Wilczyca (VII)
15 grudnia 2025
Wilczyca
34 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Rozdział VII – Wspólny weekend, część 3
Lidzbark Warmiński, grudzień 2023
Delikatne promienie słońca zaczęły przedzierać się przez zasłony, zalewając pokój ciepłym, porannym światłem. Łukasz powoli otworzył oczy, czując znajome ciepło obok siebie. Paulina, jeszcze pogrążona w półśnie, wtuliła się w niego, instynktownie szukając jego obecności. Jej dłoń powędrowała na jego tors i spoczęła tam lekko, jakby chciała się upewnić, że on nadal tam jest. Czuł subtelny dotyk jej smukłych palców na swojej skórze — delikatny, ale niosący z sobą pewność i bliskość. Jej noga przesunęła się powoli, a kolano oparło na jego brzuchu. Oddychała spokojnie, jej twarz była wtulona w jego bok, a każdy oddech przypominał cichy szelest — spokojny, rytmiczny, kojący. Łukasz objął ją mocniej, jakby chcąc zamknąć tę chwilę w dłoniach i zatrzymać ją na zawsze. Choć czuł się spokojny, to jednak w głębi jego ciała tliło się napięcie — echo wczorajszej nocy i nieugaszonego pragnienia. Teraz jednak to nie ono dominowało — teraz liczyło się tylko to, że Paulina była tuż obok, przytulona, spokojna, jego. Delikatnie, z czułością, przesunął palcami po jej włosach, potem po karku. Dotykał powoli, z uwagą, jakby nie chciał jej obudzić, tylko dać znać, że czuwa. Paulina uśmiechnęła się sennie, nadal z zamkniętymi oczami i przysunęła jeszcze bliżej. Ramiączko jej jedwabnej koszulki zsunęło się lekko z ramienia, odsłaniając delikatną linię pleców. Była rozluźniona, odprężona, wręcz promieniująca.
— Wczoraj było mi naprawdę dobrze — powiedziała cicho, przeciągając się leniwie.
Łukasz patrzył na nią, jakby widział coś nieziemskiego. Sam wciąż czuł w sobie napięcie, przytłumione, niespełnione — klatka przypominała o sobie z każdym oddechem. Ale to nie było teraz ważne. Delikatnie przesunął palcami po jej plecach i szyi. Jedwab pod jego dłonią był miękki, a skóra pod nim jeszcze bardziej.
— Chcę, żeby zawsze było ci dobrze przy mnie — powiedział cicho. — To jest dla mnie najważniejsze.
Paulina uniosła powieki i spojrzała na niego.
— Świetnie sobie poradziłeś — stwierdziła. — Masz swoje talenty. I potrafisz być bardzo użyteczny.
Tym jednym zdaniem sprawiła, że poczuł jednocześnie dumę i gorące ukłucie pragnienia.
— Chcę dla ciebie być najlepszy, jaki potrafię — odpowiedział, głos miał lekko drżący. — Jeśli mogę dawać ci przyjemność to chcę robić to zawsze.
Przysunęła się o centymetr bliżej. Odwróciła się w jego stronę i położyła dłoń na jego policzku, przesuwając kciukiem wzdłuż szczęki w sposób jednocześnie czuły i władczy.
— Łukasz… — wyszeptała, jakby mówiła mu sekret, który mężczyźni powinni znać od urodzenia. — Służenie takiej kobiecie jak ja to wasza rola, wasz obowiązek, wasza natura.
Nachyliła się jeszcze bardziej.
— Mężczyzna daje. Kobieta wybiera, kiedy bierze… i co bierze. A ty robisz to idealnie. Dlatego to między nami działa. Bo potrafisz… oddawać się kobiecie, która na to zasługuje.
Przymknęła oczy, oddychając równo, zupełnie spokojna. On natomiast czuł, jak wszystko w nim skręca się od pragnienia i oddania — i że nie zamieniłby tego miejsca, tej chwili i tej kobiety na nic innego na świecie. Jej dłoń zaczęła powoli przesuwać się w dół, aż dotarła do klatki chastity. Palce zaczęły ją głaskać w sposób niemal pieszczotliwy — lekko, bez pośpiechu, ale z wyczuwalną świadomością wpływu, jaki ten dotyk miał na niego. Czuł dreszcz, który przeszył całe jego ciało. Każde jej muśnięcie niosło ze sobą nie tylko czułość, ale też przypomnienie — o tym, kto naprawdę tu rządzi. Paulina czując, jak jego penis zaczyna nabrzmiewać i coraz mocniej napierać na pręty klatki, uśmiechnęła się z cichą satysfakcją. Jej dotyk był subtelnym, ale czytelnym komunikatem. Pod wpływem atmosfery i ciepła jej dłoni zdobył się na odwagę. Przełknął ślinę, czując, jak serce zaczyna mu bić za szybko, za głośno. Kiedy uniosła wzrok, słowa same wyrwały mu się z gardła — żałosne, rozpaczliwe, pełne napięcia, którego nie potrafił już ukrywać.
— Paulinko… proszę… — wyszeptał. — Ja już nie mogę. Zwariuję.
Przymknął oczy, jakby mówił coś wstydliwego.
— Całą noc myślałem tylko o tobie. O tym, jak pachniesz… jak mnie dotykasz… jak patrzysz. Płonę przez ciebie. Naprawdę… już nie daję rady.
Teraz już prawie skomlał.
— Mogliśmy leżeć tu jeszcze długo — powiedziała cicho, jakby nie zwracając uwagi na jego błagania. — Mogłam wtulić się w ciebie, pozwolić ci mnie całować, pieścić… adorować mnie tak, jak lubię najbardziej. Obudziłam się w świetnym nastroju. Naprawdę.
— Zdejmij mi tę klatkę — błagał dalej, zbyt rozpędzony, by się zatrzymać. — Proszę cię. Błagam. Chcę cię tak bardzo, że już mnie to boli bardziej niż jakakolwiek kara. Zrób coś… cokolwiek… Paulinko, nie każ mi tak chodzić z tym między nogami.
Chciał utrzymać ton, ale głos załamał się na ostatnim zdaniu. Paulina słuchała, opierając brodę na dłoni, a jej spojrzenie było jednocześnie chłodne i pełne zachwytu — jakby każde jego słowo potwierdzało coś, co wiedziała od dawna. Nie zdążył dokończyć, gdy jej uśmiech zniknął, a spojrzenie nabrało chłodu. Powoli odsunęła się nieco, by spojrzeć mu w oczy. Na jej twarzy nie było złości — była tam lodowata stanowczość.
— Łukasz — powiedziała cicho, spokojnie, ale z taką siłą, że zadrżał — czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Twoje prośby nie mają tu żadnego znaczenia. To ja decyduję. Ty się podporządkowujesz. Każde twoje pragnienie tylko pogłębia moją kontrolę. I dobrze, że tak jest.
Jej palce przesunęły się na jego klatkę piersiową — już nie głaskały, a raczej trzymały go w miejscu. Kontrolowały.
— Zadaj sobie pytanie — mówiła dalej z chłodnym spokojem — czy naprawdę myślisz, że to właśnie klatka cię ogranicza? A może to ona nadaje twojemu pragnieniu sens? Czy naprawdę sądzisz, że wolność przyniesie ci szczęście?
Jej dłoń powędrowała znów niżej, tym razem już bez łagodności. Przypomniała mu, że jest strażniczką — dosłownie i symbolicznie.
— Zawiodłeś mnie tym pytaniem — powiedziała spokojnie, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta chłodnego żalu. To nie był wyrzut. Raczej elegancka przestroga. — Popsułeś ten poranek. A mógł być zupełnie inny.
Uniosła się na łokciach, patrząc na niego z góry. Zawiesiła spojrzenie na jego twarzy, badając, jak każde słowo wbija się w niego jak szpilka.
— A ty postanowiłeś go zepsuć — dodała cicho. — Cóż… szkoda. Bardzo ci dziękuję!
Wstała i bez dalszych komentarzy poszła do łazienki. Drzwi zamknęły się za nią głośnym uderzeniem, a Łukasz poczuł, jakby ktoś nagle zabrał z pokoju cały tlen. Przez chwilę słychać było tylko szelest ubrań, odkładane wieszaki, odkręcenie wody na moment. Po kilku minutach wyszła przebrana. Miała na sobie czarny, krótki sportowy top, który odsłaniał jej płaski, umięśniony brzuch. Obcisłe, czarne legginsy Nike podkreślały każdy zarys jej nóg i bioder. Włosy związała w wysoką, gładką kitkę. Na stopy założyła lekkie buty treningowe. Wyglądała świeżo, dynamicznie, jakby przebranie zrzuciło z niej całą resztkę czułości poranka i zostawiło czystą dyscyplinę.
— Idę poćwiczyć — powiedziała lakonicznie, podchodząc do lustra i poprawiając gumkę we włosach. — Wrócę za godzinę. Wezmę prysznic i o 9:30 schodzimy na śniadanie.
Spojrzała na jego odbicie w lustrze — krótko, ostro.
— Do tego czasu masz być gotowy — dodała tonem, który nie wymagał potwierdzenia.
Podeszła do szafki po swojej stronie łóżka i sięgnęła po cienki, złoty łańcuszek. Na jego końcu kołysał się kluczyk — ten kluczyk. Złapała go między palce, przyglądając mu się przez chwilę z takim rozbawieniem, jakby oceniała małe trofeum. Jej twarz pozostała spokojna, niewzruszona — co tylko bardziej go podłamało. Założyła go na szyję i poprawiła ruchem pełnym nonszalancji. Metal zaznaczył się subtelnym błyskiem na jej sportowym topie. Przez moment patrzyła na Łukasza uważnie, jakby oceniała każdą reakcję, każde napięcie mięśni
— A to… — uniosła lekko, tak żeby mógł dobrze zobaczyć — zabiorę ze sobą, żebyś nie miał głupich pomysłów. — Ty, Łukaszu… — dodała nagle, jakby dopiero teraz przypomniało jej się coś istotnego. — Masz godzinę, żeby przemyśleć swoje zachowanie.
Zatrzymała się przy drzwiach, narzuciła sportową bluzę na ramiona.
— I bądź grzeczny, taka moja dobra rada dla ciebie.
Zniknęła za drzwiami.
Łukasz leżał chwilę w bezruchu, patrząc w sufit, a w środku ściskało go coraz mocniej. Stres, żal, rozczarowanie sobą… wszystko mieszało się w jednym, gęstym uczuciu. Wiedział, że zawiódł ją drobiazgiem — jednym głupim odruchem — i to wystarczyło, by utracić coś, co jeszcze przed chwilą wydawało mu się absolutnie święte: jej zadowolenie. Czuł się przez nią całkowicie ubezwłasnowolniony. Każde jej zdanie miało w nim moc rozkazu, każde spojrzenie mogło go wynieść albo zranić. Dominowała nim tak naturalnie, tak absolutnie, jakby robiła to od zawsze. A on — choć wstydził się to przyznać nawet przed sobą — pragnął tego. Pragnął jej siły, pragnął jej gniewu, pragnął jej łaski. Była nieprawdopodobna. Piękna, wyniosła, konsekwentna do granic okrucieństwa. I właśnie to go podniecało najbardziej. Wstał powoli, czując, jak skóra na pośladkach ciągnie i piecze przy każdym ruchu. W łazience zapalił światło i stanął przed lustrem.
To, co zobaczył, zderzyło go z rzeczywistością jeszcze mocniej. Na jego pośladkach ciągnęły się wyraźne, czerwone ślady po pasku — równoległe, ostre, bolesne. Pamiątki po dziesięciu uderzeniach, które oddała z taką łatwością, jakby wykonywała coś całkowicie naturalnego. Na biodrach, barkach, klatce piersiowej widniały z kolei liczne zadrapania po jej paznokciach. Niewielkie, ale liczne, każde zapisane z jej intencją. Jego sutki wciąż były nabrzmiałe, obolałe, podrażnione. Każde dotknięcie bolało. Każdy oddech o tym przypominał. To wszystko zrobiła ona… Ta myśl uderzyła go jak fala, gdy patrzył na czerwone ślady na pośladkach, obolałe sutki, drobne zadrapania. Każde z nich było jej podpisem. Jej piętnem. Jej decyzją. A wtedy wróciły wspomnienia…
Paulina z liceum. Nie cheerleaderka, nie gwiazda imprez. Ona nigdy nie pojawiała się na szkolnych domówkach. Na studniówce była z jakimś starszym chłopakiem — dopiero po chwili przypomniał sobie, że go kojarzył. To był gitarzysta z jej zespołu. Ten, który zawsze wyglądał jakby żył w innym świecie. Wtedy go to tylko zdziwiło. Teraz budziło w nim ukłucie ciekawości i zazdrości. Będzie musiał o niego zapytać, czy to ta sama osoba, o której myśli. Jego najbliżsi koledzy, Tomek i Karol zachwycali się innymi dziewczynami, cheerleaderkami, imprezowiczkami, duszami towarzystwa, tymi zawsze roześmianymi, zawsze w centrum. Woleli wysoką blondynkę z 3D. Tę ciemnowłosą z 2C, tę z wielkim dekoltem i zawsze na obcasach, nawet w szkole. Albo dziewczynę z równoległej klasy, która wyglądała jak modelka. Paulina w tym tłumie przepadała — niska, płaska, okulary, sportowe ubrania, aparat na zębach. Nikt na nią nie patrzył. Poza nim. Bo on patrzył tylko na nią. Na Paulinę — tę samą, która teraz zostawiła na jego skórze ślady bólu. Tę samą, która potrafiła z zimnym uśmiechem go upokorzyć. Tę samą, która szeptała mu rozkazy takim tonem, że drżało mu serce. Tę samą, która nie dawała mu niczego, na co nie zasłużył — i odbierała mu wszystko, co chciał zatrzymać dla siebie.
Już wtedy jednak znał jej drugie oblicze — to ze sceny. W czarnym topie, skórzanych spodniach, z basem przewieszonym przez ramię. Jej ruchy były pewne, dojrzałe. Niewielu jego znajomych przychodziło na te koncerty, ale on był tam zawsze. Patrzył na nią, jakby patrzył na tajemnicę, która nie pasuje do świata nastolatków. Jej włosy w świetle reflektorów robiły się jeszcze jaśniejsze, usta były zacięte w skupieniu, a palce pewnie poruszały się po gryfie. Ich zespół nigdy nie był bardzo znany — niewielu słuchało takiej muzyki, ale on był na koncertach. Stał zawsze gdzieś z tyłu, nieśmiało, w cieniu. I patrzył. Patrzył, jak gra, jak rusza biodrami do rytmu, jak jej twarz nabiera ostrzejszych, bardziej wyrazistych rysów. Już wtedy była jak ktoś, kto nosi w sobie ogień. Tylko że wtedy nikt tego ognia nie widział, poza nim. Kiedyś spotkał na jej koncercie kilka osób z jej klasy, ale wyszli chyba przed końcem.
Teraz spoglądał na swoje odbicie — zawstydzone, obolałe, naznaczone — i czuł, jak serce bije mu szybciej na samą myśl o niej. O tym, że po latach niewypowiedzianych westchnień ona naprawdę ma władzę nad każdym jego drżeniem, każdym bólem, każdym pragnieniem. I nawet teraz, gdy stres ściskał mu żołądek, a świadomość, że ją rozzłościł, paliła go jak wyrzut — czuł coś jeszcze. Coś, co nie dawało mu wytchnienia. Podniecenie. Bo wiedział jedno: Paulina zawsze była inna. Zawsze była piękna. A teraz jest jego — w jedyny sposób, w jaki ktoś taki jak on może mieć kogoś takiego jak ona. Uniósł dłoń i delikatnie dotknął jednego z czerwonych śladów. Syknął z bólu, ale jednocześnie poczuł dreszcz, który przeszedł przez całe jego ciało. Ten ból był jak pieczęć. Jak znak przynależności. Jak dowód, że wczoraj naprawdę nad nim panowała. Zacisnął palce na umywalce, wziął głębszy oddech. Był jej. Całkowicie. Z każdą chwilą coraz bardziej. A mimo stresu, mimo żołądka ściśniętego niepokojem, mimo wstydu, który palił go gdzieś wewnątrz — jedno było w nim niepodważalne: On tego chciał. I pragnął jej bardziej niż kiedykolwiek.
Ubierał się wolno, uważnie, jakby każdy ruch miał znaczenie. Najpierw bokserki, potem jeansy, które przy każdym kroku ocierały się o obolałe miejsca — ciche, piekące przypomnienie o nocnej karze. Potem T-shirt, bluza, skarpety. Wsunął buty. Wszystko robił w milczeniu, uważnie, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo zawiódł Paulinę. Otworzył torbę i zaczął pakować swoje rzeczy. Składanie, układanie — wszystko sprawiało, że czuł pulsujący ból. Klatka chastity ciążyła nieustannie, jak metalowe piętno przypominające, że nawet w najprostszych czynnościach nie jest już sobą. Wrzucił rzeczy do środka, zapiął suwak i usiadł na brzegu łóżka. Był gotowy. A jednocześnie kompletnie rozbity. Drzwi otworzyły się o dziewiątej, niemal co do minuty. Paulina weszła do środka. Miała lekko czerwone policzki, włosy w luźnym, sportowym upięciu, w dłoni trzymała treningowy ręcznik i butelkę z wodą.
— Jak było? — zapytał, starając się zabrzmieć normalnie.
Paulina wzruszyła ramieniem.
— Dobrze. Jak zawsze.
Tym tonem mogła mu równie dobrze powiedzieć „to nie twoja sprawa”. Minęła go i weszła do łazienki. Chwilę później usłyszał szum prysznica. Siedział nieruchomo, czując narastające napięcie — stres, lęk, pragnienie, wszystko naraz. Gdy wyszła, wyglądała zupełnie inaczej: świeża, pachnąca, skupiona. Ubrana w swoje obcisłe, czarne dżinsy, które podkreślały linię jej nóg, oraz sportową bluzę z logo jednego z berlińskich klubów piłkarskich. Jej włosy były starannie ułożone, wilgotne końcówki układały się gładko na ramionach. Była piękna w sposób, który jednocześnie zachwycał i onieśmielał. Zatrzymała się tuż przed nim — tak blisko, że poczuł jej zapach. Delikatny, czysty, świeży po treningu i prysznicu.
— Pomyśl przy śniadaniu o tym co ci powiedziałam — powiedziała cicho, jakby to była obietnica, a nie instrukcja. — O tym, ile zależy ode mnie. I jak wiele zależy od ciebie i od tego, czy dobrze mnie zrozumiesz.
Zsunęła kosmyk włosów za ucho, jakby mimochodem, ale jej spojrzenie pozostało na nim dłużej, niż było to potrzebne.
— A teraz chodź — dodała, odwracając się do drzwi.
Jej biodra poruszyły się lekko przy każdym kroku, a metal klamry zamigotał raz jeszcze, jak przypomnienie. Łukasz przełknął ślinę i ruszył za nią bez słowa.
— Przemyślałeś swoje zachowanie? — zapytała.
Skinął głową. Uniosła dłoń i paznokciem przesunęła po jego brodzie. Powoli. Władczo. Zmysłowo.
— Chciałeś być posłuszny? Pokaż to, nie mów. — Jej głos był cichy, ale brzmiał jak wyrok. — Chciałeś być blisko mnie? To najpierw naucz się, co znaczy dystans.
Dotknęła jego policzka delikatnie, jakby badała reakcję
— Potrzebujesz wolności? — dodała z cieniem rozbawienia — To dostaniesz jej mniej. Znacznie mniej.
Odwróciła się i podeszła do komody — spokojnie, bez pośpiechu, jakby dokładnie wiedziała, jaki efekt wywoła każdy jej następny gest. Otworzyła szufladę i wyjęła pasek. Ten sam. Ciężki, czarny, nabity metalowymi ćwiekami, z dużą klamrą YSL, która połyskującą złotem w świetle lampy. Łukasz zesztywniał. Paulina przejechała palcami po ćwiekach, a potem — naprawdę powoli — zaczęła przeciągać go przez szlufki swoich spodni. Zapięła klamrę jednym, eleganckim ruchem, który był bardziej prowokacją niż zwykłym gestem ubierania się. Spojrzała na niego. Jej uśmiech był miękki, kobiecy ale zupełnie pozbawiony ciepła. W tym uśmiechu było tylko jedno: świadomość władzy.
Restauracja hotelowa była już niemal pełna. W powietrzu mieszały się zapachy kawy, świeżej jajecznicy i lekko przypalonych tostów, a poranne światło wpadające przez szerokie okna ocieplało wnętrze miękkim blaskiem. Paulina i Łukasz weszli do środka później niż większość gości. Ona szła przed nim, wyprostowana, spokojna, z tą naturalną elegancją, która sprawiała, że ludzie mimowolnie ustępowali jej miejsca. Nie była już lodowata — raczej powściągliwa, skupiona, jakby myślami była wciąż w pół kroku przed rzeczywistością. On szedł nieco za nią, uważny, trochę spięty, podążając za każdym jej gestem. Usiedli przy wolnym stoliku pod ścianą, po czym spojrzała na niego spokojnie — spojrzeniem krótkim, ale wystarczającym.
— Wybierz mi coś.
Powiedziała to jak ktoś, kto przydziela zadanie, a nie prosi o przysługę. Łukasz od razu wstał i ruszył w stronę bufetu. Wybierał uważnie, starając się, by wszystko wyglądało idealnie: jajko po benedyktyńsku, chrupiąca grzanka, plasterki awokado, sok, czarna kawa. Układał wszystko w sposób, który — miał nadzieję — spodoba się Paulinie. Kiedy wrócił, postawił przed nią tacę, z ostrożnością kogoś, kto niesie nie tylko jedzenie, ale i swoją dobrą wolę. Paulina zerknęła na jej zawartość.
— Dobrze.
Tylko tyle. Ale dla niego to brzmiało jak pełna akceptacja. Usiadł naprzeciwko. Jedli powoli, ze skupieniem, od czasu do czasu popijając kawę. Czasem spoglądała na niego — nie chłodno, raczej oceniająco, tak jak patrzy się na coś, co jest pod opieką, ale wymaga uważnej obserwacji. Nie odpychała go. Nie ignorowała. Po prostu trzymała pewien dystans. Cisza między nimi była spokojna, choć wyczuwalnie przez nią kontrolowana. A on — mimo napięcia w ciele i wciąż żywych wspomnień poprzedniego wieczoru — czuł, że każde jej spojrzenie, każde słowo, nawet najdrobniejszy gest niosą znaczenie, którego pragnie bardziej niż czegokolwiek. I właśnie wtedy w drzwiach pojawiła się Ania — promienna, uśmiechnięta, wyglądająca świeżo i kobieco. Miała na sobie jasny sweter i beżowe spodnie, a jej włosy opadały na ramiona w miękkich falach. Michał szedł obok niej, trzymając ją lekko za plecy. Uśmiechali się do siebie.
Paulina pierwsza wstała z miejsca, widząc zbliżającą się Ankę. Ich powitanie było zaskakująco ciepłe — jak dwie osoby, które dawno się nie widziały, a przecież dobrze wiedzą, że mogą sobie pozwolić na odrobinę bliskości. Paulina ujęła ją za ramiona, pocałowały się w policzki i krótko przytuliły.
— Dobrze cię widzieć — powiedziała spokojnie, ale z autentycznym uśmiechem.
— Wzajemnie, kochana — odparła Anka, odwzajemniając serdeczność.
Michał, obserwując tę wymianę, teatralnie rozłożył ręce.
— No halo, ja też chcę! — rzucił z udawanym wyrzutem, unosząc brwi.
Paulina obróciła się do niego z widocznym rozbawieniem, lekko nadstawiając policzek.
— Proszę bardzo, zanim się obrazisz.
Michał objął ją lekko, przyciągnął na krótką chwilę i pocałował w policzek z przesadzoną czułością.
— O, teraz jest dobrze — mruknął, siadając z zadowoleniem. — No to jak wam minął poranek? — zapytał lekko, beztrosko, kompletnie nieświadomy, że jego pytanie może delikatnie podbić to, co Łukasz próbował ukryć.
Paulina zamyśliła się, Anka roześmiała, a Łukasz zamrugał, szukając neutralnej odpowiedzi.
— Dobrze — odpowiedziała krótko, zanim Łukasz zdążył się odezwać. Jej ton był uprzejmy, ale chłodny, co sprawiło, że jeszcze bardziej się starał — przyniósł dodatkowe sztućce, zaproponował kolejny sok pomarańczowy i usilnie próbował uczestniczyć w rozmowie.
Ania z entuzjazmem zwróciła się do nich:
— Wiecie, tak sobie myśleliśmy z Michałem… To naprawdę był fajny weekend. Może powtórzymy to za jakiś czas? Mieszkamy przecież w sąsiednim województwie, więc to żadna wyprawa. Co wy na to?
Michał skinął głową, popierając propozycję swojej żony.
— Dokładnie! Byłoby miło spotkać się ponownie. Może nawet u nas? Mamy parę ciekawych miejsc, które moglibyśmy wam pokazać.
aulina, już nieco bardziej uprzejma i mniej chłodna niż wcześniej, spojrzała na Łukasza, a potem na Anię i Michała. Uśmiechnęła się lekko, ale wciąż z wyczuwalną rezerwą.
— To może być ciekawy pomysł — odpowiedziała.
Następnie wszystkie cztery osoby wymieniły się kontaktami — Ania zapisała numer telefonu Pauliny, a Michał wymienił się numerami z Łukaszem.
— Super! W takim razie skontaktujemy się za jakiś czas i coś ustalimy — dodała Ania z entuzjazmem.
— Brzmi jak plan — odpowiedział Michał, uśmiechając się do wszystkich przy stole.
Gdy Ania i Łukasz poszli po deser, atmosfera między Michałem a Pauliną na chwilę stężała. Nie była to cisza wynikająca z niezręczności — raczej coś gęstszego, zbyt wiele myśli na raz, które niełatwo było przelać w słowa. Michał przechylił się lekko w jej stronę, nie za blisko — dokładnie na tyle, by stworzyć aurę intymności, nie naruszając granic.
— Paulina… — zaczął spokojnie. — Wczoraj nasza rozmowa… zostawiła we mnie ślad. Przemyślałem wiele rzeczy. I choć mogłem zabrzmieć zbyt bezpośrednio, chcę, żebyś wiedziała, że nie żałuję ani jednego słowa.
Spojrzała na niego powoli, jakby dopiero teraz naprawdę go zauważyła. Jej spojrzenie było uważne, przenikliwe — z domieszką chłodnej oceny, ale też subtelnego zainteresowania.
— Wiesz, Michał — powiedziała po chwili — ludzie po alkoholu często mówią wiele rzeczy, których potem nie są pewni. Ty wydajesz się być przekonany. To rzadka cecha. I w pewnych okolicznościach nawet pociągająca.
Jej głos był spokojny, niemal miękki, ale każde słowo ważyło więcej, niż mogłoby się wydawać. Michał uśmiechnął się, próbując rozładować napięcie.
— Jest coś w tobie, co sprawia, że człowiek chce być bardziej świadomy siebie. Mniej przypadkowy.
— To komplement, czy forma kapitulacji? — zapytała.
— Może jedno i drugie — odpowiedział cicho. — Ale nie liczę, że cokolwiek z tego zostanie zapamiętane na długo.
Paulina zmrużyła lekko oczy, a potem odchyliła się na krześle. Jej usta ułożyły się w subtelny uśmiech.
— Michał… Może i zapamiętam. Może nawet więcej, niż powinnam.
Jej spojrzenie zatrzymało się na jego oczach dłużej niż powinno. Czuł je jeszcze, gdy już sięgnęła po filiżankę z kawą. Upiła łyk i dodała, nie patrząc już na niego:
— Czasem dobrze jest zostawić pewne sprawy zawieszone i niedopowiedziane. W ciszy dzieje się więcej, niż w tysiącu słów. Może kiedyś wrócimy do tej rozmowy. Może. I nie zrób do tego czasu nic głupiego.
Tylko jedno słowo zawisło między nimi — może. I choć brzmiało niemal obojętnie, Michał wiedział, że kryła się w nim cała gra, jaką zaczęli dzień wcześniej.
— Mam nadzieję, że nie czekaliście długo, kolejka była taka, aż zakręcała w stronę recepcji — powiedziała Ania z uśmiechem, siadając obok Michała i stawiając deser przed Pauliną, która lekko i z pewnym dystansem odwzajemniła uśmiech.
Jej spojrzenie jeszcze przez moment zatrzymało się na filiżance z kawą — jakby w niej wciąż widziała echo wcześniejszej rozmowy. Michał, z pozoru spokojny, siedział nieruchomo, ale pod powierzchnią kryło się napięcie. Czuł, że granica, którą z Pauliną subtelnie wytyczyli, nie zniknęła — została gdzieś między ich spojrzeniami, słowami i milczeniem. Łukasz z kolei zerkał na nią z niepokojem, próbując ocenić, czy jej nastrój już się zmienił. Zbyt dobrze znał jej chłód, by nie wyczuć, że coś wisi wciąż w powietrzu — nawet jeśli uśmiechała się teraz, poprawiając sobie serwetkę na kolanach. Ania, nadal pełna porannej energii, zaczęła opowiadać o planach na dalszą część dnia — o spacerze, o sklepiku z lokalnymi przysmakami i o tym, że mogliby jeszcze wspólnie wypić kawę przed wyjazdem. Jej głos niósł lekkość i prostotę, jakby był mostem przerzuconym nad tym, czego inni przy stole nie powiedzieli. Rozmowa potoczyła się dalej, wracając do codziennych tematów — pogody, hotelu, drogi powrotnej. Ale między Pauliną a Michałem trwało coś cichego, zawieszonego — jak niedomknięte drzwi, przez które wciąż można było spojrzeć. Nie padło już żadne słowo, które zdradzałoby więcej, ale oboje wiedzieli: ta rozmowa wcale się nie skończyła. Po prostu przeniosła się głębiej.
Po śniadaniu obie pary pożegnały się serdecznie i rozeszły do swoich pokoi. Łukasz i Paulina szli hotelowym korytarzem w ciszy; ich kroki tłumiła gruba wykładzina, a atmosfera między nimi wydawała się dziwnie spokojna. Łukasz czuł, jak napięcie, które towarzyszyło mu od rana, powoli z niego uchodzi. Paulina przy śniadaniu nie była lodowata ani zdystansowana — raczej opanowana, skupiona, jakby celowo pozwoliła im na odrobinę normalności. W jej tonie, w spojrzeniach, nawet w krótkim „dobrze”, które powiedziała, gdy podał jej tacę, wyczuł coś, co pozwoliło mu odetchnąć. Uwierzył więc, że najgorsze minęło, że zdołał ją choć trochę udobruchać. Myślał, że może wciąż jest lekko urażona, może czujna, ale wszystko zmierza w spokojniejszą stronę. Odważył się nawet na kilka neutralnych słów o planach na drogę powrotną, starając się brzmieć normalnie, jakby nic już między nimi nie wisiało. Lecz gdy skręcili w boczny korytarz, Paulina zwolniła i obejrzała się przez ramię. To spojrzenie było inne: chłodne, wnikliwe, pozbawione porannej łagodności — jakby tamta była jedynie zasłoną, a teraz odsłaniała prawdziwą ocenę jego zachowania. Łukasz poczuł, jak jego krucha ulga pęka niczym bańka mydlana. W sekundę zrozumiał, że nic nie zostało zapomniane, a to, co czeka go w pokoju, nie będzie ani łagodne, ani symboliczne. Wszystko w jej spojrzeniu mówiło jasno: nie skończyliśmy tej rozmowy. Kiedy weszli, zatrzymała się na środku i odwróciła do niego. Jej twarz była napięta, a głos chłodny.
— Naprawdę, Łukaszu… — zaczęła cicho, ale z coraz bardziej wyczuwalną irytacją. — Nie mogę uwierzyć, że musiałeś tak mi wszystko zepsuć. Dzień zaczął się tak pięknie. A ty, jak zwykle, nie potrafisz powstrzymać się od zachowań, które działają mi na nerwy.
Zamarł, zaskoczony zmianą jej tonu. Chciał coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie był pewien, co właściwie uruchomiło ją znowu? Wiedział tylko, że jej rozdrażnienie nie bierze się znikąd.
— Paulinko, naprawdę przepraszam… — zaczął ostrożnie, nieśmiało — …nie chciałem cię zdenerwować.
— Zawsze to samo — ucięła ostro, przewracając oczami. — Przeprosiny, obietnice… a potem i tak robisz swoje. Nie wiesz, jak to działa na mnie? Jak bardzo potrafisz zniszczyć mi nastrój jednym nieprzemyślanym pytaniem? I to jeszcze o poranku… — jej głos brzmiał jak z lodu, a słowa wnikały głęboko.
Nie kontynuowała. Odwróciła się i bez słowa zaczęła pakować swoje rzeczy. Ruchy miała metodyczne, szybkie, jakby chciała jak najprędzej zakończyć ten etap — nie tyle wyjazdu, co rozmowy. Czując się coraz bardziej winny, krzątał się bezradnie, składając ponownie swoje ubrania, układając kosmetyki, jednocześnie zerkając na nią z napięciem. Gdy zamknęła walizkę nagle odwróciła się do niego. Jej ruch był szybki, precyzyjny — jakby podjęła decyzję wcześniej, a teraz jedynie rozpoczęła wykonywanie planu. Bez słowa usiadła w fotelu. Powietrze w pokoju jakby zgęstniało.
— Stań przede mną — powiedziała cicho, ale tak, że nie śmiał nawet mrugnąć.
Podszedł, czując, jak napięcie rośnie w nim od stóp do ramion. Gestem dłoni wskazała, na jego kroczę i i wydała krótkie ale ostre polecenie, każąc mu zsunąć spodnie i majtki. Wykonał. Bez pośpiechu, ale też bez wahania bo wiedział, że jakikolwiek niepewny ruch mógłby tylko zaostrzyć jej ton. Cały czas starał się nie unikać jej spojrzenia — ale było to trudne, bo emanowała taką kontrolą, że człowiek miał ochotę patrzeć w podłogę. Paulina sięgnęła po kluczyk, który nosiła na złotym łańcuszku. Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Włożyła go do zamka i po chwili usłyszeli trzask mechanizmu w kłódce. Serce Łukasza przez moment zabiło mocniej, uśmiechnął się. Paulina dostrzegła to natychmiast. I zaśmiała się. Krótko. Cicho. Absolutnie miażdżąco.
— Och, nie. — Pochyliła się lekko, patrząc na niego z dołu. — To nie to, co myślałeś. Biedaku… ty naprawdę myślałeś, że chcę ją zdjąć? Klatka zostaje — dodała spokojnie, jakby informowała go o pogodzie. — Nie bądź taki szybki. Ona ma swój dodatkowy zamek, kłódka i kluczyk to były tylko symbole, taka ozdoba.
Przez kilka sekund panowała napięta cisza. Potem wyciągnęła dłoń.
— Telefon.
Ton nie pozwalał na sprzeciw. Łukasz odblokował urządzenie i podał je z rezygnacją i drżeniem, którego nie był w stanie ukryć. Przyjęła telefon powoli, musnęła palcem jego dłoń, odrobinę dłużej niż było to konieczne. Usiadła wygodniej, odchyliła się lekko do tyłu i zaczęła coś w nim wpisywać. Głucha cisza w pokoju była teraz jak trzask szkła.
— Jest. — powiedziała spokojnie, włączając aplikację i konfigurując ją jednym, swobodnym ruchem. — Parowanie.
Przechyliła głowę delikatnie, uśmiechając się prawie czule. Łukasz stał w bezruchu, czując, jak chłodne krople potu spływają mu po karku. Paulina obserwowała przesuwający się pasek postępu, a gdy na ekranie pojawił się komunikat verbunden — „połączono” — uśmiech rozjaśnił jej twarz, jakby delektowała się każdą sekundą tego procesu.
— I teraz… — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy — twój telefon będzie informował mnie przez tę aplikację o każdym momencie, w którym zdecydujesz się mnie nie słuchać. Samo stracenie łączności również potraktuję jako złamanie ustaleń. Wiesz, że jestem pedantyczna i drobiazgowa więc lepiej trzymaj telefon blisko siebie.
Spojrzała na ekran, potem z powrotem na niego i bez słowa wskazała mu swoją walizkę. Ten gest był wystarczająco wymowny — żadnych podziękowań, żadnych próśb. Po prostu miał ją zabrać. Założył majtki i spodnie, ubrał kurtkę i zabrał jej bagaż. Gdy wchodzili do hotelowego lobby, napięcie wisiało w powietrzu jak ciężka mgła. Paulina szła przed siebie pewnym krokiem, z wysoko uniesioną głową, jakby wszystko, co działo się wcześniej, nie miało już znaczenia.
W lobby natknęli się ponownie na Michała, który akurat kończył rozmowę z recepcjonistką.
— Paulina, jak miło cię jeszcze zobaczyć — powiedział z uśmiechem, odwracając się w ich stronę. Jego spojrzenie zatrzymało się na sportowej bluzie, którą miała na sobie. — Berlin? Bywasz tam często?
Paulina również uśmiechnęła się, choć z wyraźnie innym, chłodniejszym wyrazem twarzy niż ten, który towarzyszył jej wcześniej przy stole.
— Tak, nawet bardzo często. Lubię to miasto i mieszkam tam — odpowiedziała spokojnie, bez zbędnych wyjaśnień.
Michał otworzył szerzej oczy..
— Czekaj, serio… mieszkasz w Berlinie? Na stałe?
Paulina skinęła głową, nie okazując ani zdziwienia, ani potrzeby dopowiadać czegokolwiek więcej.
— Tak. Na stałe. W Charlottenburgu. I w Gdyni, ostatnio dzielę moje życie pomiędzy te dwa miejsca.
— O kurczę… — Michał odchrząknął, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowo. — To… niecodzienne. Nie wyglądasz na kogoś, kto po prostu wyprowadził się za granicę. Zabrzmiało to bardziej jak komplement niż dociekliwość.
Paulina patrzyła na niego spokojnie, z lekkim, uprzejmym dystansem.
— A jak wygląda ktoś kto po prostu wyprowadził się po prostu za granicę? — odparła krótko ale z lekko złośliwą nutą w głosie, po czy, dodała: — Nie chcę dziś o tym rozmawiać.
Teraz ton był już absolutnie ostateczny. Michał natychmiast to wyczuł.
— Jasne, jasne. Przepraszam, nie chciałem wchodzić z butami. Po prostu… mnie to zaskoczyło — dodał z lekkim uśmiechem, nadal nie kryjąc ciekawości.
Przez ułamek sekundy ich wzrok znów się spotkał. I po raz kolejny w powietrzu zawisło coś niewypowiedzianego — delikatne napięcie, widoczne tylko dla tych, którzy potrafili czytać drobne szczegóły. To ona pierwsza przerwała kontakt wzrokowy. Skinęła lekko głową, a potem odwróciła się do Łukasza.
— Idziemy — rzuciła krótko, już innym tonem, stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu.
Mężczyźni pożegnali się, podczas gdy ona ruszyła pierwsza w stronę wyjścia, nie czekając ani chwili. Jej krok był szybki, pewny, jakby cały świat powinien dostosować się do tempa, którym szła. Łukasz szybko chwycił jej walizkę na kółkach, dźwignął swoją torbę i poszedł za nią, lekko przygarbiony, starając się nadążyć. Michał patrzył, jak Paulina jednym ruchem otwiera drzwi i znika za nimi. Drzwi odchyliły się tylko częściowo — mechanizm zatrzymał je w pół. Łukasz, ciągnąc walizkę i torbę, próbował przecisnąć się za nią. Walizka uderzyła we framugę, torba osunęła się z ramienia, a on musiał podnieść ją łokciem, przytrzymać kolanem, poprawić uchwyt i prawie wcisnąć całe to zamieszanie przez zbyt wąskie przejście. Paulina nawet się nie obejrzała. Nie zapytała, czy pomóc, nie zwolniła. Szła przed siebie, jakby uznawała za oczywiste, że jej świat działa, a reszta ma po prostu dotrzymać kroku. Michał widział to wszystko i… uśmiechnął się lekko pod nosem. Nawet nie kpiąco — raczej z rozbawieniem pomieszanym z fascynacją. Widok Łukasza szamoczącego się z drzwiami, walizką i własną torbą, oraz Pauliny idącej przed siebie bez najmniejszej potrzeby sprawdzania, czy ktoś za nią nadąża — mówił mu więcej o ich dynamice, niż jakikolwiek opis. Stał jeszcze chwilę, patrząc, jak oddalają się w stronę korytarza. Myśli kotłowały mu się w głowie. Choć nie był pewien, co będzie dalej — jedno wiedział na pewno: ta kobieta już nigdy nie przestanie go intrygować.
Kiedy wsiedli do samochodu, cisza była ciężka i przytłaczająca. Łukasz uruchomił silnik, ale nie ruszył od razu. Spojrzał na Paulinę, jakby czekał na jakiś sygnał. Nie doczekał się. Siedziała nieruchomo, z twarzą zwróconą w stronę szyby, patrząc gdzieś daleko, jakby za szkłem rozciągał się inny świat — taki, w którym Łukasz nie popełniał błędów. W końcu ruszył, a kolejne kilometry uciekały za oknem w ciszy, której żadne z nich nie potrafiło bądź nie chciało przerwać. Łukasz próbował — kilkakrotnie rzucił nieśmiałe, pojednawcze uwagi, starając się wywołać rozmowę, choćby neutralną, byle tylko poczuć, że jest między nimi jeszcze jakaś nić porozumienia.
— Paulinko, naprawdę mi przykro… Może zrobimy coś przyjemnego po powrocie? Kolacja, może spacer? Masaż stóp? — zapytał z nadzieją, w głosie nieśmiały błysk czułości.
Nawet nie odwróciła głowy. Wzruszyła lekko ramionami, a jej wzrok pozostał przyklejony do przesuwającego się krajobrazu za szybą. Jej milczenie mówiło więcej niż słowa — dystans, który wytworzyła, był niemal fizycznie odczuwalny. Każda jej pozorna obojętność wbijała się w niego jak szpilki. Czuł, że oddala się z każdym kolejnym kilometrem. Cisza w samochodzie gęstniała. Próbował jeszcze raz, ale jego słowa odbijały się od niewidzialnej ściany, którą Paulina postawiła między nimi. Próbował nawet uśmiechnąć się w jej stronę, ale jego uśmiech zgasł szybciej, niż się pojawił. W końcu to Paulina przerwała ciszę, choć nie był to moment ulgi. Jej głos, spokojny, chłodny, niemal pozbawiony emocji, przeszył go jak igła.
— Łukasz, nie dziw się, że nie mam ochoty z tobą rozmawiać — zaczęła, wciąż nie odwracając głowy. — Cały nastrój tego wyjazdu zepsułeś przez swoje egoistyczne zachowanie. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że ośmieliłeś się poprosić mnie o zdjęcie klatki. Wiedziałeś, jak to na mnie działa. Wiedziałeś. A jednak to zrobiłeś. Czy ty w ogóle myślisz czasem o czymś więcej niż o sobie i czubku własnego penisa?
Każde jej słowo było jak cios. Mówiła cicho, bez zawahania się, z tą samą chłodną elegancją, z jaką go nieraz oczarowywała. Teraz ta chłodna elegancja była narzędziem, za pomocą którego karała go. Jej słowa wbijały się w niego z chirurgiczną dokładnością.
— Czy naprawdę myślisz, że to dla mnie przyjemne, kiedy muszę cię wiecznie przywoływać do porządku? Że za każdym razem, kiedy próbuję po prostu cieszyć się chwilą, ty zaczynasz jęczeć o swoje potrzeby? Naprawdę myślałam, że jesteś bardziej dojrzały. Myliłam się?
Nie krzyczała. W jej głosie nie było krzty histerii. Ale to właśnie to zimno, ta powściągliwość i spokój w tonie bolały najbardziej. Były jak świadectwo jej pełnej kontroli — nad sobą, nad sytuacją i nad nim.
— Jedyne, czego od ciebie oczekiwałam, to abyś był posłuszny. Tylko tyle. Doceniał to, co dostajesz. Ale nie. Ty zawsze musisz wyciągać rękę po więcej. A potem dziwisz się, że czuję się rozczarowana.
Łukasz milczał. Chciał coś powiedzieć, przeprosić, wyjaśnić, ale wiedział, że każde słowo, które teraz wypowie, może tylko pogorszyć sytuację. Czuł się jak zamknięty w klatce nie tylko fizycznie, ale też emocjonalnie — bezsilny, uwięziony, zdominowany. Czuł, jak narasta w nim coś trudnego do zatrzymania. Oczy zaczęły mu się szklić, ale starał się nie mrugać zbyt często, żeby łzy nie zaczęły spływać po policzkach. Nie chciał, by Paulina to zauważyła. Nie chciał, by uznała to za kolejną słabość. W końcu pierwsza łza spadła, a potem druga. Nie mógł ich już powstrzymać. Nie płakał głośno. Po prostu siedział za kierownicą, pozwalając, by te łzy cicho świadczyły o jego emocjonalnym rozpadzie. Paulina kątem oka dostrzegła jego twarz, ale nie odezwała się. Jej twarz pozostała niewzruszona. Nie było w niej ani współczucia, ani satysfakcji. Bo oto obok siedział mężczyzna, który chciał być silny, ale został złamany jednym spojrzeniem i kilkoma słowami. A mimo to wciąż należał do niej. Bo wiedziała, że mimo tych łez, mimo bólu i frustracji, on jej nie zostawi. I właśnie dlatego nie musiała nic mówić. Zamknięty w klatce, którą mu założyła, czuł się jak więzień własnych pragnień. Każdy ruch Pauliny, każdy gest, każde spojrzenie miało nad nim władzę. Jej uroda była oszałamiająca — idealnie ułożone włosy, nieskazitelna cera, boskie ciało. Była uosobieniem piękna, ale to piękno było dla niego przekleństwem. Kusiło, obiecywało po to, by w następnym momencie odebrać nadzieję. Kiedy odważył się grzecznie poprosić o zdjęcie klatki — nie z żądaniem, lecz z cichą i grzeczną prośbą — spotkał się nie ze zrozumieniem, lecz z chłodną, kontrolowaną wściekłością.
Teraz, w ciszy samochodu, słyszał w głowie echo jej gniewu. Oskarżenia, chłodne uwagi, jej nieprzeniknione milczenie. Każda minuta obok niej była męką — i błogosławieństwem jednocześnie. Zerkał na nią — na tak bliską, a jednocześnie zupełnie niedostępną. Jej profil był jak wyrzeźbiony — twardy, skupiony, obojętny. Jego serce zaciskało się z bólu i fascynacji zarazem. Była okrutna. Niewzruszona. Ale to właśnie to go do niej przyciągało. Jej dominacja, jej kontrola, to, że mogła zrobić z nim, co tylko chciała. Nie miał już żadnych złudzeń — nie istniała między nimi równość, ale może właśnie to było źródłem jego uzależnienia. Czuł się rozdarty — między bezgranicznym pożądaniem a bólem, który wydawał się nie do zniesienia. Nie potrafił jednak odejść. Wiedział, że nie umiałby bez niej żyć. Kiedy dojechali pod jej dom, zatrzymał samochód, a jego dłonie lekko drżały na kierownicy. Silnik wciąż pracował, ale miał wrażenie, że świat się zatrzymał. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Paulina w końcu odwróciła głowę, jej twarz była lodowata, zupełnie wyprana z emocji. Spojrzała na niego tak, jak patrzy się na służącego, który ma wykonać ostatni obowiązek przed odejściem.
— Postaw moją walizkę na progu. Dalej sobie poradzę — powiedziała cicho, beznamiętnie.
To nie był ani prośba, ani sugestia. To był rozkaz. Jej ton nie pozostawiał miejsca na interpretację. Łukasz skinął głową, nie śmiejąc spojrzeć jej w oczy. Wysiadł, otworzył bagażnik i wyciągnął walizkę. Jego ruchy były powolne, ostrożne, jakby bał się, że każdy zbyt gwałtowny gest mógłby wywołać kolejną falę niezadowolenia.
Podszedł do schodów i ostrożnie postawił bagaż, układając go równo, dokładnie, z niemal nabożną troską. Paulina stała tuż obok, ale nawet na niego nie spojrzała. Była chłodna, odległa, niedostępna. Jego obecność zdawała się dla niej zupełnie obojętna. Zrobił krok do tyłu, czekając, czy może spojrzy, może chociaż skinie głową. Nic. Chwyciła walizkę jednym ruchem, obojętnie, niemal z pogardliwą lekkością, i bez słowa weszła do domu. Drzwi zamknęły się za nią powoli, niemal bezszelestnie — i w tym cichym dźwięku Łukasz usłyszał coś, co brzmiało jak wyrok. Stał przez chwilę nieruchomo. Został sam. Na schodach, z sercem ściśniętym jak pięść, z gardłem pełnym goryczy i bólu. Patrzył na zamknięte drzwi z mieszaniną tęsknoty i bezradności. Wiedział, że nie potrafi się jej sprzeciwić. I choć każda chwila z nią bolała, nie wyobrażał sobie, że mógłby się od niej uwolnić. Ona miała władzę. I on — choć może czasem tego nienawidził — pragnął tej władzy jak narkotyku. Wsiadł z powrotem do samochodu. Siedział przez chwilę. Czuł, jak jego serce bije mocniej niż powinno. W klatce. W emocjach. W miłości, która bolała jak żadna inna.
Po powrocie do swojego mieszkania czuł się przygnębiony i rozbity. W głowie wciąż miał obraz Pauliny — jej chłodny wyraz twarzy, jej surowe słowa, które padały z taką precyzją, jakby celowo miały go dotknąć najgłębiej, jak się da. Mimo to nie potrafił znieść myśli, że mógłby ją stracić, że jej gniew mógłby oznaczać koniec ich relacji. Czuł się, jakby dryfował w pustce. Z ciężkim sercem usiadł na kanapie, wziął telefon do ręki i zaczął pisać wiadomość. Jego palce lekko drżały, kiedy wprowadzał tekst:
Paulinko, dziękuję za wspólny weekend. Przepraszam jeszcze raz za wszystko. Bardzo mi na Tobie zależy i mam nadzieję, że mogę to naprawić.
Wysłał wiadomość i niemal od razu poczuł falę niepokoju. Wpatrywał się w ekran telefonu, a każda minuta wydawała się wiecznością. W końcu — sygnał powiadomienia. Drgnął, szybko odblokował telefon. Krótka odpowiedź:
Dobrze.
To jedno zdawkowe, pozbawione emocji słowo było jak lodowata fala, która zmyła resztki nadziei. Łukasz czuł, że mimo jego starań, Paulina wciąż trzyma go na dystans, że jeszcze nie pozwala mu się zbliżyć. Chciał jednak spróbować raz jeszcze. Miał nadzieję, że może delikatny gest, prezent bez żadnych oczekiwań, będzie czymś, co pozwoli jej zobaczyć w nim więcej niż tylko źródło rozczarowań. Zastanawiał się przez dłuższą chwilę, jak napisać wiadomość tak, by nie urazić jej, a jednocześnie pokazać, że wciąż o niej myśli.
W końcu napisał:
Paulinko, już niedługo są święta i mam dla Ciebie mały prezent. Jeśli się zgodzisz, chętnie przywiózłbym Ci go któregoś dnia, oczywiście bez żadnych zobowiązań z Twojej strony. Chciałbym tylko zobaczyć, jak go rozpakowujesz.
Wysłał i odłożył telefon. Czekał. Minuty przeciągały się w godziny. Milczenie Pauliny zdawało się coraz cięższe a on próbował bezskutecznie zająć czymś myśli. W końcu, kiedy już niemal stracił nadzieję, rozległ się znajomy dźwięk powiadomienia. Sięgnął po telefon z drżącymi rękoma. Odpowiedź Pauliny była długa i o wiele bardziej wymowna niż wcześniejsze „dobrze”:
Zastanów się nad sobą. Jak już wiesz, klatka jest sparowana z aplikacją. Teraz każde zdjęcie klatki będzie natychmiast wysyłało mi powiadomienie. Higiena jest ważna. Masz prawo zdejmować ją co drugi dzień. Trzy minuty. Tylko tyle. Masz te trzy minuty na to, żeby się dokładnie tam umyć. Każde takie mycie będziesz dokumentował. Krótki filmik. Cały. I będziesz mi go wysyłał. Jeśli zobaczę, że się dotykasz, choćby cień próby masturbacji stracisz mnie bezpowrotnie. Czy to zrozumiałe i jasne?
Łukasz przełknął ślinę. Wiedział, że nie ma miejsca na negocjacje. Odpisał krótko:
Tak, moja Pani.
Nie dostał już żadnej odpowiedzi.
Jak Ci się podobało?