Szklana menażeria
29 lipca 2023
20 min
Klaudię poznałem na targach rękodzieła artystycznego w Monachium. Od kilku lat byłem zafascynowany metaloplastyką. Używając nowoczesnych maszyn do cięcia, gięcia i toczenie stali nauczyłem się wyrabiać unikatowe meble, balustrady i inne przedmioty wyposażenia wnętrz. Ludziom to się zaczęło podobać. Rzuciłem pracę w zakładzie ślusarskim i zająłem się wyłącznie moją sztuką. Jednak żeby się z tego utrzymać, musiałem poszerzać rynek zbytu na moje dzieła. Dlatego co jakiś czas jeździłem na różne targi, gdzie można było zdobyć nowych klientów, jak również zobaczyć, co robi konkurencja.
Klaudia wystawiała przedmioty ze szkła. Nie z gliny, czy żywicy, ale z prawdziwego szkła. Znałem się na tym na tyle, że wiedziałem, że praca ze szkłem to nie ciapanie się w błotku, ale wyższa szkoła jazdy, prawdziwa metalurgia. Szczególnie że to, co prezentowała na swoim stoisku, nie było tylko drobną biżuterią, ani świątecznymi bombkami. Można było tam zobaczyć imponujące figury i naczynia o niepospolitych kształtach, z fantastycznie barwionego szkła. Wyroby Klaudii były intrygujące i piękne, tak jak i sama Klaudia. Na pierwszy rzut oka była niepozornie ubraną, szczupłą, trzydziestoletnią kobietą. Miała kruczoczarną grzywkę i włosy przycięte na boba. Kiedy ją zobaczyłem, przypomniała mi Matyldę z Leona Zawodowca, tylko w doroślejszym wydaniu. Ale gdy spojrzała na mnie swoimi dużymi, piwnymi oczyma, w których kryła się jakaś pociągająca tajemniczość, poczułem jak miękną mi nogi, a w ustach suchy język przykleja się do podniebienia.
Nie wiem, czym ją sobie zjednałem, dość, że umówiła się wtedy ze mną. Zaczęliśmy się spotykać. Też byłem już facetem po trzydziestce i szczerze mówiąc, coraz bardziej ciążył mi stan kawalerski. Klaudia wydała mi się idealną kandydatką na żonę. Był skromna, wręcz nieśmiała. Nie była typem rozbrykanej singielki z wielkiego miasta, ale pracowitą dziewczyną z niewielkiej, alpejskiej miejscowości. Mieszkała tam z owdowiałą matką, razem z którą wytwarzały te wspaniałe szklane cuda. Szanowałem to, choć wiązał się z tym pewien mały dla mnie problem. Trzydziestoletnia kobieta, która pozostała w domu do opieki starszej kobiecie, zaczyna żyć trochę pod jej kapciem, dlatego rzadko mogliśmy się spotykać. Zwłaszcza, że dzieliło nas dodatkowo prawie pięćset kilometrów.
Wreszcie jednak zaprosiła mnie do siebie na wakacje.
Geisterstadt było trochę już zapomnianym kurortem o bogatej historii, w którym liczne ślady z czasów, kiedy tu odpoczywali elektorzy bawarscy, stanowiły o wyjątkowej, choć nieco podupadłej architekturze miasta. Myśl o zwiedzaniu jego zabytków, jak i o wspinaczkach po górującym nad okolicą paśmie górskim Teufelsgrat pociągała mnie równie mocno, co wizja spędzenia tygodnia razem z Klaudią.
Trzymając się danych mi wskazówek, minąłem centrum miasteczka i skręciłem w wąską, stromą szosę wspinającą się zakosami do górującego ponad doliną sanatorium Teufelsberg. Tu kończył się asfalt, ale szutrowa droga okalała niknący we mgle gmach sanatorium i znikała w lesie. Po kilku kolejnych serpentynach pokonanych na jedynce dotarłem wreszcie do otwartej na oścież, kutej bramy.
Zza pędzących od lasu strzępów mgieł, niczym zza firanki wyłoniła się wysoka willa. Nad murowanym, kamiennym parterem o szeroko rozstawionych węgłach wznosiło się drewniane piętro, ponad którym, z krytego gontem, stromego dachu wyrastała jeszcze sześciokątna wieżyczka, nadająca całości dziewiętnastowieczną, romantyczną manierę. Może to za sprawą mglistej pogody, gmach zrobił na mnie nieco ponure wrażenie. Pominąwszy jednak samo wrażenie, widać było, że willa jest nieco zaniedbana i brakuje tu męskiej ręki. Pomyślałem, że to może się kiedyś zmienić i motyle połaskotały mnie w brzuchu.
Tym bardziej, że na moje przywitanie z drzwi wybiegła Klaudia i wycałowała mnie serdecznie. Za nią spokojnym krokiem wyszła jej matka.
Spodziewałem się schorowanej, wymagającej opieki staruszki, toteż zdziwiłem się widokiem energicznej, sportowo ubranej kobiety, z rozpuszczonymi, długimi włosami rozjaśnionych tylko spływającym znad czoła kosmykiem siwych włosów. Wyglądała raczej na starszą siostrę, niż matkę, acz żywo przypominała Klaudię. W odróżnieniu jednak od pewnej widocznej w ruchach i gestach nieśmiałości Klaudii, jej matką emanowała pewnością siebie i rzekłbym władczością. Nie pomyliłem się domniemując, że Klaudia żyła pod pantoflem swojej matki.
Na imię miała Tamara.
Przy obiedzie zauważyłem na głos, że willi przydałby się mały remont i zaoferowałem swoje usługi. Odniosłem wrażenie, że Tamara na to właśnie czekała. Po posiłku zaprowadziła mnie do składziku drewna.
– Po zimie zaczął przeciekać dach. Zamówione u stolarza klepki leżą tu już drugi miesiąc. To małe miasteczko i bardzo brakuje fachowców.
– Zrzuciłbym cały gont, położyłoby się folię i pokryło blachodachówką. Zlikwiduje to problem przecieków na wiele lat, a zajmie mi tydzień – oceniłem fachowym okiem, ale Tamara zmierzyła mnie surowym wzrokiem.
– To zabytkowy budynek. Musi być pokryty gontem. Przecieka zresztą tylko w jednym miejscu. Uwiniesz się w kilka dni.
Poczułem się jak dyletant i musiałem uznać mój błąd. Dach był wysoki i stromy, i nie było na niego wejścia od wewnątrz. Potrzebna była długa, rozsuwana drabina. Gdybym wiedział, przywiózłbym taką z domu, a tak trzeba było pojechać do miasteczka i gdzieś kupić. Miałem nadzieję, że Klaudia ze mną pojedzie. Przy okazji pospacerujemy po starówce, zjemy kolację w jakiejś przytulnej knajpce… Tamara jednak stwierdziła stanowczo, że wie gdzie taką drabinę dostać i że szkoda czasu na szukanie. Wytoczyła z garażu starego forda rangera, wielkiego pickupa i w trójkę chcąc nie chcąc potoczyliśmy się w dół, w stronę miasteczka. Kiedy wyjechaliśmy z lasu, mgły się rozstąpiły i dopiero wtedy zauważyłem, jak wysoko byliśmy ponad doliną.
Za sanatorium Teufelsberg serpentyny szosy urywały się pionowymi murami oporowymi, jedne ponad drugimi. Przepaść w tym miejscu robiła wrażenie.
– W tym miejscu zginął mój mąż – wyznała niespodziewanie matka Klaudii. – Prawdopodobnie nastąpiła awaria hamulców. Wyjechał z lasu i na pierwszym zakręcie runął prosto w przepaść.
Po takim wyznaniu ciężko było przejść do jakiejś lżejszej rozmowy, dlatego praktycznie w milczeniu odbyliśmy podróż do sklepu. Dokonaliśmy szybkich zakupów i równie szybko wróciliśmy na górę.
Nie zamierzałem jednak tego dnia brać się do pracy. Zamiast tego zwiedziłem willę. Murowany parter był właściwie małym zakładem hutniczym, z wielkim glinianym piecem i rozmaitymi narzędziami do obróbki szkła. W zbitych z desek skrzyniach spoczywały dzieła tej trudnej sztuki, czekające na kupców. Piętro mieszkalne urządzone było w archaicznym stylu drewnianych, myśliwskich domów. Tu czekał na mnie pusty pokój. Po cichu marzyłem, że zamieszkam z Klaudią, widać jednak jej matka była zbyt konserwatywna, aby pozwolić córce spać z mężczyzną przed ślubem.
Po kolacji Tamara poczęstowała nas swoją nalewką. Kiedy odkorkowała butelkę, złoty płyn zapachniał jak Jägermeister. Kiedy jednak wypiłem zawartość kieliszka, uderzyła mnie nie tylko moc alkoholu, ale i bardzo intensywny i rzekłbym agresywny smak. Poczułem coś jak połączenie słodyczy cynamonu z palącą aż język goryczą piołunu. Przyznam, że aż zakręciło mi się w głowie.
Po poczęstunku matka Klaudii wygoniła nas do łóżek. Zwykle miewałem trudności z zasypianiem w obcym miejscu, jednak być może za sprawą mocnej, ziołowej nalewki poczułem się wyjątkowo senny. Nim jednak zmorzył mnie sen, usłyszałem skrzypnięcie drewnianych drzwi i do mojego pokoju na bosych stopach, niemal bezszelestnie wślizgnęła się Klaudia. Była w krótkiej, prostej nocnej koszuli. Usiadła obok mnie i pocałowała w usta.
– Przyszłam do ciebie – powiedziała szeptem – cieszysz się?
Jakże miałem się nie cieszyć. Niedowierzaniem wręcz, że to dzieje się naprawdę. Zwłaszcza kiedy uniosła brzeg koszuli i zdjęła ją przez głowę, a potem zupełnie naga wsunęła się pod moją pierzynę. Chciałem zasypać ją pocałunkami, pragnąłem pieścić jej ciało, odniosłem jednak wrażenie, że ona chce tylko jednego. Oplotła mnie kończynami niczym bluszcz. Zdawało się, że jest naładowana elektrycznością jak cewka Tesli, i potrzebuje tylko połączyć się z przeciwnym biegunem napięcia, aby rozświetlić wnętrze pokoju wyładowaniami elektrycznymi. Moje seksualne doświadczenia ograniczały się do szybkich, pokątnych zbliżeń i bałem się, że długo nie wytrzymam jej tempa. Moje obawy okazały się jednak płonne. Jej drobne, delikatne ciało, niczym nakręcone niewidoczną sprężyną, konsumowało moją napiętą do oporu męskość bez końca.
Wreszcie zmorzył nas sen. Ale kiedy przebudziłem się w nocy, jej zachłanne uda znów mnie obejmowały. Od nowa zanurzyliśmy się w rozpustnej rozkoszy, tarzając się jak dzicy po rozrzuconej pościeli.
Nad ranem obudził mnie nieprzyjemny sen. Śniło mi się, że obudziłem się w pustym i zimnym pokoju, a wszystkie przygody nocy okazały się tylko snem. Ale to był właśnie sen, bo kiedy rozchyliłem powieki, w bladym świetle budzącego się dnia zobaczyłem Klaudię, nachyloną nad moim stężałym porannym wzwodem podbrzuszem. Jej dłoń delikatnie dawkowała mi przyjemną pobudkę. A kiedy zauważyła, że już nie śpię, raz jeszcze mnie posiadła. Raz jeszcze objąłem jej delikatne ciało, całując drobne, ale twarde piersi. Skończyliśmy w sam raz na śniadanie. Była punktualnie szósta…
Od rana zabrałem się do pracy. Chciałem zrobić jak najwięcej, bo w planie miałem na wieczór randkę z Klaudią pośród wąskich uliczek Geisterstadt, pachnących piwem i smażonym boczkiem.
Po obiedzie do miasta pojechała jednak sama Tamara, ze skrzynkami wypełnionymi szklanymi ozdobami. Kiedy tylko jej ford zniknął w lesie, Klaudia zawołała mnie do pracowni.
Było tam gorąco jak w piekle, za sprawą pracującego pieca w którym, w temperaturze tysiąca stopni Celsjusza topiło się szkło.
– Cały dzień nie mogłam przestać o tym myśleć... – rzekła enigmatycznie – o minionej nocy – skradała się do mnie, nic jeszcze nie przeczuwającego. – Chciałabym wykonać szklany odlew twojego penisa.
– Słucham? – jej słowa były tak absurdalne, że pomyślałem iż się przesłyszałem – Możesz go przecież mieć, kiedy tylko zechcesz – próbowałem zażartować.
– Chodzi mi wyłącznie o sztukę – zaczerwieniła się – twój penis ma doskonały kształt.
– Dziękuję – tym razem to ja się spieszyłem tak oryginalnym komplementem – no, chyba że chodzi o sztukę.
– Wykonamy gipsową formę – zaczęła z ożywieniem tłumaczyć cały proces – a następnie wypełnię ją barwną masą szklaną. To będzie piękna figurka do postawienia na półce.
Propozycja, która była doprawdy niedorzeczna, mile połechtała moje męskie ego. Czyż nie było wspaniałą rzeczą usłyszeć z ust kobiety, z którą spędziło się noc, że moja męskość jest tak idealna, że aż godna utrwalenia w dziele sztuki. Pomyślałem o kolejnych nocach, które możemy razem spędzić i zgodziłem się bez wahania.
– Będzie tylko jedna trudność – wyjaśniła – będziemy musieli utrzymać maksymalny wzwód, dopóki gips nie zastygnie.
– Damy radę – zapewniłem.
Zbliżyłem się do niej i zsunąłem ramiączka jej sukienki. Pod spodem nie miał stanika. Rozpięła moje spodnie i spojrzała do środka.
– Doskonale – pokiwała głową i wyciągnęła skądś rozciętą na pół gipsową formę. Poczułem dotyk ciepłej, wilgotnej i plastycznej materii gipsu, w którą zagłębiłem się nie bez przyjemności. Moje biodra wyrywały się do przodu, a ja nie mogłem wykonać żadnego absolutnie ruchu. Chwile, które nastąpiły potem były dla mnie prawdziwą męczarnią. Musiałem stać, trzymając w rękach formę i najlepiej by było, gdybym nawet nie oddychał. Niczym w pracowni rentgenowskiej.
Tymczasem Klaudia, ażeby zapewnić modelowi właściwy kształt, postarała się żeby moje podniecenie ani na moment nie spadło. Wcześniej wydawała mi się osoba dosyć nieśmiałą, toteż z pewnym zaskoczeniem, ale i z rosnącymi wypiekami na twarzy obserwowałem, jak zmysłowymi ruchami striptizerki pozbyła się przede mną swojej sukienki. W każdej kobiecie najwyraźniej kryje się demon pierwotnej kusicielki, pomyślałem patrząc, jak lubieżnie dotyka swoich piersi, jak zatacza okręgi wypiętymi w moją stronę pośladkami. Jakby tego było mało, usiadła naprzeciw mnie i kładąc dłoń między rozchylonymi nogami, uderzyła w delikatne struny własnej rozkoszy. Jej ciało zarezonowało dreszczem i cichym jękiem. Z niedowierzaniem patrzyłem, z jaką wprawą i łatwością dociera do krawędzi ekstazy. Spojrzała jeszcze spod tej swej czarnej grzywki, czy wystarczająco mnie to podnieca. Podniecało, i to jak! Po chwili obezwładnił ją silny orgazm. Sam byłem bliski drżenia, z trudem utrzymując formę w bezruchu.
Dzięki Bogu, kiedy podeszła do mnie, wciąż jeszcze ciężko oddychając i ociekając sokami, gips był już twardy, jak kamień. Rozłupała skorupę i z zadowoleniem obejrzała jej wnętrze.
Mnie jednak mało ono interesowało. Objąłem ja. Chciałem posiąść ja tu i teraz, na tym krześle, na którym przed chwilą wiła się w lubieżnym tańcu zmysłów.
– Jesteś cały brudny – roześmiała się, całując mnie czule. – Idź się najpierw wykąp!
Pobiegłem na górę wziąć prysznic. Niestety w międzyczasie wróciła matka Klaudii. Przywitała nas surową reprymendą, że dach sam się nie naprawi, a w pracowni jest niedopuszczalny bałagan. Musieliśmy wrócić do przerwanych zajęć.
Odliczałem tylko godziny do nocy. Nie mogłem się doczekać, kiedy Klaudia znów przyjdzie do mojego łóżka. Ale tym razem nie przyszła. Czekałem i czekałem, aż w końcu zniecierpliwiony wyszedłem z pokoju. Było już po dwudziestej drugiej. Na pustym i ciemnym korytarzu wciąż jednak pobrzękiwały echa dochodzących z dołu dźwięków. Zbliżyłem się do schodów. Na dole wciąż paliło się światło, a przez zamknięte drzwi dosłyszałem protekcjonalny ton głosu Tamary. Zrozumiałem, że wciąż pracują i zrezygnowany powlokłem się z powrotem do łóżka.
Kolejny dzień, znów pusty niczym dziurawy dzban, minął na ciężkiej pracy. Miałem wrażenie, że codziennie powiększał się zakres niezbędnych na dachu prac. Plany spacerów po uliczkach miasteczka oraz wycieczek w góry, póki co musiałem odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Zwłaszcza, że Klaudia pod nieustannym nadzorem swej matki, też od świtu do zmierzchu była zajęta. Tego wieczoru, gdy znów do mnie nie przyszła, zdecydowałem, że sam ją odwiedzę. Natknąłem się na nią na korytarzu, gdy wracała z łazienki, z mokrymi jeszcze i intensywnie pachnącymi włosami. Wziąłem ją za rękę i pociągnąłem do siebie. W biegu porzuciliśmy ubrania i całując się, zapadliśmy w miękką pościel. Z rosnącym pożądaniem obserwowałem, jak w łóżku z nieśmiałej dziewczyny zmienia się w drapieżnego demona.
– Wszystko w porządku? – zmroził mnie nagle jej szept.
Spojrzałem jej pytająco w oczy i dopiero wtedy poczułem dotyk jej dłoni, obejmującej moje podbrzusze. Zamarłem zawstydzony. Moja chluba godna uwiecznienia w szklanym posążku była zupełnie wiotka. Zerwałem się z łóżka, zakrywając się poduszką. Poczułem się jak Adam, który w raju zorientował się przed Bogiem, że jest nagi.
– Mam nadzieję, że nie uszkodziłam ci niczego tą gipsową formą? – spytała z troską i powagą w głosie.
Przełknąłem gęstą ślinę, patrząc jak leniwie zakłada nocną koszulę.
– Odpocznij trochę – podeszła do mnie, pocałowała w policzek i wyszła z pokoju.
Byłem załamany. Zapaliłem światło i oglądnąłem się w lustrze. Nie zauważyłem tam jednak żadnej rany, która mogłaby spowodować niemoc. Pomyślałem, że może faktycznie muszę trochę odpocząć i z tą myślą położyłem się do łóżka. Bałem się, że nie będę mógł zasnąć, zasnąłem jednak momentalnie.
Przyśnił mi się jakiś bardzo ciężki, erotyczny sen, w którym w pocie czoła zmagałem się z jakąś kobietą. Niewiele z niego zapamiętałem, kiedy się jednak obudziłem, poczułem tak silny wzwód, że aż bolało mnie całe podbrzusze. Wstałem z łóżka i zdjąłem drażniącą skórę bieliznę. Wszystko zatem działało. Miałem zamiar pobiec do pokoju Klaudii, ale zorientowałem się, że jest trzecia w nocy. Mimo wszystko otworzyłem drzwi na korytarz. W wyciszonym boazerią wnętrzu pokoju nie było słychać szalejącej na zewnątrz burzy. Pusta przestrzeń korytarza powitała mnie jednak wszystkimi tymi niepokojącymi dźwiękami. Niezakryte stropem krokwie jęczały żałośnie pod naporem wiatru, gdzieś wzdłuż komina spływał bulgoczącym strumieniem deszcz. Drewniane ściany drżały od echa odległych grzmotów. Spojrzałem w dół. Moja męskość, jak gdyby naładowana burzową elektrycznością nie zamierzała spocząć.
Wróciłem do łóżka i nakryłem się kołdrą, mimo to pościel wciąż wznosiła się przed moimi oczami. Wsunąłem rękę pod kołdrę i pomyślałem o Klaudii. Wkrótce poczułem ulgę i mogłem znów iść spać.
Wstałem w nie najgorszym nastroju, spokojny, że wszystko jest ze mną w porządku i z tym przekonaniem zabrałem się do pracy. Po nocnym deszczu nie było nawet śladu. Mało tego, wstał dzień tak upalny, że ciężko było wytrzymać na dachu.
Słyszałem, jak Tamara nawołuje Klaudię, aby przygotowała cały dzban lemoniady z lodem. Pomyślałem, że to dla mnie, ale pomyliłem się. Siedząc na samej kalenicy, dostrzegłem Klaudię idącą do ogrodu, ale musiałem przenieść się na drugi koniec dachu, żeby zobaczyć sam ogród. Jak się mogłem przekonać, nie wszyscy zajęci byli ciężką pracą.
Matka Klaudii leżała sobie w ogrodzie, opalając do słońca plecy i czytając książkę. Miała na sobie jaskrawe bikini i obiektywnie musiałem przyznać, jak na swoje lata miała doskonałą figurę. Klaudia położyła dzban z lemoniadą na stoliku obok miski z winogronami i prawdopodobnie na jej prośbę rozpięła jej na plecach stanik. Stanik, który całkiem zdjęła,zapewne żeby nie zostawił na jej plecach bladych pasków. Zaczaiłem się za kominem. Coś mi szeptało do ucha, żebym cierpliwie poczekał na rozwój wydarzeń. I doczekałem się.
Tamara widać znudzona w końcu książką, obróciła się na plecy, prezentując moim oczom swój dojrzały i mimo szczupłej sylwetki dużo bardziej niż u Klaudii rozwinięty biust. Trwało to dosłownie ułamek chwili, bo nagle dostrzegła mnie na dachu i zasłoniła się ramieniem. Ale drugą ręką pomachała do mnie wesoło. Dobrze, że nie spadłem jak dojrzałe jabłko! Spłoszony wycofałem się rakiem i wróciłem do pracy.
Kiedy wieczorem kładłem się spać zrozumiałem, że jednak po wczorajszym epizodzie pozostał w mej głowie jakiś uraz. Nie miałem odwagi pójść do pokoju Klaudii, bojąc się ponownej kompromitacji. Wspomnienie dotyku jej palców na moich zimnych genitaliach było przerażające. Nie mogłem tej nocy zasnąć.
W końcu jednak zasnąłem, bo znów nawiedził mnie podobny jak zeszłej nocy sen. Jakkolwiek poprzedni był mroczny i zamazany, tym razem realizm nie pozostawiał mi pola do żadnych domysłów. Trzeszczały niebezpiecznie nogi uginającego się pod nami kuchennego stołu, jędrne piersi zataczały się pomiędzy jej rozkrzyżowanymi ramionami, rozsypane po twardym blacie czarne włosy rozcinała srebrna wstęga siwizny. Dojrzewałem, opleciony zachłannymi nogami Tamary…
Zerwałem się mokry od potu. Gdzieś daleko w salonie zegar wybił trzecią. Nagle zamarłem. Za drzwiami usłyszałem ciche kroki. Wciąż w skroniach dudniła mi krew i pierwsze co mi przyszło na myśl, że to Klaudia. Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do drzwi. Na korytarzu nie było jednak nikogo. Po chwili wsłuchiwania się w ciszę, do mych uszu dotarły jakieś szurania, jakby przesuwane sprzęty. Odgłosy dobiegały z tej strony gdzie była kuchnia i gdzie jadaliśmy wszystkie posiłki. Postąpiłem kilka kroków w tym kierunku.
Zza uchylonych drzwi wylała się na korytarz smuga słabego światła. Zadzwoniło szkło.
Podszedłem bliżej. Ktoś był w kuchni. Kiedy stanąłem w drzwiach, zobaczyłem w środku Tamarę. Na stole słabym, kopcącym światłem paliła się lampa naftowa. W całej kuchni śmierdziało zresztą naftą, choć zapach nafty mieszał się z inną, przyjemniejszą wonią. Wonią ziołowej nalewki, którą Tamara wyciągnęła z kredensu i nalewała do kieliszka.
– Też nie możesz spać? – zagadnęła, zobaczywszy mnie w drzwiach.
– Wejdź! – skinęła na mnie przyjaznym gestem – Naleję ci. Ta nalewka, receptury mojej babci, to lek na wszystkie dolegliwości ciała i duszy. Nie uznaje lekarzy, ani leków. To mi pomaga. Na bezsenność również – to mówiąc, napełniła drugi kieliszek – Wypij!
Podszedłem bliżej i łyknąłem całą porcję. Poznałem już ten smak. Mocny alkohol zapiekł w pustym żołądku. Skrzywiłem się i oddałem jej puste szkło. Przyjrzała mi się świdrującym spojrzeniem. Miała na sobie tylko nocną halkę, ledwie zakrywającą jej biodra. Cienkie ramiączka wrzynały się w obojczyki, napięte ciężarem jej piersi, których kształt prześwitywał przez koronkowy materiał. W migotliwym świetle naftowej lampy dostrzegłem ciemne okręgi jej sutków…
Nagle zorientowałem się, na czym skupiła swój wzrok. Wskutek niedawnego snu moja bielizna w zawstydzający spisów odstawała mi na przedzie. Z uśmiechem dotknęła tego miejsca.
– Ładnie to tak podglądać z dachu nagą kobietę w ogrodzie? – spytała zalotnie – Musi być za to kara – dodała stanowczo, biorąc z haczyka szpatułkę do przewracania naleśników – a teraz majtki w dół i wypiąć pośladki – rozkazała.
Zgłupiałem.
Wyrwany ze snu w środku nocy nie potrafiłem oprzeć się jej nie uznającemu sprzeciwu głosowi. Zrobiłem, co chciała. Ciszę nocy przecięły głośne pacnięcia, jeden, drugi, trzeci. Zapiekły mnie pośladki…
– Wystarczy – uznała.
Odłożyła szpatułkę i usiadła obok na stole.
– A teraz nagroda za dobrze wykonaną pracę.
Musnęła palcami okolice mojego splotu słonecznego, aż na całym ciele poczułem ciarki, i ujęła w dłoń moją nieustannie napiętą męskość. Zauważyłem, że w tym czasie zsunęło się z jej ramienia ramiączko halki, odsłaniając zupełnie jedną pierś. Zawahałem się, czy je poprawić, ale zamiast tego dotknąłem jej stężonego sutka. Nie cofnęła się, więc zachęcony tym faktem zatopiłem wszystkie palce w jej miękkim biuście. Rozchodząca się gdzieś od środka rozkosz powoli obezwładniała moje ciało, aż musiałem przymknąć oczy. Zdecydowane i rytmiczne pociągnięcia jej dłoni doprowadzały mnie do nieuchronnego finału.
Rano, kiedy wspiąłem się na dach, spostrzegłem że wszystko jest już zrobione. Nawet nie wiedzieć kiedy udało mi się ukończyć całą robotę. Był piękny słoneczny dzień. Kobiety krzątały się w warsztacie, a ja po minionej nocy dręczony sumieniem starałem się ich unikać. Nie było to trudne, gdyż odniosłem wrażenie, że z jakiegoś powodu one też mnie unikały.
Miałem wolny dzień, ale przeszła mi już ochota na spacery po miasteczku. Przekroczyłem bramę i wyruszyłem ścieżką w góry. Najpierw przez las, a wyżej przez hale i skalne rumowiska wspiąłem się na najwyższą turnię masywu Teufelsgrat.
W nocy mój sen miał ciąg dalszy. Tym razem tarzałem się w nim, w rozpuście po rozległym łożu, zasłanym skórami dzikich zwierząt, biegając jak dzikus na czworakach za uciekającymi przede mną pośladkami Tamary, które doganiałem i posiadałem co chwilę na nowo.
Kiedy się obudziłem, mój penis niczym drogowskaz wskazał mi drogę do pokoju na wieży. Strzelista sześciokątna wieżyczka zafascynowała mnie od pierwszego spojrzenia. Kiedy pracowałem na dachu, usiłowałem zajrzeć do środka, jednak ciemne szyby odbijały tylko obłoki. Wspiąłem się po stromych schodach do niewysokich drzwi, które stały przede mną otworem. Słabe, migotliwe światło miało swoje źródło w żarzącym się na kominku ogniu, oświetlającym zaledwie podłogę komnaty. Na podłodze pod kominkiem dostrzegłem rozrzuconą wielką, futrzaną skórę z niedźwiedzia. Na niej w czerwonej od ognia nagości leżała Tamara. Jej szeroko rozchylone nogi skrywały jakiś błyszczący przedmiot, skupiający w sobie i odbijający blask kominka. Przyjrzałem się temu z zainteresowaniem.
Był to szklany penis.
Wtedy i ona mnie dostrzegła.
– Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała, wyciągając w moją stronę wolną dłoń. – Chodź do mnie.
Niczym zahipnotyzowany patrzyłam na szklaną figurkę. Wykonana była z przezroczystego, lekko różowego szkła, które pięknie, niczym kryształ załamywało światło. Wnętrze wypełniała trójwymiarowa plątanina fioletowych żyłek, nadająca jej pewnej organicznej specyfiki.
– Co to jest? – spytałem.
– W hinduizmie nazywany jest lingamem, amuletem skupiającym energię witalną, zapewniającym szczęście i długowieczność – wyjaśniła, bawiąc się nim w palcach – to on cię tu przyprowadził.
Był środek nocy i mój umysł pracował posługując się logika snu. Dlatego nie zdziwiło mnie, że szklany posążek wykonany przez Klaudię z formy mojego penisa znalazł się w dłoniach jej matki.
– Spójrz… – szepnęła i na moich oczach wsunęła go w sam środek swojej płci – jest idealny… – westchnęła – Klaudia doskonale się sprawiła.
Zacisnęła kolana, a jej piersi aż pokryły się gęsią skórką. Ja też drżałem z pożądania. Jeszcze nie ochłonąłem przecież na dobre z tego snu, w którym zanurzałem się z Tamarą w odmęty wyściełających jej komnatę futer i skór, niczym w porośnięte mchem i paprociami trzęsawisko. Rozebrałem się i wkroczyłem do jej legowiska, dzierżąc przed sobą dumnie moją męskość, pierwowzór jej figurki i jedyny oryginał. Pragnąłem, żeby czciła mój lingam swoimi ustami, swoimi piersiami i swoją płcią. Zamiast tego poczułem tylko palce dłoni obejmujące mój narząd.
Spojrzałem w dół. To była moja dłoń.
Jej ręce wciąż były zajęte, jak również zajęte było epicentrum jej kobiecości, skąd rozkosz rozlewała się na całe jej ciało. Poczułem jej wzrok. Patrzyła mi prosto w oczy, oblizując językiem spierzchnięte i rozchylone wargi. Byliśmy jak jeden organizm Było mi dobrze. Jej również. Ochrypły jęk niósł się echem po pustych korytarzach starej willi. Logika snu rządziła się swoimi prawami, dlatego nie pragnąłem niczego więcej. Spełnienie dopadło mnie niespodziewanie, topiąc jej legowisko w lepkiej nieczystości.
Wykończony zwaliłem się całym ciałem pomiędzy fałdy grubych futer. Akurat wielki księżyc w pełni wytoczył się zza lasu, rzucając przez okno snop białego światła. Niczym w blasku reflektora dojrzałem nagą sylwetkę Tamary, stojącą przy wysokiej dębowej witrynie. Na jej półkach stały poukładane w kilku rzędach szklane penisy w różnych kolorach i kształtach. Jedne długie i zakrzywione, inne krótsze i pękate. Mój penis też tam już stał w dobrym towarzystwie jeszcze okazalszych eksponatów.
Przerażony przełknąłem zimną ślinę. Co to miało znaczyć? Co ta za plugawa kolekcja zdobiła półki sypialni matki Klaudii. Miałem wrażenie, że obudziłem się z pięknego snu, aby natychmiast zapaść w jakiś koszmar.
– Co się dziwisz? – odezwała się do mnie tłumiąc śmiech, jakby czytała w moich myślach – Nie jesteś przecież jedynym mężczyzna na świecie.
Gdzie była w tej chwili Klaudia? Czy nie słyszała, co się tu dzieje? Nie wiedziała, co jej matka wyczynia z dziełem jej rąk? Czy to spod jej rąk wreszcie wyszły wszystkie te eksponaty? A jeśli tak, to ilu facetów przede mną spotkała podobna historia? Nie chciałem wcale znać odpowiedzi na te pytania. Ubrałem się w pośpiechu i wyszedłem do samochodu. Noc była jasna, księżycowa, mogłem śmiało jechać do domu. Zapaliłem silnik i wyjechałem przez stojącą otworem bramę. Kiedy minąłem las i zbliżałem się do zakrętu przy sanatorium Teufelsberg poczułem pod stopą, że nie mam hamulców…
Co działo się później, nie pamiętam. Lekarz, który mnie operował, powiedział, że to cud, że przeżyłem i nic poważniejszego mi się nie stało. Dodał jednak potem, że niestety wskutek odniesionych obrażeń, nigdy nie będę już mógł być w pełni mężczyzną…
Jak Ci się podobało?