Sztorm serca (II)
4 października 2025
Sztorm serca
1 godz 6 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Siedem lat później.
Sporo się zmieniło w życiu dziewczyn. Z podlotków stały się kobietami. Obie mierzyły pięć stóp i dziesięć cali i ważyły też podobnie, prawie sto czterdzieści siedem funtów, więc nie były drobiażdżkami. Od dwunastego roku życia jeździły ze Scottem do Meksyku, by praktykować skoki ze spadochronu, bo w ich kraju musiałby czekać do pełnoletności. Oczywiście po czterech tuzinach skoków, zaczęły otwieranie czaszy jak najpóźniej. Rok temu nagrały filmik na YouTube, zdobył trzysta tysięcy wyświetleń. Ich zdolności w sztukach walki wzrosły ogromnie. Rzucały shuriken i nożami, strzelały z łuku. Scott nauczy je rozkładać pistolet i potem prześcigały się w jak najszybszym rozkładaniu krótkiej broni palnej z zamkniętymi oczami. Zrobiły prawo jazdy i poprosiły rodziców, aby kupli motory. Miały do wyboru Ducati lub Augusta oraz Suzuki Hayabusa Ostatecznie Wiatr dostała model Augusta MV F4R 312, a Fala otrzymała Suzuki Hayabusa 1300R. Wiatr jeździła Augusą tylko tydzień. Kiedy brunetka dowiedziała się o cenie włoskiego modelu, zrobiła Jacksonowi małą awanturę, bo rzadki model kosztował ponad sto dwadzieścia tysięcy dolarów.
– Dlaczego kupiliście mi tak drogi motor, na których nie stać rodziców Fali? Ile razy mam wam powtarzać, że jeśli coś kupicie, to muszę mieć pewność, że Fala też to może mieć, bez specjalnych wyrzeczeń. Proszę oddać. I niezbyt zadowolony ojciec sprzedał i kupił taki sam model, jakim jeździła przyjaciółka. Fala miała zielony, a Wiatr błękitny. W wakacje pojechały razem, wypróbować stalowe rumaki.
– Tylko uważajcie – prosili rodzice.
Nie było na nie siły. Wyglądało, że nie mogą żyć bez ryzyka. Wybierały miejsca bez radarów, patroli, ale i tak miały szczęście. Czy rodzice nie obawiali się o nie? Oczywiście. Dziewczyny uczyły się samoobrony. Aikido i izraelski system obronny ,,Krav maga”. Spokojniejsza była Fala do momentu, kiedy ktoś nie przegiął. Wówczas tylko Wiatr mogła ją uspokoić.
Pojechały w wakacje do stanu Utah, żeby odwiedzić okolicę Słonego jeziora. Oczywiście to miejsce jest najbardziej znane z siedziby Mormonów. W pierwszej chwili rodzice się wystraszyli, że coś nowego opanowało ich córki.
– Jesteście zainteresowane religią?– zapytał Scott.
– Czemu, tato? – zapytała Fala.
– Jest tam wielu Mormonów.
– Tak, wiemy. Zwiedzamy nasz wielki kraj. W następne lato jedziemy do Wielkiego Kanionu Kolorado.
– Och, słyszałem, że mamy wszyscy razem jechać do Tajlandii. W Koh Samui.
– Pomyślimy o tym, tato.
Spakowane i ubrane w motocyklowe stroje, pojechały. Miały do przejechania trochę ponad tysiąc kilometrów. Zamierzały pokonać tę trasę w dwa dni. Poza miłością do ryzyka wszystko inne leżało w normie. Nie paliły, nie piły. Żadna z nich nie znosiła makijażu, tatuaży czy dekoracji ciała. Fala nadal kochała sukienki, a Wiatr ich nie znosiła. Uczyły się dobrze. Kiedy pytali je o przyszłość, zgodnie odpowiadały, że jest dzisiaj.
Jeszcze jedna sprawa spędzała sen z oczu obu rodzicom. Nie miały żadnych większych kontaktów z chłopcami. Nigdy nie szły na zabawy, party czy inne spotkania. Tracy bardziej zajęła się tą sprawą i stwierdziła, że z pewnością dziewczyny też je nie interesują. One oczywiście zdawały sobie ze wszystkiego sprawę, że to niepokoi rodziców.
Jechały z dozwoloną prędkością. Po siedmiu godzinach zjechały z autostrady numer 15 i skręciły w pobliżu Cove fort w drogę numer 70, aby zatrzymać się w parku narodowym Fishlake. Była to oaza świeżej wody z gór. Miały możliwość wspinać się po górach albo po prostu pochodzić. Zaparkowały w środku bezludnej okolicy z dala od szlaków. Jadły wcześniej, więc zabrały tylko wodę, chociaż niedaleko płynął strumień.
– Pięknie tu, nie uważasz? – zapytała Fala.
– Będziemy włazić na skały? – pominęła jej pytanie, Wiatr.
– Chciałabym tu pobyć do rana.
– Jasne, zgoda, jest super.
Rozbiły namiot, położyły koc obok i patrzyły na niebo.
– Wiesz, że Tracy sprawdzała, czy nie jesteśmy zwolenniczkami kobiet? – odezwała się Wiatr.
– Tak. Mamy szesnaście lat i nie mamy chłopaków, więc jesteśmy lesby.
– Oni poznali się w tym wieku?
– Tak, słyszałam. Scott chodził pół roku z Tracy, a Jackson z twoją mamą.
Milczały.
– Lubisz chłopaków? – zapytała Fala.
– Nie mam nic do nich. Paru pobiłyśmy, tylko to.
– Ale może nie wszyscy są tacy – Fala chyba chciała wiedzieć więcej, co myśli o tym Smołka.
– Szukaj, jeśli chcesz. Mnie się podoba jeden, ale jest zajęty.
– A więc jednak – powiedziała smutno blondynka.
Wiatr wyczuła powód smutku. Przekręciła się na bok i spojrzała na Falę.
– Głuptas, nikt nie zajmie twojego miejsca w moim sercu.
– Chcesz powiedzieć, że mnie kochasz? – ucieszyła się Fala.
– Jesteś nienormalna? Pewnie, że cię kocham jak długo pamiętam.
– Kręcę cię?
– Snopku, coś z tobą nie tak.
– Czemu, ja czasem myślę o tobie w ten sposób.
– Och, a więc jednak. Śpię dzisiaj na zewnątrz – roześmiała się Wiatr.
Fala patrzyła na nią uważnie.
– Naprawdę na ciebie nie działam?
– Głupia blondynka – odrzekła zła.
Fala poczuła łzy w oczach i odwrócił się na bok.
– Nie mazgaj się.
– Wcale nie płaczę.
Wiatr przekręciła ją ostro na plecy i pocałowała namiętnie w usta. Fala otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
– Co robisz?
– Nie zadawaj głupich pytań. Pocałowałam cię. Jak bardzo chcesz, jestem twoja. Chcesz zniszczyć coś pięknego, proszę bardzo.
– Ja tylko zapytałam, czuje to samo. Jesteś dla mnie wszystkim. Nie potrzebuję nikogo, tylko ciebie. Brałam to jednak pod uwagę, gdybyś chciała.
– To jesteś totalny głuptas. Ja odczuwam dokładnie to samo. Wcale mi to niepotrzebne, ale dla ciebie zrobiłabym wszystko. Myślałam, że wiesz.
Fala patrzyła na nią i pocałowała ją delikatnie w usta.
– Czuję się z tobą szczęśliwa. Nie potrafię tego określić. Nie chcę nikogo, bo mam ciebie, ale jakbyś zdecydowała się z kimś być, to nie byłabym nieszczęśliwą.
– Odczuwam dokładnie to samo. Wiesz, że czuje to od czwartego roku życia? Troszkę się martwiłam wtedy pod tym wielkim świerkiem. Prosiłam tego u góry, żebyś nie spadła.
– Wierzysz, że jest tam?
– Wierzę, że jest wszędzie.
– To ciekawe. Nigdy o tym nie myślałam, ale przemyślę.
– Co przemyślisz?
– No, że jest wszędzie.
– Tak jest napisane.
– Gdzie?
– W Biblii.
– Nie jest, pokaż mi.
– Nie mam ze sobą.
– Dziwne, bo ja mam. Może być, ale nie musi. Chodzi o to, że On jest, który nie Jest. Może więcej niż, że jest, który Jest.
– Chyba masz rację – powiedziała Fala, po krótkim namyśle.
– To mogę spać spokojnie w namiocie – uśmiechnęła się Wiatr.
– Po co pytasz, przecież wiesz, ale powiedziałaś, że podoba ci się jeden chłopak.
– Jest zajęty, to też powiedziałam.
– Znaczy, że jakby nie był, byłabyś z nim?
– Nie, głuptasie. Będę z tobą do końca życia. Do chwili jak będziesz tego chcieć.
– Czyli mnie kochasz?
– Pytałaś, sklerozo.
– Pamiętam, powiedziałaś, jak długo pamiętasz, ale nie powiedziałaś co.
– Aha, chyba wiem, o co ci chodzi. – Wiatr wstała i zaczęła zbierać kwiaty z pobliskiej trawy. Po chwili wróciła.
– Takiego wyznania nie można zrobić z pustą ręką. To dla ciebie, umiłowana. Kocham Cię bardzo, więcej, niż swoje życie.
Fala uśmiechnęła się ślicznie.
– Ja ciebie też bardzo kocham. Mogę cię pocałować, bo nic nie mam?
– To rusz dupsko i pozbieraj mi kwiatki. Każda kobieta lubi kwiaty, nie tylko ty.
Fala się uśmiechnęła i wstała. Po chwili wróciła ze sporym bukietem.
– Poświęcimy jedną butelkę, bo szkoda ich, żeby zwiędły.
– Jasne Smołko, nie ma sprawy.
Po chwili kwiatki stały obok, a one leżały, trzymając się za ręce i patrzyły w niebo.
– Smołko?
– Czego, marudo.
– Kto to jest?
– Nie chcesz wiedzieć.
– Powiedz.
– A nie będziesz rozwlekać?
– Obiecuję.
– Głuptas, nie wiesz, w co się pakujesz. To Scott.
Fala poczuła, jakby dostała solidną patelnią w czoło.
– Mój tata?!
– Twój tata. Zgadza się.
– W tym sensie?
– Całkowicie.
– Rety!
– Miałaś nie marudzić.
– Nie marudzę. Chyba od niedawna?
– Mylisz się. Siedem lat. Pamiętasz ten dzień, skok z drzewa, co się stało, kiedy przyszedł?
– Nie.
– A szkoda. Zakochałam się w nim, ale widać udało mi się ukryć, bo nawet ty się nie kapnęłaś.
– Twój też mi się wydaje fajny, ale to co innego.
– Zgadza się, ale wiesz co? Zaczynasz marudzić. On kocha twoją mamę i podoba mu się jeszcze jedna kobieta.
– Ty?
– Jesteś prawdziwą blondynką. Czy on wygląda na zboka?
– Nie, on jest super. Skądże. Kto?
– Po co masz oczy? Tracy.
– Twoja mama?
– Chcesz mnie, Fala? Bo wolę to niż gadanie o tym.
Snopek zerwała się jak oparzona.
– No wiesz, jak możesz?
– Ok, wybacz. To było głupie. Przepraszam.
Fala wróciła na koc.
– Skąd to wiesz, nic nie zauważyłam, poza tobą oczywiście.
– Jesteśmy trochę inne, Snopku.
Wiatr znowu pocałowała ją w usta, a blondynka tylko patrzyła na nią.
– Jesteś cholernie ładna, wiesz.
– Tak brzydka, nie jestem. Zgrabna i niegłupia. Prawda jest taka, że ty we wszystkim jesteś lepsza, tylko w tej sprawie jakoś masz zaległości. Przecież zwykle wszystko łapiesz szybciej.
Fala była czymś zainteresowana.
– Poważnie myślisz, jestem od ciebie ładniejsza?
– Tak, chociaż mi nic nie brakuje. Wiesz co, przestańmy. W końcu się nakręcimy, zrobimy to, a to może wszystko popsuć, co mamy.
– Sądzisz, że seks między nami zniszczyłby naszą przyjaźń i miłość?
– Zmieniłoby się wszystko, a ponieważ tak jest doskonale, to tak. Popsułoby. To, co mamy teraz, jest piękne.
Fala długo patrzyła w twarz brunetki.
– Masz rację. Miłość to bardzo dziwna rzecz. Piękna, ale dziwna. Czemu tam jedziemy?
– Snopku coś z tobą nie tak? Mamy wypróbować fury.
– A jeżeli nas złapią?
– To dziadek będzie zły. Zapłacą dużą kaucję i zabiorą nam nasze stalowe rumaki. Nie mogą nas złapać, bo zabrałam ojcu pistolet, poza tym chcemy wyciągnąć trzy setki.
– Jestem z tobą. – Fala wtuliła się w Wiatr i długo milczała.
Zrobiło się chłodniej, więc weszły do namiotu.
– Czy tu są niedźwiedzie?
– Snopku, kochanie! Pewnie, że są. W każdym większym lesie są. Mam pistolet. Jak sobie nie pójdzie, to ubije misia, ale wolałabym nie.
– Masz pistolet? Nie masz pozwolenia, to nielegalne.
– Czy ty mnie słuchasz? Przecież przed chwilą mówiłam, że zabrałam ojcu Glocka. Zrobiłyśmy już kilka rzeczy nielegalnie. Mamy jechać trzysta kilometrów na godzinę. To też nie jest legalne. Zabrałam ojcu, jeżeli odkryje to się wścieknie. Złamanie federalnego prawa to poważne przestępstwo.
– To podwójnie musimy uważać na gliny, a co do misia tak może nie przyjdzie. W razie czego będziesz mnie bronić, tak?
– Snopku?
– Co?
– Zdejmij wszystko, zrobimy to.
– Nie Smołko, nie teraz! Nie tutaj. – Fala wyraźnie się zawstydziła.
– To się zamknij i przestań marudzić, a jak nie, to ci stłukę dupsko.
– Ok, już się zamykam. O której wstajemy?
– Piąta. Śpij już. Kocham cię.
Fala cmoknęła policzek Smołki i wtuliła się w jej plecy. Miały dwa śpiwory, ale postanowiły spać w jednym. Wiatr odczuwała wielką radość. Czuła się taka szczęśliwa, uwielbiał być blisko Snopka, ale nie w ten specjalny sposób. Mogłaby się z nią kochać, ale czuła, że to by zmieniło lub popsuło ich przyjaźń i miłość.
Wstały parę minut po piątej, obmyły się w strumyku i ruszyły.
W mieście Słonego jeziora wynajęły hotel. Umyły się porządnie pod prysznicem i zjadły dobry obiad.
Podczas dnia sprawdziły odcinek, czy jest bezpieczny, a wieczorem zrealizowały marzenie. Na długości jednej czwartej mili Fala wyprzedziła Wiatr o całą długość motoru. Osiągnęły cel, bo szybkościomierz pokazał trzysta siedem kilometrów na godzinę. Dokonały tego w Toolele County blisko Wendover. Spędziły jeszcze jeden dzień i w okolicy i wróciły do Kalifornii.
Tracy czuła, że nie może poradzić sobie ze zmartwieniem. Ostatnio Jackson wciąż wyjeżdżał, a teraz doszła ta wycieczka dziewczyn. Kiedy dowiedziała się o ich skakaniu z drzewa, siedem lat temu, mało nie zemdlała. Potem wszystkie ich wyczyny bardzo przeżywała.
Miały wrócić za dwa dni. Spodziewała się, chociaż wiadomości. Jackson dzwonił, że wróci również dopiero za dwa dni, a Tracy nie chciała być sama. Rodzice męża pojechali na Alaskę, a jej rodzice zwiedzali Europę. Nie miała wyboru i zadzwoniła do Jane. Ostatnio się nie odwiedzali. Wyczuła, że Jane i Scott przeżywają mały dołek. Wystukała numer. Odebrał Scott.
– Hej. Jest Jane? Takie babskie sprawy.
– Nie ma. Troszkę mieliśmy małą sprzeczkę i postanowiła polecieć na kilka dni do rodziców.
– Dalej mieszkają w Tacoma?
– Tak, ale planują przenieść się do Portland.
– Rozumiem. Fala dzwoniła?
– Nie, a Wiatr?
– Też nie. Nawet nie dostałam SMS–a. Troszkę mam zły czas, ale nie będę przeszkadzać. Daj znać, jak wróci, Jane.
Wyłączyła się. Dopiero po chwili pomyślała, że właściwie mogłaby porozmawiać ze Scottem. Chciała zadzwonić, ale on ją uprzedził.
– Wiesz, co Tracy, może się spotkamy?
– Właśnie miałam zadzwonić. Nie bardzo chce mi się ruszać. Może wpadniesz do mnie. Zrobię coś lekkiego i wypijemy po lampce wina.
– Dobry pomysł. Będę za godzinę.
Rozłączył się. A chciała jeszcze chwile pogadać, ale pomyślała, że porozmawiają, kiedy wpadnie Scott.
Zaczęła przygotowywać jedzenie. Pomyślała o czymś, i to ją z elektryzowało. Przyszła jej głupia myśl, że chciałaby przypomnieć sobie, jak smakują jego usta. Poprawiła sukienkę, zastanowiła się, czy powinna się umalować, a przecież nigdy tego nie robiła.
Przyjechał po pięćdziesięciu minutach. Pocałował policzek i dał tuzin róż.
– Jackson się zapyta skąd.
– Powiesz, że ode mnie. To nie przestępstwo.
– Żartowałam, powoli zaczyna kochać więcej miliony niż mnie.
– Nie przesadzaj. To pewnie mały kryzys, każde małżeństwo to ma.
– Może masz i rację. Siadaj, zaraz podaję. Nastaw coś do słuchania.
Scott poszukał jakiejś miłej muzyki. Usiadł. Tracy podła ziemniaki, łososia i surówkę. Postawiła dobre francuskie wino. Rozmawiali o jego pracy, Jacksona, a potem dzieciach.
– Mogłaby napisać, straciłaby coś?
Scott patrzył na nią.
– Pamiętasz nas. Też nie dawaliśmy znaku. Teraz to się na nas mści.
– Nas. Miło to zabrzmiało.
– Też masz sentyment?
– Jasne.
Tracy przygryzła usta, a Scott to dostrzegł.
– Coś mi chcesz powiedzieć?
– To głupie i nie wiem, co sobie pomyślisz.
– Co mam pomyśleć. Znamy się osiemnaście lat. Mów.
– Jak przygotowywałam obiad, zaraz po twoim telefonie wspomniałam nasze pocałunki. Pomyślałam, jak po tylu latach smakowałyby twoje usta.
Szatyn popatrzył na byłą dziewczynę.
– Szczerość za szczerość. Też coś takiego przyszło mi wczoraj do głowy.
Tracy poczuła dziwne uczucie. Zastanowiła się, czy dobrze się stało, że to powiedziała. W oczach Scotta nie zauważyła niczego nowego. To był wciąż ten sam chłopak.
– Przez jeden pocałunek chyba się nie zawali świat, nie sądzisz? – chyba tego chciał, inaczej by nie pytał.
– Chyba nie. Tylko pytanie, czy ma to być tajemnicą.
– Może lepiej niech to zostanie sekretem – odrzekł.
– Miła muzyka, potańczymy?
– Mam wielką ochotę, Tracy.
Podszedł i wziął jej rękę. Po chwili tańczyli. Najpierw w lekkim oddaleniu, potem się wtuliła w jego ramiona.
– Jest dobry nastrój, żeby spróbować – szepnęła.
Poczuła jego usta. Odebrała to jako uroczy pocałunek.
– Miło, prawda?
– Tak Tracy. Powtórzymy?
– Tak, możemy.
Teraz już wiedziała, że na tym się nie skończy. On wyczuł, że jest podniecona. Zaczęli się całować.
Pocałunek był bardzo namiętny, jednak oboje wiedzieli, że mogą na tym skończyć, tylko że nie chcieli. – I co teraz – zapytała, wpatrując się w jego źrenice.
– To zależy od ciebie, Tracy – odrzekł przygotowany na każdą odpowiedź.
Błękitnooka uśmiechnęła się subtelnie i zaczęła powoli rozpinać suknię, a gdy skończyła, zsunęła na posadzkę. Brunet podziwiał chwilkę wciąż zgrabne ciało.
– Wyglądasz pięknie i niewiele się zmieniłaś.
– Jesteś miły, ale zdaję sobie sprawę, że nieco przybyło tu i tam. Tyle wówczas widziałeś, prawda?
– Zgadza się, zawsze coś nas hamowało – odrzekł.
– Myślę, że powinieneś zobaczyć wszystko i koniecznie sprawdzić, jak bardzo jestem podniecona.
– Masz w zupełności rację. – podszedł wolno i zdjął najpierw staniczek, a następnie majteczki.
– Mogę cię rozebrać, Scott?
– Powinnaś. – Ojciec Fali zwykle nie mówił zbyt wiele.
Brunetka zdjęła z niego koszulę, podziwiała rozwinięte mięśnie klatki i brzucha, kucnęła i zajęła się dolną częścią garderoby. Po małej chwili już nie miał nic na sobie. Stali nago i pozwolili, by podniecenie wzrosło.
– Zapomniałeś o czymś – ujęła jego rękę w nadgarstku i skierowała dłoń na krocze.
Westchnęła cicho, gdy Scott wsunął w nią dwa palce.
– Nie chciałabym dojść w ten sposób, a jestem bliska.
– Oczywiście Tracy – brunet podniósł ją, jakby nic nie ważyła i nasadził na twardy organ.
Jęknęła, pochyliła głowę w jego kierunku i przygryzła delikatnie ucho.
– Nie musimy używać zabezpieczeń, dzisiaj nie zajdę.
Przez blisko godzinę odwiedzali znajome mu miejsca, tylko bywał tam w nieco innej sytuacji. Kiedy skończyli w sypialni, wcale nie czuła się inaczej. Uznała, że w sumie to powinno się stać osiemnaście lat temu.
– I co teraz? – zapytał Scott.
– Nie rozumiem, co masz na myśli?
– Zdradziliśmy naszych partnerów.
– Och, tak to odebrałeś?
– A ty, nie?
– Nie.
Scott zaczął gorączkowo myśleć.
– To znaczy, nie miałabyś nic przeciwko, gdyby Jackson to zrobił z Jane?
– Nie. Gdyby chcieli. Czemu miałabym być? Myślałam, że chciałeś mnie. Nie chodziło mi o seks ani o przyjemność, taką miałam zawsze z nim.
– Potraktowałaś to po przyjacielsku, teraz to rozumiem. Nie sądzę, bym mógł to zrobić z kimkolwiek innym, do czasu, kiedy Jane żyje, chociaż nie wiem, jak oni to odbiorą.
– O, więc należysz do ludzi, dla których rozwód nie wystarczy?
– Nie widzę powodów, żebym miał się rozwodzić.
Tracy popatrzyła na niego, wsparłszy się na łokciu.
– Mogę cię prosić o jedno?
– Tak.
– Powiedz jej o tym, a ja oznajmię Jacksonowi, kiedy wróci. No może nie ogłoszę w drzwiach.
– Dlaczego tego chcesz?
– Bo nie czuję się winna. Poza tym, może również zbliżą się do siebie.
– Dla rewanżu?
– To byłby bardzo niski powód. Ja chciałam być z tobą. Może ta sytuacja temu pomogła i myślałam, że ty tego też pragnąłeś.
– Tak. Nie poleciałem na ciało, Jane mnie całkiem satysfakcjonuje. Kocham ją nadal. Nic się nie zmieniło. Przynajmniej teraz tak czuję.
– To dobrze, bo zaczęłam się martwić. Zostaniesz na noc?
– A chciałbyś?
– Tak.
– A co będzie rano?
– Na razie jest wieczór.
Zadzwoniła jej komórka.
– To Wiatr – szepnęła i usiadła.
– Hej kochanie. Dobrze, że dzwonisz.
– Jesteśmy Salt Lake Cité, wcześniej był słaby zasięg. Spałyśmy w namiocie i Fala bała się, że przyjdą niedźwiedzie.
– Wszystko dobrze, jechałyście uważnie?
– Tak, jutro mamy zamiar się ścigać. Pewnie Snopek wygra. Chcemy pojechać, jak najszybciej się da, ponad trzysta na godzinę.
– Boże!
– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Jesteś z kimś?
Trace poczuła, że krew odpływa z jej twarzy.
– Taty nie ma.
– Wiem, bo wysłał mi SMS–a. Powiedz.
Tracy miała chwilę, by podjąć decyzję.
– Jest ze mną Scott.
– Tak właśnie czułam.
Brunetka się wystraszyła.
– Jak to czułaś? Co czułaś?
– Jesteś pewna mamo, że chcesz to usłyszeć?
– Nie rozumiem, co masz na myśli?
– Mówiłaś, że jesteś ze mną szczera, a teraz sobie pogrywasz. Dlaczego?
Tracy miała kłopot, ale miłość matki zwyciężyła.
– Byłam z nim blisko…
– O teraz lepiej. Powiedz tacie, zrozumie.
– Tak, kochanie. Jestem zszokowana, że to odczułaś.
– Jest w porządku, pozdrów go, albo lepiej daj, bo Snopek mi wyrywa telefon.
Tracy popatrzyła na ojca Fali.
– Fala chce z tobą rozmawiać.
Mężczyzna również poprawił się na łóżku i przełknął ślinę.
– Hej, kochanie.
– Jesteśmy całe. Jechałyśmy przepisowo, a jutro wyciśniemy z maszyn wszystko. Smołka pewnie wygra, ale zrobię wszystko, żeby zwyciężyć.
Ojciec Fali nie mógł pojąć, że córka w ogóle z nim rozmawia, a jeżeli już to nie robi mu awantury. Miał powiedzieć coś innego.
– Kocham mamę, jeżeli o to chodzi.
Usłyszał szczery śmiech z drugiej strony.
– To komiczne, nie sądzisz, tato? Kochasz mamę i leżysz w łóżku z mamą Smołki. Mam nadzieję, że nie zaczniecie w czwórkę.
– Zakazuje ci tak mówić! – podniósł głos.
– Zakazujesz mi? Nie mogłeś mi nic zakazać, kiedy miałam dziewięć lat, więc nie próbuj, kiedy mam szesnaście. Kocham cię i to samo uczucie mam do mamy. Myślę, że mieliście powody, żeby być ze sobą, w takiej sytuacji, ale żeby cię nie martwić. Nikt, kto się urodził, nie może mi nic zakazać, poza jedną osobą.
Scott wszedł na temat, w którym nie czuł się zbyt pewnie.
– Nie boisz się Boga?
– Powiedziałam, kto się urodził. On Jest. Nie chcesz wiedzieć, kto jest tą osobą?
– Domyślam się, że to Wiatr.
– Dobrze odczuwasz. Będę kończyć. Pozdrów Trace.
Wyłączyła się. Patrzyli na siebie.
– Mamy niesamowite dzieci, nie sądzisz? – zapytała kobieta.
– Tak. Myślisz, że one…
– Moja kobieca intuicja mówi mi, że to coś większego. To miłość, przyjaźń i coś jeszcze, czego nie mogę pojąć. Tak jakby jedna żyła w drugiej i dla drugiej. To jest niesamowite.
– Martwię się o nie. One codziennie ryzykują. Myślałem, że umrę ze strachu, kiedy skakały z tego budynku. Byłem na wojnie i widziałem różne rzeczy. Powiem ci coś Tracy, one nie mają strachu przed śmiercią, a to do niczego dobrego nie doprowadzi. Wiesz, ciężko mi to powiedzieć, ale Fala to napędza, a Wiatr się zgadza. Może, kiedy były mniejsze, tak nie było, ale teraz tak jest.
– Poleżmy tak. Tak jest dobrze. Wiesz, co czułam? Że teraz jakbyśmy zaszyli tę dziurę, która powstała tego dnia na plaży. Było coś z nami, ale nie byliśmy dla siebie. I to coś przetrwało tyle lat. Chciałam ci się dziś ofiarować. Wówczas nie mogłam i może nie chciałam, ale dorosłam do tego – brunetka nie nawiązała wcale do jego wypowiedzi na temat córek.
– Ja nie wiem. Chciałem cię dzisiaj. Nie samej rozkoszy jak tego, żeby z tobą być. A kiedy wspomniałem o jutrze…
– Scott, już ci mówiłam. Jest dzisiaj. Wiem, co chcesz powiedzieć, ja też to biorę pod uwagę, ale nie chcę ani o tym myśleć, ani planować na tak. Nie chcę też się zmuszać, żeby tego nie było. Może to głupie mówić o tym teraz, ale nadal kocham Jacksona. Nie pochwali mnie za to, ale nie sądzę, żeby to był powód do rozwodu. Wiem, że mogę stracić, ale nie czuję, że tak będzie.
– Tak, Tracy. Jesteśmy dorośli i musimy umieć stanąć twarzą do konsekwencji naszych poczynań. Poleżmy, a potem zaśniemy, dobrze?
– Tak.
Leżeli na plecach i trzymali swoje dłonie. Najdziwniejsze było to, że Scott myślał o Jane, a Tracy o swoim mężu. Przed samym zaśnięciem, Scott pomyślał jeszcze raz o Wietrze i Fali, przypomniał sobie jej spojrzenie, tego popołudnia, kiedy skakały z drzewa. Coś odczuł wówczas i do tej pory czuł. Tak nie patrzy dziecko i dlatego wówczas uciekł wzrokiem. Nigdy tak więcej nie spojrzała, dlatego nie poruszał tego tematu ani z nią, ani z nikim. To była ostatnia myśl przed zaśnięciem.
Następnego ranka do niczego nie doszło, chociaż poprzedniego wieczoru obydwoje mieli pewność, że ich ciała znowu połączy erotyczne uniesienie.
Tracy powiedziała o tym mężowi. Zastanowiło ją jego zachowanie. Patrzył na nią długo, a potem zapytał, czy chce rozwodu. Kiedy odparła, że nie, przestał o tym rozmawiać. Brunetka poczuła się dziwnie. Nie chciała kłótni, ale sądziła, że jego reakcja będzie inna.
– Kochasz mnie nadal? – zapytała w końcu.
– Tak.
– Więc czemu nie jesteś zły?
– A co to da? Jeżeli chcesz wiedzieć, nie jestem z tego powodu zbyt szczęśliwy. Zapewne zaraz zapytasz, czy chcę rewanżu z Jane. Otóż nie myślę o tym i nie sądzę, że ona tego pragnie. Mam do niej uczucie, jakie miałem i tak będzie do końca, ale jeżeli nadal masz ochotę robić to ze Scottem, to nie widzę powodu, abyśmy żyli razem.
– Nie zrobiłam tego, bo miałam ochotę, kocham cię.
– Wiem. Nie mówmy o tym. Zdajesz sobie sprawę, jak dziwnie to zabrzmiało? Mam na głowie kompanię wartą kilka miliardów, a w domu córkę, która każdego dnia może zginąć. Nie jest mi łatwo.
Kiedy Tracy to usłyszała, przytuliła się do niego i zaczęła go całować. W końcu, za którymś razem, odwzajemnił jej pocałunek.
Po godzinie burzliwego współżycia w końcu się uspokoili.
– Nigdy już tego nie zrobię. Ani ze Scottem, ani z nikim. Masz kredyt, jeżeli chcesz, możesz się odegrać.
Jackson popatrzył na nią z miłością.
– To tak nie działa, co ci przyszło do tego pięknego łebka?
– Chciałam to jakoś zakończyć, ukoronować. A tak się stało, że ty nie miałeś dla mnie czasu, a oni akurat też się trochę poprztykali.
– Ja to inaczej załatwiłem. Poszedłem z Jane do parku. Trzymałem jej rękę i szliśmy bez słów, ale nie mam do ciebie żalu. On jej pewnie powiedział, a jak ona na to zareaguje, tego nie wiem.
– Nie było mi bardziej miło. Nie szukałam przyjemności.
– Kochanie, nie mówmy już o tym. Nigdy. Większość mężczyzn nie zachowałaby się jak ja, ale nie czuję się przez to lepiej. Kocham cię i dlatego ci wybaczyłem.
Tracy przytuliła się do niego. Nigdy jeszcze nie czuła się tak dobrze.
Jane od razu coś wyczuła. Fali jeszcze nie przyjechała. Miały wrócić z Wiatrem następnego dnia.
– Czy chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała męża, gdy tylko wrócił.
– Tak. Miałem romans z Tracy.
– Znaczy, spałeś z nią?
– Tak.
Jane uderzyła go w policzek. Scott popatrzył na nią.
– Pojechałam do rodziców i musiałeś mi to zrobić?
– To nie tak.
– To wytłumacz dlaczego? Nie jestem dobrą żoną, kochanką, matką?
– Jesteś. Zadzwoniła, miała dołek. Ja też, pokłóciliśmy się, o ile pamiętasz.
– I z tego powodu musiałeś zaraz z nią iść do łóżka?
– Nie chodziło o to.
Popatrzyła dłużej.
– Chyba rozumiem.
Pocałowała go.
– Wybacz, ten policzek. Chciałeś coś zakończyć. Ja zrobiłam to dwa lata temu. Poszliśmy się przejść. Nie będziecie tego już robić?
– Nie, Jane. Coś się wypełniło. Zostałem na noc i obydwoje sądziliśmy, że to się powtórzy następnego ranka. Do niczego nie doszło, bo coś się zakończyło. Nie musieliśmy się nawet starać. Jest już dobrze. Nie zrobię tego nigdy.
– Jak umrę, możesz – uśmiechnęła się.
– Brakowałoby mi ciebie – również się uśmiechnął.
Zaczęli się całować. Obydwoje mieli pragnienie, żeby się wzajemnie zatopić w sobie…
Wróciły zadowolone, bo spełniły swój plan. Spotkały się następnego dnia, a żadna z nich nie wspomniała rodzicom nic na temat przedwczorajszej rozmowy. Potraktowały to, jakby nic się nie stało. Dzień później postanowiły pierwszy raz iść do klubu. Nie martwiły się, że ich nie wpuszczą z powodu wieku, w razie czego nic nie traciły.
Dziewczyny zaparkowały swoje motory.
Obie były bardzo ładne. Uczyły się dobrze. Chłopcy ze szkoły dawno zrezygnowali. Wielu je znało z powodu ich wyczynów ze spadochronami. Miału dwa lata temu poważną wpadkę, ale ponieważ inni zaczęli, sprawa się rozeszła. Pobiły dwa lata starszych zawodników szkolnej drużyny amerykańskiego futbolu. Od tego czasu nikt nie wchodził im w drogę. Ich umiejętności sztuk walki wzrosły, a apetyt na ryzyko się podwoił. Już się cieszyły na myśl, że w przyszłym roku pojadą razem do Wielkiego Kanionu. To był pomysł Wiatru, żeby pójść do klubu. Umówiły się, że nie będą nic pić. Chciały zobaczyć, jak to jest być wśród ludzi. Snopek dała się namówić na spodnie. Obie ubrały się jak żołnierze. Założyły luźne spodnie w zielono–brązowo–żółte plamy i białe bawełniane koszulki, na nogach, płaskie sportowe buty. Pod spodem bawełnianą bieliznę. Nie zwracały uwagi na to, że już w kolejce zagadywali je niektórzy chłopcy. Wyglądały dużo poważniej, na co najmniej osiemnaście lat, ale rosły bramkarz nie chciał ich wpuścić.
– To jest nocny klub, dyskoteki dla dzieci są trochę dalej.
– Nie pijemy alkoholu – powiedziała Wiatr.
– Każdy tak mówi. Nie chcę mieć kłopotów z LAPD.
– Chodź, Wiatr. Niech się pocałują w dupę.
– Ej, już zaczynasz ubliżać, mała cipko?
– Licz się ze słowami, mięśniowcu – szepnęła Fala.
Podszedł wysoki dobrze zbudowany facet.
– Znam was. To wy skakałyście z wieżowca Torre Mayor. Cliff, wpuść je. To super laski.
– A co będzie jak… – nie dokończył bramkarz.
– Cliff, to mój klub, comprendo amigo? Wchodźcie dziewczyny. Jestem John Mc Cornic.
– John. Dzięki. To jest Wiatr, a ja jestem Fala. Dziękujemy.
Sopek cmoknęła go w policzek – młody mężczyzna uśmiechnął się nieco zaskoczony
– Szybka jesteś, Fala.
Blondynka przybliżyła twarz do jego ucha i szepnęła.
– Jesteś okej, ale nie śliń się zbytnio. Mamy po 16 lat, a poza tym jesteśmy razem, rozumiesz?
– Najładniejsze lesby, jakie ostatnio widziałem. Szkoda. Miłej zabawy.
Dziewczyny weszły. Światła migały, muzyka grała rytmiczny rytm. Od razu podreptały na parkiet, chociaż wyglądało raczej tłoczno.
– Co mu powiedziałaś, chciałam mu łupnąć za lesbę – zapytała głośno Wiatr z powodu hałasu.
– Powiedziałam, że jesteśmy razem. Inaczej by się nie odczepił. Typowy samiec. Gdybyś mu przywaliła, to byśmy nie weszły.
– Długo tu nie pobędziemy, za głośno.
Ostatecznie zostały. Po godzinie poszły do barku. Barman zdziwił się, że chcą wody i to z butelki.
– I tak zapłacicie siedem baksów – rzekł.
Wiatr dała dwadzieścia dolców. Młody mężczyzna dał im dwie butelki.
Stały kilka minut przy barze. Po chwili podeszły dwie dziewczyny, nie można było od razu poznać, że należą do płci pięknej.
– Cześć – powiedziała ostrzyżona na jeża brunetka. Miała kolczyk w uchu i mały gwoździk w języku. Jestem Sandra, a to jest Kira – pokazała na wyglądającą jak chłopak dziewczynę.
Ręce Kiry ozdabiały tatuaże, włosy na głowie wystrzyżone prawie do zera.
– Dostrzegłam was na parkiecie. Nie lubicie chłopców, my też za nimi nie przepadamy – powiedziała Kira.
Fala już miała coś powiedzieć, ale Wiatr szepnęła jej coś na ucho.
– Daj im chociaż nadzieję.
– Jestem Fala, a to moja siostra Wiatr.
– Oryginalne imiona. Często tu przychodzicie? – zapytała Sandra.
– Pierwszy raz – odparła Wiatr.
– Można wam coś postawić do picia? – zapytała Kira.
– Mamy już wodę – odrzekła miło Smołka.
Sandra pocałowała namiętnie Kirę.
– Wyglądacie na postrzelone, znam się na tym – powiedziała Kira. – Jesteście siostrami, to nie robicie tego razem, co?
– Nie, ale mamy zamiar.
Wiatr zmarszczyła brwi i szepnęła.
– Co ty gadasz, Snopku!
– Sheaf, fajne imię – odezwała się Sandra. Jesteście odlotowe. Jakbyście się chciały spotkać, to mój numer.
– Ok, nie obiecujemy – krzyknęła Fala, bo było naprawdę głośno.
Sandra przychyliła się do Fali i pocałowała ją w policzek.
– Fajna jesteś Sheaf, najpierw myślałam, że jesteście totalnie porąbane, ale się pomyliłam.
Dziewczyny odeszły. Fala i jej przyjaciółka zostały jeszcze dwie godziny. Podeszły dwa razy do barku i dostały za każdym razem po butelce wody za darmo. Barman o imieniu Richard, nie chciał pieniędzy.
Wyszły z klubu kilka minut później.
– O jak cicho. Trzeba być więcej walniętym niż my, żeby tu często przychodzić.
– Snopku, czemu jej tak powiedziałaś?
– Co masz na myśli?
– Że mamy zamiar.
Złotowłosa popatrzyła na przyjaciółkę.
– Tak mnie czasem nachodzi, od tej wyprawy do słonego jeziora. Powiedziałaś, że nasza miłość i przyjaźń by została zniszczona. Czemu tak myślisz?
– Nie wiem. Też o tym myślę. Może nie miałam racji.
Fala chciała coś powiedzieć, ale zauważyły grupę. I coś się tam działo. Czterech rosłych byczków otoczyło… Sandrę i Kirę.
– To te lesbijki – szepnęła Wiatr.
– I co, stanowczo odmawiacie loda? – szydził dość przystojny brunet.
– Spadaj palancie – odrzekła Kira.
Blondyn stał, blisko Sandry.
– Mike, twój mały by się jeszcze zmniejszył na widok tak obrzydliwej gęby. Najbrzydsze lezby, jakie widziałem.
– Pieprz się, skurwielu – krzyknęła Sandra.
Blondyn uderzył ją lekko w twarz. Kira chciała go uderzyć, ale Mike złapał ją mocno obiema rękami.
Fala nie wytrzymała.
– Ej, ty palancie, zostaw ją!
Blondyn spojrzał na nią.
– Co ś ci się nie widzi, ślicznotko? Widzisz jakie to brzydkie. Spadaj malutka, bo i tobie się obleci.
Wiatr spóźniła się o ułamek sekundy. Fala zrobiła dwa kroki i strzeliła go obrotowym w lewy policzek. Co było ciekawe, jej noga prawie musnęła głowę Sandry. Blondyn padł, jak porażony prądem. Pozostała trójka przyjęła postawy obronne. Jeden z chłopaków wyjął nóż.
– No kurwy, za chwilę polegniecie – syknął ciemnowłosy.
Jednakże Fala była nieźle wkurzona. Nawet się nie zastanawiała. Wyskoczyła. Jedną stopą trafiła bruneta w tors, drugą w twarz, nawet nie zdążył machnąć ostrzem, a może wyjął go tylko dla odstraszenia. Po chwili leżał na asfalcie. Dwóch pozostałych robiło wrażenie, że są lepsi w walce. Drugi brunet wyprowadził szybki prosty cios. Fala zdołała zrobić unik, ale uderzenie ją nieco oszołomiło. Postawny brunet chciał poprawić, ale Wiatr skoczyła jak ranna tygrysica. Złapała go za rękę, która miała zrobić krzywdę blondynce. Wyłamała ją w nadgarstku. Kątem oka dostrzegła cios od ostatniego z czwórki. Musiała się bronić i nie zdołała całkowicie unieszkodliwić bruneta. Zdołała go tylko odepchnąć. Otrzymała kopnięcie w żebra, ale nie czuła. Adrenalina szalała w jej ciele. Szatyn uderzył ją pięścią w twarz. Właściwie obtarł się, ale i tak rozciął jej wargę. Fala doszła do siebie. Zaatakowała bruneta. Teraz już się lepiej przygotowała. Otwartą dłonią uderzyła w nos ciemnowłosego. Oszołomiła go, nadal stał na nogach, ale był zamroczony. To trwało sekundę. W pierwszej chwili chciała go uderzyć wyprostowanymi palcami w grdykę
– Nie, Snopku – usłyszała.
Dlatego w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Fala uderzyła go otwartą dłonią w szczękę i poleciał nieprzytomny na chodnik. Blondyn dochodził do siebie, ale nie zdążył się całkiem podnieść, bo Fala poprawiła mu prostym kopnięciem. Zazgrzytały wybite zęby.
Tymczasem walka pomiędzy szatynem i Wiatrem wyglądała na wyrównaną. Był szybki. Wiatr musiała się naprawdę starać. Dostała cios w żołądek i miała rozcięty łuk brwiowy. W końcu jakimś cudem udało mu się ją złapać z tyłu, Trzymał ją silnymi rękami w okolicy piersi. Jej ręce były obezwładnione. Fala już ruszyła na pomoc, ale jej wstawiennictwo okazało się niepotrzebne. Chłopak był o głowę wyższy, i to stało się jego gwoździem do trumny. Fala zamachnęła się nogą i z całą siłą walnęła go w czoło. Musiał mieć twardą głowę, bo nadal stał, ale oczywiście został oszołomiony a Wiatr to wykorzystała. Snopek zauważyła coś w jej oczach, czego nigdy jeszcze nie widziała.
– Smołko, nie.
Wiatr nie usłuchała. Najpierw złamała z głośnym chrzęstem, jego rękę w łokciu. Po ułamku chwili jej niskie yoko geri przełamało jego prawą nogę w kolanie. Słychać było okropny chrobot łamanych kości. Rosły młodzian padł z nienaturalnie wygięta nogą i prawicą. Złe błyskawice strzelały z oczu brunetki. Fala poczuła, co chce zrobić Wiatr.
– Nie rób tego, nie zdołam żyć bez ciebie.
Wiatr uklękła nad nieprzytomnym z bólu chłopakiem i szykowała pięść, by mu złamać tchawicę, co z pewnością pozbawiłoby go życia. Brunetka spojrzała na Falę i odpuściła. Było po wszystkim. Sandra i Kira stały blade.
– O kurwa! W życiu czegoś takiego nie widziałam. Chciałaś go zabić, widziałam w twoich oczach.
Wiatr popatrzyła na Sandrę.
– Nie jesteś brzydka, pamiętaj. Chodźcie, odwieziemy was do domu.
Doszły do motorów. Przy leżących zebrał się tłumek. Kiedy ruszyły, słychać było dźwięk syren policyjnych.
Po dwudziestu minutach dojechały. Dziewczyny mieszkały razem w dość biednej dzielnicy.
– Wejdźcie, musimy was opatrzyć.
– Przegięłyśmy, Snopku. Też go chciałaś zabić, jesteśmy szalone.
Potem już nic się nie odzywały. Sandra zajęła się Wiatrem, a Kira Falą.
Po piętnastu minutach wyglądały już lepiej. Sandra zrobiła herbaty. Kiedy Fala ją piła czuła jak szczypie ją w środku ust. Zbierały się do wyjścia.
– Na pewno nie chcecie zostać?
– Musimy lecieć. Pewnie was będą przesłuchiwać.
– Myślisz, że będzie sprawa? – zapytała Kira.
– Z całą pewnością. Ten facet może nigdy nie chodzić.
Za dwa dni przyjechała policja. Najpierw okazało się, że szatyn to wicemistrz Kalifornii full kontaktu. Lekarze stwierdzili, że może zacznie chodzić po roku. O karierze sportowej musi zapomnieć. Dziewczyny zostały aresztowane i sprawa trafiła do sądu. Zeznania Sandry i Kiry troszkę pomogły. Wspomnienie o nożu niewiele zmieniło. Sędzia uznał przekroczenie zasad obrony i skazał Wiatr na dwa lata w zawieszeniu, Fala otrzymała wyrok pół roku. Obrońca dziewczyn złożył odwołanie. Pieniądze ojca Jacksona zrobiły swoje. Ostatecznie zapłacono odszkodowanie dla dwóch najbardziej poszkodowanych w wysokości dziewięćset tysięcy dolarów dla byłego mistrza pełnego kontaktu i siedemdziesiąt pięć dla blondyna. Fala została uniewinniona, a Wiatr skazano na pół roku domowego aresztu.
Dziewczyny pierwszy raz miały bardzo poważną rozmowę z rodzicami i dziadkami. Nie odzywały się wiele. Zostały zawieszone na rok w szkole. Oczywiście inne strony mediów chciały zrobić z nich gwiazdy, ale to w ogóle nie interesowała ani Wiatru, ani Fali.
– Trzeba było nam nie iść do tego klubu – powiedziała blondynka.
– To mogło się wszędzie zdarzyć.
Całymi dniami siedziały razem w pokoju.
– To poważna sprawa. Najmniejsza wpadka i obie lądujecie w więzieniu – powiedział Jackson. – A mamy jechać w wakacje do Tajlandii.
– My nie chcemy tam lecieć, planujemy łazić po Wielkim Kanionie.
– Gdyby nie pieniądze ojca, siedziałabyś w więzieniu. Bez dyskusji! Będzie mnie to kosztować. – Wychowałem złą dziewczynę, a ty Fala nie jesteś lepsza.
Wiatr chciała coś powiedzieć, co nie poprawiłoby sytuacji, ale Snopek ją powstrzymała.
– Poprawimy się, Jackson, ale nigdy już nie nazywaj swojej córki złą. Nigdy. Rozumiesz?!
Zły ogień palił się w jej cudnych oczach. Jackson poczuł strach.
Rodzice postanowili wynająć im apartament. Ponieważ dziewczyny i tak mało wychodziły, załatwiono im codzienną dostawę jedzenia. Miały, mały ogródek tuż przy mieszkaniu. Poza Kirą i Sandrą, które wpadały raz na miesiąc, nikt ich nie odwiedzał. W niedziele jechały do rodziców na obiad, i to też załatwił ojciec Jacksona.
Wiatr bardzo zabolały słowa ojca. Zmieniła się i zamknęła w sobie. Godzinami patrzyła w dal. Snopek bardzo się o nią martwiła.
– Co mogę dla ciebie zrobić, kochanie? – zapytała w końcu Fala.
Wiatr patrzyła na nią dobre pięć minut, zanim odpowiedziała.
– Nic nie możesz zrobić. Wiesz, że jesteśmy zdrowo pojebane. Mamy obie agresję w sobie. Tak naprawdę nie potrzebuję ryzyka. Chciałam być z tobą, tylko tego pragnęłam.
W oczach blondynki pojawiły się łzy.
– Nie mazgaj się – szepnęła do Snopka. – Masz mnie zawsze.
Fala zaczęła całować oczy najbliższej istoty i bratniej duszy. Potem policzki i usta. Wiatr przygarnęła ją do siebie i złączyły usta. Najpierw delikatnie potem bardziej namiętnie. Fala rozebrała brunetkę. Składała dotyk warg na dłoniach, potem szyi i piersiach
– Możesz mnie całować i dotykać, ale nie tam – wskazała łono.
– Dobrze, Smołko. Nie zrobię nic, czego nie pragniesz.
Wiatr dostrzegła smutek w oczach Snopka. Blondynka pieściła tylko dłonie i ramiona. Czarnowłosa zdawała się nic nie czuć. Po godzinie zasnęły.
Następne dni upłynęły podobne. Błękitnooka robiła jedzenie, sprzątała, prała. Wiatr nadal siedziała i patrzyła w jeden punkt ściany, a jeżeli była w ogródku, skupiała wzrok na dalekim punkcie horyzontu albo nieba.
Minął tydzień. Zrobiło się nieco chłodniej na dworze. Zjadły kolację. Fala wyglądała dobrze, Wiatr nieco schudła, może trzy funty. Siedziały razem. Fala gładziła włosy brunetki, w końcu weszły w objęcia snu.
Fala poczuła coś na twarzy. Otworzyła oczy. Lampka nocna oświetlała pokój. Wiatr siedziała nago na łóżku. Czasami spały razem, a częściej na swoich łóżkach. Kiedy Wiatr dostrzegła, że jej przyjaciółka się obudziła, uśmiech wykwitł na jej buzi.
– Dawno nie widziałam uśmiechu u ciebie, kochanie – szepnęła Fala.
– Wybacz, że cię wtedy odrzuciłam, chcesz mnie nadal?
– Nie odrzuciłaś mnie, a czemu mam cię chcieć? Mam cię cały czas.
– Pytam, czy chcesz się ze mną kochać. Tak, jestem twoja. Zawsze.
– Chyba czujesz, nie musisz pytać. Wiesz, że od dawna jesteś jedynym powodem, dla którego żyję.
Już wielokrotnie widziały swoje ciała, ale tak jak teraz pierwszy raz. Po małej chwili, całkowicie oddane sobie. Odkrywały z radością, jakie pieszczoty najbardziej sprawiają im rozkosz. Od tej nocy powtarzało się to często.
Przyszła wiosna i w końcu lato. Rodzice zwrócili uwagę, że Wiatr jest szczęśliwsza. Rozmawiała więcej i stała się łagodniejsza. Oczywiście nie domyślili się powodu, bo dziewczyny ani o ułamek nie zmieniły swojego zachowania. Różnica okazywała się przy intymnym zbliżeniu. Żadna z nich nie była stroną męską. Pozostały całkowicie kobiece. Jackson załatwił dwutygodniowy pobyt dla wszystkich w pięknej części Tajlandii. Fala i Wiatr chciały spędzić czas w Wielkim Kanionie Kolorado, ale nie chciały już kłótni i udawały, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Obie rodziny poleciały na Koh Samui. Oczywiście wszystko finansował ojciec Jacksona. To miał być prezent z jego strony na zakończenie swojej oficjalnej pozycji jako właściciela i CO swoich naftowych interesów. Wynajął pokoje o łącznej powierzchni piętnastu tysięcy stóp kwadratowych, z prywatną plażą i basenem. Mieli spędzić razem dwa tygodnie, lecz, jak to bywa w życiu, pewne sprawy wynikły i w drugim tygodniu pozostała tylko rodzina Clarków i Wiatr.
Dziewczyny nudziły się, ale przynajmniej miały siebie. Wszystko wyglądało super. Pokoje, jedzenie i plaża. Czyste niebo i idealny ocean. Dziewiątego dnia zaczął się sztorm. Zupełnie niezapowiedziany. To bardzo bezpieczny rejon pogodowy. Co prawda nawiedziło go tsunami w 2004 roku, ale nie spowodowało najmniejszych strat, a ostatni sztorm miał miejsce dwanaście lat temu.
Za oknami przewalały się ogromne fale i nawet w pokoju słyszały ryk wiatru.
Oczy Fali się zaiskrzyły.
– Idziemy pływać, Smołko!
– Coś ty wariatko, jest sztorm.
– Masz stracha?
– Nie, ale to niebezpieczne.
Fala zaczęła się śmiać.
– I ty to mówisz? Poważnie? Niebezpieczne? Co robimy bezpiecznego?
– Dobrze, wariatko. Idziemy. Tylko żeby nikt nas nie widział.
Pobiegły w kostiumach. Fale były wysokie. Wejść do wody nie było łatwo, a co dopiero pływać. W końcu zaczęły zmagać się z nawałnicą. Trzymały się blisko, ale szalejące fale starały się je rozdzielić. Po dziesięciu minutach zdecydowały się wrócić, ale nie mogły. Tworzyły się zawirowania i ocean wciągał je głębiej. Nie były daleko, może sto metrów od brzegu. Silne i wysportowane robiły wszystko, ale kto pokona szalejący ocean? Poczuły, że to ich ostatnie chwile. Fakt, że zginą, ich nie przerażał. Od dziesięciu lat codziennie zaglądały śmierci w oczy i drwiły z niej. A teraz walczyły o życie, ale o coś nad tym górowało. Pragnęły być obok w tej ostatniej chwili, lecz sztorm miał odmienne zdanie. Zachłystywały się wodą i walczyły, udało im się w końcu zbliżyć na jard i już, już prawie złączyły dłonie, wówczas jedna potężna fala odrzucała je, rozdzielając o piętnaście jardów. – Smołko, tonę! – udało się krzyknąć Fali.
– Snopku, nie dawaj się, wytrzymamy.
Spieniona fala pochłonęła Wiatr, ale po sekundzie udało się jej wypłynąć, jednak Snopek zniknęła w odmętach.
– Gdzie dziewczyny? – zapytał Scott.
– Są obok – odrzekła Jane.
Do ich pokoju wbiegł chłopiec hotelowy.
– Panie Clark, wasze córki toną!
Jane i Scott wybiegli na dwór. Deszcz siekał zaciekle, wiatr wyła jak potępiony. Scott wyprzedził żonę i biegł w kierunku wzburzonej wody. Dostrzegł głowę Fali i ciemne włosy Wiatru. Wskoczył bez wahania w niebezpieczną wodę. Mimo wysiłku udało mu się zbliżyć tylko kawałek. Parł naprzód. W końcu po pięciu minutach był niedaleko. Wiedział, że sam ma małe szanse, bo opadał z sił. Dziewczyny znajdowały się blisko siebie i dwa jardy od niego. Nie dostrzegł strachu, tylko nadludzkie zmaganie. Nagle boczna fala odrzuciła jego córkę na może dwanaście jardów w bok. Obie zniknęły pod wodą. Z wielkim, prawie nieludzkim wysiłkiem zanurkował. Ile to trwało? Pół minuty, minutę. Półprzytomny, chwycił czarnowłosą, co graniczyło z cudem. Nie oddychała. Udało mu się wypłynąć i mógł zaczerpnąć powietrza. Jak na ironię ogromna fala wyrzuciła go na piasek wraz z ciałem Wiatru.
– Zajmij się nią! – krzyknął do Jane – płynę po Snopka.
Jane zaczęła sztuczne oddychanie i jednocześnie masaż serca. Po minucie Wiatr zaczęła kasłać. Otworzyła oczy. Spojrzała na Jane
– Snopek?!
– Scott po nią popłynął.
Dziewczyna zerwała się i pobiegła do wody.
– Nie, Wiatr. Wracaj!
Wiatr zanurkowała, widząc, w tym większą szansę na pokonanie wirów i odnalezienie Snopka…
Scott płynął. Dławił się wodą, nurkował. Poczuł, że wszystko ucieka. Zanim zemdlał, złapał ciało córki.
Jane patrzyła bezradnie na szalejący żywioł. Nie zwróciła uwagi, że wkoło zebrało się kilkoro osób.
Pierwsza fala wyrzuciła czarnowłosą. Po pół minucie o sto stóp dalej splecione ciała Scotta i Fali. Pojawili się ratownicy. Znowu Wiatr zobaczyła niebo i klęczącego nad nią człowieka. Podniosła się i zobaczyła Snopka i Scotta. Mężczyzna wdmuchiwał powietrze do płuc córki. Wiatr dotarła do nich po kilku sekundach. Ktoś pojawił się z maszyną do pobudzania serca. Trzy razy ciało Fali unosiło się gwałtownie po elektrycznym impulsie.
– Nie żyje – powiedział Tajlandczyk.
Wiatr odepchnęła go gwałtownie i zaczęła reanimację. Wdmuchiwała powietrze i uciskała klatkę piersiową Snopka.
– Ona nie żyje, kochanie – szepnął Scott.
– Kłamiesz, ona żyje!
Wiatr zaczęła bić pięścią w tors Fali.
– Wstawaj, nie poddawaj się, żyj!!!
Próbowali ją odciągnąć. Walczyła. W końcu opadła na ciało umiłowanej osoby.
– Nie tak, nie tak! To nie miało być tak!
Jane patrzyła na martwe ciało córki. Scott stał obok.
– Dlaczego jej nie ratowałeś?! – powiedziała cicho.
Scott poczuł ciarki.
– Wiatr była bliżej.
– Co powiedziałeś? – Jane podniosła głos.
– Nie miałem szans ratować ich obu, Wiatr była bliżej, sam mogłem zginąć!
– Zabiłeś ją – szepnęła blada Jane. Zabiłeś moją córkę.
Wiatr stała obok.
– Dlaczego nie dałeś mi umrzeć? Ja i tak nie będę żyła bez niej. Ona jest dla mnie jedynym sensem życia.
– Aaaa!!! – Wiatr wydała krzyk rozpaczy.
Scott odczuł przeszywający ból. Wiedział, że jego umiłowana dziewczynka już nigdy nie klepnie go w ramię, nie przytuli, nie pocałuje policzka. Wiatr leżała na martwym ciele kochanki i jedynej miłości. Płakała.
– Boże, dlaczego mi ją zabrałeś? To ja powinnam umrzeć. I tak nie będę żyła. Zabrałeś mi ją! Teraz spalę twój świat. Spalę!!!
Tydzień potem odbył się pogrzeb Fali. Wiatr nie płakała. Miała na sobie czarną sukienkę za kolana, ciemny welon na twarzy, a w dłoni trzymała białą różę. Zanim trumna została opuszczona w głąb ciemnego dołu, podeszła i położyła kwiat na orzechowej trumnie.
– Niedługo się spotkamy, umiłowana – szepnęła.
Nie doczekała końca pochówku. Pobiegła do swojego motoru. Mokry czarny jedwab przyklejał się do ciała z powodu deszczu.
Jane stała blada jak trup, a Scott obok. Jackson i Tracy płakali, jakby to ich córka umarła.
– Jane – szepnął Scott.
– Nie ma już Jane, odeszła wraz z Falą.
Zielonooka podeszła do drugiej pary.
– Tak nam przykro, Jane – powiedział Jackson.
– To twoja wina – zasyczała – Chciały jechać do Kolorado, ty i twój tatuś uparliście się na tę przeklętą Tajlandię.
– Co ty mówisz, Jane!? One mogły zginąć każdego dnia – podniosła głos Tracy.
– Zamknij się, też jesteś winna. Wszyscy jesteście! Oddajcie mi moją słodką dziewczynkę. Oddajcie mi ją!!!
Scott chciał ją uspokoić. Szarpnęła się i zasyczała.
– Nie dotykaj mnie. Ty ją zabiłeś, wolałeś uratować tamtą.
– Jak możesz, Jane! Kochałem Snopka jak ty, a może więcej.
– Więcej? Jak śmiesz tak mówić! Ja ją nosiłam dziewięć miesięcy pod sercem, karmiłam piersią. Kto może kochać bardziej niż matka? Zapłacicie mi za to. Wszyscy!
Psychologowie, z którymi się spotkał Scott, rokowali poprawę u Jane.
Złożyła pozew o rozwód i wyniosła się z domu. Wiatr zmieniła zamki w swoim kondominium. Całe dni leżała i tuliła do twarzy piżamkę Fali, którą kupiła dla niej tydzień przed wyjazdem do Koh Samui. Ponieważ okres zawieszonej kary dla brunetki minął, mogła robić cokolwiek, ale nie robiła nic. Mało spała, nie myła się i niewiele jadła. Raz odwiedziły ją Sandra i Kira. Wiatr je wpuściła, ale nie rozmawiała, chociaż pozwoliła się na moment przytulić. Nawet wówczas trzymała różową piżamkę Snopka.
Minął miesiąc. Wiatr wzięła prysznic, wyparła brudne rzeczy, zrobiła porządek w mieszkaniu. Przebrała się w czarne dresy i zaczęła trening. Po tygodniu wyglądała już lepiej, odzyskała częściowo sprawność.
Obudziła się kilka minut po wschodzie słońca. Zaczęła dzień jak dawniej. Wzięła prysznic, założyła dresy i godzinę ćwiczyła. Ponownie się umyła, założyła jeansy i bluzkę. Zjadła lekkie śniadanie. Nie włączała muzyki, jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zeszła do garażu i uruchomiła motocykl. Podjechał pod dom Scotta. Zapukała do drzwi. Po minucie otworzył. Nie wyglądał dobrze. Miał trzydniowy zarost.
– O, Wiatr. Wejdź. Zaraz zrobię herbaty albo kawy. Co wolisz?
– Może być herbata – usiadła na stołku w kuchni.
– Jak Jane? – odezwała się w końcu, nie patrzyła na niego, ale zwróciła twarz w jego kierunku.
– Nie odzywa się. Nic się nie zmieniło. Twierdzi, że to ja zabiłem Falę, bo uratowałem ciebie.
Scott zaczął płakać.
– Moja kochana córeczka. – Pociągnął nosem i poszukał wzrokiem chusteczek higienicznych.
Brunetka podeszła do niego i przytuliła mocno.
– Uratowałeś mnie, bo byłam bliżej i ja to rozumiem. Nie mam o to żalu.
Scott sądziła, że czarnowłosej chodzi, że nie ratował Snopka.
– Byłaś bliżej, tak obie byście zginęły.
– Nie mam do ciebie żalu, że mnie uratowałeś. Nic więcej się nie zmieniło.
Patrzył na nią zaskoczony. Poczuł, że bierze jego twarz w dłonie i po ułamku sekundy poczuł jej usta na swoich. To nie był przyjacielski pocałunek. Scott był tak zaskoczony, że dopiero po chwili oderwał usta.
– Wiatr dlaczego? – zaskoczenie na chwilę wyparło myśli o zmarłej córce.
Uśmiechnęła się i szepnęła.
– Spalę świat.
Zobaczył, że odchodzi w kierunku drzwi
– Poczekaj…
Zatrzymała się i odwróciła.
– Znajdziesz mnie, jeżeli bardzo tego zapragniesz. – Na jej twarzy nie dostrzegł ani żalu, czy pragnienia zemsty.
Spojrzała na niego tak, że poczuł ciarki, aż do szpiku kości. Po chwili uśmiech pojawił się na jej ślicznej twarzy
– Spalę.
Odwróciła się i wyszła. Stał bez ruchu, usłyszał dźwięk zapalanego silnika. Usiadł na stoliku.
– Boże, co ona zamierza? – wpatrywał się w punkt na ścianie.
Nie wspomniał nikomu o wizycie, a tym bardziej o słowach, jakie wypowiedziała. Dzwonił kilka razy, ale nie odbierała, nie próbował zostawiać wiadomości.
Musiał żyć, a nie było to łatwe. Praca i obowiązki wypełniały mu czas. Najgorsze przychodziło wieczorem, kiedy siedział w pustym domu, a wszystko przypominało mu Falę.
Miesiąc później.
Wszystko dochodziło do normy. Scott odwiedził dwa razy Tracy i Jacksona.
– Widzieliście Wiatr? – zapytała w czasie pierwszej wizyty.
– Nie. Nie odzywa się, zmieniła numer telefonu. Ona bardzo kochała, Falę. Cały czas mamy nadzieję, że któregoś dnia się odezwie.
– Odwiedziła mnie miesiąc temu.
Rodzice ożywili się.
– Dopiero teraz mówisz! Opowiadaj, o czym rozmawialiście?
– Przyszła na bardzo krótko, wyglądała dobrze. Powiedziała to samo, co na pogrzebie.
– Miała do ciebie nadal uraz i żal?
– Nie podziękowała mi, za uratowanie, ale powiedziała, że nie ma o to żalu. Sądziłem, że tak jak Jane nie może się pogodzić, iż uratowałem ją zamiast Fali, ale nie. Powiedziała tylko, że nie ma żalu, że ją uratowałem.
– Och, Scott. Będę ci wdzięczna do śmierci, że uratowałeś naszą córkę.
– Była bliżej. Mogłem sam zginąć. Gdyby Fala była bliżej, uratowałbym ją, a wówczas wy byście mnie znienawidzili?
– Nie mów tak, Scott – szepnęła Tracy.
Scott popatrzył jej prosto w oczy i powiedział.
– Nie wiesz tego na pewno. Jane ma nadal żal i nic się nie zmieniło. Nie rozmawia, nie zostawia wiadomości. Wiem, że zaczęła pracować. Mogę mieć tylko nadzieję, że któregoś dnia zrozumie i wybaczy. Cierpię, ale nie wyobrażam sobie co ona musi czuć.
Tymczasem Wiatr zrobiła małe zmiany w domu. Przywiozła kilka pilśni, śrub i parę desek. Od razu wzięła się do pracy. W końcu od małego lubiła majsterkować. W szafie zrobiła drugą ściankę. Kiedy skończyła, zaczęła tam, przybijać pinezkami wycinki z gazet.
Jane zorganizowała sobie dzień, aby nie zwariować. Wstawała o siódmej. Po porannych czynnościach i skromnym śniadaniu, pracowała od ósmej do siedemnastej. Jadła zawsze na mieście. Wracała do domu o godzinie osiemnastej trzydzieści. Mieszkanie kosztowało tysiąc dwieście dolarów na miesiąc. Środki finansowe, które posiadała na kilku kontach, umożliwiały jej komfort, nie musiała zarabiać, ale wzięła proste zajęcie sprzątaczki. Kupiła kilkunastoletni mały pick- up, Chevrolet Sonoma, ale wóz prawie cały czas stał w garażu. Zapalała go raz na tydzień, żeby podładować baterię. W szafę zajmowało siedem zestawów takich samych ubrań. Wyjątek stanowiła jedna zielona i jedna biała suknia z jedwabiu. Poza szafą, stołem i jednym krzesłem i łóżkiem nie miała nic. Na ścianie wisiała powiększona fotografia Fali. Od siódmej wieczór do północy wpatrywała się w zdjęcie nieżyjącej córki.
Oliver Sobczak spojrzał do góry. Na niebie dostrzegł drobne obłoczki. Właśnie opuścił więzienie. Za dobre sprawowanie skrócono mu karę z ośmiu lat do czterech. Czuł żal do systemu prawnego. Za to, że kilka razy uderzył żonę i jej syna, musiał spędzić cztery wiosny w mamrze. Kristal zaklinała się i przysięgała na wszystkie świętości, że to jego dziecko, nie miał jednak co do tego pewności. To dzięki niej siedział.
Oskarżyciel miał nieco inne zdanie. Akta stwierdzały o notorycznym znęcaniu się nad byłą żoną i synem. Twierdził, że badanie krwi całkowicie potwierdziło ojcostwo. Jedenastolatek podniósł na niego rękę, bo chciał bronić matki. O tym Oliver też dobrze pamiętał. Uciułał trochę pieniędzy, których niesprawiedliwy system go nie pozbawił. Zamierzał szukać pracy, a obrońca obiecał, w tym pomóc. Na razie, czterdziestodwuletni szatyn zamierzał się trochę rozerwać. Nagromadzany testosteron domagał się swoich praw. Wreszcie po dwóch dniach patrzenia w ściany, jedzenia pizzy i oglądania beznadziejnych seriali zamknął drzwi darowanego przez rząd domku i ubrany w jeansy i ciemną koszulę, poszedł poszukać towarzystwa. Nie cierpiał kobiet, ale czteroletni post od tych spraw, zrobił swoje.
Kiedy rozmyślał o swoim życiu, obwiniał matkę. Pamiętał, że zawsze śmierdziała wódką. Ojciec nie występował we wspomnieniach, nigdy go nawet nie poznał. Nikt nie wiedział, że kiedy miał szesnaście lat, wlał jej trochę więcej niż trzy czwarte litra taniej brandy do gardła. Mimo że była pijana, robiła wszystko, żeby się bronić. Trzymał cierpliwie i wlewał kolejne porcje alkoholu. Potem się uspokoiła. Zadbał, żeby na butelce nie zostawić śladów. Stwierdzono przedawkowanie alkoholu, a młodego i poszkodowanego Oli umieszczono w domu opieki. Niestety tam nie wszyscy rozumieli jego trudną sytuację, szczególnie ruda Clara Wice.
Dostał mały domek, w okolicy gotowej do rozbiórki. Tym razem system mu pomógł. Ustalono, że może tu mieszkać do czasu, aż znajdzie pracę, w czym dwóch urzędników nawet pomagało. Za trzy miesiące miasto planowano zburzyć, dom, w którym mieszkała, a urzędnicy wierzyli, że Sobczak znajdzie pracę do tego czasu i coś sobie wynajmie.
Poszedł w znajome miejsce.
– Szukasz towarzystwa, kowboju?
O tak! Lubił wysokie buty i kapelusze. W końcu pochodził z miejsca, gdzie słyszał od rana do wieczora porykiwanie krów.
– Jesteś za chuda, potrzebuję trochę ciała.
– Tam nie jestem taka – uśmiechnęła się, szczerząc nie do końca zadbane zęby.
Oliver ocenił ją w sekundę. Biały proszek, odpowiednio przygotowany i wstrzykiwany wielokrotnie do żył spowodował, że tak wyglądała. Zostawił chudą brunetkę. Minął następną. Nawet nie słyszał, co mówiła. Znalazł, to co szukał. Idealna. Lekko przy kości, ale nie za gruba. Jasna cera i włosy. Płomienna marchewka. Krótką spódnicę i czarne pończochy. Czerwoną bluzkę opinające duże piersi. Czy to możliwe? Wyglądała jak Clara. Oczywiście to nie mogła być ona. Clara Wice zginęła pięć lat temu w wypadku samochodowym. Ponoć hamulce wysiadły. Oliver od czternastego roku życia lubił wszystko naprawiać, co miało zapach smaru lub oleju. Teraz po odsiedzeniu niesłusznego wyroku szukał pracy w jakimś niżej klasy warsztacie samochodowym, gdzie nie żądano papierów, tylko oczekiwano umiejętności.
– Ile bierzesz? – zapytał krótko.
– Stówka, pełny serwis. Połowa za loda.
Sobczak się uśmiechnął.
– Dam ci pięćdziesiąt za pierwszy numerek. A za drugi ty mi zapłacisz, bo tak ci będzie dobrze.
– Długo odpoczywałeś, rozumiem. – Przejechała wzrokiem od stóp do głów i szybko oceniła po przyszłego klienta..
– Cztery wiosenki. Podobasz mi się. Jak masz na imię?
– Margo.
– Dobra, szkoda twojego i mojego czasu. Mieszkam niedaleko.
Kobieta mogła mieć koło trzydziestki, ale wykonywany od trzech lat zawód nieco ją postarzył. Otaksowała go pozytywnie. Patrzył śmiało w oczy i wyglądał, że zapłaci. Oczywiście jego wypowiedź wzięła za żart. Chuda spojrzała z nienawiścią na rudą, w zamian otrzymała przyjemny i szczery uśmiech.
– Jesteś głodna, Margo?
Kobieta popatrzyła na niego uważniej.
– Stawiasz kolację?
– Na razie zamówię pizze, może potem.
– Dobre, i to – odrzekła – od rana zjadłam burgera, prawdę mówiąc, jesteś pierwszym klientem.
Po piętnastu minutach byli na miejscu. Doszli do starego SUV. Kiedy otworzyła, dostrzegł dwa przednie siedzenia, a w miejscu następnych leżał spory materac, obciągnięty plastikową folią. Z boku zobaczył koc pamiętający lepsze czasy i częściowo rozpoczętą butelkę z czerwonym winem. Kilka fotografii i wazonik z uschniętymi kwiatkami. Oliver domyślił się, że jest to czasowe miejsce pracy.
– Myślę, że pójdziemy do mnie, mieszkam blisko. Jest łóżko, weźmiesz prysznic, a potem zamówię jedzonko – spojrzał miło i kobieta nabrała większego zaufania.
Kiedy doszli, trochę jej zrzedła mina, chociaż nie spodziewała się hotelu Hilton. Wnętrze zrobiło lepsze wrażenie, a kiedy poczęstował piwem, nawet się rozluźniła.
Pierwszy raz był miły. Oliver dostrzegł tylko kilka siniaków na wciąż nieźle wyglądającym ciele.
– Nie oceniłaś się za nisko.
Wyjął pięćdziesięciodolarowy banknot.
– Mam propozycję. Dam ci jeszcze setkę, jeżeli dasz mi się pobawić, jak lubię.
Wyjął jeszcze dwie pięćdziesiątki. Ruda uśmiechnęła się nieznacznie.
– Co zamierzasz?
– Wiesz, lubię uległe kobiety. Co powiesz na parę klapsów?
– Ale nie mocno, miałam paru gości, którzy byli zbyt brutalni. Mam opiekuna, rozumiesz.
Sobczak znała się na blefach, rudej nikt nie chronił.
– Tak, oczywiście. Dobrze, kiedy mężczyzna opiekuje się kobietą. To nie on cię pobił, prawda? Nie będzie mocno i na ten czas zostaniesz Clarą, to dla mnie ma duże znaczenie.
Spojrzała na niego.
– Dobra, masz pół godziny.
– Połóż się na brzuch, masz niezły tyłek. Jak widzisz, łóżko jest prawie nowe, a materac zupełnie, jeszcze pachnie sklepem. Rząd stanowy naprawdę pomaga rozpocząć nowe życie.
Kiedy kobieta to zrobiła, skrępował jej ręce paskiem i przywiązał do oparcia
– Nie mówiłeś nic o wiązaniu.
– Nie mówiłem o wielu rzeczach.
Margo poczuła strach.
– Rozwiąż mnie i zabierz swoją forsę. Dzisiaj dostałeś gratis.
– Nie bój się, przecież sto pięćdziesiąt dolców piechotą nie chodzi. Opowiem ci o Clarze. Wychowywała mnie i nieco nadużywała praw, jakie jej dał system. Ty jesteś do niej bardzo podobna, wyglądacie jak bliźniaczki – podczas opowieści rozsunął jej uda i związał kostki do tyłu łóżka.
– Jeżeli chcesz w drugą dziurkę, nie musiałeś mnie wiązać – powiedziała niepewnie – mam więcej gumek w torebce.
Margo słyszała, że facet się oddalił, otworzył szafę, ale nie widziała, co wyjął. Zaczęła szybciej oddychać.
– Lubisz tak, Claro? – zapytał.
Usłyszała świst i w tym samym czasie poczuła uderzenie.
– Miało być lekko – jęknęła.
– Zamknij się Claro, bo ci zaknebluję buzię. Jeszcze dwa razy. Teraz będzie mocniej, Claro. Też nie lubiłem, ale cię to nie obchodziło.
Oberwała drugi raz. Zagryzła wargi i poczuła łzy na policzku. Sobczak pogładził pośladki.
– Widzę, że jesteś już grzeczna. Claro. Wspomniałem, że lubię uległość. Poznaj moje dobre serce – delikatnie uniósł biodra i podsunął wielką poduszkę złożoną na dwoje.
Trzeci raz dostała nie w pośladki, na których miała dwie czerwone pręgi. Poczuła okropny ból. Uderzył ją w najbardziej czułe miejsce.
– Ty zboczony skurwysynu!
– Już po wszystkim, maleńka. Zarobiłaś łatwo stówkę, powinnaś być wdzięczna.
Rozwiązał jej ręce i nogi.
– Poboli i przestanie, a forsa zostanie – odrzekł z wyraźnie zadowoloną twarzą.
Ruda wytarła ręką łzy i syknęła.
– Zbok!
Chwycił ją za szyję i szepnął.
– Potrafię nie być miłym, Margo!
Kobieta ubierała się pospiesznie.
– Wiesz, jak to boli, debilu?
Sobczak uśmiechnął się szyderczo i wycedził.
– Skąd mam wiedzieć, nie mam tego, co ty.
Ruda doszła do drzwi.
– Spotkamy się za tydzień? Może coś dorzucę. Myślałem, że poczekasz na pizzę – zapytał słodko.
– Bardzo wątpię.
Otworzyła drzwi i bardzo się wystraszyła. Za drzwiami stała postać ubrana na czarno, a twarz zasłaniała maska. Maggi oglądała czasem filmy. Postać wyglądała jak wojownik ninja.
– Spadaj – odrzekła niskim głosem zamaskowana postać.
Wystraszona kobieta pobiegła. Jej intymność pulsowała z bólu.
– Co jest kurwa, co tu robisz! – Oliver dostrzegł, że ktoś wszedł do jego domu.
Sobczak rozejrzał się za czymś metalowym. Dostrzegł nóż, którym kroił pizzę. Intruz stał nieruchomo. Mężczyzna złapał nóż i poczuł się raźniej.
– Kim jesteś, kurwa!
– Twoim sumieniem – tym razem głos zabrzmiał nieco wyżej.
Oli zaatakował szaleńczo. Pierwszy raz od wielu lat poczuł strach. Uderzył prosto. Osoba w czerni zrobiła unik i po chwili poczuł ostry ból złamanego nadgarstka. Stał lekko zgięty i sparaliżowany bólem.
– To za lekka śmierć dla ciebie, zły człowieku.
Teraz przeraził się nie na żarty, ale nie mógł wydobyć głosu.
– Za Kristal, Matta i za Clarę Wise.
Szybki prosty cios prawą dłonią zmiażdżył mu Jabłko Adama wraz z tchawicą. Cios wyhamował na miękkich tkankach, ale i tak naruszył kręgi szyjne. Zanim Oliver dosięgnął podłogi, już nie żył.
Kiedy Margot White przeczytała w lokalnej prasie o zabójstwie, chciała zawiadomić policję, ale po namyśle zmieniła zdanie.
– Jest sprawiedliwość na świecie, pewnie sobie zasłużył.
Co jakiś czas znajdowano zwłoki. Wypuszczonych przedwcześnie pedofilów, tych, którzy znęcali się nad żonami. Tylko jeden przypadek nie pasował. Trzydziestoośmioletni Tom Carlson skatował swojego psa. Ukarano go grzywną o wartości pięciuset dolarów. Adwokat bronił swojego klienta argumentami, że pies był nieposłuszny i agresywny. Dwa tygodnie później ciało adwokata Carlsona znaleziono martwe u podnóża klifu, kilkadziesiąt kilometrów od LA. Większość nie łączyła tego z przypadkiem Toma C. Mecenas Julian Overlock lubił górskie wspinaczki. Wyglądało to na zwykły wypadek.
Detektyw Roger Moor patrzył na lokalizację siedmiu morderstw.
– Ktoś poprawia system karny – powiedział cicho do siebie.
Do jego gabinetu wszedł szef.
– Jakie postępy, poruczniku Moor.
– Trudna sprawa. To duch. Nie zostawia śladów. Musi znać sprawy, ma dostęp do tajnych akt.
– Czy mamy czego się chwycić?
– Ten osobnik musi znać sztuki walki. Komandos, członek ochrony rządu. Bardzo silny facet.
– Czemu taki wniosek?
– Proszę spojrzeć, kapitanie Craford. Gregory M, molestował chłopców. Nikogo nie zabił. Ponad sześć stóp wzrostu. Ważył dwieście czterdzieści trzy funty. Wysportowany. Kawał chłopa. Numer kołnierzyka: czterdzieści osiem. Kark, jak u tura. Złamanie kręgów szyjnych. Prawie bezbolesne, bo nie zdążył nic poczuć.
– Tak, ale miał jeszcze inne ślady przemocy. Zgniecenie jąder. To musiało boleć.
– Raczej tak. Taki facet powinien siedzieć dziesięć lat, a nie dwa.
– Sugeruje pan coś, poruczniku? Proszę pogadać z gubernatorem Kalifornii o zmianę wyroków. Jak coś będzie pan wiedział, proszę dać znać. Mam naciski z góry.
Kiedy Craford wyszedł, porucznik jeszcze raz popatrzył na miejsca zbrodni. Uśmiechnął się do siebie.
– Jestem z tobą, panie X, ale będę cię musiał złapać.
Zbliżał się długi weekend. Jane ułożyła cztery kanistry benzyny do swojego pick up–a. Ubrała się inaczej. Założyła czarne obcisłe spodnie z elastycznej bawełny, bluzę i trzymała w dłoni czapkę, jakiej używało się w czasie silnych mrozów. Wiedziała, że Tracy i Jackson pojadą do swojego domku w lesie. Czuła spokój. Miała świadomość, że to morderstwo, ale obiecała im zapłacić za śmierć jej ukochanej córki. I nadszedł czas zemsty. Nie myślała, czy jej się uda, czy nie. W momencie śmierci Fali, jej życie straciło sens, a właściwie się skończyło. Zastanawiała się, czy zabić też Scotta. Resztki świadomości podpowiadały jej, że to również jego córka. Czuła w środku przekonanie, że winni są rodzice Wiatru. To oni wymusili na dziewczynach, że muszą pojechać z nimi. Jane nie myślała o tym, że setki razy Wiatr i Fala ryzykowały życie. W jej świadomości wszystko było proste. Jackson i Tracy muszą zginąć. Potem? Miała już proszki. Trzy razy tyle, ile potrzeba, żeby się nigdy nie obudzić. Nie była pewna czy spotka po tamtej stronie swoją córeczkę. Miała nadzieję, że Bóg jest tak miłosierni jak mówiono. Tylko nie miała pewności. Bo skoro tak, to czemu zabrał jej Fale, a nie Wiatr? Sprawdziła, czy wszystko wyłączyła. Jeszcze raz sprawdziła, czy w szafie jest porządek. Jednej rzeczy nie była pewna. W jakiej sukni zaśnie. W białej czy zielonej. Przygotowany papier, długopis i nawet proszki zostawiła na krześle obok łóżka. Wiedziała, co napisze, a na razie kartka leżała pusta.
Dojechał po półtorej godzinie. Ostatnie dwieście metrów szła, niosąc dwa kanistry z benzyną. Mimo ciemności dostrzegła czarny Cadillac SUV. A więc przyjechali…
Tracy siedziała na fotelu, a Jackson przygotowywał kolację. Pokój przenikały dźwięki preludium ostatniej opery Ryszarda Wagnera, Parsifal w wykonaniu orkiestry Gyorgy Szella.
Jane podeszła blisko okna. „A jeżeli poczują zapach? Może powinna zablokować drzwi? Tylko jak”? – przyszła jej myśl.
Czy zostawić list? Przyznać się? Wiatr nie miała pewności. Załadowała pojemniki z benzyną, miała przygotowany specjalny kij, żeby zablokować drzwi.
Jechała Toyotą Sienną. Jedyna myśl, która królowała w jej głowie to, że las zacznie płonąć. Przy sprzyjającym wietrze powinno spłonąć wiele hektarów. Dojechała na miejsce. Dostrzegła czarnego Cadillaca rodziców.
Jane wróciła do domu. Rozebrała się i ułożyła ubranie do foliowego worka. Wzięła prysznic i położyła się spać. Nastawiła komórkę na budzenie o godzinie ósmej. Fala zginęła parę minut po dziesiątej. To nieważne, że tam był inny czas. Przed oczami miała kartkę: Czas zgonu 10:13.
Budzik zadzwonił i przerwał sen. Wstała, wzięła prysznic, wytarła się ręcznikiem i stała chwilę nago przed otwartą szafą. Wzięła białą suknię. Włączyła komórkę na wiadomości. Jak przez mgłę przeczytała: ,,Wczoraj w nocy nieznany sprawca wzniecił silny ogień w domku leśnym magnata olejowego Jacksona Hergingtona, który rok temu odziedziczył i prowadził interesy po ojcu. Z uwagi na wiatr i suchą ściółkę gaszenie pożaru jest utrudnione. Na razie ewakuowano mieszkańców z czterystu dwudziestu pięciu domów. Prawdopodobnie Tracy H i Jackson H zginęli przez zaczadzenie, zanim płomienie strawiły całkowicie ich leśną rezydencję. Policja prowadzi śledztwo”.
Jane próbowała zebrać myśli.
A więc jednak podpaliła. Nie miała jednak całkowitej pewności czy to zrobiła. Popatrzyła jeszcze raz na fotografie Fali i wzięła proszki. Zaczęła pisać na kartce słowa. Ułożyła pieczołowicie długopis i położyła się na łóżku. Po jakimś czasie powieki zaczęły ciążyć. Zasnęła na wieki.
Wiatr otworzyła oczy. Patrzyła w sufit. Zobaczyła, że komórka leżąca na stoliku pokazuje wiadomość. Tylko kto mógł napisać, przecież nikt nie zna jej numeru. Otworzyła wiadomość i zmarszczyła brwi
„Twoi rodzice nie żyją. Zostali spaleni w leśnym domku. Powiedz, że to nie Ty. Scott”
Poderwała się z łóżka.
To jakiś straszny sen. Miała to zrobić, ale usłyszała głos. Jej głos.
– Smołko nie rób tego.
To nie mogła być halucynacja. Czyli jest gdzieś. Czy jest w niebie? Nigdy o tym nie myślała.
Skąd ma jej numer? Jedna racjonalna myśl wskazywała na policję.
– Boże, Jane. Mogłam się domyślić – szepnęła cicho i zaczęła płakać.
Bez zwłoki dotknęła symbolu słuchawki.
Scott odebrał natychmiast.
– Wiatr, mam dla ciebie smutną wiadomość. Jane nie żyje. Wzięła środki nasenne. Jestem właśnie na miejscu.
Czarnowłosa miała coś powiedzieć, ale w ułamku chwili zmieniła zdanie. Przerwała połączenie. Ubrała się w jeansy i ciemno–zieloną bluzkę. Położyła komórkę na stole i na leżącej kartce napisała trzy siódemki. Wyszła do garażu i zapaliła swoją Augustę. Pojechała w kierunku centrum.
Porucznik Roger Moor patrzył na mapę morderstw. Zaznaczył miejsce ostatniego wypadku, a właściwie z pewnością zaplanowanego morderstwa.
– No rusz głową Święty, bo ci odbiorą sprawę. – Porucznik rzadko gadał do siebie, ale ta sprawa mocno go absorbowała.
Dostał takie imię, bo rodzice bardzo lubili odtwórcę Świętego, a potem Agenta 007. Do pokoju bez pukania wszedł Craford.
– Jakiś facet do ciebie. Przyjaciel tych, co się upiekli.
Głupi uśmiech kapitana wcale nie podobał się porucznikowi.
– Ja do pana pukam, kapitanie.
– Bo ja jestem twoim szefem, a nie ty moim. Rusz tą łepetyną, zostały ci jeszcze trzy dni. Potem zabieram ci sprawę.
Kapitan zamknął drzwi, a po chwili Roger usłyszał pukanie.
– Proszę.
Do pokoju wszedł Scott.
– Jestem długoletnim przyjacielem rodziny Hergingtonów. Scott Clark.
– Proszę usiąść. Kawy?
– Panie poruczniku, proszę wybaczyć, ale nie mamy dużo czasu. Chodzi o życie jednej, a może dwojga osób.
– Może pan mówić jaśniej, panie Clark?
– Scott, tak będzie lepiej.
– Jestem Roger – porucznik wyciągnął rękę, ale ta zawisła w powietrzu.
– Potrzebuję adres mojej żony i numer komórki córki Hergintonów, Wiatr.
– Tak, to da się zrobić, a dlaczego?
Twarz Scotta się zmieniła.
– Nic nie rozumiesz, idioto! Natychmiast!
Roger pomyślał, że facet ma jaja.
– Jedna sekunda. Oczekuję wyjaśnień.
Po trzech minutach mieli informację. Komórka żony nie odpowiadała, na telefonie Wiatru zostawił wiadomość.
– Ma pan szybki samochód, poruczniku?
Po dwudziestu minutach dotarli na miejsce. Porucznik zapukała. Po drugim razie Scott dotknął mu ramienia.
– Mogę?
– Proszę.
Scott potężnym kopniakiem wywalił drzwi z zawiasami.
– Masz kopyto facet. Trenowałeś coś?
Scott nie odpowiedział. Podbiegł do łóżka i się zatrzymał. Porucznik już wiedział. Rzucił okiem na list.
– A więc mamy sprawcę i powód.
– To nie ona – szepnął Scott. To nie jest możliwe.
– Przykro mi Scott, ale tu jest napisane, że to ona.
Na idealnie kwadratowym skrawku papieru widniał napis. Piękną kaligrafią.
,,Spaliłam świat. Może mi wybaczą”
Porucznik spojrzał na zdjęcie.
– Córka?
– Tak. Proszę mi pozwolić powiedzieć, a pan niech robi swoje.
Usłyszał komórkę.
– Wiatr, mam dla ciebie smutną wiadomość, Jane nie żyje. Wzięła środki nasenne, Właśnie jestem na miejscu. Smołko? Smołko!
Roger zadzwonił, gdzie trzeba.
– To proszę mówić.
– Proszę wybaczyć. Jest jeszcze drugie życie, może chociaż to zdołam uratować. Pojedzie pan ze mną? Znam adres, ale muszę się naprawdę spieszyć.
– Jest pan niesamowitym gościem, Scott. Niestety powinienem tu zostać, obowiązki służbowe.
Uśmiechnął się.
– Tak, jestem idiotą. Weź kluczyki do mojego policyjnego auta. Wiesz, gdzie się włącza migające światła? – Scott nie czekał i wybiegła.
Po minucie Scott pruł na sygnale. O ile Wiatr nie uzbroiła drzwi, powinien je otworzyć
– Panie, żebym zdążył. To pewnie dlatego, że nie wierzyliśmy w Ciebie. Uratuj chociaż ją. Proszę!
Po siedemnastu minutach był na miejscu. Drzwi nie były nawet zamknięte. Miał szczęście, ponieważ Wiatr nie miała systemu alarmowego, ale wejście zbroiła calowa płyta i bez specjalnego wyposażenia raczej nie dałaby rady ich otworzyć. Podszedł do stolika i zobaczył kartkę. Wziął komórkę i wystukał lokalizację drapacza chmur: 777 Tower. Wybiegł z mieszkania.
Moor czekał na ekipę. Włączył komórkę i obserwował zdjęcie zrobione w swoim gabinecie.
– Cholera, wiedziałem.
Wystukał ogień i wszedł na Google tłumacza.
– Ogień, spaliłam świat. Dlaczego mówi, że to nie ona? No tak, bo to on. Takim kopem mógł urwać mu głowę, a nie tylko złamać kark. A ja mu dałem samochód. Craford urwie mi łeb albo jaja również. Usłyszał sygnał policyjnych wozów…
Scott wbiegł do budynku. Zabrał na wszelki wypadek plakietkę porucznika. Budynek był szóstym co do wysokości w LA. Oszklony, 725 stóp wysokości. Dojechał na ostatnie piętro. Skoro nie było gapiów na dole, więc istniała duża szansa, że Wiatr tam jeszcze jest. A może czeka na niego?
– Boże, nie! – szepnął do siebie. – Fala zginęła w wodzie, a Wiatr chce umrzeć w powietrzu.
Zaczął wchodzić po drabince na dach. Zastał otwarte drzwi na dach, to znaczyło tylko jedno. Wiatr tu jest.
Dostrzegł ją od razu. Czarne włosy i błękitne spodnie.
– Smołko!
– Znalazłeś mnie.
– Nie chcesz tego zrobić?
– Oczywiście, że chcę. Tak mam jakieś szanse, że ją spotkam.
– Wiesz, co Jane napisała w liście? Spalę świat. To twoje słowa, które powiedziałaś, kiedy umarła Fala.
– To nie ona.
– Wiem.
– Chciała to zrobić, ale pewnie doszła do zmysłów. Ja również chciałam, ale Fala mnie powstrzymała.
– Co ty pleciesz, Smołko?
– Tak, miałam baniaki z benzyną i byłam gotowa, ale usłyszałam jej głos. Powstrzymała mnie. To nic nie zmieniło i tak skoczę. Będę z nią.
– Nie zależy ci na nikim innym?
– Nie. Ona była całym moim sensem życia. Wybrałyśmy takie życie. Teraz wiem, że to był błąd, ale czy mogło być inaczej?
– Widziałem twoje zdjęcia. Zależy ci jeszcze na kimś i to bardzo.
– Kwestia czy tej osobie zależy na mnie. I jak dalece.
– Tak jak tobie na mojej córce. Wiem, że byłaś z nią blisko. Bardzo blisko.
Wiatr otworzyła szerzej oczy.
– Mówiła ci? Niemożliwe!
– Nie, ale kochające serce wie.
W oczach dziewczyny pokazały się łzy.
– Nie kłamiesz, prawda?
– Mówię prawdę. Będę cię kochał pełnią miłości. Jak ojciec, jak przyjaciel, jak ona. Gdybyś mnie wówczas nie pocałowała, nigdy bym się nie domyślił. Widzisz, to wszystko ułożyło mi się w całość, kiedy odeszła, kiedy patrzyłem w puste ściany, gdy Jane mnie zostawiła. Twoje pierwsze spojrzenie, kiedy miałaś dziewięć lat, po tym skoku z drzewa. Ty spojrzałaś na mnie jak zakochana osoba, a ja uciekłem wzrokiem, bo się wystraszyłem! Miałaś dziewięć lat! Potem krótkie spojrzenia… Kochałaś i kochasz Falę, ale czy jest możliwe, że kochałaś również mnie? – Scott próbował zobaczyć to w jej oczach.
– Dobrze odkryłeś. Kochałam ją i zrobiłabym dla niej wszystko. Najpierw to była zabawa głupich dzieci, potem weszło nam w krew. Kilka razy chciałam odpuścić, ale Fala chyba kochała to na równi ze mną. Powiedziałam jej o tobie podczas wyprawy do Utah. Zrozumiała, bo wiedziała, że nikt nie zajmie jej miejsca w moim sercu, ale w moim trwała burza. Większy sztorm niż, ten który ją zabrał. To ja powinnam zginąć, tylko wówczas ona by chciała umrzeć, a niestety nie miała nikogo, żeby ją powstrzymał. Scott, spróbuję, ale jeżeli nie zdołam, nie zatrzymuj mnie, dobrze?
– Obiecuję zrobić wszystko, co możliwe.
– Mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Muszę odkryć, kto to zrobił. Ten ktoś musiał być blisko ojca. Wiedział o moich słowach, wiedział o słowach Jane.
– Tak, masz rację. Powiedz mi jedno. Czy ty nienawidziłaś swoich rodziców?
– Nie wiem. Nie byłam zupełnie przy zdrowych zmysłach. Dopiero jak Snopek mnie powstrzymała, bo naprawdę chciałam ich spalić, zrozumiałam. To była nasza wina. Nikogo innego. Igrałyśmy ze śmiercią, a ze śmiercią nie można wygrać. I tak w końcu będziesz jej.
– Chodź, kochanie.
Zaczęli schodzić. Po kilku minutach jechali, ale już nie na sygnale, na posterunek, bo Scott musiał oddać policyjny wóz i tak nie wiedział, czy Moor nie będzie, miał problemów.
– Od kiedy mnie kochasz?
Wiatr popatrzyła na niego.
– Pamiętasz, jak skakałyśmy z tego świerku?
– Miałaś wówczas dziewięć lat! Snopek wiedziała? Dlatego się wystraszyłem… Byłyście takie inne… O mój Boże. Teraz masz tylko mnie, a ja mam tylko ciebie.
Mężczyzna nie mógł patrzeć długo na jej twarz, bo prowadził, ale chciał wiedzieć więcej. Wiatr odpowiedziała tylko na pytanie odnośnie do Fali.
– A jak myślisz? Ona wszystko wiedziała o mnie, a ja o niej. Powiem ci coś. Czekałam na ciebie i chciałam skoczyć. Kilka minut przedtem, zanim przyszedłeś, przemówiła do mnie drugi raz.
– Co powiedziała?
– Powiedziała: „Kochaj go. Masz tylko jego, a on ma tylko Ciebie. Tak będziesz ze mną, a ja z wami”. I ty powiedziałeś przed chwilą to samo. Kiedy dwóch świadków zaświadcza o czymś, to jest prawda.
Weszli na posterunek.
Moor siedział za biurkiem i stuka długopisem o blat.
– Przykro mi panienko, Herington.
– Mnie również. Co to za mapa?
– To miejsca zbrodni. Pora obiadu. Policjant też ma prawo coś zjeść. Stawiam.
Po kwadransie siedzieli na zewnątrz jednej z licznych kafejek. Moor długo patrzył na Scotta.
– Powiem wam coś i wy mi powiecie. W zasadzie mam większość pytań do panienki Wiatr. Kto zabił twoich rodziców, Wiatr?
– Nie ja ani nie Jane. W zasadzie nie wiem, dlaczego Jane się zabiła, a może i wiem.
– Wiem o tym.
Porucznik zapisał coś na kartce i podał ją dziewczynie.
– Zabiorą mi sprawę, więc nie mogę obiecać, że nie znajdą sprawcy, przed tobą. Masz szansę. Zrób to dobrze, ale obiecaj mi, że to ostatni raz.
Wiatr się uśmiechnęła.
– Masz moje słowo poruczniku. Jak na to wpadłeś? – brunetka uśmiechnęła się do ogromnej budowy szatyna.
– Jeżeli do tego dojdą, ty dostaniesz truciznę, a ja pójdę siedzieć. Scott rozwalił drzwi jednym kopniakiem. Ten pedofil sobie zasłużył. Do tej chwili byłem pewny, że to facet – wskazał Scotta – W sumie ty chciałaś, żeby ktoś na to wpadł i komuś się udało. Rozwiązaniem jest ogień. Chiński hieroglif.
– Tak. Jak chcesz wiedzieć, nie żałuję, ale ja zabiłam tylko Sobczaka. Nie mam pojęcia, kto zabił resztę. Może mój ojciec? Nie miał tyle siły co Scott, ale słabeuszem nie był. Jakkolwiek ten, kto to zrobił, zasłużył na dużego buziaka.
– Sprawdziłem twoje akta. Złamałaś nogę i rękę mistrzowi pełnego kontaktu. Ja myślę, że to ty, ale nikomu nie powiem. Będę leciał.
Moor podał rękę Scottowi i tym razem brunet ją uścisnął. Podał też Wiatrowi. Ona się uśmiechnęła i pocałowała go w usta. Porucznik uśmiechnął się i odszedł.
– Dlaczego go pocałowałaś? Lubisz dorosłych facetów? Myślałem, że kochasz mnie…
– Domyśl się, kochanie. Wy faceci macie jedną wadę. Zazdrość.
Wiatr przytuliła Scotta i pocałowała go bardziej namiętnie.
– Wciąż mam w sercu, Jane – powiedział, chociaż oddał pocałunek.
– A ja do końca życia będę miała, Snopka. Ożenisz się ze mną, mam już osiemnaście lat?
Scott się zatrzymał.
– To on?
– Domyślny to ty nie jesteś, ale za to cię też kocham.
Wzięła go za rękę. Niebo zasłaniał dym palącego się lasu. Poczuła, że sztorm w jej sercu ucichł.
Scott trzymał dłoń osoby, która całe życie kochała jego córkę. Przez połowę krótkiego żywota serce Wiatru biło mocniej i dla niego. A on? Nie mógł się z nią równać, bo miłość do niej zaczęła dopiero kwitnąć. Delikatna, wystraszona, zawstydzona. Nie czuł się pewnie z powodu różnicy wieku, lecz również, ponieważ znał ją od pieluszki i nigdy nie przypuszczał, że jego serce może zacząć bić w ten sposób właśnie do niej, lecz nie zamierzał z tym walczyć. Uchwycił się tego, jak ocalenia. Wiedział, że jeżeli się uda, uratuje ją, da spokój i radość. Ukoi ból swojego serca, a może napełni radością, bo tylko prawdziwa miłość mogła to sprawić.
Zakończenie.
Wiatr nie zdołała dopaść zabójcy jej rodziców. Prawą ręką Jacksona, Roberta O’Briana. Kiedy facet doszedł do wniosku, że są na jego tropie, palnął sobie w łeb. Powód, dlaczego ich zabił? Najprostszy. Nienawiść i zazdrość.
Stary Herington musiał z powrotem zabrać się za interes. Jednakże na niedługo. Strata syna i synowej oraz, Fali, która bardzo lubił, skróciła mu życie. Scott i Wiatr otrzymali dwa miliardy dolarów. Kiedy dziewczyna skończyła dziewiętnaście lat, wyszła za Scotta. Za dziewięć miesięcy urodziła im się córeczka o ślicznych błękitnych oczach i złotych loczkach. Dali jej na imię Ogień. Naprawdę przypominała Falę. Dziwne, bo obydwoje mieli czarne włosy i brązowe oczy.
Drobiazgowe śledztwo ustaliło, że Robert O’Brian służył jako komandos w piechocie morskiej. Detale poznał, ponieważ Jackson opowiedział mu wszystko w chwili słabości. Połączenie miejsc zbrodni tworzyło chiński hieroglif oznaczający słowo Ogień. Kiedy Wiatr otrzymała informacje , uśmiechnęła się i powiedziała.
– Geniusz.
– Kto, kochanie? – zapytała Scott.
Jak to kto? Święty…
Scott nie pojął.
– Jesteś dużym misiem, ale nie łapiesz. Ja zabiłam Sobczaka, Moor podał mi kartkę z nazwiskiem zabójcy moich rodziców. Przecież powiedział. To on pozabijał wszystkich innych, dlatego go pocałowałam. Chyba to pamiętasz. Powiedziałam, że ten, kto to zrobił, zasłużył na buziaka. Ty potem powiedziałeś: To on. Sądziłam, że się domyśliłeś.
– Wówczas tak myślałem, ale wydało mi się to niedorzeczne. Myślałem o Jane, o Tracy i Jacksonie, i oczywiście o Fali, a ty zaczęłaś zajmować moje serce. Miałem być z Tracy, potem pokochałem Jane. Raz przespałem się z twoją mamą, ale nadal kochałem mamę Fali. I przez długi czas nie radziłem sobie z twoją miłością, ale wiedziałem, że jestem dla ciebie jedyną nadzieją. Nie pokochałem cię jednak dlatego. Miłość to bardzo dziwna rzecz. Czy sądzisz, że jest silniejsza niż śmierć?
– Tak, z pewnością. Wiesz, że Fala mi się śniła? Stała w bursztynowym świetle i powiedziała, że Bóg nam wybaczył. Wszystko. Że ryzykowałyśmy życie każdego dnia. To, że byłyśmy blisko. Ona mnie kochała i pewnie pragnęła, ale zrobiła to tylko, żeby mnie podnieść na duchu, tak sądzę. Ten sen miałam już po zabiciu Sobczaka. Powiedziała, że Bóg nam przebaczył, ponieważ ona umierając, prosiła o moje życie i szczęście, nie o swoje. Dlatego postaram się je dobrze wykorzystać. Pewnie oddamy kompanię w dobre ręce i będziemy pomagać potrzebującym. Muszę oddać pięćdziesiąt tysięcy, właścicielowi klubu, bo tyle wydał, żeby mógł dalej prowadzić lokal, a dziadek Emerson nie chciał mu zapłacić. Gdyby John McCornic nam nie pomógł, wejść, nie byłoby bójki, ale my żyłyśmy na krawędzi, przez ciągłe ryzykowanie życia.
– A Ogień? – Scott patrzył na nią z miłością.
– Nasza córeczka wybierze swoją drogę, mam nadzieję, że nie wrodzi się w mamę – wtuliła się w atletyczny tors męża i przyjaciela.
Nie trwali tak długo, bo Ogień właśnie się obudziła, bardzo głodna…
Koniec.
Jak Ci się podobało?