Over the edge (III)
31 sierpnia 2025
Over the edge
45 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
W tekście inną czcionką opisałem działanie i przemyślenia mordercy, Daana. Opowiadanie napisane jest w pierwszej osobie i Steve Carter nie może wiedzieć wszystkiego, myślę że czytelnicy wybaczą.
Tego było za wiele dla niej. Wiedziałem, że przekroczyłem granicę, ale nie spodziewałem się takiej reakcji. Podeszła jak rozjuszony byk, ale w jej oczach zobaczyłem coś innego.
Oberwałem w policzek.
Jasne, że mogłem ją złapać za rękę, ale mi się należało. Sądziłem, że dostanę i drugi raz, ale nie. Zaczęła mnie całować. Po policzkach, a tylko musnęła usta. Powinienem ją powstrzymać, ale tym razem chciałem się przekonać, co zrobi, jak daleko pójdzie. Do czego jest zdolna. Rozpięła mi koszulę. Dobrze, że nie rozerwała, chociaż w bagażniku Vantage czekały dwie zapasowe. Przejechała paznokciami po klatce piersiowej. Zaczęła się ekspresowo rozbierać. Pomyślałem, że powinna za to otrzymać złoty medal, gdyby taka dyscyplina istniała na olimpiadzie. Co do swojej garderoby nie zachowała takich skrupułów. Rozerwała służbową bluzkę. Dwa guziki poszybowały pod biurko. Staniczek leżał pięknie na jędrnych półkulach, lecz po sekundzie znalazł się na podłodze. Oddychała szybko. Z jej twarzy buchało pożądanie. Po chwili zobaczyłem koronkowe majteczki, jak pofrunęły w innym kierunku. Zatrzymała się chwilkę. Zrzuciła spódnice. Została w samych letnich sandałkach. Wyglądała uroczo. Widziałem tylko palące się żądzą oczy, różowe sutki, złote włoski na łonie i białe sandałki. No tak, przyznaję, dostrzegłem jeszcze zgrabne nogi, świetne wąskie biodra i cudownie wykrojone pośladki. Venus z Milo mogla się schować. Czy Like była piękniejsza od Elizy? Trudno powiedzieć. Nigdy bym nie pomyślał, że taka z niej lwica. Popchnęła mnie na biurko i usiadła okrakiem na biodrach.
– Co robisz Lieke?
Głupie pytanie, szczególnie że uważałem się za mądrego. Oczywiście nie omieszkała mi tego dożo później wytknąć. W tej chwili była zbyt podniecona i zła jednocześnie, by bawić się w konwenanse.
– Jeżeli mnie nie kochasz to, chociaż mnie wyruchaj. To chyba możesz zrobić, panie Carter.
I to był błąd. Gdyby powiedziała Steve, może bym się złamał. Chociaż wątpię. Jednakże istniały szanse, bo cała ta sytuacja obudziła we mnie samca. I jak na złość Eliza schowała się do drewnianej skrzyni w najciemniejszym kącie piwnicy. Carter? Musiała mieć pewność, bo czuła moją męskość w stanie bojowym. Jednak powtórnie zapytała.
– Możesz, prawda?
Trudno dyskutować z nagą i piękną kobietą, która w dodatku siedzi na twojej buławie.
– Ja to zrozumiem, ale co powie Eliza?
Uśmiechnęła się. Zaskoczyła mnie tym. Moje pytanie niczego nie zmieniło, bo nadal siedziała jak jeździec na rumaku.
– Nie podobam ci się, bo jestem blondynką?
Musiałem rozmawiać. Wolałem to niż coś innego.
– Jesteś bardzo piękna, mądra i seksowna. Zmysłowa, wrażliwa, masz wszystkie cechy, które mnie pociągają. Jesteś doskonała, ale nie zrobię tego.
Zeszła i zaczęła zbierać swoją bieliznę i ubranie. Podniosłem się i usiedziałem na jej biurku. Nachyliła się, by podnieść majteczki. No cóż, może uchodziłem za geniusza, ale wciąż byłem facetem. Zbrodnią byłoby zignorować taki widok. Czy kobieta zawsze czuje, kiedy facet patrzy na jej tyłek? Z tym że ja nie patrzyłem na jej zgrabne pośladki.
– Przestań się gapić, a właściwie się odwróć. Chcę się ubrać.
Musiałem mieć dziwny wyraz twarzy.
– Rozumiesz po holendersku, prawda i co ma znaczyć ta mina?
– Nie powiem.
Złożyła majteczki i stanik. Trzyma bluzkę w ręku.
– Powiedz, proszę – powiedziała wprost czule.
Gdyby wydała rozkaz, nic by nie wskórała, ale tak?
– Masz śliczną cipkę.
Uśmiechnęła się. Tym razem naturalnie.
– Mam się rozebrać? Zmieniłeś zdanie? Chodzi o to, że przypomina sporą rozkrajaną brzoskwinkę, aktualnie ociekającą soczkami – pokazała uzębienie, które każdy by uznał za idealne.
Czekała. Powinna wiedzieć, że prawie nigdy nie zmieniam zdania.
– Lieke, naprawdę chciałbym. I nawet Eliza by mi wybaczyła, ale to by ci nie pomogło. Przeciwnie. Powinienem cię zatrzymać, ale nie mogłem. Wiem, że od wczoraj o niczym innym nie marzysz. To nie jest dobre dla ciebie. Jesteś mi droga, naprawdę, w tym konkretnym wypadku pokochanie ciebie, o tym by nie świadczyło.
No tak, przewidziałem. Prawdziwa kobieta. Ubrała się, usiadła na krześle i zaczęła płakać. Zapiąłem koszulę i podszedłem do drzwi. Zamknąłem je na klucz. Ukląkłem przed nią i gładziłem jej śliczne złote loki.
– Nie płacz. Będziesz szczęśliwa i wówczas podziękujesz mi, że cię teraz nie dotknąłem. Postaram się… nie. Obiecuję ci już nigdy nie zrobić przykrości. Jesteś mi doprawdy bardzo droga. I zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko, ale nie to.
Chyba zrozumiała.
– Możesz podać mi chusteczkę? Nie od wczoraj cię pragnę, tylko już dużo wcześniej. Zanim przyleciałeś. Przyznaję, raz się dotykałam, marząc o tobie, ale nadal jestem dziewicą.
Podałem jej papierową serwetkę. Uspokoiła się w ciągu minuty. Nie miała makijażu, więc nie musiała nic specjalnego robić z twarzą. Spojrzała na mnie jak przyjaciel. Uśmiechnęła się bez maskowania smutku.
– Dziękuję. Możemy pracować. Jestem gotowa.
Zapiąłem jej koszulę. Dopiero teraz dostrzegła, że brakuje dwóch guzików.
– Przepraszam, muszę się przebrać.
Tym razem odwróciłem się i patrzyłem przez okno na miasto. Musiała mieć ubranie na zmianę w biurku. Po chwili wyglądała bez zarzutu.
– Co robimy? Mówiłeś, że wiesz już wszystko.
– Chodzi właśnie o to, że nic nie możemy robić, ale musimy. I będziemy improwizować. Jesteś bardzo inteligentna i wypadnie naturalnie. Skupmy się na znaku OM. To fałszywy znak, ale udawajmy, że tego się trzymamy.
Och, jaka ona była zmyślna. Zaskoczyła mnie po raz kolejny.
– To nie Jesse, prawda?
– Nie. Tylko problem w tym, że nie wiem kto. Jesse nam powie, to wiem.
Przez następne dni staraliśmy się udawać, że szukamy. To znaczy ja i Lieke. Nie widziałem Elizy, co nie znaczy, że o niej nie myślałem. Moja piękna pomoc próbowała powtórzyć to, co miało miejsce w jej gabinecie, ale tym razem sprytnie tego unikałem. Nie próbowała szybkiego rozbierania. Podchodziła blisko, próbował pocałować. Wspomniała kilka razy, że jej cipka ma nadal pragnienie. Próbowała różnych wybiegów. Pozostałem nieugięty, ale pamiętałem, że nie mogę zrobić przykrości. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, nie pytała mnie o szczegóły, co naprawdę wiem.
Doszedłem do prawdy w sposób nieoczekiwany, ale czy na pewno? Ktoś podsunął mi rozwiązanie. Wiadomo, kogo miałem na myśli.
Ten facet znał Słowo. Co za zbieg okoliczności. Jego pan był w tym przecież mistrzem.
Pierwszą ofiarą była Gabriella. Anioł Gabriel pierwszy raz wystąpił w Piśmie w księdze Daniela. Lokalizacja pierwszego miejsca, gdzie znaleziono ciało młodej dziewczynki, pozostała dla mnie tajemnicą, ale następne łączył kod. Kombinacja nazwisk ofiar, czas następnej zbrodni i lokalizacja poprzedniej. Dzięki temu wiedziałem miejsce i czas. Dla zmylenia mojego przeciwnika wydałem polecenie, by nie aresztować Jesse wcześniej niż dzień przed planowanym, następnym zabójstwem.
W końcu przyszedł ten dzień. Thijas wywiązał się świetnie. Aresztowanie narzeczonego jego córki zbiegło się z wycofaniem agentów i snajperów z rejonu „Over the edge”. Chciałem zdenerwować mordercę, ale ważniejszy powód był inny. Musiałem zabrać urządzenie, które dostałem od Glassa. Dlaczego chciałem je mieć, nie wiedziałem. Czułem tylko, że je potrzebuję. Było wielkości komórki. Wyglądało jak komórka.
Z aresztowaniem Jessego nie mieli żadnych problemów. Van Hartenn wiedział gdzie mieszka. Facet był kompletnie zaskoczony. Zgodnie z przewidywaniami szefa policji, córka doznała szoku. Narzeczony Ann był wysokim, przystojnym brunetem. Odmówił zeznań i milczał jak grób. Wiedziałem, że wszystko musi być zsynchronizowane. Otrzymałem pistolet, identyczny, jaki miała panienka Ontrachten. Był to pistolet, który wchodzi w wyposażenie każdego tutejszego policjanta.
– Nadal milczy. Powiedziałeś, że dowiemy się od niego, kim jest nasz poszukiwany.
– Tak będziemy to wiedzieć. Zeszłej nocy zabrałem maszynę. Wspiąłem się po budynku i dostałem na dach.
– Boże, mogłeś spaść! I mogli cię złapać, czemu mi nie powiedziałeś?
– Miałem powód. Posłuchaj, Lieke. Ty zostaniesz i będziecie z niego nadal próbować coś wyciągnąć. Jest dziewiąta wieczór. Morderca zaplanował morderstwo dokładnie o północy. Udam się do miejsca planowanej zbrodni. Sam. Ukryję się i poczekam. O ile moje obliczenia mnie nie mylą, przybędzie tam o dziesiątej, więc muszę się pospieszyć.
– Nie mogę cię ubezpieczać, martwię się o ciebie?
– Wiem, dlatego nie możesz iść. Powiedziałem ci, że on ma w ręku asa. Muszę to zrobić sam. Nie mogę cię narażać.
Pocałowałem ją w policzek.
– Zostawiam ci auto. Ja pojadę rowerem.
– Rowerem?
– Wiesz, że to zdrowo – uśmiechnąłem się szczerze. – Powodzenia.
Zostawiłem ją zatroskaną. Musiałem się spieszyć. Tym razem nie ukradłem, wziąłem zwykły policyjny rower. Czas naglił, więc musiałem naciskać pedały.
Morderca.
Morderca czuł się wprowadzony z równowagi, ponieważ, kiedy po kilku godzinach starań udało mu się namierzyć, gdzie Carter zostawił komórkę, nie mógł się tam dostać. Wszędzie widział agentów i snajperów. Musiał przyznać detektywowi z Teksasu, że nie jest tak głupi, ale i tak musł przegrać.
Kilkanaście godzin przed godziną zero Daan dostrzegł zmianę lokalizacji komórki. Carter zabrał komórkę, więc znowu mógł mieć go na oku. Daan zastanawiał się co pyszłaek z Teksasu kombinuje? Przecież nie zostawił swojego telefonu na huśtawce bez powodu? Nie wszystko rozumiał i to go drażniło. Była dziewiąta, kiedy dostrzegł, że porusza się we właściwym kierunku. No nie, nie spodziewał się tego po Carterze! Jak do cholery odkrył miejsce? Czyli wiedział, że OM to bzdura. Chytry lis! Zapłaci za to i czeka go przykra niespodzianka.
Temu złemu człowiekowi popsuło plan aresztowanie Jessy. Jeżeli nawet dowiedzą się kim jest, co to zmieni? Za późno. Carter przegra. Morderca postanowił zrobić coś, co najbardziej zaboli tego bufona z Austin, a potem będzie duże bum.
*
Dojechałem na miejsce bez żadnych niespodzianek. Otworzyłem drzwi kluczem. Elektronicznym. Zawsze sądziłem, że technika zgubi ludzkość. Sprawdziłem, czy nie zostawił tradycyjnych środków zabezpieczających. Nie dostrzegłem cienkich drutów, rozsypanego szkła czy talku. Nic. Ludzie mieszkający w tym mieszkaniu wyjechali dziś rano na dwa tygodnie do Azji na wycieczkę. Jak ten facet to wszystko wiedział? Geniusz. Nie znaczy, że go lubiłem. Musiałem tylko docenić. Rozejrzałem się po domu. Nie znalazłem kamer ani podsłuchu. Znalazłem za to coś innego. Szesnaście kilogramów nowoczesnego ładunku wybuchowego stosowanego w armii amerykańskiej. Gdybym przybył z grupą operacyjną, wszyscy by zginęli, razem z połową budynku. Obok zapalnika umieścił detektor ruchu. Mogła wejść jedna istota. Och ta elektronika! Widocznie brał to pod uwagę, a może zastawił pułapkę?
Nie próbowałem nic majstrować. Wiedziałem, że jego plan jest doskonały. Ja nie wiedziałem wszystkiego, ale i on nie miał pojęcia o drobiazgach. Ukryłem się w szafie. Groteska. Największy detektyw ostatnich dwóch dekad siedzi w szafie. Mój plan nie był doskonały. Liczyłem, że może wyjdzie na chwilę. Wówczas miałem szansę. Skoro nie wiedział, że znalazłem jego miejsce, mógł nie wiedzieć, że je opuszczę. Skąd miałem pewność, że zabranie większej ilości ludzi byłoby tragiczne? Przeczucie zawodowe. Nie sądziłem, że on wie, że tu jestem. I to był mój błąd. Waterloo.
Daan.
Dochodziła dziesiąta piętnaście. Zostało mu sto pięć minut. Sara spała. Wyszedł. Chciał odbić Jesse. Po co? Co za dziecinne pytanie. Żeby go zabić. Jego brat nie wiedział prawie nic, niestety najważniejsze. Bał się go i z pewnością kochał, ale pozostawało kwestią czasu, że pęknie. Komu powie? Tylko jednej osobie. Wciąż pamiętał smak jej ust.
** O tym co się działo w komisariacie nie mogłem wiedzieć, ale dowiedziałem się później od Lieke, powiedziała mi także, co zrobiła później. **
Jesse Olberg siedział na zwykłym krześle. Miał skute nadgarstki i kostki nóg przytwierdzone do nóg metalowego stołu. Po przeciwnej stronie siedziała komisarz Ontrachten i szef policji, komisarz generalny, Thjas Van Hartenn.
– Mów gdzie ją trzymasz, morderco!
Starszy człowiek ledwo hamował wybuch. Natomiast Jesse zachowywał spokój.
– Dopilnuję, byś zgnił w mamrze. Może się powiesisz, lub więźniowie ci pomogą.
– Panie komisarzy generalny, proszę mnie zostawić samą. Jest pan zmęczony.
– Co wskórasz moja droga. Milczy jak grób. A o północy będziemy musieli go zwolnić. Nie mamy nic poza sugestią Cartera. Możemy mu ufać?
– Całkowicie.
– Dobrze, zostawię cię.
Wstał i zbliżył się do drzwi. Byli obserwowani przez szybę przez Van Allena i Kocha.
„Chyba naprawdę jest zakochana albo ufa mu bezgranicznie” – pomyślał Thijas, zanim opuścił pokój.
Piękna blondynka i Jesse zostali sami.
– Jeżeli powiesz, postaramy się by dali ci dobre warunki.
Starała się dobrze udawać. Tylko ona w tym budynku wiedziała, że Olberg jest niewinny. Oczywiście sam Jesse wiedział to również, że nie zabił. Czuł się jednak winny. I miał ku temu powód. O tak!
Pochodził z rodziny szlacheckiej. Pieniądze odziedziczył po rodzicach. Sprzedał zamek i posiadał wszystko, co człowiek może zapragnąć. Urodę, inteligencję, pieniądze i wychowanie. A na dodatek piękną narzeczoną o orzechowych włosach i zielonych oczach.
Tymczasem komisarz generalny trochę się niepokoił, bo oczekiwał przybycia córki. Ona sama chciała w końcu zobaczyć narzeczonego. W momencie, kiedy się dowiedziała, doznała szoku. Oczywiście nie wierzyła. Jednak ojciec ją przekonał. Nie tylko ona była jego oczkiem w głowie. On był jej pierwszym przyjacielem. Z mamą miała dobre stosunki, ale nie kochała jej jak Thijsa. W końcu przybyła z ośmioosobową obstawą.
– Chcę z nim porozmawiać bez świadków i proszę cię tato, żeby wszyscy wyszli z tego pokoju.
– Nie mogę tego zagwarantować.
– Chyba nie mamy wyjścia – powiedziała Lieke, która właśnie weszła.
– Czy coś ci powiedział? – zapytał ojciec Ann.
– Nic, ale czuję, że powie pańskiej córce.
Blondynka i orzechowa piękność wymieniły spojrzenia.
Lieke wiedziała, że mam racje. Jej kobieca intuicja mówiła, że Jesse nie ma nic wspólnego z serią zbrodni, ale wiedziała również, że Jesse nie jej to powie. Prawdy dowie się tylko kobieta, która znaczyła dla niego bardzo wiele. Nie najwięcej, niestety.
Wszyscy wyszli z pokoju. Oczywiście Jesse o tym nie wiedział. Kiedy zobaczył Ann, poczuł uderzenie gorąca. Poczuł, że jej powie.
Ann usiadła i patrzyła na niego. Po chwili się odezwała.
– Byłam taka szczęśliwa i sądziłam, że ty jesteś. Wierzę ojcu, że to zrobiłeś. Kocham go i nie mogę wątpić w jego słowa, lecz moje serce odzyskało moc i bicie. Ono mówi mi, że jesteś niewinny.
– Jestem winny – szepnął głucho.
Ann odczuła, jakby ostry grot przeszył jej serce. Fala arktycznego zimna ogarnęła jej ciało. Siedziała jak zamurowana. I gdy jej cały duch rozsypywał się jak zamek z pisku, zobaczyła małe światełko w ciemnym tunelu.
– Kocham cię. Nie kochałbym potwora. Nie wierzę ci.
To dziwne, nie płakała. Zachowała spokój i opanowanie.
Nagle młody mężczyzna oparł głowę na spiętych kajdankami dłoniach, a z jego gardła wydarł się szloch.
– Obiecałem go nigdy nie zdradzić. Ty go nie znasz, on mnie znajdzie i zabije. Kocham go i boję się jednocześnie. Nie wiem, co jest silniejsze, w końcu on jest mną.
Ann patrzyła kompletnie zaskoczona na swoją miłość. W końcu wyszeptała.
– O kim ty mówisz?
– To Daan. Teraz już wie. Przybędzie tu i zabije mnie, a może i ciebie.
– Postradałeś zmysły? Co mówisz?
– Mam brata bliźniaka. On prawdopodobnie zabił matkę. Wyglądało na naturalną śmierć. Jestem dokładny i precyzyjny, ale on mnie we wszystkim przewyższa. Nawet nie wiem, czy nie zasmakował twoich ust.
Ann poczuła okropne uczucie. Przypomniało jej się pewne zdarzenie sprzed roku. Spotkali się na szybkiej kawie. Jesse zachowywał się normalnie i wszystko było jak zawsze. I w końcu ją pocałował, na pożegnanie. Wówczas poczuła coś dziwnego.
– Boże – wyszeptała, a jej twarz zrobiła się biała jak ściana.
Miedzianowłosa łapała powietrze jak ryba wyjęta nagle z wody, ale się w końcu opanowała.
– Gdzie on jest? – zapytała przytomnie.
– To duch. Wie wszystko o nas, a my o nim nic. Musiał tu wejść jako ja i założył pluskwę na komputer Thijsa. Nie mam pojęcia, pewnie blisko…
– Wiedziałam, że nie mogłeś tego zrobić. Kocham cię i nigdy nie zwątpiłam w twoją miłość.
Wybiegła z pokoju. Miała ze sobą elektronicznego pilota do drzwi.
Wpadła do drugiego pokoju, gdzie siedział ojciec i cała trójka.
– Daan Olberg, brat bliźniak Jesse.
– Co ty pleciesz wiewióreczko. Zginął dwadzieścia lat temu. Wraz z ojcem w wypadku w górach – szef policji patrzył ze zdziwieniem na córkę.
– Znaleziono ciało? – zapytała przytomnie.
– Nie, ciała Henrego Olafa Olberga też nigdy nie odnaleziono. Alpy czasem nie oddają swoich ofiar.
Twarz Anny się zmieniła.
– On tu przyjdzie. Nie wiem, co się stanie. Awaria światła… Boje się…
– Tu jest pół setki ludzi, nie masz się czego bać, kochanie.
Komisarz generalny powiedział to pewnie, ale Lieke odczuła niepokój Ann.
– Steve mi powiedział. Ten człowiek jest mocniejszy niż on. Boże!
Ann wybiegła na zewnątrz. Nie z powodu, że potrzebowała zaczerpnąć powietrza.
(O tym też dowiedziałem się później od samej Ann Van Harteen)
Kiedy była małą dziewczynką, bała się wielu rzeczy. Windy, ciemnej piwnicy, pająków i szczurów. I wtedy mama jej powiedziała, że zawsze ją będzie chronić, ale to nie wystarczyło.
– Co mam zrobić, mamusiu. Co zrobię, kiedy cię nie będzie obok?
Matka popatrzyła na swój ośmioletni skarb.
– Jest tylko jedna rada. Musisz stanąć przed strachem i spojrzeć mu prosto w twarz.
Mała Ann posłuchała matki. Nie przyszło jej łatwo. Po tygodniu nie bała się już niczego. Aż dotąd. Świadomość, że psychopatyczny, genialny morderca zabił tyle osób, nie wstrząsnęła nią tak, jak to, że się z nim całowała.
Patrzyła na prawie pustą ulicę. Czuła go. Wiedziała, że jest blisko. Łączność między bliźniakami jednojajowymi zadziwia naukę. To tak jakby dusza się rozdzieliła w dwa ciała. Odczuwają się nawzajem. Ten drań popełnił błąd. Jaki? Pocałował jej usta. Dlatego teraz go odczuła. Mała, drobna Ann zwykle z ośmioosobową obstawą. Daan nie mógł wiedzieć jednego, gdyby przybył do kwatery głównej, nie dziesiątki policjantów by go skończyły, tylko zielonooka kobieta.
Zobaczyła go. Wyszedł z taksówki. Oczywiście miał inny kolor włosów. Był dość daleko, jakieś trzydzieści metrów. Z tej odległości nawet w dzień nie można by było zobaczyć oczu. Ann je jednak dostrzegła mimo ciemności nocy. I nie tylko oczy. Zobaczyła duszę potwora.
Dann pierwszy raz w życiu poczuł strach. Stał chwilkę i wrócił do wozu. O tak, poczuł bojaźń podobnie jak setki tysięcy lat wstecz nieustraszony i obdarzony ogromną mocą dziesięciogłowy król demonów Ravana wystraszył się Sity, porwanej przez niego żony króla Rama. A Sita wówczas trzymała w dłoni tylko źdźbło trawy…
– Proszę jechać do centrum.
Podał ulicę. Z tego miejsca brakowało tylko dwieście metrów do domu, w którym trzymał Sarę. A stamtąd tylko sto metrów do miejsca, gdzie rozstanie się z życiem, nawet tego nie wiedząc. Zerknął na bardzo sprytne urządzenie podobne do komórki. A więc już czekasz Carter, pomyślał.
*
Ann wbiegła do budynku. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. A czy Daan nim nie był?
– Był tu.
– Kto – zapytał ojciec.
– Morderca. Daan Olberg.
Lieke wstała gwałtownie.
– Muszę iść. Proszę mnie nie śledzić. Od tego zależy życie trzech osób.
– Ależ…
Nie słyszała, co chciał powiedzieć Van Harteen. Zapaliła pilotem auto. Musiała się spieszyć.
Nie była pewna czy zdoła uratować dwójkę. Chciała uratować kogoś najważniejszego.
„Jak dobrze, że są te dopalacze” – pomyślała.
Obroty dochodziły do czerwonych cyfr. Tym razem nie czerpała przyjemności z szybkiej jazdy.
*
Dochodziła za trzy jedenasta, kiedy Daan wszedł z ciężką skórzaną torbą do mieszkania. Uśmiechnął się. Wiedział dokładnie, gdzie jest Carter.
*
Usłyszałem, kiedy wszedł. Sądząc po ciężkości kroków miał z sobą ciało. To wyglądało na misję samobójczą, ale słuchałem głosu i wówczas przypomniał mi się psalm.
„Oddaj mi Panie sprawiedliwość, bo nienagannie postępowałem i nie byłem chwiejny, pokładając nadzieję w Panu. Doświadcz mnie, Panie. Wystaw mnie na próbę badając moje nerki i serce.”
Wytężałem słuch, by słyszeć, co się dzieje.
Tymczasem Daan nałożył maskę na twarz Sary i swoją. Otworzył pudełko. Oczywiście tego nie wiedziałem. Usłyszałem tylko, że jest bardzo blisko szafy.
*
Otworzyłem oczy. Siedziałem na krześle. Moje nogi i ręce były skrępowane kajdankami, jakie widziałem pierwszy raz w życiu. Przypominały raczej coś z przyszłości. Błękitna dioda paliła się na nich upiornym blaskiem. Czyżby Pan mnie nie wysłuchał? Przystojny brunet patrzył na mnie z uśmiechem.
– Witam panie Carter. Co za miłe spotkanie. Gratuluję. Znalazł mnie pan. A to Sara. W odróżnieniu od pana nawet nie wie, że umrze. Dokładnie za – spojrzał na zegarek – czterdzieści dziewięć minut. Umrze we śnie, jak wszystkie poprzednie, ale niestety sytuacja się zmieniła. Dzięki tobie Carter. Piękna, prawda?
Popatrzyłem na kobietę. Brunetka, ubrana w białą bawełnianą sukienkę.
– Nic nie mówisz, Carter? Może przejdziemy na ty. Tak będzie lepiej. Daan Olberg. Wiedziałeś, że Jesse jest niewinny. Jesteś dobry, przyznaję, ale ja jestem lepszy.
Zbliżył do mnie swoją twarz.
– Powiem ci, co zrobię. Jesteśmy podobni. Dokładni, drobiazgowi. Wiesz, że też lubię Wagnera? Masz ładne autko. Ja wolę zwykłe Mercedesy klasy S. Tak. Z pewnością widziałeś ładunki. Zostawię jeden. Resztę zabieram. Wiesz, gdzie jadę? Na Joan Melchior koło zachodniego parku, kojarzysz. Potem poczekam, aż umrzecie. Jestem honorowy. Wygrałem, ale nie będę miał z kim dalej grać, więc odejdę. Rano zaraz po otwarciu sklepów. Zabiorę może sto, może sto pięćdziesiąt osób. Dzieci, dorosłych, starców. Życie nie jest sprawiedliwe, wszyscy odchodzą. Miło mi było cię poznać. A i jeszcze jedno. Wiem gdzie mieszka Eliza. Nie, nie zrobię jej nic, lubię dziewczyny o miedzianych włosach. Tylko ją zabiję. Strzał w głowę. Będzie się bać, ale krótko. Tak, to zabolało, panie geniuszu, prawda? Nie potrafiłeś nawet jej zapewnić bezpieczeństwa. Jesteś błaznem, nikim więcej. Godnym politowania błaznem.
Uśmiechnął się i wyszedł jak gentleman.
Patrzyłem na Sarę. Wyglądała jakby spała. Czy w tej sytuacji nie powinienem zwątpić w moją Tarczę i Miecz? Szanowałem swoje słowo. Powiedziałem Lieke, że zwątpię może za pięć dwunasta. Więc miałem jeszcze czas. Patrzyłem na cyfry na zegarze zapalnika. Odliczał ostatnie minuty mojego życia. Oczywiście szanowałem swoje życie i kobiety, której ciało pogrążono w sztucznym śnie. Teraz myślałem o kimś innym.
Nie bałem się śmierci. Było mi przykro, że nie zdołam uratować Sary. Musiałem dokonać wyboru, a przecież już dokonałem.
– Panie. Zabierz moje życie, ale uratuj te dwa. Nie wiem, jak to zrobisz, ale wiem, że jesteś w mocy, by to uczynić.
Skończyłem moja krótką modlitwę i patrzyłem na zielone cyferki, bo nie miałem nic lepszego do roboty.
*
Daan zatrzymał samochód przed samym wejściem. Samochód należał do kogoś innego. Mężczyzna się uśmiechnął do siebie. Robił to dość często. Typowe zachowanie narcyzów. „To było dziecinnie łatwe” – pomyślał.
„Tak jak każda z nich, niczego nie przeczuwasz”– pomyślał jeszcze morderca.
Tym razem zmienił plan. Pierwszy raz zamierzał użyć broni palnej. Oczywiście sprawdził pistolet, który zabrał Carterowi. Pistolet miał pełny magazynek i działał bez zarzutu, dlaczego jednak miał korzystać z czyjejś broni, skoro posiadał własny Walther p 99 z piętnastoma nabojami? Z dziecinną łatwością otworzył drzwi. Lubił sam siebie zaskakiwać. Stosował podwójne, a czasem potrójne zabezpieczenia. Brał pod uwagę taki obrót sprawy. Gdyby Carter przegrał i go nie odnalazł, zginęłaby tylko Sara. A tak? Cierpi, szkoda, że tylko jeszcze kilka minut. Czy usłyszy wybuch? Nie, za daleko. Wspomniał mu o Elizie. To będzie go bolało najbardziej…
Wszedł bezgłośnie do salonu. Wszystko w idealnym porządku.
Dobrali się, chociaż blondynka przewyższała Elizę pod każdym względem, ale pyszałek zza oceanu lubił brunetki. Dann preferował rude, a właściwie o kasztanowych włosach. Przebolał, że nie zdoła zabić swojego lepszego ja. Przypomniał obie smak ust Ann. Pewnie się pogodzą i będą żyć długo i szczęśliwie.
Wszedł do sypialni. Nasłuchiwał, ale nie usłyszał spokojnego oddechu Elizy. Przyzwyczaił oczy do ciemności. Ciemne włosy kontrastowały z bielą pościeli.
– Eliza – powiedział Dann.
Nic. Twardo spała. Spojrzał na zegarek. Carterowi i Sarze pozostało jeszcze dziesięć minut życia. „Ciekawe jak to przeżywa? Same sukcesy i na koniec taka sromotna wpadka. Czuł smak zwycięstwa. Był najlepszy! To i tak nie dało mu takiej satysfakcji, jak wykończenie tej suki. Zawsze preferowała Jesse. I jak wiedziała, który jest który. A Henry? Idiota. Pewnie nigdy go nie znajdą w tej szczelinie. Słyszał o kilku lawinach w tym rejonie. Stary idiota z zasadami, nie cierpiał go nigdy, chociaż najbardziej nienawidził matkę…
– Elizo – powiedział bardzo głośno.
Coś było nie tak. Ostatnio się wkurzył, kiedy Carter wstawił telefon na huśtawce. Podszedł do łóżka.
– Kurwa – zaklął.
Poczuł się, jakby ktoś wrzucił go do dołu z gównem. Dostrzegł lalkę ludzkich rozmiarów okrytą po szyję kołdrą.
– Rzuć broń, Daan.
Jak się to stało, że jej nie wyczuł? Strzelił, lecz stanowczo za późno. Zanim nacisnął spust, poczuł ostry ból w środku klatki piersiowej, dlatego z pewnością nie trafił…
To tak wygląda? Zimno w całym ciele. Dostał w serce. A przecież go nie miał. Matka zawsze mu to powtarzała. Ogarnęła go ciemność i śmiertelna cisza.
*
Tego dowiedziałem się potem od mojego partnera i osoby, która mnie pokochała tak mocno, jak Eliza. Brunetkę traktowałem od początku właściwie, co do Lieke? Zachowywałem się jak ostatni drań, a mimo to mnie kochała…
Lieke nie zważała, że Dann leży martwy i wywaliła w ciało cały magazynek. Pomyślała tylko, że będą musieli wyprać dywan. Każdy pocisk rzucał ciałem psychopaty. A przecież pierwszy strzał był już śmiertelny. Podświadomie wiedziała, że każda kula jest za jedną ofiarę…
„Och, czy żyjesz, kochany” – pierwszy raz tak pomyślała.
Oczywiście nie powiedziała mi o tym, chociaż streściła całe zajście z najmniejszymi drobiazgami.
Wzięła powoli komórkę.
– Z komisarzem generalnym Van Hartennem.
– Jak to, kto mówi, komisarz Ontrachten, nie poznajesz mnie Koch? Lepiej daj mi najpierw Larsa…
*
Patrzyłem na cyfry. Pięć minut. Obiecałem Lieke, że zwątpię.
– Wybacz, alę nie potrafię – powiedziałem zupełnie cicho – Uratowałeś Elizę, prawda? Wiedziałem, że zawsze mogę na Ciebie liczyć, Panie. Cieszę się, że zaraz Cię zobaczę. Nie rozumiem, jak wierzący ludzie mogą bać się śmierci.
Uznałem, że za dużo gadam. Przecież całe życie byłem milczkiem. Pomyślałem tylko, czy z pewnością nie zrobiłem niczego złego. Za wszystkie poprzednie wpadki otrzymałem wybaczenie. Tak czułem. Chyba Pan mi nie policzy jako przewinienia, że nie przespałem się z Lieke…
Nagle, kiedy brakowało trzy minuty, zegar na ładunkach TATP się zatrzymał. I co dziwne, moje kajdanki opadły z rąk i nóg. Dziwne. To nie był koniec. Wstałem i popatrzyłem na zegar na kuchni. Zatrzymał się. Termostat i alarm na ścianie przy drzwiach wyjściowych, również.
Popatrzyłem na stół.
– Cholera, Glass. Zasłużyłeś sobie, by nie płacić mandatów do końca życia. Tylko dlaczego wszystko zadziałało trzy minuty wcześniej?
Co by było, gdyby Daan nie zostawił maszynki? Byłoby duże bum. No cóż, Pan ma swoje sposoby. Sara otworzyła oczy.
– Gdzie jestem i kim pan jest?
Z pewnością się bała, widziałem strach w ładnych brązowych oczach.
– Jestem Steve Carter. Prywatny detektyw. Wszystko wyjaśnię po drodze. Jest ładna noc. Przejdziemy się? Chyba że wolisz rower, Saro.
– Mogę wstać? Muszę do łazienki.
Cóż, potrzeby fizjologiczne mają swoje prawa.
– Dlaczego nie mam bielizny? Jesteś zboczeńcem? – zapytała, kiedy wróciła.
Nadal się bała, ale chyba mniej.
– Jeżeli bardzo chcesz mieć majtki, coś dla ciebie poszukam.
Podszedłem do drugiego pokoju. Pomyślałem, że chyba byłem zbyt bezpośredni. Po minucie znalazłem coś odpowiedniego.
– Powinny pasować, wyglądają na nowe.
Siedziała z mocno zaciśniętymi kolanami.
– Na pewno nie założę czyjejś bielizny. Proszę mi nie robić krzywdy, obiecuję nie zgłosić niczego policji.
– Niestety, właśnie chcę z tobą iść do Kwatery głównej. Pewnie jak ci opowiem, nie uwierzysz mi, więc nie będę zaczynał. Tam ci wszystko wyjaśnią. Zostałaś porwana, ale jest już wszystko dobrze. Udało mi się cię uratować. Właściwie to nie moja zasługa – nareszcie się zamknąłem.
Teraz do niej dotarło.
– Więc ja miałam być następną ofiarą… Nic nie pamiętam. Byłam zawsze dobrą i czystą dziewczyną. A w tym mieście nie jest o to łatwo.
– Wiem, chociaż nie jestem z tego miasta. Pochodzę z Teksasu.
– Głupie żarty. Dziwnie się czuję. Pójdę z panem, ale proszę mnie nie dotykać.
– Oczywiście, nie ma sprawy.
Wyszliśmy. Ciepły wieczór, wolałbym iść tak z Elizą, ale czułem się w obowiązku towarzyszyć uratowanej. Nie uszliśmy nawet dwustu metrów. No nie, znowu? Tym razem było ich trzech.
– Boże, to Arabowie. Koleżanka mnie uprzedzała…
Szli prosto na nas.
– . Wyskakuj z kasy. – pewnie mówił do mnie.
Sara wtuliła się w moje ramiona.
– Nie dasz mnie skrzywdzić, Steve?
Robiła wrażenie przestraszonej.
– Nigdy, moja droga. – chciałem, by zabrzmiało to dobrze.
Nie miałem zamiaru się bić, poza tym nie bardzo wiedziałem, gdzie jest komisariat. Najważniejszy powód tulił się do mojej piersi. Wyjąłem pistolet z kieszeni. Wystrzeliłem kilka razy w powietrze. W okolicznych oknach zapaliły się światła. Niedoszli rabusie pognali, gdzie pieprz rośnie. Czyli mniej więcej w tym kierunku poprzedniego miejsca zamieszkania, zanim przybyli do Europy. Po dwóch minutach usłyszałem syreny.
Pewnie myślicie, skąd miałem pistolet, skoro Daan mi go zabrał. No cóż, jestem Steve Carter. Nie tylko Daan zabezpieczał się podwójnie. Kiedy dostałem pistolet od komisarza generalnego, poprosiłem drugi od Lieke. Trochę się dziwiła. Kiedy wszedłem do mieszkania, gdzie spodziewałem się spotkać mordercę, zabrałem jeden pistolet, a drugi ukryłem blisko wejścia. I muszę wam to dokładnie wytłumaczyć, bo nadal nie rozumiecie. Modliłem się, prosiłem o to, by Pan uratował chociaż Sarę. Modliłem się z wiarą. Dlatego miałem pewność, że zostanę wysłuchany. Uratował Sarę. Widocznie uznał, że warto bym i ja jeszcze pożył. W to, że Eliza jest cała i zdrowa, nawet nie wątpiłem, dlatego słowa tego pyszałka nie zrobiły na mnie wrażenia.
Dwa wozy zatrzymały się w odpowiedniej odległości.
– Rzuć broń i nie ruszaj się.
Sara drżała.
– Nie zastrzelą nas?
– Nie obawiaj się. Powiedziałem ci, że przy mnie nie nic ci nie grozi.
Rzuciłem pistolet na asfalt. Dwóch policjantów podeszło z wycelowaną bronią i co gorsza, świecili latarkami prosto w oczy.
– Nie ruszać się.
– Jestem Steve Carter. Nie macie jakiejś wiadomości od komisarza generalnego Van Hartenna?
Jeden z nich wziął radio i coś cicho meldował.
– Przepraszamy za wszystko, panie Carter. Prosimy do wozu.
Po siedmiu minutach dojechaliśmy na miejsce.
Thijs czekał przed wejściem
– Carter, czy to jest TA dziewczyna?
– Tak, Thijs. Masz wiadomości od Lieke?
– Mam, zaraz tu będzie.
– Dzięki Bogu. Znaczy, Eliza jest cała, a Daan zabity?
– Dokładnie, chłopcze.
Trochę mi nie pasowało to stwierdzenie, ale w końcu może mnie polubił jak syna.
Zobaczyłem ciemnowiśniowe Aston Martin. Sara czuła się nadal skrępowana.
Lieke podeszła do mnie z uśmiechem.
– Zrobione.
– A gdzie Eliza?
– Domyśl się.
– Podrzucisz mnie?
– Muszę, bo nie wiesz, gdzie jest?
– Oczywiście, że wiem. Po drodze ci wszystko opowiem. Skąd wiedziałaś?
– Nie jestem genialna jak ty, ale do głupiej wiele mi brakuje. A wiesz, kiedy już wiedziałam? Kiedy poprosiłeś mnie o drugi pistolet.
Przybliżyłem się do niej i szepnąłem.
– Idź z Sarą i daj jej bieliznę. Sama rozumiesz, to przyzwoita dziewczyna.
– Chcesz powiedzieć, że nie taka jak ja? Nawet mi nie podziękujesz?
– Zrób to, proszę.
Blondynka wzięła zaszokowaną Sarę pod rękę.
Thijs robił wrażenie, że mu ubyło pięć lat.
– Jesteś łotrem, Carter. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to nie Jesse?
– Dla dobra sprawy. Dobry chłop z niego. Musisz poczytać o bliźniakach jednojajowych. Mam nadzieję, że Ann pomoże mu swoją miłością.
Blondynka wróciła sama.
– Jest w nadal w małym szoku. Powiedziałam jej po wkrótce co i jak. Kazała cię ucałować, ale ja tego nie zrobię. – czułem, że ma jednak mały żal, że do niczego między nami nie doszło.
Ja może i chciałem, ale byłbym nie fair w stosunku do Elizy. W tej chwili przeskanowałem swoje uczucia. Kochałem Elizę, a Lieke nie była mi obojętna. To, że uratowała życie mojej umiłowanej, tylko niewiele to zmieniało. Serce jest niewątpliwie dziwne.
– Dobra, jedźmy już. Eliza pewnie źle znosi samotność.
– Mylisz się. To dzielna dziewczyna.
Jechała spokojnie.
– Steve. Chcę cię zapytać tylko jedno. Jak wiedziałeś, że on zechce zabić Elizę
– Przegrywał i chciał mi dokuczyć. Kiedy wychodził, wspomniał. Nie chcesz się dowiedzieć, dlaczego żyję?
– Pewnie, że tak. Co zrobiłeś, geniuszu.
– Przegrałem z kretesem, ale pewność siebie go zgubiła. Glass. To dzięki niemu żyjemy wraz z Sarą. Powiedział mi, że ta maszyna wyłącza całą elektronikę w promieniu dziesięciu metrów. Wszystko. Od zegarka na kuchence do walizki z czerwonym guzikiem do odpalania rakiet z głowicami atomowymi, ale spodziewałem się tego dokładnie o północy. I na ten czas Daan nastawił zapalnik, a maszyna wyłączyła wszystko trzy minuty wcześniej.
– Interesujące.
Robiła wrażenie trochę złej.
– Eliza jest bardzo piękna i dobroć z niej aż bije.
Huśtawka wyglądała super w świetle reflektorów.
– Miałaś mało czasu, prawda Lieke?
– Tak, masz dobre sprężarki, przydały się, chociaż bez nich i tak bym zdążyła. Nie zabiłam jeszcze nikogo wcześnej, ale nie czuję najmniejszych wyrzutów sumienia, prawdę mówiąc czułam satysfakcję, ładując w ciało wszystkie kule, bo pierwsza go już zabiła i pomyślałam, że każda jest za pojedynczą ofiarę. Sądziłeś, że ty to zrobisz, pamiętasz?
– Tak i byłem pewny, że to ja uratuję Elizę. Jestem i będę ci wdzięczny do końca życia. Proś o cokolwiek.
– Wiesz, że o nic nie poproszę – spojrzała na mnie w szczególny sposób.
Z pewnością mnie kochała. A ja idiota sądziłem, że to zauroczenie.
– Wracając do wozu, oryginał w Austin jest lepszy.
– Nie jestem pewna. Chłopcy się ucieszyli, ale pewnie siedzi sama. – mówiła o mojej ukochanej.
– Chcę, żebyś ze mną poszła.
– Po co ci jestem potrzebna? Skończyłeś pracę. Masz swoją ukochaną.
Wziąłem ją za rękę.
– Proszę – powiedziałem, jak najczulej potrafiłem.
Pojechaliśmy windą. Szef ochrony się nie zmienił. Zapamiętałem jeszcze drugą twarz.
– Pani Eliza czeka.
Lieke napięła mięśnie i stawiała opór.
– Komisarzu Ontrachten, proszę nie utrudniać. Dziwne są wasze stopnie. Van Harten byłby u nas generałem a ty pułkownikiem.
– Co kraj to obyczaj, Steve, mój...– widziałem, co chciała powiedzieć.
Eliza siedziała na ławce i patrzyła na miasto.
– Hej. Jestem. – powiedziała to, jakby nic się nie stało.
Czyżbym się mylił. Może poza delikatną zawstydzoną dziewczyną była jeszcze kimś innym? Te samo spojrzenie. Czułem, jak serce bije mi mocniej.
– Steve – wyszeptała tylko.
– Poczekaj kochanie. Muszę coś powiedzieć. Jak wiesz, zawdzięczasz życie tej oto panience. Jest miła, dobra, inteligentna. Więcej, jest genialna. Nie wiem, jak się domyśliła i skąd wiedziała, gdzie mieszkasz. I pragnę jej za wszystko podziękować. Przy tobie.
Lieke stała zaskoczona. Odwróciłem się do niej i powiedziałem.
– Bardzo ci dziękuję. Zawdzięczam ci więcej niż życie. Wiem, że ci się ułoży z Larsem. I jest mi głupio, że nie mogę ci dać nic innego jak dozgonną miłość.
Była kompletnie zaskoczona. Na to liczyłem. Wziąłem ją za ramiona i pocałowałem. Nie jak przyjaciółkę. Tak jak całowałem tylko Elizę. Oddała mi pocałunek. To trwało z dwie minuty.
A Eliza tylko patrzyła. Żadnej zazdrości. Czy ona była z tej ziemi?
– Przepraszam – szepnęła Lieke.
Eliza podeszła do niej i pocałowała ja równie gorąco, jak ja. Tylko trochę krócej.
Mój były partner robił wrażenie bardzo zaskoczonej, lecz równie mocno szczęśliwej.
– Wpadnijcie do nas po ślubie – powiedziałem.
Włożyłem jej do ręki kluczyki.
– Jest twój. Wszystko załatwiłem z Van Harteenem.
Stała jak zamurowana.
– No idź już, bo Lars będzie się niepokoił. Tylko musisz z nim postępować trochę łagodniej niż ze mną.
– Jeszcze słowo i stanie się nieszczęście, Carter.
Podeszła do mnie i pocałowała mnie i Elizę w policzek. Po chwili zniknęła. Eliza wtuliła się w moje ramiona.
– Już mnie nie zostawisz?
– Nigdy, kochanie. Chodź, pohuśtamy się trochę.
Po chwili huśtawka zaczęła się kołysać, prawie w tym momencie, kiedy zapięliśmy zabezpieczenia.– Było coś między wami?
Spojrzałem w jej piękną twarz.
– To niemożliwe, żebyś tak od razu się zakochała – powiedziałem, unikając odpowiedzi na jej pytanie.
– Przyśniłeś mi się i czekałam na ciebie. A ty?
– Pokochałem cię od pierwszej chwili.
Popatrzyła na mnie.
– Nawet jakby coś było między wami, to nie byłabym zła.
– Teraz mi to mówisz?
Zamiast odpowiedzieć, wtuliła się tylko mocniej w moje ramiona.
Hustawka się zatrzymała.
– Dlaczego pocałowałaś ja tak namiętnie? Jesteś czysta. Kochasz mnie i z całą pewnością nie pociągają cię kobiety?
– Rozumiesz, co to jest miłość? Ty jesteś mną, a ja tobą. Poza tym uratowała mi życie. Nie dlatego ją pocałowałeś?
– Tak i byłem jej coś winny.
– I ja też, rozumiesz?
Uświadomiłem sobie, że ktoś może nie być genialny a więcej rozumieć. Musiałem się jeszcze wiele nauczyć.
– Niektórzy całe życie stoją nad przepaścią – szepnęła.
– Ale ci, którzy pokładają ufność w Bogu, nigdy się nie potkną w ciemności.
Spojrzała na mnie.
– Jestem w ciąży. To bliźniaczki.
Poczułem się dziwnie.
– To dziewczynka i chłopiec – odrzekła, jakby czuła moje obawy.
– Skąd wiesz? Płeć się formuje później.
– Wiem. Będziesz dobrym ojcem, prawda.
– Postaram się.
– Posiedźmy jeszcze chwilę. Czuje się przy tobie tak bardzo bezpieczna.
Patrzyłem na miasto. Nigdy jeszcze nie, nie czułem się tak dobrze.
– Kocham cię, Elizo.
Nic nie odpowiedziała. Tylko położyła mi głowę na torsie i zasnęła. Jak niewinne dziecko.
Dwa tygodnie później. Texas, Austin.
Zabrałem moją ukochaną ze sobą. Wylecieliśmy z Amsterdamu dzień później. Komisarz generalny nie chciał mnie puścić, ale nie mogłem zmieniać planu. Tak, miałem powrotny bilet. Możecie sądzić, że jestem pyszałkiem, ale to pozory. Jeszcze raz powtórzę. Miałem wiarę.
– Gorąco tu u was – Eliza zaciągnęła się po raz pierwszy teksańskim powietrzem.
– Często kobiety nie noszą majtek – odparłem zupełnie beznamiętnie.
– Czyli ja też będę mogła? – posłała mi czarujący uśmiech.
– To ma miejsce, kiedy noszą sukienki lub spódnice.
– Mam kilka sukienek, a inne mi kupisz, prawda?
– Chciałaś bogatego gościa i dopięłaś swego.
Nie chciała podejmować utarczek słownych.
– Myślisz, że twój tatuś i mamusia mnie polubili? – patrzyła tymi wielkimi oczami.
– Spróbowaliby nie – musiałem zmarszczyć czoło, bo się roześmiała.
Wyglądała na bardzo szczęśliwą i wtuliła się po raz kolejny w mój tors.
– Liekie dzwoniła – rzuciła od niechcenia.
Mój zmysł detektywa znowu się obudził.
– Czyżby coś poszło nie tak?
– Między wierszami zrozumiałam, że z Larsem nic nie wyszło. Widzisz, on może się w niej podkochiwał, co nie oznacza, że ona mu miała wpaść od razu w ramiona.
– O! Chyba nie poszło o mnie.
Eliza spojrzała na mnie nieco inaczej.
– Bardzo cię kocham i szanuję, ale muszę ci zwrócić uwagę, kochanie. Nie wszystko dotyczy zawsze ciebie.
– Czy takie robię wrażenie?
– Tak wygląda. Wiesz, on w niej się podkochiwał, ale ona… każdy ma wybór, nie sądzisz?
– Oczywiście Elizo. Twoi rodzice przyjadą za tydzień?
„Czyli jednak chodziło o mnie” – pomyślałem,
– Tak planują. Reszta bliższej rodziny także, w końcu ślub to poważna sprawa.
Coś mnie swędziało w środku głowy.
– Czy przypadkiem Lieke Ontrahten tu się nie wybiera, przed ślubem?
– Owszem
Wyraz twarzy ślicznej buzi skrywał coś jeszcze.
– Przyjedzie sama?
Uścisnęła mi ramię.
– Jak ty wszystko wiesz, Misiu – nie bardzo mi się podobało nowe imię, ale widocznie słabość do Elizy Van Gorten nie miała granic.
– Przyjedzie z Ann Van Harteen.
– Może wiesz dlaczego?
– A ty nie wiesz, Misiu?
Cóż, skoro to powiedziała, to pewnie i wiedziałem. Czasami nawet kochana osoba nie jest wpuszczana do kobiecego gangu.
– Wnioskuję, że panienka Van Harteen nie do końca wybaczyła Jessemu, czy tak?
– Mniej więcej.
– Rozumiem – naprawdę rozumiałem – tylko dlaczego przylecą wcześniej?
Czarujący uśmiech rozgościł się na buzi ciemnowłosego anioła.
– To chyba ci same powiedzą.
Poczułem lekki niepokój. Coś mi tu nie pasowało. Moja sikorka wiedziała, a pewnie nawet na torturach by się nie wypyszczyła. No tak, czułem kłopoty.
– Skoro tyle wiesz, kochanie, może znasz dokładną datę ich przylotu?
– Jutro. Właśnie miałam cię prosić, byśmy mogli po nie pojechać na lotnisko.
– Nie wezmę Vantage, ma tylko dwa miejsca.
– Masz jeszcze dwa wozy.
– Nie są moje.
– Twój tatuś przekonał mnie, że jesteś ich właścicielem.
– Owszem, ale jeżdżą tylko Austinem Martinem.
– Możesz zrobić wyjątek dla mnie? – nie sądziłem, że jakikolwiek facet by mógł odmówić. Ja nie potrafiłem.
– Dobrze Kiciu, o której jest przylot.
Zamrugała oczami, jakby chciała mnie przekonać, że nie wie.
– Nie jestem pewna…
– Mów ty przebrzydła kłamczucho – próbowałem zrobić groźną minę, która niestety spowodowała tylko wybuch śmiechu.
– Przebrzydła? Myślałam, że jestem ładna.
– Nie jesteś – uciąłem.
– Nie? – jeszcze nigdy nie widziałem tak ogromnych oczu.
– Jesteś śliczna.
Wyraźnie się uspokoiła.
– Czy nie nadużywasz tego słowa?
– Co masz na myśli skarbie?
– Lieke coś wspomniała…
Chyba po przywiezieniu jej do rezydencji Carterów oberwie paskiem w gołą pupę. Taki tekst przekazała Elizie? – pokręciłem głową.
– To była ekspresja – próbowałem sprowadzić sprawę do parteru.
– Och Misiu, nie żebym była zazdrosna. Mnie nie mówiłeś, że mam śliczną.
– Bo masz bardzo śliczną, w tym nie ma kwestii.
– Mogłeś wspomnieć, że tak uważasz – chyba jednak nie czuła zazdrości, tylko być może potrzebowała więcej uwielbienia.
– Wieczorem będzie okazja wspomnieć, jak bardzo masz śliczną cipkę, kochanie. – Moja wypowiedź bardzo ją ucieszyła.
– Wiesz, na razie możemy, ale podobno od któregoś miesiąca trzeba uważać.
Siedzieliśmy na sporym balkonie w moim domu. Przed nami rozciągała się winnica. Winogrona, wymagają pracy, ale ludzie, których zatrudniałem, wykonywali dobrą robotę. O nie, nie byliśmy teraz w Austin, tylko lekko na zachód w Bianco. Jedna z naszych rodzinnych posiadłości znajdowała się pięćdziesiąt mil na zachód od stolicy Teksasu.
Delikatnie ująłem dłoń panienki Van Gorten.
– Możesz mi powiedzieć, czego mam się spodziewać? – już przeczuwałem, ale wolałem się upewnić. Nawet o to nie mogłem być na nią zły. Nie wiedziałem tylko czemu i Ann tu zawita.
Często przed jakąś ważną rewelacją, którą miałem usłyszeć z jej ust, zwilżała je językiem. I tak wyglądały zawsze, jak malina zamoczona w źródlanej wodzie a ta bestyjka wiedziała jak to na mnie działa.
– Otóż Lieke…
– Czy chodzi o to, co powiedziałem tobie jeszcze w Amsterdamie; cytuję: Nie mogłaś powiedzieć wcześniej?
– Wiesz, uratowała mi życie, prawda?
– Chcę wiedzieć, kto z tym wyszedł i co jej powiedziałaś. – Podniosłem nieznacznie głos, ale nie na tyle, aby odniosła wrażenie, że jestem zdenerwowany.
Z pewnością nie mogłem być na nią zły. Zbyt mocno ją kochałem.
– Powiedziałam jej, że nie miałabym nic przeciw, gdyby wówczas w komisariacie do czegoś doszło. Potem Lieke chyba uznała, że jej pragnienie może się ziścić, tak myślę.
– Och! – wziąłem skronie w dłonie – skąd wiesz, że bym tego chciał? Przecież jesteśmy razem, Elizo!
Delikatnie wcisnęła się w fotel. Promienie późnego popołudnia sprawiały, że wyglądała nadzwyczajnie.
– Relacja uczuciowa to jedno a fizyczna to druga. Poza tym nigdy nie zmieniasz zdania, prawda Misiu?
– No dobrze, powiedzmy, że wezmę to pod uwagę… Co powiedziałaś Ann?
– Ann? Wygląda, że ma nieco złamane serce. Zawiodła się na Jesse. Ty, byś nie mógł kochać nikogo bardziej niż mnie, prawda?
Jak ta drobna brunetka umiała mnie rozgrywać!
– Nie sądzisz, że to trochę niemoralne? Co na to jej ojciec?
– Podobno twierdzi, że Ann nie może się czuć z kimkolwiek bardziej bezpieczna niż ze Stevem Carterem.
– No tak, ale czy ma pojęcie, po co Ann tu przylatuje?
– Nie sądzę. Wiesz Misiu, to się nie musi stać.
Delikatne prądy przeszły w okolicy krzyża. Owszem nie miałem nic przeciwko, by kochać się z Elizą, ale tylko z Elizą.
– Nie mamy problemów z komunikacją, więc ci powiem. Pierwszy i ostatni raz. Czy to jasne?
Oczywiście – zamrugala oczami wywołując wiatr.
– Nie sądzę, że ktoś mi jeszcze raz uratuje życie, a jeżeli, to będziesz nim ty, Misiu.
– Tak, oczywiście. Ostatnie pytanie. Nie sądziłem, że masz tak liberalne poglądy w tych sprawach. Jak to sobie wyobrażasz, skoro podjęłaś za mnie decyzję?
Dostrzegłem nieopisane zdziwienie na buzi.
– No razem, oczywiście. Byłam zawsze grzeczną dziewczynką, lecz kiedy poznałam ciebie…
Tak, tego się spodziewałem. Trzy panienki w łóżku. Pięknie!
– Będą druhnami na naszym ślubie – chciała wyraźnie sprowadzić dyskusję na inny tor.
– Obcięcie języka jest teraz w mocy, o ile ktoś jeszcze się o tym dowie – zabrzmiałem z pewnością poważnie.
Nie chciałem podnosić kwestii, że to niby ja spowodowałem, iż Eliza stała się mniej grzeczna.
– Przekaże im kiedy przylecą – posłała mi słodki uśmiech.
Powinienem być zły i pewnie trochę byłem. Czy na pewno znałem moją Kicię?
Wieczór mnie nieco zaskoczył. Właściwie niewiele się zmieniło od pierwszego razu, raczej nadal spełniałem jej pragnień. Sądziłem, że będziemy blisko, ale tak się nie stało. Eliza nie miała trudności z przekazaniem swoich myśli.
– Odłożymy to do jutra, musisz mieć dużo sił.
– Czy przypuszczasz, że w drugą stronę też bym się zgodził?
Sądziłem, że widziałem już wszelkie miny zdziwienia na buzi Elizy, ale chyba się myliłem.
– No wiesz! W życiu bym nie chciała innego faceta. Nie rozumiem, że o to pytasz.
Postanowiłem zaryzykować.
– Jak możesz wiedzieć, że podoba mi się cały ten pomysł?
– A tak nie jest? – dosłałem słodkiego buziaka w policzek.
– Będziesz… – tym razem ona nie dała mi dokończyć.
– Wszystko wyjdzie w praniu. Powiedzmy, że to będzie twój kawalerski wieczór a mój panieński.
– O mój Boże – westchnąłem.
– Czy to będzie grzech, skarbie?
– A jak sądzisz?
– Wezmę to na siebie – szepnęła.
– Zrobię to tylko raz i tylko dlatego, że cię kocham, chociaż wiem, że nie powinienem.
– Zrobisz dobry uczynek, a to jest czymś właściwym.
– Thijes mnie zabije, jak się dowie.
– Ann mu nie powie, ja również i to samo mogę powiedzieć o Lieke.
– Ciebie nie podejrzewam, ale czy one…
– Kłopoty sercowe łączą, przynajmniej w naszym światku.
No tak, przecież jesteśmy z Marsa, a one z Wenus. Potrzebowałem snu.
Obudziłem się z myślą, że nie powiedziała, o której jest samolot. Wydedukowałem, że nie rano, bo by mnie uprzedziła. Miejsce obok jeszcze zachowało trochę ciepła i zapachu Elizy, więc nie mogła wstać dużo wcześniej. Pewnie urzędowała w kuchni na dole. Próbowała być dobrą kucharką. Sally, nasza pomoc pewnie przekazała, co lubi Steve.
Ogoliłem się i założyłem, co zwykle. Otworzyłem szufladkę pod lustrem. Zdecydowałem się na sygnet z szafirem. Zszedłem na dół.
– Dzień dobry Steve – Sally miała pięćdziesiąt dwa lata i należała do potomków niewolników a Afryki. Uwielbiałem ją na równi z mamą. Spojrzała na mnie krótko i wyszła z kuchni. Potem miała wolne przez następne trzy dni. Zamierzała spędzić je ze swoją rodziną mieszkającą w Houston. Moi rodzice spędzali ostatnie dni wakacji w Mieście aniołów i planowali wrócić za cztery dni. Tak, już poznali Elizę przed wyjazdem. Ojciec wyraził zachwyt, a mamie Eliza trafiła prosto do serca.
Wtuliła się we mnie i dostałem krótkiego soczystego buziaka w same usta.
– Powiesz, co sądzisz, o racuszkach z jabłkami. Sally tylko patrzyła, zrobiłam i usmażyłam sama. Powinny ci smakować.
– Pachną miło i nie spaliłaś, czyli będzie dobrze.
– Musimy się troszkę pośpieszyć, bo przylatują o jedenastej piętnaście. Z lotniska pojedziemy do twojego domu, prawda?
– Nie wolisz tutaj?
– Tam nie ma nikogo – zniżyła głos.
Nie musiała, Sally nigdy nie podsłuchiwała.
Lotnisko w Austin jest oczywiście mikroskopijne w porównaniu z tym w Amsterdamie. Lot z terenu Holandii trwa prawie jedenaście godzin i samolot przelatuje dystans ponad ośmiu tysięcy kilometrów. Czekaliśmy, aż przejdą odprawę. Obie kobiety zniosły dobrze niewygody lotu. Co dziwne na ich twarzach nie mogłem niczego odczytać. Czyżby moja Kicia coś namąciła?
– Witajcie w niskich progach – powitanie przyjęły z uśmiechem.
Znałem troszkę Lieke natomiast niewiele Ann. Ona w odróżnieniu od pani komisarz raczej wyglądała na zatroskaną kurkę.
– Czy to nie kłopot dla ciebie Steve? – właśnie miedzianowłosa się odezwała jako pierwsza.
– Nic podobnego. Mam spory dom na obrzeżach miasta. Ponieważ mieliśmy podróżować w czwórkę, musiałem wziąć VAN–a rodziców.
Czekaliśmy na bagaże. Lieke spojrzała z miną Sfinksa, a Ann ponownie się odezwała.
– Tata zebrał pochwały od ministra spraw wewnętrznych. Czy uważasz Steve, że ten medal od rządu holenderskiego jest wystarczającą nagrodą?
– Nie liczyłem na nic, myślę, że Amsterdam odetchnął, a najbardziej szczęśliwa okazała się Sara.
– O tak. Przeprasza, że tak zareagowała, była w szoku, rozumiesz.
– Oczywiście. Niestety zło jest wszędzie.
– To duża strata dla kryminalistyki, że się wycofałeś.
– Wiesz chyba powody, tata ci nie powiedział?
– Leckie mi wyjaśniła.
– Wybacz, że zapytam. Czy z Jessy koniec?
– Zrobiłam to z ciężkim sercem. Oczywiście nie chciałam, żeby się czuł winny, ale sam rozumiesz, że nie mogłam być z człowiekiem, który kochał potwora więcej ode mnie.
– Nie rozumiesz bliźniaków.
– Nie ma wytłumaczenia – jej odpowiedź nie dawała złudzeń, że romans z tamtym mężczyzną już należy do historii.
– Przyleciałyście na ślub – rżnąłem głupa.
– Tak, Eliza powiedziała, że przez kilka dni się zaaklimatyzujemy.
Poczułem, że zamorduję Kicię. Co za gierki ze mną prowadziła! Ponieważ opanowanie i zimną krew opanowałem do perfekcji, dlatego nie skomentowałem, spojrzałem tylko na brunetkę.
Eliza zrobiła minę niewiniątka. Coś jednak nie grało. Przeprosiłem Ann i zwróciłem twarz w kierunku blondynki, kątem oka zauważyłem, że Eliza od razu wzięła Ann pod swoje skrzydła.
– Czemu milczysz?
Spojrzała na mnie oczami anioła. Nie miałem pewności, że tak wyglądają pomocnicy Boga..
– Co ci Eliza powiedziała?
O! Tu mieliśmy wszystko. Czułem podskórnie, że zaraz się dowiem prawdy.
– Wspomniał coś o podziękowaniu. Jesteś zły?
– Rzadko mi się zdarza. Rozumiem, że Ann nic nie wie.
– Tak będzie ciekawiej, nie sądzisz?
– W tym układzie jeszcze nic nie wiadomo. Jestem z Elizą, ale muszę ci powiedzieć, że mam do ciebie uczucie, Eliza o tym wie – dodałem to asekuracyjnie.
Zagadkowy uśmiech pojawił się na buzi blondynki.
– Żadna z nas nie była z kobietą. Nie popsujesz nam tego?
– Och, czyli nie muszę brać w tym udziału – odetchnąłem.
– Nie, no tego nam nie zrobisz!
Czyli jednak! Teraz miałem pewność, że szef policji holenderskiej będzie mnie ścigał do śmierci.
– Co wyście wymyśliły! Ann nic nie wie o waszych niecnych planach! To przyzwoita dziewczyna.
– Chcesz powiedzieć Steve, że ja i Eliza takie nie jesteśmy?Wspomniałeś już w ten sposób.
– To twoja interpretacja – miała dobrą pamięć.
– Zostaw to nam. Może jesteś najlepszym detektywem na świecie, ale nic nie wiesz o kobiecej intuicji. Będzie dobrze.
– Nie dam rady – dziwne, że mówiłem o tym wszystkim tak otwarcie.
– Nie zapominaj, że jesteśmy drużyną. Dziewczynki tylko czasem odpoczywają, ale mają inne zabawki niż chłopcy.
– Chłopcy mają te same zabawki. Masz na myśli języki i palce? – grałem ich grę, mówiłem o tym tak otwarcie!
– Nie miej za złe Elizie, ale wspomniała też o pomocy – dotknęła wymownie mojej dłoni.
Może nie powinienem tego powiedzieć, ale tak zrobiłem. Właściwie pobudziła mnie do tego ostatnią uwagą.
– Czy wszystkie holenderki są takie?
Myślałem, że zacznie tłumaczyć nację, z której pochodziła. Nic bardziej mylnego!
– To nie nasza wina – anioł by się nie powstydził takiej słodkiej i niewinnej miny.
No tak, znalazły winnego. Pozostała kwestia czy ja tego chcę. Wiedziałem jedno. Zostałem więźniem drobnej brunetki. Na ten jedyny raz. Tak. Kawalerski i panieński wieczór. Może Pan mi wybaczy. Salomon miał tysiąc żon a Dawid pięćset. Tyle że to były żony i nie spali naraz z więcej niż jedną, przynajmniej teksty o tym nie wspominają.
Zapakowałem wszystkie bagaże i ruszyłem. One siedziały we trzy na tylnym siedzeniu i trajkotały jak małe samochodziki. W lusterku widziałem uśmiechnięte od ucha do ucha buźki.
Dojechaliśmy do mojego domu około drugiej. Wzięły prysznic i poszły spać.
Eliza siedziała wciśnięta w fotel.
– Kiciu, dlaczego mi to robisz? – zapytałem z leciutkim żalem.
– Możemy wszystko odwołać, sądziłam, że się ucieszysz.
– Czy dlatego, że sześć lat pościłem?
– Wybacz mi. Zawsze uważałam, że jestem przyzwoita. Uznałam, że to dobry pomysł tak się odwdzięczyć. Lieke z pewnością nadal ciebie pragnie.
– Nie należę do facetów, którym na tym zależy.
– Właśnie dlatego jesteś bardziej atrakcyjny.
– Pomijając Lieke, chodzi o Ann. Wy wiecie, ale ona nie miała pojęcia!
– Już ci mówiłam, zaufaj kobiecej intuicji. Gdyby nie to, mnie by tu nie było. To nie detektywistyczny umysł podszepnął Lieke, co musi zrobić, tylko kobieca intuicja.
– Tak, przegrałem z kretesem. Nie sądziłem, że wiedział wszystko.
– To już przeszłość. Trafi do piekła a ofiary do nieba. Sara ma przed sobą życie.
– Dobrze, że jej tu nie zabrałyście – burknąłem.
– Brałyśmy taką ewentualność.
– Przepraszam, chyba się przesłyszałem.
– Wcale, Misiu. Ryzykowałeś dla niej życie.
– To nie tak.
– Ona jest o tym święcie przekonana. Prosiła o kontakt.
– Elizo! Powiedziałem raz na życie. Kocham ciebie!
– Wiem, skarbie. To się nie powtórzy, ale nie zawiedziesz nas, prawda?
– Jesteś w ciąży, ale zleje ci twój śliczny tyłeczek.
– Mam nadzieję. Tylko nie teraz, bo będę piszczeć z radości i mogę je tym obudzić.
No i co maiłem zrobić z tym małym urwisem?
Pomagała mi robić obiad. Blondynka i córka komisarza generalnego przyszły do kuchni kilka minut po ósmej.
– Och, pachnie pysznie. Co tam wyczarowaliście – Ann nadal nie straciła języka w buzi.
– Ponieważ Steve nie je mięsa, są ryby. Większość sama przygotowałam, ale surówka z różnych warzyw jest zrobiona przez niezrównanej klasy szefa Steve Cartera. Mamy też wino z rodzinnej winnicy.
– Dość szybko się przestawiłyśmy czasowo – blondynka przeciągnęła się jak kotka i posłała mi czarujący uśmiech.
Obie miały bawełniane sukienki. Lieke, białą w niebieściutkie kwiatki, a Ann jasnozieloną, pewnie z rejonu, może jedwabiu. Leżała dobrze podkreślając kształty ciała. Postanowiłem nic nie mówić i zastanawiałem się, jak i kiedy powiedzą Ann, co tu robi.
Obiad smakował znakomicie i skończyliśmy go dokładnie o dziewiątej.
Nigdy bym nie przypuszczał, że pani komisarz będzie tak rozbrajająco szczera.
– Słuchaj Ann, należą ci się wyjaśnienia. Jak wiesz, uratowałam Elizę i ma dla mnie dozgonną wdzięczność.
– Tak, to zrozumiałe – Ann tryskała radością.
– Jak może zauważyłaś, a zrobiłaś to z pewnością, Steve jest niezwykle przystojny.
– Nie zaprzeczę – buzie udekorowaną drobnymi piegami okrył rumieniec.
– Dzięki uprzejmości Elizy mamy jej przyzwolenie. Oczywiście nikt nikogo nie zmusza, ale mam do ciebie pytanie. Dołączysz do nas?
W życiu widziałem wiele razy zdziwienia na twarzach, ale Ann prześcignęła wszystkich.
– Czy mam rozumieć…
– Dokładnie.
– Ale jak to? Ślub jest za tydzień.
– Jak mówiłam, nie zmuszamy.
Ann popatrzyła bezradnie na wszystkich.
– Znaczy kwadracik? Tak po prostu? Nigdy nie byłam z jedną kobietą, a tu są dwie śliczne i przystojny facet. Steve, czy ty jesteś za?
No tak, oczywiście, że mi przypadło wyrazić zgodę. Nie chciałem wysilać się na kłamstwa. – Zrobię wszystko dla Elizy – powiedziałem najbardziej naturalnie, jak potrafiłem. –Naprawdę nie wiem, jak wypadnę – teraz ja pewnie miałem nietęgą minę, bo zarówno Eliza, jak i Lieke się uśmiechnęły w sposób swoisty.
Tego bym się nie spodziewał po Ann. Zaczęła rozpinać sukienkę.
– Nie musimy się spieszyć – powiedziała blondynka.
Reakcja Ann musiała ją nieco zdziwić, chociaż nie zaszokować.
– Zwlekanie jest stratą czasu, zjemy te pyszności potem – wyglądało, że Ann jest z pewnością na duże tak.
Nastąpiły długie godziny miłosnych zmagań. Dałem radę. Lieke była szczęśliwa, a Ann jeszcze bardziej. Kicia? Jako przyszła żona wspomagała biednego Misia, kiedy nie mógł przez dłuższe minuty sprostać wymaganiom spragnionym pieszczot panienkom. Miło się oglądało, kiedy trzy śliczne kobiety wzajemnie sobie dogadzają. Czy komisarz generalny będzie mnie szukał? Chyba nie. Dlaczego? Po wspólnym kochaniu Ann stwierdziła, że chyba poznała miłość swojego życia. O nie! Ona nie miała mnie na myśli, tylko Lieke.
– Ann, skarbie. Bardzo cię kocham, ale chcialbym być ze Stevenem.
– Kochanie, weźmiesz nas wszystkie trzy? Tak bardzo prosimy. – Eliza patrzyła wzrokiem anioła.
– Za żony? To nie jest zgodne z prawem stanu Texas.
– Wiem, skarbie. Oficjalnie Lieke ożeni się z Ann, a nieofocjalnie będziemy twoje wszystkie trzy – Eliza ślicznie się uśmiechnęła. – Powiedz, że chcesz. Wspomniałeś, że wszystko dla mnie zrobisz.
– A mi obiecałeś więcej nie robić przykrości – Lieke delikatnie pocałował mój policzek.
– Będziemy o ciebie dbać – szepnęła Ann.
Cóż rozwiązywałem już trudniejsze sprawy.
– Dobrze... – chciałem coś jeszcze dodać, ale mi udaremnily.
Całowały mnie wszystkie naraz. Odłożyłem rozmyślania na później.
– Druga runda, dziewczyny – pisnęła radośnie Eliza – masz czterdzieści minut, Ann. W razie gdybyś nas potrzebowała, jesteśmy w zasięgu ręki.
Moja ukochana, zatopiła usta poniżej złotych loczków Lieke, a Ann spojrzła na mnie z milością.
– Tata miał rację, z nikim nie czuję się tak bezpiecznie jak z tobą, Steve – jęknęła cicho i zakotwiczyła się na dobre.
Koniec.
Jak Ci się podobało?