Tradycja
3 listopada 2024
31 min
W opowiadaniu wykorzystano pewne elementy podań ludowych, ale wszystkie postacie i opisane wydarzenia w całości są fikcją literacką.
— I —
Wracałem z zajęć pustawym uniwersyteckim korytarzem, gdy w oczy rzuciła mi się dziewczyna. Można by zapytać, co w tym dziwnego? Na uniwerku jest pełno dziewczyn. Ta jednak wydawała się zagubiona czy nawet przestraszona, jakby potrzebowała pomocy. Rozglądała się, przyciskając do piersi niczym małe dziecko jakiś skoroszyt. Krótkie, ciemne, niemal czarne włosy nie sięgały jej nawet do ramion. Ubrana była w niebieskie dżinsy i niebieską dżinsową wdzianko-marynarkę, spod której wystawała biała koszula na guziki. Całości stroju dopełniała niebieska muszka lub raczej kokardka pod szyją. Teczka, którą przyciskała do piersi, była, a jakże, również niebieska.
Z wyglądu szczupła, nawet chuda. Chociaż nie. Była wysoka, na oko równa mi wzrostem, a nie jestem ułomkiem. Stąd może ten pierwszy efekt „chudości”. Zrobiła na mnie wrażenie dziewczyny trochę nie z tego świata. A może była nie z tego świata? Tak czy inaczej, zawsze na mnie większe wrażenie robiły dziewczyny mające swój styl, idące pod prąd modzie, posiadające własne zdanie. Takie ceniłem najbardziej, a nie takie bezrefleksyjnie płynące z prądem mody.
Gdy tylko mnie zauważyła, podbiegła tak szybko, że przestraszyłem się, że coś do mnie ma i zaraz mnie walnie. W dzisiejszych czasach nie wiadomo, co taka ma w głowie. Na szczęście zatrzymała się w porę tuż przede mną.
— Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale nie mogę znaleźć tego wydziału — wypaliła niczym karabin maszynowy, jakby obawiała się, że za sekundę tajemniczo zniknę, po czym zza skoroszytu wyciągnęła kartkę, podstawiając mi pod oczy. — Będę tam studiowała w przyszłym roku, jak skończę liceum i zrobię maturę i chyba się zgubiłam, bo nie mogę znaleźć…
No pewnie, że jak zrobi maturę. Tylko skąd ta pewność, że się dostanie? — przemknęło mi przez myśl.
— Spokojnie, wiem, gdzie to jest — przerwałem potok… Nie, wodospad jej słów! — Zaprowadzę cię.
— Nie trzeba, tylko pokaż gdzie mam iść. — Uspokojona, już nie wyrzucała z siebie słów z taką prędkością. — Nie chcę, byś przeze mnie spóźnił się na zajęcia. — Zmartwiła się.
— Właściwie jestem już po zajęciach, a to duży uniwersytet. Na początku też się gubiłem. A ty weszłaś nie do tego budynku, co trzeba.
Uśmiechnąłem się życzliwie do dziewczyny, a ona natychmiast odwzajemniła ten uśmiech.
Nie będę ukrywał, że swoją nieszablonowością, żywiołowością i bliskością gorącego dziewczęcego ciała zrobiła na mnie mocne, oj, bardzo mocne wrażenie, dlatego byłem zdeterminowany, by nie porzucać jej ot tak. Z tym, że jestem po zajęciach, nie do końca była prawda. Miałem jeszcze jeden wykład. No, ale przecież są rzeczy ważne i ważniejsze. W tym momencie ważność wykładu nie była najważniejsza.
— Na którym roku jesteś? — Zainteresowała się.
— Na trzecim. A ty ile masz lat — wypaliłem tak dla przetestowania, co zrobi.
— Osiemnaście. To źle? — zaniepokoiła się.
— Ależ skąd! — Z trudem zdołałem zachować powagę. Rzeczywiście, nie była zwyczajną dziewczyną.
— Przepraszam, powinnam od tego zacząć. Mama zawsze mi to powtarza, ale ja ciągle zapominam. Mam na imię Jola. Właściwie Jolanta, ale od zawsze wszyscy mi mówią „Jola” i ja tak wolę. Mama… O rany, za dużo gadam, prawda? — Znowu się zmartwiła.
— Chodźmy już, po drodze opowiesz mi historię swojego życia — odrzekłem rozbawiony. — Aha, ja niestety na imię mam Dezyderiusz.
— Naprawdę? — Omal nie parsknęła śmiechem. Typowa reakcja.
— Niestety tak. Podobno na cześć Désiré Magloire Bourneville, francuskiego neurologa. Moi rodzice są lekarzami. Wszyscy znajomi mówią mi jednak „Dezyr”.
— Postaram się zapamiętać. — Mówiąc to, odsunęła na moment teczkę od piersi, po czym przytuliła ponownie, jakby ten gest miał jej pomóc w zapamiętaniu.
Tylko po co miałaby zapamiętać? I czemu ja się przed nią tłumaczę? Zgłupiałem? Pewnie już się nie spotkamy. I co? Już jesteśmy znajomymi? W sumie, czemu nie? — Przemknęła mi przez głowę profuzja myśli.
Jednak nie opowiedziała mi historii swojego życia, bo zapadła cisza, nie licząc ogólnego o tej porze hałasu. To dobrze. Obawiałem się, że zacznie paplać o byle czym. Niespodziewanie w tej ciszy rozległo się beknięcie, niemalże jak wujka po rodzinnym obiedzie. Zaskoczony, odruchowo spojrzałem na Jolkę. Ta jednak sięgnęła do torebki i wyciągnęła smartfon.
O rany, pomyślałem, ja nigdy w życiu bym nie wpadł na pomysł, aby użyć beknięcia do sygnalizowania SMS-a. Zaczynałem gwałtownie, jak Titanic wody, nabierać przekonania, że nic, co jest z nią związane, nie jest zwyczajne. Ta wzbudzająca sympatię myga fascynowała mnie coraz bardziej. Podlotek, przyszło mi do głowy to określenie, bo cóż, dosłownie podleciała do mnie na tym korytarzu. Zgoda, różnica wieku między nami nie była aż taka duża, no ale patrząc obiektywnie, była młodsza.
— Od mamy. Znowu wróci do domu później. — Westchnęła, chowając smartfon, zdając się posmutniałą. — Czyli nie muszę się spieszyć — skonstatowała.
Ja bym się cieszył, gdyby rodzice mi wysłali taki SMS. A ona odwrotnie.
Doszliśmy do drzwi właściwego gabinetu i pożegnaliśmy się, wymieniając uprzejmości. Zaraz potem Jola weszła do środka. Ruszyłem z powrotem, ale mój wzrok padł na stojące pod ścianą krzesła. Usiadłem. Skoro powiedziała, że nie musi się spieszyć, to może…
— O! Jesteś? — zdziwiła się, gdy tuż po wyjściu z gabinetu dostrzegła mnie. Podeszła bliżej i dodała: — Nie musiałeś czekać, nie prosiłam, ale to miłe.
— Mówiłaś, Jola, że nie musisz się spieszyć, to pomyślałem, że może wpadniemy do kawiarenki na jakieś ciacho z herbatą czy kawą, czy co tam lubisz? Tu na uniwerku jest taka studencka knajpka. Ja stawiam.
— Nie mam ochoty na ciastko. Są niezdrowe. Ale — zastanowiła się — mam ochotę na dobre lody.
— Lody w środku zimy? — zdziwiłem się. I od kiedy lody są zdrowe?
— A co?
— Właściwie nic. Tylko gdzie…
— Znam świetny lokalik z jeszcze lepszymi lodami. — Przerwała mi. — Ja zapraszam i ja stawiam. — Zakończyła wypowiedź uroczym uśmiechem, przybierając oczekującą pozę.
— No dobrze — odrzekłem niepewnie — ale ja stawiam.
— Ja i bez dyskusji — stwierdziła kategorycznie. — I tak dużo mi pomogłeś.
Rany, taka młoda i już chce rządzić, pomyślałem. Nie byłem przekonany, czy rzeczywiście aż tak dużo zrobiłem, skoro jednak rzeczy tak się miały, to może nawet lepiej.
Lokalik okazał się lokalem i to luksusowym. Chyba najbardziej luksusowym w mieście. Zamówiliśmy po dużej porcji lodów w pucharach, z owocami i polewą czekoladową, w jeszcze większej cenie. Całe szczęście, że Jola stawiała, bo mój studencki fundusz zostałby dramatycznie nadszarpnięty. Zastanowiło mnie tylko, że bez mrugnięcia okiem zapłaciła kartą i to złotą! Skąd uczennica liceum ma taką kartę? Tak, w jej przypadku chyba nic a nic nie było zwyczajne.
Konsumując rozpływające się w ustach lody, bo w takim lokalu nie wypada zwyczajnie jeść, zapytałem:
— Chyba lubisz niebieski kolor?
— Aha, to mój ulubiony — ponownie obdarzyła mnie swoim uroczym uśmiechem, aż ciepło na sercu się zrobiło.
— To dlatego wybrałaś lody jagodowe?
— Aha, dlatego — zaśmiała się lekko.
— Ale kartę masz złotą? — Intrygowało mnie to. Liczyłem, że dowiem się czegoś więcej.
— Taaak, mama mi załatwiła, ale tato ma platynową.
I pozamiatała. Więcej nie pytałem.
— II —
Pół roku później.
Był środek wakacji, gdy zadzwoniła do mnie moja dziewczyna Jola. Tak, tak, ta sama od lodów w zimie. I jak zwykle, gdy czegoś chciała, zaczęła wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Już się przyzwyczaiłem.
— Chcesz jechać w sobotę na wieś, wiesz tam, skąd pochodzi moja mama, mówiłam ci i mama mówiła, będzie nietypowa uroczystość i jesteśmy zaproszeni. To znaczy ja, mama i tata. Mama koniecznie, tato jak zwykle nie może jechać, coś mu wypadło akurat teraz, jak zwykle, to pomyślałam, że może chciałbyś… Musisz koniecznie, bo ja sama… No tak, z mamą, ale jednak sama, to trochę nudno, nie tak jak z kimś, kogo… Zgadzasz się, prawda? — Zakończyła przymilnie.
— A…
— To tylko dwa dni, sobota, w niedzielę powrót, nawet jeden dzień, no trochę więcej. Zobaczysz tajemniczy rytuał — zakończyła zagadkowo.
— Jasne, chętnie — odpowiedziałem.
Bo czemu nie? Spędzimy razem czas i ten tajemniczy rytuał. Ciekawe, co to takiego. Przez głowę przemknęły przeczytane kryminały i obejrzane horrory, aż ciarki po mnie przeszły. Coś z tego mogło tu pasować. No co ty! Zaraz skarciłem się w myślach. Rzeczywistość to nie beletrystyka, nawet ta napisana przez najbardziej pokręcone umysły.
W międzyczasie, czyli przez te pół roku, okazało się, że rodzice Joli to grube ryby. Może nie najgrubsze, ale grube. Nie w sensie budowy fizycznej, a w sensie zasobności portfela lub raczej konta bankowego. Biznesmeni. Matka bardzo podobna do Joli w zachowaniu. No może odwrotnie. Gdyby nie różnica wieku, to czasami, oceniając po zachowaniu, reakcjach — można by je pomylić. Jak dwie krople wody. Chociaż ojciec to nie tyle biznesmen, ile wyższej rangi menadżer.
Kiedyś zapytałem Jolki, czy mając tak bogatych rodziców, nie boi się porwania. Powiedziała, wskazując na swoją sylwetkę, że jest za chuda na porwanie. I taka właśnie jest moja dziewczyna. Chociaż gdy wybieramy się na jakąś imprezę, gdzieś do klubu wieczorem, to dyskretnie towarzyszy nam goryl. Właściwie to Jolce. Ja przy okazji. Przywozi, odwozi i pilnuje, by nic się jej nie stało. Trochę utrudnia nam to życie, ale cóż, zachciało mi się bogatej dziewczyny, to mam, co mam. Trzeba się przyzwyczaić.
Obstawiałem, że jest taka pewna dostania się na uniwerek, bo ma bogatych rodziców. Gdy jednak zobaczyłem jej rewelacyjne oceny z liceum, zmieniłem zdanie. Miała prawie tak dobre, jak ja, o ile dobrze zapamiętałem swoje z ogólniaka.
W dniu wyjazdu zastanawiałem się, jak się ubrać. Nie miałem pojęcia, co tam mnie spotka. Jolka była tajemnicza jak nigdy. Zacięła się i nic nie zdołałem z niej wyciągnąć. Powiedziała tylko, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie. Trzeba było wymyślić coś uniwersalnego. Elegancko, ale nie za bardzo, by nie wyglądać jak ci sztywniacy na zlocie partii politycznej. Ostatecznie, aby zrobić przyjemność Joli, zdecydowałem się na niebieskie dżinsy i błękitny T-shirt z neutralną grafiką. Do tego elegancka kurtka, bo wieczory i noce w sierpniu są już chłodne.
Kiedy obie panie zajechały po mnie niemal czołgiem, bo potężnym SUV-em, zrozumiałem swój błąd. Co prawda mama Joli tylko dyskretnie się uśmiechnęła, ale Jola aż musiała zakryć usta dłonią, by się nie roześmiać. Wszyscy byliśmy ubrani na niebiesko, w różnych odcieniach, ale na niebiesko i… I w niebieskim SUV-ie. Trochę tego za dużo, ale się stało. Ulokowałem się z Jolą na tylnej kanapie.
Mknęliśmy szosą, gdy siedząca za kierownicą mama Joli odezwała się do córki, a i trochę do mnie:
— Już czas byś opowiedziała Dezyrowi, rany, chłopaku, kto dał ci takie imię, jakiej uroczystości będzie świadkiem.
— Mamo, ty powiedz!
— Oj, to twój chłopak, nie mój, to kto ma się o niego troszczyć? — zripostowała.
— Troszczę się — w tym momencie Jola spojrzała mi w oczy, mocniej ściskając za dłoń — ale…
— Przecież kieruję, nie będę krzyczała stąd — przerwała córce.
— Dobrze. — Jola westchnęła z rezygnacją, widząc, że się nie wywinie.
A ja byłem coraz bardziej zaintrygowany, cóż to za straszna tajemnica miała za chwilę się wyjaśnić. Tymczasem moja dziewczyna po dłuższej chwili namysłu rozpoczęła opowieść:
— Tradycja tego święta sięga niepamiętnych czasów. Ciekawe, że dotyczy tylko tej wioski, a już okolicznych, nie. Prawdopodobnie ci, którzy tu pierwsi się osiedlili, zakładając wieś, przywieźli ją ze sobą. A może ktoś później wpadł na taki pomysł. Nie wiadomo. Tu zawsze obowiązywały rygorystyczne zasady obyczajowe co wolno chłopcom i co dziewczynkom. Chociaż chłopcy mieli większą swobodę. Natomiast dziewczynki, zanim zostały uznane przez społeczność wioski za kobiety, miały ograniczone prawa. Nie mogły bawić się z chłopcami, a jak były starsze, już w wieku szkolnym, nie mogły ot tak spotykać się z nimi. Gdy rozmawiały z chłopcem bez obecności innych osób, musiały zachować dystans przynajmniej dwóch metrów, a już zupełnie niedopuszczalna była sytuacja, by nastoletnia dziewczyna spotkała się z chłopcem sam na sam, choćby był to tylko spacer. Zawsze wtedy musiał takiej parze towarzyszyć ktoś starszy z rodziny jednej lub drugiej albo starsza przyzwoitka z doświadczeniem. Oczywiście o żadnym dotykaniu czy trzymaniu się za rękę mowy nie było. I tak jest dotąd, dopóki dziewczyna nie przejdzie ceremonii przemiany lub inaczej aktu dorosłości. Chociaż obecnie te zasady nie są już tak rygorystycznie przestrzegane. Dziewczyna może spotykać się z chłopakiem, jeśli w pobliżu jest ktoś jeszcze, chociaż niekoniecznie w tym samym pokoju.
— Ceremonia przemiany? — zdziwiłem się.
— Tak, i właśnie na taką uroczystość jedziemy. To cały rytuał, ale w skrócie polega na tym, że ojciec rozdziewicza córkę i w ten sposób ona z wieku dziecięcego przechodzi w wiek dorosłości. To celebra, na którą zbiera się cała wieś. Zasady na przestrzeni wieków i lat ulegały pewnym zmianom, ale sam rytuał przetrwał do dziś.
Po tym, co usłyszałem, byłem… No nie, nie w szoku, to zbyt mocne słowo, ale zaskoczony i zdziwiony. Nie miałem pojęcia, że coś takiego się jeszcze dzieje, więc nie od razu odzyskałem mowę.
— Ale… Ale to chyba nielegalne? — W mojej głowie kołatało się coś na kształt kazirodztwa.
— Prawda — wtrąciła się mama Joli — Jednak to tradycja. Trzeba na to spojrzeć pod nieco innym kątem. Od dziecka, stopniowo, odpowiednio do wieku, każda dziewczynka jest przygotowywana do tego dnia.
— A jak dziewczyna nie chce? Jest zmuszana?
— Nie — zaśmiała się kobieta. — Nic nie dzieje się na siłę. To dziewczyna decyduje, kiedy chce zostać kobietą w świetle miejscowych obyczajów. Czyli musi być wewnętrznie przekonana do tego.
— A jak w ogóle się nie zdecyduje?
— To zawsze przez społeczność będzie traktowana jak dziecko i z prawami dziecka, bez względu na wiek.
— Chyba że wyjedzie ze wsi — dodała Jola.
— Ale wtedy nie będzie miała możliwości powrotu do społeczności, jeśli złamie zasady. Nawet aby odwiedzić rodzinę — uzupełniła kobieta.
— A co właściwie daje „bycie kobietą”, a nie „dziewczyną”?
— Kobieta jest traktowana jak każda osoba dorosła. Może robić, co chce, spotykać się z kim chce bez przyzwoitki, brać udział we wszystkim, co jest zarezerwowane dla dorosłych i oczywiście może wyjść za mąż, czego dziewczynka nie może. Są też obowiązki. Na przykład, jeśli jest w wieku szkolnym, musi uczyć się, jak najlepiej potrafi, by godnie reprezentować swoją społeczność.
— Czyli jest jednak jakaś presja — zwróciłem uwagę.
— Zawsze jest jakaś presja — odpowiedziała kobieta. — Presja środowiska, presja mody, presja obyczaju. Żyjąc w mieście, też ciągle jesteś poddawany jakiejś presji, która wymusza na tobie określone zachowanie.
Nie mogłem nie przyznać jej racji, ale kazirodztwo? Było to dla mnie może nie tyle nie do pojęcia, ile już trochę poza bandą. W ciszy, która zapadła, trawiłem uzyskane informacje, gdy ponownie odezwała się mama mojej dziewczyny:
— Przyznaj, jesteś ciekawy, czy Jola przeszła ceremonię przemiany.
— Mamo! — jęknęła Jola.
— No co: „mamo”. Jesteście razem. To twój chłopak, nie powinnaś mieć przed nim takich tajemnic.
— Niekoniecznie, nie muszę… — Nie chciałem stawiać Joli w niezręcznej sytuacji, ale wpadła mi w słowo:
— Nie tajemnica, tylko trochę się wstydzę. To krępujące — mruknęła to ostatnie, po czym po pauzie dodała, zwracając się do mamy: — Ty powiedz.
— Dobrze. Przynajmniej zacznę — zgodziła się kobieta. — Widzisz, Jola od dziecka była stopniowo obznajmiana z „aktem przemiany”, tak jak mnie obznajmiała moja mama, ale zostawiłam jej arbitralną decyzję czy będzie chciała przejść ten rytuał. O! — zmieniła temat. — Zatrzymamy się na tej stacji paliw. Zatankuję i rozprostujemy kości, czegoś się może napijemy. Jeszcze godzina z małym haczykiem drogi przed nami.
O rany, pomyślałem, przerwa jak w kiepskiej telenoweli. I aby dowiedzieć się najciekawszego, trzeba czekać do następnego odcinka.
— Tylko nie bierzcie nic do jedzenia — powiedziała mama Joli, gdy po wyjściu z samochodu nasz wzrok padł na szyld lokalu gastronomicznego.
Po zatankowaniu paliwa zamówiliśmy coś do picia i we trójkę usiedliśmy przy stoliku.
— Czemu mamy nic nie jeść? — Dręczyła mnie ta uwaga.
— Na miejscu będzie wyżerka, zobaczysz — zapewniła mnie dziewczyna.
— Zawsze, gdy jesteśmy u dziadków, Jola obżera się do nieprzytomności — zdradziła sekret kobieta.
— Oj mamo! — jęknęła Jola — Nieprawda, ale jedzenie jest tam naprawdę pyszne. Takiego nie ma w mieście.
— Ale się opychasz — skontrowała mama.
— Może trochę. — Jola, zerknęła na mnie nieco wstydliwie.
Kilkanaście minut później kontynuowaliśmy podróż. W ciszy zakłócanej tylko przez szum silnika rozległ się głos kobiety:
— Jola, dokończ, co zaczęłam. Ostatecznie to twój chłopak i pewnie umiera z ciekawości, jak to z tobą było.
Jola westchnęła, spojrzała na mnie, by po chwili spuścić oczy i kontynuować przerwaną opowieść.
— No właśnie, miałam z tym problem, jaką decyzję podjąć, a mama nie chciała mi pomóc.
— Bo wychowuję Jolę tak, aby była samodzielna — wtrąciła się mama. — Żyjemy w świecie, w którym prócz rodziny nikt ci nie pomoże. Widzę, jak ludzie odbijają się od urzędu do urzędu jak od ściany i tylko słyszą: „takie są przepisy, nic się nie da zrobić”. Dlatego Jola musi umieć samodzielnie podejmować decyzje i być niezależna finansowo. Pieniądze otwierają wiele drzwi. Dlatego wie, jak już zdecydowała się, gdzie po szkole będzie studiować, że będzie musiała sama zadbać o wszystkie formalności, aby ją przyjęli. Ja w jej decyzje się nie wtrącam.
— Czasami się wtrącasz.
— Ale tylko wtedy, gdy zamierzasz palnąć jakieś wielkie głupstwo — zripostowała mama.
Jola tylko westchnęła z miną, jakby chciała powiedzieć: „Masz rację mamo, ale głośno tego nie przyznam”.
— I co zrobiłaś? — przypomniałem mojej dziewczynie, bo znowu zaległa cisza.
— Aha. Wyobraź sobie, że chyba z rok trwało, zanim się zdecydowałam. Ostatecznie uznałam, że rezygnuję z tego rytuału. Nie dlatego, żebym wstydziła się taty, to mój tata przecież, więc nie muszę, ale jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że robię to z tatą. To było takie jakieś… takie… Dla mnie to po prostu byłoby dziwne.
— A ja uszanowałam decyzję córki. Rozumiem ją. Wychowała się już tutaj, w innym świecie, w którym rządzą już inne standardy moralne. Poza tym na pewno trudno byłoby mi przekonać męża. Chociaż w głębi duszy trochę żałuję, że Jola nie będzie miała okazji doświadczyć tej uroczystości osobiście. To duże przeżycie dla młodej dziewczyny, które zapamiętuje na zawsze. Ale też, o ile w strukturze społecznej wsi daje to korzyści, to poza nią nie ma już żadnego znaczenia. Tak czy inaczej, będziesz świadkiem takiego wydarzenia.
— Niejedna cnota dzisiaj padnie — szepnęła mi do ucha rozbawiona Jola.
A, to takie balety będą. Ledwo to pomyślałem, nasze usta się połączyły i nie tylko usta, języki również.
— Ojojoj. Jak słodko — usłyszeliśmy w pewnej chwili głos zza kierownicy.
— To już całować się nie wolno? — zapytała Jola, odrywając się ode mnie.
— Wolno, wolno, czy ja coś mówię? — odrzekła jej mama.
— III —
Dotarliśmy do celu. Powitanie okazało się, mimo obaw, bardzo serdeczne, a w przypadku moich pań nawet wylewne. Ech, trochę zazdrościłem tego serdecznego przytulania wnuczki z sędziwymi dziadkami. Moi dziadkowie mieszkali hen daleko albo nie żyli, więc nie łączyły mnie z nimi silne więzi.
Początkowo niewiele się działo. Powitania, wzajemne przedstawianie, zapoznanie się z kilkoma osobami lokalnej społeczności, w tym z sołtysem, który jak się okazało, będzie mistrzem ceremonii. Panowała krzątanina i ogólna atmosfera podniecenia jak przed ważną uroczystością.
Jola, będąc tutejszą bywalczynią, znała, jeśli nie wszystkich, to z pewnością większość lokalsów. Dzięki temu szybko przestałem się czuć obco.
Spostrzegałem też pełne pożądania spojrzenia mężczyzn, a nawet młodych chłopców, rzucane w kierunku mojej dziewczyny. Dopasowane eleganckie spodnie i obcisła bluzeczka uwypuklały jej urodę i co ważne, także seksualność. Za to w moją stronę rzucali spojrzenia zazdrości i podziwu, że zdołałem „usidlić” taką mygę. Tylko podwórkowe dwa koty, na których cała ta ludzka krzątanina zdawała się nie robić większego wrażenia, przyglądały mi się nieufnie. Gdy spojrzałem im w oczy, wydało mi się, że mówią „tylko coś tu nawywijaj, a podrapiemy cię”.
Jakiś czas później mężczyźni zaczęli ustawiać na podwórku drewniane stoły, które tak mniej więcej na pół godziny przed uroczystością rozjaśniły się bielą obrusów. Przybywało też coraz więcej gości z całej wioski, nawet małych dzieci, widzianych przeze mnie już po przyjeździe, którymi, organizując proste zabawy, zajmowały się dwie wyznaczone kobiety. Nawet pogoda zdawała się uroczysta. Po niebie przepływały tylko niewielkie kłaczki chmur.
Od początku, gdy przyjechaliśmy, przed domem wystawiony był mały szwedzki stół, na którym było coś do jedzenia i picia, gdyby ktoś potrzebował. Ja, pomny ostrzeżenia nie korzystałem z niego, no tylko z wody mineralnej. I to pomimo że burczało mi w brzuchu. Ostatnim moim posiłkiem było poranne śniadanie. Teraz szwedzki stolik zniknął, za to na głównym pojawiły się butelki z wodą mineralną, szklanki i plastikowe kubki.
Kilka minut przed osiemnastą sołtys, już przebrany w ludowy strój, wszedł na podwyższenie, za które służyła jakaś drewniana skrzynka, co niechybnie zwiastowało początek uroczystości. Rozejrzałem się po towarzystwie, które zaczynało skupiać uwagę na mistrzu ceremonii. Nawet nie zauważyłem, kiedy zniknęły dzieci. Zostało kilkoro starszych nastolatków.
— Jednak nie wszyscy mogą brać udział — szepnąłem do mamy mojej dziewczyny, zauważając brak dzieci.
— W uroczystości mogą brać udział tylko dziewczynki od dwunastego roku życia i chłopcy od czternastego. O tylko ta dziewczynka — wskazała palcem niewysoką chudzinkę — to córka tych tam, co mieszkają po drugiej stronie, prawie na końcu wsi, ma dwanaście czy trzynaście lat. Reszta to znacznie starsi.
Rzeczywiście. Jej sylwetka jeszcze nie wykazywała żadnych atrybutów kobiecości i jeśli nawet jakieś były, to prosta, acz z gustownym paskiem z kokardą, żółta luźna sukienka przed kolana, skutecznie je ukryła. Zwróciłem na nią wcześniej uwagę, bo parę razy przyłapałem ją, jak się na mnie patrzy. Wydawała się nieśmiałą, bo gdy spoglądałem na nią, zaraz wstydliwie uciekała wzrokiem i gdzieś się przemieszczała. Tymczasem kobieta, trącając mnie dłonią, dodała z uśmiechem:
— Spodobałeś się jej. Jak będą tańce, poproś ją. Sprawisz przyjemność dziewczynce.
Mistrz ceremonii poprosił o ciszę, po czym przemówił:
Zebraliśmy się tutaj, bo pewna młoda dama, jak już wiecie, uznała, że jest wystarczająco dojrzała, by udźwignąć brzemię dorosłości.
W tym momencie mężczyzna, również w stroju ludowym, stojący od początku przemowy przed drzwiami do domu, otworzył je, a z wnętrza na werandę wyszła nastolatka. Ubrana tylko w prostą luźną białą sukienkę na ramiączkach, sięgającą aż do kostek. Nie miała żadnych ozdób czy świecidełek z wyjątkiem kolorowego wianka na głowie uplecionego z polnych kwiatów. Podeszła do mężczyzny i złapała za rękę. Nim to uczyniła, Jola zdążyła szepnąć mi do ucha:
— To ojciec i córka. Biała sukienka symbolizuje dziewczęcą niewinność, a wianek, wiesz co. Ma piętnaście lat.
Po chwili sołtys kontynuował przemowę:
Oto Urszula, która oświadcza, że jest gotowa dostąpić ceremonii przejścia, jest w pełni świadoma czekającego ją egzaminu, po którym, jeśli przejdzie go pomyślnie, przestanie być dzieckiem, a stanie się kobietą, pełnoprawną członkinią naszej małej społeczności.
Teraz tylko od was, droga społeczności naszej wsi, zależy, czy ta panna godna jest dostąpić zaszczytu przemiany. Zaczynamy rytuał dorosłości!
Sołtys zakończył przemowę niczym szołmen.
Urszula puściła rękę ojca i z pewnym wahaniem, strzelając z niepewnością oczami na lewo i prawo, zapewne mocno zestresowana, sięgnęła do ramiączek sukienki, odchylając je na zewnątrz. Sukienka pod wpływem grawitacji, z niewielką pomocą dziewczyny, opadła na deski drewnianej werandy, ukazując ciało bez żadnych osłonek. Aż mi oczy zatrzeszczały, nie tylko od widoku, ale też z zaskoczenia. Jola nie uprzedziła mnie, co zobaczę.
A było na co popatrzeć. Kandydatka na kobietę była ładną, zgrabną dziewczyną, o dość dużych jak na swój wiek, krągłych piersiach, które jednak tworzyły pełną harmonię z jej figurą. Niżej dostrzegłem ciemny trójkąt włosów łonowych. Nie był to jakiś meszek, a prawdziwe, gęste włosy. Gdyby nie młoda twarz, jej postać mogłaby sprawiać wrażenie dorosłej kobiety. Cóż, w mojej ocenie, była w pełni dojrzałą seksualnie laską.
I wtedy rozległy się brawa, a wyraz niepewności na licu dziewczęcia zastąpił szeroki uśmiech zadowolenia. Panie obok mnie też zaczęły bić brawo, więc i ja nie byłem gorszy. Rozległy się skandowane słowa: „tra-dy-cja, tra-dy-cja…”.
Niedługo potem sołtys gestem rąk uciszył towarzystwo i powiedział:
Urszulo, rozpatrując sprawę, społeczność naszej wsi zaakceptowała twoją decyzję przez aklamację. Rytuał przemiany trwa!
Mężczyzna chwycił córkę za rękę i oboje weszli do domu, po czym drzwi za nimi się zamknęły.
Dopiero w tym momencie poczułem, że aż mi gorąco się zrobiło od tego widoku, a członek lekko napiera na spodnie. O rany, pomyślałem, niewiele brakowało, by mi stanął.
— A właściwie, po co ta prezentacja, by faceci mogli się napatrzeć? — dopytywałem.
— Nie — zaśmiała się mama Joli. — A przynajmniej nie tylko. Kiedyś nie było dolnej granicy wieku. Zdarzało się, że do rytuału przystępowały trzynastolatki, a nawet dwunastolatki. To takie zabezpieczenie, by dziewczęta zbyt szybko nie wyrywały się do dorosłości. Musiały być rozwinięte seksualnie, inaczej nie dostałyby akceptacji i tym samym ceremonia przemiany byłaby przerwana. Teraz, by być w zgodzie z prawem, kompromisowo, do ceremonii nie może przystąpić dziewczyna poniżej piętnastego roku życia, więc bardziej jest to dla niej potwierdzenie jej urody i dojrzałości.
— I one tak się nie wstydzą przed wszystkimi?
— Kwestia wychowania. Już ci mówiłam, że od dziecka są przygotowywane do tego dnia.
— Poza tym — wtrąciła się Jola — piękna i dobra nie należy się wstydzić, tylko zła.
— Właśnie — kontynuowała mama Joli. — Chociaż jest „wyjście awaryjne”, gdyby dziewczyna okazała się wyjątkowo wstydliwa. Kiedyś stosowano to rozwiązanie w przypadku panien, że tak powiem, niezbyt urodziwych. Otóż ojciec ogłaszał w jej imieniu, że kandydatka jest gotowa to ceremonii, po czym mistrz ceremonii, przeważnie sołtys, zabierał dziewczynę za drzwi i sprawdzał, czy tak jest, a następnie potwierdzał lub nie słowa ojca.
— Zaglądał jej pod sukienkę? — zapytałem.
— Kiedyś tak. Teraz, aby nadmiernie nie zawstydzać panny, tylko idzie z dziewczyną za drzwi, postoją trochę, po czym jest obwieszczane, że wszystko jest okej. Tylko że jest to trochę słabe rozwiązanie, bo zawsze pojawiają się podejrzenia i plotki, że coś jest nie tak z dziewczyną, skoro nie chciała się zaprezentować ogółowi, więc wszystkie postępują, jak widziałeś. A jeszcze ma okazję bez wstydu pochwalić się swoją urodą, więc dziewczyny korzystają…
— Aha — przyjąłem wyjaśnienie.
— A teraz panna jest rozdziewiczana — zachichotała Jola.
— Jak długo to potrwa i skąd będzie wiadomo…
— Różnie — przejęła wyjaśnianie mama Joli — zwykle do godziny. Rozumiesz, dziewczyna musi jeszcze odsapnąć po wrażeniach, umyć się i wystroić. A resztę sam zobaczysz.
— A zdarzyło się, że któraś w ostatniej chwili stchórzyła?
— Podobno tylko raz — odpowiedziała Jola. — W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Podobno już na łóżku wystraszyła się i uciekła.
— I co?
— Nic. Trochę wstydu i była rok dłużej dzieckiem — dopowiedziała mama Joli.
Czyli rok później już nie uciekła, domyśliłem się.
— A jeśli w rodzinie nie ma ojca albo nie może? Co wtedy? — Zaświtała mi myśl.
— Wtedy jego rolę przejmuje najbliższy krewny. Starszy brat, stryjek…
— Aha, rozumiem.
Jakieś trzy kwadranse później mistrz ceremonii zawołał do zgromadzonych:
Uwaga! Uwaga! Uwaga! Proszę wszystkich o uwagę! Za chwilę okaże się, czy panna Ula zdołała udźwignąć rytuał dorosłości. Czy jest kobietą, czy pozostanie dzieckiem.
Drzwi od domu otworzyły się po raz wtóry i na werandzie pojawił się ponownie ojciec, prowadząc za rękę córkę. Tym razem dziewczyna ubrana była w ludowy strój, umalowana i bez wianka na głowie. Ojciec uniósł wysoko jej rękę i zaraz swoją drugą Wtedy wszyscy zgromadzeni zobaczyli w niej białą chusteczkę z czerwoną plamą.
Rozległy się gromkie brawa i okrzyki aplauzu. Gdy ucichły, głos ponownie zabrał mistrz ceremonii.
Nie ma wątpliwości! — zawołał emocjonalnie. — Potwierdzam, akt przemiany dokonał się! Ta oto Urszula od tej chwili ma wszelkie prawa uczestniczenia we wszystkim, co dzieje się we wiosce, bez żadnych ograniczeń. Ma też prawo, aby od tej chwili wszyscy zwracali się do niej przez „pani”. — Zrobił pauzę. — Pani Urszulo, proszę — zagadał do małolaty.
Ta zbiegła z werandy, zastępując na podwyższeniu sołtysa. Energicznie machając uniesioną ręką, zawołała na cały głos:
Wszystkich mieszkańców i gości zapraszam! Zabawę czas zacząć!
Po czym zeskoczyła z podestu i podbiegła do znajomych. Orkiestra zaczęła grać, a stoły, na których do tej pory królowała woda mineralna, zaczęły się zapełniać półmiskami z rozmaitymi wędlinami, ciastami, chlebem domowego wypieku, sokami i butelkami z napojami mocniejszymi od wody mineralnej. O wiele mocniejszymi. Wniesiono tace z gorącymi, chyba pieczonymi udkami i skrzydełkami kurczaka. Widok tak obfitego jadła aż wywołał we mnie skurcz żołądka. Byłem porządnie wygłodniały, więc od razu sięgnąłem po nóżkę kurczaka, odgryzając kawałek. Aż oczy mi z orbit wyszły. Delikatne, kruche mięsko w panierce tak smaczne, że aż nie do opisania. Niebo w gębie! Więc następnie zaraz sięgnąłem po skrzydełko, opychając się bez zwracania uwagi na dobre maniery. Zresztą Jola nie pozostawała mi dłużna, nie żałowała sobie, zalotnie przy tym zerkając i uśmiechając się do mnie. A wędlina! Prawdziwa, nieoszukana, nie taka napompowana wodą i chemią tylko naturalna. Smak prawdziwej wędliny, którego nie znałem.
— Dużo tej krwi było — zagadałem do Joli.
Zaśmiała się.
— Niezupełnie. Zwykle jest niewiele, a czasami w ogóle nie ma. Dla efektu chusteczka maczana jest w sztucznej krwi. Kiedyś używano krwi zwierzęcej, teraz takiej, jaką używa się na przykład w filmach.
— Aha. Sporo tu przedstawienia. Może i to rozdziewiczenie jest na niby?
— Nie. Naprawdę. Żadna dziewczyna by sobie na to nie pozwoliła. To byłoby oszustwo, które wcześniej czy później by się wydało. I jak miałaby poczuć się kobietą, spojrzeć w oczy, i wszystkich oszukiwać? Nie da rady. A i ojciec byłby pośmiewiskiem wszystkich do końca życia. Pewnie by musiał uciekać z wioski. Matka też musiałaby należeć do spisku. Czyli nie da rady.
— Myślałem, że wszyscy będą w ludowych strojach.
— Kiedyś tak. Obowiązkowo. Obecnie tylko główni aktorzy ceremonii. Goście jak im pasuje.
Zaczęły się tańce. Orkiestra przeplatała lokalne rytmy ludowe ze współczesną „muzyką ludową” i wolniejszymi kawałkami ogólnie znanych hitów. Nie była to nadmiernie ambitna muzyka, ale do zabawy w sam raz.
Oczywiście, korzystając, że leciał wolniejszy kawałek, poprosiłem mamę Joli do tańca, a potem ruszyłem w tany z moją dziewczyną. Problem się pojawił w tańcach ludowych, bo tu akurat trzeba było znać odpowiednie kroki i figury. I tu Jola znowu mnie zadziwiła, bo okazało się, że jest biegła w tym i dzięki niej szybko pojąłem, o co chodzi.
Gdy już byłem pewny, że jako tako sobie poradzę, pomny wcześniejszej uwagi, podszedłem do panny w żółtej sukience, która pewnie ze względu na wiek nie miała zbytniego wzięcia, i poprosiłem do tańca. Aż wskazała dłonią na siebie, nie dowierzając, że o nią chodzi. Nie było za wiele czasu, aby w trakcie pląsów porozmawiać. Jednak udało mi się dowiedzieć, że ma na imię Agnieszka i za dwa miesiące będzie miała trzynaście lat, i że zazdrości Uli, bo w przeciwieństwie do niej musi jeszcze przynajmniej dwa lata zaczekać. Po zakończeniu tańca, ku mojemu zaskoczeniu, dziewczę z szerokim, ślicznym uśmiechem i rozpromienioną twarzą pięknie dygnęło w podziękowaniu za taniec, po czym pozwoliło odprowadzić się na miejsce.
Przyznam, że poczułem satysfakcję. Miło pomyśleć, że właściwie takim niczym, drobiazgiem jak taniec, sprawiłem tak dużą przyjemność tej młodziutkiej panience.
Oczywiście trzeba było też obtańcować panią Urszulę. Tak się do niej zwróciłem: „pani Urszulo”, na co ta odpowiedziała, prychając śmiechem: „Możesz mówić normalnie, »Ula«, ale to fajne”.
Czułem się trochę jak w bajce, jakbym przeniósł się do innego świata, i to chyba lepszego. Tu ludzie jeszcze potrafią cieszyć się z drobiazgów i nie obawiają się okazywać sobie życzliwości. I wiecie co? Ani razu nie pomyślałem, by sięgnąć po smartfon. Tak; trochę jak w bajce.
— IV —
Powoli zbliżała się północ. Orkiestra miała przerwę, więc zrobiło się spokojniej. Ludzie siedzieli w grupkach, coś podjadali, niekiedy rozmawiając, niektórzy niezbyt składnie.
— Chodź — powiedziała Jola, łapiąc mnie za rękę i pociągając za sobą.
Nie wiedziałem, o co jej chodzi, ale nie miałem wyboru. Noc zrobiła się nieco chłodna, więc po drodze złapaliśmy kurtki. Wyszliśmy za ogrodzenie posesji w kierunku łąki.
— Nie przypuszczałam, że mam aż tak przystojnego chłopaka — rzekła z lekkim rozbawieniem.
— Oj, bez przesady — odpowiedziałem skromnie.
— No tak, wystarczył jeden taniec i Agnieszka przepadła. Zauroczyłeś nawet dwunastolatkę. Jesteś niebezpieczny — zaśmiała się.
— Tę w żółtej sukience? Przecież to jeszcze prawie dziecko.
— Ale ma wrażliwą duszyczkę. Była tobą zauroczona. Jak ci się udało tak jednym tańcem zbałamucić to niewinne stworzonko? — stroiła sobie ze mnie żarty.
— Jolka, no weź, przestań… — zaśmiałem się, mocniej ściskając ją za rękę.
— A jak ci podobała się nasza świeżo upieczona pani Urszula?
— Ty bardziej mi się podobasz, nie przyglądałem się specjalnie — odpowiedziałem dyplomatycznie, obejmując Jolę wpół.
— No już nie ściemniaj, nawet na mnie zrobiła wrażenie. Cycki chyba nawet ma większe niż moje — powiedziała z żalem w głosie, przesuwając podniecająco dłonie po piersiach, aż do brzucha. — Na pewno gapiłeś się na nią. I wiem, co pomyślałeś.
— Co niby takiego?
— Że chętnie byś przeleciał taką laskę, ha, ha. Trafiłam? Możesz się przyznać, nie pogniewam się. Wiem, co myślą w takich sytuacjach chłopaki.
Cóż, trafiła w dziesiątkę, ale kto na moim miejscu by o tym nie pomyślał. Nawet jak nie chcesz, to samo, bez udziału woli, coś takiego w głowie się pojawia.
— No może trochę…
— Wiedziałam! — odrzekła z satysfakcją. — A widziałeś — tu trąciła mnie ręką — jakie miała futerko na cipce?
— Nooo tak, widziałem. — Z pamięci wyskoczył mi obraz nagiej Ulki z jej przykuwającymi wzrok cyckami i oczywiście czarnym trójkącikiem między ponętnymi udami.
— Fajnie byłoby ją tam złapać, co?
— Jola, no weź, co cię napadło.
Powiedziałem tak, bo od tej jej gadki ogarniało mnie coraz większe podniecenie, utrudniające myślenie, nie mówiąc o mrowieniu w podbrzuszu.
Nie odpowiedziała, lecz zatrzymała się, a ja wraz z nią. Staliśmy mniej więcej pośrodku łąki. Wokół żywego ducha, tylko rozgwieżdżone niebo i z dala hałas zabawy. Spojrzałem w jej oczy, w których odbijały się gwiazdy nieboskłonu, i nasze twarze zaczęły się zbliżać. Zwarliśmy się w gorącym pocałunku na jakąś minutę.
— Wiesz, co bym chciała? — szepnęła.
— Co?
Uchwyciła moje dłonie w swoje, łącząc je i dociskając do siebie tuż pod dumnie prężącymi się pod bluzeczką piersiami.
— Wiem, co chciałabym zrobić i jestem tego pewna. Czuję to w sobie, całą sobą i chciałabym to teraz zrobić z tobą. To samo, co przydarzyło się dzisiaj Urszuli, tylko że z tobą i tylko z tobą. Jeśli ty też tego chcesz. — Spojrzała rozognionymi oczami w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Bardzo. Kocham cię Joliszko.
— Ja też cię kocham.
Gwiazdy na niebie nagle jakby pojaśniały, jakby chciały nas lepiej widzieć. A może to tylko jacyś kosmici zainteresowali się nami, moją nieziemską dziewczyną?
Obie kurtki legły na trawie. Objąłem ją, a nasze usta znowu zwarły się w gorącym, namiętnym pocałunku, tym razem dłuższym, kilkuminutowym.
— Chciałabym cię prosić — odezwała się lekko drżącym z podniecenia głosem — abyś był delikatny. Może będziesz się ze mnie śmiał — spuściła wzrok, robiąc krótką pauzę — ale ja jeszcze jestem dziewicą.
Spojrzała na mnie z cieniem niepewności w oczach.
— Przecież się nie śmieję — przerwałem ciszę.
— To głupie — próbowała zatuszować swoje obawy rozbawieniem — ale trochę się boję. — Wzięła głęboki wdech i już pewniejszym głosem, bardziej do siebie niż do mnie, dodała: — Dam radę.
Sięgnęła do brzegu bluzki i zdecydowanie ściągnęła ją przez głowę.
Stała przede mną i w bladym świetle gwiazd wydała mi się bardziej dorosła, cudownie piękna, cudownie rozpromieniona. Dziwne. Jola nie była moją pierwszą dziewczyną, a mimo to czułem się jak nowicjusz, jak uczniak, który pierwszy raz w życiu ma okazję zbliżyć się do dziewczyny. Przez całe moje ciało przechodziły regularnie dreszcze. Myśli, które zwykle układały się w logiczną całość, teraz gdzieś rozpierzchły się po zakamarkach głowy, czymś wystraszone. Patrzyłem na ten zachęcająco roznegliżowany cud natury, od pasa w górę tylko w staniku. Złapałem za górę jej spodni i przyciągnąłem bliżej do siebie.
— Będę delikatny, moja ty licealistko — szepnąłem.
— Nieładnie wypominać wiek dziewczynie — udała obruszoną. — Ale i tak jestem cała twoja. — Uśmiechnęła się.
Rozpiąłem guzik jej spodni. Uchwyciłem suwak i powoli z namaszczeniem zacząłem przesuwać go w dół. Widziałem z każdym rozpiętym ząbkiem, jak narasta w niej podniecenie. Oddech stawał się coraz bardziej wyraźny, wywołując falowanie piersi, a westchnienia stawały się coraz bardziej słyszalne.
Niespodziewanie, równocześnie z tym aktem rozpinania, w jednej chwili w mojej głowie coś się domknęło, jak zatrzaskiwane drzwi z automatycznym zamkiem. Teraz do mnie dotarło. Ciąg wydarzeń utworzył spójną całość. To nagłe, niemal w ostatniej chwili zaproszenie. Wtajemniczanie w niezwykłą uroczystość. To jej powiedzenie, że nie jedna cnota dzisiaj padnie, co wówczas zrozumiałem opacznie. Wykorzystanie całej tej uroczystej otoczki, atmosfery, to wszystko Jola zaplanowała, aby doprowadzić do tego kulminacyjnego momentu pod gwiazdami. Znam ją od pół roku, a ta dziewczyna nadal nie przestaje mnie zadziwiać.
Nie wiedziałem, co zdarzy się w najbliższych dniach, tygodniach, miesiącach czy latach. To jeszcze niezapisana księga. Wiedziałem jednak, że tę noc zapamiętam na zawsze, bo będzie niezwykła. Jedyna taka w życiu magiczna noc.
Jak Ci się podobało?