Wilczyca (III - IV)

5 grudnia 2025

Opowiadanie z serii:
Wilczyca

57 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

W kolejnych rozdziałach Łukasz zabiera Paulinę na lodowisko. Odbywają kolejną poważną rozmowę, Łukasz deklaruje swoją uległość. Paulina zaprasza go do domu, gdzie pozwala mu masować swoje stopy i udziela pierwszej lekcji posłuszeństwa.

Rozdział III – Lodowisko i gorąca czekolada

Sopot, listopad / grudzień  2023


Obudził się później niż zwykle. Przez chwilę leżał nieruchomo, z twarzą wtuloną w poduszkę, próbując ustalić, czy to, co pamięta, naprawdę się wydarzyło, czy tylko mu się przyśniło. W mieszkaniu panowała cisza, ale ta cisza miała w sobie coś niepokojąco gęstego — jakby wciąż było w niej echo wczorajszego wieczoru.

Wstał powoli, wciągając na siebie t-shirt. Kiedy przeszedł do salonu, zatrzymał się w pół kroku. Na stole wciąż stały dwa kieliszki po winie. W powietrzu czuł jeszcze ślad jej perfum — delikatny, chłodny, z nutą czegoś korzennego. Zapach utrzymywał się nie tylko w pokoju, ale jakby w nim samym. Przypomniał sobie jej ton, spojrzenie, moment, w którym mówiła o posłuszeństwie. I to dziwne, jednocześnie niepokojące i kojące uczucie, jakie wtedy w nim wywołała. Zaparzył kawę, lecz nie mógł się na niczym skupić. Krążył po mieszkaniu, wracając myślami do każdej sceny — do jej chłodu, do uśmiechu, do tego, jak bez wysiłku potrafiła przejąć nad wszystkim kontrolę. Wiedział, że nie potrafiłby już po prostu „wrócić do siebie”. Coś w nim zostało przesunięte, otwarte. Usiadł przy stole. Na blacie leżał jego telefon. Patrzył na niego przez chwilę, jakby rozważał, czy powinien. Odpowiedź była oczywista. Bez dłuższego zastanowienia wziął urządzenie do ręki i napisał wiadomość:

Paulinko, dziękuję za ten wieczór. Zostawił we mnie coś więcej niż wspomnienie. Jeśli pozwolisz — chciałbym to kontynuować. Daj mi szansę. Proszę. Łukasz.

Nacisnął „wyślij” i zamknął oczy. Wiedział, że to nie była tylko wiadomość. To był pierwszy krok w stronę poddania się czemuś większemu. Nie musiał długo czekać.

Ja również dziękuję za miły wieczór. Muszę jechać do Berlina i nie będzie mnie przez dwa tygodnie. Bądź cierpliwy. Czekaj na moją wiadomość. P.

Czytał to kilka razy. Dwa tygodnie? Nie dodała nic więcej. Żadnych wyjaśnień, po co jedzie, dlaczego, z kim, do kogo? Żadnego „do zobaczenia”. Po prostu jasny komunikat: czekaj.

W głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Czy to praca? Jakieś sprawy rodzinne? Nigdy nie zapytał jej wprost, czym się zajmuje na tym uniwersytecie. Domyślał się oczywiście, że mogła prowadzić jakieś zajęcia ze studentami. Przez większość czasu, który spędzili razem, mówił głównie o sobie. Teraz uświadomił sobie, jaki był to błąd.

Czuł się zdezorientowany, ale nie był zły. Raczej jak ktoś, komu pozostawiono zadanie: pokaż, że potrafisz czekać. Że jesteś gotów nie mieć nad tym kontroli. I tak rozpoczęły się najdłuższe dwa tygodnie jego życia.


Mimo że codzienność toczyła się jak zwykle, nic nie smakowało już tak samo. Praca, spotkania, krótkie rozmowy z kolegami — wszystko było przytłumione, jakby widziane przez szybę. W głowie miał tylko jedną osobę.

Kilka razy napisał do niej wiadomość — krótkie, troskliwe: Czy bezpiecznie dojechałaś?”, „Czy wszystko w porządku? Nie odpowiadała. Albo nie chciała albo to był kolejny test.

Każde powiadomienie na ekranie telefonu sprawiało, że serce mu podskakiwało, po czym opadało z rozczarowaniem. I choć z początku myślał, że nie wytrzyma w tej niepewności, z czasem jeszcze bardziej zaczynał rozumieć, że to ona dyktuje rytm. Że nie ma tu miejsca na jego inicjatywę. Że ta cierpliwość jest formą oddania. A im bardziej się z tym oswajał, tym bardziej to go pociągało.

Każdego dnia odkrywał, że ta relacja nie przypomina żadnej poprzedniej. Że Paulina nie chce komplementów, deklaracji, słodkich słów. Ona chce czegoś innego — czystości intencji, gotowości do poddania się, do bycia formowanym. I im bardziej to rozumiał, tym bardziej był gotów. Gotów na jej powrót, na kolejne próby. Gotów na to, co przyniesie czas. W końcu nazwał to po imieniu: uległość. Pragnienie, by oddać się jej. Tylko jej. Nie ze słabości. Z potrzeby. Czekał. Z każdym dniem bardziej świadomy tego, co chce jej ofiarować. Z każdym dniem coraz bardziej zakochany.


Po dwóch tygodniach, gdy niemal przestał spodziewać się, że Paulina w końcu się odezwie, jego telefon zawibrował. Spojrzał odruchowo na ekran i zamarł. Jej imię. Serce zabiło mocniej. Odebrał natychmiast, starając się brzmieć spokojnie, choć w środku buzowało wszystko.

— Cześć. Jak minęły ci te dwa tygodnie? — zapytała a dźwięk jej głosu od razu przywołał w nim wspomnienie jej zapachu, dotyku, obecności.

— Brakowało mi ciebie — odpowiedział, próbując zachować lekkość. — Myślałem o tobie często. Bardzo często.

— O, to takie słodkie… Miło to słyszeć. A co planujesz na sobotę?

— Nic konkretnego. Jestem otwarty na propozycje.

Przez moment milczała, jakby ważyła jego odpowiedź.

— W takim razie, chciałabym, żebyś mnie gdzieś zabrał. Wybierz miejsce, które lubisz. Takie, gdzie będziesz dobrze się czuł, gdzie będziesz mógł być sobą i będziesz czuł się pewnie.

Zastanowił się chwilę.

— Lodowisko. Uwielbiam jeździć na łyżwach. Jeśli nigdy nie próbowałaś, obiecuję, że pomogę ci. Damy radę razem. Naprawdę 

— Lodowisko? — powtórzyła z lekkim zawahaniem się, ale też ciekawością. — Rzeczywiście, nigdy nie jeździłam. Jeśli bierzesz odpowiedzialność jako instruktor… to chcę zobaczyć, jak się spiszesz.

— Na to możesz liczyć. Czy sobota o czternastej pasuje ci? Będę na ciebie czekał.

— Tak, idealnie. A jak mam się ubrać?

— Ciepło i wygodnie. Znając ciebie, pewnie i tak znajdziesz sposób, żeby wyglądać olśniewająco. Stylowo, ale swobodnie. Chcę, żebyś mogła się skupić na zabawie, nie na tym, czy marzniesz.

— Nie powiem, żebyś mi jakoś bardzo pomógł — zaśmiała się lekko. — Ale w porządku. Coś wymyślę.

— Wiesz, i tak wyglądasz świetnie w czymkolwiek.

— Obiecujesz, że będę bezpieczna?

— Obiecuję. Zrobię wszystko, żebyś czuła się dobrze. I żebyś się nie przewróciła — dodał.

Zapadła chwila ciszy, a potem usłyszał w jej głosie coś, co przypominało cień uśmiechu.

— W porządku. Do zobaczenia.


W sobotę zjawił się przed lodowiskiem chwilę wcześniej. Chłodny dzień miał już w sobie coś świątecznego – światełka, muzyka, zapach grzanego wina z pobliskiego stoiska. Lodowisko otaczały dekoracje, a lód błyszczał niczym szkło.

Kiedy zobaczył Paulinę, poczuł, jak wszystko wokół traci znaczenie. Przyszła w jasnym sztucznym futrze do połowy ud, w skórzanych legginsach, które podkreślały linię jej nóg i czarnych, lśniących kozakach. Na głowie miała jasną czapkę, a szyję oplatał delikatny szal. Jego uwadze nie umknęły również a może przede wszystkim jej eleganckie czarne rękawiczki. Wyglądała bajkowo.

Przywitali się pocałunkiem w policzek. Jej skóra pachniała znajomo i ciepło. Zapamiętał ten moment.

W niewielkiej szatni obok lodowiska, Paulina spojrzała na niego z lekkim niepokojem. Mróz szczypał w policzki, a z pobliskich głośników sączyła się cicha muzyka. Stał już przy niej, trzymając w dłoniach parę białych łyżew.— Już wszystko gotowe — powiedział z uśmiechem. — Pomyślałem, że nie będziesz chciała czekać w kolejce.

Usiadła powoli na drewnianej ławeczce,  poprawiając płaszcz. Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem.

— Naprawdę wszystko zaplanowałeś. Interesuje mnie jednak, skąd wiedziałeś, jaki mam rozmiar?

— Trzydzieści osiem — odparł bez wahania, podając jej jedną z łyżew.

— Trzydzieści osiem? Skąd ta pewność? W sobotę zjawił się przed lodowiskiem chwilę wcześniej. Chłodny dzień miał już w sobie coś świątecznego – światełka, muzyka, zapach grzanego wina z pobliskiego stoiska. Lodowisko otaczały dekoracje, a lód błyszczał niczym szkło.

Kiedy zobaczył Paulinę, poczuł, jak wszystko wokół traci znaczenie. Przyszła w jasnym sztucznym futrze do połowy ud, w skórzanych legginsach, które podkreślały linię jej nóg i czarnych, lśniących kozakach. Na głowie miała jasną czapkę, a szyję oplatał delikatny szal. Jego uwadze nie umknęły również a może przede wszystkim jej eleganckie czarne rękawiczki. Wyglądała bajkowo.

Przywitali się pocałunkiem w policzek. Jej skóra pachniała znajomo i ciepło. Zapamiętał ten moment.

Na ławce, obok lodowiska, Paulina spojrzała na swoje na niego z lekkim niepokojem. Mróz szczypał w policzki, a z pobliskich głośników sączyła się cicha muzyka.

Stał już przy niej, trzymając w dłoniach parę białych łyżew.— Już wszystko gotowe — powiedział z uśmiechem. — Pomyślałem, że nie będziesz chciała czekać w kolejce.

Usiadła powoli, poprawiając płaszcz. Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem.

— Naprawdę wszystko zaplanowałeś. Interesuje mnie jednak, skąd wiedziałeś, jaki mam rozmiar?

— Trzydzieści osiem — odparł bez wahania, podając jej jedną z łyżew.

— Trzydzieści osiem? Skąd ta pewność? —  uniosła brew, z udawanym zdziwieniem

— Niektóre rzeczy po prostu się wie – uśmiechnął się półgębkiem, nie spuszczając z niej wzroku

— Ach tak? — zapytała, opierając łokieć o kolano i pochylając się nieco. — Czyli mam rozumieć, że należę do tych rzeczy, które czyta się jak otwartą książkę?

— Raczej do tych, które trudno zapomnieć, przeoczyć, zignorować — odpowiedział spokojnie, klękając przed nią.

Jej spojrzenie na moment złagodniało. Uśmiechnęła się lekko, ale w tym uśmiechu było coś, co kazało mu czuć, że właśnie wszedł w grę, której reguły należały do niej.

— Pozwól… — powiedział z cichym uśmiechem, sięgając po pierwszy kozak.

— Nie spodziewałam się, że będziesz aż tak pomocny — odparła, tym razem już z nutą kokieterii.

— Obiecałem, że zadbam o ciebie.

Zsunął but tak ostrożnie, jakby dotykał czegoś delikatnego. Jej stopa w czarnej, cienkiej skarpetce spoczęła na jego dłoni. Przez chwilę się nie poruszał, jakby ten widok miał w sobie coś, co należało zapamiętać.

Paulina przyglądała mu się uważnie.

— Całkiem to miłe — rzuciła, gładząc go lekko po włosach, gdy zajmował się drugim butem.

Uśmiechnął się tylko, nie komentując. Włożył jej łyżwy, starannie zawiązał sznurowadła, zapinając uważnie zatrzaski. Gdy skończył, spojrzał na nią z dołu.

— Gotowe. Teraz pokażę ci, jak wygląda lodowa magia.

Pomógł jej wstać, biorąc ją pod ramię. Ujęła jego dłoń swoją, ukrytą w rękawiczce – skórzana faktura na tle jego nagiej skóry stworzyła dziwnie zmysłowy kontrast.

Kiedy weszli na lodowisko, uderzył ich chłód, ostry i jasny, odbijający się od gładkiej tafli. Łukasz zatrzymał się na chwilę, by rozeznać się w przestrzeni, ale Paulina zrobiła coś, czego się nie spodziewał. Zanim zdążył cokolwiek zaproponować, delikatnie wsunęła swoją dłoń w jego — naturalnie, jakby to było oczywiste, że ma być blisko. Jej ruch był lekki, niemal nieśmiały… ale jednocześnie tak pewny, jakby nawet w tej kruchości to ona nadawała rytm.

— Lepiej mnie trzymaj — powiedziała cicho, z lekkim, nerwowym rozbawieniem w głosie — Inaczej polecę jak dziecko.

To brzmiało szczerze. Bez udawanej teatralności. I właśnie ta drobna słabość w jej tonie sprawiła, że poczuł coś więcej niż czystą chęć pomocy. W pierwszym odruchu wsunął rękę do kieszeni po swoje rękawiczki, ale zatrzymał się w połowie ruchu. Zostawił je tam. Chciał czuć jej dłoń — tę skrytą pod miękką, skórzaną rękawiczką, której faktura była chłodna i idealnie gładka. Ten kontrast z jego nagą skórą był niepokojąco zmysłowy. Paulina zacisnęła lekko palce, jakby upewniała się, że naprawdę ją trzyma. Nie patrzyła mu w oczy — spoglądała pod nogi, trochę spięta, trochę rozbawiona własną nieporadnością.

— Wiesz, to wcale nie jest takie proste, jak wygląda — mruknęła, robiąc ostrożny krok do przodu.

Od razu się zachwiała. Lekko, ale na tyle, by napiąć ramię. Łukasz przyciągnął ją do siebie odruchowo, pewnie, stabilnie.

— Trzymam cię — powiedział spokojnie, czując, że to jedno zdanie wypadło z niego zupełnie naturalnie.

Paulina odetchnęła, zaciskając mocniej palce. Powoli przesuwali się razem po lodzie. Jej ruchy były niepewne, ale z każdą chwilą nabierała odwagi. On był cierpliwy, skoncentrowany tylko na niej. Trzymała się go kurczowo, ale czuł, że powoli się rozluźnia.

— Zaczynam rozumieć, czemu to lubisz — powiedziała po chwili. — Choć zdecydowanie, jest trudniej, niż wygląda na pierwszy rzut oka.

— Robisz to świetnie. Naprawdę — uśmiechnął się.

— Może po prostu mam dobrego nauczyciela — odparła, z  błyskiem w oku.

Po kilku kolejnych minutach zaproponował jej krótką przerwę. Oparli się o barierkę. Wciąż trzymała jego dłoń. Jej kciuk przesuwał się po jego skórze, a ten drobny gest wywoływał w nim więcej emocji niż niejeden pocałunek.

— Musisz jednak przyznać, że zaskakująco dobrze sobie radzę, prawda? 

— Zdecydowanie. Jestem pod wrażeniem.

Spojrzała na niego uważnie. Potem podniosła wolną rękę i delikatnie pogładziła go po policzku. Ich spojrzenia się spotkały. Łukasz poczuł, jak serce przyspiesza. Powoli, ostrożnie, objął ją w talii. Nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie — uśmiechnęła się, ciepło i pewnie.

— Dobrze, że mam takiego opiekuna — szepnęła. Pocałowała go w policzek. Jej usta musnęły jego skórę, ale dotyk ten pozostawił znacznie więcej niż tylko ślad.

Stał tak chwilę, trzymając ją blisko, czując ciepło bijące spod jej futra i słysząc, jak obok ślizgają się czyjeś łyżwy oraz śmiech dzieci gdzieś w tle. Świat najpierw zatrzymał się w miejscu, a potem zniknął.

Była tylko ona. I to, co właśnie zaczynało się rodzić.

— Paulinko… — zaczął cicho, sam niepewny, co chciał powiedzieć.

Nie pozwoliła mu dokończyć. Uniosła palec i przyłożyła do jego ust.

— Ciii… — szepnęła z uśmiechem, patrząc mu w oczy. Nie potrzebowała słów. On już również nie.

Po chwili odsunęła się delikatnie, lecz jej dłoń nadal spoczywała na jego ramieniu.

— Myślę, że jestem gotowa na więcej… — powiedziała, robiąc pauzę. — Mam na myśli powrót na lodowisko.

Łukasz uśmiechnął się szeroko.

— Jak sobie życzysz — odparł, pomagając jej znów wjechać na śliską taflę. Ich ruchy były już bardziej zsynchronizowane, ale Paulina nadal pozwalała mu się prowadzić.

— Może to dziwne, ale zaczyna mi się to podobać — przyznała, spoglądając na niego z uśmiechem.

— Nic dziwnego — odpowiedział  — Z każdą chwilą idzie ci coraz lepiej. A wiesz dlaczego?

— Domyślam się — mruknęła.

— Bo masz świetnego instruktora — dokończył z udawaną dumą.

Paulina roześmiała się lekko, jej głos był miękki, z nutą kokieterii.

— Może i tak, choć uważam, że to jednak moje naturalne talenty mają tu największe znaczenie.

— Oczywiście. Nie śmiałbym twierdzić inaczej — odpowiedział, nie spuszczając z niej wzroku. — To zaszczyt być twoim instruktorem.

— No widzisz, tak jest lepiej — stwierdziła z zadowoleniem, ściskając nieco mocniej jego dłoń.

Jechali razem po lodzie w coraz bardziej płynnych ruchach, ich ciała  były blisko siebie, dłonie splecione, spojrzenia — coraz częstsze. i dłuższe.

— Wiesz co, Łukaszu? — odezwała się po chwili. — Czasem zapominam, jak to jest czuć się wyjątkowo. I spędzać czas w tak banalny sposób.

— Cieszę się, że mogę być częścią tego banalnego czasu — odparł z ciepłym uśmiechem.

— Najprostsze rzeczy bywają najpiękniejsze. Nie myśl jednak sobie, że tak łatwo mnie zadowolić — dodała z iskrą w oku.

— W takim razie zrobię, co w mojej mocy, żeby ten czas był dla ciebie wyjątkowy.

— Zobaczymy — powiedziała. — A teraz zróbmy jeszcze jedną małą przerwę.

Zatrzymali się przy bandzie. Paulina zdjęła jedną rękawiczkę, poprawiając niesforne kosmyki włosów, które wysunęły się spod czapki. Ostatnie promienie zimowego słońca muskały jej twarz, wydobywając z niej miękkość i coś niemal eterycznego. Łukasz przyglądał się jej w milczeniu. Kierowany impulsem, wziął jej odsłoniętą dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Dotyk jego ust był ledwo wyczuwalny.

Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, po czym uśmiechnęła się subtelnie.

— Całkiem miło — powiedziała cicho, z nieodgadnionym błyskiem w oczach. — Nie spodziewałam się.

Wsuwając z powrotem rękę do rękawiczki, objęła go lekko w pasie, przysuwając się bliżej. Łukasz poczuł, jak serce znowu przyspiesza.

— Dziękuję — szepnęła, patrząc mu prosto w oczy, a jej głos był miękki, niemal intymny.

Po chwili jednak cofnęła się o krok i westchnęła.

— Gotowy na dalszą jazdę?

— Zawsze.


Gdy zeszli w końcu z lodowiska i zatrzymali się przy ławce, Paulina opadła na nią lekko znużona, ale wyraźnie zadowolona. Łukasz uklęknął obok niej. Zdjął jej łyżwy z czułością, której nie próbował już ukrywać.

Przyglądała mu się spokojnie.

— Jesteś bardzo dokładny i delikatny.

— Dla ciebie chcę być taki zawsze — odparł cicho.

Wsunął ostrożnie na jej stopy stylowe kozaki. Poprawiła futro na ramionach i z tym samym chłodnym wdziękiem podała mu rękę w rękawiczce. Wstał, pomagając jej się podnieść. Paulina objęła go delikatnie, muskając ramię.

— Dziękuję za dzisiejszy dzień — powiedziała miękko.

— To ja dziękuję.

Zapadła chwila ciszy, którą Łukasz postanowił przerwać.

— A może… pójdziemy jeszcze gdzieś?

Paulina poprawiała właśnie futro, ale zatrzymała się w pół ruchu i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem.

— Może… — przeciągnęła słowo, jakby testowała jego intencje. — A co masz na myśli?

— Może kawa? Albo coś ciepłego do picia. Niedaleko jest przytulna kawiarnia — zaproponował ostrożnie.

— Kawa brzmi całkiem dobrze — odpowiedziała, po czym bez słowa poprawiła mu szalik, jakby to była rzecz całkowicie naturalna. — Prowadź.

Łukasz podał jej ramię. Ujęła je lekko, pewnie, z naturalnym wdziękiem, który przychodził jej bez najmniejszego wysiłku. Poszli wolnym krokiem, zostawiając za sobą zgiełk lodowiska, śmiech dzieci i szelest ostrzy tnących lód. Powietrze było przejrzyste i chłodne, pachniało mrozem i grzanym winem z pobliskiego stoiska. Paulina szła tuż przy nim, cicha, skupiona, a jednak obecna w sposób, który całkowicie wypełniał przestrzeń między nimi. Po kilkunastu minutach dotarli na niewielki plac przy parku, gdzie w rogu stała kawiarnia — niewysoka, w starym budynku z cegły, oświetlona miękkim, bursztynowym światłem. Przez zaparowane szyby widać było wnętrze: kilka stolików, ciemne drewno, lampy w stylu retro i powoli unoszące się smużki pary nad filiżankami.

— Tutaj? — zapytał, uchylając przed nią drzwi.

— Tutaj — potwierdziła, z lekkim uśmiechem.

W środku było ciepło i spokojnie. W tle grała cicha muzyka — stary jazz, nienachalny, kojący. Paulina zatrzymała się na moment, rozpinając płaszcz, a potem pozwoliła mu zaprowadzić się do stolika przy oknie, skąd widać było zimowy skwer i migotanie latarni.

Usiadła i zrzuciła z ramion futro, odkładając rękawiczki obok szalika, z pewną charakterystyczną dla siebie starannością, w której nie było ani odrobiny przesady. Wystarczyło spojrzeć, by wiedzieć, że każdy gest ma u niej swoje miejsce. Przez chwilę milczała, obserwując go z lekkim uśmiechem — takim, który nie wymagał słów, a jednak sprawiał, że chciał mówić. W jej spojrzeniu było zadowolenie, ale też coś więcej: rodzaj cichej satysfakcji, jakby uznała, że dzień potoczył się dokładnie tak, jak powinien.

— To był całkiem udany dzień — powiedziała w końcu.

Łukasz skinął głową.

— Zdecydowanie.

Poprawiła włosy, spojrzała w stronę okna, po czym znów na niego — z błyskiem w oczach, który zdawał się jednocześnie testować i bawić.

— Muszę przyznać — powiedziała cicho, przesuwając palcem po karcie z napojami — że dziś naprawdę dobrze się spisałeś.

— Spisałem? — powtórzył z lekkim uśmiechem, unosząc wzrok znad menu.

— Tak. — Jej ton był miękki, ale w słowach pobrzmiewała nuta powagi. — Czułam się przy tobie spokojnie. Bezpiecznie. — Zrobiła krótką pauzę, jakby chciała zobaczyć, jak zareaguje. — To miłe uczucie. Rzadkie. I dobrze się bawiłam. Naprawdę.

Łukasz nie odpowiedział od razu. Widział, że mówi to bez przesady, ale też bez cienia romantyzmu — po prostu stwierdza fakt, który w jej ustach brzmiał jak coś więcej niż komplement.

— Cieszę się — odparł w końcu. — Chciałem, żebyś tak właśnie się czuła.

Paulina uśmiechnęła się lekko, przesuwając wzrok po menu.

— No cóż, wygląda na to, że udało ci się spełnić jedno z moich małych oczekiwań.

— A ile ich jeszcze jest? — zapytał żartobliwie.

— Wystarczająco, żebyś miał zajęcie na dłużej — odpowiedziała z rozbawieniem, nie podnosząc wzroku znad karty.

Przez chwilę panowało między nimi przyjemne milczenie. Za oknem zaczął padać lekki śnieg, a w tle grała cicha muzyka. Paulina odłożyła menu i spojrzała na niego ponownie — spokojnie, ale z błyskiem, który zdawał się zapowiadać, że ten wieczór jeszcze się nie skończył.

— Co polecasz? — zapytała.

— Może gorąca czekolada? — zaproponował. — Po zimowym spacerze i jeździe na lodzie coś słodkiego będzie idealne.

Paulina skinęła głową.

— Brzmi dobrze. Zamówisz?

Obserwowała go, gdy wstał i podszedł do baru. Kiedy wrócił, a kelnerka przyniosła napoje, uniosła filiżankę i przez chwilę po prostu ją trzymała, wpatrując się w gęstą powierzchnię napoju. Wreszcie spojrzała na niego.

— Chciałbym cię lepiej poznać. Jeśli tylko zechcesz się przede mną otworzyć — powiedział.

Paulina upiła łyk czekolady i zamyśliła się.

— Może, ale pamiętaj, że nie wszystko na raz. Na to, co ważne, warto czasem poczekać. Jeśli jednak chcesz coś wiedzieć, po prostu zapytaj o to.

Łukasz spojrzał na nią, jakby chciał usłyszeć coś więcej niż tylko uprzejmą odpowiedź — jakby naprawdę próbował zajrzeć w głąb jej świata.

— Gdzie jest twoje miejsce na ziemi? W Polsce? W Berlinie? — zapytał cicho.

Paulina przez chwilę milczała. Obracała w dłoniach kartę z deserami, ale widać było, że myślami jest gdzieś daleko.

— Mój dom… domy — powiedziała w końcu z lekkim uśmiechem. — Na co dzień Berlin. To tam żyję, pracuję, uczę ale prawdziwy spokój mam gdzie indziej. W Bawarii. Chyba tam jest moje miejsce na ziemi.

Podniosła wzrok i dodała ciszej:

— Jest takie miejsce, które bardzo kocham. Nazywa się Adlerheim. Stara, modernistyczna willa wśród wzgórz. Kiedyś należała do bliskiej mi osoby, teraz — do mnie. To trochę inny świat. Cisza, lasy, zapach drewna, dźwięk starych schodów o poranku. Tam naprawdę oddycham.

Zatrzymała się na moment, jakby sprawdzała, czy nie mówi za dużo.

— Spędzam tam każdą wolną chwilę. Czasem całe tygodnie. To miejsce ma w sobie coś czystego, coś co daje spokój ducha.

Uśmiechnęła się lekko, oparła wygodniej i spojrzała na niego:

— Może kiedyś powinieneś mnie tam odwiedzić.

— Naprawdę? Zaprosiłabyś mnie tam? — zapytał, nie kryjąc radości.

Uśmiechnęła się subtelnie, unosząc brwi.

— Oczywiście, jeśli będziesz grzeczny, to może zaproszę cię – dodała z delikatnym przymrużeniem oka.

— Brzmi imponująco — powiedział po chwili Łukasz, uśmiechając się z uznaniem. — Mieszkanie w Berlinie, dom w Bawarii, super fura… wygląda na to, że naprawdę świetnie ci się wiedzie.

Paulina spojrzała na niego spokojnie, bez fałszywej skromności.

— Może trochę — odparła. — Ale nic nie przyszło samo. Pracowałam na to latami. Czasem naprawdę ciężko.

— Wcale mnie to nie dziwi — powiedział cicho. — Masz w sobie coś z osoby, która wie, dokąd zmierza.

Uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu było więcej zmęczenia niż triumfu.

— Tak, ale to ma swoją cenę. Każda niezależność kosztuje — dodała po chwili. — Tylko że ja nigdy nie umiałam żyć inaczej.

Przez moment milczeli. Za oknem zaczął lekko padać śnieg, a w ciepłym świetle kawiarni jej słowa zabrzmiały niemal jak wyznanie. Potem Paulina odwróciła wzrok i, jakby chcąc rozproszyć zbyt poważny ton rozmowy, dodała z lekkim uśmiechem:

— Ale przyznaj, Łukaszu, mimo wszystko ta Bawaria brzmi nieźle, prawda?

— Bardzo — odpowiedział, odwzajemniając jej spojrzenie. — I wcale się nie dziwię, że pokochałaś to miejsce. Byłem kiedyś w okolicach Monachium, zachwyciłem się.

— Może więc kiedyś sam się przekonasz, jak wygląda północna część tego landu — rzuciła swobodnie, choć w jej oczach znów błysnęło coś, co trudno było nazwać ani obietnicą, ani żartem. Ton miała lekki, niemal żartobliwy, ale w jej oczach błysnęło coś, co sprawiło, że jego serce zabiło mocniej — coś między obietnicą a wyzwaniem.

— Nie mogę się doczekać — uśmiechnął się i dodał. — Czy spełniasz swoje marzenia? Czy może już je porzuciłaś?

— Marzenia… — powtórzyła, bawiąc się uchem filiżanki. — Nigdy ich nie porzucam. Nauczyłam się jednak dostosowywać je do rzeczywistości. Niektóre spełniłam. Inne… czekają na swój moment.

— A twój cel? — zapytał.

— Niezależność — odpowiedziała bez wahania. — Pełna kontrola nad własnym życiem, decyzjami, wyborami. Ale też ludzie, którzy szanują tę niezależność i… wnoszą coś prawdziwego. Ktoś, kto będzie blisko mnie i będzie bezwarunkowo wspierał mnie zawsze, kiedy będę tego potrzebowała.

Zawiesiła głos. — Brzmi prosto, prawda? Ale wcale takie nie jest.

— Rozumiem — odpowiedział spokojnie.

Tym razem to Paulina spojrzała uważnie.

— A ty, Łukasz? Spełniasz swoje marzenia?

Zamilkł na chwilę, zbierając myśli.

— Odkąd się pojawiłaś, zaczynam rozumieć, czego naprawdę szukam. Przez całe życie czułem… że potrzebuję przy kimś być nie silniejszy, ale… uległy. Przy tobie czuję, że to możliwe. Że mogę komuś się oddać, bez lęku, że zostanę zraniony. Czuję, że ty jesteś tą osobą.

Zamilkł, czując narastające napięcie. Ręce lekko mu drżały, więc upił łyk czekolady. Nie wierzył, że odważy się to powiedzieć.

Paulina przez moment milczała. Potem uśmiechnęła się lekko, ale nie powiedziała jeszcze nic.

— To… interesujące — odezwała się w końcu. — Nie każdy mężczyzna potrafi tak otwarcie mówić o swojej uległości. To wbrew pozorom świadczy o sile.

Jej spojrzenie stwardniało, choć nie było chłodne.

— Skoro już wróciliśmy do tej rozmowy, musisz wiedzieć jedno. Uległość wobec mnie nie jest łatwa. Mam w sobie ciemniejszą stronę. Sadystyczną. Lubię dominację — nie tylko emocjonalną. Lubię testować, prowokować, prowadzić, zadawać ból. Lubię, kiedy mężczyzna drży, nie wiedząc, co wydarzy się za chwilę. Czy jesteś naprawdę gotowy na coś takiego?

Łukasz wziął głęboki oddech. Czuł, że to moment, którego nie może już odsunąć — że każde słowo, które teraz wypowie, coś przesądzi.

— Wiem, że to, o czym mówisz, nie jest grą — zaczął spokojnie, choć głos lekko mu zadrżał. — Rozumiem, że posłuszeństwo, o którym wspominałaś, to coś więcej niż słowo, ale chcę spróbować.

Paulina nie odrywała od niego spojrzenia. W jej oczach nie było zaskoczenia, tylko skupienie — jakby czekała, aż powie to dokładnie w ten sposób.

— Już o tym rozmawialiśmy — przypomniała cicho. — O tym, że posłuszeństwo wobec mnie wymaga czegoś więcej niż ciekawości.

Łukasz skinął głową.

— Wiem. I właśnie dlatego nie chcę się już zastanawiać. Wtedy, kiedy o tym mówiłaś… pomyślałem, że to przecież coś, czego pragnąłem od dawna.

Uniosła lekko brew, ale milczała, pozwalając mu mówić dalej.

— Przez całe życie szukałem kogoś takiego jak ty — kontynuował, patrząc jej prosto w oczy — Kobiety, która nie tylko mnie pociąga, ale potrafi kierować. Która nie potrzebuje udawać, że kontroluje sytuację, bo po prostu tę kontrolę ma. Już w liceum byłaś dziewczyną moich marzeń. A teraz… teraz wiem, że wtedy się nie myliłem.

Na moment zapadła cisza. Paulina siedziała spokojnie, opierając dłonie na stole. Jej spojrzenie złagodniało, ale wciąż było w nim coś, co kazało mu czuć się przezroczystym.

— Więc podtrzymujesz to, co mówiłeś? — zapytała po chwili. — Że chcesz mi ulec?

— Tak — odpowiedział bez wahania. — W pełni. I świadomie.

Paulina uniosła kącik ust w lekkim, niemal niedostrzegalnym uśmiechu. — Świadomie… to słowo klucz. Bo jeśli kiedykolwiek zapomnisz, że to twój wybór, nie mój — wszystko straci sens.

— Nie zapomnę — wyszeptał.

Przez chwilę milczeli. W tle brzmiała cicha muzyka, a w świetle padającym z lampy Paulina wyglądała tak spokojnie, że kontrast między jej łagodnym tonem a znaczeniem słów był niemal hipnotyczny.

Łukasz delikatnie sięgnął po jej dłoń i złożył na niej czuły pocałunek.

— Proszę — powiedział cicho. — Jeśli uznasz, że warto spróbować, poprowadź mnie.
Nie odsunęła dłoni. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, jakby wciąż coś rozważała. W jej spojrzeniu było jednocześnie ciepło i przewaga.

— Dobrze — powiedziała wreszcie, niemal szeptem. — W takim razie zobaczymy, czy potrafisz dotrzymać swoich słów.

Wstała, spokojnie sięgając po płaszcz. Po chwili dodała:

— A teraz odprowadź mnie do auta.

Ton jej głosu był miękki, prawie łagodny, ale Łukasz zrozumiał — to też było polecenie.

Bez chwili wahania, wstał, by je wykonać. Pomógł włożyć jej futro.

— Chodźmy — powiedziała, nie patrząc na niego.

Wyszli z kawiarni. Śnieg prószył nieustannie — drobny, miękki, tańczący w świetle latarni. Po kilkunastu minutach powolnego spaceru dotarli na parking i zatrzymali się przy jej białym Audi, na którego karoserii leżała już delikatna warstwa świeżego puchu.

Paulina odwróciła się do niego, stojąc blisko, niemal w zasięgu jego oddechu.

— Dziękuję za dziś — powiedziała spokojnie i pocałowała go w policzek, lekko, ale pewnie, jakby ten gest miał zamknąć ich wspólne popołudnie w eleganckiej klamrze.
Łukasz, poruszony, ujął jej rękę  i uniósł ją do ust. Pocałował delikatnie. Zapach skóry i perfum, połączony z zimnym powietrzem, oszołomił go na sekundę.

Zerknął na zasypany samochód.

— Odśnieżę ci. Poczekaj chwilę — powiedział naturalnie.

Paulina, choć zaskoczona, uśmiechnęła się lekko.

— Dobrze. Jeśli chcesz… — odparła.

Nacisnęła przycisk na kluczyku i bagażnik uniósł się miękkim, elektrycznym szumem. Wyjęła szczotkę i podała mu ją. Zabrał się do pracy. Odgarniał śnieg z dachu, maski i szyb. Płatki topniały na jego nagich dłoniach, zostawiając ostre, lodowate ukłucia. Palce drętwiały, ale nie zwracał na to uwagi. Kiedy skończył, odetchnął głęboko i oddał jej szczotkę. Paulina zamknęła bagażnik, po czym spojrzała na jego dłonie — czerwone, sztywne od zimna.

— Ojej, zmarzły ci.

Zanim zdążył zaprzeczyć, wzięła jego dłonie w swoje — obie naraz, osłaniając je czarnymi, pachnącymi perfumami rękawiczkami.

— Daj, ogrzeję ci je — powiedziała cicho. Jej głos był tak miękki, że poczuł ciepło szybciej niż jego dłonie.

Stała blisko, bardzo blisko, patrząc na jego palce, które powoli odzyskiwały barwę. Jej kciuki przesuwały się delikatnie po jego skórze.

— Następnym razem masz założyć rękawiczki — dodała półszeptem. Nie brzmiało to, jak rozkaz. Bardziej niż troska ubrana w ton, który dziwnie go rozbroił.

Śnieg padał coraz gęściej a oni stali tak kilka sekund dłużej, niż powinni. A może dokładnie tyle, ile trzeba było.

— Paulinko… — zaczął, kiedy chwyciła za klamkę drzwi. — Czy można powiedzieć, że… jesteśmy od dziś… parą?

Spojrzała na niego z uśmiechem. Jej oczy błysnęły.

— Parą… — powtórzyła powoli, z namysłem. Uśmiechnęła się. — Po co takie górnolotne słowa. Do zobaczenia, Łukaszu.

Zamknęła drzwi. Po chwili jej samochód zniknął w mroku wieczoru.

Został sam, stojąc nieruchomo. W jego myślach wciąż brzmiało ostatnie słowo, wypowiedziane przez nią z tajemniczym uśmiechem.

Nie potwierdziła, ale i nie zaprzeczyła.


Rozdział IV – Nocleg u Pauliny

Gdynia Orłowo, grudzień 2023


Łukasz siedział w sali konferencyjnej, przy długim, jasnym stole, wokół którego ktoś właśnie dyskutował o budżecie i bieżących wynikach. Na ekranie za jego plecami świeciły wykresy, cyfry i procenty, ale dla Łukasza dźwięk telefonu, który nagle zabrzmiał w jego kieszeni, odciął całą rzeczywistość jak nożem.

Spojrzał dyskretnie na ekran. Wiadomość od Pauliny.

W sobotę o 12:00. Przyjedź do mnie. Zabierz szczoteczkę do zębów. Wyślę Ci adres. Czekam. Paulina.

Przez moment patrzył na tekst, jakby nie był pewien, czy dobrze widzi. Zdania krótkie, proste, a jednak niosły ze sobą coś, co natychmiast wypełniło go prądem emocji. Szczoteczka do zębów. Drobny szczegół, a znaczenie oczywiste. Jego serce przyspieszyło, dłonie lekko się spociły. Ktoś z końca stołu właśnie zadał mu pytanie, ale Łukasz nie zarejestrował, jakie. Odpowiedział coś mechanicznie, nawet nie pamiętając co — głos brzmiał obok, nie z niego. Myśli biegły w zupełnie innym kierunku.

Paulina. Sobota. Dwunasta. Szczoteczka do zębów.

Z trudem dociągnął spotkanie do końca. Po wyjściu z sali zatrzymał się przy ekspresie do kawy, nie czując nawet jej smaku. Co chwilę zerkał na telefon, jakby wiadomość mogła się sama dopisać, rozszerzyć, wyjaśnić cokolwiek więcej. Nie dopisała. Nie musiała. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ekran telefonu, jakby ważył każde słowo, które zamierzał napisać. Wiedział, że odpowiedź musi być prosta, ale nie obojętna. Zbyt emocjonalna brzmiałaby jak desperacja, zbyt rzeczowa — jak chłód. Paulina nie lubiła przesady, ale ceniła pewność. W końcu napisał:

Dziękuję za zaproszenie, Paulinko. Będę w sobotę o dwunastej. Cieszę się, że chcesz mnie widzieć. Obiecuję — nie spóźnię się.

Przez chwilę zawahał się, po czym dopisał jeszcze jedno zdanie:

I dziękuję za zaufanie.

Przeczytał wiadomość kilka razy, zanim nacisnął: wyślij. Potem odłożył telefon, ale nie potrafił już wrócić do pracy. Z każdą minutą coraz bardziej czuł, że to nie była zwykła wiadomość. To było zaproszenie — i próg, którego przekroczenie zmieni wszystko. Wrócił do biurka, ale każda próba skupienia się kończyła się tym samym: jej głosem w pamięci, jej spojrzeniem, tym chłodnym, przenikliwym tonem, który potrafił jednocześnie uspokoić i rozbić w pył. Wyobrażał sobie, jak stoi w drzwiach, jak odwraca się do niego z tym półuśmiechem, który był bardziej obietnicą niż gestem. Całe popołudnie przeciekło mu przez palce. Wysyłał maile, których treści nie pamiętał, kiwał głową w rozmowach, które nie miały znaczenia. Myśl o sobocie rosła w nim jak napięcie, którego nie dało się rozładować. Kiedy wychodził z pracy, niebo nad miastem przygasło, a on miał wrażenie, że właśnie zaczął odliczanie. Do czego — nie był pewien. Wiedział jednak, że ta wiadomość nie była zwykłym zaproszeniem. To był sygnał. I że od tego momentu wszystko, co znał, powoli zaczyna się zmieniać. Krótka treść, ale wystarczyła, by wzbudzić w nim falę emocji. Szczoteczka? Sugestia noclegu była oczywista i wywołała w nim ekscytację wymieszaną z niepewnością. Przez kolejne dni wracał myślami do tej wiadomości, wyobrażając sobie, co Paulina może planować.


Dom, w którym mieszkała Paulina znajdował się w Orłowie — jednej z tych cichych, eleganckich dzielnic, gdzie morze było blisko, a czas jakby płynął wolniej. Stał przy bocznej uliczce, z dala od głównego ruchu. Z zewnątrz wyglądał jak wspomnienie dawnej epoki — stary, jednorodzinny dom z lat siedemdziesiątych, który musiał imponować, gdy go zbudowano. Teraz, po latach, nadal miał w sobie coś wyjątkowego. Biała, świeżo odnowiona elewacja kontrastowała z ciemnym, grafitowym dachem i masywnymi drewnianymi ramami okien. Całość otaczał wysoki, gęsty żywopłot, który skutecznie chronił prywatność. Za nim krył się ogród — widać było tylko jego fragment: starą kamienną ścieżkę, kilka przyciętych krzewów, jakieś drzewa. Po lewej stronie podjazdu znajdował się wjazd do garażu — typowy dla budynków tamtego okresu, z ostrym, stromym zjazdem w dół, wyłożonym płytkami pamiętającymi poprzednie dekady. Na górnym poziomie, tuż za bramą, stał samochód Pauliny — białe Audi RS4 Avant, lśniące w bladym, zimowym słońcu. Dom nosił ślady dawnej świetności — masywne drzwi wejściowe z mosiężną klamką, ozdobne listwy pod dachem, oryginalne ogrodzenie z kutego żelaza. Czuło się, że to miejsce miało swoją historię, ale też, że ktoś włożył wiele pracy, by przywrócić mu dawną formę. Było w nim coś spokojnego, ale też niepokojąco uporządkowanego — jak w samej Paulinie.

Łukasz wysiadł z samochodu, poprawił kurtkę i spojrzał na drzwi. Z wnętrza domu dobiegała ledwie słyszalna muzyka — coś klasycznego z mocnym gitarowym riffem. Ruszył w stronę wejścia, stąpając po kostce brukowej. Przez moment zawahał się, a potem nacisnął dzwonek. Rozległ się krótki, subtelny dźwięk. Idealny. Dokładnie taki, jaki wyobrażałby sobie u niej. Otworzyła niemal natychmiast. Miała na sobie czarne, lekko połyskujące legginsy i kremowy golf, który miękko otulał jej sylwetkę. Jej blond włosy swobodnie opadały na ramiona. Była jednocześnie naturalna i na swój sposób wyrafinowana.

— Witaj — powiedziała, jej uśmiech był ciepły, ale w spojrzeniu czaiła się nutka tajemnicy. — Cieszę się, że jesteś punktualny. Wejdź.

Dom robił wrażenie — nie przesadnym luksusem, lecz harmonią i ciepłem. Już od progu czuło się, że to przestrzeń z historią. Drewniana podłoga, lekko przyciemniona od lat, skrzypiała pod stopami w znajomy, niemal domowy sposób. Wysokie listwy, solidne drzwi z mosiężnymi klamkami — wszystko przypominało o czasach, gdy rzeczy robiono na lata.

Część mebli była nowa: proste formy, jasne tkaniny, nowoczesne oświetlenie o ciepłym, rozproszonym świetle. Obok nich stały przedmioty, które nosiły w sobie ślady minionych dekad — stara witryna, z misternie rzeźbionymi krawędziami, ciemny stolik z politurowanego drewna, fotel o wyblakłej tapicerce, który mimo wieku idealnie wpasowywał się w całość. Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie w prostych ramach — nie jako przypadkowe ozdoby, lecz fragment rodzinnej historii, starannie zachowany i wyeksponowany. Na pierwszym zdjęciu kobieta w kapeluszu, zapewne babcia Pauliny, siedziała na wiklinowym krześle na tle morza. Uśmiechała się lekko, z książką na kolanach, jakby ktoś uchwycił moment spokoju podczas wakacji sprzed kilkudziesięciu lat. Obok niej — mężczyzna w jasnej koszuli, dziadek Pauliny, jeszcze młody, oparty o stary samochód. Na kolejnych fotografiach widać było, jak zmieniał się z biegiem lat. W jednym kadrze — w mundurze generała Ludowego Wojska Polskiego, z dystyngowanym spojrzeniem i krótko przystrzyżonymi wąsami. Na innym — podczas uroczystości wojskowej, w otoczeniu oficerów, obok generała Jaruzelskiego. Dalej — ujęcie z jakiegoś oficjalnego spotkania z radzieckimi wojskowymi, wszyscy sztywni, poważni, patrzący prosto w obiektyw. Między tymi zdjęciami znalazły się też bardziej prywatne: rodzinna impreza w ogrodzie, świąteczny stół, para dziadków na spacerze po lesie. Wszystko w czerni i bieli, w prostych, grubych ramach — jakby czas zatrzymał się tu w najlepszym momencie ich życia.

Paulina zatrzymała się przy nich na chwilę

— Moi dziadkowie — powiedziała cicho. — Ten dom należał do nich. Zachowałam część ich rzeczy… trochę z sentymentu, trochę dlatego, że po prostu są częścią tego miejsca.

Przez moment patrzyła na zdjęcie dziadka w mundurze, jakby wspomnienie z dzieciństwa przeszło jej przez myśl, po czym odwróciła się z lekkim uśmiechem.

— Chodź, oprowadzę cię — powiedziała.

Ruszyła przed siebie, a on poszedł za nią, nie spuszczając wzroku z jej nóg. Gabinet z dużym biurkiem i regałami pełnymi książek, przestronna jadalnia z długim stołem z litego dębu — wszystko było urządzone z gustem, ale bez ostentacji. Łukasz chłonął każdy szczegół, każdy ruch Pauliny, gdy przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia. W jej świecie wszystko miało swoje miejsce — nawet cisza.

Zatrzymali się przy drzwiach, nieco starszych niż pozostałe.

— A te? — zapytał, wskazując na drewniane, masywne drzwi o spłowiałej klamce.

Paulina uśmiechnęła się lekko jakby nieco z zakłopotaniem

— Piwnica. Nic ciekawego, trochę bałaganu i różnych staroci. — Machnęła ręką, jakby chciała zamknąć temat. Po chwili, żeby rozładować ciszę, dodała:

— Chodźmy do kuchni. Zaparzę ci herbaty.

Przeszli przez szerokie, drewniane drzwi. Kuchnia była jasna, przestronna, utrzymana w odcieniach bieli i naturalnego drewna. Nowoczesne sprzęty łączyły się tu z meblami pamiętającymi inne czasy — ciężki, dębowy kredens, ceramiczne uchwyty, emaliowany czajnik. Na parapecie stały zioła w glinianych doniczkach, a na ścianie wisiał zegar z wahadłem, który cicho tykał, jakby odmierzał czas w innym rytmie niż reszta świata.

— Siadaj — powiedziała Paulina, wskazując mu miejsce przy stole. Sama usiadła na blacie, niedaleko czajnika, z nogami lekko skrzyżowanymi w kostkach. Woda zaczęła cicho bulgotać, a chwilę później kuchnię wypełnił zapach czarnej herbaty z bergamotką.

— Cukier? Cytryna? — zapytała, odwracając się w jego stronę.

— Bez. — Uśmiechnął się. — Lubię gorzką.

— Dobrze, bo chyba nawet nie mam cukru, a jeśli mam to może pamiętać jeszcze dziadka — powiedziała, nalewając do dwóch filiżanek.

Usiadła znów na blacie, trzymając swoją filiżankę obiema dłońmi. Wpatrywała się przez chwilę w parę unoszącą się znad naparu, po czym spojrzała na niego uważnie.

— Twój dziadek… — zaczął ostrożnie.

— Zmarł dobrych kilka lat temu. Babcia nieco wcześniej — Zrobiła krótką pauzę, jakby coś w niej zadrgało. — Dom stał pusty przez długi czas. Wszystko tu było, jak zostawili. Ich zapach, książki, nawet zdjęcia. Trudno było wejść do środka bez wrażenia, że zaraz ich zobaczę.

— To musiało być… dziwne. — Łukasz mówił cicho, z szacunkiem, jakby obawiał się zakłócić wspomnienie.

Paulina skinęła głową

— Tak, ale w pewnym momencie zrozumiałam, że to miejsce zasługuje na drugie życie. Odświeżyłam je, zachowując to, co najważniejsze. Kosztowało mnie to sporo nerwów i pieniędzy, ale teraz to mój dom w Polsce. Mój azyl.

— I wygląda pięknie — powiedział szczerze.

— Dziękuję — odparła, spoglądając na niego znad filiżanki. Jej ton był spokojny, ale w oczach pojawił się cień refleksji. — Chciałam, żeby wciąż czuło się tu ducha przeszłości, ale żeby nie przytłaczał.

Przez chwilę milczeli, pijąc herbatę. Miękkie światło i zapach drewna tworzyły atmosferę, która była jednocześnie spokojna i gęsta od niedopowiedzianych emocji.

Po chwili Paulina odstawiła filiżankę i spojrzała na niego.

— Pójdziemy na krótki spacer — powiedziała spokojnie. — Chcę ci coś pokazać.

Wstała i przeszła do przedpokoju. Łukasz podążył za nią, czując przyspieszone tętno. Obserwował, jak sięga po płaszcz i długie, czarne kozaki stojące przy ścianie. Sięgały za kolano, wykonane z miękkiej skóry, z prostą cholewką i subtelnym połyskiem.

Zanim zdążył pomyśleć, słowa same wypłynęły z jego ust:

— Pozwól, że pomogę ci włożyć te buty.

Zawahał się po chwili, czując, jak wstyd i odwaga ścierają się w nim jednocześnie.

Paulina uniosła na niego wzrok, z lekkim zaskoczeniem, które jednak szybko ustąpiło miejsca jej charakterystycznemu, spokojnemu wyrazowi twarzy.

— Naprawdę chcesz to zrobić? — zapytała miękko.

— Tak — odpowiedział cicho. — Chcę, żeby to była moja rola od dziś.

Przez moment milczała, mierząc go spojrzeniem, w którym nie było ani kpiny, ani zdziwienia. W końcu skinęła głową, powoli, z aprobatą.

— Widzę, że się starasz, Łukaszu — powiedziała. — To dobrze, bardzo dobrze. Podążasz właściwą drogą.

Usiadła w fotelu przy drzwiach, zsunęła nogę z drugiej i ułożyła ją tak, by ułatwić mu zadanie.

— No dobrze — dodała spokojnie. — Pokaż, jak bardzo chcesz.

Łukasz uklęknął przed nią, ostrożnie biorąc do rąk pierwszy kozak. Skóra była miękka, pachniała delikatnie pastą do butów. Ujął jej stopę — drobną, w cienkiej, czarnej skarpetce — i z największą ostrożnością wsunął ją w but. Gdy miękka cholewka otuliła jej łydkę, zamek zsunął się z cichym dźwiękiem, niemal jak westchnienie. Potem sięgnął po drugi kozak. Wsunął jej stopę powoli, dopasowując materiał, aż leżał idealnie. Przez ułamek sekundy jego dłonie pozostały na skórze, jakby chciał zapamiętać ten moment — połączenie gestu opiekuńczego i symbolicznego. Paulina patrzyła na niego spokojnie, z lekkim błyskiem w oczach. Gdy skończył, jej dłoń spoczęła na jego włosach — gest krótki, ale znaczący.

— Dobrze — powiedziała cicho. — Właśnie tak.

Wstała, spojrzała kozaki, po czym sięgnęła po jasne futro wiszące na wieszaku. Łukasz chwycił je od niej i pomógł ubrać jednym, płynnym ruchem. Potem sięgnęła po długi, kaszmirowy szal i owinęła go wokół szyi. Z szuflady obok wyjęła czarne, skórzane rękawiczki i wsunęła je na dłonie, palec po palcu. Na koniec założyła ciemną, wełnianą czapkę, spod której wymknęło się kilka kosmyków jej jasnych włosów. Odwróciła się do niego, gotowa. Wyglądała oszałamiająco — elegancka, pewna siebie, jakby każdy ruch był dokładnie przemyślany.

— Możemy iść — powiedziała spokojnie, poprawiając kołnierz futra.

Skinął głową, czując, że nie potrzebuje więcej słów. W tej chwili wystarczyło iść za nią.

Wyszli na zewnątrz. Powietrze było chłodne, przesycone zapachem morza i mokrych liści. Ulica była cicha, niemal pusta. Orłowo o tej porze roku miało w sobie coś melancholijnego — domy ukryte za żywopłotami, szum drzew, pojedyncze światła w oknach, mimo wczesnej pory.

Kiedy dotarli w okolice klifu, wiatr uderzył mocniej, niosąc ze sobą sól i chłód od morza. Ziemia była miękka po deszczu, gdzieniegdzie błotnista, a ścieżkę pokrywały brunatne liście. Gdy stanęli na wzniesieniu, przed nimi rozciągnął się widok, który zapierał dech.

Szare, wzburzone morze rozciągało się po horyzont. Fale z hukiem uderzały o brzeg, rozpryskując się w białej pianie. Nad wodą krążyły mewy, a niebo, ciężkie i stalowe, zdawało się spływać na linię horyzontu.

Paulina zatrzymała się przy barierce, tuż nad urwiskiem. Wiatr poruszał połami futra, ale nie zwracała na to uwagi. Stała nieruchomo, patrząc w dal.

— Często tu przychodziłam — powiedziała po chwili. — Z dziadkiem. To było nasze miejsce.

Łukasz stał obok niej w milczeniu. Czuł ciężar jej słów i spokój, jaki niosły.

Paulina oparła dłonie o barierkę, ale nie zbliżyła do niej ciała ani nie wychyliła się, choćby o centymetr. Jej spojrzenie zatrzymało się na falach daleko w dole, a potem uniosło się ku horyzontowi.

— Właściwie… — zaczęła po chwili ciszy. — Nigdy nie lubiłam wysokości. Bałam się. — Uśmiechnęła się, choć w jej głosie zabrzmiała nuta powagi. — Zawsze miałam wrażenie, że ziemia zaraz ucieknie mi tu spod nóg i spadnę.

Odwróciła się do niego i dodała:

— Dziadek miał to samo. Śmialiśmy się z tego, że wybraliśmy najgorsze możliwe miejsce, na nasze wspólne spacery.

Uśmiechnęła się szerzej. Z czułością, której rzadko pozwalała się domyślić.

— Przychodziliśmy tu razem. On zawsze stawał nieco z tyłu, ja trochę bliżej krawędzi. Nie było jeszcze tej barierki. Udawaliśmy, że żadne z nas się nie boi. A potem, po kilku minutach, oboje robiliśmy krok w tył, jakbyśmy w milczeniu przyznawali, że znów się nie udało.

Zawiesiła wzrok gdzieś w przestrzeni, w miejscu, gdzie morze stykało się z niebem.

— Ale to i tak było ważne — dodała cicho. — Nie chodziło o to, żeby się nie bać. Tylko o to, żeby spróbować.

Łukasz patrzył na nią w milczeniu. W tym momencie zobaczył w niej coś nowego — nie tylko pewność i chłód, które tak go fascynowały, ale też kruchość, delikatną i prawdziwą.

Wiatr znów poruszył jej płaszcz i kosmyk włosów. Poprawiła szal i uśmiechnęła się lekko, jakby wróciła z dalekiej myśli.

— Teraz często przychodzę tu sama — powiedziała cicho. — Ale zawsze mam wrażenie, że on stoi obok. I że dalej oboje próbujemy się odważyć.

Na chwilę zapadła cisza. Jedynie szum fal i świst wiatru rozbijały się o brzegi klifu. Paulina odsunęła się o krok od barierki, jakby sama jej bliskość przypominała o dawnym lęku.

— Wiesz — dodała po chwili — może właśnie dlatego tak lubię to miejsce. Uczy dystansu. Do siebie, do strachu, do ludzi. Kiedy tu stoję, wszystko wydaje się mniejsze. Nawet to, co kiedyś wydawało się nie do zniesienia.

Łukasz skinął głową, ale nie potrafił znaleźć słów. W jej głosie było coś więcej niż wspomnienie — cicha siła, która zaskakiwała go za każdym razem.

— Paulinko… — odezwał się w końcu cicho. — Czuję się przy tobie inaczej. Spokojnie, prawdziwie. Jakbyś otwierała przede mną swój świat, krok po kroku. To dla mnie ważne. Dziękuję ci za to.

Odwróciła głowę, a w jej spojrzeniu błysnęło coś twardego, ironicznego.

— Nie przeceniaj tego, Łukaszu — powiedziała chłodno, ale bez złośliwości. — Niczego ci nie otwieram. Po prostu pozwalam ci być obok. Na tyle, na ile chcę.

Zamilkła na chwilę, patrząc w dal. Morze w dole biło o brzeg w rytmie przypominającym oddech — powolny, głęboki, nieubłagany.

— Ludzie lubią myśleć, że ktoś ich dopuszcza do swojego świata — dodała po chwili. — Ale to tylko złudzenie. Widzisz tyle, ile ci pokazuję. Reszta zostaje tam, gdzie zawsze była.

Jej słowa zawisły w powietrzu, chłodne i pewne. Łukasz przez moment milczał, potem odetchnął głęboko i zapytał:

— A co musiałbym zrobić, żeby wejść dalej?

Nie odpowiedziała od razu. Odwróciła się do niego, uważnie przyglądając się jego twarzy, jakby chciała ocenić, czy naprawdę rozumie, o co pyta. W jej oczach nie było litości — tylko spokój kogoś, kto wie, jaką ma władzę nad sytuacją.

— Musiałbyś się bardzo starać — powiedziała w końcu cicho, prawie obojętnie. — Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I nie dla mnie, tylko dla siebie.

Zrobiła krok w jego stronę, zatrzymując się tuż obok. Była tak blisko, że czuł zapach jej perfum — chłodnych, z nutą piżma i czegoś orientalnego, co idealnie do niej pasowało.

— Bo jeśli nie będziesz wiedział, kim jesteś przy mnie, to nawet nie zauważysz, kiedy się zgubisz — powiedziała cicho.

Jej głos był miękki, ale każde słowo niosło w sobie ciężar, który wbijał się pod skórę. Przez moment milczała, patrząc mu prosto w oczy. Potem uniosła dłoń i delikatnie musnęła opuszkami jego policzek — gest tak lekki, że bardziej go poczuł, niż faktycznie dotknęła.

— Widzisz? — szepnęła. — Wystarczy tak niewiele, żebyś zadrżał. A ja tylko cię musnęłam.

Jej spojrzenie przeciągnęło się o ułamek sekundy dłużej, niż było to konieczne, po czym cofnęła rękę i odwróciła się w stronę morza.

— Chodź — powiedziała spokojnie. — Zanim zacznie padać.

Jej słowa brzmiały jak zakończenie rozmowy, ale Łukasz czuł, że to dopiero początek — nie tyle nowego etapu między nimi, ile jego własnego uzależnienia od niej.

Zamilkli. Na moment znów spojrzeli w stronę morza. Fale wciąż rozbijały się o klif, a wiatr niósł ze sobą chłód i zapach soli. Wokół panowała cisza, przerywana tylko rytmicznym uderzaniem wody o brzeg. Byli sami — on i ona, dwie postacie w szarości jesiennego dnia, na tle pejzażu surowego, lecz pięknego w swojej prostocie.

Paulina zatrzymała się, odwróciła lekko w jego stronę. Patrzyła na niego chwilę w milczeniu, jakby coś rozważała, po czym powiedziała spokojnie:

— Cieszę się, że tu jesteś, Łukaszu. Naprawdę.

Nie brzmiało to, jak komplement — raczej jak stwierdzenie faktu, które miało w sobie więcej znaczenia, niż chciała przyznać. Ruszyli dalej wzdłuż ścieżki. Wiatr przycichł, a z gęstych chmur zaczęły spadać pierwsze, ledwo wyczuwalne krople deszczu. Łukasz chciał coś powiedzieć — wrócić do wcześniejszej rozmowy, do słów, które padły między nimi podczas wcześniejszych spotkań. Do tego momentu, w którym zaczęli rozmawiać o swoich oczekiwaniach a właściwie, kiedy to ona powiedziała jasno, czego oczekuje od niego. Coś go jednak powstrzymało. Czuł, że to nie był czas na kolejne  słowa. Zamiast tego, nieco nieśmiało, objął ją ramieniem. Z początku ostrożnie, jakby obawiał się, że ją spłoszy, ale Paulina nie odsunęła się. Poczuł miękkość futra, delikatne ciepło i zaskakującą kruchość — jakby cała jej pewność siebie, ta nieprzenikniona siła, była jedynie cienką warstwą chroniącą coś znacznie bardziej wrażliwego.

Szli tak przez chwilę, nie odzywając się. Czuł pod palcami rytm jej oddechu, lekki i spokojny, niemal zlewający się z szumem morza.

Na wszystko przyjdzie czas — pomyślał. — Na słowa, na nią.


Po powrocie do domu Paulina zsunęła futro z ramion i usiadła w swoim ulubionym fotelu. Rękawiczki i szal rzuciła niedbale na szafkę. Bez słowa, niemal automatycznie, Łukasz uklęknął przed nią, by zdjąć jej kozaki. Jego ruchy były powolne, niemal rytualne — z pietyzmem rozsuwał zamki, jakby każdy centymetr był gestem czci. Kiedy buty w końcu znalazły się na podłodze, nie mógł oderwać wzroku od jej stóp.

Milczał przez chwilę, jakby zbierając w sobie odwagę. W końcu uniósł głowę i zapytał cicho:

– Czy… mogę je pocałować?

Nie odpowiedziała od razu. Przez sekundę przyglądała mu się uważnie, po czym na jej twarzy pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech.

– Oczywiście – szepnęła. Ton jej głosu był spokojny, niemal czuły.

Pochylił się i złożył delikatne pocałunki na jej stopach. Jeden. Drugi. Trzeci. A gdy jego usta dotykały delikatnej tkaniny skarpetek, poczuł, jak jej dłoń spoczywa lekko na jego głowie. Ten gest był jak znak – potwierdzenie, że robi dokładnie to, czego oczekuje.

Po chwili wstała, jakby kończąc ten rytuał. Podała mu rękę, symbolicznie pomagając wstać.

– Chodźmy do kuchni. Przyda nam się coś do jedzenia. A skoro już raz udowodniłeś, że potrafisz gotować, to liczę na twoją pomoc.

W jej słowach brzmiała znajoma nuta: ciepło wymieszane z czymś bardziej stanowczym. Na blacie czekały już przygotowane składniki — warzywa, świeże zioła, oliwa w szklanej karafce. Paulina wzięła nóż i zaczęła je kroić, ale od pierwszego cięcia było widać, że nie czuje się w tym zbyt pewnie. Jej ruchy były zbyt ostrożne, nieco chaotyczne, jakby kuchnia była dla niej terytorium, którego nie zamierza w pełni oswoić.

— Pozwól, że pomogę — powiedział cicho, podchodząc bliżej.

Rzuciła mu krótkie spojrzenie przez ramię, kącik ust uniósł się w półuśmiechu.

— Nigdy nie byłam dobra w kuchni — odparła spokojnie. — Ale chyba już o tym wiesz.

Stanął tuż za nią. Poczuł zapach jej perfum. Przez moment zawahał się, ale gdy uniosła lekko nóż, jakby czekała na jego ruch, podszedł jeszcze bliżej.

Objął ją ramieniem, prowadząc jej dłoń. Palce zetknęły się na chłodnym trzonku noża.

— Delikatnie, ale pewnie. Nóż sam cię poprowadzi — szepnął, niemal dotykając ustami jej ucha.

Paulina nie cofnęła się. Przesunęła ciężar ciała lekko do tyłu, opierając się o niego. W tej chwili ich oddechy zlały się w jedno — spokojne, rytmiczne. Łukasz czuł przez materiał jej golfa ciepło jej ciała, zarys ramion i miękkość talii. Gdy przycisnął ją nieco mocniej, poczuł twardość jej pośladków, napięcie mięśni. To uczucie było dla niego jak uderzenie — elektryczne, natychmiastowe. Bliskość, której tak pragnął, a jednocześnie coś więcej — świadomość, że ona pozwala mu na to teraz, ale tylko na tyle, ile sama zdecyduje. Paulina przesuwała ostrze po desce, krojąc kolejne warzywo, zaskakująco spokojnie, jakby ten dotyk był czymś całkowicie naturalnym.

— Widzisz? — powiedział szeptem. — Teraz jest idealnie.

Nie odpowiedziała, tylko lekko się uśmiechnęła, nadal skupiona,  ale wtedy, niespodziewanie, opuściła nóż. Jej dłoń zaczęła powoli zsuwać się w dół, aż zatrzymała się w miejscu, gdzie jego ciało napięło się w fali podniecenia.

– Rozpraszasz się zaskakująco łatwo – mruknęła niemal z pobłażaniem, a jej głos stał się o pół tonu niższy. – Może powinnam nauczyć cię trochę samodyscypliny.

Nacisnęła lekko w czułe miejsce, a on mimowolnie cicho jęknął. Ból nie był duży, ale wystarczający, by poczuł się zawstydzony i zaskoczony.

– Skup się na gotowaniu – dodała chłodno, choć w jej oczach błyszczała iskra rozbawienia.

Próbował się uśmiechnąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Dopiero po chwili odzyskał oddech.

– Masz rację… po prostu tak na mnie działasz – powiedział półszeptem. – Przepraszam.

Nie odpowiedziała. Uniosła tylko kącik ust, jakby uznała, że właśnie dostał pierwszą lekcję. A może ostrzeżenie?


Po wspólnym obiedzie Paulina wstała od stołu, poprawiła włosy i spojrzała na niego z łagodnym uśmiechem.

– Posprzątaj, proszę – powiedziała spokojnie, wskazując gestem blat. – A potem rozpalisz ogień w kominku. Chyba umiesz to zrobić? Uwielbiam to ciepło, zwłaszcza w taki chłodny dzień.

Łukasz skinął głową. Zabierając się do porządków, czuł narastającą ekscytację – nie tyle samymi obowiązkami, ile sposobem, w jaki mu je powierzała. Jej polecenia były proste, niemal zwyczajne, a jednak każde z nich miało moc. Kiedy naczynia lśniły już czystością, przeszedł do salonu i zabrał się za układanie drewna w kominku. Widział kątem oka, jak Paulina siedziała wygodnie na sofie – obserwując go, jakby z satysfakcją. Chwilę później ogień zapłonął, rzucając ciepłe światło na wnętrze. Płomienie tańczyły na ścianach, a cichy trzask drewna wypełniał przestrzeń spokojem. Paulina wyciągnęła nogi i przeciągnęła się lekko, po czym spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek.

– Chodź tutaj. Moje stopy są zimne… ogrzejesz je i trochę pomasujesz?

Podszedł bez słowa i uklęknął przy niej. Ujął jej stopy w dłonie z delikatnością, jakby się bał. Zaczął masować – powoli, z wyczuciem, całkowicie skupiając się na wykonywanej czynności. Czuł przez skarpetki jak jej skóra, początkowo chłodna, szybko zaczęła przyjemnie się rozgrzewać.

Zamknęła oczy. Jej ciało rozluźniło się niemal całkowicie, jakby jego dotyk był wszystkim, czego w tej chwili potrzebowała. W pokoju panowała cisza, przerywana jedynie trzaskiem płomieni.

Skinął głową i wstał bez słowa. Każdy ton w jej głosie niósł w sobie coś, co automatycznie kazało mu działać.

Paulina wskazała dłonią w górę schodów.

— Na piętrze, druga po lewej — powiedziała spokojnie.

Drewniane stopnie lekko skrzypnęły pod jego ciężarem, a w powietrzu unosił się znajomy zapach jej perfum. Na piętrze panował półmrok. Delikatne światło wpadało przez uchylone drzwi jednego z pokoi. Przechodząc korytarzem, zauważył otwarte drzwi do sypialni. Zatrzymał się na moment, jakby coś go przyciągnęło. W środku panował porządek, ale nie hotelowy — raczej osobisty, przemyślany. Duże łóżko z szarą narzutą, nocny stolik z książką odłożoną grzbietem do góry, na toaletce kilka flakonów perfum i srebrna szczotka do włosów. Na fotelu leżał miękki szal, a na oparciu – cienki sweter. Wszystko wyglądało tak, jakby dopiero co wyszła. Szedł dalej. Otworzył drzwi łazienki. Wnętrze było jasne, przestronne, wyłożone jasnymi płytkami. Ciepłe światło odbijało się od lustrzanych powierzchni. Na półkach równo ustawione kosmetyki – szklane flakony, tubki, eleganckie pojemniki w stonowanych kolorach. Zatrzymał się na chwilę, z lekkim wahaniem przesuwając wzrokiem po półkach. W końcu dostrzegł smukłą butelkę z ciemnego szkła, z delikatnym złotym napisem Sandal & Rosewood. Sięgnął po nią ostrożnie. Już miał wyjść, gdy kątem oka dostrzegł otwarty kosz z praniem. Na wierzchu leżały cienkie czarne rajstopy, obok jasna bluzka i biustonosz. Zapach jej ciała wciąż się w nich unosił — subtelny, ale wyraźny. Zatrzymał się. Wyciągnął dłoń, niemal instynktownie, by dotknąć delikatnego materiału. Zawahał się w połowie ruchu — serce biło mu szybciej, krew pulsowała w skroniach. Po sekundzie cofnął rękę, jakby sam gest był już wystarczającym przekroczeniem.

— Łukasz!— usłyszał z dołu jej głos, spokojny, ale zdecydowany. — Nie każ mi czekać.

Drgnął. Szybko wziął balsam i ruszył z powrotem na dół. Kiedy wrócił, Paulina wciąż siedziała na sofie. Na jej twarzy nie było zniecierpliwienia, raczej coś innego — ciche oczekiwanie. Kiedy zobaczyła, że niesie butelkę, skinęła głową z aprobatą. Uklęknął ponownie przy sofie, odstawił balsam, a potem uniósł jedną z jej stóp. Zsunął z niej skarpetkę powoli, z namysłem, jakby ten gest był świętością. Jej skóra była jasna, gładka, ciepła. Zsunął drugą skarpetkę równie ostrożnie, świadomy każdego ruchu. Otworzył flakon i pozwolił, by subtelny zapach rozszedł się po pomieszczeniu. Wycisnął odrobinę kremu na dłonie i rozgrzał go między palcami, zanim zaczął powoli wcierać go w skórę. Jego dotyk był powolny, uważny, pełen skupienia.

Zaczął od palców — delikatnie, niemal z czcią, jakby dotykał czegoś zbyt pięknego, by mogło należeć do codzienności. Przesuwał kciukiem po ich linii, potem zatoczył dłonią łagodny łuk wzdłuż stopy, aż do pięty. Nigdy nie dotykał niczego tak miękkiego, tak jedwabistego w dotyku. Jej skóra była gładka, ciepła, jakby pod palcami ożywała. Każdy ruch niósł w sobie coś więcej niż pielęgnację — był w nim podziw, oddanie, zachwyt. Miał wrażenie, że gdyby mógł, zostałby w tym momencie na zawsze, w tej jednej chwili skupienia i bliskości. Paulina zamknęła oczy. Oddychała spokojnie, głęboko, pozwalając, by ciepło jego dłoni wsiąkało w jej ciało. Jej ramiona lekko się rozluźniły, a głowa oparła o zagłówek. W świetle ognia, który trzaskał w kominku, wyglądała niemal nierzeczywiście — jak obraz, który ożył tylko po to, by sprawdzić, jak daleko może sięgnąć jego podziw. Patrzył na nią chwilę, po czym znów pochylił się nad jej stopą. Czuł w sobie mieszaninę wzruszenia i pożądania, której nie umiał już oddzielić. Z każdą sekundą coraz bardziej uświadamiał sobie, że ten dotyk nie był zwyczajnym gestem — był wyznaniem. Gdy zakończył masaż, złożył na jej stopach krótki, delikatny pocałunek. Potem z czułością wsunął na nie skarpetki i sięgnął po koc, którym starannie ją przykrył.

Paulina zasnęła.

Leżała nieruchomo, z zamkniętymi oczami i lekko rozchylonymi ustami, oddychając spokojnie. A on usiadł na podłodze obok, wtulony w krawędź sofy, wsłuchany w rytm jej oddechu i trzask płonącego drewna. Czuł się jak strażnik tej chwili. Czuł, że już do niej należy całkowicie.


Gdy powoli otworzyła oczy, przez moment nie wiedziała, która jest godzina i jak długo spała. W pokoju panował półmrok, rozświetlany jedynie ciepłym blaskiem ognia. Płomienie trzaskały leniwie w kominku, a ich odbicia tańczyły na ścianach w rytmie oddechu domu. Czuła na sobie miękki koc.

Obok, przy sofie, siedział Łukasz. Oparty o jej krawędź, z głową lekko pochyloną, wyglądał, jakby czuwał, chociaż jego oczy były zamknięte, a dłonie spoczywały na kolanach. Światło ognia przesuwało się po jego twarzy. Przez chwilę przyglądała się mu w ciszy. Było w tym coś spokojnego — to, że został, gdy zasnęła. Czuła dziwną mieszaninę wdzięczności i władzy, która nie potrzebowała słów.

Powoli wyciągnęła stopę spod koca i lekko, ledwie muskając, dotknęła jego policzka. Nie poruszył się. Zrobiła to ponownie, nieco śmielej — czubkiem palców, przesuwając po jego skórze wzdłuż linii szczęki. Drgnął, otworzył oczy. Spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale w jego spojrzeniu nie było niepokoju — raczej cicha ulga, jakby ten dotyk był czymś, na co czekał.

— Obudziłam cię? — zapytała sennie, z lekkim uśmiechem, cofając stopę, choć bardzo powoli.

— Nie — odpowiedział cicho, z lekko ochrypłym głosem. — Po prostu miałem zamknięte oczy. Chciałem, żebyś odpoczęła. Nie przeszkadzałem ci.

— Nie przeszkadzałeś — odparła, opierając głowę o poduszkę. — Ale mogłeś przecież położyć się obok. Ta sofa jest zaskakująco wygodna, kiedy dzieli się ją z kimś, kto wie, jak się zachować.

Uśmiechnęła się, nie spuszczając z niego wzroku. Było w tym coś zarazem prowokacyjnego i czułego — balans między rozkazem a zaproszeniem. – Twój masaż był naprawdę cudowny. Tak się rozluźniłam, że zupełnie odpłynęłam. Mam tak czasem, kiedy czuję się komfortowo i bezpiecznie.

– Cieszę się, że mogłem ci to dać.

Paulina usiadła, zrzucając koc z ramion. Jej spojrzenie zyskało bardziej przytomny, żywy wyraz.

– Co powiesz na kawę i film? Poszukamy czegoś, co mogłyby spodobać się nam obojgu.

– Brzmi świetnie – odparł bez namysłu.

Wstała i ruszyła w stronę kuchni. Wskazała mu tylko dłonią, by poszedł za nią. Zaparzyli kawę – aromatyczną, gęstą – i wrócili na sofę z kubkami w dłoniach. Usiadła pierwsza i zerknęła na niego spod długich rzęs.

– Chodź do mnie pod koc – powiedziała miękko, ale z tą znajomą nutą polecenia. – Będzie nam cieplej.

Łukasz poczuł, jak jego serce przyspiesza i nie wahał się ani przez moment. Wsunął się obok niej i ostrożnie objął ją ramieniem. Jej ciało przytuliło się do niego z naturalną łatwością – jakby ich bliskość była czymś oczywistym, wyczekanym. Jego dłoń delikatnie spoczęła na jej plecach, druga przesunęła się po ramieniu, aż zatrzymała na jej dłoni. Uścisnął ją lekko. Czuł ciepło jej ciała, które wtuliło się w niego w zaufaniu i ciszy. W pewnym momencie Paulina uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Jej spojrzenie było ciepłe, ale uważne. Bez słowa zbliżyła twarz i pocałowała go – czuły gest, niosący więcej niż tysiąc słów. Ich usta spotkały się w miękkim pocałunku, który nie był ani szybki, ani natarczywy – był intymny, świadomy, nasycony obecnością.

Kiedy się odsunęła, jej twarz była spokojna, a oczy mówiły więcej niż jej cichy szept:

– Dziękuję, że jesteś tu ze mną.

Łukasz przesunął dłonią po jej policzku, zatrzymując się przy skroni, a potem pochylił się i szepnął wprost do jej ucha:

– Jesteś dla mnie wszystkim. Piękna. Silna. Najważniejsza. Każda chwila przy tobie to coś więcej niż marzenie. Jesteś… moją Panią.

Zamilkł, czując, jak wypowiedziane słowa zawisły między nimi – ciężkie i lekkie zarazem. Prawdziwe.

Paulina długo na niego patrzyła. Na jej ustach pojawił się uśmiech – subtelny, ale głęboki. Nie odpowiedziała słowami, tylko przesunęła palcem po jego wargach i przysunęła się jeszcze bliżej, pozwalając, by ich ciała znów złączyły się pod miękkim kocem. Jej dłoń powędrowała na jego pierś, a usta zbliżyły się do ucha. Poczuł ciepły oddech, zanim wyszeptała z przekonaniem:

– Wiem.

W tym jednym słowie zawarła wszystko – świadomość, akceptację i kontrolę. Obejrzeli jeden film, potem drugi. Kiedy leciały napisy końcowe, spojrzała na zegar i spokojnie powiedziała:

– Zrobiło się późno. Pora spać.

Wyszła z salonu i po chwili wróciła z dużym, miękkim ręcznikiem, który mu podała.

– Skorzystaj z łazienki na dole. Ja pójdę do swojej na górze.

Gdy Łukasz wrócił, odświeżony i lekko zdenerwowany, przez myśl przemknęło mu pytanie: w czym ona śpi? Zwłaszcza w taki chłodny wieczór? Sam, jak zawsze, zasypiał nago. Czuł się tak najbardziej naturalnie – fizycznie i emocjonalnie. Tymczasem Paulina, po kąpieli, sięgnęła po swoją ulubioną zimową piżamę – komplet z kaszmiru w odcieniu stonowanej szarości. Góra była dopasowana, z długimi rękawami i koronkowym wykończeniem przy dekolcie, które nadawało całości subtelnej zmysłowości. Spodnie otulały jej nogi miękko i ciepło, idealnie dopasowując się do kształtów. Dopełniła wszystko grubymi, miękkimi skarpetkami sięgającymi ponad kostkę. Była ubrana ciepło, wygodnie – a jednocześnie zaskakująco kobieco. Gdy weszła do sypialni, Łukasz już czekał. Wskazała mu palcem na łóżko. Pokój był cichy, przyciemniony – dominowało w nim ogromne łoże z miękką, welurową oprawą i śnieżnobiałą pościelą o satynowym wykończeniu. Głębokie odcienie szarości i bieli nadawały wnętrzu atmosferę luksusu i spokoju. Wsunęła się pod kołdrę obok niego i natychmiast odwróciła plecami, mówiąc cicho:

– Przytul mnie. Ogrzej.

Bez słowa objął ją, delikatnie, z czułością. Jej ciało wtuliło się w jego – miękkie, ciepłe, pachnące. Czuł, jak jej plecy przylegają do jego torsu, a jego własne ciało powoli reaguje na tę bliskość.

Oddychał głęboko. Serce biło szybciej, ciało stawało się coraz bardziej napięte. W pewnym momencie nie mógł już ignorować swojej reakcji – jego podniecenie było coraz bardziej oczywiste. Paulina musiała to poczuć – delikatnie się poruszyła, przesunęła nieznacznie biodra i zatrzymała się, gdy wyczuła go przez materiał swojej piżamy.

Jej twarz rozjaśnił pełen rozbawienia uśmiech.

– A cóż to za niespodzianka? – szepnęła, z subtelną prowokacją. – O kim tak intensywnie myślisz?

Łukasz zadrżał. Jej głos, zapach, obecność… to wszystko sprawiało, że był bliski utraty kontroli.

– O tobie – wyszeptał. – Nie mogę przestać. Pragnę cię.

Jej palce powędrowały w dół, przez chwilę go dotykała, delikatnie, niemal badawczo, zanim odsunęła dłoń.

– Urocze – powiedziała, z błyskiem w oku. – Ale może… warto jeszcze z tym poczekać. Nie chcemy zepsuć czegoś, co dopiero dojrzewa, prawda?

Jego oddech przyspieszył. Poczuł napięcie, niemal fizyczny ból.

– Proszę… – powiedział cicho. – Potrzebuję cię…

Paulina natychmiast zmieniła ton. Głos stał się niższy, chłodniejszy – spokojny, lecz nieprzejednany.

– Wystarczy – przerwała, obracając się w jego stronę. Spojrzała mu w oczy z powagą. – To ja decyduję. Zawsze. I jeśli mam cię poprowadzić, musisz umieć czekać. I znosić napięcie. Bo ono będzie się pojawiać. To część tej drogi.

– Przepraszam – szepnął z trudem. – Nie chciałem cię naciskać. Po prostu… jestem przy tobie tak podniecony i taki słaby.

Jej spojrzenie nie złagodniało, ale i nie było okrutne. Zatrzymała je na jego oczach przez dłuższą chwilę, po czym znów odwróciła się plecami.

– Przytul mnie – powiedziała znowu jak gdyby nigdy nic.

Zrobił to, z pokorą. Przyciągnął ją do siebie, znów poczuł jej ciało, zapach. Próbował uspokoić oddech. Serce wciąż biło zbyt szybko, ale powoli wyciszał się, skupiając na cieple, które od niej emanowało. Na jej obecności. Na jej woli.

Zamknął oczy. Wiedział, że będzie musiał czekać. Wiedział też, że warto.


Następnego ranka atmosfera przy śniadaniu była wyraźnie napięta. Łukasz siedział naprzeciwko Pauliny, czując ciężar ciszy, która jak mgła zawisła między nimi. Każdy stuk sztućców, szelest serwetki czy szuranie krzesła wydawały się głośniejsze niż zwykle – jakby sam dom reagował na ich milczenie.

Nie mogąc dłużej znieść tej niezręczności, w końcu zdobył się na odwagę, by przerwać ciszę.

– Paulinko… – zaczął cicho, unosząc wzrok – chciałem jeszcze raz przeprosić za wczoraj. Wiem, że zawiodłem. Nie powinienem był naciskać…

Zauważył, że nie przerywa mu, że jej twarz pozostaje spokojna, choć niewzruszona. Jej spojrzenie było chłodne, badawcze, jakby ważyła każde jego słowo.

– Twoja bliskość… – kontynuował – sprawia, że zapominam o wszystkim. Nie potrafię się oprzeć, ale wiem, że to nie usprawiedliwia mojego zachowania. Wiem, że muszę się uczyć kontroli. Proszę… wybacz mi.

Paulina wciąż milczała. Gdy w końcu się odezwała, jej ton był lodowaty i ostry jak skalpel.

– Oczekuję od ciebie opanowania, klasy i dyscypliny. Nie jestem tutaj po to, by znosić wybuchy pożądania, które nie są trzymane w ryzach. Jeśli chcesz być blisko mnie, musisz panować nad sobą – nawet wtedy, gdy jest to trudne. Zwłaszcza wtedy.

Jej słowa uderzyły w niego mocniej niż jakikolwiek krzyk. Łukasz poczuł, jak jego gardło się zaciska, ale wiedział, że musi odpowiedzieć.

– Masz rację – powiedział z trudem. – Przepraszam. Popełniłem błąd. Pragnę cię z całego serca, ale wiem, że to nie daje mi prawa do niczego. Nauczę się. Obiecuję.

Wstał z krzesła i zsunął się na kolana, klękając przed nią. Nie unikał już wstydu – przyjął go, jakby należał mu się od początku. Jego głos był miękki, pełen pokory:

– Zawiodłem cię, ale błagam, daj mi szansę. Chcę udowodnić, że potrafię być takim mężczyzną, jakiego chcesz przy sobie. Ciągle uczę się. Siebie i ciebie.

Paulina przyglądała mu się w milczeniu, jakby chciała, by jego upokorzenie dotarło do niego w pełni. Gdy uniosła rękę, jej ruch był błyskawiczny – uderzyła go w twarz z zaskakującą siłą. Jego głowa lekko odchyliła się w bok, ale nie drgnął. Nie próbował się cofnąć.

Chwila ciszy — i kolejny policzek. Tym razem mocniejszy, ostrzejszy, aż w powietrzu rozległ się krótki, suchy trzask. Łukasz poczuł, jak jego głowa odchyla się lekko w bok, a ciepło uderzenia rozlewa się po skórze. W oczach zaszkliły się łzy — nie z bólu, lecz z żalu, wstydu, z ciężaru, który w tej chwili zrzucał z siebie bez słów

Paulina patrzyła na niego z góry. W jej oczach błyszczało coś, czego nie umiał nazwać — mieszanka furii, determinacji i czegoś jeszcze, co bał się rozpoznać. Nie było w tym nienawiści, lecz siła, której nie sposób było się oprzeć. Gdy podniosła dłoń po raz kolejny, zobaczył w jej spojrzeniu błysk — nie triumfu, ale skupienia. Jakby w tym geście, w tym momencie, wyrównywała coś, co długo w niej dojrzewało.

Ostatnie uderzenia spadły na jego twarz szybką serią. Potem zapadła cisza. Ciężka, gęsta, wypełniona ich oddechami. Łukasz wciąż klęczał, z policzkami rozpalonymi od jej dłoni, z sercem bijącym zbyt szybko. Odsunęła się, oddychając głęboko, jakby chciała zapanować nad czymś, co dopiero co z niej wypłynęło. Przez moment trwała w bezruchu, z uniesioną jeszcze dłonią, aż w końcu powoli opuściła ją. Potem, bez słowa, wstała, odwróciła się i podeszła do okna. Ciężkie zasłony poruszyły się lekko, gdy je rozchyliła. Za szybą widać było ogród, skąpany w chłodnym świetle poranka.

Stała tak przez chwilę, z ramionami lekko uniesionymi, jakby coś ją przygniatało. Oddychała ciężko, nieregularnie, a jej pierś unosiła się i opadała w rytmie, nad którym próbowała odzyskać kontrolę. Łukasz, wciąż klęcząc, widział ją z boku — zarys jej sylwetki na tle okna, linię pleców, napięcie mięśni karku. Patrzył w milczeniu, zahipnotyzowany. W świetle odbijającym się od szyby zobaczył jej profil — surowy, piękny, silny. W jej oczach, kiedy odwróciła się na moment, błysnęło coś innego — nie gniew, nie chłód, lecz echo emocji, których nigdy nie spodziewał się w niej dostrzec. Było w tym coś niepokojącego i nieodparcie pociągającego zarazem.

– Posprzątaj po śniadaniu. Później możesz wracać do siebie.

Jej ton nie dopuszczał sprzeciwu. Był rozkazem – chłodnym, rzeczowym, wyznaczającym granicę.

Łukasz kiwnął głową i zabrał się do zbierania naczyń. Gdy skończył, włożył buty i kurtkę, a następnie wrócił do salonu, gotów do wyjścia. Zatrzymał się przy drzwiach, z opuszczonym wzrokiem.

– Dziękuję za wszystko… i jeszcze raz przepraszam – powiedział, ledwo słyszalnym głosem.

Paulina spojrzała na niego. Jej twarz była już spokojna, a na ustach pojawił się cień uśmiechu.

– Dziękuję za wczorajszy wieczór. I za poranne przeprosiny. Przyjęłam je.

Łukasz poczuł ulgę, choć nie śmiał jeszcze spojrzeć jej prosto w oczy. Gdy podeszła bliżej, jej głos zmiękł, nabrał niemal czułości:

– Muszę znowu wyjechać do Berlina. Wrócę za dwa tygodnie, w czwartek. Do tego czasu oczekuję od ciebie czegoś więcej niż tylko skruchy. Przygotuj dla nas coś wyjątkowego. Weekend, którego nie zapomnę.

– Tak. Obiecuję, że wymyślę coś fajnego.

Gdy już miał chwycić za klamkę, zatrzymała go gestem.

– Pocałuj mnie.

Podszedł, powoli, ostrożnie. Spojrzał jej w oczy. Tym razem widział w nich spokój. Ciepło. Ciekawość.

Zbliżył się i delikatnie musnął jej usta. Ich wargi spotkały się w czułym, pełnym znaczenia pocałunku – bez pośpiechu, bez nacisku. Gdy się rozłączyli, Paulina nie odsunęła się od razu. Jej spojrzenie zatrzymało się na nim jeszcze przez chwilę, jakby chciała zapamiętać ten moment.

– Do zobaczenia za dwa tygodnie – szepnęła.

Łukasz wyszedł, nie mówiąc już nic więcej.

64
7/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 7/10 (1 głosy oddane)

Z tej serii

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.