, a w jej oczach błyszczała mieszanka czułości i zadowolenia. Przechyliła głowę, patrząc na mężczyznę, który leżał przed nią, nadal pod wrażeniem jej piękna i tego, co przed chwilą przeżył.
— Chcę ci trochę ulżyć, powiedziała cicho, ale z wyraźnym podtekstem, który zapowiadał kolejne doznania. Wspięła się z powrotem na łóżko, siadając na nim powoli i zmysłowo. Jej ciało delikatnie dotknęło jego, a Łukasz poczuł, jak jej obecność wywołuje nową falę napięcia i ucisk w klatce. Wciąż uśmiechając się przyłożyła kostkę lodu do jego obolałych sutków. Chłód rozlał się po jego skórze, przynosząc nagłą ulgę, ale jednocześnie dodając nowy, intensywny bodziec do jego już i tak rozgrzanego ciała. Jej ruchy były powolne, jakby chciała, żeby każda chwila trwała jak najdłużej.
— Czujesz, jak to chłodzi? Jaką przynosi ulgę? – zapytała, przesuwając kostkę lodu po jego skórze.
Nie czekała na odpowiedź. Drugą ręką sięgnęła do jego szyi i zaczęła powoli przesuwać paznokciem w dół — przez obojczyk, klatkę piersiową — aż znów dotarła do podrażnionych, zaczerwienionych miejsc. Każde muśnięcie było jak przeciągnięcie ostrza: kontrolowane, zimne, nieuniknione.
— Taki wrażliwy… a jednak tak dzielny — mruknęła, nachylając się bliżej, jakby chciała obejrzeć każde drgnięcie mięśnia pod jego skórą.
W jej głosie pojawiła się nuta, która natychmiast wbijała mu się w brzuch: mieszanina złośliwości i obietnicy. Ponownie przycisnęła do jego sutka kostkę lodu. Łukasz wstrzymał oddech. Jego ciało naprężyło się natychmiast.
— Och, widzę to — szepnęła z rozbawieniem. — Zdajesz sobie sprawę, że gdy znosisz ból, próbujesz mi zaimponować?
Nie odsunęła lodu. Obracała go powoli, dokładnie, aż zbielała skóra wokół.
— Chciałeś pokazać, jaki jesteś twardy, prawda? — zapytała tonem, jakby prowadziła z nim zajęcia z psychologii, a nie torturowała kostką lodu. — Zastanawiam się… na pewno jesteś z siebie dumny?
Jej słowa wślizgiwały mu się pod skórę tak samo jak zimno. Upokarzały i podniecały jednocześnie.
— P-paulino… j-ja… — wyjąkał.
— Ciii — przerwała mu, przykładając palec do jego ust. — Nie musisz się tłumaczyć. Doskonale wiem, co czujesz.
Pochyliła się jeszcze bliżej, tak że jej włosy musnęły jego ramię, a pończocha otarła się o jego bok.
Jej głos stał się jedwabisty, obłędnie spokojny.
— Jestem warta tego, prawda? — szepnęła. — Warta bólu. Warta wysiłku. Warta każdej twojej drżącej minuty.
Zjechała lodem po jego torsie, zostawiając mokry, zimny ślad. Drugą dłonią ścisnęła jego brodę, zmuszając go, by spojrzał w jej oczy.
— Powiedz mi — dodała cicho, drażniąco. — Dasz radę więcej, prawda? Nie zawiedziesz mnie? Oddychaj spokojnie — wyszeptała, delikatnie muskając językiem jego dolną wargę, ale nie całując go jeszcze.
Jej kolana mocniej zacisnęły się wokół jego bioder. Czuł jej ciepło, czuł ciężar, czuł zapach – ale nie mógł nic zrobić. Kajdanki wciąż trzymały jego ręce unieruchomione. Klatka nie pozwalała mu na żadną ulgę. Jedyne, co mu pozostawało, to poddać się tej chwili i czekać, aż Paulina zdecyduje, co będzie dalej. A ona odstawiła resztę lodu na talerzyk obok łóżka, po czym przesunęła dłonią po jego brzuchu, niżej, zatrzymując się tuż przy klatce. Przez chwilę tylko patrzyła, obserwując, jak jego ciało napina się pod jej dotykiem. Potem lekko stuknęła paznokciem o klatkę.
— Słyszałeś to? — zapytała półgłosem, uśmiechając się. — To dźwięk twojej uległości, niewolniku. Dźwięk, który mówi, że nie należysz już do siebie.
Nie odpowiedział. Tylko patrzył, oddychając nierówno. Paulina przesunęła się jeszcze niżej, rozkładając dłonie na jego udach i całując je lekko, od wewnętrznej strony. Jej usta były ciepłe i miękkie, ale każde ich zetknięcie z jego skórą było jak zapowiedź czegoś znacznie mocniejszego.
Gdy spojrzała w górę, jej twarz oświetlona była światłem świec. Uśmiechnęła się szeroko – tym razem bez złośliwości, lecz z czystym triumfem.
— Pamiętaj, że wszystko, co dzieje się teraz dzieje się tylko dlatego, że ja na to pozwalam i ja mam na to ochotę.
Nie zmieniając wyrazu twarzy, odchyliła się lekko. Sięgnęła do stanika i poprawiła jego miseczkę, która lekko przesunęła się na piersi, odsłaniając odrobinę więcej ciała, niż chciała mu pokazać. Jej gest był powolny, prowokujący — ale w tym wszystkim pozbawiony czułości. To nie była kokieteria. To była demonstracja władzy nad własnym ciałem… i nad jego spojrzeniem. Pociągnęła delikatnie za ramiączko, wygładzając je po ramieniu, jakby robiła to wyłącznie dla siebie. Dopiero po chwili spojrzała na Łukasza.
— Chcesz, żebym cię jeszcze pocałowała? — zapytała cicho, tonem tak spokojnym, że aż mroził. Jakby pytała o coś banalnego. Jakby doskonale wiedziała, że na sam dźwięk jej głosu zrobi się całkowicie bezbronny.
Łukasz tylko skinął głową, czując jak całe jego ciało domaga się jej bliskości.
— Powiedz to. — Jej głos był stanowczy.
— Tak, Paulinko… bardzo chcę. Proszę, pocałuj mnie.
Nachyliła się nad nim, ujęła jego twarz w dłonie i złożyła na jego ustach długi pocałunek. Tym razem był to pocałunek, który nie pozostawiał wątpliwości – kto tu panuje, a kto się poddaje. Zakończyła go lekkim przygryzieniem jego wargi. Następnie zaczęła delikatnie ocierać się o jego ciało, ściskając go mocno udami, jakby chciała zwiększyć intensywność napięcia, które między nimi narastało. Łukasz czuł, jak jej ciało porusza się nad nim, a jednocześnie, jak ucisk klatki staje się coraz bardziej nie do zniesienia. Wreszcie, z trudem łapiąc oddech, Łukasz spojrzał na Paulinę i powiedział, jego głos drżał, ale miał w sobie nutę kokieterii:
— Paulinko… jesteś okrutna.
Zatrzymała się na chwilę, patrząc na niego, jakby jego słowa były dla niej wyjątkowo zabawne. Jej uśmiech poszerzył się, a w oczach błysnęła nuta triumfu.
— Okrutna? zapytała z udawanym zdziwieniem, po czym zbliżyła twarz do jego, tak że ich usta niemal się stykały. — Może i jestem okrutna, ale widzę, że to lubisz.
Łukasz, patrząc na nią z mieszaniną bólu i podniecenia, wyszeptał:
— Jesteś… nie potrafię ci się oprzeć i… kocham cię.
— Kochasz mnie, mimo że jestem okrutna? szepnęła z lekką drwiną w głosie. A może właśnie dlatego?
— Tak… nie…. to znaczy… kocham — wyszeptał, jego głos był pełen szczerości. — Kocham cię właśnie za to, kim jesteś…
Paulina uśmiechnęła się z zadowoleniem, patrząc na mężczyznę, który… właśnie kilkukrotnie wyznał jej miłość.
— Czas na ból — oznajmiła spokojnym, niemal obojętnym głosem, który kontrastował z wcześniejszymi czułościami.
Sięgnęła do skrzyneczki i wyjęła kolejny zestaw klamer. Te były jeszcze bardziej przerażające niż poprzednie. Ich stalowe szczęki były szeroko otwarte, gotowe do zadania maksymalnego bólu. Powoli przypięła pierwszą klamrę do jednego z sutków Łukasza. Kiedy metalowe kolce wbiły się w jego skórę, ból był natychmiastowy i ostry, jakby tysiąc igieł wbijało się w jedno miejsce. Łukasz wydał z siebie zdławiony jęk i zaczął wić się pod wpływem intensywnego bólu, który przeszył jego ciało. Widząc jego reakcję, z uśmiechem sięgnęła po drugą klamrę i równie powoli przypięła ją do drugiego sutka. Ból podwoił się, a Łukasz zaczął drżeć z bólu, nie mogąc opanować odruchu szarpania się na łóżku. Jego ciało instynktownie próbowało uciec od źródła bólu, ale kajdanki i obecność Pauliny skutecznie go unieruchamiały.
— Leż spokojnie — poleciła, zaciskając mocniej uda wokół jego talii, jakby próbowała jeszcze bardziej ograniczyć jego ruchy.
Jej głos był chłodny i pełen kontroli, a w oczach błyszczała satysfakcja.
— Znieś to jak mężczyzna którym jesteś… jesteś prawda? Czy jesteś mięczakiem?
Łukasz, choć każdy ruch powodował falę potwornego bólu, próbował zastosować się do jej polecenia. Drżał pod jej dotykiem. Czując, jak ból staje się nie do zniesienia, nie mógł powstrzymać łez, które znowu zaczęły spływać po jego policzkach. Jego ciało drżało, a każdy kolejny moment z przypiętymi klamrami wydawał się wiecznością. Próbował się opanować, ale ból i emocje były zbyt intensywne.
— Paulinko, proszę… nie dam rady, wykrztusił – jego głos drżał, a z oczu wciąż leciały łzy. Jego prośba była desperacka, pełna cierpienia i nadziei na ulgę, którą tylko ona mogła mu przynieść.
Paulina spojrzała na niego z góry, a na jej twarzy pojawił się sadystyczny uśmiech. Widziała jego łzy, jego drżenie, i czuła ogromną satysfakcję z tego, jak całkowicie go zdominowała. Jej wzrok był chłodny, pełen kontrolującej mocy, a jednocześnie zadowolenia z tego, co widziała.
— Wytrzymaj, dla mnie – powiedziała twardo, nie pozostawiając miejsca na dyskusję. Głos był lodowaty, a każde słowo było wyraźnym rozkazem. – To dopiero początek, a ty musisz nauczyć się znosić ból jeśli chcesz być ze mną.
Nie mógł powstrzymać się od błagania. Jego głos był słaby, pełen bólu ale i niewinnej czułości, którą czuł do niej mimo wszystkiego, co mu zadawała.
— Wiem, Paulinko… wiem, że muszę to wytrzymać… ale proszę, daj mi chwilę wytchnienia… Błagam, zdejmij je, proszę…
Jego słowa były pełne desperacji, a „Paulinko” wypowiedziane z taką delikatnością, było niemal błaganiem o litość. Łukasz patrzył na nią, z nadzieją, że jego prośby zdołają zmiękczyć jej serce, choćby na chwilę.
Wiedziała, że ma nad nim absolutną władzę, że jego słowa są dowodem na to, jak głęboko go złamała, ale jednocześnie czuła tę czułość, którą do niej kierował. W końcu zdecydowała się mu ulżyć. Uśmiech nie znikał z twarzy. Powoli, odpięła pierwszą klamrę. Ból, który towarzyszył nagłemu zwolnieniu ucisku, był intensywny, ale Łukasz poczuł po chwili ulgę. Jego ciało zadrżało, a on wziął głęboki oddech, starając się opanować falę emocji, które go zalały. Widząc jego reakcję, delikatnie chuchnęła na obolały sutek, jakby chciała go ukoić, a następnie dotknęła go językiem, powoli i zmysłowo. Jej dotyk był jak balsam na jego zmaltretowaną skórę, przynosząc ukojenie po intensywnym bólu. Następnie, z taką samą uwagą, odpięła drugą klamrę, powtarzając ten sam gest – chuchnięcie, a potem delikatne, czułe dotknięcie językiem. Jej ruchy były pełne zmysłowości, jakby chciała przypomnieć mu, że mimo zadawanego wcześniej bólu, potrafi też przynieść ulgę i przyjemność. Łukasz zaczął powoli odzyskiwać spokój. Jej delikatne pieszczoty i troskliwy dotyk sprawiały, że czuł się coraz bardziej odprężony, a w jego sercu pojawiła się mieszanka wdzięczności i ulgi.
Paulina sięgnęła do skrzyneczki po ostatni zestaw zacisków, które różniły się od tych, które wcześniej używała. Te były mniejsze i wykonane z polerowanego, chłodnego metalu, a ich konstrukcja opierała się na cienkich, ale bardzo mocnych sprężynach. Każdy zacisk zakończony był dwoma płaskimi, szerokimi końcówkami, które idealnie przylegały do skóry, ale ich powierzchnia była pokryta maleńkimi, niemal niewidocznymi kolcami. Kolce te były bardzo drobne, jednak wystarczająco ostre, by wywoływać stały, pulsujący ból. Co więcej, te zaciski miały dodatkową funkcję – były połączone delikatnym, ale wytrzymałym łańcuszkiem, który przy każdym ruchu miał wprawiać je w lekkie kołysanie, co zwiększało doznania. Innym sekretem tych klamer była ich mechanika: sprężyny nie szarpały od razu, lecz powoli, niemal niedostrzegalnie dokręcały nacisk. Z początku dawały tylko delikatne ściśnięcie — ledwie sygnał — ale z każdą minutą ból rósł, jakby coś niewidzialnego wgryzało się głębiej i głębiej, bez pośpiechu, za to z okrutną konsekwencją. To nie były narzędzia do zadawania krótkiego, ostrego bólu. One miały męczyć. Drążyć. Rozbijać odporność po kawałku. Paulina spojrzała na nie z lekkim, ledwie widocznym rozbawieniem, które zawsze pojawiało się u niej wtedy, gdy trzymała w ręku coś, co miało kształcić cudzą uległość. Nachyliła się i ujęła jeden z zacisków w dłoń.
— Te działają inaczej — powiedziała nisko, tonem miękkim, lecz podszytym czymś chłodniejszym. — Najpierw pozwalają ci wierzyć, że dasz radę. A potem, kiedy już zaczynasz się rozluźniać, kiedy myślisz, że nie będzie tak źle zaczynają pracować.
Uniósł wzrok na jej twarz. Uśmiech, który zobaczył, był piękny. I bardzo niepokojący.
— Obiecuję ci, Łukaszu — dodała, muskając metal palcem. — Zaskoczą cię bardziej, niż myślisz. Masz wytrzymać pięć minut — powiedziała spokojnie, ale stanowczo, jej głos nie pozostawiał miejsca na negocjacje. — Nie mniej.
Przypięła pierwszy zacisk do jego sutka. Metal dotknął skóry chłodnym, obcym kontaktem, a drobne kolce zaczęły lekko wbijać się w ciało. Początkowo ból był ledwie wyczuwalny — delikatne mrowienie, nic więcej — lecz już po kilkunastu sekundach narastał, gdy cienkie sprężyny zacisku stopniowo zwiększały nacisk. Kiedy drugi zacisk został przypięty, Łukasz poczuł, jak ból zaczyna się kumulować. Z każdym oddechem, z każdym ruchem, maleńkie kolce wbijały się głębiej, a łańcuszek, który je łączył, poruszał się przy najmniejszym drgnięciu jego ciała. Paulina zsunęła się z niego płynnym, kocim ruchem. Jej pończochy musnęły jego skórę, kiedy przesuwała się w bok, po czym usiadła tuż obok – wyprostowana, opanowana, pięknie chłodna. Sięgnęła po telefon, odblokowała ekran i nacisnęła ikonę stopera. Przez chwilę przyglądała się cyfrom, które jeszcze nie zaczęły zmieniać się, a na jej ustach pojawił się uśmiech — piękny, ale niosący w sobie bezdyskusyjne okrucieństwo.
— Pięć minut — oznajmiła miękko, nie odrywając wzroku od jego twarzy. — Zobaczymy, jak sobie poradzisz.
Kciukiem dotknęła ekranu. Stoper ruszył. Sekundy zaczęły spadać jak wyrok. Pierwsze mijały powoli. Zbyt powoli. Ucisk narastał, pulsował, rozlewał się po jego klatce piersiowej ciężarem, który nie miał w sobie nic ostrego — tylko bezlitosną, nieustępliwą presję.
Łukasz drgnął, zacisnął palce na prześcieradle, a potem — zupełnie wbrew sobie — parsknął cichym, nerwowym śmiechem.
— To chyba oszustwo… — sapnął, próbując zachować odrobinę lekkości. – Masz włączony stoper dopiero od chwili, kiedy one i tak były już na mnie od… no… dłużej.
Paulina uniosła na niego wzrok. Powoli. Bez cienia współczucia. Jej spojrzenie było lodowate.
— Oszustwo? — powtórzyła, jakby smakowała to słowo. — Łukaszu, w tej grze jedyną osobą, która decyduje, co jest fair a co nie, jestem ja.
Odchyliła głowę lekko na bok. Jej kciuk wciąż spokojnie spoczywał przy telefonie. Sekundy spływały równym rytmem.
— A twoją rolą — kontynuowała chłodno — nie jest liczenie sekund. Nie jest ocenianie warunków. Nie jest negocjowanie czegokolwiek.
Nachyliła się nad nim, tak blisko, że końcówki jej włosów musnęły jego brzuch. Jej głos obniżył się do cichego, twardego szeptu:
— Twoją jedyną rolą… jest cierpieć.
Jego oddech przyspieszył. Nie ze strachu — z tego elektrycznego, parzącego dreszczu, który wywoływała, kiedy brzmiała najbardziej okrutnie. Paulina wróciła na miejsce obok, spojrzała na stoper i uśmiechnęła się ledwie zauważalnie. Kolejne sekundy mijały, a Łukasz coraz bardziej odczuwał narastający ból. To nie był gwałtowny, ostry ból, jak przy poprzednich zaciskach, ale coś bardziej wyczerpującego – powolne, narastające cierpienie, które z każdą chwilą stawało się coraz trudniejsze do zniesienia. Jego ciało drżało, a mięśnie mimowolnie napinały się w odpowiedzi na ciągły nacisk. Doskonale widziała, jak walczy. Jak jego oddech staje się płytszy, jak mięśnie pod skórą napinają się przy każdym kolejnym skurczu bólu. I właśnie to rozbawiło ją najbardziej. Zaśmiała się cicho — krótko, lekko, jakby oglądała komediową scenę, a nie cierpienie nagiego mężczyzny leżącego przed nią z klamrami wgryzającymi się w ciało.
— Och, Łukasz… – westchnęła teatralnie, jak dama znudzona słabym występem.— Dopiero zaczyna boleć, a ty już tak dramatyzujesz?
Zsunęła się trochę niżej, oparła łokieć na łóżku i wyciągnęła rękę ku jego torsowi. Jej dłonie były spokojne, zrelaksowane, jakby robiła coś zupełnie zwyczajnego. Jednak paznokcie… Paznokcie krążyły po jego skórze tuż obok zacisków. Nie dotykała ich — i właśnie to doprowadzało go do szału. Jej paznokcie rysowały drobne, lżejsze od dotyku piórka linie wokół podrażnionych miejsc. Każdy taki ruch zwiastował coś, czego najbardziej się bał: dotknięcie miejsca, gdzie ból palił najmocniej. Ale ona wciąż je omijała.
— Powiedz mi… — mruknęła, przesuwając paznokciem coraz bliżej, tak blisko, że czuł pod skórą każdy jej zamiar. — Czy ból staje się nie do wytrzymania?
Jej uśmiech był szeroki, złośliwy i wyraźnie rozbawiony jego napięciem.
— Bo wiesz… — jej paznokieć zatrzymał się centymetr od klipsa. — Mamy… hmm… dopiero jakieś dwie minuty za sobą.
Spojrzała na stoper w telefonie, obróciła go w palcach i westchnęła teatralnie.
— Czyli zostało ci jeszcze… och, całe wieki.
Jej paznokieć znów ruszył, okrążając klips jak drapieżnik swoją ofiarę.
— Wytrzymaj. Sprawiasz mi tym ogromną przyjemność.
Łukasz próbował utrzymać równy oddech, ale jego ciało robiło wszystko, by go zdradzić. Zaciski pulsowały bólem w rytmie jego serca, a każda kolejna sekunda była jak cienka igła wbijająca się głębiej, coraz bardziej namacalna. Zacisnął zęby, starając się skupić na czymkolwiek innym — jej zapachu, jej bliskości, ciepłym świetle świec — ale ból wciągał go jak wir. Czuł, jak jego własne ciało wymyka mu się spod kontroli. A ona… Ona tylko to obserwowała śmiejąc się cicho i zmysłowo — dźwiękiem, który mógłby być pieszczotą, gdyby nie niósł w sobie tego okrutnego zadowolenia. Jej śmiech wbijał się w jego psychikę jak zimna igła. Przerażała go tym, jak łatwo potrafiła go złamać bez podnoszenia głosu, bez brutalności, bez jednego mocniejszego ruchu. Tylko słowem. Uśmiechem. Paznokciem, który rysował kręgi wokół sutka, nigdy nie dotykając najboleśniejszego miejsca. To była władza absolutna.
Skulił palce u stóp, próbując opanować drżenie nóg. Każdy kolejny skurcz bólu sprawiał, że miał ochotę błagać, ale jednocześnie bał się otworzyć usta. Bał się, co mogłoby paść z jej ust w odpowiedzi. Że może go wyszydzić, nazwać mięczakiem, że każe mu zostać tak jeszcze dłużej, że powie coś gorszego — coś prawdziwego. A ona nachyliła się jeszcze bliżej, jej włosy musnęły jego żebra, jej perfumy otuliły go jak zadymiony welon, a paznokieć przesunął się tak blisko klipsa, że poczuł, jakby ból eksplodował z samego powietrza. Przyglądała się jego męce z pełnym rozbawieniem, jakby była to dla niej najlepsza rozrywka. Czerpała przyjemność z jego bólu, z jego walki z samym sobą, i z tego, jak skutecznie udało jej się go złamać.
— Jeszcze chwilę – powiedziała z wyraźnym zadowoleniem w głosie, delektując się każdą sekundą jego cierpienia. — Jesteś prawie na mecie… nooo… może w połowie drogi.
Kolejne sekundy mijały leniwie, a ból zaczynał go przerastać. Leżał na łóżku, skrępowany w sposób, który nie pozostawiał mu ani odrobiny złudzeń. Jego ręce były skute kajdankami wysoko nad głową, przypięte do stalowej ramy. Metal był zimny, bezlitosny. Za każdym razem, gdy próbował poruszyć nadgarstkami, czuł tylko, jak obręcze wgniatając się w skórę. Instynkt kazał mu szarpać się, mimo że wiedział, że to daremne. Napinał ramiona, unosił ciało, próbował znaleźć choć kilka centymetrów luzu… ale jedyne, co udawało mu się osiągnąć, to ostre otarcia na przegubach i głuchy brzęk metalu odbijający się w ciszy pokoju. Oddychał coraz ciężej. Jego ciało, mimo że starał się je kontrolować, zaczęło miotać się na łóżku, jakby samo próbowało uciec od narastającego cierpienia. Każdy, nawet najmniejszy ruch powodował, że kajdanki wbijały się w skórę głębiej, drażniąc nerwy, odbierając resztki stabilności. Jego jęki stawały się coraz głośniejsze, bardziej urywane. Ból nie był już tylko bodźcem — stawał się czymś, co zaczynało go pochłaniać od środka. Czuł, że traci kontrolę. Że ból przejmuje nad nim władzę. I że jedyne, co może zrobić, to oddychać — nierówno, spazmatycznie — i czekać, aż ona zdecyduje, kiedy to się skończy.
— Widzisz… — Paulina odezwała się cicho, prawie łagodnie, jakby mówiła o czymś zupełnie niewinnym. — Dobrze, że cię przykułam. Inaczej wyrwałbyś mi się przy pierwszej okazji.
Uśmiechnęła się delikatnie, ale w tym uśmiechu było coś chłodnego, jak błysk szkła.
— A wtedy popsułbyś mi całą zabawę.
Zawiesiła głos, niby niewinnie, niby żartem, lecz w jej spojrzeniu było coś, co nie pozostawiało wątpliwości.
— A ja bardzo nie lubię, kiedy ktoś psuje mi zabawę, Łukaszu.
Nachyliła głowę nieznacznie, ton przeszedł w melodię niemal czułą.
— Naprawdę, byłoby mi przykro.
Jej słowa przerywały co jakiś czas jego coraz głośniejsze jęki. Nachyliła się lekko, opierając łokieć na jego brzuchu, jakby prowadziła szczegółowe badanie.
— Powiedz mi, Łukaszu… — zaczęła miękkim, spokojnym tonem. — Co dokładnie czujesz w tej chwili?
Jej głos spływał na niego cicho, jakby zależało jej na precyzyjnym opisie, nie na ulżeniu.
— Jaki to ból? Pulsujący? Kłujący?
Zatrzymała spojrzenie na jego twarzy, badawczo.
— A może… piekący?
Jej pytanie brzmiało jak ciekawość naukowca, ale jej uśmiech — jak cierpliwa przyjemność kogoś, kto doskonale wie, że odpowiedź będzie tylko preludium do dalszej zabawy. Jej głos brzmiał uprzejmie, wręcz troskliwie. Ale w oczach miała błysk, który sprawiał, że słowa nabierały zupełnie innego znaczenia. Łukasz spróbował odpowiedzieć, choć gardło miał ściśnięte napięciem.
— To… to pali, Paulinko… ciągle mocniej… jakby… jakby coś ściskało mnie od środka… — wydusił przez zęby, głos drżał mu od bólu. — Ciężko mi wytrzymać… Proszę, ja chyba nie dam rady.
Skinęła powoli głową, jak wykładowczyni analizująca ciekawą wypowiedź studenta.
— Rozumiem — powiedziała z pełnym, niemal współczującym spokojem. — To całkiem typowa reakcja przy tych zaciskach.
I wtedy uśmiechnęła się. Nie szeroko — delikatnie, z tym charakterystycznym błyskiem w spojrzeniu, który mówił jasno: bawi mnie to bardziej, niż powinno.
— Fascynujące, jak pięknie cierpisz — powiedziała lekko, z nutą przyjemności w głosie. — Zdecydowanie lepiej, niż się spodziewałam.
Jej paznokieć zatoczył powolny łuk tuż przy klamrze, nie dotykając go bezpośrednio, ale sprawiając, że jego ciało napięło się w oczekiwaniu na ból, który nie nadszedł.
— Wiesz… cierpienie potrafi być naprawdę piękne — dodała cicho. — Zwłaszcza takie, które ktoś znosi dla mnie.
Łukasz spróbował zaśmiać się słabo, chociaż brzmiało to bardziej jak łkanie.
— Łatwo ci mówić… — wydusił, drżącym głosem. — Piękne jest, bo to ja cierpię, nie ty…
— Oczywiście, że łatwo — odpowiedziała z miękką, rozbawioną pewnością. — Bo ty cierpisz dla mnie. Nawet nie wiesz jakie to cudowne, móc patrzeć, jak ktoś oddaje ci swoje ciało, wolę i godność… tylko po to, żebyś była zadowolona.
Przesunęła paznokieć bliżej klipsa, prawie dotykając miejsca, które pulsowało bólem.
— A ja naprawdę lubię na ciebie patrzeć w takim stanie — dodała prawie szeptem. — Uwierz mi. To jest dla mnie absolutnie zachwycające i podniecające.
Zerknęła na stoper i westchnęła teatralnie.
— Trzy minuty czterdzieści pięć sekund. Wciąż masz bardzo dużo czasu, mój drogi.
To wszystko zaczęło go już coraz bardziej przerastać. Najpierw wyrwał mu się cichy, urwany dźwięk — nie tyle szloch, co rozpaczliwe wciągnięcie powietrza, jakby próbował powstrzymać coś, co nieuchronnie nadchodziło. Chwilę później kolejny, już bardziej słyszalny. A potem następny — trzęsący, pełen bezsilności, zupełnie niekontrolowany. Łzy zaczęły spływać mu po skroniach, zatrzymując się na włosach przy poduszce. Oddychał nierówno, klatka piersiowa unosiła się i opadała gwałtownie. Drżał na całym ciele, jakby ból wychodził z niego warstwa po warstwie. Paulina patrzyła na to uważnie, w skupieniu, które nie miało w sobie ani okrucieństwa, ani współczucia. To była czysta obserwacja. Jakby badała go, notowała w myślach każdy szczegół — rytm jego oddechu, sposób, w jaki napinały mu się mięśnie, drżenie dłoni, ścieżkę, jaką łzy rysowały na jego policzkach.
— Tak — powiedziała cicho, z tonem prawie uznania. — Właśnie tak.
Jej dłoń opadła na materac obok jego twarzy. Nie dotknęła go — trzymała ją tuż przy nim, jakby po to, by jeszcze bardziej uświadomić mu, jak bardzo jest zdany tylko na siebie i na ból, który mu zadała. Kącik jej ust uniósł się lekko, spokojnie, prawie ciepło ale było to ciepło, które nie dawało żadnego ukojenia.
— Kontynuuj — poleciła, tonem pozornie łagodnym. — Opowiadaj, co czujesz. Chcę to usłyszeć.
Łukasz spróbował mówić, ale słowa rwały mu się jak nitki.
— To… to jest… za dużo… Paulinko… ja… ja nie… — urwał, zaciskając powieki, bo ból znowu przeszedł przez niego jak fala. Próbował nabrać powietrza, ale głos załamał mu się w połowie. — Proszę… to boli… to naprawdę… bardzo… już… nie mogę…
Każde kolejne słowo zamieniało się w skargę, a potem w jęk, krótki, wstydliwy, wymuszony bólem, którego nie potrafił już ukryć ani kontrolować. Paulina nachyliła głowę, jakby chciała usłyszeć lepiej.
— Dalej — powtórzyła, tym razem wyraźniej. — Zadałam ci pytanie.
W jej głosie nie było już miękkiej ciekawości. Był chłód. Ostry, surowy ton, który przeszył go jak brzytwa. To nie była prośba. To był rozkaz. Łukasz spróbował unieść głowę, spróbował złapać jej spojrzenie, ale ból pulsował tak intensywnie, że jego ciało samo opadało na materac. Z gardła wyrwał mu się stłumiony jęk.
— Nie mogę… — wyszeptał zachrypniętym głosem. — Ja… nie… nie dam rady…
Paulina zmrużyła oczy, wyprostowała się minimalnie, jakby jej cierpliwość została wystawiona na próbę.
— Odpowiedz! — powiedziała jeszcze ostrzej.
Jego oddech zamienił się w krótkie, rwane drgnięcia klatki piersiowej. Ból zacisków był już nie tylko fizyczny — rozsadzał mu myśli, odbierał zdolność składnego mówienia. Chciał jej odpowiedzieć. Chciał być posłuszny. Ale każde słowo rozpadało się, zanim zdążyło nabrać odpowiednią formę.
— Nie… nie mogę… — powtórzył, tym razem bardziej jak skarga niż słowa. — To… za… mocne… Paulinko… błagam…
Jego głos załamał się całkowicie.
— Proszę… proszę… zdejmij to… proszę… już… nie… wytrzymam…
Ostatnie słowa były tylko szeptem. Nie zdaniem. Nie odpowiedzią. Nie prośbą nawet. Były desperacją. Powtarzał je jak mantrę — krótką, rwącą się, urywaną.
— Nie mogę… nie mogę… błagam… Paulinko… proszę… zdejmij… zdejmij…
Każde „nie mogę” było coraz bardziej płaczliwe, każde „proszę” coraz bardziej rozpaczliwe, każde „Paulinko” brzmiało jak tonący człowiek wyciągający rękę w ciemności. Paulina patrzyła na niego z góry — spokojna, niewzruszona, jakby to wszystko było dokładnie tym, czego chciała. Gdy jego jęki stawały się coraz bardziej desperackie, delikatnie zaczęła gładzić go po udach i brzuchu. Jej dotyk był zaskakująco czuły, wręcz kojący, ale kontrastował z bólem, który jednocześnie mu zadawała. Głaskała jego ciało, jakby próbowała uspokoić go w tej męce, jednocześnie nie przerywając narastającego cierpienia.
— Spokojnie — szeptała, jej głos był miękki, niemal kojący. — Jeszcze chwilę, wytrzymaj… Już prawie koniec.
Mimo narastającego bólu, próbował skupić się na jej dotyku, na tym, jak jej dłonie przesuwają się po jego ciele, ale każdy kolejny skurcz przypominał mu o rzeczywistości, w której się znalazł. Jego ciałem wstrząsały mimowolne drgawki, a jęki były już niemal krzykami, gdy walczył o przetrwanie ostatnich chwil tego wyzwania. Wciąż gładząc go delikatnie, obserwowała, jak jego ciało reaguje, jak jego skóra się napina i jak widać było każdą oznakę bólu. Nachyliła się nad nim, patrząc mu prosto w oczy. Jej uśmiech był ciepły, ale jednocześnie pełen dominacji. Delikatnie przyłożyła swoją dłoń do jego policzka, zmuszając go, by skupił się na jej twarzy, a nie na narastającym bólu.
— To już ostatnie pół minuty – powiedziała cicho, niemal kojąco, ale z wyraźnym tonem rozkazu. — Wytrzymaj dla mnie, proszę.
Jej słowa były jednocześnie obietnicą i wyzwaniem. Łukasz wiedział, że musi wytrzymać. Dla niej, dla Pauliny, która była dla niego wszystkim. Każda sekunda tej ostatniej minuty wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a jego umysł był rozdzierany przez emocje – ból, uległość i chęć zadowolenia jej.
A ona, wciąż gładząc go po brzuchu i udach, obserwowała, jak jego ciało walczy, jak stara się przetrwać ostatnie chwile tego wyzwania. Jej dotyk był teraz niemal czuły, jakby próbowała dodać mu sił, jednocześnie wiedząc, że każda sekunda przybliża ich do końca tej próby.
— Robisz to dla mnie, Łukasz – powtórzyła, niemal szeptem. — Wytrzymaj jeszcze tylko chwilę. Musisz wytrzymać! Jeśli nie dasz rady będę bardzo zawiedziona.
Słysząc jej słowa, zacisnął zęby i starał się skupić na jej głosie, na jej dotyku, ignorując ból. Wiedział, że jeśli wytrzyma, jeśli przetrwa te ostatnie sekundy, będzie to jego sposób na pokazanie jej, jak bardzo jest dla niej gotów się poświęcić. Widząc, że z trudem wytrzymuje ostatnie sekundy, uśmiechnęła się z wyraźnym zadowoleniem. Gdy czas dobiegł końca, nachyliła się nad nim i szepnęła
— Udało ci się. Jestem z ciebie taka dumna.
Delikatnie zaczęła odpinać klamry, które przez ostatnie minuty zadały mu tyle bólu i cierpienia. Każde zdjęcie zacisku przynosiło tak upragnioną ulgę, choć początkowo ból po uwolnieniu skóry był jeszcze intensywniejszy. Gdy obie klamry zostały zdjęte, złożyła na jego ustach namiętny pocałunek, pełen satysfakcji i nagrody za jego poświęcenie. Jej ciało delikatnie poruszało się nad nim, a pocałunek stawał się coraz bardziej zmysłowy, jakby chciała wynagrodzić mu cierpienie, które mu zadała. W tej chwili Łukasz poczuł, że mimo wszystkiego, przez co przeszedł, był gotów zrobić to dla niej jeszcze raz, wiedząc, jak bardzo jej na tym zależało. Z satysfakcją patrząc na niego, delikatnie odpięła mu kajdanki, które przez cały czas trzymały go unieruchomionego. Gdy jego ręce wreszcie zostały uwolnione, Paulina położyła się na jego torsie, mocno i czule przytulając się. Jej ciepło i bliskość były teraz dla niego jak balsam na wszystkie doznane cierpienia. Objął ją delikatnie, jego dłonie przesuwały się powoli po jej plecach, gładząc ją z troską i czułością. Jej oddech uspokajał się z każdą chwilą, a palce głaskały powoli jego włosy a gdy poczuła, że napięcie w jego ciele zaczyna ustępować, delikatnie musnęła ustami jego skroń.
— Dziękuję ci, Łukaszu… — wyszeptała. — Zrobiłeś to dla mnie. Wiem, jak bardzo bolało. Naprawdę to widziałam. I właśnie dlatego jestem z ciebie taka dumna. Sprawiłeś mi ogromną przyjemność.
Łukasz otarł oczy, ale kolejne łzy same wypływały, ciche, niepowstrzymane.
— Paulinko… ja… ja nigdy w życiu… — wyjąkał. — To był… ból nie do wytrzymania. Nigdy… nigdy nie czułem czegoś takiego. Przez chwilę myślałem, że… że oszaleję…
Przytuliła go mocniej, jej dłoń przesunęła się po jego karku.
— Wiem — szepnęła z miękkim zrozumieniem. — Czułam, jak bardzo cię to boli. I tym bardziej doceniam, że nie poddałeś się. To było dla mnie piękne. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo.
Łukasz wciągnął powietrze, drżąc.
— Jesteś… jesteś naprawdę sadystką — powiedział nagle, ze zmieszaniem, ze strachem, ale też z czegoś w rodzaju podziwu. — Prawdziwą sadystką.
Paulina uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. W jej spojrzeniu było coś zupełnie nowego — nie chłód, nie władcza pewność, lecz coś miękkiego… prawie niewinnego. Jakby przez krótką chwilę grała rolę kobiety, która sama nie wie, skąd bierze się jej okrucieństwo.
Pochyliła głowę odrobinę, jakby przepraszająco, choć w jej ustach nie było nawet cienia skruchy.
— Wiesz, Łukaszu… — zaczęła cicho, z tonem, który brzmiał jak wyznanie. — Ja naprawdę czasem czuję, że powinnam być łagodniejsza. Ale… ja taka po prostu jestem.
Jej palce musnęły jego policzek bardzo delikatnie.
— To nie jest rola — dodała, tym miękkim, prawie niewinnym tonem. — Nie udaję, nie planuję to po prostu we mnie jest. Ja… nie potrafię inaczej. Nie chcę.
Westchnęła teatralnie jak kobieta, która z lekkim smutkiem przyznaje się do słabości, na którą nie ma wpływu.
— A ból… — jej usta drgnęły lekko, jakby nie chciała, by to zabrzmiało zbyt poważnie. — Jest dla mnie jak oddech. Muszę go zadawać, żeby być spokojna. Żeby być szczęśliwa i spełniona.
Spojrzała na niego lekko udawanym zakłopotaniem.
— Wiem, że to dużo. Wiem też, że nie każdy potrafi to unieść. Ale ja nie zmienię tego.
Przysunęła się bliżej, jej dłoń zatrzymała się na jego szyi.
— Jeśli chcesz być obok mnie… — wyszeptała tak słodko, że aż niepokojąco — musisz przyjąć mnie taką, jaka jestem. W całości. Z tym wszystkim, co w sobie noszę.
Uśmiechnęła się lekko, prawie łagodnie, jakby właśnie wyznała mu coś intymnego i kruchego — choć w rzeczywistości mówiła o swojej potrzebie ranienia.
— Inaczej… to nie ma sensu.
Jej niewinny uśmiech i łagodny ton tylko podkreślały prawdę, która była twarda jak stal.
Łukasz przełknął ślinę, wciąż roztrzęsiony. Odpowiedział po chwili, półszeptem:
— Chcę. Chcę być przy tobie. Będę się starał… naprawdę. Tylko… to bolało tak bardzo… że myślałem, że nie wytrzymam. Paulinko… to było jak… jakby moje ciało miało pęknąć.
Jej usta dotknęły jego ucha, głos był miękki, prawie czuły… ale w środku miała tę samą mroczną dumę.
— Wiem. Właśnie dlatego było tak pięknie. I dlatego tak bardzo mnie to poruszyło.
Oparła głowę na jego piersi, zamykając oczy.
— Odpocznij teraz — dodała cicho. — Zasłużyłeś.
Jej ciało rozluźniło się całkowicie, wtulone w niego. A on — zmęczony, obolały, ale otoczony jej ciepłem — czuł, że ból ustępuje, pozostawiając jedynie echo. I mimo tego wszystkiego, mimo łez, mimo wstydu, mimo panicznego strachu sprzed kilku minut czuł tylko jedno: że kocha ją jeszcze bardziej.
Delikatnie gładził jej plecy, przesuwając dłonie po jej gładkiej porcelanowej skórze, sięgał dłonią aż do jedwabiu jej pończoch. Jego dotyk był pełen czułości, jakby chciał przekazać jej wszystko, co czuł, bez używania słów. Nachylił się i szepnął jej do ucha:
— Kocham cię, Paulinko.
Ale odpowiedź nie nadeszła – Paulina zasnęła chwilę wcześniej.
Bojąc się poruszyć, by jej nie obudzić, leżał nieruchomo, starając się znaleźć wygodną pozycję, choć klatka uwierała go coraz bardziej. Uczucie ucisku było nieprzyjemne, ale mimo dyskomfortu czuł się na swój sposób szczęśliwy, mając ją przy sobie, tak blisko. Z czasem jego własne zmęczenie zaczęło go pokonywać.
Zasnął.
Jak Ci się podobało?