Over the edge (III)
31 sierpnia 2025
Over the edge
29 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
W tekście inną czcionką opisałem działanie i przemyślenia mordercy, Daana. Opowiadanie napisane jest w pierwszej osobie i Steve Carter nie może wiedzieć wszystkiego, myślę że czytelnicy wybaczą.
Tego było za wiele dla niej. Wiedziałem, że przekroczyłem granicę, ale nie spodziewałem się takiej reakcji. Podeszła jak rozjuszony byk, ale w jej oczach zobaczyłem coś innego.
Oberwałem w policzek.
Jasne, że mogłem ją złapać za rękę, ale mi się należało. Sądziłem, że dostanę i drugi raz, ale nie. Zaczęła mnie całować. Po policzkach, a tylko musnęła usta. Powinienem ją powstrzymać, ale tym razem chciałem się przekonać, co zrobi, jak daleko pójdzie. Do czego jest zdolna. Rozpięła mi koszulę. Dobrze, że nie rozerwała, chociaż w bagażniku Vantage czekały dwie zapasowe. Przejechała paznokciami po klatce piersiowej. Zaczęła się ekspresowo rozbierać. Pomyślałem, że powinna za to otrzymać złoty medal, gdyby taka dyscyplina istniała na olimpiadzie. Co do swojej garderoby nie zachowała takich skrupułów. Rozerwała służbową bluzkę. Dwa guziki poszybowały pod biurko. Staniczek leżał pięknie na jędrnych półkulach, lecz po sekundzie znalazł się na podłodze. Oddychała szybko. Z jej twarzy buchało pożądanie. Po chwili zobaczyłem koronkowe majteczki, jak pofrunęły w innym kierunku. Zatrzymała się chwilkę. Zrzuciła spódnice. Została w samych letnich sandałkach. Wyglądała uroczo. Widziałem tylko palące się żądzą oczy, różowe sutki, złote włoski na łonie i białe sandałki. No tak, przyznaję, dostrzegłem jeszcze zgrabne nogi, świetne wąskie biodra i cudownie wykrojone pośladki. Venus z Milo mogla się schować. Czy Like była piękniejsza od Elizy? Trudno powiedzieć. Nigdy bym nie pomyślał, że taka z niej lwica. Popchnęła mnie na biurko i usiadła okrakiem na biodrach.
– Co robisz Lieke?
Głupie pytanie, szczególnie że uważałem się za mądrego. Oczywiście nie omieszkała mi tego dożo później wytknąć. W tej chwili była zbyt podniecona i zła jednocześnie, by bawić się w konwenanse.
– Jeżeli mnie nie kochasz to, chociaż mnie wyruchaj. To chyba możesz zrobić, panie Carter.
I to był błąd. Gdyby powiedziała Steve, może bym się złamał. Chociaż wątpię. Jednakże istniały szanse, bo cała ta sytuacja obudziła we mnie samca. I jak na złość Eliza schowała się do drewnianej skrzyni w najciemniejszym kącie piwnicy. Carter? Musiała mieć pewność, bo czuła moją męskość w stanie bojowym. Jednak powtórnie zapytała.
– Możesz, prawda?
Trudno dyskutować z nagą i piękną kobietą, która w dodatku siedzi na twojej buławie.
– Ja to zrozumiem, ale co powie Eliza?
Uśmiechnęła się. Zaskoczyła mnie tym. Moje pytanie niczego nie zmieniło, bo nadal siedziała jak jeździec na rumaku.
– Nie podobam ci się, bo jestem blondynką?
Musiałem rozmawiać. Wolałem to niż coś innego.
– Jesteś bardzo piękna, mądra i seksowna. Zmysłowa, wrażliwa, masz wszystkie cechy, które mnie pociągają. Jesteś doskonała, ale nie zrobię tego.
Zeszła i zaczęła zbierać swoją bieliznę i ubranie. Podniosłem się i usiedziałem na jej biurku. Nachyliła się, by podnieść majteczki. No cóż, może uchodziłem za geniusza, ale wciąż byłem facetem. Zbrodnią byłoby zignorować taki widok. Czy kobieta zawsze czuje, kiedy facet patrzy na jej tyłek? Z tym że ja nie patrzyłem na jej zgrabne pośladki.
– Przestań się gapić, a właściwie się odwróć. Chcę się ubrać.
Musiałem mieć dziwny wyraz twarzy.
– Rozumiesz po holendersku, prawda i co ma znaczyć ta mina?
– Nie powiem.
Złożyła majteczki i stanik. Trzyma bluzkę w ręku.
– Powiedz, proszę – powiedziała wprost czule.
Gdyby wydała rozkaz, nic by nie wskórała, ale tak?
– Masz śliczną cipkę.
Uśmiechnęła się. Tym razem naturalnie.
– Mam się rozebrać? Zmieniłeś zdanie? Chodzi o to, że przypomina sporą rozkrajaną brzoskwinkę, aktualnie ociekającą soczkami – pokazała uzębienie, które każdy by uznał za idealne.
Czekała. Powinna wiedzieć, że prawie nigdy nie zmieniam zdania.
– Lieke, naprawdę chciałbym. I nawet Eliza by mi wybaczyła, ale to by ci nie pomogło. Przeciwnie. Powinienem cię zatrzymać, ale nie mogłem. Wiem, że od wczoraj o niczym innym nie marzysz. To nie jest dobre dla ciebie. Jesteś mi droga, naprawdę, w tym konkretnym wypadku pokochanie ciebie, o tym by nie świadczyło.
No tak, przewidziałem. Prawdziwa kobieta. Ubrała się, usiadła na krześle i zaczęła płakać. Zapiąłem koszulę i podszedłem do drzwi. Zamknąłem je na klucz. Ukląkłem przed nią i gładziłem jej śliczne złote loki.
– Nie płacz. Będziesz szczęśliwa i wówczas podziękujesz mi, że cię teraz nie dotknąłem. Postaram się… nie. Obiecuję ci już nigdy nie zrobić przykrości. Jesteś mi doprawdy bardzo droga. I zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko, ale nie to.
Chyba zrozumiała.
– Możesz podać mi chusteczkę? Nie od wczoraj cię pragnę, tylko już dużo wcześniej. Zanim przyleciałeś. Przyznaję, raz się dotykałam, marząc o tobie, ale nadal jestem dziewicą.
Podałem jej papierową serwetkę. Uspokoiła się w ciągu minuty. Nie miała makijażu, więc nie musiała nic specjalnego robić z twarzą. Spojrzała na mnie jak przyjaciel. Uśmiechnęła się bez maskowania smutku.
– Dziękuję. Możemy pracować. Jestem gotowa.
Zapiąłem jej koszulę. Dopiero teraz dostrzegła, że brakuje dwóch guzików.
– Przepraszam, muszę się przebrać.
Tym razem odwróciłem się i patrzyłem przez okno na miasto. Musiała mieć ubranie na zmianę w biurku. Po chwili wyglądała bez zarzutu.
– Co robimy? Mówiłeś, że wiesz już wszystko.
– Chodzi właśnie o to, że nic nie możemy robić, ale musimy. I będziemy improwizować. Jesteś bardzo inteligentna i wypadnie naturalnie. Skupmy się na znaku OM. To fałszywy znak, ale udawajmy, że tego się trzymamy.
Och, jaka ona była zmyślna. Zaskoczyła mnie po raz kolejny.
– To nie Jesse, prawda?
– Nie. Tylko problem w tym, że nie wiem kto. Jesse nam powie, to wiem.
Przez następne dni staraliśmy się udawać, że szukamy. To znaczy ja i Lieke. Nie widziałem Elizy, co nie znaczy, że o niej nie myślałem. Moja piękna pomoc próbowała powtórzyć to, co miało miejsce w jej gabinecie, ale tym razem sprytnie tego unikałem. Nie próbowała szybkiego rozbierania. Podchodziła blisko, próbował pocałować. Wspomniała kilka razy, że jej cipka ma nadal pragnienie. Próbowała różnych wybiegów. Pozostałem nieugięty, ale pamiętałem, że nie mogę zrobić przykrości. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, nie pytała mnie o szczegóły, co naprawdę wiem.
Doszedłem do prawdy w sposób nieoczekiwany, ale czy na pewno? Ktoś podsunął mi rozwiązanie. Wiadomo, kogo miałem na myśli.
Ten facet znał Słowo. Co za zbieg okoliczności. Jego pan był w tym przecież mistrzem.
Pierwszą ofiarą była Gabriella. Anioł Gabriel pierwszy raz wystąpił w Piśmie w księdze Daniela. Lokalizacja pierwszego miejsca, gdzie znaleziono ciało młodej dziewczynki, pozostała dla mnie tajemnicą, ale następne łączył kod. Kombinacja nazwisk ofiar, czas następnej zbrodni i lokalizacja poprzedniej. Dzięki temu wiedziałem miejsce i czas. Dla zmylenia mojego przeciwnika wydałem polecenie, by nie aresztować Jesse wcześniej niż dzień przed planowanym, następnym zabójstwem.
W końcu przyszedł ten dzień. Thijas wywiązał się świetnie. Aresztowanie narzeczonego jego córki zbiegło się z wycofaniem agentów i snajperów z rejonu „Over the edge”. Chciałem zdenerwować mordercę, ale ważniejszy powód był inny. Musiałem zabrać urządzenie, które dostałem od Glassa. Dlaczego chciałem je mieć, nie wiedziałem. Czułem tylko, że je potrzebuję. Było wielkości komórki. Wyglądało jak komórka.
Z aresztowaniem Jessego nie mieli żadnych problemów. Van Hartenn wiedział gdzie mieszka. Facet był kompletnie zaskoczony. Zgodnie z przewidywaniami szefa policji, córka doznała szoku. Narzeczony Ann był wysokim, przystojnym brunetem. Odmówił zeznań i milczał jak grób. Wiedziałem, że wszystko musi być zsynchronizowane. Otrzymałem pistolet, identyczny, jaki miała panienka Ontrachten. Był to pistolet, który wchodzi w wyposażenie każdego tutejszego policjanta.
– Nadal milczy. Powiedziałeś, że dowiemy się od niego, kim jest nasz poszukiwany.
– Tak będziemy to wiedzieć. Zeszłej nocy zabrałem maszynę. Wspiąłem się po budynku i dostałem na dach.
– Boże, mogłeś spaść! I mogli cię złapać, czemu mi nie powiedziałeś?
– Miałem powód. Posłuchaj, Lieke. Ty zostaniesz i będziecie z niego nadal próbować coś wyciągnąć. Jest dziewiąta wieczór. Morderca zaplanował morderstwo dokładnie o północy. Udam się do miejsca planowanej zbrodni. Sam. Ukryję się i poczekam. O ile moje obliczenia mnie nie mylą, przybędzie tam o dziesiątej, więc muszę się pospieszyć.
– Nie mogę cię ubezpieczać, martwię się o ciebie?
– Wiem, dlatego nie możesz iść. Powiedziałem ci, że on ma w ręku asa. Muszę to zrobić sam. Nie mogę cię narażać.
Pocałowałem ją w policzek.
– Zostawiam ci auto. Ja pojadę rowerem.
– Rowerem?
– Wiesz, że to zdrowo – uśmiechnąłem się szczerze. – Powodzenia.
Zostawiłem ją zatroskaną. Musiałem się spieszyć. Tym razem nie ukradłem, wziąłem zwykły policyjny rower. Czas naglił, więc musiałem naciskać pedały.
Morderca.
Morderca czuł się wprowadzony z równowagi, ponieważ, kiedy po kilku godzinach starań udało mu się namierzyć, gdzie Carter zostawił komórkę, nie mógł się tam dostać. Wszędzie widział agentów i snajperów. Musiał przyznać detektywowi z Teksasu, że nie jest tak głupi, ale i tak musł przegrać.
Kilkanaście godzin przed godziną zero Daan dostrzegł zmianę lokalizacji komórki. Carter zabrał komórkę, więc znowu mógł mieć go na oku. Daan zastanawiał się co pyszłaek z Teksasu kombinuje? Przecież nie zostawił swojego telefonu na huśtawce bez powodu? Nie wszystko rozumiał i to go drażniło. Była dziewiąta, kiedy dostrzegł, że porusza się we właściwym kierunku. No nie, nie spodziewał się tego po Carterze! Jak do cholery odkrył miejsce? Czyli wiedział, że OM to bzdura. Chytry lis! Zapłaci za to i czeka go przykra niespodzianka.
Temu złemu człowiekowi popsuło plan aresztowanie Jessy. Jeżeli nawet dowiedzą się kim jest, co to zmieni? Za późno. Carter przegra. Morderca postanowił zrobić coś, co najbardziej zaboli tego bufona z Austin, a potem będzie duże bum.
*
Dojechałem na miejsce bez żadnych niespodzianek. Otworzyłem drzwi kluczem. Elektronicznym. Zawsze sądziłem, że technika zgubi ludzkość. Sprawdziłem, czy nie zostawił tradycyjnych środków zabezpieczających. Nie dostrzegłem cienkich drutów, rozsypanego szkła czy talku. Nic. Ludzie mieszkający w tym mieszkaniu wyjechali dziś rano na dwa tygodnie do Azji na wycieczkę. Jak ten facet to wszystko wiedział? Geniusz. Nie znaczy, że go lubiłem. Musiałem tylko docenić. Rozejrzałem się po domu. Nie znalazłem kamer ani podsłuchu. Znalazłem za to coś innego. Szesnaście kilogramów nowoczesnego ładunku wybuchowego stosowanego w armii amerykańskiej. Gdybym przybył z grupą operacyjną, wszyscy by zginęli, razem z połową budynku. Obok zapalnika umieścił detektor ruchu. Mogła wejść jedna istota. Och ta elektronika! Widocznie brał to pod uwagę, a może zastawił pułapkę?
Nie próbowałem nic majstrować. Wiedziałem, że jego plan jest doskonały. Ja nie wiedziałem wszystkiego, ale i on nie miał pojęcia o drobiazgach. Ukryłem się w szafie. Groteska. Największy detektyw ostatnich dwóch dekad siedzi w szafie. Mój plan nie był doskonały. Liczyłem, że może wyjdzie na chwilę. Wówczas miałem szansę. Skoro nie wiedział, że znalazłem jego miejsce, mógł nie wiedzieć, że je opuszczę. Skąd miałem pewność, że zabranie większej ilości ludzi byłoby tragiczne? Przeczucie zawodowe. Nie sądziłem, że on wie, że tu jestem. I to był mój błąd. Waterloo.
Daan.
Dochodziła dziesiąta piętnaście. Zostało mu sto pięć minut. Sara spała. Wyszedł. Chciał odbić Jesse. Po co? Co za dziecinne pytanie. Żeby go zabić. Jego brat nie wiedział prawie nic, niestety najważniejsze. Bał się go i z pewnością kochał, ale pozostawało kwestią czasu, że pęknie. Komu powie? Tylko jednej osobie. Wciąż pamiętał smak jej ust.
** O tym co się działo w komisariacie nie mogłem wiedzieć, ale dowiedziałem się później od Lieke, powiedziała mi także, co zrobiła później. **
Jesse Olberg siedział na zwykłym krześle. Miał skute nadgarstki i kostki nóg przytwierdzone do nóg metalowego stołu. Po przeciwnej stronie siedziała komisarz Ontrachten i szef policji, komisarz generalny, Thjas Van Hartenn.
– Mów gdzie ją trzymasz, morderco!
Starszy człowiek ledwo hamował wybuch. Natomiast Jesse zachowywał spokój.
– Dopilnuję, byś zgnił w mamrze. Może się powiesisz, lub więźniowie ci pomogą.
– Panie komisarzy generalny, proszę mnie zostawić samą. Jest pan zmęczony.
– Co wskórasz moja droga. Milczy jak grób. A o północy będziemy musieli go zwolnić. Nie mamy nic poza sugestią Cartera. Możemy mu ufać?
– Całkowicie.
– Dobrze, zostawię cię.
Wstał i zbliżył się do drzwi. Byli obserwowani przez szybę przez Van Allena i Kocha.
„Chyba naprawdę jest zakochana albo ufa mu bezgranicznie” – pomyślał Thijas, zanim opuścił pokój.
Piękna blondynka i Jesse zostali sami.
– Jeżeli powiesz, postaramy się by dali ci dobre warunki.
Starała się dobrze udawać. Tylko ona w tym budynku wiedziała, że Olberg jest niewinny. Oczywiście sam Jesse wiedział to również, że nie zabił. Czuł się jednak winny. I miał ku temu powód. O tak!
Pochodził z rodziny szlacheckiej. Pieniądze odziedziczył po rodzicach. Sprzedał zamek i posiadał wszystko, co człowiek może zapragnąć. Urodę, inteligencję, pieniądze i wychowanie. A na dodatek piękną narzeczoną o orzechowych włosach i zielonych oczach.
Tymczasem komisarz generalny trochę się niepokoił, bo oczekiwał przybycia córki. Ona sama chciała w końcu zobaczyć narzeczonego. W momencie, kiedy się dowiedziała, doznała szoku. Oczywiście nie wierzyła. Jednak ojciec ją przekonał. Nie tylko ona była jego oczkiem w głowie. On był jej pierwszym przyjacielem. Z mamą miała dobre stosunki, ale nie kochała jej jak Thijsa. W końcu przybyła z ośmioosobową obstawą.
– Chcę z nim porozmawiać bez świadków i proszę cię tato, żeby wszyscy wyszli z tego pokoju.
– Nie mogę tego zagwarantować.
– Chyba nie mamy wyjścia – powiedziała Lieke, która właśnie weszła.
– Czy coś ci powiedział? – zapytał ojciec Ann.
– Nic, ale czuję, że powie pańskiej córce.
Blondynka i orzechowa piękność wymieniły spojrzenia.
Lieke wiedziała, że mam racje. Jej kobieca intuicja mówiła, że Jesse nie ma nic wspólnego z serią zbrodni, ale wiedziała również, że Jesse nie jej to powie. Prawdy dowie się tylko kobieta, która znaczyła dla niego bardzo wiele. Nie najwięcej, niestety.
Wszyscy wyszli z pokoju. Oczywiście Jesse o tym nie wiedział. Kiedy zobaczył Ann, poczuł uderzenie gorąca. Poczuł, że jej powie.
Ann usiadła i patrzyła na niego. Po chwili się odezwała.
– Byłam taka szczęśliwa i sądziłam, że ty jesteś. Wierzę ojcu, że to zrobiłeś. Kocham go i nie mogę wątpić w jego słowa, lecz moje serce odzyskało moc i bicie. Ono mówi mi, że jesteś niewinny.
– Jestem winny – szepnął głucho.
Ann odczuła, jakby ostry grot przeszył jej serce. Fala arktycznego zimna ogarnęła jej ciało. Siedziała jak zamurowana. I gdy jej cały duch rozsypywał się jak zamek z pisku, zobaczyła małe światełko w ciemnym tunelu.
– Kocham cię. Nie kochałbym potwora. Nie wierzę ci.
To dziwne, nie płakała. Zachowała spokój i opanowanie.
Nagle młody mężczyzna oparł głowę na spiętych kajdankami dłoniach, a z jego gardła wydarł się szloch.
– Obiecałem go nigdy nie zdradzić. Ty go nie znasz, on mnie znajdzie i zabije. Kocham go i boję się jednocześnie. Nie wiem, co jest silniejsze, w końcu on jest mną.
Ann patrzyła kompletnie zaskoczona na swoją miłość. W końcu wyszeptała.
– O kim ty mówisz?
– To Daan. Teraz już wie. Przybędzie tu i zabije mnie, a może i ciebie.
– Postradałeś zmysły? Co mówisz?
– Mam brata bliźniaka. On prawdopodobnie zabił matkę. Wyglądało na naturalną śmierć. Jestem dokładny i precyzyjny, ale on mnie we wszystkim przewyższa. Nawet nie wiem, czy nie zasmakował twoich ust.
Ann poczuła okropne uczucie. Przypomniało jej się pewne zdarzenie sprzed roku. Spotkali się na szybkiej kawie. Jesse zachowywał się normalnie i wszystko było jak zawsze. I w końcu ją pocałował, na pożegnanie. Wówczas poczuła coś dziwnego.
– Boże – wyszeptała, a jej twarz zrobiła się biała jak ściana.
Miedzianowłosa łapała powietrze jak ryba wyjęta nagle z wody, ale się w końcu opanowała.
– Gdzie on jest? – zapytała przytomnie.
– To duch. Wie wszystko o nas, a my o nim nic. Musiał tu wejść jako ja i założył pluskwę na komputer Thijsa. Nie mam pojęcia, pewnie blisko…
– Wiedziałam, że nie mogłeś tego zrobić. Kocham cię i nigdy nie zwątpiłam w twoją miłość.
Wybiegła z pokoju. Miała ze sobą elektronicznego pilota do drzwi.
Wpadła do drugiego pokoju, gdzie siedział ojciec i cała trójka.
– Daan Olberg, brat bliźniak Jesse.
– Co ty pleciesz wiewióreczko. Zginął dwadzieścia lat temu. Wraz z ojcem w wypadku w górach – szef policji patrzył ze zdziwieniem na córkę.
– Znaleziono ciało? – zapytała przytomnie.
– Nie, ciała Henrego Olafa Olberga też nigdy nie odnaleziono. Alpy czasem nie oddają swoich ofiar.
Twarz Anny się zmieniła.
– On tu przyjdzie. Nie wiem, co się stanie. Awaria światła… Boje się…
– Tu jest pół setki ludzi, nie masz się czego bać, kochanie.
Komisarz generalny powiedział to pewnie, ale Lieke odczuła niepokój Ann.
– Steve mi powiedział. Ten człowiek jest mocniejszy niż on. Boże!
Ann wybiegła na zewnątrz. Nie z powodu, że potrzebowała zaczerpnąć powietrza.
(O tym też dowiedziałem się później od samej Ann Van Harteen)
Kiedy była małą dziewczynką, bała się wielu rzeczy. Windy, ciemnej piwnicy, pająków i szczurów. I wtedy mama jej powiedziała, że zawsze ją będzie chronić, ale to nie wystarczyło.
– Co mam zrobić, mamusiu. Co zrobię, kiedy cię nie będzie obok?
Matka popatrzyła na swój ośmioletni skarb.
– Jest tylko jedna rada. Musisz stanąć przed strachem i spojrzeć mu prosto w twarz.
Mała Ann posłuchała matki. Nie przyszło jej łatwo. Po tygodniu nie bała się już niczego. Aż dotąd. Świadomość, że psychopatyczny, genialny morderca zabił tyle osób, nie wstrząsnęła nią tak, jak to, że się z nim całowała.
Patrzyła na prawie pustą ulicę. Czuła go. Wiedziała, że jest blisko. Łączność między bliźniakami jednojajowymi zadziwia naukę. To tak jakby dusza się rozdzieliła w dwa ciała. Odczuwają się nawzajem. Ten drań popełnił błąd. Jaki? Pocałował jej usta. Dlatego teraz go odczuła. Mała, drobna Ann zwykle z ośmioosobową obstawą. Daan nie mógł wiedzieć jednego, gdyby przybył do kwatery głównej, nie dziesiątki policjantów by go skończyły, tylko zielonooka kobieta.
Zobaczyła go. Wyszedł z taksówki. Oczywiście miał inny kolor włosów. Był dość daleko, jakieś trzydzieści metrów. Z tej odległości nawet w dzień nie można by było zobaczyć oczu. Ann je jednak dostrzegła mimo ciemności nocy. I nie tylko oczy. Zobaczyła duszę potwora.
Dann pierwszy raz w życiu poczuł strach. Stał chwilkę i wrócił do wozu. O tak, poczuł bojaźń podobnie jak setki tysięcy lat wstecz nieustraszony i obdarzony ogromną mocą dziesięciogłowy król demonów Ravana wystraszył się Sity, porwanej przez niego żony króla Rama. A Sita wówczas trzymała w dłoni tylko źdźbło trawy…
– Proszę jechać do centrum.
Podał ulicę. Z tego miejsca brakowało tylko dwieście metrów do domu, w którym trzymał Sarę. A stamtąd tylko sto metrów do miejsca, gdzie rozstanie się z życiem, nawet tego nie wiedząc. Zerknął na bardzo sprytne urządzenie podobne do komórki. A więc już czekasz Carter, pomyślał.
*
Ann wbiegła do budynku. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. A czy Daan nim nie był?
– Był tu.
– Kto – zapytał ojciec.
– Morderca. Daan Olberg.
Lieke wstała gwałtownie.
– Muszę iść. Proszę mnie nie śledzić. Od tego zależy życie trzech osób.
– Ależ…
Nie słyszała, co chciał powiedzieć Van Harteen. Zapaliła pilotem auto. Musiała się spieszyć.
Nie była pewna czy zdoła uratować dwójkę. Chciała uratować kogoś najważniejszego.
„Jak dobrze, że są te dopalacze” – pomyślała.
Obroty dochodziły do czerwonych cyfr. Tym razem nie czerpała przyjemności z szybkiej jazdy.
*
Dochodziła za trzy jedenasta, kiedy Daan wszedł z ciężką skórzaną torbą do mieszkania. Uśmiechnął się. Wiedział dokładnie, gdzie jest Carter.
*
Usłyszałem, kiedy wszedł. Sądząc po ciężkości kroków miał z sobą ciało. To wyglądało na misję samobójczą, ale słuchałem głosu i wówczas przypomniał mi się psalm.
„Oddaj mi Panie sprawiedliwość, bo nienagannie postępowałem i nie byłem chwiejny, pokładając nadzieję w Panu. Doświadcz mnie, Panie. Wystaw mnie na próbę badając moje nerki i serce.”
Wytężałem słuch, by słyszeć, co się dzieje.
Tymczasem Daan nałożył maskę na twarz Sary i swoją. Otworzył pudełko. Oczywiście tego nie wiedziałem. Usłyszałem tylko, że jest bardzo blisko szafy.
*
Otworzyłem oczy. Siedziałem na krześle. Moje nogi i ręce były skrępowane kajdankami, jakie widziałem pierwszy raz w życiu. Przypominały raczej coś z przyszłości. Błękitna dioda paliła się na nich upiornym blaskiem. Czyżby Pan mnie nie wysłuchał? Przystojny brunet patrzył na mnie z uśmiechem.
– Witam panie Carter. Co za miłe spotkanie. Gratuluję. Znalazł mnie pan. A to Sara. W odróżnieniu od pana nawet nie wie, że umrze. Dokładnie za – spojrzał na zegarek – czterdzieści dziewięć minut. Umrze we śnie, jak wszystkie poprzednie, ale niestety sytuacja się zmieniła. Dzięki tobie Carter. Piękna, prawda?
Popatrzyłem na kobietę. Brunetka, ubrana w białą bawełnianą sukienkę.
– Nic nie mówisz, Carter? Może przejdziemy na ty. Tak będzie lepiej. Daan Olberg. Wiedziałeś, że Jesse jest niewinny. Jesteś dobry, przyznaję, ale ja jestem lepszy.
Zbliżył do mnie swoją twarz.
– Powiem ci, co zrobię. Jesteśmy podobni. Dokładni, drobiazgowi. Wiesz, że też lubię Wagnera? Masz ładne autko. Ja wolę zwykłe Mercedesy klasy S. Tak. Z pewnością widziałeś ładunki. Zostawię jeden. Resztę zabieram. Wiesz, gdzie jadę? Na Joan Melchior koło zachodniego parku, kojarzysz. Potem poczekam, aż umrzecie. Jestem honorowy. Wygrałem, ale nie będę miał z kim dalej grać, więc odejdę. Rano zaraz po otwarciu sklepów. Zabiorę może sto, może sto pięćdziesiąt osób. Dzieci, dorosłych, starców. Życie nie jest sprawiedliwe, wszyscy odchodzą. Miło mi było cię poznać. A i jeszcze jedno. Wiem gdzie mieszka Eliza. Nie, nie zrobię jej nic, lubię dziewczyny o miedzianych włosach. Tylko ją zabiję. Strzał w głowę. Będzie się bać, ale krótko. Tak, to zabolało, panie geniuszu, prawda? Nie potrafiłeś nawet jej zapewnić bezpieczeństwa. Jesteś błaznem, nikim więcej. Godnym politowania błaznem.
Uśmiechnął się i wyszedł jak gentleman.
Patrzyłem na Sarę. Wyglądała jakby spała. Czy w tej sytuacji nie powinienem zwątpić w moją Tarczę i Miecz? Szanowałem swoje słowo. Powiedziałem Lieke, że zwątpię może za pięć dwunasta. Więc miałem jeszcze czas. Patrzyłem na cyfry na zegarze zapalnika. Odliczał ostatnie minuty mojego życia. Oczywiście szanowałem swoje życie i kobiety, której ciało pogrążono w sztucznym śnie. Teraz myślałem o kimś innym.
Nie bałem się śmierci. Było mi przykro, że nie zdołam uratować Sary. Musiałem dokonać wyboru, a przecież już dokonałem.
– Panie. Zabierz moje życie, ale uratuj te dwa. Nie wiem, jak to zrobisz, ale wiem, że jesteś w mocy, by to uczynić.
Skończyłem moja krótką modlitwę i patrzyłem na zielone cyferki, bo nie miałem nic lepszego do roboty.
*
Daan zatrzymał samochód przed samym wejściem. Samochód należał do kogoś innego. Mężczyzna się uśmiechnął do siebie. Robił to dość często. Typowe zachowanie narcyzów. „To było dziecinnie łatwe” – pomyślał.
„Tak jak każda z nich, niczego nie przeczuwasz”– pomyślał jeszcze morderca.
Tym razem zmienił plan. Pierwszy raz zamierzał użyć broni palnej. Oczywiście sprawdził pistolet, który zabrał Carterowi. Pistolet miał pełny magazynek i działał bez zarzutu, dlaczego jednak miał korzystać z czyjejś broni, skoro posiadał własny Walther p 99 z piętnastoma nabojami? Z dziecinną łatwością otworzył drzwi. Lubił sam siebie zaskakiwać. Stosował podwójne, a czasem potrójne zabezpieczenia. Brał pod uwagę taki obrót sprawy. Gdyby Carter przegrał i go nie odnalazł, zginęłaby tylko Sara. A tak? Cierpi, szkoda, że tylko jeszcze kilka minut. Czy usłyszy wybuch? Nie, za daleko. Wspomniał mu o Elizie. To będzie go bolało najbardziej…
Wszedł bezgłośnie do salonu. Wszystko w idealnym porządku.
Dobrali się, chociaż blondynka przewyższała Elizę pod każdym względem, ale pyszałek zza oceanu lubił brunetki. Dann preferował rude, a właściwie o kasztanowych włosach. Przebolał, że nie zdoła zabić swojego lepszego ja. Przypomniał obie smak ust Ann. Pewnie się pogodzą i będą żyć długo i szczęśliwie.
Wszedł do sypialni. Nasłuchiwał, ale nie usłyszał spokojnego oddechu Elizy. Przyzwyczaił oczy do ciemności. Ciemne włosy kontrastowały z bielą pościeli.
– Eliza – powiedział Dann.
Nic. Twardo spała. Spojrzał na zegarek. Carterowi i Sarze pozostało jeszcze dziesięć minut życia. „Ciekawe jak to przeżywa? Same sukcesy i na koniec taka sromotna wpadka. Czuł smak zwycięstwa. Był najlepszy! To i tak nie dało mu takiej satysfakcji, jak wykończenie tej suki. Zawsze preferowała Jesse. I jak wiedziała, który jest który. A Henry? Idiota. Pewnie nigdy go nie znajdą w tej szczelinie. Słyszał o kilku lawinach w tym rejonie. Stary idiota z zasadami, nie cierpiał go nigdy, chociaż najbardziej nienawidził matkę…
– Elizo – powiedział bardzo głośno.
Coś było nie tak. Ostatnio się wkurzył, kiedy Carter wstawił telefon na huśtawce. Podszedł do łóżka.
– Kurwa – zaklął.
Poczuł się, jakby ktoś wrzucił go do dołu z gównem. Dostrzegł lalkę ludzkich rozmiarów okrytą po szyję kołdrą.
– Rzuć broń, Daan.
Jak się to stało, że jej nie wyczuł? Strzelił, lecz stanowczo za późno. Zanim nacisnął spust, poczuł ostry ból w środku klatki piersiowej, dlatego z pewnością nie trafił…
To tak wygląda? Zimno w całym ciele. Dostał w serce. A przecież go nie miał. Matka zawsze mu to powtarzała. Ogarnęła go ciemność i śmiertelna cisza.
*
Tego dowiedziałem się potem od mojego partnera i osoby, która mnie pokochała tak mocno, jak Eliza. Brunetkę traktowałem od początku właściwie, co do Lieke? Zachowywałem się jak ostatni drań, a mimo to mnie kochała…
Lieke nie zważała, że Dann leży martwy i wywaliła w ciało cały magazynek. Pomyślała tylko, że będą musieli wyprać dywan. Każdy pocisk rzucał ciałem psychopaty. A przecież pierwszy strzał był już śmiertelny. Podświadomie wiedziała, że każda kula jest za jedną ofiarę…
„Och, czy żyjesz, kochany” – pierwszy raz tak pomyślała.
Oczywiście nie powiedziała mi o tym, chociaż streściła całe zajście z najmniejszymi drobiazgami.
Wzięła powoli komórkę.
– Z komisarzem generalnym Van Hartennem.
– Jak to, kto mówi, komisarz Ontrachten, nie poznajesz mnie Koch? Lepiej daj mi najpierw Larsa…
*
Patrzyłem na cyfry. Pięć minut. Obiecałem Lieke, że zwątpię.
– Wybacz, alę nie potrafię – powiedziałem zupełnie cicho – Uratowałeś Elizę, prawda? Wiedziałem, że zawsze mogę na Ciebie liczyć, Panie. Cieszę się, że zaraz Cię zobaczę. Nie rozumiem, jak wierzący ludzie mogą bać się śmierci.
Uznałem, że za dużo gadam. Przecież całe życie byłem milczkiem. Pomyślałem tylko, czy z pewnością nie zrobiłem niczego złego. Za wszystkie poprzednie wpadki otrzymałem wybaczenie. Tak czułem. Chyba Pan mi nie policzy jako przewinienia, że nie przespałem się z Lieke…
Nagle, kiedy brakowało trzy minuty, zegar na ładunkach TATP się zatrzymał. I co dziwne, moje kajdanki opadły z rąk i nóg. Dziwne. To nie był koniec. Wstałem i popatrzyłem na zegar na kuchni. Zatrzymał się. Termostat i alarm na ścianie przy drzwiach wyjściowych, również.
Popatrzyłem na stół.
– Cholera, Glass. Zasłużyłeś sobie, by nie płacić mandatów do końca życia. Tylko dlaczego wszystko zadziałało trzy minuty wcześniej?
Co by było, gdyby Daan nie zostawił maszynki? Byłoby duże bum. No cóż, Pan ma swoje sposoby. Sara otworzyła oczy.
– Gdzie jestem i kim pan jest?
Z pewnością się bała, widziałem strach w ładnych brązowych oczach.
– Jestem Steve Carter. Prywatny detektyw. Wszystko wyjaśnię po drodze. Jest ładna noc. Przejdziemy się? Chyba że wolisz rower, Saro.
– Mogę wstać? Muszę do łazienki.
Cóż, potrzeby fizjologiczne mają swoje prawa.
– Dlaczego nie mam bielizny? Jesteś zboczeńcem? – zapytała, kiedy wróciła.
Nadal się bała, ale chyba mniej.
– Jeżeli bardzo chcesz mieć majtki, coś dla ciebie poszukam.
Podszedłem do drugiego pokoju. Pomyślałem, że chyba byłem zbyt bezpośredni. Po minucie znalazłem coś odpowiedniego.
– Powinny pasować, wyglądają na nowe.
Siedziała z mocno zaciśniętymi kolanami.
– Na pewno nie założę czyjejś bielizny. Proszę mi nie robić krzywdy, obiecuję nie zgłosić niczego policji.
– Niestety, właśnie chcę z tobą iść do Kwatery głównej. Pewnie jak ci opowiem, nie uwierzysz mi, więc nie będę zaczynał. Tam ci wszystko wyjaśnią. Zostałaś porwana, ale jest już wszystko dobrze. Udało mi się cię uratować. Właściwie to nie moja zasługa – nareszcie się zamknąłem.
Teraz do niej dotarło.
– Więc ja miałam być następną ofiarą… Nic nie pamiętam. Byłam zawsze dobrą i czystą dziewczyną. A w tym mieście nie jest o to łatwo.
– Wiem, chociaż nie jestem z tego miasta. Pochodzę z Teksasu.
– Głupie żarty. Dziwnie się czuję. Pójdę z panem, ale proszę mnie nie dotykać.
– Oczywiście, nie ma sprawy.
Wyszliśmy. Ciepły wieczór, wolałbym iść tak z Elizą, ale czułem się w obowiązku towarzyszyć uratowanej. Nie uszliśmy nawet dwustu metrów. No nie, znowu? Tym razem było ich trzech.
– Boże, to Arabowie. Koleżanka mnie uprzedzała…
Szli prosto na nas.
– . Wyskakuj z kasy. – pewnie mówił do mnie.
Sara wtuliła się w moje ramiona.
– Nie dasz mnie skrzywdzić, Steve?
Robiła wrażenie przestraszonej.
– Nigdy, moja droga. – chciałem, by zabrzmiało to dobrze.
Nie miałem zamiaru się bić, poza tym nie bardzo wiedziałem, gdzie jest komisariat. Najważniejszy powód tulił się do mojej piersi. Wyjąłem pistolet z kieszeni. Wystrzeliłem kilka razy w powietrze. W okolicznych oknach zapaliły się światła. Niedoszli rabusie pognali, gdzie pieprz rośnie. Czyli mniej więcej w tym kierunku poprzedniego miejsca zamieszkania, zanim przybyli do Europy. Po dwóch minutach usłyszałem syreny.
Pewnie myślicie, skąd miałem pistolet, skoro Daan mi go zabrał. No cóż, jestem Steve Carter. Nie tylko Daan zabezpieczał się podwójnie. Kiedy dostałem pistolet od komisarza generalnego, poprosiłem drugi od Lieke. Trochę się dziwiła. Kiedy wszedłem do mieszkania, gdzie spodziewałem się spotkać mordercę, zabrałem jeden pistolet, a drugi ukryłem blisko wejścia. I muszę wam to dokładnie wytłumaczyć, bo nadal nie rozumiecie. Modliłem się, prosiłem o to, by Pan uratował chociaż Sarę. Modliłem się z wiarą. Dlatego miałem pewność, że zostanę wysłuchany. Uratował Sarę. Widocznie uznał, że warto bym i ja jeszcze pożył. W to, że Eliza jest cała i zdrowa, nawet nie wątpiłem, dlatego słowa tego pyszałka nie zrobiły na mnie wrażenia.
Dwa wozy zatrzymały się w odpowiedniej odległości.
– Rzuć broń i nie ruszaj się.
Sara drżała.
– Nie zastrzelą nas?
– Nie obawiaj się. Powiedziałem ci, że przy mnie nie nic ci nie grozi.
Rzuciłem pistolet na asfalt. Dwóch policjantów podeszło z wycelowaną bronią i co gorsza, świecili latarkami prosto w oczy.
– Nie ruszać się.
– Jestem Steve Carter. Nie macie jakiejś wiadomości od komisarza generalnego Van Hartenna?
Jeden z nich wziął radio i coś cicho meldował.
– Przepraszamy za wszystko, panie Carter. Prosimy do wozu.
Po siedmiu minutach dojechaliśmy na miejsce.
Thijs czekał przed wejściem
– Carter, czy to jest TA dziewczyna?
– Tak, Thijs. Masz wiadomości od Lieke?
– Mam, zaraz tu będzie.
– Dzięki Bogu. Znaczy, Eliza jest cała, a Daan zabity?
– Dokładnie, chłopcze.
Trochę mi nie pasowało to stwierdzenie, ale w końcu może mnie polubił jak syna.
Zobaczyłem ciemnowiśniowe Aston Martin. Sara czuła się nadal skrępowana.
Lieke podeszła do mnie z uśmiechem.
– Zrobione.
– A gdzie Eliza?
– Domyśl się.
– Podrzucisz mnie?
– Muszę, bo nie wiesz, gdzie jest?
– Oczywiście, że wiem. Po drodze ci wszystko opowiem. Skąd wiedziałaś?
– Nie jestem genialna jak ty, ale do głupiej wiele mi brakuje. A wiesz, kiedy już wiedziałam? Kiedy poprosiłeś mnie o drugi pistolet.
Przybliżyłem się do niej i szepnąłem.
– Idź z Sarą i daj jej bieliznę. Sama rozumiesz, to przyzwoita dziewczyna.
– Chcesz powiedzieć, że nie taka jak ja? Nawet mi nie podziękujesz?
– Zrób to, proszę.
Blondynka wzięła zaszokowaną Sarę pod rękę.
Thijs robił wrażenie, że mu ubyło pięć lat.
– Jesteś łotrem, Carter. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to nie Jesse?
– Dla dobra sprawy. Dobry chłop z niego. Musisz poczytać o bliźniakach jednojajowych. Mam nadzieję, że Ann pomoże mu swoją miłością.
Blondynka wróciła sama.
– Jest w nadal w małym szoku. Powiedziałam jej po wkrótce co i jak. Kazała cię ucałować, ale ja tego nie zrobię. – czułem, że ma jednak mały żal, że do niczego między nami nie doszło.
Ja może i chciałem, ale byłbym nie fair w stosunku do Elizy. W tej chwili przeskanowałem swoje uczucia. Kochałem Elizę, a Lieke nie była mi obojętna. To, że uratowała życie mojej umiłowanej, tylko niewiele to zmieniało. Serce jest niewątpliwie dziwne.
– Dobra, jedźmy już. Eliza pewnie źle znosi samotność.
– Mylisz się. To dzielna dziewczyna.
Jechała spokojnie.
– Steve. Chcę cię zapytać tylko jedno. Jak wiedziałeś, że on zechce zabić Elizę
– Przegrywał i chciał mi dokuczyć. Kiedy wychodził, wspomniał. Nie chcesz się dowiedzieć, dlaczego żyję?
– Pewnie, że tak. Co zrobiłeś, geniuszu.
– Przegrałem z kretesem, ale pewność siebie go zgubiła. Glass. To dzięki niemu żyjemy wraz z Sarą. Powiedział mi, że ta maszyna wyłącza całą elektronikę w promieniu dziesięciu metrów. Wszystko. Od zegarka na kuchence do walizki z czerwonym guzikiem do odpalania rakiet z głowicami atomowymi, ale spodziewałem się tego dokładnie o północy. I na ten czas Daan nastawił zapalnik, a maszyna wyłączyła wszystko trzy minuty wcześniej.
– Interesujące.
Robiła wrażenie trochę złej.
– Eliza jest bardzo piękna i dobroć z niej aż bije.
Huśtawka wyglądała super w świetle reflektorów.
– Miałaś mało czasu, prawda Lieke?
– Tak, masz dobre sprężarki, przydały się, chociaż bez nich i tak bym zdążyła. Nie zabiłam jeszcze nikogo wcześnej, ale nie czuję najmniejszych wyrzutów sumienia, prawdę mówiąc czułam satysfakcję, ładując w ciało wszystkie kule, bo pierwsza go już zabiła i pomyślałam, że każda jest za pojedynczą ofiarę. Sądziłeś, że ty to zrobisz, pamiętasz?
– Tak i byłem pewny, że to ja uratuję Elizę. Jestem i będę ci wdzięczny do końca życia. Proś o cokolwiek.
– Wiesz, że o nic nie poproszę – spojrzała na mnie w szczególny sposób.
Z pewnością mnie kochała. A ja idiota sądziłem, że to zauroczenie.
– Wracając do wozu, oryginał w Austin jest lepszy.
– Nie jestem pewna. Chłopcy się ucieszyli, ale pewnie siedzi sama. – mówiła o mojej ukochanej.
– Chcę, żebyś ze mną poszła.
– Po co ci jestem potrzebna? Skończyłeś pracę. Masz swoją ukochaną.
Wziąłem ją za rękę.
– Proszę – powiedziałem, jak najczulej potrafiłem.
Pojechaliśmy windą. Szef ochrony się nie zmienił. Zapamiętałem jeszcze drugą twarz.
– Pani Eliza czeka.
Lieke napięła mięśnie i stawiała opór.
– Komisarzu Ontrachten, proszę nie utrudniać. Dziwne są wasze stopnie. Van Harten byłby u nas generałem a ty pułkownikiem.
– Co kraj to obyczaj, Steve, mój...– widziałem, co chciała powiedzieć.
Eliza siedziała na ławce i patrzyła na miasto.
– Hej. Jestem. – powiedziała to, jakby nic się nie stało.
Czyżbym się mylił. Może poza delikatną zawstydzoną dziewczyną była jeszcze kimś innym? Te samo spojrzenie. Czułem, jak serce bije mi mocniej.
– Steve – wyszeptała tylko.
– Poczekaj kochanie. Muszę coś powiedzieć. Jak wiesz, zawdzięczasz życie tej oto panience. Jest miła, dobra, inteligentna. Więcej, jest genialna. Nie wiem, jak się domyśliła i skąd wiedziała, gdzie mieszkasz. I pragnę jej za wszystko podziękować. Przy tobie.
Lieke stała zaskoczona. Odwróciłem się do niej i powiedziałem.
– Bardzo ci dziękuję. Zawdzięczam ci więcej niż życie. Wiem, że ci się ułoży z Larsem. I jest mi głupio, że nie mogę ci dać nic innego jak dozgonną miłość.
Była kompletnie zaskoczona. Na to liczyłem. Wziąłem ją za ramiona i pocałowałem. Nie jak przyjaciółkę. Tak jak całowałem tylko Elizę. Oddała mi pocałunek. To trwało z dwie minuty.
A Eliza tylko patrzyła. Żadnej zazdrości. Czy ona była z tej ziemi?
– Przepraszam – szepnęła Lieke.
Eliza podeszła do niej i pocałowała ja równie gorąco, jak ja. Tylko trochę krócej.
Mój były partner robił wrażenie bardzo zaskoczonej, lecz równie mocno szczęśliwej.
– Wpadnijcie do nas po ślubie – powiedziałem.
Włożyłem jej do ręki kluczyki.
– Jest twój. Wszystko załatwiłem z Van Harteenem.
Stała jak zamurowana.
– No idź już, bo Lars będzie się niepokoił. Tylko musisz z nim postępować trochę łagodniej niż ze mną.
– Jeszcze słowo i stanie się nieszczęście, Carter.
Podeszła do mnie i pocałowała mnie i Elizę w policzek. Po chwili zniknęła. Eliza wtuliła się w moje ramiona.
– Już mnie nie zostawisz?
– Nigdy, kochanie. Chodź, pohuśtamy się trochę.
Po chwili huśtawka zaczęła się kołysać, prawie w tym momencie, kiedy zapięliśmy zabezpieczenia.– Było coś między wami?
Spojrzałem w jej piękną twarz.
– To niemożliwe, żebyś tak od razu się zakochała – powiedziałem, unikając odpowiedzi na jej pytanie.
– Przyśniłeś mi się i czekałam na ciebie. A ty?
– Pokochałem cię od pierwszej chwili.
Popatrzyła na mnie.
– Nawet jakby coś było między wami, to nie byłabym zła.
– Teraz mi to mówisz?
Zamiast odpowiedzieć, wtuliła się tylko mocniej w moje ramiona.
Hustawka się zatrzymała.
– Dlaczego pocałowałaś ja tak namiętnie? Jesteś czysta. Kochasz mnie i z całą pewnością nie pociągają cię kobiety?
– Rozumiesz, co to jest miłość? Ty jesteś mną, a ja tobą. Poza tym uratowała mi życie. Nie dlatego ją pocałowałeś?
– Tak i byłem jej coś winny.
– I ja też, rozumiesz?
Uświadomiłem sobie, że ktoś może nie być genialny a więcej rozumieć. Musiałem się jeszcze wiele nauczyć.
– Niektórzy całe życie stoją nad przepaścią – szepnęła.
– Ale ci, którzy pokładają ufność w Bogu, nigdy się nie potkną w ciemności.
Spojrzała na mnie.
– Jestem w ciąży. To bliźniaczki.
Poczułem się dziwnie.
– To dziewczynka i chłopiec – odrzekła, jakby czuła moje obawy.
– Skąd wiesz? Płeć się formuje później.
– Wiem. Będziesz dobrym ojcem, prawda.
– Postaram się.
– Posiedźmy jeszcze chwilę. Czuje się przy tobie tak bardzo bezpieczna.
Patrzyłem na miasto. Nigdy jeszcze nie, nie czułem się tak dobrze.
– Kocham cię, Elizo.
Nic nie odpowiedziała. Tylko położyła mi głowę na torsie i zasnęła. Jak niewinne dziecko.
Jak Ci się podobało?