Over the edge (II)

24 sierpnia 2025

Opowiadanie z serii:
Over the edge

39 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Steve prowadzi śledztwo wraz z piękną i bardzo inteligentną Lieke Ontrahten, komisarzem holenderskiej policji. Jest zakochany w Elizie, ale nie może teraz poświecić jej nawet chwilki. Okazuje się, że Lieke jest w nim zakochana, chociaż Steve uważa, że blondynka jest nim tylko zafascynowana. Poznajemy mordercę. Jest nim tajemniczy Daan. Geniusz, jednak kompletne przeciwieństwo Cartera, który wie o swoich zdolnościach nabytych i wyuczonych, podczas wieloletniego treningu, ale polega tylko całkowicie na Najwyższym.
Steve zrobił już kilka razy przykrość Lieke, chociaż obiecał tego nie robić, ale w ostatnim zdaniu tej części przegiął. Ta część nie ma zupełnie scen erotycznych, natomiast następna będzie ich miała aż za dużo.

– Potrzebujesz czegoś, Steve? – zapytała Lieke.

Patrzyła na mnie pewnie, próbując dociec, dlaczego wyglądam na zmęczonego.

– Szczerze mówiąc, jestem trochę głodny. Nie jadam mięsa, ale w moim jadłospisie znajdują się ryby i produkty mleczne. Próbuję być jaroszem, ale nie uważam, że mógłbym zostać weganinem.

– Postaram się coś wybrać dla ciebie, a na obiad zabiorę cię do dobrej restauracji.

Zdawało mi się, że jest zadowolona, pewnie musiała odczuć, że zacząłem się do niej odnosić zdecydowanie cieplej niż wczoraj.

Weszliśmy do jej gabinetu. Panował tu doskonały porządek.

– Spałeś dobrze, bo nie wyglądasz najlepiej? – uparta baba, pewnie nie odpuści, takie miałem wrażenie.

Odzywała się, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami. Cienia złości za wczorajsze złe traktowanie. Zostawiłem pytanie bez odpowiedzi, ufając, że w końcu da spokój z tym prywatnym śledztwem.

– Co chciałbyś wiedzieć? – popatrzyła mi prosto w oczy, a ja odetchnąłem z ulgą, bo w końcu zajęła się sprawą morderstwa, a nie mną.

– Wszystko, ale najpierw chce znać twoją opinię. – Świadomie sprawiłem, żeby uznała, iż traktuję ją jako równorzędnego partnera.

Uśmiechnęła się, jakby wiedziała, że to sprawdzian, a przecież tak nie pomyślałem.

– Facet, bo to z pewnością mężczyzna, nie popełnia błędów. Wiek ofiar wskazuje, że posługuje się ciągiem liczb pierwszych. Co do dat zabójstw jest to inny ciąg, ale przypuszczam, że następna ofiara zostanie zabita za siedem dni…

– Nie zginie, dlatego tu jestem. – Przerwałam. Musi uwierzyć, że przyjechałem do Amsterdamu, żeby morderca już nikogo nie pozbawił życia.

– Co przygotowałaś dla mnie?

– Daty i miejsca urodzin, ofiar i dokładne adresy gdzie znaleziono zwłoki. Tego potrzebowałeś, prawda?

Kiwnąłem głową z zadowoleniem.

– I wiem, dlaczego to robi. Od drugiego przypadku. Obserwuję twoje poczynania już dość długo. Zebrałam listę sukcesów. Sprawa z zeszłego roku z Anglii nazwałam arcydziełem. Wpadłam na to jakieś dwanaście godzin po tobie.

– Za późno. Wówczas ci ludzie by zginęli. Wiesz, czego szukamy? – doceniłem w duchu, że jest niezła, lecz musiałem być szczery i dlatego ukazałem realia.

– Sprawcy.

– Lieke!

– Dałeś się nabrać. Miejsca następnej planowanej zbrodni, która nie dojdzie do skutku. Oby.

Sama stwierdziła, żę psychol już nie zabije, ale wciąż w głębi miała wątpliwości, czy tak się stanie. Rzuciłem okiem na daty urodzin.

– Zodiak. Zaczął od panny. Nie widzę powiązań miejsc, gdzie znaleziono ciała ofiar.

– To brunetki, więc jestem bezpieczna.

Popatrzyła na mnie inaczej. – Cóż miało znaczyć to spojrzenie, nie chciała usłyszeć tylko potwierdzenia? Czy potrzebowała dowodu, że będę jej bronił bardziej niż zagrożonej osoby?

– Masz trzydzieści dwa lata, a przyszła, potencjalna ofiara ma dwadzieścia dziewięć. Szukamy brunetki o brązowych oczach spod znaku skorpiona.

– Skorpiona? Powinien być…

– Lekie, to nie jest amator. Wytłumaczę ci, jaka tu jest kolejność.

Zacząłem odnosić wrażenie, że prowadzi dialog na dwóch torach. Jeden dotyczy sprawy i jest słyszalny, bo rozmawia prywatny detektyw i wysoki funkcjonariusz policji, natomiast drugi ukryty w sferze domysłów ma jej pokazać, czy Lieke jako kobieta mnie choć trochę interesuje. Do śledztwa podchodziła z odpowiednim zaangażowaniem, lecz wyglądało, że ta druga rzecz jest dla niej ważniejsza.

– Przyniosę ci śniadanie – zostawiła mój komentarz bez odpowiedzi, bez szemrania przyjęła fakt, że wiem coś lepiej.

Wyszła. Szybko wystukałem dane pracowników hotelu 27. Eliza miała dwadzieścia pięć lat. Odetchnąłem.

Moja piękna kochanka za mocno siedziała mi w głowie i prawdopodobnie rozsiadła się już w sercu. Niestety nic na to nie mogłem poradzić. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak jest. Czyżby się zakochała w ułamku sekundy? Nie, próbowałem zatem zrozumieć czemu tak z nami jest. Sprytne, prawda? Zamiast się zastanawiać nad sobą, dlaczego tak szybko mnie wzięło, myślałem o niej. Typowy samiec.

Powrót do rozmyślań o Elizie, sprawiało mi to odczuwalną przyjemność.

A więc mnie znała? Jak? Wszystkie koncepcje, jak to możliwe, upadały.

Lieke wróciła z czymś, co pachniało miło.

– Dobrze was tu karmią.

– To specjalnie dla ciebie. Wiem, co lubisz.

– Tak? Skąd?

– Pracuję w policji. Poza tym interesuję się tobą już dość długo. Chyba nie jesteś o to zły? Właściwie wolałabym już to, żebyś był, niż gdybyś znowu mnie potraktował jak piąte koło u wozu, zraniłeś mnie wczoraj.

W końcu musiała to z siebie wyrzucić, bo pewnie to siedziało jak zadra. Nie mogłem być tak okropny, jak poprzednio. Jej wypowiedź miała zarysy wyznania, a może zrobiła wyznanie.

– Lieke, mamy razem pracować. Postaram się być milszy. – Drań ze mnie, tylko na tyle było mnie stać?

Nie do uwierzenia! Nawet takie nic sprawiło jej radość, bo się uśmiechnęła. Wobec tego i ja spojrzałem na nią tylko jak na kobietę. W jej przypadku powiedzenie: Jej droga do kariery to cztery litery, z pewnością się nie sprawdzało. Była najprawdopodobniej najpiękniejszym komisarzem policji w Holandii, a może i w ogóle na świecie. Czemu taka piękna i inteligentna kobieta pozostawała sama? – to dziwne, że wiedziałem prawie wszystko, a nie dostrzegałem oczywistych faktów znajdujących się przed oczami.

Musiałem patrzeć na nią o pół sekundy za długo. Nie doceniłem jej. Była bardziej bystra, niż przypuszczałem i musiała mieć szósty zmysł.

– Interesuję się tobą dość długo, czekałam jak głupia, że w końcu cię poznam i miałam nadzieję. Tak naprawdę, nadal mam, chociaż moja kobieca strona wali mnie teraz metalowym garnkiem po głowie. Zastanawiałam się, czemu wyglądasz tak źle i wreszcie zrozumiałam. Nie spałeś dobrze, bo w pewnych sytuacjach się nie śpi.

Pominąłem pierwszą część wypowiedzi, bo robiła wrażenie zbyt osobistej, a nawet intymnej, popatrzyłem na nią i powiedziałem z uśmiechem.

– Myślałem, że to ja jestem Holmes.

– Wiesz, że jesteś. Skupmy się na najważniejszym. Czy widzisz jakiś symbol w miejscach zbrodni? – chyba w końcu zrozumiała, że jest na straconej pozycji w walce o moje serce i bardziej się skupiła na wspólnej pracy.

– Niekoniecznie to były miejsca zbrodni. On mógł je tam zawieść, jeszcze, kiedy żyły, ale już nie były świadome. Wiesz co mnie najbardziej złości i osłabia. Powód.

– Ten facet jest pewnie genialny, ale nie jest normalny. Domyślam się, dlaczego to robi, a właściwie wiedziałam od razu, ale dałam się wykazać moim kolegom po fachu, by szukali motywu. Prezydent USA pasuje tu jak madonna do dyskoteki.

Popatrzyłem na nią po raz kolejny.

– Dziwne porównanie

– Nie dziwne tylko nietypowe. Jestem niepowtarzalna.

Tak, moja pomoc zdawała sobie sprawę ze swojej wartości, jednak zamiast przytaknąć, znowu obróciłem stwierdzenie w żart.

– I bardzo skromna.

Potraktowała wypowiedź bez komentarza. Chyba czuła, że ją doceniam i widzę unikalność. Patrzyliśmy na mapę Amsterdamu z zaznaczonymi miejscami. Nic. Zero.

Zacząłem myśleć, na szczęście Eliza siedziała cichutko.

– Musi być jakiś punkt zaczepienia. Inaczej jestem bez szans. On z nami gra. Mamy dwa równoległe zadania. Oba wyglądają na niemożliwe do rozwiązana. Musimy znaleźć ofiarę i miejsce. To pierwsze jest chyba niemożliwe, ale spróbujemy. Brunetka, zodiak, rok urodzenia, kolor oczu. Bez nałogów, bez tatuaży i dekoracji skóry. Samotna. Bez partnera. O orientacji heteroseksualnej.

Lieke otworzyła szeroko oczy.

– Tego nie wzięłam pod uwagę. Faktycznie. Wszystkie nie miały nikogo. Chociaż w sumie trudno oczekiwać, by Gabriella była z kimś w relacji.

Wstałem gwałtownie od stołu i pocałowałem Lieke w policzek, uprzednio nieco ją przycisnąwszy. Pocałunek sprawił zaskoczenie.

– A to czemu?

– Bo jestem baran, a ty mi coś pomogłaś dostrzec. Imiona. Zobacz!

Lieke patrzyła na wydruk.

– I ja jestem idiotką, dawno powinnam to zauważyć. Wszystkie imiona są biblijne. Tylko nie wszystkie oryginalnie były kobiece. Ruth, Deborah, Gabriella, Samuela. Nasz krąg poszukiwań się zawęża.

Coś mnie znowu uderzyło.

– Z uwagi na okoliczności, że dziewczyny były samotne, tylko w przypadku dwóch pierwszych zgłoszono zaginięcie. Jest całkiem możliwe, że on już ma tę osobę. Cholera.

Wziąłem swoją komórkę. Wszedłem na kalkulator i coś zacząłem obliczać.

– Porwie ją jutro. Pięć dni. Nie zdołamy jej znaleźć. Podaj brygadzie dane, ale musimy skupić się na adresie. Wrzuć dane do miksera. Znaki egipskie, hebrajskie, hinduskie. Wszelkie znaki, figury. Wszystko, co ci przyjdzie do głowy.

Blondynka zabrała się do pracy.

– Spędzę z tobą czas do lunchu, potem muszę coś załatwić – oznajmiłem.

Rzuciła tylko na mnie okiem.

– Jasne, szefie.

Uśmiechnęła się i zapytała.

– Przydaję się?

– Oczywiście, prawdę mówiąc jestem mile zaskoczony.

Zacząłem oglądać zdjęcia ofiar. Sukienki były identyczne, oczywiście różniły się wielkością. Dla formalności postanowiłem sprawdzić, czy ubiór ofiar pochodził ze sprzedaży. Sądziłem, że sam je szyje. Białą bawełnę mógł nabyć dawno i nie koniecznie w Amsterdamie. Oglądałem wnikliwie twarze. Zabił je tylko dlatego, żeby się ze mną zmierzyć. Czułem w sobie złość, ale pomyślałem o czymś i natychmiast to przeszło. Przecież dokładnie to przewidział. Złość nie jest sprzymierzeńcem detektywa. Uspokoiłem się szybko.

Około jedenastej odwiedził nas komisarz generalny.

– Jak postępy?

– Nic. Stoimy w miejscu. Według moich obliczeń…

– Tak – zainteresował się Van Hartenn.

– Nic takiego, nieważne.

– Rozumiem. Kiedy coś będzie ważnego, proszę przekazać.

Wyszedł, starannie zamykając drzwi.

– Dlaczego mu nie powiedziałeś?

– A jak sądzisz?

Patrzyła i jej oczy zrobiły się wielkie.

– Podejrzewasz?

– Wszystkich.

Uśmiechnęła się krótko i natychmiast spoważniała.

– Mnie chyba nie.

– Ciebie najpierw.

– Żartujesz, prawda?

– Wcale. Nie mogę wykluczyć nikogo.

Nie zauważyłem żadnej zmiany na jej twarzy. Podeszła blisko, bardzo blisko, tak że czułem oddech.

– Tak nie może być. Ja dla ciebie wszystko, a ty? To nie jest w porządku.

Musiałem wyjaśnić.

– Nie rozumiesz.

– Tak, nie rozumiem i powinieneś mi wyjaśnić. Teraz!

Wziąłem kartkę i coś napisałem. Przeczytała i jej twarz wypogodniała. Ruch długopisu świadczył, że pisze wiadomość. Wiedziałem, że nie znajdę lepszego współpracownika.

Rozmawialiśmy, sprawdzałem powiązania między ofiarami, ale nic nie znalazłem.

– Macie tu jakieś atrakcje? Powinniśmy zrobić sobie przerwę.

– Wiele. Muzeum seksu, ciała, galerie, kościoły. O, jest najwyższa w Europie huśtawka.

– Doprawdy? – udałem zdziwionego.

– Chcesz się pohuśtać?

– Czemu nie, z piękną kobietą to sama przyjemność.

Uderzyłem w jej słabość i pewnie połechtałem ego, ale trwało to krótko.

– Wolisz brunetki.

– Jesteś specjalna i niepowtarzalna – użyłem jej własnych słów na dowód, że się z tym zgadzam.

Nie wiedziała, czy żartuję, czy naprawdę tak sądzę, a ja zacząłem ją doceniać na poważnie. Pomyślałem, że nawet nie będę musiał wynajmować helikoptera.

– Do której jest czynna ta huśtawka?

– Do dziesiątej.

– Możesz załatwić sprawdzian? Po zamknięciu. Zajmiesz się pokojem kamer, a ja coś sprawdzę.

– Masz podejrzenia?

– Zawsze – pokazałem moje równe uzębienie.

– Załatwię. A co za to dostanę?

Rzuciła mi spojrzenie i doznałem olśnienia. Podobałem się jej. W ten zwykły sposób. Osioł ze mnie. Dała mu tyle znaków, a pozostawałem ślepy. Oczywiście istniało wytłumaczenie. Ciemnowłose bóstwo przysłoniło mi świat.

W takim razie musiałem uważać na Lieke. Zależało mi na niej jako na partnerze, a zbyt ostra odmowa w tej sercowej sprawie, mogła to popsuć. Chcieliśmy przeprowadzić fałszywą kontrolę. Czy mogłem jej na tyle ufać? Miałem pewności, że ona zobaczy, dlaczego chcę czymś zająć ochronę Over the Edge. Rozumieliśmy się dobrze, więc wiedziałem, że kiedy wejdzie do stanowiska z monitorami, nikt poza nią nic nie dostrzeże. W sumie zainstalowanie urządzenia miało również drugi cel. I nawet ważniejszy niż zmyłka dla całego departamentu. A ci w końcu nie byli idiotami. Wiedziałem, że mnie obserwują. Być może otrzymali polecenia z całkiem innej instytucji. Ja nie ufałem im, oni mieli prawo uczynić tak samo.

Przyszedł czas obiadu. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, żeby Lieke zabrała mnie do tej samej włoskiej restauracji, do której miałem iść z Elizą. Dojechaliśmy do Vinkeles na Keizersgracht 384. Po drodze pani komisarz zachwalała mi to miejsce. Obiecałem jej dać poprowadzić wiśniowe cacko w drodze powrotnej. Zaparkowałem i weszliśmy. Usiedliśmy bliżej okna.

– Lubisz francuską kuchnię? – zapytała bezceremonialnie.

– Tak, ale nie wszystko, co serwują. Francuzi sądzą, że są we wszystkim najlepsi. Owszem co do win musujących muszę im przyznać racje

– I dobrze grają w piłkę nożną – dodała blondynka.

– Nie przepadam za sportem.

– Czy będziemy dalej rozmawiać o sprawie, czy wolisz odpuścić?

– Wiesz, co? Nawet jak nie będziemy rozmawiać, to jest w nas. Oczywiście ja jestem bardziej obciążony.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Wiesz przecież.

– To nie twoja wina, że jesteś najlepszy. Powinny być lepsze zabezpieczenia przed dojściem do ciebie.

– Są bardzo mocne. W zasadzie tylko policja ma dojścia. Nie jestem zainteresowany sławą. – Pomyślałem o tym, co przed chwilą stwierdziłem. Morderca musiał mieć wtyczkę w kwaterze głównej. Niesłychane!

– Steve, zapytam cię coś. Wiem, że jesteś skrupulatny, pedantyczny. Masz otwartą głowę. Nie tracisz czasu na złe poszlaki. Używasz nosa. Ja natomiast jestem dobra w jednym. Usiłuję wejść w skórę przestępcy. Próbowałeś tego?

– Nigdy. Być może w twoim przypadku to działa. Ja mam inne metody.

– Nie próbuję ci nic narzucić, tylko jeślibyś dodał to, co daje mi sukces, wówczas miałbyś większe szanse.

– Ja wierzę, że wygram. Walczę po dobrej stronie. Do dzisiaj miało dla mnie znaczenie, moje JA. Teraz się wszystko zmieniło. To moja ostatnia sprawa.

Lieke otworzyła szeroko oczy.

– Żartujesz, prawda?

– Nie. Nie chcę, żeby następny fanatyk lub psychol chciał znowu pojedynku. Koniec. Blondynka popatrzyła na mnie nieco inaczej.

– Czy możesz opisać, kim on jest?

– Mam zarys. Dokładny, w zasadzie pedantyczny. Jest bez uczuć. I jednego jestem pewny. Został odrzucony. Przez matkę lub dziewczynę.

– Czyli nienawidzi kobiet, tak?

– W przeszłości, teraz jest to już nieistotne. Ma ogromne ego. Liczy się tylko on, a jednocześnie na zewnątrz wygląda zupełnie normalnie.

– Stan majątkowy?

– Posiada pieniądze. Nie pracuje. Akcje, nieruchomości, może fabryka, to jego przychody. Raz na jakiś czas sprawdza stan konta.

– Samotny?

– Z pewnością.

– Szukamy igły w stogu siana, ale mamy teraz większe szanse.

Zamówiliśmy coś lekkiego. Nie miałem ochoty nawet na rybę. Lekka sałatka i owoce. Bez alkoholu.

W oddali słuchać było syreny policyjne. Lieke zmieniła na chwilę wyraz twarzy.

– Szukanie taniej siły roboczej teraz na nas się mści. Połowę przestępstw dokonują emigranci. Na szczęście nie są to najpoważniejsze przekroczenia. Zmienię temat. Szkoda, że odrzuciłeś van Allena i Kocha. Szczególnie ten pierwszy jest dobry.

– Nie lubię zbyt dużych grup. Sądziłem, że będę pracował z jednym mężczyzną.

Przyszła mi całkiem inna myśl i tym uprzedziłem pannę komisarz.

– Znasz dobrze Van Hartenna? Jaki to człowiek?

– Dobry i prawy. Bardzo uczciwy i zdyscyplinowany. Wiesz, jego poprzednik był szefem wiele lat. Dziwny facet, zarabiał sporo i wciąż miał mało. Na szczęście nie chodził na kobiety ani nie trwonił pieniędzy na bzdury. Rodzina i przyjaciele. Miał tupet. Nie sądził, że dojdą.

– Ma rodzinę? – zapytam, wiedziała o kim mówię.

– Córkę. Jego oczko w głowie. Jeszcze jak był zastępcą, miała lepszą ochronę niż prezydent niejednego państwa.

Bawiłem się widelcem. Sałatka smakowała naprawdę znakomicie, prawdopodobnie dużą zasługą był lekki dressing.

Eliza wyszła z ukrycia. Zacząłem się zastanawiać, co teraz porabia. Czy tęskni a może płacze? Pomyślałem, że jestem ostatnim draniem. Tyle zimnych i mocnych słów zostawiłem na pożegnanie. Jestem potworem.

Postanowiłem zmienić hotel. Czułem się zbyt słaby i obawiałem się, że nie wytrzymam i zechcę ją zobaczyć.

Zapłaciłem rachunek mimo sprzeciwów Lieke. Wyjąłem kluczyki i położyłem przed nią.

– Prowadzisz manual, prawda?

– Podobnie jak ty, potrafię prowadzić czołg. Bez obawy.

Wzięła kluczyki. Podeszliśmy do samochodu.

– Mogę trochę poszaleć?

– Tylko nie spowoduj wypadku. Daliście mi go na czas pobytu. Jest wasz, do Stanów go nie wezmę, mam tam swój. Odrobinkę inny kolor, ale nie jestem aż tak drobiazgowy.

Lekie zaczęła się śmiać.

– Jesteś, tylko nie widzisz. Obserwowałam, w jaki sposób układasz widelec i nóż, chodzisz, robisz cokolwiek. Wyobrażałam sobie, jaki jest Steve Carter, ale realia przekroczyły najśmielsze oczekiwania.

Otworzyła torebkę i wyjęła niebieskie policyjne światło i ustawiła je na dachu. Ruszyła, paląc opony. Umiałem jeździć, lecz Lieke miała chyba we krwi coś z kierowcy formuły jeden. Co prawda policyjne światło pomagało. W końcu dojechaliśmy na posterunek.

– Całkiem nieźle – powiedziałem – u nas byś mogła wcisnąć gaz do podłogi na dłużej. Nie mamy dróg, by jechać trzysta kilometrów na godzinę, ale jest jedno miejsce. Słone jezioro w stanie Utach, kilka dróg w Kalifornii i autostrada koło Las Vegas…

– Nic się nie bałeś? – uśmiechnęła się specyficznie.

– Co? – zapytałem.

– Nie powiem.

– Mów.

Weszliśmy do budynku. Skinieniami głowy pozdrawiała kolegów. Szła prosto do gabinetu. Otworzyła drzwi. Twarz Lieke wskazywała, ze jest nieco zawstydzona.

– Pomyślałam o czymś… intymnym, ale nie powiem. Nie powinnam tak myśleć. Przepraszam.

Wziąłem ją za ramiona.

– Mów.

Stanęła blisko. Poczułem zagrożenie. Wyczuwałem coś, ale tłumaczyłem sobie, że to coś innego.

– To jaki jesteś, bardzo na mnie działa.

Nie spodziewałem się takich słów, a jeszcze mniej co zrobiła po chwili. Pocałowała mnie  w usta i to w sposób niepozostawiający złudzeń. Zachowała się na tyle subtelnie, że czekała na odwzajemnienie. Niestety, nie otrzymała. Delikatnie odsunąłem twarz, ale przytrzymałem ramiona w okolicy barku.

– Czuję, ale mam kogoś w sercu. Nie powinnaś…

Osunęła się i odwróciła. Widziałem, że wyciera łzę.

– Przepraszam – wydukała. – Zachowuję się jak nastolatka.

Odwróciła się powoli.

– To ta kobieta, prawda? Musiałeś ją poznać, zanim do nas przyjechałeś. Szybko… – zamilkła.

– Tak.

Chciała coś zapytać. I wiedziałem co, ale zaniechała. I dobrze. Spojrzała na mnie. Doskonale sobie radziła. Ilekroś doznawała porażki w walce o mnie, natychmiast powracała do śledztwa.

– Co przypuszczasz? Masz przekonanie, że wygrasz, a nie mamy nic. Wnioskujesz, że następna ofiara będzie porwana jutro. Nie wiemy kto ani gdzie. Jesteśmy świadomi, że ten facet chce ci udowodnić swoją wyższość. Zabije i będzie zabijał dalej, żeby cię pogrążyć. Dla niego nie liczy się, że pozbawia życia i pozostawia żal u rodzin i innych ludzi…

– Stop. Ja wierzę, że mi się uda. Stoję po dobrej stronie. Jezus powiedział: Twoja wiara cię uzdrowiła. Powiedziałem, że ta kobieta nie umrze. Nie wiem jak, ale wygramy. Ten człowiek złamał fundamentalne prawo Najwyższego. Zabił. Zabił dziecko. Odbierał życia niewinnych osób. On już przegrał. Motorem jego działania jest duma i wyniosłość, czyli cechy, które Bóg nienawidzi najbardziej. Jesteśmy narzędziami sprawiedliwości. Bóg jest z nami, nie przegramy. Wygramy. Robię wszystko, co mogę. Wykorzystuję, co mi dano i co sam wypracowałem, ale nie polegam na sobie.

– Wybacz, Steve. Skoro tak, czemu Bóg do tego dopuścił? Nie wiedziałam, że tak mocno wierzysz.

Popatrzyłem na nią.

– Widzisz. Pamiętam moją pierwszą sprawę. Byłem inny od urodzenia. Stroniłem od ludzi, nie chciałem zajmować się głupotami. Rozwiązywałem sprawę kradzieży. Zrobiłem wszystko, co mogłem i nic. I wówczas poprosiłem o pomoc. I dałem radę. I od tego czasu zawsze tak robię. Nie wiedziałem jednego. Urastałem w dumę, a wszystkie laury nie mi się należały. Im człowiek jest mniejszy w swoich oczach, tym jest większy w oczach Stwórcy. Wiem, że wygram, ale to Bóg wygra. Podwójnie. Bo już nie będę tego robił.

– Chcesz po prostu czekać?

– Nie. Będziemy pracować więcej. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Z wiarą. I ty przestaw tok myślenia. Złapiemy go. Przelał krew i jego krew musi być przelana.

– W Holandii nie ma kary śmierci.

– Dlatego on nigdy nie stanie przed sądem, ale zginie.

– Zabijesz go?

– Muszę.

– Wówczas ty staniesz przed sądem.

– Jeżeli będę musiał, tak się stanie.

Wysłuchała, nie przerywając, lecz musiała zakończyć monolog i pewnie chciała zmienić temat.

– Kończę o czwartej. Spotkam cię o dziewiątej i pojedziemy na huśtawkę.

– Daj mi swój numer. Zadzwonię.

Wziąłem kartkę i napisałem. „Z telefonu publicznego”. Lieke odpisała.

„Sądzisz, że jesteśmy na podsłuchu?”

„Całkiem możliwe. I nie sądzę, że to oni. Sądzę, że to on”.

Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Wzięła kartkę i napisała.

„Podejrzewasz kogoś konkretnie”?

„Tak, to logiczne. Pomyśl”

– Będziesz w hotelu czy zamierzasz zwiedzać?

– Pozwiedzam, może mi się coś otworzy. Pierwsza taka sprawa, że nie mam żadnego punktu zaczepienia. Ten ktoś jest doskonały.

Spojrzała na mnie dziwnie i chciała coś powiedzieć, ale dałem jej znak. O, byłem naprawdę zadowolony z takiego partnera. Rozumieliśmy się bez słow a nawet gestów. Jak zakochani. Czyli nie tylko w miłości tak się działo. Dziwne.

– Idę zebrać informację od kolegów i potem złożę raport szefowi. A on wyśle wyniki do ministerstwa.

– Sprawa poszła aż tak daleko?

– O tak. Media o tym trąbią. Obrywamy za opieszałość. Ludzie zaczynają marudzić, że policja dostaje pieniądze za darmo. Poza tym sprawa robi się polityczna. Wszystkie ofiary są białej rasy. Rozumiesz, co mam na myśli.

– Bzdury. To nie ma nic wspólnego z konfliktem islam-chrześcijaństwo.

– I ja to wiem, ale zawsze w takich sprawach ktoś chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

Zmieniłem temat.

– Zobacz komputer. Znalazł coś?

Podeszliśmy do ekranu i byliśmy zaskoczeni. 75% wskazywało na hinduski znak OM. Komputer informował z 90% szansą następne miejsce, ale tam było kilka budynków, a ja potrzebowałem konkretny pokój albo mieszkanie.

– I co zrobimy?

– Będziemy szukać tutaj – wskazałem palcem punkt na mapie Amsterdamu.

Znowu wziąłem kartkę.

„Obstawimy całkiem inny rejon”

Poskładałem wydruki i wszystko, czego dotknąłem. Lieke też zbierała się do wyjścia.

– Poczekaj. Chcę znać grupy krwi ofiar.

Blondynka wzięła za telefon.

– Lepiej idź – poprosiłem.

Siedziałem chwilkę. I te dwie minuty pozwoliły, by myśli o Elizie natychmiast wróciły. Napisałem coś na kartce i czekałem na mojego partnera.

Wróciła, a po wyrazie twarzy wiedziałem, że trafiłem.

– Jesteś genialny. Wszystkie ofiary mają wyjątkową grupę krwi: O, Rh ujemne.

– Ile czasu zajmie analiza danych, które posiadamy?

– Nie wiem. Krąg potencjalnych ofiar się zawęża. Nasze szanse rosną.

– Przewidziałem to. Musiał być punkt zaczepienia, pamiętaj, co teraz powiem. On nam szykuje niespodziankę.

– Co masz na myśli?

– Że jest jeszcze coś. Pod naszym nosem, a tego nie widzimy.

– Czyli specjalnie prowadzi nas fałszywym tropem?

– Nie. Nie potrafię wyjaśnić, ale wiem.

Przypomniałem sobie o Glassie.

– Jest jeszcze jedna sprawa.

Napisałem imię i nazwisko.

– Facet zalega sporo za parkingi. Dałoby się to uregulować?

– Postaram się.

Zanim wyszliśmy, pokazał się komisarz generalny.

– Mam do pana słowo, Steve.

– Jestem partnerem panienki Ontrahten i jeżeli powie mi pan prywatnie i tak powtórzę.

Uśmiechnął się krótko.

– Rozmawiałem z ministrem spraw wewnętrznych. Oczywiście jesteśmy w Unii Europejskiej, ale nadal jesteśmy Holandią.

– Wcześniej byliście Beneluksem, jesteście przyzwyczajeni.

– Minister wywarł na mnie nacisk. Oczywiście nie stracę stanowiska, jeżeli następna ofiara zginie, ale…

– Nie zginie. Przyjechałem tu, żeby to skończyć i mam najlepszą pomoc, więc proszę uspokoić ministra. Zamierzam się odstresować i pozwiedzać. Coś pan proponuje? Urodził się pan w tym mieście, prawda?

– Tak, jest co zwiedzać. A jakie ogólne wrażenia?

– Czysto i kolorowo, oczywiście staram się nie widzieć bałaganu spowodowanego działalnością emigrantów.

– O, to ciesze się, że się panu podoba. Co mogę polecić? Interesujące jest muzeum seksu i ludzkiego ciała.

– Tak, a coś jeszcze?

– Rembrandt. Jesteśmy dumni, że mieliśmy tak wielkiego artystę.

– Chętnie zobaczę, lubię jego styl.

– Jestem pewny, że i panienka Lieke coś panu podsunie.

– Tak, komisarzu generalny.

– Jeszcze jedno. Potrzebuje pan broń? Pozwolenie załatwię od ręki.

– Przydałoby się. Miałem właśnie poprosić Lieke… ale skoro tak, to nie będę musiał.

Wieczorem, zgodnie z umową, spotkałem piękną blondynkę. Ilekroć na nią patrzyłem, zastanawiałem się jak to możliwe, że tak atrakcyjna kobieta jest sama. Teraz wiedziałem, że jest mną bardzo mocno zainteresowana. Gdybym nie poznał Elizy, kto wie? A tak?

Dotarłem do hotelu 27, zabrałem moje ubrania i inne akcesoria, które przyszły po południu tego dnia. Zgarnąłem również sprzęt do odtwarzania muzyki. Zapłaciłem i odjechałem, zostawiając recepcjonistę z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy. Nawet nie zdążył zapytać, dlaczego rezygnuję.

Wyniosłem się do innego hotelu i zrobiłem to, kiedy wiedziałem, że Elizy nie ma w pracy. Drań. Kazałem jej walczyć. Zostawiłem. Byłem ostry i zimny. Nienawidziłem się za to. Jakże musiała cierpieć! Czy mi wybaczy? Czy wszystko będzie tak samo?

Miałem pewność. Szczerze mówiąc, chciałem kilka razy zostawić to wszystko pojechać do niej i wziąć ją w ramiona choćby na środku skrzyżowania, ale to ważniejsze mi nie pozwalało. Byłem narzędziem Najwyższego. Sam dawno bym zwątpił, a tak?

Przyszło małe zwątpienie. Cóż z tego, że gromadziłem więcej informacji. Nadal staliśmy w miejscu. Czułem albo byłem przekonany, że morderca ma już następną ofiarę i tylko mogłem wierzyć, że zechce ją zabić dopiero za sześć dni.

Nie chciałem wchodzić do domu Lieke, zabrałem ją z dołu.

Jechaliśmy bez słów. Tym razem ja prowadziłem. Ciemniało. Zatrzymaliśmy się przed budynkiem ADA’M. Weszliśmy na górę. Dostaliśmy się do biura ochrony budynku i huśtawki.

– Komisarz  Lieke Ontrahten, z kwatery głównej – okazała policyjną odznakę. – Mamy przeprowadzić nadzwyczajną kontrolę. Proszę wyłączyć wszystkie kamery. Mój współpracownik dokona przeglądu urządzeń huśtawki i platformy zwiedzających.

– Jestem szefem ochrony, nazywam się…

– Wiem, kim pan jest. Znam przebieg pańskiej służby. To sprawa jest delikatna i proszę o kooperację i dyskrecję.

– Czy pan…

– Smith. John Smith – przedstawiłem się.

– Potrzebuje pan naszej pomocy?

– Dziękuję. Z uwagi na sytuację, muszę sam dokonać przeglądu.

– To dziwne, nic nie wiemy… Czyżby muzułmanie…

– To tajne. Oczywiście możecie zgłosić swoim przełożonym lub skontaktować się z komisarzem generalnym, Van Hartennem. Bez paniki. Nic z tych spraw.

– Dobrze, oczywiście. Musimy poinformować…?

– Nie, ale powinniście.

Ludzie okazali się bardzo pomocni. Wszedłem na platformę. Widok w nocy mógł zachwycić. Co prawda nie byłem tu za dnia, ale widziałem filmiki. Pomyślałem, że chętnie bym się pohuśtał z Elizą, ale teraz musiałem zainstalować urządzenie, które dostałem od Glassa. Wszedłem na najwyższy punkt i zrobiłem, co trzeba. Trwało to minutę. Ukryłem sprytnie. Wszystko. Zszedłem na dół, wówczas zobaczyłem… Lieke.

– Co tu robisz? Przecież mogli włączyć kamery i…

– Może w Stanach to możliwe. Holendrzy są bardzo zdyscyplinowani. Ani im w głowie złamać rozkaz.

– Powiedziałam, że muszą uruchomić huśtawkę na pięć minut, chyba zdołałeś zrobić, co potrzebowałeś?

Mimo zmroku dostrzegłem jej uśmiech.

– Chcesz powiedzieć, że masz ochotę posiedzieć ze mną na huśtawce?

– W końcu przysługa za przysługę. Sam z tym wyszedłeś, prawda? Pohuśtamy się, panie Smith.

Po chwili siedzieliśmy zapięci pasami. Lieke się przytuliła.

– Trochę chłodno – szepnęła, chcąc ukryć prawdziwy powód.

Poczułem się dziwnie. Może nie byłem, takim zimnym draniem, jak sądziłem. Delikatnie objąłem ją ramieniem.

– Jesteś bardzo ładna, mądra i…

– Przestań. Wiem, że nie mam szans. Pozwól mi tylko chwilkę pobyć blisko.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. I przyszła mi myśl. Nie wiedziałem dlaczego, ale czułem, że to się spełni. A co pomyślałem?

Poprosiłem Boga, żeby dał jej kogoś. Żeby jej serce nie cierpiało, żeby była szczęśliwa. Cóż, Bóg spełnia wszystkie prośby, jeśli prosimy z wiarą. Tylko my nie wiemy czasem, o co prosimy.

Huśtawka się zatrzymała.

– Było miło, prawda?

– Tak, bardzo romantycznie.

– Wiesz, co pomyślałam?

– Nie.

– O nazwie tego miejsca. Ten psychol jest też nad przepaścią. I musi spaść.

– Nareszcie rozumiesz. Od wieków trwa na tej ziemi walka dobra ze złem. Ostateczne zwycięstwo należy do dobra, ale musimy jeszcze na to poczekać. W naszym wypadku to potrwa tylko sześć dni. On już przegrał.

Zeszliśmy do nadal zdziwionych ochroniarzy.

– Możecie już wszystko włączyć. Dziękujemy za współpracę. Dam znać w departamencie, że jesteście właściwymi ludźmi na właściwych miejscach.

Monitory zaczęły się zapalać. Opuściliśmy ich pokój i zjechaliśmy windą do wyjścia.


 

Morderca.

Miał powód do dumy, ale czekał na koniec. Wiedział, że wygra. Był lepszy, mądrzejszy. Porwał już następną ofiarę i czekał na właściwy moment. Wszystko zaplanował idealnie. Doskonale. Czy było mu żal tych kobiet? Nie. Uważał, że każdego dnia ktoś ginie. Nie cierpiały, bo nie chciał im sprawiać dodatkowego bólu. Nawet nie zdołały poczuć strachu. Żadna z nich nie wiedziała nawet, że umrze.

Najtrudniej mu było z tą małą Gabriellą. Może przez chwilę miał coś jakby niesmak.

Sporządził listę ofiar już dawno. Przygotował alternatywną. Czasem los sprawia żarty. Ktoś może wpaść pod samochód… Napad przez kogoś był prawie niemożliwy. To była jego ofiara. Obserwował. Sam pozostawał niewidoczny. Na tym polegała jego doskonałość.

Gabriela pochodziła z dobrego domu. Chodziła do szkoły, na basen, na balet. Śliczny mały aniołek. Z pewnością poszła tam, gdzie on nie trafi.

Bez przerwy ktoś z nią był. Czuł podniecenie. Uwielbiał trudne zadania. Wszystko musiało być doskonale przeprowadzone. Gdyby zawiódł raz, cała akcja zostałaby odwołana, a on musiałbym się zabić. Jak rasowy samuraj. Tylko nie mieczem. Miał przygotowany bardziej atrakcyjny sposób. Bomba, która mogła rozwalić ze sto osób. Nie chciał iść sam do czarta.

Obserwował małą od kilku tygodni. Trzeba być nieomylnym jak on, żeby nikt nie zauważył. Wiedziała tylko jedna osoba i na nią mógł liczyć. Jedyna osoba, której istnienie miało dla niego znaczenie. Oczywiście, gdyby go zawiodła, wiadomo, co by zrobił.

Zauważył, że mała brunetka czasem wychodziła bawić się z rówieśnikami. Wówczas jechała windą dwa piętra w dół albo zbiegała po schodach. Rodzice zerkali co jakiś czas przez okno. Przeważnie, kiedy kończyła zabawę, ktoś po nią wychodził. Musiał zamrozić kamerę w windzie i w podziemnym garażu. Tam nie mógł nikogo spotkać. Auto nie mógło być rozpoznane i co najważniejsze nikt nie mógł jego zobaczyć. To graniczyło z cudem, a on nie wierzył w cuda, więc musiał coś zrobić. Technika mu sprzyjała. Wszystkie zamki w tym bloku wyposażono w elektroniczne kody. Wystarczyło wprowadzić wirus na kilka minut. Tyle ile potrzebował, aby uśpić małą, włożyć ją do dużej torby, zejść do garażu i wyjechać. To nie stanowiło najtrudniejszego. Musiał uśpić ją, zanim go zobaczy. Miał zasady i nigdy ich nie łamał. Pozostawało wyjście z windy. Musiała jechać sama i na dole nikt nie mógł na nią czekać. Poza nim. Przygotował igłę. Środek działał po jednej trzeciej sekundy. Tyle czasu mogła się bać.

Czuł naprawdę dumę z siebie, kiedy ją przywiózł do wybranego miejsca. Nie zostawiał śladów. Przyjechał wieczorem. W jej przypadku wiedział, że zawiadomią o zniknięciu. To jeden raz. Druga nastolatka mieszkała sama z mamą, a rodzicielka czasem przychodziła bardzo późno.

Gabriella miała doskonałe ciało bez skazy. Bo tylko takie mogła mieć. Nie przyglądał się dłużej, niż trzeba, aby ubrać ją w białą sukienkę. Sam wszystkie uszył. Dwanaście. Za pomocą bardzo dokładnego instrumentu wstrzyknął środek, wyjął maleńką igiełkę i już. Po sprawie. Super. Czysto i bezboleśnie. We własnych oczach był doskonały. Imię tego geniusza, to Daan.

*

– Tym razem to będzie twoja porażka – powiedział Daan.

Sara spała. W jej przypadku musiał wprowadzać do jej krwiobiegu potrzebne substancje. Miała być w doskonałej formie, a musiała spędzić w stanie śpiączki prawie pięć dni. Czy nawiedzały ją sny? Każdy je miewa. Dann miał nadzieję, że to nie horrory, bo źle wpłynęłoby na jej kondycję, a musiała być nieskazitelna.

Ten głupi Steve i równie głupia Lekie nie wiedzieli, że on wie o każdym ich posunięciu. Morderca zorientował się, że detektyw coś musi jej przekazywać inaczej niż ustnie, ale to, co już otrzymywał, wystarczyło, by odkryć następne posunięcia bufona z Aston.

Grupa krwi. Brawo, ale żeby to odkryć, nie trzeba być geniuszem. Nie odkryli, że wszystkie ofiary były czyste. Dziewicze. To było tak oczywiste, że on by na to wpadł od razu, ale to nie miało znaczenia. Nie dojdą kto, a nawet jeżeli, nie znajdą jego. Hinduski znak OM! Debil. I ma się za geniusza! Wszystkie wygrane sprawy. Bo nie trafił na niego. Błazen. I co robił całą noc na huśtawce? Całą noc? Coś było nie tak. Przechytrzył go, chytry lis, dlatego morderca przysiągł, że zabiję Elizę. Bo to sprawi największy ból Carterowi. Dopiero potem planował rozwalić się w centrum handlowym, zabierając wiele dusz.

*

Wróciliśmy do jej domu.

– Wstąpisz na chwilę? – zapytała Lekie.

– Późno już.

– Wiem, że nie to jest powodem. Nie będę cię kokietować. Rozumiem, że masz kogoś w sercu.

– Chcesz zobaczyć co myślą o mnie twoje psy? – roześmiałem się serdecznie.

– Nie tylko. Chciałam cię poczęstować herbatą i kawałkiem dobrego tortu, o ile jesz słodkie koło północy.

– Zazwyczaj nie jem, ale skoro proponujesz, to nie mam wyboru, partnerze.

Mieszkała bardzo ładnie. Czysto. Idealnie. W stylu, który polubiłem od razu. Usiadłem na skórzanej kanapie.

– Chcesz czegoś posłuchać, mam dobry sprzęt.

Rzuciłem okiem.

– Wiem, że masz lepszy, ale naprawdę odbiór jest doskonały. Poszukaj czegoś, a ja zrobię herbaty.

Na czworonogach zrobiłem dobre wrażenie. Obwąchały mnie tu i tam i położyły się w nogach jakbyśmy byli od lat przyjaciółmi. Lieke nie omieszkała tego nie zauważyć. Rozumiałem się doskonale z moim partnerem.

Czyżby również lubiła Wagnera, czy to też było dla mnie? Bez przesady, musiała lubić.

Włączyłem „Marsz pogrzebowy” ze „Zmierzchu bogów”.

Weszła po siedmiu minutach.

– Lubisz?

– Czasem. Gram go dla Pana.

– Twoja wiara mnie przerasta. Nie zwątpisz ani przez chwilę?

– Może za pięć dwunasta…

Wyłączyłem Wagnera i włączyłem arię z „Poławiaczy pereł”. Lekie wśród swojej kolekcji posiadała doskonały duet z udziałem Carusa północy Jossi Bjorling i Roberta Merrilla.

Popijałem herbatę, a ciasto wyglądało smakowicie.

– Sama robiłaś?

– Tak, co myślisz?

Spróbowałem.

– Doskonałe. Masz wyczucie smaku.

Popatrzyłem na blondynkę.

– Dziewica.

Zarumieniła się.

– Tak.

Teraz ja z kolei się uśmiechnąłem.

– Nie chodziło o ciebie. Ofiary. Jestem pewny, że były dziewicami. To ma być rytualna zbrodnia. Chyba wiem, gdzie będzie następna. Oczywiście! Możemy już nic nie robić. Wiem już wszystko.

Lieke wyglądała na zaskoczoną.

– Skoro tak, to czemu nie możemy wkroczyć?

– Nie rozumiesz. Ten facet jest genialny. Wszystko jest zaminowane. Pół budynku by wyleciało w powietrze. Poza tym on jej nie trzyma tam. To byłoby zbyt ryzykowne. Dziwne, komputer wskazywał na znak OM, a to coś zupełnie innego. Dla większości byłoby bez związku. Teraz musimy sprytnie udawać. To cwany lis i z pewnością o mnie tak myśli, chociaż poprzednio pękał z dumy i sądził, że jestem idiotą.

Lieke patrzyła znowu we mnie jak w obraz.

– Chciałabym tak umieć, jak ty. To musi być wspaniałe.

Popatrzyłem na nią. Przez moment nawet chciałem się otworzyć i powiedzieć jej o Elizie, ale zrezygnowałem. Tego nie mogłem jej powiedzieć. Domyślała się, ale gdyby to usłyszała, byłoby jej przykro. Wierzyłem, że moja próba się spełni. Bóg darował jej dobre serce i czystą duszę, zasługiwała na kogoś odpowiedniego.

– Chyba już pójdę.

Uśmiechnęła się smutno.

– Nie liczyłam, że zostaniesz na noc.

Podszedłem do niej i delikatnie ją przytuliłem.

– Głuptas i do tego mały kłamczuszek – szepnąłem do ucha.

Pocałowałem ją w policzek. Musiałem się delikatnie wyzwolić z jej ramion.

– Widzimy się rano. Śpij dobrze.

Psy odprowadziły mnie do drzwi. A na zewnątrz czekała mnie niespodzianka. Czterech zakapturzonych gości stało obok mojego wozu. Otworzyłem drzwi za pomocą pilota. Światła mrugnęły i klakson wydał krótki dźwięk. Odwrócili się w moim kierunku.

– Chcemy się przejechać – odezwał się jeden z nich.

Arabowie. Wyrośnięte drągi około sześciu stóp każdy.

– To wóz dwuosobowy.

Drugi spojrzał na mnie groźnie, bo nadal się zbliżałem.

– Tylko nie dzwoń po policję, bo zanim przyjedzie, możemy zrobić ci z gęby kalafior.

– Tego uczy Koran?

– Koran ci się nie podoba, psie?

Wyciągnął rękę w moim kierunku. Jedyne czego nie chciałem, to zadrapać Astona.

– Uspokój się. Nie musimy się bić.

Zaczęli się śmiać.

– To nasze miasto. Tak jak Berlin i Paryż. Dawaj kluczyki.

No cóż. Musiałem to zrobić. A tak nie lubiłem przemocy.

– Zróbmy tak. Pójdziecie grzecznie do domu, o ile go macie, ja o wszystkim zapomnę.

Widocznie nie uwierzyli. Ten pierwszy zamachnął się, żeby mnie powalić sierpem. Pociągnąłem go za rękę i oczywiście straci równowagę. Moja prawa noga pomogła mu skierować się w kierunku asfaltu, a lewa dłoń zapoznała się z jego karkiem. Usłyszałem lekki chrzęst. Istniała nadzieja, że nie spędzi reszty życia na wózku. Nastąpiła chwila konsternacji i musiałem to wykorzystać. Złapałem dwóch za bluzy, blisko szyi. Mocno i szybko przyciągnąłem, żeby stuknęli się czołami. Znowu usłyszałem, jakby dwie cegły się spotkały.

Ostatni zdążył wyjąć nóż.

– Schowaj to i idź do domu – powiedziałem spokojnie.

– Ty niewierny psie! – zaklął po arabsku.

Stał i zaczął zastanawiać się jak uderzyć.

Z nożem nie ma żartów. Tylko na filmach wygląda łatwo. Musiałem trzymać dystans. Umiałem szybko i dokładnie kopać. Musiałem go wyczuć i wymierzyć cios idealnie. Tak jak wszystko, co starałem się robić. Nie jest łatwe trafić w poruszającą się rękę, a szczególnie w sam nadgarstek, jednak ćwiczyłem to setki razy. Z pistoletem bym nie ryzykował.

Z bronią palną jest inaczej. Trzeba wiedzieć, czy napastnik strzeli, czy nie. Kiedy jest już przekonany, że się go boisz, musisz mu zabrać broń. To trzeba ćwiczyć latami albo mieć wrodzony dar.

Mój wyczyszczony i lśniący czubek buta trafił dokładnie, gdzie chciałem. Nóż poszybował do góry. W chwilę później moja nasada prawej dłoni uderzyła go w szczękę. Znowu chrobot. To boli, wiem, ale uprzedzałem. O nie! Nie dlatego, że uderzyłem zabolało. Kolejny precyzyjny cios. Uderzamy lekko ukośnie nasadą dłoni i w jednym ruchu zgiętymi palcami wyrywamy szczękę. Również trzeba ćwiczyć setki razy. Znana technika, jeszcze z japońskiego dynamicznego Zen. Nie można uderzyć zbyt mocno, bo można zabić. Szczęka może przebić tchawicę.

Zwijał się z bólu. Popatrzyłem na niego z góry.

– Zadzwonić po pogotowie?

Coś chciał powiedzieć.

– Wiesz, że mogłeś mi zrobić krzywdę? Z nożem nie ma żartów. Jesteś praworęczny, prawda? Wziąłem go za nadgarstek. Szybki ruch i dodatkowa porcja bólu pozbawiła go przytomności. Przez trzy miesiące nie weźmie nic do ręki.

Nastawiłem mu wybitą szczękę i zadzwoniłem po policję. Dobrze, że odpłynął bo nastawianie jest bardzo bolesne i trzeba wiedzieć jak to zrobić. Kolejne godziny treningu. Dwóch co stuknęli się głowami, zaczęło się ruszać. Podniosłem ich nieco z asfaltu i stuknąłem jeszcze raz, tym razem mocniej. Nie miałem zamiaru składać raportu. Sprawdziłem tylko puls pierwszego idioty. Żył. Miałem pewność, że będzie chodził. Zastanawiałem się, czy ich w ogóle zatrzymają. Takie czasy. Ich miasto. Może, ale jeszcze nie teraz. Ruszyłem łagodnie.

– Nie pozwolę cię skrzywdzić – szepnąłem.

Oczywiście nie powiedziałem tego do mojego auta. Te słowa były skierowane do pogrążonej w śnie ostatniej i niedoszłej ofiary tajemniczego psychola.

Dojechałem do hotelu i oczywiście pomyślałem o ciemnowłosej. Jak przyjęła fakt, że się wyprowadziłem. Jeżeli mnie kochała prawdziwie, nie mogła nawet wątpić, że wchodziła w grę przygoda na jedną noc. I wiedziałem, że nie wątpiła. Miłość jest dziwna i pewne rzeczy się wie.

Tym razem i w tym miejscu za stolikiem przy wejściu siedział gość w wieku więcej niż średnim. Spojrzał na mnie i krótki uśmiech zakwitł na jego twarzy.

– Witam pana. Czym mogę służyć?

– W niczym. Wynajmuję u was pokój. Życzę miłej pracy.

Pokazałem kartę do otwierania drzwi. Podszedłem do windy i czekałem aż zjedzie na dół. Patrzył chwilę na mnie i zajął się swoimi sprawami.

Wszedłem do pokoju. Popatrzyłem na moje rzeczy i sprzęt do muzyki. Pierwszy raz pomyślałem, że do tej pory prawdziwie nie żyłem. Poczułem to już, kiedy opuściłem domek Elizy, ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Wziąłem krótką kąpiel i poszedłem spać.

Podczas snu nie miałem koszmarów, zresztą nigdy nie miewałem. Coś śniłem, ale dokładnie co zapomniałem. Były kobiety i robiliśmy miłe rzeczy. Nie byłem typem, który zajmował się takimi sprawami. Analizą, sennikami, tarotem i innymi bzdurami. Zwykle miewałem poranne erekcje, ale ta była wyjątkowo mocna. Musiałem mieć erotyczny sen.

Po porannych czynnościach zjadłem proste hotelowe śniadanie. Zszedłem na dół i pojechałem do pracy. Tak to traktowałem, co robiłem, mimo że nie oczekiwałem wynagrodzenia.

Przywitałem skinieniem głowy dyżurnego policjanta i udałem się bezpośrednio do pokoju Lieke.

– Hej. Jesteś cały?

– A czemu miałbym nie być.

Zrobiła zdziwioną minę.

– Nie masz nic wspólnego z tymi czterema muzułmanami?

– Nie.

Podeszła bliżej.

– Nie ty ich pobiłeś?

– Tak, ale nie dali mi wyboru.

– To dlaczego mówisz, że nie masz z nimi nic wspólnego?

– A mam? Oni wierzą w Allaha albo mówią, że wierzą, ja nie. Nie próbuję nikogo pobić, oni tak. Pracuję uczciwie, oni nie. Widzisz coś wspólnego?

– Och, Steve! – przejachała dłonią po moim torsie.– Musimy iść do Thijsa. Będę musiała się tłumaczyć z wczorajszej wizyty na huśtawce. Jest trochę niezadowolony.

Uśmiechnąłem się.

– Wobec tego będziesz się mogła przekonać, jak radzę sobie w takich sytuacjach.

Zrobiła dziwną minę i wyszliśmy.

Thijas Van Hartenn siedział za swoim biurkiem i obracał długopis w palcach. Kiedy weszliśmy, nie odzywał się przez chwilę, a jego kości policzkowe poruszały się nerwowo.

– Są dwie sprawy – zaczął.

– Tak? – moja twarz przypominała Buddę.

– Zacznę od budynku ADA’M. Wczoraj wieczorem…

– Panie Komisarzu Generalny, Van Hartenn. Jest piękny poranek. Kiedy ostatnio był pan na spacerze w godzinach rannych?

– Jestem szefem policji, nie mam czasu na takie sprawy.

– To będę zmuszony pana przekonać. Proszę ze mną. Panienko Ontrachten – podałem jej ramię.

– To jakieś żarty? – teraz jego twarz sygnalizowała, że zaraz wybuchnie.

– Nie. IDZIEMY!

Może podniosłem nieco za wysoko głos.

– Co pan sobie…

Położyłem palec na ustach.

– Blisko jest fajna kafejka.

Zobaczyłem niedowierzanie, zaskoczenie, a w końcu zrezygnowanie w oczach Thijsa. Zero zdenerwowania.

– Ach, pal sześć. Należy się czasem chwila relaksu.

Wstał, założył górę munduru i czapkę na głowę. Podszedłem do niego. Zdjąłem nakrycie głowy i marynarkę z torsu. Teraz twarz pokryło największe zdziwienie, jakie spotkało go, od czasu kiedy zrobił pierwszą kupę. Chciał coś powiedzieć, ale dałem mu znak, żeby tego nie robił. Moja piękna partnerka początkowa była równie zdziwiona, ale w końcu pojęła. Wyszliśmy we trójkę pod rękę. Ja w środku. Mijani policjanci nie kryli śmiechu i zdziwienia. Rozdawałem im czarujące uśmiechy. Zobaczyłem tęskny wzrok Van Allena, a Lieke tylko spojrzała na niego, lecz zupełnie normalnie.

Opuściliśmy  budynek kwatery głównej.

– Co pan wyrabia, Steve?

– Proszę popatrzeć na niebo, jeszcze jest niebieskie.

– Coś pan pił z samego rana? W raporcie nic takiego nie było.

Spojrzałem mu prosto w oczy.

– A co pan przeczytał o mnie?

Odchrząknął i wyrzucił jednym tchem.

– Geniusz, introwertyk, samotnik, pedantyczny. Nie popełnia błędów. Uwielbia Wagnera, koniak najwyższej klasy, jeździ tylko Aston Martinem Vintage o kolorze: metalik, ciemna wiśnia, chodzi w wełnianych czarnych spodniach i białych, bawełnianych koszulach i w butach marki Magnanni. Preferuje tylko brunetki. Piękne brunetki. Od siedemnastu lat nie przegrał żadnej sprawy. Ósmy dan w taekwondo, siódmy w karate shotokan, siódmy w aikido, szósty w kendo. Zdolności otwierania zamków, kas pancernych. Najwyższe umiejętności softwordu. Haker. Obsługuje wszelkiego rodzaju maszyny lądowe, pływające i latające. Z jedzenia posiadającego krew spożywa tylko ryby. Coś pominąłem ważnego?

– Najważniejsze. Wierzy w Boga. Polega na Nim więcej niż na swojej inteligencji, sprycie i umiejętnościach wyuczonych i nabytych. O, to już tu.

Usiedliśmy na zewnątrz.

– Trzy francuskie croissanty i trzy belgijskie kawy. Cukier, śmietanka 18% i cynamon. – Złożyłem zamówienie, bo młody kelner pojawił się prawie natychmiast.

Twarz Thijasa się rozchmurzyła i burknął.

– Widzę, że też pan zebrał informacje.

– Widać nie wszystkie istotne. Zaraz wszystko wytłumaczę. W początkowej rozmowie z Lieke powiedziałem, że nie ufam nikomu. Oczywiście nie przyjęła tego z zadowoleniem i szybko mi wyjaśniła, że jej powinienem. Miałem powód, by jej uwierzyć. Pan był pierwszym podejrzanym. Do dzisiejszego ranka, ale po kolei. Na najwyższym punkcie Over the edge umieściłem coś, co blokuje specyficzny sygnał z mojej komórki i nie można mnie zlokalizować, o czym doniosły panu służby specjalne, dziś rano. Znaczy, miałem rację, że mnie śledzicie.

Lieke zrobiła wielkie oczy.

– Druga sprawa jest łatwiejsza. Ci faceci...jeden z nich wyjął nóż. Pewnie jeszcze inne akcesoria pochowali w kieszeniach. Może mieli kastet, bo czegoś dużego nie zauważyłem? Czterech wielkich chłopów. Nie dali mi wyboru. Zwolniliście ich, prawda? Dwóch jest ok, mają tylko guzy na czołach. Jeden ma uszkodzony krąg szyjny i będzie musiał chodzić trzy tygodnie w gorsecie. Ten ostatni ma trudności z żuciem i uszkodzony nadgarstek na co najmniej trzy miesiące. Dobrzy by było, gdybyście ich odesłali z powrotem, ale nie możecie, prawda? Załagodził pan sprawę i nie będę miał kłopotów, o ile wygram. Zgadza się?

Znowu dostrzegłem zdziwienie.

– Jak to wszystko wiesz, Steve?

– To jest powód, dlaczego ci ufam, Thijas. Gdybyś tytułował mnie Carter, to bym się zastanawiał. Macie kreta. Twój komputer ma podprogram. A w czapce i marynarce masz mikrochipy. To jest tylko hipoteza. Co do komputera jestem pewny.

– Co takiego? To niesłychane, zaraz po powrocie do biura oddam go fachowcom.

– Thijas, nikomu nic nie oddasz. Będziesz się zachowywał dokładnie jak wczoraj i przedwczoraj.

– Ale…

– Komisarzu Generalny, Steve jest genialny i ma szósty zmysł.

Pokręciłem głową.

– Jestem tylko bardzo dokładny.

– Pedantycznie dokładny – uśmiechnęła się pięknie.

– Coś wiem o tym. Jesse jest taki.

Lieke i ja spojrzeliśmy na siebie.

– Kim jest Jesse, Thijas?

– To narzeczony mojej córki. Przystojniak, bogaty i doskonały pod każdym względem.

– Ma o sobie dobre mniemanie? – zapytała.

– Wielkie, ogromne, lecz nic mu nie mogę zarzucić. Jest wierny, opiekuńczy i mój skarb jest w niego zapatrzony.

– To on, prawda? – znowu patrzyła na mnie jak na bóstwo.

– Na to wygląda – powiedziałem bardzo przekonywająco.

– O czym wy mówicie?

– Steve, powiedz Thijasowi.

Popatrzyłem na niego. Właśnie przynieśli nam kawę i croissanty.

– Francuskie?

Kelner pokazał pełne uzębienie.

– Lepszych nie kupi pan w Paryżu.

Thijs uniósł filiżankę do nosa.

– Doskonała. A ja jeździłem tak daleko…

Odczekałem, aż kelner odejdzie.

– Możecie go aresztować dopiero w czwartek.

– Dlaczego? Dlaczego dopiero w czwartek?

– Proszę nie mówić słowa córce, żonie. Nikomu. Od tego zależy życie następnej osoby.

Ujął głowę w dłonie.

– Boże, jak ona to przyjmie! Moja mała wiewióreczka.

W jego oczach pokazały się łzy.

– Wie pan, dlaczego ten człowiek to robi?

– Nie mam pojęcia? Chce rozgłosu. Pieniędzy. Morduje, nie zostawiając śladów. Żadnych poszlak, żadnego motywu. Ofiary nawet nie mają najmniejszych uszkodzeń. Sądziliśmy, że to zboczeniec.

– Normalny nie jest.

– Dziękuję, moja droga. Ma motyw. Chce mi udowodnić, że jest lepszy. Jestem zatem współodpowiedzialny za śmierć tych kobiet i dwóch nastolatek.

– Co mówisz, Steve!

Generał patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Proszę się zachowywać naturalnie. I nikomu słowa. Oczywiście pańskim zwierzchnikom również.

Popatrzył na mnie.

– Chodzi o to, żeby się nie wystraszył? A moja córka? Jest bezpieczna?

– Powiedział pan, kochana wiewióreczka. Ma rude włosy?

– Raczej kasztanowe.

– Więc jest bezpieczna. Ja lubię brunetki.

– Więc Jesse morduje tylko brunetki. Zabiję go!

Jego twarz posiniała.

Oboje z Lieke patrzyliśmy na jego cierpienie.

– Wszystko się zakończy w ciągu pięciu dni, w poniedziałek. Proszę zrozumieć powagę sytuacji. Jeżeli go pan zabije, wówczas ofiara zginie. Proszę, dokładnie robić to, co powiedziałem.

Chyba postarzał się w te pięć minut o pięć lat.

– Dobrze, zrobię wszystko by udać, że nic nie wiem.

Piliśmy kawę i jedliśmy ciasto w milczeniu. Zapłaciłem ku protestowi zarówno Thijasa, jak i mojej partnerki.

– To wracamy do zajęć. Proszę powiedzieć cokolwiek zwierzchnikom, byle nie prawdę.

– Podejrzewamy zamachu ekstremistów islamskich na budynek ADA’M, będzie dobrze?

– Doskonale. Sezon w pełni, setki zabitych. A tak, sprawdziłem i mamy wszystko na oku.

– Mają obserwować budynek?

– Dzień i noc. Mysz ma się nie przecisnąć. Zero wiadomości dla prasy, aż do środy.

Znowu się zdziwił.

– Nie rozumiem.

– To nawet lepiej – uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu.

– Biedna wiewióreczka – szepnął.

– Jest dużo porządnych, młodych i przystojnych mężczyzn. Van Allen i Koch na ten przykład.

Spojrzał na mnie poczciwym wzrokiem.

– To może Koch, bo Van Allen jest zakochany w Lieke.

Złapał się za usta.

– Cholera.

Blondynka nie udawała zdziwienia.

– Lars? We mnie?

– Na to wygląda – powiedziałem cicho.

– A ty skąd wiesz?

– Jesteś zbyt mocno zapatrzona we mnie, by coś zobaczyć.

W ułamku chwili w jej pięknych błękitach pokazały się złe błyski.

– Pyszałek.

Odeszła zła, a generał popatrzył na mnie.

– Proszę jej nie krzywdzić, to dobra kobieta.

– Próbuję wszystkiego. Moje serce jest zajęte. To cudowna, dobra i mądra osoba, ale chcę jej pokazać, że to nie miłość, tylko zauroczenie. Ona jest mną zafascynowana. Wszystko będzie dobrze, Thijs.

Weszliśmy do budynku. Trochę podłamany, udał się do swojego gabinetu i zamknął drzwi. Modliłem się w duchu, żeby niczego nie zepsuł. Wszedłem do pokoju panienki Ontrachten i czekałem. Wiedziałem, że zrobiłem jej przykrość. Kochałem Elizę, ale w tej chwili najchętniej przytuliłbym Lieke i nawet pocałował, chociaż nie wiem, czy bym potrafił. Poza tym nie pomógłbym tym jej strapionemu sercu. Weszła. Nadal żal i ból królował na swoim ślicznym licu.

– Jesteś okrutny. Mógłbyś przynajmniej nie kpić przy innych. Chcesz, że bym cię znienawidziła?

Mogłem nic nie powiedzieć. Mogłem powiedzieć cokolwiek, ale nie to, ale to byłem ja, Steve Carter. Dupek, pyszałek, megaloman. Geniusz.

– Umiałabyś?

A obiecałem jej nie ranić. Kompletny drań!

 

465
9.5/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.5/10 (4 głosy oddane)

Z tej serii

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.