Wilczyca (VI)

12 grudnia 2025

Opowiadanie z serii:
Wilczyca

1 godz 28 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Kolejny dzień weekendu w hotelu na zamku przynosi następne próby, którym Łukasz musi stawić czoła. A tymczasem Michał zdobywa się na odwagę próbując zbliżyć się do Pauliny.

Rozdział VI  Wspólny weekend, część 2

Lidzbark Warmiński, grudzień 2023


Obudził go cichy, jednostajny dźwięk wody lecącej z kranu. Otworzył oczy powoli, jeszcze trochę zamroczony snem, i uświadomił sobie, że był w łóżku sam. Z łazienki dobiegało ciche pluskanie — regularne, rytmiczne, jakby ktoś napełniał dłonie wodą i pozwalał jej opaść z powrotem do umywalki. Chwilę później usłyszał szelest materiału, ciche stuknięcie drzwi, a potem zobaczył ją. Paulina wyszła z łazienki, wycierając buzię w ręcznik. Miała na sobie sportowy strój — obcisły, czarny top odsłaniał jej brzuch, na którym wyraźnie rysowały się mięśnie. Spodenki z białym logo Nike przylegały do jej bioder i ud jak druga skóra. Na nogach miała białe buty treningowe i krótkie skarpetki. Włosy związała w niedbały, ale idealny kucyk. Zatrzymała się w progu, spojrzała na niego — i uśmiechnęła się ciepło, tak zupełnie inaczej niż wczoraj.

— Dzień dobry. Jak spałeś?

Łukasz przełknął ślinę, siadając na łóżku, wciąż lekko oszołomiony jej widokiem.

— Dobrze… chyba dobrze. A ty… co robisz o tej godzinie?

W jej spojrzeniu pojawiło się lekkie rozbawienie, jakby pytanie było równie oczywiste, jak to, że właśnie stoi w stroju do ćwiczeń.

— Idę na siłownię — odpowiedziała tonem, jakby to było najnormalniejsze na świecie. — Wrócę za godzinę. Później chcę wziąć prysznic, a o dziewiątej trzydzieści idziemy na śniadanie.

Podeszła do niego bliżej, nachylając się tak, że mógł poczuć zapach jej świeżych perfum. Przez chwilę patrzyła na jego tors — na zaczerwienione, wciąż wrażliwe sutki.

— Przyłóż sobie tam lód. Po wczorajszym ci się przyda — powiedziała łagodnie, ale z tym charakterystycznym tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu. — I doprowadź się do porządku. — dodała, jakby wydając prostą, codzienną komendę. 

Zanim wyszła, pochyliła się w jego stronę i posłała mu delikatnego buziaka w powietrzu. Potem odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Jej sylwetka — wysportowana, filigranowa, ciasno opięta czarnymi spodenkami — poruszała się z naturalną pewnością. Pośladki unosiły się w rytmicznym, sprężystym kroku, a nogi, długie, napięte, idealnie zarysowane sprawiły, że Łukasz na moment wstrzymał oddech. Zachwycił się nią całkowicie. Znowu. Jakby za każdym razem odkrywał coś na nowo. Drzwi cicho zamknęły się, a on został sam, obolały, rozgrzany, szczęśliwy i oszołomiony tym, jak łatwo mogła zmieniać role, nastroje i twarze i jak bardzo go to pociągało. Podniósł się powoli z łóżka, z ciężkością człowieka, którego ciało wciąż pamięta każdą sekundę wczorajszych tortur. Mięśnie paliły go przy każdym ruchu, a skóra sprawiała wrażenie, jakby była o rozmiar za ciasna. Zrobił pierwszy krok i od razu poczuł lekkie szarpnięcie bólu w klatce piersiowej. Westchnął cicho. Na środku pokoju stały szpilki Pauliny — te same, które wczoraj tak pięknie prezentowały się na jej idealnych stopach, połyskujące delikatnie w świetle poranka. Schylił się, podniósł je ostrożnie, jakby były czymś cennym, niemal sakralnym. Ich ciężar, ich zapach, lekko wyczuwalna woń skóry i jej perfum — wszystko to uderzyło go. Zaniósł je pod drzwi i ustawił starannie obok pozostałych butów. Równo, symetrycznie, dokładnie tak, jakby chciał uniknąć choćby najmniejszego nieporządku w świecie, który należy do niej.

Dopiero wtedy skierował się do łazienki. Światło nad lustrem zapaliło się gwałtownie. Stanął przed nim nagi, a odbicie uderzyło go jak przerażająca prawda. Sutki miał zaczerwienione, nabrzmiałe, groteskowo wyeksponowane przez klamry i zaciski, które mu zakładała. Na mostku i ramionach widniały zadrapania. Podłużne, cienkie, niektóre ledwo widoczne, inne wyraźne. Na nadgarstkach ciemniały ślady po kajdankach — wyżłobione, surowe. Na jego penisie była stalowa klatka. Patrzył na siebie długo. Oddychał płytko. I wtedy wróciła myśl: “To ona mi to zrobiła. Moja piękna sadystka”. Niemal zawstydził się, jak bardzo to słowo go ekscytowało. Jeszcze poprzedniego wieczoru był pewien, że tego nie przetrwa. Był pewien, że klatka na męskości, zaciski na sutkach, jej paznokcie, jej śmiech — że to wszystko go złamie. A jednak stał tu. Cały. Oddany. Spełniony w sposób, którego jeszcze tydzień temu nie potrafiłby nazwać. Zaskakiwało go to najbardziej: Jak tak piękna osoba — tak filigranowa, elegancka, spokojna — potrafi być jednocześnie kimś tak okrutnym? I jak bardzo jego fantazje, pragnienie jego własnej niewoli potrafiły go pochłonąć. Wziął prysznic, próbując zmyć z siebie resztki potu i zapach wczorajszej nocy. Woda spływała po jego skórze, ale każde miejsce, którego dotknęły zaciski, paliło jak ogień. Zacisnął zęby. Kiedy zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik, pierwszy nieuważny ruch wystarczył, by gwałtowny ból przeszył jego klatkę piersiową. Sutki zapiekły żywo, mocniej niż się spodziewał — jakby ciało pamiętało każdy ułamek wczorajszego cierpienia. Syknął przez zęby, przykładając materiał ostrożniej.

Jeszcze raz spojrzał w swoje odbicie w lustrze i dopiero wtedy, zobaczył na szafce obok kosza jej bieliznę. Była odłożona tak, jakby zsunęła się z jej ciała w jednym miękkim, kobiecym ruchu. Czerń, koronka, delikatność — wszystko to uderzyło w niego. Podszedł bliżej, jakby nie do końca pewien, czy powinien. Najpierw dotknął pończoch. Cienkie, jedwabiste, niemal nierealnie gładkie — sunęły po jego palcach jak woda, jak coś nietykalnego. Mógłby przysiąc, że czuł w nich jeszcze ciepło jej skóry; echo wczorajszych ruchów, jej nóg, jej bioder. Potem sięgnął po biustonosz. Był lekki, misterny, jakby utkany z powietrza i niewidzialnych nici. Materiał miękko uginał się pod dotykiem, subtelny jak skrzydło motyla. Przyłożył go bliżej twarzy — delikatnie, jakby był czymś zakazanym. Poczuł zapach jej ciała. Czysty, kobiecy, elegancki. Spojrzał na metkę: Agent Provocateur. Najwyższa półka. Taka, o której nawet nie myślał, że istnieje w realnym świecie, poza Instagramem i witrynami butików w Londynie lub Paryżu. Zrobiło mu się gorąco. A jednocześnie wstyd zalał go od stóp do głów — jakby został złapany na czymś intymnym, czego nie powinien robić. Odetchnął nerwowo i odłożył wszystko dokładnie tak, jak leżało, z niemal nabożną ostrożnością. Odwrócił się. W lustrze ponownie zobaczył własne odbicie: czerwone sutki, ślady po paznokciach, po kajdankach, po jej dłoniach. I w tej chwili miał w głowie tylko jedną, niepokojącą myśl: “Ona mnie już całkowicie ma. W każdej części ciała. W każdej myśli. W każdym oddechu”. I im bardziej go to przerażało, tym bardziej był jej oddany. Pragnął jej jeszcze bardziej przez to.

Wrócił do pokoju i podszedł do zabudowy, która stała w kącie. Lodówka zabuczała cicho, gdy otworzył drzwiczki. Wziął metalowy pojemnik, wrzucił do niego kilka kostek lodu i na chwilę wpatrywał się w nie, jakby musiał się psychicznie przygotować. Usiadł na kanapie, ułożył ręcznik na kolanach i przyłożył pierwszą kostkę do spuchniętego, nabrzmiałego sutka. Natychmiast syknął. Ból był ostry, przeszywający — jakby lód wywołał gwałtowne wspomnienie wczorajszych zacisków, ale po chwili zaczęło to działać. Chłód łagodził pulsowanie, rozmywał gorąco skóry. Przyciskał kostkę jeszcze chwilę. Potem zamienił na drugą. Każde dotknięcie przynosiło ulgę, ale też przypominało mu o niej — o jej dłoniach, paznokciach, o jej uśmiechu, o tym, jak patrzyła na jego cierpienie. I o tym, jak kazała mu mówić o bólu. Gdy kostki stopniały, odchylił się na oparcie i sięgnął po pilota. Włączył telewizję — jakiś poranny magazyn, szum głosów, pogoda, skróty informacji, żółty pasek z informacją o kolejnej aferze w rządzie. Nic, co byłby w stanie śledzić. Lekko zniechęcony wstał i podszedł do krzesła, na którym czekały przygotowane wcześniej ubrania. Najpierw t-shirt. Przez chwilę zawahał się, wiedząc, co go czeka, ale w końcu wciągnął go przez głowę. Materiał opadł na ciało i natychmiast poczuł ostre, piekące ukłucie, jakby koszulka drasnęła świeżo obnażoną ranę. Syknął. T-shirt ocierał się dokładnie o najbardziej bolesne miejsca. Każdy milimetr ruchu przypominał mu o wczorajszym bólu. Potem jeansy — sztywne, chłodne od porannego powietrza. Wsunął się w nie powoli, ostrożnie, niemal jak starzec. Każde pochylenie powodowało, że koszulka dotykała zaczerwienionej skóry. Zapiął guzik, zaciągnął suwak. Na to luźna bluza — bardziej konieczność niż wybór, bo czuł, że przebywanie dziś w czymkolwiek obcisłym graniczyłoby z torturą. Podszedł do lustra. Wyglądał normalnie — jak zwykły facet szykujący się na śniadanie w hotelu. Ale pod materiałem wciąż paliły go ślady, po tym, co mu zrobiła. Uśmiechnął się pod nosem. Cichy, prawie nieprzytomny uśmiech mężczyzny, który sam nie wierzy, jak bardzo może tęsknić za kimś, kto jeszcze kilka godzin temu doprowadził go do łez i spazmów bólu.

Punktualnie o dziewiątej klamka poruszyła się lekko i drzwi otworzyły się z krótkim, miękkim szelestem. Paulina weszła do pokoju. W dłoni trzymała ręcznik, z którego korzystała podczas treningu. Jej policzki były zaróżowione od wysiłku, a na skroniach błyszczały mikroskopijne drobinki potu. Wyglądała świeżo, energicznie — jak ktoś, kto wrócił zadowolony z siebie po dobrze zrobionym treningu. Łukasz podniósł się natychmiast.

— Co robiłaś? Jak było? — zapytał, nie mogąc oderwać od niej wzroku. 

Odsunęła wilgotny od potu kosmyk włosów na bok i oparła ręcznik na ramieniu. Jej oddech wciąż był lekko przyspieszony.

— Intensywnie — odpowiedziała z lekkim, usatysfakcjonowanym uśmiechem. — Najpierw rozgrzewka, jakieś dziesięć minut. Dynamiczne rozciąganie, mobilizacja. Potem kalistenika. Robię ją prawie codziennie rano. Podciągania, pompki, trochę ćwiczeń na core — mówiła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. — A na koniec… — wzruszyła lekko ramionami i ponownie odsunęła z czoła kilka wilgotnych włosów — intensywny bieg na bieżni. W sumie zleciała godzina. 

Uśmiechnęła się do niego, tym swoim lekkim, nieco pobłażliwym uśmiechem, jakby spodziewała się, że i tak niewiele z tego rozumie. Łukasz, zauroczony, zrobił krok, jakby chciał ją przytulić, pogratulować, cokolwiek — ale ona odsunęła go jednym, krótkim, niemal niedbałym gestem dłoni.

— Nie podchodź — powiedziała spokojnie. — Jestem cała spocona.

Jej ton był rzeczowy, ale łagodny. Jakby mówiła mu: „później”. Przeszła obok niego, otworzyła drzwi do łazienki i zniknęła za nimi bez dalszych wyjaśnień. Chwilę później usłyszał, jak odkręca wodę. Najpierw charakterystyczny metaliczny stuk zaworu, potem jednostajny szum prysznica, który wypełnił pokój równym, uspokajającym rytmem. Stał przez moment w bezruchu, wsłuchując się w ten dźwięk i myśląc o niej — zmęczonej, pięknej, silnej — stojącej teraz pod strugami wody.

Wyszła z łazienki owinięta hotelowym szlafrokiem, z którego unosiła się jeszcze lekka mgiełka ciepła, a wilgotne kosmyki włosów opadały jej na policzki i kark. Minęła go bez słowa, lekko muskając jego ramię zapachem świeżego żelu pod prysznic, po czym podeszła do szafki, w której leżały jej rzeczy. Wyjęła starannie złożoną bieliznę, półprzezroczyste cieliste rajstopy, czarne obcisłe dżinsy i idealnie skrojony czarny golf. Jej ruchy były spokojne, praktyczne, bez pośpiechu — jakby miała pełną świadomość, że i tak wszystko toczy się według jej rytmu. Wróciła do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Gdy pojawiła się ponownie, wyglądała jak zupełnie inna wersja siebie niż ta sprzed chwili. Włosy miała upięte a na twarzy subtelny makijaż: odrobina podkładu, delikatnie podkreślone brwi, maskara, minimalny rozświetlacz na kościach policzkowych, który dawał wrażenie naturalnego blasku. Ciało, otulone czarnym golfem i obcisłymi jeansami, prezentowało się pięknie i zmysłowo. Podeszła do Łukasza. Jej dłoń spoczęła na jego ramieniu — spokojna, pewna, kontrolująca.

— Idziemy na śniadanie? — zapytała.

Spojrzał na nią tak, jakby pierwszy raz widział ją w świetle dziennym. Piękną. Władczą. Zmysłową. Niedoścignioną.

— Teraz już wiem, dlaczego masz tak piękne i niesamowite ciało — powiedział. 

Paulina skinęła głową.

— Tak. To w dużej mierze zasługa mojego trenera personalnego, Andreasa. Kiedy tylko jestem w Berlinie, pracuję z nim. Układa mi całe plany treningowe i dietę. Dba o to, żebym była zawsze w formie.

— Trzeba więc przyznać, że robi świetną robotę — powiedział, patrząc na nią oczami pełnymi uwielbienia.

Spojrzała mu w oczy — głęboko, spokojnie, z drapieżną kokieterią.

— Wiesz… czasem zastanawiam się, czy mężczyźni naprawdę potrafią docenić takie ciało jak moje — powiedziała cicho, przesuwając dłonią po linii swojego boku. — Nie jest klasycznie krągłe. Nie mam tych pełnych kształtów, które podobno czynią kobietę bardziej kobiecą. A wy przecież lubicie, kiedy kobiety takie są.

Nie było w tym ani wstydu, ani kompleksu. Przeciwnie — brzmiała jak ktoś, kto podsuwa temat tylko po to, by usłyszeć właściwą odpowiedź. Łukasz natychmiast pokręcił głową.

— Paulinko, ty jesteś absolutnie wyjątkowa. Twoje ciało jest idealne. Doskonale zbudowane, piękne, silne. Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety.

Jej uśmiech był powolny, pełen satysfakcji, ale wciąż podszyty wyrafinowaną przewrotnością. Podniosła jego dłoń, prowadząc ją do swojej piersi — delikatnie, świadomie. Pozwoliła mu poczuć jędrność, subtelność kształtu, idealne napięcie skóry pod cienkim golfem.

— Widzisz? — wyszeptała. — Nie mam wielkich cycków, ale to nie znaczy, że każdy centymetr mojego ciała nie wymaga oddawania czci. Nie porównywania. Nie komentowania. Czczenia.

Zatrzymała jego dłoń dokładnie tam, gdzie chciała.

— A ty… — dodała chłodnym tonem — coraz lepiej rozumiesz, jak to się robi.

Łukasz przełknął ciężko ślinę, kompletnie zahipnotyzowany.

— Paulinko… naprawdę jesteś doskonała. W każdej części. Jesteś boginią.

Puściła jego dłoń, jakby decydowała, że to już wystarczy. Odwróciła się, spojrzała na niego bokiem, kątem oka i tym razem uśmiechnęła się bardziej złośliwie.

— A tobie… — zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów — też przydałoby się trochę treningu.

Łukasz aż się speszył.

— Ja… mam karnet. Tylko… ostatnio nie mam kiedy chodzić.

Paulina uniosła brew z wyraźnym politowaniem.

— Każdy tak mówi.

Wzięła z komody małą torebkę, poprawiła włosy i rzuciła mu krótkie spojrzenie, w którym było i rozbawienie, i ocena, i coś, co przypominało niewypowiedziany rozkaz.

— Idziemy na śniadanie. Jestem głodna.

Wyszli z apartamentu, miękki dywan hotelowego korytarza tłumił kroki. Paulina szła przodem — pewna siebie, elegancka, z ruchem bioder, który był jednocześnie zmysłowy i zupełnie nieświadomy. Łukasz trzymał dystans pół kroku zza nią, czując w ciele każde echo wczorajszej nocy. Przed windą stanęli obok siebie. Spróbował trzymać się prosto, ale drobny grymas bólu zamigotał na jego twarzy, ledwo zauważalny — dla każdego poza nią. Odwróciła głowę i spojrzała na niego wzrokiem, który przenikał go na wskroś. Bez słowa podeszła pół kroku bliżej i położyła dłoń na jego torsie — nie przy obolałych sutkach, tylko obok, na mięśniu piersiowym, jakby zaznaczała terytorium. Jej dotyk był miękki, ale władczy.

— Nie przytulisz mnie? — zapytała cicho, z lekkim półuśmiechem, który jednocześnie prowokował i sprawdzał. — A może jesteś zły… za to, co ci wczoraj zrobiłam?

W jej głosie brzmiała niewinna ciekawość, ale w oczach — zimna, drapieżna pewność, że zna odpowiedź. Łukasz dał się wciągnąć w jej gierkę i od razu pokręcił głową.

— Zły? Na ciebie? — jego głos zadrżał. — Paulinko, ostatnia rzecz, jaką mógłbym czuć, to złość. To, co zrobiłaś… było… — szukał słów, przełykał powietrze — czymś, co zapamiętam na całe życie. — Jesteś jak bogini, której się nie kwestionuje. Dla której mój ból ma znaczenie i jest ofiarą. A ja… ja jestem dumny, że mogłem sprawić ci przyjemność. Że mogłem… wytrzymać dla ciebie.

Jej dłoń przesunęła się o centymetr wyżej, po jego mostku, zupełnie jakby chciała sprawdzić rytm jego serca. Udała zaskoczenie, choć oczy błyszczały satysfakcją.

— Dumny? — mruknęła miękko. — To dobrze. Bardzo dobrze.

Winda przyjechała z cichym dźwiękiem. Paulina odsunęła dłoń, jakby odbierała mu nagrodę, na którą jeszcze nie zasłużył. Odwróciła się i pierwsza weszła do środka — nie oglądając się, pewna, że on pójdzie za nią. Winda zamknęła się za nimi cichym dźwiękiem, a Paulina, jakby kontynuując myśl z korytarza, odwróciła się lekko w jego stronę. Jej dłoń uniosła się, przeciągnęła po materiale jego bluzy.

— Wiesz Łukaszu, wczoraj mogło być znacznie gorzej — powiedziała tonem, jakby mówiła o pogodzie. — Naprawdę znacznie gorzej.

Jego oczy rozszerzyły się lekko.

— Gorzej…? Jeszcze gorzej? — powtórzył niepewnie.

Westchnęła miękko, niemal teatralnie.

— Oczywiście. Mogłam cię przecież jeszcze na koniec oćwiczyć pejczem. — Jej głos był tak lekki, jakby mówiła o wyborze deseru. — Albo… — zawiesiła głos, jakby bawiła się jego reakcją — użyć trzcinki. Wyobraź sobie, jak pięknie wyglądałbyś po pięćdziesięciu razach. Śniadanie musiałbyś jeść na stojąco. 

Zrobiła krok bliżej — tak, że ich ramiona prawie się zetknęły.

— Masz jednak szczęście — dodała szeptem. — Nie zabrałam ze sobą nic więcej, poza tą czarną skrzyneczką, ale ona wystarczyła, prawda?

Łukasz przełknął ślinę.

— Paulino… naprawdę mogłabyś…? — zawahał się. — Mogłabyś naprawdę zrobić mi coś takiego?

Jej odpowiedź była natychmiastowa. I absolutnie szczera. Spojrzała na niego tak, jak patrzy ktoś, kto zna odpowiedzi, zanim padną pytania. Z rozbawieniem i lekceważącą pewnością, od której uginały mu się nogi.

— Oczywiście, że mogłabym, co to za głupie pytanie — odparła, jakby to było oczywiste. — Zrobiłabym to bez cienia zawahania się. A nawet z przyjemnością.

Przysunęła głowę, a jej szept musnął jego ucho.

— A ty? Ty musiałbyś wszystko wytrzymać. Bo jeśli jesteś mój, jeśli naprawdę chcesz, żebym była twoją boginią, to twoją rolą jest znosić wszystko, co uznam za właściwe.

Łukasz nie zastanawiał się ani sekundy.

— Tak — wyszeptał. — Dla ciebie wszystko.

Paulina uśmiechnęła się jak ktoś, kto z zadowoleniem patrzy na dokładnie taki efekt, jaki zamierzał osiągnąć.

— Wiem — szepnęła.

Jej usta wciąż były tak blisko jego ucha, że czuł jej oddech. Przez ułamek sekundy myślał, że jeszcze coś mu wyszepcze, ale ona miała inny plan. Zacisnęła zęby na płatku jego ucha. Ból był ostry, szybki, krótki, jak precyzyjne ukłucie, które wryło się w jego skórę. Zaskoczył go do tego stopnia, że napiął całe ciało i krzyknął. Dreszcz przeszedł mu po kręgosłupie — połączenie bólu i czegoś, czego nie potrafił nazwać, bo granica między jednym a drugim zatarła się na sekundę. Paulina odsunęła się, nadal czując, jak jego ciało drży. Łukasz chwycił się za miejsce, w które go ugryzła. W tym momencie winda zatrzymała się. Do środka weszło małżeństwo w średnim wieku, uśmiechnięci, z planem zwiedzania i niewielką mapą. Paulina w ułamku sekundy przybrała elegancką, spokojną pozę. Łukasz również wyprostował się, milcząc i pocierając ucho. Nikt nie miał pojęcia, co wydarzyło się przed chwilą. Winda ruszyła w dół, a napięcie między nimi — niewidoczne dla świata — pulsowało cicho, jak ukryty sekret. Za kilka chwil mieli wejść razem do restauracji. Zupełnie zwykli.


W hotelowej restauracji panował poranny gwar. Wnętrze, utrzymane w ciepłych tonacjach beżu i jasnego drewna, wypełniało się światłem wpadającym przez duże, łukowate okna. W powietrzu unosił się kuszący zapach świeżo parzonej kawy i pieczonych bułeczek, który niemal natychmiast działał pobudzająco. Przy jednym ze stolików dostrzegli Michała i Anię — ci już siedzieli, zajęci rozmową i śniadaniem. Michał, zauważając ich, uniósł rękę i z szerokim uśmiechem zawołał:

— Hej, Paulina, Łukasz! Chodźcie do nas!

Paulina spojrzała na Łukasza, który skinął głową, i razem ruszyli w stronę znajomych. Ania przesunęła się delikatnie, robiąc miejsce.

— Miło was widzieć — powiedziała z serdecznością. — Jak wam mija poranek?

— Cicho, spokojnie. Powoli dochodzimy do siebie po długim wieczorze.

Gdy kobiety zatopiły się w rozmowie, Łukasz i Michał poszli w stronę ekspresu do kawy. Zapach mielonych ziaren był tak intensywny, że Łukasz zamknął na moment oczy, jakby chłonął tę chwilę.

— Wyglądasz na zmęczonego — rzucił Michał z lekkim rozbawieniem, nalewając kawę do filiżanki. — Miałeś intensywną noc z Pauliną, co?

— Można powiedzieć, że była… niezapomniana — odpowiedział Łukasz, starając się, by jego głos zabrzmiał neutralnie, choć serce waliło mu w piersi. — Paulina naprawdę potrafi zmęczyć.

Michał zaśmiał się serdecznie i poklepał go po plecach.

— No, stary, jesteś szczęściarzem. Twoja kobieta jest piękna, stylowa i wygląda jak ktoś, kto wie, czego chce.

Łukasz spojrzał w głąb filiżanki.

— Jest wyjątkowa— powiedział cicho.

Po chwili wrócili do stolika. Michał postawił kawę przed Anią, a Łukasz z szacunkiem podał filiżankę Paulinie, lekko się pochylając. Ona tylko delikatnie skinęła głową i uśmiechnęła się, nie mówiąc nic — ale w tym uśmiechu była cała gama znaczeń, których nikt poza Łukaszem nie mógł zrozumieć. 

Śniadanie toczyło się w miłej swobodnej atmosferze. Na stole znajdowały się świeże pieczywo, sery, wędliny, miseczki z owocami i ciepłe dania serwowane przez obsługę. Rozmowy dotyczyły podróży, planów na lato, zabawnych sytuacji z życia — w których prym wiódł Michał, opowiadając różne historie ze swoimi charakterystycznymi gestami i mimiką. Dziewczyny co chwilę wybuchały śmiechem. Po jakimś czasie Ania spojrzała w stronę okien, przez które zaczęło przebijać się mocniejsze słońce.

— A może byśmy się przeszli? — zaproponowała. — Pogoda się poprawia, aż szkoda nie skorzystać.

Paulina spojrzała na Łukasza, a potem na Michała.

— To brzmi jak plan — odpowiedziała z uśmiechem, kończąc kawę i odkładając filiżankę.

Umówili się, że spotkają się na dziedzińcu o jedenastej. Cała czwórka niemal równocześnie wstała od stolika. Po krótkiej wymianie drobnych uprzejmości rozeszli się do swoich pokoi.


Kiedy wrócili do apartamentu, Paulina od razu skierowała się w stronę łazienki. Łukasz podążył za nią. Oboje stanęli przed umywalką, myjąc zęby w ciszy, która miała w sobie dziwną intymność — zwyczajną, niemal domową, a jednocześnie podszytą echem wczorajszej nocy. Umywszy zęby, Paulina przetarła usta ręcznikiem, spojrzała na zegarek i westchnęła lekko.

— Mamy jeszcze godzinę — powiedziała, wychodząc do pokoju.

Rzuciła się na łóżko, opierając głowę na poduszce. Przeciągnęła się jak zadowolona kotka — płynnie, leniwie, z tą niezachwianą kobiecą pewnością, która przyprawiała go o dreszcze. Jej biodra uniosły się lekko, ramiona rozłożyły szeroko, brzuch napiął. Łukasz patrzył na nią chwilę w milczeniu, nie wiedząc, czy powinien podejść. W końcu odważył się i powoli, ostrożnie, położył się obok. Zgiął się lekko, bo przeszywający ból wokół sutków znów dał o sobie znać. Syknął cicho. Paulina od razu otworzyła oczy.

— Na litość boską, Łukasz — mruknęła z rozbawieniem — przestań się pieścić ze sobą. Naprawdę tak cię to jeszcze boli?

Spojrzał na nią z wyrzutem.

— Bardzo — odpowiedział szczerze — Naprawdę bardzo, Paulinko.

— Przesadzasz. Już ci mówiłam, nie lubię mięczaków. A ty jęczysz, jakbym urwała ci coś ważnego — stwierdziła spokojnie. 

— Wcale nie jęczę… tylko… to naprawdę było… mocne — bąknął, rumieniąc się.

Paulina uniosła kącik ust w krótkim, nieco drwiącym uśmiechu.

— Mocne? — powtórzyła. — Łukaszu… to była ledwie rozgrzewka. Nawet nie musiałam wkładać w to siły.

Leżeli obok siebie na łóżku. Ona z rękami splecionymi pod głową, jakby po prostu odpoczywała. On obok, nieruchomy, próbując uspokoić oddech. Przez chwilę panowała cisza, miękka i gęsta jednocześnie. W końcu zdobył się na odwagę.

— Paulinko… — zaczął ostrożnie. — Powiedziałaś, że to była tylko rozgrzewka. I że mała część twoich możliwości…

Otworzyła jedno oko powoli, jakby przerywał jej przyjemną drzemkę.

— Mhm?

— Chodzi ci o… bat? — wydusił. — O to, co możesz zrobić mi batem?

Paulina zaśmiała się cicho, nisko, jakby jego pytanie naprawdę ją rozbawiło.

— Nie tylko o to — powiedziała znudzonym głosem.

Przetoczyła się na bok i usiadła na nim, powoli, spokojnie, tak jakby była to najzwyklejsza czynność na świecie. Jej ruch był zdecydowany, a ciężar ciała od razu odebrał mu możliwość ucieczki. Spojrzała na niego z góry.

— Bat to elementarz — powiedziała. — Narzędzie dla kogoś, kogo dopiero uczysz posłuszeństwa.

Kiedy nachyliła się nad nim, jej włosy opadły po bokach twarzy, tworząc półmrok tak intymny, że Łukasz poczuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej. Jej dłoń przesunęła się po jego torsie.

— Bez tego nie wyobrażam sobie twojej dalszej nauki. Ale to… to naprawdę tylko podstawy.

Usiadła na nim wygodniej, a uda zacisnęły się lekko po bokach jego bioder. Poprawiła włosy, jej palce wróciły do jego torsu, tym razem sunąc wolniej, bardziej leniwie, jakby szukając przez bluzę miejsc, które są nadal obolałe.

— Wiesz, co mnie naprawdę podnieca? — zapytała cicho.

Nie czekała na odpowiedź.

— Uwielbiam patrzeć, jak ktoś reaguje na ból.

Jej głos z każdym słowem stawał się głębszy, cięższy, bardziej nasycony.

— Jak napinają się mięśnie na plecach uległego, kiedy uderzam go batem.

Jej uda zacisnęły się odrobinę mocniej, zupełnie nieświadomie — a może właśnie w pełni świadomie.

— Jak ciało próbuje wytrzymać. Jak oddech się rwie.

Przesunęła kciukiem po linii jego mostka.

— Jak brzmi krzyk, kiedy ktoś już nie może wytrzymać.

W jej oczach była już nie tylko ciekawość. Była pasja. Coś dzikiego i pięknego, co istniało wyłącznie wtedy, gdy mówiła o bólu jak o sztuce. Łukasz przełknął ślinę.

— Czyli… masz coś więcej? — zapytał drżąco.

Paulina przeciągnęła się powoli jak drapieżnik rozbudzony z przyjemnego snu. Jej uda przesunęły się po bokach jego ciała, a w głosie pojawiło się to niebezpieczne, miękkie ciepło, które działało na niego bardziej niż ból czy strach.

— O wiele więcej, Łukaszu.

Milczenie, które po tym zapadło, było dla niego nieznośne. W końcu zebrał się na kolejne pytanie.

— Ale… co dokładnie? Co… robiłabyś… gdybym był gotowy?

Zsunęła się z niego, po czym uśmiechnęła się leniwie.

— Ojej, no dowiesz się — powiedziała miękko. — Kiedy będziesz w stanie to wytrzymać.

— Ale…

— Łukasz — przerwała mu, nie podnosząc tonu, a jednak skutecznie uciszając. — Wszystko w swoim czasie. Najpierw muszę wiedzieć, że naprawdę rozumiesz, na czym polega uległość wobec mnie.

— Myślę, że już rozumiem — zaprotestował. 

— Dla ciebie… zrobiłbym wszystko, ale chciałbym wiedzieć. Chciałbym przygotować się. Chcę zrozumieć, co…

Znów mu przerwała.

— Jeśli teraz poznałbyś szczegóły, tylko byś się przestraszył. A ja nie mam ochoty uspokajać przerażonych chłopców. Wolę sprawdzać granice tych, którzy myślą, że są odważni.

Zamknęła temat tym jednym stwierdzeniem — dokładnie tak, jak chciała. A potem uniosła lekko  podbródek.

— Zajmij się moimi stopami.

Tylko tyle. Rozkaz, nie prośba. Łukasz natychmiast usiadł i pochylił się. Paulina leniwie wyciągnęła nogi przed siebie. Widok jej stóp, owiniętych cienkimi, cielistymi rajstopami, sprawił, że serce zabiło mu mocniej. Materiał był lekko satynowy, półprzezroczysty. Czuł pod opuszkami palców jego subtelną fakturę, a pod nim — gładką, perfekcyjną skórę. Masował powoli, ostrożnie, jakby dotykał czegoś świętego. Paulina zamknęła oczy.

— Właśnie tak — mruknęła z zadowoleniem. — Lubię taki poranny relaks.

Jej palce drgnęły w rytm jego ruchów. Jej oddech zwolnił, a on pochylony nad jej stopami, czuł, że jest dokładnie tam, gdzie powinien. Jednocześnie oddany i ciekawszy niż kiedykolwiek, co naprawdę kryje się w tej „reszcie możliwości,” o której mówiła z takim spokojem. Po niespełna godzinie Paulina przeciągnęła się na łóżku i przeczesała dłonią włosy.

— To był cudowny masaż.  Naprawdę się zrelaksowałam— powiedziała wreszcie.

 Ton jej głosu wskazywał, że to nie była zwykła, grzecznościowa uwaga. Łukasz rozpłynąłby się, gdyby tylko mógł. Usiadła, wyciągnęła nogi przed siebie i ruchem głowy wskazała szufladę.

— Wyjmij moje skarpetki. Te cienkie, czarne.

Łukasz posłusznie przyniósł parę. Uklęknął przed nią i najpierw lekko uniósł jedną stopę, po czym ostrożnie wsunął na nią skarpetkę. Potem drugą. Materiał układał się idealnie na jej smukłych stopach.

— Teraz moje oficerki — poleciła.

Podszedł do szafy, przyniósł eleganckie, czarne oficerki i ponownie uklęknął. Wsunął pierwszą na jej nogę, pilnując, by nie zahaczyć o stopę. Paulina uniosła nieco podudzie, pomagając mu wsunąć stopę do końca.

— Zapnij zamek — dodała cicho.

Złapał za metalowy suwak, który z cichym dźwiękiem powędrował do góry. Ta sama procedura powtórzyła się przy drugim bucie — miękki materiał skarpetek, chłodna skóra oficerek i ten finalny, satysfakcjonujący dźwięk zamykanego zamka.

— Dobrze — powiedziała z zadowoleniem. — Wstań.

Gdy podniosła się, podał jej czarny długi puchowy płaszcz o lekkim połysku. Wsunęła ręce w rękawy i powoli zapięła zamek prawie aż pod szyję. W tym czasie on włożył swoje buty, kurtkę puchową i czapkę. Paulina poprawiła włosy — jednym, płynnym gestem, jakby robiła to setki razy przed lustrem, zawsze z tą samą naturalną elegancją. Potem wyjęła z torebki niewielki błyszczyk. Odsunęła dolną wargę językiem, pochyliła się lekko do lusterka i powoli przeciągnęła aplikatorem po ustach. Jej wargi nabrały subtelnego połysku, który sprawił, że Łukasz dosłownie zamarł, zapatrzony w nią jak w obraz. Był w niej każdy detal, który go rozbrajał. Dopiero po chwili oderwała spojrzenie od własnego odbicia i sięgnęła po szalik — miękki, wełniany, w głębokiej czerni. Owinęła go elegancko wokół szyi, zostawiając końce zwisające po obu stronach klatki piersiowej. Następnie nałożyła czapkę — prostą, kaszmirową, dopasowaną, podkreślającą kształt jej twarzy.

— Idziemy — rzuciła lekko, nie patrząc już w lustro, jakby wiedziała dokładnie, że wygląda perfekcyjnie.

Łukasz patrzył na nią w milczeniu. W tej chwili była dla niego uosobieniem elegancji i chłodnej siły — kimś, kogo nigdy nie przestanie pragnąć. Zjechali windą na dół. Dochodziła jedenasta. W hallu tuż przy drzwiach, Paulina zatrzymała się i zaczęła zakładać rękawiczki — najpierw wsunęła palce, potem naciągnęła skórę starannie na dłonie. Materiał skrzypnął cicho. Gest był zwykły, a jednak Łukasz nie mógł oderwać od niego wzroku — był w tym jakiś chłodny, szlachetny, precyzyjny erotyzm. Gdy wyszli na dziedziniec, powietrze było chłodne i wilgotne. Poprawiła kołnierz płaszcza i rozejrzała się.

— Poczekajmy na nich — powiedziała spokojnie. Łukasz skinął głową, nie odrywając od niej oczu.

Patrzył na nią uważnie, sam nie do końca rozumiejąc, dlaczego właśnie teraz — w zwyczajnym zimowym stroju, ona działała na niego tak samo mocno, jak wczoraj, gdy była uosobieniem zmysłowej dominacji. Było w niej coś, co wymykało się prostym kategoriom. Coś, co nie wynikało z odsłonięcia ciała, makijażu czy eleganckiej kreacji. Jej obecność miała własną temperaturę, własną gęstość. Ten długi, czarny puchowy płaszcz, lekko połyskujący w świetle dnia. Oficerki, w których każdy ruch jej nóg wydawał się bardziej zdecydowany, eleganckie rękawiczki, które chroniły jej dłonie. To wszystko razem tworzyło obraz kobiety, która potrafiła być absolutnie fascynująca w każdych okolicznościach, niezależnie od tego, czy była w bieliźnie, eleganckiej sukience, czy po prostu gotowa na zwykły zimowy spacer. Poprawiała właśnie suwak płaszcza, kiedy Łukasz rzucił półżartem, choć z wyraźną uległością:

— Wiem, wiem. Ręce mam trzymać poza kieszeniami.

Spojrzała na niego z lekką pobłażliwością. Podeszła bliżej, bardzo blisko, tak że poczuł zapach jej perfum, teraz lekko wymieszany z chłodem poranka. Unosząc rękę w czarnej rękawiczce, przesunęła nią powoli po jego policzku — gest tak delikatny, że aż niepokojący, bo emanowała z niego pełna kontroli czułość.

— Właśnie tak — powiedziała miękko. — Jesteś dobrym chłopcem i szybko się uczysz.

Poczuł, jak coś w nim drgnęło, jakby jej głos dotknął go głębiej niż dłoń. Chciał odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle — pozostało jedynie rosnące w piersi napięcie, mieszanka oddania, zachwytu i tęsknoty za jej aprobatą. Chwilę później usłyszeli kroki — Michał i Anka zbliżali się w ich stronę.

— O, idealnie na czas! — zawołała Anka z szerokim uśmiechem.

Paulina cofnęła rękę, jakby nic się nie wydarzyło, a Łukasz stanął obok niej, próbując opanować rozdygotane wnętrze. Bycie przy niej nawet w tak prostej scenie było dla niego bardziej niezwykłe niż cokolwiek, co działo się kiedykolwiek wcześniej.

Spacer mijał im szybko i przyjemnie. Cała czwórka rozmawiała swobodnie, śmiejąc się i ciesząc towarzystwem oraz pięknem otaczającej przyrody. Szli spokojnym tempem w stronę jeziora, którego tafla — częściowo skuta lodem — odbijała blade, zimowe światło. Cała okolica była jak wycięta z pocztówki: bulwar prowadzący wokół zbiornika pokryty był cienką, równą warstwą śniegu, skrzypiącego miękko pod butami. Ławeczki stały puste, przykryte białymi czapami, a gałęzie drzew lekko uginały się pod ciężarem świeżego puchu. Mróz szczypał w policzki, w powietrzu unosiła się delikatna para z oddechów. Anka i Michał, wyraźnie podekscytowani widokiem okolicy, ruszyli w pewnym momencie szybciej. Robili zdjęcia, komentowali coś półgłosem, śmiali się co chwilę — i po kilku minutach dzieliło ich już od Pauliny i Łukasza dobre kilkanaście metrów. Na tyle daleko, że ich słów nie można było usłyszeć, a ich obecność stanowiła jedynie ruchomy punkt w zimowym krajobrazie. Łukasz i Paulina szli ramię w ramię. Łukasz co jakiś czas zerkał na nią — na jej profil, lekko zaróżowione policzki, włosy wysuwające się spod czapki, na dłonie w rękawiczkach — i czuł to samo ukłucie zachwytu, które pojawiało się za każdym razem, gdy był blisko niej. Gdy skręcili w boczny odcinek bulwaru, gdzie drzewa po obu stronach tworzyły naturalny tunel z białych, ośnieżonych gałęzi, było już jasne, że są poza zasięgiem słuchu Anki i Michała. Z przodu widać było ich sylwetki, ale rozmowa Pauliny i Łukasza stawała się teraz prywatnym światem — odizolowanym, cichym, niemal intymnym, zawieszonym pomiędzy mroźnym powietrzem a miękkim śniegiem pod stopami. Przeszli może jeszcze kilkadziesiąt metrów, kiedy Paulina nagle zwolniła, a potem zatrzymała się zupełnie. Jej sylwetka odznaczała się wyraźnie na tle bieli — czarny płaszcz, długie oficerki, rękawiczki. Odwróciła głowę w jego stronę powoli, jakby coś właśnie w niej kliknęło. Jej spojrzenie zgęstniało i natychmiast w niego uderzyło.

— Zapomniałeś chyba o czymś — powiedziała lodowato.

Ten ton było najgorszy. Ciszej niż reprymenda, zimniej niż rozkaz. Łukasz zesztywniał, jakby ktoś wsunął mu pod skórę drut. Dopiero po chwili dotarło do niego, o co chodzi. W popłochu wyjął dłonie z kieszeni i opuścił je wzdłuż ciała. Paulina patrzyła na niego w bezruchu. Idealnie spokojna. I właśnie to go przeraziło najbardziej.

— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytała. 

Głos miała miękki, ale absolutnie nieprzyjemny. Jak welwet, pod którym kryje się ostrze.

— Ja… naprawdę bardzo zimno… odruch… nawet nie pomyślałem…

— Odruch — powtórzyła z kpiącym namysłem, jakby to słowo było czymś obślizgłym, czego nie chce dotknąć. 

Zrobiła krok bliżej. Bardzo powoli, patrząc mu prosto w oczy, jakby badała, ile zostało w nim odwagi.

— Czyli odruchem jest łamanie zasad, które ustaliliśmy? — zapytała. — Odruchowo mnie zawiodłeś?

— Paulinko, ja nie chciałem, no co ty…

— Nie interesuje mnie, czego nie chciałeś, Łukaszu — jej głos był wciąż cichy. Niosło się w nim to mroczne ciepło, ten rodzaj okrucieństwa, które potrafi być bardziej zmysłowe niż rozpaczliwe wyznania. 

— Interesuje mnie, co zrobiłeś.

Jej rękawiczka musnęła jego policzek. Pieszczota, która wyglądała jak czułość, ale była tylko pogłębieniem zależności.

— Tak dobrze ci szło. Naprawdę dobrze. Byłam z ciebie zadowolona — powiedziała szeptem, nachylając się bliżej, tak blisko, że czuł ciepło jej oddechu mimo mrozu. — A teraz… — westchnęła — zasłużyłeś na karę.

Jej dłoń zsunęła się po jego torsie, bardzo wolno, jakby chciała sprawdzić, jak szybko zacznie drżeć.

— I uwierz mi, mój drogi, będzie dotkliwa.

Przekrzywiła lekko głowę, jak kot, który zastanawia się, od której strony zacząć zabawę ze schwytaną właśnie myszką.

— Zdecydowanie zasłużyłeś, bo ja nie lubię być rozczarowana. Bardzo nie lubię — dodała prawie czule. 

Z przodu Anka i Michał szli przed siebie, zupełnie nieświadomi, że za ich plecami dzieje się coś, co Łukasz zapamięta do końca życia. Od razu zrozumiał, że przekroczył granicę, choć tak naprawdę wciąż nie pojmował, dlaczego tak go to ruszało. Odetchnął płytko i powiedział:

— Przepraszam, Paulinko… naprawdę przepraszam. Nie chciałem cię zawieść.

Ona tylko uniosła kącik ust w uśmiechu, który był wszystkim jednocześnie — piękny, znaczący, a zarazem okrutnie spokojny.

— Wiem, że nie chciałeś — powiedziała. — Ale zawiodłeś. A wiesz, co jest najgorsze?

Zatrzymała się na moment i spojrzała na niego.

— Chciałam zrobić ci dziś wieczorem małą niespodziankę… — Jej głos stał się miękki, wręcz tajemniczy. — Ale zamiast niespodzianki będzie kara. I znowu czeka cię ból.

Uśmiechnęła się znacząco, powoli, jakby delektowała się jego reakcją.

— I uwierz mi — dodała cicho — ta różnica będzie dla ciebie bardzo odczuwalna.

Ruszyła dalej, nie czekając, aż on pójdzie za nią. W końcu przyspieszył kroku i zrównali się. W jego wnętrzu coś drżało — może strach, może podniecenie, może jedno i drugie jednocześnie. Przez kilka minut szli w ciężkim milczeniu. Śnieg skrzypiał pod ich butami, powietrze było mroźne, a jezioro obok otulała mgiełka unosząca się nad powierzchnią. Anka i Michał byli już kilkadziesiąt metrów przed nimi. Łukasz, desperacko próbując zmiękczyć atmosferę — a może tylko spełnić własne pragnienie — zdobył się na coś w rodzaju żartu.

— Już wiem — powiedział nagle, z wymuszonym uśmiechem. — Może żebym nie trzymał rąk w kieszeniach ani nie miał głupich odruchów… pójdziemy trzymając się za ręce?

Wyciągnął dłoń w jej stronę. Serce mu waliło. Chciał tego dotyku od początku spaceru, ale brakowało mu odwagi. Teraz liczył, że obróci to w coś niewinnego. Paulina spojrzała na jego wyciągniętą rękę, potem na niego. Zimno. Badawczo. Jakby analizowała zwierzę, które właśnie zrobiło coś absurdalnego.

— Za ręce? — powtórzyła bez cienia uśmiechu. — A po co?

— No… nie wiem… — wyjąkał, starając się dalej żartować. — Może, żeby było romantyczniej?

Paulina roześmiała się, jakby jego słowa były najlepszym dowcipem tego ranka.

— Romantyczniej? Po co chcesz romantyczniej? Szukasz romantycznej dziewczyny? To trafiłeś pod zły adres. Ja nie jestem romantyczna.

Te słowa uderzyły go bardziej niż wczorajsze klamry. Coś w nim aż się ścisnęło. Przeszedł go dreszcz. „Wredna” — ta myśl pojawiła się sama, szybka i bezsilna, i choć ją zaraz odsunął, została w nim jak zadra.

— Acha… tak… — powiedział, próbując zamaskować ukłucie żalu.

— Mhm — odburknęła chłodno, znów ruszając do przodu.

Próbował ją jeszcze zagadywać. Kilka drobnych uwag. Kilka prób rozmowy o jeziorze, zamku, spacerze. Ale Paulina odpowiadała tylko półsłówkami, czasem jednym zdaniem, częściej krótkim, znaczącym uśmiechem — tym, który mówił wszystko: „Niczego dzisiaj ci nie ułatwię”. Kiedy zbliżyli się do zakrętu ścieżki, Anka i Michał czekali już tam na nich. Gdy Paulina i Łukasz dołączyli, atmosfera natychmiast rozluźniła się, jakby przed momentem między nimi nie rozegrała się mała, chłodna batalia.

— Ale tu pięknie — rzuciła Anka, podskubując płatki śniegu z barierki. — Klimat jak z jakiejś skandynawskiej bajki.

— To prawda — przytaknęła Paulina lekko, zupełnie neutralnym tonem. — Świetne miejsce na spacer. Podoba mi się tu, dawno nie byłam w tak urokliwym miejscu.

Ani śladu złości. Ani śladu chłodu. Ani cienia tego zimnego ostrza, które jeszcze kilka minut temu wbijała mu w serce. Jej twarz była spokojna, uprzejma, pogodna — Paulina Ritter w wersji publicznej, wyważonej i eleganckiej. Michał opowiadał coś o planach na wiosnę, o kolejnym wyjeździe, który rozważają z Anką. Paulina dopytywała, komentowała, czasem żartowała. Łukasz też dorzucał pojedyncze słowa, choć robił to machinalnie — jakby jego usta pracowały, a myśli były zupełnie gdzie indziej. Co kilka kroków zerkał na Paulinę. Nie mógł się powstrzymać. Nie, to było więcej — nie potrafił. Każda jej reakcja, każdy gest dłoni w skórzanej rękawiczce, każdy ruch bioder schowanych pod czarnym połyskującym płaszczem wbijał się w niego jak gwóźdź, zostawiając w jego wnętrzu drżącą przestrzeń między pragnieniem a strachem. Sutki nadal go bolały — tępy, pulsujący ból, który wzmacniał się przy każdym ruchu. T-shirt ocierał to miejsce, drażnił, palił. Metal klatki uciskał go przy każdym kroku, przypominając, że jest związany z nią — dosłownie i metaforycznie. A ona? Ona szła tuż obok — piękna, spokojna, jak gdyby niczego nie zrobiła, jakby nie zraniła go ostrym zdystansowaniem, jakby nie osądziła go twardo za błahy odruch. A jednak… Właśnie ta obojętność. Ten kontrast między publiczną miękkością a prywatnym okrucieństwem. To wszystko sprawiało, że jego serce waliło jak oszalałe. Że był jej jeszcze bardziej oddany. Myślał tylko o jednym — jak bardzo ta kobieta potrafi nim zawładnąć. Jak kompletnie. Jak bez reszty. I jak bardzo jej pragnie. Nawet wtedy — a może zwłaszcza wtedy — gdy najbardziej go rani. Bo wiedział, czując każdy puls bólu w sutkach, każdy centymetr zimnego metalu między nogami: Paulina może zrobić z nim wszystko. A on jej na wszystko pozwoli.


Nagle zorientowali się, że minęły już cztery godziny i że zdążyli obejść całe jezioro, prowadzeni rozmową i spokojem grudniowego popołudnia. Powietrze było chłodne, rześkie, a słońce powoli znikało za linią drzew, malując niebo w odcieniach różu i ciepłego pomarańczu. Po długim spacerze wszyscy czuli w ciele przyjemne zmęczenie i kojącą lekkość.

— Nie wiedziałam, że czas może tak szybko minąć — zauważyła Paulina, patrząc na znajdujące się coraz niżej na niebie Słońce. — Ale muszę przyznać, że to był naprawdę udany spacer.

— Zdecydowanie warto było się przejść — dodał Michał, zerkając na spokojną taflę jeziora. — Teraz czas wrócić do hotelu i rozgrzać czymś dobrym. Zanim pójdziemy na obiad, może wpadniecie do naszego pokoju? Mam tam naprawdę dobrą whisky, która idealnie nas rozgrzeje po tym spacerze.

Paulina i Łukasz wymienili spojrzenia, po czym oboje uśmiechnęli się, akceptując zaproszenie. Ania również wyglądała na zadowoloną z propozycji Michała. Rozstali się przy recepcji. Para poszła do swojego pokoju, by się odświeżyć. Wsiedli do windy. Przez pierwsze sekundy panowała cisza — taka gęsta, że Łukasz niemal słyszał własne tętno. I wtedy Paulina odwróciła się do niego. Jej twarz zmiękła… albo tylko udawała, że zmiękła. To u niej zawsze było nieodgadnione. Ujęła go za rękę — jej była wciąż ubrana w czarną skórzaną rękawiczkę. Powoli uniosła jego dłoń do wysokości oczu. Skóra Łukasza była czerwona od zimna. Patrzyła na tę dłoń z takim skupieniem, jakby analizowała jakiś eksperyment. 

— Bardzo zmarzły ci dłonie? — zapytała prawie czule.

Łukasz przełknął ślinę.

— Tak… bardzo.

Kącik jej ust uniósł się w złośliwym, rozbawionym uśmiechu. Nie było w nim ani odrobiny współczucia. Była za to satysfakcja i coś uwodzicielskiego, niemal hipnotycznego.

— Bardzo dobrze — powiedziała spokojnie.

Łukasz podniósł wzrok, zaskoczony, zraniony, próbując zachować resztki pewności siebie.

— Dlaczego bardzo dobrze? — zdobył się na odwagę.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Najpierw przesunęła opuszkami palców — przez skórę rękawiczki — po jego lodowatej dłoni. Powoli, bez pośpiechu, tak jakby badała każdy milimetr reakcji, który wywoływała. Zatrzymała dłoń na jego palcach, dociskając je odrobinę mocniej. Potem zbliżyła usta do jego ucha, na tyle blisko, że poczuł jej oddech — chłodny, równy, absolutnie pewny siebie.

— Bo sprawia mi przyjemność, kiedy odczuwasz dyskomfort z mojego powodu. Kiedy robisz coś, bo tego właśnie od ciebie chcę i czujesz to w sobie.

Odchyliła się minimalnie, tylko tyle, by mogła spojrzeć mu w oczy. 

— To dla mnie bardzo miłe i nawet trochę podniecające — dodała cichutko. 

Jej ton pozostał słodki, niemal melodyjny ale każde słowo wbijało się w niego precyzyjnie — zimne, pewne, niepodważalne. Wyprostowała się, wciąż patrząc na niego.

— Zimne dłonie, bolące sutki, ten metal między nogami, ślady po paznokciach — wyszeptała wolno, jakby smakowała każde słowo. Brzmiała tak, jakby opisywała coś pięknego, intymnego, stworzonego wyłącznie dla jej przyjemności. — Całe twoje ciało mówi dziś głośniej niż ty sam.

Podeszła bliżej. Jej głos zniżył się do miękkiego, jedwabistego tonu, który potrafił jednocześnie rozpalać i przerażać.

— Widzisz, Łukaszu, to nie są przypadkowe ślady. To są ślady po mnie. Tak znaczę swoją własność.

Musnęła jego bok opuszkami palców — ledwo, na sekundę, z wyrafinowaną okrutną czułością.

Jej oddech przesunął się po jego szyi, a potem odsunęła się z powrotem, patrząc mu w oczy z półmrocznym uśmiechem.

— To właśnie mnie podnieca. I jeszcze ani razu nie zobaczyłam, żebyś tego naprawdę żałował. Ani przez chwilę.

Złożyła dłonie na jego policzkach — delikatnie, niemal czule, choć w jej spojrzeniu czaiła się władza. 

— I kto sprawia, że drżysz — dokończyła szeptem, przesuwając palcami po jego policzku jeszcze delikatniej, jakby go głaskała.

Winda zatrzymała się i drzwi rozsunęły się z cichym sykiem. Paulina odsunęła się od niego tak swobodnie, jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło.

— Chodź — rzuciła lekko. — Mamy jeszcze sporo dnia przed sobą.

Gdy tylko weszli do pokoju, usiadła na brzegu łóżka z cichym westchnieniem ulgi, zdejmując rękawiczki i rozpinając płaszcz. Jej wzrok powędrował w stronę Łukasza, który stał nieopodal i patrzył na nią z mieszaniną czułości i pożądania.

— Pomóż mi z butami, na co czekasz? — powiedziała, spoglądając na niego z góry i lekkim ruchem wystawiając jedną nogę do przodu.

Bez słowa uklęknął przed nią, jakby to było coś całkowicie naturalnego. Powoli zaczął zsuwać zamek wysokiego, czarnego kozaka. Metalowy dźwięk suwaka był jedynym dźwiękiem w pokoju, poza ich oddechami. Gdy but zsunął się z jej stopy, odsłonił delikatną, cienką, czarną bawełnianą skarpetkę. Łukasz zdjął ją ostrożnie, odsłaniając drobną, zgrabną stopę w cielistych rajstopach. Jej paznokcie były starannie wypielęgnowane, pomalowane na głęboki burgund, który pięknie kontrastował z jasną skórą. W tej chwili jego spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na łuku stopy, na smukłych palcach i subtelnym zarysie ścięgien — kobiecych, eterycznych, wręcz hipnotyzujących. Zanim sięgnął po drugi but, pochylił się i złożył na stopie delikatny pocałunek, prawie niezauważalny. Paulina nie powiedziała nic, ale kątem oka obserwowała jego gest — z subtelnym, tajemniczym uśmiechem błąkającym się po jej ustach. Drugi kozak zsunął równie płynnie, z tym samym rytuałem — rozpięcie, odsłonięcie kostki, zdjęcie skarpetki, krótki, czuły pocałunek.

— Dziękuję — szepnęła cicho, spoglądając na niego z góry z nutą czułości w spojrzeniu.

Wskazała dłonią na parę butów stojących przy ścianie — eleganckie czarne baleriny Chanel, wykonane z miękkiej, lśniącej skóry. Miały charakterystyczne, złote akcenty: niewielkie, charakterystyczne logo przy podbiciu i subtelny, dekoracyjny łańcuszek wszyty tuż nad noskiem. Proste, ale absolutnie luksusowe. Na tyle klasyczne, że pasowały do jej czarnych dżinsów i golfa. Łukasz uklęknął przed nią, ostrożnie podsunął pierwszy but i ujął jej stopę — delikatnie, z niemal nabożną ostrożnością, czując przez cienką warstwę rajstop idealny kształt jej palców. Powoli wsunął stopę w but, upewniając się, że materiał rajstop nie marszczy się ani o milimetr. To samo zrobił z drugą stopą — starannie, skupiony, jakby wykonywał czynność o ogromnym znaczeniu. Obserwowała go w milczeniu. Gdy uniósł na nią wzrok, zobaczył na jej twarzy lekkie, rozbawienie.

— O właśnie tak — powiedziała spokojnie. — Lubię, kiedy wszystko leży perfekcyjnie. Jesteś cudowny gdy tak o mnie dbasz — powiedziała cicho.

W jej głosie było coś, co wywołało przyjemny dreszcz biegnący mu po kręgosłupie.

Nadal klęczał przy jej stopach. Podniósł wzrok — powoli, jakby wstydząc się pytania, które miało zaraz paść.

— Paulinko… a… czy ty nadal… gniewasz się na mnie? — zapytał nieśmiało, niemal szeptem. — Za te dłonie w kieszeniach…

Pochyliła się lekko. Pogładziła go po włosach delikatnie, niemal czule.

— Łukasz… — zaczęła miękko. — Ja się na ciebie nie gniewam. Gniew nie ma tu nic do rzeczy.

Jej kciuk przesunął się po jego dolnej wardze, jakby badała jego reakcję.

— Twoja kara nie będzie wynikała z emocji. Nie robię tego dlatego, że jestem zła. Kara ma znaczenie, bo porządkuje świat między nami. — Jej głos stał się nieco niższy, bardziej zmysłowy. 

— Gdy łamiesz zasady, muszę to w jakiś sposób napiętnować. Żebyś wiedział, gdzie jest granica. I żebyś pamiętał, do kogo należysz, kiedy ją przekraczasz.

Zsunęła dłoń z jego włosów, przesuwając nią po jego szyi.

— To nie ma nic wspólnego z moim gniewem — powtórzyła cicho. — Kara to konsekwencja. Naturalna. Niezbędna. Równowaga między tym, czego od ciebie oczekuję, a tym, co jesteś gotów mi dać.

Nachyliła się bliżej, jej usta były już o centymetr od jego.

— A dziś? — wyszeptała. — Dziś po prostu złamałeś zasadę. I dlatego zostaniesz ukarany. Nic więcej. Nic mniej. Nie dopisujmy do tego zbędnych teorii.

Wyprostowała się powoli, znów pełna niewzruszonej, spokojnej pewności.

— I nie mów o gniewie, dobrze? Złość jest dla zwykłych ludzi. Ja działam z innych powodów — dodała z zimnym uśmiechem.

Łukasz przełknął ślinę. Zrozumiał. Po chwili wstała, poprawiła golf i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

— Jestem gotowa. Chodźmy.


Zapukali do drzwi. Po chwili zostali serdecznie przywitani przez gospodarzy, którzy już czekali z przygotowaną whisky. Paulina zsunęła buty i usadowiła się wygodnie na małej sofie w pozycji półleżącej, opierając się o poduszki. Jej nogi były delikatnie wyciągnięte, a stopy spoczywały tuż obok Łukasza, który usiadł przy niej, gotowy na spędzenie przyjemnego wieczoru. Michał, z wyraźną pasją, zaczął nalewać alkohol do szklanek. Kiedy podał każdemu z nich złocisty trunek, z entuzjazmem zaczął opowiadać o butelce, którą wybrał.

— To coś specjalnego — zaczął z błyskiem w oku. — GlenDronach 18 lat, dojrzewała w beczkach po sherry oloroso i Pedro Ximénez. Czuć tu suszone owoce, orzechy, cynamon i ten lekko owocowy zapach z nutą dymu i wanilii. To właśnie efekt długiego dojrzewania. 

Łukasz z zainteresowaniem przysunął szklankę bliżej nosa, bezskutecznie próbując wyczuć te niuanse. Był pod wrażeniem nie tylko samego trunku, ale i wiedzy Michała, który okazał się prawdziwym znawcą.

— To naprawdę wyjątkowe — powiedziała Paulina, spoglądając na gospodarza z uznaniem. — Masz świetny gust, Michał. I bardzo bogatą wiedzę.

Ten uśmiechnął się z dumą, widząc, że jego goście doceniają wybór i chwalą go.

— Cieszę się, że wam smakuje. Whisky to nie tylko alkohol; to historia, klimat, tradycja. W każdej butelce kryje się coś więcej niż tylko smak.

— A skąd ty tyle wiesz o whisky? — zapytał Łukasz z ciekawością.

Ania spojrzała na męża z czułością i odpowiedziała.

— Firma Michała zajmuje się handlem luksusowym alkoholem — powiedziała z dumą. — Wiesz, whisky, koniaki, rumy, selekcje dla kolekcjonerów, prestiżowe edycje.

— No i trochę z pasji — dodał Michał. — Jak się człowiek tym zajmuje, to szybko zrozumie, że tu chodzi o coś więcej niż moc procentów.

Rozmowa toczyła się swobodnie, w tle grała cicha muzyka, a w szklankach lekko dźwięczał lód. Paulina uśmiechnęła się z lekkim zaskoczeniem.

— Nigdy wcześniej nie lubiłam whisky, ale chyba zaczynam zmieniać zdanie.

— Wiesz, Paulina — zaśmiał się Michał — większość ludzi mówi, że nie lubi whisky, bo znają tylko jakieś tanie blendy z marketu. Pili jakieś gówno z Biedronki albo innego Lidla. A to zupełnie inna liga. Chętnie opowiem ci więcej. Jak kiedyś będziecie mieli ochotę, zaproszę was nawet na porządną degustację. To dopiero coś!

— Brzmi interesująco, Michał. Chętnie spróbuję — odpowiedziała z uśmiechem.

Paulina siedziała wygodnie, z nogami swobodnie ułożonymi na kolanach swojego partnera. Łukasz przez chwilę tylko patrzył na jej stopy — drobne, kształtne, jakby stworzone do tego, by je adorować — po czym uniósł ręce i bardzo powoli musnął je palcami. Jej reakcja była natychmiastowa: krótkie, pełne relaksu westchnienie, które zabrzmiało jak cicha aprobata. Zachęcony, przesunął dłonie niżej, potem wyżej, aż w końcu jego dotyk nabrał rytmu. Delikatne głaskanie płynnie zmieniło się w uważny, kojący masaż. Pod jego palcami jej stopa stopniowo się rozluźniała; Paulina przymknęła oczy, odchylając lekko głowę, jak ktoś, kto pozwala sobie na krótką, zasłużoną przyjemność. Michał siedział w fotelu naprzeciwko, sącząc whisky, ale jego uwaga była właściwie skupiona wyłącznie w stronę kanapy, na której siedzieli goście. Na pierwszy rzut oka — zwykła para, ot, wczoraj poznani, trochę młodsi od nich, nowi znajomi spędzający z nimi miły dzień. A jednak coś w tej kobiecie nieustannie przykuwało jego wzrok. Coś więcej niż tylko uroda.

Zerknął raz jeszcze. Paulina rozłożyła się na sofie w półleżącej pozycji, z nogami delikatnie opartymi o Łukasza. W tej pozornie niewinnej pozie było co zniewalającego. Coś, co sprawiało, że trudno było od niej oderwać wzrok. Jej ruchy były naturalne, każdy gest, każda zmiana pozycji ciała wydawała się przemyślana — jakby cała jej obecność była dopracowaną kompozycją. Przyłapał się na tym, że wciąż zerka na jej stopy. Widział, jak Łukasz przesuwa po nich dłonią — powoli, czule — a ona nie protestowała. Przeciwnie, wyglądała, jakby uznawała to za coś absolutnie naturalnego. Czasem lekko przymykała oczy, czasem delikatnie poruszała palcami — jakby prowokując. Poczuł znajome ukłucie podniecenia. Było w tym coś intymnego, choć przecież nikt niczego nie mówił, nikt nie robił nic otwarcie niedozwolonego. Wszystko działo się jakby w cieniu słów, w przestrzeni między gestami. On — jako mąż, jako gospodarz — nie powinien się w to wpatrywać. A jednak. Nie potrafił przestać. I wtedy znów to zauważył. Kluczyk. Niewielki, delikatny, zawieszony na cienkim łańcuszku, który spoczywał na golfie Pauliny, poruszając się lekko przy każdym jej ruchu. Miał idealny kształt. Zbyt techniczny jak na ozdobę. Michał znał się na detalach — to był kluczyk funkcjonalny, niedekoracyjny. Zastanowił się. Oczywiście, znał temat. Może nie z praktyki, ale z ciekawości, którą zaspokajał w internecie. Od czasu do czasu zaglądał na różne strony. Femdom. Kontrola. Klatki. Klucze. Dominacja. Uległość. Locktober. Czy to możliwe, że… Zerknął dyskretnie na Łukasza. Na jego twarzy pojawiał się czasem ten specyficzny cień — mieszanka zachwytu, napięcia i podporządkowania. Nie wyglądał na mężczyznę, który prowadzi. Raczej na kogoś, kto idzie za nią krok w krok. I to z przekonaniem. Niemal jak wyznawca. Sięgnął po szklankę, biorąc łyk whisky, żeby zamaskować zamyślenie. Kluczyk znów poruszył się, odbijając światło lampy i połyskując przez ułamek sekundy. 

Do czego jesteś, maleńki? Jaki zamek otwierasz? — pomyślał. — Czy naprawdę jesteś tym, o czym myślę…? 

Paulina — gdy wczoraj wieczorem zapytał ją o tę ozdobę, odpowiedziała wymijająco. Zbyt wymijająco. Nie powiedział nic, ale w środku, gdzieś głęboko, jego myśli już krążyły tylko wokół tej kobiety. I wokół kluczyka.


Cała czwórka udała się wspólnie na obiad do hotelowej restauracji. W miłej atmosferze spędzili tam ponad godzinę — rozmawiali, dzielili się kolejnymi anegdotami z życia, śmiali się.

Po obiedzie rozeszli się do pokoi, żeby chwilę odpocząć. Michał i Ania spędzili ten czas w spa. Paulina jakiś czas pisała coś na laptopie, potem położyła się na łóżku koło Łukasza i oboje zasnęli. Czas płynął leniwie, atmosfera była odprężająca. Spali ponad godzinę. Wtuliła się w niego, jakby instynktownie szukała ciepła i bliskości. Łukasz obejmował ją ramieniem, czując subtelne drżenie jej oddechu i zapach perfum, który wciąż unosił się w powietrzu. Mimo zmęczenia nie potrafił całkowicie się wyciszyć — jej bliskość działała na niego elektryzująco. Obudzili się niemal równocześnie. Paulina bez słowa wstała z łóżka, zabierając z szafy przygotowane wcześniej ubrania. Zniknęła w łazience. Łukasz wstał, przeciągnął się i szybko się przebrał — założył eleganckie czarne spodnie, szarą koszulę i marynarkę. Usiadł na brzegu łóżka, wpatrując się w drzwi łazienki z lekkim napięciem, czekając, aż kobieta jego marzeń znów się pojawi — gotowa, perfekcyjna, taka jak zawsze. Gdy wyszła na chwilę, zaniemówił. Wyglądała absolutnie oszałamiająco. Jej włosy były elegancko upięte, co odsłaniało smukłą szyję i podkreślało delikatnie zarysowane kości policzkowe. Mocny, wyrazisty makijaż akcentował oczy i usta, nadając jej spojrzeniu intensywność, która potrafiła przeciąć powietrze jak nóż. Miała na sobie białą, dopasowaną koszulę ze złotymi guzikami, czarne, połyskujące skórzane spodnie i szpilki. Spodnie idealnie podkreślały zgrabne nogi, a delikatna biżuteria — złoty łańcuszek i długie kolczyki — dodawała jej wizerunkowi chłodnej elegancji.

— Paulinko, wyglądasz bosko — wykrztusił. — Zaraz rozerwę tę klatkę.

Przekrzywiła lekko głowę, jakby zastanawiała się, czy odpowiedzieć słowami, czy gestem. Wybrała to drugie. Podeszła do niego powoli. Bez pośpiechu chwyciła jego dłoń, jej palce były zimne.

— Ojej, naprawdę aż tak uciska? — powtórzyła cichym tonem, jakby dopiero teraz zaczynała się tą informacją interesować. Nie czekając na odpowiedź, przesunęła jego dłoń wzdłuż swojego uda. Skórzane spodnie były gładkie, chłodne, napięte na jej mięśniu — Łukasz czuł, jak materiał przesuwa się pod jego palcami z jedwabistą płynnością, zupełnie bez oporu. A ona prowadziła jego dłoń wyżej i wyżej, kontrolując każdy milimetr ruchu, jakby uczyła go czegoś bardzo konkretnego: tempa, uważności, posłuszeństwa. W pewnej chwili poczuł drobne, delikatne zgrubienie pod warstwą skóry. Zamrugał, niepewny, co to jest. Paulina uniosła wzrok i uśmiechnęła się tak niewinnie, że aż było to niepokojące.

— Koronka pończoch — wyjaśniła rzeczowo.

Nie odsunęła jego dłoni. Nie przytrzymała jej na siłę. Po prostu pozwoliła jej tam pozostać, jakby pokazywała mu fragment czegoś, co zwykle ukrywała przed światem.

— A może to moja wina, że ta klatka tak cię uciska?

— Paulinko, nie nazwałbym tego winą… Przecież to wszystko dla mojego dobra, prawda?

— Tak, dla twojego dobra — odparła łagodnie, lecz jej głos zawierał cień groźby. — Inaczej byłbyś bardzo nieokrzesany i musiałabym cię dodatkowo ukarać.

— Ukarać? Jak? — zapytał, próbując zachować lekki ton, ale jego głos zdradzał napięcie.

— Musiałabym użyć pejcza, kochanie. I uwierz mi, wtedy nie byłoby już tak miło — odpowiedziała słodkim, lecz złowieszczym tonem.

— Naprawdę zrobiłabyś mi to? — zapytał z kokieterią, udając lekkie niedowierzanie.

— Oczywiście. Gdybym musiała, zrobiłabym to bez wahania. Mówiłam ci o tym dziś rano, nic nie zmieniło się od tego czasu.

— Jesteś moją kochaną sadystką, wiesz? — wyszeptał, całując ją w dłoń. — A Twoje okrucieństwo, Paulinko, jest tak wielkie, jak twoja uroda.

— Łukasz, twoje słowa są miłe, ale nie zapominaj, że moje okrucieństwo, jak to nazywasz, jest częścią dyscypliny, której od ciebie oczekuję, którą konsekwentnie zamierzam egzekwować, a którą tak bardzo sobie cenię.

Delikatnie przesunęła palcem po jego linii żuchwy.

— I nie łudź się, że kilka słodkich słów kiedykolwiek zmiękczy moje serce.

— Paulinko — zaczął z wahaniem — dlaczego jesteś aż tak surowa? Czasem mam wrażenie, że…

— Dlaczego? — powtórzyła cicho. — Łukasz, jestem surowa, bo wiem, co jest dla ciebie najlepsze. Dyscyplina nie jest łatwa, ale jest konieczna. Gdybym była miękka, zatraciłbyś się w swojej słabości. A ja nie chcę kogoś słabego.

— Jestem ci posłuszny, staram się, przecież wiesz. Dziś mi nie wyszło na tym spacerze, trochę dałem dupy, ale naprawdę staram się.

— Wiem — odparła miękko. — I to właśnie dlatego jesteś dla mnie tak ważny. A teraz chodźmy, Ania i Michał na pewno już czekają.

Poszła przodem. Łukasz nie mógł oderwać wzroku od jej bioder, od napiętej skóry spodni na jej pośladkach. Każdy krok przypominał mu o jego uwięzieniu, o tym, że pragnienie nie znajdzie spełnienia, póki ma na sobie tę klatkę. Gdy dotarli do restauracji, Michał od razu zauważył ich i z uśmiechem wskazał stolik. Paulina usiadła, spojrzała na Łukasza i powiedziała:

— Przynieś mi coś do jedzenia.

Gdy wrócił z talerzem, rzuciła:

— Zapomniałeś o sałatce i soku pomarańczowym.

— Przepraszam, Paulinko — odpowiedział cicho odwracając się na pięcie.

Michał, obserwując całą sytuację, skomentował z uśmiechem:

— Muszę przyznać, Paulina, że masz szczęście.

— Masz rację, Michał. Mam ogromne szczęście, że mam przy sobie kogoś tak dbającego o mnie. Łukasz doskonale wie, jak to robić, chociaż zdarzają mu się ciągle błędy. Ale pracujemy nad tym. — powiedziała z uśmiechem, który miał złagodzić ton jej wypowiedzi.

— Dla Pauliny zrobiłbym wszystko — dodał Łukasz, który właśnie wrócił.

— O czym rozmawiacie beze mnie? — zapytała Ania, odwracając się w ich stronę i chowając telefon do torebki.

— Michał właśnie komplementował, jakie mam ogromne szczęście — odpowiedziała Paulina. 

— Rozmawialiśmy o tym, jak ważne jest dbanie o siebie nawzajem. 

— A Ty, Michał, dbasz tak o Anię?

— Oczywiście, że dbam — odparł, spoglądając na żonę. — Chociaż może nie jestem tak perfekcyjny jak Łukasz.

— Michał za to zawsze potrafi mnie czymś zaskoczyć — dodała Ania z uśmiechem.


Po kolacji czwórka znajomych przeniosła się do baru przy kominku, w zacisznej części hotelu. Miejsce miało nieco klubowy klimat — miękkie fotele, ciemne drewno, stonowane światło i przyjemny aromat dymu z kominka mieszał się z zapachem skórzanych obić. Z sąsiedniej sali dobiegała już wyraźna muzyka — coraz głośniejsze rytmy zapowiadały nadchodzącą imprezę taneczną. Usiedli razem przy niskim stoliku. Michał zamówił dla wszystkich drinki — sam dobrał każdemu coś odpowiedniego, zgodnie z tym, co usłyszał podczas wcześniejszej rozmowy. Paulina dostała Manhattan — klasyczny, intensywny, z mieszanką rye whiskey, słodkiego wermutu i angostury, podany z wisienką maraschino. Ani wybrał to co zawsze, czyli French 75 — elegancki, lekko słodki, z ginu, syropu cukrowego, soku z cytryny i prosecco. Łukasz otrzymał Tom Collinsa — zbalansowanego, orzeźwiającego, opartego na ginie, cytrynie, cukrze i wodzie sodowej. Dla siebie zamówił Negroni — mocne i gorzkie, z ginu, Campari i słodkiego wermutu.

— Spróbujcie — powiedział. — Jestem prawie pewien, że trafiłem.

Łukasz ostrożnie spróbował swojego drinka i uniósł brwi z uznaniem.

— To naprawdę dobre. Cytrusowe, ale nie przesłodzone.

— Widzisz? — rzucił Michał, rozsiadając się wygodniej. — Słucham ludzi.

Paulina podniosła swój kieliszek, upiła niewielki, powolny łyk Manhattanu i odchyliła się na oparcie, z lekkim skinieniem głowy.

— Intensywny. Głęboki. Dokładnie taki, jak lubię. Trafiłeś.

— To znaczy, że zdałem egzamin? — zaśmiał się Michał.

— Na razie — odparła z półuśmiechem.

Rozmowa potoczyła się lekko. Śmiali się, wracali do wspomnień ze spaceru, komentowali alkohol, drobne detale, które zapadały im w pamięć. Paulina, sącząc już czwartego drinka, była coraz bardziej swobodna — jej spojrzenie przesuwało się od Ani do Michała, czasem zatrzymując się na Łukaszu odrobinę dłużej, niż to było konieczne. Uśmiechała się częściej niż zwykle, a w jej postawie było coś miękko rozluźnionego, naturalnego. Natomiast Michał, z drinkiem w dłoni, przyglądał się jej coraz uważniej. Nie mógł wciąż oderwać wzroku. Każdy jej gest — drobny ruch palców na szkle, nawet sposób, w jaki poprawiała mankiet koszuli — działał jak magnes. Przypominała kobietę z doskonałego kadru filmu noir. Tajemnicza, elegancka i wyraźnie świadoma swojego uroku. Jego wzrok znów skupił się na kluczyku. Subtelnie błyszczał między guzikami koszuli, tuż nad delikatnym łańcuszkiem. Ten sam, który już wcześniej dwukrotnie przyciągnął jego uwagę. Kolejny raz pojawiło się to dziwne wrażenie, że coś w tej relacji między Pauliną a Łukaszem nie jest takie, jak się wydaje. Znał ten kształt. Znał też powód, dla którego ktoś mógłby nosić taki kluczyk na szyi. Zbyt dokładny. Zbyt charakterystyczny. Zerknął ukradkiem na Łukasza. Chłopak był skupiony na rozmowie, rozluźniony, może lekko zawstydzony. Ich więź była widoczna, choć trudna do jednoznacznego opisania. W tle muzyka stawała się coraz bardziej wyrazista a pierwsze pary ruszały na parkiet. Spojrzał znów na Paulinę. Uśmiechnęła się lekko w jego stronę — uprzejmie, ale z dystansem. A jednak ten błysk w oku, to muśnięcie kluczyka na szyi… Zaczął się zastanawiać. Czy to możliwe? Czy naprawdę…? Czy Łukasz to nosi…? A Paulina…? Upił łyk kolejnego Negroni. Z każdą chwilą był coraz bardziej pewien, że ten kluczyk nie był ozdobą a wczoraj poznany mężczyzna był… no właśnie, kim?


Coraz więcej par zaczęło już tańczyć przy coraz bardziej energicznej muzyce, Ania spojrzała z uśmiechem na Michała. Jej oczy błyszczały radośnie.

— Chodź, zatańczmy! — zaproponowała, wyciągając do niego rękę.

Mąż popatrzył na nią z lekkim uśmiechem, wzruszając ramionami.

— Aniu, kochanie, może trochę później… — odpowiedział z ciepłem, ale i pewnym wahaniem w głosie.

Niezrażona odmową, Ania obróciła się w stronę Łukasza i zapytała:

— Łukasz, może ty zatańczysz ze mną? Mój mąż musi widocznie jeszcze trochę wypić, żeby stać się królem parkietu — zażartowała, stukając Michała palcem w ramię. Jej głos był jednak serdeczny, pełen lekkości. Zanim jednak Łukasz zdążył odpowiedzieć, Anka zwróciła się wprost do Pauliny, z uśmiechem, ale i z wyczuwalnym szacunkiem, jakby mimo całej swobody czuła, że to nie jest zwykła sytuacja:

— Paulina… pozwolisz, że go porwę na trochę, prawda?

Paulina odpowiedziała jej jedynie spokojnym, chłodnym spojrzeniem, w którym błysnęła nuta rozbawienia. Przez sekundę przesunęła wzrokiem po Łukaszu — jakby oceniała, czy faktycznie może go „wypożyczyć”. Dopiero po tej krótkiej pauzie uśmiechnęła się lekko i powoli skinęła głową.

— Idź — powiedziała cicho, tonem, w którym było i przyzwolenie, i subtelny rozkaz.

Łukasz poczuł, jak napięcie z niego opada — i jak dziwnie, absurdalnie dużo znaczyło dla niego to jedno spojrzenie, ten jeden gest Pauliny. 

Anka różniła się od Pauliny — nie była tak wyrafinowana ani oszałamiająca zmysłowością, ale miała w sobie autentyczny urok i ciepło. Była wyższa, o pełniejszej figurze i lekkiej, choć umiejętnie ukrywanej nadwadze. Jej kasztanowe włosy opadały swobodnie na ramiona w miękkich falach. Ubrana w sukienkę w kolorze butelkowej zieleni i buty na niewielkim obcasie, wyglądała prosto, ale elegancko — klasycznie. Nie zwracała uwagi prowokującym strojem, lecz szczerością uśmiechu i serdecznością spojrzenia. Kiedy tylko Paulina zgodziła się, Ania natychmiast poprowadziła Łukasza na parkiet, gdzie zaczęli tańczyć w rytm swingującej melodii. Poruszali się lekko i naturalnie — Ania śmiała się przy każdym kroku, wprowadzając radosną energię w tę chwilę. Łukasz uśmiechał się nieco niepewnie, ale dawał się ponieść atmosferze. Odprowadziła ich wzrokiem, pijąc powoli swojego drinka. Jej twarz nie zdradzała emocji — spojrzenie miała spokojne, wręcz zimne, choć Michał, który wciąż jej się przyglądał, dostrzegł w tym coś jeszcze. Może była to duma. Może… kontrola. Widząc przez otwarte drzwi, jak jego żona wiruje na parkiecie w ramionach innego mężczyzny, uśmiechnął się lekko. Ale nie był to tylko uśmiech rozbawienia. Odwrócił się powoli w stronę Pauliny, podnosząc szklankę z drinkiem. Ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach błysnęło coś więcej niż tylko kurtuazyjna uprzejmość. Zainteresowanie. Ciekawość. A może nawet fascynacja. Odpowiedziała spokojnym spojrzeniem. Uniosła lekko kącik ust, jakby wiedziała dokładnie, co się dzieje. Jakby przewidywała każdy ruch na tej scenie.

— Paulina — zaczął, pochylając się lekko w jej stronę, tak by rozmowa przybrała bardziej intymny charakter — muszę ci powiedzieć, że sposób, w jaki się ubierasz, jak emanujesz pewnością siebie… to naprawdę imponujące. Nie każda kobieta potrafi przyciągać uwagę z taką siłą, nie robiąc przy tym absolutnie niczego nachalnego. Ty to robisz bez wysiłku — po prostu… wystarczy, że jesteś.

Zawiesił głos na chwilę, jakby chciał, by każde jego słowo wybrzmiało we właściwej tonacji, po czym dodał z lekkim uśmiechem:

— Patrząc na ciebie, myślę sobie czasem, że chciałbym, by Anka miała choć odrobinę tej iskry. Tego… ognia. Styl, postawa, kontrola… Wiesz, kobieta, która potrafi zawładnąć przestrzenią samą obecnością, jest naprawdę fascynująca. — Jego głos zniżył się nieznacznie. — Nieczęsto spotyka się kogoś, kto aż tak bardzo wie, czego chce i potrafi to zdobyć.

Paulina przyjęła te słowa z chłodnym uśmiechem. Była uważna, nieprzenikniona, ale nie mogła ukryć subtelnego błysku zadowolenia w oczach. Była zaskoczona jedynie stopniem szczerości swojego rozmówcy.

— Michał — odpowiedziała z lekką kokieterią w tonie — nie spodziewałam się takiej uwagi z twojej strony. To miłe. Choć nie jestem pewna, czy rzeczywiście mam aż tyle tej iskry, jak mówisz. A poza tym…

— Paulina — przerwał jej spokojnie — nie musisz udawać skromności. Doskonale wiesz, jaki efekt wywołujesz. To nie tylko wygląd. To sposób, w jaki się poruszasz, jak patrzysz, jak milczysz, gdy trzeba. To jest właśnie ta różnica — ty nie potrzebujesz nic mówić, żeby inni wiedzieli, że to do ciebie należy ostatnie słowo. I to jest cholernie pociągające.

— Wydajesz się widzieć więcej niż inni — powiedziała miękko. — To rzadkie. I ciekawe, że właśnie to cię przyciąga. Pytanie brzmi: co zrobisz z tym, co zobaczyłeś?

Michał zbliżył się nieco, tak by ich rozmowa pozostawała tylko dla nich. 

— Czasem wystarczy zauważyć pewne rzeczy… a reszta dzieje się sama. Szczególnie gdy spotyka się kobietę, która wie, że może wszystko.

Zamilkli na moment, a potem zdecydował się na znacznie odważniejszy krok — już nie tylko flirt, ale próbę zajrzenia głębiej.

— Paulina, powiedz mi… — zaczął — czy to, co robisz z Łukaszem… ta dynamika… Czy to dlatego, że lubisz dominować? Nie tylko w relacji, ale nad ludźmi, nad przestrzenią, nad sytuacją?

Spojrzał na nią spokojnie, bez presji, ale z widoczną ciekawością. 

— Widzę, jak on cię słucha. Jak reaguje na każde twoje słowo, jak cię adoruje. To nie przypadek. To efekt perfekcyjnie prowadzonej relacji.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Wzięła łyk drinka, spojrzała mu w oczy i dopiero po chwili odezwała się niskim, aksamitnym głosem.

— Michał, dominacja to nie zawsze rozkazy i kontrola. Czasem to uśmiech. Czasem cisza. Ludzie robią to, czego chcę, bo tego pragną, nie dlatego, że muszą. Niektórzy potrzebują hierarchii, reguł, ram. A ja wiem, jak je im dać. To nie tyrania. To troska.

Delikatnie dotknęła palcem brzegu szklanki, a potem kontynuowała:

— Ty to rozumiesz, prawda? Widzisz, że to nie jest przemoc. To nie jest siła. To zmysłowość w czystej formie. Gra napięcia, świadomości, wyboru. A Łukasz? On chce być prowadzony. I daje mi to, czego pragniemy oboje.

Jej głos brzmiał spokojnie, niemal hipnotycznie. Michał słuchał, wpatrzony w jej twarz, czując rosnące napięcie — i dziwną fascynację. To nie była zwykła rozmowa. To było coś głębszego. W pewnym momencie jego wzrok znów przesunął się na kluczyk, który nosiła na szyi. Nie był już pewien, czy to przypadek, czy prowokacja. Ale nie mógł się powstrzymać.

— Ten kluczyk, Paulina… — zaczął cicho — Wiem, że nie jest tylko ozdobą. Wiem, co może symbolizować. I wiem też, jak bardzo chciałbym, byś kiedyś nosiła drugi. Dla mnie.

Zaraz po tych słowach lekko się cofnął, jakby sam poczuł, że przekroczył granicę. Jego wzrok opuścił na chwilę oczy Pauliny, a głos przybrał bardziej stonowany, pełen refleksji ton.

— Wybacz mi, jeśli powiedziałem zbyt dużo. Alkohol, twoja obecność, ta rozmowa… sprawiły, że się zagalopowałem. Nie chcę być nie w porządku, ani wobec Anki, ani wobec ciebie. Po prostu… jesteś kobietą, która działa na ludzi mocniej, niż może zdawać sobie z tego sprawę.

Paulina nie odpowiedziała od razu. Patrzyła na niego uważnie, jej twarz pozostała spokojna, ale oczy błyszczały jeszcze intensywniej. W końcu odezwała się miękko, a w jej głosie pobrzmiewała mieszanka zrozumienia i lekkiego, prowokacyjnego uśmiechu:

— Michał, doceniam, że potrafisz się zatrzymać. Nie każdemu się to udaje. A twoje słowa… cóż, czasem odwaga i szczerość mówią o kimś więcej niż jakakolwiek ostrożność. Ale masz rację, trochę za dużo wypiliśmy i zaczynamy gadać zbyt wiele. Chodźmy zatańczyć, już na pewno jesteś gotowy aby wyjść na parkiet. Potrzeba nam odrobiny dystansu. 

Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wstała i chwyciła go za rękę. Jej dłoń była chłodna, jakby wyjęta prosto spod strumienia wody. Michał poczuł lekki dreszcz, gdy jej delikatne, smukłe, o idealnie gładkiej skórze i starannie wypielęgnowanych paznokciach palce otuliły jego dłoń.  Pociągnęła go lekko w stronę parkietu, nie odwracając się — jakby była pewna, że pójdzie za nią bez słowa. I rzeczywiście, poszedł. Nie miał innego wyjścia. Dołączyli do Ani, Łukasza i kilku innych par, które tańczyły w rytm muzyki. Paulina poruszała się swobodnie i pewnie, przyciągając spojrzenia nie tyle ruchami, co sposobem, w jaki istniała w przestrzeni. Michał tańczył obok, ale jego umysł był gdzieś indziej. Myśli krążyły wokół rozmowy, którą właśnie odbyli. Wciąż czuł na skórze chłód jej dłoni. I jeszcze coś — dziwne przeczucie, które nie dawało mu spokoju. To uczucie, że gdzieś już widział tę kobietę. Nie w takim kontekście, nie w takiej odsłonie, ale była w jakiś nieuchwytny sposób zapisana w jego pamięci. Może to sylwetka? Może sposób, w jaki upinała włosy? A może… coś znacznie bardziej ulotnego?

Westchnął lekko, starając się skupić na muzyce…


Wieczór nabierał tempa. Alkohol lał się coraz obficiej, tańce przeplatały się z intensywnymi rozmowami, a atmosfera stawała się coraz bardziej rozgrzana — pełna śmiechu, flirtów i radosnego zgiełku. Muzyka nie cichła ani na moment, wyznaczając rytm nie tylko kroków, ale i emocji. Gdy z głośników rozległy się wolniejsze dźwięki, pary na parkiecie zbliżyły się do siebie. Paulina nie czekała ani chwili — z naturalną pewnością siebie wtuliła się w Łukasza. Michał, stojący nieco z boku, obserwował ten moment. Początkowo tylko kątem oka, ale z każdą sekundą coraz mniej udawał, że nie patrzy. Coś w tej scenie przyciągało go w sposób, którego sam nie potrafił nazwać. Nie była to zazdrość. To była fascynacja — pełna napięcia i niepokojąco pociągająca. Paulina tańczyła blisko swojego partnera, jej ciało poruszało się powoli, świadomie. Emanowała zmysłowością i władzą. Jej czarne, skórzane spodnie oplatały smukłe nogi i pośladki. Skóra lśniła w ciepłym świetle sali, podkreślając każdy ruch jej bioder, każdą zmianę napięcia w ciele. Było w tym coś niemal nieprzyzwoitego — zbyt perfekcyjne, by nie działało na zmysły. Biała koszula z lekko rozpiętym dekoltem delikatnie opadała na jej ramiona, kontrastując z czernią spodni i szpilek. Każdy jej ruch wydawał się dopracowany do perfekcji. Złote detale biżuterii błyszczały dyskretnie, jakby tylko po to, by przyciągać wzrok w odpowiednich momentach. Wszystko było przemyślane — styl, sylwetka, gesty.

Michał poczuł, że obserwuje nie kobietę, ale zjawisko. I wtedy dostrzegł jej dłoń, przesuwającą się powoli po plecach Łukasza. Ten gest — tak drobny, a zarazem tak znaczący — miał w sobie wszystko: czułość, posiadanie, kontrolę. Nie musiała nic mówić, nie musiała podnosić głosu. Miała go całego — tego wysokiego, szczupłego mężczyznę — w dłoni. A on? Był jej. Cały. Michał nie mógł oderwać od nich wzroku. To, co widział, uderzyło w niego z nieoczekiwaną siłą. Było w tym coś zniewalającego — ta naturalna dominacja Pauliny, jej niewymuszona kontrola, fakt, że Łukasz — z całą swoją fizycznością — stawał się wobec niej zupełnie uległy. Jego wyobraźnia zaczęła działać. Widział siebie, nie Łukasza, klęczącego przed Pauliną. Ona — w wysokich szpilkach, ubrana w skórzany gorset, długie rękawiczki, może z batem w dłoni — patrzyła na niego z góry. Jej spojrzenie było zimne, ale fascynujące, karcące i uwodzicielskie zarazem. Nie musiała nic mówić — wystarczył jeden ruch palcem, by wiedział, co ma robić. I czułby się spełniony. Myśl, że mógłby być dla niej tym, kim Łukasz, zaczęła go paraliżować i podniecać jednocześnie. Ta wizja była niepokojąco konkretna. Uświadomił sobie, że pragnie tego — być kierowanym, podporządkowanym, należeć do kogoś takiego jak Paulina. A może… zwłaszcza do niej i tylko do niej. I choć wciąż tańczyły wokół niego inne postaci, muzyka grała, śmiechy rozbrzmiewały, Michał był już zupełnie gdzie indziej — w świecie, w którym Paulina miała nad nim władzę absolutną.

Łukasz, trzymając Paulinę w ramionach, czuł dumę, jakiej wcześniej nigdy nie doświadczał. Przytulał ją mocno, prawie zaborczo, jakby chciał całemu światu udowodnić, że ta niezwykła kobieta należy właśnie do niego. Jej drobna, ale silna sylwetka wtulona w jego ciało wywoływała w nim jednocześnie spokój i napięcie. Skórzane spodnie, które przy każdym jej ruchu subtelnie ocierały się o jego uda, zapach perfum, lekko słodki z nutą czegoś ostrego i zmysłowego, miękkie włosy, które dotykały jego szyi — wszystko to mieszało się w jedno intensywne doznanie.

— Paulinko — szepnął jej do ucha, z przejęciem i czułością — wyglądasz oszałamiająco. Jesteś piękna… Jesteś jak bogini, której pragnę bez końca. Ale ta klatka… tak bardzo mnie męczy. Czasami wydaje mi się, że nie dam rady…

Jej uśmiech zgasł. Oderwała się od niego odrobinę, a jej spojrzenie — chłodne i nieprzejednane — przeszyło go na wskroś.

— Łukasz — powiedziała ostro, wyraźnie zaakcentowanym tonem — przestań się nad sobą użalać. Wiedziałeś, na co się decydujesz.

Jej słowa były jak uderzenie. Krótkie, stanowcze. Powietrze między nimi zgęstniało na chwilę. Poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Milczał, zawstydzony, ale jednocześnie jeszcze bardziej oddany. Paulina złagodziła jednak ton. Jej rysy nieco zmiękły, a spojrzenie nabrało czułości. Dłoń przesunęła się po jego plecach, uspokajająco. Usta znów wygięły się w lekki, zmysłowy uśmiech.

— Wiesz, Łukaszu… — zaczęła miękko, jakby głaskała go głosem — ta klatka to przecież nie kara. To dowód twojego oddania. Dzisiaj nie myśl o niej. Bądź tu. Ze mną. Skup się na mnie i tylko na mnie, a nie na tym, co masz na sobie. Przytuliła się do niego bardziej zmysłowo niż wcześniej, całując lekko w szyję. Jej palce delikatnie wplotły się w jego włosy. Było w tym coś opiekuńczego i jednocześnie niezwykle dominującego. Gdy jej usta znalazły się przy jego uchu, wyszeptała:

— Zapomnij o wszystkim innym. Teraz liczę się tylko ja. Zaufaj mi, a zapomnisz o tej klatce.

Ich ciała poruszały się w rytmie muzyki — płynnie, instynktownie. W pewnym momencie Paulina zauważyła, że jego koszula nieco wysunęła się ze spodni. Uśmiechnęła się. Jej dłoń, dotąd spoczywająca grzecznie na jego karku, zaczęła przesuwać się w dół. Kiedy dotarła do miejsca, gdzie koszula odsłaniała skórę, bez zawahania się wsunęła pod materiał chłodną dłoń. Jej dotyk był jak elektryczność. Łukasz poczuł dreszcz, który przeszył całe jego ciało. Na początku głaskała go spokojnie, czule, badając opuszkami każdy fragment jego skóry. Ale wkrótce to się zmieniło. Jej paznokcie zaczęły się zaciskać. Najpierw lekko, potem mocniej, aż w końcu wbijały się w jego plecy. Drażniła go, raniła, zostawiała na jego ciele ślady. Ból nie był silny — był kontrolowany, dokładnie taki, jaki chciała, żeby poczuł. Łukasz napinał mięśnie, czując, jak jego plecy pieką, ale zaraz potem doświadczał ulgi, gdy jej dłoń łagodnie przesuwała się po zadrapanej skórze. Jakby mówiła: “Będę karać, ale też koić. Będziesz cierpiał — ale z miłości”. Nagle się zatrzymała. Spojrzała mu w oczy. Na jej ustach pojawił się niewinny uśmiech — tak niewinny, że aż niepokojący.

— Przepraszam — wyszeptała z błyskiem w oku — ale nie mogłam się oprzeć.

Jej ton był niemal dziewczęcy, lekki, żartobliwy… a jednak Łukasz już wiedział, że to tylko kolejna maska. Kolejna część tej wielowarstwowej gry, w którą wciągała go coraz głębiej. Plecy paliły go od jej paznokci, skóra wciąż pulsowała bólem, a mimo to — a może właśnie dlatego — pragnął jej bardziej niż kiedykolwiek.

— Paulinko… — zdołał wyszeptać, całą szczerość wkładając w jedno drżące zdanie. — Kocham cię. Kocham cię tak bardzo.

Jej uśmiech poszerzył się. Przesunęła dłonią po jego policzku i znów wtuliła się w jego ciało.

— Wiem — powiedziała spokojnie, nie przerywając tańca — i właśnie dlatego jesteś mój.

Tańczyli dalej — zanurzeni w muzyce, dotyku i tej dziwnej, intensywnej relacji, która była tak daleka od normy, a jednak dla nich — całkowicie naturalna. W pewnym momencie, podczas obrotu w tańcu, Paulina uniosła głowę i jej spojrzenie przypadkowo skrzyżowało się ze wzrokiem Michała, który tańczył z Anią kilka metrów dalej. Choć z pozoru skupiony na swojej partnerce, ciągle nie potrafił oderwać oczu od Pauliny. Ich spojrzenia spotkały się tylko na ułamek sekundy — ale dla obojga ten moment trwał znacznie dłużej. Było w nim napięcie, coś niepokojąco intymnego. Paulina, choć wciąż z uśmiechem na ustach, nie miała wątpliwości — Michał myślał o niej. O ich rozmowie, o słowach, które padły i o tych, które na szczęście pozostały niewypowiedziane. Odpowiedziała mu spojrzeniem — krótkim, ledwie zauważalnym, ale pełnym znaczenia. Było w nim coś więcej niż aprobata. Był w nim sygnał. Gra trwała. I była świadoma, że ma przewagę. Potem wróciła całą sobą do Łukasza — do jego ramion, jego bliskości, do jego uwielbienia, które czuła nawet bez słów.


Po intensywnym wieczorze, przepełnionym tańcem, rozmowami, napięciem i zmysłowością, Paulina i Łukasz w końcu opuścili salę. Korytarz hotelowy przyjął ich cichym, miękkim światłem. Szli powoli, ich kroki tłumił gruby dywan, a świat zewnętrzny jakby przestał istnieć. Łukasz położył dłoń na dolnej części pleców Pauliny. Ona, szła pewnym krokiem i mimo zmęczenia wieczorem nadal wyglądała perfekcyjnie. Jej biodra poruszały się z charakterystycznym, subtelnym kołysaniem, które niezmiennie przyciągało wzrok Łukasza. Ten ruch był niemal ceremonialny — nieostentacyjny, ale całkowicie świadomy. Gdy dotarli pod drzwi pokoju, Łukasz szybko wyciągnął kartę i otworzył je, wpuszczając Paulinę jako pierwszą.


Michał i Ania wracali do swojego pokoju niemal w tym samym czasie. W drodze przez pustawy już korytarz hotelowy, panowała między nimi cisza gęsta od napięcia — nie niezręcznego, lecz zmysłowego, podszytego alkoholem, muzyką i migawkami wspomnień z całego wieczoru. Gdy tylko przekroczyli próg swojego pokoju, Ania rzuciła torebkę na fotel i natychmiast odwróciła się do Michała, obejmując go w pasie i przyciągając do siebie. Ich usta spotkały się w gorącym, głębokim pocałunku, w którym nie było już miejsca na słowa. Michał poczuł, jak całe jego ciało reaguje — pożądaniem, głodem, który narastał od wielu godzin. Złapał Anię mocno, przyciągając ją do siebie, z łatwością prowadząc ją w stronę łóżka. Jego żona była całkowicie zaangażowana, oddana, reagowała na każdy dotyk. Jej dłonie wędrowały po jego torsie, rozpinając guziki koszuli z rosnącą niecierpliwością, a usta pozostawiały ślady na  szyi. Gdy upadli razem na łóżko, Michał poczuł, że ich ciała w końcu znalazły wspólny rytm, że napięcie między nimi znajduje swoje ujście. W jego głowie jednak nie było tylko Anki. Zamykając oczy, wciąż widział Paulinę. Jej sylwetkę. Ruch bioder. Sposób, w jaki spojrzała na niego tam, na parkiecie — chłodno, z dystansem, ale też z czymś jeszcze. To spojrzenie nie dawało mu spokoju. Wyobraźnia zaczęła płatać mu figle. Gdy Ania zsunęła z siebie sukienkę i szepnęła mu coś do ucha, on mimowolnie zobaczył Paulinę — ubraną w czerń, skórę. Widział, jak klęka przed nią. Jak spogląda na nią z dołu. Jak ona tylko lekko przekrzywia głowę, decydując o wszystkim jednym gestem. To nie była zdrada — to był cień myśli, który podsycał jego pragnienie. To właśnie ta wyobrażona wersja Pauliny rozpalała jego zmysły, napędzała jego ruchy, sprawiała, że z Anką był bardziej namiętny, bardziej zuchwały niż zwykle. Jego ciało było z nią, ale umysł błądził gdzie indziej.

— Michał… — wyszeptała, odchylając głowę, łapiąc oddech. — Jesteś dzisiaj inny.

Michał tylko przyciągnął ją mocniej i nie odpowiedział. Zbyt intensywnie przeżywał każdą sekundę, zbyt mocno odczuwał w sobie napięcie, którego źródło nie do końca znajdowało się w ramionach kobiety leżącej pod nim. Wiedział, że tej nocy da z siebie wszystko. Dla Ani. Dla nich obojga. Ale wiedział też, że gdzieś na dnie jego pragnienia kryje się obraz innej kobiety. Pauliny. I ta myśl, ten obraz — zamiast go osłabiać — napędzał go jeszcze bardziej.


Gdy tylko drzwi apartamentu zamknęły się za nimi, cisza otuliła przestrzeń jak miękka zasłona. Po całym gwarze imprezy brzmiała niemal niepokojąco intensywnie. Świece, które Paulina zapaliła jeszcze przed wyjściem, wciąż się paliły — niskie, połyskujące płomyki odbijały się w lustrze na przeciwko łóżka. Paulina zatrzymała się zaledwie kilka kroków od wejścia. Nie zdjęła butów, nie poprawiła włosów — stała idealnie prosto, w czarnych, opinających skórzanych spodniach, białej koszuli, której złote guziki subtelnie błyszczały, oraz szpilkach, które dodawały jej kilka centymetrów władczej wysokości. Wyglądała tak samo jak podczas kolacji i tańca — perfekcyjna, zimna, nieosiągalna. Łukasz stanął niepewnie za nią. Jeszcze pachniał restauracyjnym jedzeniem i alkoholem, ale cała jego uwaga koncentrowała się już tylko na niej.

Dopiero po chwili odwróciła głowę — bardzo powoli, tak jak lubiła, gdy wiedziała, że ktoś na nią patrzy. Jej spojrzenie zmierzyło go od stóp do głów. W oczach miała coś zimnego.

— Rozbierz się — powiedziała łagodnym, niemal uprzejmym głosem.

Skinął głową, rozpinając powoli guzik. Materiał zaszeleścił, gdy ściągał marynarkę z ramion. Odłożył ją starannie na krzesło. Paulina wciąż patrzyła.

— Dalej.

Wiedział, co to znaczy. Koszula. Spodnie. Bielizna. Wszystko. Gdy zdejmował koszulę, wzdrygnął się, bo materiał dotknął obolałych sutków. Paulina uniosła kącik ust — tak subtelnie, że można by pomyśleć, że to złudzenie. Kiedy został tylko w bokserkach, zawahał się. Paulina pierwszy raz podniosła głos.

— Powiedziałam: rozbierz się! Wszystko!

Powietrze nagle jakby zgęstniało. Łukasz zsunął bokserki i został całkiem nagi, odsłonięty, z metalem klatki odbijającym ciepłe światło świec. Podeszła bliżej, każdy krok w szpilkach był cichy, pewny, prowokujący. Stanęła przed nim.

— A teraz uklęknij!

Ton jej głosu znowu był miękki, ale absolutnie nie pozostawiał miejsca na wątpliwości. Poczuł ukłucie w brzuchu — strach, wstyd, pragnienie — wszystko naraz. Zgiął kolana. Dotknął dywanu. Serce waliło mu jak młot. Widział teraz jej spodnie na wysokości swojej twarzy, czuł intensywny zapach jej perfum. Paulina zatrzymała się nad nim, patrząc tak, jak patrzy właścicielka na coś, co do niej należy.

— Myślałeś, że ten wieczór się skończył? — zapytała cicho, przechylając głowę. — Słodki jesteś. I naiwny. 

Uśmiechnęła się. To był ten uśmiech, który odbierał mu rozsądek.

— Dopiero przeszliśmy do właściwej części.

Stała nad nim nieruchomo przez kilka sekund — tych kilka sekund, które dla Łukasza były wiecznością. Jej twarz była spokojna, prawie łagodna, lecz właśnie ta łagodność najbardziej go paraliżowała. Wiedział, że za nią kryje się stal. Powoli uniosła brodę, jakby przyglądała mu się z nowej perspektywy. Jej szpilka przesunęła się o pół kroku do przodu — miękki dźwięk na dywanie, nic więcej, a jednak Łukasz poczuł jakby całe powietrze w pokoju nagle zastygło.

— Powiedz mi — zaczęła cicho. — Co zrobiłeś dziś źle?

Nie było w jej głosie gniewu. Ten brak gniewu był gorszy niż jakikolwiek podniesiony ton. Łukasz przełknął ślinę. Czuł, jak kolana lekko mu drżą. Czuł na ramionach niewidzialny ciężar jej spojrzenia.

— Ja… — zaczął, ale głos zadrżał. — Ja… włożyłem ręce do kieszeni.

Paulina przechyliła głowę.

— I?

Spuścił wzrok na dywan.

— I… spróbowałem to głupio wytłumaczyć.

— I? — powtórzyła.

Głos miała miękki jak aksamit. A jednocześnie twardszy niż kamień. Łukasz zacisnął palce.

— I… i próbowałem to obrócić w żart. Żeby… żeby naprawić wrażenie. Żeby udawać, że nic się nie stało.

Paulina skinęła głową, jak nauczycielka, która słucha ucznia przyznającego się do wszystkich błędów po kolei.

— Bardzo dobrze — powiedziała. — A teraz… powiedz to jeszcze raz. Ale bez jąkania się. 

Wzięła powolny, płytki oddech i przymknęła na moment oczy — jak ktoś, kto czeka na właściwą odpowiedź, na słowa, które mają ją usatysfakcjonować. Łukasz poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po kręgosłupie.

— Zrobiłem dzisiaj źle — zaczął, głosem cichym, szorstkim od napięcia. — Włożyłem ręce do kieszeni… bez twojego pozwolenia.

Zawahał się na ułamek sekundy, po czym dodał jeszcze ciszej:

— I próbowałem się tłumaczyć. Udawałem, że to nic ważnego.

Paulina otworzyła oczy. Jej spojrzenie było zimne jak tafla jeziora w zimowy poranek.

— No dobrze — szepnęła — a teraz przeproś. Tak, jak należy.

Łukasz odetchnął drżąco. Podniósł na nią wzrok, nie mogąc oderwać oczu od jej twarzy, od błysku w jej spojrzeniu, od tej władczej, złotej poświaty bijącej od guzików koszuli.

— Przepraszam, Paulinko — powiedział, już bez ociągania. — Przepraszam za to, że cię zawiodłem. Za to, że złamałem zasadę. Za to, że… nie potrafiłem nad sobą zapanować.

Paulinie drgnął kącik ust. Jeszcze nie uśmiech. Tylko obietnica uśmiechu.

— I? — dopytała szeptem. — Chyba powinieneś o coś poprosić.

Łukasz przełknął ślinę. Głos mu się załamał.

— Proszę… — zaczął, a ciało zadrżało mu od środka. — Proszę o wymierzenie kary.

Zapadła cisza. Paulina nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego wsunęła palce  w jego włosy — powoli, stanowczo — i nagle szarpnęła głowę Łukasza do góry. Nie na tyle mocno, by go zranić, ale na tyle gwałtownie, by odebrało mu na chwilę równowagę. Jej twarz znalazła się tuż nad jego. Blisko. Za blisko. A oczy — zimne, błyszczące, niemal drapieżne.

— Masz ogromne szczęście — mówiła szeptem — że nie wzięłam ze sobą ani pejcza, ani trzcinki.

Chwyt za włosy utrzymała jeszcze ułamek sekundy.

— Bo twoje krzyki… — jej usta musnęły jego policzek, prawie czułym gestem, zupełnie niepasującym do słów — …byłoby słychać w całym hotelu. I pewnie ktoś wezwałby ochronę.

Dopiero wtedy puściła go, jakby porzucała zabawkę, którą chwilowo się znudziła. Łukasz odzyskał równowagę, oddech mu przyspieszył, ramiona drżały. Paulina wyprostowała się, przeciągnęła dłonią po swoich włosach z pozorną niewinnością — i powolnym, pełnym pewności krokiem odeszła w stronę komody.

— Ale… — dodała tonem lekkim, swobodnym, wręcz wesołym, jakby tylko kończyła myśl zaczętą wcześniej — …na szczęście mam coś innego.

Otworzyła szufladę i wyjęła pasek. Czarna, lśniąca skóra. Ciężka, złota klamra z logo Yves Saint Laurent — masywna, elegancka, niepokojąco luksusowa. Wzdłuż skóry biegł rząd metalowych ćwieków, błyszczący jak ostry ornament. Unosząc pasek na wysokość oczu, Paulina patrzyła na niego chwilę tak, jak patrzy się na przedmiot posiadający więcej niż jedno zastosowanie — jak na narzędzie, jak na dzieło sztuki, jak na obietnicę.

— Piękny, prawda? — rzuciła lekko, tonem, który wcale nie potrzebował odpowiedzi. — Miałam go dziś założonego do spodni… ale wy, faceci, i tak nie zauważacie takich detali.

Zamachnęła się. Powietrze przeciął ostry świst. Jeszcze raz. Ćwieki błysnęły krótko w świetle lampy. Uśmiech, który rozciągnął jej usta, nie był ani ciepły, ani czuły. Był pełen rozbawienia, zadowolenia i bezlitosnej świadomości tego, jak bardzo on jest przerażony.

— Spójrz na mnie, Łukaszu — powiedziała miękko, przeciągając pasek przez palce, jakby bawiła się wstążką, a nie narzędziem kary.

Czekała, aż podniesie wzrok.

— Jestem ciekawa… — klamra YSL znowu błysnęła — …czy dziś również będę słyszeć twoje krzyki, tak jak zeszłej nocy.

Dała mu znak ręką — krótki, stanowczy, niepozostawiający miejsca na interpretację.

— Wstań.

Łukasz podniósł się z kolan powoli, wciąż drżąc. Ona obserwowała go w ciszy, jakby w jego ruchach było coś, co szczególnie ją interesowało.

— Oprzyj się o oparcie fotela — poleciła. — I wypnij, wyżej.

Jej ton był spokojny, ale właśnie to sprawiało, że brzmiał jeszcze groźniej. Zrobił to, o co poleciła. Oparł dłonie o oparcie fotela, starał się zachować równowagę i pochylił ciało do przodu. Czuł, jak policzki zaczynają mu płonąć od wstydu i jakkolwiek by tego nie nazwał, to uczucie było częścią tego, czego pragnął. Paulina obeszła go powoli, a on stał bez ruchu, napięty, z pochyloną głową, gotów na wszystko i całkowicie zdany na jej łaskę. W końcu stanęła za nim. Pochyliła się tak blisko, że poczuł jej oddech na karku.

— Kara ma sens tylko wtedy, kiedy jest bolesna — wyszeptała. Jej głos był jak dotyk lodu na rozgrzanej skórze: lodowaty i  wywołujący dreszcz aż do samych stóp. Nagle poczuł, jak pomiędzy jego nogi wsunęła swoje udo w skórzanych spodniach — powoli, pewnie, tak aby nie mógł tego zignorować. Przez krótką chwilę ocierała się o niego lekko, sugestywnie, jakby chciała przypomnieć mu, jak bardzo jest od niej zależny. Jak bardzo on sam tego chciał. I równie nagle odsunęła się, pozostawiając po sobie pustkę, która zabolała prawie tak samo jak wczorajsze zaciski.

— Dostaniesz dziesięć uderzeń — oznajmiła chłodno, przechwytując pasek wygodnie w dłoń, trzymając go za klamrę. — Po każdym liczysz. Głośno. Wyraźnie. I dziękujesz.

Zamilkła na sekundę, pozwalając, by jej słowa odpowiednio wybrzmiały w jego głowie.

— Jeśli się pomylisz… — dodała — …zaczniesz liczyć od nowa.

Zmrużyła oczy, jakby testowała w nim coś więcej niż tylko posłuszeństwo.

— Zrozumiałeś?

Skinął głową. Opierał się o oparcie fotela tak, jak kazała. Ramiona napięte, kark pochylony, dłonie zaciśnięte na krawędzi. Wiedział, że wygląda na bezbronnego — i właśnie o to jej chodziło. Stała kilka kroków za nim, z paskiem zwisającym swobodnie z jej dłoni. Delikatnie obracała go palcami, jakby zastanawiała się, z której strony najwygodniej będzie go trzymać. Jej głos przeciął nagle ciszę:

— Wypnij się wyżej.

Zrobił, co kazała. Słyszał, jak robi krok. Czuł ją przy sobie jeszcze zanim się poruszyła — tę znajomą aurę władzy, w której jego własny oddech robił się płytszy. W powietrzu zapadła cisza. A wtedy… Nie tyle poczuł uderzenie, co nagły rozbłysk bólu, gwałtowną, ostrą falę, która przeszła przez całe jego pośladki, wyciskając mu powietrze z płuc. Mięśnie napięły się same. Z gardła wyrwał się krótki, urwany dźwięk — bardziej zaskoczenia niż bólu. Paulina pozostała niewzruszona:

— Licz.

Łukasz z trudem nabrał powietrza.

— Jeden… dziękuję…

— Głośniej i wyraźniej bo zaczniemy od początku — ucięła.

Wyrównał głos. Nie chciał, żeby brzmiał jak błaganie, ale brzmiał. Drugie uderzenie przyszło po chwili, która wydawała się trwać wieczność. Bardziej intensywne. Zacisnął zęby, ale nie zdążył ukryć dźwięku, który wyrwał mu się z gardła.

— Dwa… dziękuję…

Słyszał, jak Paulina porusza się za nim. Czasem robiła krok, czasem dwa. Jakby oglądała go pod każdym kątem.

— Ooo, są już ślady — powiedziała cicho.

Znów ból, znów dreszcz ciała. Tym razem nie zdążył powstrzymać drżenia kolan.

— Trzy… dziękuję…

W jej milczeniu było coś gorszego niż w słowach. Czuł, że rozkoszuje się każdą sekundą jego bezsilności. Czwarte i piąte nie były mocniejsze. Były dokładniejsze. Mierzone tak, jakby każde miało wydobyć z niego inny rodzaj reakcji. Trudniej było oddychać. Głos mu drżał. Przy szóstym coś w nim pękło — nie fizycznie, ale emocjonalnie. Drżący ton, urywany głos. Paulina od razu to zauważyła.

— Już płaczesz? — zapytała z drapieżną czułością.

Nie odpowiedział. Jeszcze nie. Siódme uderzyło w niego jak fala przypominająca wszystko, czego doświadczał poprzedniej nocy. Odezwał się:

— Siedem… dziękuję… dziękuję… proszę…

— Prosisz? To nic nie da. — odparła lodowatym tonem. .

Ósme uderzenie niemal spowodowało, że stracił równowagę. Zacisnął dłonie na fotelu tak mocno, że pobielały mu knykcie.

— Osiem… dziękuję…

Paulina pochyliła się, oparła dłoń o fotel tuż obok jego łokcia.

— Jeszcze dwa — wyszeptała mu w ucho. — Wytrzymasz. Tylko dwa.

Dziewiąte przyszło jak obietnica końca. Dziesiąte — jak podpis, pieczęć, konsekwencja. A potem nic. Tylko jej cichy, spokojny oddech za nim. Łukasz opierał się ciężko o oparcie fotela, próbując uspokoić oddech. Czuł, jak drży mu całe ciało. Nie wiedział, co powiedzieć, jak się poruszyć, jak oddychać. Paulina podeszła wolno, prawie leniwie. Spojrzała na niego.

— Wyprostuj się.

Zrobił to, choć nogi miał jak z waty. Ona zaś chwyciła jego podbródek palcem i zmusiła go, by spojrzał jej w oczy.

— To była kara i sprawdzian zarazem — powiedziała cicho. 

— Przeszedłeś go znacznie lepiej, niż sądziłam chociaż biłam mocno. 

Jej dłoń przesunęła się po jego policzku — nie czuła, nie słodka. Kontrolująca.

— A teraz… — dodała, przysuwając się tak blisko, że ich usta dzieliły milimetry. — Powiedz mi, kim jesteś w tej chwili.

Wiedział, jaka jest odpowiedź. Czuł ją aż do kości. Stał przed nią chwiejnie, z oddechem rwanym i gorącym, jakby szedł przez własny ból na oślep. Kiedy uniosła mu podbródek, ich spojrzenia spotkały się — jego roztrzęsione, zalane łzami, jej jasne, zimne, ale świadome. Obserwujące. Oceniające.

— No więc? — szepnęła. — Kim jesteś w tej chwili?

Otworzył usta, ale głos początkowo odmówił posłuszeństwa. Musiał przełknąć ślinę.

— Jestem… twój — wydusił. — Tylko twój. Chciałem… udowodnić, że zasługuję, choć wiem, że wciąż nie zasługuję. Ale będę się starał. Zawsze.

— Uklęknij — powiedziała.

Zrobił to natychmiast, choć nogi drżały mu tak, że ledwo utrzymywał równowagę. Ona obserwowała wszystko z bliska — każdy jego gest, każde napięcie mięśni, każdy cień bólu przesuwający się po jego twarzy.

— Podziękuj — poleciła.

Łukasz skinął głową i pochylił się, tak jak kazała. Buty Pauliny — czarne, błyszczące, idealnie gładkie — były tuż przed jego twarzą. Skóra połyskiwała w świetle lampy, odbijając refleksy niczym lustro. Jej stopa była lekko wysunięta do przodu, jakby udzielała mu dostępu, jakby dawała mu pozwolenie. Pocałował ją ostrożnie, z niemal religijną czcią. Kiedy jednak przeszedł do drugiego buta, Paulina nie zmieniła pozycji. Stała tak samo — elegancko, władczo — z ciężarem ciała przeniesionym na jedną nogę. Druga stopa była o pół kroku dalej, poza jego naturalnym zasięgiem. Łukasz musiał przesunąć się na kolanach. Podczołgać się bliżej. Dopiero wtedy mógł złożyć pocałunek na powierzchni jej lewego buta — powoli, uważnie, tak jakby każdy centymetr należało uszanować. I właśnie to, ten moment, kiedy musiał zrobić dwa ruchy więcej, aby dotrzeć tam, gdzie chciała, uświadomił mu jeszcze mocniej, komu teraz służy. Jak minimalnym gestem potrafiła zwiększyć jego uległość. Patrzyła na niego z góry — nie bezdusznie, ale z tą chłodną satysfakcją kobiety, która wie, że każdy szczegół jej ciała, każdy jej ruch i każdy przedmiot, który posiada, ma dla niego znaczenie większe niż wszystko inne.

Wyciągnęła w jego stronę dłoń. To było jak ukończenie rytuału. Łukasz ujął ją z czcią i pocałował wierzch, jakby składał przysięgę. Kiedy podniósł na nią wzrok, w jego oczach wciąż były łzy. Nie z bólu — choć ból wciąż pulsował w ciele — ale z czegoś zupełnie innego. Z mieszaniny ulgi, uległości, emocji, wstydu i dumy. Spojrzała na niego w sposób zaskakująco łagodny. Pochyliła się, tak aby tylko on słyszał jej słowa.

— Mam nadzieję — powiedziała cicho — że to cię nauczy, że jeśli ustalam jakieś zasady to przestrzegasz ich bez wyjątków. Bez dyskusji. Bez wymówek.

Pogładziła go lekko po policzku.

— Bo inaczej — kontynuowała — rzeczywiście będę musiała zrobić coś dużo gorszego.

Łukasz skinął głową, głos mu drżał.

— Przepraszam… Paulinko… przepraszam naprawdę… już więcej nie złamię zasad.

— W takim razie przyjmuję przeprosiny — oznajmiła spokojnie, jakby mówiła o czymś najbardziej oczywistym na świecie. — Chcę cię teraz obejrzeć.

Wykonała lekki gest dłonią.

— Wstań. Odwróć się.

Posłusznie podniósł się z podłogi, każdy ruch niósł ze sobą krótkie, ostre ukłucie bólu. Odwrócił się tyłem. Podniosła dłoń i jednym, leniwym ruchem przesunęła paznokciem po czerwonym śladzie na jego pośladku. Delikatnie drasnęła paznokciem. Wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby. Potem przesunęła po kolejnym miejscu. I jeszcze jednym.

— Masz piękne czerwone ślady, każdy dokładnie tam, gdzie powinien być — powiedziała cicho, jakby stwierdzała fakt. — I każdy w pełni zasłużony.

Nachyliła się odrobinę w jego stronę, tak blisko, że jej oddech musnął mu kark.

— Będziesz je czuł przez jakiś czas. To dobrze. Pamięć o karze bywa bardzo pożyteczna — dodała z cieniem zadowolenia. — Uklęknij i zostań tu.

Zgiął kolana, choć ciało protestowało. Popatrzyła na niego przez ułamek sekundy, po czym bez słowa odwróciła się i poszła w stronę łazienki. Został sam. Powietrze wydawało się nagle zimniejsze. Sięgnął drżącą dłonią do swoich pośladków. Skóra była gorąca, napięta, paląca — każdy dotyk budził pulsujący ból, jakby ślady pasków żyły własnym rytmem. Kiedy przesunął palcami jeszcze raz, tym razem ostrożniej, poczuł, jak do oczu napływają mu łzy. Nie z bólu. Z czegoś głębszego, bardziej rozdzierającego. Był całkowicie bezsilny. Całkowicie zdany na jej łaskę i niełaskę. I wiedział, bez najmniejszego cienia wątpliwości, że nawet w tej bezsilności — a może właśnie przez nią — nigdy wcześniej nie pragnął jej tak bardzo.


Paulina wróciła z łazienki, otulona zapachem ciepłej pary i świeżych kosmetyków. Światło w pokoju było przygaszone. Łukasz klęczał dokładnie tam, gdzie mu wcześniej kazała — nieruchomy, wyprostowany, z głową lekko pochyloną. Czekał. Bez słowa. Bez próby ulgi dla zmęczonych mięśni. Zatrzymała się kilka kroków przed nim, obserwując jego sylwetkę jak coś, co należy do niej — i co dobrze reaguje na każdy wydany rozkaz. Powoli podeszła bliżej. Jej kroki były ciche, ale dla niego brzmiały jak ciężka cisza przed dotykiem. Stanęła tuż przed nim, tak blisko, że mógłby pochylić się i oprzeć czoło o jej uda, gdyby oczywiście kiedykolwiek pozwoliła mu na taki gest.

Gdy powoli uniósł głowę, od razu zatrzymał wzrok. Stała przed nim, tuż na granicy światła lampki nocnej i dogasających świec, ubrana w czarną jedwabną koszulkę nocną, która wyglądała bardziej jak manifestacja luksusu niż jak strój do spania. Jedwab opływał jej ciało, jakby znał każdy jego kontur lepiej niż ona sama. W górnej części delikatna, czarna koronka tworzyła misterny wzór pnączy i kwiatów, otulając jej niewielkie, jędrne piersi w sposób jednocześnie niepozorny i bezwstydnie zmysłowy. Cienkie ramiączka ledwo trzymały ten jedwabny cień na jej ramionach. Dół koszulki kończył się powyżej połowy ud, ukazując większość jej wysportowanych nóg. Falbanka przy krawędzi poruszała się przy każdym jej kroku — drobnym, miękkim, z tą charakterystyczną dla niej gracją, której nie dało się nauczyć, lecz trzeba było się z nią urodzić. Patrzył na nią i czuł, jak w jego ciele budzi się natychmiastowa reakcja — pożądanie, napięcie, jednocześnie ból przypominający o klatce i o jej władzy nad jego ciałem. W jednej chwili był całkowicie świadomy każdego zadrapania, każdego zaczerwienienia i tego, że to ona jest autorką każdego z tych znaków. Ujęła jego podbródek w dwa palce, zmuszając go, by spojrzał na nią w górę.

— Grzeczny chłopiec. Nadal klęczysz tam, gdzie ci kazałam. Podoba mi się to. Bardzo. — powiedziała nisko, zmysłowo, miękko  

Łukasz przełknął ślinę, wciąż oszołomiony jej widokiem i obecnością.

— Staram się… naprawdę — wyszeptał, niepewnym, drżącym głosem.

Paulina pochyliła się lekko, a jedwab jej koszulki opłynął jej ciało jak czarna woda. Przesunęła kciukiem po jego dolnej wardze — lekko, jakby sprawdzała, czy jest wystarczająco posłuszny.

— Wiem, że się starasz. Właśnie dlatego lubię na ciebie patrzeć. Mężczyzna, który aż tak bardzo pragnie zasłużyć na mój dotyk, to zawsze coś wyjątkowego — szepnęła z uśmiechem.

Zrobiła krok w tył. Falbanka koszulki zatańczyła na udach. Jej głos stał się o ton chłodniejszy — bardziej rozkazujący.

— Wstań. Czas się wykąpać — powiedziała stanowczym tonem.

Wstał i poszedł do łazienki. Umył się szybko, z każdym ruchem przyspieszając, by jak najszybciej wrócić do sypialni. Gdy otworzył drzwi i stanął w progu, na chwilę zamarł. Paulina leżała już w łóżku, otulona białą pościelą, która kontrastowała z jej czarną koszulką. Ale to nie twarz czy sylwetka przykuły jego uwagę — to jej stopa, która wystawała spod kołdry w sposób, który wydawał się zbyt idealny, by być przypadkiem. Była wyciągnięta, swobodnie, ale z wdziękiem. Palce lekko zgięte, jakby dotykały materiału z zamysłem. Skóra jej stopy była gładka, niemal alabastrowa, a delikatne napięcie łuku podbicia i smukłość kostki nadawały temu widokowi niemal artystycznego wymiaru. Był to widok, który pobudzał wyobraźnię — wyważony, subtelny, ale intensywny. Nie poruszyła się. Leżała spokojnie, ale on był pewien — doskonale wiedziała, co robi. I wiedziała, jak działa na niego każdy najmniejszy detal, nawet coś tak niewinnego, jak wystająca stopa. Była jak sen — chłodna, elegancka i niebezpiecznie pociągająca. Podszedł bliżej, czując narastającą mieszankę fascynacji, podniecenia i pragnienia. Każdy jego krok był ostrożny, jakby nie chciał zakłócić tej intymnej aury, która otaczała ją. Leżała z pozornym spokojem, zanurzona w miękkiej pościeli, jakby jej ciało odpoczywało, ale on doskonale wiedział, że nie była pogrążona w żadnym śnie — była świadoma każdego jego ruchu. Wiedziała, jak wygląda. Wiedziała, że jej wystająca spod kołdry stopa hipnotyzuje go bardziej niż cokolwiek innego. Gdy był już na wyciągnięcie ręki, usłyszał jej cichy, aksamitny głos:

— Łukasz …. — powiedziała z uśmiechem, który jednocześnie był ciepły i wyraźnie prowokujący — czy wetrzesz mi balsam w stopy?

To nie była zwykła prośba. W jej głosie brzmiała spokojna pewność, która nie dopuszczała odmowy. Wypowiedziała te słowa z tą samą naturalnością, z jaką inna kobieta mogłaby poprosić o podanie szklanki wody — tylko że u Pauliny nawet najdrobniejsza prośba stawała się poleceniem. Skinął głową, czując, jak jego serce bije szybciej. Wrócił do łazienki i zabrał z półki przy lustrze stojące tam opakowanie. Tubka była chłodna w dotyku, a zapach kremu, który wydostał się z niej po pierwszym ściśnięciu, był lekko kwiatowy, subtelny, ale kobiecy — jakby stworzony właśnie dla niej. Usiadł na brzegu łóżka, pochylając się nad jej stopą i powoli zaczął wmasowywać krem w jej skórę. Każdy ruch jego dłoni był uważny, precyzyjny. Przesuwał palcami po jej śródstopiu, delikatnie uciskając newralgiczne punkty, potem płynnie przechodził do łuku stopy i palców. Skóra Pauliny była miękka, jedwabiście gładka, a jej stopy — kształtne i zadbane. Łukasz czuł, że dotyka czegoś więcej niż tylko stopy — dotykał symbolu jej władzy, jej uroku, jej kobiecości.

— A teraz pomasuj, proszę — szepnęła Paulina, przymykając oczy, jakby całkowicie oddawała się tej chwili.

Jego palce zaczęły rytmicznie pracować — miękko, ale stanowczo. Masował jej stopy z oddaniem, badając napięcie mięśni, odnajdując najbardziej wrażliwe miejsca i otaczając je troską. Czuł, jak Paulina oddycha spokojniej, jak jej ciało lekko się porusza, reagując na dotyk. Jej ciche westchnienia były dla niego największą nagrodą. W pewnym momencie delikatnie zmieniła pozycję. Uniosła jedną ze stóp i oparła ją na jego ramieniu. Ten ruch był płynny — jakby dokładnie wiedziała, jakiego efektu oczekuje. Chłód jej skóry kontrastował z jego rozgrzanym ciałem, a palce jej stopy zaczęły powoli przesuwać się po jego ramieniu — smyrając go leniwie, nieśpiesznie, drażniąc. Było w tym dotyku coś niesamowicie prowokującego. Nie był to gest przypadkowy. Każdy ruch jej stopy był jak kontrolowany impuls, który miała zamiar dokładnie odmierzyć i dostarczyć z chirurgiczną dokładnością. Jej palce błądziły po jego ramieniu jak po klawiaturze, badając jego napięcie, jego reakcje, jakby chciała odczytać z jego mięśni to, czego nie powiedziałby słowami. Łukasz nie odważył się poruszyć — jego ciało było napięte, ale nie ze strachu — z pożądania. Patrzył na jej twarz, na lekko przymknięte oczy, na usta wygięte w ledwie zauważalnym uśmiechu a ona wiedziała, że ma nad nim pełną władzę i najwyraźniej właśnie teraz czerpała z tego pełną przyjemność.

— Pięknie to robisz — mruknęła. — Masz dłonie stworzone do adorowania mnie. I właśnie dlatego są mi tak potrzebne.

Z widoczną satysfakcją kontynuowała swoje zmysłowe gesty. Gładząc go stopą po ramieniu, przesunęła ją w dół, leniwie, jakby przeciągała chwilę oczekiwania. Jej dotyk był lekki, ale z każdym ruchem nabierał siły i wyrazu. Kiedy jej stopa zatrzymała się na jego torsie, a następnie dotknęła sutka, spojrzała mu prosto w oczy z pozornym wyrazem niewinności.

— Boli jeszcze? — zapytała cicho, z udawaną troską, jakby naprawdę była zainteresowana jego samopoczuciem.

Łukasz, mimo że wciąż czuł pieczenie po poprzedniej nocy, natychmiast pokręcił głową.

— Tylko trochę — szepnął a dreszcz przebiegł mu po plecach. Wiedział, że to nie była troska, to była próba. Gra.

Paulina uśmiechnęła się, zadowolona z odpowiedzi, jak sędzia, który usłyszał prawidłową replikę. Jej stopa, z niespieszną gracją, uniosła się i powoli powędrowała w stronę jego twarzy.

— Pocałuj — poleciła miękko, ale stanowczo. W jej tonie nie było miejsca na pytania.

Łukasz zbliżył się i zaczął składać na jej stopie delikatne pocałunki — z oddaniem, jakby chciał przeprosić za każde dotknięcie, które było zbyt gwałtowne, i podziękować za każde, które mu podarowała. Jej skóra była gładka, lekko chłodna, pachniała słodko balsamem i czymś jeszcze — czymś, co kojarzyło mu się tylko z nią. Paulina patrzyła na niego z góry, nie wypowiadając słowa, ale jej mina mówiła wszystko — była zadowolona. I pewna siebie. W tym czasie jej druga stopa sięgnęła w dół — na jego klatkę chastity. Lekko ją przycisnęła, bardziej jakby przypominała mu o jej istnieniu. Łukasz zadrżał, ale nie przerwał pocałunków. Czuł jej władzę — dosłowną i symboliczną — na całym ciele.

— Pieść mnie… całą.

Nie mogąc się powstrzymać, zaczął wędrować ustami w górę — od stopy, przez kostkę, delikatne ścięgno Achillesa, łydkę. Każdy pocałunek był uważny, pełen czci. Dotarł do kolana i złożył tam dłuższy, pełen uczucia pocałunek, zanim kontynuował swoją wędrówkę w górę — w stronę jej ud. Paulina, powoli uniosła nogi i oparła je na jego ramionach. Otuliła go zmysłowym ruchem, dając mu zarówno bliskość, jak i lekkie unieruchomienie. Patrzyła na niego z góry — spokojna, dominująca, piękna. Kontynuował swoje pieszczoty, przesuwając usta wzdłuż wewnętrznej strony uda, coraz wyżej i wyżej. Czuł jej ciepło, jej zapach, jej napięcie. Każdy centymetr jej skóry był dla niego jak świętość. Gdy dotarł do jej bioder, złożył tam kilka subtelnych pocałunków, a następnie z jeszcze większą ostrożnością zbliżył się do jej łona. Paulina leżała cicho, jej oddech był już głębszy, bardziej miarowy.

Gdy jego język zaczął badać jej najintymniejsze miejsca, uniosła lekko biodra, jakby w geście przyjęcia i zachęty. Jej westchnienie było ciche, ale pełne przyjemności. Nie musiała nic mówić — wszystko było jasne. Łukasz lizał ją z oddaniem — delikatnie, rytmicznie, z uwagą. Jego język poruszał się miękko, pewnie, dokładnie tam, gdzie powinien. Czuł, jak jej ciało drży, jak jej biodra delikatnie pulsują pod wpływem rosnącej przyjemności. W pewnym momencie Paulina zacisnęła dłoń na pościeli, ściskając ją tak mocno, jakby musiała znaleźć punkt oparcia. Jej druga dłoń spoczęła na jego głowie — głaskała go, ale też lekko drapała kark. Jej paznokcie znów przypomniały mu o niej — o jej sile. O tym, że to ona tu rządzi. Wiedział, że ta chwila jest pełnią jego szczęścia. I choć nie mógł jej mieć w tradycyjny sposób, to właśnie w tym geście, w tym oddaniu — czuł się najbardziej jej. Czuł, jak ciało Pauliny coraz mocniej reaguje na każdy jego ruch, każdy dotyk, każde subtelne muśnięcie języka i wargi. Jej westchnienia, coraz szybszy oddech i drapieżne gesty dłoni na jego karku były jak sygnały, które prowadziły go przez krajobraz jej rozkoszy. Chciał, żeby trwała jak najdłużej, żeby nie przestawała drżeć pod jego ustami. A potem nagle poczuł, jak całe jej ciało napina się gwałtownie — jakby przez sekundę chciała powstrzymać to, co nieuniknione.

Jej mięśnie zesztywniały, a dłoń wbiła się w pościel tak mocno, że aż zadrżała. Druga zacisnęła się na jego karku z intensywnością, która mówiła więcej niż słowa — zbliżała się do szczytu. I wtedy stało się to — chwila, którą czuł każdym centymetrem swojej skóry. Jej orgazm nie był krzykiem — był milczącą eksplozją, która przeszła przez nią falą drżenia. Jej ciało wygięło się łagodnym łukiem, usta rozchyliły się w niemej ekstazie, a oddech przyspieszył tak, jakby biegła, goniąc własne pragnienie. Trwało to dłuższą chwilę. Jej ciało pulsowało pod wpływem doznań, oddech rwał się w krótkich falach. Gdy napięcie zaczęło ustępować, a rozkosz powoli zmieniała się w miękką błogość, jej ręka zaczęła głaskać go po włosach — cicho, z wdzięcznością, z uczuciem, które nie potrzebowało słów. Odwróciła się plecami, wtulając twarz w poduszkę, jej ciało było nadal rozgrzane i rozluźnione. Cichym, ciepłym głosem, wyszeptała:

— Dziękuję…. jesteś kochany. Przytul mnie teraz.

Bez słowa przysunął się do niej, objął ją ramieniem, przyciągając do siebie z największą czułością. Ich ciała dopasowały się do siebie naturalnie — jakby zostały stworzone, by leżeć w takim uścisku. Poczuł zapach jej skóry, ciepło jej pleców, jedwabistą miękkość koszulki nocnej. Była blisko, była jego — a on był jej, całkowicie. Nagle — jak delikatne, bolesne ukłucie — poczuł jej drobny ruch. Prawie niezauważalny, ledwie przesunięcie bioder na łóżku, a jednak wystarczający, żeby jedwab koszulki prześlizgnął się po jego brzuchu i muskając klatkę chastity, obudził w nim falę bezsilnego pragnienia.

To był ułamek sekundy, ale dla niego jak porażenie. Że on jest zamknięty. Że jego potrzeby nie mają żadnego znaczenia, dopóki ona ich nie uzna. Oddech ugrzązł mu w gardle, stał się ciężki, urywany. Oparł dłoń tuż obok jej biodra, jakby bał się ją dotknąć bez pozwolenia. A potem pochylił się niżej — w geście, który był bardziej błaganiem niż czułością — i musnął jej kark ustami. Delikatnie, ostrożnie, jakby składał pocałunek na czymś świętym. Zsunął usta niżej, wzdłuż kręgosłupa, składając kolejne pocałunki. Każdy był inny — czuły, drżący, pełen wdzięczności. Modlitwa. Hołd. Próba ofiary. Wszystko naraz. A jednocześnie… wciąż niczego nie dostawał w zamian. Napięcie w nim narastało jak fala, której nie da się zatrzymać. Chciał jej — bardziej, głębiej, desperacko. Tak blisko, przy niej a równocześnie dalej niż kiedykolwiek, bo jego ciało było więźniem klatki, a ona — spokojna, zmysłowa, piękna — nawet nie drgnęła. Oddychała równomiernie. Jej dłoń spoczywała beztrosko na poduszce. Nogi były rozluźnione, ciało miękkie i wciąż pachnące po kąpieli, jedwab koszulki opadający na biodra jak płynne światło. Trwał obok, spalany własnym pożądaniem, nabrzmiewającym bólem, który klatka nie tylko więziła, ale i potęgowała. Był tak blisko jej ciała, a przecież od jej woli dzieliła go cała przepaść. Mógł tylko czekać. Czekać na spojrzenie, na słowo, na gest… Na moment, który nadejdzie wtedy, kiedy ona zechce, nie wcześniej. I w tej palącej mieszance bólu, uwięzienia, pragnienia i oddania — był mimo wszystko szczęśliwy. Prawdziwie, głęboko. Bo wiedział , że nie ma piękniejszego miejsca niż u jej boku. I nie ma pełniejszego szczęścia niż to, że należy do niej.

W całości.

59
7/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 7/10 (1 głosy oddane)

Z tej serii

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.