Recall (I)

21 lipca 2025

Opowiadanie z serii:
Recall

2 godz 13 min

Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!

Opowiadanie Recall jest o wielu sprawach. Miłości, zaufaniu, wybaczeniu. Pragnieniu władzy. Dumie. Ludzkich słabościach. Głównie jest o mocy miłości.
Poruszam w nim aspekty ludzkiego postępowania. Nie jest, dla mnie ważne tak bardzo co robimy, jak dlaczego to robimy.
Opowiadanie dzieje się w dwóch czasach. Współcześnie i dwanaście tysięcy lat wcześniej. Jest czterech głównych bohaterów, a wśród nich dwoje najważniejszych: Mark i Marr oraz Julia i Seen.
Akcja zaczyna się współcześnie w rodzinie Marka Ferbisona. Ma piękną żonę Sarę i jego oczko w głowie, dwunastoletnią Julię. Wyprawa po sportowe buty dla dziewczynki zmienia ich życie. Marka zaczynają nawiedzać wizję. Prawie odchodzi od zmysłów, bo nie potrafi ich wytłumaczyć, kiedy dowiaduje się, że wizje o podobnej treści ma jego córka. Julia zaczyna zachowywać się dziwnie. Mówi mu rzeczy, których dwunastoletnia dziewczynka mówić nie powinna. Sara na początku to toleruje, w końcu zaczyna mieć z tym problem. Mark próbuje porozmawiać z Julią i wówczas coś się wydarza. Na tym kończy się część pierwsza.
W opowiadaniu jest mało seksu. Niektórzy czytelnicy, ocenili opowiadanie jako incest. Moim zdaniem to opowiadanie takie nie jest. Wygląda, że jest zagmatwane, ale takie nie jest. Przynajmniej dla mnie. Trzeba czytać uważnie. Z góry przepraszam za literówki i błędy stylistyczne. Nie jestem dobrym pisarzem i pewnie wielu z was napisałoby to lepiej. Na innej stronie opublikowałem pod nazwą: Nie jesteś taki jak on, prawda? Oba tytuły pasują. Recall to przypomnienie. Bo o przypomnienie w tym opowiadaniu chodzi. Drugi tytuł jest kluczem do przypomnienia. Kiedy przeczytasz drogi czytelniku, dowiesz się, kto nie jest taki jak on. Kim jest on. Dopiero w końcowych stronach dowiesz się, kim jest O-zee. Kim są wszyscy.
Osobiście bardzo lubię to opowiadanie i uważam je za swoje najlepsze. Nie pod kątem języka, bo pisze wszystkie tak samo słabo. Pomysł i poruszane sprawy. Miłego czytania. Alex.

Recall.

 

…Wiele dróg prowadzi do mnie. Jedni przez łąki soczyste kroczą, inni po kamienistej drodze, jeszcze inni rzeki przemierzają. Uświęcają się w duchu albo żądze ciała pokonują. Ja nie wywyższam jednych i nie poniżam drugich. Patrzę i czekam, lecz nie pozostawiam ręki wyciągniętej bez pomocy. Jest wiele dróg do mnie, lecz jedna brama tylko. Jeśli na swojej drodze nie napotkasz miłości, musisz innej szukać, by mnie znaleźć. Każda prawdziwa miłość pochodzi ode mnie. Ona cię oczyści i uczyni wolnym. Alex Aragon ,,To, co jest we krwi”.

*

,,Jest tylko jedno więzienie, własny umysł. Jest tylko jeden klucz, by je otworzyć. Miłość, ta prawdziwa”.

*

,,Tylko miłość bezwarunkowa jest prawdą, reszta to iluzja”. Księgi Wedyjskie.

 

Pamięci . O-zee.

 

Julia

 

Wyszedł prawie ostatni. Poklepał miło obudowę auta, po chwili ruszył. ,,Jak na piątek, nie jest zbyt tłoczno” – myślał klarownie. ,,Czy tak w ogóle można” – kolejna myśl przyszła natychmiast po pierwszej. A zastanawiał się nad tym, czy można myśleć o jednym i jednocześnie o innej sprawie, bo z całą pewnością, kiedy zastanawiał się nad ulicznym ruchem w początku weekendu, myślał jednocześnie o swojej rodzinie, a konkretnie co mają zrobić po obiedzie. ,, Pewnie znowu Sara wyczaruje jakieś pyszności, dla mnie”.

 

Zjechał z autostrady. Jeszcze kilka uliczek i będzie na miejscu. Już w oddali widać dom. ,,To już pewnie ostatnia myśl” – po raz kolejny podczas dwudziestominutowego powrotu z pracy zdziwił się nieco. Czy można myśleć, że już się nie pomyśli? Bo tak właśnie pomyślał. Och! – Dobrze, że cię zauważyłem, przyjacielu – powiedział Mark.

Ładna historia! Przez te rozmyślania o myśleniu o mało nie przejechał ptaka. Gawron nadal dziobał kawałek suchego chleb. Nawet nie zmienił miejsca. Widocznie sądził, że jest bezpieczny. Mark zatrzymał swojego Cadillaca tuż przed nim. Popatrzył na ptaka. Ten na chwilkę przestał dziobać okruszki i spojrzał na mężczyznę, a ten tylko kiwnął głową na boki. Upewnił się, że zamknął wóz i rzucił okiem na znajomą okolicę, kiedy opuścił pojazd.

Jego Cadillac nie miał jeszcze elektronicznego zamknięcia. Uchodził za antyk, ale Mark o niego dbał. Ośmiocylindrowy silnik o pojemności czterech litrów generował sporą moc. Nie mógł konkurować z obecnymi modelami. Model, który posiadał, pochodził z 1985 roku. W tych latach zderzaki robiono jeszcze ze stali, a chrom dawał im połysk. Eldorado ponosiło klęski na rynku, ale Markowi się spodobał. Samochód miał już prawie ćwierć wieku, ale wyglądał jak z wystawy.

Mężczyzna rzucił okiem na okolicę, po raz drugi.. Wszystkie domki wyglądały podobnie. To była spokojna, średnio zamożna dzielnica San Francisco. Początek weekendu na razie zapowiadał się dobrze. Poza kilkoma obłokami niebo miało jasnoniebieski kolor, zasłonięte delikatną mgiełką.

 

Mark nie był nawet bardzo zmęczony, a powinien. Pracował dosyć ciężko fizycznie. Jedynie upał trochę mu dokuczał. Cały dzień w grubym kombinezonie spawacza nie mógł nie przeszkadzać i teraz czuł pot na całym ciele. Umył się po zakończeniu pracy, ale tylko częściowo. Umył się nad zlewem, w zasadzie ręce i lekko pachy i szyję. Wykonywał swoje zajęcie dobrze i lubił to, co robił, ale nie korzystał nigdy z publicznych łaźni. Prawdopodobnie łączyło się to z doświadczeniami z dzieciństwa, kiedy przebywał w sierocińcu. W pracy nigdy nie odmówił nikomu pomocy i wszyscy go lubili. Czasem, właśnie w piątek, Samuel, jeden z kolegów, pytał go, czy nie wyskoczyłby z nim na piwo, ale Mark zawsze odmawiał w podobny sposób. Miał dom, rodzinę. Piękną, miłą żonę i jego oczko w głowie, córkę o imieniu Julia. To pewnie ona wysypała te okruchy. Zrobiła to w odruchu serca, lecz nie nie pomyślała, że lepiej byłoby zostawić jedzenie na chodniku, albo na zielonej trawie. Gawrony były bardzo sprytne i uskakiwały na czas spod kół jadących pojazdów. Nie bez powodu Bóg wybrał je, żeby karmiły Eliasza. Mark nie czytał Biblii, ale Sara mu mówiła, że jest tak napisane w tej księdze. Jedynie Sara, z całej trójki, modliła się przed jedzeniem. Kiedyś, może rok wcześniej, poszli razem do kościoła. Oczywiście nie do katolickiego, bo te budowle powszechnie są nazywane kościołami. Domeną tych budynków jest chłód nawet w upał. Oni wówczas poszli do jednego z kościołów protestanckich, ewangelicznych. Budynek miał wielki krzyż na dachu, w nocy oświetlony czerwonym światłem. Tylko raz tam poszli. Nie rozmawiali o tym później. Ona nie naciskała. Tak było dobrze.

 

Mark pogładził pieszczotliwie swój samochód i skierował się w kierunku domu.

Na dworze panował upał. Otuchy dodawała myśl, że zaraz weźmie kąpiel.

Biały Ford, którym jeździła Sara, stał ustawiony nienagannie, blisko ściany w garażu. Żona zostawiała mu zawsze miejsce, ale on tylko w zimie parkował swój samochód wewnątrz. Jeździła dwuletnim Fordem Fusion.

Wszedł cicho po schodach i otworzył bezszelestnie drzwi, które prowadziły do środka domu. Salon łączył się bezpośrednio z kuchnią. W nozdrza uderzył go zapach obiadu. Pachniało pięknie i poczuł automatycznie głód. Teraz pozostało najtrudniejsze. Musiał przejść przez salon. Codziennie próbował przemknąć się, by go nikt nie zauważył, ale jak do tej pory bez powodzenia. Sara i Julia prawie zawsze były już w domu, kiedy przychodził i z niecierpliwością czekały na niego, by go przywitać. Kochali się, to wszyscy wiedzieli. Uchodzili za idealną rodzinę. Mieli z Sarą jedno dziecko. Julia uczyła się świetnie i nigdy nie sprawiała kłopotów ani w szkole, ani w domu. Od dwóch lat przyjaźniła się z Ann Peterson, dziewczynką z równie dobrego domu, jak ich.

,,Może dzisiaj się uda” – pomyślał.

Przeszedł przez salon jak duch. Do schodów na górę, gdzie była łazienka, brakowało trzy metry…

– Hej tata – zaszczebiotała Julia.

Sara odwróciła się prawie w tej samej chwili, ale Julia już wskakiwała mu na biodra. Była w tym dobra. Oplotła go udami ponad biodrami, a dłonie splotła na jego karku. Dotknęła tylko jego policzek, swoim i zeskoczyła równie lekko, jak wskoczyła. Czasami całowała go w policzek, rzadko w usta. Dzisiaj jedynie dotknęła go policzkiem.

– Cześć kochanie – szepnęła Sara do męża i pocałowała go krótko, ale namiętnie w usta. – Zawsze mnie ubiegnie, nasze ,,żywe srebro”.

Mark wiedział, że kocha żonę, ale czuł, że kocha chyba trochę więcej Julię, chociaż oczywiście inaczej. Co do tego, że córka kocha go więcej niż Sarę, nie miał żadnych wątpliwości. W tym niezbyt dobrym i z pewnością nie zawsze sprawiedliwym świecie miłość była jedna z dobrych rzeczy. Podobno ojciec powinien być wzorem dla córki, w nim ona widzi odbicie swojego przyszłego męża. Tak mówiły mądre psychologiczne książki i pewnie coś w tym było. Mark wiedział, że zona jest dobrą matką i nigdy się nie zastanawiał, dlaczego Julia ma więcej uczucia dla niego. Chyba mu się nie zdawało. Ze zrozumiałych względów nie rozmawiał z dziewczynką, kogo więcej kocha, nigdy nie dyskutował o tym z żoną. Może mu się wydawało? Chyba jednak nie. Nie spierali się z żoną wcale, ale nie pamiętał, żeby kiedykolwiek Julia nie trzymała jego strony. Zawsze. Widocznie żona tego nie widziała lub nie chciała widzieć, z pewnością nie sprawiało to jej zawodu, bo nigdy o tym nie wspomniała. Kochała męża, bo trudno go było nie kochać. Robił wrażenie, że jest pozbawiony wad.

– Pospiesz się troszkę, bo obiad już prawie gotowy – rzekła Sara i klepnęła go przyjacielsko w pośladek. – Twoja ulubiona zupa jarzynowa i pierogi z kapustą i grzybami.

– Wezmę krótki prysznic i zaraz schodzę. Już w garażu pachniało, skarbie – spojrzał z miłością na żonę.

– Przez żołądek do serca, wiem, co lubisz kochanie. – Posłała mu ciepły uśmiech, który mąż odwzajemnił.

– Też pomagałam – dorzuciła dziewczynka.

Brunet tylko się uśmiechnął, ale ani żona, ani córka nie mogły tego dostrzec, ponieważ doszedł już do schodów i spojrzał na pierwszy z nich. Odniósł wrażenie, że jest tam, jakieś pękniecie, którego z pewnością wczoraj jeszcze nie było. Nie mógł jednak poświęcić temu czasu, bo obiad miał być dosłownie za minutę. Sara wróciła do kuchenki, na której parowały te smakowitości. Julia ubrana w błękitne jeansy i kremową bluzeczkę ustawiała talerze na stole. Mark zaczął wchodzić na górę. W połowie schodów rzucił okiem na dół. Żona wchodziła do kuchni, a córka przygotowywała stół. Julia popatrzyła na niego ułamek chwili i zajęła się na powrót ustawianiem noży i widelców. Długie, złote włosy upięte gumką leżały na plecach i sięgały prawie do pasa. Mark czasami zastanawiał się, po kim odziedziczyła taki kolor włosów, bo zarówno on, jak i Sara mieli brązowe, bardzo ciemne, w zasadzie czarne. Myślał czasem, że ten kolor odziedziczyła po jego, albo żony rodzicach. To samo dotyczyło koloru oczu, ponieważ zarówno on, jak i Sara mieli ciemnobrązowe, natomiast oczy Julii miały kolor czystego nieba, jakie można dostrzec jedynie w wyższych partiach Himalajów. Mark nigdy nie pomyślał o tym, że jego córka jest bardzo ładna, a jej oczy są naprawdę piękne i o wyjątkowym kolorze ciemnego szafiru..

Wszedł do łazienki. Uśmiechnął się na widok czystych spodni i koszulki. Sara dbała o niego, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zdjął z siebie ubranie i wszedł pod prysznic. Po chwili ciepłe strugi wody zaczęły spłukiwać pot i kurz. Umył ciało średnio szorstką gąbką. Płyn do mycia miał zapach zielonego jabłka. Szampon pachniał świeżym jabłkiem z domieszką granatu i manga. Mężczyzna nie mógł zbyt długo delektować się rozkoszą wody. Obiad czekał, a potem mieli jechać do centrum handlowego. Julia potrzebowała sportowe obuwie na letni camp. Ona sama nie mogła się zdecydować czy woli ,,Merrell” czy ,,Keen”. Obie firmy produkowały obuwie sportowe dobrej klasy.

Mark pracował w dużej firmie stalowej o nazwie Metal-exp. Sarę poznał trzynaście lat temu. Teraz kiedy żona obliczała podatki jego firmy, trochę narzekała, że musi się nieźle nagimnastykować z liczbami. Mark nie pytał, ale domyślał się, że jego szef nie wszystko załatwia całkiem legalnie. Jego żona znała się na swojej profesji. Z racji tego, że wykonywała obliczenia podatków dużej firmy, Robert Maxwell, właściciel Metal-exp polecał ją innym. Czasami miała więcej zamówień i zostawała dłużej w biurze. Wówczas, jeśli Julia nie miała dużo pracy domowej ze szkoły, jechała wraz z ojcem jego samochodem. Do sklepu, parku, albo po prostu jechali się przejechać. Julia bardzo lubiła jego auto. Kiedyś pokazał jej model sprzed osiemdziesiątego roku. Ogromną limuzynę i córka zaczęła go namawiać, aby sprzedał swój model i kupił tamten. Mark lubił swój wóz, ale powiedział Julii, że pomyśli.

Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Wytarł ciało ręcznikiem. Założył czyste, przygotowane przez Sarę ubranie i wyszedł z łazienki.

– Czekamy na ciebie, kochanie – powiedziała Sara.

Usłyszał to, kiedy tylko wyszedł z łazienki. Zszedł na dół i usiadł za stołem.

– Dziękuję za ubranie, Saro.

– Nie ma za co. Pozwólcie, że poproszę o błogosławieństwo. Panie, proszę cię, pobłogosław ten posiłek…

– Amen – powiedzieli razem Mark i Julia.

Sara chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Nie udawało jej się zazwyczaj powiedzieć więcej. Czasami, ale nie zawsze, tuż przed zaśnięciem myślała, czy jej mąż i córka wierzą w Boga. Cóż, jako wierząca martwiła się o nich. Większość pastorów głosiła, że tacy, co nie chodzą i nie wierzą, nie odziedziczą królestwa niebieskiego. Znaczyło to automatycznie, że spędzą wieczność w bardzo niemiłym i gorącym miejscu. Sara obiecała sobie kiedyś porozmawiać o tym z mężem, ale na razie oddalała tę ważną konwersację. Zaczęli jeść.

– Smakuje ci, Mark? – zapytała z uśmiechem.

– Coś wspaniałego, kochanie.

– Mi też bardzo smakuje mamusiu, wspaniale gotujesz. Hej tata, nie zapomniałeś, że mamy dzisiaj jechać do sklepu i kupić coś dla mnie?

Patrzyła chwilę na niego, swoimi pięknymi oczami. Mark zastanawiał się przez ułamek sekundy, czy on kocha ją bardziej, czy ona jego. Z Sarą czuł się szczęśliwy i kochali się wzajemnie, lecz do Juli czuł coś specjalnego. Nie potrafił tego zrozumieć. Nie miał czasu studiować mądrych książek dotyczących psychologi. Wiedział, że rodzic powinien kochać dziecko, a miał świadomość, że każda miłość jest inna. Inaczej kochamy brata, zonę, mamę czy babcię. Czasami kochamy zwierzęta. Nie umiemy zdefiniować miłości do kogoś, natomiast wiemy, że ja mamy. Prawie zawsze również wiemy, że jesteśmy, przez kogoś kochamy, chociaż z tym już nie jest tak prosto. Mark uświadamiał sobie nie jeden raz, że człowiek jest bardzo skomplikowaną istotą.

– Mamy gdzieś jechać? – usiłował zrobić minę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.

– Zapomniałeś? – zapytała z niedowierzaniem.

– Och! Zupełnie zapomniałem – powiedział poważnie.

– Nie umiesz udawać – roześmiała się dziewczynka.

– Masz rację, nie umiem kłamać. Pewnie, że pamiętam.

– Jestem taka podekscytowana. Ann ma buciki firmy Salomon, są podobno super, tylko nieco droższe niż Marrel. Gdyby mi się podobały i były wygodne, będziemy mogli kupić?

Mężczyzna spojrzał na żonę, a ona nieznacznie skinęła głowa na znak zgody.

-- Sądzę, że kilka dolarów nie zrobi różnicy, skarbie, Wybierzesz coś najbardziej odpowiedniego.

Dziewczynka popatrzyła na mamę potem na ojca, rozpromieniona i z pewnością szczęśliwa.

– Jesteście tacy kochani! Popatrzę najpierw Marrel i Keen i dopiero Salomon. Postaram się wybrać rozsądnie. Jeszcze urosnę i nie wiem, jak długo te buciki będą mi służyć.

Zjedli zupę i Sara podała pierogi.

– Miałeś ciężki dzień, Mark?

– Nie specjalnie, tylko gorąco trochę przeszkadzało.

Zjedli wspaniałe pierogi. Przeważnie Julia zmywała naczynia w zlewie, ale ponieważ mieli jechać, opłukała wszystko z grubsza i wrzuciła talerze i sztućce do zmywarki.

– Wszyscy gotowi? – zapytał raczej dla formalności.

– Jedziemy taty? – dziewczynka spojrzała na mamę.

– Nie, pojedziemy moim fordem.

– Ok, myślałam, że taty – Nastolatka zrobiła nieco smutną minę, ale tylko na ułamek chwili. Wiedziała, że w tym wypadku nie ma co liczyć na zmianę decyzji. Nie miała nic przeciwko białemu Fordowi, którym prawie zawsze jechała do i ze szkoły. Prawie, bo w wyjątkowych wypadkach odwoził ja tata i wówczas brali Eldorado, bo zwykle potem Mark jechał do pracy.

Wyszły na dwór, a Mark wyprowadził Fusion z garażu.

– Ty chcesz prowadzić? – ciemna brunetka spojrzała pytająco na męża.

– Wiesz kochanie, jest duży ruch, szczególnie w piątek.

Spojrzał krótko na swoje Eldorado. Cadillac o kolorze dojrzałej wiśni lśnił pięknie w lipcowym słońcu.

Ruszyli. Zapieli pasy. W zasadzie przepisy mówiły, że należy zapiąć pasy, zanim położy się stopę na pedale gazu, ale większość kierowców o tym nie pamięta. To dotyczyło Sary i jej męża, ich córka zapinała pasy zaraz po wejściu do wozu. Gawrona już nie było, okruszków również.

Przejechali kilka skrzyżowań i po kilku minutach wyjechali na autostradę. Mark zwrócił uwagę, że jak na początek weekendu, nie jest zbyt tłoczno. Nie dziwił się temu, kiedy wracał z pracy, bo wówczas jeszcze nie nastąpiły godziny szczytu, teraz powinno być dwa razy tyle aut. ,,Może z powodu wakacji” – przemknęła mu przez głowę. Nie rozmawiali prawie wcale. Julia wysyłała wiadomości ze swojej komórki. Pewnie do Ann. Mark prowadził dobrze i pewnie. Jechał środkowym pasem. Zauważył w tylnym lusterku, że dogania go z wielką szybkością czarny Mercedes. Mark zdążył zauważyć, że jest to model 550 S, kiedy wóz wyminął go bardzo blisko z lewej strony.

– Wariat czy co?! – prawie krzyknęła Sara.

Podziękowała w duchu, że to mąż prowadzi. Mercedes jechał pewnie osiemdziesiąt mil na godzinę albo szybciej. Mark odruchowo zacisnął silniej dłonie na kierownicy.

Miał dziwne przeczucie. I nie mylił się. Już z oddali zauważył, że lewym pasem pruł, pewnie dziewięćdziesiąt mil na godzinę albo szybciej, czarny Suburban. Minął ich na szczęście w dość bezpiecznej odległości.

– Komuś się naprawdę spieszy – powiedział Mark. Sara też zauważyła ciemne SUV, ale tym razem nic nie powiedziała, tylko ucisnęła dłonią prawe udo Marka. Ich córka zupełnie nic nie zauważyła, nadal zajęta komórką. Mark zjechał na prawy pas i po chwili wziął zjazd w kierunku centrum handlowego, do którego zmierzali.

Spokój Marka nie był czymś wyjątkowym. Od kiedy pamiętał, był wyjątkowo spokojny i opanowany. Wychowywał się w sierocińcu. Stracił rodziców zaraz po urodzeniu. Oboje zginęli w tragicznym wypadku samochodowym, kiedy wracali ze szpitala. Mark został kilka dni w szpitalu i pewnie to go uratowało. W domu dziecka przez pierwsze lata sądzono, że cierpi na autyzm, lecz Mark był po prostu zamknięty w sobie i nieśmiały, szczególnie do drugiej płci. Wyrósł na silnego i bardzo przystojnego chłopaka. Stronił od awantur i w ogóle od przemocy. Dziewczyny same próbowały go poderwać, jednak jego nieśmiałość ochładzała ich zapędy. Dlatego nie mógł się nadziwić, że sam zaproponował Sarze kawę. Jeszcze bardziej zdziwił się, kiedy wyraziła zgodę. Poznał ją w jej miejscu pracy, kiedy oddawał swoje zeznania podatkowe. Pasowali do siebie. Po dwóch miesiącach spotkań pocałowali się pierwszy raz. I od razu tego samego wieczoru poznali swoje ciała. Sara miała osiemnaście, a on dziewiętnaście lat. Sara miała piękne ciało. Mark na początku był nieśmiały w łóżku, lecz to jej nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Prowadziła go jak wprawna kochanka, mimo że nie miała nikogo przed nim. Ich pierwszy raz trwał do pierwszej zorzy. Prawdopodobnie od razu zaszła w ciążę. Wzięli skromny ślub, kiedy Sara była w czwartym miesiącu ciąży. Sara miała rodziców, ale nie mówiła o nich wiele. Z tego, co Mark zrozumiał między wierszami, ojciec chciał ją skrzywdzić, a matka nie stroniła od alkoholu. W rezultacie Sara, wyjechała z miasteczka, mając niespełna piętnaście lat. Była niesamowicie zdolna i ambitna, lecz nawet w tej sytuacji, odrobina szczęścia jej pomogła. Dostała dobrą pracę, najpierw jako asystentka, a wkrótce jako niezależna księgowa. Mark pamiętał życie w sierocińcu i dlatego postanowił, by ich dziecko zaznało szczęścia. Razem z Sarą dawali Juli wiele radości i miłości.

 

Zjechał na prawy pas, a stąd prowadziła już prosta droga do malla. Znowu jego doświadczenie, a może dar, uchroniło ich przed wypadkiem. Kiedy tylko zjechał na drogę prowadzącą do sklepów, musiał ostro hamować. Droga bowiem była zablokowana.

Wszystko jasne. Czarny mercedes, nie palił się, ale dymił. Musiał kilkakrotnie koziołkować. Wszędzie na drodze 50 metrów leżały jego części. Kilka metrów przed nim, w poprzek drogi, stal lekko tylko uszkodzony, ciemnogranatowy SUV. Kiedy ich mijał, wydawał się czarny. Mark dostrzegł dwa ciała leżące na asfalcie, obok mercedesa.

– Szybko wysiadajcie i usiądźcie na betonowym murku z nogami na zewnątrz! Sara trzymaj Julię i nie ruszajcie się!

To zabrzmiało jak rozkaz i dziewczyny lekko w szoku, zrobiły to natychmiast. Mark myślał jak szybki kalkulator. Jeśli ktoś wjedzie na ten zjazd szybko lub nawet normalnie, uderzy w ich samochód i wtedy…

Kiedy Mark zobaczył, że Sara i Julia są bezpieczne, podszedł do leżących na asfalcie ciał. Jeden z mężczyzn się nie ruszał. Wyglądał na martwego. Drugi miał otwarte oczy i patrzył na Marka. W uniesionej dłoni trzymał pistolet. Dwóch ludzi ubranych na czarno wyszło z SUV. Teraz kierowali się do miejsca, gdzie leżał mężczyzna. Obydwaj mieli w rękach pistolety. Dym z mercedesa stawał się coraz bardziej gęsty i sprawiał, że Sara i Julia były niewidoczne z miejsca, w którym stał Mark. Mężczyźni zbliżali się do leżącego. Kiedy znajdowali się około dwóch metrów od rannego, równocześnie skierowali broń w kierunku leżącego mężczyzny. Mark odczuł, że to profesjonaliści. Na ich twarzach nie widać było cienia emocji. Gonili mercedesa, a teraz kończyli plan.

Mark nie myślał. Jego ciało zareagowało prowadzone przez niewidzialną siłę. Skoczył. Jego skok przypominał skok tygrysa.

Czas na zewnątrz zwolnił, dlatego Mark poruszał się dziesięciokrotnie szybciej niż ci dwaj z pistoletami. Przeleciał nad leżącym, bezbłędnie wyrwał mu pistolet z dłoni i zanim opadł na ziemię, wystrzelił dwukrotnie. Ciała obu mężczyzn zostały odrzucone siłą wystrzałów. Jeżeli nie mieli koszulek, byli martwi. Mark strzelał dokładnie w okolicę serca.

Czas przybrał normalną szybkość. Leżący mężczyzna wstał i odezwał się do Marka. – Szybko, do wozu. Jest ich więcej, będą tu lada chwila! – Nie jestem sam.

– To zabieraj tych, którzy są z tobą!

Mark przebiegł przez dym i krzyknął.

– Sara, Julia! Szybko, za mną!

Zerwały się z betonu i nie oglądając się na boki, pobiegły za Markiem. Podbiegli do ciemnego wozu. W stacyjce SUV tkwiły klucze, a silnik chodził. Ruszyli z piskiem opon. Niemal w tej samej chwili rozległ się łoskot. W bocznym lusterku Mark dostrzegł jak ich śliczny, biały Fusion został staranowany przez bliźniaczy Suburban, jakim jechali teraz.

Wyglądało, że są już bezpieczni. Nawet tak solidny pojazd nie mógł pokonać zatarasowanej drogi przez szczątki mercedesa i ich forda. Oddalili się jakieś pięćdziesiąt metrów, kiedy mercedes wybuchł.

– Dziękuję – powiedział nieznajomy i lekko zakrwawioną ręką wystukał adres na GPS. Jedź pod ten adres, tam będziemy bezpieczni. Jestem Henry.

Mark widział w środkowym lusterku lekko wystraszone buzie Sary i Juli.

– Już wszystko dobrze – rzekł do nich. Przykro mi, chyba nie kupimy dzisiaj dla ciebie bucików, kochanie – rzekł do córki.

– Dobrze – rzekła słabym głosem.

 

Dojechali na miejsce, które wskazywał GPS. Henry wyjął swój cell. Wystukał numer.

– Jadę ciemnogranatowym Suburbanem, otwórz bramę.

Po chwili dojechali do solidnej bramy. Pewnie tylko czołg mógłby ją rozwalić. Minęli drugą, podobną. Henry mieszkał w solidnym, dużym domu. Mark zauważył kraty w oknach na parterze. Kilku uzbrojonych ludzi patrolowało teren. Zatrzymał wóz. Główne drzwi otworzyła kobieta. Mogła mieć około trzydziestu lat. Bardzo atrakcyjna, ciemnowłosa. Miała na sobie czarne spodnie i czarną, obcisłą bluzkę. Ubranie podkreślało jej nienaganną figurę. Podeszła od strony gdzie siedział Henry i otworzyła drzwi szoferki.

– Jesteś ranny?

– To tylko lekka rana, lecz gdyby nie on – wskazał na Marka – pewnie już bym nie żył. Uratował mi życie, wykończył dwóch ludzi Leona. Jestem pewny, że to jego sprawa. Jak masz na imię, przyjacielu?

Mark przedstawił się.

– To jest Linda – Henry wskazał na kobietę.

Weszli do domu. Henry lekko kulał.

– Czego się napijecie? – zapytał.

– Tylko wodę, jeśli można – rzekła Sara.

Usiedli na skórzanej kanapie. Dopiero teraz Mark zaczął rozmyślać o tym, co się właściwie wydarzyło. Nie posunął się jednak zbyt daleko w analizie całego zajścia, ponieważ przypomniał sobie pewne zdarzenie i to wybiło go zupełnie z bieżących myśli.

Kilka lat temu, na placu budowy, gdzie pracował, miał miejsce wypadek. Właściwie nic się nikomu nie stało. Marka skręcał jakieś stalowe elementy, dużym kluczem. Jego kolega z budowy, Samuel, pracował trzydzieści stóp, od niego. Nad jego głową, dźwig przenosił solidny kawał stalowej konstrukcji. Z nieznanych powodów, jeden z elementów, oderwał się. Mark zauważył to, gdy stalowa szyna pędziła w kierunku ziemi i była już w połowie drogi między ramieniem dźwigu a podłożem.

To samo zwolnienie czasu. Podbiegł trzy lub cztery kroki, a potem skoczył. Przeskoczył ciało Sama, chwycił go za kołnierz kombinezonu i odrzucił na pięć metrów. Wykonał koziołek w powietrzu i stanął na nogi. Huk spadającego elementu dotarł do jego uszu. Po minucie, na miejsce zdarzenia, zbiegło się z tuzin osób. Ostatecznie Samuel miał tylko nadwyrężone mięśnie. Komisja badała przyczyny. Ostatecznie sprawę zamknięto bez rozgłosu. Nikt nie pytał o szczegóły, a Samuel niewiele pamiętał. Wiedział tylko, że Mark uratował mu życie. Mark nigdy nie zastanawiał się nad tym, że to, co wówczas zaszło, przeczyło wszelkim prawom fizyki. Teraz kiedy usiadł na kanapie, przypomniał sobie wyraźnie to zdarzenie.

W chwilę potem jego ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Wszystko jakby zatrzymało się w miejscu. Znalazł się zupełnie gdzie indziej.

Stał na trawie, opodal zauważył niskie krzewy, a w oddali chaty jakiejś osady. Ubrany był w skórzane spodnie i bluzę. Ubiór zdobiło złoto i szlachetne kamienie. Na kolanach i łokciach miał srebrzyste, stalowe ochraniacze. W dłoni trzymał miecz o długim prostym ostrzu i rękojeści pięknie zdobionej. Zobaczył, że jest otoczony kilkunastoma przeciwnikami, a w ich dłoniach dostrzegł podobne, proste miecze, ale bez ozdobnych rękojeści. W koło leżało mnóstwo zakrwawionych ciał. Wszystko znikło. Znowu siedział na kanapie w domu Henrego. Sara trzyma go za rękę.

– Co się stało? – zapytała z troską.

– Nie wiem, miałem wizję.

W umyśle i sercu Sary kołatały myśli. Dopiero teraz zupełnie ochłonęła. Ich życie diametralnie się zmieniło w ciągu kilku minut. Znała Marka od trzynastu lat. Dla niej utrzymywał nienaganny wizerunek doskonałego męża, ojca i partnera. Nie pamiętała, by kiedykolwiek się uniósł gniewem, zawsze traktował ją z miłością, a od urodzin córki był wzorem ojca. Czemu tak postąpił? Znała odpowiedź, Mark uznał, że musi uratować tego człowieka, którego teraz nieco poznali. Czy jej mąż by tak postąpił, gdyby Henry był kimś bezsprzecznie złym? Owszem, uratowany prowadził gangsterski interes, ale robił wrażenie człowieka z zasadami. W jego opinii przeciwnik, nieznany Leon, rysował się w bardziej szaro-czarnych barwach.

Obserwowała dyskretnie swojego męża. Nie ujawniał zdenerwowania ani załamania. Jak silny psychicznie musiał być! Delikatny i prawy w życiu rodzinnym, bez zastanowienia zabił dwóch ludzi, chociaż Sara pomyślała, co mogłoby się stać z nimi. Zwykle bandyci nie lubili świadków, więc być może, zabijając ich, uratował siebie, ją i córkę. Brunetka zastanawiała się, czy o tym z nim porozmawiać, kiedy znajdą możliwość.

Dyskretnie obserwowała Julię, ale ku swojemu zaskoczeniu, nie zauważyła szoku na jej ślicznej buzi. Brała pod uwagę, że dziewczynka mogła mieć silny stres i to spowodowało, że pozornie wyglądała, że wydarzenia ubiegłej godziny, nie wpłynęła na jej młodą duszę. I jeszcze ta wizja! Czego dotyczyła? Mark nigdy nie miał podobnych doświadczeń. Jako żona i matka czuła, że jest gotowa wspierać męża. Zasłużył na to i co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. I co teraz?

Henry od razu obiecał pomoc. Czy to wystarczy i osłoni ich przed wymiarem sprawiedliwości? Przecież momentalnie rozpocznie się śledztwo i bez problemu prowadzący znajda powiązania z ich rodziną. Przecież na miejscu pozostał doskonały dowód, ich Ford Fusion.

Oczywiście Sara ani przez chwilę nie miała myśli, by nakłaniać męża do oddania się w ręce policji. Znała prawo i wiedziała, że od razu jej mąż zostanie oskarżony o przekroczenie obrony osobistej. Wynik domniemanego procesu byłoby trudno przewidzieć, ponieważ w kraju gdzie mieszkała, często wynik decyzji sądu był loterią. Zwykle to zależało, jakiego się miało adwokata, w tym wypadku, obrońcę.

Wyglądało, że decyzja Henrego oddalała na jakiś czas aresztowanie jej męża. Kobieta miała świadomość, jak działa obecnie ściganie przestępców, bo jakkolwiek na to patrzeć, Mark takowe przekroczył. Nawet jeżeli Henry da im doskonałe dokumenty, to przecież policja dojdzie, kim są i roześlą list gończy za Markiem Ferbisonem oraz jego żoną i córką. Na miejscu zbrodni został wrak ich samochodu, a ich ciał nie znaleziono. Co więc będzie? Pozostało jej tylko czekać.

Czuła się niezbyt dobrze, ale starała się tego nie okazywać. Nie tylko, żeby tym dołować męża, ale głównie z powodu córki. Matka zawsze przyzna, że uczucie do dziecka, zawsze będzie nieco górować nad miłością do męża.

Co działo się w ciele Julii?

Na samym początku dziewczynka niczego nie zauważyła, bo pochłonęła ją wirtualna konwersacja z jej przyjaciółką, Ann. W końcu dostrzegła wypadek i ostatecznie całe wydarzenie. Nie bardzo potrafiła sobie wytłumaczyć, co się naprawdę stało. Na szczęście dym zasłonił, co się stało. Słyszała zdawkowo rozmowę, ale zwykle nie wsłuchiwała się w rozmowy starszych. Teraz siedzieli w domu, wyglądającym jak forteca i poznała Henrego i jego piękną żonę. Nie wiedziała, co zrobił jej tata i nie pytała.

Dla niej to nie miało znaczenia, co uczynił. W jej oczach pozostawał zawsze doskonałym ojcem i przyjacielem. Nigdy mu tego nie mówiła, ale zawsze rozpierała ją duma, że ma takiego tatę. Nie miał z nią nigdy problemów. Uczyła się dobrze i zawsze była posłuszna wobec starszych, a szczególnie rodziców. Miała całkowite zaufanie do mamy i taty. Kochała mamę i nigdy nie miała z nią żadnych konfliktów, jednak sama przed sobą musiała przyznać, że chyba bardziej kochała ojca. Powodu ku temu nie potrafiła znaleźć. Czy dlatego, że odrobinę więcej z nim spędziła czasu? Pewnie nie. Czuła, że ojciec ją bardzo kocha i podobnie jak on, chociaż z oczywistych powodów o tym nigdy nie rozmawiali, nie miała pewności czy ona kocha go bardziej, czy ona jego. Jej uczucie było całkowicie czyste, lecz z drugiej strony nie widziała powodów, żeby czynić starania, aby kochać Sarę bardziej. Czy tak naprawdę kochała ojca mocniej niż mamę?

Julia miała dwanaście lat i jej umysł nie stawiał jej takich pytań. Kochała mamę i kochała tatę. Czuła, że nieco więcej kocha tatę i nie zastanawiała się dlaczego. Mama nie czuła się źle z tego powodu. Być może tego nie widziała lub po prostu odczucia Juli były całkowicie subiektywne. Uważała, że jest w doskonałej rodzinie.

Ojciec kochał mamę, mama kochała ojca i obydwoje dawali jej dużo miłości. Czuła się całkowicie spełniona i szczęśliwa. Cokolwiek by się nie stało, nie mogło to wpłynąć na jej stan serca i umysłu. Dziewczynka nie zdawała sobie sprawy, co właściwie się stało. Na razie nie pytała. Wiedziała, że jeśli zapyta, otrzyma odpowiedź, pewnie na miarę jej zrozumienia.

W tym czasie kiedy obie jego ukochane osoby w ułamku chwil analizowały ubiegłe wydarzenia, Mark trwał nadal w lekkim szoku, kiedy dotarł do niego głos Henrego.

– Musicie wyjechać, przygotuję dla was dokumenty. Mam duże wpływy, zrobię co w mojej mocy, by wszystko uciszyć. To twoja rodzina? – zapytał Henry.

– Tak, to moja żona, Sara, a to córka, Julia.

Mężczyzna popatrzył na ładną brunetkę i śliczną blondyneczkę.

- Gdzie pracujesz, Mark?

– W Metal-exp.

– Ach u Boba, mamy małe, wspólne interesy.

– To dlatego nie mogę nigdy dać sobie rady z jego zeznaniami podatkowymi – odezwała się Sara.

- Robisz dla niego rachunkowość? – zapytał Henry.

– Jestem księgową i ktoś mu mnie polecił.

– Och tak – uśmiechnął się Henry.- Ja sam potrzebuję kogoś dobrego, zapłacę ci cztery razy tyle, ile masz teraz, pomyśl o tym. Chociaż planuję się odwdzięczyć twojemu mężowi, więc nie wiem, czy w ogóle będziesz musiała pracować.

– Kto to jest Leon? – zapytał Mark.

– To mój partner w interesach… a właściwie przeciwnik. Widzisz, pół miasta należy do mnie, a drugie pół do niego. Krótko mówiąc, nie mogliśmy się pogodzić i chciał mnie wykończyć. Udało mu się zdjąć dwa wozy z ochroną i gdyby nie ty… To były KGB, nie bardzo miły facet.

– Czym się zajmujesz? Narkotykami, prostytucją? – kontynuował Mark, jednak powiedział to bardzo cicho.

Henry tylko się uśmiechnął.

– Nieruchomości. Staram się trzymać daleko od mokrej roboty, to raczej pula Leona.

Zadzwonił jego cell i Henry zmarszczył czoło.

– Tak, tak jest, postaram się.

Henry zakończył rozmowę.

To nie był Leon, prawda? – zapytał Mark.

– Masz rację, to ktoś, kogo nie znam osobiście, ale wiem, że jest wielki.

Mark dostrzegł w oczach Henrego strach, ale trwało to ułamek chwili. Weszła Linda.

– Gotowe? – zapytał ją Henry.

– Tak, Henry.

Podeszła do Marka, podała my koperty.

– Tu są paszporty i bilety, lecicie do Perth – zwróciła się do Marka.

,,Pracują jak doskonali agenci” – pomyślała Sara. Lecimy do Australii na fałszywych papierach! Spojrzała na córkę. Wyglądała, że Julia nie słucha, ale znała dzieci w jej wieku. Z pewnością wszystko rejestrowała. Sara milczała, ale nadal analizowała fakty.

Julia siedziała z nimi i kiedy tata zaczął rozmawiać z Henrym, patrzyła na swoje jeansy i zaczęła ciągnąć palcami lekko wystającą nitkę. ,,Och! Lecimy do Australii” – usłyszała – ,, To fajnie, a to się koleżanki ucieszą, kiedy im powiem”. Ten pan coś wspominał o rządzeniu miastem, o jakimś Leonie.

Dziewczynka nadal udawała, że nie słucha, ale w tej chwili jeszcze bardziej wytężyła słuch. Co się stało tam, gdzie widziała ten wypadek? Usłyszała coś jak strzały, ale mama powiedział, że coś stało się w samochodzie.

Niczego jej nie mówią, a to jest interesujące, co się dzieje. Pewnie sądzą, że jest jeszcze dzieckiem. Och! Wyczeka na odpowiednią chwilę i zapyta, jeżeli sami jej nic nie powiedzą wcześniej. Coś się stało, ale co?

Zerknęła krótko na twarz mamy, a ta pozostała spokojna, podobnie po chwili rzuciła wzrokiem na twarz ojca. U niego też nie dostrzegła objawów, nawet zdenerwowania, a to mogło jedynie świadczyć, że być może nic takiego się nie stało, a to, że lecą do Australii, jest czystym przypadkiem. Postanowiła milczeć i czekać.

– A, jeszcze jest książeczka bankowa. Henry zrobi tam przelew, kiedy dolecimy do Australii. Henry jest dobrym człowiekiem. Mam do niego uczucie, więc też bym ci chciała specjalnie podziękować. Pojadę z wami do Australii, a ze mną, jeszcze dwóch naszych ludzi. Tak dla pewności, Leon jest bardzo sprytny i ma też duże możliwości.

– Dobrze, dziękuję – powiedział Mark.

Mark odniósł przez chwile wrażenie, że Linda mówi prawdę. Wyczuł coś jeszcze, o czym Sara by nie chciała wiedzieć, lecz mógł się mylić. Miał teraz ważniejsze pytanie. Kim naprawdę jest. To, co się stało i ta wizja wskazywała na to, że nie jest zwykłym Markiem Ferbisonem, albo nie tylko nim. Otworzył koperty. Nazywał się teraz Lorenzo, Tom Lorenzo, jego żona Terry, a córka Pamela.

– Dziękuję jeszcze raz – rzekł Henry. Za chwilę będzie obiad. Nie musicie nic brać, w hotelu będziecie mieli ubrania i wszystko. Nasi agenci już szukają wam domu, powinno być dobrze.

Henry mówił prawdę lub był doskonałym aktorem. Mark zastanawiał się przez chwilę, jak to wszystko odbierze Sara i Julia. Przecież wszystko się zmieniło w ich życiu, dosłownie w ciągu kilku minut!

Zanim to pomyślał, one oczywiście właśnie o tym myślały. Zarówno żona, jak i córka słuchały, ale o nic nie pytały. Słowa Henrego upewniły ją, że nieznajomy, którego jej mąż uratował, odwdzięcza się za uratowanie i ona na jego miejscu, gdyby miała możliwości, nie postąpiłaby inaczej. Podeszła do stołu. Dziwne, że jako żona i doświadczona kobieta, niczego nie dostrzegła w zachowaniu Lindy, może umknęło jej, jak ta ładna brunetka spojrzała na jej męża. Jak na ironię zobaczyła to jego córka.

,,Och” – pomyślała Julia. ,,Ta kobieta patrzy na tatę jakby jej się bardzo, ale to bardzo podobał. Ciekawe, czy mamusia to zauważyła”.

Zanim doszli do stołu, dyskretnie zlustrowała twarz mamy, lecz niczego tam nie dostrzegła. Usiedli do obiadu. Mark ukradkiem obserwował Julię. Rozglądała się, lecz nie robiła wrażenia, że coś z nią jest nie tak. Sara usiadła obok niego.

– Co się właściwie stało, dym wszystko zasłaniał i nic nie widziałam. Słyszałam strzały…

Mark spojrzał na nią.

– Nic się nie martw, powiedziałam Julii, że to coś w samochodzie… Nie pytała o nic więcej – szepnęła Sara.

– Nie mogę teraz, później ci powiem.

Rodzice rozmawiali tak cicho, że blondyneczka niczego nie usłyszała. Nie należała do dociekliwych, może dlatego, że czuła się kochana i bezpieczna. Zawsze wiedział, że o ważnych sprawach jej powiedzą, a kiedy zapyta, odpowiedzą, zgodnie z jej zrozumieniem. Fakt, przeważnie w takich sytuacjach, chociaż mogła je policzyć na palcach jednej dłoni, pytała zwykle tatę. Tylko w tych bardziej delikatnych sprawach dotyczących intymności, pytała mamy. Chodziło o okres i podpaski. W innych zwykle zwracała się do ojca.

Obiad był dobry, choć nie wyszukany.

Mark czuł się dziwnie. Prawdopodobnie zabił dwóch ludzi i to nie w swojej obronie. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek kogoś uderzył lub ukrzywdził w ten czy inny sposób. Zawsze stronił od bójek i przemocy. Jednak teraz nie czuł się, winny i nie oceniał siebie. Cały czas szukał odpowiedzi, w świetle tego wszystkiego, co zaszło, kim naprawdę jest. Dbał, aby jego mina go nie zdradziła. Oczywiście miał na uwadze dobro dziecka. Sara jako dorosła zrozumie, lecz Julia była jeszcze dzieckiem. Nie chciał, żeby miała stres czy czuła się zagrożona.

– Możemy już jechać – powiedziała Linda, kiedy zjedli.

– Dałem Ci cell, a właściwie dwa – rzekł Henry. Ten, pokazał na czarno-złoty, jest do specjalnego kontaktu, tylko ze mną. Zaloguj jakiś kod, a potem, jeżeli naciśniesz ,,7” połączysz się bezpośrednio ze mną, a i ja będę wiedział, że to ty dzwonisz.

Mark popatrzył jeszcze raz na uratowanego, ale nie znalazł na jego twarzy, nic co wskazywałoby, że to jakaś gra. Podobnie w tej chwili postąpiła Sara. Spojrzała na Henrego, lecz niczego nieprawdziwego tam nie dojrzała. Poczuła, że zaczyna być tym wszystkim nieco zmęczona. Ufała mężowi i całkowicie zdała się na niego.

Do tej pory nie mieli najmniejszych sprzeczek. Czuła się kochana i doceniona. Ze swojej strony próbowała mu się za to odwdzięczać, cały czas ich wspólnego życia.

Wyszli na dwór, wsiedli do czarnego Lincolna Town Car. Usiedli z tyłu. Linda usiadła z przodu, obok kierowcy. Mark zauważył, że czarny Tahoe, wyglądający prawie identycznie jak Suburban, jedzie przed nimi, a drugi za nimi. Wyglądało, że mają eskortę.

- Dlaczego jedziemy nagle do Australii? – zapytała Julia.

Uznała, że jest dobry czas, by zapytać.

– Jedziemy na wakacje, nie mogę Ci powiedzieć nic więcej, kochanie.

,,Och, tylko tyle, sądziłam, że powie mi więcej. Dobre i to” – pomyślała. ,,Może postąpiłam niewłaściwie? Spróbuję to odkręcić, jeśli tak to tata odebrał. Zawsze jest dla mnie dobry i szczery”.

– Dobrze tatusiu, nie gniewaj się, że pytam.

Mark nic nie odpowiedział córce, a ona patrzyła przez okno. Potem spojrzała na Marka.

– Wiesz tato, to nawet fajnie, że jedziemy. Może zobaczymy kangura albo strusia.

– Być może tak się stanie.

,,Tak, to pewnie nic ważnego. Postaram się nie pytać. Gdyby stało się coś naprawdę istotnego, z pewnością by mi powiedział” – przyszła jej taka myśl, lecz zaczęła być od tej chwili spokojniejsza.

Postanowiła pytać jak najmniej.

Przyjechali na lotnisko bez żadnych kłopotów. Odprawa celna odbyła się bez przeszkód. Dokumenty musiały być doskonałe.

Czekała ich długa podróż. Sara nie robiła wrażenia zniecierpliwionej, lecz kiedy Julia zasnęła, zapytała Marka jeszcze raz, co się stało. Sprawdził sam, że Julia śpi i opowiedział żonie, co zaszło. Kiedy skończył, patrzyła na niego długo.

– To brzmi nieprawdopodobnie, ale oczywiście wierzę we wszystko, co powiedziałeś. Cokolwiek się wydarzy, jestem z tobą.

Uścisnęła mu dłoń… Kocham cię, na dobre i złe.

Położyła mu głowę na ramieniu i zasnęła. Mark również zasnął. Spali długo i mocno, a gdy się obudzili, byli już na miejscu. Obsługa samolotu nie przerywała im drzemki. Lot z Los Angeles do Sydney to jeden z najdłuższych lotów. Stewardesy były przyzwyczajone, że ludzie czasem spali bardzo długo i śpiąca trójka nie wzbudziła w nich żadnych podejrzeń.

W Sydney mieli przesiadkę do Perth. Sara i Julia rozmawiały, jakby normalnie jechały na wakacje. Linda z człowiekiem Henrego, siedzieli kilka miejsc dalej. Drugiego człowieka, Mark nie dostrzegł. Nie miał nawet wrażenia, że Linda i jej ludzie, na nich patrzą.

Oczywiście musieli się obudzić w Sydney. Nie mieli już żadnej kontroli, a z powodu braku bagaży przesiadka poszła sprawnie. Lecieli ponad cztery godziny, bo Perth leży po drugiej stronie tego osobliwego kontynentu. Z lotniska w Perth pojechali prosto do hotelu. Lotnisko jest usytuowane po wschodniej części miasta i do hotelu QT Perth jechali tylko pół godziny. Miasto nie jest tak duże, lecz nowoczesne. QT Perth jest jednym z droższych i nowoczesnych hotelem i położony jest około pół kilometra od oceanu, o czym jeszcze nie wiedzieli. Znajdował się blisko Murray street i drogi 53, zwanej Barrack street. Recepcjonista nazywał się Nerry Hudson.

– Witamy w Australii, czy mieliście państwo dobrą podróż? – pracownik hotelu od razu musiał rozpoznać, że ma do czynienia z obcokrajowcami.

– Tak, dobrą – odrzekł Mark.

– Życzą sobie państwo śniadanie do pokoju, panie Lorenz? – zapytał powtórnie Nerry.

– Nie, dziękujemy. Chcemy odpocząć po podróży.

– Dobrze, proszę pana.

– Proszę mnie zawiadomić, jeśli będzie jakaś wiadomość do mnie, panie Nerry.

Pojechali na górę.

– Spodziewasz się wiadomości? – zapytała Sara.

– Tylko od Henrego. Przecież nikt inny nie ma pojęcia, że tu jesteśmy.

Wjechali windą na trzecie piętro. Mark otworzył pokój za pomocą magnetycznej karty.

– Dzień dobry, Australio – rzekła Sara. – Rozpoczynamy nowy rozdział. Damy sobie radę z tym wszystkim i mam nadzieje, że Julia też. Nie mów jej wszystkiego z detalami, to jeszcze dziecko.

Mogła to powiedzieć, ponieważ Julia poszła do drugiego pokoju.

Mark popatrzył na żonę.

– Wiem kochanie, ale dziękuję, że to mówisz – powiedział cicho.

Dziewczynka wyszła podekscytowana ze swojego pokoju.

– Ale tu ładnie! I widać ocean. Czuję się nieco zmęczona, ale jak odpoczniemy, pojedziemy na plażę? – patrzyła to na tatę to znowu na mamę.

– Chyba tak – Sara spojrzała na męża

– Myślę, że tak. Spałem tak długo, a czuje się zmęczony i senny – rzekł

– My też, tatusiu – dziewczynka z pewnością rozpoznała na twarzy mamy, objawy zmęczenia po podróży.

Szybko się umyli i poszli spać. Mark obudził się, kiedy dzień już się zaczął na dobre. Sara siedziała na balkonie razem z córką.

– Dobrze, że już wstałeś – zaszczebiotała Julia – myślałyśmy, że prześpisz cały dzień.

– Obudziłem się wcześniej, ale ogarnęło mnie znużenie, więc się zdrzemnąłem i oto rezultat.

– Co robimy? – zapytała Sara.

– Jesteśmy na wakacjach, chodźmy na plażę, tak jak prosiłam – odrzekła rezolutnie Julia.

– Pytałam tatę, kochanie – rzekła z uśmiechem Sara.

– Właściwie to dobry pomysł z tą plażą – odrzekł Mark.

Zaczęli się przygotowywać do wyjścia. Mark wziął krótką kąpiel. Wytarł ciało, ubrał się i wyszedł z łazienki.

– Nie jesteś głodny, kochanie? Ja i Julia, już jadłyśmy.

– Masz racje, może coś zjem.

– Zrobię ci kanapkę. Co chcesz? Przynieśli śniadanie do pokoju, ale zeszłam na dół i wzięłam z bufetu świeże bułeczki, ser i indyczka. Do tego ogórek i pomidory. To pięciogwiazdkowy hotel, ten Henry jest naprawdę bardzo hojny.

– Cokolwiek zrobisz, będzie super. – odrzekł Mark i pominął informacje o hotelu i o człowieku, którego uratował.

Sara przygotowała mu kanapkę. Julia siedziała naprzeciwko i patrzyła jak ojciec je. Czuł, że chce go o coś zapytać. Widocznie poprzednia odpowiedź nie za bardzo ją zadowoliła.

– Tato, co się stało, że wyjechaliśmy i mamy inne nazwiska?

Patrzyła mu prosto w oczy. W pierwszej chwili chciał jej dać wymijającą odpowiedź, ale zrezygnował z tego. Zastanawiał się, czy powiedzieć jej prawdę, ale jak to zrobić? Miała dopiero dwanaście lat!

– Coś się stało i gdybyśmy nie wyjechali, byłyby kłopoty.

– Czy to się łączy z tym wypadkiem i dlatego teraz mamy dużo pieniędzy.

 

– Tak.

Uznał, że połączyła idealnie fakty. Czy będzie pytać o szczegóły, a tego za bardzo nie chciał, ale jeżeli to, zrobi, już obmyślał odpowiedź.

– To mi wystarczy. Nie jestem jeszcze dorosła i nie możesz mi wszystkiego powiedzieć, rozumiem – szepnęła.

Podeszła do niego i objęła go mocno.

– Kocham Cię – powiedziała mu prosto w ucho.

– Ja ciebie też – rzekł lekko wzruszony.

Mark pomyślał, że Julia pozornie nie zwraca uwagi na to, o czym się mówi, ale doskonale łączy fakty. Wiedział, że dzieci teraz są bardzo mądre. Chyba mądrzejsze, niż kiedy on był w jej wieku. Na chwilę sięgnął pamięcią wstecz.

Mark zamyślił się na chwilę i niechcący strącił szklankę z sokiem pomarańczowym. Tym razem nie miał żadnej wizji, a tylko zobaczył w zwolnionym tempie, jak szklanka spada, pochylając się w bok. I w tym momencie dostrzegł, że Julia łapie ją w połowie drogi, między stołem a podłogą. Jej ruch był szybki i Mark uświadomił sobie w jednej chwili, jak szybko musiała to zrobić.

W normalnym czasie byłoby to szybko, ale on przecież widział to, w zwolnionym! Oczywiście, część płynu wylała się, ale to było niesamowite. Przez ułamek chwili ich oczy się spotkały. Mark dostrzegł w jej pięknych błękitach coś, czego jeszcze nigdy nie widział wcześniej. Trwało to dosłownie chwilę i oczy Julii przyjęły zwykły wygląd.

– Och! – krzyknęła – sama nie wiem, jak to zrobiłam.

– Ja też nie wiem, ale to było naprawdę szybko – rzekł, opanowując zaskoczenie.

Julia pobiegła do łazienki, wróciła z kawałkiem papieru toaletowego i zaczęła wycierać plamę soku z drewnianej posadzki. Mark uświadomił sobie nagle, że pamięta te oczy. Był wstrząśnięty. Te oczy znał w tym samym ,,czasie”, kiedy był mistrzem miecza. Reinkarnacja? Jak to wszystko rozumieć? Powstała w nim myśl, że w wizji, widział tylko wrogów, ale odczuł, że nie był tam sam. Ktoś mu towarzyszył i była to kobieta, o oczach córki. Cóż, szafirowe oczu nie często się widziało.

Sara spojrzała tylko i nawet nie zapytała, co się stało. To właściwie mu pomogło, że żona o nic nie pytała, bo czuł się dziwnie z tym, co sobie przed chwilą uświadomił, na tyle, że prawdopodobnie jego odpowiedzi nie byłaby zbyt klarowna. Wyszli z pokoju bez słów. Na dole recepcjonista odezwał się z uprzejmie.

– Przepraszam panie Lorenz, jest dla pana wiadomość.

– O tak? Dziękuję, panie Nerry.

Mark wziął kopertę z jego ręki. Nie było nadawcy. To pewnie Henry, pomyślał. Przebiegł oczami po krótkiej wiadomości. ,,Sprawdź konto”.

Wyszli na dwór. Nie było gorąco, w końcu tu była zima.

– Może za zimno na plażę – rzekła Sara.

Nie sprawdzali pogody ani temperatury, ale na odczucie na dworze panowała temperatura nieprzekraczająca dziesięciu stopni.

Tak, to prawda – odrzekł Mark. – Tu jest zima.

– Zupełnie o tym nie pomyślałam – rzekła zatroskana Julia.

– Nic się nie stało kochanie, nikt z nas o tym nie pomyślał – wtrąciła Sara.

– Właściwie możemy zobaczyć jakąś plażę – rzekł Mark – Najpierw pojedźmy do banku. Coś chyba przyszło.

– Ten Henry jest naprawdę szczodry – szepnęła Sara.

Henry naprawdę o wszystko zadbał. Nie tylko mieli rezerwację w nowoczesnym hotelu, ale od razu czekał na nich wynajęty samochód. Biała Toyota Camry. Jedyne co pewnie mogło sprawić kłopot to ruch prawostronny. Jednak po uruchomieniu silnika mężczyzna stwierdził, że da radę. Mark nie znał miasta, więc posługiwał się GPS. Porównał adres na informacji od Henrego, a potem spojrzał na mapę. Ich hotel znajdował się właściwie blisko oceanu i prawie dokładnie w centrum. Po drugiej stronie 53 ulicy miał an mapie około dwudziestu banków, bardzo blisko siebie. Bank, gdzie mieli się udać, znajdował się około kilometra od ich lokum.

Jechali mniej niż pięć minut. Gmach banku znajdowała, wybudowano prawie na ulicy Świętego Williama. Weszli do środka. Great Southern bank wyglądał podobnie jak w Stanach. Podszedł do okienka, pokazał paszport i po kilku minutach wszedł do kabiny. Był tam stoliczek, krzesło i laptop. Mark wykonał kilka operacji i wszedł na konto. Ze zdziwieniem zobaczył, że jego konto wzrosło o następne dwa miliony dolarów. Dostał poprzednio milion, a teraz jeszcze dwa.

,,Co zrobimy z takimi pieniędzmi.” – pomyślał, wychodząc z kabiny.

Zobaczył swoje ukochane kobiety. Sara przeglądała magazyn, a Julia bawiła się z psem należącym do pary starszych ludzi, którzy siedzieli obok.

– Pytałaś, czy możesz? – zapytał Mark.

– Och, pozwoliliśmy pańskiej córce – odrzekł starszy pan. – Pamela jest bardzo grzeczna.

Wyszli z banku, pożegnawszy się z parą miłych ludźmi.

– Możemy kupić psa? – zapytała Julia, kiedy wyszli na dwór.

Mark pomyślał tylko, że Julia jest bystra. Pamiętała, że ma teraz inne imię.

– Tak, myślałem o tym, ale kto będzie się nim zajmował, kiedy pójdziesz do szkoły?

– Do szkoły? No tak, zapomniałam o tym. Pogadam z mamą, dobrze? Chociaż na razie są wakacje – dodała z uśmiechem.

Sara uśmiechnęła się szeroko.

– Chyba da się to zrobić. Musimy najpierw ustalić z tatą, co i jak.

– Dobrze, fajnie – rzekła zadowolona Julia.

Wsiedli do wynajętego samochodu i wrócili do hotelu.

– Nie jest ciężko prowadzić samochód z kierownicą z prawej strony? – zapytała Sara.

– Myślałem, że będzie gorzej. Tylko chwilkę miałem kłopot. Bardziej kłopotliwa jest jazda po przeciwnej stronie drogi.

Weszli do hotelu. Pan Nerry uśmiechnął się miło. Pojechali windą na górę. Mark otworzył drzwi i od razu usiedli na sofie.

– Myślę, że możemy rozmawiać otwarcie, nawet teraz. Sama widzisz, Saro, jaka Julia jest mądra i dorosła.

– Tak, to prawda – zgodziła się Sara. – Więc co postanowiłeś?

– Och, nie postanowiłem, raczej chcę, byśmy byli zgodni i jestem otwarty na wasze sugestie.

– To znaczy, że i ja będę miała coś do powiedzenia? – zapytała Julia, a jej buzia wyrażała prawdziwe zadowolenie.

– Tak, kochanie. Chciałbym, aby Julia poszła do szkoły. Nie myślę dalej uciekać – powiedział przekonywająco Mark.

– Tak, masz rację, chociaż do czasu rozpoczęcia szkoły mamy dwa miesiące. Sądzisz, że dokumenty są tak mocne? Wiesz, co się stało. Nie będzie kłopotów z władzą? Czy sądzisz, że Henry będzie cię chciał wciągnąć do czegoś? – zapytała Sara.

– Nie wiem. Na razie jest szczodry i zdaje się niczego nie oczekiwać. Wygląda, że jest wdzięczny, bo uratowałem mu życie.

– Mówisz tak, ale jakbyś czuł inaczej – powiedziała nieśmiało Sara.

– To prawda, nie mam żadnych racjonalnych dowodów, ale coś mi nie pasuję.

Wstali z kanapy i usiedli do stołu. Mark zamyślił się przez chwilę, a Sara obserwowała go. Wstała, podeszła do niego, stanęła za krzesłem, na którym siedział i zaczęła go gładzić po włosach. Julia siedziała po przeciwnej stronie stołu. Podparła głowę na dłoniach i patrzyła na Marka i Sarę. Wyraz jej twarzy pokazywał, że jest bardzo szczęśliwa. Oczywiście usłyszała rozmowę i utkwiło jej w głowie zdanie o władzy. Co mama miała na myśli, to mówiąc? Mark wziął komórkę, który dostał od Henrego. Zadzwonił.

– Cześć, dziękuję za następne dwa miliony, naprawdę to, co mi dałeś to dużo. Jeden milion to zbyt wiele i tak.

Ponieważ miał włączony głośnik, wszyscy słyszeli, co mówił Henry.

– Dałem ci milion i planowałem dać jeszcze jeden, nic nie wiem o dwóch milionach!

– Och, teraz ja nie rozumiem, kto więc dał mi dwa miliony dolarów?

– Nie ja – rzekł sucho Henry.

Czuło się zdenerwowanie w jego głosie.

– Co sugeruję, to sprawdź, od kogo jest przekaz. Jeśli będziesz mógł. Muszę kończyć, daj znać, kiedy czegoś się dowiesz. Na razie.

Mark popatrzył na żonę.

– Co o tym myślisz? Chyba zrobię tak, jak mówił Henry, ale mu nie powiem, tego, czego się dowiem.

– Czy myślisz, że to…? – zapytała Sara.

– Jest tylko jedno racjonalne wytłumaczenie. Pojedźmy jeszcze raz do banku.

Po kilku minutach pojechali. Dziewczynka zastanawiała się, czy przypomnieć rodzicom, że obiecali spacer na plaże, ale sama zrozumiał, że stało się coś ważnego i tata musi to najpierw wyjaśnić. Trzy miliony! Nie byli biedni, ponieważ ojciec i mama zarabiali nieźle, ale trzy miliony to ogromna suma pieniędzy.

Blondynka pomyślała jednak o tym, że pieniądze są ważne, ale dla niej miłość jej rodziców nie mogła być porównana z nawet większym bogactwem. Sara i Julia usiadły na tych samych fotelach. Wszystko wyglądało tak samo, jak poprzednio, tylko starszych ludzi już nie było. Tym razem trwało to dłużej. Sara domyślała się, co miał na myśli Mark. Zastanawiała się tylko jak to możliwe. W końcu Mark przyniósł wydruk.

– No i co? – zapytała Sara.

Mark położył kartkę na stole. Był to wydruk, cyfry wypełniały kwadrat. Mark policzył. Cyfry znajdowały się w kwadracie 9 na 9, a więc było ich 81.

– To jakiś kod, sama kasjerka była zdziwiona. Normalnie, jeśli nie jest to utajone, bank podaje numer konta nadawcy.

Oboje z Sara patrzyli to na papier, to na siebie.

– Czy ja mogę też popatrzeć? – zapytała Julia.

– Oczywiście, kochanie – rzekł Mark.

Julia wzięła kartkę. Patrzyła. Mark patrzył na córkę. Nagle, dosłownie na ułamek chwili, oczy Juli zmieniły się na inne. Dokładnie takie same, jak wówczas, kiedy złapała szklankę w hotelu. Oddała kartkę ojcu. Uśmiechnęła się. Wzięła czystą kartkę i napisała na niej cyfry. Julia popatrzyła na niego.

– Nie wiem, skąd wiem, ale trzy ostatnie cyfry, znaczą: zadzwoń o 16, trzy razy. Trzy pierwsze wskazują na numer kierunkowy. To numer San Francisco. Trzy ostatnie 16 i 3 oznaczają, co mi się wydaję. Mark spojrzał na zegarek. Była 15:45.

– Ktoś to dobrze obmyślił.

Popatrzył na córkę. Kim jestem, to jedno pytanie. Kim jest Julia, to drugie, może ważniejsze pytanie, zastanawiał się. Panowała konsternacja, ale próbowali rozmawiać.

– Zawsze myślałam, że Julia jest zdolna, a wygląda na to, że jest genialna – rzekła Sara.

I wtedy Mark powiedział coś, czego chyba nie chciał i od razu pożałował.

– Niemożliwe, aby była w to wmieszana, ale to nie jest Julia, którą znamy całe życie.

Sara otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Oczy Julii zrobiły się wielkie i równie ogromne łzy zaczęły z nich płynąć. Nie wyglądało to normalnie, bo Mark literalnie słyszał odgłos spadających kropli o marmurową podłogę banku.

– Ja naprawdę nie wiem, jak odnalazłam ten numer, te cyfry fosforyzowały i znałam ich kolejność i naprawdę nie wiem, jak udało mi się złapać tę szklankę w hotelu.

Płakała. Mark podszedł i przytulił ją mocno.

– Wybacz mi, że tak powiedziałem – rzekł do Julii. – Coś się dzieje i tego nie rozumiem. Kocham cię, córeczko.

Julia przestała płakać. Mark wziął komórkę. Zadzwonił dwa razy. Za trzecim razem… ktoś odebrał.

– Jesteś nie tylko super szybki, ale i genialny – odezwał się męski głos, niski z rosyjskim akcentem.

– Leon – bardziej stwierdził, niż zapytał Mark.

– Wiem, gdzie jesteś i jaki masz numer konta – rzekł Leon. – Gdyby Henry mówił ci całą prawdę, mógłbym cię łatwo wytropić.

– Dlaczego dałeś mi dwa miliony dolarów i o co tu chodzi?

– Pewnie go przebiłem, co?

– Tak. Nie jesteście w zmowie?

– Gdyby tak było, czy sądzisz, że bym ci powiedział?

– Dowiem się coś od ciebie, czy nie? – rzekł spokojnie Mark.

Leon odpowiedział po krótkiej chwili.

– Co powiesz, abyśmy się spotkali. Przyślę wam bilety. Chcecie zobaczyć Singapur?

– Zobaczę się z tobą sam – powiedział dobitnie Mark.

– Teraz tylko przy tobie są bezpieczne – odrzekł spokojnie Leon.

– Jeżeli coś knujesz…

Leon przerwał mu w połowie zdania.

– Posłuchaj Mark, sam niewiele z tego rozumiem. Wiem jednak tyle, że ani Henry, ani ja nie możemy ci zagrozić. Dlatego chcę, byś wiedział, że jestem czysty. Poza tym w Singapurze jest ktoś, kto może ci wyjaśnić wiele, jeśli zechce. Nie mogę nic obiecać, bo ten ktoś, jest większy ode mnie.

– Chyba Henry o tym kimś coś wspominał. OK, zobaczymy się w Singapurze.

Sara i Julia patrzyły na niego. Do banku wszedł mężczyzna, podszedł do lady i rozmawiał z kasjerką, potem spojrzał na nich krótko i wyszedł. Brwi Marka zeszły się na chwilę. Nagle wstał i wyszedł pospiesznie.

– Za chwilę wracam – rzucił przelotnie do Sary i Julii.

Facet, którego zobaczył w banku, właśnie wsiadał do jeepa. Nawet Mark się zdziwił. Nie bardzo pamiętał, jak się znalazł przy nim i jak powalił go na ziemię.

– Moje ręce nie są sztuczne jak te kule lub pistolet, jakim strzelałem. Henry cię przysyła?

Facet miał okulary, wąsy i inny kolor włosów, mimo to Mark go rozpoznał.

– Ja nic nie wiem, wykonuję tylko polecenia – odrzekł lekko wystraszony.

Nie wiadomo czemu Mark mu uwierzył. Poczuł się lepiej. Miał pewność, że ten drugi też żyje.

– Powiedz temu, dla kogo pracujesz, że jestem bliski rozwiązania.

Mężczyzna otrzepał ubranie i wszedł do jeepa. Mark poczuł dziwne uczucie, ale nie wiedział, co ono oznacza i z czym się łączy. Jeep ruszył bardzo wolno. Mark rzucił krótkie spojrzenie na odjeżdżający wóz. Jeep oddalił się na około dziesięć metrów.

Mark wiedział chwilkę wcześniej. Właściwie odczuł. To było to samo uczucie, co przed chwilą. Z tą różnicą, że teraz wiedział, co oznacza.

Błysk i wybuch dotarł do niego prawie równocześnie. Fala gorąca, jak i fala uderzeniowa przybyły w tym samym czasie. Chociaż poczuł je, nie zrobiły mu krzywdy. Wyglądało, że znajduje się w elastycznej, niewidzialnej bańce. Kosz na śmieci znajdujący się za nim został odrzucony na dziesięć metrów. W koło włączyły się alarmy samochodowe. W sklepie, po przeciwnej stronie ulicy, prawie naprzeciwko banku, wyleciały szyby, a szerokość drogi mierzyła dwadzieścia metrów. Okna banku były bardziej solidne, a może pancerne, ponieważ pozostały całe. Mark wiedział więcej. Ta bomba miała zabić świadka, a nie jego. Poza tym, czy mogłaby go zabić?

Julia i Sara wybiegły z banku. Na twarzy żony malowało się przerażenie. Wiedział, że nie zobaczy tego na buzi Julii. Nie mylił się. Zrobił krok w ich kierunku.

Znowu nadeszła wizja… Walczył z otaczającymi go przeciwnikami tym samym mieczem. Miał odczucie, że jego przeciwnicy nie są ludźmi, no może niezupełnie. Tym razem nie walczył sam. Za jego plecami stała dziewczyna. Miała także miecz. Nie musiał patrzeć, wiedział, kim jest. Jej długie, jasne włosy wyglądały znajomo. Walka trwała krótko. Każdy z przeciwników, kiedy został, choć lekko zraniony, padał jak rażony prądem. W tym momencie stawał się człowiekiem, lecz tylko na chwilę. Potem znikał. Niknął jak mgła. Mark nie miał pewności, czy ginął. Dziewczyna odwróciła się. Miała więcej niż dwadzieścia, a mniej niż trzydzieści lat. Piękna. Patrzyły na niego wielkie, piękne oczy o kolorze szafiru. Znajome.

– Lordzie Marr, nie myślę, że mnie potrzebowałeś.

Znał ten głos. Pocałowała go namiętnie.

– Potrzebuję cię teraz – rzekł w tym samym języku co ona, który nie był definitywnie angielskim. – Seen, moja ukochana. Jeśli wygramy tę walkę, pocałuję twoje usta z miłością.

– Jeśli? To nie jest Dragonn Kerr, a tylko on może nam teraz zagrozić.

– Dragonn Kerr przyjmuje różne maski – odrzekł. – Seen moja umiłowana…

Wszystko zniknęło. Sara tuliła go. Mark stał roztrzęsiony.

– Dobrze, że nic ci się nie stało, Mark – szepnęła Sara.

Julia też go tuliła. Nie mówiła nic.

– Jedźmy do hotelu – zaproponowała Sara. – Kim był ten człowiek?

– Wszystko wam powiem po drodze.

– Poczekajcie, zostawiłam torebkę w banku – powiedziała jego żona.

– Czekajmy, pewnie zaraz przyjedzie policja, zobaczymy, jak silne dokumenty dostaliśmy od Henrego – odrzekł Mark.

– Seen – rzekł cicho Mark do Julii, kiedy Sara poszła po torebkę.

– Co powiedziałeś tatusiu? – zaszczebiotała Julia.

– Nic takiego, kochanie – odrzekł spokojnie.

Miał chwilę, by zebrać wszystkie, niewytłumaczalne zdarzenia. Dwie wizje, zwolnienie czasu, a teraz jeszcze ten wybuch i to, że coś go chroniło. Nic nie rozumiał, ale coraz bardziej miał przekonanie, że to, co powiedział poprzednio do córki, pasowało również do niego. Sara weszła do banku. W drzwiach stał menażer i kasjerka, która wydrukowała dla Marka kwadrat z cyframi. Wyglądali na bardzo zdenerwowanych.

– Policja będzie za chwilę, panie Lorenz – rzekł menażer banku.

Mark usłyszał to, ale nic nie odpowiedział, ponieważ w tej chwili mówił coś ważnego do córki.

– Jak widzisz, Julio, wszyscy są zdenerwowani…

– Tak, to zrozumiałe – odrzekła tak szybko, że nie zdążył dokończyć.

– Tylko ty nie jesteś – dokończył.

Popatrzył na nią z miłością. Tym razem milczała, więc mógł postawić istotne pytanie.

– Dlaczego?

Dziewczynka chwilkę patrzyła mu prosto w oczy i dopiero po tym czasie odpowiedziała cicho.

– Kocham cię tak samo, oczywiście nie pragnę, bo jestem teraz twoją córką, Lordzie Marr. Kiedy masz wizję, ja mami je również, więc wiem to, co i ty – rzekła Julia. – Mam teraz trochę więcej niż jedenaście lat więc jest mi trudno, wierzysz mi?

To, co usłyszał, mało go nie powaliło. Prawdę mówiąc, to było mocniejsze niż wybuch Jeepa. Stał chwilę w milczeniu i próbował się, pozbierać. Po chwili Sara wróciła z torebką.

– Czekamy na policję? – zapytała.

– Tak – odrzekł.

Mark spojrzał na Julię. Coś się z nią działo. Cała drżała. Sara złapała ją w ostatniej chwili. Mimo to Julia zemdlała. Mark sprawdził puls, był słaby, ale stawał się mocniejszy.

– Zbyt dużo wrażeń dla naszego Skarbka – rzekła, wyraźnie zatroskana matka.

Syreny policyjne zmieszały się z dźwiękiem straży i pogotowia. Julia dochodziła do siebie.

– Co się stało, kochanie? – zapytał córkę.

– Nie miałeś teraz wizji?

– Nie.

– Dragonn Kerr, ma żonę – rzekła cicho.

– Tak?

Mark patrzył na córkę i czekał.

– Wygląda na to, że to tylko kwestia czasu i ona też będzie wiedzieć – dodała.

– Możesz mówić jaśniej – szepnął.

Policjanci wyszli z samochodów, strażacy wzięli się za gaszenie tego, co zostało z Jeepa. Julia, zamiast odpowiedzieć, spojrzała wymownie na Sarę. Mark spojrzał na Julię. Zrozumiał.

– Nie!

– Tak! – rzekła rezolutnie Julia – to Sara. – Ma na imię On–thi i z tego, co widziałam, Dragonn Kerr to grzeczny chłopiec, przy niej.

– Co tam szepczecie? – zapytała Sara.

– Rozmawiamy o tym, co się dzieje – rzekł Mark.

– Dziwnie się czuję – powiedziała Sara.

– Wszystko będzie w porządku.

Sara przytuliła się do Marka. Ku jego zdziwieniu, pocałowała go bardzo namiętnie.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam kilka pytań – rzekł młody policjant.

Sara uśmiechnęła się uprzejmie do policjanta i spojrzała na Marka.

– Myślisz, że całuję lepiej niż Seen, Lordzie Marr? – Sara nie wyglądała jak zawsze. Jej oczy zrobiły się na chwilę stalowe. Nie w kolorze, ale w twardości i temperaturze.

Lód przeniknął ciało Marka, aż do samej duszy. Jednak po małej chwilce sama Sara mu pomogła.

– Zwalczymy to. Kocham cię. Obiecaj, że mi pomożesz – tym razem mówiła jak Sara, jego żona i matka Julii.

– Tak, pomogę ci, jestem twoim mężem.

Sara spojrzała na niego z miłością. Jej oczy przyjmowały na moment normalny kolor, to znowu robiły się stalowe, tym razem tylko w kolorze.

– To nie tak, to nic by nie dało. Musisz mi pomóc jako Lord Marr, mój wróg. Wkrótce to zrozumiesz. Jesteś Lord Marr i Mark, ja jestem Sara i On–thi, a Julia jest Julią i Seen. Wizje będą przychodzić coraz częściej i będą coraz bardziej realne – zawiesiła na chwilę głos. – Musimy jechać do Singapuru. Tam czeka ten, który się nie zmienia, Dragonn Kerr.

Ich budującą konwersację przerwał policjant, a Mark coraz mniej rozumiał. Wszystko, co się działo teraz przypominało jakiś bardzo realny sen, tylko coś mu szeptało, że to jednak jest jawa.

– Nazywam się porucznik O’Nill – rzekł uprzejmie. – Jesteście państwo na wakacjach, czy w sprawach zawodowych?

– W sprawach zawodowych i na wakacjach – rzekł spokojnie brunet.

– Panie Lorenzo… – rzekł uprzejmie porucznik.

– Mów mi Tom – rzekł Mark.

– Dobrze, Tom. Wypytaliśmy pracowników banku. Jedna z kasjerek zeznała, że pan Jones, ten, który zginął, sprawdził stan swojego konta, wziął gotówkę, po czym lekko zdenerwowany wyszedł z banku. Zgodnie z zeznaniem dwóch świadków, pan wybiegł za nim, a wkrótce potem nastąpił wybuch. Czy tak było?

– Tak, to prawda.

– Czy mogę wiedzieć, dlaczego wyszedł pan za nim?

Jego ton, miał nadal uprzejmy odcień.

– Ten człowiek, wychodząc z banku, odezwał się do mnie obraźliwie – odrzekła Sara.

– Och, czy znaliście się przedtem?

– Widzieliśmy go pierwszy raz w życiu – odezwała się znowu Sara.

– Czy rozmawiał pan z nim na zewnątrz?

– Tak, złapałem go za ubranie. Po chwili rozmowy wsiadł do samochodu.

– To dziwne – rzekł policjant.

– Tak, w chwilę potem samochód wybuchł – rzekł Mark.

– Muszę te informacje sprawdzić, jeśli będę mógł, panie Lorenzo.

– Tak, rozumiem – odrzekł spokojnie Mark.

– Tu jest numer mojego telefonu, mieszkam w hotelu „QT Perth”. Ciekawe kto to zrobił i dlaczego? – zapytał szczerze Mark.

– Też mnie to interesuję. To spokojne miejsce, dziesięć lat pracuję w policji i pierwszy raz taka sprawa. Dziękuję panu, panie Lorenzo.

Policjant się oddalił, wsiadł do swojego wozu i odjechał.

– Co się naprawdę stało, Mark? – zapytała Sara.

Wyglądało na to, że nic nie pamięta, iż miała przed chwilą wizję i co mówiła później. Mark popatrzył na nią i od razu to zrozumiał.

– Ten mężczyzna, za którym wybiegłem, to jeden z ludzi, do których strzelałem. Prawdopodobnie nikogo nie zabiłem w San Francisco.

– Czy to oznacza, że Henry kłamie?

– Nie wiem. Czy pamiętasz, co mówiłaś, zanim przyszedł policjant?

Mężczyzna jednak zadał to pytanie, żeby się całkowicie upewnić.

– Nie wiem, o czym mówisz – odrzekła zdziwiona Sara.

– Mówi ci coś imię Dragonn – nie dawał za wygraną Mark.

– To nie imię, to nazwa. Dlaczego pytasz mnie o mityczne zwierze, które lata i zieje ogniem? – zapytała jeszcze bardziej zdziwiona Sara.

– Wiesz kto to, On–thi? – zapytał, ale zrobił to już tylko dla formalności.

– Nie mam pojęcia – odrzekła Sara.

Mówiła przekonywająco. Mark odniósł wrażenie, że coraz mniej rozumie. Jak to możliwe, że Sara, jego, żona nic nie pamięta, co przed chwilą mówiła? Co na to wpływało? Do tej pory, do wypadku na drodze do sklepów, jego życie trwało normalnie. Tylko uratowanie Samuela wykraczało poza normalność. Od teraz wszystko się zmieniło. Kim jest i kim jest jego córka? Julia wspomniała, że tylko jest kwestią czasu, że i Sara dojdzie do nich w tych wizjach. Mark znał Seen z wizji, tylko była tam kimś starszym i z pewnością nie jego córką, raczej ukochaną, żoną. Nie miał odpowiedniej wizji i z tego powodu zrozumienia, kim jest On-thi? Żoną Dragona Keer? Nie zwariował. Na razie doznał szoku, ale miał przekonanie, że wszystko się to da realnie wytłumaczyć, jednak jeszcze nie w tej chwili.

– Wracajmy do hotelu, zanim znowu coś wybuchnie.

Ton jego głosu wskazywał lekkie zrezygnowanie.

– Czy myślisz, że jesteśmy bezpieczni, Mark?

– Samochód wybuch po przejechaniu około dziesięciu metrów. Sądzę, że to była bomba sterowana radiem. Ten, kto uruchomił zapalnik, wiedział dokładnie, gdzie jestem. Dziękuję za pomoc, przy tym policjancie.

– Mark, wierzę ci, że jesteś czysty. Poza tym jestem zawsze z tobą.

Julia nie zapomniała, o co prosiła. Odczuła, że jest to odpowiednia chwila, aby rodzice mogli zrealizować pomysł z wprawą nad brzeg oceanu.

– Jedziemy na plażę? – zapytała dziewczynka, kiedy wsiedli do wynajętej Toyoty.

Mark chciał powiedzieć coś innego, ale spojrzał na żonę i rzekł.

– Może jedźmy na plażę, co myślisz Saro?

– Myślę, że jesteśmy tak samo bezpieczni wszędzie.

Jechali bez słów. W końcu znaleźli najbliższą plażę za pomocą GPS.

– Chcesz zadzwonić do Henrego?

– Na razie zaczekam. Leon przysłał nam dwa miliony dolarów. Jak wiedział numer konta? Poza tym powiedział mi, że nie jest moim wrogiem.

– To ja już nic nie rozumiem – rzekła Sara.

– Czekajmy.

Dojechali. Zaparkowali samochód i poszli w kierunku plaży. Usiedli na piasku. Nikogo. Julia ganiała mewy.

– Poczekaj chwilkę, pobawię się z Julią – powiedział Mark do Sary.

– Jasne, to twoja córka.

– Może – powiedział cicho Mark.

Sara nie mogła tego usłyszeć z powodu szumu fal. Julia rzucała patyki do wody. Ocean szumiał podobnie jak i nad brzegiem oceanu w ich mieście. Dziewczynka nie zauważyła, że do niej podchodzi. Zaryzykował, bo coś go jakby do tego przymusiło. Pozornie sprzeczne z realnością.

– Seen?

Julia odwróciła się.

– Tak, lordzie Marr – odrzekła zupełnie naturalnie.

Jej odpowiedź go jednak nie zaskoczyła. Czyżby dziewczynka udawała jego córkę, kiedy zapytała o plażę? Skoro tak, Mark, bo nadal sądził, że nim jest, nie Lordem Marr, zamierzał o coś zapytać.

– Rozmawiałem z Sarą. Wydaje się, że nie pamięta wizji. Nie mówi jej nic imię Dragonn ani On–thi. Co ty wiesz?

Julia nadal rzucała różne przedmioty do wody. Wyglądała na zwykłą, dorastającą dziewczynkę, cieszącą się oceanem. Odwróciła się w jego stronę i zaczęła mówić.

– To trochę skomplikowane. Kiedy złapałam tę szklankę, byłam kompletnie zaskoczoną Julią. Potem przyszły te wizje i nie wiedziałam, co z tym wszystkim zrobić. Zaczęłam myśleć i dopiero kiedy przyszła ostatnia wizja, zrozumiałam. Coś w moim środku dało mi odpowiedź i wszystko ułożyło. Teraz wiem, że jestem Julią, ale i Seen. Chociaż nie wiem, jak to jest możliwe.

– To samo mówiła Sara. Mówiła, że jesteśmy jednocześnie, jak by dwoma osobami. Może, kiedy poznamy TERAZ Dragonna Kerr, coś się nam wyjaśni.

– Wracajmy do mamy. Mogę wskoczyć jak zawsze?

– Jasne.

Julia wskoczyła, objęła go udami, ponad biodrami, a ręce zaplotła na jego karku. Jej twarz była blisko jego twarzy.

– Muszę ci coś powiedzieć – szepnęła.

Patrzyła mu prosto w oczy.

– Kocham cię jak Julia, lecz również jako Seen.

– Rozumiem – odrzekł Mark i zaczął iść, niosąc ją nadal, w kierunku Sary.

– Nie myślę, że rozumiesz. Jako Seen, jestem twoją żoną i kochanką. O takiej miłości mówię. Mam prawie dwanaście lat i jako Julia nic o tych rzeczach nie wiem, przynajmniej praktycznie, ale czuję. Walczę z tym i mówię ci o tym na wypadek, jakby coś poszło nie tak. Chcę, abyś wiedział. Mam nadzieję, że coś się wyjaśni, zanim z tym przegram – dokończyła Julia.

Powiedziała to naturalnie, a Mark zadrżał. Uświadomił sobie, że jako Mark ani jako lord Marr nigdy nie zaznał strachu. Tak przynajmniej pamiętał. Aż dotąd. Jego wyobraźnia, a raczej jestestwo pracowało na najwyższych obrotach. Nie chodziło już o to, czy jest Lordem Marr, czy tylko Markiem Ferbisonem, a teraz zgodnie z dokumentami Tomem Lorenzo. Tu chodziło o coś znacznie innego i ważniejszego. Przecież odczuwał, szczególnie w drugiej wizji swoje nastawienie uczuciowe i fizyczne do Seen. Czyżby dorosła w ciele Seen i była w jakiś sposób ukryta w ciele niespełna dwunastoletniej Julii?

 

To już nie reinkarnacja, w którą nie wierzył. Wyglądało to na czar, magię. Ani przez chwilę nie wątpił w swoje zdrowie psychiczne. Czasem ludzie doznawali zbiorowych halucynacji, tylko wówczas nie zachowywali się normalne, natomiast on, jak i blondyneczka wyglądali na zdrowych. Oczywiście zadrżał z innego powodu. Co by się stało, albo lepiej jakby zareagował, gdyby natura Seen nagle owładnęła ciałem jego nastoletniej córki? Tego się wystraszył. Było coś jeszcze. Jak mógł wiedzieć, że on jako Mark, jak i Marr nigdy nie zaznali strachu? Czyli on jest również Marr? Czy w jego ciele, Marka Ferbisona jest ukryty Lord Marr? Jego umysł się uspokoił i wykreował pytanie. I zadał je córce. Czemu to zrobił?

– Czy podzielimy się z tym z Sarą, o czym mówiliśmy?

Sam nie wiedział, dlaczego o to zapytał. Nie spodziewał się jednak takiej odpowiedzi, jaką usłyszał.

– O wszystkim, ale nie o ostatnim. Nie czuję się winna, a to jest trudne i bez tego.

– Dobrze Julio. Masz moje słowo, że zachowam to w tajemnicy.

Wyglądało na to, że Julia jednak udawała przed mamą, lub Sarą. Jako Julia mogła być córką, lecz nie jako Senn. Zeskoczyła na piach i z uśmiechem spojrzała na ciemną szatynkę.

– Fajnie było? – zapytała Sara.

– Tak, możemy wracać – rzekła Julia. – Chyba że wy chcecie jeszcze zostać.

– Wracajmy – rzekła Sara.

Mark prowadził spokojnie i bezpiecznie. Zdziwił się nawet czemu o tym wszystkim nie myśli. O wybuchu bomby, jak i o słowach Julii. Dojechali do hotelu. Nie było nowych wiadomości. Weszli na górę po schodach.

– Musimy porozmawiać – rzekł Mark, kiedy weszli już do apartamentu.

O ile Julia miała pojęcie, o czym będzie rozmowa, to Sara raczej nie. Ufała ojcu, że nie zdradzi najważniejszego. Oczywiście, że o tym myślała, co powiedziała. Co odebrała jako ukojenie, poza pamięcią słów, które wypowiedziała, nie czuła niczego osobliwego. Zresztą czy mogła? Sama powiedziała ojcu, że nic o tych sprawach nie wie i wcale nie czuła nagłej potrzeby, by zacząć szperać czy się domyślać co wówczas naprawdę robią dorośli. Pomyślała tylko, że to przychodzi fazowo. W większości czasu pozostawała Julią, a wówczas postępowała idealnie, jak do tej pory. W odróżnieniu od Marka nie wystraszyła się niczego i nadal pozostawała spokojna.

– Pozwólcie, że ja zacznę. Rozmawiałem z tobą Saro i wygląda, że jako Sara nic nie wiesz, że miałaś wizję. Ja i Julia wiemy, że je mieliśmy. Gdzieś, w jakimś czasie, jestem wojownikiem i nazywam się lord Marr. W tym samym czasie i miejscu Julia jest moją żoną i nazywa się Seen. W tym samym miejscu i czasie tak przynajmniej myślę, ty Saro jesteś żoną Dragonna Kerr, który według twoich słów się nie zmienia i mamy go zobaczyć w Singapurze, w tym czasie, teraz. Z tego, co mówi Julia, jako Seen, jest on zły. Niestety, ty Saro, jako On–thi, jesteś jeszcze gorsza. Jednak w jedynej do tej pory wizji, jaką miałaś, prosiłaś mnie o pomoc. I mam ci pomóc nie jako twój mąż, który cię kocha, ale jako twój wróg, lord Marr. Muszę dodać w tym miejscu, że jako lord Marr nie czuję, że jestem twoim wrogiem, Saro. Być może ty, jako On–thi, jesteś moim. Nie wiem tego. Z tego, co wiem, ty jako On–thi, pragniesz mnie i rywalizujesz z Seen.

Mark pomyślał, że tego nie powinien powiedzieć, ale było już za późno. Sara patrzyła to na Marka, to na Julię.

– Czy to prawda? – zapytała córki.

Twarz Sary ukazywała tylko zdziwienie.

– To wiemy, na tę chwilę – rzekła Julia.– Jeśli mogę coś dodać, tata ma teraz jakieś nadnaturalne własności i ja chyba też.

– Dziękuję ci kochanie – rzekł Mark.– Poza tym musimy wyjaśnić to, co teraz się dzieje, to znaczy w tej teraźniejszości. Dlaczego Henry dał mi milion dolarów, dlaczego Leon dał mi dwa miliony? Kto zabił tego człowieka przed bankiem i dlaczego? Czy faktycznie Leon i Henry są wrogami, czy też grają wspólnie i o co w tej grze chodzi? Czy to poprzednie, łączy się z tym, co teraz? I w końcu czy to wszystko jest realne? Wiem, że to, co teraz, to rzeczywistość. Czemu te wizje przychodzą? Gdybym tylko ja je miał, sądziłbym, że to urojenie, lecz ja mam wizje i Julia ma je również i są identyczne, więc sam nie wiem, co o tym myśleć.

Zapadła cisza.

– Wiecie – zaczęła Julia – kiedy znalazłam ten numer do Leona, wśród tych liczb, to był jakby cud. – Chcę…

Nie zdążyła dokończyć, ponieważ nagle oczy Sary zrobiły się znowu stalowe w kolorze i zimne tak, że to odczuli.

– Nic nie rozumiecie, głupcy. Zniszczę was, jeśli Dragonn Keer tego nie zrobi. Będę razem z nim władać tą planetą. Teraz i później. Gdzie jest miecz…? Zmuszę cię!

Coś działo się z Sarą lub raczej On–thi…

– Pomóż mi, lord Marr!

Opadła bezsilnie na krzesło.

– Pomóż mi Mark i ty Se… Julio.

Omdlała. Mark złapał ją w ostatniej chwili, inaczej upadłaby na podłogę. Jednak szybko doszła do siebie. Jej oczy przyjęły normalny kolor brązu.

– Pamiętasz coś? – zapytał Mark.

– Nic – odrzekła Sara. Jestem bardzo zmęczona i nie wiem dlaczego. Muszę się położyć.

Położyła się na łóżko. Mark pieczołowicie okrył ją kocem, a Julia gładziła jej włosy.

– Czy myślisz, że ten Dragonn Kerr, macza w tym palce? – zapytała Julia.

– Ten, kto robi to z nami, wie, co robi. Mark patrzył na córkę. Jak mógł to poznać? Wyglądała identycznie jak wcześniej. Całkowicie jak jego córka. Nic w niej się nie zmieniło, ale czuł, że wewnątrz, nie jest teraz niespełna dwunastoletnią córką.

– Wydaje mi się, że wiem, co czujesz, tylko czy ty wiesz, co ze mną się dzieje?

Jej ciemnobłękitne oczy płonęły dziwnym blaskiem.

– Boję się – rzekł spokojnie. – Nigdy do tej pory nie zaznałem strachu. Czy to się nasiliło?

– Tak – szepnęła Julia.

Podeszła do niego. Drżał. Przytuliła głowę do jego torsu.

– Nic się nie bój, tulę cię jako Julia. Ja to kontroluję.

Nie musiał być geniuszem, żeby zrozumieć, kto to mówi. Głos miała identyczny, ale nie była to Julia. Mark nieco się uspokoił. Poczuł się dziwnie zmęczony, czyżby i jemu się udzielił stan Sary? Pozostawał na pograniczu jawy i snu.

– Kłamię – usłyszał jak przez mgłę. – Pragnę cię jako Seen w ciele Julii, jako Julia.

– Prędzej umrę – usłyszał swój głos.

Trwała cisza.

– To jeszcze tego nie wiesz, że nie możesz umrzeć – usłyszał słaby głos Julii.

Stała przy nim chwilkę, ale czuł, że jej stan chyba mija.

– Dałam radę – rzekła normalnie Julia.

Teraz wiedział, że mówi to Julia i chyba dziewczynka również zdawała sobie z tego sprawę.

– Przeszło?

– Tak.

Mark zaczął się nad czymś zastanawiać i niczego nie rozumiał. Wiedział w jakiś sposób, że jest bezbronny w stosunku do Julii albo raczej Seen. Jej głos wyrwał go z przemyśleń.

– Wiesz co tato? – zapytała Julia. – Zauważyłeś, że przez te kilka dni bardzo dorosłam duchowo?

– Dobrze, że nie fizycznie – rzekł Mark tak cicho, że Julia nie usłyszała.

Oczywiście skarcił się w myślach za wypowiedziane słowa. ,,Co za czort mnie podkusił, żeby to powiedzieć” – pomyślał jeszcze. W sekundę potem przyszła mu myśl, o czymś, co w ogóle nie powinno powstać w jego głowie czy sercu.

– Wiesz co? – zapytał Mark.

– Wiem, bo czytam twoje myśli – rzekła Julia z subtelnym uśmiechem.

– Tak, a co pomyślałem? – Nie wydawało mu się możliwe, żeby znała jego myśli.

– Nie wierzysz mi?

– Tylko się upewniam.

– Dobrze, powiem ci. Nie usłyszałam, kiedy powiedziałeś; dobrze, że nie fizycznie. Skarciłeś się w duchu za te słowa i pomyślałeś, co za czort cię skusił, ale zaraz potem pomyślałeś, co będzie, kiedy mnie przymusi, a ty będziesz miał wizje, że jesteś z Seen w sytuacji, no wiesz… – dziewczynka wypowiedziała ostatnią część zdania zupełnie naturalnie, jakby chodziło o spacer lub fruwające mewy nad plażą i brzegiem oceanu.

– Tak, dokładnie – rzekł, ale tym razem nie odczuwał strachu.

– Nie martw się – rzekła słodko Julia. – To jest nienormalne u normalnych ludzi, ale my nie jesteśmy zupełnie normalni.

– Przestań – rzekł Mark poważnie.

– Dobrze, żartowałam, ale wiesz, że to prawda.

– Co jest prawdą, bo zaczynam się gubić? – zapytał Mark.

– To, że nie jesteśmy zupełnie normalnymi ludźmi – odrzekła Julia.

Patrzyła na niego swoimi pięknymi oczami. Mark miał przekonanie, że jest zupełnie normalny. Miał przekonanie, że znajdzie racjonalne wytłumaczenie tego wszystkiego. Fakt, wypadek z Samem to podważał, to co zrobił w San Francisco, mieściło się w prawach fizyki. Pozostawało jednak jeszcze zwolnienie czasu i tego, jak na razie nie potrafił wytłumaczyć.

– Miecz, twój miecz! Oni chcą go znaleźć! – rzekła nagle.

– Jesteś genialna, córeczko. Oni pracują dla Dragonn Keer, Henry i Leona.

– To ty jesteś genialny.

Słyszał, jak coś jeszcze mówi do niego, lecz coraz ciszej…

To przyszło nagle. Wyglądało tak realne, że nie mógłby nawet nazwać tego wizją.

Leżał na gładkim posłaniu, patrzył. Panował półmrok. W rogach komnaty paliły się bursztynowe światła. Jego wzrok przyzwyczaił się do tego światła. Dostrzegł w rogach komnaty kamienie o wielkości dużych męskich pięści. Świeciły same. Wstał, żeby się temu lepiej przypatrzeć. Tak, to one same z siebie wydawały światło. Ciepłe, niegorące. Wiedza o tym, jak to jest możliwe, objawiła mu się jak otwarta księga. Dopiero teraz dostrzegł, że jest nagi. Rzucił tylko wzrokiem, na swoje ciało. Wiedział, że jako Mark, wygląda identycznie. Jego długie włosy zapinał pierścień. Zdjął go, by zobaczyć, jak wygląda. Złoty i ciężki, zdobiony trzema rubinami. Dwa boczne o wielkości grochu, środkowy duży jak wiśnia. W rogu komnaty stał jego miecz. Wydawał się lśnić swoim światłem. Rękojeść była ozdobiona szmaragdami i rubinami. Obok stał bliźniaczy miecz, należący do Seen. Marr czekał na nią. Czuł, że jest obok. Nie czekał długo. Piękna blondynka weszła do komnaty przez wejście zasłonięte sznurami pereł. Świecące bursztyny, perły i ozdoby miecza nie mogły rywalizować w swojej piękności z urodą jego wybranki. Jej długie, złociste włosy spadały na jędrne piersi i kończyły się na brzuchu. Jej ciało nie potrzebowało ozdób.

– Już czas – rzekła.

Wstał i wziął skórzany woreczek. Otworzył go i zobaczył, co jest w środku. Znalazł tam mały, delikatny łańcuszek. Od jego połowy odchodził krótszy, tuż za misternie wykonanym zamknięciem, a ten kończył się pięknym rubinem, wielkości fasoli. Marr spojrzał na kochankę i pomyślał, że łańcuszek jest stanowczo za długi na szyję. Podszedł do niej i założył go na jej biodra. Rubin zniknął ukryty w złotych loczkach jej łona. Blondynka patrzyła na niego swoimi wielkimi, szafirowymi oczami.

– Czy twój miecz, jest piękniejszy od mojego ciała, mój panie?

– Nie może być, mimo że ma twoją duszę.

– Obiecałeś całować moje usta z miłością.

– Tak, księżniczko.

– Lordzie Marr, ugaś ogień mojego ciała, albo lepiej rozpal go bardziej – szepnęła.

Marr usiadł na łożu, a młoda kobieta stała przed nim. Głowa Marr znajdowała się nieco niżej jej łona. Cała pachniała jak leśna róża, ale w tym miejscu odczuwał jeszcze całą gamę zapachu innych kwiatów, fiołków i konwalii. Ułożył swoje silne dłonie na wewnętrznej części jej ud troszkę powyżej kolan. Przesuwał palce wolno i niezwykle delikatnie, jakby wcale jej nie dotykał i obserwował jej delikatne złote włoski, uginają się pod palcami. Kobieta oddychała cicho i spokojnie, lecz kiedy dotarł blisko ciepła i wilgoci, jęknęła cicho. Cztery palce prawej dłoni zniknęły w różanym wąwozie, skąpane w nektarze rozkoszy, kciuk zaś odnalazł dużą różową fasolkę, która nieznacznie rosła i twardniała w tym samym czasie. Kciuk lewej dłoni uniósł całkowicie fałdkę i najmilszy punkt kobiecego ciała zupełnie odsłonięty, wprost prosił o pieszczotę. Marr delikatnie masował to miejsce kciukiem prawej dłoni, lecz nie tak długo. Po chwili jego koniuszek języka wyręczył tę część dłoni, a wówczas kciuk dołączył do swoich czterech przyjaciół i razem zniknęli w grocie, znajdującej się na dnie wąwozu róż i fiołków. Złotowłosa westchnęła głośniej, a dłońmi delikatnie gładziła głowę kochanka. Jej palce błądziły leniwie po czarnych jak smoła włosach Marr. Wzrok mężczyzny zatrzymał się na jej lewym biodrze. Ta część, jak i reszta ciała, miały jasnobrązowy kolor. Skóra była gładką i lśniąca. Tu Marr ujrzał pięć ciemniejszych plamek, równomiernie rozmieszczonych na okręgu wielkości włoskiego orzecha. Tuż obok, znajdowała się ciemniejsza nieco, łezka. Do jego uszu docierały jej słodkie westchnienia. Chciał prowadzić dalej miłosną grę, lecz wszystko zniknęło. Zobaczył śpiącą Sarę, a w chwilę potem, Julię. Dziewczynka obserwowała go uważnie.

– Miałeś wizję?

– Tak – rzekł krótko. – Jak długo to trwało?

– Och! – złapał się za usta – czy ty też miałaś wizję?

– Nie, tym razem tylko cię obserwowałam. Wyglądałeś miło. To może trwało minutę.

– Dla mnie to trwało kwadrans lub dłużej. To było tak realne, że nie nazwałbym tego wizją.

Walczył z jakąś myślą. W końcu zapytał.

– Mogę cię zapytać coś intymnego?

– Jak bardzo?

– Nie tak bardzo.

Dziewczynka spojrzała na niego naturalnie. Chyba zaczął wyczuwać, kiedy jest zdominowana przez Senn, a kiedy jest Julią, jego i Sary córką.

– Kąpałem cię kilka razy, kiedy byłaś malutka, ale naprawdę nie pamiętam.

– Co chciałbyś wiedzieć?

– Czy masz takie malutkie pieprzyki na biodrze – pokazał na lewe.

– Wiesz co Mark, nie przyglądałam się tak bardzo sobie, ale chyba tak.

Julia była tak pochłonięta i zaskoczona, że nie zdała sobie sprawy, że nazwała go po imieniu. On również nie zwrócił na to uwagi.

– Gdzie? – zapytała lekko zmieszana.

– Tu gdzie wystaje kość biodrowa.

Ona spojrzała na niego krótko, a potem na śpiącą Sarę. Uniosła nieco bluzkę. Zsunęła swoje jeansy, tylko z boku o dwa cale w dół. Mark zamarł na chwilę. Julia miała na biodrze, tuż obok wystającej nieco kości pięć symetrycznie ułożonych pieprzyków, a z boku łezkę, przypominającą księżyc w nowiu. Patrzyła na niego.

– Czy to ma coś wspólnego z wizją?

Mark zastanawiał się, czy jej powiedzieć. Oczywiście nie zamierzał jej opowiadać przebiegu wizji.

– Żona lorda Marr ma twoje oczy, włosy i te same znamiona. Jest identyczne. Jest taka różnica, że Seen ma około dwudziestu pięciu lat i czuję, że ma twoją duszę.

– A twój miecz, który jest magiczny, ma twoją duszę. Prawda, tato?

– Tak córeczko. Księżniczka Seen i ty to jedna i ta sama osoba.

– O ile pamiętam, ja mam też miecz, musimy go też znaleźć.

– Tak Julio, o ile to jest realne. – rzekł tak, chociaż widział przecież w ostatniej wizji dwa miecze.

Sara westchnęła i otworzyła oczy.

– Och, musiałam się zdrzemnąć. Długo spałam?

– Może pół godziny – odpowiedziała Julia. – Miałaś miły sen?

– Wiecie co? Śniłam, że jestem w zamku i otaczają mnie wilki. Patrzyłam na nie, a one na mnie. Klasnęłam, a one rozpłynęły się jak mgła. Zawsze bałam się wilków, ale już się nie boję – dokończyła Sara.

Przetarła dłonią oczy i uśmiechnęła się miło. Mark odczuł, że i odnośnie do żony, odczuwa różnicę. Robiło się coraz ciekawiej. Nie spodziewał się już listów gończych ani poszukiwań, pewnie obaj pozornie przez niego zabici pozostali bez szwanku. Co prawda zostały wraki rozbitych samochodów, ale być może Henry miał tak duże wpływy, że mógł to wszystko posprzątać. Pomyślał o czymś. Może Henry nie był niczego winny, a Leon to zainscenizował i on zajął się sprzątaniem wraków. Mark nie miał doświadczenia z kryminalnymi organizacjami, ale rozumiał, że tacy ludzie mieli powiązania z władzami, policją i przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości. Jedyne co zostawało, to jego praca, ale i tu czuł wyjście. Henry znał Roberta, szefa Metal–expu. Być może koledzy z pracy zostali powiadomieni, że Mark Ferbison wziął urlop. Mark nie czuł się winny śmierci człowieka przed bankiem. Nadal nie miał pojęcia, kto za tym stał i dlaczego ten nieszczęśnik musiał umrzeć. Wybuch nie był inscenizacją. Szyby wypadły z okien, sam widział wybuch i ogień. Poszkodowany musiał zginąć.

 

 

Czworo przyjaciół

 

Słońce stało wysoko. Na niebie o barwie szafiru z trudnością można było dostrzec delikatne, pierzaste obłoki. Znajdowały się one bowiem daleko na horyzoncie, tuż nad odległym pasmem gór. Pustynny wiatr zabrał całą wilgoć z powietrza, dlatego czterech konnych nie czuło palącego żaru. Płaski teren ustępował drobnym pagórkom. Konie zwietrzyły wodę i zmieniły nieco kierunek jazdy.

– Woda – rzekł starszy z mężczyzn.

– Są nieomylne, nie ustępują wielbłądom – dodała starsza z kobiet.

Rzeczywiście za pagórkiem znajdowało się jeziorko. Zeskoczyli z koni, a te podeszły i zaczęły pić. Ludzie podeszli do wody i także gasili pragnienie.

– Jak daleko do Or? – zapytała młodsza z kobiet.

Miała długie, gęste włosy o kolorze złota, splecione rzemieniem. Przerzuciła je do przodu i zaczęła spłukiwać swój kark chłodną wodą.

– Hej Marr, Seen, pospieszcie się. Musimy zdążyć do Or przed zmierzchem, bo jest tu pełno pustynnych wilków – zawołał starszy mąż.

 

Odziany w spodnie i bluzę, bez rękawów, uszyto ze skóry jelenia. Buty wszystkich zrobiono z najlepiej wyprawionej skóry bawoła. Służyły i cztery dekady. Cała czwórka miała za uzbrojenie proste, stalowe miecze. O ile rękojeści mieczy starszej dwójki były po prostu ozdobione na końcu sporymi rubinami, miecze drugiej pary stanowiły istne cuda. Jeśliby ktoś przyjrzał się im, musiałby przyznać, że są bliźniacze. Końce uchwytów zdobiły rubiny wielkości śliwki. Otoczone wieńcem szafirów o wielkości wiśni. Sama rękojeść, którą można było trzymać jedna lub dwiema dłońmi, obciągnięto twardą skórą. Przy końcu uchwyt klingi, osłonięty był stalowym pierścieniem. Od wewnętrznej strony pierścień zdobiły szafiry, szmaragdy, rubiny, topazy i diamenty. Spoczywały w skórzanych pochwach. Każdy z czwórki miał je na plecach. Obok nich, mieli kołczany wypełnione strzałami. Z obu stron siodeł wisiały stalowe kusze. Każda z nich, zdolna była ponieść strzałę, przy bezwietrznej pogodzie, na odległość czterystu yardów.

Miało upłynąć dwanaście tysiącleci, zanim na tej stronie Ziemi, miał urodzić się, w rodzinie cieśli, ten, którego nauki i czyny miały zmienić wiarę wielu. Teraz jednak trzydzieści wieków po zatopieniu całego kontynentu, wierzono, że Ziemia jest matką, a Słońce ojcem i nikt ani mieczem, ani ogniem nie pragnął zmienić tej wiary na inną. Jednak krew przelewano dla innych celów. Walczono o władzę, złoto, a czasem o kobiety. Siła, szybkość i spryt decydowały czy siwe włosy zdążyły ozdobić skronie.

Nareszcie, kiedy ludzie i zwierzęta, zaspokoili pragnienie, czwórka przyjaciół wspięła rumaki, by dotrzeć przed ciemnością do Or. A ciemność spadała tu szybko. Wraz z nią, nawet upalny dzień zmieniał się w chłód.

– Poczekajcie – krzyknęła On–thi, piękna kobieta o smukłym, umięśnionym ciele i brązowych, prawie czarnych włosach.

– Co tam znowu? – zawołał starszy z mężczyzn z delikatną niecierpliwością w głosie.

On– thi odczuła delikatne prądy w dole brzucha. Dziwiła się, że tak się działo, ilekroć ten mężczyzna powiedział cokolwiek. Dragonna Keer natura obdarowała dodatkowo muskularnym ciałem i piękną twarzą, ozdobioną gęstą, czarną jak smoła brodą. Dragonn Kerr, Senn i Marr skierowali swoje konie do miejsca, gdzie On–thi zatrzymała, swojego wierzchowca.

Zaraz u brzegu jeziorka, niepozorny pagórek porośnięty trawą i drobnymi krzewami zaabsorbował jej uwagę. A właściwie nie pagórek, tylko światło bijące ze szczeliny, rozdzielającej mały wzgórek na pół.

– Co to może być? – zapytał mocno zdziwiony, starszy z mężczyzn.

Nie łatwo można go było zadziwić, znał się na wielu zjawiskach jak mało kto i widział już nie jedno w swoim ponad czterdziestoletnim życiu.

Światło bijące ze szczeliny zmieniało kolor. Pulsowało kolejnymi barwami tęczy. Czwórka jeźdźców z trudnością przecisnęła się przez wąskie przejście. Ich oczom ukazał się niespotykany obraz. Na lśniącej bazaltowej skale leżał kryształ o wielkości ludzkiej głowy. Nie tylko pulsując świecił, ale również wydawał delikatne buczenie.

– Weźmy ten kamień, wygląda fascynująco – rzekł Dragonn Kerr i ujął chłodny kamień w swoje silne dłonie.

– Może nie po…. winieneś – rzekła On–thi, a Seen i Marr intuicyjnie uchwycili rękojeści swoich mieczy.

Gdy tylko mężczyzna ujął dziwny kamień, ten zaczął wydawać coraz wyższe tony, a światło zaczęło pulsować szybciej, dodając złotojaskrawe rozbłyski do kolorów tęczy. Dragonn, ten nieustraszony wojownik, chciał puścić kamień, ale jakaś tajemnicza siła sparaliżowała jego dłonie. W następnej sekundzie zarówno światło, jak i dźwięk zgasły równocześnie. Wówczas bezgłośny wybuch światła, poraził oczy całej czwórki. Jakby sto piorunów rozbłysło naraz. Ich ciała stały się świecące. Upadli bez życia na bazaltowe sklepienie. Jeszcze długo, potem kiedy ich ciała dawno zgasły, miecze Marr i Seen pulsowały coraz rzadziej złotym światłem, aż w końcu i one przestały świecić. Całą jaskinię ogarnął mrok o gęstości smoły, bo wybuch światła zamknął szczelinę jaskini.

Pierwszy odzyskał przytomność starszy mężczyzna, a zaraz po nim On–thi. Dragonn nie czuł kryształu w swoich dłoniach. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zrozumiał, że dziwny kamień zniknął. Zarówno Dragonn, jak i On–thi czuli, że coś się zmieniło. I oni się zmienili. Spojrzeli tylko beznamiętnie na leżące ciała Seen i Marr. Wyszli z groty. Okolica się zmieniła, została porośnięta bujną trawą i wysokimi krzakami. Tylko słońce stało na błękicie niemal w tym samym miejscu. Po koniach nie zostało śladu.

– Jak dotrzemy do Or? – zapytała On–thi.–– I co z nimi?

Dragonn spojrzał na nią zimnym wzrokiem.

– Nic nie czujesz?

– Tak. Co to jest?

– Moc, kobieto. Moc.

Usiadł na trawie i zapadł jakby w zadumę. Spojrzała na piękną twarz mężczyzny. Nic się nie zmienił, tylko oczy. Palił się w nich zimny blask.

W jakiś czas potem grupa jezdnych zbliżyła się do nich. Mężowie mieli dziwną broń, a ich odzienie On–thi widziała pierwszy raz na oczy. Jeden z nich odezwał się do nich w nieznanym języku. Mimo to zrozumieli. Dragonn Kerr spojrzał na nich z lekką wzgardą i wyciągnął lewą dłoń w ich kierunku. W mgnieniu chwili pozostał z nich szary popiół, lecz zwierzętom nic się nie stało. Konie zarżały nerwowo. Dragonn wsiadł na jednego z nich i rumak uspokoił się od razu.

– Nie mamy broni, mój panie. Nasze miecze i kusze ze strzałami również zniknęły.

– Nie potrzebujemy broni.

Pognali w kierunku Or.

Słońce chyliło się ku zachodowi, powiększyło swoją tarczę i zmieniło barwę na czerwoną, kiedy Seen wzięła głęboki wdech i usiadła. Oczywiście nie wiedziała, że zbliża się koniec dnia, ponieważ cały czas pozostawali w prawie całkowitej ciemności. Pogładziła czule długie włosy Marr. Podobał jej się od dawna, a teraz nie rozumiejąc przyczyny, poczuła do niego coś więcej. A to uczucie rosło i rosło z każdym kolejnym oddechem.

– Obudź się, Marr – szepnęła.

On poczuł jej dotyk i wstał. Wyszli na zewnątrz.

– Nie znałam jeszcze mężczyzny, ale chcę, byś był mój – rzekła czule.

– Widzę miłość w twoich błękitach, przy których niebo blednie w piękności – odrzekł czule i pogładził jej policzek.

– Twoje słowa ośmieliły mnie, by powiedzieć ci, że już dawno moje serce biło mocniej przy tobie i dla ciebie. Coś zmieniło się, ale nie tylko dlatego mogę powiedzieć, KOCHAM.

– Zatop swoje usta, miły, w moich i zagaś ogień w mim ciele – szepnęła tylko. – Albo rozpal go bardziej, lordzie Marr – powiedziała bardzo sugestywnie.

– Pozwól nacieszyć się najpierw moim oczom, widokiem twojego ciała.

Ich usta złączył gorący pocałunek.

– Pragnę całować całe twoje ciało – powiedział cicho Marr.

Ona powoli zdejmowała swoje odzienie, aż stanęła przed nim zupełnie naga.

– Obiecaj mi nie zostawić nawet skrawka ciała, które nie dotkną twoje usta.

Zaczęli tulić swoje ciała z miłością… Zakończyli miłosne zmagania, kiedy ostatnie gwiazdy gasły i ustępowały światłu porannej zorzy..

*

Kiedy zobaczyli w oddali mury Or, Dragonn pozwolił, by dwa konie z grupy, zatrzymały się i zawróciły. Wiedział. Uśmiechnął się do swoich myśli. Potrzebował walczyć, a chciał mieć kogoś za przeciwnika, kto będzie mu równy. Mijali ludzi, ustępujących z drogi, w końcu konie weszły po kamiennych schodach, prosto do zamku zbudowanego z wielkich głazów, ułożonych bez zaprawy. Nikt nie śmiał ich zatrzymać. Król i królowa siedzieli na swoich zdobnych tronach.

– Czego chcesz, nieznajomy? – zapytał król, nie wstając.

Mówił w tym samym języku, co właściciele koni.

– I dlaczego nikt was nie zatrzymał?

Strażnicy króla stali po lewej i prawej stronie dwójki podróżnych, lecz nie śmieli nawet zmienić pozycji swoich ostrych dzid, które dzierżyli w dłoniach.

– Czy wiesz, kim jestem? – zapytał Dragonn Kerr.

Król chciał coś powiedzieć, lecz On–thi przerwała mu, gdy tylko otworzył usta.

– Jest twoim królem, głupcze, więc jeśli chcesz żyć, wstań i pokłoń się przed swoim nowym panem.

– Co ty mówisz, kobieto? Nie macie broni i jest was tylko dwoje i co…

Nie dokończył, bo On–thi wyciągnęła swoje ręce i król zaczął krzyczeć z bólu, ponieważ jego ciało

 

trawił jasny płomień ognia.

– Tamci nie zdążyli nawet nic poczuć, mój panie – rzekła słodko do swojego druha,a teraz, pana.

– Jesteś zła, On–thi! Dlatego zostaniesz moją żoną i będziesz królować ze mną.

– Jak sobie życzysz, mój panie.

Nawet nie spojrzeli, że wszyscy wraz z królową padli na twarz przed nimi. On–thi i Dragonn Kerr zasiedli na tronach.

– Biegnijcie i znajdźcie ich. Potem, wiecie, co zrobić – rzekła On–thi.

Podniosła obie ręce. Wszyscy łącznie z królową zamienili się w pustynne wilki. Klasnęła w dłonie, a wilki znikły. Całe stado zaczęło gnać przez miasto w poszukiwaniu dwojga.

*

– Zaznałeś rozkoszy, ukochany?

– Tak miła, ale radość, że miłuje cię moje serce, jest większa.

Zaczęli się ubierać, kiedy zziajane konie wbiegły na oświetloną porannym słońcem polanę.

– Odpocznijcie, przyjaciele – rzekła do spienionych rumaków.

Czarny, piękny ogier podszedł do niej i dotknął pyskiem jej ramienia. Młoda kobieta delikatnie pogładziła zwierze po muskularnym karku. Siedzieli na trawie i patrzyli na gwiazdy.

– Piękne są – rzekła.

– Nie tak jak ty, ukochana.

Popatrzyła na niego swoimi szmaragdowymi oczami, a potem rzekła.

– Dziękuję ci, że uczyniłeś, o co prosiłam, ale zostawiłeś jedno miejsce na moim ciele, które nie tknęły twoje usta.

Mówiąc to, odchyliła włosy nad lewym uchem i pokazała palcem punkt poniżej.

– Wybacz miła – rzekł Marr i pocałował ją tam czule.

– Oddalcie się przyjaciele – rzekła do koni.

Prędzej niż zwierzęta, poczuła zagrożenie.

Seen wskazała kierunek ręką. Konie oddaliły się posłusznie we wskazane miejsce. W chwilę potem Marra i Seen otoczyło mnóstwo błyszczących ślepi.

– Ależ to nie są wilki! – szepnął Marr.

Wilki znikły i zmieniły się w uzbrojonych napastników. Otoczyła ich grupa wojowników z mieczami, a ich ilość przekraczała cztery tuziny. Za plecami Marr stała jego umiłowana.

– Nie myślę, abyś mnie potrzebował.

Pocałowała go namiętnie.

– Jeśli wygramy tę walkę, ucałuję twe usta z miłością – rzekł Marr.

– Jeśli? Nie myślę, że ktoś może nam zagrozić, poza nim.

– On przyjmuje różne maski.

– Masz na myśli Dragonna Keer?

– Oczywiście – odrzekł krótko.

Zaczęli walkę, jeśli można by to było nazwać walką. Jeśli miecz Marr lub Seen tylko dotknął któregoś z przeciwników, ten natychmiast znikał. Po chwili zostali sami. Konie wróciły.

– Chcesz znowu całować moje usta, najdroższy? Czy tylko tak powiedziałeś? – zapytała cicho.

Marr popatrzył na nią z miłością.

– Nie wiem, czy bardziej cię kocham, czy pragnę.

– Czy jest dla ciebie różnica, w tej kwestii?

– Nie, najdroższa, nie można tego rozdzielić. Jest coś, co chcę ci powiedzieć. W czasie walki miałem wizję. Widziałem cię w innym, dziwnym miejscu. Stały tam nieznane mi budowle, a zamiast koni widziałem inne stwory o różnych ślepiach i kołach, zamiast nóg. Nie to jest jednak najważniejsze. Ty tam byłaś jako mała dziewczynka, może dwunastoletnia.

– I ja miałam też, to widzenie.

Patrzyła na niego swoimi błękitnymi oczami.

– Jestem tam twoją córką, lecz kocham cię jak teraz. To nie jest złe, prawda?

– Nie, miłość, która jest miłością, nigdy nie jest zła.

– Tak, to prawda lordzie Marr – rzekła cicho — W tamtym czasie, pragnę cię i moje młode ciało płonie. Czemu tak, miły?

– To tylko wizja, ukochana.

Przytuliła głowę do jego torsu.

– Masz rację, najdroższy.

Jednak coś, głęboko w jej duszy mówiło, że tak nie jest.

Marr odezwał się po chwili.

– Musimy powstrzymać Dragona Kerr i On–thi. Oni są dla mnie, nadal przyjaciółmi. A teraz stali się bardzo źli. To przez ten kamień.

– Nie, lordzie Marr. Ten dziwny kamień tylko wypełnił ich pragnienia.

Marr popatrzył na nią smutno.

– Tak, masz rację. Będę jednak walczył o nich, bo czy przyjaźń nie jest siostrą miłości?

Popatrzyła na niego, że poczuł jej miłość jako fizyczne gorąco.

– Dlatego cię kocham – rzekła – bo jesteś miłością.

Spojrzała na nią swoimi dobrymi oczami.

– Ty jesteś nią również, księżniczko Seen.

Marr widział jej oczy i wzrok jego umiłowanej dotykał go niby dłońmi i dawał rozkosz nawet większa niż ich poprzednie zespolenie.

*

Dragon Kerr wstał z tronu, po wydaniu kilku poleceń do poddanych.

– Chodźmy do sypialni, już dawno cię pragnąłem – rzekł do On– thi.

Ona poczuła drganie w swoim ciele.

– I ja dawno chciałam poznać twe męskie ciało, nie mogę się doczekać.

Kochali się drapieżnie, lecz bardzo szybko. Dragon Kerr leżał nago. On–thi patrzyła na niego. Naprawdę był przystojny i jego ciało nie miało skazy. Zaspokoił swoje fizyczne pragnienie i nie miało to dla niego wielkiego znaczenia, jak ona to odbierze. Czuł w sobie moc, widział, że trwa i że czas zatrzymał się dla niego i jego towarzyszki i teraz, kochanki. On–thi, mimo że robiła wrażenie, że jest gorsza, miała odrobinę dobra w sobie. Co dziwne, chciała miłości. Tej fizycznej i tej duchowej. To, co powiedziała Seen, było prawdą. Ten dziwny kamień nie zmienił ich. On ich tylko wypełnił. Wypełnił do końca ich pragnienia. Dlatego jej rozkosz była słaba i nie wiedząc czemu, wyobrażała sobie, że kocha się nie z Dragonn Kerr, ale z Marr. Sądziła, że jest to zakryte przed nim, lecz myliła się w tym.

– Ja trwam i czas dla mnie przestał istnieć – rzekł Dragonn Kerr. – Czy wiesz, że zanim obudziliśmy się w grocie, minęło ponad dwadzieścia wieków? Wyślę cię w przyszłość i tam będziesz żoną tego, kogo pragniesz w swojej wyobraźni. Tam będziesz dobra i to sprawi ci radość. Aż do czasu, kiedy uświadomisz sobie, kim jesteś. Potem twoja miłość będzie dla ciebie jak cierń. Co do nich, sprawię, że jego ukochana stanie się dla niego jak córka. Twoja rywalka, będzie twoją córką. Będzie kochać go i pragnąć, a przecież będzie dla niego jak córka. On będzie cierpiał i coraz bardziej topniał, bo jest to przecież tylko Seen. I znienawidzi mnie i będzie chciał mnie zabić, a przecież ja jestem nieśmiertelny!

– Oni też są. Tylko jeszcze tego nie wiedzą.

– Ty nie wiesz wszystkiego, On–thi. Ja ich zniszczę, wiem jak.

Oczy kobiety zmieniły się i nieśmiertelny Kerr poczuł strach.

– Jeśli tobie się nie uda, ja ich zniszczę i będziemy razem władać tą planetą – rzekła On–thi.

Dragonn Kerr widział śmierć wiele razy, ale jeszcze nigdy tak blisko i wyraźnie.

 

Julia

 

Mark, Julia i Sara wsiedli do taksówki. Lecieli do Singapuru. Mark wyjął cell i wystukał numer ,,7”.

– Tak Mark, czego potrzebujesz? – zapytał Henry.

– Lecę do Singapuru i tam spotkam Leona oraz tego, kto jest większy od ciebie.

Henry przez chwilę milczał.

– Zapewniam cię, że nie ja zabiłem tego człowieka. Może zrobił to Leon, nie wiem. Tak, to prawda wypadek i zamach na mnie był wyreżyserowany. Nie miałem na to wpływu i dowiedziałem się o tym później, po waszym wyjeździe. Mam nadzieję, że pieniędzy ci wystarczy. Jeśli ci się powiedzie, przekonasz się, że nie jestem, kim myślisz.

– Co ma mi się powieść lub nie?

– Nie wiem, miałem ci to powiedzieć. Wiem, że masz nadludzkie własności, ale uważaj.

Na tym zakończyli rozmowę. Taksówka dojechała do portu lotniczego. Na lotnisku wszystko odbyło się bez żadnych kłopotów. Weszli do dużego Boeinga 747. Mark usiedział w środku. Sara oparła głowę z jego jednej strony, a Julia z drugiej.

– Musisz być bardzo szczęśliwy, Mark – szepnęła Sara. – Masz kochającą żonę i córkę.

– Och, gdybyś wiedziała, co ja wiem, nie mówiłabyś tak.

– To ty mamo jesteś szczęśliwa – zaszczebiotała słodko Julia. – Bo nie wiesz tego, co my, prawda Mark?

– Coraz częściej mówisz na tatę po imieniu, nie myślę, że to wypada, panienko.

– Przepraszam, mamusiu. Coś sprawia, że się zapominam.

Sara milczała przez chwilę, po czym wzięła głęboki wdech i powiedziała.

– Gdybyś wiedziała, co ja wiem, nie mówiłabyś tak, księżniczko Seen.

Złapała się za buzię.

– Dlaczego nazwałam cię księżniczką Seen, a jeszcze przed sekundą wiedziałam?

Mark poczuł nagle napływ wiedzy z nieznanego źródła i sam nie wiedząc czemu, zapytał Sarę o coś, co nie miało pozornie sensu.

– Pamiętasz, jak byłaś w ciąży?

Jej odpowiedź zaszokowała go, choć spodziewał się takiej.

– Nigdy nie byłam w ciąży, bo jestem bezpłodna.

Jej słowa podziałały na Julię jak balsam, ponieważ od kilku chwil opanowało ją pragnienie, by zatopić swoje usta, w ustach Marka.

Jednak po małej chwili Sara uśmiechnęła się i powiedziała.

– Oczywiście, że pamiętam. To było miłe. Julia była spokojnym dzieckiem, ciągle spała i mało kopała.

Mark zaszokowany pierwszą jej odpowiedzią chciał spojrzeć na Julię, by zobaczyć, jak ona to odebrała. Odwrócił twarz i o zgrozo, zadrżał aż do szpiku kości, oto zobaczył swoją ukochaną w dorosłej postaci. Seen siedziała w przepięknej sukni z cieniutkich, złotych nitek tworzących subtelną siateczkę, a pod siatką nie miała nic. Dostrzegła jego wystraszone oczy i odezwała się do niego w języku, jaki używali czternaście tysięcy lat wcześniej.

– Ane–thi a ute hasure, a–ame og, u Marr, angher ta a–amar.

( – Gdyby nie to, że jesteśmy w samolocie, nic by mnie nie powstrzymało, by kochać się z tobą, lordzie Marr, mój umiłowany. )

Mark tym razem zachował zimny rozsądek i zapytał, bo wszystko rozumiał.

– A–asi deii Seen, a wi hasure?

( – Jak księżniczka Seen wie, że to samolot? )

Jednak jej odpowiedź tylko osłabiła go bardziej w jego zmaganiu.

– A elle Marr odre a deii Seen.

( – To ty widzisz mnie teraz jako księżniczkę Seen. Ja jestem Julią, a Julia wie, co to samolot. )

– A hosi ai avee ture ah, duti pengal, sau? (– Poznałeś mnie, kiedy miałam dwadzieścia pięć lat, pamiętasz?)

– Sa. ( – Tak. )

– Is ani natii oniile ati en deii Seen, a sa. ( – Więc nie wiesz, jak wyglądała dwunastoletnia Seen, ja wiem. )

– A na ha mame Her–ge a–ame, deii Seen a tu Julia a hasii au. ( – Więć mówię ci. Na pamięć mojej matki, którą kochałam, Julii i Seen mają to samo ciało. )

– A ha saa. ( – I duszę. ) – dodała na koniec.

– To fascynujące, jestem antropologiem i zajmuję się dawnymi językami – rzekł starszy pan, siedzący za Sarą. – Co to za język?

– Używaliśmy go w okolicy księstwa Or, które potem nazwano Ur sumerskim. To było czternaście tysięcy lat wcześniej – odrzekła grzecznie Julia.

– Och, to doskonałe! – odrzekł rozbawiony.

Starszy pan śmiał się szczerze, sądził bowiem, że dziewczynka żartuje. Nie dawało mu to jednak spokoju. Tydzień potem zaczął dokładnie badać sumeryjski język. Zapamiętał dwa słowa: ,,Deii” i ,,hasure”, co oznaczało ,,księżniczka” i ,,samolot”, a naprawdę niewielu o tym wiedziało. Wówczas zaczął się zastanawiać, jak tamci ludzie z samolotu to wiedzieli.

Tymczasem Mark cały czas widział Seen, obok Sary.

– To będzie teraz tak, cały czas? Nie będę widział mojej córki, tylko ciebie, Seen?

– Jak wolisz, mój panie – rzekła Julia.

Znalazła się w swoim, dwunastoletnim ciele.

– Chciałam ci tylko ułatwić, ale zrobię teraz, jak sobie życzysz. Chcę ci tylko coś powiedzieć. Istotnie On–thi nie miała dzieci, ale to nie jest powodem, że stała się taka. Zamilkła na chwilę. Mark czuł, że za chwilę usłyszy coś ważnego.

– Zobaczysz swoją córkę, nie mogę ci powiedzieć nic więcej, na razie – powiedziała Julia.

– Nic nie rozumiem – powiedział Mark.

Nie wiedział, że Julia powiedziała to do Sary. A Sara płakała. Nie zwracała już uwagi, że Julia mówiła znowu do ojca po imieniu.

Mark przytulił mocno żonę.

– Wszystko słyszałam. Ja wiem, że Julia mówiła o mnie – szepnęła przez łzy.

– Pamiętasz, jak ci mówiłem – zaczął Mark. – Wszystko będzie dobrze, Dragonn Kerr się myli.

Przytulił mocno Sarę z miłością.

– Zobaczymy Dragonn Kerr, zobaczymy Leona, znajdziemy miecze.

Wziął Sarę za ramiona.

– Kiedy dotknie cię MIŁOŚĆ, zrozumiesz. Ja naprawdę cię kocham, On–thi.

Julia przesiadła się i teraz Sara znalazła w środku.

– Ja też cię kocham – szepnęła Julia. – Chociaż nie jesteś moją mamą, to będziesz nią. I jak mówi tata, wszystko będzie dobrze.

Powiedziała: tata, chociaż wiedziała, że Mark nim nie jest.

– Ja wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale tak się stanie. Przysięgam ci, ja, księżniczka Seen, na moją miłość do lorda Marr i na miłość do mojej matki, Her–ge.

Sara zaczęła płakać, ale tym razem były to łzy rozkwitającej miłości i radości. Seen patrzyła na Marka i Sarę z miłością i zaczęła się zastanawiać, kim jest właściwie Julia. W tym samym nieomal czasie Mark analizował całą ich rozmowę. Pozostawał częściowo w świadamości Marra, chociaż nie miał żadnej wizjii. Jednego nie rozumiał. Seen powiedziała mu w języku, jaki używali czternaście tysięcy lat temu, że on nie wie, jak wygląda dwunastoletnia Julia, a ona wie. Co miało to znaczyć?

Przecież Julia była jego córką i widział ją codziennie…

W tej samej chwili w Singapurze Dragonn Kerr poczuł dreszcz.

– Nie cieszcie się zbyt wcześnie, mam dla was niespodziankę.

Siedział na złotym tronie sprzed dwunastu tysięcy lat. Na jego kolanach leżały dwa cudowne miecze.

 

Mark i Marr, bo w pewien sposób, to ta sama osoba, cierpi na dwie fobie, o czym nie wie. Pedofobię i Gymnofobię. Senn też się czegoś obawia, ale o tym dowiecie się dopiero, prawie na końcu opowiadania. Każdy z czterech bohaterów czegoś się boi. To jest dla każdego z nich tak straszne, że pragnie o tym nie wiedzieć.

 

 

Seen

 

Miedziany czerpak plusnął w dno studni. Tu na tym suchym terenie, trzeba było głęboko kopać, by dostać się do niezbędnej do życia wody. A przebić się przez twardą skałę, wymagało wielkiej wytrwałości i czasu. Dlatego szanowano to miejsce. Her–ge wyciągnęła z łatwością naczynie z życiodajnym płynem. Jej długie, splecione w warkocz, ciemnomiedziane włosy, spadały z przodu. Zbudowany z drewnianych pali dom, znajdował się może pięćdziesiąt stóp. Pomimo tego, nawet, teraz kiedy poszła po wodę, nie rozstawała się z mieczem, ten przebywał, na jej plecach, ukryty w skórzanej pochwie. Jego pięknie zdobiona rękojeść wystawała zaraz za jej karkiem. Tylko to pozostało jej po mężu, którego straciła dziesięć lat temu. Od tego czasu miała wiele propozycji. Pozostała nadal wdową. Ur–tach, zanim umarł, pokonał pięciu silnych napastników. Zanim odszedł na drugą stronę, zostawił jej ten miecz, prosił, żeby i opiekowała się Seen, ich jedyną córką. Dziwiono się, że nawet taki siłacz jak on, zginął. Jego imię zmieniono wcześniej, za jego zgodą, na Ur–tach. Znaczyło: Ten, który pokonał rękami lwa. Her–ge kochała go, ale niczego na świecie nie kochała tak, jak Seen. Dlatego nie musiał jej prosić o ochronę nad córką.

Od czasu jego śmierci, piękne ciało matki, przybrało mięśni. Nie od pracy, ale głównie od nauki sztuki walki. W promieniu stu pięćdziesięciu mil nie było nikogo, kto mógłby równać się z nią w walce na miecze. Miała bowiem czego bronić. Nie znano nikogo w okolicy miesiąca jazdy koniem, kto miał złoty kolor włosów, jak Seen. W ich języku jej imię znaczyło: Bogini z gwiazd. Błękitnooka rosła i nawet teraz jako jedenastoletnia dziewczynka, uchodziła za piękność. Obserwowała matkę i uczyła się przy niej wszystkiego. Już, kiedy skończyła pięć lat, naśladowała jej ruchy miecza, drewnianym patykiem. Kochała wszystko i wszyscy kochali ją. Posiadała dar rozmowy ze zwierzętami, szczególnie z końmi i wielbłądami. Matka wróciła do chaty. Dziewczynka pilnowała gotującej się strawy.

– Mieszałaś często? – zapytała.

– Tak mamusiu, na pewno się nie przypaliło – odpowiedziała dziewczynka.

Jej głos przypominał szczebiot ptaka. Nagle świst miecza przeciął powietrze. Seen, nie mogła wiedzieć, co zrobiła matka. Jednak reakcja dziewczynki, wyprzedziła myśli Her–ge. W tanecznym ruchu odgięła swoje smukłe ciało. Wolną, lewą ręką chwyciła stalową patelnię i ostry dźwięk szczęku metalu, rozległ się w kuchni.

– Jesteś szybka jak piorun. Już wkrótce dorównasz mi, jeśli już nie dorównałaś.

Miedzianowłosa nie obawiała się ani przez chwilę, że zrani córkę. Nie tak dawno, pokazywała jej, na odległym od osady polu trawy, jak kontrolować drogę miecza. Ćwiczyły tam razem. Zauważyły motyla.

– Poczekaj chwilę, córeczko. Coś ci pokażę.

Motyl siedział spokojnie i spijał nektar z pustynnego kwiatu. Miecz Her–ge ze świstem poszybował w dół. I nagle ostrze zatrzymało się o grubość palca nad motylem.

– Och! Jak to zrobiłaś, mamusiu?

– Zabijanie jest łatwe, sztuka walki trudna, ale stajesz się mistrzem, kiedy ty i miecz to jedno.

– Czy czujesz tatę?

Miedzianowłosa spojrzała na córkę wnikliwie.

– Zawsze, kiedy trzymam ten miecz.

– Szkoda, że nigdy go nie znałam – powiedziała smutno nastolatka.

W pięknych oczach matki pokazały się łzy. Uklękła przed córką i podała jej miecz. Dziewczynka nigdy przedtem nie śmiała nawet dotknąć tej pięknej broni. Popatrzyła prosto w oczy matki i wzięła miecz. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.

– Ten miecz ma wiele dusz – szepnęła.

– Czujesz? – zapytała zdziwiona matka.

– Ciebie, tatę i wielu innych – rzekła spokojnie dziewczynka. – To bardzo stary miecz ma wiele tysiącleci. … Daleko, daleko jest woda. Nie jest słodka jak ta ze studni, ale słona jak pot. Na tej wodzie widzę ogromną wyspę. Jej mieszkańcy mają włosy jak ja. Są piękni, wysocy. Widzę wielkie kryształy… Moc, ogromna moc… Ogień, dym… Tylko nieliczni na wodzie, na małych łodziach. Widzę miecz, jest jeszcze drugi.

Seen umilkła.

– Twoje oczy jaśniały jak diamenty, kiedy to mówiłaś – rzekła wzruszona matka. – Weź go, wskazała na miecz.

– Jeszcze nie czas, matko – szepnęła.

*

Minęło kilka lat. Ludzie umierali, rodzili się. Seen wyrosła na piękną kobietę. Pachniała jak pustynna róża, a poruszała się niby gazela. Matka nie uczyła jej już walki. Córka pokonałaby ją z zawiązanymi oczami i to lewą ręką, chociaż potrafiła walczyć obiema, jednak odrobinę lepiej władała prawą.

Słońce przemierzyło połowę nieba. Tydzień temu blondynka skończyła dwadzieścia pięć lat. Her–ge ciągle piękna i zgrabna, dostrzegła kilka miesięcy temu pierwsze siwe włosy na skroniach. Miała ponad czterdzieści cztery lata, lecz jeszcze wielu mężów zamieniłoby ją na o połowę młodszą dziewicę.

Spokój osady został zmącony. Zanim pierwsi mieszkańcy usłyszeli odgłos galopujących koni, błękitnooka i jej matka poczuły, że coś jest nie tak. Bez żadnego uprzedzenia, ponad dwa tuziny uzbrojonych w stal, wjechało do osady. Część z nich pozostała w tyle, a pięciu, pewnie ważniejszych, stanęło prosto przed chatą Her–ge. Mieszkańcy wyszli lekko wystraszeni ze swoich domostw. Niektórzy trzymali kije inni, miecze. Dowódca grupy był pięknym, postawnym mężem. Prócz stali, jego zbroję zdobiło złoto. Jego głos zabrzmiał nisko i donośnie.

– Przybyliśmy w przyjaznych zamiarach. Jeśli jednak sprzeciwicie się nam, spalimy wasze domy, zabijemy waszych mężczyzn, a dzieci wasze zostaną niewolnikami. Kobiety zaś, sprzedamy, by zaspokajały męskie żądze. Jestem Ran–ta, król z północy.

Miedzianowłosa czuła coś, ale wolała się upewnić. Nawet teraz nie odczuwała strachu.

– Czego chcesz?

– Jesteś piękną kobietą, Her–ge, a sława twoich zdolności miecza dotarła aż do mnie. Jednak sława urody twojej córki, przewyższa to, co słyszałem o tobie. Chcę ją zobaczyć i jeśli znajdzie uznanie w moich oczach, zabiorę ją ze sobą. Zostanie moją żoną i królową.

Miedzianowłosa spojrzała na niego.

– Jesteś przystojnym i sądzę, bogatym mężem. Gdybyś przybył naprawdę z pokojem i poprosił, kto wie… ale tak? Może zapytam ją o zdanie?

– Pokaż ją zaraz! – Ran–ta podniósł nieco głos. – Jechaliśmy trzy tygodnie bez wytchnienia, nie mam czasu na zbędne gadanie.

Seen wyszła z chaty. Wśród najeźdźców powstał szmer, a on spojrzał na nią.

– To, co słyszałem o tobie, nawet w połowie nie oddaje tego, jak piękna jesteś. Zabieram cię z sobą.

– Matko, co postanowisz, zrobię. – dziewczyna, a właściwie młoda kobieta, nie zastanawiała się ułamka chwili, zanim to wyrzekła.

– Co myślisz o nim, dziecko? – w głosie matki nie czuło się nawet odrobiny strachu.

Piękna blondynka o szmaragdowych oczach tylko przelotnie spojrzała na Ran–ta.

– Jest zły i okrutny, ale każdy ma szansę się zmienić.

Postawny król z północy zgrzytnął zębami, ale nie wyrzekł słowa. Czekał.

– Posłuchaj Ran–ta, jeśli pokonasz mnie w równej walce, oddam ci ją – rzekła Her–ge po chwili namysłu.

– Kobieto, myślałem, że masz więcej mądrości – rzekł postawny brunet.

– No cóż…

Kobieta nie dokończyła, bo jeden z ludzi Ran–ta strzelił do niej z kuszy. Zdążyła jedynie wyciągnąć miecz z pochwy. Strzelec ukryty za sylwetką przywódcy musiał być mistrzem. Może z tego powodu, że pozostawał prawie całkowicie ukryty, Her–ge zareagowała zbyt późno. Strzała utkwiła głęboko w jej torsie, blisko serca.

– Matko! Nie! – wykrzyknęła Seen.

– Weź miecz, ja już go nie będę potrzebować – szepnęła matka.

– Ty głupcze! – wykrzyknął Ran–ta, do tego, kto strzelił.

Z ogromną szybkością, rzucił w kierunku tamtego, sztyletem. Zabójca Her–ge spadł z konia z przebitą szyją, zanim zdołał zrobić najmniejszy ruch.

– Będą mówili, że wielki Ran–ta bał się skrzyżować miecz z Her–ge.

Senn patrzyła, jak oczy miedzianowłosej, gasną…

– Jesteś już z Ur–tach – szepnęła do martwego ciała.

Zamknęła jej oczy swoimi palcami. Powoli podniosła twarz i spojrzała na dowódcę zgrai.

– Nie zabiłeś jej, ale jesteś winny śmierci – rzekła cicho. – Odjedź w pokoju, a wybaczę ci tę zbrodnię – rzekła równie cicho.

Gromki śmiech króla z północy rozległ się po okolicy.

– Jesteś bardziej szalona niż twoja matka. A co, jeśli nie odjadę?

Śmiał się dalej. Przestał natychmiast, kiedy usłyszał odpowiedź pięknej dziewczyny.

– Jeśli nie, zabiję cię i wszystkich twoich ludzi – rzekła równie cicho Seen.

Król z północy nie spodziewał się takiej riposty. Poczuł, że krew uderzyła mu do głowy. Dawno nikt nie śmiał powiedzieć takiej zuchwałości.

– Brać tę dziką kotkę – wrzasnął.

Czterech jego ludzi zeskoczyło z koni. Podbiegli do dziewczyny z gołymi mieczami w dłoniach. Ran–ta nie wiedział nic o jej umiejętnościach walki. Sądził, że pojmą ją bardzo szybko. Czterech wyćwiczonych w walce, jego najlepszych, otoczyło ją, bo odeszła tylko kilka kroków od martwego ciała matki z pochylonym ku ziemi ostrzem.

– Rzuć miecz – rzekł jeden z nich.

Nikt nie zdołał niczego zauważyć. Zabójca jej matki miał szybkość, Ran–ta większą, lecz żaden z ludzi króla z północy nie widział jeszcze w życiu takiej prędkości operowania bronią. Jego ostatnie słowo spadło na ziemię, wraz z jego głową. I nie tylko jego. Seen w mgnieniu oka stała się jednością z mieczem. Ran–ta nie mógł uwierzyć, co widzi. Cztery głowy jego najlepszych ludzi leżały obok drgających korpusów. Krew tryskała silnym strumieniem na piaszczystą murawę. Zeskoczył z konia.

Król z północy doszedł do tego, kim był nie tylko przez siłę, czy spryt. Opanował doskonale sztukę walki. Mimo to i tak nie miałby z nią szans. Znał jednak czary, sprzymierzył się bowiem z siłami ciemności. Skoczył z konia i uderzył. Jednak Seen odbiła ten okropny cios z dziecinną łatwością. Ran–ta nie był głupcem, od razu poznał, że ma do czynienia z najlepszym szermierzem, z jakim krzyżował ostrza. Zniknął i pojawił się nagle z innej strony. Uderzył. Teraz stało się dla niego niezrozumiałe, jak odbiła ten cios, a przy tym go zraniła. W jednej chwili czterech Ran–ta otoczyło Seen. Jednak tym razem, jego czary, zawiodły go całkowicie. Nie wiedział bowiem, czym walczy Seen.

Miecz, który pochodził z Atlantydy, był nie tylko piękny, ale zrobiony ze stali, której nic na całej ziemi nie mogło uszkodzić. Ten piękny miecz, miała duszę. A kiedy Seen go trzymała, był jej duszą, a ona jego. Ta piękna broń czekała właśnie na nią. Zaakceptowała częściowo jej ojca, potem jej matkę. Wykuto i przygotowano ją dla niej. Teraz miecz zaakceptował ją całkowicie. W jednej chwili wiedziała, który z czterech Ran–ta jest prawdziwy, a który zjawą. Brunet nie zdołał nic poczuć. Miecz dziewczyny, o szafirowych oczach, przeciął jego głowę na pół i zatrzymał się dopiero na wysokości splotu słonecznego. Dumny mocarz zginął, lecz to tylko rozjuszyło resztę jego ludzi. Nieustraszeni, ochrzczeni we krwi zabitych, nie ulękli się obdarzonej niezwykłą szybkością dziewczyny. Wszyscy chwycili za kusze i grad strzał poleciał w kierunku blondynki. Chociaż odbiła większość, dwie utkwiły w jej ciele. Na szczęście nie w żywotnych organach. Jedna ze strzał przebiła jej ciało trochę powyżej obojczyka, dwa cale od szyi, druga utkwiła w udzie, bardzo blisko intymności.

Sytuacja stała się poważna. Kiedy ludzie Ran–ta dostrzegli, że jest ranna, rzucili się na nią z furią. Złotowłosa walczyła dzielnie, mimo bólu. Zabiła sześciu napastników, lecz w końcu powalili ją na ziemię. Połamali strzały, co sprawiło jej wielkie cierpienie. Dwóch zbirów dobrało się do niej. Nie zważali na to, że jest ranna, rozerwali jej górną część ubioru, obnażając piersi. Szybko związali jej ręce z tyłu. Bezbronna Seen nie mogła nic zrobić. Zdarli jej dolną część ubioru. Pozostała tylko w małej przepasce, zasłaniającej łono. Nie było jej jednak dane zginąć w pohańbieniu, tego dnia. Nagle zobaczyła zdziwiona, że dwaj napastnicy, padli martwi obok jej ciała. Po chwili zrozumiała, że ktoś do nich strzelał. Miała ograniczone pole widzenia i możliwości, zobaczenia, co się dzieje. Z wielkim bólem uniosła głowę i wsparła na łokciach korpus. Zobaczyła samotnego jeźdźca. To on siał spustoszenie wśród bandy zbirów.

Również mieszkańcy osady zaczęli walczyć z napastnikami.

Jednak nadal wielu najeźdźców, pozostało. A nieznajomy jeździec nie miał już strzał. Otoczyło go siedmiu.

– Och – jęknęła dziewczyna.

Zrobiła to nie tylko z powodu bólu, ale głównie z obawy o swego wybawiciela. Przemknęła jej myśl, że jej ojciec, którego nigdy nie znała, pokonał ponoć pięciu. A tu chłopak miał siedmiu, przeciwko sobie. Spodziewała się długiej walki i obawiała się wyniku tego nierównego pojedynku. Zdziwiła się bardzo, ponieważ młody mężczyzna o długich czarnych włosach upiętych złotą spinką, poruszał się tak, że ona w dobrej kondycji nie mogłaby mu dorównać. Po chwili cała siódemka leżała martwa. Mieszkańcy osady zabili ostatniego z napastników. Nikt z nich, jak się później okazało, nie zginął. Kilku mieszkańców miało rany od oparzeń, a kilku cięte rany od mieczy. Jeden ze starszyzny zraniony został z kuszy.

T Teraz dopiero, Seen zaczęła płakać po stracie matki. Przez łzy patrzyła na wybawiciela. Chłopak miał dwadzieścia kilka lat. Tak sądziła. Ubranie świadczyło, że pochodzi z jakiegoś wysokiego rodu. Jego długie, ciemnobrązowe, prawie czarne włosy, upinała piękna, misternie zrobiona sprzączka z rubinami. Nie to jednak przykuło uwagę przepięknej blondynki. Miecz. Od razu poznała, że to ten z wizji. Chłopak spojrzał na nią, lecz nie zauważyła w jego oczach niczego. A przecież nie miała prawie nic na sobie!

– Zaraz przyniosę coś do okrycia – rzekł, prawie tak lekko, jakby chodziło o coś nieistotnego.

Robił wrażenie, że cała sytuacja i to, że zabił wielu napastników, nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.

– Poza tym mam lek na twoje rany, już nie płacz – dokończył, patrząc niby na nią, lecz jakby obok.

Błękitnooka dostrzegała szczegóły jego ubioru, twarzy i nawet próbowała pojąć, czemu unika widoku jej półnagiego ciała.

– Płaczę, bo moja matka została zabita – rzekła spokojnie.

Młody mężczyzna o jasnym obliczu spojrzał dosłownie na ułamek chwili w jej oczy, a potem omiótł wzrokiem najbliższą okolicę.

– Kto tu walczył z nimi? – zapytał, widząc mnóstwo trupów.

Delikatny wyraz zdziwienia zarysował się na jego twarzy.

– Ja – odrzekła delikatnie Seen.– Nie dali mi wyboru.

– Musisz znać drogę miecza, kto cię uczył?

Wyglądało, że to, że blondynka posiadła niezwykłe umiejętności władania bronią, ma dla niego większe znaczenie niż jej stan.

– Matka – odrzekła dziewczyna.

Blondynka na chwilę zapomniała o całej sytuacji i swoim położeniu. Poznała ludzkie reakcje, ale z czymś takim spotkała się pierwszy raz.

– Zaraz, zaraz… – rzekł.

Sądziła, że może jednak jej się wydaje, lecz on zupełnie nie zwracał na nią uwagi!

Młodzieniec dopiero teraz zauważył jej miecz.

– To twój? – wskazał na misterną broń, która leżała obok jej nagiego ciała.

– Tak, należał do mojego ojca, potem matki, a teraz jest mój.

Młody mężczyzna nadal interesował się tylko mieczem.

– Mój jest identyczny. – odrzekł chłopak. – To dziwny miecz, wydaje się przyspieszać moje ruchy.

Senn uznała, że musi przerwać tę konwersację.

– Nie chcę być niemiła. Dziękuję za uratowanie mnie i osady, ale leżę tu naga, a ty wspomniałeś coś o leku.

– Och, wybacz – rzekł tylko.

Pobiegł w kierunku swojego wierzchowca i wrócił po małej chwili. Okrył jej ciało. Starszyzna przybliżyła się do

 

– Dziękujemy ci nieznajomy, uratowałeś wielu.

– Jestem Marr – rzekł chłopak.– Przynieście mi trochę czystej wody. Opatrzę jej rany, trochę się na tym znam.

Seen poczuła się trochę dziwnie, zaczęła widzieć niejasno. Marr spojrzał w jej twarz.

– Zatruli strzały. Na szczęście to pewnie jad węża.

Zanim zdążyła coś powiedzieć, wlał jej gorzki płyn do ust.

– To powinno pomóc, możesz być nieprzytomna dzień lub dwa, ale nie umrzesz – zawyrokował.

Powiedział to tak, jakby chodziło o parę chwil, a nie dni. Dziewczyna walczyła ze sobą, by nie zemdleć. Marr wziął ją na ręce, jakby nic nie ważyła, zaniósł ja do domu i położył na łożu.

– To będzie trochę bolało.

Wyjął resztę strzały z przebitego miejsca, tuż przy szyi. Nawet nie jęknęła.

– Dzielna jesteś. To dobrze, bo drugie miejsce, będzie więcej bolało. Grot utkwił w udzie, będę musiał je rozciąć. Popatrzył na nią i uśmiechnął się miło.

– Może lepiej zemdlej.

– Zaczynaj, Marr.

Już nieco przyzwyczaiła się do jego inności.

Bolało naprawdę. Lekko syknęła.

– Naprawdę jesteś dzielna, zaczynasz mi się podobać!

– O tak?

Odezwała się w niej urażona kobiecość.

– Zaczynam ci się podobać, bo jestem odporna na ból?

– Tak. Czy coś źle powiedziałem? – zdziwił się.

Dziewczyna powoli traciła przytomność, jednak pozostała nadal trzeźwa w ocenie. Marr był bardzo dziwny.

– Nie, chciałam się tylko upewnić – rzekła, słabym głosem.

Jak zza ściany usłyszała jego miły głos.

– Wybacz, muszę wyssać jad z rany.

Zaczął od obojczyka, poczuła jego usta i lekki ból. Potem ssał jej rozcięte udo. Seen poczuła jego dłoń, bardzo blisko swojej intymności. Dotknął nawet jej delikatnycj i wrażliwych na dotyk, w pewnych okolicznościach, naturalnie pulchnych fałdek. Ułamek chwili przed omdleniem, poczuła mimo bólu, przyjemny dotyk jego rąk…

Obudziła się. Spała długo, nie wiedziała jednak, ile czasu minęło. Marr leżał na skórze, obok jej łoża. Właśnie wszedł jeden ze starszych osady.

– Długo byłam nieprzytomna?

– Pięć dni, ale jest już dobrze. To dobry chłopak, powiedział nam, że to mocna trucizna. Dobrze, że masz silne ciało. On nie spał prawie cztery dni, zmieniał ci opatrunki. Niebo go zesłało. Bez niego… kto wie – rzekł starszy.

– Matka? – zapytała Seen.

– Czekaliśmy na ciebie, zabezpieczyliśmy jej ciało. Jesteś gotowa na obrządek?

– Tak – odrzekła smutno.

Wieczorem uroczyście spalono zwłoki Her–ge. Ciała najeźdźców spalono tego samego dnia, kiedy przybył Marr. Chłopak pozostał w osadzie jeszcze dwa dni.

– Muszę jechać dalej – powiedział w tym samym, lekkim tonie.

Właściwie przez te dwa dni nie odzywał się inaczej niż wcześniej. Dziewczyna uznała, że jest ciepły, a nawet serdeczny dla reszty mieszkańców osady, a ją jakby ignorował. Mówił lekko, nie zwracał na nią uwagi, więcej niż musiał. Seen nie rozumiała, dlaczego tak jest. Ze swojej strony odzywała się do niego ciepło, lecz bez żadnych zażyłości. Uratował jej życie, jak i całą osadę, lecz nie zamierzała go błagać o większą uwagę. Powiedział te słowa, bez zwłoki wskoczył na konia.

Wspiął mustanga i ruszył ostro. Seen patrzyła za nim. Może minęło parę chwil czasu, kiedy powiedziała nagle.

– Konia, mojego.

– Jesteś jeszcze słaba – rzekł jeden ze starszych.

– Jeżeli teraz go stracę, nigdy go nie odnajdę.

Wskoczyła na konia jak stała, zabrała jednak miecz, bo podobnie jak jej matka, cały czas od momentu, gdy zaczęła chodzić o własnych siłach, trzymała miecz w pochwie, na plecach. Oczywiście z wyjątkiem czasu, kiedy spała, ale i wtedy broń znajdował się bardzo blisko.

– Żegnajcie, kocham was wszystkich.

Goniła jak szalona, potem jednak zwolniła.

,,Co mu powiem”– pomyślała.

Zatrzymała konia. Zobaczyła, że jakiś konny się zbliża w jej kierunku. Przełożyła spokojnie prawą dłoń na rękojeści broni, lecz po chwili się uspokoiła, poznała bowiem sylwetkę Marr.

– Tak czułem, że chcesz jechać. Nawet cię chciałem zapytać, czy nie pojedziesz ze mną.

– To, czemu nie zapytałeś?

– Z kobietami są same kłopoty, no może z tobą będzie ich mniej – rzekł, śmiejąc się.

Jechali chwilę w milczeniu. Blondynka zastanawiała się, czy powinna się pogniewać za te słowa. Znała życie osady. W jej mniemaniu to mężczyźni stwarzali więcej kłopotów, ale być może jej wybawiciel miał inne doświadczenie. Teraz o tym nie myślała, ale odczuła, że chce wyjaśnić pewne sprawy i dowiedzieć się o nim więcej, kiedy nadarzy się sposobność. Przyjął jej towarzystwo i z jego słów wynikało, że chyba nawet chciał z nią jechać. Uważała, że jest inny, trochę dziwny, z drugiej zaś strony podobał się jej wizualnie i wyczuwała, że jego postępowanie to maska. Czuła, że w głębi jest dobry i szlachetny. To, że nie zwraca wcale uwagi na jej urodę, stanowiło dla niej tylko drugorzędne pytanie

– To, co z tym mieczem? – zapytał jakby nigdy nic.

,,Chyba mu się w ogóle nie podobam” – pomyślała smutno. ,,To dziwne, bo wszyscy mówią, że jestem piękna.”

Nagle mniej ważne pytanie, stało się kluczowym.

Nawet nie wiedziała, jak bardzo się myli. Marr myślał bowiem, że nigdy jego oczy nie widziały tak pięknej kobiety, a w swoim krótkim życiu, widział już wiele pięknych przedstawicielek niewiast. Poza tym czuł, że jest miła i dobra. Wiedział również, że jest świetna w mieczu. Jej zapach powodował w jego jestestwie odurzenie. W tym najlepszym i miłym rodzaju. Przed zaśnięciem stał mu przed oczami jej obraz, tylko czasem, na bardzo krótki czas, pojawiała się mu twarz młodej dziewczynki o brązowych włosach i wielkich, brązowych oczach. Osoby, która do chwili, kiedy poznał Seen, całkowicie wypełniała jego serce i duszę. Młodej osóbce, która z pewnością go kochała i pragnęła w swoim dziewiczym ciele. Przyjaciółki z dzieciństwa, oddanej mu całkowicie i bez reszty, Sa–ra. Miłującej go bezwarunkowo i całkowicie.

Tak się poznali. Mimo że poczuli miłość do siebie od pierwszego wejrzenia, nie chcieli tego wyjawić. A potem musiało minąć ponad czternaście tysiącleci, by dowiedzieli się jeszcze czegoś, może ważniejszego niż wszystko inne. W swojej wspólnej wędrówce poznali dwójkę świetnych mistrzów miecza: Dragonn Kerr i On–thi. Stali się razem prawdziwymi przyjaciółmi, aż do dnia, kiedy znaleźli kryształ.

 

 

 

Julia

 

 

Mark przysypiał, to znowu się budził a wówczas, zerkał na Julię, wspartą na ramieniu Sary. Mark raz widział ją jako Julię, znowu jako Seen, w tej ślicznej sukni. Nie miał pewności czy za to jest odpowiedzialny Dragonn, czy jest jeszcze coś innego. Rozmyślał ostatnią konwersację. Czy to możliwe, że istotnie Sara nigdy nie była w ciąży! Wobec tego, kim jest Julia? Czy jest młodą Seen z czasu, gdy jej matka żyła? Jako Mark czuł się jej ojcem. Dla Sary był mężem i kochał ją. Jego serce mówiło mu, że ona go też kocha. Wszystko, by było łatwiejsze, gdyby nie ten układ rodzinny. Wiedział na pewno, że Julia pragnie go fizycznie w swoim młodym ciele, lecz pragnęła go czystą miłością Seen, jego żony i kochanki. Wiedział również, że Seen nie jest zazdrosna o Sarę lub lepiej, On–thi. Nie mógł tego pojąć, ale nie mylił się w tym. Nie próbował rozważać słów Julii, że będzie jej córką i że wszystko będzie dobrze. Czy to może się stać?

Z drugiej strony to wszystko było tak nierealne, a jednak tak było. Mark nie zdawał sobie sprawy z tego, co Julia powiedziała do Sary w samolocie. Julia powiedziała, że Sara będzie jej mamą, lecz wcale nie powiedziała, że Mark będzie jej ojcem. Może nie zwrócił na to uwagi, lecz bardziej prawdopodobne było to, że jego uwaga pochłonięta była czymś innym. Usilnie omijał odczucie, co dzieje się wówczas w Julii. Mimo że sprawy z tym związane, nie działały na niego, kiedy dowiedział się o tym pierwszy raz, cały czas, wpływało to na niego trochę osłabiając. Sam starał się nie oceniać nikogo. Wiedział, że jest czysty w swoim sercu.

 

Kiedy jako Mark uświadomił sobie, że jest naprawdę lordem Marr, synem króla sprzed czternastu tysiącleci, dopuszczał, że mógłby kochać Seen, kiedy ta miała jedenaście czy dwanaście lat, chociaż nie pamiętał o tym. Wiedział ponad wszelką wątpliwość, że jeśli to miało miejsce, to była to miłość czysto uczuciowa. Jego sumienie i wyobraźnia nie obejmowała tego faktu inaczej. Nie pamiętał, żeby jako Mark lub Marr, nawet na sekundę miał pragnienie kochania się z tak młodym ciałem. Pamiętał doskonale, że pokochał Seen od pierwszego momentu, kiedy ją zobaczył. Nieraz karcił się w duchu, że kiedy wysysał jej truciznę z uda, trzymał o sekundę za długo dłoń blisko jej intymności, ale przecież Seen miała wtedy ponad dwadzieścia pięć lat i była dorosłą, dojrzałą kobietą. Unikał myśli o tym, co naprawdę czuje Julia, kiedy mówi mu o tym, że go pragnie.

Ludzie boją się różnych rzeczy: pająków, węży, ciemności, bólu. Czego najbardziej obawiał się Mark, lub raczej Marr?

Jego osobisty wróg leżał ukryty, bardzo głęboko, w jego podświadomości. Dla niego stanowiło to ogrom, mimo że dla kogoś innego, mogło to być banalną rzeczą, zupełnie bez znaczenia. Nie zdawał sobie sprawy, że nie tylko Dragonn jest w to, zamieszany, ale również tajemniczy kryształ.

Sam kryształ nie był ani dobry, ani zły. On tylko coś transformował. Mark nie wiedział, że oni wszyscy, staną w końcu przed tym, czego najbardziej nie chcą doświadczyć. W przeciwnym razie wszystko by się bardziej gmatwało… ciągle i, ciągle i zostaliby złapani w niekończący się krąg pułapki czasu, gdzie koniec stawał się początkiem i tak bez końca, w nieskończoność.

Cały czas, kiedy Mark wiedział, że jest Lordem Marr, zastanawiał się, która rzeczywistość jest prawdą, a która urojeniem. Teraz miał wizje z przeszłości, a kiedy był w przeszłości, miał wizje przyszłości. Jak do tej pory czuł, że to teraz jest rzeczywistością, a tamto urojeniem. Zaczął zastanawiać się, co go czeka w Singapurze. Sądził, że z Leonem pójdzie mu łatwo. Nie miał pojęcia co czeka go z Dragonnem Kerr. Wiedział, jak tamten wygląda, mimo że nie widział go w żadnej wizji. Nie przyszło mu do głowy, że ten trwa niezmieniony od dwunastu tysięcy lat, żyje niejako poza czasem i nabiera DOŚWIADCZENIA od tak długiego czasu.

Ludzie staja się mądrzejsi, przynajmniej niektórzy, po nabraniu pięćdziesięciu, czasem sześćdziesięciu lat doświadczeń życia. Dragonn Kerr, miał moc i UCZYŁ się od dwunastu tysięcy lat! Mark nie zastanawiał się nad tym, jak Dragonn, musi być mądry. Sam Dragonn Kerr zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział prawie wszystko. Miał poza tym, dwa cudowne miecze, które co prawda nie mogły mu pomóc, ale miały specjalne znaczenie dla Seen i Marr. Oczywiście dla Marka i Julii również.

Tej pierwszej rzeczy nie wiedział Dragonn. Sam „wrzucił” lorda Marr i księżniczkę Seen do pętli czasu. Gdyby nie mały błąd, który popełnił, zupełnie bezwiednie, kto wie co, by się stało. Seen miała coś na sobie. A on, nie wiedział, że Seen, to ma.

Tymczasem samolot schodził do lądowania w Singapurze. Tam poniżej, w bardzo bogatym mieście–państwie, w Orchard River Vally, czekał na nich ten, który trwał niezmienny. Dragonn Keer.

 

Czworo przyjaciół

 

Musimy coś zjeść – powiedział lord Marr.

– I coś wypić – rzekła Seen.

– Coś zjeść – odrzekł.

– Czujesz, gdzie oni są?

– Tak, mój panie – rzekła, piękna Seen.

– Wiesz moja ukochana, że nie jestem twoim panem?

– Tak, wiem, mój panie.

– A jeśli ci zakażę tak mówić, to co zrobisz?

– Nie zrobisz tego.

– Nie, a to dlaczego?

– Bo mnie kochasz – szepnęła słodko.

– Tak, masz racje ukochana. Czy sądzisz, że kocham cię dawniej, czy też od tego zdarzenia z tym dziwnym kryształem?

– Myślę, że gdyby nie ten kamień, nigdy byś się nie odważył mnie dotknąć, ani wymówić słowa KOCHAM – rzekła rozbawiona Seen.

Potem spojrzała na niego poważnie.

– Powiedz mi, tylko prawdę, od kiedy mnie kochasz?

– Tak jak mówisz, od czasu kiedy ten dziwny kamień wybuch, a co?

Seen z szybkością gromu wyciągnęła miecz i przyłożyła mu do szyi.

– Mów, ty potworny kłamco!

– Wiesz, że nie możesz mnie zabić – rzekł spokojnie Marr.

– Tym mieczem mogę – rzekła, hamując śmiech.

– Dobrze, powiem ci – rzekł Marr. – Kocham cię od chwili, kiedy ujrzałem cię na polu bitwy, w twojej osadzie.

Schowała miecz.

– Mylisz się, mój ukochany. Miałam wówczas troszkę więcej niż jedenaście lat, prawie dwanaście.

Wielkie łzy spłynęły po jej policzkach.

– Nie pojmuję, dlaczego płaczesz i nie rozumiem nic z tego, co mówisz!

– Przyjdzie czas, że pojmiesz – uspokoiła się bardzo szybko i otarła łzy.

Jechali jakiś czas powoli, bo nie chcieli męczyć koni. Blondynka dostrzegła gazelę, wyciągnęła kusze. Marr położył dłoń na jej broni.

– Nie zabijaj tej, ta jest specjalna.

Spojrzała na niego.

– Co w niej specjalnego? – zapytała.

– Ma małe.

Piękna jak anioł blondynka dłużej spojrzała na swojego wybranego.

– A ja myślałam, że to ja czuję zwierzęta.

Po chwili wzięła głęboki wdech.

– Och, teraz i ja to poczułam. Jak ty…

– Nie wiem, to pierwszy raz tak odczułem – niezwykle przystojny mężczyzna poczuł się dziwnie, ale dobrze.

Nie ujechali pół mili. Na trawie sawanny leżała inna gazela, częściowo rozerwana pewnie przez geparda. Inne zwierze nie biega tak szybko i praktycznie tylko ten piękny kot, mógł ją zabić. Marr zeskoczył z konia, dotknął ciała martwej gazeli.

– Jeszcze ciepła, chyba go wystraszyliśmy. Rozpalili ogień, upiekli część. Jednak wcale nie jedli mięsa. Po godzinie jechali dalej.

 

– Dlaczego musimy zabijać, mimo że nie chcemy? – zapytała jakby sama siebie.

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Dojechali. W oddali widać było mury Or.

– Jest jakoś inaczej – zauważył Marr.

– Też to widzę – rzekła Seen.

Znali to miasto, tylko nie pamiętali skąd i kiedy. Jakaś intuicja kierowała ich do zamku.

– Nie jedźcie tam, mag opanował zamek.

Jakiś żebrak próbował ich zatrzymać. Spojrzeli po sobie, nie potrzebowali mówić. Wiedzieli. Podobnie jak poprzednio Dragonn Keer i On–thi wjechali na koniach po schodach, lecz przed samym wejściem zeskoczyli z koni i pozostawili je wolne, nie wiążąc do niczego rzemieniu od cugli. Weszli spokojnie po prawie pustej sali.

Dragonn Kerr siedział na tronie, a obok niego On–thi.

– Co tak długo? – zapytał Kerr.

Wyciągnął rękę, ale nic się nie stało. Nieco zdziwiony zwrócił swój wzrok na swoją kobietę.

– On–thi, twoja kolej – rzekł.

– To nie zadziała – odrzekła.

Dragonn nie znosił sprzeciwu, nawet od niej.

– Ogień! – wykrzyknął do niej.

On–thi zrobiła, co kazał, jednak przeczucie mówiło jej, że to bezcelowe. Wyciągnęła rękę. Wszystko zaczęło płonąć wokoło. Z wyjątkiem Seen i Marr.

Postawny brunet nie wstał z tronu. Uśmiechnął się niezbyt szczerze i rzekł, praktycznie nie zdziwiony, że tak się stało i że moc On–thi, nie zdołała wyrządzić krzywdy dawnym przyjaciołom.

– Podejdźcie, przyjaciele – rzekł Dragonn Keer z wyraźną obłudą.

– Możemy ci pomóc – rzekła Seen.

Podeszli jednak do niego i On–thi.

Twarz postawnego brunet z okazałą brodą nawet nie drgnęła.

Dragonn pociągnął nosem.

– To dziwne, nawet nie czuć spalenizny. Ja nie potrzebuję pomocy, jestem całkowicie tym, czym pragnąłem być.

W końcu jednak odpowiedział pięknej blondynce. Nie zwrócił uwagi, jak na nią spojrzała On– thi. Wyraźnie próbowała ukryć dawne uczucie do Seen, jednak mimo wysiłku nie zdołała. Tymczasem brodaty Keer nadal przyodziewał kamienną twarz.

– Miecze – rzekł krótko.

Dziwne, że Marr tylko patrzył na dawnego przyjaciela i jego partnerkę z tym samym uczuciem, czystej miłości i nie odzywał się słowem. Dragonn czuł jego wzrok i to paliło go bardziej niż ogień, który wznieciła przed chwilą On–thi.

– Nic ci po nich – rzekła Seen.

Ona też patrzyła prawie identycznie na twarz przystojnego mężczyzny, wspominając lata wspólnych wędrówek po pustyni i stepie. Na On– thi nie patrzyła, ale nie z powodu, że była jej mniej bliska. Wiedziała, że jedno jej spojrzenie zmieni serce, pięknej w młodości i wciąż, ciemnej szatynki, o dzikim spojrzeniu, zmienionym w potulnego jagnięcia, po jednym spojrzeniu księżniczki z gwiazd, teraz pełnym smutku, przykrytym świadomością mocy.

Dragonn wyciągnął obie ręce i miecze znalazły się w jego dłoniach. Seen wzięła dłoń Marr.

– Nie ruszaj się, zaufaj mi – szepnęła.

Dragonn Kerr wymierzył cios w Marr. Uderzenie było szybki, ale brunet mógłby uskoczyć, gdyby chciał. Ufał jednak całkowicie Seen. Pamiętał również jej słowa, że tą bronią, mogła go zabić i wiedział, że mówiła wtedy prawdę. Miecz przeszedł przez jego ciało, nie czyniąc mu zupełnie nic. Dragonn rzucił im miecze z powrotem z równie beznamiętną twarzą.

– Mówiłam ci – rzekła Seen, kiedy Marr wciąż milczał, jakby czekał na cud.

– Musiałem sprawdzić – rzekł spokojnie Dragonn.

– Zanim zrobię, co zamierzam, powiem wam coś, czego nie wiecie, a co było ukryte przed wami. Spaliśmy dwadzieścia wieków w tej grocie i jesteśmy nieśmiertelni. Jest tylko ta różnica, że ja mam większą moc niż wy. Mam dla was niespodziankę. Nie potrzebuję was.

Nie podniósł rąk, nie wymówił słowa, nic. Został sam. On–thi, Seen i Marr zniknęli. Pozostały jedynie ich miecze.

– No może teraz – rzekł cicho do siebie. Sala została pusta, ponieważ w chwili kiedy zniknęła trójka, zniknęli też wszyscy jego o i On–thi słudzy i reszta rycerzy dawnego króla, którzy w owym dniu, kiedy On–thi zamieniła wszystkich w pustynne wilki, nie byli obecni. Wziął je w dłonie, jednak po chwili miecze też zniknęły.

– Trudno, dam sobie radę bez nich – rzekł. – Do zobaczenia za dwanaście tysięcy lat. Jestem mądry, ale potrzebuje tyle czasu, by stać się jeszcze bardziej. Bo tylko wówczas zdołam was pokonać.

Dwie wielkie łzy spłynęły po jego twarzy.

 

Julia

 

Wylądowali. Singapur. Miasto–państwo. Jedno z najbogatszych miejsc współczesnego świata. Tygrys i lew. Tygrysem jest Kerr. Lwa tam nie widziano. Dlaczego? Bo dopiero przybył, lord Marr. Pięć gwiazdek i księżyc na fladze Singapuru? Pięć pieprzyków i łezka na biodrze Seen. Bogactwo, pieniądze, wielkiej klasy gangi. Przypadek? Nie, to był plan Dragonna Kerr. Miasto tysiąca wysp. Nowoczesne, piękne. Największe interesy Dragonn prowadził na wyspie Jurong. Czy to miało znaczenie, czy tego potrzebował? Mógł mieć każde pieniądze, każdą władzę, każdą kobietę. Działał na ludzi, że nie zdawali sobie sprawy, że on, zawsze czterdziestoletni, silny i sprawny, trwa tak od wieków. Jak bóg. Posiadł każdą wiedzę, doświadczenie. Chciał tylko jednego. Pragnął zniszczyć Marr i Seen. Nie zabić, tego nie mógł i nie pragnął. Chciał zniszczyć w nich to, czego sam, w najgłębszej części duszy się obawiał. Czy był zły? Był DOSKONALE zły. Więc, czy był zły?

*

Mark patrzył na mijane drapacze chmur.

– Spotkam się z Leonem. Mamy zarezerwowany przez niego hotel.

– Jak się nazywa? – zapytała Julia.

– ,,Ritz Carlton Club”, nie najdroższy, ale też nie taki tani. 800$ za trzy noce.

– To będziemy trzy dni?

– Zobaczymy.

Dojechali, zapłacili za taksówkę. Chłopiec hotelowy wziął ich małe bagaże, a Mark dał mu dobry napiwek. Dostali pokój z ładnym widokiem.

– Mam taki plan – powiedział Mark. – Spotkam się z Leonem, może będę musiał rozmawiać z Henry, a ty Julio…

– Porozmawiam z mamą, opowiem jej coś, a ona postawi mi lody.

Mark roześmiał się serdecznie.

– Coś takiego. – moja mądra córeczko.

Czyżby się mylił? Jej oczy. Musi zapytać teraz. Doskonała okazja, ponieważ Sara wyszła na balkon, żeby popatrzeć na to cudowne miasto.

– Julio?

– Tak, tatusiu? – zaszczebiotała.

– Czy wiesz kim jest Seen?

Patrzył na nią z wyczekiwaniem, ale po wyrazie ślicznej buzi zrozumiał, że się pomylił. Rozmawiał teraz z Julią.

– Nie wiem, o czym mówisz! – odrzekła zdziwiona, ale mówiła naturalnie.

– Więc nie wiesz, co mówisz wówczas? – nie dawał za wygraną Mark.

– Tato, ja naprawdę nie wiem, o czym ty mówisz! – odrzekła Julia.

Mark uspokoił się w swoim sercu. Zrozumiał w jakiś sposób, że Seen wie o Julii, natomiast Julia nic nie wie o Seen.

Zadzwonił do Leona. Ten nie chciał się spotkać w Ritz, więc umówili się kilka ulic dalej, w dobrej restauracji, których jest pełno w tym szczególnym mieście.

– Czekaj na mnie, ja wiem, jak wyglądasz – rzekł Leon na końcu rozmowy.

– Wychodzę. Jesteście całkowicie bezpieczne. Mam nadzieję, że dowiem się kilku rzeczy.

– Jesteśmy bezpieczne, ale czy tobie nic nie grozi? Henry wspominał, że Leon to były członek rosyjskiego wywiadu – Sara patrzyła nieco zaniepokojona na męża.

– Nie obawiaj się kochanie. Czuję, że będzie dobrze.

Mark wyszedł i tym razem czuł na swoich plecach tylko spojrzenie żony. Dziwne, ale nikt z trójki nie pamiętał rozmów w samolocie. Julia teraz wyszła na balkon. Podziwiała z daleka cuda architektury. Marina bay i cudowny ogród nad zatoką. Mark po kilkunastu minutach dotarł w umówione miejsce. Komunikacja w tym mieście działała prawie doskonale. Wszedł i zamówił kawę, po czym wrócił do stolika. Nie rozglądała się, tylko spokojne czekał.

Nie dopił połowy, gdy zobaczył mężczyznę około pięćdziesięcioletniego, o nalanej twarzy. Dwóch ludzi, którzy weszli z nim, pewnie z ochrony, usiadło o kilka stolików dalej. Nieznajomy podszedł do niego

– Witaj Mark – rzekł tubalnym głosem, z silnym, rosyjskim akcentem.

Brunet nie zamierzał tracić czasu na sztuczne uprzejmości.

– Chcę coś wyjaśnić na wstępie – rzekł Mark – Powiesz mi prawdę. Jeśli dojdę, że kłamiesz, to koniec interesów.

– Jak wiesz, że mam do ciebie interes?

– Dziecko, by się domyśliło – odrzekł Mark.

– Co chcesz wiedzieć?

– Maczałeś ręce w fałszywym zamachu na Henry?

– Tak.

– Czy ktoś miał zginąć?

– Nie i nikt nie zginął.

– Działałeś wspólnie z Henrym?

– Nie, on myślał, że naprawdę chcę go zabić.

– Co z resztą ludzi, których rzekomo stracił?

– Są w Ameryce Południowej. Henry dowiedział się o tym zaraz po twoim wyjeździe do Australii. Dostałem wyraźne polecenia od naszego szefa, aby nie informować Henrego wcześniej.

– Kto zabił człowieka w Perth?

Nastąpiła cisza.

– Nie wiem – rzekł Leon, po chwili.

– Henry?

– Nie myślę.

– Wasz boss z Singapuru?

– Nie wiem. Po co miałby to robić, on jest wielki.

Dreszcz przeszedł po twarzy Leona.

– Widziałeś go?

– Tak, mówił, że ma na imię John, ale pewnie tak nie jest. Przystojny, ma czarne włosy i coś w spojrzeniu…

– Zajmujesz się narkotykami i seksem?

– Bardziej tym drugim, chociaż nie kontroluję, czym czasami zajmują się moi ludzie. Ja, głównie sprzedaję i kupuję.

Mark uśmiechnął się.

– Niedługo kończę. Czym zajmuje się Henry?

– Głównie nieruchomości.

– Ostatnie pytanie. Linda?

Mark był bystry, a Leon sprytny. Mark dostrzegł coś w wyrazie twarzy Rosjanina.

– Bardzo piękna, ale nie to chciałeś wiedzieć – rzucił Leon.

Leon nie skończył i wyraźnie szukał odpowiednich słów.

– Linda jest prawą ręką Henrego i jego kochaną. Piękna, jak mówiłem. Jest niezwykle bystra i inteligentna. Kocha go, ale… również nienawidzi. Za coś, o czym nie wiem. Rozumiesz? Henry pewnie wie za co, ale nie może nic na to zrobić. Jest groźna, uważaj.

Mark zbagatelizował to ostrzeżenie. Wiedział, że nic mu nie może zaszkodzić, przynajmniej tak sądził po wybuchu bomby przed bankiem. Miał pewność, że Leon tego nie wie, że coś go chroni. Wiedział to w tym momencie, oczywiście jako… Marr.

Leon faktycznie nie wiedział, ale miał coś innego na myśli.

– Dobra, czego chcesz? – zapytał Mark.

Widocznie odpowiedzi Leona zadowoliły go.

– Tego, co i Henry, miecza.

– Och, miecza!? – zdziwił się Mark.

– Mamy grać fair – rzekł Leon.– Ja mówię prawdę, a ty?

– Dobrze, przepraszam – rzekł Mark. – Co wiesz o mieczu?

– Chcę go, jest podobno magiczny, tak mówił John.

– Czy John, nie kazał go znaleźć dla siebie?

– Tak, ale ja go chcę dla siebie – odpowiedział zdecydowanie Leon.

– Ryzykujesz.

– Ryzykuję! – zaśmiał się Leon. – Ryzykuję każdego dnia – odrzekł spokojnie. – Czasami chciałbym to zostawić i łowić ryby, ale to funkcja dożywotnia jak papieża.

Mark zaczął się śmiać.

– Dobre porównanie – dodał, nie przestając się śmiać. – Po co mi dwa miliony? – zapytał po chwili.

– Miecz jest gdzieś w Wielkiej Rafie, tak mówi John. To wielka wyprawa, bardzo kosztowna. John nie chce sam oficjalnie szukać. Nie chce również, by to robił Henry lub ja. Widocznie ma swoje powody.

– Henry jeszcze nic nie wspomniał mi o mieczu.

– Zrobi to. Może myśli, że ty mu nie ufasz, po tym zamachu w Perth.

– Dokładnie. Więc ty chcesz miecz, Henry i John. Co będzie jak go znajdę i wezmę dla siebie?

– Po co ci miecz? Jesteś młody, masz żonę i córkę. Ja mam wszystko i mnóstwo stresu. Stać mnie na to, by ci dać te pieniądze. Obiecaj mi, że nie dasz go ani Johnowi, ani Henremu, dobrze?

– Zrobię, co będzie w mojej mocy – rzekł szczerze Mark.

Leon dał mu teczkę.

– Tu są wszystkie namiary.

Podał mu rękę.

– Do zobaczenia Mark, ufam ci. Zainwestowałem te pieniądze, jak ci się nie uda, moja strata.

Odszedł. Dwóch jego ludzi z obstawy wstało również i cała trójka opuściła restaurację. Mark wyjął cell i zadzwonił od Henrego.

– Tak, Mark? – rzekł Henry.

– Wygląda na to, że ci wierzę. Czego chcesz?

– Linda jest w Singapurze, znajdzie cię i wyjaśni wszystko. Ja jestem zajęty w San Francisco, do usłyszenia.

Mark dopił kawę, dał kelnerowi napiwek za solidny obiad. Zadzwonił do Sary.

– Gdzie jesteście?

– W hotelowym pasażu, czekamy na ciebie.

– Mam jeszcze jedno ważne spotkanie, życzę wam dobrego czasu.

Miał drugą linię.

– Tu Linda, rozmawiałam z Henrym, gdzie jesteś?

Mark podał nazwę restauracji.

– To znaczy, że jadłeś?

– Nie, tylko piłem kawę.

– To może zjemy razem?

Podała nazwę hotelu i pokoju.

– Sama coś przygotuję. Ostatnio ci smakowało, prawda?

– Tak, było smaczne.

– OK, to czekam – rzekła uprzejmie, ale zimno.

Zajęło mu pół godziny, by dojechać do hotelu, gdzie mieszkała.

Perła Azji, jaką stworzył Dragonn Kerr miała wspaniałe drogi, świetny system komunikacji. Jednak Mark nie był zainteresowany Marina Bay, Sands Skypark ani mostem Helix. Przyjechał tu, by otrzymać odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Apartament Lindy znajdował się na piętnastym piętrze. Hotel, w którym mieszkała, miał podobną, lub wyższą klasę niż, w którym przebywał z rodziną. Powiadomił recepcję, że zamierza kogoś odwiedzić. Pojechał windą. Linda otworzyła drzwi.

– Miło cię widzieć.

Wyglądała świetnie. Miała na sobie długą kreację z jedwabiu w delikatnym, jasnozielonym kolorze. Jej rozpuszczone, długie, czarne włosy spadały na odkryte ramiona. Na jej szyi wisiał złoty łańcuszek ze średniej wielkości diamentem, pewnie trzech karatów.

– Obiad prawie gotowy.

Głos miała nieco cieplejszy niż przez telefon.

– Tu jest wszystko, co mam dla ciebie od Henrego. Zanim będzie obiad, powinieneś się już zdążyć, zapoznać. Mówił, że nie powinieneś mieć pytań. Jest tam osobisty list od niego, który ma ci pomóc.

Linda zniknęła w kuchni. Mark zaczął przeglądać papiery. Tak jak mówił Leon, Henry chciał miecz.

– To sprytny lis, powiedział im tylko o jednym, czyżby miał drugi – powiedział do siebie Mark.

Oczywiście myślał o Dragonnie Keer.

Przyszła mu od razu myśl. ,,Po co mu miecze, to nam mogą się przydać. Należę do nas, tam są nasze dusze”.

Mark nie zdawał sobie sprawy, że myśli jak Marr.

Miłe zapachy docierały z kuchni. Linda weszła z tacą. Usiedli do stołu, Mark odsunął jej krzesło, a Linda odwzajemniła mu ten gest dobrego wychowania, miłym uśmiechem. Jedli bez słów. Mężczyzna kilka razy spojrzał na brunetkę. Pomyślał o Sarze i córce. Wiedział, że załatwił, co trzeba i zaraz po obiedzie musi uciekać. Musiał przyznać, że prawa ręka Henrego dobrze gotuje, tak uczciwie, gdyby mu przyszło oceniać, tylko nieco inaczej i wcale nie gorzej od Sary. Linda chyba wyczuła jego myśli, może jednak powiedziała to zupełnie naturalnie.

– Smakowało ci?– zapytała miło, kiedy skończyli. Jej głos był pozbawiony zimna, a nawet ciepły, z miejsca to odczuł.

– Tak, bardzo. Dziękuję. To ja już chyba pójdę – rzekł Mark i wstał.

Wyciągnął rękę na pożegnanie.

– Myślałam, że jeszcze zjesz deser.

Pomyślał tylko, że dziwnie wygląda, bo wcześniej jej twarz pozostawała bez zarzutu. Przymknęła lekko oczy i… osunęła się na dywan. ,,No, ładna historia” – pomyślał Mark.

Podszedł do niej, nie oddychała. Co gorsza, nie czuł również pulsu. Musiał działać szybko. Położył ją na łóżko. Zaczął reanimację. Po wdmuchnięciu jej paru oddechów zaczął czuć tętno. Otworzyła oczy. Mark pomyślał przez sekundę, że tylko jedna kobieta, jaką zna, jest od niej nieco piękniejsza. Znowu myślał bezwiednie jak Marr i oczywiście miał na myśli Seen. Powrócił jednak szybko w swojej świadomości do percepcji Marka Ferbisona. Niby miał paszport na nazwisko Toma Lorenzo, ale nigdy nie zapomniał, jak się nazywa. ,,Sara jest też bardzo piękna i właściwie trudno określić, która z nich jest ładniejsza”. Zupełnie zapomniał, że ułamek chwili wcześniej myślał jak Marr i porównał urodę Lindy do Seen. Mark raczej nie przypominał sobie, by zwracał uwagę na kobiety. Co do Lindy, odniósł wrażenie, że jest ładną kobietą, zaraz jak ją zobaczył u Henrego, lecz wówczas była inaczej ubrana. Ta kreacja z jedwabiu z pewnością dodawała jej uroku.

– Uratowałeś Henrego, a teraz mnie – rzekła cicho.

Wstała. Mark nie uważał, że zrobił coś specjalnego. Każdy pewnie by postąpił identycznie na jego miejscu.

– Nie mam miliona, aby ci się odwdzięczyć.

Zupełnie nie rozumiał, czemu to mówi. Nie odczuł tego jako nietakt, ale chciał dać jej odczuć, że w żaden sposób nie powinna się czuć zobowiązana.

– Nie musisz mi się…

Nie dokończył. Linda szarpnęła ramiączko i jej piękna kreacja spłynęła na dywan. Mark stał zaskoczony. Ujrzał piękne, smukłe ciało. Bez skazy. Dostrzegł jeszcze lekko rozchylone, wilgotne usta. Patrzyła mu prosto w oczy. Nie zdołał nawet pomyśleć, czy to zaplanowała. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że odczuł już coś w San Francisco.

Linda wykorzystała jego zaskoczenie i zanim się spostrzegł, jej usta znalazły się na jego. Poczuł wilgoć jej warg i wysunięty język, lecz zdołał to przerwać, zanim dotknęła jego. Z największą trudnością oderwał usta od jej ust.

– Lindo, co robisz? Być może nie bardzo doszłaś jeszcze do siebie, po omdleniu.

Patrzył w jej ładne oczy, a te świeciły blaskiem. Wyczuł, że to nie efekt omdlenia. Ona z pewnością była podniecona i zdziwił się, jak mogło się to stać, tak szybko. Brunetka nie poczuła się odtrącona i nadal chciała, chyba być z nim blisko.

– Jesteś piękny, silny. Pragnę cię od chwili, kiedy cię ujrzałam. Nie robisz nic, ale masz coś w sobie, czemu nie potrafię się oprzeć.

Całowała jego tors i sięgała dłonią niżej. Mark jeszcze nie opanował sytuacji, a jak na złość „zapomniał” na chwilę, że kocha Sarę. Szczerze, nie potrafił jej odepchnąć, co zresztą nie leżało chyba w jego naturze. Próbował tylko negocjować.

– Przecież kochasz Henrego.

Nie odczekała nawet chwili i odrzekła zdecydowanie.

– Również go nienawidzę.

Powiedziała to, lecz ani na chwilę nie zaprzestawała pieszczot dłońmi. Mark miękł w jednym miejscu, właściwie na całym ciele, a tylko w jednym twardniał. Szczególnie że jej usta coraz bardziej zbliżały się w tamtym kierunku. Szukał rozwiązania tej niezręcznej chwili. Czuł, że za chwilkę będzie jeszcze trudniej jej odmówić, bo już rozpięła mu spodnie i patrzyła wyraźnie zadowolona z odkrycia. Mark czuł się nieco bezrady wobec zaistniałej sytuacji, ponieważ Linda ujęła jego gotową intymność i już zbliżyła głowę tak blisko, że domyślał się, co zaraz nastąpi. Kiedy sądził, że stanie się nieuniknione, przyszła mu genialna myśl.

– Dlaczego zabiłaś tego człowieka w Perth?

Bingo!

Gorące zapędy Lindy zgasły równie szybko, jak się rozpaliły…

Była wstrząśnięta tym, co powiedział, a może jeszcze czymś. Podniosła się z klęczek i zapomniała, że jest naga. Może nie miało to dla niej znaczenia. Stał przed nim, ale od razu zrozumiał, że już odgonił tym trafnym stwierdzeniem jej ochotę na zbliżenie. Dostrzegł, że ładne, czarne brwi zbiegły się nad noskiem, a oczy emanowały złością.

– Ten głupiec mnie oszukał, mieliśmy jechać razem, a on wziął pieniądze i zaplanował zwiać. Chciał mnie wystawić, jak jakąś głupią dziwkę.

Jej złość wcale nie zmalała. Podeszła do biurka, otworzyła szufladę i wyjęła pistolet z krótkim tłumikiem. Mark zachował zimną krew. Zupełnie się nie bał, szczerze mówiąc, bardziej przeszkadzała mu jej nagość.

– Najpierw chciałaś się ze mną kochać, a jak nic z tego nie wyszło, chcesz mnie zabić?

Powiedział tak, ponieważ uspokojona już nieco Linda mierzyła prosto w jego nagą pierś, co prawda miał koszulę, ale rozpiętą i rozchyloną. Ona patrzyła na niego z … miłością, jednak doskonale wymierzony pistolet, nawet nie drgnął w jej dłoni. Mark musiał przyznać, że była naprawdę piękna, szczególnie w tym ujęciu.

Już złość jej przeszła i oddychała spokojnie. Z pewnością nie przeszkadzało jej, że jest bez niczego. Niezmiennie patrzyła na niego wzrokiem pełnym uczucia i niestety nadal z pragnieniem. Cóż, Mark wyglądał komicznie. Rozpięta koszula, spodnie i dumnie patrzący w sufit spory organ, dlatego pewnie, nieświadomy rzecz jasna mężczyzna, ujrzał w jej oczach poza miłością i podnieceniem, odrobinkę rozbawienia.

– Znam się na pewnych reakcjach. Ty się w ogóle nie boisz.

Na szczęście nie wspomniała niczego więcej.

Mark uporała się w miarę z widokiem jej gołego ciała i mógł odpowiedzieć szczerze. Pomyślał, że w związku z zaistniałą sytuacją może się z nią podzielić prawdą.

– Masz rację. Jest tak teraz dlatego, że mnie nie można zabić. Przynajmniej nie jest to łatwo zrobić, tak mi się wydaje.

– Aha – powiedziała tylko. – Ale mylisz się, ja nie chciałam cię zabić.

Mark miał nadludzkie własności, ale ustępował daleko lordowi Marr. Mark mógł wyprzedzić spadający metal z dźwigu, ale nie mógłby wyprzedzić kuli. Marr mógł. Kiedy powiedziała „zabić”, błyskawicznie odkręciła pistolet w kierunku swojej pięknej głowy i natychmiast nacisnęła spust.

Dźwięk rozchodzi się w powietrzu z prędkością jednej trzeciej kilometra na sekundę, a kula wylatuje z lufy pięć razy szybciej. Mark znalazł się przy niej na czas. Rozległ się stłumiony dźwięk wystrzału. Poczuł ucisk sprężonego powietrza na dłoni, która znalazła się między lufą a jej skronią. Nie zastanawiał się nad prawami fizyki, bo to mu zostało niejako objawione w mniej niż ułamku chwili. Ciśnienie gazów najpierw wypchnęło kule, z ogromną siłą. Reszta zgromadzonych gazów z tej krótkiej odległości z pewnością by ją zabiła, a normalnej osobie rozerwałaby dłoń. Przypomniał sobie słowa Juli. Faktycznie nie był zupełnie normalny. Jeszcze podczas wybuchu jeepa o tym nie pomyślał, lecz teraz tak. Stali tak minutę. Nie wiedział, co odczuwa Linda. Ona piękna i naga z dymiącym pistoletem. Stał bardzo blisko jej ciała. Czuł jej chłodne i jędrne piersi na nagim torsie. Próbował nie myśleć o tym, że jego wciąż twardy organ opiera się tylko nieco powyżej, częściowo wygolonego łona. Usłyszał jej głos.

– Gdzie kula, nie mogłam chybić?

Mark powoli otworzył dłoń. Linda zobaczyła kulę, która miała znaleźć się zupełnie w innym miejscu.

Czasami ludzkie reakcje są dziwne, a czasem bardzo właściwe. Linda zapytała bardzo naturalnie.

– Kim jesteś, Mark?

– To długa historia.

Linda ciągle naga, przytulona do niego, rzuciła pistolet na dywan i objęła go rekami za kark. Jej wzrok emanował i miłością i nie mniejszym niż poprzednio pragnieniem połączenia. Patrzyła z bliska swoimi ogromnymi oczami.

– Jestem taka nieszczęśliwa. Miałam piętnaście lat, byłam na ulicy. Długa historia. Uciekłam z domu z powodu rodziców. Nie chciałam robić tych rzeczy ani nie dotknęłam narkotyków. Znalazł mnie głodną i załamaną. Powinnam być wdzięczna i tak czułam. On był pierwszym, ale ja nie byłam gotowa. Zrobił to, mimo że nie chciałam. Dopiero wchodził na pierwsze szczeble drabiny gangsterskiej. Zaczął się mną opiekować. Jestem z nim. Nie jest zły, ale nie mogę mu tego zapomnieć, że mnie wziął bez mojej zgody. Pokochaj mnie, ten jeden raz – poprosiła.

Nie zastanawiał się ani chwili, ujął jej głowę w dłonie i pocałował ją bardzo delikatnie w usta. Ten pocałunek nie miał nic wspólnego z erotycznym pożądaniem. To była czysta miłość. Marr zobaczył jej duszę. Jasną chmurkę z ciemną plamą w środku. Patrzył. Ciemna plama zaczęła

topnieć, po chwili znikła. Stał się na powrót Markiem Ferbisonem.

– Spróbuj mu wybaczyć. Powiedziałaś, że nie jest zły. Nienawiść to zła rzecz. Spala od środka.

Spojrzał na leżący pistolet.

– Obiecaj, że nigdy już tego nie zrobisz.

Ona nadal patrzyła prosto w oczy. Mark nie wiedział, nic o mocy tego pocałunku, ponieważ to nie on pocałował, tylko Marr. Miłość w jej oczach nawet wzrosła, lecz pożądanie prawie zniknęło całkowicie.

– Uratowałeś mnie dzisiaj dwa razy. Przed twoim przyjściem wzięłam tabletki. To była trucizna… Obliczyłam dobrze czas. Chciałam z tobą zjeść obiad i umrzeć. Przepraszam, nie pomyślałam, że sprawiłabym ci kłopoty. Nie planowałam tego… co wiesz. Nie mogę cię winić za to, ale zaraz, kiedy wróciłam do życia, z miejsca mocno cię zapragnęłam.

– Nie miałaś nic pod spodem…

– To przypadek. Kiedy jestem sama, chodzę czasem nago. Ty… czy ty bałeś się trochę mojej nagości? Chyba nie jestem brzydka?

– Nic o tym nie wiem. Jesteś piękna, jeżeli chcesz wiedzieć, moje zdanie. Już jest dobrze, prawda?

– Och, nawet nie wiesz jak! Twój pocałunek był większy niż cały seks razem. W całym moim życiu. Nie rozumiem jak to możliwe. To była sama czysta miłość. Naprawdę nie rozumiem…

Mark milczał chwilę.

– Muszę już iść, naprawdę.

Zapiał koszulę i spodnie.

– Żegnaj Lindo, obiecujesz?

– Tak – usłyszał jej głos, kiedy mijał drzwi.

W jakiś sposób wiedział, że dotrzyma obietnicy. Musiał jednak ochłonąć i dlatego nie dojechał zamówiona taksówką do hotelu, tylko szedł około kwadransa piechotą.

Sara i Julia siedziały w pokoju.

– Nie chciałyśmy się ruszać bez ciebie – rzekła Sara i pocałowała go namiętnie.

Na szczęście, szósty kobiecy zmysł u niej spał. Mark zaczął zastanawiać się, czy zrobił coś złego. I znowu Julia mu pomogła. Właściwie nie Julia, tylko Seen. Nachylił się, by przytulić Julię. Przytuliła go i pocałowała delikatnie w usta. Całowała go w usta bardzo rzadko. I robiła to oczywiście bardzo delikatnie. Dla ścisłości pocałowała go Julia.

– Uratowałeś czyjeś ciało, a potem duszę. Zrobiłeś dobrą rzecz. To Linda, prawda? – to już powiedziała, jako Seen.

– Tak, jak to wiesz?

– Wiem.

Nagle sobie przypomniał. Wiedział, że ta drobna istota jest jego córką, ale i kimś innym.

– Kim jesteś teraz? – zapytał nagle.

Julia spojrzała na niego smutno.

– Szkoda, że tak mało rozumiesz i prawie nic nie widzisz, lordzie Marr.

Tym razem Sara chyba nie wytrzymała. I co dziwne nie miała pretensji do męża, tylko do córki. Wyraźnie usłyszeli niezadowolenie w jej głosie. I pewnie miała całkowicie rację.

– Hej, mam pytanie – zapytała – Dlaczego nazywasz tatę, lord Marr, a to już słyszałam kilka razy?

– Bo to jest lord Marr, ale ty widzisz jeszcze mniej i rozumiesz… prawie nic.

Dziewczynka poszła do drugiego pokoju, zatrzaskując drzwi. Sara spojrzała na Marka.

– I nic jej nie powiesz? Najpierw pocałowała twoje usta, a potem coś szepnęła ci do ucha. Następnie powiedziała, że nic nie rozumiesz. Potem, że ja jestem ślepa i kompletnie głupia.

Mark stał bezradny. Potrafił złapać kulę wystrzeloną z pistoletu, ale nie umiał znaleźć odpowiedzi na logiczne zarzuty.

– Nic jej nie powiesz? – zapytała powtórnie.

Mark wiedział, że Sara nic nie wie teraz o Seen i Marr, więc tłumaczenie jej tego nie miałoby sensu.

– Dobrze, porozmawiam z nią, tylko się nie denerwuj. Kocham cię, Saro.

Pocałował ją mocno. Wszedł do drugiego pokoju.

– Co robisz, Julio?

– Ja tak muszę.

Julia płakała. A Mark miał słabość do łez, szczególnie łez Julii.

– No już dobrze, kochanie. Nie płacz.

Podszedł do niej i objął ją. Ona ciągle płakała.

– Czego nie widzę?

– Że jestem Seen!

– To wiem, jesteś w jakiś sposób, Seen. Kiedy Seen miała trochę więcej niż jedenaście lat.

– Nie, Lordzie Marr. Dlaczego mówisz w trzeciej osobie? To ja! Mam postać księżniczki Seen taką samą jak wówczas, kiedy obudziliśmy się w grocie. Ja jestem Seen, twoja żona i kochanka. Ty, mama czy lepiej On– thi, wszyscy ludzie widzą mnie jako małą Julię. I ja jeszcze kilka dni temu tak widziałam, ale to złudzenie. Przyznasz, że widzisz mnie czasem jako dorosłą Seen, prawda?

– Tak to prawda, ale to jest miraż.

– Mylisz się, wtedy widzisz prawdę. Ja wiem, że trudno ci w to uwierzyć. Tylko dwoje ludzi na Ziemi widzi mnie w prawdziwej postaci.

– Kto?

– Ja i…

– I kto jeszcze? – zapytał zniecierpliwiony.

– Nawet tego nie wiesz?

– Dragonn Kerr? – zapytał niepewnie.

– Oczywiście, że tak.

– Kiedy ten koszmar się skończy? – zapytał zrezygnowany.

– Nie mogę ci powiedzieć teraz, jeszcze nie jesteś gotowy.

Przestała płakać. Mark poczuł się silniej. Oczywiście stał sie na powrót Markiem, jej ojcem. Przyszło mu coś na myśl i sądził, że tym, co powie, wykaże jej, że się myli.

– Dobrze, księżniczko Seen. Przypuśćmy, że jesteś Seen. W takim razie czemu nie czujesz zazdrości, że kocham Sarę, całuję ją i śpimy razem? – Nie jestem zazdrosna, że całowałeś Lindę, bo zrobiłeś to z miłości.

– Wiesz i to!

– Wiem wszystko, co było przedtem.

– Miałaś wizję?

– Nie, to przyszło jako pewność, nie potrafię tego wytłumaczyć. Przyjdzie dzień, że ty zobaczysz, jak jest naprawdę. W tym dniu zobaczysz i zrozumiesz. On– thi i Dragonn Kerr, również zobaczą to i zrozumieją. I nie pytaj, jak wiem, bo nie mam na to racjonalnego wytłumaczenia.

– Co to będzie za dzień?

– Każdy z naszej czwórki otrzymał nieśmiertelność. Niedawno zrozumiałam i uwierzyłam, że nie tylko Dragonn Keer się nie zmienia. Ani ty, ani ja, ani On– thi. My jesteśmy w tej samej postaci. Czy pamiętasz Sarę inaczej niż teraz, znasz ja prawie trzynaście lat? Czy zmieniła się chociaż troszkę?

– Nie, ale pamiętam siebie, kiedy rosłem.

– Czy kiedykolwiek się zraniłeś?

– Nie – odrzekł Mark, po chwili zastanowienia.

– A czy pamiętasz mamę, że się skaleczyła?

Mark znowu się zastanawiał dobrą chwilę.

– Na pewno, chociaż raz… Nie, nie przypominam sobie.

– Pamiętasz, że uświadomiłeś sobie, iż mam pieprzyki jak Seen?

– Tak, ale Seen się urodziła z nimi. Przy okazji, powiedziałaś córciu w samolocie, że nie wiem jak wyglądała Seen, kiedy miała niespełna dwanaście lat, jak ty teraz. Mówiłaś również i to przed chwilą, że ty i Seen macie to samo ciało. Przecież wiem, jak wyglądasz, widzę cię codziennie.

– O tak?

Spojrzała na drzwi.

– Zamknij drzwi na klucz.

Mark bezszelestnie zamknął drzwi. Sam nie rozumiał, czemu zrobił to. Nawet nie pomyślał, że córka wydała mu polecenie, chociaż w łagodny sposób.

– Mam nadzieję, że… Julia, co ty!

Za późno. Zdjęła koszulkę. Zdjęła wszystko.

– Robię to, co muszę. To ma ci pomóc. I tak nie widzisz wszystkiego.

Za jej plecami dostrzegł kominek.

– Co ty mówisz, widzę, że jesteś goła!

– Czy mam coś na sobie?

Mark był zbyt zaszokowany, by dyskutować o tym, co za dziwne pytanie mu zadała.

– Nic, zupełnie nic.

– Nie widzisz tu nic? – pokazała na biodra, a dokładnie wskazała palcem łono.

Widział ją nago. To nie była jeszcze kobieta, ale z pewnością nie była już dzieckiem. Normalnie by się wycofał, ale teraz trwał jak zamurowany. A jakby było mało, że stała przed nim nago, prosiła go, by patrzył tam, gdzie najbardziej nie chciał.

– Nie masz nic tam – rzekł cicho.

Cały drżał. Mark bał się. Nawet w tej trudnej sytuacji próbował zebrać myśli. Czego się bał? Julia nie była w pełni rozwinięta, ale miała już włoski na łonie. To, że zobaczył ją nago, stawiało go w bardzo niezręcznej i niekomfortowej sytuacji. Ale on wyraźnie bał się jej nagości. Mimo że wspominała mu poprzednio, że go pragnie i że jest Seen, to nie miało znaczenia. Dla niego była córką i jako takiej nigdy by nie tknął, w sensie fizycznym. Nie miał również najmniejszych odczuć, jakie odczuwał w hotelu z Lindą. Wiedział, że tego się nie boi. Dlaczego więc bał się jej nagości, nie pojmował.

– Mówiłam, że jeszcze nie czas. Ale to widzisz.

Jeden palec wskazał obojczyk, drugi wewnętrzną część uda, blisko łona. Mark nie chciał patrzeć, ale coś otworzyło się w nim i zobaczył. W miejscach, gdzie Julia pokazywała palcami, dostrzegł jaśniejsze miejsca. Bez wątpienia miejsca te przypominały blizny.

– Mała Seen tego nie miała, prawda? Senn została zraniona strzałami, kiedy ją uratowałeś.

Miała wtedy dwadzieścia pięć lat, ale dobrze, że chociaż to widzisz. To jest mój dar dla ciebie. Wiele mnie to kosztowało, chyba pojmujesz, co mam na myśli. Moje wewnętrzne ,,Ja” cały czas powtarza mi, że jestem Julią, a jako taka nigdy bym się przed tobą nie rozebrała. Widocznie moc tego, co się dzieje, traci siłę nad moim ciałem i duszą. Ja wiem, że jestem Seen. Tylko Seen.

Ubrała się szybko.

– Jak to możliwe, że tego nie widziałem przedtem, tych blizn?

– Nie mogę ci tego powiedzieć, bo nie wiem.

Julia uśmiechnęła się subtelnie.

– Powiem ci, co mogę powiedzieć. To się skończy, kiedy każde z naszej czwórki stanie twarzą w twarz z tym, czego się najbardziej obawia.

– Ja prawie pokonałam to u siebie. Mimo to wiem, że nie będzie łatwo.

Julia albo lepiej Seen nie wiedziała, że się myli. Nie zdawała sobie sprawy, że Mark nie może czegoś zobaczyć nie tylko z powodu, że nie jest gotowy. Nie mógłby i tak, ponieważ ona nie była gotowa. Nawet jako Seen tego nie wiedziała… Ona czuła, że jest blisko rozwiązania. Nie wiedziała, że jest bardzo daleko.

– Dane mi jest wiedzieć, czego obawia się Dragonn. Niestety nie wiem jeszcze, czego boi się Sara lub lepiej On– thi. I oczywiście wiem, czego ty się obawiasz. To wiedziałam pierwsze.

Mark dokładnie wiedział, co to jest, nie wiedział tylko, czemu się boi. Natomiast Seen znowu była w błędzie, a Mark i nawet jako Marr nie wiedział wszystkiego.

– Nie ma innej możliwości? – zapytał nieco zrezygnowany.

– To jest cena za nieśmiertelność – rzekła z przekonaniem.

200
bd/10
Podziel się ze znajomymi

Jak Ci się podobało?

Średnia: 0/10 (0 głosy oddane)

Teksty o podobnej tematyce:

pokątne opowiadania erotyczne
Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.

Pliki cookies i polityka prywatności

Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies.
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowej lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych i w celach analitycznych.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz w regulaminie serwisu.