Ilustracja: Aria

Opowieść Wigilijna Joanny Osińskiej

23 grudnia 2025

41 min

Nasza bohaterka, Joanna Osińska, to kobieta sukcesu: piękna, bezczelnie pewna siebie, opatulona w koronkową bieliznę i przekonana, że najlepsze prezenty robi sobie sama. Tymczasem w Wigilię trafia jej się… klasyczny duch. Taki od Dickensa. Z misją, morałem i medalionem. Joanna – jak to Joanna – ma zupełnie inne plany na tę noc.

Mam nadzieję, Drogi Czytelniku, że przeczytasz tę historię z dystansem, uśmiechem i może nawet delikatnym ciepłem tam, gdzie rozum przestaje, a wyobraźnia zaczyna.

PS Tak, jest to jazda bez trzymanki.
PPS Wesołych świąt, Pokątniaczki, niech Wam duch świąt sprzyja :*

Opowieść Wigilijna


Rozdział pierwszy


Wigilijny wieczór

Akt I

W przestronnym apartamencie na ostatnim piętrze wieżowca w centrum Warszawy, gdzie metr kwadratowy kosztował więcej niż roczna pensja przeciętnego Kowalskiego, mieszkała Joanna Osińska. Miejsce, w którym żyła, zdecydowanie przerastało potrzeby jednej osoby. Salon przypominał rozmiarem boisko do siatkówki, kuchnia z potężną wyspą była większa niż niejeden lokal mieszkalny, a sypialnia z łóżkiem typu king size wyglądała jak przygotowana do rozgrywek zapaśniczych. Na końcu korytarza znajdował się też pewien szczególny pokój, o którego istnieniu wiedziała tylko ona. Zawsze zamknięty na klucz, tonący w czerwonym świetle, z lustrami na suficie, hakami wbitymi w ściany, półkami pełnymi akcesoriów, które mogłyby wprawić w zakłopotanie niejednego specjalistę od BDSM, oraz drzwiami tak solidnie wygłuszonymi, że żaden sąsiad nigdy nie zgłosił skargi. Nazywała to miejsce „salonem relaksu”, choć każdy inny zapewne określiłby je bardziej dosadnie jako „pieprzydło deluxe”.

Joanna, kobieta po czterdziestce, wyglądała jak ktoś, kto znalazł sposób, by przechytrzyć czas, geny i grawitację. Jej figura przypominała dzieło rzeźbiarza: szczupła talia, szerokie biodra, a wszystko to zwieńczone długimi, blond włosami, które spływały falami aż do perfekcyjnie wyrzeźbionego tyłka. Regularnie ćwiczyła, dbając o każdy centymetr ciała, a efekty tych starań były aż nadto widoczne. Piersi, choć poprawione chirurgicznie, zachowywały naturalne proporcje. Rozmiar D wyglądał jak łaskawość natury wsparta ręką wyjątkowo subtelnego specjalisty. Osińska była kobietą sukcesu. Prowadziła agencję nieruchomości, w której obsługiwała wyłącznie klientów z najwyższej półki. Sprzedawała im apartamenty, a czasami — kiedy uznała, że klient zasługuje — zapraszała do siebie na bardziej osobistą prezentację zalet mieszkania.

Tego wigilijnego wieczoru siedziała w samym środku salonu, rozłożona na ogromnej, skórzanej kanapie i ubrana w to, co w języku reklamy bielizny określa się mianem „luksusowej pokusy”. Cała w czerni, jeśli przez „cała” rozumieć można jedynie koronkowe stringi, które ledwo zakrywały to, co powinno pozostać niewidoczne, i biustonosz push-up, który tak eksponował jej piersi, że aż prosiły się o atencję. W jednej dłoni trzymała kieliszek czerwonego wina — wypitego już wcześniej do połowy — w drugiej zaś telefon, na którego ekranie przewijały się kolejne twarze z Tindera. Z głośników telewizora cicho sączyły się kolędy, akurat „Lulajże, Jezuniu”, zaaranżowane na harfę i anielski chór. W kącie migotała choinka, samotna i nietknięta, bez choćby jednego prezentu pod nią. Osińska wyglądała jak poszukiwacz skarbów, który z uporem scrolluje, licząc, że wśród tej cyfrowej hałdy węgla znajdzie w końcu jeden diament.

Przesunęła kolejny profil i westchnęła.

— No kurwa, znowu jakiś brodacz z psem — mruknęła z rezygnacją. — A ten? „Lubię długie spacery i gotowanie”. Jasne, a ja lubię nudę i celibat. Następny. „Szukam poważnego związku”. Serio? W Wigilię? Idź się, chłopie, pomódl.

Ziewnęła szeroko. Alkohol zaczynał działać, a powtarzalność męskich twarzy nużyła coraz bardziej. Garnitury, siłownie, dzieci ukryte na drugim zdjęciu — wszystko to przewijało się jak w jakimś kiepskim show bez pointy. Powieki stawały się coraz cięższe, telefon zsunął się na jej klatkę piersiową, a kieliszek niebezpiecznie się przechylił. Kolędy przeszły w „Cichą noc”, a Joanna, z lekkim uśmieszkiem na ustach, zaczęła odpływać w sen, w którym prawdopodobnie nie było harf, ani Jezusa w żłóbku, tylko dużo bardziej cielesne przyjemności.

I właśnie wtedy, w tej idealnej ciszy wigilijnego wieczoru, coś się zmieniło.


Akt II

Powietrze w salonie nagle zgęstniało. Przypominało to moment, gdy ktoś otwiera okno na zimowe powietrze, choć przecież .wszystkie szyby w apartamencie były szczelnie zamknięte. Z kąta pokoju, tam gdzie choinka rzucała długie, migotliwe cienie, dobiegł głęboki, męski głos. Brzmiał tak, jakby wypowiadała się osoba zmęczona i znudzona, która właśnie po raz tysięczny czyta ten sam scenariusz.

— Joanna… Jo-an-na…

Joanna drgnęła, a kieliszek wysunął się z jej palców i potoczył po dywanie, rozlewając resztkę wina na jasne włosie. Najpierw otworzyła jedno oko, potem drugie. Na granicy światła i cienia, pomiędzy telewizorem a choinką, stała postać w długiej, ciemnej szacie z głęboko nasuniętym kapturem. Twarzy nie dało się dojrzeć — materiał skutecznie skrywał wszystko, co ludzkie. W kościstej dłoni postać trzymała ciężki, srebrny medalion zawieszony na grubym łańcuchu. Był wielkości męskiej pięści, a wygrawerowane na nim symbole pulsowały chłodnym, błękitnym światłem.

Postać westchnęła ciężko. Tak ciężko, że aż kaptur zafalował od siły oddechu.

— Kolejna dusza do nawrócenia… — pomyślał przybysz. — Myślałem, że w tym roku już skończyłem. Szybki przelot przez trzy etapy: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, potem morał, skrucha, łzy, happy end. I do domu.

Joanna zamrugała, przetarła oczy, po czym… zamiast piszczeć lub mdleć, po prostu uniosła brew. Usiadła prosto, poprawiła zsunięte ramiączko stanika i spojrzała na gościa z wyraźnym zainteresowaniem — mniej więcej takim, jakie miała, gdy trafiała na zaskakująco ciekawy profil na Tinderze.

— Oho — rzuciła z leniwym uśmiechem. — Święty Mikołaj?

Postać w kapturze zesztywniała gwałtownie. Medalion zadźwięczał lekko, uderzając o łańcuch.

— Nie. Nie jestem Świętym Mikołajem.

— Szkoda — odpowiedziała teatralnym tonem, opierając brodę na dłoni. — Bo jeśli miałeś się podszyć, to robisz to fatalnie. Czerwony płaszcz, broda, wielki brzuch… A tak wyglądasz w tym worku pokutnym jak żul spod Żabki.

Palce postaci zacisnęły się na medalionie.

— Jestem… — zatrzymał się w połowie zdania, robiąc przeciągłą pauzę. — Jestem duchem tej wigilijnej nocy. Przyszedłem, by…

— Tak, tak, już znam ten motyw — przerwała mu z lekkim zniecierpliwieniem, machając ręką. — Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Dickens, Ebenezer i cała reszta. — Przechyliła głowę, lustrując go od kaptura aż po sandały. — Ale powiedz mi, duchu-mikołaju… przyniosłeś mi chociaż prezent? Bo jeśli nie, to przerwałeś mi bardzo ważną sesję scrollowania. Miałam nadzieję na coś bardziej… materialnego.

Duch westchnął po raz drugi. Tym razem jak człowiek, który właśnie zrozumiał, że czeka go najdłuższa i najtrudniejsza noc w całej karierze zawodowej.

— Wyruszymy w podróż — oznajmił sztywno, unosząc medalion. — I proszę… tym razem bez komentarzy.

Joanna uśmiechnęła się szeroko, eksponując idealnie białe zęby.

— Bez obietnic, kochanie.


Akt III

Duch uniósł medalion wyżej, jakby chciał zasłonić się nim przed spojrzeniem Joanny. Błękitne światło rozlało się po ścianach, odbijając się w lustrzanych powierzchniach barku i kieliszkach do wina. Pomieszczenie na moment zyskało niemal magiczną poświatę.

— Dość tego — powiedział wreszcie, tym razem z większym zdecydowaniem, choć w jego głosie pobrzmiewała nutka desperacji. — Pora udać się w przeszłość. Zobaczysz, co zasiałaś, Joanno. I poznasz konsekwencje swoich czynów.

Joanna przewróciła oczami, po czym przeciągnęła się leniwie na kanapie. Ramiączko stanika zsunęło się jeszcze niżej, lecz tym razem nawet nie próbowała go poprawić.

— Brzmi groźnie — odparła spokojnie. — Ale zanim wyruszymy w tę podróż przez czasoprzestrzeń… mam pytanie, duchu. — Pochyliła się lekko do przodu, opierając łokcie na kolanach, co automatycznie wyeksponowało jej dekolt w sposób, który trudno było zignorować. — Powiedz, masz pod tą szatą coś ciekawego? Czy tylko kości i mgłę?

Duch zamarł na ułamek sekundy. Medalion w jego dłoni zamigotał nerwowo, jakby sam artefakt poczuł się zakłopotany.

— To… to nie ma znaczenia — wyjąkał. — Nie jestem tu po to, by…

— Och, nie ma znaczenia? — przerwała mu z udawanym oburzeniem. — Facet w moim salonie, w Wigilię, mówi mi, że to nieistotne? To już prawie zniewaga. Daj chociaż dotknąć. Sprawdzę, czy jesteś prawdziwy. Wiesz, mam doświadczenie w ocenianiu… autentyczności.

Wyciągnęła rękę w jego stronę, poruszając palcami w sposób ewidentnie kuszący.

Duch cofnął się o krok, prawie wpadając na choinkę. Lampki na drzewku zamigotały w odpowiedzi, jakby rozbawione sytuacją.

— Proszę przestać! — jego głos lekko się załamał. — To poważna misja duchowa, nie… nie randka w ciemno!

— Randka w ciemno? — Joanna wybuchła śmiechem, szczerze i bez zahamowań. — Z tobą? Pod tym kapturem możesz mieć równie dobrze twarz Ryana Goslinga, albo jakiegoś starego wigilijnego karpia. Chociaż… — zmrużyła oczy z namysłem — muszę przyznać, że masz całkiem niezły głos. Głęboki. Radiowy. Wieczorowy. Chętnie posłuchałabym, jak…

— Joanno! — przerwał stanowczo duch.

— Dobra, dobra, już — podniosła dłonie w geście kapitulacji, choć uśmiech wciąż nie schodził z jej twarzy. — Ale jak wrócimy z tej podróży w czasie, to jeszcze pogadamy o tym twoim „nieistotnym”.

Duch westchnął z ulgą tak głęboką, jakby wypuścił z siebie cały zapas powietrza.

— Doskonale. A teraz… — uniósł medalion jeszcze wyżej, a symbole rozjarzyły się intensywnym blaskiem — w przeszłość.

Joanna zamrugała do niego z figlarnym błyskiem w oku. Medalion błysnął oślepiającym światłem. Salon zaczął rozpływać się w błękitnej mgle, kolędy ucichły, ziemia pod stopami Joanny zniknęła — całkowicie i dosłownie.

— Jak będziemy się przenosić, to przynajmniej trzymaj mnie za tyłek — rzuciła zanim straciła grunt pod nogami. — Dla równowagi!


Rozdział drugi


Przeszłość

Akt I

Błękitne światło medalionu zgasło tak nagle, jakby ktoś nacisnął niewidzialny wyłącznik. Joanna i Duch zmaterializowali się w kącie niewielkiego pokoju w starym akademiku przy ulicy Kickiego. Byli całkowicie niewidzialni dla otoczenia, jednocześnie mając idealny widok na to, co miało się wydarzyć.

Pomieszczenie było dokładnie takie, jakiego można się spodziewać po tanim, studenckim lokum. Wąskie łóżko, biurko zasypane notatkami, książkami i pustymi butelkami po piwie, a na ścianie plakat z Kurtem Cobainem, który spoglądał smutno i zrezygnowanie — jakby również nie miał ochoty uczestniczyć w tym spektaklu.

Na krześle w rogu siedział chudy, nieśmiały student. W okularach, z grzywką opadającą na oczy i miną kogoś, kto wie, że dzisiejszy wieczór nie przyniesie mu nic dobrego.

Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie, niemal z hukiem. Do środka weszła młoda, dwudziestoletnia dziewczyna o wyzywającej urodzie. Policzki miała zarumienione od mrozu oraz kilku szybkich kieliszków wódki z tabasco i syropem malinowym. Jej oczy błyszczały, krótka spódniczka podciągnęła się jeszcze wyżej niż wcześniej, blond włosy były rozwichrzone, potargane przez wiatr. Za nią wszedł mężczyzna — wyraźnie starszy, przystojny, umięśniony, z tatuażami na szyi i pewnym siebie uśmiechem. Widać było, że nie zna jej współlokatora, nie zna zasad, a tym bardziej nie zamierza się nimi przejmować. Wiedział jedno — właśnie wygrał los na loterii.

— O to ja! — krzyknęła z podnieceniem Joanna, unosząc się lekko nad podłogą. — Niezbyt pamiętam ten wieczór…

— No to jesteśmy u mnie — rzuciła głośno młodsza wersja jej, chichocząc bez oporów. — Mateusz, to jest… kurde, jak masz na imię? Kuba? Bartek? Nieważne. On sobie zaraz pójdzie, prawda, kochanie?

Mateusz skinął głową. Nie podniósł nawet wzroku.

— Oskar… — mruknął mężczyzna bez entuzjazmu, po czym dodał z odrobiną złośliwości. — Może nie zaraz, ale prawda.

Oskar uniósł lekko brwi, ale nie wyglądał na zaniepokojonego sytuacją. Aśka złapała go już za skórzaną kurtkę i ciągnęła w stronę łóżka.

— Nie przejmuj się nim — rzuciła przez ramię z uśmiechem. — On lubi patrzeć. Albo udawać, że nie patrzy. Chyba jeszcze się nie zdecydował.

Oskar prychnął śmiechem i zrzucił kurtkę. W ułamku sekundy jego usta były już na szyi studentki, dłonie sięgnęły pod spódniczkę, a ona sama jęknęła — częściowo dla efektu, częściowo zupełnie szczerze.

W kącie Mateusz siedział jak zamurowany. Zacisnął dłonie na kolanach tak mocno, że aż pobielały mu palce. Ale nie odezwał się. Nie ruszył się nawet o centymetr.

Joanna unosiła się nad sceną z szerokim, rozbawionym uśmiechem. Jej dzisiejsze, czterdziestoletnie ciało w koronkowej bieliźnie wyglądało tutaj jak zjawa z innego świata — i w zasadzie tak było.

Duch westchnął ciężko, nie odrywając wzroku od sceny.

— Oto twoja przeszłość — powiedział ponuro. — Miłość, którą zlekceważyłaś. Człowiek, który kochał cię tak bardzo, że zgodził się na upokorzenie.

Osińska przekrzywiła głowę i spojrzała na chłopca z czymś pomiędzy rozbawieniem a pobłażaniem.

— Ojej, Mateusz… — mruknęła z lekkim rozczuleniem. — Wyglądał wtedy jak ten karp na wigilijnym stole. Czekał, aż ktoś go usmaży.

— To nie jest śmieszne — rzucił duch z wyraźną irytacją.

— Oj nie przesadzaj — odpowiedziała, wzruszając ramionami. — Spójrz lepiej na mnie, tę młodszą wersję. Te piersi, ten tyłek… wszystko naturalne. Zero silikonu, czysta biologia. A całuję się jak zawodowiec.

Na łóżku Asia właśnie pchnęła Oskara na materac i usiadła na nim okrakiem, jednym ruchem zdejmując mu koszulkę.

— A ten facet… — Osińska zawiesiła głos — o, nie pamiętałam, że miał aż taką klatkę…

Mateusz w kącie odwrócił głowę, ale nie wyszedł. I nie powiedział ani słowa.

Duch zacisnął palce na medalionie.

— I to ma być twoja lekcja — powiedział cicho. — Masz zobaczyć, jak raniłaś innych.

Joanna prychnęła pod nosem.

— Lekcja? Ja tu widzę dobrze spędzony wieczór. I siebie w naprawdę dobrej formie. No dalej, pokaż mi resztę.


Akt II

Młoda Joanna nie traciła ani chwili. Zanim Oskar zdążył dobrze się rozejrzeć, już wbijała palce w jego szeroką, ogoloną klatkę piersiową ozdobioną tatuażami, które wyglądały, jakby kosztowały więcej niż cały miesiąc w tym akademiku. Oskar nie pozostawał dłużny. Złapał ją za pośladki obiema dłońmi i przyciągnął do siebie, całując ją mocno w szyję. Dźwięk ich pocałunków głośno i bezwstydnie odbijał się od ścian.

— Kurwa, ale jesteś napalona — szepnął jej do ucha, delikatnie gryząc płatek.

— A ty jeszcze nie widziałeś połowy — odparła Asia z drapieżnym uśmiechem. Spódniczka podwinęła się aż do pasa. Stringi zniknęły w sekundę, rzucone niedbale w kąt pokoju — dokładnie pod krzesło, na którym siedział Mateusz. On nawet nie drgnął, nie podniósł głowy, nie spojrzał.

Oskar sprawnie pozbył się spodni, ukazując to, co — jak się okazało — stanowiło główny powód, dla którego młoda Joanna nie zamierzała spędzać tej nocy samotnie. Sprzęt, który zaprezentował, był godny najwyższej uwagi: gruby, długi, w pełnej gotowości.

Dwudziestolatka zagwizdała cicho z uznaniem.

— O, to mi się podoba — powiedziała głośno, celowo tak, by Mateusz usłyszał każde słowo.

W rogu pokoju chłopak nadal siedział sztywno, wpatrzony w podłogę. Jego ręce drżały lekko, choć starał się to ukryć. W głowie zapewne tłumaczył sobie wszystko po swojemu. „To tylko seks. To tylko ciało. Ja jestem tym ważnym. Ja jestem tym, do kogo wraca.” Ale z każdym kolejnym jękiem Joanny ten film stawał się coraz mniej przekonujący.

Na łóżku tempo narastało. Oskar złapał Asię za biodra i jednym, mocnym pchnięciem wszedł w nią głęboko. Bez ceregieli, bez romantyzmu — prosto, konkretnie. Wygięła się w łuk, jęknęła głośno i zaczęła poruszać biodrami z wprawą godną profesjonalistki z rurki.

— Tak, kurwa, właśnie tak! — krzyknęła, włosy rozsypane na plecach, piersi podskakujące w rytm ruchów.

Jednorazowy gość działał jak dobrze zaprogramowana maszyna — ręce na piersiach, biodra pracujące miarowo i głęboko. Łóżko trzeszczało, sprężyny protestowały, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Aśka co jakiś czas zerkała na Mateusza, ale nie z wyrzutami sumienia. W jej oczach błyszczała raczej chłodna satysfakcja. „Patrz” — zdawała się mówić spojrzeniem.

W końcu chłopak podniósł głowę. Tylko na chwilę, zaledwie na sekundę. Zobaczył swoją dziewczynę, rozebraną, rozpaloną, krzyczącą z rozkoszy pod obcym facetem. Zobaczył, jak ten facet porusza się w niej pewnie, jakby doskonale znał każdy centymetr jej ciała. Jak ona sama porusza się z zachwytem, jakiego nigdy nie okazała jemu. W tej jednej chwili coś w nim pękło — cicho, bez dźwięku. Potem znów opuścił głowę i zamarł w bezruchu. Siedział jak mebel, jak tło, jak krzesło, na którym leżały jej porzucone stringi.

Tymczasem dorosła Joanna, obserwująca wszystko z dystansu, patrzyła na tę scenę z szerokim, niemal nostalgicznym uśmiechem.

— Jezu… ten przegryw — szepnęła z rozbawieniem, kręcąc głową. — Siedział tam jak manekin z lumpeksu. Ani drgnął. Ani słowa. Fakt, był średni w twarzy, ale penis? Najlepszy, jaki miałam w tamtym roku. Bez konkurencji.

Duch milczał. Medalion w jego dłoni pulsował słabo, jakby i on sam zaczynał żałować, że w ogóle uczestniczy w tej misji.

Na łóżku dobiegał końca akt ostatni. Oskar przyspieszył, Asia jęknęła przeciągle, zacisnęła się na nim, a potem oboje zastygli w jednym, długim, intensywnym szczytowaniu. Gdy wszystko ucichło, opadli na siebie bez sił, dysząc ciężko.

Mateusz dalej siedział w rogu. Cicho. Nieruchomo. Niezmiennie.

Jak zawsze.


Akt III

Młoda Joanna zsunęła się z Oskara z uśmiechem na ustach i nieśpiesznym ruchem sięgnęła po papierosa z paczki leżącej na szafce nocnej. Zapaliła go, zaciągnęła się głęboko i wypuściła dym w stronę sufitu, jakby właśnie zakończyła najzwyklejszy dzień pracy, a nie zdemolowała czyjeś uczucia.

Oskar przeciągnął się, przeciął ciszę chrupnięciem karku, po czym wstał, kompletnie nagi i zaczął szukać swoich spodni. Znalazł je pod łóżkiem, wciągnął jednym ruchem, nie zadając sobie trudu, by spojrzeć jeszcze raz na dziewczynę, która przed chwilą jęczała jego imię. Włożył koszulkę, chwycił kurtkę i, jakby od niechcenia, rzucił:

— Dobra jazda. Dzięki.

Asia tylko uniosła dwa palce w geście pożegnania, nie odwracając głowy. Gość wyszedł, zamykając za sobą drzwi z hukiem. I nagle zrobiło się naprawdę cicho. Prawdziwie cicho.

Przez moment młoda Joanna leżała bez ruchu, paląc papierosa i wpatrując się w sufit. W końcu podniosła głowę i spojrzała na Mateusza.

— No i co tak siedzisz? — zapytała znudzonym głosem. — Spodziewałeś się romantycznej kolacji?

Mateusz nie odpowiedział. Nie drgnął.

— Serio, Mateusz, nie rozumiem cię. Chciałeś, żebym wróciła przed północą i nie szlajała się po barach, to wróciłam. — Przeciągnęła się, jakby chciała sprowokować kolejną reakcję, ale żadna nie nadeszła. — Nie mów, że jesteś zazdrosny. Bo to by było żałosne.

W powietrzu unosił się zapach seksu i dymu papierosowego, a światło z jednej słabej lampki nad biurkiem rzucało na ścianę cienie ich obojga — jego sztywnej sylwetki i jej półnagiego ciała.

Mateusz w końcu wstał. Powoli. Bez słowa. Podszedł do drzwi.

Joanna uniosła brwi.

— No co? Obraziłeś się? Przestań. Przecież zaakceptowałeś taki układ.

Mateusz zatrzymał się w progu. Przez moment wyglądało, jakby chciał coś powiedzieć, może nawet krzyknąć, ale tylko cicho westchnął. Po chwili wyszedł, nie odwracając się za siebie.

W rogu pokoju dorosła Joanna obserwowała to wszystko z nieczytelnym wyrazem twarzy. Uśmiech, który towarzyszył jej przez większość sceny, zniknął gdzieś po drodze. Stała w milczeniu, nagle cicha, nagle spokojna. Nawet nie drgnęła, gdy duch przemówił.

— To był moment, w którym go straciłaś na zawsze — powiedział cicho. — Po tamtym wieczorze nigdy już się nie odezwał. Nie napisał. Nie odpowiedział na wiadomości. Zniknął z twojego życia.

Joanna nie odpowiedziała od razu. Jej spojrzenie nadal było utkwione w drzwiach, przez które przed chwilą wyszedł Mateusz.

— I bardzo dobrze — powiedziała w końcu. — Był miękki. Taki cichy, bez kręgosłupa. Nie umiał walczyć. Nie potrafił mnie zatrzymać.

— Może nie chciał cię zatrzymywać — odpowiedział duch. — Może zrozumiał, że sam szacunek do siebie jest więcej wart niż twoje ciało.

Joanna obróciła się powoli w jego stronę. W jej oczach pojawiło się coś twardszego, jakby cień złości.

— Nie oceniaj mnie, duchu. Przeszłość to przeszłość. Nie jestem już tą samą dziewczyną. Wtedy robiłam to, co chciałam. I nie przepraszałam za to nikogo.

Duch skinął lekko głową, jakby oczekiwał takiej odpowiedzi.

— W takim razie czas na teraźniejszość — powiedział cicho. — Może ona przemówi ci bardziej do rozumu.

Złapał medalion w dłoń. Znów rozbłysło błękitne światło, ale tym razem Joanna nie uśmiechała się. Patrzyła w nie z czymś trudnym do zdefiniowania. To nie był strach. To nawet nie był smutek. To była… może myśl? Może coś zaczynało do niej docierać?

Ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo świat znów rozpadł się w świetlistej mgle.


Rozdział trzeci


Teraźniejszość

Akt I

Błękitne światło medalionu zgasło po raz kolejny, tym razem materializując ich w znajomym otoczeniu — w luksusowym apartamencie Joanny. Nie był to jednak ten sam wigilijny wieczór z pustą choinką i rozlanym winem. Scena rozgrywała się kilka dni wcześniej, w przestrzeni, którą Joanna nazywała „pokojem zabaw”.

Czerwone światło nadawało pomieszczeniu upiorny, niemal teatralny klimat. Skórzane fotele błyszczały od odbić, łoże z kajdankami zajmowało centralne miejsce, a ściana pełna zabawek erotycznych i lustro na suficie nie pozostawiały wątpliwości co do przeznaczenia tej przestrzeni.

— O, mój ulubiony salon relaksu! — zawołała Osińska z entuzjazmem, patrząc na całą scenerię. — Wiedziałam, że teraźniejszość będzie ciekawsza.

Duch unosił się obok niej. Jego szata falowała lekko, jakby z niesmakiem.

— Oto twoja teraźniejszość, Joanno. Nie miłość. Nie przyjaźń. Tylko władza. Wykorzystujesz ludzi, którzy dla ciebie pracują. Ludzi z rodzinami, dziećmi, kredytami. A ty płacisz im… sobą. I nazywasz to „premią”.

W tym momencie drzwi apartamentu otworzyły się cicho. Do środka weszła para pracowników. Trzydziestoletnia asystentka Ola — szczupła brunetka z nerwowym uśmiechem, w eleganckiej sukience, która wyglądała, jakby została włożona na siłę, oraz Marek — agent nieruchomości po czterdziestce, lekko łysiejący, z obrączką błyszczącą na palcu i miną mężczyzny, który po raz kolejny tłumaczy żonie, że „musi zostać dłużej w pracy”.

— Szefowo… — zaczęła Ola cicho, zamykając drzwi. — To naprawdę ta… świąteczna premia, o której pani wspominała?

Joanna była ubrana, jak na gospodynię takiego wieczoru przystało — w obcisłą, czerwoną sukienkę, opinającą każdy centymetr ciała. Uśmiechnęła się drapieżnie i podała obojgu po kieliszku szampana.

— Oczywiście, kochani. — Jej głos był miękki, lecz zawierał wyraźną nutę rozkazu. — Premia specjalna. Za lojalność, za wyniki, za… elastyczność. Rozbierajcie się. Nie mamy całej nocy.

Marek przełknął ślinę i spojrzał na Olę, potem na Joannę. Asystentka zacisnęła usta, niepewnie zaczęła rozpinać sukienkę. Marek zdjął marynarkę.

— My… doceniamy to, szefowo — wymamrotał, choć w jego głosie słychać było wszystko oprócz wdzięczności.

Gospodyni podeszła do nich powoli, jak drapieżna kotka, która właśnie upolowała dwa bezradne stworzenia.

— Wiem, że doceniacie — szepnęła, dotykając policzka Aleksandry, potem klatki jej pracownika. — A teraz pokażcie, jak bardzo.

Obserwująca scenę Osińska klasnęła cicho w dłonie.

— O, pamiętam ten wieczór! Ola i Marek — idealny duet. Ona nieśmiała, on żonaty po raz drugi. Oboje potrzebowali tej premii na raty kredytowe. A ja… cóż, lubię się dzielić sukcesem.

Duch odwrócił się gwałtownie.

— To nie jest dzielenie się. To szantaż emocjonalny. Wykorzystujesz ich zależność.

Obserwatorka spojrzała na ducha, poprawiając włosy.

— Szantaż? Proszę cię… oni sami się zgłosili. Wolny rynek, kochanie. Ja daję premię, oni dają… entuzjazm.

Na scenie Joanna popchnęła Olę na kolana przed Markiem, sama stanęła za nim i kilkoma ruchami zsunęła mu spodnie.

— Zaczynamy, dzieci — zamruczała. — Pokażcie, na co was stać.

Duch westchnął tak ciężko, że przez chwilę zdawało się, jakby chciał zgasić wszystkie czerwone lampki.

— I to ma być twoje życie? Władza za seks?

Osińska tylko się uśmiechnęła.

— Dokładnie. I powiem ci, że działa bezbłędnie. Patrz, jak się starają… no, prawie.


Akt II

Czerwone światło w pokoju zabaw pulsowało leniwie, jakby samo podkręcało atmosferę i zachęcało do grzechu. Gospodyni stała pośrodku pomieszczenia z kieliszkiem szampana w dłoni, przyglądając się Oli i Markowi z uwagą dyrygenta, który wie, że orkiestra fałszuje, lecz mimo wszystko zamierza doprowadzić utwór do końca.

— No dalej, dzieci — odezwała się słodko, choć w jej głosie pobrzmiewał rozkaz, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. — Rozbieramy się do końca. Premia sama się nie przyzna.

Ola była już w samej bieliźnie i drżała lekko, choć nie z podniecenia, lecz z czystych nerwów. Marek stał obok niej w bokserkach, a obrączka na jego palcu błyszczała w czerwonym świetle jak sygnał ostrzegawczy, przypominając o żonie, dzieciach i kredycie na mieszkanie.

Joanna podeszła pierwsza do Oli. Złapała ją za podbródek i pocałowała mocno, dominująco, nie zostawiając przestrzeni na wahanie. Ola próbowała odwzajemnić pocałunek, ale jej ruchy były tak niepewne, że całość bardziej przypominała niezręczne cmoknięcie ciotki na imieninach niż erotyczny gest. Prezesowa zaśmiała się cicho, tuż przy jej ustach.

— Spokojnie, kochanie. Nie gryzę… a przynajmniej nie za mocno.

Potem odwróciła się do Marka, złapała go za kark i przyciągnęła do siebie. Marek starał się wejść w rolę, objął ją i zaczął całować po szyi, ale w połowie ruchu zerknął na telefon leżący na stoliku. Ekran rozświetlił się krótką wiadomością od żony: „Kochanie, dzieci już śpią. Wrócisz przed północą?”

Zesztywniał na moment. Osińska zauważyła to od razu, parsknęła śmiechem i lekko go odepchnęła.

— Oj, Marek, Marek… żona czeka? — szepnęła mu do ucha. — Powiedz jej, że właśnie zamykasz ważną transakcję. Najlepiej z dwiema sypialniami i jacuzzi.

Marek zaczerwienił się jak uczniak przy tablicy, ale posłusznie skinął głową. Joanna popchnęła go na szerokie łóżko, a sama jednym ruchem zrzuciła sukienkę. Pod spodem miała tylko czarną koronkę i pewność siebie w najczystszej postaci. Ola uklękła obok, niepewnie kładąc dłoń na udzie swojej szefowej.

Akcja szybko nabrała tempa. Joanna położyła się na plecach i bez cienia wątpliwości rozkazała Markowi wejść w nią od góry, a Oli zająć się jej piersiami. Marek spełnił polecenie, choć poruszał się z dziwną urzędową dokładnością, jakby wypełniał formularz w skarbówce. Ola lizała sutki z zapałem ucznia walczącego o szóstkę, ale było widać, że wolałaby być teraz gdzie indziej. Najchętniej w domu z mężem i dziećmi, przy „Kevinie sam w domu”.

W pewnym momencie Marek przyspieszył. Jego szefowa jęknęła głośno, unosząc biodra w rytmicznych ruchach. Ola próbowała pomóc ręką, choć jej wysiłki bardziej przeszkadzały, niż faktycznie coś wnosiły.

— Ola, kochanie — wysapała między kolejnymi jękami — pamiętaj, że jutro masz odebrać dzieciaki z przedszkola. Nie chcę, żebyś zaspała przez… nadmierny wysiłek.

Ola pisnęła cicho i zaczerwieniła się aż po uszy. Marek w tym samym momencie spojrzał w sufitowe lustro. Zobaczył w nim siebie: łysiejącego faceta z brzuszkiem, pieprzącego własną szefową, podczas gdy asystentka liże jej piersi. Wyglądał, jakby właśnie zrozumiał, że to nie sen, lecz kolejny punkt w harmonogramie zatytułowanym „jak spłacić alimenty”.

Joanna doszła pierwsza. Głośno i teatralnie, zaciskając się na Marku tak mocno, że ten niemal krzyknął. Zaraz potem kazała Oli wypiąć się przed Markiem i skierowała jej głowę między swoje uda. Brunetka spełniła polecenie, choć tak niepewnie, że o mało nie straciła równowagi. Marek wszedł w nią bez ogródek, lecz w połowie ruchu zadzwonił jego telefon. Dzwonek „Last Christmas”. Żona.

Szefowa wybuchła śmiechem prosto w krocze Oli.

— Odbierz — wysapała. — Powiedz, że właśnie śpiewacie kolędy w biurze.

Marek zamarł w pół pchnięcia. Telefon dzwonił uparcie dalej. Osińska, obserwująca całą scenę z boku, ocierała łzy śmiechu.

— O Boże, pamiętam ten dzwonek! — zachichotała. — Biedny Marek, prawie dostał zawału. 

Duch stał nieruchomo, a medalion w jego dłoni pulsował słabym światłem.

— I to cię bawi? — zapytał chłodno. — Ich upokorzenie?

— Bawi? — uśmiechnęła się szeroko. — To jest sztuka negocjacji, duchu. Wszyscy wyszli zadowoleni. Ja dwa razy. Oni z premią. Win-win.


Akt III

Scena na łóżku wchodziła w drugą rundę. Joanna uklękła przed Markiem, demonstrując Oli, jak powinna wyglądać „świąteczna premia ustna”. Marek stał z miną człowieka, który właśnie wygrał los na loterii, ale wciąż obawia się, że ktoś zaraz odbierze mu kupon.

Ola przyglądała się z mieszaniną fascynacji i niepewności. Po krótkim wstępie asystentka przejęła rolę szefowej i starała się naśladować jej ruchy, jednak wyglądała tak, jakby pierwszy raz w życiu trzymała coś innego niż pilot do telewizora.

Stojąca przy duchu obserwatorka patrzyła na całą scenę z zaciętą miną.

— Ta asystentka była do niczego — poruszyła się. — Serio, Marek prawie zasnął. Zaraz, zaraz… patrz, właśnie próbuję jej pokazać, jak się to robi porządnie. Chodź no tu, Ola. Głębiej, dziewczyno!

Wyciągnęła rękę, jakby naprawdę miała zamiar wejść w scenę, złapać Olę za włosy i poprowadzić jej głowę. Jej palce jednak przeszły przez powietrze — nic nie poczuła.

Zmarszczyła brwi i spróbowała ponownie, tym razem chcąc dotknąć własnego ramienia na łóżku. Znów bez skutku. Jakby oddzielała ją od akcji niewidzialna bariera.

Duch uniósł medalion, a błękitne światło zamigotało ostrzegawczo.

— Nie możesz ingerować — powiedział spokojnie, a w jego głosie pobrzmiewał ten mentorski ton. — Jesteś tylko obserwatorką. To poważne sprawy, nie zabawa interaktywna.

Odwróciła się do niego gwałtownie, a jej oczy błyszczały gniewem i rozbawieniem jednocześnie.

— Zazdrościsz? — warknęła, podchodząc bliżej. — Czy wolisz podglądać? Często tak robisz? Kręci cie to, co? No przyznaj się. Zakradasz się tak wieczorami do mieszkań, Mikołaju spod ciemnej gwiazdy, i robisz sobie seanse na żywo? Zgadłam?

Duch westchnął — po raz kolejny tej nocy — i uniósł medalion wyżej. Błękitna poświata otuliła Joannę niczym kokon.

— Dość! — powiedział stanowczo. — Jeśli nie potrafisz w ciszy analizować swojego zachowania, to przynajmniej rób to w bezruchu.

Osińska zamarła w pół kroku. Nogi rozstawione, ręka wciąż uniesiona, usta otwarte jak do riposty. Nie była w stanie poruszyć się ani o milimetr. Tylko oczy miała wolne — wodziły nerwowo w lewo, w prawo, w dół, na scenę.

— Ty skur… — zaczęła, próbując się poruszyć — Serio? Zamrażasz mnie? To twoja wersja gry wstępnej w Hana Solo?

— To wersja pod tytułem „daj mi dokończyć lekcję” — odpowiedział duch, próbując brzmieć surowo, choć w jego tonie słychać było nutę rezygnacji.

Na łóżku scena trwała dalej. Joanna brała Marka głęboko do gardła, Ola próbowała ją naśladować, ale wychodziło to tak niezdarnie, że bardziej przypominało kichnięcie niż cokolwiek innego.

Zamrożona podróżniczka przewróciła oczami.

— No dobra, dobra… — mruknęła z wyraźnym sarkazmem. — Nie ruszam się. Ale przynajmniej mam świetny widok. Pierwszy rząd, VIP. Spójrz tylko na te moje cycki w akcji. Doktor Stefanopulos, czy jak mu tam, się postarał.

Duch zacisnął dłoń na medalionie.

— Pomilcz choć przez chwilę.

— Nie mogę się ruszać, ale mówić mogę. To nie do końca fair, nie sądzisz? — odparła słodko. — Ej, duchu… jak już mnie odmrozisz, może sam spróbujesz? Obiecuję, że będę delikatna.

Nie odpowiedział. Jedynie westchnął tak głęboko, że aż zdawało się, jakby czerwone światło w pokoju przygasło na moment.

Z łóżka dobiegł przeciągły jęk Joanny — finałowy, pełen jednoczesnej ulgi. Tuż po tym Marek drgnął gwałtownie, a z jego ciała wystrzelił gorący, obfity strumień, który spadł na nagie brzuchy i piersi obydwu kobiet, znacząc ich skórę lśniącymi, białymi kroplami. 

Joanna, nadal unieruchomiona, uśmiechnęła się szeroko.


Akt IV

Scena w pokoju zabaw powoli dogasała. Marek ubierał się w pośpiechu, unikając wzroku Oli, która nerwowo zapinała stanik i co chwilę zerkała na telefon — zapewne sprawdzała, ile wiadomości przysłał mąż. Joanna leżała na łóżku naga i rozpromieniona, popijając resztkę szampana z kieliszka jak po udanym spotkaniu biznesowym.

— Świetna robota, zespół — rzuciła leniwie. — Premia wpłynie jutro. A teraz spadajcie do tych waszych rodzin. Świąteczne obowiązki nie poczekają.

Ola i Marek wymamrotali podziękowania, czerwoni jak buraki, i niemal wybiegli z apartamentu. Drzwi zamknęły się za nimi cicho, niemal z ulgą.

Duch odczekał, aż pokój całkowicie opustoszeje, po czym odwrócił się do zamrożonej Joanny. Błękitna poświata wokół niej zgasła. Mogła się znowu ruszyć. Rozprostowała ramiona z teatralnym westchnieniem, jak aktorka kończąca przedstawienie.

— No wreszcie — mruknęła, masując nadgarstki. — Myślałam, że zostawisz mnie tak na wieki. Bardzo niegrzecznie, duchu.

Duch wskazał na puste łóżko, a jego głos zabrzmiał głęboko i poważnie.

— To, co właśnie widziałaś, to nie jest władza. To wykorzystywanie ludzi. Bierzesz ich słabości, potrzeby, ich rodziny i zamieniasz w zakładników. Płacisz własnym ciałem za lojalność, której i tak nie masz. Oni cię nie szanują, Joanno. Boją się. Albo cię potrzebują. Ale to nie jest życie. To pasożytnictwo.

Osińska podeszła do łóżka, usiadła na brzegu i poprawiła włosy z nonszalancją, jakby właśnie zakończyła zwykłą prezentację dla zarządu. Uśmiechnęła się tym swoim drapieżnym, pewnym siebie uśmiechem.

— Ojej, duchu… jakie wielkie słowa — powiedziała słodko. — Wykorzystywanie? Oni sami chcieli. Premia to premia! Marek ma kredyt, Ola marzy o wakacjach z dziećmi. Ja im daję szansę na ekstra kasę, oni mi chwilę relaksu. Wszyscy są zadowoleni. Nikt nie płacze, nikt nie dzwoni do PIP-u. Win-win.

Duch zesztywniał. Jego szata zafalowała lekko, jakby z oburzenia.

— Oni nie mieli wyboru! Są od ciebie zależni.

Kobieta wzruszyła ramionami.

— Wybór zawsze istnieje. Mogą zmienić pracę. Albo być lepsi w łóżku bez premii. Ja nikogo nie zmuszam. Po prostu… motywuję.

Duch otworzył usta, jakby miał coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie tylko westchnął — po raz kolejny tej nocy — i uniósł medalion.

— Ostatnia wizyta — oznajmił cicho. — Przyszłość. I oby coś w końcu do ciebie dotarło, bo ja powoli tracę nadzieję.

Osińska wstała, podeszła bliżej i poklepała go po ramieniu — choć jej dłoń przeniknęła przez materiał jak przez mgłę.

— Spokojnie, świętoszku — zamruczała z zadziornym uśmiechem. — Zobaczmy, co tam dla mnie masz.

Medalion zabłysnął po raz kolejny. Pokój zabaw zaczął się rozmywać w błękitnej mgle.


Rozdział czwarty


Przyszłość

Akt I

Błękitna mgła rozstępowała się tym razem wolniej, jakby sam medalion zwlekał z ukazaniem kolejnej sceny. Gdy obraz wreszcie się wyostrzył, Osińska i Duch znów stali w tym samym apartamencie. Tym samym, jednak zupełnie nie do poznania.

Salon nadal był ogromny i pełen luksusu, jednak wszystko wokół sprawiało wrażenie martwego. Na meblach osiadał kurz, w kącie stała sztuczna choinka bez lampek, a na stole zalegały resztki jakiegoś mrożonego dania. Obok butelka wina — ta sama marka co niegdyś, najwyraźniej już trzecia w tym tygodniu. Z telewizora cicho sączyły się kolędy, lecz nikt ich nie słuchał.

Na kanapie siedziała… jakaś starsza pani.

Jej włosy straciły swą objętość, farbowane na blond, który dawno stracił naturalność. Twarz nadal wyglądała na wygładzoną, zapewne dzięki magii chirurgii estetycznej, choć estetyką ciężko było to nazwać. Piersi, niegdyś powód do dumy, smętnie opadały pod świątecznym swetrem z reniferem. Sylwetka, o którą tak dbała, straciła bez pamięci swoje dawne kształty i jędrność. Tylko oczy pozostały takie same — niebieskie, figlarne — choć teraz patrzyły w ekran telefonu z rezygnacją kogoś, kto dobrze wie, że niczego tam już nie znajdzie.

Przesuwała profile na Tinderze. Lewo. Lewo. Lewo.

— „Nie interesują mnie starsze panie” — przeczytała na głos jedną z wiadomości. — „Babcia, idź na bingo.” Kurwa mać.

Rzuciła telefon na stolik i sięgnęła po kieliszek. Jej dłonie lekko się trzęsły. W mieszkaniu panowała głucha cisza — ani dzwonków, ani powiadomień, żadnych głosów dzieci wołających „babciu”. Żadnych przyjaciół. Żadnych kochanków. Tylko ona, wino i kolędy snujące się w tle jak duchy przeszłych świąt.

Obok unosił się Duch. Spojrzał na obecnie czterdziestoletnią Joannę — wciąż ubraną jedynie w koronkową bieliznę — po czym wskazał medalionem na starszą wersję kobiety.

— Oto twoja przyszłość, Joanno — powiedział cicho, z powagą, której nie zakłócała już nawet rezygnacja. — Samotność. Nikt cię nie chce. Nikt cię nie pamięta. Na Tinderze trudno znaleźć kogoś, kogo zainteresowałby twój profil. Bez rodziny, bez przyjaciół. Zostajesz tylko ty i butelka. Efekt tego, jak traktowałaś ludzi. Tak to się kończy.

Czterdziestoletnia Joanna długo wpatrywała się w swoją starszą wersję, nie odzywając się ani słowem. Po raz pierwszy tej nocy nie miała na końcu języka żadnego zboczonego komentarza. Jej oczy się zwęziły.

— To… ja? — zapytała cicho.

— Tak. Jeśli niczego nie zmienisz — odpowiedział Duch.

Starsza westchnęła ciężko, dolała sobie wina i odwróciła wzrok w stronę okna. Za szybą rozciągało się ośnieżone miasto, ciche i odległe. W jej oczach nie było łez. Tylko pustka — głęboka, przejmująca pustka człowieka, który kiedyś miał wszystko, a teraz nie ma już nic.

Osińska przełknęła ślinę. Po chwili, bardzo powoli, uśmiechnęła się.

— No dobra — mruknęła. — Przynajmniej wino wciąż to samo. Ale wiesz co, duchu… to się da naprawić.

Duch poruszył się niespokojnie. Trudno było powiedzieć, czy uniósł brew, czy zmarszczył to, co miał pod kapturem.

— Co masz na myśli?

Nie odpowiedziała nic. Tylko spojrzała na medalion w jego dłoni — ten srebrny, ciężki, pulsujący znajomym błękitnym światłem — i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.


Akt II

Dojrzała Joanna wciąż siedziała na kanapie, wpatrzona w pusty ekran telewizora, gdzie właśnie leciała „Szklana Pułapka”. Obok niej stała w eterycznej aurze jej czterdziestoletnia wersja, patrząc na siebie z mieszaniną współczucia i… kalkulacji.

Nagle jej wyraz twarzy się zmienił. Oczy zaszkliły się łzami, ramiona opadły, dolna warga zadrżała. Oscarowa rola w pełnej krasie.

— Duchu… — powiedziała drżącym głosem, powoli odwracając się w jego stronę. — Masz rację. Całkowitą rację. Ja… ja nie chcę tak skończyć. Sama, stara, nikomu niepotrzebna… To okropne.

Głos jej się załamał, zrobiła krok w stronę Ducha, wyciągając ręce w geście wdzięczności.

— Dziękuję, że mi to pokazałeś. Naprawdę… dziękuję.

Duch zesztywniał, najwyraźniej zaskoczony tą nagłą przemianą po całej nocy pełnej złośliwych żartów i lekceważenia.

— Joanno… — zaczął ostrożnie, pochylając się nad nią. — Czy to znaczy, że…

W tym samym momencie jej dłoń, szybka jak u wprawionego kieszonkowca, wsunęła się pod jego szatę, zacisnęła na łańcuchu i jednym szarpnięciem wyrwała medalion. Metaliczny dźwięk pękającego ogniwa przeciął ciszę.

Duch krzyknął. Naprawdę krzyknął, jego głos zabrzmiał wysoki, pełen paniki.

— Joanno! To nie zabawka! Oddaj go natychmiast!

Odskoczyła o krok, ściskając artefakt w obu dłoniach. Na jej twarz powrócił szeroki, zadziorny, triumfalny uśmiech.

— Zobaczymy, do czego to cacko jest zdolne — powiedziała słodko, obracając artefakt w palcach.

Błękitne symbole rozjarzyły się jeszcze jaśniejszym światłem, jakby reagując na nowy dotyk.

Duch rzucił się w jej stronę, ale Osińska uniosła medalion i wycelowała w niego.

— Stop — rzuciła krótko.

Błękitny promień wystrzelił z artefaktu, oplótł Ducha niczym sieć. Zamarł w pół kroku. Jego szata znieruchomiała, kaptur zastygł, nawet mgła pod spodem przestała się poruszać.

— Joanno… — wycedził przez zaciśnięte zęby, głosem napiętym jak struna. — To skrajnie nieodpowiedzialne…

— Wow… — Zdumiona popatrzyła na medalion.

Przekręciła jeden z symboli — czysta intuicja, ale zadziałało. Jej ciało zamigotało i po chwili zmaterializowało się całkowicie. Nie była już tylko widmem — była realna, fizyczna, ciepła. Starsza Joanna drgnęła i podniosła wzrok.

— Co jest…? — wyszeptała, wpatrując się w młodszą siebie stojącą pośrodku salonu w koronkowej bieliźnie.

Młodsza uśmiechnęła się szeroko i zaczęła podchodzić powoli, kołysząc biodrami.

— Cześć, stara ja — zamruczała niskim głosem. — Wyglądasz… no, powiedzmy, że przydałoby ci się towarzystwo.

Gospodyni zamrugała. Jej oczy rozszerzyły się — nie ze strachu, a z rozpoznania i… zainteresowania.

— To sen? — zapytała ochrypłym głosem.

— Lepsze niż sen — odparła młodsza, klękając przed kanapą. Położyła dłonie na kolanach starszej wersji, delikatnie rozsunęła je. — To ja. Najlepsza wersja mnie. I przyszłam cię rozruszać.

Starsza Joanna nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie — westchnęła głęboko, gdy młodsze dłonie wsunęły się pod sweter i odnalazły znajome, wciąż wrażliwe miejsca. Osińska nachyliła się i pocałowała ją w szyję — powoli, czule, z tą samą drapieżnością, która nigdy jej nie opuszczała.

— Patrz na nas — wyszeptała do ucha starszej, zsuwając sweter z jej ramion. — Ja i ja. Idealny duet.

Starsza zamknęła oczy i jęknęła cicho, gdy palce młodszej wsunęły się pod spodnie i bezbłędnie odnalazły drogę. Młodsza usiadła na niej okrakiem — koronka ocierała się o jedwabną podomkę, ręce wędrowały po twarzy, po już nie tak idealnych piersiach. Po całym tym ciele, które kiedyś było dumą, a teraz pragnęło dotyku.

— Nadal umiesz, prawda? — mruknęła młodsza, delikatnie gryząc płatek jej ucha. — Nadal lubisz…

Starsza nagle złapała ją za włosy — mocno, zaskakująco stanowczo — i przyciągnęła do siebie. Pocałunek był głęboki, głodny, pełen kilkunastu lat stłumionego pragnienia. Ich ciała zderzyły się na kanapie — jedno jędrne, drugie zmęczone, lecz obydwa dokładnie wiedzące, czego chcą.

Duch, zamrożony w kącie, patrzył na wszystko z niedowierzaniem, jeśli pod kapturem miał twarz, to teraz jego oczy, byłyby teraz szeroko otwarte.

— Joanno… — wykrztusił tylko, z rozpaczą w głosie.

Osińska  oderwała się od ust starszej, spojrzała na niego z triumfem i mrugnęła figlarnie.

— Cicho, duchu. Oglądaj i ucz się. To się nazywa samozadowalanie. Dosłownie.


Akt III

Starsza kobieta leżała rozłożona na kanapie, z podomką swobodnie układałającą się na poduszkach. Po raz pierwszy od lat wyglądała jak żywa kobieta, a nie muzealny eksponat samotności. Między jej nogami klęczała młodsza wersja — palce wciąż głęboko w środku, kciuk na łechtaczce, usta na szyi. Obie dyszały ciężko, splątane włosami, spocone od własnej ekstazy.

Starsza doszła pierwsza — głośno, długo, z jękiem tak intensywnym, że kieliszek na stoliku zadrżał. Młodsza tuż po niej, zaciskając uda na własnej dłoni, gryząc wargę niemal do krwi. Przez chwilę w salonie słychać było tylko przyspieszone oddechy i ciche „kurwa mać” wydobywające się z ust starszej kobiety, która najwyraźniej zapomniała, jak to jest szczytować z kimś innym niż własna, znudzona dłoń.

Osińska powoli się odsunęła, oblizała palce z teatralnym uśmiechem i spojrzała na starszą wersję siebie z czystą, narcystyczną czułością.

— No i co, stara? — zamruczała, głaszcząc ją po udzie. — Lepsze niż z tymi wszystkimi amatorami, co?

Otworzyła oczy, spojrzała na swoją młodszą kopię i roześmiała się ochrypłym głosem.

— Kurwa… nikt nigdy nie wiedział, czego chcę, tak dobrze jak… ja sama. To jest zupełnie inny poziom. Dokładnie tak, jak lubię. Mocno, długo i bez tego pieprzenia o uczuciach.

Młodsza skinęła głową z zadowoleniem, jakby właśnie zdobyła mistrzostwo świata w samozaspokajaniu.

— Właśnie. Kto zna mnie lepiej niż ja? Nikt. Zero zaskoczeń, zero rozczarowań. Idealny kochanek: ja. Idealna kochanka… też ja!

Obie parsknęły śmiechem i znów złączyły się w leniwym pocałunku — smakując siebie dosłownie i w przenośni.

Po chwili młodsza oderwała się, spojrzała na swoje wciąż drżące ciało i westchnęła.

— Ale wiesz co… — powiedziała z lekkim namysłem. — Czegoś tu brakuje.

Starsza uniosła brew. Młodsza Joanna uśmiechnęła się zadziornie, podniosła medalion, który wciąż trzymała, i spojrzała na zamrożonego w kącie Ducha.

— Brakuje… męskiego akcentu. Takiego na zawołanie. Bez gadania, bez komplikacji. Po prostu sprzęt. Dobry sprzęt.

Duch, choć unieruchomiony, jakby przeczuł, co nadchodzi. Spod kaptura dobiegł stłumiony, paniczny dźwięk.

Osińska przekręciła jeden z symboli na medalionie, skupiła się i wycelowała błękitne światło prosto w Ducha.

— No dalej, maleńki… dorzuć mu penisa. I to nie byle jakiego. Najlepszego, jakiego miałam.

Błękitna smuga wystrzeliła i uderzyła w jego szatę. Materiał zafalował, po czym wyraźnie wybrzuszył się w kroczu. Wybrzuszenie było… imponujące. Gotowe do działania. Duże. Bardzo duże.

Młodsza zagwizdała z uznaniem.

— Oho! Działa! Patrz tylko na to cudo!

Duch wydał z siebie dźwięk będący mieszanką szoku, protestu i duchowej rozpaczy.

— Joanno… to jest… to jest absolutnie nie do przyjęcia…

— A tam cicho być! — przerwała mu, obracając medalion w palcach. — Jeszcze nie skończyłam.

Przekręciła symbol jeszcze raz.

— Podwójna zabawa nigdy nie zaszkodzi.

Drugi błysk. Drugie wybrzuszenie. Teraz pod szatą Ducha rysowały się dwa idealnie symetryczne, imponujące członki.

Młodsza klasnęła w dłonie jak dziecko, które właśnie dostało dwa prezenty w jednym opakowaniu.

— Perfekcyjnie! Podwójna przyjemność, zero gderania!

Starsza Joanna uniosła się na łokciach, spojrzała i wybuchnęła takim śmiechem, że aż ją zatkało.

— Kurwa, to będzie najlepsza Wigilia w historii.


Akt IV

Osińska nie czekała na dalsze protesty. Jednym ruchem szaty zsunęła Ducha na kanapę — eteryczny, ale teraz bardzo materialny w strategicznych miejscach. Jej wiekowa wersja już czekała, rozchylając nogi z entuzjazmem, którego nie okazywała od dekad.

— No dalej, duchu — powiedziała młodsza, popychając go lekko. — Pokaż, co potrafisz z tym nowym wyposażeniem.

Duch próbował się opierać — ręce uniósł w geście „stop”, usta otworzyły się do kolejnego „to niedopuszczalne” — ale artefakt miał inne plany. Jego biodra same ruszyły naprzód. Pierwszy penis — ten po lewej — wszedł w młodszą Joannę głęboko, idealnie, dokładnie pod takim kątem, jaki ona sobie wyobraziła. Drugi — po prawej — znalazł drogę do starszej, która westchnęła głośno i złapała Ducha za kaptur, przyciągając bliżej.

— O kurwa, tak… — wysapała starsza, biodra unosząc się mu naprzeciw. — Dokładnie tak mocno, jak lubię. Żadnych ceregieli.

Osińska usiadła na nim głębiej, zaciskając się wokół niego, ręce na jego szacie, paznokcie wbijające się w materiał.

— Widzisz, duchu? — jęknęła, poruszając się powoli, okrężnymi ruchami. — Zero pytań „czy dobrze”, zero „wolniej”. Tylko wbijasz się idealnie. Głęboko. Szybko. Tak, jak ja chcę.

Duch jęknął — nie z przyjemności, raczej z całkowitej utraty kontroli. Jego ręce, mimo protestów umysłu, powędrowały tam, gdzie trzeba: jedna na jędrny tyłek młodszej, druga na biodro starszej. Biodra pracowały rytmicznie, dwa penisy działały jak dobrze naoliwiona maszyna — wchodząc, wychodząc, wypełniając obie Joanny jednocześnie.

Starsza Joanna wygięła się w łuk uwidaczniając podskakujące rytmicznie piersi.

— Tak… mocniej… o tak, dokładnie w to miejsce… — dyszała, oczy zamknięte. — Nikt nigdy nie trafiał tak idealnie. Bo nikt nie wiedział, czego chcę tak jak ja sama.

Młodsza muskała ustami warg swojej drugiej ja, dysza i łapczywie szukając językiem jej języka, kciukiem masując sobie łechtaczkę dla dodatkowego efektu.

— Inny poziom rozkoszy — wysapała, patrząc na starszą siebie z błyskiem w oku. — Patrz na nas. Ja pieprzę siebie. Dosłownie. A ty tylko dostarczasz sprzęt.

Duch próbował coś powiedzieć jednak zza szaty wyszło mu tylko stłumione charczenie, gdy obie Joanny zacisnęły się na nim jednocześnie. Kanapa skrzypiała żałośnie, medalion na stoliku pulsował w rytm ich ruchów, jakby sam artefakt był podekscytowany.

Zmieniły pozycję — młodsza stanęła na czworakach na kanapie, starsza położyła się pod nią, twarzą do jej krocza i obie zaczęły taniec języków na swoich najwrażliwszych punktach. Duch, posłuszny magii, wszedł od tyłu w obie dziurki młodszej wersji Joanny. Obie jęczały w harmonii — jedna z wypełnienia, druga z smaku siebie samej i magicznego dodatku.

— Kurwa, to jest to — krzyknęła młodsza, biodra pchające się do tyłu. — Głębiej, duchu, głębiej!

Duch pracował jak w transie. Ręce trzymały pośladki, biodra wbijały się mocno, rytmicznie, bez chwili przerwy.

Finisz nadszedł falą, potężną i niepowstrzymaną, jak burza rozrywająca niebo. Najpierw starsza Joanna krzyknęła głośno, jej głos odbił się echem w mrocznym pokoju. Ciało zadrżało w spazmach ekstazy, mięśnie napięły się jak struny instrumentu, a fale rozkoszy przetaczały się przez nią raz za razem, zostawiając skórę pokrytą potem i drżeniem. Oczy zamknęły się na chwilę, ale gdy otworzyła je ponownie, ujrzała chaos przed sobą: jej młodsza ja wiła się w agonii przyjemności.

Orgazm uderzył jak tsunami, bezlitosne, pochłaniające wszystko. Ciało wygięło się pawie nienaturalnie, paznokcie wbiły w prześcieradło, a mięśnie pochwy zacisnęły się tak mocno wokół członka ducha, że ten prawie upadł, chwiejąc się na granicy materialności.

Ostatecznie i duch nie wytrzymał — artefakt zadecydował za niego. Wybuchł w drugiej dziurce młodszej Joanny, wypełniając ją taką magiczną ilość połyskliwego płynu, że wylewał się on bez końca, spływając strumieniami po skórze, lśniąc w świetle księżyca jak rtęć zmieszana z gwiazdami. Zapach był oszałamiający — słodki, metaliczny, z nutą zakazanej magii.

Starsza Joanna, wciąż drżąca od własnych uniesień, patrzyła na to wszystko z mieszaniną zazdrości i pożądania.

— Chcę… — wyszeptała chrapliwie, jej głos pełen żądzy, która paliła jak ogień.

Nie czekając na reakcję, chwyciła drugiego penisa ducha w swoje doświadczone dłonie. Jej palce owinęły się wokół niego mocno, łapczywie, z determinacją kobiety, która wie, czego pragnie. Patrząc w ciemność jego szaty, szybkimi, rytmicznymi ruchami, ślizgała się po gładkiej powierzchni, pocierając czubek kciukiem, by wydobyć każdą kroplę.

Duch jęknął eterycznie, jego forma migotała. 

— Tak… zalewaj nas… srebrzysto-brokatowym płynem… — mruczała starsza Joanna, jej oczy błyszczały szaleństwem.

Młodsza, wciąż w ekstazie, dołączyła do niej, wspólnymi siłami pragnąć pokonać wolę ducha.

Po chwili eksplodował ponownie. Fala srebrzysto-brokatowego płynu wystrzeliła niczym fontanna, zalewając je obie całe. Strumienie lśniły w powietrzu, opadając na ich piersi, brzuchy, uda, mieszając się z ich potem. Brokatowe drobinki migotały na skórze, tworząc wzory jak gwiazdozbiory, a one obie, starsza i młodsza, wiły się z zachwytem w tym morzu magicznej esencji. Płyn ściekał po ich ciałach, wypełniał zagłębienia, a duch, cały wyczerpany, unosił się nad nimi, patrząc, jak ich ciała lśnią jak żywe posągi bogiń rozkoszy.

Obie Joanny opadły na kanapę, dysząc ciężko, splątane, spocone, z uśmiechem triumfu na twarzach. Duch osunął się obok, z szata zmiętą w nieładzie i dwoma penisami wciąż drżącymi po akcji.

— Najlepsza… Wigilia… w życiu — wysapała starsza Joanna, głaszcząc młodszą po włosach.

Duch wydał z siebie dźwięk, który brzmiał jak ostateczna kapitulacja wszechświata.


Epilog


Osińska wciąż obracała medalion w dłoni, z figlarnym błyskiem w oku. Jej starsza wersja leżała obok z szerokim, zadowolonym uśmiechem, dysząc ciężko — jakby właśnie odkryła, że starość jednak ma swoje zalety. Duch zasiadł zrezygnowany na fotelu, mamrocząc coś pod nosem o duchowej emeryturze.

— Wiesz co? — powiedziała Osińska, unosząc medalion. — To cudo jest genialne. Dwa penisy to dopiero początek. A jakby tak… macki? Takie jak w tych japońskich kreskówkach, co to wszystko naraz… wszędzie… o kurwa, to by była dopiero zabawa!

— Zrób to! — Starsza Joanna parsknęła śmiechem i przytaknęła energicznie — Natychmiast. Chcę macki przed śmiercią.

Osińska skupiła się, przekręciła jeden z symboli — najbardziej kręty, najbardziej obiecujący. Błękitne światło zamigotało, medalion zawibrował. Najpierw delikatnie, potem coraz mocniej.

— O, reaguje! — zawołała z entuzjazmem. — Jeszcze trochę i…

Wibracje przeszły w drżenie, potem w szaleńcze trzęsienie. Symbole zapłonęły niestabilnym blaskiem, błękit przechodził w czerwień, w fiolet, w coś, co przypominało miniaturową eksplozję supernowej.

Duch podniósł głowę gwałtownie, jego głos przeciął przestrzeń:

— Joanno! Przestań! Artefakt nie jest stworzony do takich… eksperymentów!

— Cicho, zaraz będą macki! — krzyknęła podróżniczka, próbując utrzymać medalion.

Ale ten już wyrywał się z dłoni, sypiąc iskrami na wszystkie strony.

Starsza Joanna przestała się śmiać.

— Ej… to nie wygląda dobrze…

Blask stał się oślepiający. Pokój eksplodował światłem, jakby neonowa bomba właśnie wpadła przez sufit. Osińska poczuła szarpnięcie, jakby ktoś chwycił ją za duszę i pociągnął z powrotem. Wszystko zawirowało: partnerka, Duch, kanapa, choinka — wszystko rozmyło się w mgle.

A potem… cisza.

Joanna otworzyła oczy.

Leżała na kanapie w swoim apartamencie — tym prawdziwym, teraźniejszym. W koronkowej bieliźnie. Na dywanie leżał przewrócony kieliszek wina, telefon powoli zsuwał się z piersi, w tle cicho grały kolędy. Choinka migała samotnie w kącie.

— Kurwa… — mruknęła, siadając gwałtownie. — To był sen?

Rozejrzała się. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak przed wizytą Ducha. Żadnych macek. Żadnych dwóch Joann. Żadnych podwójnych penisów na eterycznym przewodniku.

Westchnęła z lekkim zawodem i sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić Tindera.

I wtedy to zobaczyła.

W dłoni — tej samej, którą we śnie trzymała medalion — leżał przedmiot. Mały, srebrny, ciężki. Wibrator. Idealnie gładki, z wygrawerowanymi symbolami identycznymi jak na medalionie. Pulsował delikatnie ciepłym, błękitnym światłem. I wibrował. Bardzo obiecująco.

Osińska uniosła jedną brew. Potem drugą. A potem uśmiechnęła się szeroko — tym swoim drapieżnym, zadziornym uśmiechem.

— No proszę — powiedziała cicho, obracając zabawkę w palcach. — Jeśli to duchowa lekcja… to chcę więcej takich wigilii.

Włączyła go. Wibrator zawibrował mocniej, jakby sam cieszył się z powrotu do domu.

W tle rozbrzmiewała „Cicha noc”. Joanna rozparła się wygodnie na kanapie, z nową zabawką w dłoni i błyskiem w oku.

171
bd/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 0/10 (0 głosy oddane)

Pobierz powyższy tekst w formie ebooka

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.