Czarne i białe

9 września 2025

1 godz 16 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Mike jest mechanikiem samochodowym. Jego rodzinę spotyka tragedia. Jest to opowiadnie z gatunku fantasy. Podobna sytuacja może się zdarzyć, ale jeszcze nie miało to miejsca. Poznajcie istotę, którą najprawdopodobnie spotkacie... któregoś dnia.

 

Białe i czarne

 

Wstęp

Świat, w którym żyjemy, jest pełen przeciwności. Na biegunach panuje zimno, a w okolicy równika gorąco. W pewnym rejonie Chile nie mieli deszczu od czterdziestu lat, natomiast na Hawajach potrafi spaść jedenaście metrów na rok. Oczywiście największe ekstrema dotyczą ludzi. Są dobrzy i źli. Mądrzy i głupi. Leniwi i bardzo pracowici. Pesymiści i niepoprawni optymiści. Wierzący i ateiści.

Pośród kolorów, które postrzegamy, istnieje czerń i biel. Z punktu widzenia fizyki czerń to stan, który pochłania światło, biel jako coś przeciwnego, bo odbija światło. W psychologii biel oznacza czystość, czerń coś przeciwnego. W tytule użyłem tych dwóch słów dla określenia ludzi. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z kolorem skóry.

Jaka ludzka cecha jest najważniejsza? Mądrość? Dobroć? Może nie ma jednej najistotniejszej wartości, a o tym, jaki jest człowiek, decyduje całość.

A co, jeżeli mówimy o ciemnej stronie człowieka? Które sprawy decydują, że ktoś jest zły? Żądza posiadania pieniędzy czy władzy? A może jedno i drugie? Kłamstwo, zazdrość czy zwykły strach? Może tak jak poprzednio, wszystkie  cechy razem? Czy w byciu dobrym ktoś pomaga? A w byciu złym?

 

Czarne i białe

Czas bym opowiedział wam o ludziach, bo nie wiecie o nich zbyt wiele. Zacznę od bieli.

Średnio jedna osoba na milion jest tą, dla której Bóg utrzymuje ten świat. Te osoby mogą wyglądać zwyczajnie, niczym niewyróżniające się w tłumie. Dla takich jednostek Pan całego stworzenia gotowy jest zniszczyć tysiące. Nie znaczy to, że wszyscy tamci są już osądzeni. Nie. Faktem jest, że te wybrane osoby są nieskazitelne pod każdym względem i nie popełniają jednej złej rzeczy, nawet najbardziej popularnej. Nigdy nie kłamią. Otóż kłamstwo jest tym, co odróżnia ludzi od Boga. Człowiek, który chociaż raz w życiu skłamał, jest kłamcą. Według oceny Boga, wszyscy jesteśmy kłamcami.

Tamci w zasadzie są ludźmi, ale tylko z nazwy, a w prawdzie jest to Boże odwzorowanie w ludzkim ciele. Skoro jest, was teraz 8 miliardów oznacza, że tych wybranych jest tylko osiem tysięcy.

Odrobinę więcej jest zupełnie złych. Nie powiem wam dokładnie ilu ich jest. Są to ludzie, którzy znowu są tylko nimi z powodu ciała, ponieważ są zdominowani przez demoniczne duchy. Demony w ludzkiej postaci. Najwazniejszą ich cechą jest brak sumienia. W większości to ludzie bardzo bogaci. Tak zamożni, że milioner przy nich to biedak. Są w cieniu, ale nie zawsze. Mają pod sobą korporacje, grupy bankowe. Potrafią wyglądać na dobrych ludzi i doskonałych ojców, bo w większości to mężczyźni. Dbają, by ich dzieci jadły biologiczne, najlepsze jedzenie, a nie zwracają najmniejszej uwagi, że trują miliony. Sprawiają, że ich dzieci chodzą do najlepszych prywatnych szkół, gdy inne są niewolnikami w ich fabrykach.

Troszkę większą grupą, od pozbawionych sumienia, stanowią ludzie, którzy są dobrzy. Nie są przekupni i nigdy nie odwrócą się od jasności. Od tej najmniejszej grupy dobrych, odróżnia ich kłamstwo. Rzadko lecz się zdarza. Zwykle nazywamy kogoś uczciwym, jezeli kłamie raz na tydzień, dla porównania kłamca, mija się z prawdą trzy razy dziennie lub częściej.

 

Większą grupą stanowią pomocnicy demonów. Oni mają sumienie, ale nie na wiele im się to przydaje. Wykonują czarną robotę, za większą lub mniejszą opłatą. Są zamożni, ale nie zawsze. Wierzą, że to co czynią, jest słuszne i być może zostanie to im wybaczone. Niemniej jednak również jak powyżsi źli, z ludźmi mają mało wspólnego.

Następna grupa liczy miliony. To ci, którzy pracują dla tych drugich, niejednokrotnie im służą. Czynią i dobro i zło. Jednak zło przykrywa ich dobre uczynki. Biadolą nad ciężkim i niesprawiedliwym życiem, ale sami są jego kowalami.

Największą grupę stanowią obojętni. Nie moją rzeczą ich oceniać. Czasem chcą czynić dobro, ale pod wpływem nacisków, zaprzestają. Cieszą się z dobra, ale akceptują zło. Nie chcą go czynić, ale czynią. Mówią sobie: mnie okradają to i ja będę kradł. Mnie oszukują i ja oszukam.

No i tak doszedłem do ostatniej grupy, o ile można nazwać grupą, mnie. Nie jestem ani dobry, ani zły. Nie pracuję za pieniądze. Nie jestem przekupny, nie można zaproponować mi posady, pięknej dziewczyny ani niczego materialnego. 

Wykonuję jedną i tylko jedną czynność, odpieram dech życia. Czy mam sumienie? O tak. Większe niż wszyscy inni razem, ale z racji mojej funkcji, to nie ma tak wielkiego znaczenia. Czy jestem człowiekiem? Nie. Jestem jedyną istotą w swoim rodzaju.

Ta historia jest o was wszystkich. Jedną z wielu, które dzieją się od tysięcy lat. W każdym miejscu na Ziemi.


– Co za upał.

Mike Kelvenn pracował jako mechanik samochodowy. Mężczyzna skończył kilka tygodni temu trzydzieści siedem lat. Z żoną o imieniu Tracy miał dwójką córek, a mieszkali w średnio zamożnej dzielnicy San Francisco, gdzie wszystkie domki wyglądały podobnie. Jego dwa lata młodsza małżonka pracowała w małej agencji ubezpieczeniowej.

 Zdjął roboczy strój, umył się i ubrał zwykłe ubranie. Jeansy, bawełnianą koszulkę i dobrej klasy włoskie buty z jasnobrązowej skóry. Spojrzał na jednodniowy zarost na twarzy. Uczesał czarne, krótkie włosy i założył okulary firmy Ray–Ban, za które dał ponad dwieście dolców.

Zapukał do biura.

– Hej, Jane. Ty wciąż tutaj? – uśmiechnął się do dziesięć lat młodszej brunetki.

– Stary już wyszedł – odezwała się z uśmiechem na buzi.

Jasnozielona bluzka ładnie kontrastowała z lśniącym brązem opalenizny.

– Nowy tatuaż? – zapytał.

Wizerunek pięknego  motyla siedzącego na czerwonej róży wytatuowano na górze ramienia Jane.

– To już trzeci – odparła z ciągłym uśmiechem.

– Trzeci? Widziałem poprzednio jakiś wschodni napis w pobliżu pasa.

– Pępka. Nie musisz się krępować przy wymawianiu takiego słowa. A kiedy dostrzegłeś? To, co widziałeś, znaczy pokój w języku arabskim.

– Nie jesteś przecież muzułmanką? – zdziwił się Mike.

– Nie jestem. A kiedy to widziałeś? – uśmiechnęła się zalotnie – zwykle zakrywam te okolice.

Mężczyzna poczuł się lekko zawstydzony.

– Ech, zawsze się wygadam. W zeszłe lato. Przyjechał po ciebie chłopak. Zobaczyłem, bo miałaś na sobie krótką koszulkę.

– To już nie aktualne, z nim. Nie uwierzyłbyś. Wolał chłopców, a taki był wrażliwy i dobrze ułożony. Ty wolisz kobiety, prawda?

– Zdecydowanie. Mam trzy w domu.

– Poważnie? Masz dwie córki?

– W wieku siedmiu i jedenastu lat. – Mike starał się unikać spojrzenia brunetki.

Podobała mu się w ten zwykły sposób, w końcu był facetem. Jednak wiedział, że nie ma żadnych sprośnych myśli. Z żoną wszystko układało się świetnie.

Jane patrzyła mu w oczy.

– Co jest, Jane? Czemu tak patrzysz? – W końcu skierował wzrok na twarz młodej kobiety.

– Nie jesteś ciekawy gdzie mam trzeci obrazek?

Mechanik coś odczuł. Okej, Jane była bardzo ładna i w jego typie. Brunetka o smukłym ciele i średnim biuście, ale na tym koniec. Kochał żonę i przepadał za swoimi skarbami. Zrozumiał gdzie brunetka ma trzecią dekorację ciała, ale uznał pytanie za niestosowne.

– Domyślam się, ale wolę nie wiedzieć dokładnie. Chciałem przekazać Georgowi, że jutro przyjdę dwie godziny później. Idę z Susan do dentysty, a Tracy ma jakieś ważne zebranie i nie może się spóźnić, dlatego ja muszę pojechać.

– Oczywiście Mike, przekażę. Wiesz, że przychodzę pół godziny później od ciebie i reszty chłopaków…

– Ale pół godziny przed nim, prawda?

– Jeżeli jest na czas, a nie musi, bo to jego warsztat. To miłego dnia i powodzenia dla córeczki. Sama strasznie boję się dentysty.

Mike uśmiechnął się i chciał zabrać dłonie z biurka, ale Jane położyła swoją na jego silnym i żylastym przedramieniu.

– Gdybyś chciał wiedzieć, co przedstawia trzeci tatuaż, to daj znak.

Brunet poczuł elektryczny prąd. W pierwszej chwili chciał jej powiedzieć coś ostro, ale zrezygnował.

– Miłego dnia – rzekł tylko.

Wyszedł, a Jane skarciła się w duchu. Mike podobał się jej już dawno, ale przecież wiedziała, że ma żonę, którą kocha. Postanowiła uważać na przyszły raz, bo uznała, że zachowała się nieodpowiednio.

Otworzył drzwi pilotem. Czarny Suburban lśnił w słońcu. 

,,Czego ona chce”? – pomyślał.

Jeszcze nigdy nie zachowywała się tak prowokująco.

Wsiadł do dużego SUV i po chwili wmieszał się w resztę pojazdów. Czekało go trzy kwadranse jazdy. Przez jego głowę zaczęły przelatywać różne myśli: Jak dzieci, co będzie na obiad, wizyta u dentysty. Czy powinni wziąć z żoną większą polisę na życie i inne wypadki, co sugerował agent Maverick, w zeszłym tygodniu. Starał się nie myśleć o Jane, lecz ta myśl uporczywie wracała.

Widział jej nienaganne uzębienie, ilekroć się uśmiechała przy nim, a zdarzało się to często, prawie zawsze. Zachowywała się bardzo przyzwoicie dla klientów i jeszcze bardziej dla reszty pracowników. Wiedział, że z George łączyły ją chłodne, ale poprawne stosunki. Szef doceniał jej pracę, a ona respektowała go jako właściciela.

Mike starał sobie przypomnieć czy kiedykolwiek ją sprowokował lub zachowal się nieodpowiedni, co mogło spowodować jej nachalne zaloty. Okazywał, że mu się podoba? Sam wiedział to, że tak jest. Nie czuł się winny. Jane nie paliła ani zwykłych, ani elektronicznych papierosów. Nigdy nie czuł od niej alkoholu. Podobała mu się, ale z całą pewnością nie zamierzal zdradzać żony. Postanowił zwrócić jej uwagę jeżeli zachowa sie podobnie następnym razem. W końcu przestał myśleć o Jane i skupil się na drodze.

Z 580 wjechał na Edwards Ave i w końcu Sunnymere Ave. Skręcił w lewo w Altamont Ave. Mieszkał bliżej Hillmont Drive.

Tu wybrali dom, żeby nocne odgłosy z autostrady 580 nie przeszkadzały im w spaniu. Osiedle Millsmont uważali za spokojne. Niedaleko ich miejsca zamieszkania znajdował się park przy Mac Arthur Boulevard, ale nie chodzili tu na spacery z powodu znajdującego się tam cmentarza o nazwie: ,,Evergreen”.

Najbliższy park dla dzieci o nazwie ,,Leona” znajdował się kilka mil od ich domu.

Z pracy Mike najczęściej jechał, Mac Arthur, bezpłatną autostradą, a potem należało skręcić w Keller Ave. W prostej linii odległość od warsztatu nie przekraczała trzech mil.

Dojechał za piętnaście szósta. Postawił wóz na wjeździe do garażu i zaraz po wyjściu usłyszał kłótnie Susan ze starszą Lorri.

Młodsza córka miała ciemne włosy jak on, a Lorri ciemniejsze niż miedź, a jaśniejsze niż orzech. Zielone oczy i piegi na jasnej buzi robiły z niej małą księżniczkę. Przypominał do złudzenia żonę.

– Specjalnie mnie pchnęłaś, ty piegowata maszkaro.

– Jesteś pokraką i nie potrafisz nawet skakać na siatce.

,,Że też muszą się kłócić” – pomyślał ojciec. Zanim dotarł do drzwi garażu, usłyszał łagodny głos Tracy.

– Tata wam kupił trampolinę, żebyście się ładnie bawiły, jeżeli to ma być źródło sprzeczek, to zawsze możemy oddać.

Nie usłyszał natychmiastowej odpowiedzi, więc pomyślał, że się teraz zastanawiają.

Wszedł przez garaż. Buick La Cross, samochód żony, wyglądał dobrze. Ciemnozielony, pod kolor oczu Tracy. Mike lubił jej miedziane włosy.

Starał się dzielić równo swoją miłość do córek, chociaż wiedział, że odrobinkę bardziej kocha Susan. O taki mały ułamek, że ciężko by to można zobaczyć nawet przez mikroskop.

W domu pachniało miło. Tracy gotowała co drugi dzień. Dzieci przywoził szkolny autobus o trzeciej po południu. Do piątej córkami zajmowała, siedemnastoletnią Alison, córka ich sąsiadów. Ali była dobrą i uczciwą dziewczyną, od momentu zatrudnienia nie mieli z nią żadnych problemów, a córki ją bardzo lubiły.

Dziewczynki weszły do domu razem z matką. Lorri zobaczyła go pierwsza i wskoczyła mu na ręce. Susan czekała na swoją kolej.

– Hej tatusiu – powiedział młodsza, kiedy już rękami trzymała się go za szyję, a jej nogi oplatały mu biodra.

– Co tak ponuro Su?

Dziewczynka popatrzyła na mamę, a potem na siostrę.

– Miałyśmy małą sprzeczkę na trampolinie.

– Małą? – zdziwiła się zielonooka. – Nazwała mnie piegowatą poczwarą.

– A ty wyzwałaś mnie od pokrak! Przez tego bolącego zęba straciłam równowagę.

– Powiedziałaś mamie, że cię popchnęłam!

– Tak mi się zdawało. Jestem mniejsza i nie wiem tak dobrze, jak ty. I to nie była poczwara, tylko maszkara. Powiedziałam to w złosci, przepraszam. Lubię twoje piegi.

Mały gniew ustąpił z buzi Lorri. Podeszła do młodszej siostry i ją przytuliła.

– Nigdy bym cię nie popchnęła, siostrzyczko.

– Czyli już nie ma kłopotu. Patrzcie, co kupiłem na deser – odrzekł ojciec.

Postawił pudełko z ciastkami. W środku zapakowano jabłecznik, sernik i dwa ciastka z kremem i truskawkami.

– Tatusiu czy pojedziemy na rowerach, po obiedzie? – zapytała Lorri.

– Jak damy radę. Co tam w szkole, łobuziaki?

– Dostałam piątkę z matmy, a Su oberwała dwójkę.

– To jak to jest? Jesteś dobra z tego przedmiotu, a siostra kuleje? Co się stało, Wróbelku? – zwrócił się do młodszej.

Nazywał ją tak, bo lubiła, a nazwa powstała, bo od piątego roku życia Su dokarmiała te popularne ptaki.

– Coś mi się pomyliło, a klasa mnie zdenerwowała i nie mogłam się skupić. To wszystko przez ten bolący ząb.

– Tak, jutro pan dentysta załata dziurkę i będzie dobrze. To dziwne, że nie zauważył  wcześniej. Chyba ograniczymy cukierki.

– Ale ciastko będę mogła zjeść? – zapytała młodsza z lekko smutną miną.

– A nie będzie bolał ząbek? – zapytała Tracy.

– Chyba nie.

– Pomożecie mamie przygotowywać obiad, bo tata jest pewnie zmęczony – zawyrokowała mama.

– Nie tak bardzo, ale chciałbym się umyć i nie przegapić pyszności, które przygotowałaś – odrzekł mężczyzna.

– Dobrze, kochanie. Masz dziesięć minut.

Widział, że jest już zgoda, więc mógł spokojnie iść do łazienki. Kąpiel odjęła mu większość zmęczenia. Założył inne ubranie. Podobne spodnie i innego koloru koszulkę. Kiedy zszedł na dół, wszystko stało już na stole. Zupa w dużej białej wazie z porcelany. Zestaw obiadowy, Mike kupiła dla Tracy na ósmą rocznicę ślubu.

Obiad smakował wyśmienicie. Zupa jarzynowa, a na drugie, pierogi z serem, ziemniakami i cebulą. Na deser Tracy podała sok z żurawin i oczywiście ciastka. 

Spojrzał na zegar. Dochodziła siódma. Robiło się ciemno około dziewiątej.

– Rowery czy gra w karty?

– Rowery – usłyszał równo od obu pociech.

– To za dziesięć minut zbiórka w garażu.

Pobiegły do swojego pokoju, bo mieszkały razem. W przyszłym roku rodzice planowali zlikwidować pracownie Tracy na rzecz Lorri.

 Ubiory na rowery mieli w szafie zaraz obok sypialni. Buty i kaski leżały w garażu. Wszyscy mieli rowery jednej firmy, Opus. Rowery ojca i mamy miały aluminiowe ramy, pojazd Lorri również, a Susan z węglowych spieków. Kosztował tyle, co aluminiowy, więc Mike nie zastanawiał się ani chwili. Starsza tylko dwa dni kręciła nosem. Kochała siostrę i szybko jej przeszła mała, dziecięca zazdrość.

Mike obiecał jej za dwa lata, szybki road bike, cały z karbonu.

Byli już przebrani, czekali jedną minutę na Susan. Wszyscy mieli błękitno–czerwono–czarne kostiumy. Kask najmłodszej pokrywały namalowane kwiatki, pozostałej trójki wyglądały bardzo profesjonalnie, w kolorach flagi Francji.

– Jedziemy ostrożnie. Ja jadę pierwszy, mama na końcu, uważamy na światłach i przejściach dla pieszych – powiedział Mike.

Po chwili wyjechali.

Na dworze panowała typowa pogoda jak na koniec maja. Przejażdżka się udała bez żadnych niespodzianek. Zrobili jedną przerwę na spokojne wypicie płynów. O ósmej dwadzieścia już stali pod garażem.

Pozostała lekka kolacja, mycie i spanko. Rodzice czynili starania, by córki zasypiały przed dziesiątą. Z racji, że Mike miał dziewczynki, wieczornego mycia dopilnowywała żona. Kiedy za dziesięć dziesiąta leżały już w łóżkach, ojciec poszedł dać im buziaki na dobranoc.

– Zmęczone to zasną szybko – zawyrokowała Tracy, kiedy wrócił do salonu.

– Wizyta jest o ósmej. To bardzo rano. Może pomyślimy o zmianie dentysty?

– Czemu, Mike? Dlatego, że nie dostrzegł potencjalnej dziury? Nawet nie wiemy powodu bólu? Jest dobrym lekarzem…

– Nie miał wolnej godziny trochę później?

– Chciałeś najszybszy termin. Dentysta miał następny termin, w piątek o dziesiątej. Powiedziałeś w pracy, że przyjedziesz później?

– Tak, zostawiłem wiadomość dla Georga, że będę spóźniony.

– Idziemy do sypialni? – zapytała Tracy.

– Jesteś już śpiąca?

– Nie powiedziałam, że chcę spać – uśmiechnęła się delikatnie.

– Jasne, tylko odczekajmy chwilkę.

– Oczywiście mój rycerzu.

Kiedyś oglądali jakiś film z okresu średniowiecza i żona wspomniała, że chciałaby mieć swojego rycerza, a Mike odrzekłem, że nim jest i tak już zostało.

Około jedenastej zaczęli miłosne gody. Tracy przypominała łagodny wiaterek, a innym razem huragan. Dzisiejszego wieczoru tak ją właśnie odebrał.

– Dzisiaj wybuchałaś jak wulkan – szepnął.

– Chyba lubiłeś swoją Wisienkę?

– Zawsze kocham moją Wisienkę – szepnął i pocałował jej usta.

– Jesteś wspaniałym mężem i cudownym ojcem. Kocham cię.

Cóż lepszego mógł usłyszeć?


Budzik darł się niemiłosiernie. Zgasił go już całkiem przytomny. Zwykle tak wstawał albo i wcześniej. Musieli wyjść z Susan za piętnaście ósma. O tej porze przyjeżdżał autobus i zaraz potem Tracy jechała do pracy. Pracowała do czwartej i wracała za piętnaście piąta.

– Obudzisz ją o siódmej, chyba wystarczy. Ja przygotuję śniadanie – powiedział.

– Dobrze, kochanie – dostał małego buziaka.

Za dziesięć minut, już ubrany, robił grzanki. Gotował wodę na herbatę i zaczął robić kanapki do szkoły dla córeczek. Wszystkie trzy jego panny dotarły do kuchni dwadzieścia pięć po siódmej.

– Wyspałyście się słonka? – zapytał.

– Tak tatusiu – odrzekła młodsza.

Lorri tylko kiwnęła głową. Podszedł do niej i pogładził ją po głowie.

– Coś nie tak, skarbie?

Popatrzyła na niego.

– Tatusiu, kochasz mnie?

Poczułem się dziwnie. Czyżby wyczuła tę niedostrzegalną różnicę?

– Oczywiście kochanie! Co ci przyszło do główki?

– Nic, tylko chciałam wiedzieć.

Susan chyba nic nie usłyszała. Spojrzał porozumiewawczo w oczy Tracy.

Jedli pospiesznie śniadanie. Zrobiła się za dwadzieścia ósma.

– No, musimy już lecieć. Po dentyście odwiozę Susan do szkoły – powiedział.

– Dobrze, Mike. Miłego dnia. Kocham cię.

– Ja ciebie też, najdroższa.

Zobaczył wzrok Lorri. Czyżby i o to jej chodziło? To nie było możliwe. Spojrzała tak dziwnie, że postanowił zapytać od razu.

– Coś nie tak, córeczko?

– Czuję się dziwnie, tato.

– Boli cię coś? – zapytała Tracy.

Od razu pomyślał, że chodzi o kobiece sprawy, ale Lorri rozwiała ich wątpliwości.

– To jest raczej taki stan… Boję się.

Obydwoje z żoną popatrzyli na siebie.

– Czego się boisz, kochanie?

– Nie wiem – odrzekła tylko.

– Porozmawiamy wieczorkiem. Teraz tata musi jechać z twoją siostrą do dentysty.

– Dobrze mamusiu.

Podeszła do ojca i mocno go przytuliła. Czuł, że coś jest nie tak, ale nie wiedział co. Pożegnał żonę krótkim pocałunkiem. Zerknął dyskretnie na Lorri. Tym razem starsza z pociech patrzyła w okno.

– To lecimy.

Jego kobiety pomachały mu na pożegnanie.

Dojechali do doktora Fallgraffa za pięć ósma. Córka nie wyglądała na wystraszoną. Klinika wyglądała czysto. W poczekalni usiadł na dość wygodnym krześle i zaczął oglądać gazety. Córka wyszła z gabinetu za piętnaście dziewiąta. Wyglądała dzielnie i wcale nie wystraszona.

– Z ząbkami córki wszystko dobrze. Czasem nerwy reagują bardzo dziwnie. Miała maleńką dziurkę w całkiem innym miejscu. Bardzo daleko od nerwu i od bolącego rejonu. Jeżeli będzie się skarżyć nadal, zrobimy kompleksowe badania.

– To dziwne… Czy czasem tak jest?

– Bardzo rzadko, ale tak. Nic pan nie płaci.

– Och, naprawdę? Bardzo dziękuję.

 

O dziewiątej jego odważna córcia siedziała w samochodzie. Miał zapalić samochód, kiedy zadzwoniła jego komórka. Zanim zerknął kto, pomyślał, że to pewnie Tracy. Na ekranie zobaczył imię Alison.

– Halo. Co się stało Ali?

– Panie Celvenn… Pana żona… Ktoś porwał Lorri! – usłyszał płacz.

– Co ty mówisz Alison! Moja żona pewnie jest już w pracy, a Lorri w szkole.

– Nie. Proszę przyjechać. Zawiadomiłam na policję. Pani Tracy...o mój Boże!…

Mike wcisnął pedał gazu do podłogi. Sprawdził tylko, czy Susan jest dobrze zapięta. Kiedy dojechał pod dom, zobaczył już z daleka grupę ludzi. Dojeżdżał też policyjny wóz, po chwili drugi i trzeci. Dostrzegł Alison. Podbiegła zapłakana.

– Zostań z Susan. Nie wychodźcie z wozu – powiedział do nich, kiedy pomoc do dzieci znalazła się już w środku.

Roztrzęsiony wyskoczył z samochodu. Po sekundzie znalazł się na wyjeździe z garażu. Tracy leżała w kałuży krwi. Na jej jasnej bluzce w dostrzegł czerwoną plamę. Kobieta jeszcze żyła. Mike podbiegł do leżącej na betonie żony.

– Porwali Lorri…

– Kochanie, wszystko będzie dobrze…

– Znajdź ją. Proszę! Kocha…

Jej oczy zgasły. Poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Dwóch sanitariuszy zabrało Tracy na nosze. Widział jak przez mgłę, że próbują reanimować, ale czuł, że to nic nie da. Wstał i nie zważając na oficera policji, podbiegł do swojego wozu. Alison płakała i tuliła Susan.

– Jaki samochód? Kto to zrobił?

– Czarny Mercedes, taki większy. Mężczyzna miał trochę mniej lat niż pan. Śniady. Strzelił raz i zabrał Lorri. Chyba jej coś zrobił, bo zaraz wziął jej bezwładne ciało na ręce, wrzucił tylne siedzenie i odjechał.

– Skąd to wiesz? – zapytał trzeźwo.

– Miałam iść na drugą lekcję. Właśnie wychodziłam z domu i popatrzyłam w kierunku pana domu. Tak mi przykro.

Zaczęła płakać. Do Suburbana podszedł oficer.

– Jestem porucznik Dorian Carmel. Chciałbym zadać kilka pytań.

Zamiast odpowiedzieć coś policjantowi, Mike odwrócił się do Ali.

– Zaopiekuj się Susan.

Odwrócił się do oficera.

– Niech pan zapewni im ochronę. Ktoś chciał porwać właśnie Lorri. Proszę nie dopuścić, by mojej drugiej córce i opiekunce coś się stało. Alison, pan oficer się wami zajmie. Ja muszę szukać mojej Lorri, obiecałem żonie.

Dziewczyna stała, trzymając Susan na rękach.

– Córeczko, znajdę twoją siostrę – rzekł.

Zanim Dorian zdołał zareagować, Mike ruszył z piskiem opon.


Ta planeta jest pełna bólu. Widzę to cały czas. W dnie i w nocy. Nie miałem wyboru i odebrałem dech życia Tracy. W tej samej sekundzie na całej Ziemi umarło trzy osoby. Zostawiłem moją duchową część na stanowisku, a sam zrobiłem coś, co się jeszcze nie zdarzyło w historii świata. Z jakiegoś powodu On to zaakceptował. Czy zrobiło mi się żal Mika albo Susan, lub w końcu Lorri? Nie. Z jakiegoś powodu, którego sam do końca nie rozumiałem, postanowiłem pomóc ojcu dziewczynek. W tej właśnie chwili sprzeciwiłem się mojemu jedynemu prawu, które zawsze przestrzegałem, jednak jak już stwierdziłem wcześniej, On to zaakceptował. Mike nie miał najmniejszych szans, by znaleźć córkę. Wiedział od Alison, że porywacz jechał Mercedesem. Mógł to być model SEL lub S. 430, 500 czy 550. Nie miał najmniejszych szans. Cała policja San Francisco miała minimalne szanse, właściwie też zerowe.

W tym momencie, kiedy się zdecydowałem pomóc, Lorri znajdowała się już w innym wozie, a ten jechał do portu. Człowiek, który wykonał zlecenie, zrobił, co powinien. Zabił matkę i porwał jej córkę. Został ze wspólnikami ich niecnego planu w domu. Czarny Lexus 570LX już jechał z innym kierowcą i ciągle nieprzytomną dziewczynką w kierunku oceanu. Zanim do tego doszło, wymiana żywego towaru odbyła się w garażu. Tylko jedna kamera zarejestrowała, jak Mercedes 500 S wjeżdża do garażu, a dosłownie minutę później, wyjechał stamtąd Lexus.

Czarny Suburban jechał jak szalony do pierwszych świateł. Mike doszedł już do zmysłów. Nie miał pojęcia, gdzie ma jechać. Dodatkowo zostawił córkę policjantom. Do jego głowy dotarła myśl, że jest bez szans.

– Boże, pomóż mi. Proszę!

Może Pan wiedział o tym. Pewnie, tak, bo on wie wszystko, ale ludzie proszą go o coś w każdej sekundzie. Obiecują Mu milion rzeczy. Niektórzy dotrzymują obietnic, inni nie. On ma swój plan i nie jest z tych, co zmieniają postanowienia. Mogłem dotrzeć do Lexusa. Miałem moc, spowodować by kierowca nacisnął hamulec. Potem mogłem sprawić, że naciśnie klakson, a jego ciało dozna paraliżu. Mógłbym zrobić inaczej. Jeszcze prościej. Mogłem przekazać całą i zdrową Lorri w ręce strapionego ojca. Nie mogłem wrócić życia, jej matce, to wiedziałem od razu. Bo ja od wielu, wielu tysięcy lat odbierałem, a nie przywracałem. To mógł zrobić tylko On, ale nie zrobił i dopuścił do tego co się zdarzyło. Czasem wiedziałem, jaki jest Jego plan, ale tylko czasem… Nie teraz.

Znalazłem się tuż przed wozem Mika. Zapaliło się zielone światło, a on ciągle stał. Rozległy się sygnały klaksonów. W końcu mnie dostrzegł. Wyglądałem na trzydzieści lat, zwykły mężczyzna w dobrej kondycji. Ani specjalnie przystojny, ani bardzo brzydki. Ot zwykły człowiek, który zmarł dwie sekundy wcześniej w wyniku wybuchu bomby o dziesięć tysięcy kilometrów stąd, w Jemenie. Podszedłem od strony pasażera i stanąłem przy drzwiach, a Mike otworzył okno.

– Mogę wsiąść? – zapytałem.

– Szukam mojego dziecka. Ktoś mi porwał moją córeczkę, a wcześniej zastrzelił żonę. Nie wiem gdzie jej szukać!

– A chcesz ją znaleźć?

Wyglądało, że zadałem głupie pytanie, ale podczas silnego stresu ludzie mówią dziwne rzeczy, a ja potrzebowałem jego zgody na pomoc.

– Tak. Poza tym żona prosiła mnie o to w swoim ostatnim słowie. Prosiłem Boga…

– To nigdy nie zaszkodzi. Wiesz, kto zabił twoją żonę?

– Nie mam pojęcia. Opiekunka moich córek widziała czarnego Mercedesa. Mężczyzna strzelił raz prosto w tors, blisko serca i porwał córkę.

– Jedź, bo zastawiasz drogę. Będziesz musiał użyć innego samochodu, bo ten wkrótce zatrzyma policja. Druga córka jest bezpieczna?

– Tak, zostawiłem ją z Allison, pod opieką detektywa Doriana Carmela.

– Porucznik Carmel to uczciwy glina. Będzie je dobrze pilnował.

Mike spojrzał na mnie. Jak na człowieka w silnym szoku reagował doskonale.

– Nie mówiłem, że Carmel jest porucznikiem. Skąd pan to wie?

– Znam go trochę – odrzekłem.

Spodziewałem się dalszych pytań.

– Dlaczego zatrzymała się pan przed moim wozem?

– Chciałem porozmawiać.

– To dziwne, bo sekundę wcześniej prosiłem Boga o pomoc.

– Już to mówiłeś. Jedź do portu. Co robisz zarobkowo?

Wiedziałem, że odpowie prawdę, ale musiałem zagaić rozmowę. Miałem do niego inne, bardziej osobiste pytania.

Ruszył.

– Port jest wielki. Ty coś wiesz, prawda?

– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

– Jestem mechanikiem samochodowym.

– Czyli masz dostęp do używanych samochodów, ale pewnie tam policjanci już pojechali. Umiesz ukraść samochód?

– Nigdy nie kradłem żadnego.

– Tak, prawda. A w ogóle kradłeś?

– Nigdy… Czasem brałem winogron w dużym sklepie.

– Rozumiem. Widzisz ten stary Buick La Sabre, ten niebieski?

– Tak, widzę.

– Łatwo taki uruchomić, może ktoś zostawił kluczyki w środku, czasem ludzie tak robią.

Mike podjechał blisko Buicka z 1990 roku.

– Ale jeżeli ktoś będzie go potrzebował, a ja mu go zabiorę?

Spojrzałem na niego.

– Twój wóz zatrzymają za kilka minut, poza tym jest szansa, że porywacz wie, jaki masz samochód. Poczekaj. Masz w wozie laptop?

– Mam, skąd wiesz?

– Zapytałem.

– I co dalej?

– Mam kontakty z policją. Sprawdzę na internecie numery i zobaczymy czy właściciel będzie potrzebował samochodu.

– Takie rzeczy można sprawdzić?

– Policja korzysta z internetu, również. Potrzebny jest tylko kod dostępu.

– A ty go znasz?

– Tak.

Mike sięgnął laptop z tylnego siedzenia.

– Moja biedna Tracy. Bardzo ją kocham. Boże. Moja Lorri…

– Rozumiem, że masz trudne chwile, ale włącz komputer.

Oczywiście wiedziałem, że właścicielem niebieskiego samochodu jest 62-letni Colem Solgreen. Bezrobotny. Drobny pijaczek i kanciarz. Obecnie pozostawał w stanie upojenia alkoholowego. Mike posiadał Asus VivoBook za niecałe 400 $. Przytomnie pobrał datę z komórki, użył hotspot i wszedł na stronę główną. Wystukałem kod dostępu i po trzydziestu sekundach otrzymaliśmy dane.

– Colen Solgreen, lat 62. Bezrobotny. Raczej nie będzie potrzebował samochodu przez najbliższe godziny.

Na szczęście Mike nie pytał, skąd to wiem. Po prostu mi uwierzył. I dobrze zrobił.

– To jedźmy. Jesteś sprawny, a umiesz strzelać ?

– Nie za bardzo.

– Nie szkodzi, nauczę cię, znam się na tym. Rozumiesz, kontakty z policją.

Spojrzał na mnie. Wiedziałem, że to ten czas. W końcu musiał zapytać.

– Kim jesteś?

– Pomagam ci, przecież poprosiłeś.

– Prosiłem Boga.

– Ale ty nie jesteś Bogiem.

– Nie jestem. A tak naprawdę skąd wiesz, że Nim nie jestem? Twoje przeczucia cię nie mylą, ale nie mogę ci na razie powiedzieć wszystkiego, więc zrobię to tylko częściowo, lecz zanim to uczynię, zadam ci pytanie. Chcesz, żebym ci pomógł znaleźć córkę?

– Bardzo

– Tak czuję.

– Dobrze, zrobię to, ale w zamian zrobisz kilka rzeczy dla mnie, dobrze?

Nie chciałem mu mówić, że decyzje podjąłem już na początku. Jak do tej pory nigdy nie robiłem niczego innego, jak tylko to do czego zostałem stworzony.

– Zrobię – odrzekł Mike.

– W porządku. To mamy układ. Mam ciało Ahmeda Haddada.

– A co z Ahmedem?

– Został zabity w wyniku wybuchu bomby. Nie miał bliższej rodziny, wśród żywych. Wszyscy jego bliscy zginęli. Widzisz, ten świat… to nie jest zbyt dobre miejsce.

– Wiem. Zrobię wszystko, co tylko będę mógł.

Uśmiechnąłem się.

– Nauczę cię. Znam się trochę na wielu sprawach. Zostaw komórkę w wozie. Laptop również. Idziemy.

Nie ociągał się i zrobił, o co prosiłem.

Tak jak wiedziałem, Buick był otwarty. Colem często zapominał kluczyków, dlatego trzymał wóz otwarty, a kluczyki chował pod wycieraczką. Mike otworzył drzwi.

– Otwarty.

– Poszukaj kluczyków.

Sprawdził w kasetce na dokumenty, potem nad głową kierowcy, w końcu pod wycieraczką. I tam je znalazł. Zapalił wóz.

– Jedź autostradą 580 w kierunku San Rafael, ale za Oakland skręcisz w 80, a potem w drogę 101, w kierunku Golden Gate National Park, następnie pojedziesz drogą numer 1 do Muir Beach. Tam zobaczysz luksusowy jacht, do niego wiozą twoją córką. Musisz się pospieszyć, bo odpływają za dwie godziny. Raczej nie dogonisz Lexusa, ale jak się postarasz, przetniesz drogę samochodu wiozącego Lorri, zanim kierowca dowiezie ją do jachtu. Wówczas będziesz miał dużo większą szansę, by ją odzyskać… Tylko jedź przepisowo.

– Alison mówiła, że zbrodniarz przyjechał Mercedesem.

– Tak, ale potem przełożyli ciało do czarnego Lexusa 570 LX.

– Czy Lorri żyje?

– Gdyby chcieli ją zabić, zginęłaby razem z matką.

– Wiesz więcej…

– Wiem wszystko, na ten moment, ale nie bądź zbyt szybki. Pomagam ci, prawda?

– Tak. Czy to stało się dlatego, że nie byłem dobrym człowiekiem?

– Jesteś dobry.

– Czyli dlaczego?

– Jedź, Mike.

– Susan będzie płakać.

– Tak, ale na to na razie nie możesz nic pomóc. Widzę, że dobrze sobie radzisz.

Mike ruszył. W baku pozostało tylko z dziesięć litrów. Colem jeździł zawsze na minimum. Mike podjechał na pierwszą stację Shell. Był naprawdę inteligentny. Zapłacił sześćdziesiąt dolarów gotówką. Kupił również dwie kanapki z serem, szynką i pomidorem. Wziął również dwie butelki wody.

– Proszę, to dla ciebie. – podał kanapkę i butelkę z płynem.

– Na razie nie jestem głodny – powiedziałem.

Zacząłem się zastanawiać. W końcu żyłem w ciele człowieka, a ciało potrzebuje energii. Na tę chwilę pobierałem ją inaczej niż większość ludzi.

– Dasz córce.

Wiedziałem, że przyjmie tę informację pozytywnie. Potrzebował wsparcia duchowego.

Jechał szybko, ale poprawnie. Zwracał uwagę na znaki. Po godzinie i dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. W dali dostrzegliśmy czarnego Lexusa. Pusta droga, pole bez drzew, luksusowy SUV jechał w odległości pół kilometra od nas.

– To ten? Mówiłeś, że go raczej nie dogonię.

– Jechaliśmy na skróty.

– Czyli to ten, czemu głupio pytam. Kierowca pewnie ma broń.

– Z pewnością.

– Czy to on zabił moją żonę?

– Nie, ale wie, kto to zrobił.

Mike zatrzymał samochód. Otworzył bagażnik. Po chwili wrócił z piętnastocalową stalową rurką. Ludzie często używają takiej do wspomagania klucza przy zdejmowaniu koła.

– Co myślisz zrobić?

– Stanę na szosie, a kiedy on się zatrzyma, zapytam go o drogę.

– Niezła myśl, ale co ci to da? Może się nie zatrzyma, tylko cię wyminie.

– Faktycznie. Coś muszę wymyślić, żeby się zatrzymał i wyszedł na zewnątrz, przypuszczam, że jedzie sam.

– Tak. Jest sam. Myśl szybciej.

– Pomożesz mi?

– Pomagam.

– Pomyślałem, że może wyprzedzę go i stanę na szosie, a ty położysz się na drodze i będziesz udawał nieżywego.

Zacząłem się śmiać.

– To najlepszy dowcip, jaki ostatnio słyszałem. Dobrze, ale musisz się pospieszyć. On ma być na miejscu za piętnaście minut, a na jachcie jest kilku ludzi z karabinami maszynowymi.

Mike znacznie przyspieszył. Skręcił w lewo, jechał osiemset metrów prosto, potem pięćdziesiąt w prawo i znowu w prawo. Musiałem mu pomóc. Dlatego kierowca Lexusa zatrzymał samochód za potrzebą. Ponieważ miał kłopoty z nerkami z powodu nadużywania alkoholu, trochę to trwało. Dojechaliśmy na drogę, zanim się tam pojawił. Mike zatrzymał samochód, otworzył drzwi i wyszedł. Ukrył się za prawą stroną przy przednim błotniku, a ja położyłem się na szosie. Wygadało, że Pan zaakceptował i to moje poczynania. Sprawdziłem sumienie kierowcy. Martin Knnap pochodził z Niemiec. Zabił do tej pory trzy osoby. Mógł się zatrzymać lub nie. Pozostawiłem mu wybór. Pan zawsze tak czynił, aż do końca, czyli pozostawiał ludziom wybór aż do spotkania ze mną.

Każdy ma możliwość poprawy. Ten gość nie wyglądał na takiego, ale pozostało w nim trochę sumienia. Tak naprawdę był najmniej zły z całej reszty. Wiedział, czym zajmują się panowie na jachcie. Mieli tam jeszcze trzy dziewczynki w wieku lat dwanaście, jedenaście i dziesięć.

A jednak zamierzał przynajmniej sprawdzić, co się stało leżącemu na drodze! Poczułem, że zwalnia, zatrzymał się, otworzył drzwi i wyszedł. Pochylił się nade mną. Otworzyłem oczy.

– Serce – szepnąłem.

– Nie mam cza…

Dalej nie zdążył. Mike walnął go zdrowo w głowę. Zdolny chłopak. Otworzył bagażnik samochodu, którym jechaliśmy, potem sprawdził kieszenie leżącego bandyty. Martin miał pistolet i nóż. Gdyby Mike służył w wojsku…

Jakkolwiek i tak radził sobie dobrze. W bagażniku La Sabre’a znalazł długą linkę. Związał ręce Martina w nadgarstkach, poprzednio umieszczając je z tyłu, za plecami. Związał mu również nogi przy stopach, a następnie skrępowała razem nogi i ręce. Wsadził Martinowi kawałek szmaty do ust. Podniósł nieprzytomnego bandytę i wrzucił do bagażnika Buicka.

Dopiero wówczas poszedł do sporego SUV. Chciałem odczuć jego radość. Wstałem i usiadłem na miejscu pasażera. Po chwili wrócił z Lorri na rękach. Płakał.

– Uśpili ją.

– Tak. Postarałeś się nieźle, ale zrobiłeś jeden błąd.

Otworzył tylne drzwi i ułożył córkę na siedzeniu.

– Tak, jego komórka. Mogą nas namierzyć.

– Zuch.

Otworzył bagażnik i po chwili wrócił z komórką Martina.

– Pewnie ma tu trochę danych.

– Nie jesteś jeszcze gotowy.

Spojrzał na mnie krótko. Rzucił komórkę na jezdnię i rozdeptał butem.

– Wracamy?

– A chcesz tu czekać na tych ze statku?

– Tam pewnie jest więcej takich dzieci jak moja córka, prawda?

Uśmiechnąłem się.

– Tak. Trzy dziewczynki. Zawiadomimy straż przybrzeżną. Podamy im nazwiska ofiar, inaczej nam nie uwierzą.

– Czy ruszą za kilka minut?

– Nie, bo komuś bardzo zależy na twojej córce. Oczywiście nie powiem ci teraz ich nazwisk, sam dojdziesz. To jedna ze spraw, o którą cię poproszę.

– Dobrze. Gdzie jest zabójca mojej żony?

– Na razie tam, gdzie był wcześniej. Za jakieś trzydzieści minut dostanie telefon, że przesyłka nie doszła i wówczas będzie wiał.

– Przed nimi?

– Tak. W tym fachu nie ma niewykonanych zadań. Wykończą go, chyba że ucieknie.

– Powiesz mi adres?

– Za jedną przysługę, trzy.

– Zrobię wszystko, już ci mówiłem.

– Masz dwie córki, nie masz żony. Kto się nimi zajmie?

– Tak, masz rację. Będę ci posłuszny.

– Jedź. Mała się wkrótce obudzi. Głodna i spragniona. Może zdążysz. Broadway i San Jose w dzielnicy Alameda.


Mike jechał szybko, ale nadal zgodnie z przepisami. To, że odzyskał Lorri, tylko nieco osłabiło jego ból. Dostrzegł garaż, to musiał być ten właściwy. Rzucił okiem na swoją córeczkę.

– Śliczna jest…

– To dlatego – rzekłem.

Mike spojrzał na mnie dłużej.

– Co zamierzasz? – zapytałem.

– Zadzwonię, a jak otworzy, przywalę mu rurką…

Ojciec dziewczynek był odważny, ale zupełnie nie miał teraz pojęcia, co powinien zrobić.

– Widzisz tam, to kamera, morderca z pewnością nie jest sam.

– Chcę go zabić – rzekł głucho Mike.

Na chwilę owładnęła nim chęć zemsty.

– Jak chcesz…

Pomiarkował się natychmiast.

– Powiedziałem, że będę ci posłuszny, a staram się zawsze dotrzymywać słowa.

– Tak, wiem o tym. Dlatego między innymi ci pomagam. A wierz mi, robię to pierwszy raz.

– Dobrze, to co mam zrobić?

– Idź i zapukaj – odrzekłem.

W końcu to mogłem dla niego zrobić. Chciałem i mogłem. Wpłynąłem na pozostałych trzech bandytów, aby zostali w środku. Oczywiście zakłóciłem połączenie telefoniczne z tymi z jachtu, dlatego tamci postanowili natychmiast tu przyjechać. Lorri spała, ale mogła się obudzić w każdej chwili. Zdziwiło mnie, ze Mike nie wziął ani pistoletu, ani rurki. Czułem go i pokiwałem tylko głowa z niedowierzaniem.

– Odważny i dobry mężczyzna – powiedziałem cicho.

Nie mogłem pozwolić, by mu się teraz stała krzywda.

Mike zadzwonił do drzwi. Sumienie mordercy Tracy obciążało siedemnaście morderstw. Zabił sześć dorosłych kobiet i siedmiu mężczyzn. Tylko czworo z nich miało coś poważnego na sumieniu. Z prostej matematyki wynikało, że uśmiercił czworo dzieci. Na szczęście brunet o tym nie wiedział.

Jacques Laplass liczył trzydzieści cztery lata i pochodził z Marsylii. Karierę zabójcy zaczął w wieku lat dziewiętnastu. Pozostał w nim jeden procenta sumienia.

W wieku dwudziestu dwóch lat zadrżała mu ręka, kiedy zastrzelił kobietę w ósmym miesiącu ciąży. Dzięki temu dziecko uratowano.

Morderca Tracy otworzył drzwi, chwilkę wcześniej umieścił pistolet z tyłu, za paskiem spodni. Mogłem być tysiąc kilometrów i tak bym słyszał rozmowę, a znajdowałem się o tylko osiem metrów od wejścia.

Laplass nie poznał Mike’a, a może nie dali mu zdjęcia.

– Czego pan sobie życzy?

– Zabiłeś dziś rano moją żonę, Tracy Celvenn. Odzyskałem moją Lorri. Powinienem cię zabić, bo jesteś złym człowiekiem, ale ci wybaczam.

Mike odwrócił się i zaczął wracać w kierunku Buicka. Jacques zamarł na chwilę. To ten jeden procent sumienia jeszcze się w nim tlił, ale trwało to może półtorej sekundy. Wyciągnął pistolet i wymierzył prosto w plecy bruneta.

Zrobiłem dzisiaj już trochę, a teraz musiałem się pospieszyć.

Zanim nacisnął spust, stanąłem przed nim w mojej prawdziwej postaci, tej dla takich złych ludzi jak on.

– Jesteś nawet niewart piekła. Człowiek ci wybaczył, a ty mu chcesz strzelić w plecy?

Mogłem nic nie powiedzieć i tak mój widok zrobiłby swoje. Ponieważ pierwszy raz w historii pozwolono mi na bycie niejako w ludzkiej skórze, zacząłem odczuwać też ludzkie odczucia. Oczywiście nadal nie utraciłem nic z moich poprzednich mocy. Mówiąc prosto, morderca Tracy mnie wkurzył. Opuścił lufę i schował się do domu. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł takiego strachu. Mike wrócił do samochodu. Znalazłem się przed Jacques’em szybko i równie prędko wróciłem, tak że brunet niczego nie zauważył.

– Postąpiłeś bardzo szlachetnie – westchnąłem – prawdę mówiąc, wzruszyłem się

– Dziękuję – powiedział smutno.

– Tracy jest w dobrym miejscu, nie martw się.

– Kocham ją nadal, ale dzieci…

Cóż, z tymi odczuciami miałem odczynienia od tysiącleci.

– Co zrobisz z kierowcą Lexusa? – zapytałem.

– Zawiozę go na posterunek policji i tam go zostawię.

– Wówczas się wywinie – powiedziałem.

– W naszym kraju system sprawiedliwości działa aż tak źle?

Spojrzałem na niego z sympatią.

– Przekonasz się sam. Sugeruję zostawić go przed tym domem i to teraz.

– Wówczas go uwolnią.

– Myślisz jak porządny człowiek, ale nie mamy odczynienia z dobrymi ludźmi. Ten, którego masz w bagażniku, zabił tylko cztery osoby, Jacques siedemnaście.

– A to łajdak!

Usłyszeliśmy strzały. Sprawiłem, by eliminowali się wzajemnie i nie mieli nawet zamiaru wykończyć człowieka, któremu pomagałem.

– Strzelają – powiedział Mike.

– Tak. Podejmij decyzję w miarę szybko. Tamci z jachtu za niedługo tu będą.

– Wrócą do mojego domu?

– Nie Mike, lawina nie schodzi dwa razy tą samą drogą i piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce. Z tym piorunem jest może bardziej prawdziwie.

Dostrzegłem delikatny ruch głowy u Lorri.

– Zaraz się obudzi.

Ojciec zielonookiej dziewczynko zadziałał szybko. Otworzył bagażnik. Wziął kierowcę czarnego SUV na ręce i zaniósł go pod wjazd do garażu. Co za facet z niego! Wrócił po broń i rzucił obok. Rozwiązał go. Tamten spojrzał oniemiały. Miał dużo więcej sumienia od mordercy żony Mike’a. Wstał. Zabrał broń i strzelił w zamek od drzwi. Po pół minucie usłyszeliśmy dwa strzały.

– Jedziemy do domu.

Mike posłuchał.

– Będę z tobą nadal, w nieco inny sposób.

– To znaczy?

– W mojej naturalnej postaci.

– Miałeś mnie poduczyć.

– Zrobię to. Będziesz mnie słyszał. Nawet jak się pomylisz i odezwiesz do mnie, nikt nie usłyszy. Robię to ze względu na Lorri i drugą córeczkę. Sprawiłeś się super. Pomogę ci, a ty zrobisz coś dla mnie.

Stałem się niewidzialny.

– Jesteś tu? – zapytał.

– Cały czas.

Lorri się obudziła.

– Tatusiu!

Zaczęła płakać.

– Tatuś cię odnalazł, już ci nic nie grozi.

– Mamusia….

– Odeszła w dobre miejsce.

Lorri cały czas płakała.

– Kochanie, bardzo bym chciał cię przytulić, ale musimy odjechać z tego miejsca. Pojedziemy do domu.

– Dobrze, tatusiu. Czy Susan jest bezpieczna?

– Tak kochanie, już będzie dobrze.

– Nigdy już nie będzie tak samo, bo mamusia umarła. Ten zły pan ją zastrzelił.

– Tak kochanie, ale mamusia jest w dobrym miejscu, musisz uwierzyć tatusiowi.

– Wierzę ci.

Przysłuchiwałem się w ciszy ich rozmowie.

Tymczasem pod dom, gdzie przed chwilą parkowaliśmy, dojechał Mercedes G 550. Lubili czarne kolory. No cóż, ciemność przyciąga ciemność. Czasami.

Martin Knapp strzelił do Laplassa. Ten jeszcze żył. Dostał jedną kulę w bardzo bolesne miejsce w okolicy żołądka. Kierowca Lexusa nie wiedział, w jaki sposób go zatrzymano jak dziecko. Pluł sobie w brodę, że się wówczas zatrzymał na szosie, ale to należało już do przeszłości. Wiedział, że ludzie z jachtu nie będą pytać. Martin zastanawiał się, ilu ich przyjedzie i z jaką bronią. Sądził, że ktoś z ludzi z San Francisco, sypnął. Miał nadzieję, że uda mu się załatwić gości, dla których wiózł przesyłkę.

Tamci też nie byli idiotami. Nie chcieli zabierać wszystkich, ktoś musiał pilnować ich bossa, oraz trzy małe istot, zamkniętych pod pokładem.

Martin dobrze strzelał. Nadal nie mógł darować sobie, że się zatrzymał. Nie wiedział, że przesądziłem sprawę już na samym początku. Gdyby się nie zatrzymał, pomógłbym mu w tym, tylko prawdopodobnie jego serce by tego nie wytrzymało, a tak, zdobył dodatkowe punkty. W sprawie swojego zbawienia.

Przyjechali we dwójkę. Jeden zobaczył otwarte drzwi do domu. Drugi poszedł do tyłu budynku. Gdyby ich było trzech… Martin zastrzelił jednego zaraz przy wejściu. Poszedł do Mercedesa, którym przyjechali i schował się na tylne siedzenie. Czuł, że ma pięć minut. Bo jak słusznie przypuszczał, za chwilę zjawi się tu kilka radiowozów. Tamten w domu też o tym wiedział. Zobaczył trupy i śmiertelnie rannego Jacques. Skrócił mu cierpienia, strzałem w czoło. Wyszedł przednimi drzwiami, uprzednio się rozejrzawszy. Poszedł do wozu. Zginął w momencie, kiedy usiadł za kierownicą. Martin wyrzucił ciało na bruk, przetarł krew z szyby i ruszył. Zrobił błąd, że odebrał wiadomość z jachtu. Po chwili śliczny model G 550 rozleciał się na kawałki. Gdyby uciekł 500 S, który stał w garażu, miał więcej szans. Podałem tę wiadomość ojcu dziewczynek.

– Morderca twojej żony, zginął. Jedź prosto do domu.

– Dziękuję – powiedział.

– Wystarczy, jak pomyślisz – rzekłem do jego głowy

< Dobrze – odparł w myślach > 

(Znaki < > będą określały wymianę myśli Mike’a i głównego bohatera).

< Co mam robić? >

< Jedź do domu. W domu zadzwonisz z komórki Lorri na policję. Podam ci dokładne informacje, inaczej nie złapią jachtu. >

< A co z tymi trzema dziewczynkami? >

< Zobaczymy, jeżeli policja się postara, nie zginą. Zrozum, pomagam tobie, nie mogę pomagać wszystkim. >

< Rozumiem.>

– Kochanie, tam z tyłu znajdziesz wodę i kanapkę.

– Nie będę jadła, ale się napiję. Czy na pewno Susan jest bezpieczna?

– Tak, kochanie. Ci, którzy cię skrzywdzili, już nikogo nie skrzywdzą.

Lorri posiadała dość inteligencji. Zrozumiała i zapytała.

– Tatusiu, dlaczego?!

– Nie wiem kochanie, ale przysięgam ci, że się dowiem.

< Mike, postaraj się nie przysięgać. Ponieważ wówczas i ja czuję się zobowiązany. Teraz pomogę ci spełnić i to przyrzeczenie. >

< Złapiemy wszystkich?>

< Tylko tych, którzy są w to zamieszani bezpośrednio. Ja oczywiście wiem, kim oni są, ale nie będę cię nawet naprowadzał. Przejdziesz dobry trening. Zrobię z ciebie doskonałego agenta.>

< Kto by pomyślał, że Pan Bóg mnie wysłucha i przyśle anioła! >

Nie chciałem na razie wyprowadzać go z błędu, co do mojej tożsamości.


Dojechaliśmy po jakimś czasie, do miejsca gdzie mieszkał. Tak jak można się było spodziewać przy domu Mike’a stały trzy wozy policyjne. Stróże prawa okazali trochę serca i rozumu.

– Mike Celvenn?

– Tak, to ja.

– Musimy porozmawiać…. Jakim cudem jest z panem córka?

– Znalazłem porywaczy. Morderca i kierowca Lexusa nie żyją. Muszę natychmiast rozmawiać z porucznikiem Dorianem Carmelem.

– Czy możemy wejść do domu, panie Celvenn?

– Tak. Gdzie jest moja młodsza córka Susan i jej opiekunka, Alison Nox?

– Są na posterunku. Proszę rozmawiać, porucznik Carmel jest po drugiej stronie – policjant podał mu komórkę.

Zacząłem podawać Mike’owi informacje.

– Proszę posłuchać poruczniku Carmel. Wszystko potem wyjaśnię. Koło Golden Gate stoi srebrny, luksusowy jacht. Na jego pokładzie jest ośmiu bardzo mocno uzbrojonych ludzi. Pod pokładem są trzy porwane dziewczynki. Amanda Parlow, Rebeca Mills i Zoe Falconson. Musicie złapać jacht w Gulf of the Farallones, zanim odpłynie za linie wód terytorialnych. Trzy łodzie pościgowe i dwa helikoptery powinny wystarczyć. Uważajcie na działo. Mogą strzelać, ale jest na to tylko jedna czwarta szansy. Ogłoście przez radio i megafon, że jeżeli zabiją zakładniczki, wszyscy zginą. Jeżeli oszczędzą, puścicie ich wolno.

– Pan zwariował, Celvenn. Nie mogę tak powiedzieć!

– Inaczej będzie miał pan na sumieniu trzy niewinne dusze. Proszę mi zaufać. Jest pan zdziwiony, że odzyskałem Lorri, prawda?

– To jest cud. Nigdy…

– Proszę to zrobić, sam ma pan chłopca i dziewczynkę.

– Tak. Skąd pan wie? Koniecznie musimy porozmawiać.

– Oczywiście, ale potem. Zabójca i jeszcze sześciu ludzi zamieszanych w sprawę pozabijało się nawzajem. Ta informacja powinna pomóc odpowiednim siłom na podjęcie właściwej decyzji. Proszę się nie obawiać, że pułkownik Lorenz z głównej, będzie miał inne zdanie. Proszę zapamiętać ostatnią informację.

Mike przekazał dokładnie. Weszliśmy do domu. Lorri wzdrygnęła się na widok plamy krwi.

– Panie sierżancie. Proszę dopilnować, by tej plamy jutro nie było.

– Proszę wybaczyć panie Celvenn, ale to są ślady przestępstwa…

Sierżant Larrson odebrał meldunek.

– Znaleziono pański Suburban, czyj jest ten samochód?

– Ukradłem. Jest nienaruszony. Proszę przerosić tego starszego człowieka. Jeżeli zechce, może mnie pozwać.

Mike wszedł do domu z córką.

– Tatusiu, bardzo się teraz boję, nie chcę tu być.

– Dobrze, kochanie. Jak tylko przyjedzie Susan i Alison, pojedziemy do hotelu.

– Tatusiu!

Mała wpadła w jego objęcia. Cicho płakała. Mike tylko gładził jej włosy. Otworzył lodówkę i dał córce soku. Mała patrzyła pustym wzrokiem na wszystko.

– To wszystko będzie mi przypominać mamę.

– Wiem skarbie. Jeżeli zechcesz, sprzedamy dom, tylko kto go kupi?

– Nie wiem, tatusiu. Dlaczego?

– Kochanie, już ci mówiłem. Mnie też jest trudno. Wiesz, że bardzo kochałem mamusię.

– Wiem. Mówiłeś, że jest w dobrym miejscu. Ona nas widzi, a my jej nie.

Cóż, nie tak się sprawy miały, ale nie chciałem się wtrącać.

– Musisz coś zjeść, skarbie.

– Na razie nie mogę i nie chcę.

– A w hotelu?

– Może.

Usłyszałem samochód Carmela. W chwile później i Mike go usłyszał. Do domu wbiegła Susan. Rozpłakała się. A kiedy zobaczyła siostrę, uśmiechnęła się przez łzy.

– Lorri!

Przytuliły się mocno. Obie płakały. Po chwili podeszły do ojca. Mike miał siłę. Podniósł je obie. Całował ich buzie, one tuliły go i gładziły włosy. Carmel stał spokojnie, to dobrze o nim świadczyło. W końcu Mike postawił córki na podłogę. Alison stała blisko drzwi.

– Chcemy jechać do hotelu. Alison jest bezpieczna?

– Skoro wszyscy nie żyją, myślę, że tak. Ona i jej rodzice, i tak dostaną ochronę.

Mike zwrócił twarz w kierunku dziewczyny.

– Dziękuję ci Ali.

Ona podeszła i wtuliła się w jego szeroki tors.

– Tak mi przykro, panie Celvenn.

– Mów mi Mike, jeżeli chcesz. Jesteś dla mnie jak rodzina.

– Pan dla mnie też. Kocham Lorri i Susan. Dobrze, że ją pan odzyskał.

– Bóg mi pomógł.

W zasadzie zgodził się na moją interwencję. Cóż, nie mogłem spodziewać się laurów dla siebie. Takie życie.

– Ali, możesz się chwilkę zająć dziewczynkami? Muszę porozmawiać z porucznikiem.

– Możemy być w salonie razem z wami? – zapytała dziewczyna.

– Tak.

Carmelowi nie za bardzo podobała się ta decyzja.

– Proszę się zgodzić – poprosił Mike.

– Dobrze. Jak się to panu udało? To nie jest możliwe!

– Jak pan widzi, jest. Wiem, że mi pan nie uwierzy. Pomodliłem się do Boga i przysłał anioła. Jest tu, ale z pewnych osobistych powodów, jest niewidzialny.

– Bez takich! – powiedział głośno porucznik – sądzi pan, że w to uwierzę?

No cóż, musiałem zrobić jeszcze jeden wyjątek. Odezwałem się do Carmela.

< Nie jestem aniołem, ale to jest dla niego tymczasowe wytłumaczenie. To ja podałem informację przez niego i lepiej, żeby wszystko się udało. W najbliższych dniach Mike będzie robił dziwne rzeczy. Pana proszę, byście mu dali spokój.>

Carmel aż podskoczył. Zablokowałem wszystkie jego słowa. Przez chwilę zachowywał się jak ryba wyrzucona nagle z wody.

– O kurwa! Wierzę panu, Mike! To mi wystarczy. O mój Boże!

– Proszę zważać na słowa. Tu są dzieci – rzekł spokojnie Mike.

– Przepraszam – wydukał Dorian.

– Mój wybawiciel będzie mi pomagał znaleźć wszystkich winnych. Będę pana informował na bieżąco.

– Jeżeli potrzebuje pan broń, da się załatwić pozwolenie.

Dałem do zrozumienia Mike’owi, że to nie będzie konieczne.

– Nie. To zbyteczne. Czasem ręce wystarczą.

– W takim razie chyba nie będę dłużej przeszkadzał. Rozumie pan, że nie będę mógł tego powiedzieć innym.

– Coś pan wymyśli. Proszę uważać na pułkownika Lorenza i jego zaufanych.

Carmel nie był głupi. Zrozumiał.

– Mam nadzieję, że odzyskamy porwane, całe i zdrowe. Są zgłoszone. Mieliśmy kilka poszlak.

– To dzisiaj będziecie mieli więcej. Zamieszani zaczną się bać i robić błędy.

– Tak. Jest pan doskonały, Panie Celvenn.

– To nie ja. To on.

– Oczywiście. Dam znać.


Porucznik dał rozkazy swoim podwładnym. Sierżant Larrson podszedł do Mike’a.

– Porucznik polecił odesłać Buicka na miejsce, po uprzednim zbadaniu. Za pół godziny dostanie pan z powrotem swój SUV.

– Chcemy pojechać do hotelu.

– Oczywiście. Wybraliśmy dobry. Ritz-Carlton na 600 Stockton Street. Pokoje po 550 $ za noc. Oczywiście miasto zapłaci. Blisko California Street i Pine Street. Zawiezie pana i pańskie córki, wóz policyjny.

– Pojadę swoim wozem. Możecie jechać obok, jeżeli musicie.

– Musimy. Będziecie chronieni przez czterech ludzi, siedzą w dwóch samochodach, pewnie się pan zorientuje.

– Porozmawiam z Carmelem, to raczej utrudni mi pracę.

– Z uwagi na sytuację, nie może pan na razie pracować.

Mike zrozumiał, ale nie zamierzał się tłumaczyć sierżantowi, o jaką pracę chodzi.

– Dobrze, weźmiemy trochę rzeczy i jak Suburban przyjedzie, będziemy jechać. Jeszcze jedno. Za kilka dni będziemy chcieli zobaczyć ciało, to jednak ustalę najpierw z córkami.

– Oczywiście, panie Celvenn. Proszę przyjąć wyrazy współczucia od całej policji.

– Dziękuję.

Oczywiście tylko ja wiedziałem, że nie cała policja je wyraża. Zrobiłem i tak wiele. Wiedziałem co i kiedy powiem Mike’owi. Teraz nie chciałem im przeszkadzać.

Akcja się powiodła. Zdziwieni przestępcy nie wierzyli, że mogą spokojnie odjechać. Wierzyłem w Mike’a. Cóż, czekał go trening. Rozmiary, jakie obejmie ta sprawa, musiał sam ogarnąć. Niestety, tylko ja miałem świadomość, że takich sytuacji jest tysiące, lecz jedyny raz pomagała siła nie z tego świata. Miałem w moim jestestwie plan, a skoro ja go miałem, Pan już wiedział i czekał. A moja cierpliwość uciekała jak woda z dziurawego bukłaka.

W końcu przywieźli Suburbana. Mike i jego dziewczynki już spakowani, zabrali najpotrzebniejsze rzeczy do trzech walizek. Z racji sprawy, Mike nie mógł pracować w warsztacie, a Lorri i Susan nie mogły na razie chodzić do szkoły. W normalnych warunkach przyjęłyby to z radością. A tak? Ruszyli w obstawie policji do hotelu i wkrótce tam dotarli.

Mike dostał z powrotem komórkę i laptopa. Miał mnóstwo wiadomości. Od rodziny, z pracy. Szczególnie ciepły otrzymał od Jane.

,,Mike. Nie wiesz jak bardzo mi przykro. Płakałam prawie godzinę. W końcu stary mnie posłał do domu. Wczoraj zachowałam się nieodpowiednio. Wybacz. Jeżeli będziesz coś wiedział, daj znać. Jane”.

,,Dziękuję za pamięć i współczucie. Odnalazłem Lorri. To był cud, ale nie powiem ci przez telefon. Dam znać jak będę mógł”.

Otrzymał szybką odpowiedź.

,,Cieszę się. Nie wrócimy już życia Tracy, ale dobrze, że masz swoje skarby”.


– Tatusiu, jestem trochę głodna – powiedziała Su.

– Dobrze, zmówimy obiad.

Mike zamówił i zapłacił kartą kredytową. Rozmawiał z managerem. Dyrekcja hotelu poszła mu na rękę i zezwolono, by mogli jeść w pokoju.

– Pewnie nie będzie tak dobre, jak mamy.

To zdanie wypowiedziane przez siedmiolatkę spowodowało łzy, ale uspokoiły się szybko.

Mike zamówił lekki obiad dla siebie i córek.

Życie toczyło się dalej. Nie mógł wrócić życia ich mamy. Teraz on musiał być dla nich jak ojciec i matka.

– Smakowało całkiem dobrze, tatusiu – powiedziała Lorri.

– Chcecie coś porobić razem ze mną? – zapytał.

– Nie za bardzo. Wiem, że tobie jest też przykro, tatusiu.

Przygarnął je do siebie. Zadzwoniła komórka.

– Przepraszam was, skarby. To pan detektyw.

– Słucham poruczniku.

– Mam dla pana dobre wieści, jeżeli mogę tak powiedzieć. Przejęliśmy statek. Trzy dziewczynki znaleźliśmy pod pokładem. Żyją i są w dobrym fizycznym stanie. Gorzej z ich psychiką, to potrwa kilka miesięcy. Ten jacht jest wart dobrych kilkadziesiąt milionów. Jest zarejestrowany na faceta z Arabii Saudyjskiej, ale jego konto nie przekracza kilku milionów rocznie, więc pewnie jest tylko ustawką. Chciałbym porozmawiać, ale wiem, że teraz nie możemy.

– Może za kilka dni. Jestem pogrążony w bólu, ale gorzej z moimi pociechami. Dopiero, jak znajdę kogoś odpowiedniego do pomocy.

– Rozumiem. Mam naciski i nie wiem, czy zdołam uwolnić tych ludzi.

– Rozumiem.

Słuchałem rozmowy. Zaczęła działać machina wyciszająca tę sprawę. Tak, Carmel ich nie uwolni, zostaną zabrani. Dopiero potem ktoś inny spowoduje ich uwolnienie. Oczywiście zrobi to ta osoba, która jest mocno umoczona w tej sprawie. To wiedziałem tylko ja.

Mike zakończył rozmowę z Darianem i wyłączył komórkę. Spojrzał na swoje córeczki. Su trzymała głowę na udach Lorri, a ta gładziła włosy młodszej siostry. Młodsza usnęła. Nie z powodu zmęczenia. Raczej z bólu po stracie ukochanej osoby. Starsza chwilkę siedziała, w końcu delikatnie wstała, układając głowę siostry na poduszce. Podeszła do ojca. Usiadła mu na kolanach i wtuliła główkę w jego tors. Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu.

– Tato?

Wiedziałem, o co chce go zapytać. Przez te kilka godzin mocno wydoroślała.

– Tak, kochanie?

– Dlaczego mnie porwano? To przeze mnie zginęła mama.

– Nie mów tak. Ten świat nie jest dobry. Ludzie robią okropne rzeczy. Zabijają czasem, bo chcą zabrać torebkę, w której jest kilka dolarów. Robią to ludzie bez sumienia.

– Co to znaczy, tatusiu?

– Jeżeli ktoś ma, sumienie wie, że źle robi. Są jednak tacy, którzy nic nie czują, mimo że czynią zło.

– To musi być straszne. Oni muszą być nieszczęśliwi. Bardziej niż my teraz.

Zdziwiłem się, słysząc takie słowa, szczególnie że padły z ust jedenastoletniego dziecka. Oczywiście moje zdziwienie nie przypominało ludzkiego.

– Masz dobre i wielkie serce, kochanie. Wiem, że to jest trudne, ale powiem ci. Nasz ból się zmniejszy i będziemy z tym żyć. Oczywiście ani ty, ani ja nie zapomnimy do końca życia, tego, co się stało.

– Dziadek umarł i też to pamiętam, Susan chyba nie, ale to co innego, prawda?

– Tak, skarbie. Dziadek umarł na zawał serca. Też mógłby dłużej żyć, gdyby było mu pisane. Mama była zdrowa. Mogła jeszcze żyć i sześćdziesiąt lat.

– Tato. Wszyscy umierają. Dlaczego?

– To bardzo trudne pytanie. Biblia mówi, że przez grzech przyszła śmierć, ale ci, co wierzą w Boga, mają nadzieję, że kiedyś powstaną i będą żyć wiecznie.

– I ja tak wierzę, chociaż nie rozumiem.

– Nikt tego nie rozumie. Nie wszystkie rzeczy możemy zrozumieć i to nie jest zależne od wieku.

Czułem, że nie odpuści. Mike o tym nie wiedział.

– Dlaczego mnie porwano? – powtórzyła.

– To bardzo łatwe pytanie, ale odpowiedź może być dla ciebie za trudna. Jesteś pewna, że chcesz znać odpowiedź?

– Tak. To dla mnie niezwykle ważne.

– Powiem ci, ale jeżeli nie zrozumiesz, nie próbuj naciskać.

– Dobrze, tatusiu.

– Wiesz, jak przyszłaś na świat?

– Tak. Mamusia mnie urodziła.

– Tak, ale chodzi mi o coś więcej.

– Tak, tato, ja wiem.

– Skoro tak, to chyba mogę ci powiedzieć. Normalni ludzie poznają się i kochają, a potem robią coś i z tego powstaje dzidzia.

– Kochają się. Czytałam i wiem ze szkoły, tak bez detali.

– Normalnie dzieje się to kiedy mężczyzna i kobieta osiągną pewien wiek, zwykle jest to osiemnaście lat. Są niektórzy ludzie i nawet kultury, które uważają, że można to robić wcześniej. Ciebie chciano porwać do jakiegoś arabskiego kraju. Prawdopodobnie na półwyspie arabskim. Tam dostałbyś się do haremu. Byłabyś żoną kogoś, kto ma kilkadziesiąt żon i żyłabyś jak kanarek w złotej klatce.

– Czy człowiek, który to nakazał, kazał zabić mamę?

– Nie kochanie. On chciał tylko mieć taką dziewczynkę jak ty, dla niego nie było ważne, co więcej się stanie.

Lorri popatrzyła na ojca.

– Ten ktoś by mnie skrzywdził, prawda?

– Tak.

– Tatusiu, ja wiem o czym mówisz, ale nie jestem na to gotowa. I nie dlatego, że jestem nie w pełni dojrzała. Chciałbym być z kimś, kto mnie kocha i ja jego, jak ty z mamą. Nie rozumiem tylko sobie wyobrażam, jestem za mała by wiedzieć dobrze, prawda?

Lorri wytarła łzę.

Znowu się zdziwiłem. Mike miał bardzo mądrą córkę. Poczułem, co Lorri zaraz powie i nie mogłem temu zapobiec.

– Tato, pamiętasz rano? Ja czułam, że stanie się coś złego. Gdybym wiedziała… Obiecaj mi, że znajdziesz tego kogoś i zabijesz go. Żeby już nigdy nie skrzywdził nikogo.

– Czy wówczas będziesz czuć mniejszy ból po stracie mamy? – Mike nie pojmował, że córka mogła to powiedzieć.

– Nie, tatusiu. Tu nie chodzi o mnie. Tu chodzi o to, że skoro ten ktoś zrobił to teraz, zechce znowu. Rozumiesz?

– Tak, skarbie. Nie mogę ci tego obiecać. Tacy ludzie mają innych ludzi, którzy ich bronią. Mógłbym zginąć i kto opiekowałby się tobą i Su?

– Dlaczego pan Bóg dopuszcza takie rzeczy?

– Tego nie wiem. Naprawdę. Wierzymy, że jest dobry, ale nie rozumiemy, dlaczego do tego dopuszcza. Nikt tego nie wie. Może tylko On sam to wie. Tylko On.

Cóż, nie chciałem poprawiać Mike’a. Ja to wiedziałem również, lecz również miałem świadomość z pewnością, że Mike tego by nie zrozumiał, gdybym nawet mu odpowiedział.

– Kiedy dorosnę, będę walczyć ze złem. Nigdy się nie poddam. Zawdzięczam tobie, że jestem wolna. I muszę spłacić ten dług.

– Kochanie. Prosiłem Boga i on mnie wysłuchał. On kogoś posłał albo zezwolił, by ten ktoś mi pomógł. Anioł mi pomógł, ale nie mów o tym nikomu. Nawet Susan.

– Dobrze, tatusiu. Nie powiem nikomu. Słyszałam, jak rozmawiałeś z o tym z panem porucznikiem.

Lorri omiotła wzrokiem pokój.

– Tu są trzy łóżka, ale nie chcę spać sama, możemy spać razem we trójkę?

– Dobrze kochanie. Wiem, że zawsze mama pomagała wam w myciu i innych sprawach. Teraz ja będę musiał.

– Rozumiem, tatusiu. Od teraz będziesz dla nas jak mama i tata.

– Tak skarbie.

– Umyję się sama. I będę pomagać Su we wszystkim jak mamusia. Tak będzie dobrze, prawda?

– Tak kochanie. Dziękuję.

Pocałował córkę w czoło.

– Chcesz już iść spać?

– Pewnie nie zasnę, ale tak.

– Będę tu i nie spuszczę was z oka, a położę się później, dobrze?

– Dobrze.

Lorri podeszła do walizki. Wyjęła swoją piżamkę i przybory do mycia zębów. Wzięła to i skierowała kroki do łazienki. Poczułem, że mogę się odezwać.

< Dziękuje, że jej tego nie obiecałeś. Masz bardzo dobrą i mądrą córkę.>

< Tak. Zaskoczyła mnie. Teraz dzieci wiedzą dużo, ale i tak się zdziwiłem.>

< Skoro domyśliłeś się odnośnie do Lorri, to ci powiem. To najbardziej delikatna droga. Przy porwaniach dla zaspakajania żądzy ciała. Są tylko gorsze. I takie, że przeraziłyby nawet ciebie. Czasem się dziwię, nawet ja, dlaczego mój Pan do tego dopuszcza.>

< Słyszałeś, o co zapytała. Czy ty wiesz, dlaczego dopuszcza to wszystko? >

< Tak, ja wiem, ale mnie nie pytaj. Nie jesteś w stanie tego zrozumieć.>

Wiedziałem, że istnieje proste wytłumaczenie i to chciałem mu powiedzieć później.

< Dobrze, wierzę ci. Ty oczywiście wiesz, kto jest w to bezpośrednio zamieszany, ale mi nie powiesz, prawda? >

< Tak, wiem, ale jak będziesz bardzo chciał, dojdziesz do tego sam.>

< Bardzo tego chcę. Zrobię wszystko by do tego doprowadzić. Czy masz jakieś imię? >

< Możesz nazywać mnie John, albo Ahmed.>

< Masz poczucie humoru. Pomagasz mi. I wątpię, czy komukolwiek tak pomogłeś. Chcę znać twoje prawdziwe imię. Proszę. Nikomu nie powiem.>

< Dobrze, powiem ci. Nazywam się Abhis, to znaczy Otchłań.>

< Otchłań znaczy abyss.>

< Tak, ale ja jestem specjalną otchłanią. Chciałeś, to ci powiedziałem.>

< Dziękuję, Abhis.>

Wiedziałem, że będzie chciał wiedzieć. Nie głupi ten Mike.

< Wybacz, Abhis. Święta Biblia mówi, że wszystkie imiona aniołów kończą na EL?>

< To ty sądzisz, że jestem aniołem. Tylko tego, nie mów nikomu. Pamiętaj.>

< To, kim jesteś?>

< Myślałem, że wiesz. Bez obrazy, Pan zezwolił, ale to ja zdecydowałem ci pomóc, nie On, lecz nie żałuję.>

Mike zbladł.

< Abhis, czy ty jesteś Śmiercią?>

< W rzeczy samej.>

< Abhis. Ludzie mówią, że śmierć jest stanem. Inni wierzą, że to istota rodzaju żeńskiego, wiesz o tym, prawda?>

< Wiem prawie wszystko, a jeżeli potrzebuję większego poznania On mi go udziela. Ludzie są w błędzie. Wybacz, ale mogliby wiedzieć, ale nie chcą. >

Przez chwilkę nie miał myśli.

< Czułem, że ten facet we mnie mierzył, ale nie strzelił...>

< Dobrze czułeś. Ty mu wybaczyłeś, a on ci chciał strzelić w plecy. >

< Zrobiłeś coś...>

< Tak. Wkurzył mnie, mówiąc w waszym języku. Pokazałem mu swoją prawdziwą twarz >

< Mnie pewnie nie pokażesz, prawda.>

< Oczywiście, że ci pokażę. Każdemu pokazuję. Zawsze.>

< Znaczy, Tracy cię widziała?>

< Tak. To musisz zrozumieć. Jest dwa gatunki ludzi. Dobrzy i źli. Dobrym pokazuję jedną twarz, złym drugą. Ta pierwsza jest piękna, piękniejsza niż twarz najpiękniejszego anioła. Druga? Nie jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak jest straszna. Ty zobaczysz tę piękną, przed snem. >

< Przed snem?>

< Ludzie zasypiają. Obudzą się we właściwym czasie.>

< Rozumiem.>

Mike się zamyślił.

< Zastanawia mnie jedna rzecz. Dlaczego Tracy była w domu?>

< Dowiedz się. Powiedziałem ci, że dojdziesz do wszystkiego, jeśli zechcesz.>

< Dojdę. Dziękuje ci jeszcze raz, Abhis. Pójdę zobaczyć, co z Lorri.>

Mike poszedł w kierunku łazienki.

– Wszystko dobrze, kochanie?

Pomyślałem, że zadał idiotyczne pytanie, ale w końcu ludzie nie są doskonali i popełniają błędy.

– Nie – odrzekła córka.

– Mogę wejść?

– Możesz.

Mike wszedł do łazienki. Lorri siedział na klozecie i płakała. Miała na sobie piżamkę. Mężczyzna wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju.

– Umyję się i zaraz do was przyjdę.

– Zostań…

– Muszę umyć ząbki, bo inaczej będą mnie boleć jak u Su.

– To pójdę z tobą.

– A Susan? Kto z nią będzie?

– Dobrze, to umyj się szybko i wracaj.

Mike rozebrał się, kiedy tylko córka wyszła. Wziął szybki prysznic i ekspresowo umył zęby. Założył spodnie od piżamy i podkoszulek. W tym czasie Lorri przebrała siostrę w piżamkę i obie leżały już w łóżku, kiedy wyszedł z łazienki.

Ojciec przytulił Lorri z jednej strony, a Suzan spała z drugiej. Po chwili Lorri zasnęła.

– Moje skarby – łzy pociekły po policzkach mężczyzny.

Po chwili się uspokoił. Zaczął myśleć, że dobrze by było, gdyby znalazł kogoś, kto zajmowałby się dziewczynkami. I kiedy tak o tym rozważał, poczuł, że jego komórka wibruje. Szybko po nią sięgnął.

Otrzymał wiadomość od Jane.

,,Jak sobie radzicie?”

,,Wiesz, jest trudno. Porozmawiamy jutro. Położyłem dziewczynki i sam jestem już w łóżku” – odpisał.

,,Jeżeli będziesz potrzebował pomocy, to jestem.”

Może ona mi pomoże, pomyślał po chwili. Okazała mi dużo serca…

Zasnął.

 

Obudził się rano. Dochodziła szósta. Pierwsza myśl, jaka mu przyszła, że nie ma już Tracy. Poczuł smutek. Delikatnie wstał, by nie budzić dziewczynek. Załatwił potrzebę. Umył ręce i zęby. Założył koszulkę, bokserki i spodnie. W pokoju panowała miła temperatura.

Wziął notes i ołówek. Zaczął pisać.

Dlaczego nie przyjechał autobus.

Kto wiedział, że Lorri jest śliczna i o nietypowej urodzie.

Pułkownik z komendy głównej, Lorenz.

Lorri się obudziła.

– Dzień dobry kochanie – szepnął.

– Dzień dobry, tatusiu. Pójdę do łazienki i zaraz przyjdę.

– Dobrze skarbie. Chcesz pewnie pić. Mogę zamówić sok z owoców…

– Powiem ci, kiedy przyjdę. Bardzo mi się chce…. wiesz.

– To idź.

Patrzył na kartkę. Lorri przyszła w szortach i koszulce.

– Może coś załóż…

– Jest ciepło, tatusiu.

Usiadła obok niego i mocno wtuliła.

– Czy kochałeś mamę więcej od nas?

Popatrzył na nią.

– A ty kochasz więcej mnie czy Susan? I czy kochałaś więcej mamę, czy mnie?

– Nie wiem. Tak samo, ale inaczej. Kocham ją nadal.

– Tak, oczywiście. Tak jest i ze mną. Kocham was obie tak samo i mamę kocham też tak samo.

– Przepraszam, głupio się zapytałam.

– Chcę cię o coś zapytać. Dlaczego nie pojechałaś autobusem do szkoły?

– Zadzwonili, że się popsuł. Dlatego mama zadzwoniła do pracy i powiedziała, że jesteś u dentysty z Susan, a ona nie chce przywieźć mnie za wcześnie. Gdyby to zrobiła…

– Rozumiem.

– Kochanie. Jeżeli ktoś zaprzyjaźniony będzie z wami, a pan policjant na korytarzu, nie będziesz się bała?

– A coś nam grozi?

– Chyba już nie.

– Wolałabym być z tobą. Rodzice Alison się nie zgodzą, by tu była…

– Nie myślałem o Alison. Dobrze, będziemy razem.

– A o kim myślałeś? Nie lubię cioci Ann.

Ann była siostrą Tracy, zmarła mama dziewczynek, nie przepadałam za nią również. Ann nie lubiła Mike’a z pewnego powodu. Bardzo głupiego powodu. Podobał się jej i raz coś próbowała i mężczyzna skończył jej poczynania bardzo zdecydowanie… Nigdy nie powiedział Tracy, ale ona czuła, jak to kobieta. Od tej pory Ann już nie przychodziła. Nie przeprosiła. Gdyby to zrobiła…

– Poznasz ją. Pani Jane z pracy. Zaoferowała pomoc.

– Pamiętam ją. Jest mila i cię lubi.

– Skąd wiesz?

– Widziałam ją w zeszłym roku z jej chłopakiem. Dupek. Powinna z nim zerwać.

– Zerwała. Masz dobrą pamięć.

Zmieniłem nagle temat.

– Czy ktoś ci się przyglądał? W taki inny sposób. Wiesz, o co mi chodzi… Nie jesteś już całkiem dzieckiem… dlatego pytam.

Popatrzyła mu w oczy.

– Doktor Fallgraff. Zawsze się uśmiecha. On patrzył na mnie dziwnie i to kilka razy.

– On ma córkę w twoim wieku…

– Tato! Widziałam, jak się na nią patrzył. Patrzył na nią jak ty na mnie, ale na mnie patrzył zawsze inaczej. Miesiąc temu zrobił mi zdjęcie. Powiedział, że jestem jego ulubioną pacjentką. Nic wam nie mówiłam, może powinnam…

– Czy ktoś jeszcze?

– Frank Gorman, kolega z klasy. Podobam się jemu.

Mike się uśmiechnął.

– A on tobie?

– Jest spoko. Lubię go też. Dał raz w twarz Tomowi Mayerowi, bo mnie nazwał piegusem.

Ojciec Lorri wiedział, że to jest w porządku. Natomiast dentysta… Mike zacisnął pięści.

Susan otworzyła oczka. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest, ale zobaczyła ich i się uspokoiła.

– Jak spałaś, kochanie? – zapytał ojciec

– Ty mnie ubrałeś w piżamkę, tatusiu?

– Nie, kochanie, Lorri to zrobiła. Od dzisiaj twoja siostra będzie ci pomagać, jak poprzednio mamusia, dobrze?

– Dobrze, tatusiu. Wiem, że Lorri mnie kocha. Obiecuję być grzeczna, jak nigdy jeszcze nie byłam.

– Co chcecie na śniadanko?

– Nie wiemy – odrzekły.

Minka młodszej wskazywała, że zaraz zacznie płakać.

– Su. Nam też jest przykro. Postaraj się nie płakać, przynajmniej spróbuj.

– Dobrze, Lorri.

Mike zamówił owoce, jogurt. Naleśniki, dżem i masło. Sok z marchewki i jabłka. Avocado i banany. Ser żółty, pomidory i grzanki.

– Po śniadaniu pojedziemy do mnie do pracy, a potem do pana Carmela.

– Tato nie będziesz pracował, prawda? – buzia Lorri przyjęła lekki niepokój.

– Nie, kochanie, pojadę tylko porozmawiać.

Po kilku minutach przynieśli śniadanie. Dziewczynki miały apetyt. Cóż musiały żyć. Od północy umarło i zginęło na ziemi sześćdziesiąt dwa tysiące ludzi. Moje odbicia wykonywały zadania, jak co dzień, od kilku tysięcy lat.

Po śniadaniu umyli zęby. Mike poczekał, kiedy dziewczynki się kompletnie ubiorą. Po kwadransie byli na dole. Mike rozejrzał się. Dwa wozy policyjne stały na ulicy. Ojciec dziewczynek wysłał tekst do porucznika Carmela. Ten mu odpisał, że załogę z jachtu zabrało FBI.

Brunet ruszył spokojnie w kierunku pracy w asyście policji. Korki w San Francisco były w różnych miejscach i o różnych porach. Oczywiście najwięcej rano i około czwartej do szóstej. Dojechali po czterdziestu minutach.

Jane uśmiechnęła się smutno.

– Porozmawiam z kolegami, a potem z tobą, Jane. Jest szef?

– Tak, ale zaraz wychodzi.

– Zerkniesz na Lorri i Su?

– Jasne.

Mike wszedł do garażu. Kolejno jego koledzy składali mu kondolencje. Ze zrozumiałych powodów, nie przytulali go do siebie. Kiedy wrócił do biura, Bobby Hawkins lekko się uśmiechnął i podał mu rękę.

– Przykro mi Mike z powodu żony. Masz córkę, to dobrze. Policja miała szczęście. Muszę iść. Jeszcze raz przyjmij wyrazy współczucia.

Po chwili wyszedł. Mike dostrzegł, że zarówno Suzan, jak i Lorri miło rozmawiają z Jane.

– Tak mi przykro, Mike. Masz wspaniałe córki.

– Lorri cię pamięta.

– Widziałam cię z samochodu. Masz coś wytatuowane nad pępkiem. Twój chłopak mi się nie podobał. Dobrze, że z nim zerwałaś. – Starsza z dziewczynek nie wstydziła się rozmawiać.

Jane zrobiła wielkie oczy.

– Masz fenomenalną pamięć, Lorri. Mike, wybacz, że pytam, ale nie daje mi to spokoju. Dlaczego twoja żona i Lorri były w domu?

– Lorri mi powiedziała, że autobus się popsuł.

Jane spojrzała uważnie na Mike’a.

– Wiesz jaki dystrykt ich rozwozi.

– Nie mam pojęcia.

– 123 – powiedziała Lorri.

– Poczekajcie.

Brunetka podeszła do komputera. Zaczęła coś sprawdzać. Zerknęła i coś zapisała na kartce.

– O co chodzi, Jane?

– Tydzień temu był gość. Stary był wściekły. Próbowali mówić cicho, ale słyszałam. Zobacz sam.

Podała mu kartkę. Zakład naprawy autobusów szkolnych. Dystrykt 120 do 125.

– Coś sugerujesz?

– Mówiłeś, że ten policjant jest uczciwy. Daj mu trop.

– To już mam dwa. Dzięki Jane. Tu mieszkam. – Podał jej kartkę z numerem pokoju. –Wpadniesz po pracy?

– Dobrze, jeżeli będę mogła pomóc.

Su i Lorri przytuliły ją ciepło. Po chwili Mike z dziewczynkami pojechał do komendy. Obserwowałem.

< Kiedy zaczniemy trening? – zapytałem.>

< Próbuję znaleźć opiekę dla dziewczynek. Lubią Jane.>

< Jane jest ok. Lubi dzieci. Lubi ciebie. To wiesz. Jest zakochana w Lorri. W ten dobry sposób.>

< Wyrazić zgodę. To będzie jak w tym waszym filmie Matrix. Tylko mój trening będzie bezbolesny i bardzo szybki.>

< To może teraz? >

< Może lepiej dzisiejszej nocy, przed zaśnięciem. >

Mike przyjechał do Dariana Carmela. Porucznik przyjął go miło. Kiedy wchodzili, kilka osób z komendy na nich spojrzało.

– A więc to jest Lorri. Jestem Darian Carmel. Próbujemy złapać wszystkich złych ludzi, którzy są zamieszani w śmierć mamy i twoje porwanie.

– Dziękuję. Tata mi wytłumaczył dlaczego chciano mnie porwać.

Porucznik spojrzał na Mika.

– Jest bardzo bystra, poruczniku. Nie uwierzy pan co dzieci teraz wiedzą.

Detektyw pokiwał głową.

– Chcecie żeby pani sierżant pokazała wam posterunek?

– Nie. Wolimy być z tatą – odrzekła Lorri.

– Dobrze. Muszę z tatą porozmawiać. W drugim pokoju jest telewizor. Pooglądasz z siostrą kreskówkę?

– Rozumiem. Chodzi o Su. Dobrze.

Wzięła siostrę za rękę.

– Jest niesamowita. Łapie lepiej niż moi podwładni – uśmiechnął się Carmel.

– Mam dwa poszlaki.

Mike podał mu kartkę.

– Po przeczytaniu niech pan to spali i nic nie zapisuje na komputerze. Dentysta rodzinny, Philiph Fallgraff przyglądał się Lorri w ten zły sposób, a tydzień temu zrobił jej zdjęcie.

– Cholera – zaklął Carmel – a o co chodzi z tym warsztatem?

Popatrzył na Mika.

– To pan powinien być detektywem. Chyba, że anioł panu powiedział.

– Nie. Sam doszedłem.

– To może być ślad. Tylko nie wiem czy mi się uda wejść na konto Fallgraffa bez wiedzy szefa. A jak dostał gotówkę?

Sam go o to zapytam.

– Pewnie złoży zażalenie.

– Jak jest winny, więc nie złoży.

– Proszę go nie zabijać, może jest niewinny…

– Jest winny – powiedział Mike – a jak się zastrzeli, to będzie miał pan pewność.

– Jak się zastrzeli to urwie się ślad.

– Wcale nie. Wówczas będzie miał pan podstawy poszperać. Idę. Dziękuję za wszystko.

Mike wszedł do drugiego pokoju i zabrał dziewczynki. Po kilku chwilach jechali do swojej okolicy, gdzie stał ich opuszczony dom. Brunet zauważył, że wciąż za nim jedzie Dodge Challenger. Zadzwonił do Carmela.

– Mam ogon. Szary Dodge Challenger. To wasz?

– Nikogo za panem nie wysyłałem.

– Rozumiem.

Mike jechał spokojnie. Na światłach szary samochód stanął za nim. W środku siedział jeden facet.

– Poczekajcie spokojnie – powiedział do dziewczynek.

Wysiadł. Wiedziałem co chce zrobić. Człowiek, któremu pomagałem miał zimną krew. Podszedł do Dodge. Facet otworzył okno.

– Coś się stało? – wolno wsunął dłoń do środka marynarki.

Mike był szybki. Uderzenie w skroń mało nie zabiło Rogera Nevilla. Mike wyjął pistolet z jego kieszeni. Wyciągnął nieprzytomnego z kabiny i jednym solidnym kopniakiem złamał mu nogę w okolicy kolana. Otworzył maskę i wyrwał kabel od baterii, uszkodził również kilka innych drobniejszych połączeń, wrócił do Suburbana i ruszył. Zadzwonił do Carmela.

– Facet miał pistolet. Chciał mnie zabić. Pewnie zaraz będzie zgłoszenie. Uszkodziłem samochód i złamałem mu nogę. Jak się pospieszycie to go dorwiecie, zanim inni go wykończą, tylko proszę posłać zaufanych.

Mike podał adres. Zadziwiał mnie coraz bardziej. Pożałowałem, że nie obiecał córce zabić szejka Abdulah–Farah ibn Hasa.

Dojechał do gabinetu doktora Fallgraffa. Zamknął wóz i powiedział Lorri, że zaraz przyjdzie. Wyglądało, że przestał się bać i miał chyba do mnie bezgraniczne zaufanie. I słusznie.

Kiedy wszedł do środka, jego sekretarka, Dominica Lucerna, spojrzała wystraszona – dostrzegła złość w oczach ojca małej pacjentki.

– Ja do pana doktora.

– Pan Fallgraff jest zajęty.

– Nie wątpię. Mają państwo drugiego dentystę, prawda?

– Tak. Olaf Hunnsen, zaraz skończy.

– To proszę mu powiedzieć, żeby kontynuował leczenie pacjenta pana Fallgrafa.

– Nie rozumiem…

– Nie ważne.

Mike wszedł do gabinetu, a Fallgraff przestał borować.

– Och, pan Celvenn!

– Ile dostałeś śmieciu, za Lorri?

– O czym pan mówi? – zapytał wystraszony.

– Zrobiłeś jej zdjęcie. Wiem wszystko. Zanim sobie palniesz w łeb, zapisz nazwiska. Inaczej twoja żona skończy jak moja, a córki jak miała Lorri.

Wyszedł. Otworzył drzwi Suburbana i ruszył do centrum, gdzie nocowali ostatniej nocy.

Fallgraff miała słabe nerwy. No, troszkę mu pomogłem. Przeprosił starszego pana, któremu łatał dziurę i poszedł do swojego prywatnego pokoju. Napisał dwa nazwiska. Poszedł do Dominiki.

– Proszę zadzwonić do pana Celvenna, albo sam to zrobię.

Po chwili Mike odebrał wiadomość.

« Tu Philiph Fallgraff. Bardzo mi przykro. Leonard Krause Gordon & Tellman assosiation i

Thomas Funk, menager Banku National na 50 Fremont Centre Proszę chronić moją rodzinę. »

Kiedy Mike to odczytywał, ciało Fallgraffa leżało już z dziurą w głowie na dywaniku jego prywatnego pokoju.

Musiałem się pospieszyć z tym treningiem. Nad Mikem zawisły czarne chmury.

< Posłuchaj Mike, muszę ci coś powiedzieć. Facet który chciał cię zabić, współpracuje w bardzo pośredni sposób z Gordon&Tellman Association. To międzynarodowa grupa różnych interesów. Oficialnie zajmują się bankowością i trzy czwarte ludzi tam pracujących to bankierzy. Ale reszta to złodzieje i wysokiej klasy kryminaliści. Leonard Krause koordynuje porwania dzieci w różnych celach. Powiedzmy, że Lorri miała być użyta w najmniej złym.

– W najmniej złym? – Mike mógł mówić, bo był sam.

Jeszcze nie dotarł do wozu.

– Tak. Dostarczają dzieci bardzo bogatym zwyrodnialcom. Wielką częścią tego interesu są porwania do adopcji, no może to jest lepsze, niż pozycja żony szejka. Pobieranie organów. Czasem by organ był zaakceptowany, najlepiej jak dawca jest żywy. Ostatnim, najgorszym rodzajem interesu jest podsuwanie dzieci do filmów i na ofiary.

– Boże!

– Właśnie. Bóg dopuszcza.

– Ale dlaczego?

Mike to zbyt szeroki temat, teraz chodzi o ciebie i twoje córki. Wkrótce odwołają Carmela, bo będzie musiał wybrać między rodziną a sprawą. Postraszą go, rozumiesz? Zarówno Krause, jak i Thomas Funk mają wpływowych znajomych w kręgach wojskowości i policji. W wojsku trzech generałów wie, co robi Tellman grupa.

– Czemu mi to mówisz?

– Złamałeś nogę temu facetowi i przez to wszedłeś z nimi na ścieżkę wojenną.

– Rozumiem, że policja ani wojsko nic mi nie pomoże.

– Tak. Jeżeli nie usuniesz tych facetów, wkrótce nie będzie dobrze.

Dotarł do wozu.

– Wszystko dobrze, tatusiu? – zapytała starsza.

– Tak, kochanie. Jedziemy.

< Moje córki?>

< Ty zawsze wiesz, a ja wybieram. Dlaczego?>

< Tak musi być. Zaakceptuj to. Pomagam tobie.>

< Mam szansę wykończyć któregoś z nich?>

< Do tej pory uderzyłeś jednego człowieka. Nie chcę, byś zabijał.>

< To, co mam zrobić?>

< Pomyśl.>

< Spróbować ich skłócić by się sami wykończyli.>

< Brawo. Zatrzymaj samochód na dziesięć minut. Zrobię ci szybkie szkolenie mentalne.>

< To znaczy?>

< Uśniesz. Planowałem to zrobić w nocy, ale czas nagli. Za dwie godziny będą chcieli nasłać brygadę antyterrorystyczną na hotel.>

< Ufam ci. Zrób ten trening i uśpij też moje córki. Potem po drodze pomyślę, gdzie je mogę ukryć.>

Zatrzymał wóz. Po minucie już spali. Czuwałem nad nimi. Wprowadziłem, co trzeba do jego umysłu. Od teraz stał się prawie niemożliwy do zabicia, ale miałem limit. Nie mogłem zrobić nic ani dla córek, ani dla Jane. Wiedziałem, że to o niej pomyśli. Obudzili się.

< Już? Nie czuję żadnej różnicy.>

< Poczujesz w czasie potrzeby. Będziesz odczuwał gdzie się ustawiać i kiedy. Tak obrazowo będziesz wiedział, gdzie ktoś poruszy ręka, albo strzeli. Przy większych wybuchach będziesz zawsze w bezpiecznym miejscu. To jest dar na resztę życia. Może ci się przydać i teraz, ale nie na pewno.>

< Może Jane ma coś za miastem. Nie wiem, dlaczego o niej pomyślałem. Zadzwonić do niej?>

< Nie. Ona sama się z tobą spotka. Tylko ci, co cię próbują namierzyć, będą wiedzieli również. Nie tak od razu. Jedź prosto, a potem w lewo. Będę cię prowadził.>

Po jakimś czasie poprosiłem, by się zatrzymał. Obok był duży sklep z używanymi rzeczami.

< Kup dwa telefony komórkowe >

Weszliśmy do sklepu. Po pięciu minutach miał telefony z numerami. Teraz potrzebowaliśmy identycznego wozu jak jego. W tym pomoże nam Carmel, to wiedziałem. Mike dojechał do hotelu. Wszedł na górę. W pokoju czekał Carmel i Jane.

– Mike – powiedziała tylko.

Przytuliła go serdecznie. Dziewczynki wtuliły się również.

– Będziemy potrzebować identycznego samochodu jak mój. Potem cię postraszą i nie będziesz mógł mi dłużej pomagać, dopiero jak zginą Krause i Funk. Na innych padnie strach. Zacznie się czystka.

– Czyli nikt nie będzie aresztowany? – zapytał Carmel.

– Ci ludzie mają takie poparcia, że każdy z nich czuje się bezkarny. Sprawa otrze się o szczyt FBI i Obronę istotnych spraw narodu. Jest takie biuro. Nie FEMA. Coś jak oni, ale w cieniu. Agenci mają nieograniczone pole działania. Głównie wykańczają, kogo trzeba. I nic nie przedostaje się do mediów. Reszta ucisza ewentualnych ludzi, którzy chcą coś mówić.

– Zabijają ich?

– Nie. Dają oferty nie do odrzucenia. Kiedy Fallgraff zaczął, nie wiedział, w co wchodzi. Potem był zmuszony, jednak mógł zgłosić to policji. Tylko tej dobrej, ale nie chciał. To nie była jego pierwsza sprawa.

Mike wszystko przekazywał, co mu mówiłem. Jane była z niego dumna zaś z drugiej strony, poczuła strach.

– Załatwię taki samochód. Spotkamy się w podziemnym garażu – powiedział porucznik.

Carmel posiadał inteligencie. Adres napisał na kartce. Kiedy wyszedł, Mike napisał do Jane również na kartce. Nie chciał, żeby dziewczynki słyszały.

« Masz jakiś domek w lesie, o którym nikt nie wie?»

Popatrzyła na niego. Widać, zastanawiała się. W końcu kiwnęła głową.

Za godzinę byliśmy na miejscu, w wyznaczonym garażu. Carmel miał smutną minę.

– Dostałem ostrzeżenie, tak jak mówiłeś. Muszę chronić dzieci.

– To nie potrwa długo. Góra dwa dni.

– Wierze wam – uśmiechnął się – zabiorę dzieci i żonę na urlop na tydzień. Kupimy bilet do Wenezueli. Tamci zrozumieją, że się wycofałem.

– Nic ci się nie stanie. Jak wrócisz, będzie po wszystkim.

Pojechaliśmy.

– Tatusiu, gdzie jedziemy? – zapytała Susan.

– Pojedziecie z Jane do lasu. Ma tam domek. Tata przyjedzie do was za dwa dni.

– To twój domek? – zapytałem Jane.

– Nie. Znajomej mojej mamy, ale jak będziemy się porozumiewać?

– Mam dwa nowe telefony. Znaczy, są stare. W podziemnym garażu się rozdzielimy. Musimy tam wrócić. Jeżeli są tam kamery i namierzą SUV, nie będą wiedzieli, którym ja jadę, a którym wy. Jednak szansa na to, że nas zobaczą, jest minimalna. Właśnie zaczęła się u nich panika, a to daje mam ogromną przewagę. Teraz ja jestem celem, o ile biorą to pod uwagę. Jeżeli myślą, a mam nadzieje, że tak, wiedzą, że jestem kimś, komu nie dadzą rady. Oczywiście to nie moja zasługa.

Ja pojadę swoim, a wy tym drugim. W moim zostawisz swój telefon. Potem go zniszczę. Jeżeli zaczną szukać, będą sądzić, że jesteś ze mną. Muszę spowodować, by dwóch wrogów skoczyło sobie do gardeł. Lori ci wytłumaczy. Lorri wie. Nie wie tylko imienia. I ja jeszcze również nie znam. To człowiek z Kuwejtu. Współpracuje z królem Arabii Saudyjskiej. Jego zakłady produkują broń dla rządu Arabii. Sprawa oprze się o Biały Dom.

– Coś słyszałam, że prezydent podpisał duży kontrakt tym krajem. Król Arabii coś wie albo Trump?

– Nie, nic. Oni robią swoje interesy. Po prostu król popiera tamtego człowieka, bo tamten montuje dla niego broń. Broń jest do zabijania, ale w tym świcie, to jest legalne. Prawie najgorszy interes to handel bronią, a oni nazywają go najlepszym.

Dojechali. Mike już wiedział, co ma robić. Posiadł umiejętności najlepszego agenta operacyjnego. Po chwili przyjechał Carmel.

– To ten samochód.

Wyciągnął czarną, małą skrzyneczkę.

– Musisz to zniszczyć. To wóz policyjny. Namierzą cię za pięć minut. Mike wziął skrzynkę do swojego wozu. Przytulił Susan, Lori i Jane.

– Powodzenia.

< Gdzie jest czip dzięki, któremu mogą namierzyć mój samochód?>

< Gdybym go zniszczył, samochód by się nie nadawał do jazdy. Jest w tablicy rozdzielczej. Musimy wziąć inny samochód.

< Tak, ten – pokazałem biały Cadillac Ecsalade.

– Czy tam jest jezioro?

– Nie.

W takim razie nie da się zatopić, musimy zrobić inaczej

< Powiem ci, gdzie pojedziesz z nimi.>

Ruszyliśmy. Carmel nie zrozumiał, dlaczego przywiózł samochód na darmo, ale nie zadawał pytań.

– Pojedź nim i zostaw po drodze. Po prostu zostaw. Sam weź taksówkę i jedźcie na lotnisko. Spotkasz się tam z żoną i dziećmi. Ten, kto mi pomaga, pomoże i tobie.

< Jedź pod ten adres – powiedziałem.>

< Co tam jest? >

< Kradzione samochody. Faceci wymontują cześć twojej tablicy. Jadąc mostem, wyrzucą. Dasz im swój samochód, a dla Jane kupisz drugi.>

< A starczy mi pieniędzy >

< Zobacz, co ci zostawił Carmel.>

Mike otworzył torbę. Było tam z dwadzieścia tysięcy w gotówce. Carmel podjął je z banku, ze swojego konta. Wierzył, że nikt go nie będzie specjalnie sprawdzał na lotnisku, kiedy da wiadomość, że się wycofuje. Oficjalnie można przewozić do pięciu tysięcy, ale wiedziałem, że wrogowie mają teraz większy problem niż zaczepiać porucznika. Dlatego od razu dali mu zieloną linię.

Dojechaliśmy na miejsce. Właścicielem był murzyn. Wspólnikiem inny murzyn i szczupły, ryży gość z południa.

– Dam wam ten samochód, a potrzebuję dwa stare, ale działające. Bez czipów.

– Dwa tysiące, za mniej nie da rady.

– Musicie usunąć czip z mojego SUV- a i wyrzucić gdzieś w mieście.

– Mam pomysł. Niedaleko jest knajpa, gdzie zatrzymują się kierowcy dużych ciężarówek. Czip pojedzie z którąś z nich. Tylko potrzebujemy jeszcze tysiąc – odrzekł murzyn.

Mike odliczył i po chwili jechał Czerwona Toyotą Highlander, a Jane z dziewczynkami starym  GMC Tahoe.

– Ten samochód jest brudny, tatusiu?

– Tak, kochanie. Potem go wyczyścimy. Teraz musicie jechać.

Lorri podeszła do ojca.

– Czy jesteśmy bezpieczne?

– Tak, skarbie. Tata musi jeździć i załatwiać dużo spraw, a to może być niebezpiecznie. Dlatego pojedziecie z Jane.

– Dobrze, Jane jest miła i nas bardzo lubi. Obie to czujemy.

Jane przytuliła Mike’a. On ucałował córki i pojechały. Za kwadrans wyjechał Toyotą.

– Jedziemy do Telleman&Gordon Association – powiedziałem.

– Wejdę tam jakoś?

– Tak. Będziesz wiedział jak iść, by cię nie zauważyły kamery ani strażnicy. Sam poczujesz.

– A jak już dojdę do biura? Nie ominę sekretarki…

– Ludzie chodzą do łazienki. W tym wypadku Krause sam do ciebie przyjdzie. No cóż, w toalecie nie jest zbyt komfortowo. Będę ci mówił, co masz mówić.

Wiedziałem, że mi ufa. W rzeczywistości takie dopracowanie było niewykonalne przez ludzi, ale ja człowiekiem nie byłem. Dojechaliśmy bez kłopotów. Mike wszedł do budynku, kiedy ktoś wychodził. Następnie pojechał windą. Miał opuszczoną głowę, że w kamerze nie można go było rozpoznać. Wyszedł na szóstym piętrze. Tu znajdowała się tajna sekcja. Peter Newman wyszedł na przerwę. Wracając, wszedł do toalety. Mike kopnął kawałek mydła. Peter się poślizgnął i upadł. Stracił przytomność, wówczas Mike wciągnął go do kabiny. Zabrał jego kartę i wyszedł z łazienki. Podszedł do wejścia, przeciągnął kartę i pokazał się zielony kolor. Wszedł, jakby chodził tu codziennie. Poszedł ponownie do łazienki, oczywiście innej. Po chwili wyszedł człowiek, którego szukał. Glen Krause miał czterdzieści sześć lat. Był złym człowiekiem, ale dla rodziny wyglądał na idealnego męża i ojca. Mike przystawił mu pistolet do pleców, zanim tamten zamknął rozporek.

– Mam dla ciebie wiadomość od doktora Fallgraffa. Twój kumpel Funke sypie. Prawdopodobnie Fallgraff nie żyje. Funk upozorował samobójstwo. Jeżeli chcesz uratować życie i swojej rodziny, postaraj się go skończyć, zanim on wykończy ciebie.

– Kim jesteś?

– Przyjacielem.

Uderzył Glena pistoletem w tył głowy.

Facet ocknął się po siedmiu minutach. Próbował zadzwonić do Fallgraffa. Dowiedział się od sekretarki, że dentysta jest zabity. Krause uruchomił czerwony kod.

 

Po trzydziestu minutach grupa uzbrojonych po zęby ludzi jechała do banku, gdzie pracował Funke.

Tymczasem pułkownik Lorenz połączył fakty. Dostał wiadomość o akcji. Wysłał swoich ludzi, by bronili Funka. Wiedział, że Carmel jest w drodze na lotnisko. A więc groźba podziałała. Zarówno agenci z Tellman Association, jak i ludzie pracujący dla Funke, próbowali za pomocą swoich ludzi, namierzyć rodzinę Celvenna.

Zainteresowani w końcu zlokalizowali samochód Mike’a, że jedzie na południe w kierunku Kalifornii. Wysłali człowieka, by ten znalazł czarny Suburban i spowodował jego wypadek, tak aby pasażerowie nie przeżyli. Jednakże człowiek dotarł tylko do wielkiego, osiemnastometrowego samochodu. Zarówno Mike, jak i jego dziewczynki zginęli z ich radarów.

Po czterdziestu minutach grupa antyterrorystyczna sforsowała wejście do Tellman Association. Krause poddał się i rzucił broń na posadzkę, ale został zabity strzałem w głowę. Jeden z grupy zrobił to niby przypadkowo. Oczywiście wykonywał czyjeś polecenie. Został obezwładniony przez resztę członków zespołu.

Podobna sytuacja miała miejsce w pobliżu banku. Tu doszło do ostrej wymiany ognia. Siedmiu ludzi wysłanych przez pułkownika, zginęło. Dwaj inni zostali ciężko ranni. Udało się tylko jednemu wyjść cało. Z ochrony Funke nikt nie ocalał. Sam bankier strzelił sobie w usta.

Teraz machina czystki zaczęła nabierać rozmachu i szybkości. Zawiadomiono FBI i specjalną grupę operacyjną do zabezpieczenia przed zagrożeniem interesu narodowego. Zastępca FBI nie wiedział wszystkich nazwisk zamieszanych w to osób, natomiast szef tamtej grupy, znał. Wydano polecenie i rozpoczął się czarny alarm. Czarny alarm oznacza: tylko eliminowanie i to jak najszybciej. Zastępcą FBI połączył się z rzecznikiem prezydenta i przekazał mu wiadomości. Po dwóch minutach otrzymał wiadomość.

,,Wszystkie kury zjadł lis”

Znaczyło to jedno. Wszyscy, którzy wiedzieli, cokolwiek zostali wzięci na listę zagrażających interesowi narodowemu. Pułkownik Lorenz zginął w wyniku trzech strzałów. Dostał w głowę, szyję i serce. Członkowie załogi jachtu, zabrani przez FBI, zostali również zabici. Ogólnie zginęło w ciągu kilku godzin czterdzieści sześć osób. Pozostał tylko jeden. Najbogatszy i najbardziej wpływowy. Bliski przyjaciel prezydenta. Facet organizujący czarne msze w dzielnicy Los Angeles. Malcolm Ash. Tego człowieka nikt nie mógł ruszyć. Oczywiście z ludzi.

– Pojedziesz na autostradę numer 5 w kierunku Los Angeles. Zobaczysz dwóch ludzi. Najpierw jednego – przekazałem Mikowi.

Toyota pruła na południe.

Malcolm postanowił rozmówić się z najbardziej utajonym człowiekiem. Ten gość nawet nie musiał się tłumaczyć przed prezydentem. Adam Pollen, obecnie pięćdziesięcioczteroletni miał czwarte stadium raka płuc. Lekarz dawał mu maksymalnie trzy miesiące życia. Oczywiście Adam dowiedział się o sprawie i nie mógł zrozumieć, jak Mikowi Celvennowi udało się odzyskać córkę. Uczynił wiele złego w imię dobra USA. Mimo takiej konspiracji znalazł Toyotę, która jechał ojciec dziewczynek i teraz podążał tuż za nią. Oczywiście, jako jedyny ze wszystkich obcych, wiedział, gdzie pojechała Jane. Tym razem miał swój plan i wydał odpowiednie instrukcje swoim ludziom, a brzmiały one: Nie robić nic.

– Widzisz te czarne audi?

Mike zerknął w lusterko.

– Tak.

– On zaraz cię wyprzedzi i się zatrzyma. Podejdziesz do jego samochodu i pojedziemy dalej z nim. Zostało jeszcze dwóch żywych złych ludzi. On nie jest jednym z nich.

– A kim jest.

– Kiedy zawodzi wszystko i trzeba zatrzeć ślady, wtedy on wchodzi do gry. Organizacja pod nazwą Służba Ochrony Bezpieczeństwa Narodowego. W jej skład wchodzi kilku ludzi, zwanych królewskimi sprzątaczami. A to ich szef, Adam Pollen. Pojedziesz z nim i spotkacie się z Malcolmem Ashem i dwoma jego gorylami. Adam wszystko ci wytłumaczy, ale dopiero na końcu. Miej ufność.

Po chwili Audi S8 wyprzedziło Toyotę Mike’a. Adam wstawiła na dach niebieskie policyjne światło. Mike zwolnił. Wysiadł z wozu. Adam otworzyła drzwi.

– Witaj Mike. To, kim jestem, nie ma znaczenia. Powiedz mi tylko, jak to zrobiłeś? To nie jest możliwe.

< Powiedzieć mu? – zapytał mnie Mike. >

< Powiedz mu jego nazwisko i nazwisko szejka oraz Malcolma Asha, to wystarczy.>

– Chcę mieć pewność, że moim dzieciom nic nie grozi. Chcę również mieć gwarancję, że nie stanie się nic porucznikowi Carmelowi i jego rodzinie. Oraz rodzinie Alison i jej samej.

– Chciałeś powiedzieć, kapitanowi Carmelowi. Po zakończeniu urlopu dostanie awans. Za trzy miesiące zostanie pułkownikiem, w miejsce nieżyjącego Lorenza.

– Nie powiem ci, jak to zrobiłem. Ktoś mi pomaga, Adamie. Jedziemy spotkać Asha, prawda?

Mężczyzna spojrzał zmęczonym wzrokiem na Mike’a.

– Jesteś sprawiedliwy, podobnie jak Carmel. Miałem cię zabić, ale w takiej sytuacji wątpię, żebym zdołał. Jeżeli chcesz wiedzieć, wszyscy zamieszani w porwanie twojej córki, nie żyją. Sam odbiorca pozostał żywy i Ash. Odbiorca jest poza moim zasięgiem.

– Ale nie poza moim. No może lepiej tego, kto mi pomaga. To szejk, prawda? Lubi młodziutkie dziewczynki. Pomaga władcy Arabii Saudyjskiej w interesach z bronią. Wiem kim jest.

– Podziwiam cię. Sam byłem taki jak ty, ale zszedłem na drugą ścieżkę. O jest tam. Twój największy wróg. Malcolm Ash.

Mike dostrzegł srebrnego Rolls Royce Phantoma. Zatrzymaliśmy się obok małego motelu.

– Poczekaj na mnie.

Adam udał się w kierunku wozu. Po chwili wysiadło z niego cztery osoby.

– Nie wiem, który to Ash. Widzę tam tego młodego. To członek kongresu. Leonard Knipish. Wschodząca gwiazda polityki.

– Tak. Bardzo cwany człowiek i bardzo zły – powiedziałem.

Adam wracał.

– Chodź ze mną.

Po chwili weszliśmy do pokoju.

Ash siedział, a obok niego Knipish. Towarzyszyło im dwóch osiłków.

– A więc to jest człowiek, który otworzył puszkę Pandory – powiedział Ash.

Uśmiechnął się do Mike’a.

– Zanim go zabijesz, chciałbym, aby mi powiedział, jak się to stało – Ash zwrócił się do Pollena.

– Zostaw nas samych, każ twoim ludziom iść na korytarz – powiedział Adam.

– Manuel i John, poczekajcie na zewnątrz.

– Powiem wam, kiedy będziecie mogli wejść – powiedział Adam.

Został Mike, Ash, Knipish i Pollen, tamci wyszli.

– Pytałem go, ale odpowiedź was przerasta, panowie.

– Czy wie, z kim zadarł?

– Mike? – zapytał Adam.

– To szejk Abdulah–Farah ibn Hasa, zadarł ze mną. Rakiety wyprodukowane w jego zakładach spadły tego dnia na Jemen. Poprzedniego i następnego, to znaczy dzisiaj. Jedna z nich zabiła Ahmeda Haddada. Jego rodzina zginęła kilka dni wcześniej.

– Jednego brudnego Araba mniej.

– Czemu nie sprzedałeś szejkowi swojej córki, też jest ładna, chociaż nie ma tak oryginalnej urody, jak moja Lorri?

Ash skrzywił się brzydko.

– Zabij go Pollen, nie chce go słuchać.

Adam wyjął pistolet i nakierował na pierś Mike’a, ale brunet się nie bał. Czyżby wiedział? Jak? Ja mu nic nie mówiłem.

– Wiesz co Ash? On nie jest wart mojej kuli. Zawołam twoich chłopaków. Wyszedł. Ash patrzył na Mike’a z ironią. Usłyszeli dwa strzały. Przez twarz Knipisha i Asha przeszedł strach.

Wszedł Adam.

– Zmieniłem zdanie. Nikt nie może wiedzieć.

Znowu skierował lufę na Mike’a. Strzelił dwa razy, oczywiście nie w ojca dziewczynek.  Ash dostał w brzuch, Knipish w samo serce. Skonał natychmiast.

– Zgnijesz w pudle, psie – syczał Ash.

– Poczekam na policję, ale ty? Zainteresuję szejka zdjęciami twojej jedynej córki. Z pewnością mu się spodoba. Ile ma lat? Dziesięć, prawda. Tylko rok starsza od żony proroka Mahometa, Aishy. Oni takie lubią. Powinieneś umrzeć za pięć minut. Chcesz coś powiedzieć Mike’owi.

– Niech zginie – na jego twarz malował się ból.

– On nie zginie. Ja też nie. Mike, jedź moim Audi. Twoje córki i Jane czekają. Żegnaj przyjacielu.

Podał mu kluczyki.

– Gdzie twój Suburban?

– Zamieniłem na ten, żebyście mnie nie śledzili, ale widocznie masz super informacje, Adamie.

– To nawet mnie przerasta co zrobiłeś. Przynieś papiery z wozu. Mam tam formularz. Dostaniesz moje audi jako akt darowizny. Jak nie będziesz chciał, to sprzedasz.

Mike wyszedł.

– Abhis, dlaczego on tak zrobił?

– Policja go zabije. On ma raka. Mógłby pożyć dwa miesiące. Według lekarzy. To, co zrobił teraz, będzie mu policzone za plus. Szepnę mu coś. Widzisz, taki jest Bóg. Wybaczyłby Ashowi, gdyby ten wyznał grzechy, a tak Ash umrze za kilka minut i zanim to się stanie, zobaczy moją straszną twarz.

– Nie możemy dostać szejka?

– Nie ty. Zabiją go ochroniarze króla Arabii Saudyjskiej, Mohammeda Bin Salmana. Na osobistą prośbę prezydenta Trumpa. Wyobraź sobie jak sprawa porwania twojej córki zatoczyła kręgi.

– A co z resztą zła?

– To jest pytanie do Pana.

– Powinienem wziąć ten wóz?

– Dał ci go z serca. Bierz. Mike, chyba rozumiesz, że już nikt, nigdy w życiu nie ruszy ciebie, twoich córek i Jane. Chyba wiesz od kogo to wiem, prawda?

Mike otworzył drzwi i wziął dokumenty ze skrytki. Wrócił do motelu. Adam podpisał.

– Jedź, bo niedługo przyjedzie tu policja.

Mike ruszył.

– Co z haremem szejka. Są tam jakieś kobiety wbrew własnej woli?

– To też zostanie załatwione. Tylko nie będą mogły wrócić do rodzinnych miejsc. Przynajmniej te niepełnoletnie.

– To gdzie będą mieszkać? Zostaną wolne, ale same?

– Rodzice o ile są dobrzy, zobaczą je. Dostaną wszystko, gdzieś w Ameryce południowej lub na wyspach koło Australii. Świat jest duży. Tylko będą musiały milczeć. Widzisz, jak jest.

Mike jechał spokojnie. Po kwadransie dostrzegli trzy wozy policyjne jadące od strony San Francisco.

– Mógłby żyć, ale co to za życie. Przesłuchania, tortury…

– To został tylko szejk. Szkoda, że nie dowie się, że ja wiem.

– Powiem mu. Jest kimś jeszcze. Chcesz, żeby żył?

– Kto?

– Twój szef. Nie był bezpośrednio zamieszany. Wiedział, że autobus zostanie uszkodzony, aby Tracy musiała jechać samochodem. Wiedział, że to będzie dotyczyć twojej rodziny…

– Niech go Carmel aresztuje.

Pokiwałem głową, ale oczywiście Mike nie mógł tego zobaczyć.


Mike dojechał do córek. Zostali tam razem prawie tydzień. W końcu wrócili. Gdzieś, na drugiej stronie głównej gazety zobaczył notkę: Wczoraj w wyniku zamachu terrorystycznego zginął szejk Abdulah–Farah ibn Hasa. Podejrzewa się ugrupowanie Wolny Jemen, współpracujące z ISIS.


Jane była bardzo subtelna, ale robiła wszystko by dziewczynki mniej czuły stratę matki. Dziesięć dni po zabójstwie, odbył się pogrzeb Tracy. Poza Alison i jej rodzicami, rodziną kapitana Carmela byli tylko koledzy z pracy Mike’a i oczywiście Jane.

Mike nie sprzedał domu. Jane wpadała coraz częściej. Cztery miesiące potem pocałowali się pierwszy raz. Jane nigdy nie pokazała mu trzeciego tatuażu. Zlikwidowała wszystkie. Nikt nigdy nie pytał jej dlaczego. Rok później Mike wziął z nią ślub. Zapytała najpierw Lorri i Suzan, czy zaakceptują ją jako członka rodziny. Wyraziły zgodę z wielką radością.

Zaraz, kiedy Polenn zabił Asha, powiedziałem Mike’owi, dlaczego Pan zezwala. Po prostu mu objaśniłem, co by było, gdyby nie zezwalał, to ta prostsza odpowiedź.


A ja? Cóż, wróciłem do zajęć. Mike pozostał z umiejętnościami super agenta. Jego były szef, został skazany na sześć lat więzienia. Wkrótce po odsiedzeniu wyroku zmarł na atak serca. Niestety zobaczył moją straszną twarz. Wiedział, co zrobił nie tak w życiu, lecz zamiast żałować, miał złość do wszystkich, a nie do siebie. Rozmawiałem z Panem. Objaśnił mi wszystko, dlaczego tak musi być. Zrozumiałem, ale wiedziałem, że z ludzi, zrozumieliby tylko ci nieliczni. No cóż, czasem, żeby zrozumieć Boga, trzeba być jak On.

 

Koniec.

94
bd/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 0/10 (0 głosy oddane)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.